Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36957
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    225

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Podczas prac ziemnych przy ulicy Grunwaldzkiej w Jarosławiu (woj. podkarpackie) robotnicy odkryli na początku roku drewniany trakt, prawdopodobnie z przełomu XVII i XVIII w. Wg Katarzyny Oleszek z firmy Arkadia, to jeden z najdłuższych drewnianych traktów, jakie dotąd udało się odkryć na obecnych terenach Polski. Dobrze zachowane belki, leżące kilkadziesiąt centymetrów pod obecnym poziomem jezdni, zauważono podczas pogłębiania i stabilizacji koryta drogi. Po dokładnym odkopaniu drewna okazało się, że to drewniana droga, wiodąca zapewne z jarosławskiego Rynku (relikty odkryto na trasie, która kilkaset lat temu prowadziła do bramy miejskiej wiodącej w kierunku Krakowa i Rzeszowa). Odsłonięto 30 m, ale trakt z pewnością był dłuższy Do tej pory udało się nam odsłonić drewniany trakt na długości 30 m. Jednak wiemy, że był on z całą pewnością dłuższy o kolejne kilkadziesiąt metrów, bo w czasie nadzorów archeologicznych napotykam na kolejne jej fragmenty - podkreśliła w wypowiedzi dla Nauki w Polsce Oleszek. Trakt miał ok. 3 m szerokości. Oznacza to, że droga była jednokierunkowa - nie mogłyby się na niej wyminąć dwa wozy. Konstrukcja nośna składała się z trzech drewnianych legarów, ułożonych poprzecznie w stosunku do belek. Ciosane belki połączono za pomocą kołków. Skaning laserowy, ortofotomapy, badania dendrochronologiczne i animacja poglądowa Całość poddano skaningowi laserowemu. Dzięki zastosowaniu tej technologii zadokumentowaliśmy [...] zabytek z dokładnością co do jednego milimetra. Drewno zostało też poddane badaniom dendrochronologicznym (na ich wyniki trzeba jednak jeszcze poczekać). Na YouTube'ie można obejrzeć 3-minutową animację poglądową zabytku.   Na drodze nie widać śladów po kopytach ani wozach, co oznacza, że drewno wykorzystane do budowy było bardzo wytrzymałe. W paru miejscach widoczne są pozostałości napraw, prowadzono więc zatem regularne "roboty drogowe". Trakt był długo użytkowany, reperowany i nadbudowywany. Poziomy użytkowe Władze Jarosławia mogły sobie pozwolić na kosztowną drogę. Szczyt rozkwitu miasta przypada na XVI i XVII w. Jarmarki, które się tu odbywały, należały do największych w kraju, a nawet w Europie. Jak napisano na stronie Jaroslaw.pl, rozwijał się handel, słynne były jarmarki, na które przyjeżdżali kupcy z całego kraju i z zagranicy: z Niemiec, Włoch, Węgier, Armenii, Turcji i z innych krajów. W okresie targów Jarosław był zatłoczony wielojęzycznym tłumem kupców, mnóstwem zwierząt, ogromną ilością towarów z całej Europy i Azji. Całe miasto stanowiło jeden wielki obóz, gdzie alkohol lał się obficie, a często dochodziło do zwad i bójek. W podziemiach domów znajdowały się zaopatrzone w towary składy miejscowych lub przyjezdnych kupców. Targowano skórami, pługami, nożami, kosami, sukniami i płótnami jedwabnymi, pieprzem, rybami, towarami południowymi, kobiercami, zbożem, żelazem, blachą, ołowiem, spiżem, solą, miodem, winem i szeregiem innych towarów. Trakt miał służyć ok. 100 lat, potem położono nad nim bruk. Kilkaset lat temu Jarosław znajdował się na trasie traktu z Bielska-Białej do Lwowa. Na terenie miasta droga była drewniana, poza nim zaś gruntowa. Badania pokazały, że pod drewnianą drogą znajdowała się starsza droga utwardzana - prawdopodobnie istniała ona od lokacji Jarosławia w XIV w. Oleszek dodaje, że o długim użytkowaniu (chronologii) drogi świadczy jej miąższość sięgająca mniej więcej 1 m. Podczas prac archeologicznych znaleziono szereg artefaktów, w tym ceramikę, fragmenty skórzane czy metalowe przedmioty. Zabytki mają trafić do Muzeum w Jarosławiu. Część drogi przekazano do konserwacji; za jakiś czas ma zostać wyeksponowana w centralnej części miasta. « powrót do artykułu
  2. Przed 8000 lat ludzie epoki kamienia ozdabiali siebie i swoje stroje zębami łosia, by w ten sposób lepiej wczuwać się w rytm własnego tańca. Autorka najnowszych badań Riitta Rainio z Uniwersytetu w Helsinkach, stworzyła współczesne wersje tego typu ozdób i pokazała, w jaki sposób były one wykorzystywane. Jako wzorca użyła zabytków znalezionych na stanowisku archeologicznym na wyspie Olenij Południowy na jeziorze Onega. Ubranie tego typu grzechotki pozwala lepiej zanurzyć się w dźwięku. Z czasem dźwięk i rytm same prowadzą tancerza", mówi Rainio, która na potrzeby swoich badań przez sześć godzin tańczyła ubrana w grzechotki. Naukowcy zbadali następnie ozdoby, które miała na sobie Rainio w czasie tańca i porównali powstałe na nich mikroskopijne ślady ze śladami z zębów łosia ze stanowiska na wyspie Olenij Południowy. Okazało się, że ślady te są bardzo do siebie podobne. Zęby z epoki kamienia miały jednak głębsze ślady. To jednak nie może dziwić, gdyż wówczas ozdoby takie były noszone całymi latami, a nawet dziesięcioleciami. Naukowcy nosili też ozdoby na co dzień. Okazało się, że wówczas ślady nie powstawały. Ani spacer ani lekkie podskoki nie spowodowały powstania śladów na zębach. Dopiero intensywny taniec, w czasie którego zęby obijały się o siebie powodował ich powstanie. Dotychczas na Olenij Południowy znaleziono ponad 4300 zębów łosi. Naukowcy podejrzewają, że niektóre z ozdób mogły być wykonane nawet z ponad 300 zębów. Petroglify z wyspy sugerują zaś, że przez tysiąclecia łosie odgrywały olbrzymią rolę dla tamtejszych mieszkańców.   « powrót do artykułu
  3. Sonda Juno przysłała pierwsze dwa zdjęcia Ganimedesa, księżyca Jowisza. To pierwsze od dwóch dekad tak dokładne fotografie tego obiektu. Na niezwykle szczegółowych obrazach widać kratery, ciemne i jasne miejsca oraz długie struktury, najprawdopodobniej związane z aktywnością tektoniczną. Juno podleciał do tego olbrzyma bliżej, niż jakikolwiek inny pojazd w ciągu ostatniego pokolenia. Mini trochę czasu, zanim wyciągniemy z fotografii jakiekolwiek naukowe informacje. Tymczasem możemy skupić się na podziwianiu tego cuda, mówi główny naukowiec misji Juno, Scott Bolton z Southwest Research Institute w San Antonio. Juno przeleciał w pobliżu Ganimedesa w poniedziałek i za pomocą JunoCam wykonał fotografie z odległości 1038 kilometrów. Na razie na Ziemię dotarły zdjęci wykonane przy użyciu zielonego filtra. Gdy otrzymamy zdjęcia z filtrów niebieskiego i czerwonego, naukowcy z NASA będą mogli złożyć kolorowy portret Ganimedesa. Rozdzielczość fotografii wynosi 1 km/piksel. Warto też wspomnieć, że Stellar Reference Unit, kamera nawigacyjna, która utrzymuje Juno na właściwym kursie, zrobiła też zdjęcia ciemnej strony Ganimedesa, tej przeciwnej do Słońca. Widzimy na nich księżyc oświetlony światłem odbitym od Jowisza. Rozdzielczość zdjęcia to 600–900 metrów na piksel. Warunki, w jakich wykonaliśmy zdjęcie ciemnej strony Ganimedesa były idealne dla Stellar Reference Unit. Mamy więc zupełnie inną część powierzchni niż ta sfotografowana w pełnym słońcu przez JunoCam, mówi Heidi Becker z JPL. W najbliższych dniach na Ziemię powinny trafić kolejne zdjęcia z przelotu obok Ganimedesa. Naukowcy spodziewają się, że misja Juno dostarczy m.n. informacji na temat składu, jonosfery, magnetosfery i pokryw lodowych Ganimedesa oraz pomiary promieniowania. Dane te przydadzą się przy organizacji kolejnych misji do Jowisza. Misja Juno, zwana „czołgiem” przez swoje wyjątkowe „opancerzenie”, została wystrzelona w sierpniu 2011 roku. Na orbicie Jowisza znalazła się pięć lat później. « powrót do artykułu
  4. Nastolatkowie, którzy przerwali naukę matematyki wykazują słabszy poziom rozwoju mózgu i funkcji poznawczych, niż ich rówieśnicy, którzy naukę matematyki kontynuowali, czytamy na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences. W badaniach zorganizowanych przez Wydział Psychologii Eksperymentalnej Uniwersytetu Oksfordzkiego, wzięło udział 133 osób w wieku 14–18 lat. W Wielkiej Brytanii, w przeciwieństwie do wielu krajów świata, już 16-latkowie mogą stwierdzić, że nie chcą więcej uczyć się matematyki. Ta wyjątkowa sytuacja pozwoliła zbadać, czy ma to jakiś wpływ na rozwój mózgu. Badania wykazały, że w kluczowych regionach mózgów osób, które wcześniej przerwały naukę matematyki, występuje mniej kwasu gamma-aminomasłowego, który nadaje mózgowi plastyczności. Jego mniejszą zawartość odnotowano w obszarach odpowiedzialnych za tak istotne funkcje poznawcze, jak rozumowanie, rozwiązywanie problemów, pamięć, uczenie się i działania matematyczne. To jednak nie wszystko. Opierając się na ilości kwasu gamma-aminomasłowego u każdego z badanych naukowcy byli w stanie odróżnić – niezależnie od ich zdolności poznawczych – tych, którzy szybciej porzucili naukę matematyki, od tych, którzy uczyli się jej dłużej. Co więcej, poziom tego kwasu pozwalał również na przewidzenie zmian w liczbie punktów zdobytych w teście matematycznym wykonanym 19 miesięcy po badaniach. Umiejętności matematyczne są powiązane z szeroką gamą korzyści, takimi jak zdobycie lepszej pracy, lepszy status społeczny i ekonomiczny, lepsze zdrowie fizyczne i psychiczne. Wiek nastoletni to bardzo ważny okres życia, w którym dokonują sie istotne zmiany w mózgu i zdolnościach poznawczych. Niestety możliwość zaprzestania nauki matematyki w tym wieku prowadzi do pojawienia się różnic, pomiędzy tymi, którzy przestali się uczyć matematyki, a tymi, którzy naukę kontynuowali. Nasze badania pozwalają nam lepiej zrozumieć biologiczne podstawy wpływu edukacji na rozwijający się mózg oraz na wzajemny wpływ biologii i edukacji, mówi główny autor badań, profesor Roi Cohen Kadosh. Naukowiec zauważa, że nie każdego młodego człowieka interesuje matematyka i chce się jej uczyć. Dlatego profesor Kadosh chciałby opracować alternatywne sposoby na osiągnięcie przez nastolatków takich korzyści, jakie daje dłuższa nauka matematyki. Być może alternatywą taką będzie logika i ćwiczenie logicznego rozumowania. « powrót do artykułu
  5. Nowoczesne drukarki laserowe wyróżniają się efektywnością, jakością wydruku oraz możliwością wykonywania wielu zadań. W ich przypadku konieczna jest cykliczna wymiana tonera. Wybór odpowiedniego produktu jest istotny, ponieważ bezpośrednio przekłada się na pracę urządzenia. Jednym z popularniejszych modeli jest Lexmark mc3224dwe. Jaki toner wybrać? Urządzenie wielofunkcyjne laserowe Lexmark mc3224dwe to popularna drukarka, która cieszy się uznaniem przede wszystkim w ramach zastosowań biurowych. Jest to związane z jej wszechstronnością oraz szybkością druku, która sięga nawet 22 kartek na minutę. To nie wszystko, ponieważ model posiada także funkcje skanera i kserokopiarki. Jednocześnie intensywna eksploatacja (szczególnie w przypadku użytku biurowego) wymaga częstych zmian tonerów, czyli kartridży wypełnionych sproszkowanym tuszem. Lexmark mc3224dwe - jak sprawdzić stan tonera? Wymiana tonera powinna mieć miejsce w odpowiednim czasie - zbyt wczesna wymiana jest po prostu nieopłacalna, dlatego warto wykorzystać kartridż w pełni. Wiele osób nie kupuje również kolejnych produktów “na górkę”, więc warto w odpowiednim momencie poznać aktualny poziom tonera, by uniknąć niechcianych przerw w pracy. Można to zrobić na przykład z poziomu panelu sterowania (w systemie Windows). Wystarczy otworzyć sekcję Urządzenia i Drukarki, a następnie wejść we właściwości, gdzie powinna znaleźć się pożądana informacja. Należy pamiętać, że  urządzenie to drukuje także w kolorze, dlatego poszczególne wkłady mogą się zużyć w różnym czasie. Prostym sposobem na poznanie, czy toner do Lexmark mc3224dwe  się nie kończy, jest wydruk tzw. strony testowej. Może to być dowolny plik, byle znajdowały się na nim kolory: czarny, niebieski, żółty i magenta. Braki w konkretnych kolorach będą wyróżniały się zmienionym odcieniem lub wyjątkową bladością czy przerywanymi liniami. Przydatną informacją jest także wydajność tonerów - mając świadomość, że oryginalne kartridże są w stanie zapewnić wydrukowanie 1500 stron, można ocenić, w którym momencie wkład się wyczerpie. Jednocześnie należy mieć na uwadze, że jest to informacja poglądowa. Lexmark mc3224dwe - jaki toner wybrać? Na rynku można znaleźć przede wszystkim tonery oryginalne, jak i zamienniki. Zdecydowanie najbezpieczniejszym wyborem jest skorzystanie z tych pierwszych. Jest to związane z faktem, że producent przykłada szczególną wagę do swoich produktów, dzięki czemu nie tylko jakość druku jest na możliwie najwyższym poziomie, ale bezpieczeństwo urządzenia. Może się bowiem okazać, że wybierając kuszące wyjątkowo niskimi cenami tonery, urządzenie ulegnie usterce. Wątpliwej jakości produkty zamienne będą także oferować gorszą jakość wydruku. Oczywiście, ryzyko nie jest wysokie, a praktycznie żadne, jeżeli korzysta się ze sprawdzonych zamienników. Muszą pochodzić z pewnego źródła! Wtedy nie tylko oszczędzi się na eksploatacji urządzenia, ale też będzie miało pewność jego właściwej pracy. Lexmark mc3224dwe - toner tylko z pewnego źródła Przede wszystkim polecamy zaopatrywanie się u sprawdzonych dostawców. Może się okazać, że modele dostępne na aukcjach internetowych, mimo swojej nazwy i zapewnień sprzedawcy będą zamiennikami “udającymi” kartridże oryginalne. Urządzenie wielofunkcyjne laserowe Lexmark mc3224dwe na pewno będzie dobrze działać, jeśli wybierzesz oryginalny toner lub zamiennik z oferty tuszmarkt.pl. Wspomniany sklep specjalizuje się w sprzedaży atramentów oraz tonerów - zarówno oryginalnych, jak i zamienników. Wszystkie produkty są sprowadzane od pewnych dystrybutorów, którzy współpracują z marką od wielu lat. Dzięki temu można mieć pewność zaopatrzenia się w wysokiej klasy kartridże. Jako ciekawostkę można dodać, że klienci sklepu mogą liczyć na atrakcyjne ceny, a także stosunkowo szybki czas realizacji zamówień. W ofercie firmy znajdziesz także papiery różnych gatunków i akcesoria do konserwacji drukarek. « powrót do artykułu
  6. Politechnika Łódzka (PŁ) jest partnerem projektu, którego celem jest wdrożenie innowacyjnej technologii produkcji kombuchy - napoju o ciekawym smaku i działaniu prozdrowotnym. Konsorcjum chce ustabilizować cechy smakowe i zapachowe napoju, zmaksymalizować jego działanie prozdrowotne i wydłużyć trwałość. Badania prowadzone są na Wydziale Biotechnologii i Nauk o Żywności. Kieruje nimi dr hab. inż. Edyta Kordialik-Bogacka. Liderem projektu jest Fabryka Lemoniad FL Grupa Sp. z o.o. Czym jest kombucha? Kombucha to napój otrzymywany dzięki fermentacji słodzonej herbaty (zielonej, żółtej, czerwonej bądź czarnej) z udziałem symbiotycznych kultur mikroorganizmów (ang. Symbiotic Cultures of Bacteria and Yeast, SCOBY) tworzących tzw. "grzybek herbaciany". Jak tłumaczy dr Kordialik-Bogacka, mikroorganizmami odgrywającymi kluczową rolę w fermentacji kombuchy są bakterie kwasu octowego (Acetobacter spp., Gluconobacter spp., Komagataeibacter spp.), bakterie kwasu mlekowego (Lactobacillus spp.) i drożdże (Zygosaccharomyces spp., Pichia spp., Saccharomyces spp., Candida spp.). Problemy produkcyjne Wahania warunków fermentacji prowadzą do zmienności gatunkowego składu konsorcjum organizmów, dlatego osiągnięcie powtarzalności parametrów chemicznych i właściwości sensorycznych (walorów smakowo-zapachowych) jest dla producentów kombuchy sporym problemem. Ponadto, w świetle obecnego stanu wiedzy, kombucha, która zawiera żywe drobnoustroje, wymaga przechowywania i transportu w warunkach chłodniczych. Bez zachowania łańcucha chłodniczego może dojść do wtórnej fermentacji i w efekcie do nadmiernego nasycenia dwutlenkiem węgla i wytworzenia zbyt dużych ilości alkoholu. By do tego nie dopuścić, kombucha jest pasteryzowana, co niekorzystnie wpływa na związki bioaktywne występujące w napoju. Rozwiązania proponowane przez naukowców z PŁ Łodzianie chcą zastosować ekstrakty roślinne o wysokim stężeniu związków bioaktywnych. Ma to poprawić zarówno stabilność mikrobiologiczną oraz walory smakowo-zapachowe, jak i właściwości prozdrowotne. Wyselekcjonowane ekstrakty roślinne będą inhibitorami wzrostu drobnoustrojów patogennych i zakażających, a jednocześnie będą zawierać związki bioaktywne. Butelkowany produkt będzie można przechowywać w temperaturze pokojowej przez co najmniej 90 dni. Zastąpienie parzenia herbaty na gorąco ekstrakcją liści herbaty (wyselekcjonowanych mieszanek herbat) na zimno i zastosowanie nowo pozyskanych szczepów mikroorganizmów także mają pomóc w uzyskaniu napoju o zwiększonym działaniu prozdrowotnym. Projekt Opracowanie i wdrożenie innowacyjnej technologii produkcji kombuchy ma być prowadzony w okresie od 01.02.2021 do 31.08.2023. « powrót do artykułu
  7. Stado 15 słoni od ponad roku przemieszcza się z południa na północ Chin. Od czasu, gdy w marcu 2020 roku opuściły rezerwat Xishuangbanna w pobliżu granicy z Laosem i Mjanmą, zwierzęta przewędrowały ponad 500 kilometrów. Niektórzy twierdzą, że zjadły w tym czasie rośliny uprawne o wartości około miliona dolarów. Lokalne władze próbują utrzymać słonie z dala od zamieszkałych terenów. Wykładają dla nich żywność i budują płoty. Nie zawsze jedna się to udaje. Stado widziano na obrzeżach 8-milionowego Kunmingu. Specjaliści nie wiedzą, dlaczego słonie opuściły rezerwat. Niewykluczone, że panuje w nim zbyt duże zagęszczenie. George Wittemyer z Colorado State University mówi, że słonie azjatyckie są zagrożone i w Chinach pozostało ich zaledwie około 300. W ostatnich latach populacja tych zwierząt zwiększyła się w rezerwatach w regionie Xishuangbanna. Zdaniem Wittemyera stado może szukać terenów, gdzie będzie panowała mniejsza konkurencja o zasoby. Niektórzy eksperci zastanawiają się jednak, czy stado nie zostało wyprowadzone z rezerwatu przez niedoświadczonego lidera, który podjął nierozważną decyzję. Lokalne władze poinformowały mieszkańców okolic Kunmingu i Yuxi, by w razie zauważenia słoni, nie zbliżali się do nich, nie straszyli ich i by upewnili się, że zbiory są zabezpieczone. Jeśli stado nie wróci do rezerwatu być może zostanie dla niego utworzony nowy obszar, na którym zwierzęta będą mogły żyć. Becky Shu Chen z Zoological Society of London, która bada interakcje pomiędzy ludźmi a słoniami ma nadzieję, że ta sytuacja zwróci uwagę na konflikty pomiędzy ludźmi a słoniami i na rolę, jaką odgrywa przygotowanie się na te konflikty w strategii ochrony słoni. Musimy się nauczyć nie jak rozwiązać problem, ale jak zwiększyć naszą tolerancję. Może uda się wykorzystać tę sytuację do pokazania, że ludzie i zwierzęta mogą współistnieć, dodaje. « powrót do artykułu
  8. Na Listę Krajową Programu UNESCO Pamięć Świata wpisano wyjątkową kolekcję pięciu drukowanych traktatów astronomicznych Jana Heweliusza. Jak podkreślono na stronie Pamięć Polski, w jej skład wchodzi pięć unikatowych na światową skalę egzemplarzy: Selenographia i Cometographia – obie z odręczną dedykacją astronoma dla Biblioteki Rady Miasta Gdańska, której spadkobierczynią jest PAN Biblioteka Gdańska, oraz Selenographia, Machinae coelestis pars prior i Machinae coelestis pars posterior z ilustracjami ręcznie kolorowanymi przez samego astronoma. PAN Biblioteka Gdańska jako jedyna na świecie ma komplet drukowanych dzieł gdańskiego astronoma. Dzieła Jana Heweliusza uhonorowane O wpisaniu tych dzieł na Polską Listę Krajową Programu UNESCO Pamięć Świata poinformowała w poniedziałek (7 czerwca) Marta Pawlik-Flisikowska z PAN Biblioteki Gdańskiej. Zbiór prac Heweliusza stanowi świadectwo mecenatu oraz przyjaźni z królem Janem III Sobieskim, który w latach 1677-78 często gościł w obserwatorium Heweliusza. Potwierdzeniem bliskich relacji z władcą było zatytułowanie atlasu nieba Firmamentum Sobiescianum (Firmament Sobieskiego). Wpisanie dzieł Jana Heweliusza na Polską Listę Krajową programu UNESCO Pamięć Świata to dla nas, kustoszów tych dzieł, powód do wielkiej radości i dumy. Nie ukrywamy, że naszym marzeniem jest, aby kolekcja znalazła się na międzynarodowej liście Pamięć Świata UNESCO, na co bez wątpienia zasługuje - powiedziała dyrektorka PAN Biblioteki Gdańskiej dr Anna Walczak. Podczas pracy Heweliusz posiłkował się księgami ze zbiorów Biblioteki Gdańskiej, a dziś w jej zasobach przechowywana jest pełna kolekcja jego drukowanych dzieł. Niektóre z nich do biblioteki przekazał sam Heweliusz, o czym świadczą jego odręczne dedykacje, a inne trafiły na przykład w formie donacji poczynionych przez gdańskich uczonych i patrycjuszy - zaznaczyła w artykule napisanym dla portalu Gdansk.pl Marta Pawlik-Flisikowska. Wręczenie certyfikatów obiektom wpisanym na Listę Krajową Programu UNESCO Pamięć Świata w 4. edycji odbędzie się 10 czerwca w Belwederze. Cenne archiwalia będzie można obejrzeć na Wystawie "Pamięć Polski. Lista Krajowa Programu UNESCO Pamięć Świata – 4. edycja". 425-lecie istnienia miejskiej książnicy Warto przypomnieć, że PAN Biblioteka Gdańska powstała 425 lat temu. Jest drugą najstarszą publiczną biblioteką na obszarze dzisiejszej Polski (po Bibliotece Jagiellońskiej). W jej katalogu inwentarzowym znajduje się ponad milion pozycji, w tym sporo unikatowych. To dorobek 425 lat nieprzerwanego istnienia miejskiej książnicy w mieście Gdańsk, naznaczonego darami majętnych mieszczan, mądrymi zakupami, roztropną polityką miasta oraz troską wielu pokoleń bibliotekarek i bibliotekarzy - napisano na profilu PAN Biblioteki Gdańskiej na Facebooku. Gdańską książnicę założono w 1596 roku. Początkowo nazywano ją Biblioteką Rady Miasta Gdańska, a następnie Biblioteką Miejską (1817). Dzisiejsza nazwa - Polska Akademia Nauk Biblioteka Gdańska - obowiązuje od 1955 r. Obchody jubileuszu potrwają do czerwca przyszłego roku. « powrót do artykułu
  9. Zaburzenia neurologiczne, jak choroba Parkinsona czy epilepsja, są częściowo leczone poprzez głęboką stymulację mózgu. Jednak taka metoda wymaga chirurgicznego wszczepienia implantów. Naukowcy z Washington University poinformowali o opracowaniu nowej techniki precyzyjnego stymulowania wybranych obszarów mózgu za pomocą ultradźwięków. Mogli dzięki niej włączać i wyłączać wybrane neurony, kontrolując motorykę organizmu, bez potrzeby chirurgicznej implementacji urządzenia. Zespół pracujący pod kierunkiem profesor Hong Chen wykazał, że możliwe jest aktywacji konkretnych rodzajów neuronów za pomocą indukowanych ultradźwiękami zmian temperatury i genetyki. Twórcy nowej techniki nazwali ją sonotermogenetyką. W trakcie naszych badań dostarczyliśmy dowodów na to, że sonotermogenetyka – biorąc na cel głębokie struktury mózgu – wywołuje reakcję behawioralną u swobodnie przemieszczającej się myszy. Sonotermogenetyka może zmienić nasze podejście do badań neurologicznych i ułatwi opracowanie nowych metod rozumienia i leczenia schorzeń mózgu, mówi Chen. Najpierw naukowcy, za pomocą wektora wirusowego, dostarczyli do neuronów, wybranych na podstawie cech genetycznych, receptor TRPV1. Następnie za pomocą ultradźwięków o niskiej częstotliwości zmienili temperaturę tych neuronów. Ciepło, o kilka stopni wyższe niż temperatura organizmu, doprowadziło do aktywacji kanału jonowego TRPV1, który zadziałał jak przełącznik umożliwiający aktywowanie i dezaktywowanie neuronów. Możemy swobodnie przesuwać urządzenie umieszczone na głowie myszy tak, by brać na cel różne miejsca w mózgu. To nieinwazyjna technika, którą można skalować na większe zwierzęta, w tym na człowieka, mówi Yaoheng Yang, główny autor artykułu. Twórcy sonotermogenetyki już teraz zapewniają, że ich technika jest w stanie brać na cel milimetrowej wielkości struktury w całym mózgu, nie czyniąc przy tym żadnej szkody.   « powrót do artykułu
  10. Inżynierowe z MIT odkryli sposób na pozyskiwanie energii elektrycznej dzięki niewielkim kawałkom węgla, które wytwarzają prąd poprzez interakcję z płynem, który je otacza. Płyn ten to organiczny rozpuszczalnik, który wyciąga elektrony z węgla, a pozyskaną w ten sposób energią można by zasilać reakcje chemiczne czy napędzać mikro- i nanoroboty – stwierdzają naukowcy. To zupełnie nowy mechanizm pozyskiwania energii, mówi profesor Michael Strano. To bardzo intrygująca technologia, gdyż jedyne, czego potrzebujemy to przepływ rozpuszczalnika przez warstwę tych cząsteczek. Możemy więc mieć elektrochemię bez kabli, dodaje. Podczas eksperymentów naukowcy wykazali, że mogą użyć pozyskaną w ten sposób energię elektryczną podczas procesu utleniania alkoholu, który jest powszechnie używany w przemyśle chemicznym. Odkrycia dokonano dzięki wcześniejszym badaniom nad węglowymi nanorurkami. W 2010 roku Strano odkrył istnienie w nanorurkach zjawiska, które nazwano „falami termomocy”. Później wraz ze studentami zauważyli, że gdy część nanorurki zostanie pokryta polimerem podobnym do teflonu, pojawia się asymetria, która powoduje, że elektrony przepływają od pokrytej do niepokrytej części nanorurki, wytwarzając energię elektryczną. Elektrony te można było pozyskać z nanorurek za pomocą rozpuszczalnika. Naukowcy postanowili więc przeprowadzić kolejne badania. Zmielili węglowe nanorurki i utworzyli z nich płachty. Jedną stronę każdej z nich pokryli polimerem. Płachty następnie pocięto na kawałki o wymiarach 250x250 mikrometrów. Okazało się, że gdy takie fragmenty zostaną zanurzone w rozpuszczalniku organicznym jak acetonitryl, ten wyciąga z nich elektrony. Rozpuszczalnik wyciąga elektrony, a system próbuje osiągnąć równowagę przemieszczając je. Tam nie ma tej całej skomplikowanej chemii akumulatorów. Są tylko tylko kawałeczki umieszczone w rozpuszczalniku i z tego mamy elektryczność, wyjaśnia Strano. Obecny system pozwala na generowanie 0,7 wolta na cząsteczkę. Naukowcy wykazali, że są w stanie umieścić w próbówce macierze złożone z setek cząsteczek węgla. Taki reaktor wytwarza wystarczająco dużo energii, by zasilać reakcję utleniania alkoholu, podczas którego alkohol zamieniany jest w aldehyd lub keton. Zwykle do tego typu reakcji nie używa się procesów elektrochemicznych, gdyż wymagają one dostarczenia zbyt dużo energii z zewnątrz. Jako, że ten reaktor jest bardzo kompaktowy, jest też znacznie bardziej elastyczny niż wielkie reaktory elektrochemiczne. Użyte tutaj cząstki mogą być bardzo małe i nie wymagają zewnętrznego okablowania do przeprowadzenia reakcji elektrochemicznej, mówi jeden z autorów badań. Strano ma zamiar wykorzystać swój reaktor do wytwarzania polimerów wykorzystując w tym celu wyłącznie dwutlenek węgla jako materiał startowy. Już wcześniej stworzy samonaprawiające się polimery z dwutlenku węgla, która naprawiają się wykorzystując w tym celu energię słoneczną. W dłuższej perspektywie nowy sposób pozyskiwania energii może zostać wykorzystany do zasilania miniaturowych robotów. Perspektywa pozyskiwania przez takie urządzenia energii z otoczenia jest niezwykle kusząca. To oznacza, że nie trzeba wyposażać je w żaden mechanizm przechowywania energii. Szukamy mechanizmu, za pomocą którego przynajmniej część energii można pozyskać z otoczenia, wyjaśnia uczony. « powrót do artykułu
  11. Od lat dowiadujemy się, że niektórzy niewidomi wykorzystują echolokację. Wydają klikające dźwięki, dzięki którym orientują się w otoczeniu. Okazuje się, że takie możliwości nie ograniczają się do niepełnosprawnych. Naukowcy pracujący pod kierunkiem psycholog Lore Thaler z Durham University przeprowadzili eksperyment, w ramach którego nauczyli echolokacji grupę osób niewidomych oraz widzących. W trwającym 10 tygodni eksperymencie wzięły udział osoby w wieku 21–79 lat Było wśród nich 12 osób niewidomych i 14 widzących. W ramach nauki echolokacji uczestnicy badań brali udział w dwóch lekcjach w tygodniu. Każda z nich trwała 2-3 godzin. Przed uczącymi się stawiano różne zadania. Klikając i nasłuchując mieli np. stwierdzić, który z dwóch powieszonych przed nimi dysków jest większy czy też jak zorientowana jest prostokątna płyta. Mieli też do pokonania tor przeszkód zarówno w laboratorium, jak i poza nim. Ich umiejętności porównano też z umiejętnościami 7 niewidomych osób, które od ponad dekady używają echolokacji. Badacze przez trzy miesiące po treningu śledzili też losy jego niewidomych uczestników, by zobaczyć, w jaki sposób umiejętność echolokacji wpłynęła na ich życie. Eksperyment wykazał, że każdy – niezależnie od wieku i od tego czy widzi – jest w stanie nauczyć się echolokacji. Co więcej, niektórzy z uczestników eksperymentu radzili sobie z echolokacją lepiej niż grupa kontrolna, której członkowie od ponad dekady używają echolokacji. Celem eksperymentu było przede wszystkim przyjrzenie się temu zjawisku i zbadanie zdolności ludzi do jego nauczenia się. Naukowcy na tym nie poprzestaną. Chcą też opracować profesjonalne techniki nauki echolokacji tak, by mogły być one wykorzystywane przez ośrodki rehabilitacji czy osoby pomagające niepełnosprawnym, żeby ci mogli nauczyć się badania otoczenia za pomocą dźwięków. Specjaliści przyznają, że o ile dysponujemy olbrzymią specjalistyczną literaturą na temat ludzkiego wzroku, literatura na temat echolokacji u człowieka jest niezwykle uboga. Szczegóły badań opisano w artykule Human click-based echolocation: Effects of blindness and age, and real-life implications in a 10-week training program. « powrót do artykułu
  12. Duński parlament Folketinget przyjął w piątek (4 czerwca) ustawę umożliwiającą budowę sztucznej wyspy Lynetteholm, na której powstanie dzielnica dla 35 tys. osób i która, dzięki systemowi rozmieszczonych wokół niej zapór, będzie chronić port w Kopenhadze przed wzrostem poziomu wód i sztormami. Zgoda parlamentu oznacza, że prace nad projektem nazywanym największym przedsięwzięciem budowlanym Danii mogą się rozpocząć już jesienią br. Wyspa o powierzchni 2,8 km2 będzie połączona ze stałym lądem obwodnicą, tunelem i linią metra. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, większość fundamentów pod wyspę znajdzie się na miejscu do 2035 r. Zakończenie projektu planowane jest na 2070 r. Koszt powstania Lynetteholm jest szacowany na 80 mld koron. Sprawa projektu może trafić do Trybunału Sprawiedliwości. Wg jego przeciwników, przygotowano bowiem raport dot. oddziaływania na środowisko samej wyspy i nie wzięto pod uwagę budowy osiedli oraz infrastruktury - dróg, metra itp. Podnoszone są różne zastrzeżenia. Jedna z analiz środowiskowych sugerowała, że gdy budowa się zacznie, dostarczenie surowych materiałów wymagać będzie do 350 kursów ciężarówek przez Kopenhagę dziennie. Lokalne media doniosły, że w celu utworzenia półwyspu trzeba będzie nawieźć ok. 80 mln ton ziemi. Oprócz tego ekolodzy wspominają o ruchu osadów morskich, a także możliwym wpływie na ekosystemy i jakość wód. Rasmus Vestergaard, przeciwny uchwaleniu specustawy L220 deputowany Sojuszu Czerwono-Zieloni, uważa, że rząd powinien być przygotowany na protesty państw regionu Morza Bałtyckiego. W związku z nagromadzeniem ziemi, w której mogą być metale ciężkie, władze szwedzkiej Skanii obawiają się np. negatywnego wpływu na środowisko cieśniny Sund. Przed głosowaniem przed siedzibą parlamentu zgromadzili się protestujący. Carina Christensen, szefowa stowarzyszenia transportowego IDT, wyjaśniła, że bardziej przyjazny klimatowi transport materiałów do budowy sztucznej wyspy jest możliwy, ale wymaga zgody rządu. Gdyby wybrać opcję, w której ziemia dostarczana jest za pomocą ciężarówek elektrycznych, oznaczałoby to o 57% wyższą liczbę pojazdów, gdyż przy obecnej technologii pojedyncze ciężarówki mogą przewieźć mniejszy ładunek w przeliczeniu na kurs. Istnieją więc plusy i minusy takiego rozwiązania - stwierdziła Christensen. Budowa Lynetteholm ma potencjał, by stać się katalizatorem "zielonej" transformacji ciężkiego transportu. [Należy bowiem pamiętać, że] projekt będzie prowadzony na dużą skalę i potrwa wiele lat - dodała. Warto przypomnieć, że plan stworzenia Lynetteholm zaanonsowali jesienią 2018 r. premier Lars Løkke Rasmussen i burmistrz Kopenhagi Frank Jensen. « powrót do artykułu
  13. Woda znajdująca się na zimnej powierzchni zanim zamarznie musi się ogrzać. Odkrycie dokonane przez naukowców z Cambridge University i Uniwersytetu Technologicznego w Grazu pozwoli lepiej zrozumieć i kontrolować proces zamarzania. Anton Tamtögl i jego zespół przeprowadzili eksperymenty z molekułami wody umieszczonymi na zimnym grafenie i zauważyli, że początkowo odpychają się one od siebie. Dopiero pojawienie się dodatkowej energii pozwala im na zmianę orientacji i utworzenie wiązań elektrostatycznych. Gdy woda trafia na zimną powierzchnię, zachodzi proces nukleacji, w wyniku którego molekuły tworzą wiązania i błyskawicznie pojawiają się kryształy lodu. Zjawisko to było intensywnie badane w skali makroskopowej. Jednak trudno je badać na poziomie molekuł, gdyż zamarzanie zachodzi bardzo szybko, w czasie pikosekund. Naukowcy z Cambridge wykorzystali nowatorką technikę badawczą zwaną echem spinowym helu-3. Polega ona na rozpraszaniu strumienia spolaryzowanych atomów helu. Atomy docierają do badanych powierzchni w skoordynowanych pakietach, a czas pomiędzy kolejnymi pakietami mierzony jest w pikosekundach. Ruch molekuł na powierzchni powoduje różnice w fazach pakietów. A różnice te można wychwycić i na ich podstawie badać zjawiska zachodzące w czasie pikosekund. Badania ujawniły, że początkowo wszystkie molekuły wody przyczepiają się do zimnej powierzchni grafenu w ten sam sposób, z oboma atomami wodoru przy powierzchni i atomem tlenu powyżej. Molekuły wody są dipolami. Od strony tlenu mamy ładunek ujemny, od strony wodoru – dodatni. Tak więc pomiędzy identycznie zorientowanymi molekułami dochodzi do odpychania się, co uniemożliwia nukleację. Naukowcy zauważyli, że zjawisko to może zostać przezwyciężone poprzez ogrzanie molekuł. Dopiero wówczas zmieniają one orientację tak, że zaczynają się przyciągać, co rozpoczyna proces nukleacji. Naukowcy, chcąc lepiej zrozumieć to zjawisko, przeprowadzili symulacje komputerowe ukazujące zachowanie molekuł wody przy różnych energiach. Zgodnie z ich oczekiwaniami, symulacje wykazały, że zmieniając ilość ciepła dostarczonego do molekuł, można powstrzymywać lub rozpoczynać proces nukleacji. Odkrycie może doprowadzić do opracowania nowych technik ochrony przed formowaniem się lodu na skrzydłach samolotów, turbinach wiatrowych czy sprzęcie telekomunikacyjnym. Pozwoli też lepiej zrozumieć proces formowania się i topnienia lodu w lodowcach, a to z kolei da nam lepsze zrozumienie ziemskiej kriosfery i wpływu ocieplenia klimatu. Z wynikami badań można zapoznać się na łamach Nature Communications. « powrót do artykułu
  14. Zwierzęta nie przestają nas zaskakiwać. Nawet tak – zdawałoby się – dobrze poznane, jak słonie. Tym razem okazało się, że słoniowa trąba ma niesamowite możliwości ssące. Jak czytamy w Journal of the Royal Society Interference, słoń potrafi wciągać powietrze z prędkością znacznie przekraczającą prędkość większości superszybkich pociągów. Naukowcy z Georgia Institute of Technology, University of Alabama, Zoo Atlanta oraz Icahn School of Medicine at Mount Sinai postanowili dokładnie przyjrzeć się, w jaki sposób słonie używają trąby. Szczególnie interesowało ich, jak zwierzęta wykorzystują przepływ powietrza podczas posługiwania się trąbą. Dokonywali przy tym pomiarów, by stwierdzić, co się dzieje wewnątrz m.in. podczas picia. Zauważyli, że słoń w ciągu sekundy jest w stanie wciągnąć trąbą 3 litry wody. Po dokonaniu odpowiednich obliczeń okazało się, że aby tego dokonać zwierzę musi wciągać powietrze z prędkością ponad... 540 km/h. Słoniowa trąba to zadziwiające narzędzie, którego działania do końca nie rozumiemy. Mimo, iż waży ponad 100 kilogramów, słonie żywią się za jej pomocą bardzo lekkimi roślinami. Jak więc potrafią, mając do dyspozycji tak duże i masywne narzędzie, manipulować drobnymi i lekkimi przedmiotami? Już wcześniej zauważono, że za pomocą trąby słonie nie tylko zbierają pożywienie, ale też je zasysają. Teraz wyliczono, że podczas zasysania płynu średnica trąby może zwiększać się o 30%, co prowadzi do zwiększenia jej objętości o 64%. Od dawna wiemy, że słonie używają powietrza i wody do manipulowania przedmiotami. To również ich wyjątkowa umiejętność, gdyż wykorzystywanie wody do manipulowania przedmiotami jest właściwe dla ryb, a nie zwierząt lądowych. Jednak te olbrzymie zwierzęta potrafią nie tylko zasysać przedmioty czy je odpychać. Są też w stanie odbijać strumień powietrza od ściany, by przysunąć do siebie interesujący je obiekt. A gdy przekraczają głębokie zbiorniki wodne, unoszą trąby do góry i przez nie oddychają. Naukowcy chcą teraz dokładnie poznać mechanikę mięśni słoniowej trąby. Ta fascynująca część ciała już zainspirowała robotykę, a lepsze jej poznanie pozwoli na stworzenie jeszcze doskonalszych urządzeń. « powrót do artykułu
  15. Pod podłogą najstarszej norweskiej katedry znaleziono ślady, które mogą świadczyć, że powstała ona na miejscu osady wikingów. Odkrycia dokonano, gdy archeolodzy rozpoczęli prace renowacyjne w katedrze w Stavanger w związku z zaplanowanymi na 2025 roku obchodami rocznicy założenia miasta. Specjaliści z Norweskiego Instytutu Badań nad Dziedzictwem Kulturowym oraz Muzeum Archeologicznego Uniwersytetu w Stavanger badali przestrzeń pomiędzy podłogą a gruntem, gdy zauważyli coś nietypowego. "Pod północną częścią kościoła dostrzegliśmy cienką warstwę ciemnej ziemi o zupełnie innych cechach niż to, co widzieliśmy w innych częściach", mówi kierująca badaniami Kristine Ødeby. Gdy przystąpili do badań znaleźli tam zwierzęce kości, w tym pozostałości świni. Uczeni sądzą, że szczątki pochodzą sprzed czasu budowy katedry. Znaleźliśmy kości świni, która została tam złożona w całości, mówi Sean Denham. Jest bardzo mało prawdopodobne, by zwierzę zostało złożone już po wybudowaniu kościoła. Denham przypomina, że nie istniała tradycja składania tego typu szczątków w średniowiecznych norweskich kościołach. Wszystko wskazuje na to, że szczątki znalazły się w tym miejscu zanim zbudowano kościół, dodaje. To może wskazywać, że katedrę wybudowano w miejscu dawnej osady wikingów. Halldis Hobaek z Norweskiego Instytutu Badań nad Dziedzictwem Kulturowym mówi, że hipoteza o osadzie wikingów znajduje potwierdzenie we wcześniejszych odkryciach. W 1968 roku podczas prac archeologicznych prowadzonych pod ołtarzem znaleziono warstwę spalonego drewna. Datowano je na czasy wikingów i wysunięto wówczas hipotezę, że były to resztki spalonego budynku. Oba znaleziska potwierdzają, że katedra została zbudowana w miejscu wcześniejszej aktywności ludzkiej. Archeolodzy znaleźli też więcej pochówków, niż się spodziewali. Wiedzieliśmy, że pod podłogą katedry znajdziemy groby, ale ich liczba jest większa, niż sobie wyobrażaliśmy, cieszy się Ødeby. Pochówki nie zostały jeszcze datowane, ale archeolodzy przypuszczają, że pochodzą one zarówno ze średniowiecza jak i z XVI-XVIII wieku. Wewnątrz, obok szkieletów, znaleziono resztki trumien, gwoździe oraz różne przedmioty, w tym pozostałości po biżuterii i igłach z brązu. Szczególnie interesującym znaleziskiem jest odkrycie niebieskich, białych i czarnych koralików oraz pereł. Zastanawiamy się, czy pochodzą one z różańca. Jeśli tak, to prawdopodobnie pochówek, w którym je znaleźliśmy, jest z okresu, kiedy katedra była kościołem katolickim, czyli sprzed 1537 roku, dodaje Ødeby. Dokładne zbadanie przeszłości tego miejsca będzie trudne, gdyż znaleziono również dowody, iż w XIX wieku usunięto znaczne ilości materiału archeologicznego. Ponadto grubość znalezionych dotychczas warstw archeologicznych nie przekracza 15 centymetrów. Archeolodzy sądzą, że w średniowieczu – prawdopodobnie podczas budowy katedry – usunięto sporą warstwę gruntu. « powrót do artykułu
  16. Wojewódzka Biblioteka Publiczna im. Witolda Gombrowicza w Kielcach opracowuje słownik gwary świętokrzyskiej. Ma być gotowy w przyszłym roku w formie tradycyjnej książki i e-booka. Biblioteka uzyskała na ten cel dofinansowanie w ramach programu EtnoPolska 2021 Narodowego Centrum Kultury. Jak podkreślono we wpisie Biblioteki na Facebooku, coraz mniej osób potrafi posługiwać się gwarą świętokrzyską, coraz mniej ją rozumie. To naturalny proces dążenia ojczystego języka do jednolitych form i zwartego, zrozumiałego dla wszystkich słownika. Nasza gwara ma specyficzny rytm, słownictwo, wyznacza też pewien sposób widzenia świata. Gwara świętokrzyska jest bardzo silnie związana z naturą - powiedział PAP-owi Piotr Żak z WBP w Kielcach. Gwarę można ocalić od zapomnienia, posługując się nią. Biblioteka postara się w tym pomóc. Jednym z elementów projektu "Gwara świętokrzyska - ocalmy ją od zapomnienia" ma być stworzenie wspomnianego na początku słownika. Na początek proponujemy kilkadziesiąt haseł, dotyczących różnych obszarów życia codziennego. Hasła podzielono na 8 kategorii: potrawy/kuchnia, dom, gospodarowanie/prace w polu, życie codzienne, ziołolecznictwo/domowa apteka, strój męski, strój kobiecy i coś tam kojarzę. Biblioteka zachęca czytelników, by zostali współtwórcami słownika. Dla zainteresowanych udziałem w projekcie utworzono nawet specjalny adres mailowy: gwara@wbp.kielce.pl. Czekamy na słowa, wiersze, wyliczanki, przyśpiewki. Wspólnie dołożymy starań, aby za kilka czy kilkanaście lat gwara świętokrzyska wciąż była żywą, barwną mową, a nie martwym językiem. Biblioteka publikuje na swoim profilu na Facebooku krótkie kwizy. Dotychczasowe dotyczyły haseł/słów "szczyk, cyk", "kapciuch", "rozsuć (się) czy "tłuc (się)". W ramach cyklu postów "Czy znamy mowę naszych przodków?" zaprezentowano słowa "smarz" i "kobyła", a także modlitwę ludową na odpędzenie chmur i deszczu. Na tworzeniu słownika działania Biblioteki się nie kończą. Planowane są też wystawy z fragmentami utworów literackich pisanych gwarą, publikacje nagrań z osobami, które się nią posługują i cykl spotkań z językoznawcami. Pierwsze z nich odbędzie się na początku września. Naszym gościem będzie związana z Kielcami prof. Katarzyna Kłosińska z Uniwersytetu Warszawskiego, przewodnicząca Rady Języka Polskiego, która powie o przenikaniu i się gwary i naszego współczesnego języka, głównie młodzieżowego - zapowiada Żak. Ze słownikiem można się zapoznać pod tym adresem; kategorie znajdują się z prawej strony na niebieskim tle. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego Nanyang w Singapurze zidentyfikowali najdłużej trwające trzęsienie ziemi. Trwało ono aż 32 lata i doprowadziło w 1861 roku do katastrofalnego trzęsienia na Sumatrze, w którym zginęło kilkanaście tysięcy osób. Powolne trzęsienia ziemi to zjawiska, w czasie których płyty tektoniczne ześlizgują się z siebie, bez powodowania poważnych trzęsień na powierzchni. Uczeni z Singapuru dokonali niespodziewanego odkrycia badając historyczne poziomy oceanu. Podczas prac wykorzystywali mikroatole utworzone z koralowców na wyspie Simeulue u wybrzeży Sumatry. Atole takie, rosnąc w górę i na boki, przyjmują kształt dysku i są dobrymi wskaźnikami zmian poziomu morza i wyniesienia gruntu. Tworzą łatwe do zidentyfikowania wzorce wzrostu. Trwające 32 lata trzęsienie ziemi jest najdłuższym znany nam zjawiskiem tego typu i zmienia pogląd zarówno na czas trwania jak i mechanizm takich wydarzeń. Dotychczas naukowcy sądzili, że powolne trzęsienia ziemi nie trwają dłużej niż kilka miesięcy. Teraz okazuje się, że mogą trwać wiele dekad nie powodując przy tym zniszczeń na powierzchni. « powrót do artykułu
  18. Haluks, nazywany również paluchem koślawym, to deformacja stawu śródstopno-paliczkowego palucha, a jeszcze inaczej – odchylenie palucha z towarzyszącym przyśrodkowym przemieszczeniem pierwszej kości śródstopia. Przyczyn powstania tej deformacji jest kilka. Jak usunąć haluksy? Kiedy zdecydować się na operacje? Jakie są rodzaje operacji haluksów? Przeczytaj artykuł i dowiedz się, jak walczyć z haluksami. Przyczyny haluksów Wydawać by się mogło, że problem haluksów dotyczy osób starszych, jednak pierwsze zmiany często są zauważalne już u osób w wieku ok. 20 lat, a nawet młodszych. Nie ma jednej głównej przyczyny wystąpienia opisywanego zniekształcenia palucha. Do wystąpienia haluksów najczęściej przyczyniają się: •    wiotka budowa mięśniowo-więzadłowej stopy, •    chodzenie w niewłaściwym obuwiu, do którego najczęściej zalicza się szpilki (stąd ryzyko wystąpienia haluksów jest większe w przypadku kobiet), •    predyspozycje genetyczne. Należy pamiętać, że gdy dojdzie do deformacji, należy niezwłocznie podjąć skuteczne leczenie. Jego metoda jest zależna od: •    wystąpienia chorób towarzyszących, •    stopnia zaawansowania deformacji. Leczenie nieoperacyjne haluksów Przy pierwszych objawach warto wypróbować nowe obuwie z właściwie dobranymi wkładkami ortopedycznymi. Później można wykorzystać osłony do butów, peloty, aparaty, szyny korekcyjne i separatory międzypalcowe. Dodatkowo w leczeniu haluksów przydatne są zabiegi fizykoterapeutyczne, które powinny złagodzić objawy deformacji. Niestety w niektórych przypadkach jedynym wyjściem będzie leczenie operacyjne haluksów, zwłaszcza kiedy ból jest mocno odczuwalny, a haluks powoduje trudności w doborze obuwia. Leczenie operacyjne haluksów Jeżeli chodzi o leczenie operacyjne, należy pamiętać o pewnych krokach, jakie trzeba podjąć przed operacją. Pierwszym jest wizyta w poradni specjalistycznej. Podczas niej specjalista, jakim jest chirurg ortopeda, opatrzy stopę i zlokalizuje bolące miejsce, a także sprawdzi stopień zaawansowania deformacji i ewentualnych współwystępujących chorób. Uzupełnieniem wizyty jest wykonanie badania RTG – z góry (AP) i z boku. Od tych wszystkich wykonanych działań zależy przyjęta metoda leczenia, o czym mowa była powyżej. A jakie znamy operacyjne sposoby leczenia? Haluksy – rodzaje metod operacyjnych W przypadku niewielkich deformacji stóp zalecane są operacje na tkankach miękkich, np. przecięcie więzadła trzeszczkowo-śródstopnego i torebki stawowej, która znajduje się po stronie bocznej stawu palucha, lub przecięcie przyczepu ścięgna przywodziciela palucha i skrócenie oraz wzmocnienie torebki stawowej po stronie przyśrodkowej. Należy jednak pamiętać, że częstotliwość nawrotów po operacji na tkankach miękkich jest wysoka. Jednym z rodzajów metod operacyjnych jest osteotomia, którą przeprowadza się zależnie od stopnia zaawansowania deformacji. Wyróżnia się kilka rodzajów tego zabiegu: •    osteotomia klinowa i półkolista, •    osteotomii Chevrona, •    osteotomia Ludloffa, •    osteotomia Scarfa. Podczas wykonywania osteotomii klinowej i półkolistej wycinany jest klin kostny w obrębie kości, a następnie jest on usuwany i przemieszczany w inne miejsce. Osteotomia Chevrona i osteotomia Ludloffa dotyczą haluksów w łagodnym i średnim stopniu zaawansowania. Pierwsza z nich pozwala na przesunięcie fragmentu kości w bok tak, aby nowa pozycja gwarantowała prawidłowe ustawienie. Kość jest unieruchamiana za pomocą niewielkiej  śruby z tytanu, a wszystko odbywa się po nacięciu w okolicach głowy I kości śródstopia. Natomiast osteotomia Ludloffa polega na ukośnym cięciu w I kości śródstopia, prowadzącej do dużego palca, do pewnego momentu, po którym umieszcza się w niej śrubę, dokręca, a samą kość unieruchamia przy wykorzystaniu dodatkowych śrub. W trakcie tej operacji wyrównywany jest także duży palec, a dokładnie – jego staw, poprzez poluzowanie więzadeł zewnętrznych i dokręcenie kapsuły stawowej od strony przyśrodkowej. Zdarzają się oczywiście deformacje bardziej zaawansowane, gdzie należy przeprowadzić osteotomię Scarfa. Podczas tej operacji przecina się I kość śródstopia na kształt litery „Z”. Podłużna linia pozwala podzielić kości na dwie części, które są przesuwane względem siebie w następnym kroku osteotomii. Ta metoda pozwala na stabilne zespolenie odłamów bez wykorzystania gipsu. Warto podkreślić, że już po kilku dniach pacjent może korzystać z butów pooperacyjnych. Rehabilitacja po operacji haluksów Podsumowując, istnieje kilka rodzajów metod leczenia operacyjnego haluksów. Istotne jest jednak również to, co się dzieje po wykonaniu zabiegu. Nie można bowiem zapomnieć o odpowiednio długiej rekonwalescencji – nie należy obciążać operowanej stopy przez ok. 2-3 miesiące. Rehabilitację można jednak rozpocząć po kilku tygodniach od operacji – wszystko zależy od indywidualnych zaleceń lekarza – która ma ona na celu wzmocnienie stawów i poprawieni zakresu ruchów. Artykuł powstał we współpracy z przychodnią: « powrót do artykułu
  19. Włoscy specjaliści posłużyli się starannie wyselekcjonowanymi bakteriami, by dokończyć oczyszczanie rzeźb Michała Anioła z zespołu grobowego Medyceuszów (Nowej Zakrystii) we Florencji. Wykorzystano szczepy Serratia ficaria SH7, Pseudomonas stutzeri CONC11 i Rhodococcus sp. ZCONT. Wyniki projektu mają zostać zaprezentowane jeszcze w tym miesiącu. Jak podkreślił Jason Horowitz w reportażu opublikowanym na łamach The New York Timesa, prace w Kaplicy trwały niemal 10 lat. Na koniec pozostały najbardziej uporczywe przebarwienia i osady. Bakterie zdały egzamin śpiewająco W listopadzie 2019 r. Muzeum Zespołu Grobowego Medyceuszów (Museo delle Cappelle Medicee) poprosiło Narodowy Komitet Badań o przeprowadzenie analiz z wykorzystaniem spektroskopii w podczerwieni. Wykryto ślady kalcytu, krzemianów i substancji organicznych. Dzięki temu Anna Rosa Sprocati z Włoskiej Narodowej Agencji Nowych Technologii zyskała cenne wskazówki co do wyboru najwłaściwszych bakterii z zestawu niemal 1000 szczepów (zwykle są one stosowane do rozkładania plam ropy albo zmniejszania toksyczności metali ciężkich). Ostatecznie zespół konserwatorów przetestował za ołtarzem, na niewielkiej palecie złożonej z 20 prostokątów, 8 najbardziej obiecujących szczepów. Wybrano bakterie bezpieczne dla ludzi, środowiska i, oczywiście, dzieł sztuki. Jak wyjaśniła Sprocati, później bakterie zastosowano na nagrobku Juliana Medyceusza (księcia Nemours żyjącego w latach 1479-1516) z alegorycznymi figurami Dnia i Nocy. Włosy Nocy przemyto P. stutzeri CONC11, bakterią wyizolowaną z odpadów garbarni w okolicach Neapolu. Bakteriami Rhodococcus sp. ZCONT, tym razem pochodzącymi z gleby zanieczyszczonej dieslem w Casercie, usunięto resztki gipsowych odlewów, kleju i tłuszczu z jej uszu. Działania te okazały się sukcesem, jednak Paola D'Agostino wolała nie igrać z losem przy czyszczeniu twarzy Nocy. Podobne podejście prezentował watykański ekspert Pietro Zander, który dołączył do zespołu. Dla bezpieczeństwa postanowiono zastosować mikrokapsułki z gumą ksantanową. Analogicznym zabiegom poddano głowę rzeźby Juliana. W marcu ubiegłego roku przez pandemię muzeum zamknięto. Sprocati zabrała więc "swoje" bakterie w inne miejsce. W sierpniu jej zespół wykorzystał baterie z okolic Neapolu do usunięcia wosku pozostawionego przez stulecia palenia świec wotywnych na marmurowym reliefie Alessandra Algardiego Spotkanie Attyli i papieża Leona I w Bazylice św. Piotra. Gdy Kaplicę otwarto w pewnym zakresie w połowie października 2020 r., ponownie wdrożono prace.  Wtedy specjaliści rozprowadzili żel z S. ficaria SH7 na nagrobku Wawrzyńca II Medyceusza (1492-1519). Za stan obiektu odpowiadają różne czynniki środowiskowe, ale dużą rolę odegrał w tym sposób, w jaki potraktowano ciało zamordowanego w 1537 r. księcia Florencji Aleksandra Medyceusza. Jego ciało zawinięto w dywan i umieszczono w sarkofagu Wawrzyńca. Substancje z jego rozkładającego się ciała wsiąkały w marmur, niszcząc dzieło Michała Anioła. Na szczęście przebarwieniami i deformacjami z powodzeniem zajęły się S. ficaria SH7, które wyizolowano z gleby skażonej metalami ciężkimi (ze stanowiska na Sardynii). Zaczęło się od konferencji... W 2013 r. Monica Bietti, była już dyrektorka Muzeum Zespołu Grobowego Medyceuszów, zauważyła, co się stało z zabytkami od konserwacji w 1988 r. Trzeba było ponownie się nimi zająć. Im jednak kaplica stawała się czystsza, tym bardziej zniszczony sarkofag Wawrzyńca od niej odstawał. W 2016 r. Marina Vincenti uczestniczyła w konferencji zorganizowanej przez Sprocati i innych biologów z jej zespołu (An introduction to the world of microorganisms). Specjaliści zademonstrowali, jak bakterie usunęły resztki żywicy z barokowych fresków w Galerii Carracciego w Pałacu Farnese w Rzymie. Bakterie wyizolowane z wód kopalnianych z Sardynii usunęły rdzawe zacieki z marmurów galerii. Kiedy przyszła kolej na oczyszczanie dzieł Michała Anioła, postanowiono więc skorzystać z pomocy bakteryjnych sprzymierzeńców. D'Agostino zgodziła się pod warunkiem, że wcześniej zostaną przeprowadzone testy. Bakterie zdały egzamin i wykonały swoją pracę... W przeszłości sięgano już po pomoc bakterii w oczyszczaniu dzieł sztuki. Jak napisała w artykule opublikowanym w Verge Mary Beth Griggs, zbliżone techniki zastosowano w Katedrze Narodzin św. Marii w Mediolanie, Katedrze Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Pizie czy w Campo Santo di Pisa. W 2011 r. specjaliści z Walencji wykorzystali bakterie, by oczyścić XVII-wieczne freski Antonia Palomino w Sant Joan del Mercat. Zespół grobowy Medyceuszów przy kościele San Lorenzo Zespół grobowy Medyceuszów przy kościele San Lorenzo tworzą: Cappelle dei Principi z kryptą (Matteo Nigetti 1604 — mauzoleum Cosima I i jego przodków) i Nowa Zakrystia (Sagrestia Nuova), dzieło Michała Anioła (1520–35), ukończone przez Georgia Vasariego (1557). Mieszczą się w niej nagrobki Wawrzyńca II Medyceusza (ks. Urbino) z rzeźbami Świtu i Zmierzchu, Juliana Medyceusza (ks. Nemours) z rzeźbami Dnia i Nocy, a także podwójny sarkofag zawierający prochy Wawrzyńca Medyceusza (Wawrzyńca Wspaniałego) i jego młodszego brata Juliana, z ustawionymi na nim figurami Madonny z Dzieciątkiem (dłuta Michała Anioła, 1521), św. Kosmy (dzieło Montorsolego) i św. Damiana (dzieło Raffaela da Montelupy). « powrót do artykułu
  20. Naukowcy z MIT stworzyli włókno zawierające układy pamięci, czujniki temperatury i korzystające z oprogramowania trenowanego na sieciach neuronowych, które będzie mogło śledzić naszą aktywność fizyczną. Po wszyciu w ubranie włókno takie będzie odbierało, przechowywało i analizowało dane dotyczące tego, co robimy. Profesor Yoel Fink, główny badacz w Research Laboratory of Electronic i jeden z twórców włókna mówi, że dzięki niemu można będzie śledzić nieznane dotychczas wzorce działania organizmu, co może przydać się zarówno sportowcom monitorującym swoje postępy, badaczom chcącym śledzić wpływ interwencji medycznych na organizm, jak i lekarzom pragnącym wcześnie wykrywać oznaki chorób. Z czasem możliwości takiego włókna mogą się zwiększać. Być może kiedyś pozwoli ono np. na uchwycenie ważnych momentów w życiu, rejestrując np. piosenkę graną podczas ślubu. Dotychczas włókna elektroniczne były włóknami analogowymi, przetwarzającymi ciągły sygnał elektryczny. Tutaj zaś mamy włókno cyfrowe. To pierwsze włókno przechowujące i przetwarzające dane cyfrowe. Pozwala na poszerzenie właściwości tekstyliów i ich programowanie, mówi Fink. Nowe włókno powstało z setek krzemowych mikroukładów, które umieszczono w formie i wykorzystano stworzenie polimerowego włókna. Dzięki precyzyjnej kontroli przepływu polimeru, naukowcy byli w stanie stworzyć włókno długości dziesiątków metrów, które zapewnia nieprzerwane połączenie elektroniczne pomiędzy umieszczonymi nań mikroukladami. Włókno jest cienkie, elastyczne, przechodzi przez ucho igły, może być wszywane w tradycyjne materiały i wytrzymuje co najmniej 10 cykli prania. Jeśli zostanie umieszczone w koszuli, nie będziesz czuł jego obecności. Nie będziesz nawet wiedział, że tam jest, mówi doktorant Garbiel Loke, członek zespołu badawczego. Nowe włókno ma bardzo szerokie możliwości. Pozwala na przykład kontrolować poszczególne elementy. Możemy opisać włókno jako korytarz, a mikroukłady jak pokoje, z których każdy ma unikatowy identyfikator, mówi Loke. Naukowcy opracowali metodę adresowania, która pozwala na włączanie wybranych układów, bez jednoczesnego włączania innych. Włókno dysponuje też sporą ilością pamięci. Naukowcy byli w stanie zapisać, przechować i odtworzyć kilkuset kilobajtowe pliki filmowe czy muzyczne. Można je było przechowywać w włóknie przez w miesiące bez potrzeby zasilania samego włókna. Naukowcy przeprowadzili też eksperyment, w ramach którego stworzyli ze swojego włókna układ pamięci składający się z sieci 1650 połączeń. Wszyli to następnie w rękaw t-shirta, co pozwoliło na zarejestrowanie 270 minut danych nt. temperatury ciała osoby noszącej koszulkę i przeanalizowanie, jak temperatura ta miała się do różnej aktywności osoby. Następnie na podstawie takich danych wytrenowali swoje włókno na sieci neuronowej, dzięki czemu z 96-procentową dokładnością było ono w stanie określić aktywność fizyczną, jakiej w danym momencie oddawała się badana osoba. W przyszłości takie włókna mogą na bieżąco monitorować osoby starsze lub chore, alarmując w razie wykrycia niepokojących zmian, jak zaburzenia oddychania czy nieprawidłowy rytm serca. Obecnie włókno kontrolowane jest przez niewielkie zewnętrzne urządzenie, więc jego twórcy chcą teraz skupić się nad stworzeniem mikrokontrolera, który będzie można wszyć w samo włókno. « powrót do artykułu
  21. Rekiny mieszkają na Ziemi od 450 milionów lat. Są zatem starsze niż Himalaje, starsze niż ssaki, nawet starsze niż drzewa. Naukowcy odkryli właśnie, że przed 19 milionami lat doszło do ich wielkiego wymierania. Nie wiadomo, jak wielkiego i nie wiadomo, co było jego przyczyną. Rekiny przetrwały wiele masowych wymierań. A ten epizod był prawdopodobnie najpoważniejszy, jakiego doświadczyły. Musiał stać się coś znaczącego, mówi Elizabeth Sibert, jedna z autorek najnowszych badań. Na pierwszy ślad wymierania rekinów naukowcy natrafili w 2017 roku. Analizowali wówczas próbki osadów z południa i północy Pacyfiku. Osady zawierają materiał sprzed kilkuset milionów lat, a każdy centymetr reprezentuje około 100 000 lat. Gdy przyjrzeli się skamieniałościom pozostałym po rekinach zauważyli, że 19 milionów lat temu musiała zajść gwałtowna zmiana. Osady starsze niż 19 milionów lat charakteryzują się dużą liczbą i bioróżnorodnością rekinich szczątków. Zaś w osadach młodszych widać 90-procentowy spadek liczby i 70-procent spadek zróżnicowania rekinów. Nigdy potem rekinów nie było tak dużo i nie były tak zróżnicowane. Co prawda badane próbki pochodzą tylko z Pacyfiku, jednak to, co wiemy o innych osadach, pośrednio potwierdza te spostrzeżenia. Sibert przypomina, że niektóre osady z Atlantyku sprzed 30 milionów lat wskazują na istnienie wówczas dużej liczby rekinów, natomiast w próbkach sprzed kilku milionów lat widać ich zdecydowany spadek. Nie badano jeszcze pod tym kątem atlantyckich próbek sprzed około 19 milionów lat. Wszystko wskazuje na to, że doszło do masowego wymierania rekinów. Problem jednak w tym, że nie wiadomo dlaczego. Izotopy węgla i tlenu, używane do rekonstrukcji temperatury i cyklu węglowego, nie wskazują na żadne zmiany w tym okresie. Wręcz przeciwnie. Są one na tak przeciętnym poziomie, że dotychczas naukowcy niemal w ogóle nie zajmowali się badaniem tego, co działo się 19 milionów lat temu. Seth Finnegan, profesor z University of California, mówi, że spostrzeżenia są intrygujące, jednak badania opierają się tylko na dwóch próbkach. Możliwe więc, że do masowego wymierania rekinów doszło tylko na północy i południu Pacyfiku. Uczony przyznaje jednak, że taki scenariusz jest mało prawdopodobny i wydarzenia takie miały zapewne związek z tym, co działo się w innych częściach oceanu. Naukowcy sądzą, że określenie tego, co stało się z rekinami, nie powinno być trudne, jednak potrzebujemy więcej badań i więcej danych. Tak czy inaczej, badania te pokazują, że rekiny doświadczyły dużych zmian populacyjnych. Jako że odgrywają one niezwykle ważną rolę w oceanach, zmiany takie mogły wpłynąć też na cały ekosystem. Obecnie rekiny również doświadczają gwałtownych spadków populacji. Tym razem przyczyną są ludzie, którzy każdego roku zabijają kilkadziesiąt milionów tych zwierząt. « powrót do artykułu
  22. W lutym Facebook zaczął usuwać posty, w których twierdzono, że koronawirus SARS-CoV-2 jest dziełem człowieka. Działanie takie było częścią kampanii mającej na celu usuwanie fałszywych stwierdzeń na temat COVID-19 i szczepionek. Posty automatycznie usuwano, a użytkownik, który wielokrotnie takie treści publikował, narażał się na blokadę konta. Teraz Facebook znosi zakaz i pozwala na publikowanie informacji o tym, że SARS-CoV-2 został stworzony przez ludzi. W świetle toczącego się śledztwa dotyczącego pochodzenia COVID-19 oraz po konsultacjach z ekspertami ds. zdrowia publicznego, zdecydowaliśmy, że nie będziemy więcej blokowali twierdzeń, jakoby COVID-19 był dziełem człowieka. Będziemy nadal współpracować z ekspertami by dotrzymywać kroku zmieniającej się naturze pandemii i aktualizować naszą politykę w miarę, jak pojawiają się nowe fakty i trendy, oświadczyli przedstawiciele Facebooka. Do zmiany polityki Facebooka doszło po tym, jak The Wall Street Journal poinformował, że amerykańskie służby specjalne zdobyły wskazówki sugerujące, iż wirus mógł wydostać się z laboratorium. Zdaniem służb, w listopadzie 2019 roku trzech pracowników Instytutu Wirologii w Wuhan trafiło do szpitala z objawami podobnymi do grypy. Facebook z jednej strony poluzował algorytmy ograniczające wolność wypowiedzi, z drugiej zaś strony, tego samego dnia, zaczął ostrzej traktować użytkowników, którzy regularnie rozpowszechniają fałszywe informacje. Zgodnie z nowymi zasadami, jeśli posty jakiegoś użytkownika zostaną wielokrotnie oznaczone jako fałszywe, Facebook usunie wszystkie jego posty, nawet te, które jako fałszywe nie były oznaczone. Ponadto użytkownicy, którzy mają w ulubionych profile rozpowszechniające fałszywe informacje, będą przed tymi profilami ostrzegani za pomocą wyskakujących okienek. « powrót do artykułu
  23. Amerykański Departament Sprawiedliwości (DoJ) nadał śledztwom ws. ataków ransomware podobny priorytet, co śledztwom ws. o terroryzm. Decyzje takie podjęto po ataku na największy w USA rurociąg z rafinowanym produktami z ropy naftowej, Colonial Pipeline. Do biur prokuratorów w całym kraju trafiły nowe wytyczne z DoJ. Zgodnie z nimi, śledztwa ws. ataków ransomware mają być centralnie koordynowane przez specjalną grupę zadaniową powołaną właśnie w Waszyngtonie. To wyspecjalizowany proces, dzięki któremu będziemy mogli śledzić wszelkie sprawy związane z ransomware, co pozwoli nam lepiej określić związki między sprawcami i pracować nad zniszczeniem całej struktury, powiedział John Carlin, zastępca prokuratora generalnego. Atak na Colonial Pipeline został przeprowadzony z terenu Rosji. Spowodował on pięciodniową przerwę w pracy rurociągu, niedobory paliw na wschodnim wybrzeżu USA i wzrost cen. W końcu firma zapłaciła przestępcom 5 milionów dolarów za odzyskanie dostępu do własnej sieci. Nowe zalecenia dot. śledztw w sprawach ransomware oznaczają, że prokuratorzy zostali zobowiązani do informowania Waszyngtonu na bieżąco o wszelkich szczegółach prowadzonych przez siebie śledztw. Dotychczas tego typu rozwiązania stosowano jedynie w niewielu kategoriach śledztw, jak te odnoszące się do bezpieczeństwa narodowego i terroryzmu. Marc Califano, były prokurator i ekspert ds. cyberbezpieczeństwa mówi, że dzięki podniesieniu klasyfikacji spraw o ransomware, DOJ będzie mógł bardziej efektywnie przydzielać zasoby dla śledztwa oraz lepiej identyfikować luki wykorzystywane przez cyberprzestępców. « powrót do artykułu
  24. NASA ogłosiła, że w latach 2028–2030 wyśle 2 misje na Wenus. Będą to pierwsze od ponad 30 lat misje badawcze NASA poświęcone wyłącznie naszemu najbliższemu planetarnemu sąsiadowi. Zostały one wybrane spośród 4 kandydatów, których opisywaliśmy w lutym ubiegłego roku. Obu misjom przyznano w budżecie NASA po 500 milionów dolarów i stały się one częścią Discovery Program. Discovery Program prowadzony jest przez NASA od 1992 roku. W jego ramach NASA zachęca specjalistów do opracowywania koncepcji badań planetarnych, z których NASA wybiera i finansuje najciekawsze pomysły. W ramach Discovery Program zrealizowano już 11 misji, w tym Teleskop Kosmiczny Keplera, który odkrył tysiące planet pozasłonecznych czy misję Mars Pathfinder, pierwszą udaną misję łazika marsjańskiego. Obecnie prowadzone misje to Lunar Reconnaissance Orbiter oraz InSight. A misje, które mają zostać zrealizowane w najbliższych 4 latach to Lucy (badanie głównego pasa asteroid i sześciu Trojańczków), Psyche (misja do asteroidy 16 Psyche) oraz Megane (współudział NASA w japońskiej misji badającej skład Fobosa). Obecnie wybrane misje to DAVINCI+ (Deep Atmosphere Venus Investigation of Noble gases, Chemistry, and Imaging) oraz VERITAS (Venus Emissivity, Radio Science, InSAR, Topography, and Spectroscopy). Celem DAVINCI+ będzie zbadanie składu atmosfery Wenus oraz sprawdzenie, czy na planecie tej istniał ocean. W atmosferę Wenus ma wlecieć próbnik, który dokona jej pomiarów i dotrze do powierzchni planety. Ma on też przysłać zdjęcia powierzchni Wenus w wysokiej rozdzielczości. Z kolei w ramach VERITAS na orbitę Wenus ma trafić pojazd, który wykona trójwymiarową rekonstrukcję topografii planety i sprawdzi, czy występują na niej zjawiska tektoniczne oraz wulkanizm. Wykona też zdjęcia powierzchni w podczerwieni, co pozwoli na stworzenie mapy typów skał. Za pomocą najnowocześniejszych technologii, które rozwijaliśmy i udoskonalaliśmy przez lata, rozpoczynamy nową dekadę badań Wenus, by zrozumieć, jak to się stało, że ta tak podobna do Ziemi planeta jest piekielnie gorąca. Nie chodzi nam tylko o zrozumienie ewolucji planet i życia w Układzie Słonecznym. Chcemy lepiej zrozumieć egzoplanety, które są nowym, ekscytującym polem badawczym dla NASA, stwierdził Thomas Zurbuchen, dyrektor NASA ds. naukowych. Na pokładzie obu misji znajdą się nowoczesne prototypowe urządzenia, które zostaną przetestowane pod kątem ich przydatności w przyszłych misjach. VERITAS zabierze ze sobą Deep Space Atomic Clock-2. To ultraprecyzyjny zegar atomowy, który z jednej strony udoskonali radioastronomię, a z drugiej pomoże w manewrowaniu autonomicznym pojazdom kosmicznym. Z kolei w pojeździe DAVINCI+ zainstalowany zostanie Compact Ultraviolet to Visible Imaging Spectrometer (CUVIS), który wykona pomiary światła ultrafioletowego w wysokiej rozdzielczości. W atmosferze Wenus znajduje się coś, co absorbuje promieniowanie ultrafioletowe, pochłaniając nawet połowę energii docierającą tam ze Słońca. CUVIS ma im powiedzieć, co to jest. « powrót do artykułu
  25. Wszystkie komórki na Ziemi są zbudowane z błon fosfolipidowych. Teraz udało się zaobserwować molekuły fosfolipidów w przestrzeni kosmicznej. Odkrycie to jest kolejną wskazówką potwierdzającą hipotezę, że życie pojawiło się na Ziemi dzięki komponentom z przestrzeni kosmicznej. Życie na Ziemi pojawiło się ok. 4,4 miliarda lat temu, zaledwie kilkaset lat po formowaniu się Układu Słonecznego. Rodzi się więc pytanie, jak to się stało, że tak szybko pojawiło się wiele złożonych molekuł, niezbędnych do zaistnienia życia. Jedna z możliwych odpowiedzi brzmi: molekuły te już wcześniej istniały w przestrzeni kosmicznej i z niej trafiły na Ziemię. Dotychczas zaobserwowano w kosmosie prekursory białek – aminokwasy czy prokursury rybonukleotydów, tworzących DNA. Teraz okazało się, że w przestrzeni kosmicznej znajdują się też fosfolipidy. Victor Rivilla i jego koledzy z Hiszpańskiego Centrum Astrobiologii w Madrycie poinformowali o odkryciu w kosmosie etanoloaminy, ważnego składnika najprostszych fosfolipidów. Ma to olbrzymie znacznie nie tylko dla teorii dotyczących pochodzenia życia na Ziemi, ale również na innych planetach i ich satelitach we wszechświecie, stwierdzają odkrywcy. Wspomnianą molekułę zaobserwowano podczas analizie światła z międzygwiezdnej chmury molekularnej Sagittarius B2, która znajduje się w odległości zaledwie 390 lat świetlnych od centrum Drogi Mlecznej. Naukowcy od dawna wiedzieli, że jest ona regionem bogatym w molekuły organiczne. Hiszpanie najpierw przeprowadzili symulacje widma światła, jakie powinna dawać etanoloamina w niskich temperaturach, jakie istnieją w badanej chmurze. Następnie przyjrzeli się Sagittariusowi B2 i rzeczywiście znaleźli w nich odpowiednie widma. Wcześniej etanoloaminę znaleziono na meteorytach. Uważa się, że mogła na nich powstać w wyniku nietypowych reakcji, do których dochodziło na asteroidzie, z której meteoryt pochodził. Teraz okazuje się, że molekuła ta jest znacznie bardziej rozpowszechniona w przestrzeni kosmicznej niż sądzono. Rivilla i jego zespół uważają, że etanoloamina mogła znajdować się w mgławicy, z której powstał Układ Słoneczny i to z niej trafiła na Ziemię. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...