Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. W czerwcu br. na szlakach po polskiej i słowackiej stronie gór stanęło 26 ławeczek beskidzkich, które nawiązują do dziedzictwa kulturowego i przyrodniczego Beskidów. Kształtem przypominają one bramy wołoskie, będące charakterystycznym elementem architektury łuku Karpat. Ławki zaprojektował Jacek Graś, który zwyciężył w konkursie zorganizowanym przez Lokalną Organizację Turystyczną Beskidy (LOT Beskidy). W snycerskich zdobieniach totemów ławeczek pojawiają się rozety i leluje. Zwieńczeniem ośmiu z nich są rzeźby zwierząt, zbójców oraz innych elementów lokalnych podań/legend. W kolejnych ośmiu na szczycie zobaczymy obrazy malowane na szkle. W 10 przypadkach nawiązano zaś do kapliczek ludowych. Na siedziskach, na których zmieszczą się dwie osoby i plecak, umieszczono nazwy miejsc postawienia. Ławki kosztowały ok. 114 tys. PLN. Powstały w ramach mikroprojektu „Odpocznij w Beskidach”. Gdzie można przysiąść na ławeczce? W Polsce m.in. na Szyndzielni i Dębowcu w Bielsku-Białej, na Hali Jaworzyna, w kamieniołomie w Kozach, na Złotym Groniu w Istebnej, w parkach w Jaworzu i Żywcu, na Makowskiej Górze w Makowie Podhalańskim czy na Przełęczy Brona w Zawoi, a na Słowacji w miejscowościach Svedernik, Zakamenne, Zubrohlava i Mojš. LOT Beskidy zachęca do wzięcia udziału w konkursie. Wystarczy do pierwszego sierpnia zrobić zdjęcie ławeczki i przesłać je pod podany adres. Drugiego sierpnia fotografie pojawią się na profilu stowarzyszenia na Facebooku. Dla autorów 10 najwyżej ocenionych przez internautów zdjęć przewidziano nagrody w postaci zestawów upominkowych. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy z praskiego Uniwersytetu Karola odkryli w nekropolii Abusir pod Kairem pochówek dygnitarza imieniem Wahibre-mery-Neith. Grobowiec pochodzi z końca rządów XXVI lub początków XXVII dynastii, a pozostawiona na nim inskrypcja głosi, że spoczywa tutaj „Dowódca Zagranicznych Najemników”. Wahibre-mery-Neith nadzorował najemników z Wysp Egejskich oraz Azji Mniejszej. Archeolodzy najpierw trafili na grób szybowy, w którym znaleźli ponad 370 naczyń z materiałami do balsamowania. Później odkryto wielką główną komorę o wymiarach 14x14 metrów, która znajduje się 6 metrów pod poziomem gruntu. Komora została podzielona na kilka części połączonych „mostkami” ze skał  W skale środkowej części tej komory wykuto mniejszą komorę o wymiarach 6,5x3,3 metra, w której złożono ciało. Grób Wahibre-mery-Neitha ma wyjątkową strukturę, jakiej nie spotkano nigdzie indziej w Egipcie, chociaż przypomina ona budowę pobliskiego grobu Udjahorresneta oraz tzw. grób Campbella w Gizie. Na dnie centralnego szybu grzebalnego, na głębokości około 16 metrów, złożono podwójny sarkofag. Niestety, częściowo został uszkodzony w starożytności przez rabusiów grobów. Złodzieje pozostawili dwa koptyjskie naczynia, dzięki czemu możemy datować rabunek na IV/V wiek naszej ery. Zewnętrzny sarkofag wykonano z dwóch bloków białego piaskowca. Wewnątrz złożono bazaltowy sarkofag w kształcie człowieka. Na nim wyrzeźbiono tekst z 72. rozdziału Księgi Umarłych, opisującego zmartwychwstanie i podróż pod śmierci. Wewnętrzny sarkofag ma 2,3 metra długości i 2 metry szerokości. Starożytni złodzieje zrobili dziurę w zachodniej części zewnętrznego sarkofagu i rozbili część twarzową sarkofagu wewnętrznego. Przy sarkofagach znajdowały się dwie drewniane skrzynie z 402 fajansowymi figurkami uszebti (miały służyć zmarłemu po śmierci), dwie alabastrowe kanopy z wnętrznościami zmarłego, fajansowy model stołu ofiarnego, dziesięć modeli pucharów oraz ostrakon z piaskowca, na którym czarnym atramentem pismem hieratycznym wypisano zaklęcia dotyczące rytuału transfiguracji, gwarantującego życie pozagrobowe. Badacze przypuszczają, że Wahibre-mery-Neith zmarł niespodziewanie, gdy grobowiec nie został jeszcze ukończony. « powrót do artykułu
  3. Astronomowie z University of Berkeley poinformowali, że odkryta w 2017 roku gwiazda neutronowa jest nie tylko jednym z najszybciej obracających się pulsarów w Drodze Mlecznej. Pochłonęła ona niemal całą masę towarzyszącej jej gwiazdy, stając się najbardziej masywną ze wszystkich znanych nam gwiazd neutronowych. Pulsar PSR J0952-0607 obraca się 707 razy na sekundę, a jego masa wynosi aż 2,35 mas Słońca. Gdyby była nieco bardziej masywna, całkowicie by się zapadła, tworząc czarną dziurę Jej badania pozwolą na lepsze zrozumienie ekstremalnego środowiska tych niezwykle gęstych obiektów. Niewiele wiemy o tym, jak materia zachowuje się w tak gęstych miejscach, jak jądro atomu uranu. Gwiazda neutronowa przypomina takie wielkie jądro, mówi profesor Alex Filippenko. Gwiazdy neutronowe są tak gęste, że 1 cm3 ich materii waży około miliarda ton. Są więc najbardziej gęstymi obiektami we wszechświecie. Zaraz po czarnych dziurach. Tych jednych, ukrytych za horyzontem zdarzeń, nie jesteśmy w stanie badać. PSR J0952-0607 to tzw. „czarna wdowa”. To oczywiste odniesienie do pająków czarnych wdów, wśród których samica pożera po kopulacji znacznie mniejszego samca. Filippenko i profesor Roger W. Romani od ponad dekady badają systemy „czarnych wdów”, starając się określić górną granicę masy, jaką może osiągnąć pulsar. Dzięki połączeniu pomiarów z wielu systemów czarnych wdów, stwierdziliśmy, że gwiazda neutronowa może osiągnąć masę 2,35 ± 0,17 masy Słońca, stwierdza Romani. Jeśli zaś jest to granica limitu masy gwiazdy neutronowej, gwiazda taka zbudowana jest prawdopodobnie z mieszaniny neutronów oraz kwarków górnych i dolnych, ale nie z egzotycznej materii, takiej jak kwarki dziwne czy kaony. Taki limit wyklucza wiele proponowanych stanów materii, szczególnie egzotycznej materii we wnętrzu gwiazdy, dodaje Romani. Naukowcy są generalnie zgodni co do tego, że gwiazdy, których masa jądra przekracza 1,4 masy Słońca, zapadają się pod koniec życia, tworząc gęsty kompaktowy obiekt, w którego wnętrzu panuje tak wysokie ciśnienie, że wszystkie atomy tworzą mieszaninę neutronów i kwarków. Powstają w ten sposób gwiazdy neutronowe, które od początku istnienia obracają się. I mimo że w świetle widzialnym świecą zbyt słabo, byśmy mogli je dostrzec, emitują impulsy radiowe, promieniowania rentgenowskiego, a nawet promieniowania gamma, które omiatają Ziemię na podobieństwo latarni morskiej. Zwykłe pulsary obracają się z prędkością około 1 obrotu na sekundę. Zjawisko to łatwo wyjaśnić naturalnym obrotem gwiazdy z okresu, przed jej zapadnięciem się. Znamy jednak pulsary obracające się znacznie szybciej, nawet do 1000 razy na sekundę. To tak zwane pulsary milisekundowe. Tak szybki obrót trudno jest wytłumaczyć bez odwoływania się do materii z gwiazdy towarzyszącej, która je wchłaniania przez pulsar i napędza jego ruch.  Jednak w przypadku niektórych pulsarów milisekundowych nie potrafimy wykryć ich towarzysza. Jedno z wyjaśnień mówi, że już go nie ma, gdyż pulsar wchłonął całą jego materię. Naukowcy mówią, że gdy towarzysz gwiazdy neutronowej starzeje się i staje się czerwonym olbrzymem, pochodząca z niego materia opada na pulsar, który zaczyna się coraz szybciej obracać. Z obracającej się gwiazdy wydobywa się wiatr cząstek, który uderza w czerwonego olbrzyma i obdziera go z materii. Ten samonapędzający się proces może trwać do czasu, aż czerwony olbrzym skurczy się do wielkości planety, a nawet całkowicie zniknie. Tak właśnie ma dochodzić do pojawienia się samotnych pulsarów milisekundowych. Pulsar PSR J0952-0607 potwierdza tę hipotezę. Jego towarzyszem jest niewielka gwiazda, która właśnie traci materię i zbliża się do granicy masy planety, a z czasem może całkowicie zniknąć. Obecnie jej masa jest zaledwie 20-krotnie większa od masy Jowisza, ma więc masę 2% masy Słońca. Znajduje się w obrocie synchronicznym względem pulsara, czyli jest zwrócona do niego zawsze tą samą stroną. Przez to temperatura tej strony wynosi ok. 6000 stopni Celsjusza i sama gwiazda świeci na tyle mocno, że można ją dostrzec za pomocą teleskopu. « powrót do artykułu
  4. Do zbiorów Muzeum Papiernictwa w Dusznikach Zdroju trafił bardzo cenny bilet skarbowy z czasów insurekcji kościuszkowskiej - 500 złotych z 1794 r. Jak podkreślono w komunikacie instytucji, jest to niezwykle rzadki numizmat. Do zasobów Muzeum udało się jakiś czas temu pozyskać prawie kompletną kolekcję biletów skarbowych z okresu insurekcji. Brakowało tylko 2 nominałów: 500- i 1-złotowego. Warto zaznaczyć, że to jedne z najrzadszych polskich pieniędzy papierowych. Bilet skarbowy 500-złotowy został wyprodukowany w nakładzie jedynie 500 sztuk – jest to najmniejszy nakład polskiego pieniądza papierowego. Do dziś zachowały się tylko pojedyncze sztuki pięćsetek. Banknot, który trafił do Dusznik, bardzo dobrze się zachował i nie nosi śladów wtórnej ingerencji, co oznacza, że nie wymaga jakichkolwiek zabiegów konserwatorskich. Jak zaznaczono w opisie numizmatu, jest to bezapelacyjne najlepiej zachowany bilet kościuszkowski o nominale pięciuset złotych, jaki został dotąd odnotowany. [...] Papier jest czysty, z charakterystyczną chropowatą fakturą. Barwy znakomite, mocno wysycone. W przezroczu biletu skarbowego widać znak wodny z napisem Honig. Powstało zaledwie kilkadziesiąt takich egzemplarzy, a do czasów współczesnych zachował się tylko jeden - „dusznicki”. Bilet skarbowy został przekazany Muzeum Papiernictwa przez Salon Numizmatyczny Mateusza Wójcickiego. Kameralna uroczystość odbyła się 15 lipca w sali banknotowej instytucji. Pojawili się na niej znamienici goście: Mateusz Wójcicki, a także Katarzyna Zielonka-Kołtońska, zastępczyni dyrektora Narodowego Instytutu Muzealnictwa i Ochrony Zbiorów, dr Dorota Sidorowicz-Mulak, zastępczyni dyrektora Zakładu Narodowego im. Ossolińskich i Katarzyna Kroczak, główna konserwatorka zbiorów Zakładu Narodowego im. Ossolińskich. Po przekazaniu banknot został zabezpieczony. Muzeum zapowiada, że niebawem będzie go można podziwiać w wersji zdigitalizowanej. Na 2024 r. planowana jest wystawa, na której zostanie zaprezentowana cała kolekcja kościuszkowskich pieniędzy papierowych. « powrót do artykułu
  5. Adam Wajrak, Paweł Supernat oraz Ośrodek Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Puchaczówka” zostali ambasadorami akcji #NoTrashNoTrace, czyli Bez śmieci – Bez śladu. To rozpoczęta właśnie inicjatywa firmy Helikon-Tex, która chce w ten sposób szerzyć wiedzę o odpowiedzialnej turystyce i zachęcać nas do spędzania czasu blisko natury bez pozostawiania po sobie śladu. Wyrzucane w lasach śmieci to wciąż ogromny problem. W ubiegłym roku sama tylko Regionalna Dyrekcja Lasów Państwowych w Radomiu wywiozła z zarządzanych przez siebie lasów aż 5000 m3 śmieci. To 50 wagonów kolejowych. Z roku na rok śmieci w lasach przybywa. Śmieciarze porzucają odpady z gospodarstw domowych, z remontów, śmiecą też ci, którzy do lasów wybrali się na spacer. Ci „turyści” wyrzucają śmieci nawet na terenach chronionych, w parkach narodowych i rezerwatach przyrody. Wiele osób nie zdaje sobie sprawy, co ich niechlujstwo robi dzikim zwierzętom – a np. puszki często oznaczają straszną śmierć chociażby dla zaklinowanych w nich jeży. Dlatego cieszymy się, że Helikon-Tex podjął ten trudny temat i nie podchodzi do niego tylko marketingowo - ale próbuje zmienić nasze myślenie. Jeśli moda na sprzątanie „wejdzie nam w krew”, to będzie to ogromny sukces nas wszystkich, mówi Marcin Marzec z Ośrodka Leczenia i Rehabilitacji Dzikich Zwierząt „Puchaczówka”. Helikon-Tex promuje przy okazji worek wielokrotnego użycia Dirt Bag. Powstał on z myślą o zbieraniu śmieci podczas wędrówek na łonie dzikiej przyrody. W wersji minimum firma proponuje zbierania własnych śmieci, ale bardzo byłoby dobrze, gdybyśmy, spędzając czas np. w lesie, zebrali do worka również śmieci pozostawione przez innych. Dodatkowo 10 złotych ze sprzedaży każdego worka zostanie przeznaczonych na wsparcie „Puchaczówki”. « powrót do artykułu
  6. Dwaj detektoryści niezależnie od siebie znaleźli w norweskim Stavanger trzy fragmenty tego samego spektakularnie ozdobionego miecza wikingów. Najbliższe porównywalne znalezisko pochodzi ze szkockiej wyspy Eigg, oddalonej od Stavanger o ponad 700 kilometrów. Szkocki miecz odkryto w grobie z IX wieku. Obszar Jåttå/Gausel, gdzie znaleziono miecz, jest znany z grobu tzw. „królowej z Gausel”. Ten odkryty w 1883 roku grobowiec jest jednym z najbardziej bogato wyposażonych grobów wikińskiej kobiety. Znalezione obecnie fragmenty rękojeści stanowiły część jednego z najbardziej ozdobnych i najcięższych mieczy epoki wikingów. Ostrza nie odnaleziono, ale rękojeść ma unikatowe zdobienia ze złota i srebra oraz ozdobne szczegóły, których nie zauważono nigdy wcześniej. Zabytkiem zajmują się teraz konserwatorzy. Wciąż trudno jest dostrzec wszystkie elementy zdobień, ale już teraz widać złocenia z elementami animalistycznymi, typowymi dla epoki wikingów. Konserwatorzy zauważyli też motyw geometryczne pokryte srebrem, wykonane techniką niello. Obu końcom jelca nadano formę zwierzęcych głów. Techniki wykonania są bardzo wysokiej jakości, bogate zdobienia i skomplikowane wzory, a przede wszystkim specjalne ukształtowanie jelca czynią to znalezisko naprawdę unikatowym, stwierdza archeolog Zanette Glørstad. Dotychczas w Norwegii znaleziono pojedyncze podobne miecze. Znajduje się również w pozostałych częściach Europy. Dlatego też specjaliści sądzą, że były importowane, chociaż nie można wykluczyć, że jakiś zręczny norweski rzemieślnik potrafił je kopiować. Jednak zdobienia sugerują, że powstał w Anglii lub Francji i można go datować na początek IX wieku, podobnie jak miecz z Eigg, dodaje Glørstad. Tak spektakularne znalezisko na obszarze, gdzie wcześniej pochowano „królową z Gusel” wzmacnia hipotezę, że region ten był ważnym punktem kontaktów międzynarodowych na Morzu Północnym. « powrót do artykułu
  7. Jednym z wielkich wyzwań współczesnej medycyny jest zrozumienie, dlaczego niektórzy pacjenci nie reagują na leczenie onkologiczne. Guzy nowotworowe takich osób wykazują wielolekooporność, co znacząco ogranicza opcje terapeutyczne. Naukowcy z Hiszpańskiego Narodowego Centrum Badań Onkologicznych (CNIO, Centro Nacional de Investigaciones Oncológicas) znaleźli właśnie jedną z przyczyn tej lekooporności i opisali potencjalną strategię walki z guzami niepoddającymi się leczeniu. Przeprowadzone przez nich badania pokazują, dlaczego terapie nie skutkują w przypadku niektórych guzów oraz pokazują słabe punkty tych opornych nowotworów. Teraz wiemy, że te słabe punkty można wykorzystać za pomocą już istniejących leków, mówi Oscar Fernandez-Capetillo, który stał na czele zespołu badawczego. Hiszpanie znaleźli mutacje, w wyniku których dochodzi do dezaktywacji genu FBXW7, co z kolei powoduje, że guzy nowotworowe stają się niewrażliwe na większość dostępnych terapii. Jednak w tym samym czasie dezaktywacja genu FBXW7 powoduje, że komórki nowotworu stają się wrażliwe na leki wywołujące zintegrowaną odpowiedź na stres (ISR). Autorzy badań zauważają, że FBXW7 jeden z 10 genów, które ulegają najczęstszym mutacjom w komórkach nowotworowych, a pojawienie się jego zmutowanej wersji jest powiązane z bardzo małymi szansami na przeżycie nowotworu. Hiszpańscy naukowcy wykorzystali technologię CRISPR i mysie komórki macierzyste, by poszukać mutacji odpowiedzialnych za oporność na leki antynowotworowe czy ultrafiolet. Bardzo szybko wpadli na trop FBXW7, co sugerowało, że mutacja tego genu odpowiada za pojawienie się wielolekooporności. Przeanalizowali wówczas bazy danych z informacjami dotyczącymi oporności ponad 1000 linii komórkowych nowotworów na tysiące środków. Potwierdzili w ten sposób, że komórki ze zmutowanym FBXW7 są oporne na większość leków. Z kolei analizy bazy Cancer Therapeutics Response Portal ujawniły, że zmniejszenie ekspresji FBXW7 było powiązane z gorszymi wynikami leczenia. Poszukując związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy zmniejszoną ekspresją FBXW7 a wielolekoopornością naukowcy przyjrzeli się mitochondriom. Odkryli, że w komórkach z deficytem FBXW7 występuje nadmiar białek mitochondrialnych, o których wiemy, że są powiązane z występowaniem lekooporności. Stwierdzili też, że mitochondria w takich komórkach są poddane dużemu stresowi. I to właśnie ten stres może pomóc w przełamaniu lekooporności. Mitochondria to pozostałości bakterii, które przed miliardami lat połączyły się z prymitywnymi komórkami eukariotycznymi. Powstaje więc pytanie, czy antybiotyki zabijające bakterie, mogłyby zabijać też komórki nowotworowe, w których występuje nadmiar białek mitochondrialnych. Wskazówki na ten temat pojawiały się już w przeszłości. Zauważono bowiem, że pewne antybiotyki pomagały niektórym pacjentom nowotworowym. Były to jednak izolowane przypadki, naukowcy nie byli w stanie określić, dlaczego akurat w tych nielicznych przypadkach antybiotyki były skuteczne. Hiszpanie poszli tym tropem i wykazali, że tygecyklina jest toksyczna dla komórek z deficytem FBXW7. Jednak jeszcze ważniejsze było odkrycie, jak na takie komórki działa tygecyklina. Hiszpanie wykazali, że zabija ona komórki poprzez nadmierną aktywację zintegrowanej odpowiedzi na stres (ISR). A później dowiedli, że inne antybiotyki zdolne do aktywowania ISR, również są toksyczne dla komórek ze zmutowanym FBXW7. Trzeba w tym miejscu dodać, że wiele z takich leków jest obecnie używanych w terapiach przeciwnowotworowych, sądzono jednak, że działają za pomocą innych mechanizmów. Nasze badania pokazują, że aktywowanie zintegrowanej odpowiedzi na stres może być sposobem na przełamanie oporności na chemioterapię. Jednak pozostało jeszcze wiele do zrobienia. Trzeba odpowiedzieć na pytanie, które leki najlepiej aktywują ISR i działają najsilniej, którzy pacjenci mogą odnieść największe korzyści z ich stosowania. W najbliższej przyszłości będziemy pracowali nad tymi odpowiedziami, dodaje Fernandez-Capetillo. « powrót do artykułu
  8. W Laboratorium Centralnym Katowickich Wodociągów pracują sommelierzy, którzy oceniają wodę pod kątem smaku i zapachu. Osoby te musiały przejść testy i szkolenie. Jak można się domyślić, by testy wody były wiarygodne, należy je prowadzić w specjalnych warunkach. Gdzie i jak pracuje sommelier od wody W pracowni analizy sensorycznej musi być zachowana temperatura 23 stopni Celsjusza, z tolerancją odchylenia wynoszącą 2 stopnie. Stanowiska, przy których sommelierzy przeprowadzają testy, są oddzielone od siebie boksami, pozbawione okien i wyposażone w oświetlenie, którego parametry określone są w normach. Wszystko po to, by nic ich nie rozpraszało i nie wpływało negatywnie na ich zdolności – wyjaśnia analityczka Laboratorium Centralnego Sylwia Morawiecka. Jak dodaje, godzinę przed analizą nie powinno się jeść ani używać perfum (dzięki temu nie zaburza się pracy receptorów węchowych i kubków smakowych). W pomieszczeniu, w którym pracują sommelierzy, przed badaniem włączane jest urządzenie pochłaniające wszelkie niepotrzebne zapachy. Analitycy określają, zgodnie z wymaganiami zawartymi w polskich normach, podstawowe smaki (słodki, słony, gorzki, metaliczny, kwaśny i umami) i zapachy (ziemisty i apteczny, stęchły/gnilny). Występowanie któregoś z nich nie wyklucza automatycznie przydatności do spożycia; intensywność musi się po prostu mieścić w przyjętych granicach (akceptowalnych dla konsumentów). Rozwiązywanie problemów Gdy woda zalega w sieci wewnętrznej budynku, jakość wody może się pogorszyć (smak i zapach stają się bardziej wyczuwalne). W takiej sytuacji zalecane jest odpuszczenie wody przed jej użyciem - wyjaśniono na stronie Urzędu Miasta Katowice. Zdarza się, że woda w budynku spełnia normy - nie jest skażona bakteriami i ma właściwe parametry mikrobiologiczne i chemiczne, a mimo to jej smak i zapach jest nieakceptowany przez klientów. Przyczyną może być zastanie wody w tym budynku lub stare, skorodowane rury. Sommelier w trakcie analizy smaku i zapachu niejednokrotnie jest w stanie określić, co jest powodem zmiany smaku i zapachu testowanej wody - tłumaczy cytowana przez PAP kierowniczka Laboratorium Centralnego Katowickich Wodociągów Anna Jędrusiak. Praca nie dla każdego Tylko ok. 50% chętnych ma właściwą wrażliwość sensoryczną. Na początku osoba zdobywająca upoważnienie do wykonywania badań oznaczania smaku i zapachu przechodzi testy. Jędrusiak wyjaśnia, że przygotowywane są „problematyczne” próbki. [...] Czekamy, czy [kandydat na sommeliera] określi, co jest nie tak. Potem jeszcze przechodzi szkolenie. Ale nawet osoba o takich kwalifikacjach ma pewne ograniczenia - może przebadać w jednej serii 6-8 próbek, potem wrażliwość spada, to zjawisko można też zaobserwować podczas wąchania perfum. Odnosząc się do pytania, czy sommelierem może zostać osoba paląca papierosy, Jędrusiak stwierdza, że choć nikt jest dyskryminowany, w praktyce palaczom trudniej przejść testy, bo ich wrażliwość jest nieco inna. Obecnie w zespole pracuje jedna osoba paląca. Z biegiem czasu i wzrostem doświadczenia zmysły się wyostrzają. Sylwia Morawiecka przyznaje, że zawsze potrafiła dobrze wyczuwać zapachy i smaki, ale dziś umie je oznaczyć na niższym poziomie. « powrót do artykułu
  9. Ludzie są jednym z niewielu gatunków, których samice żyją długo po utracie zdolności do rozmnażania się. To zaskakująca cecha, gdyż biologia większości zwierząt jest zoptymalizowana pod kątem przekazania genów. O tym, jaką korzyść może odnosić nasz gatunek z długiego życia kobiet pisaliśmy niedawno. Jednak w jaki sposób cecha ta w ogóle pojawiła się u H. sapiens? Naukowcy z Kalifornii twierdzą, że istnienie babek możemy zawdzięczać m.in. ... rzeżączce. Uczeni z Wydziału Medycyny Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego (UCSD) już 7 lat temu odkryli u ludzi unikatowy zestaw mutacji genetycznych, chroniących przed demencją i spadkiem zdolności poznawczych. Teraz na łamach Molecular Biology and Evolution opisują swoje badania nad jednym z tych genów i nad próbą opisania jego historii ewolucyjnej. Porównanie genomu ludzkiego i szympansiego pokazało, że posiadamy unikatową wersję genu receptora CD33 obecnego w komórkach układu odpornościowego. Standardowy receptor CD33 wiąże się z kwasem sjalowym. To cukier, którym pokryte są komórki ludzkiego organizmu. Gdy komórka układu odpornościowego wyczuje za pomocą CD33 kwas sjalowy, rozpoznaje komórę organizmu i nie atakuje jej. Receptor CD33 jet też obecny w komórkach mikrogleju w mózgu. To makrofagi biorące udział w odpowiedzi immunologicznej i odgrywającą ważną rolę w usuwaniu uszkodzonych komórek mózgu oraz płytek amyloidowych zaangażowanych w pojawianie się choroby Alzheimera. Jednak standardowe receptory CD33, przyłączając się do kwasu sjalowego uszkodzonych komórek i płytek tłumią działanie mikrogleju, zwiększając ryzyko demencji. I tutaj właśnie pojawia się nowy wariant genu. W pewnym momencie ewolucji w naszych organizmach pojawiła się zmutowana forma CD33, której brakuje miejsca przyłączania się do kwasu sjalowego. Zmutowany receptor nie reaguje więc na obecność tego cukru w uszkodzonych komórkach i płytkach amyloidowych, dzięki czemu mikroglej może je usuwać. Skądinąd wiemy, że wyższy poziom zmutowanych CD33 jest powiązany z lepszą ochroną przeciwko pojawieniu się choroby Alzheimera. Profesor Ajit Varki i jego koledzy z UCSD postanowili sprawdzić, kiedy zmutowany wariant CD33 się pojawił. Odkryli istnienie silnej pozytywnej presji selektywnej, której istnienie wskazuje, że jakiś czynnik napędza ewolucję genu tak, że jest ona szybsza niż spodziewana. Zauważyli też, że zmutowanego CD33 nie mieli ani neandertalczycy ani denisowianie. To było dla nas zaskoczeniem, gdyż większość genów, którymi różnimy się od szympansa, jest obecna także u neandertalczyków. To zaś sugerowało, że mądrość i opieka ze strony zdrowych dziadków mogła być tym, co dało nam przewagę nad innymi homininami, mówi Varki. Przeprowadzone badania sugerują, że elementem, który dał nam tę przewagę i który w tak decydujący sposób wpłynął na naszą ewolucję mogły być takie patogeny jak dwoinka rzeżączki (Neisseria gonorrhoeae) oraz paciorkowiec bezmleczności (Streptococcus agalactiae). Bakterie te chowają się w otoczce z kwasu sjalowego. Więc na podobieństwo wilka w owczej skórze są w stanie oszukać układ odpornościowy. Dlatego też Varki, profesor patologii Pascal Gagneux i ich zespół sugerują, że presja ze strony tych patogenów spowodowała, że pojawił się wariant CD33, który potrafił rozpoznać niebezpieczne bakterie. Przypuszczenie to potwierdzili odkrywając, że jedna ze specyficznych dla ludzi mutacji powoduje, że układ odpornościowy jest w stanie rozpoznać przeciwnika. Jako, że oba wspomniane patogeny przenoszone są drogą płciową, naukowcy sądzą, że najpierw ludzie nabyli zmutowany wariant CD33 by chronił nas przed zachorowaniem w okresie rozrodczym. Z czasem mutacja ta została przejęta przez mózg w celu ochrony go przed demencją. Możliwe, że CD33 to jeden z wielu genów wybranych w trakcie ewolucji do ochrony przed patogenami. Później zaś nasze organizmy ponownie go wybrały, ze względu na ochronę przed demencją i innymi chorobami związanymi z wiekiem, mówi Gagneux. « powrót do artykułu
  10. Na budowie drogi ekspresowej S19 na odcinku między węzłami Rzeszów Południe i Babica prowadzone są badania archeologiczne. Wykonuje je Konsorcjum Archeologiczne, utworzone przez firmę APB THOR i Fundację Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jak informuje Generalna Dyrekcja Dróg Krajowych i Autostrad - Oddział Rzeszów, w ich trakcie odkryto m.in. 11 grobów kultury ceramiki sznurowej. Pierwotny obszar badań archeologicznych obejmował 261,5 ara na czterech stanowiskach, zlokalizowanych w Niechobrzu (jedno stanowisko), Lutoryżu (dwa stanowiska) i Babicy (jedno stanowisko). Decyzjami Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków obszar do badań został poszerzony do 1 533,01 ara. W trakcie nadzoru archeologicznego odkryto też dodatkowe stanowisko w m. Mogielnica o powierzchni 83,80 ara, które zostało poszerzone do 143,25 ara - podano w komunikacie GDDKiA. Podczas prac natrafiono na obiekty pradziejowe związane z osadami: jamy osadowe, paleniska czy dołki posłupowe; datują się one m.in. na neolit, epokę brązu czy okres lateński. Wspomina się także o znaleziskach z wczesnego średniowiecza, okresu nowożytnego i nieokreślonych chronologicznie. Oprócz tego na stanowisku w miejscowości Mogielnica, datowanym na przełom neolitu i epoki brązu, natrafiono na 11 grobów kultury ceramiki sznurowej. Składają się one z szybu wejściowego, jamy grobowej i korytarzyka, który je łączy. Bogate wyposażenie grobów stanowiły narzędzia krzemienne, grociki krzemienne oraz topory i siekiery kamienne. Archeolodzy odkryli także liczny materiał ceramiczny zdobiony odciskami sznura. Groby tworzyły cmentarzysko kurhanowe. Pochówki były pojedyncze lub podwójne. W jednym przypadku udokumentowano szczątki 3 osób (kości zachowały się bardzo słabo). Wszystkie znaleziska zostaną teraz poddane wnikliwej analizie i szczegółowo opracowane przez specjalistów zajmujących się tym etapem pradziejów. Materiały z badań zostaną przekazane do Muzeum Okręgowego w Rzeszowie. Badania archeologiczne są prowadzone od 10 marca. Na razie zakończyły się tylko na stanowisku w Niechobrzu. « powrót do artykułu
  11. Archeolodzy z Muzeum Archeologicznego w Stavanger w Norwegii nie mogli uwierzyć własnym oczom, gdy otrzymali przesyłkę z kobiecą biżuterią z epoki wikingów. Często dostajemy przedmioty znalezione przez osoby prywatne, ale nigdy nie jest ich tyle. Nawet podczas wykopalisk rzadko natrafiamy na takie znaleziska, mówi Kristine Orestad Sørgaard. Naukowcom udało się wyśledzić prawdopodobne pochodzenie biżuterii. Wiele wskazuje na to, że pochodzi ona z obrabowanego grobu. Pani Sørgaard nie musiała nawet analizować przesyłki. Już na pierwszy rzut oka stwierdziła, że to biżuteria typowa dla wikingów. Zarówno owalne brosze zdobione srebrem, brosza o  równych ramionach i dwie bransolety są typowe dla tego okresu, mówi. Dodatkowo kobieta miała naszyjnik z ponad 50 koralików. Owalne brosze spinały fartuch i są typowym wyposażeniem kobiecych grobów z czasów wikingów. Były one używane razem z trzecią brosza, którą przypinano szal lub płaszcz. A pomiędzy owalnymi broszami znajdował się naszyjnik. Zabytki pochodzą pochodzą z wczesnej epoki wikingów. Wniosek taki wyciągnięto na podstawie jednego z paciorków, którego mozaikowy wzór jest typowy dla ok. 850 roku. W naszyjniku znalazły się też, również popularne w czasach wikingów, paciorki owinięte srebrną i złotą folią, które miały imitować paciorki wykonane w całości ze złota i srebra. Po otrzymaniu zabytków archeolodzy przeszukali muzealne archiwa i odkryli, że w 1955 roku pracownicy muzeum badali obrabowany grób znajdujący się w miejscowości Frafjord. Tamte okolice znane są z interesujących znalezisk pochodzących sprzed epoki wikingów. Jednak dotychczas odkryto tam niewiele zabytków z czasów wikingów. Pracami przy obrabowanym grobie prowadził znany archeolog Odmund Møllerop (zm. w 2006 r.). Badał on pochówek na 7-metrowej łodzi. Złożono na niej kobietę wyposażoną w siekierę, czochrę (narzędzie do oddzielania główek nasiennych od łodyg lnu i konopi), umbo (środkowa wzmacniająca część tarczy), nożyczki i żelazny miecz. Jednak przy zmarłej nie znaleziono biżuterii. Dlatego też archeolodzy sądzą, że dostarczona przez nich przesyłka to biżuteria z tego właśnie pochówku. Obecnie biżuterią zajmują się konserwatorzy. Osoby, które przekazały zabytki nie wiedzą, niestety, kiedy i gdzie zostały one znalezione. Wielka szkoda, że utraciliśmy tę wiedzę i że profesjonaliści nie mieli okazji, by zbadać miejsce odkrycia. Straciliśmy w ten sposób dużo informacji. Szczególnie interesujące byłyby informacje na temat trzech koralików z niebieskiego szkła, mówi Kristine Orestad Sørgaard. Koraliki takie pochodzą z wczesnej epoki żelaza, są więc o setki lat starsze niż pozostałe zabytki. Może był to jej spadek. A może mamy tutaj przemieszane przedmioty z jeszcze starszego grobu. Nigdy się tego nie dowiemy, dodaje uczona. Kobieta z Frafjord należała do wyższej klasy społecznej. Nie każdy mógł sobie pozwolić na taką biżuterię. Pokazuje nam ona nie tylko jej status za życia, ale również pozycję, jaką powinna zająć po śmierci, to ważny składnik znacznie w społeczności, nie tylko tutaj ale i w życiu pozagrobowym, stwierdza Sørgaard. Biżuteria może też świadczyć o bogatych więzach handlowych. O ile owalne brosze masowo produkowano w Kaupang czy Ribe, to co najmniej kilkanaście koralików może pochodzić z basenu Morza Śródziemnego i Bliskiego Wschodu. « powrót do artykułu
  12. W czasie gdy wielu z nas starało się uchronić przed upałami, w Tatrach zanotowano lipcowy rekord zimna. Ustawiona przez „Łowców Mrozu” stacja pomiarowa w Litworowym Kotle wskazała -5,7 stopnia Celsjusza. Taka temperatura to wynik ukształtowania terenu, zjawisk krasowych i odpowiedniej pogody, wyjaśnił Kamil Filipowski. Projekt „Łowców Mrozu” to pomysł Kamila Filipowskiego, Arnolda Jakubczyka i Michała Wróbla. Na czele grupy stoi doktor Bartosz Czernecki z Zakładu Meteorologii i Klimatologii Wydziału Nauk Geograficznych i Geologicznych Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Celem projektu jest mierzenie temperatur w tatrzańskich mrozowiskach. Naukowcy rozpoczęli pomiary 20 czerwca w dwóch mrozowiskach, Litworowym Kotle i Mułowym Kotle. Należą one do masywu Czerwonych Wierchów w Tatrach Zachodnich. O ile na przykład w Alpach tego typu miejsc jest dużo, to Czerwone Wierchy są jedynym miejscem w Tatrach, gdzie woda znajduje odpływ w systemie szczelin, więc istnieją suche kotły, w których może gromadzić się suche powietrze. Mamy tutaj więc do czynienia z przyziemną inwersją radiacyjnej wzmacnianą efektem orograficznym, spowodowanym ukształtowaniem terenu. Inwersja zaś działa tym lepiej, im mniej wilgoci w powietrzu i przy braku chmur. Kotły w masywie Czerwonych Wierchów są zaś położone wyżej nad poziomem morza od innych mrozowisk w Polsce i dlatego właśnie są tak interesujące dla poszukujących najniższych letnich temperatur. „Łowcy Mrozu” nie poszukują niskich temperatur jedynie latem. Mają nadzieję, że zimą również odnotują rekordy. Obecnie polski rekord zimna wynosi -40,6 stopni Celsjusza i odnotowano go w Żywcu w 1929 roku. Naukowcy nie poprzestają na odnotowywaniu rekordów. Chcą zbadać mikroklimat mrozowisk tatrzańskich w masywie Czerwonych Wierchów. Ich pracę można wesprzeć na Zrzutce. « powrót do artykułu
  13. W Grupie Lokalnej Galaktyk znajdują się miliardy czarnych dziur wielkości gwiazdowej, a tylko w naszej galaktyce może ich istnieć 100 milionów. Obiekty takie jest niezwykle trudno wykryć, gdyż nie emitują światła. Znajduje się je poprzez dowody pośrednie, obserwując nietypowe zachowanie materii, zdradzające obecność czarnej dziury. Międzynarodowy zespół ekspertów, znany z obalania dowodów na odkrycie czarnych dziur, poinformował tym razem o odkryciu czarnej dziury. Co więcej, od razu trafili na nietypowy obiekt. Po raz pierwszy nasz zespół znalazł, a nie podważył, dowody na istnienie czarnej dziury, mówi Tomer Shenar z Uniwersytetu Katolickiego w Leuven (KU Leuven). Odkryliśmy igłę w stogu siana, dodaje. Czarna dziura wielkości gwiazdowej powstaje, gdy masywna gwiazda kończy życie i zapada się pod własnym ciężarem. Jeśli proces taki ma miejsce w układzie podwójnym, powstaje układ stworzony z krążących wokół siebie czarnej dziury i gwiazdy. Zwykle czarne dziury wykrywamy dzięki temu, że wchłaniania przez nie materia emituje promieniowanie rentgenowskie. W układach podwójnych materia ta jest wysysana przez czarną dziurę z towarzyszącej jej gwiazdy. Tymczasem nowo odkryta czarna dziura jest dziurą uśpioną. Nie widać tam emisji rentgenowskiej. To niesamowite, że – biorąc pod uwagę jak bardzo powinny być rozpowszechnione – właściwie nie znamy żadnych uśpionych czarnych dziur, stwierdza Pablo Marchant z KU Leuven. Nowo odkryta czarna dziura ma masę co najmniej 9-krotnie większą od masy Słońca i krąży wokół gorącej błękitnej gwiazdy o masie 25 mas Słońca. Przez ponad 10 lat szukaliśmy takiego systemu. Byłam niezwykle podekscytowana, gdy trafiliśmy na VFTS 243 mówi współautorka badań Julia Bodensteiner z Europejskiej Agencji Kosmicznej. W poszukiwaniu takiej czarnej dziury naukowcy przyjrzeli się niemal 1000 masywnych gwiazd w Mgławicy Taratula znajdującej się w Wielkim Obłoku Magellana. Jako badacz, który dotychczas obalał dane dotyczące czarnych dziur, bardzo sceptycznie podszedłem do tego odkrycia, mówi Shenar. Belgijski uczony podzielił się swoimi wątpliwościami z Kareemem El-Badrym z Center for Astrophysics | Harvard & Smithsonian, zwanym przez niego „niszczycielem czarnych dziur”. El-Badry mówi, że sam miał olbrzymie wątpliwości. Ale na podstawie tych danych nie potrafię znaleźć żadnego innego wyjaśnienia, jak istnienie tam czarnej dziury, stwierdza. Odkrycie przynosi dodatkową bardzo istotną informację. O ile bowiem wiadomo było, że gwiazdowe czarne dziury powstają w wyniku zapadnięcia się gwiazdy, naukowcy nie byli pewni, czy zjawisku temu musi towarzyszyć eksplozja. Tymczasem wszystko wskazuje na to, że czarna dziura w układzie VFTS 243 zapadła się całkowicie, bez towarzyszącej jej eksplozji. Dotychczas bowiem, mimo sześciu lat badań, naukowcy nie znaleźli żadnego śladu takiego wydarzenia. El-Badry ma nadzieję, że inne zespoły naukowe szczegółowo przeanalizują odkrycie i spróbują znaleźć alternatywne wyjaśnienie dla danych, które nie będzie wymagało obecności czarnej dziury. « powrót do artykułu
  14. Krzem, jeden z najbardziej rozpowszechnionych pierwiastków na Ziemi, stanowi podstawę nowoczesnego świata. Bez niego nie mielibyśmy ani paneli fotowoltaicznych ani układów scalonych. Jednak właściwości krzemu jako półprzewodnika są dalekie od ideału. Elektrony w krzemie mogą przemieszczać się z dużymi prędkościami, ale tego samego nie można już powiedzieć o dziurach, towarzyszkach elektronów. Ponadto krzem słabo przewodzi ciepło, przez co konieczne jest stosowanie kosztownych systemów chłodzenia. Badacze z MIT, Uniwersytetu w Houston i innych instytucji wykazali właśnie, że krystaliczny sześcienny arsenek boru jest pozbawiony tych wad. Zapewnia dużą mobilność elektronom i dziurom oraz charakteryzuje się świetnym przewodnictwem cieplnym. Badacze twierdzą, że to najlepszy ze znanych nam półprzewodników, a może i najlepszy z możliwych półprzewodników. Dotychczas jednak arsenek boru był wytwarzany i testowany w niewielkich ilościach wytwarzanych na potrzeby badań naukowych. Takie próbki były niejednorodne. Opracowanie metod ekonomicznej produkcji tego związku na skalę przemysłową będzie wymagało dużo pracy. Już w 2018 roku David Broido, który jest współautorem najnowszych badań, teoretycznie przewidział, że arsenek boru powinien charakteryzować się świetnym przewodnictwem cieplnym. Później przewidywania te zostały dowiedzione eksperymentalnie. Wykazano m.in., że chłodzi on układy scalone lepiej niż diament. Okazało się równie, że materiał ten ma bardzo dobre pasmo wzbronione, którego istnienie jest niezbędną cechą półprzewodnika. Obecne badania dodały zaś do tego obrazu możliwość szybkiego transportu elektronów i dziur, zatem arsenek boru wydaje się mieć wszystkie cechy półprzewodnika idealnego. To bardzo ważna cecha, gdyż w półprzewodnikach mamy jednocześnie ładunki dodatnie i ujemne. Jeśli więc budujemy z nich urządzenie elektroniczne, chcemy, by zarówno elektrony jak i dziury napotykały jak najmniejszy opór, mówi profesor Gang Chen z MIT. Krzem i inne półprzewodniki, jak np. używany do budowy laserów arsenek galu, charakteryzuje się dobrą mobilnością elektronów, ale nie dziur. Poważnym problemem jest też rozpraszanie ciepła. Ciepło to poważny problem w elektronice. W samochodach elektrycznych stosuje się z tego powodu węglik krzemu. Ma on co prawda mniejszą mobilność elektronów niż krzem, ale za to jego przewodnictwo cieplne jest 3-krotnie lepsze. Wyobraźmy sobie więc, co moglibyśmy osiągnąć stosując arsenek boru, który ma 10-krotnie lepsze przewodnictwo cieplne i większość mobilność dziur oraz elektronów niż krzem. To by wszystko zmieniło, dodaje doktor Jungwoo Shin z MIT. Wyzwaniem jest obecnie opracowanie metod produkcji arsenku boru w ilościach, które można by praktycznie wykorzystać. Obecne metody produkcyjne pozwalają na uzyskanie bardzo niejednorodnego materiału, z którego naukowcy wydzielają niewielkie jak najbardziej jednorodne fragmenty, by badać je w laboratoriach. Wiele wskazuje na to, że arsenek boru jest półprzewodnikiem (niemal) idealnym, ale nie wiemy, czy będziemy w stanie go wykorzystać, dodaje Chen. Krzem stanowi podstawę całego przemysłu półprzewodnikowego, zatem od opracowania metod masowej produkcji jednorodnego arsenku boru zależy, czy trafi on pod strzechy. Badania nad krzemem trwały całe dziesięciolecia, zanim dowiedzieliśmy się, jak uzyskiwać ten materiał o czystości dochodzącej do 99,99999999%. Arsenek boru ma jeszcze przed nami wiele tajemnic. Zanim wyprodukujemy z niego elektronikę musimy np. poznać jego długookresową stabilność. « powrót do artykułu
  15. Dwudziestodziewięcioletni Mateusz Hołda z Katedry Anatomii UJ CM został najmłodszym profesorem tytularnym w historii Polski. Jak podkreślono w komunikacie prasowym Uniwersytetu Jagiellońskiego, 4 lipca postanowieniem prezydenta RP Andrzeja Dudy otrzymał [on] tytuł profesora nauk medycznych i nauk o zdrowiu w dyscyplinie nauki medyczne. Do tej pory najmłodszym polskim profesorem był Krzysztof Sośnica z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. W 2017 r., jeszcze jako student VI roku kierunku lekarskiego, Hołda zakończył przewód doktorski (mógł go przeprowadzić, ponieważ w 2016 r. został laureatem V edycji Diamentowego Grantu Ministerstwa Nauki i Szkolnictwa Wyższego); egzaminy doktorskie zdał z oceną celującą 9 marca, a pracę doktorską obronił miesiąc później - 10 kwietnia. Ponad dwa lata temu (2020) został najmłodszym w historii polskiej nauki posiadaczem stopnia doktora habilitowanego. W 2019 r. Forbes umieścił Hołdę na liście „30 under 30”, a więc w prestiżowym gronie Europejczyków przed trzydziestką, którzy są w swoich dziedzinach liderami. W tym samym roku [Hołda] został uznany przez Europejski Bank Odbudowy i Rozwoju oraz brytyjski think-tank Emerging Europe za najbardziej wpływowego Europejczyka młodego pokolenia - napisano na stronie UJ CM. Hołda był wielokrotnie wyróżniany i nagradzany, zarówno w kraju, jak i poza jego granicami. Dostał, m.in.: nagrodę Polskiej Akademii Nauk – Laur Medyczny im. dr Wacława Mayzla (2015), Studenckiego Nobla w kategorii nauki medyczne i nauki o zdrowiu (2016), stypendium Fundacji na rzecz Nauki Polskiej START (2017), stypendium Ministra Nauki i Szkolnictwa Wyższego dla wybitnych młodych naukowców (2018), tytuł naukowca przyszłości (2019), a także nagrodę Emerging Europe w kategorii Young Influencer of the Year. W dorobku najmłodszego polskiego profesora tytularnego znajduje się niemal 100 publikacji w wiodących czasopismach naukowych, w tym w „Annals of Anatomy”, „International Journal of Cardiology”, „Journal of Anatomy”, „Stroke” czy „JASE”. W swojej pracy naukowej specjalista skupia się na morfologii układu sercowo-naczyniowego (od poziomu molekularnego do poziomu narządu) i technikach obrazowania architektury mięśnia sercowego. Już w 2013 r. Hołda założył międzynarodowy zespół naukowy HEART (ang. Heart Embryology and Anatomy Research Team), który zajmuje się właśnie badaniami nad architekturą układu sercowo-naczyniowego; warto dodać, że pozostaje jego kierownikiem. Dotychczas najmłodsi polscy profesorowie otrzymywali tytuł po 30. r.ż. Dwa lata temu w wieku 35 lat profesorem został Krzysztof Sośnica z UPWr. W lutym br. nominację uzyskał 36-letni Paweł Chmielarz z Politechniki Rzeszowskiej (został on najmłodszym profesorem tytularnym w naukach inżynieryjno-technicznych). W 2005 roku najmłodszym uczonym z tytułem profesora był 37-latek - Marek Ogiela z Akademii Górniczo-Hutniczej. Jesienią 2021 roku do grona profesorów dołączył z kolei, ukończywszy 38 lat, Wojciech Piątek z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu - podano w komunikacie UJ. Jak podchodzi do swojego sukcesu główny zainteresowany? Oto jego wpis z 20 lipca na Facebooku: To chyba ten moment, na który czeka każdy naukowiec. Wynik dziewięciu lat intensywnej pracy naukowej zaowocował przyznaniem mi tytułu profesora medycyny. I tak oto w wieku 29 lat stałem się najmłodszym w historii Polski profesorem. Na drodze do tego sukcesu było więcej porażek niż zwycięstw - było ciężko (czasami bardzo ciężko), ale na pewno było warto. Dziękuję wszystkim którzy przyczynili się do tego sukcesu - jest Was wielu! Myślę, że to jednak nie jest koniec mojej ścieżki naukowej, a dopiero jej początek. « powrót do artykułu
  16. Brytyjskim i kongijskim naukowcom udało się stworzyć mapę największego na świecie torfowiska tropików, znajdującego się w centrum Basenu Kongo. Okazało się, że jest ono o 15% większe niż sądzono. Prace prowadzone pod kierunkiem naukowców z Uniwersytetów w Leeds i Kisangani trwały 3 lata. W tym czasie uczeni odwiedzali nigdy wcześniej nie badane bagniste lasy w Demokratycznej Republice Kongo. Dzięki ich pracy dowiedzieliśmy się, że największe tropikalne torfowisko na świecie ma 167 000 km2, a jego miąższość sięga 6,5 metra. Naukowcy wyliczają, że uwięzionych jest w nim od 26 do 32 miliardów ton węgla. To mniej więcej tyle, ile ludzkość emituje do atmosfery w ciągu trzech lat. Z danych wynika zatem, że w Basenie Kongo znajduje się 38% światowych torfowisk tropikalnych i zamkniętych jest 28% węgla znajdującego się w takich torfowiskach. Problem w tym, że jedynie 8% kongijskiego torfowiska znajduje się na terenach chronionych, przez co ekosystem ten jest narażony na przyszłe zmiany użytkowania ziemi. Naukowcy podkreślają potrzebę jego większej ochrony, gdyż na stosunkowo niewielkim obszarze uwięziona jest duża ilość węgla. W dobie walki z globalnym ociepleniem jest niezwykle ważne, by węgiel ten pozostał tam, gdzie jest, stwierdził Bart Crezee, główny autor badań. Torf więzi duże ilości węgla. Gdy zaczyna wysychać, uwalnia węgiel do atmosfery. Torfowiska w Kongo to jedno z tych ekosystemów Ziemi, w których uwięziona jest największa ilość węgla. Na każdy hektar torfu znajduje się tam 1712 ton węgla. Dotychczas, dzięki swojemu oddaleniu od ludzkich siedzib, torfowiska te są w znacznej mierzenie nienaruszone. Jednak część z nich już przeznaczono pod uprawę palmy olejowej, na innych częściach wydano zgodę na wycinkę drzew czy poszukiwanie ropy naftowej. Gdy autorzy nowych badań nałożyli stworzoną przez siebie mapę na mapę planowanej aktywności przemysłowej, okazało się, że zagrożone są tereny, na których znajduje się 1/4 węgla uwięzionego w torfowisku. Niszczenie tych terenów będzie związane nie tylko z uwalnianiem węgla do atmosfery. Kongijskie torfowiska cechuje olbrzymia bioróżnorodność. Tylko w jednym miejscu badań naliczyliśmy ponad 100 różnych gatunków roślin, z których część z pewnością jest nieznana nauce, mówi profesor botaniki Corneille Ewango z Uniwersytetu w Kisagani. Ludzie żyjący w pobliżu torfowisk wykorzystują je w sposób dość zrównoważony. Zagrożeniem są wycinka drzew, uprawy palmy olejowej i poszukiwania ropy naftowej, dodaje uczona. Skupiamy się przede wszystkim na zagrożeniach związanych z uwolnieniem węgla, ale nie powinniśmy zapominać, że kongijskiej torfowiska to dom wielu gatunków roślin i zwierząt, w tym bonobo, goryli i słoni leśnych. Biorąc pod uwagę fakt, że jest to obszar zalany wodą, szczególnie groźne mogą być wycieki ropy naftowej, które zagrożą zdrowiu roślin, zwierząt i ludzi zależnych od wody z torfowisk, zaznacza profesor Simon Lewis z Uniwersytetu w Leeds. « powrót do artykułu
  17. Zdaniem dwojga naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, atmosfera Marsa uformowała się w sposób, który przeczy współczesnym teoriom. Do takich wniosków doszli Sandrine Peron i Sujoy Mukhopadhyay, którzy przeprowadzili nowe analizy pochodzącego z wnętrza Marsa meteorytu Chassigny. Układ Słoneczny powstał z mgławicy gazu i pyłu, które utworzyły Słońce i planety. Chronologię jego powstawania można odtworzyć badając ilość poszczególnych pierwiastków i stosunki ich izotopów. Obecne teorie mówią, że planety skaliste, jak Mars, uzyskały pierwiastki lotne – jak np. wodór, tlen czy gazy szlachetne – z otaczającej je mgławicy przedsłonecznej podczas wczesnych etapów formowania się. Pierwiastki te najpierw rozpuściły się w płaszczu planety skalistej – który wówczas był jednym wielkim oceanem magmy – a gdy magma stygła i się krystalizowała, doszło do jej odgazowania i te pobrane z mgławicy pierwiastki trafiły do atmosfery planet, skąd powoli uciekały w przestrzeń kosmiczną. Dodatkowym źródłem pierwiastków lotnych w planetach skalistych były zaś meteoryty skaliste, chondryty, które rozbijały się o ich powierzchnię. Jeśli taka teoria jest prawdziwa, to należałoby się spodziewać, że pierwiastki, jakie znajdziemy we wnętrzu planety, pochodzą głównie z mgławicy protoplanetarnej lub są mieszaniną pierwiastków z mgławicy i chondrytów. Natomiast pierwiastki lotne w atmosferze powinny pochodzić głównie z chondrytów, gdyż te pochodzące z mgławicy zdążyły się w dużej mierze ulotnić. Peron i Mukhopadhyay zbadali izotopy kryptonu w meteorycie. Jako że stosunki izotopów kryptonu w mgławicy przedsłonecznej i w chondrytach są różne, badanie pozwala ustalić, skąd pochodzi krypton we wnętrzu Marsa. Okazało się, że we wnętrzu Marsa znajduje się krypton pochodzący z chondrytów, a nie z mgławicy. Odkrycie to wskazuje, że chondryty dostarczały pierwiastki lotne do wnętrza Marsa znacznie wcześniej, niż sądzono, jeszcze w czasie, gdy obecna była mgławica przedsłoneczna. Dlatego też naukowcy z UC Davis uważają, że pierwiastki lotne w atmosferze planety nie pochodzą z odgazowania płaszcza, a zostały przechwycone bezpośrednio z mgławicy. Ta zaś przestała istnieć około 10 milionów lat po narodzinach Układu Słonecznego. To zaś rodzi pytanie, w jaki sposób pierwiastki te przetrwały przez tak długi czas w atmosferze. Być może zaraz po uformowaniu na Marsie panowały niskie temperatury i pierwiastki zostały uwięzione w czapach lodowych na biegunach planety. « powrót do artykułu
  18. Od końca czerwca trwają badania archeologiczne cieszyńskiego Rynku. W ostatnim tygodniu odsłonięto najstarszy poziom użytkowy - średniowieczny bruk. Podczas jego czyszczenia między kamieniami znajdowane są fragmenty ceramiczne z potłuczonych naczyń i kafli oraz skrawki skórzane z obuwia i ubioru wierzchniego. Jak podkreślają na FB archeolodzy z Muzeum Śląska Cieszyńskiego, szczególnie satysfakcjonujące odkrycia to podkowy zgubione, a nawet zaklinowane w bruku, a także ostrogi żelazne. Na trakcie komunikacyjnym z ulicy Głębokiej w stronę Wyższej Bramy (obecnie jest to ulica Szersznika) widać koleiny wyżłobione przez średniowieczne wozy. Kamienne fundamenty Podczas oczyszczania średniowiecznego bruku przy fontannie z figurą św. Floriana odkryto kamienne fundamenty biegnące wzdłuż osi W-E i N-S. Miejscami mur jest przełożony brukiem, co zmniejsza jego widoczność, ale na zachód od fontanny jest on doskonale zarysowany. W osi zachód-wschód mury ciągną się na długości 14 metrów. Mniej więcej w połowie zamiast kamieni leżą 2 drewniane belki. W osi północ-południe mury mają długość ok. 6 m; należy zauważyć, że część stanowi destrukt. Szerokość murów jest różna: w części zachodniej wynosi ona 0,7 m, a w części wschodniej ok. 0,6 m. Prace badawcze przy fundamentach będą prowadzone nadal, jednak możemy już rozpocząć dyskusję na temat ich pochodzenia i funkcji. Fundamenty są z wapienia, ich rozpiętość sugeruje, że stał na nich jeden budynek znacznych rozmiarów lub kilka mniejszych połączonych ze sobą. Obiekty te mogły być drewniane, aczkolwiek w ich otoczeniu znajdowana jest gotycka cegła palcówka i resztki dachówek. Wielkość obiektu i centralne położenie względem Rynku sugerują, iż mamy do czynienia z budynkiem lub budynkami wysokiej rangi, wielce znaczącymi dla średniowiecznych mieszczan cieszyńskich - piszą Zofia Jagosz-Zarzycka z Działu Archeologii i Jan Paweł Borowski, który kieruje działem Historii, Numizmatyki, Kartografii i Techniki w cieszyńskim Muzeum. Relikty średniowiecznego ratusza? Z pewną dozą ostrożności specjaliści stwierdzają, że mogą to być relikty średniowiecznego ratusza, być może z pomieszczeniami dla rzemieślników. W dokumencie księcia Kazimierza II cieszyńskiego z 9 sierpnia 1496 r. wspomina się, że po sprzedaży 2 domów radzie miejskiej i urządzeniu w jednym z nich ratusza [...] ten ratúz starý na rynku v prostředku i jiné stavení, všecko má zbořeno býti [...], a po zburzeniu plac ma na zawsze pozostać wolny. Ponieważ fundamenty są przeplecione brukiem, można podejrzewać, że gdy wyburzono stary ratusz, by usprawnić komunikację na trasie Wyższa Brama-ulica Szeroka, uzupełniono braki w nawierzchni. Bruk ten jest wykonany mniej starannie od swojego poprzednika. Pod brukiem, ułożonym po usunięciu budynku, znajduje się bruk średniowieczny z czasów funkcjonowania domniemanego ratusza. « powrót do artykułu
  19. Z okazji 100-lecia odkrycia pradziejowych kopalń krzemienia pasiastego w Krzemionkach Poczta Polska wydała kartkę pocztową z nadrukowanym znakiem opłaty pocztowej. Została wprowadzona do obiegu 16 lipca. Autorką projektu jest Joanna Fleszar-Haspert. Obok „Krzemionkowskiego Regionu Prehistorycznego Górnictwa Krzemienia Pasiastego” nie da się przejść obojętnie. To miejsce unaocznia, jak bogate wnętrze ma nasza matka – Ziemia. Tu także młode pokolenia Polaków mogą „dotknąć” historii, poznać warunki i narzędzia używane w górnictwie od wieków. Ten niezwykły i unikatowy obszar bez wątpienia zasługuje na promocję na naszych pocztowych wydawnictwach – podkreślił prezes zarządu Poczty Polskiej Tomasz Zdzikot. W znaku opłaty pocztowej zaprezentowano wybitnego archeologa i paleontologa prof. Jana Samsonowicza, odkrywcę prehistorycznych kopalń krzemienia pasiastego. W tle znaczka umieszczono zdjęcie z 1982 r., dokumentujące badania archeologiczne kopalń jamowych. Po lewej stronie wydawnictwa widnieją zdjęcia bryły krzemienia pasiastego i kopalni filarowo-komorowej. Warto dodać, że w 2019 r. Krzemionkowski Region Prehistorycznego Górnictwa Krzemienia Pasiastego został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. « powrót do artykułu
  20. W górach Zagros w Iraku archeolodzy badają fort Rabana-Marquly sprzed ponad 2000 lat. Bardzo dobrze zachowane stanowisko, które ze względu na górzysty teren nie zostało zniszczone przez działalność rolniczą, otoczone jest 4-kilometrowym murem obronnym, wewnątrz którego znajdują się dwie osady, Rabana i Merquly. Po 13 latach prac badacze stwierdzili, że Rabana-Marquly może być zaginionym miastem Natounia. Badacz z Uniwersytetu w Heidelbergu Michael Brown, główny autor artykułu opublikowanego na łamach Antiquity mówi, że fort jest jednym z najbardziej wyróżniających się stanowisk archeologicznych, na których pracował. Wykute w skale fortyfikacje, mury zamykające przejścia, które czynią obszar jeszcze bardziej niedostępnym i górski pejzaż przywodzą na myśl Helmowy Jar z trylogii Tolkiena. Różnica wysokości pomiędzy najniżej a najwyżej położoną częścią fortyfikacji wynosi aż 720 metrów (pomiędzy 1180–1900 m.n.p.m.) W czasach Królestwa Partów fort musiał być ważnym regionalnym centrum militarnym i, być może, pielgrzymkowym. Dzięki niemu można było kontrolować obszar na peryferiach państwa Partów, tam, gdzie groziło niebezpieczeństwo ze strony Imperium Romanum. To pokazuje, jak ważną rolę odgrywały klienckie państewka na rubieżach imperiów. Główna faza budowy fortu miała miejsce w I wieku p.n.e. i pomimo imponujących rozmiarów wszystko wskazuje na to, że fort był krótko wykorzystywany w czasach istnienia państwa Partów. Archeolodzy znaleźli w częściach fortu ślady osadnictwa z czasów Sasanidów, islamskich i współczesnych. Jednym z najbardziej charakterystycznych miejsc fortu są dwa reliefy wykute w skalnym klifie, które prawdopodobnie zdobiły dwa wejścia. Przedstawiono na nim nieznanego władcę w ozdobnym stroju. Naukowcy podjęli się identyfikacji tego władcy, a zadania nie ułatwiał im fakt, że nasza znajomość archeologii i historii królestwa Partów jest bardzo niekompletna. Rabana-Merquly musiało znajdować się blisko południowo-wschodniej granicy zależnego od Partów wasalnego królestwa Adiabene. Chociaż nie dysponujemy żadnymi przekazami historycznymi opisującymi podbój Adiabene przez Partów, wiemy, że Partowie kontrolowali to państwo od czasów rządów największego ze swoich władców, Mitrydatesa II Wielkiego. Na reliefach brak jest inskrypcji, które pozwalałyby na jednoznaczne zidentyfikowanie władcy. Dlatego też naukowcy przeprowadzili porównanie z inną ikonografią z okresu Partów. Na podstawie badań innych reliefów i wizerunku przedstawionego na kilku monetach, naukowcy doszli do wniosku, że mamy tutaj do czynienia z władcą zaginionego królewskiego miasta Natounia/Natounissarokerta, o którego istnieniu wiemy jedynie z kilku monet z I wieku p.n.e. Jedna z interpretacji naukowych mówi, że nazwa Natounissarokerta powstała poprzez połączenie imienia Natounissar, a tak nazywał się założyciel dynastii rządzącej Adiabene, z partyjskim słowem oznaczającym fortyfikację. Władca przedstawiony na reliefach z Rabana-Merquly jest podobny do posągu króla Attalosa z Adiabene, znalezionego na innym stanowisku archeologicznym. Posągowi towarzyszy inskrypcja z nazwą Natounissar, co wskazuje, że było to imię rodowe całej dynastii. Znamy też siedem monet z podobnym jak na reliefach przedstawieniem władcy i inskrypcją Natounia. Wiemy jednak, że monety te wybito ponad wiek po rządach Attalosa, zatem nie on kazał je wybić. Na tej podstawie naukowcy sądzą, że takie właśnie przedstawienie władcy, jakie widzimy na reliefach, posągu Attalosa i monetach było typowym dla królestwa Adiabene. Stąd też wysuwają wniosek, że władcą przedstawionym przy wejściach do ważnego fortu jest założyciel dynastii, Natounissar, od którego nazwę wzięły i dynastia i miasto królewskie. A skoro tak, to najprawdopodobniej Rabana-Merquly jest tym właśnie zaginionym królewskim miastem Natounia. Interpretację taką wzmacniają zarówno rozmiary fortyfikacji, znalezione pozostałości budowli oraz fakt, że Rabana-Merquly – podobnie jak Natounia – znajduje się w okolicach rzeki Kapros (dzisiaj Zab). « powrót do artykułu
  21. Jeden z gości wypatrzył na kamiennym podwórku restauracji w Leshanie w prowincji Syczuan ślady dinozaurów sprzed 100 mln lat. Jak wyjaśnia dr Lida Xing, paleontolog z Chińskiego Uniwersytetu Geonauk, są to tropy 2 zauropodów. Jego zespół potwierdził odkrycie na podstawie pomiarów (dodatkowo posłużono się skanerem 3D i sporządzono dokumentację zdjęciowo-filmową z wykorzystaniem drona). Zauropody, które zostawiły ślady, miały prawdopodobnie ok. 8 m długości. Specjalista podkreśla, że o ile w Syczuanie znajdowano sporo skamieniałości dinozaurów z jury, o tyle tych z okresu kredy było o wiele mniej. Odkrycie w restauracji postrzega jako uzupełnianie układanki i dołożenie elementu dokumentującego syczuańską kredę i różnorodność dinozaurów. Szybki rozwój Chin w ostatnich dekadach utrudnia prowadzenie badań paleontologicznych. Rzadko znajduje się skamieniałości w miastach, ponieważ kryją się one pod budynkami. Nim na terenie, gdzie dokonano odkrycia, założono restaurację, działała tu ferma kur. Tropy dinozaurów przykrywały warstwy piasku, co zabezpieczyło je przed erozją. Piach usunięto mniej więcej rok temu, gdy otwarto restaurację. Właściciel lubi naturalny wygląd nierównych kamieni, dlatego zachował je nietknięte (podłoża nie zalano betonem). Szczęśliwy zbieg okoliczności sprawił, że tropy się zachowały. Gdy tam weszliśmy, tropy okazały się bardzo głębokie [...], ale [wcześniej] nikt się nad nimi nie zastanawiał. Obecnie miejsce znalezienia śladów jest ogrodzone, tak by goście po nich nie chodzili. W przyszłości zostaną one prawdopodobnie dodatkowo zabezpieczone. Xing dodaje, że dziś zainteresowanie nauką w społeczeństwie jest o wiele większe niż kiedyś. Dziesięć lat temu nikt nie przesłałby mi żadnych dinozaurzych zdjęć [...]. Teraz dostaję ich trochę od zwykłych ludzi i każdego roku potwierdzam parę odkryć. Spostrzegawczy Ou Hongtao odwiedził restaurację Yuanyi Senlin 10 lipca. Ou interesuje się paleontologią ze względu na swój zawód. Przypadkowo zauważył zagłębienia w kamieniach w ogródku; skojarzyły mu się z tropami dinozaurów. Jeszcze tego samego wieczoru skontaktował się z dr. Lidą. « powrót do artykułu
  22. Aby odpowiednio zrealizować dane zlecenie, firmy poligraficzne wykorzystują wiele różnych narzędzi i urządzeń. Wbrew pozorom nie są to tylko drukarki. Przy wielu projektach konieczne jest chociażby wycięcie konkretnego wzoru z papieru, tektury czy folii. Stosuje się do tego specjalny wykrojnik. Warto wiedzieć, czym jest to narzędzie i przy produkcji jakich materiałów najczęściej się je wykorzystuje. Czym jest wykrojnik? Wykrojnik jest bardzo ważnym narzędziem, które wykorzystuje się w poligrafii. Mówiąc najogólniej, służy on przede wszystkim do wycinania określonego kształtu z danego arkusza (papierowego, kartonowego czy wykonanego z materiału syntetycznego), który najczęściej jest zadrukowany. Z kolei stosując specjalistyczną nomenklaturę, wykrojnik pozwala na wykonywanie czynności introligatorskiej, jaką jest sztancowanie. Mianem tym nazywa się po prostu wykrawanie i nadawanie materiałom odpowiedniej, zewnętrznej formy Warto przy tym wiedzieć, że wykrojnik może pełnić też inną funkcję. Czasami używa się go w celu bigowania oraz perforowania, czyli wycinania otworów. Jak wygląda wykrojnik i w jaki sposób się go używa do sztancowania? W pewnym sensie wykrojnik można porównać do matrycy wyposażonej w tnące ostrza, które nazywa się niekiedy listwami. Gdy przyciśnie się je do powierzchni danego materiału, pozwalają na wycięcie w nim odpowiadającego im kształtu. Każdy wykrojnik umożliwia bowiem osiągnięcie innego efektu, w zależności od tego, jak został przygotowany. Podczas stosowania wykrojnika jego ostrze jest ustawione prostopadle do danej powierzchni, a następnie w nią wtłaczane. Przebija ją wówczas na wylot. Tego typu narzędzie nadaje się też do wykonania rowkowania. Działanie to polega na wygniataniu określonych linii. Zaletą wykrojnika jest to, że pozwala on na uzyskanie efektów, których nie można by było osiągnąć poprzez zastosowanie tradycyjnej gilotyny drukarskiej. Innymi słowy, umożliwia on nadawanie materiałom różnych i finezyjnych kształtów. Jest przy tym narzędziem wielokrotnego użytku. Do jakich projektów przyda się wykrojnik? Wykrojnik przydaje się do realizacji wielu zleceń. Przede wszystkim umożliwia wycinanie składanych opakowań z kartonu, naklejek, etykiet samoprzylepnych, wielostronicowych kalendarzy, firmowych teczek czy notesów. Przydaje się także podczas przygotowywania materiałów marketingowych, takich jak katalogi reklamowe oraz ulotki. Jaki jest koszt wykrojnika? Przedsiębiorstwa poligraficzne mają zazwyczaj na stanie wiele gotowych wykrojników. Czasami są to setki, a nawet tysiące narzędzi, spośród których klient może bezpłatnie wybrać to, które odpowiada mu najbardziej w przypadku realizacji danego projektu. Nie wszystkie firmy dają jednak dostęp do tak szerokiego wyboru gotowych wykrojników. Czasami również klienci mają nietuzinkowe pomysły. Wówczas wiele profesjonalnych drukarni oferuje możliwość przygotowania nowego wykrojnika na specjalne zamówienie. Trzeba oczywiście uiścić za to dodatkową opłatę. Koszt wykonania wykrojnika zależy od danej firmy, a także tego, do czego ma on zostać przygotowany. Cena może więc wahać się od około 400 do nawet 1000 zł. « powrót do artykułu
  23. Oszustwa mailowe wciąż kojarzą nam się z metodami typu „na nigeryjskiego księcia”, które są tak znane, że pojawiają się nawet w popkulturze. Obecna rzeczywistość prezentuje się jednak inaczej, a przestępcy korzystają z coraz lepiej dopracowanych metod wyłudzania danych. Nikt nie jest stuprocentowo odporny na psychologiczne sztuczki – ofiarami padają nawet eksperci cyberbezpieczeństwa. Mailowi naciągacze już dawno zauważyli, że metody socjotechniczne niezwykle dobrze sprawdzają się przy wyłudzaniu cennych informacji. Jak podaje portal Security, tylko w pierwszym kwartale 2022 roku zaobserwowano ponad milion ataków phishingowych. Ponad 23% z nich były skierowane w sektory finansowe. Dlaczego ludzie nabierają się na phishing? Choć coraz większa liczba osób jest świadoma problemu, jakim jest phishing, ataki są nadal przeprowadzane – wiele z nich skutecznie. Oszuści znajdują coraz kreatywniejsze sposoby na to, by „łowić” ofiary i wyłudzać poufne dane. Jednym z nich jest korzystanie z naturalnego ludzkiego odruchu – ufności w stosunku do autorytetów. Mnóstwo fałszywych maili to właśnie wiadomości od osób postawionych wysoko w hierarchii. Przestępcy chętnie podszywają się pod kierownictwo albo prezesów firm, a ich ofiarami są zwyczajni pracownicy tychże organizacji. Znalezienie informacji o czyimś miejscu pracy nie stanowi bowiem problemu w dzisiejszym świecie – wiele informacji zawodowych zamieszczamy sami w mediach społecznościowych, na przykład na portalu LinkedIn. Jak działają oszustwa mailowe? Dawniej typowa wiadomość phishingowa charakteryzowała się następującymi cechami: liczne błędy ortograficzne, dziwna składnia (pochodząca z automatycznego translatora), ponaglenie do dokonania działania (uiszczenia wpłaty na konto czy podania danych osobowych). Takie maile stanowią teraz rzadkość – są z oczywistych względów nieskuteczne w czasach, kiedy większość z nas umie poruszać się po sieci. Oszuści wiedzą, że mało kto nabierze się na byle jak skrojoną wiadomość, dlatego dokładają starań, by wzbudzić zaufanie swoich ofiar. Wiele ataków phishingowych łudząco przypomina normalne maile od szefów i współpracowników. Do pozyskiwania informacji o strukturach firmowych przestępcy wykorzystują między innymi portale typu LinkedIn, a ofiary wybierają na podstawie stanowiska pracy, wieku czy relacji z innymi członkami organizacji. Coraz większym problemem staje się również spearing, czyli phishing skierowany nie do grup odbiorców, lecz konkretnych jednostek. Przestępcy posługujący się spear phishingiem starannie wybierają swoje ofiary, a następnie kierują do nich bardzo spersonalizowane wiadomości. Trudno dziwić się ludziom, którzy się na nie nabierają – maile zawierają często specyficzne dla nich informacje, pozornie trudne do uzyskania przez osoby trzecie. Trzeba jednak pamiętać o tym, że w dobie mediów społecznościowych nawet to, gdzie przebywaliśmy w danym dniu, może przydać się oszustowi. Jak uniknąć oszustwa? Chociaż nowoczesne ataki phishingowe stają się coraz bardziej wyrafinowane, istnieje kilka sposobów na to, by się przed nimi chronić. Ogranicz swoje zaufanie. Zawsze dwa razy sprawdzaj, kto jest nadawcą maila – nawet jeśli na pierwszy rzut oka wiadomość wygląda normalnie. Zwracaj szczególną uwagę na adres nadawcy i nie bój się z nim skontaktować inną drogą niż mailową, jeśli nie jesteś pewien, czy to na pewno on wysłał maila. Korzystaj z usługi VPN. Odpłatny albo darmowy VPN zapewnia większe ogólne bezpieczeństwo w sieci choćby dzięki temu, że szyfruje dane przesyłane przez Internet. Przodujące na rynku rozwiązania zawierają również rozmaite dodatkowe funkcje – mogą na przykład informować użytkownika o tym, że odnośnik, w który próbuje wejść, może być szkodliwy. Uważaj, co publikujesz. W dobie mediów społecznościowych sami dostarczamy przestępcom wielu danych. Jeśli nie chcesz, by jakaś informacja została wykorzystana przeciwko Tobie – nie udostępniaj jej. Zwróć uwagę na to, co znajduje się na Twoim Facebooku, Instagramie czy LinkedInie. Jeśli możliwe jest dowiedzenie się o tym, gdzie i z kim pracujesz, to pamiętaj, że możesz spotkać się z fałszywymi wiadomościami wykorzystującymi te informacje. « powrót do artykułu
  24. Charleville-Mézières, miasto, w którym urodził się Arthur Rimbaud, próbuje zebrać kwotę 180 tys. euro na zakup portretu poety wykonanego przez jego siostrę Isabelle. Mierzący 10x13 cm szkic ołówkiem odkryto niedawno w paryskim antykwariacie. Jak wyjaśniła Carole Marquet-Morelle, dyrektorka tutejszych muzeów, rysunek powstał w 1893 r., a więc 2 lata po śmierci artysty zaliczanego do grona tzw. poetów wyklętych. Siostra Rimbauda wspomina o szkicu w liście datowanym na 11 stycznia 1893 r. (jego adresatem był Louis Pierquin); stwierdza, że ma on dać pojęcie o wyglądzie twarzy Arthura w wieku 36 lat. W marcu 1931 r. rysunek opublikowano w katalogu aukcyjnym. Później słuch o nim zaginął. Dzięki swoim znajomościom Marquet-Morelle wpadła na trop szkicu w paryskim antykwariacie. Jean Baptiste de Proyart jest skłonny sprzedać rysunek za 180 tys. euro. Państwo ma wyłożyć na ten cel 70 tys. Z funduszu muzealnego departamentu (FRAM) zadeklarowano kwotę 50 tys. EUR. By zebrać resztę, utworzono specjalną zbiórkę. Darczyńcy mogą liczyć na ulgę podatkową. Portret „Arthur Rimbaud jouant de la harpe” powstał w styczniu 1893 r. na zlecenie wydawcy - Léona Vaniera. Isabelle narysowała brata jako harfistę w orientalnym stroju (inspirowała się ilustracją z gazety). Twarz odtworzyła z pamięci. We wpisie Musée de l'Ardenne - Musée Arthur Rimbaud w Charleville-Mézières na Facebooku podkreślono, że to ostatnie przedstawienie dorosłej twarzy poety. Wg Marquet-Morelle, przez jakiś czas praca znajdowała się w posiadaniu bibliofila Bernarda Malle'a, brata reżysera Louisa Malle'a (świadczy o tym pieczątka z inicjałami BM). Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Musée de l'Ardenne - Musée Arthur Rimbaud zaprezentuje szkic publiczności jeszcze w grudniu tego roku. « powrót do artykułu
  25. Wraz z postępującym globalnym ociepleniem doświadczamy coraz częstszych i coraz bardziej intensywnych fal upałów. Musimy więc zacząć zadawać sobie pytanie, jaka temperatura jest zbyt wysoka dla człowieka. Odpowiedź na to pytanie nie zależy jednak od samej temperatury, ale również od wilgotności. Ostatnie badania wskazują zaś, że obie te wartości – temperatura i wilgotność – zagrażają nam bardziej, niż dotychczas się spodziewano. W 2010 roku naukowcy z Purdue University i University of New South Wales postanowili wyliczyć najwyższą tolerowaną przez człowieka temperaturę mokrego termometru. To temperatura odpowiadająca temperaturze odczuwanej, gdy mokra skóra jest wystawiona na działanie poruszającego się powietrza. Z wyliczeń wynikało, że dla człowieka i większości ssaków śmiertelna jest 6-godzinna lub dłuższa ekspozycja na temperaturę mokrego termometru przekraczającą 35 stopni Celsjusza przy 100-procentowej wilgotności lub 46 stopni C przy 50-procentowej wilgotności. Powyżej tych wartości nasze organizmy nie są w stanie są chłodzić. Jak wyjaśniał wówczas profesor Steven Sherwood z Climate Change Research Centre na University of New South Wales, graniczna temperatura mokrego termometru to po prostu punkt, w którym przegrzejemy się nawet wówczas, gdy staniemy nago w cieniu przed włączonym olbrzymim wiatrakiem i będziemy sączyli napoje. Same procesy metaboliczne w naszych ciałach generują około 100 watów podczas spoczynku. Aby schłodzić ciało konieczne jest, by skóra była chłodniejsza od jego wnętrza i by otoczenie było chłodniejsze od skóry. Jeśli warunki te nie zostaną spełnione i temperatura mokrego termometru uniemożliwi skórze oddawanie ciepła, istnieje ryzyko śmiertelnego przegrzania organizmu. Do niedawna jednak znaliśmy tylko teoretyczne wyliczenia temperatury mokrego termometru. Niedawno naukowcy z Pennsylvania State University przeprowadzili eksperymenty na młodych zdrowych mężczyznach i kobietach, by sprawdzić, kiedy połączenie temperatury i wilgotności staje się szkodliwe nawet dla zdrowych ludzi. Uczestnicy eksperymentu połknęli niewielką pigułkę telemetryczną, która mierzyła temperaturę wnętrza ich ciała. Następnie siedzieli w komorze, w której powoli zwiększano albo temperaturę labo wilgotność. Badani wykazywali przy tym minimalną aktywność odpowiadającą niezbędnym codziennym czynnościom, jak gotowanie czy jedzenie. Naukowcy obserwowali, kiedy temperatura wnętrza ich ciała zaczynała rosnąć. Wzrost ten, przy nie zmieniających się lub zmieniających się na niekorzystne warunkach może być niebezpieczny. Eksperyment wykazał, że górna granica bezpieczeństwa temperatury mokrego termometru wynosi 31 stopni Celsjusza przy 100-procentowej wilgotności powietrza i 38 stopni Celsjusza przy wilgotności wynoszącej 60%. Fale upałów na całym świecie zbliżają się lub nawet przekraczają te limity. Musimy też pamiętać, że nawet temperatury i wilgotność poniżej tych limitów mogą poważnie obciążać nasz organizm. Naukowcy z Pennsylwanii chcą powtórzyć swój eksperyment, badając osoby starsze. Z wiekiem bowiem nasza tolerancja na upał spada, a biorąc pod uwagę fakt, że z wiekiem pojawiają się też problemy z układem oddechowym czy układem krążenia, jesteśmy narażeni na dodatkowe niebezpieczeństwo. Żeby ochronić się przed niebezpiecznym upałem, powinniśmy dobrze się nawadniać i szukać zacienionych miejsc. Pamiętajmy przy tym, że o ile nam dość łatwo spełnić te warunki, to zwierzęta mają znacznie większy problem. Tym bardziej, że wiele z nich pokrytych jest futrem, a ich organizmy nie są w stanie chłodzić się równie efektywnie jak nasze. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...