-
Liczba zawartości
37086 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
231
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Darwin był pierwszym naukowcem, który zwrócił uwagę na ruchy nutacyjne roślin. Od tamtej pory badający je uczeni dowiedzieli się, że te zwykle koliste lub wahadłowe ruchy służą, między innymi, poszukiwaniu podpory przez pędy. Jednak ruchy nutacyjne wykonuje też podążający za słońcem słonecznik. I, jak wszyscy wiemy, chodzi tutaj o zwrócenie się w stronę źródła światła. Jednak, jak dowodzą naukowcy z Izraela i USA, nie jest to działanie wyłącznie samolubne. Okazuje się bowiem, że gęsto rosnące słoneczniki poruszają się tak, by rzucać jak najmniej cienia na sąsiadujące rośliny. Już wcześniejsze badania pokazały, że jeśli słoneczniki są gęsto zasiane, ich wzorzec wzrostu przypomina zygzak. Jedna rośilna jest wychylona do przodu, sąsiednia do tyłu. W ten sposób cała społeczność maksymalizuje dostęp do światła słonecznego. Co więcej, potrafią odróżnić cień rzucany na przykład przez budynek, od cienia innych roślin. Jeśli wyczują cień budynku, nie zmieniają kierunku wzrostu, bo wiedzą, że to nic nie da. Jeśli jednak wyczują cień innej rośliny, rosną tak, by od tego cienia się oddalić, bo i ta roślina będzie się oddalała, wyjaśnia główna autorka badań, profesor Yasmine Meroz z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Autorzy badań prowadzili eksperyment, w czasie którego co kilka minut fotografowali gęsto zasiane słoneczniki. Mogli w ten sposób śledzić ruchy każdej z roślin. Przeanalizowaliśmy ruch każdej z roślin w grupie, obserwowaliśmy ich taniec podczas wzrostu i przekonaliśmy się, że każda roślina stara się rosnąć tak, by nie blokować światła swojemu sąsiadowi. Zaskoczeniem dla nas był olbrzymi zakres ruchów, sięgający trzech rzędów wielkości. W zależności od sytuacji rośliny albo niemal nie zmieniały swojej pozycji, albo przesuwały się nawet o 2 centymetry co kilka minut w różnych kierunkach, dodaje uczona. Ta duża elastyczność ruchów pozwala słonecznikom na zadbanie o sąsiada i zmaksymalizowanie jego fotosyntezy. Gdyby słoneczniki były zdolne do wykonywania tylko ruchów o dużym zakresie, lub tylko tych o małym zakresie, częściej by się przesłaniały i rzucały cień na sąsiadów. To przypomina taniec w zatłoczonym miejscu, gdzie każdy z tancerzy porusza się tak, by wokół było jak najwięcej miejsca.[...] Dynamika ruchu słoneczników to połączenie reakcji na cień innych roślin z przypadkowymi ruchami niezależnymi od zewnętrznego bodźca, stwierdza Meroz. « powrót do artykułu
-
- słonecznik
- słońce
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zachodzące w przestrzeni kosmicznej procesy, w czasie których powstają gwiazdy, mogą prowadzić też do pojawienia się obiektów o masie nieco większej od Jowisza. Badacze korzystający z Teleskopu Webba odkryli w mgławicy NGC 1333 aż sześć takich niezwykłych obiektów o masie planety, ale niepowiązanych grawitacyjne z żadną gwiazdą. Powstały w procesie takim, jak powstają gwiazdy, czyli zapadnięcia się gazu i pyłu, ale ich masa odpowiada masie planet. Badamy granice procesów formowania się gwiazd. Jeśli masz obiekt, który wygląda jak młody Jowisz, to czy jest możliwe, by w odpowiednich warunkach przekształcił się w gwiazdę? To ważne pytanie w kontekście zrozumienia powstawania gwiazd i planet, mówi główny autor badań, astrofizyk Adam Langeveld z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Dane z Webba sugerują, że odkryte obiekty mają masę od 5 do 10 razy większą niż masa Jowisza. To oznacza, że są jednymi z najlżejszych znanych nam obiektów, które powstały w procesach, w jakich powstają gwiazdy oraz brązowe karły, obiekty o masie 13–80 mas Jowisza, zbyt małej, by zaszła przemiana wodoru w hel. Wykorzystaliśmy niezwykła czułość Webba w zakresie podczerwieni, by odnaleźć najsłabiej świecące obiekty w młodej gromadzie gwiazd. Poszukujemy odpowiedzi na podstawowe dla astronomii pytanie o najmniej masywny obiekt podobny do gwiazdy. Okazuje się, że najmniejsze swobodne obiekty powstające w procesach takich, jak gwiazdy, mogą mieć masę taką, jak gazowe olbrzymy krążące wokół pobliskich gwiazd, wyjaśnia profesor Ray Jayawardhana, który nadzorował badania. Nasze obserwacje potwierdzają, że obiekty o masie planetarnej mogą powstawać w wyniku dwóch procesów. Jeden to kurczenie się chmur pyłu i gazu – czyli tak jak tworzą się gwiazdy – drugi zaś to powstawanie planet w znajdującym się wokół gwiazdy dysku akrecyjnym z pyłu i gazu. Tak właśnie powstał Jowisz i inne planety Układu Słonecznego, dodaje Jayawardhana. Najbardziej intrygującym z obiektów znalezionych przez Webba jest ten najlżejszy, o masie 5-krotnie większej od Jowisza. Obecność wokół niego dysku akrecyjnego wskazuje, że obiekt najprawdopodobniej uformował się takim procesie, w jakim powstają gwiazdy. Sam dysk również interesuje badaczy. Nie można wykluczyć, że mogą z nim pojawić się planety. To może być żłobek miniaturowego układu planetarnego, znacznie mniejszego niż nasz układ, dodaje Alexander Scholz, astrofizyk z University of St. Andrews. Co interesujące, Webb nie zarejestrował – a ma takie możliwości – żadnego obiektu o masie mniejszej niż 5 mas Jowisza. Może to oznaczać dolną granicę masy obiektów formujących się z zapadnięcia chmur pyłu i gazu. Autorzy badań przeanalizowali też profil światła wszystkich nowo znalezionych obiektów oraz dokonali ponownej analizy profilu światła 19 znanych brązowych karłów. Odkryli przy tym brązowego karła, który ma towarzysza o masie planety. To rzadkie znalezisko rzuca wyzwanie naszym modelom tworzenia się układów podwójnych. W najbliższych miesiącach naukowcy chcą zająć się analizą atmosfer nowo odkrytych obiektów i porównać je do brązowych karłów oraz gazowych olbrzymów. « powrót do artykułu
-
Podczas wykopalisk na Molkenmarkt, najstarszym placu Berlina, archeolodzy dokonali niespodziewanego odkrycia. W piwnicy domu zniszczonego w czasie II wojny światowej znaleziono broń białą. Początkowo odkrywcy przypuszczali, że mają do czynienia z szablą paradną. Jednak podczas prac konserwatorskich okazało się, że to japoński krótki miecz wakizashi z XVII wieku. A być może nawet starszy. Po zniszczeniach II wojny światowej, w latach 60. XX wieku dzielnica Mitte w Berlinie została znacznie przebudowana, dostosowano ją do większego ruchu samochodowego. Pracujący tam archeolodzy wiedzieli, że pod poziomem obecnych ulic znajdą piwnice starszych budynków. W jednej z takich piwnic, wśród gruzu, którymi wypełniono ją pod koniec II wojny, znajdują części rzędu końskiego z jednostki artyleryjskiej. Wśród nich jest broń biała, którą biorą za szablę paradną. Wszystkie znaleziska archeologiczne z terenu Berlina trafiają do konserwacji w Muzeum Prehistorii i Wczesnej Historii. Tam dokonano sensacyjnego odkrycia. Okazuje się, że to japoński wakizashi. Jedna strona rękojeści jest poważnie uszkodzona przez ogień. Jednak zachowała się druga strona, zarówno sama drewniana rękojeść (tsuka), skóra płaszczki jak i tekstylna taśma oplatająca rękojeść. Pierścień (fuchi) znajdujący się pomiędzy rękojeścią a jelcem (tsuba), ozdobiony został wizerunkiem Daikoku, jednego z siedmioro bogów szczęścia, którego można poznać po młotku i worku z ryżem. Sama tsuba jest ozdobiona motywem chryzantemy i wody. Na podstawie zdobień i stylu miecz można datować na okres Edo (XVII-XIX wiek). Jednak badania za pomocą promieniowania rentgenowskiego przyniosły kolejne niespodzianki. Okazało się, że ostrze było oryginalnie dłuższe, ale zostało skrócone. Na jego części służącej za rękojeść (nakago) widoczne są dwa otwory do mocowania, ale wykorzystano tylko jeden. Oczywistym stało się, że drewniana rękojeść została dodana później, po skróceniu ostrza. Takie skrócenie dłuższego miecza, by zrobić z niego wakizashi oznacza, że oryginał powstał wcześniej. Zabytek może pochodzić nawet z XVI wieku. Skracanie mieczy było popularne w okresie Edo, gdy władze nakazały samurajom noszenie dwóch mieczy – katany oraz krótszego. Z krótszych zwykle wybierano właśnie wakizashi. Jak symbol statusu samuraja mógł trafić do berlińskiej piwnicy? Być może miecz został przywieziony przez japońską misję dyplomatyczną Takenouchi z 1862 roku lub misję Iwakura z 1873 roku. Misje te to podróże japońskich ambasadorów, którzy odwiedzali Europę i nawiązywali kontakty dyplomatyczne. Przypuszczenie o pochodzeniu miecza z którejś z tych misji jest tym bardziej uzasadnione, że na Molkenmarkt znajdowały się arystokratyczne pałace wybudowane w pobliżu zamku w Berlinie. « powrót do artykułu
-
Na południu Hiszpanii, w miejscowości Antequera, znajduje się jedna z największych megalitycznych struktur w Europie, Dolmen de Menga. Ten olbrzymi tumulus (grobowiec) powstał niemal 6000 lat temu. Po raz pierwszy został zbadany w latach 40. XIX wieku i od tamtego czasu fascynuje archeologów. Autorzy najnowszych badań wykazali, że budowniczowie dolmenu mieli znacznie lepsze rozumienie inżynierii i fizyki, niż jesteśmy skłonni przypisywać ludziom z tamtej epoki. Im lepiej rozumiemy takie struktury, tym bardziej okazuje się, że nie doceniamy ludzi epoki kamienia. W Europie późnego okresu prehistorycznego megality były bardzo rozpowszechnione. Pojawiają się w połowie V tysiąclecia we Francji i są budowane w II tysiącleciu na Balearach, Korsyce, Sardynii i w Grecji. Megality, najwcześniejsze monumentalne budowle z kamienia, wyrażały głębokie przesłanie społeczne i ideologiczne w trwały i widoczny sposób. Trwałość wielkich głazów (w przeciwieństwie do drewna) oraz ich wpływ na kształtowanie wyglądu otoczenia, sugerują, że jednym z głównym motywów, dla których megality były wznoszone, była ich długowieczność, stwierdzają hiszpańscy badacze. Twórcy Dolmen de Menga zbudowali grobowiec, którego komora ma 28 metrów długości, 6 metrów szerokości i 3,5 metra wysokości. Aby tego dokonać musieli z odległego o 850 metrów kamieniołomu przetransportować 32 gigantyczne głazy i je odpowiednio ułożyć. Największy z nich, jeden z głazów stanowiących dach, ma 8 metrów długości i waży około 150 ton. To aż 5-krotnie więcej niż największe głazy ze Stonehenge. Już sam transport tak wielkich głazów był niezwykłym przedsięwzięciem. I nie chodzi tutaj tylko o ich masę. Budowniczowie musieli dostarczyć głazy w całości, wiedzieli więc co zrobić, by ich nie porozbijać, by nie złamały się pod własnym ciężarem. Transport ułatwiało położenie kamieniołomu, który znajduje się 50 metrów powyżej tumulusa. Autorzy badań uważają, że budowniczowie ułożyli drewnianą drogę, dzięki której mogli zmniejszyć tarcie. Wykorzystali też sanie. Transport tak masywnych głazów w dół wzgórza wymagał precyzyjnej kontroli przyspieszenia, centrum masy i równowagi. Prawdopodobnie użyli wielkich lin. Operację taką utrudniał fakt, że mamy tutaj do czynienia z miękkimi skałami, które mógł zniszczyć każdy niespodziewany wstrząs. Leżące na saniach kamienie musiały być w jakiś sposób równoważone podczas transportu. Dostarczone na miejsce głazy były następnie wkładane w głębokie na 1,5 metra otwory wykute w podłożu skalnym. Skanowanie laserowe ujawniło, że budowniczowie musieli używać ramp i przeciwwag, dzięki którym umieścili głazy z milimetrową dokładnością. Tak olbrzymia precyzja była potrzebna, gdyż w głazach wyrzeźbiono fasety, dzięki którym – po usunięciu ramp i przeciwwag – głazy zazębiają się o siebie, utrzymując swą masę. Budowniczowie Dolmen de Menga, ludzie, którzy żyli niemal 6000 lat temu, wykazali się olbrzymią precyzją, wiedzą na temat fizyki, inżynierii i geometrii. Przy tak masywnej konstrukcji pomyłka o kilka centymetrów w ustawieniu tylko jednego z głazów prawdopodobnie uniemożliwiłaby skorygowanie błędu. Dolmen de Menga jest o 1000 lat starszy od Stonehenge i powstał na terenie aktywnym sejsmicznie. Mimo to stoi od 6000 lat. To dowodzi, że jego budowniczowie dobrze wiedzieli, co robią. « powrót do artykułu
- 6 odpowiedzi
-
- 1
-
- epoka kamienia
- megalit
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jedno z ważnych pytań o początki życia brzmi: w jaki sposób cząstki RNA swobodnie przemieszczające się w pierwotnej zupie zostały opakowane w chronione błoną komórki. Odpowiedź na to pytanie zaproponowali właśnie na łamach Science Advances inżynierowie i chemicy z Uniwersytetów w Chicago i w Houston oraz Jack Szostak, laureat Nagrody Nobla w dziedzinie fizjologii lub medycyny. W swoim artykule pokazują, jak przed 3,8 miliardami lat krople deszczu mogły ochronić pierwsze protokomórki i umożliwić powstanie złożonych organizmów żywych. Uczeni przyjrzeli się koacerwatom, dużym grupom cząstek, samoistnie tworzącym się w układach koloidalnych (niejednorodnych mieszaninach). Zachowanie koacerwatów można porównać do zachowania kropli oleju w wodzie. Już dawno pojawiła się hipoteza, że nie posiadające błon mikrokrople koacerwatów mogły być modelowymi protokomórkami, gdyż mogą rosnąć, dzielić się i gromadzić wewnątrz RNA. Jednak błyskawiczna wymiana RNA pomiędzy koacerwatami, ich szybkie łączenie się, zachodzące w ciągu minut oznaczają, że poszczególne krople nie są w stanie utrzymać swojej odrębności genetycznej. To zaś oznacza, że ewolucja darwinowska nie jest możliwa, a populacja takich protokomórek byłaby narażona na błyskawiczne załamanie w wyniku rozprzestrzeniania się pasożytniczego RNA, czytamy w artykule. Innymi słowy każda kropla, która zawierałaby mutację potencjalnie użyteczną na drodze do powstania życia, błyskawicznie wymieniałaby swoje RNA z innymi RNA, nie posiadającymi takich pożytecznych mutacji. W bardzo szybkim tempie wszystkie krople stałyby się takie same. Nie byłoby różnicowania, konkurencji, a zatem nie byłoby ewolucji i nie mogłoby powstać życie. Jeśli dochodzi do ciągłej wymiany molekuł czy to między kroplami czy między komórkami i po krótkim czasie wszystkie one wyglądają tak samo, to nie pojawi się ewolucja. Będziemy mieli grupę klonów, wyjaśnia Aman Agrawal z Pritzker School of Molecular Engineering na University of Chicago. Nauka od dawna zastanawia się, co było pierwszą molekułą biologiczną. To problem kury i jajka. DNA koduje informacje, ale nie przeprowadza żadnych działań. Białka przeprowadzają działania, ale nie przenoszą informacji. Badacze tacy jak Szostak wysunęli hipotezę, że pierwsze było RNA. To molekuła jak DNA, zdolna do kodowania informacji, ale zawija się jak białko. RNA było więc kandydatem na pierwszy materiał biologiczny, a koacerwaty kandydatami na pierwsze protokomórki. Wszystko wydawało się dobrze układać, aż w 2014 roku Szostak opublikował artykuł, w którym informował, że wymiana materiału pomiędzy kroplami koacerwatów zachodzi zbyt szybko. Możesz stworzyć różnego rodzaju krople koacerwatów, ale nie zachowają one swojej unikatowej odrębności. Zbyt szybko będą wymieniały RNA. To był problem z którym przez długi czas nie potrafiono sobie poradzić, mówi Szostak. W naszym ostatnim artykule wykazaliśmy, że problem ten można przynajmniej częściowo przezwyciężyć, jeśli koacerwaty zamkniemy w wodzie destylowanej – na przykład wodzie deszczowej czy jakiejś innej słodkiej wodzie. W kroplach takich pojawia się rodzaj wytrzymałej błony, która ogranicza wymianę zawartości, dodaje uczony. Na trop tego zjawiska naukowcy wpadli, gdy Aman Agrawal był na studiach doktoranckich. Badał zachowanie koacerwatów poddanych działaniu pola elektrycznego w destylowanej wodzie. Jego badania nie miały nic wspólnego z początkami życia. Interesował go fascynujący materiał z inżynieryjnego punktu widzenia. Manipulował napięciem powierzchniowym, wymianą soli, molekuł itp. Chciał w swojej pracy doktorskiej badać podstawowe właściwości koacerwatów. Pewnego dnia Agrawal jadł obiad z promotorem swojej pracy magisterskiej, profesorem Alamgirem Karimem oraz jego starym znajomym, jednym ze światowych ekspertów inżynierii molekularnej, Matthew Tirrellem. Tirrell zaczął się zastanawiać, jak badania Agrawala nad wpływem wody destylowanej na koacerwaty mogą się mieć do początków życia na Ziemi. Zadał swoim rozmówcom pytanie, czy 3,8 miliarda lat temu na naszej planecie mogła istnieć woda destylowana. Spontanicznie odpowiedziałem „deszczówka”! Oczy mu się zaświeciły i od razu było widać, że jest podekscytowany tym pomysłem. Tak połączyły się nasze pomysły, wspomina profesor Karim. Tirrell skontaktował Agrawla z Szostakiem, który niedawno rozpoczął na Uniwersytecie Chicagowskim nowy projekt badawczy, nazwany z czasem Origins of Life Initiative. Profesor Tirrel zadał Szostakowi pytanie: Jak sądzisz, skąd na Ziemi przed powstaniem życia mogła wziąć się woda destylowana. I Jack odpowiedział dokładnie to, co już usłyszałem. Że z deszczu. Szostak dostarczył Agrawalowi próbki DNA do badań, a ten odkrył, że dzięki wodzie destylowanej transfer RNA pomiędzy kroplami koacerwatów znacząco się wydłużył, z minut do dni. To wystarczająco długo, że mogło dochodzić do mutacji, konkurencji i ewolucji. Gdy mamy populację niestabilnych protokomórek, będą wymieniały materiał genetyczny i staną się klonami. Nie ma tutaj miejsca na ewolucję w rozumieniu Darwina. Jeśli jednak ustabilizujemy te protokomórki tak, by przechowywały swoją unikatową informację wystarczająco długo, co najmniej przez kilka dni, może dojść do mutacji i cała populacja będzie ewoluowała, stwierdza Agrawal. Początkowo Agrawal prowadził swoje badania z komercyjnie dostępną laboratoryjną wodą destylowaną. Jest ona wolna od zanieczyszczeń, ma neutralne pH. Jest bardzo odległa od tego, co występuje w naturze. Dlatego recenzenci pisma naukowego, do którego miał trafić artykuł, zapytali Agrawala, co się stanie, jeśli woda będzie miała odczyn kwasowy, będzie bardziej podobna do tego, co w naturze. Naukowcy zebrali więc w Houston deszczówkę i zaczęli z nią eksperymentować. Gdy porównali wyniki badań z wykorzystaniem naturalnej deszczówki oraz wody destylowanej laboratoryjnie, okazało się, że są one identyczne. W obu rodzajach wody panowały warunki, które pozwalałyby na ewolucję RNA wewnątrz koacerwatów. Oczywiście skład chemiczny deszczu, który pada obecnie w Houston, jest inny, niż deszczu, który padał na Ziemi przed 3,8 miliardami lat. To samo zresztą można powiedzieć o modelowych protokomórkach. Autorzy badań dowiedli jedynie, że taki scenariusz rozwoju życia jest możliwy, ale nie, że miał miejsce. Molekuły, których użyliśmy do stworzenia naszych protokomórek to tylko modele do czasu, aż znajdziemy bardziej odpowiednie molekuły. Środowisko chemiczne mogło się nieco różnić, ale zjawiska fizyczne były takie same, mówi Agrawal. « powrót do artykułu
-
Pewnego razu Xinhua Fu, naukowiec z Uniwersytetu Rolniczego Huazhong w chińskim Wuhan, zauważył, że w sieci aktywnych nocą pająków Araneus ventricosus łapią się niemal wyłącznie samce świetlikowatych z gatunku Abscondita terminalis. W sieciach nie było samic. Zaintrygowany tym spostrzeżeniem, postanowił bliżej przyjrzeć się temu zjawisku. Wraz z zespołem odkrył, że to pająki wymuszają na złapanych świetlikach nadawanie sygnałów, które przyciągają więcej ofiar. Obie płcie Abscondita terminalis nadają różne sygnały świetlne. Samce, by przyciągnąć samice, wysyłają wielokrotne impulsy za pomocą dwóch plamek świetlnych. Samice wabią samce pojedynczymi impulsami z jednej plamki. Samce aktywnie szukają samic latając, a te odpowiadają, czekając aż samiec przyleci. Fu zaczął podejrzewać, że pająki przyciągają samce świetlików w jakiś sposób manipulując ich zachowaniem. We współpracy z Daiqinem Li oraz Shichangiem Zhang z Uniwersytetu Hubei przeprowadził obserwacje polowe, przyglądając się pająkom i świetlikom. Okazało się, że w sieci łapie się więcej samców, gdy pająk jest w pobliżu niż wówczas, gdy go na sieci nie ma. Działo się tak dlatego, że gdy pająk był w pobliżu samce świetlików zmieniały nadawane sygnały na takie, przypominające sygnały samic. Naukowcy wykluczyli tym samym hipotezę, że zmiana sygnału zachodzi pod wpływem stresu, który ma miejsce, gdy świetlik złapie się w sieć. Istotna była tutaj obecność pająka. Bliższa analiza wykazała, że pająki manipulują sygnałami świetlików poprzez sekwencje owijania nicią i gryzienia swoich ofiar. Tak traktowany samiec świetlika zaczyna nadawać sygnały typowe dla samic i przyciąga w ten sposób kolejne samce, które łapią się w sieć. Bez kolejnych badań naukowcy nie są w stanie powiedzieć, czy to jad pająka czy sam akt gryzienia wywołuje u samców zmianę wzorca impulsów świetlnych. Wszystko natomiast wskazuje na to, że zachowanie pająka jest uruchamiane przez impulsy świetlne samca. Gdy naukowcy zakryli narządy świetlne samców, pająki nie wymuszały na nich zmiany trybu świecenia. Niewykluczone, że w naturze istnieje o wiele więcej tego typu interakcji drapieżnik-ofiara, w których drapieżnik wymusza na ofierze zachowania przyciągające kolejne ofiary. « powrót do artykułu
-
Członkowie międzynarodowego zespołu badawczego STAR Collaboration, jednego z czterech projektów prowadzonych w Relatywistycznym Zderzaczu Ciężkich Jonów (RHIC) w Brookhaven National Laboratory – w którym odtwarzane są warunki, jakie panowały we wczesnym wszechświecie – ogłosili odkrycie najcięższego jądra antymaterii. Składa się ono z antyprotonu, dwóch antyneutronów oraz antyhiperonu i zostało nazwane antyhiperwodorem-4. Odkrycia dokonano analizując wyniki 6 miliardów zderzeń jąder atomowych. Antymateria ma, z wyjątkiem przeciwnego ładunku elektrycznego, te same właściwości co materia: tę samą masę, taki sam czas życia przed rozpadem, wchodzi w takie same interakcje, wyjaśnia Junlin Wu, świeżo upieczony magister ze Wspólnego Wydziału Fizyki Jądrowej Uniwersytetu w Lanzhou i Instytutu Współczesnej Fizyki Chińskiej Akademii Nauk. Wciąż za to nie wiemy, i jest to jedna z najważniejszych zagadek współczesnej fizyki, dlaczego wszechświat zbudowany jest głównie z materii, a nie antymaterii i dzieje się tak mimo tego, że podczas Wielkiego Wybuchu powstało tyle samo antymaterii co materii. RHIC to idealne miejsce do prób szukania odpowiedzi na to pytanie. To pierwszy i jeden z zaledwie dwóch – drugim jest Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) – akcelerator, w którym zderzane są ciężkie jony. W urządzeniu zderzane są ciężkie jony pędzące z prędkością bliską prędkości światła. Po zderzeniu powstaje mieszanina kwarków i gluonów, w której biorą początek nowe cząstki. I tak, jak we wczesnych wszechświecie, cząstki materii i antymaterii rodzą się tam w niemal równych proporcjach. Badacze mają nadzieję, że badając te cząstki znajdą przyczynę, dla której symetria została zachwiana na rzecz wszechświata zbudowanego z materii. U podstaw naszych eksperymentów leży proste przypuszczenie, że jeśli chcemy poznać przyczynę asymetrii materii i antymaterii, to musimy najpierw odkryć nowe cząstki antymaterii, mówi fizyk Hao Qiu, doradca naukowy Junlina Wu. Naukowcy ze STAR Collaboration już wcześniej znajdowali antymaterię w danych ze zderzeń w RHIC. W 2010 roku odkryli antyhipertryt, pierwsze jądro antymaterii zawierającą hiperon. Hiperony to cząstki, które zawierają co najmniej jeden kwark dziwny, ale nie zawierające kwarka górnego i dolnego. Wchodzą one w skład hiperjąder. Pierwsze hiperjądro odkryli w 1952 roku Marian Danysz i Jerzy Pniewski z Uniwersytetu Warszawskiego. Odkrycie antyhiperwodoru-4 oznacza nie tylko znalezienie najcięższego jądra antymaterii, ale również trafienie na igłę w stogu siana. Hiperjądra żyją bowiem tak długo, jak istnieje hiperon, a czas jego życia nie przekracza 10-10 sekundy. Ponadto, by powstał antyhiperwodór-4, z zupy kwarkowo-gluonowej powstałej po zderzeniu ciężkich jąder w RHIC muszą wyłonić się wszystkie cztery składowe nowego jądra, muszą one powstać w odpowiednim miejscu, przemieszczać się w tym samym kierunku, by w odpowiednim czasie się połączyć i na krótko utworzyć antyhiperwodór-4. Zidentyfikowanie nowej cząstki antymaterii było możliwe dzięki zidentyfikowaniu cząstek, na które się ona rozpadła. Jednym z produktów rozpadu był antyhel-4, drugim jest pion o ładunku dodatnim. Jako że już wcześniej odkryliśmy antyhel-4, użyliśmy tej samej metody do jego zidentyfikowania, a następnie dokonaliśmy rekonstrukcji cząstki macierzystej, wykorzystując w tym celu π+, wyjaśnia Wu. Rekonstrukcja taka polega na śledzeniu wstecz trasy przemieszczania się antyhelu-4 i π+, co pozwala stwierdzić, czy obie cząstki pojawiły się w tym samym punkcie. Nie było to łatwe zadanie. Naukowcy musieli przeanalizować miliardy zderzeń. Każdy zauważony antyhel-4 mógł mieć coś wspólnego nawet z 1000 pionów. Trzeba było więc sprawdzić każdą z możliwości. Kluczem do sukcesu było znalezienie takiej pary antyhel-4-π+, której trajektoria rozpoczynała się w tym samym punkcie. Znaleziono 22 takie pary, a analiza wykazała, że sześć takich wydarzeń to szum tła. Tym samym uczeni ze STAR Collaboration mogli poinformować o wykryciu 16 jąder antyhiperwodoru-4. Naukowcy porównali czas życia antyhiperwodoru-4 z hiperwodorem-4 oraz antyhipertrytu i hipertrytu. Nie znaleźli żadnych zasadniczych różnic. Ich badania potwierdziły istnienie symetrii, a zatem prawdziwość obecnych modeli fizycznych. Obecnie pracują nad porównaniem masy wspomnianych cząstek i antycząstek. « powrót do artykułu
-
- antyhiperwodór-4
- jądro
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jeszcze nigdy w naszej historii nie dysponowaliśmy tak wieloma informacjami na wyciągnięcie ręki, a mimo to większość z nas nie wie, jak naprawdę działa świat. Dzięki tej książce poznacie i zrozumiecie siedem najbardziej fundamentalnych aspektów, od których zależy nasze przetrwanie i dobrobyt. Począwszy od produkcji energii i żywności, poprzez surowce i globalizację, aż po wszelkie zagrożenia, nasz wpływ na środowisko naturalne i jego przyszłość – książka „Jak naprawdę działa świat” to bardzo potrzebna konfrontacja mitów z rzeczywistością. Bo żeby skutecznie rozwiązywać problemy, musimy najpierw poznać i zrozumieć fakty. Smil nie jest ani optymistą, ani pesymistą. Jest naukowcem. Opierając się na najnowszych badaniach naukowych i stawiając czoła źródłom dezinformacji – od Yuvala Noah Harariego po Noama Chomsky'ego – odpowiada na najdonioślejsze pytanie naszego stulecia: czy jesteśmy nieodwołalnie skazani na zagładę, czy może nasza przyszłość jest jednak bardziej optymistyczna? Kolejne arcydzieło jednego z moich ulubionych autorów. Jeśli chcesz dowiedzieć się, jak liczby opisują fundamentalne siły kształtujące życie człowieka, powinieneś przeczytać tę książkę. To prawdziwy tour de force! – Bill Gates Vaclav Smil to wybitny naukowiec i nauczyciel akademicki, emerytowany profesor kanadyjskiego Uniwersytetu Manitoby. Jest autorem ponad czterdziestu książek, poświęconych między innymi energetyce, innowacjom technologicznym, zmianom środowiskowym i populacyjnym, zagadnieniom żywienia i produkcji żywności, problematyce oceny zagrożeń oraz polityce publicznej. Członek Royal Society of Canada, kawaler Orderu Kanady.
-
Najlepszy internet mobilny to taki, który spełnia indywidualne oczekiwania konkretnego użytkownika. Operatorzy prześcigają się w ofertach, proponując klientom coraz ciekawsze pakiety dostosowane do ich potrzeb. Jaki internet mobilny wybrać, aby cieszyć się dużą prędkością i niezawodnością? Internet mobilny – co go wyróżnia? Internet mobilny to rozwiązanie, które wykorzystuje do transmisji danych fale radiowe. W przeciwieństwie do internetu stacjonarnego może być on używany w niemal każdym miejscu – musimy jedynie znajdować się w zasięgu sieci operatora i posiadać odpowiednie urządzenie, np. smartfon czy tablet. Aktualnie operatorzy udostępniają łącza zarówno w technologii LTE, jak również 5G, która gwarantuje jeszcze szybszy przesył danych. Jaki najlepszy internet mobilny? Nie istnieje jedna, idealna odpowiedź na pytanie „Jaki internet mobilny będzie najlepszym wyborem”. Na ostateczną decyzję użytkownika mają wpływ różne czynniki – m.in. prędkość internetu, długość umowy czy dodatkowe usługi w pakiecie. Nie bez znaczenia jest również sama cena. Na co zwrócić szczególną uwagę, przeglądając oferty różnych operatorów? Limit danych Duże znaczenie w przypadku internetu mobilnego mają limity. Jeśli intensywnie korzystasz z sieci, np. pracujesz zdalnie, często streamujesz muzykę i filmy w dobrej jakości, wybierz internet mobilny z dużą paczką GB (np. 500 GB) lub bez limitów. Jeśli internetu używasz do przeglądania stron www, odbierania poczty elektronicznej czy sporadycznego oglądania filmów, paczka kilkudziesięciu GB może okazać się wystarczająca. Zasięg Jednym z czynników, które szczególnie warto brać pod uwagę przy wyborze internetu mobilnego, jest zasięg sieci LTE i 5G (trzeba jednak pamiętać, że do korzystania z sieci 5G potrzebne jest też urządzenie, które obsługuje tę sieć). Zasięg sieci może różnić się m.in. w zależności od regionu. Nie warto decydować się na oferty, których zasięg w pobliżu nie jest wystarczająco silny. Duży zasięg LTE i 5G ma m.in. Orange. Nowością w ofercie operatora jest internet mobilny dla domu 5G, który zapewnia szybki przesył danych. W zależności od wybranego wariantu oferty możesz korzystać z internetu nawet bez limitu danych i prędkości. Sprawdź, czy usługa jest dostępna tam, gdzie jej potrzebujesz: https://www.orange.pl/internet/internet-mobilny-dla-domu. Dodatkowe urządzenie w pakiecie Niekiedy operatorzy oferują pakiety internetu mobilnego wraz z urządzeniem mobilnym w atrakcyjnej cenie. Mowa zarówno o modemach czy routerach, jak również o smartfonach, tabletach czy laptopach. Jeśli planujesz zakup jednego z tych urządzeń w najbliższym czasie, warto sprawdzić, czy inwestycja w pakiet mobilnego internetu z urządzeniem nie będzie korzystniejsza. Jeżeli operator oferuje w danym momencie jakąś promocję, możesz dużo zaoszczędzić. Przykładowo we wspomnianym już Orange do internetu mobilnego możesz dobrać m.in. nowoczesny router, a płatność rozłożyć na nieoprocentowane raty 0% - do wyboru masz np. 6 lub nawet 36 rat. « powrót do artykułu
-
Okresowe głodówki niosą ze sobą wiele korzyści zdrowotnych. Opóźniają wystąpienie niektórych chorób związanych z wiekiem, przedłużają życie. W grę wchodzi tutaj wiele różnych mechanizmów. Jedne z badań prowadzonych MIT wykazały, że głodówka zwiększa możliwości regeneracyjne komórek macierzystych układu pokarmowego, które dzięki temu są w stanie likwidować stany zapalne czy uszkodzenia jelit. Autorzy najnowszych badań dokładnie opisali ten mechanizm, ale odkryli też jego ciemną stronę. Jeśli w takim okresie regeneracji dojdzie do mutacji onkogennych, u badanych myszy z większym prawdopodobieństwem rozwijały się guzy. Większa aktywność komórek macierzystych jest korzystna z punktu widzenia powrotu do zdrowia, ale zbyt dużo dobrego może z czasem mieć niekorzystne skutki, mówi główny autor badań, profesor Omer Yilmaz ze znajdującego się na MIT Koch Institute for Integrative Cancer Research. Uczony dodaje, że potrzebne są kolejne badania, by sprawdzić, czy takie samo zjawisko występuje również u ludzi. Yilmaz i jego zespół od wielu lat badają wpływ głodówek i diet niskokalorycznych na zdrowie układu pokarmowego. W 2018 roku wykazali, że podczas głodówki komórki macierzyste jelit zaczynają wykorzystywać lipidy, a nie węglowodany, jako źródła energii. Dowiedli też, że głodówka prowadzi do znacznego zwiększenia zdolności regeneracyjnych komórek macierzystych. Od tamtego czasu próbowaliśmy zrozumieć mechanizm, za pomocą którego głodówka zwiększa te zdolności. Czy chodzi o samą głodówkę czy o jedzenie po zakończeniu głodówki, wyjaśnia uczony. Nowe badania pokazały, że w czasie głodówki zdolności regeneracyjne komórek macierzystych są ograniczone, ale gwałtownie wzrastają w okresie po zakończeniu głodówki. Uczeni prowadzili eksperymenty na trzech grupach myszy. Pierwsza z nich głodowała przez 24 godziny, druga głodowała przez 24 godziny, a następnie mogła jeść kiedy chce, oraz trzecia, która mogła jeść kiedy chce. W czasie trwania eksperymentu prowadzono analizę zdolności do namnażania się komórek macierzystych jelit. Okazało się, że taki proces zachodził najbardziej intensywnie po zakończeniu głodówki. Głodówka i ponowne spożywanie pokarmów to dwa różne stany. Podczas głodówki komórki mogą przetrwać dzięki wykorzystywaniu lipidów. A regenerację napędza okres ponownego przyjmowania pokarmów po głodówce. Wówczas komórki macierzyste i komórki prekursorowe uruchamiają programy, które pozwalają im namnażanie się i ponowne zasiedlanie wyściółki jelit, wyjaśnia doktor Shinya Imada. Badacze dowiedzieli się, że komórki aktywują wówczas szlak sygnałowy mTOR, który zaangażowany jest w procesy wzrostu i metabolizmu komórek. Jedną z ról mTOR jest translacja mRNA w białka, więc po aktywacji, komórka produkuje więcej białka, a jego synteza jest niezbędna do rozprzestrzeniania się. Uczeni wykazali też, że aktywacja mTOR w komórkach macierzystych prowadzi też do bardzo dużej produkcji poliamin, niewielkich molekuł pomagających komórkom we wzroście i podziale. Okazało się jednak, że gdy komórki macierzyste znajdują się stanie, w którym zdolne są do tak intensywnej regeneracji, są bardziej podatne na mutacje onkogenne. Komórki macierzyste jelit należą do najbardziej aktywnie dzielących się komórek w naszych organizmach. Dzięki nim szybko dochodzi do wymiany wyściółki jelit. Jednak, jako że dzielą się tak często, są głównym źródłem komórek przedrakowych. Autorzy badań zauważyli, że gdy u myszy, które zaczęły jeść po głodówce, uruchomią gen powodujący nowotwór, zwierzęta takie z większym prawdopodobieństwem rozwiną przedrakowe polityp niż w sytuacji, gdy gen zostanie uruchomiony w czasie głodówki czy u zwierząt, które nie głodowały. Chcę podkreślić, że to badania na myszach, w których użyliśmy konkretnej mutacji. U ludzi będzie to bardziej skomplikowane. Z badań możemy jednak wyciągnąć następujący wniosek: głodówka jest bardzo zdrowa, jeśli jednak masz pecha i w momencie, gdy kończysz głodówkę komórki twoich jelit zostaną wystawione na działanie mutagenu – na przykład na przypalony stek – może dojść do zwiększenia ryzyka pojawienia się nieprawidłowości, która da początek nowotworowi, wyjaśnia Yilmaz. Uczony stwierdził też, że głodówka może przynieść bardzo dużo korzyści osobom, które przechodzą uszkadzającą jelita radioterapię. Obecnie wraz z zespołem bada, czy podobnych korzyści nie można odnieść bez głodówki, przyjmując suplementy poliamin. « powrót do artykułu
-
Student archeologii z duńskiego Uniwersytetu w Aarhus wybrał się z wykrywaczem metali w pobliżu Elsted. W pewnym momencie urządzenie dało sygnał. Okazało się, że pod ziemią leżała srebrna bransoleta. Kilka dni później Gustav Bruunsgaard ponownie poszedł w to samo miejsce i znalazł sześć kolejnych bransolet. Eksperci, którym je pokazał stwierdzili, że pochodzą one z epoki wikingów. Srebrne bransolety o standardowej wadze były wówczas jednostką płatniczą oraz służyły jako dowód zamożności czy zdolności finansowych właściciela. Łączna waga znalezionych bransolet wynosi ponad pół kilograma. Był to znaczący majątek. Eksperci datują bransolety na IX wiek. Powstały zatem niedługo po założeniu przez wikingów Aros, dzisiejszego Aarhus. Sześć z nich to lokalna produkcja. Jedna, wyróżniająca się swym kształtem, została wyprodukowana na terenie dzisiejszej Ukrainy lub Rosji. Z czasem wikingowie zaczęli naśladować ten wzór i samodzielnie wytwarzali takie bransolety. Trzy bransolety z ozdobami to typ południowoskandynawski, który z czasem zainspirował bransolety tworzone w Irlandii. Na skarb składają się też trzy nieozdobione, gładkie bransolety. To rzadkie znalezisko. Tego typu przedmioty znane są ze Skandynawii i Anglii. Skarb z Elsted to wspaniałe odkrycie z epoki wikingów, które łączy Aarhus z Rosją i Ukrainą na wschodzie oraz Wyspami Brytyjskimi na zachodzie. Pokazuje on, że Aarhus było miejscem, gdzie łączyły się drogi świata wikingów, rozciągającego się od północnego Atlantyku po Azję, mówi doktor Kasper H. Andersen, historyk z Moesgaard Museum. « powrót do artykułu
-
- wikingowie
- skarb
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Jak wszyscy wiemy, teksty prawne są trudne do zrozumienia, nawet dla prawników. Naukowców z Massachusetts Institute of Technology zainteresowało, dlaczego więc są pisane tak niezrozumiałym językiem. Okazało się, że najprawdopodobniej chodzi o „magiczną moc” słów i zwrotów. Podobnie jak w zaklęciach magicznych, gdzie odpowiedni rytm i archaiczne terminy miały nadawać słowom mocy, tak i w aktach prawnych odpowiedni język ma nadawać im mocy i autorytetu. Profesor Edward Gibson, specjalista nauk poznawczych i nauk o mózgu, bada unikatowe cechy tekstów prawnych od 2020 roku. W 2022 roku wraz z Francisem Molliką, wykładowcą na University of Melbourne oraz Erikiem Martinezem, który ukończył Harvard Law School, rozpoczął w 2022 roku projekt, w ramach którego porównywali teksty prawne z innymi tekstami, w tym scenariuszami filmowymi, artykułami w gazetach i artykułami naukowymi. Zauważyli, że w tekstach prawnych szczególnie często zdarzają się długie definicje umieszczone w środku zdań. Już z wcześniejszych badań wiadomo, że taka struktura zdania jest nienaturalna i powoduje, że tekst jest trudniejszy do zrozumienia. Z jakiegoś powodu istnieje tendencja do umieszczania w tekstach prawnych struktur wewnątrz innych struktur, co nie jest typowe dla ludzkiego języka, mówi Gibson. Kolejne prowadzone przez grupę badania ujawniły, że takie teksty są trudne do zrozumienia również dla prawników, którzy wolą teksty pisane naturalnym językiem. Co więcej, sami prawnicy uznawali teksty prawne pisane w sposób naturalny za tak samo ważne i obowiązujące. Prawnicy nie lubią tekstów prawnych, zwykli ludzie również ich nie lubią, więc postanowiliśmy sprawdzić, dlaczego są one pisane w ten, a nie inny sposób, stwierdza Gibson. Naukowcy opracowali kilka hipotez, które następnie testowali. Jedna z nich mówiła, że mamy tu do czynienia z mechanizmem „kopiuj i wklej”. Zgodnie z nią, zarys tekstu prawnego miałby być tworzony indywidualnie, a następnie autor miałby dodawać kolejne zwroty, kopiując lub wzorując się na istniejących przykładach, tworząc skomplikowany tekst pełen struktur wewnątrz innych struktur. Badania wykazały jednak, że hipoteza ta jest nieprawdziwa. Prawdziwą okazała się inną, którą badacze nazwali „hipotezą zaklęcia magicznego”. W angielskiej kulturze, jeśli chcesz napisać coś, co ma magiczną moc, to – jak powszechnie wiadomo – trzeba wstawić w tekst dużo sentencji stylizowanych na stare. Sądzimy, że w ten sam sposób tworzone są teksty prawne, mówi Gibson. W ramach eksperymentu naukowcy poprosili 200 osób nie będących prawnikami – wszyscy byli mieszkańcami USA dla których angielski był językiem macierzystym – o napisanie dwóch rodzajów tekstów. Pierwszy z nich to przepisy zabraniające jazdy pod wpływem alkoholu, podpalenia, rabunku i handlu narkotykami. Drugi rodzaj tekstów to informacje o tego typu przestępstwach. W celu zweryfikowania hipotezy „kopiuj i wklej” połowę uczestników badania poproszono, by już po napisaniu tekstu – czy to przepisów, czy informacji – o dodanie dodatkowej treści. Okazało się, że wszystkie teksty przepisów – niezależnie od tego, czy pisane były za jednym razem, czy dodawano do nich dodatkowy tekst – zostały stworzone za pomocą struktur wewnątrz struktur. Z kolei wszystkie teksty informacji o przestępstwach – również niezależnie od tego, czy coś do nich dodawano, czy nie – zostały napisane naturalną angielszczyzną. Podczas drugiego z eksperymentów, w którym udział wzięło około 80 osób, poproszono uczestników, by napisali przepisy prawne oraz teksty wyjaśniające te przepisy cudzoziemcom. I znowu okazało się, że przepisy prawne powstały za pomocą złożonego nienaturalnego języka, a wszelkie wyjaśnienia były napisane w sposób naturalny. Teraz Gibson i jego zespół chcą sprawdzić, skąd się bierze ta tendencja do tworzenia przepisów w niezrozumiałym języku. Jako że wczesne przepisy amerykańskiego prawa tworzono w oparciu o prawo brytyjskie, uczeni sprawdzą, czy i w brytyjskich przepisach widoczny jest ten sam mechanizm. Chcą też sprawdzić, czy podobny język jest używany w najstarszych spisanych przepisach prawa, Kodeksie Hammurabiego sprzed niemal 4000 lat. Naukowcy mają nadzieję, że zachęcą prawodawców do pisania w zrozumiały sposób. Już w latach 70. ubiegłego wieku prezydent Nixon stwierdził, że przepisy federalne powinny być pisane językiem zrozumiałym dla laików. Od tego czasu nic się jednak nie zmieniło. Być może poznanie mechanizmów tworzenia tak skomplikowanych aktów prawnych pozwoli na ich uproszczenie. « powrót do artykułu
- 4 odpowiedzi
-
- język
- tekst prawny
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Naukowcy z Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie i Katedry Ogrodnictwa Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu badają dźwięki wydawane przez rośliny. Naukowcy chcą sprawdzić, czy w warunkach stresowych – jak susza lub atak szkodników – rośliny informują dźwiękiem o swoim stanie. To nie tylko zwiększy naszą wiedzę o roślinach, ale pomoże też lepiej dbać o uprawy wielkopowierzchniowe. Dotychczas na świecie prowadzono niewiele badań nad tym zagadnieniem. Pierwsze eksperymenty przeprowadzono w szklarni doświadczalnej Centrum Innowacyjnych Technologii Produkcji Ogrodniczej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Badaniu poddano tam małe sadzonki pomidorów. Okazało się, że rośliny emitowały impulsy w ultradźwiękach, a ich częstotliwość zmieniała się wraz ze zmianą pory dnia. Więcej impulsów generowane było za dnia niż w nocy. Kolejny etap badań prowadzono w komorze bezechowej Laboratorium Akustyki Technicznej AGH. Użyty tam specjalistyczny sprzęt pozwolił na rejestrowanie dźwięków o częstotliwości powyżej 200 kHz. Tak duża czułość jest potrzebna, gdyż różne rośliny emitują dźwięki o różnej częstotliwości. O ile zakres dźwięków emitowanych przez pomidory wynosi 20–50 kHz, to z literatury wiadomo, że zboża czy winorośl wydają dźwięki o częstotliwości 80–150 kHz. Badania w komorze bezechowej trwały kilka tygodni. Umieszczona w niej roślina została otoczona przez 8 specjalistycznych mikrofonów, dzięki czemu można było też sprawdzić kierunek emisji dźwięku. W ten sposób przebadano kilka sadzone pomidorów. Najpierw były one prawidłowo nawożone i podlewane, następnie je przesuszano, aż do całkowitego wyschnięcia. Okazało się, że gdy rodzina schła, emitowała coraz bardziej intensywne impulsy dźwiękowe. Teraz naukowcy zajmują się analizą zmian zachodzących w dźwiękach wydawanych przez wysychającą roślinę. Badania akustyczne mogłyby znaleźć zatem zastosowanie w kolejnym, bardzo nieoczywistym, obszarze jakim są hodowle kontrolowane roślin, a te jak wiemy zyskują na coraz większej popularności na świecie. Oprócz danych związanych z wilgotnością czy temperaturą otoczenia hodowcy mogliby na podstawie sygnału bezpośrednio od rośliny decydować o wzmocnieniu nawożenia, intensywniejszym podlewaniu czy ochronie przed szkodnikami, bez fizycznej obecności na miejscu, stwierdzają naukowcy. « powrót do artykułu
-
Tropikalny Atlantyk ochładza się wyjątkowo szybko
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Atlantycka Niña to chłodna faza naturalnego wzorca klimatycznego. Podobnie jak znacznie bardziej znany wzorzec zachodzącej na Pacyfiku oscylacji południowej (ENSO), na którą składają się fazy El Niño, La Niña i faza neutralna, także na Atlantyku co kilka lat mamy fazę zimną i gorącą. Temperatura powierzchni oceanu we wschodniej części równikowego Oceanu Atlantyckiego wykazuje zaskakujący, nieintuicyjny cykl. Wody w tamtym regionie najcieplejsze są wiosną, a najzimniejsze w lipcu i sierpniu. Do tego ochłodzenia w lecie dochodzi w wyniku działalności wiatru. Gdy na półkuli północnej jest lato, równikowy pas opadów, pod wpływem silniejszego nagrzewania przez słońce, przemieszcza się na północ, co powoduje wciąganie nad równikowy Atlantyk powietrza z południowego-wschodu. Wiejące wówczas pasaty są tak silne, że przemieszczają gorące wody powierzchniowe z równika i pojawia się zjawisko upwellingu, podnoszenia się chłodnych wód głębinowych. Dlatego w miesiącach letnich na równikowych obszarach Atlantyku może pojawiać się zimna woda. Co kilka lat – w wyniku naturalnej zmienności – ten chłodny obszar jest albo cieplejszy, albo chłodniejszy od własnej średniej średniej. Specjaliści mówią wówczas o Atlantyckim Niño lub Niña. Zjawisko nie jest ściśle zdefiniowane, ale przyjmuje się, że jeśli 3-miesięczna średnia temperatura powierzchni przez co najmniej 2 kolejne sezony jest o 0,5 stopnia Celsjusza wyższa od średniej długoterminowej, to mamy do czynienia z Atlantyckim Niño, jeśli jest o 0,5 stopnia C niższa, jest to Atlantycka Niña. W bieżącym roku w lutym i marcu we wschodniej części równikowego Atlantyku mieliśmy do czynienia z ekstremalnie wysokimi temperaturami wód powierzchniowych. Przekraczały 30 stopni Celsjusza i były najwyższe od 1982 roku. Obecnie zaś, od maja, naukowy obserwują rekordowe ochładzanie się tego obszaru. Temperatura wód spadła nawet ponad 1 stopień Celsjusza. I co najbardziej zaskakujące, ochładzanie to ma miejsce w obliczu słabnących pasatów. A to one powodują upwelling, zatem im są słabsze, tym słabsze powinno być zjawisko podnoszenia się chłodnych wód z głębin. Innymi słowy naukowcy obserwują wyjątkowo szybko rozwijającą się Atlantycką Niñę w sytuacji, która nie sprzyja jej rozwojowi. Jak już wspomnieliśmy, o poszczególnych fazach Atlantyckich Niños mówimy przy odchyleniu rzędu 0,5 stopnia Celsjusza od średniej. Wbrew pozorom, jest do duża różnica. Te pół stopnia ma olbrzymi wpływ na poziom opadów w Afryce i Ameryce Południowej. Na przykład w fazie Niño mamy do czynienia ze zmniejszeniem opadów w Sahelu, zwiększeniem w Zatoce Gwinejskiej i zmianami wzorca opadów w północno-wschodniej części Ameryki Południowej. Ze zmianami Niños wiążą się też zmiany wzorca huraganów. Już jakiś czas temu amerykańska NOAA przewidywała, że w bieżącym roku intensywność huraganów będzie powyżej średniej. Prognozę taką opracowano na podstawie warunków panujących w równikowych obszarach Pacyfiku oraz tropikalnych regionach Północnego Atlantyku. Teraz eksperci będą z zainteresowaniem monitorowali, czy Atlantycka Niña wpłynie huragany. « powrót do artykułu-
- Atlantyk
- Atlantycka Niña
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Zacznij dostarczać zamówienia szybciej dzięki Weekendowym Nadaniom od InPost! Twoje przesyłki mogą dotrzeć do klientów już w poniedziałek, nawet jeśli zostały nadane w weekend. Przyspiesz realizację zamówień, zwiększ zadowolenie klientów i wyróżnij się na tle konkurencji dzięki tej nowoczesnej usłudze. Czym są Weekendowe Nadania od InPost? Weekendowe Nadania od InPost to usługa skierowana do firm, która umożliwia nadawanie przesyłek w weekendy, z gwarancją ich dostawy już w poniedziałek. Dla przedsiębiorców oznacza to możliwość przyspieszenia realizacji zamówień, co jest kluczowe w dzisiejszym dynamicznym rynku e-commerce. Dzięki tej opcji, firmy mogą nadawać paczki nawet w soboty i niedziele, co daje im przewagę nad konkurencją, która ogranicza się do tradycyjnych dni roboczych. InPost, oferując tę usługę, pozwala na lepsze zarządzanie czasem i zasobami, co jest szczególnie istotne w branżach, gdzie czas dostawy ma decydujące znaczenie. Weekendowe Nadania są dostępne bez dodatkowych kosztów, co sprawia, że firmy mogą korzystać z tej przewagi bez konieczności ponoszenia większych wydatków niż te w umowie. Ta elastyczność przekłada się na wyższą satysfakcję klientów, którzy otrzymują swoje zamówienia szybciej, co z kolei może prowadzić do zwiększenia lojalności i wzrostu sprzedaży. Więcej o Weekendowych Nadaniach dowiesz się na https://inpost.pl/weekendowe-nadania. Zgłoś chęć współpracy, a eksperci doradzą i pomogą przy wprowadzeniu tej efektywnej usługi! Jak Weekendowe Nadania wpływają na procesy magazynowe? Wprowadzenie Weekendowych Nadań InPost może znacząco zoptymalizować funkcjonowanie magazynów. Tradycyjnie, firmy często borykają się z kumulacją przesyłek w poniedziałkowy poranek, co prowadzi do opóźnień i zwiększonego obciążenia pracowników. Dzięki Weekendowym Nadaniom, paczki mogą być wysyłane regularnie przez cały tydzień, co rozkłada obciążenie pracy równomiernie. Zamiast gromadzić przesyłki na początku tygodnia, firmy mogą płynnie realizować zamówienia, co minimalizuje ryzyko opóźnień i poprawia efektywność operacyjną. Ponadto, mniejsze obciążenie magazynów w poniedziałki pozwala pracownikom lepiej zarządzać zapasami i skupić się na innych kluczowych zadaniach, zamiast walczyć z nawałem pracy. To z kolei może prowadzić do lepszej organizacji pracy i większej elastyczności w zarządzaniu zasobami, co jest nieocenione w dynamicznie zmieniającym się środowisku biznesowym. Przewaga konkurencyjna dzięki elastyczności usług kurierskich Elastyczność usług kurierskich jest kluczowym czynnikiem, który może znacząco wpłynąć na konkurencyjność Twojej firmy. Dzięki Weekendowym Nadaniom od InPost, Twoje przedsiębiorstwo może dostosować się do potrzeb klientów w sposób, który wcześniej był niemożliwy. Możliwość podjazdu kuriera po odbiór paczek w soboty i niedziele sprawia, że Twoje zamówienia są realizowane szybciej, co z kolei zwiększa zadowolenie klientów i ich lojalność. To oznacza, że Twoja firma może przyciągnąć klientów, którzy cenią sobie szybki czas dostawy, zwłaszcza w okresach wzmożonego popytu, takich jak sezon świąteczny czy wyprzedaże. Dla firm o różnej skali działalności, taka elastyczność może być decydującym czynnikiem, który wyróżnia je na tle konkurencji. Zwiększ sprzedaż w małych, średnich i dużych firmach Weekendowe Nadania od InPost to narzędzie, które może znacząco wpłynąć na wzrost sprzedaży w firmach o różnej wielkości – od małych przedsiębiorstw po duże korporacje. Dzięki możliwości nadawania paczek w weekendy, Twoi klienci otrzymują zamówienia szybciej, co przekłada się na ich zadowolenie i lojalność. Zadowoleni klienci częściej wracają po kolejne zakupy, co napędza sprzedaż. Dla małych firm to szansa na wyróżnienie się na tle konkurencji, która może nie oferować weekendowych wysyłek. Średnie przedsiębiorstwa mogą dzięki temu zwiększyć efektywność operacyjną, natomiast duże firmy zyskują możliwość optymalizacji procesów logistycznych i uniknięcia poniedziałkowego spiętrzenia pracy. Nie zwlekaj – skontaktuj się z nami już dziś, aby dowiedzieć się, jak Weekendowe Nadania mogą wesprzeć rozwój Twojej firmy i przyspieszyć jej wzrost sprzedaży! Wejdź na inpost.pl/weekendowe-nadania. « powrót do artykułu
-
Analizy przeprowadzone za pomocą algorytmów sztucznej inteligencji wskazują, że metabolity diety są głównym winowajcą rozwoju nowotworów jelita grubego u dorosłych poniżej 60. roku życia. Szczególnie silny wpływ mają metabolity czerwonego mięsa i mięsa przetworzonego. Uzyskane wyniki są o tyle istotne, że od dłuższego czasu notuje się wzrost liczby nowotworów u młodszych osób, a badania na obecność metabolitów są znacznie łatwiejsze i tańsze niż badania kolonoskopowe. Okazuje się więc, że ważnym czynnikiem zmniejszającym ryzyko nowotworów jelita grubego może być zmiana diety. U osób poniżej 60. roku życia byłoby niepraktycznym stosowanie metod, które proponujemy osobom starszym. Łatwiejsze od tego typu badań przesiewowych jest wykonanie prostego testu z krwi, który zmierzy biomarkery metabolitów. Wówczas osoby narażone na największe ryzyko można będzie skierować na dokładniejsze badania, mówi jeden z autorów badań, onkolog układu pokarmowego Suneel Kamath. Uczeni z Center for Young-Onset Colorectal Cancer w Cleveland Clinic prowadzą wielkoskalowe analizy danych dwóch grup pacjentów. Jednej, leczonej z powodu nowotworu jelita grubego, który wystąpił u nich w wieku młodszym niż średnia dla tej choroby, oraz grupy, u której nowotwór zdiagnozowano w wieku typowym dla jego występowania. Badacze już wcześniej zidentyfikowali różnice w metabolitach pomiędzy obiema grupami, a inna grupa naukowa zauważyła, że u obu grup występują też różnice w mikrobiomie jelit. Wiemy jednak, że na ryzyko wystąpienia nowotworów wpływa wiele czynników, dlatego też bardzo trudno jest określić, które z nich mogą odgrywać najważniejszą rolę i pod tym kątem zaplanować kolejne badania. jakby tego było mało, bakterie mikrobiomu spożywają nasze metabolity i wytwarzają własne, co dodatkowo zaciemnia obraz. Doktor Naseer Sangwan, dyrektor Microbial Sequencing & Analytics Resource Core, który był jednym z kierowników grupy badawczej, zaprzągł do pracy algorytm sztucznej inteligencji. Jego zadaniem było przeanalizowanie danych z dotychczas prowadzonych badań i określenie, które czynniki stwarzają największe ryzyko, zatem na badaniu których należy się skupić. Okazało się, ku zaskoczeniu badaczy, że głównym czynnikiem z powodu którego w jednej grupie nowotwór jelita grubego pojawia się szybciej niż średnia, była dieta. Badacze coraz intensywniej badają mikrobiom. Tymczasem z naszych badań wynika, że chodzi o dietę. Już wcześniej wiedzieliśmy, że metabolity odgrywają główną rolę, teraz więc możemy prowadzić badania w odpowiednim kierunku, mówi Sangwan. Fakt, że winowajcą jest dieta ma tę zaletę, że badania metabolitów z krwi są znacznie łatwiejsze niż analiza DNA mikroorganizmów występujących w jelitach. Ponadto bardzo trudno jest zmienić mikrobiom. Co prawda zmiana diety również nie zawsze jest łatwa, ale jest znacznie łatwiejszym rozwiązaniem jeśli chcemy zapobiec nowotworowi, wyjaśnia doktor Kamath. U osób, które w młodszym wieku zachorowały na raka jelita grubego, zaobserwowano większe stężenie metabolitów związanych z przetwarzaniem argininy oraz cyklem mocznikowym, niż u pacjentów, u których choroba wystąpiła później. Te różnice są prawdopodobnie powiązane z długotrwałą konsumpcją czerwonego mięsa oraz mięsa przetworzonego. Naukowcy, by sprawdzić swoje przypuszczenia, prowadzą obecnie analizy dotyczące zachorowań na terenie całego kraju. Jeśli potwierdzą, że metabolity argininy i cyklu mocznikowego – i co za tym idzie nadmierne spożycie czerwonego mięsa i mięsa przetworzonego – odpowiadają za wczesne ryzyko rozwoju raka jelita grubego, rozpoczną badania nad dietami i dostępnymi już lekami, za pomocą których będzie można regulować wspomniane metabolity. « powrót do artykułu
-
- dieta
- nowotwór jelita grubego
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
The Novium Museum z Chichester w Wielkiej Brytanii pochwaliło się rzadkim nabytkiem. Kupiło rzadką złotą bransoletkę z czasów rzymskich, którą przed dwoma laty znalazł 12-letni chłopiec. Przed dwoma laty Rowan Brannan z Bangor Regis wybrał się z mamą i psem na spacer. Jego uwagę przyciągnął niezwykły przedmiot leżący na polu. Rowan pokazał go lokalnemu urzędnikowi odpowiedzialnemu za znalezione zabytki, a ten stwierdził, że to rzymska bransoletka, prawdopodobnie z I wieku naszej ery. Zabytek jest niezwykły już przez sam fakt, że został wykonany ze złota. Ale najbardziej niezwykły jest fakt, że to rzadka bransoletka noszona przez mężczyznę, a nie kobietę. To najprawdopodobniej wojskowa armilla, noszona na ramieniu bransoletka przyznana żołnierzowi za męstwo. To dopiero czwarta tego typu złota bransoletka znaleziona na terenie Wielkiej Brytanii. Tego typu bransoletki przyznawano legionistom, a im wyższa ranga dekorowanego, tym cenniejszy materiał, z którego były wykonywane. Prawdopodobnie żołnierze nie nosili ich na co dzień. Były odznaczeniem noszonym przy szczególnych okazjach, takich jak parady czy triumfy. Bransoletka znaleziona przez Rowana ma około 135 milimetrów długości i waży nieco ponad 7,5 grama. Ciągnące się przez całą długość dwa zdobienia o wzorze sznura dzielą bransoletkę na pięć części. W jednym z jej końców znajduje się otwór. « powrót do artykułu
-
- armilla
- bransoletka
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Lit to kluczowy element przejścia na czystą energię. Wykorzystywany jest przede wszystkim do produkcji akumulatorów samochodowych oraz systemów przechowywania energii ze słońca i wiatru. Jednak obecnie wykorzystywane technologie pozyskiwania litu znacząco zanieczyszczają środowisko naturalne. Australijski Monash University poinformował właśnie o udanych testach pozyskiwania wodorotlenku litu bez użycia wody, środków chemicznych i przy minimalnym zużyciu energii. Testy prowadzi założona przez uniwersytet firma ElectraLith przy wsparciu giganta górniczego Rio Tinto, a uzyskiwany materiał jest tak dobrej jakości, że nadaje się do produkcji akumulatorów. Opracowana w ubiegłym roku technologia DLE-R (Direct Lithium Extraction and Refining) wykorzystuje elektromembrany i technologię elektrodializy do pozyskiwania wodorotlenku litu w jednym kroku. DLE-R można z łatwością skalować. Jak zapewniają wynalazcy, technologia nadaje się do pozyskiwania litu z różnego rodzaju solanek, czy to istniejących na powierzchni, czy to wydobywanych przy okazji wydobycia ropy naftowej. Jesteśmy szczególnie zadowoleni z wyników testów w Paradox Basin w Utah. Tam z solanki ze źródeł geotermalnych z dawnych odwiertów, z których wydobywano ropę naftową i gaz, uzyskaliśmy wodorotlenek litu o 99,9-procentowej czystości, nie używając przy tym wody, która jest coraz rzadszym zasobem w basenie Kolorado. To osiągnięcie, w połączeniu z możliwością pozyskiwania wodorotlenku litu ze solanki o nasyceniu litem mniejszym niż 60 części na milion, pokazuje, że DLE-R daje nam dostęp do tych źródeł litu w USA i Australii, których wykorzystanie uważane było dotychczas za nieekonomiczne, stwierdza dyrektor ElectraLith, Charlie McGill. A James Allchurch, dyrektor firmy Mandrake, do której należy pole wydobywcze gdzie prowadzono eksperymenty, już zapowiedział, że jego firma wdroży nową technologię. Niesamowita wydajność procesu DLE-R to kluczowy element naszego sukcesu biznesowego w Utah. DLE-R jest idealnie dostosowana do składu chemicznego solanki z Paradox Basin i chcemy współpracować z ElectraLith w przetwarzaniu większej ilości solanki, dodaje Allchurch. ElectraLith i Rio Tinto zapowiadają, że w 2026 roku rozpoczną pierwsze testy DLE-R na Salar del Rincón w Argentynie. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- ElectraLith
- DLE-R
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Czy gadżety elektroniczne będą dobrym prezentem dla brata?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
Wybór odpowiedniego prezentu dla brata może być wyzwaniem, zwłaszcza jeśli chcemy sprawić mu radość i jednocześnie zaskoczyć go czymś wyjątkowym. Niezależnie od tego, czy to urodziny, święta, czy inna okazja, warto zastanowić się, co naprawdę ucieszy naszego brata i będzie dla niego praktyczne lub po prostu przyjemne. W tym artykule przedstawimy kilka inspiracji na prezenty, które z pewnością sprawią mu radość. Niezależnie od wieku, zainteresowań czy budżetu, znajdziesz tu pomysły, które pomogą Ci podjąć decyzję i wybrać idealny prezent dla swojego brata. Czy gadżety elektroniczne będą dobrym prezentem dla brata? Elektronika stała się nieodłącznym elementem naszego życia, a gadżety elektroniczne to jedne z najbardziej pożądanych prezentów, niezależnie od okazji. Poniżej znajdziesz opis kilku popularnych kategorii gadżetów, które mogą być idealnym wyborem na prezent dla brata. Smartfony to obecnie nie tylko urządzenia do komunikacji, ale prawdziwe centra multimedialne, które łączą w sobie funkcje aparatu fotograficznego, komputera, konsoli do gier i wiele więcej. Wybór smartfona jako prezentu dla brata zależy od jego potrzeb – może to być model z najwyższej półki, oferujący najnowsze technologie, jak też bardziej przystępne cenowo urządzenie, które nadal zapewnia doskonałe możliwości. Popularne marki, takie jak Apple, Samsung, czy Xiaomi, oferują szeroki wybór modeli dostosowanych do różnych potrzeb i budżetów. Wiele modeli znajdziesz w sklepie: https://mi-store.pl/. Smartwatche to nie tylko zegarki – to zaawansowane urządzenia, które monitorują aktywność fizyczną, mierzą puls, monitorują sen, a nawet pozwalają na odbieranie wiadomości i połączeń bez konieczności wyciągania smartfona. Dla brata aktywnego fizycznie smartwatch może być idealnym prezentem, pomagającym w treningach i dbaniu o zdrowie. Natomiast dla brata, który ceni sobie styl i nowoczesne technologie, smartwatch z eleganckim designem będzie strzałem w dziesiątkę. Producenci tacy jak Apple, Garmin, czy Samsung oferują modele o różnych funkcjach i stylach, które można dopasować do indywidualnych preferencji. Tablety to urządzenia, które łączą mobilność z dużą powierzchnią ekranu, co czyni je doskonałymi do przeglądania internetu, oglądania filmów, pracy czy grania w gry. Dla brata, który ceni sobie multimedialne rozrywki lub potrzebuje urządzenia do pracy w podróży, tablet może być świetnym rozwiązaniem. W zależności od preferencji można wybierać spośród modeli z różnymi systemami operacyjnymi jak iPad od Apple, tablety z systemem Android, czy urządzenia z Windows. Tablety mogą również służyć jako narzędzie do kreatywnej pracy, np. dla tych, którzy interesują się grafiką czy edycją wideo. Pomysły na upominki dla pasjonatów Elektryczne hulajnogi stały się jednym z najpopularniejszych środków transportu miejskiego. Są nie tylko wygodne i ekologiczne, ale także dają dużo frajdy podczas jazdy. Dla brata, który ceni sobie mobilność i szybkie przemieszczanie się po mieście, elektryczna hulajnoga może być idealnym prezentem. Nowoczesne modele oferują różne prędkości, zasięgi i dodatkowe funkcje, takie jak amortyzacja, oświetlenie LED czy możliwość składania, co ułatwia ich przechowywanie i transport. Hulajnogi marek takich jak Xiaomi, Segway czy Ninebot są cenione za jakość, niezawodność i nowoczesny design, dzięki czemu mogą spełnić oczekiwania nawet najbardziej wymagających użytkowników. Słuchawki to nieodłączny gadżet w dzisiejszym świecie, szczególnie dla osób, które cenią sobie dobrą jakość dźwięku i prywatność podczas słuchania muzyki, podcastów czy oglądania filmów. Na rynku dostępne są różne rodzaje słuchawek, od małych słuchawek dousznych po większe modele nauszne. Dla brata, który jest miłośnikiem muzyki, warto rozważyć zakup słuchawek bezprzewodowych z funkcją redukcji hałasu, które pozwolą mu cieszyć się ulubionymi utworami bez zakłóceń z otoczenia. Modele takie jak Apple AirPods Pro, Sony WH-1000XM5 czy Bose QuietComfort to tylko kilka przykładów, które oferują doskonałą jakość dźwięku, komfort noszenia oraz długą żywotność baterii. Słuchawki sportowe, odporne na pot i wilgoć, mogą być świetnym wyborem dla brata aktywnego fizycznie. Dla prawdziwego melomana lub osoby, która ceni sobie wysoką jakość dźwięku w domu, sprzęt audio to doskonały prezent. W tej kategorii można znaleźć zarówno przenośne głośniki Bluetooth, jak i bardziej zaawansowane systemy dźwiękowe. Dla brata, który lubi imprezy i spotkania ze znajomymi, przenośny głośnik Bluetooth o dużej mocy i wytrzymałej baterii będzie idealnym rozwiązaniem. Marki takie jak JBL, Bose czy Marshall oferują modele, które są łatwe w obsłudze, mają długi czas pracy na jednym ładowaniu i zapewniają czysty, mocny dźwięk. « powrót do artykułu-
- gadżet elektroniczny
- prezent
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
We wrześniu ubiegłego roku informowaliśmy o odkryciu nieznanego dotychczas języka indoeuropejskiego. Dokonali go naukowcy Niemieckiego Instytutu Archeologicznego, którzy od ponad 100 lat prowadzą prace na stanowisku Boğazköy w środkowej Turcji. W przeszłości znajdowała się tam Hattusa, stolica imperium Hetytów, jednej z największych potęg epoki brązu. W ubiegłym roku znaleziono tam tabliczki zapisane w nieznanym języku. Teraz profesor Daniel Schwemer z Uniwersytetu w Würzburgu poinformował o ich odczytaniu. Już wkrótce po odkryciu profesor Schwemer uznał, że nieznanym językiem mówiono prawdopodobnie w kraju Kalašma, który znajdował się na rubieżach państwa Hetytów, w okolicach dzisiejszych miast Bolu i Gerede. Uczony przełożył tekst tabliczek, a wyniki jego pracy zostały potwierdzone przez Elisabet Rieken i Ilię Yakubovicha z Uniwersytetu w Marburgu. Analiza języka wykazała, że był to język anatolijski podobny do luwijskiego, jednak jest odrębnym bytem kulturowym i lingwistycznym. Zabytki pisane języka kalaszmaickiego zachowały się dzięki temu, ze Hetyci zapisywali rytuały i praktyki religijne podbitych ludów w ich rodzimych językach. Dlatego też odkrycie nowego języka w Boğazköy nie było całkowitym zaskoczeniem. Dotychczas znaleziono tam już ponad 30 000 glinianych tabliczek zapisanych w językach ludów, które zamieszkiwały Anatolię epoki brązu. Są, oczywiście, wśród nich tabliczki w języku hetyckim, ale również palajskim, luwijskim jak i przedindoeuropejskim hatyckim. Gliniane tabliczki z kalaszmaickim zawierają głównie teksty dotyczące życia codziennego i świętowania. Hetyci, podbijając sąsiednie ludy, włączali ich bóstwa do swojego panteonu i oddawali im cześć w językach ludów, z których bóstwo pochodziło. Ważnym aspektem tekstów jest ich znaczenie religijne. Znaczna część tekstów na kalaszmaickich tabliczkach odnosi się do bogów i rytuałów w rodzimym języku, zrozumiałym dla bogów Kalašma. Hetyci uważali, że nie mogą się modlić do bogów podbitych ludów w swoim języku, gdyż bogowie by go nie zrozumieli. Taki pogląd pokazuje, jak głęboko w świecie starożytnym zakorzenione było przekonanie o mocy odpowiedniego języka w religii. Ze szczegółami pracy profesora Schwemera można zapoznać się na poświęconej wykopaliskom stronie. « powrót do artykułu
- 1 odpowiedź
-
- język kalaszmaicki
- Hetyci
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Międzynarodowy zespół naukowy wykorzystał pobrane w pobliży Fidżi koralowce, które żyły w ciągu 627 lat i – w połączeniu z innymi danymi – odtworzył zmienność temperatury i klimatu Pacyfiku od 1370 roku. Badania pokazały, w jaki sposób zmiany powodowane przez człowieka wpływają na naturalną długoterminową zmienność klimatyczną na Pacyfiku. Naukowcy stwierdzili, że w latach 1380–1553 temperatura oceanu w pobliżu Fidżi była bardzo wysoka, porównywalna z temperaturą z końca XX i początku XXI wieku. Połączenie tych danych z innymi danymi z lokalnych koralowców wykazały, że obserwowany od 1920 roku wzrost temperatury Pacyfiku – za których w głównej mierze odpowiada działalność człowieka – stanowi znaczące odchylenie od wzorców naturalnej zmienności obserwowanych w poprzednich wiekach. Okazało się tez, że obecna temperatura oceanu jest najwyższa od 653 lat. Zmiany temperatury oceanów wpływają na wzrost koralowców, można więc je wykorzystać do rekonstrukcji temperatury. Użycie 627-letniego zapisu to bezprecedensowe osiągnięcie, dzięki którym możliwe było wykonanie najdłuższej z dotychczasowych rekonstrukcji temperatury powierzchni oceanu. Została ona wykonana na podstawie badań stosunku strontu do wapnia w koralowcu Diploastrea heliopora. Uczeni z Meksyku, Wielkiej Brytanii, Australii, Niemiec i Francji użyli danych koralowców do odtworzenia Pacyficznej Oscylacji Międzydekadalnej (IPO). To wielkoskalowe zjawisko, które wpływa na zmienność klimatu na całym oceanie. Ta nowa, długoterminowa rekonstrukcja pozwala na odróżnienie sygnału obecnej zmiany klimatu od naturalnej zmienności Pacyfiku. Lepsze zrozumienie przeszłości pozwoli nam na lepsze przewidywanie przyszłości. Pokazuje też, że obecne ogrzewanie się Pacyfiku spowodowane jest zmianą klimatu, a nie naturalnymi zmianami, mówi doktor Ariaan Purich z Monash University. Wyniki badań ukazały się niecały tydzień po tym, jak w Nature opublikowano artykuł, którego autorzy poinformowali, że Wielka Rafa Koralowa jest zagrożona przez najcieplejsze od 400 lat wody oceanów. « powrót do artykułu
-
- Pacyfik
- temperatura
-
(i 1 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Odkryj wolność w sieci: Darmowe VPN dla wszystkich urządzeń
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Artykuły
W dzisiejszym cyfrowym świecie utrzymanie stabilnego połączenia internetowego jest kluczowe. Właśnie tutaj pojawiają się darmowe VPN. Oferują nielimitowaną przepustowość nielimitowany ruch i brak opóźnień. Doskonale nadają się do wszystkich urządzeń. W związku z ciągłym rozwojem technologicznym darmowy VPN dla Windows stały się niezbędne. Dają wolność poruszania się w internecie. Chronią naszą prywatną przestrzeń przed niechcianymi intruzjami. W 2024 roku komunikacja online gwałtownie się rozwinęła Tworzone są znaczące i angażujące połączenia. W takiej sytuacji potrzeba darmowych VPN stała się bardziej kluczowa. Te VPN można aktywować na wielu różnych urządzeniach. Darmowy VPN jest kompatybilny z różnymi urządzeniami. Obejmuje smartfony tablety, przenośne komputery. Nawet tradycyjne komputery stacjonarne. Korzystanie z darmowy VPN pozwala cieszyć się wolnością w sieci. Nie ma ograniczeń dotyczących danych czy czasu. Najbardziej atrakcyjną cechą darmowych VPN jest to że eliminują wszelkie bariery. Ograniczenia przepustowości czy ruchu przestają istnieć. Dzięki temu można odkrywać wszystkie zakątki internetu. Niezależnie od swojego położenia geograficznego. Ważnym aspektem jest również prędkość. VPN-y te zaprojektowane zostały tak aby zapewnić szybki dostęp. To umożliwia płynne poruszanie się w cyberprzestrzeni. Bez zakłóceń. Wynikiem tego jest wirtualna podróż wolna od jakichkolwiek przerw. Darmowe VPN okazują się prawdziwą okazją dzięki swojemu zaangażowaniu Ich celem jest zapewnienie użytkownikom absolutnej wolności w przestrzeni online. Z drugiej strony niektóre płatne alternatywy mogą próbować wywierać presję. Jednak darmowe VPN oferują nieskrępowaną eksplorację internetu. Nie ma problemów i ograniczeń. Co więcej, pasują do każdego typu urządzenia. Zapewniają ochronę niezależnie od sprzętu z jakiego korzystasz. Darmowe VPN o nieograniczonej mocy stanowią rewolucję. Są szczególnie przydatne dla wszystkich którzy szukają swojego miejsca w internecie. Szybko wkraczamy w erę cyfrową. Posiadanie darmowego VPN u swojego boku to ogromna zaleta. Daje wolność budowania swojej obecności w sieci z pełnym zaufaniem. Pozwala eksplorować internet bez obaw. Gdziekolwiek cyfrowa ścieżka może nas zaprowadzić. « powrót do artykułu -
Santiago de Compostela to jedno z najważniejszych duchowych centrów chrześcijaństwa. Początki jego historii znamy dzięki dokumentom z XI i XII wieku, w którym zapisano ustnie przekazywaną tradycję. Dowiadujemy się z nich, że pomiędzy 820 a 830 rokiem pustelnik imieniem Pelayo zaobserwował deszcz gwiazd spadających na pole. Poszedł przyjrzeć się temu miejscu i zauważył tam starożytne mauzoleum. O odkryciu poinformował biskupa Teodomiro z Iria-Flavia. Ten, po trzech dniach modlitw i postu doznał objawienia, zgodnie z którym w mauzoleum pochowany został apostoł Jakub Większy i dwóch jego uczniów. Poinformowany o tym król Asturii Alfons II Cnotliwy kazał wznieść w miejscu grobowca niewielki kościół. Tak narodziło się jedno z najważniejszych centrów pielgrzymkowych i duchowych chrześcijaństwa. Pomimo tego historyczność postaci biskupa Teodomiro kwestionowano aż do połowy XX wieku. Biskupstwo w Iria Flavia było jednym z niewielu, które przetrwały po islamskim podboju Półwyspu Iberyjskiego. Już w drugiej połowie pierwszego milenium w regiony tamte migrowało wielu duchownych z innych części Półwyspu, a po podboju migracja się zwiększyła. „Odkrycie” grobu apostoła nadawało lokalnym władcom ogromnego znaczenia, stawiało ich w awangardzie obrony przed naporem islamu, stanowiło symbol jedności chrześcijaństwa i walki z kalifatem. Jednak oprócz legend narosłych wokół biskupa Teodomiro niewiele było informacji na jego temat, więc kwestionowano samo jego istnienie. W 1955 roku zespół archeologów pracujących pod kierunkiem Manuela Chamoso Lamasa prowadził prace ratunkowe pod podłogą katedry w Santiago de Compostela i odkrył tam płytę nagrobną z inskrypcją głoszącą „IN HOC TVMVLO REQVIESCIT FAMULUS DI THEODEMIRVS HIRIENSE SEDIS EPS QVI OBIIT XIII KLDS NBRS ERA DCCCLXXXV” (W tym grobie spoczywa sługa Boży Teodomiro, biskup Irii, który zmarł 13. dnia przed kalendami listopadowymi roku 885 ery hiszpańskiej). Napis wskazywał więc, że wewnątrz spoczął biskup, zmarły – wedle naszej rachuby czasu – w roku 847. W grobie znajdowały się szczątki starszego mężczyzny, szybko więc uznano, że to biskup. Jednak w połowie lat 80. autorzy kolejnej analizy osteoarcheologicznej stwierdzili, że szczątki należą do starszej kobiety i pochodziły z innego grobu. Teraz szczątkom przyjrzał Patxi Pérez Ramallo z Norwskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii oraz jego zespół i współpracujący z nimi specjaliści, wśród których znalazły się Alexandra Staniewska z Instytutu Antropologii i Etnologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza i Maja Krzewińska z Wydziału Archeologii i Studiów Klasycznych Uniwersytetu w Sztokholmie. Uczeni przeanalizowali kości za pomocą najnowszych technik badawczych. Wykorzystali analizy osteologiczne i DNA, badania radiowęglowe oraz badania stabilnych izotopów. Potwierdzili, że grób zawierał szczątki mężczyzny, który najprawdopodobniej zmarł w wieku powyżej 45 lat. Dzięki analizie izotopów uczeni dowiedli, że w diecie zmarłego znajdowały się zarówno białka pochodzące ze źródeł lądowych, jak i morskich. Dieta zmarłego była więc nieco inna, niż można się było spodziewać po chrześcijańskich mnichach z IX wieku, jednak oprócz przepisów religijnych na dietę mogły wpływać praktyki religijne oraz tradycje lokalne. Datowanie radiowęglowe wykazało, że kości pochodzą z lat 673–820. To jednak nie wyklucza Teodomiro. Spożywanie białka pochodzenia morskiego może bowiem prowadzić do zafałszowania wyników datowania radiowęglowego sztucznie „postarzając” szczątki. Tym bardziej, że badano fragment żebra, które podlegają szybkiej przebudowie, więc badany kolagen pochodzi z okresu 10–15 lat przed śmiercią. Oba te powodują, że wskazana na nagrobku data śmierci biskupa, rok 847, nie jest sprzeczny z wynikami datowania radiowęglowego. Za tym, że rzeczywiście mamy do czynienia z Teodomiro, przemawia dodatkowo dieta wskazująca, że zmarły mieszkał nad morzem (tam znajduje się Iria-Flavia). Ponadto znając średniowieczne obyczaje można przypuszczać, że biskup byłby jedną z pierwszych osób, które zostałyby pochowane w okolicach kaplicy budowanej na rozkaz Alfonsa II w latach 820/830-872. Tym bardziej, że wówczas jeszcze była to bardzo rzadko zaludniona okolica. A badane szczątki są najstarszymi datowanymi zwłokami z całej nekropolii związanej z katedrą w Santiago de Compostela. Mimo że Teodomiro należał do lokalnej elity, tamtejsze okolice nie miały jeszcze takiego znaczenia jak później. Mówimy w końcu o okresie z samych początków Santiago de Compostela. Biskup prowadził więc zapewne skromne życie, a badania szczątków pokazują, że zmarły nie jadł zbyt dużo białka zwierzęcego. Jeśli przyjmiemy, że szczątki rzeczywiście należą do Teodomiro, to na podstawie znajomości historii i demografii tamtego okresu i ówczesnych elit, możemy wysnuć kilka hipotez co do możliwego pochodzenia duchownego. Mógł on mieć związki genetyczne z elitami iberorzymskimi oraz wizygockimi, nie można wykluczyć też mieszaniny genów elit chrześcijańskich i muzułmańskich. W nekropolii katedry znajdowano już szczątki osób, które mogły pochodzić z centralnych i południowych regionów Półwyspu Iberyjskiego, a z dokumentów historycznych wiemy, że na przykład biskup Odoario, który w VIII wieku doprowadził do restauracji pobliskiego biskupstwa w Lugo, pochodził z północy Afryki. Przodkowie Teodomiro mogli pochodzić na przykład z chrześcijańskich elit Al-Andalus, które emigrowały do Królestwa Asturii. Sekwencjonowanie całego genomu badanych szczątków ujawniło znaczący dodatek genów z północy Afryki. Zatem przodkami biskupa mogli być obywatele Rzymu mieszkający w Afryce Północnej lub osoby właśnie z Al-Andalus. Jest to zgodne z tym, co wiemy o historii, demografii i genetyce Półwyspu Iberyjskiego w IX wieku. W tym przypadku dane potwierdzają historyczność Teodomiro, postaci tak ważnej dla fenomenu Camino de Santiago, jako odkrywcy grobu Jakuba Większego i jego uczniów. Informacje te pomogą w zachowaniu szczątków oraz ustanowieniu specjalnego miejsca kultu w katedrze. Teodomiro to kluczowa postać nie tylko dla historii Santiago de Compostela i Galicji, ale również dla Hiszpanii, Europy i katolicyzmu. Nasze badania pokazują, jak potencjalnie złożone było jego dziedzictwo genetyczne. Są też przykładem dowodzącym, że nauka może weryfikować przekonania bazujące na wierze oraz dostarczać nam bardziej szczegółowych danych na temat osób z przeszłości, czytamy w artykule Unveiling Bishop Teodomiro of Iria Flavia? An attempt to identify the discoverer of St James's tomb through osteological and biomolecular analyses (Santiago de Compostela, Galicia, Spain). « powrót do artykułu
-
- Teodomiro
- Santiago de Compostela
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
Po 2,5 roku pracy na dnie Krateru Jezero łazik Perseverance przygotowuje się do wielomiesięcznej wspinaczki na zachodnią krawędź Krateru. Prawdopodobnie napotka tam najbardziej stromy i najtrudniejszy teren, z jakim przyszło mu się dotychczas zmierzyć. Perseverance wyruszy w podróż 18 sierpnia, a wspinaczka i badanie terenu będą już 5. kampanią naukową prowadzoną od czasu lądowania 18 lutego 2021 roku. Perseverance zakończył 4 projekty badawcze, zebrał 22 próbki skał i przejechał ponad 18 mil. Zaczynamy teraz Crater Rim Campaign. Łazik jest w doskonałym stanie, a my nie możemy się doczekać, by zobaczyć, co jest na szczycie badanego przez nas obszaru, mówi Art Thompson, menedżer projektu Perseverance w Jet Propulsion Laboratory. Głównymi celami najnowszej kampanii badawczej są dwa miejsca, nazwane „Pico Turquino” oraz „Witch Hazel Hill”. Na zdjęciach z orbiterów krążących wokół Marsa widać, że na Pico Turquino znajdują się stare pęknięcia, które mogą powstać w wyniku zjawisk hydrotermalnych. Z kolei warstwy, z których zbudowane jest Witch Hazel Hill sugerują, że struktura ta powstała w czasach, gdy na Marsie panował zupełnie inny klimat niż obecnie. Zdjęcia ujawniły tam podłoże skalne o jaśniejszym kolorze, podobne do tego, które łazik znalazł na obszarze zwanym „Bright Angel”. Tamtejsza skała „Cheyava Falls” miała strukturę i sygnatury chemiczne wskazujące, że mogła powstać przed miliardami lat w wyniku działania organizmów żywych w środowisku wodnym. Podczas podróży ku krawędzi krateru Perseverance będzie polegał na półautomatycznych mechanizmach, których celem jest unikanie zbyt dużego ryzyka. Ma wspinać się po stokach nachylonych nawet o 23 stopnie i unikać miejsc, których nachylenie będzie wynosiło ponad 30 stopni. Łazik wjedzie na wysokość 300 metrów i zakończy podróż w miejscu nazwanym „Aurora Park”. « powrót do artykułu
-
- Perseverance
- krawędź
-
(i 2 więcej)
Oznaczone tagami:
-
W miejscowości Glotteral w południowo-zachodnich Niemczech niedaleko granicy z Francją i Szwajcarią znaleziono jeden z największych skarbów średniowiecznych monet. Odkrycia dokonano przypadkiem, a zawdzięczamy je spostrzegawczości jednego z mieszkańców, który na prośbę pracownika Państwowego Urzędu Ochrony Zabytków (LAD) przyglądał się pracom nad układaniem nowej rury z pobliżu basenu. Miał rozglądać się za fragmentami ceramiki. W pewnym momencie jednak zauważył w wykopie niewielkie metalowe przedmioty. Gdy dokładniej przyjrzał się wykopowi, zauważył ich więcej. Natychmiast poinformował więc LAD. Jeszcze tego samego dnia na miejsce przybyli archeolodzy, który znaleźli w wykopie około 1000 monet. W tym samym czasie ziemię wydobytą z wykopu przeczesywali trzej detektoryści certyfikowani przez LAD. Odkryli w niej niemal 600 kolejnych monet. Po oczyszczeniu zabytków, można było dokonać wstępnej oceny znaleziska. Okazało się, że monety pochodzą głównie z mennic w Breisach, Zofingen oraz Fryburga Bryzgowijskiego i zostały wybite około 1320 roku. Wśród nich znajdowało się też nieco monet z Bazylei, St. Gallen, Zurichu, Laufenburgu i Colmar. Bardziej szczegółowe badania monet pozwolą na lepsze poznanie obiegu pieniądza w Bryzgowii, działania tamtejszych mennic, handlu srebrem oraz działalności górniczej w Glotteral. Za wspomnianych 1600 monet można było w epoce kupić około 150 owiec. Stan zachowania monet wskazuje, że prawdopodobnie zakopano je wkrótce po wybiciu. Miejsce znalezienia zaś to dawna osada górników pracujących w kopalniach srebra u podnóża Schwarzwaldu. « powrót do artykułu
-
- monety
- średniowiecze
-
(i 3 więcej)
Oznaczone tagami: