Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Jeszcze na początku XX wieku w Afryce żyło około miliona nosorożców czarnych należących do czterech podgatunków. W 2001 roku pozostało 2300 tych zwierząt i trzy podgatunki. Przed dwoma laty informowaliśmy, że zachodni nosorożec czarny wyginął. Zachodni nosorożec czarny występował na terenie dzisiejszych Kamerunu, Czadu, Republiki Środkowoafrykańskiej, Sudanu i Sudanu Południowego. Masakrę rozpoczęli kolonizatorzy, którzy polowali na nosorożce dla sportu. Później nadeszło kolejne zagrożenie - rolnictwo na skalę przemysłową. Z jednej strony doprowadziło ono do zniszczenia habitatów nosorożców, z drugiej zaś zaczęto postrzegać nosorożce jako szkodniki i masowo je wybijać w celu ochrony upraw. W końcu w latach 50. nosorożcom zadano ostateczny cios. W Chinach Mao Zedong ogłosił wyższość tzw. tradycyjnej medycyny chińskiej (TCM) nad medycyną Zachodu i, mimo że sam przewodniczący nie wierzył w jej skuteczność, komunistyczna propaganda zaczęła wspierać tzw. tradycję. Jednym zaś z cudownych leków TCM ma być róg nosorożca leczący zarówno gorączkę jak i raka. Do Afryki masowo ruszyli kłusownicy, którzy w latach 1960-1995 zabili 98% pozostałej populacji nosorożców czarnych. W roku 1980 zasięg występowania zachodniego nosorożca czarnego skurczył się do Kamerunu (110 zwierząt) i Czadu (25 osobników). W ciągu kolejnych 10 lat wyginęły nosorożce w Czadzie, a w 1997 roku w Kamerunie pozostało 10 zwierząt. Były one rozproszone na obszarze 25 000 kilometrów kwadratowych. Cztery z nich żyły stosunkowo blisko siebie, a pozostałych 6 było izolowanych. Średnia odległość pomiędzy nimi wynosiła 60 kilometrów, co nie dawało nadziei na to, że się odnajdą i rozmnożą. W 1999 roku WWF opublikował raport, w którym stwierdzono, że jedyną nadzieją dla zachodniego nosorożca czarnego jest wyłapanie zwierząt i umieszczenie ich na ogrodzonym terenie o powierzchni około 400 kilometrów kwadratowych. Jednak przeprowadzenie takich działań w Kamerunie było niemożliwe. W 2001 roku z kolejnego raportu WWF dowiedzieliśmy się, że pozostało 5 nosorożców i być może 3 kolejne, których nie potwierdzono. Wtedy też po raz ostatni naukowcy widzieli czarnego nosorożca zachodniego. Kolejne poszukiwania nie dały żadnych rezultatów, a specjaliści z WWF naocznie przekonali się, jak wielka jest skala kłusownictwa w Kamerunie i jak trudnym oraz niebezpiecznym zadaniem jest prowadzenie tam badań. Z opublikowanych doniesień wynika, że ostatni czarny nosorożec zachodni został zabity przez kłusowników w 2003 roku. W końcu w roku 2011 oficjalnie uznano gatunek za wymarły. Nie jest to, niestety, jedyny gatunek nosorożca, który padł naszą ofiarą. W 2011 roku kłusownicy zabili ostatniego nosorożca jawajskiego w Wietnamie. Nosorożec jawajski, który występował niegdyś od Indonezji po Indie i Chiny jest obecnie krytycznie zagrożony. Skrajne niebezpieczeństwo wisi też nad żyjącym w Afryce białym nosorożcem północnym. Gatunek został prawdopodobnie wytępiony na wolności. Wciąż żyją cztery starzejące się osobniki, które zostały przeniesione z czeskiego Dvur Karlove Zoo do specjalnego rezerwatu w Kenii. To jedyni przedstawiciele tego gatunku, którzy mogą się rozmnożyć. Dwa kolejne zwierzęta żyją w USA w San Diego Safari Park. Samica jest jednak bezpłodna. « powrót do artykułu
  2. Amerykańska Izba Reprezentantów przyjęła ustawę, która zezwala na pobieranie organów od nosicieli HIV. To ważny krok w kierunku zniesienia obowiązującego od 25 lat zakazu wykorzystywania organów od osób zarażonych tym wirusem. Prawodawcy chcą zezwolić na przeszczepy organów pomiędzy nosicielami HIV i zobowiązali rząd do opracowania zasad takich przeszczepów. Nowe przepisy pozwolą na skrócenie czasu oczekiwania na organy. Obecnie w USA ponad 120 000 osób czeka na przeszczepy. Są wśród nich i nosiciele HIV. Niemal 25% z nich ma również wirusowe zapalenie wątroby (WZW) typu C, które w ciężkich przypadkach wymaga przeszczepienia wątroby. Nie powinniśmy odrzucać żadnego potencjalnego źródła organów - mówi transplantolog Peter Stock z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. Niedawne badania wykazały, że gdyby wykorzystać organy od zdrowych nosicieli HIV, to każdego roku do dyspozycji byłoby 500-600 organów więcej niż obecnie. HIV Organ Policy Equity Act czeka teraz na podpis prezydenta. Jednak może minąć jeszcze rok zanim zostanie dokonany pierwszy przeszczep od nosiciela. Najpierw bowiem federalny Organ Procurement and Tranplantation Network musi opracować zestaw klinicznych i etycznych standardów dotyczących tego typu przeszczepów. Jednym z elementów, które należy rozpatrzyć, jest ryzyko zarażenia biorcy dodatkowym szczepem HIV, który może być oporny na działanie leków antyretrowirusowych. Ponadto interakcje pomiędzy lekami antyretrowirusowymi a lekami zapobiegającymi odrzuceniu przeszczepu wciąż nie są dobrze zbadane. Niektórzy specjaliści uważają, że nosiciele HIV są bardziej podatni na odrzucenie organów, a to oznacza, że trzeba by podawać im wyższe, być może toksyczne, dawki leków. Z drugiej jednak strony przeszczepy pomiędzy nosicielami miały już miejsce i dają pozytywne wyniki. Doktor Elmi Muller z Uniwersytetu w Kapsztadzie wykonała w 2008 roku pionierski przeszczep nerek pomiędzy nosicielami. W RPA aż 20% populacji jest zarażona HIV. Takie osoby, w razie uszkodzenia nerek, nie są nawet kwalifikowane do dializ. Nie mając wyboru doktor Muller rozpoczęła przeszczepy pomiędzy nosicielami. W ciągu ostatnich 5 lat wykonała 26 transplantacji. Jedynie 2 były nieudane. Uczona jest optymistycznie nastawiona do tego typu działań, jednak ostrzega, że potrzebne są kolejne badania nad bezpieczeństwem takich transplantacji. Naukowcy zwracają też uwagę na kolejny pozytywny aspekt prowadzenia tego typu przeszczepów. Związane z nimi badania pozwolą na lepsze poznanie samego HIV oraz ludzkiego systemu odpornościowego. « powrót do artykułu
  3. Specjaliści z Massachusetts Institute of Technology stworzyli Dotykowy Interfejs Użytkownika (Tangible User Interface - TUI), który pozwala na manipulowanie odległymi przedmiotami. Co prawda obecnie trudno wyobrazić sobie, do czego taki system może się przydać, jednak z pewnością jest to interesująca wprawka przed kolejnymi etapami rozwoju podobnych interfejsów. Głównym elementem TUI jest microsoftowi Kinect, który odczytuje ruchy użytkownika. Dzięki niemu możemy sterować specjalną matą i za jej pośrednictwem manipulować umieszczonym na niej przedmiotem. Cały system nazwano inFORM, a jego twórcy podkreślają, że brakuje mu zasadniczego elementu - zmysłu dotyku. Daniel Leithinger, jeden z projektantów inFORM zauważa, że obecnie projektanci mogą tworzyć znacznie bardziej interesujące rzeczy za pomocą grafiki niż sprzętu. W wyniku tego procesu nasze gadżety są wypierane przez wyświetlacze i stają się identycznymi czarnymi prostokątami, które praktycznie nie mają żadnych fizycznych manipulatorów. Dlatego właśnie BlackBerry odchodzi w zapomnienie - dodaje. Na przedstawionym obok diagramie widzimy jak działa całość. Kolumny wysuwające się z maty zostały stworzone z polistyrenu, każda z nich może unieść się na wysokość 10 centymetrów i podnieść ciężar o wadze 100 gramów. « powrót do artykułu
  4. Obrońcy środowiska obawiają się, że ostatnie kroki podjęte przez FDA, które mogą doprowadzić do zakazu dodawania tłuszczów trans do żywności, są niebezpieczne dla lasów deszczowych. Tłuszcze trans, niegdyś postrzegane jako zdrowe, utraciły cały swój urok w latach 90., kiedy to zaczęło pojawiać się coraz więcej doniesień o ich szkodliwym wpływie na organizm. Jeśli tłuszcze trans zostaną zakazane, to może zwiększyć się spożycie oleju palmowego, który jest łatwo dostępną stabilną chemicznie alternatywą. Ten proces już można zauważyć. W latach 2006-2008 eksport oleju palmowego do USA zwiększył się z 500 tysięcy do miliona ton. Wzrost produkcji oleju palmowego nierozerwalnie wiąże się z karczowaniem lasów deszczowych pod uprawę palmy olejowej. To coś, co musimy bardzo ostrożnie obserwować. Im więcej popytu wygenerujemy, na tym większe niebezpieczeństwo narazimy lasy deszczowe - mówi Dave McLaughlin, wiceprezes w World Wildlife Fund. W ciągu ostatnich 20 lat w samej tylko Indonezji areał upraw palmy olejowej zwiększył się ośmiokrotnie. Ziemia pod uprawy pozyskiwana jest najczęściej wskutek rabunkowej wycinki lasó deszczowych. Szczególnie narażona na niebezpieczeństwo jest przyroda Azji Południowo-Wschodniej, gdyż 85% oleju palmowego pochodzi z Indonezji i Malezji. Wielu analityków twierdzi jednak, że decyzja FDA nie będzie niebezpieczna dla lasów deszczowych, gdyż już dawno temu wiele firm spożywczych zrezygnowała - pod naciskiem klientów - ze stosowania tłuszczy trans. Obecnie na rynek dostarcza się jedynie 181 000 ton tłuszczów trans. To minimalna ilość w porównaniu z ilością kupowanej żywności. Znaczna część tych tłuszczów może zostać zastąpiona tłuszczami z kukurydzy czy rzepaku. « powrót do artykułu
  5. Wielki Zderzacz Hadronów, który został uruchomiony w 2008 roku, spełnił swoje główne zadanie - odnalazł bozon Higgsa. Teraz fizycy marzą o czymś większym, o Bardzo Wielkim Zderzaczu Hadronów (VLHC). Koncepcję gigantycznego akceleratora przedstawił fizyk teoretyczny Michael Peskin ze SLAC National Accelerator Laboratory. W porównaniu z jego pomysłem LHC, którego długość tuneli wynosi 27 kilometrów, to drobinka. VLHC miałby korzystać z tuneli o długości 80-100 kilometrów, a energia zderzeń protonów wynosiłaby 100 teraelektronowoltów (TeV). Maksymalna energia pracy LHC wyniesie 14 TeV. Koncepcja budowy wielkich akceleratorów nie jest nowa, jednak przez ostatnich kilkanaście lat nie było pieniędzy na rozwijanie tego typu pomysłów. Jednak przed kilkoma miesiącami fizycy zgromadzeni na konferencji Snowmass w Minneapolis doszli do wniosku, że najwyższy czas, by rozwijać koncepcję VLHC. Oczywiście plany ewentualnej budowy takiego urządzenia są niezwykle odległe. Jak zauważają niektórzy fizycy obecnie pieniądze przeznaczane są na rozbudowę LHC, który przez najbliższe dwa lata będzie udoskonalany tak, by osiągnąć maksymalne energie zderzeń, planowana jest budowa International Linear Collider w Japonii, a fizycy z USA skupiają się na wykorzystaniu bardzo intensywnych strumieni neutrino generowanych w Fermi National Accelerator Laboratory. Dlatego też Jonathan Rosner, jeden z organizatorów Snowmass, uważa, że ciągle jest zbyt wcześnie by mówić o VLHC. Odkrycie bozonu Higgsa potwierdziło teorie mówiące, że cząsteczki zyskują masę dzięki interakcji z polem Higgsa. Wciąż jednak nie rozumiemy wielu zjawisk z tym związanych. Specjaliści mają nadzieję, że przed końcem dekady zdobędą nowe dane, które pomogą zaprojektować VLHC. Praca z większymi energiami może przynieść rozwiązanie kolejnych zagadek. William Barletta z MIT-u mówi, że przed zbudowaniem olbrzymiego akceleratora konieczne jest szczegółowe określenie jego zadań. Dopiero wówczas można będzie zaprojektować maszynę, która je wykona. Zdaniem Barletty akcelerator pracujący z energią 100 TeV będzie potrzebował magnesów generujących pole magnetyczne rzędu 20 tesli. Magnesy takie mogły by zostać stworzone ze stopu niobu i cyny. Jest on jednak bardzo drogi, a ponadto magnesy trzeba by schłodzić do temperatury poniżej 18 kelwinów. Własne plany budowy VLHC ma też CERN, który jest operatorem LHC. Zdaniem fizyka Michaela Benedikta, który w CERN-ie prowadzi badania dotyczące przyszłego akceleratora, jego budowa mogła by rozpocząć się w latach 20., tak, by urządzenie uruchomić niedługo po tym, jak w roku 2035 LHC przejdzie na emeryturę. Na razie nikt nie mówi o kosztach budowy VLHC. Niektórzy fizycy spekulują jednak, że politycy nie zgodzą się na urządzenie, które kosztowałoby więcej niż 10 miliardów dolarów. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy są zdumieni tym, co dzieje się ze Słońcem. Na naszej gwieździe pojawia się o połowę plam mniej niż zwykle. Na podstawie danych historycznych wiadomo, że obecnie Słońce wchodzi w szczyt aktywności swojego 11-letniego cyklu. David Hathaway, szef grupy zajmującej się fizyką Słońca w Marshall Space Flight Center stwierdził, że obecny szczyt aktywności jest najsłabszy od 200 lat. Uczeni nie są w stanie stwierdzić, czy mamy do czynienia z czasoawym spadkiem aktywności, czy też obserwujemy zjawisko, które potrwa przez najbliższe dekady. W tym drugim przypadku może ono w niewielkim stopniu wpłynąć na globalne ocieplenie, gdyż aktywność naszej gwiazdy ma pewien wpływ na wzrost temperatur na planecie. Obecnie nie ma na świecie żadnego naukowca, który byłby w przeszłości świadkiem tak spokojnego cyklu jak obecny - mówi Andres Munoz-Jaramillo z Harvard-Smithsonian Center for Astrophysics. Zwykle co 11 lat dochodzi do zamiany biegunów magnetycznych na Słońcu. W czasie tego cyklu pola magnetyczne gwiazdy słabną, ich aktywność spada niemal do zera, następnie znowu się odradza. Jednak podczas bieżącego cyklu doszło do rozsynchronizowania obu pól magnetycznych. Opóźnienie w zmianie pól jest niezwykle duże - przyznaje Karel Schrijver z Lockheed Martin Advanced Technology Center. Naukowców zastanawia nie tylko opóźnienie, ale przede wszystkim zaskakuje ich niewielka liczba plam na Słońcu. Jest ich nie tylko mniej, ale są one też mniej aktywne - mówi Schrijver. Słońce nie jest jednak całkowicie spokojne. Zanotowano więcej rozbłysków niż w poprzednich miesiącach. Jednak były one słabsze. Najpotężniejszym rozbłyskiem zarejestrowanym od czasów początku podboju kosmosu był ten z przełomu października i listopada 2003 roku. Mimo, że wyrzucony wówczas materiał ominął Ziemię, to wystarczyło, by rozbłysk spowodował awarię japońskiego satelity, załoga Międzynarodowej Stacji Kosmicznej musiała szukać schronienia, na Alasce doszło do zakłóceń procesu wydobycia gazu i ropy naftowej, a w związku z zakłóceniami pracy systemu GPS Pentagon odwołał manewry wojskowe. Część specjalistów uważa, że osłabienie aktywności słonecznej to sygnał powrotu naszej gwiazdy do normalności. Ich zdaniem w latach 40. rozpoczął się kilkudziesięcioletni okres podwyższonej aktywności słonecznej. Okres ten może obecnie dobiegać końca. Ponad połowa fizyków Słońca uważa, że sytuacja wraca do normy. Może to być początek dłuższego okresu obniżonej aktywności - mówi fizyk Mark Miesch z High Altitude Observatory w Boulder.
  7. Osoby trzymające kciuki za pierwszą indyjską misję na Marsa przeżywały ostatnio nerwowe chwile. Pojazd Mars Orbiter Mission (MOM - Mangalyaan) miał problemy z ulokowaniem się na odpowiedniej orbicie okołoziemskiej. Przed dwoma dniami Indyjska Organizacja Badania Przestrzeni Kosmicznej poinformowała, że nie udały się cztery z serii manewrów. Pojazd przyspieszono zaledwie o 35 metrów na sekundę zamiast o 130 m/s, w związku z czym znalazł się na orbicie w odległości 78 000 kilometrów od Ziemi. Planowana orbita to 100 000 km. Wczoraj kierownictwo misji poinformowało, że udało się umieścić sondę Mangalyaan na właściwej orbicie. Jeszcze w bieżącym tygodniu orbita zostanie ponownie zmieniona a sonda, po kilkukrotnym okrążeniu Ziemi, wyruszy w stronę Marsa. Powinna dotrzeć do Czerwonej Planety we wrześniu 2014 roku. Droga na Marsa jest długa i sondę czeka jeszcze wiele krytycznych manewrów. Ale to pierwsza indyjska misja na Marsa i jak dotychczas Mangalyaan sprawuje się zadziwiająco dobrze - stwierdził Pacal Lee z należącego do NASA Mars Institute.
  8. W trzecim kwartale bieżącego roku udziały Androida na rynku smartfonów sięgnęły rekordowego poziomu 81%. Do iPhone'a należy 12,9% rynku. Przed rokiem Apple było właścicielem 14,4% udziałów. W siłę rośnie Windows Phone. W ubiegłym roku system ten był zainstalowany na 2% wszystkich urządzeń, obecnie jest to 3,6%. Zdaniem IDC jedną z przyczyn spadku udziałów Apple'a jest brak w sprzedaży phabletu tej firmy. Tymczasem niemal wszyscy androidowi producenci oferują urządzenie z wyświetlaczem o przekątnej ponad 5 cali. Ostatnio phablety zaprezentowała też Nokia, która wkrótce rozpocznie sprzedaż 6-calowych Lumii 1320 i Lumii 1520. Phablety z wyświetlaczami o przekątnych 5-7 cali stają się coraz bardziej popularne. Z danych IDC wynika, że w trzecim kwartale bieżącego roku do tego typu urządzeń należało aż 21% rynku smartfonów. Przed rokiem było to 3%. Analitycy IDC chwalą postępy Windows Phone. Przyznają, że są pod dużym wrażeniem. Przed kilkoma miesiącami prognozowali, że w 2017 roku do systemu Microsoftu będzie należało 10% rynku. Obecnie zastrzegają, że wszystko będzie zależało od tego, jaka będzie kolejne wersja systemu i jak będzie wyglądał proces aktualizacji. Nie mniej ważne jest, kto zostanie następcą Steve'a Ballmera. Jeśli będzie nim Elop to Windows Phone i smartfony znają się w centrum zainteresowania firmy. Jednak wybór kogoś innego może oznaczać, że nowy dyrektor skupi się bardziej na innych produktach. Zarówno Androidowi jak i Windows Phone w odniesieniu sukcesu pomagają niskie ceny. Właśnie one pozwalają na dotarcie do masowego odbiorcy. W trzecim kwartale średnia cena smartfonu spadła o 12,5% do kwoty 317 USD. Za phablet trzeba średnio zapłacić 443 USD. « powrót do artykułu
  9. Sukcesem zakończył się pilotażowy projekt o nazwie Sahara Forest Project (SFP). Zbudowany w jego ramach zakład wyprodukował, na każdy metr kwadratowy upraw, 75 kilogramów rocznie trzech różnych warzyw. To wydajność porównywalna z produkcją rolną w Europie. Co ciekawe, podczas produkcji wykorzystywano głównie światło słoneczne i wodę morską. Sercem SFP jest specjalnie zaprojektowania szklarnia. W jednym jej końcu woda morska jest przepuszczana przez specjalną kurtynę, dzięki czemu do szklarni przedostaje się chłodne wilgotne powietrze. Utrzymuje ono temperaturę w szklarni na takim poziomie, że możliwa jest uprawa warzyw nawet podczas najbardziej gorącego lata. Na drugim końcu znajdują się rury z krążącą zimną morską wodą. Wilgotne powietrze skrapla się na rurach, dostarczając roślinom świeżej wody. Jednym z najbardziej zadziwiających zjawisk, jakie zaobserwowano, jest spontaniczny wzrost roślin poza szklarniami. Umożliwia go "wyciekające" ze szklarni chłodne powietrze. Twórcy SPF wykorzystali ten fakt do uprawy dodatkowych roślini. W ten sposób pozyskali jęczmień, rukolę (rokiettę siewną) i inne rośliny. Zadziwiające, jak niewiele potrzebowały rośliny na zewnątrz - mówi szef projektu SFP Joakim Hauge. Ostatnim kluczowym elementem jest elektrownia słoneczna, która służy do podgrzewania wody i wytwarzania pary napędzającej turbinę elektryczną. Prąd używany jest w systemach kontrolnych i podczas odsalania wody morskiej. Instalacja SFP wykorzystywana jest też do eksperymentów z hodowaniem alg, traw czy odparowywania wody i produkcji soli. SFP to niewielka instalacja zajmująca powierzchnię zaledwie 1 hektara. Pod uprawy roślin przeznaczono 600 metrów kwadratowych. Wysokie plony, jakie uzyskano z tak niewielkiego zakładu produkcyjnego skłoniły naukowców do wykonania obliczeń, z których wynika, że instalacja o powierzchni 60 hektarów, w której uprawiano by 4 rośliny, pozwoli na zaspokojenie zapotrzebowania Kataru na ogórki, pomidory, paprykę i bakłażany. Obecnie rośliny te są importowane. Podstawową kwestią jest pytanie o opłacalność całego przedsięwzięcia. Trzeba bowiem dowiedzieć się, ile będzie kosztowało wyprodukowanie 75 kilogramów ogórków czy bakłażanów z metra kwadratowego dużej instalacji. Obecnie SFP rozpoczęło studium, którego celem jest wybudowanie 20-hektarowego zakładu w Jordanii. Tak duża instalacja pozwoli sprawdzić, czy całe przedsięwzięcie jest opłacalne. « powrót do artykułu
  10. Chińska partia komunistyczna, która od 1949 roku niepodzielnie rządzi w Państwie Środka, zbudowała niezwykle skomplikowany system cenzury. Jak dowiadujemy się z raportu Long Shadow of Chinese Censorship: How the Communist Party's Media Restrictions Affects News Outlets Around the World jest ona na tyle skuteczna, iż pozwala na kontrolowanie mediów poza granicami Chin. W dokumencie przygotowanym przez Center for International Media Assistance czytamy m.in., że chiński ambasador w USA naciskał na wydawcę Bloomberga, by ten wstrzymał artykuł dotyczący szefa KPCh Xi Jinpinga, że francuska firma, w ramach "gestu dobrej woli" odcięła sygnał chińskiej stacji telewizyjnej nadającej za granicą, że na Tajwanie jeden z dziennikarzy zrezygnował z prowadzenia programu po tym, jak wydawca zabronił mu poruszania tematów drażliwych dla Chin, a w jednym z wietnamskich więzień przebywa mężczyzna, który nadawał dla odbiorców w Chinach nieocenzurowany program radiowy. Chińscy oficjele niejednokrotnie wywierają bezpośrednie naciski na zagraniczne media, jednak znacznie częściej uciekają się do bardziej subtelnych metod. Sugerują właścicielom mediów, że ich interesy w Chinach ucierpią, jeśli nie będą cenzurowali informacji niemiłych komunistom. Wywierają naciski poprzez partnerów, np. firmy reklamowe, które grożą zerwaniem umów handlowych tym, którzy próbują przekazywać prawdziwe informacje na temat ChRL. Chińskiej cenzurze najłatwiej jest, oczywiście, działać w Chinach. Zagraniczni dziennikarze nie są dopuszczani do miejsc i informacji, które komuniści chcą ukryć. Za granicą chińskie władze uciekają się do nacisków biznesowych i dyplomatycznych. Bywa nawet, że naciskają na rządy innych krajów, by te ocenzurowały pewne informacje. Gdy i to nie skutkuje, dochodzi do blokad witryn internetowych oraz cyberataków na sieci nieposłusznych mediów. Od pięciu lat obserwowana jest też rosnąca liczba fizycznych ataków na zagranicznych dziennikarzy. Ataki stają się też coraz bardziej brutalne. Autorzy raportu dzielą działania chińskich władz na cztery kategorie. Do pierwszej z nich należą bezpośrednie akcje dyplomatów, urzędników i sił bezpieczeństwa, których celem jest uniemożliwienie zebrania i publikacji danych oraz ukaranie nieposłusznych mediów. Kategoria druga, to metoda kija i marchewki. Jej zadaniem jest nakłonienie mediów do autocenzury. Metoda trzecia polega na wywieraniu nacisków przez reklamodawców, firmy satelickie i rządy. W końcu metoda czwarta to fizyczne ataki na dziennikarzy i cyberataki na sieci teleinformatyczne. Działania chińskich komunistów wpływają zatem nie tylko na to, jakie informacje przedostają się do światowej opinii publicznej, ale również mają niebagatelne znaczenie dla ekonomii mediów i fizycznego bezpieczeństwa dziennikarzy. « powrót do artykułu
  11. Australijscy naukowcy walczą o zachowanie skrajnie zagrożonego gatunku orchidei. Kwiat jest tak rzadki, że w obawie o jego bezpieczeństwo nie ujawniono miejsca występowania. Wiadomo jedynie, że rośnie on w małym rezerwacie na wschód od Melbourne. Graeme Lorimer, który od 20 lat przemierza rezerwat w poszukiwaniu przedstawicieli Caladenia spider, mówi, że przed kilkoma dekadami istniało kilkadziesiąt roślin z tego gatunku. Obecnie zostały... dwie. Ona jest na skraju wymarcia. Kolejna susza może spowodować, że gatunek zniknie z powierzchni planety - stwierdza Lorimer. Z dwóch istniejących roślin w bieżącym roku zakwitła tylko jedna. Naukowcy z Royal Botanic Gardens w Melbourne próbują ratować gatunek. Zebrali pyłek, chcą sztucznie zapylić roślinę i zebrać nasiona. W chłodzonych pomieszczeniach budynku ogrodu botanicznego przechowywanych jest około 50 nasion Caladenia spider. Jedno z nasion prawdopodobnie zaczęło kiełkować, co niezwykle ucieszyło naukowców. Chcą wyhodować rośliny w ogrodzie botanicznym, krzyżować je ze sobą, a uzyskane ziarna wysiewać w środowisku naturalnym. Stan Wiktoria, którego stolicą jest Melbourne, to siedziba około 400 gatunków orchidei. Ponad połowa z nich jest zagrożona. « powrót do artykułu
  12. I Nyoman Santika, rolnik z wioski Pupuan w dystrykcie Tabanan na zachodzie Bali przygotowywał ziemię pod uprawę kawy, gdy trafił na sarkofag. Przypomina on kamienną trumnę o długości dwóch i szerokości jednego metra - poinformował naczelnik Agencji Archeologicznej Denpasar, Wayan Suantika. Eksperci wstępnie ocenili wiek sarkofagu na około 2300 lat. Wiadomo, że pochowano w nim osobę istotną dla lokalnej społeczności. Zwłoki zostały wcześniej zabalsamowane. Na razie nie wiadomo, kim jest pochowana osoba. Pierwszy sarkofag w Tabanan został odkryty w latach 30. ubiegłego wieku podczas budowy drogi Denpasar-Singaraja - mówi Wayan. Specjaliści uważają, że Bali została zasiedlona przed około 4000 lat. « powrót do artykułu
  13. W pasie asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem zauważono dziwny obiekt, który przypomina obracający się zraszacz ogrodowy. Jego odkrywcy, astronomowie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) mieli poważny problem, by wyjaśnić niezwykły wygląd obiektu. Obserwowane asteroidy przypominają punkty świetlne. Tymczasem nowo zauważona asteroida ma sześć ogonów przypominających warkocz komety. Trudno uwierzyć, że patrzymy na asteroidę. Odebrało nam mowę gdy ją zobaczyliśmy. Co jeszcze dziwniejsze, w ciągu 13 dni struktura jej ogonów uległa dramatycznej zmianie - mówi profesor David Jewitt. Jedna z rozważanych hipotez mówi, że asteroida obraca się tak szybko, iż wyrzuca materiał, który oddala się od niej w serii erupcji. Wiadomo, że P/2013 P5 pozbywa się materiału od co najmniej 5 miesięcy. Asteroida została po raz pierwszy zaobserwowana 10 września. Gdy teleskop Hubble'a ponownie sfotografował ją 23 września okazało się, że ogony były zmienione. Całkowicie nas to zaskoczyło - powiedział Jewitt. Jessica Agarwal z Instytutu Badania Układu Słonecznego im. Maksa Plancka w Lindau przeprowadziła symulacje tego, co dzieje się z asteroidą i stwierdziła, że dochodzi tam do serii wyrzutów materiału. Pierwsze takie wydarzenie miało miejsce 15 kwietnia, a ostatnie 4 września.. Ciśnienie wiatru słonecznego układa wyrzucony materiał w przypadkowe ogony. Dotychczas asteroida utraciła zaledwie 100-1000 to materiału. To minimalna część masy liczącego 213 metrów średnicy obiektu.
  14. Jeśli Stephen Elop zastąpi Steve'a Ballmera na stanowisku dyrektora wykonawczego Microsoftu, to dokona radykalnej zmiany w firmowej strategii, twierdzi serwis Bloomberg. Zmiana ta będzie polegała m.in. na wyprodukowaniu pakietu Office dla wielu różnych smartfonów i tabletów, w tym i tych działających pod kontrolą systemów Google'a i Apple'a. Microsoft od kilkudziesięciu lat wykorzystuje MS Office po to, by zwiększyć sprzedaż własnego systemu operacyjnego, dlatego zwyczajowo produkowane przez koncern oprogramowanie działa przeważnie tylko na firmowej platformie. Elop niedawno pokazał, że nie zawaha się przed dokonywaniem poważnych zmian strategicznych. Gdy stał na czele Nokii zdecydował o porzuceniu Symbiana, a kiedy wcześniej rządził Microsoftowym wydziałem zajmującym się produkcją MS Office'a szukał nowych możliwości sprzedaży pakietu. Anonimowe źródła poinformowały Bloomberga, że Elop jest zdania, iż Microsoft może odnieść większy sukces sprzedając możliwie jak najwięcej licencji MS Office niż używając pakietu tylko po to, by zwiększać sprzedaż Windows i urządzeń korzystających z tego systemu. Doceniamy zamiłowanie Bloomberga do fikcji i czekamy na kolejne odcinki - skomentował powyższe doniesienia rzecznik prasowy Microsoftu, Frank Shaw. W ostatnim roku podatkowym, który dla Microsoftu zakończył się 30 czerwca, wartość sprzedaży wydziału odpowiedzialnego za Windows zwiększyła się o 4,6% i osiągnęła wartość 19,2 miliarda USD. W tym samym czasie wydział odpowiedzialny za MS Office i inne oprogramowanie zwiększył wpływy o 2,5% do 24,7 miliarda USD. Położenie większego nacisku na MS Office to niejedyna zmiana, jaka może czekać koncern z Redmond pod rządami Elopa. Mówi się, że jest on gotów zamknąć lub sprzedać niektóre wydziały, by skupić się na najważniejszych obszarach działania firmy. Pierwszą ofiarą cięć mógłby paść przynoszący straty Bing. Niewykluczone, że Elop zrezygnowałby też z produkcji konsoli Xbox, gdyby uznał, że nie jest ona istotną częścią firmowej strategii. Rick Sherlund z Nomura Holding opublikował analizę, z której wynika, że sprzedanie Binga i Xboksa oraz kilka innych strategicznych ruchów mogłyby doprowadzić w 2015 roku do zwiększenia przychodów Microsoftu aż o 40%. Po ukazaniu się tej analizy akcje Microsoftu osiągnęły najwyższą cenę od szczytu bańki dotkomowej w połowie 2000 roku. Microsoft próbuje robić zbyt wiele rzeczy, w tym i takich, które nie mają oczywistego przełożenia na firmowe wyniki - stwierdził Sherlund. « powrót do artykułu
  15. Google zmienił strategię i postanowił chronić użytkowników przeglądarki Chrome dla Windows przed złośliwymi rozszerzeniami. Wyszukiwarkowy koncern zażąda, by wszystkie pluginy były przechowywane w oficjalnym Web Store. Na podjęcie takiej decyzji wpłynęły liczne sygnały od użytkowników, którzy skarżyli się, że wiele rozszerzeń dla Chrome'a powstało po to, by atakować komputery, na których je zainstalowano. Przestępcy nadużywają rozszerzeń i tworzą takie, które nie pytają o zgodę na instalację, następnie zmieniają ustawienia w taki sposób, że np. bez zgody użytkownika podmieniane są zakładki. Jako, że te złośliwe rozszerzenia nie są hostowane w Chrome Web Store trudno jest ograniczyć negatywne konsekwencje ich działania. W ramach naszego programu bezpieczeństwa postanowiliśmy wdrożyć lepsze mechanizmy ochrony użytkowników Windows. Od początku stycznia wprowadzimy obowiązek przechowywania wszystkich rozszerzeń, zarówno wersji stabilnych jak i wersji beta, w Chrome Web Store - czytamy w komunikacie Google'a. Firma zachęca twórców rozszerzeń by już teraz hostowali je w Web Store. « powrót do artykułu
  16. Eksperci z holenderskiego Instytutu Psycholingwistyki im. Maksa Plancka w Nijmegen odkryli, że w ludzkich językach na całym świecie istnieje bliźniaczo podobny uniwersalny wyraz. Jest nim "huh?", który w języku angielskim używany jest wówczas, gdy nie zrozumieliśmy lub nie usłyszeliśmy co ktoś do nas mówi. Pomimo tego, że wyrazy w niespokrewnionych ze sobą języków są bardzo od siebie odległe, to wyraz "huh" wydaje się uniwersalny. Mark Dingemanse, Francisco Torreira i Nick Enfield przeprowadzili wielkie studium lingwistyczne i odkryli, że języki na całym świecie mają słowa niemal identyczne pod względem brzmienia i funkcji do angielskiego "huh". To niezwykłe spostrzeżenie. Angielski "dog" bardzo różni się od francuskiego "chien", a oba w niczym nie przypominają japońskiego "inu". Holendrzy odrzucili ewentualne zastrzeżenia, że "huh" nie jest słowem. Dokładnie przyjrzeli się tej kwestii i stwierdzili, że jest to słowo, a nie tylko i wyłącznie dźwięk. Trzeba się go bowiem nauczyć, zrozumieć jego funkcję, służy komunikacji. Każdy język potrzebuje takich słów, dzięki którym można szybko zasygnalizować rozmówcy, ze czegoś się nie zrozumiało. Zadziwiający jest natomiast fakt, że w słowo to brzmi niemal identycznie w tak odległych językach jak angielski, duna z Papui Nowej Gwinei, mandaryński, hiszpański, kikongo, murrinh-patha używany przez północnoautralijskich Aborygenów, norweski czy cha'palaa, którym mówi nieduża grupa andyjskich Indian. Naukowcy, chcąc wyjaśnić fenomen powstania uniwersalnego podobnego słowa odwołują się do znanego z ewolucji pojęcia konwergencji. Polega ona na powstawaniu podobnych cech w organizmach odlegle spokrewnionych w odpowiedzi na podobne lub takie same czynniki środowiskowe. Posługujący się językiem ludzie potrzebowali prostego, łatwego do wymówienia słowa, które w jasny sposób sygnalizowałoby odbiorcy, iż musi powtórzyć to, co przed chwilą powiedział. W odpowiedzi na takie samo zapotrzebowanie języki mogły utworzyć niezwykle podobną odpowiedź. « powrót do artykułu
  17. Podczas odbywającej się w Rzymie konferencji SenSys zaprezentowano kamerę przemysłową bazującą na microsoftowym urządzeniu Kinect. Kamera Kintense analizuje ruchy obserwowanej osoby, określa, gdzie znajdują się jej stawy i na tej podstawie tworzy trójwymiarowy szkielet. Następnie specjalny algorytm analizuje jej ruchy i wyłapuje takie, które świadczą o agresywnym działaniu - kopnięcia, pchnięcia, uderzenia i rzucanie. Kamera jest w stanie z 90-procentową dokładnością odróżnić kopnięcia od innych ruchów. Więcej problemów stwarza mu rozróżnienie uderzeń czy rzucania. System został stworzony przez Shariara Nirjona z University of Virginia i jego kolegów. Jego głównym celem jest identyfikowanie agresywnie zachowujących się osób na terenie placówek służby zdrowia. Jednak może zostać również wykorzystany w ulicznych kamerach przemysłowych. W przyszłości do Kintense mają zostać dodane mikrofony i algorytmy analizujące dźwięk, dzięki czemu możliwe będzie również wychwycenie agresji słownej. « powrót do artykułu
  18. <p>Tesla Motors może mówić o wyjątkowym pechu. W ciągu ostatniego miesiąca <strong>spłonęły 3 pojazdy Model S</strong>. O jednym z pożarów <a href="http://kopalniawiedzy.pl/Tesla-Motors-Model-S-pozar-gielda,18961" target="_blank" title="Pożar Modelu S">informowaliśmy</a> na początku października. Do drugiego doszło, gdy kierowca w Meksyku uderzył samochodem w mur i drzewo.</p> <p>Trzeci pożar miał miejsce przed dwoma dniami w okolicy Smyrny w stanie Tennessee i był podobny do pierwszego z nich. Na autostradzie samochód wjechał na zgubiony hak holowniczy, który uderzył w podwozie i wywołał pożar. Gdy wiadomość o wypadku przedostała się do opinii publicznej akcje Tesla Motors spadły o 14,5% procenta. W czwartek nadal spadały zmniejszając wartość o kolejne 7,5% do poziomu 139,77 USD. Dzisiaj nadal notują spadki, a ich cena wynosi poniżej 137 USD.</p> <p>Pod kabiną Model S znajduje się duży akumulator, który chroniony jest 7-milimetrową warstwą metalu. Zdaniem ekspertów, gdy coś przebije osłonę i uszkodzi akumulator, może dojść do zwarcia i pożaru.</p> <p>Sprawą zainteresowała się Narodowa Administracja Bezpieczeństwa Transportu Drogowego (NHTSA), która zwróci się do odpowiednich władz stanu Tennessee z zapytaniem, czy mamy do czynienia z błędem konstrukcyjnym wymagającym dalszego śledztwa. NHTSA nie zajmowała się pożarem w Seatlle, gdyż stwierdzono wówczas, że nie ma dowodu, by przyczyną był błąd konstrukcyjny.</p> <p>Po pożarze w pobliżu Seattle Tesla wysłała swoich śledczych na miejsce zdarzenia. Prawdopodobnie jej przedstawiciele będą badali i najnowszy wypadek. Jak poinformowała straż pożarna, temperatura ognia, który wybuchł z przodu samochodu, była tak wysoka, że stopiła część pojazdu i asfalt. Kabina pasażerska w chwili ugaszenia pożaru była w dobrym stanie.</p> <p>Ze statystyk wynika, że średnio każdego roku w USA dochodzi do około 194 000 pożarów pojazdów. Ginie w nich około 300 osób, a 1250 odnosi rany. Aż 61% pożarów zaczyna się od silnika, a 15% od kabiny pasażerskiej.</p> <p>Konkurenci Tesli, GM i Nissan, mówią, że nie wiedzą nic o tym, by doszło do pożaru jakiegokolwiek samochodu, który sprzedali. Przed dwoma laty podczas crash-testów zapalił się Chevrolet Volt, a GM zobowiązał się do wprowadzenia dodatkowej osłony wokół akumulatora.</p> <p>Dotychczas w USA sprzedano ponad 50 000 modeli Volt, około 38 000 samochodów Leaf Nissana, a Tesla sprzedała około 16 250 sztuk Model S.</p> <a href="http://kopalniawiedzy.pl/Tesla-Motors-Model-S-pozar,19161">« powrót do artykułu</a>
  19. Rok 2012 może przejść do historii jako rok, w którym pojawił się pierwszy sygnał, że tempo wzrostu emisji antropogenicznego dwutlenku węgla zaczęło maleć. Co bardzo ważne, spowolnienia miało miejsce pomimo wzrostu gospodarczego. Wcześniej podobne zjawisko zaobserwowano np. w 2008 roku, ale wówczas miało to związek z kryzysem gospodarczym. Niewielki wzrost emisji w roku 2012 może być pierwszym znakiem stałego spowolnienia wzrostu emisji CO2, a w końcu jej zmniejszenia - napisały w opublikowanym przez siebie dokumencie holenderska agencja ochrony środowiska i należący do Komisji Europejskiej Joint Research Centre (JRC). W 2012 roku emisja dwutlenku węgla zwiększyła się o 1,1% w porównaniu z rokiem wcześniejszym. Tymczasem od roku 2000 średni roczny wzrost emisji wyniósł 2,9 procenta. Niewielki ubiegłoroczny wzrost jest tym bardziej znaczący, że w tym samym czasie wartość światowej produkcji brutto zwiększyła się o 3,5%. Widzimy, że dochodzi do rozejścia się emisji CO2 ze światowym wzrostem gospodarczym - mówi Greet Janssens-Maenhout z JRC. Największymi emitentami są Chiny, USA oraz Unia Europejska. Odpowiadają one za ponad połowę światowej emisji dwutlenku węgla. Na trzech wymienionych obszarach doszło do spadku emisji. Największy ma miejsce w USA, gdzie do atmosfery trafiło o 4% mniej CO2 niż rok wcześniej. Stało się tak pomimo 2,8-procentowego wzrostu gospodarczego. Obecnie amerykańska emisja CO2 jest aż o 12% niższa niż w rekordowym 2007 roku. Na terenie Unii Europejskiej doszło do spadku wartości produkcji o 0,3%, ale emisja CO2 spadła aż o 1,6%. Znaczne zmiany zachodzą też w Chinach. Przez ostatnią dekadę chińska emisja dwutlenku węgla rosła o 10% rocznie. Obecnie jest ona dwukrotnie większa niż emisja w USA. W roku 2012 pomimo, że chiński PKB wzrósł o 8%, to emisja CO2 zwiększyła się o 3%. Chiny nadal produkują energię głównie z węgla, jednak coraz większy udział zyskują hydroelektrownie, gaz naturalny i energetyka jądrowa. Zdaniem Międzynarodowej Agencji Energii, głównym powodem spowolnienia wzrostu emisji jest poszukiwanie bardziej oszczędnych sposobów używania energii. W latach 2006-2012 udział energetyki wiatrowej, słonecznej i energii z biopaliw wzrósł o 200%.
  20. Ledwie miesiąc temu FBI zlikwidowało online'owy czarnorynkowy targ Silk Road, a już w sieci pojawiła się jego kolejna wersja. Silk Road 2.0 jest bliźniaczo podobny do pierwotnej witryny. Różnica polega na tym, że użytkownik w swoim profilu może uruchomić opcję dwustopniowego uwierzytelniania za pomocą PGP. Silk Road 2.0 działa w sieci Tor, a użytkownikiem usługi można zostać wyłącznie na zaproszenie osoby, która już jest w nim zarejestrowana. Nowy serwis został założony prawdopodobnie przez kilku byłych użytkowników jego wcześniejszej wersji. Nowy główny administrator podpisuje się Dread Pirate Roberts, tak samo, jak założyciel pierwszej wersji Silk Road, Ross Ulbricht, który został aresztowany przez FBI. Śledztwo w sprawie Silk Road i przeciwko Robertsowi prowadzi FBI z Nowego Jorku. To własnie jeden z jego agentów specjalnych, we współpracy z agentami agencji antynarkotykowej DEA, urzędu skarbowego (IRS) oraz innych agend pracował pod przykrywką jako użytkownik Silk Road. « powrót do artykułu
  21. Amerykańska Agencja Żywności i Leków (FDA) rozpoczęła działania, które mogą zakończyć się zakazem stosowania tłuszczów trans w produktach spożywczych. Tłuszcze trans należą do tłuszczów nienasyconych i występują naturalnie w tłuszczach zwierzęcych, gdzie izomery trans stanowią kilka procent wszystkich tłuszczów. W znacznie większych ilościach powstają w półsyntetycznych tłuszczach, takich jak margaryna czy masło roślinne, otrzymywanych w wyniku częściowego uwodornienia tłuszczów naturalnych. Uwodornienie powoduje zmianę kształtu cząsteczki, co z kolei mocno wpływa na metabolizm tłuszczów. Tłuszcze trans znacznie zwiększają ryzyko chorób układu krążenia. Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób (CDC) uważa, że w USA z powodu nadmiernego spożycia tłuszczów trans dochodzi do 20 000 zawałów rocznie, a 7000 osób umiera na choroby serca. Mimo kolejnych regulacji ograniczających udział tłuszczów trans w pożywieniu, wciąż są one szeroko stosowane. Znajdziemy je m.in. w ciastkach, ciastach mrożonych czy utwardzanych tłuszczach roślinnych. FDA poinformowała właśnie, że podjęła kroki w celu usunięcia tłuszczów trans z listy dodatków "generalnie uznawanych za bezpieczne". Jeśli tłuszcze trans z nich znikną, to przemysł spożywczy będzie musiał zaprzestać ich wykorzystywania. « powrót do artykułu
  22. Przeprowadzony w Indiach eksperyment daje nadzieję, że skończy się walka na śmierć i życie pomiędzy słoniami a rolnikami. Nocą na pola rolników przybywają słonie, które zjadają plony i niszczą uprawy. Ludzie bronią się odpalając race, bijąc w bębny, używając płotów elektrycznych czy w końcu trując zwierzęta. Każdego roku w zmaganiach giną setki ludzi i setki słoni. Teraz znaleziono skuteczną broń, która może ochronić życie ludzi i zwierząt. W zoo w Bangalore nagrano odgłosy tygrysa i pantery. Następnie na polach uprawnych w pobliżu wiosek graniczących z dwoma rezerwatami rozmieszczono głośniki i odtwarzano zbliżającym się słoniom dźwięki dzikich kotów. Gdy słonie słyszały panterę, trąbiły i zwlekały z podejściem do upraw. W końcu jednak przychodziły się pożywić. Inaczej zachowywały się jednak na dźwięk ryku tygrysa. Kiedy słyszały to niebezpieczne zwierzę, znane z zabijania małych słoniątek, szybko i bezszelestnie się wycofywały. O wynikach eksperymentu poinformowano na łamach Biology Letters. Teraz wystarczy wdrożyć nowy system ochrony pól i uratować dzięki niemu ludzi oraz zwierzęta. « powrót do artykułu
  23. Serwis DigiDay twierdzi, że Google znalazł nowy sposób na zarabianie pieniędzy. Firma poinformowała podobno reklamodawców, że testuje system, który śledzi jakie sklepy użytkownik odwiedza. I nie są to bynajmniej sklepy w internecie, a te jak najbardziej fizyczne.Śledzenie odbywa się za pomocą smartfona. Dzięki danym z systemu lokalizacyjnego, na który składają się sieci Wi-Fi i położenie przekaźników telefonii komórkowej, firma chce wiedzieć, kiedy i do jakich sklepów wchodzimy. Później informacje te są łączone z danymi o naszych zapytaniach do wyszukiwarek. System ma pokazać reklamodawcom, że reklamy wyświetlane użytkownikom smartfonów rzeczywiście działają.Wdrożenie takiego systemu wymaga całodobowego śledzenia użytkownika. Jeśli wpisze on w wyszukiwarce smartfona frazę "spodnie", wówczas Google będzie mógł wyświetlić mu reklamę najbliższego sklepu z odzieżą, a później sprawdzić, czy użytkownik rzeczywiście do niego się udał. Powiązanie takich danych pomoże przekonać reklamodawców - takich jak np. właściciel wspomnianego sklepu - że warto wykupić reklamę która, dla danej lokalizacji, będzie pojawiała się na stronie z wynikami wyszukiwania.Dan Auerbach z Electronic Frontier Foundation mówi, że użytkownicy mogą nie zdawać sobie sprawy z faktu, że gdy uruchamiają na swoim smartfonie usługi lokalizacyjne zgadzają się na ciągłe śledzenie swojego położenia. Myślę, że istnieje tutaj różnica między oczekiwaniami użytkownika a tym, co aplikacja naprawdę robi - stwierdza.Google jest w stanie śledzić nie tylko użytkowników Androida, ale również posiadaczy iPhone'ów, którzy korzystają z aplikacji Google'a dla tego urządzenia. Nawet jeśli użytkownik przestał używać danej aplikacji, to ciągle działa ona w tle i zbiera informacje o lokalizacji. Ponadto, jeśli przebywający w samym sklepie użytkownik połączy się z którymś z serwisów Google'a - wyszukiwarką, Gmailem, Google Maps - lub skorzysta z przeglądarki Chrome, jego lokalizacja zostanie odnotowana. « powrót do artykułu
  24. Niejednokrotnie słyszeliśmy, że Android jest atakowany przez cyberprzestępców, którzy wykorzystuja znajdujące się w nim dziury. Nie powinno to dziwić - przestępcy chętnie korzystają z olbrzymiej popularności Androida, a sytuacji z pewnością nie poprawia fakt, że Google dość luźno kontroluje aplikacje trafiające do Android Market.Jednak z badań przeprowadzonych przez naukowców z North Carolina State University wynika, że poważnym problemem związanym z bezpieczeństwem Androida nie jest ani luźna kontrola Google'a, ani postępowanie użytkowników, a działania producentów telefonów, którzy - by odróżnić się od konkurencji - preinstalują na swoich urządzeniach olbrzymią liczbę bezpłatnych aplikacji. Jednak ma to swoją cenę. Aplikacje te są często pełne błędów, a producenci nie kwapią się ani z ich łataniem, ani z publikacją aktualizacji.Uczeni z Karoliny Północnej przyjrzeli się aplikacjom instalowanym w dróch generacjach flagowych produktów wielkich rynkowych graczy. Zbadano google'owskiego Nexusa S i Nexusa 4, smartfony Wildfire S i One X produkcji HTC, Galaxy S2 i S3 Samsunga, Xperię Arc S i Xperię SL Sony oraz produkowane przez LG Optimus P350 i P8880.W sumie na wszystkich telefonach znajdowało się 1548 dodatkowych aplikacji. Część z nich trafiła tam za pośrednictwem Android Open Source Project, czyli wersji Androida, którą Google dostarcza producentom komórek. Jednak aż 82% zostało dodanych przez samych producentów.Aplikacje takie bardzo często zachowują się w sposób zagrażający użytkownikowi. Aż 86% preinstalowanych programów domaga się większej liczby uprawnień, niż jest im potrzebne do działania. Ten problem występuje w przypadku programów wszystkich producentów. Nawet aplikacje Google'a chcą mieć więcej uprawnień niż potrzebują.Uczeni zbadali też bezwzględną liczbę dziurawych aplikacji w każdym z telefonów oraz proporcje aplikacji wadliwych i prawidłowo działających.W kategorii proporcji dla telefonów wyprodukowanych przed 2012 rokiem najgorzej wypadł HTC Wildfire S, natomiast dla telefonów produkowanych po 2012 roku niechlubną listę otwiera Optimus P8880. Najlepiej wypadły tutaj Xperia Arc S i HTC One X.Patrząc zaś na bezwzględną liczbę dziur trzeba stwierdzić, że najmniej bezpiecznym urządzeniem wyprodukowanym przed rokiem 2012 jest HTC Wildfire S. Tylko minimalnie wygrał z nim Samsung Galaxy S2, który ma tylko o 1 dziurę mniej. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja wśród urządzeń, które powstały po roku 2012. Najmniej bezpieczny jest Samsung Galaxy S3, w którym odkryto 40 dziur. W LG Optimus P8880 odkryto 26 luk. HTC One X z 15 lukami uplasował się w środku stawki. Najlepiej wypadł Nexus 4, w którym znaleziono 3 dziury.Olbrzymim problemem jest sposób działania twórców takiego oprogramowania, którzy łatają tylko niektóre ze swoich produktów. Średnio na aktualizacje trzeba czekać pół roku. « powrót do artykułu
  25. Reporterzy Reutera dowiedzieli się, że Microsoft skrócił listę potencjalnych następców Steve'a Ballmera do mniej więcej pięciu osób. Mają się na niej znajdować obecny dyrektor Forda Alan Mullaly, były szef Nokii Stephen Elop oraz co najmniej trzech obecnych pracowników Microsoftu. Jednym z nich jest były szef Skype'a wiceprezes Microsoftu Tony Bates, drugim Satya Nadella, szef wydziału Cloud and Business Product.Niedawno Steve Ballmer ogłosił, że w ciągu najbliższych 12 miesięcy odejdzie z Microsoftu. Koncern powołał wówczas specjalny komitet, który zajmuje się poszukiwaniem następcy Ballmera. Początkowo pod uwagę brano około 40 kandydatów. Teraz listę skrócono do około 5 osób. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że komitet rozmawiał już wstępnie z Elopem, który zostanie pracownikiem Microsoftu po przejęciu od Nokii wydziału produkcji telefonów komórkowych, oraz z Mulallym. Podobno początkowo ten drugi nie był zainteresowany, jednak w ciągu ostatnich tygodni miał zmienić zdanie.Reuter twierdzi, że nazwisko następcy Ballmera poznamy dopiero za kilka miesięcy. Wcześniejsze doniesienie mówiły, że może on zostać wyłoniony jeszcze przed końcem bieżącego roku. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...