Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37587
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zwykle skłócone ze sobą Chile i Argentyna podjęły wspólny projekt ekologiczny. Do porozumienia doszło dzięki... bobrom, niszczącym lokalne środowisko naturalne. Historia tych bobrów to jeden z najbardziej znaczących i najlepiej udokumentowanych przypadków negatywnego wpływu inwazyjnego gatunku zawleczonego przez człowieka. W 1946 roku za rządów Juana Perona na Ziemię Ognistą przywieziono 20 bobrów. Złowione w Kanadzie zwierzęta trafiły na wyspę na zamówienie rządu Argentyny, który miał nadzieję, że bobry rozmnożą się, a dzięki nim na wyspie rozwinie się przemysł futrzarski. Na filmie z tamtych czasów słyszymy reportera mówiącego, że bobry, które jedzą gałęzie oraz korę, znajdą tutaj dużo pożywienia. W tym czasie kamera pokazywała olbrzymie lasy Tierra del Fuego. Zwierzęta wypuszczono, a 60 lat później stwierdzono, że w całej Patagonii liczba bobrów może sięgać nawet 100 000 osobników. Przepłynęły one z Ziemi Ognistej na kontynent, zasiedliły niezamieszkałe wyspy u wybrzeży Ameryki Południowej i ruszyły na północ, niszcząc lokalne lasy. Specjaliści z Ameryki Północnej byli zaskoczeni, gdy okazało się, że bobry mają katastrofalny wpływ na lasy Patagonii. W Kanadzie czy USA bobry reintrodukuje się właśnie w celu odbudowy środowiska naturalnego. Jednak lasy Patagonii nie składają się z wierzb, osik czy brzóz. Żaden z miejscowych gatunków nie jest w stanie przetrwać na podmokłym terenie. Jak mówi Christopher Anderson z argentyńskiego Południowego Centrum Badań Naukowych (CADIC), bobry dokonały już zniszczeń w połowie pierwotnych lasów Terra del Fuego. Gdy przegrodzą rzekę tamą, w rzece pozostaje o 75% materii organicznej więcej niż wcześniej, co prowadzi do zmiany całego cyklu obiegu węgla w zasobach wodnych. W takich warunkach pojawiają się inwazyjne gatunki roślin. Anderson informuje, że bobry odpowiedzialne są za największe zmiany środowiskowe na Tierra del Fuego od czasu ostatniej epoki lodowej. Nawet człowiek nie doprowadził tam do takich zmian. Bobry pojawiły się też na pampie, gdzie pozostawiają po sobie zdradliwe bagniste obszary, w których więzną zwierzęta hodowlane. Grupy drzew, które celowo sadzono, by osłabić wiatry wiejące na pampie, potrafią zniknąć w ciągu jednej doby. Chile i Argentyna próbowały radzić sobie z problemem już wcześniej. Jako, że mieszkańcy Ziemi Ognistej nie byli chętni, by zmienić się w traperów handlujących futrami, zaczęto niszczyć bobrze tamy za pomocą dynamitu. W latach 90. ubiegłego wieku i pierwszej dekadzie wieku XXI w obu krajach zaczęto płacić za upolowanego bobra, zachęcano restauracje, by bobrze mięso znalazło się w menu. W latach 2005-2006 w Chile upolowano 11 700 bobrów, kolejne tysiące zabito w Argentynie. Program ten nie tylko nie wpłynął zbytnio na liczebność bobrów, ale miał negatywne skutki dla środowiska naturalnego. Bobry są zwierzętami terytorialnymi. Gdy zabito jedną kolonię, na jej miejsce wprowadzała się inna. Jednak nowa bobrza rodzina nie wykorzystuje budowli poprzedników. Tworzy nowe tamy, niszcząc kolejne drzewa i powiększając tereny zalewowe. Myśliwi stracili też zainteresowanie bobrami, gdy rządy przestały płacić za ich zabijanie. Alejandro Valenzuela z Parków Narodowych Południowej Patagonii mówi, że lepszą taktyką byłoby pozostawienie na danym obszarze jednej niewielkiej kolonii bobrów, które będzie używała swoich tam i broniła terenu przed innymi bobrami. W 2006 roku Chile i Argentyna utworzyły wspólną komisję, która oszacowała, że uwolnienie środowiska od bobrów będzie kosztowało 35 milionów dolarów. Rządy otrzymały dofinansowanie programu pilotażowego. W ostatnich dniach, po wieloletnich opóźnieniach spowodowanych sporami politycznymi, Argentyna rozpoczęła projekt. Jeden dział wodny zostanie oczyszczony z bobrów, a zdobyte w ten sposób doświadczenia pozwolą na zastosowanie odpowiednich rozwiązań na szerszą skalę. Jeśli uda się usunąć bobry, oba kraje będą musiały opracować plan odnowienia lasów zniszczonych przez zwierzęta. Wstępne badania nie napawają optymizmem. Z posadzonych drzew przetrwała tylko połowa, a i one mają poważne problemy z prawidłowym rozwojem. Specjaliści mają nadzieję, że miejscowa ludność pomoże w realizacji ich planów, a przynajmniej nie będzie przeszkadzała. Bobry są fajne - mówi Valenzuela. Trudno będzie wyjaśnić ludziom, że takie piękne zwierzęta mogą sprawiać poważne problemy, a jedynym sposobem na ich rozwiązanie jest zabicie zwierząt. To nie wina zwierząt. Bobry nie są złe. To ludzie są źli. Próbujemy naprawić nasze własne błędy. « powrót do artykułu
  2. Choć wiele badań wskazuje na związek między niekorzystnym klimatem a zmierzchem różnych cywilizacji, mało kto drążył kwestię związków między poprawiającymi się warunkami środowiskowymi, nadmiarem surowców i energii a narodzinami imperiów. Najnowsza analiza pierścieni przyrostów drzewnych sosen syberyjskich (Pinus sibirica) ze środkowej Mongolii z ostatnich 1112 lat wyłamuje się z tego trendu i pokazuje, że pogoda znacząco wspomogła Czyngis-chana. W latach 1180-1190 panowała silna susza, lecz w latach 1211-1225, gdy Imperium Mongolskie się rozszerzało, było ciepło i wilgotno (15 kolejnych lat ponadprzeciętnej wilgotności pokrywało się z okresem urastania Temudżyna w siłę). W artykule opublikowanym na łamach Proceedings of the National Academy of Sciences naukowcy dowodzą, że łagodne temperatury sprawiały, że stepy pokrywały się bujną roślinnością. Zwiększało to produktywność szczególnie Doliny Orchonu, centrum Imperium. Przejście od skrajnej suszy do korzystnej wilgotności silnie sugeruje, że klimat odegrał pewną rolę w ludzkiej historii. To nie był jedyny czynnik, ale powstały idealne warunki, by charyzmatyczny lider wyłonił się z chaosu, rozwinął armię i skoncentrował siły - tłumaczy Amy Hessl z Uniwersytetu Zachodniej Wirginii. Dendrochronolodzy z Lamont-Doherty Earth Observatory Uniwersytetu Columbii pracowali w Mongolii od 1995 r. W 2010 r. Neil Pederson i Hessl szukali starych drzew do badania historii pożarów w Mongolii. Wysoko w Górach Changajskich eksplorowali równinę stwardniałej lawy z erupcji sprzed ok. 8 tys. lat. Ze szczelin z cienką warstwą gleby wyrastały modrzewie i sosny syberyjskie. Co istotne, drzewa z najsuchszych i najbardziej wymagających stanowisk są wyjątkowo wrażliwe na deszcz, dożywają imponującego wieku i pozostawiają pnie, które po obumarciu organizmu mogą się opierać żywiołom przez stulecia. I tak niektóre ze znalezionych drzew żyły ponad 1100 lat. Jeden z kawałków drewna miał pierścienie sięgające mniej więcej 650 r. p.n.e. Przemierzywszy ze sprzętem Khorgo, naukowcy porównywali próbki z młodszymi przewróconymi okazami i fragmentami pobranymi z żywych osobników. Choć analiza nadal trwa, zapis generalnie wskazuje na te same zmiany temperatury. Przeanalizowawszy 17 drzew ze starego stanowiska, Amerykanie doszli do wniosku, że łagodna pogoda sprzyjała rozrostowi traw, co z kolei doprowadziło do boomu w pogłowiu wielbłądów, jaków, czy owiec, a zwierzęta te zawsze stanowiły główne bogactwo kraju. By uniknąć gołosłowności, zespół przeprowadził rozpoznanie osadów dennych z jezior, w pobliżu których ludzie od dawna wypasali swoje stada. Avery Cook Shinneman, biolog z University of Washington, zamierza zbadać osady z niektórych z nich, by korzystając z takiego zapisu, odtworzyć liczebności różnych gatunków w poszczególnych okresach. Pani doktor tłumaczy, że chodzi jej o zmienną ilość sporów grzybów żyjących w odchodach roślinożerców oraz glonów nawożonych przez kał. Uzyskane dane zostaną wprowadzone do modelu opracowanego przez Hanqina Tiana, ekologa z Auburn University. « powrót do artykułu
  3. Znaleziono dowody wskazujące, że wulkany pomogły przetrwać epoki lodowe wielu gatunkom roślin i zwierząt. Na czele międzynarodowego zespołu naukowego stali doktor Ceridwen Fraser z Australian National University oraz doktor Aleks Terauds z Australian Antarctic Division. Uczeni przestudiowali tysiące szczątków roślin i zwierząt zebranych w Antarktyce przez ostatnich kilkadziesiąt lat. Odkryli, że więcej gatunków znajdowano w pobliżu wulkanów, niż w dalszej odległości od nich. Para wydobywająca się z wulkanów mogła wytopić pod lodowcami olbrzymie jaskinie, w których panowała temperatura o dziesiątki stopni wyższa niż na zewnątrz. Takie jaskinie i źródła gorącej pary mogły być miejscami pomagającymi przetrwać epoki lodowe - mówi doktor Fraser. Obecne badania skupiały się na Antarktyce, jednak pozwalają one zrozumieć, co działo się w innych częściach świata podczas epok lodowych. Wyjaśniają też, jak rośliny i zwierzęta przetrwały okresy, w czasie których zdecydowana większość lądów była pokryta lodem. Na Antarktyce znajduje obecnie co najmniej 16 czynnych wulkanów, a 60% gatunków antarktycznych nie występuje nigdzie indziej. One z pewnością nie przybyły na kontynent w ostatnim czasie, muszą na nim żyć od milionów lat. Naukowcy od dawna zastanawiali się, jak te gatunki przetrwały epoki lodowe, z których ostatnia zakończyła się przed mniej niż 20 000 lat - mówi profesor Peter Convey z British Antarctic Survey. Doktor Teradus, który prowadził analizę statystyczną rozkładu gatunków stwierdził, że zależność związana z odległością od wulkanów jest uderzająca. Im bliżej wulkanu, tym więcej znajdowano gatunków. To wspiera hipotezę mówiącą, że od ostatniej epoki lodowej gatunki rozszerzały swój zasięg od wulkanów. « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z Uniwersytetu Wschodniej Anglii zidentyfikowali 4 nowe gazy pochodzenia antropogenicznego, które przyczyniają się do zmniejszenia warstwy ozonowej. Autorzy artykułu z pisma Nature Geoscience podkreślają, że na razie nie udało się wskazać ich źródła. Trzy z gazów są chlorofluorowęglowodorami (CFC), a jeden wodorochlorofluorowęglowodorem (HCFC). Akademicy szacują, że przed 2012 r. do atmosfery uwolniło się ok. 74 tys. ton CFC-112, CFC112a, CFC-113a i HCFC-133a. Nie wiemy, skąd te gazy są emitowane i powinno to zostać zbadane. Prawdopodobnymi źródłami są surowce wykorzystywane do produkcji insektycydów oraz rozpuszczalniki do czyszczenia elementów elektronicznych [CFC-113a jest wyszczególniany jako półprodukt przy wytwarzaniu pyretroidów; o CFC-112 i CFC112a wspomina się z kolei przy drugim z wymienianych celów]. Co więcej, wszystkie 3 CFC rozkładają się bardzo wolno, więc nawet gdyby emisja została natychmiast wstrzymana, nie znikną przez wiele dziesięcioleci - wyjaśnia dr Johannes Laube. Nasze badania zidentyfikowały 4 gazy, których do lat 60. w ogóle nie było w atmosferze, co wskazuje na pochodzenie antropogeniczne. Naukowcy znaleźli je, analizując grenlandzki firn. Wyekstrahowane z niego powietrze jest swego rodzaju archiwum tego, co znajdowało się w atmosferze w ostatnim stuleciu. Poza tym badano próbki powietrza, pobrane z Cape Grim w Tasmanii w latach 1978-2012. W eksperymentach bazowano na chromatografii gazowej z detektorem masowym. Zespół nie tylko stwierdził, że wszystkie 4 związki zaczęły pojawiać się w atmosferze w latach 60., ale i że 2 z nich nadal się w niej akumulują. Naukowcy przyznają, że choć 74 tys. ton to niedużo w porównaniu do szczytowych emisji innych CFC w latach 80., które sięgały ponad miliona ton rocznie, zjawisko stoi w sprzeczności z postanowieniami Protokołu Montrealskiego i należy odpowiedzieć na pytanie dotyczące źródeł. « powrót do artykułu
  5. W Europie i USA Google'owi udało się uniknąć płacenia dużych kar za działania monopolistyczne. Amerykańskie i europejskie urzędy zadowoliły się, jak dotychczas, wprowadzonymi przez wyszukiwarkowego giganta zmianami bądź obietnicami ich wprowadzenia. Jednak w Indiach mogą Google'a czekać większe problemy. Koncern znalazł się pod lupą miejscowej komisji ds. konkurencyjności. Skargę złożył serwis randkowy, który twierdzi, że został zniszczony przez Google'a. Zarzuty są podobne do zastrzeżeń kierowanych pod adresem koncernu w USA i Europie. Skarżący się twierdzą, że Google wykorzystuje swoją pozycję do promowania własnych usług. Robi to poprzez ręczne pomijanie swoich algorytmów wyszukiwania, wskutek czego konkurencyjny serwis nie trafia na początek listy znalezionych witryn, traci więc użytkowników. Kłopoty Google'a w Indiach zaczęły się, gdy lokalna społeczność muzułmańska rozpoczęła protesty przeciwko wynikom wyszukiwania, w których zwracane są m.in. witryny obrażające Mahometa. Jednak poważne niebezpieczeństwo nad amerykańskim koncernem zawisło, gdy do akcji wkroczyła organizacja o nazwie The Consumer Unity & Trust Society, zwana CUTS International. O ile za europejskimi i amerykańskimi pozwami przeciwko Google'owi stał często jego główny rywal, Microsoft, o tyle w tym przypadku mamy do czynienia z organizacją popieraną przez ONZ i wiele światowych organizacji społecznych. Indyjskie prawo antymonopolowe pozwala na nałożenie grzywny w wysokości do 10% trzyletnich zysków. Taka kara oznaczałaby dla Google'a konieczność zapłacenia około 5 miliardów USD grzywny. Obecnie skardze złożonej przez Matrimony.com przygląda się Dyrektor Generalny ds. Handlu Międzynarodowego. Czeka on na komentarze i doniesienia stron trzecich dotyczące taktyki stosowanej przez Google'a. Komentarze takie może wnosić np. Microsoft. Po tym, jak wspomniany wyżej urząd zgromadzi materiały, indyjska komisja ds. konkurencyjności wniesie oficjalną skargę. Co ciekawe, władze sugerują, że sprawa nie skończy się tak, jak w USA i Europie i nie zawrą z Google'em ugody gdy ten obieca poprawę. Indyjski sąd ma nawet możliwość podzielenia miejscowego oddziału Google'a. Google ze swej strony najwyraźniej uznaje, że sprawa może zakończyć się zapłaceniem grzywny. Firma utworzyła rezerwę finansową w wysokości 750 milionów USD. « powrót do artykułu
  6. Z odczytanego niedawno listu Egipcjanina Aureliusa Poliona, który prawdopodobnie zgłosił się do rzymskich legionów na ochotnika, naukowcy dowiedzieli się, co martwiło młodego żołnierza sprzed ok. 1800 lat. W liście napisanym głównie po grecku mężczyzna wyznaje, że z desperacją czeka na wieści od rodziny (sprzedającej chleb matki, siostry i brata) i że zamierza prosić o przepustkę, by udać się w długą (około miesięczną) podróż do domu. Legionista podkreśla, że modli się za zdrowie bliskich dniem i nocą i że składa bóstwom pokłon w ich intencji. Martwię się o was, bo choć często otrzymywaliście listy ode mnie, nigdy nie odpisaliście, bym mógł wiedzieć, jak... (tu brakuje fragmentu tekstu). Polion dodaje, że napisał do matki i rodzeństwa 6 listów i wszystkie pozostały bez odpowiedzi. Będąc w Panonii [Dolnej] wysyłałem wam listy, ale traktujecie mnie jak obcego. Powinienem dostać przepustkę od mojego dowódcy i przyjechać do domu, byś mógł zobaczyć, że jestem twoim bratem. Choć papirus został odkryty ponad 100 lat temu na zewnątrz świątyni w Tebtynis (podczas ekspedycji Bernarda Grenfella i Arthura Hunta), tłumaczenia doczekał się dopiero teraz. Zajął się nim Grant Adamson, doktorant z Rice University, który wykorzystał zdjęcia w podczerwieni. Polion, który żył w czasach, kiedy Egipt znajdował się pod panowaniem Rzymian, służył w Legio II Adiutrix. Decyzję o związaniu się z wojskiem mógł podjąć, myśląc o żołdzie i wyżywieniu, nie spodziewał się chyba jednak, że los rzuci go tak daleko od domu. Z tłumaczenia Adamsona wynika, że Polion wysłał list weteranowi, który mógł go przekazać rodzinie. W artykule opublikowanym w Bulletin of the American Society of Papyrologists doktorant przekonuje, że pewne aspekty służby wojskowej są wspólnym doświadczeniem starożytnej i współczesnej cywilizacji - częścią ludzkiego doświadczenia [...]. Chodzi o takie rzeczy, jak zgryzota i tęsknota za domem.
  7. Naukowcy z czterech szwedzkich instytucji badawczych opracowali nową metodę leczenia bólu fantomowego po amputacji kończyny. Bazuje ona na połączeniu kilku technologii, m.in. rzeczywistości rozszerzonej. Przetestowano ją na pacjencie, który z silnym bólem tego typu zmagał się już od 48 lat. Udało się go znacząco ograniczyć. Ludzie, którzy tracą rękę lub nogę, często mają wrażenia fantomowe. U 70% występuje ból brakującej kończyny. Naukowcy nie znają dokładnej przyczyny tych zjawisk. Z bólem kończyny fantomowej próbuje się obecnie walczyć za pomocą kilku metod, w tym terapii lustrzanej, różnych leków, akupunktury i hipnozy. Niestety, w wielu przypadkach nic nie pomaga. Tak właśnie było w przypadku pacjenta wybranego do studium przypadku przez Maxa Ortiza Catalana z Uniwersytetu Technologicznego Chalmers. Mężczyzna stracił rękę 48 lat temu i od tej pory zmagał się z bólem wahającym się od umiarkowanego po nie do wytrzymania. Nigdy nie udało mu się całkowicie od niego uwolnić. Obecnie takie okresy się zdarzają, a ból ogólnie zelżał. Nie zdarza, by chory nie spał w nocy przez epizody intensywnego bólu. W ramach nowej metody sygnał mięśniowy z kikuta wykorzystuje się do kierowania rzeczywistością rozszerzoną. Sygnały są wychwytywane za pomocą elektrod na skórze. Następnie algorytmy przekładają je na ruchy ręki. Pacjent widzi siebie na ekranie z nałożoną wirtualną kończyną, kontrolowaną w czasie rzeczywistym przez jego własne impulsy nerwowe. Kilka cech tego systemu może łącznie odpowiadać za zniesienie bólu. Dochodzi do reaktywacji obszarów ruchowych mózgu, potrzebnych do poruszania amputowaną ręką. Poza tym wzrokowe sprzężenie zwrotne przekonuje mózg, że istnieje kończyna, która wykonuje polecenia motoryczne. Pacjent doświadcza siebie jako całości, z amputowaną kończyną na powrót znajdującą się na miejscu - podkreśla Catalan. Współczesne terapie z użyciem luster czy rzeczywistości wirtualnej bazują na sprzężeniu zwrotnym z kończyny położonej po stronie przeciwnej do amputowanej. Nasza metoda różni się od wcześniejszych technik, ponieważ sygnały kontrolujące są pozyskiwane z kikuta i dlatego sytuacją zarządza kończyna problematyczna. Teraz naukowcy planują testy kliniczne z udziałem kilku klinik ze Szwecji i innych krajów Europy. Zespół opracował też system do samodzielnego stosowania w domu. Poza tym wspomina się o rozszerzeniu dla pacjentów z odmiennymi potrzebami rehabilitacyjnymi, np. po udarze czy urazach rdzenia. « powrót do artykułu
  8. Dwoje fizyków z Uniwersytetu Harvarda zaproponowało niezwykle interesującą teorię dotyczącą zagłady dinozaurów. Ich zdaniem, do wyginięcia gadów miała przyczynić się... ciemna materia. Meteoryty regularnie bombardują powierzchnię Ziemi. Przed trzydziestu laty pojawiła się teoria, że bombardowanie to odbywa się cyklicznie, a jego przyczyną jest oddziaływanie Słońca oraz niewykrytej jeszcze gwiazdy, której oddziaływanie miałoby wypychać komety z Obłoku Oorta w kierunku wewnętrznych obszarów Układu Słonecznego. Fizycy teoretyczni z Harvarda, Lisa Randall i Matthew Reece, zaproponowali hipotezę wyjaśniającą regularność bombardowania naszej planety. Ich zdaniem jest ona spowodowana sposobem, w jaki Słońce podróżuje przez galaktykę. Słońce, a wraz z nim Układ Słoneczny, podążając śladem Ramienia Oriona wokół centrum galaktyki, poruszają się w górę i w dół przekraczając płaszczyznę galaktyki. Zdaniem Randall i Reece'a w czasie ruchu góra-dół Słońce przechodzi przez gęstszy obszar ciemnej materii. Grawitacja tej materii wpływa na komety w obłoku Oorta, kierując je w stronę naszej planety. Uczeni twierdzą, że cienki dysk ciemnej materii mógłby wywoływać na tyle silny efekt grawitacyjny, iż co około 35 milionów lat w stronę wewnętrznych części Układu Słonecznego przemieszczałaby się duża liczba komet. Zwykle uznaje się, że ciemna materia bardzo słabo oddziałuje, więc nie byłaby w stanie wywołać efektu opisywanego przez Randall i Reece'a. Jednak ci sami uczeni w ubiegłym roku wysunęli hipotezę dotyczącą ciemnej materii. Próbując wyjaśnić pewne dane uzyskane z Teleskopu Fermiego, teoretyzują, że istnieje dysk ciemnej materii, którego grubość wynosi 35 lat świetlnych, a gęstość – 1 masę słoneczną na rok świetlny do kwadratu. Naukowcy sami przyznają, że ich hipoteza opiera się na słabych dowodach. Stworzyli jednak model komputerowy, w którym wzięli pod uwagę zarówno założony przez siebie cykl bombardowania co 35 milionów lat, jak i dane dotyczące kraterów uderzeniowych o średnicy ponad 20 kilometrów, które powstały na Ziemi w ciągu ostatnich 250 milionów lat. Z modelu wynika, że zgodność wieku kraterów z hipotezą o bombardowaniu co 35 milionów lat jest 3-krotnie większa niż statystyczny przypadek. Inni naukowcy, którzy nie brali udziału w pracach Randall i Reece'a, zwracają uwagę na to, że ich hipoteza opiera się na bardzo słabych podstawach. Przyznają, że istnienie dysku ciemnej materii jest jednym z możliwych wyjaśnień, ale tak naprawdę nie wiadomo, czy cokolwiek by to wyjaśniało.
  9. Pojawiły się pogłoski, jakoby przygotowywany przez LG nowy smartfon, G3, miał zostać wyposażony w wyświetlacz o niezwykle dużej rozdzielczości. Z nieoficjalnych informacji wynika, że 5-calowe urządzenie będzie wyświetlało obraz o rozdzielczości 1440x2560 pikseli, czyli 534 ppi (piksele na cal). Dla porównania iPhone'a 5S wyposażono wyświetlacz o rozdzielczości 326 ppi, a Samsung Galaxy S5 pokazuje obraz o rozdzielczości 432 ppi. W tej chwili żaden z obecnych na rynku ani planowanych smartfonów nie oferuje tak olbrzymiej rozdzielczości jak – potencjalnie – G3. Nowy smartfon LG ma korzystać też z czterordzeniowego procesora taktowanego zegarem o częstotliwości 2,3 GHz i 3 gigabajtów pamięci RAM. Ponadto zostanie wyposażony w 13-megapikselowy aparat fotograficzny. W sieci opublikowano jedno zdjęcie wykonane podobno za pomocą nowego smartfona. Metadane informują, że fotografia została zrobiona za pomocą urządzenia LG-D972. W tej chwili na rynku nie ma tak oznaczonego urządzenia firmy LG. « powrót do artykułu
  10. Sony i Panasonic opracowały nowy dysk optyczny, który ma służyć przedsiębiorstwom do archiwizowania danych. Archival Disc ma obecnie pojemność 300 gigabajtów zapisywanych na trzech warstwach, jego wymiary odpowiadają wymiarom płyty Blu-ray, a trwałość nośnika wynosi co najmniej 50 lat. Płyta ma trafić na rynek w 2015 roku, a jej pojemność ma wówczas wynosić do 500 GB do 1 terabajta. Olbrzymią zaletą nowego nośnika jest fakt, że nie wymaga specjalnych warunków przechowywania. Nie trzeba trzymać go w klimatyzowanym pomieszczeniu o kontrolowanej temperaturze i wilgotności. Nowy dysk może być poważnym konkurentem najlepszego obecnie nośnika archiwalnych danych – taśm magnetycznych. Ich producenci gwarantują bowiem znacznie krótszy czas przechowywania danych. Na przykład kartridże LTO-5 Ultrium 3TB są objęte „jedynie” 30-letnią gwarancją. Dane można też, oczywiście, przechowywać na dyskach twardych. Jednak urządzenia te w dłuższym okresie są niezwykle zawodne. Sony i Panasonic podkreślają, że ich dysk powstał z myślą o zastosowaniach profesjonalnych. „Nie planujemy obecnie tworzenia dysków optycznych dla użytkowników domowych” - stwierdziły obie firmy. « powrót do artykułu
  11. DARPA poinformowała, że w ramach projektu Excalibur przeprowadziła udaną próbę lasera bojowego, który trafił w cel znajdujący się w odległości 7 kilometrów. Sukces osiągnięto dzięki nowemu podejściu do projektowania tego typu urządzeń. Lasery o dużej mocy, a takie są potrzebne wojskowym, borykają się z grupą problemów określanych wspólnym mianem SWaP. Mowa tutaj o ich wymiarach, wadze i zapotrzebowaniu na energię (Size, Weight and Power). Do tego dochodzą jeszcze kłopoty z wykorzystaniem laserów w praktyce. Atmosfera ma różną gęstość, nie jest jednorodna, pozostaje w ciągłym ruchu. Te wszystkie czynniki prowadzą do rozproszenia światła lasera, a zatem do osłabienia jego mocy. Skonstruowanie stosunkowo niewielkiego, lekkiego i energooszczędnego lasera, który mógłby niszczyć cele na duże odległości jest poważnym wyzwaniem. Amerykanie skonstruowali laserową macierz (optical phased array – OPA), w skład której wchodzą trzy moduły zbudowane z 7 laserów każdy. Średnica pojedynczego modułu wynosi zaledwie 10 centymetrów, całość jest zatem niezwykle mała i lekka. Dzięki modułowej budowie system jest skalowalny i – co najważniejsze – niemal idealnie radzi sobie z turbulencjami atmosferycznymi. Jest w stanie korygować je lepiej niż inne opracowane dotychczas urządzenia. Dzięki odpowiednim niezwykle szybkim algorytmom OPA jest w stanie dostosować się do bieżących warunków atmosferycznych tak, by do celu dotarła wiązka o jak największej mocy. Co więcej, wykazano, że konstrukcja taka poradzi sobie z zawirowaniami powietrza, z którymi miałaby do czynienia w sytuacji, gdyby została zamontowana na pokładzie samolotu. Celem projektu Excalibur jest opracowanie bojowego lasera o mocy 100 kilowatów, który będzie 10-krotnie lżejszy i mniejszy niż inne tego typu urządzenia. Prace DARPA posłużą nie tylko wojskowym. Dzięki temu, że specjaliści skupiają się na takich problemach jest rozmiary, waga czy warunki atmosferyczne, doświadczenia zdobyte przy Excaliburze posłużą też budowie doskonalszych laserów komunikacyjnych czy laserów wykorzystywanych do pomiarów czy identyfikowania obiektów. « powrót do artykułu
  12. Budżet NASA, rozpatrywany jako odsetek budżetu federalnego, zmniejsza się od czasu lądowania na Księżycu. Wówczas USA wydawały na potrzeby swojej agencji kosmicznej aż 3% budżetu federalnego. Do roku 1980 odsetek ten spadł do poniżej 1%. Obecnie NASA ma do dyspozycji „zaledwie” 0,5% budżetu państwa. To nadal imponująca kwota 17 miliardów dolarów. Wygląda na to, że administracja prezydenta Obamy, pomimo groźnych pomruków pod adresem NASA, uznała, iż Agencja ma duże znaczenie dla kraju i jego przyszłego rozwoju. W porównaniu z rokiem 2013 budżet NASA zmniejszono zaledwie o 100 milionów dolarów (0,57%). Szef NASA, Charles Bolden, poinformował, na co zostaną przeznaczone pieniądze. Agencja ma obecnie trzy priorytety. Pierwszym z nich jest utrzymanie już istniejących misji i projektów. Drugim, kontynuacja rozwoju i utrzymanie amerykańskiej przewagi w komercjalizacji przemysłu kosmicznego. Trzecim priorytetem są natomiast prace na rzecz odzyskania całkowitej samodzielności w dziedzinie załogowych lotów kosmicznych. Obecnie Amerykanie, po przejściu promów kosmicznych na emeryturę, nie są w stanie samodzielnie wysłać człowieka w przestrzeń kosmiczną. Ma to się zmienić dopiero w 2017 roku. Do tego czasu NASA będzie wydawała spore pieniądze na prace nad projektem Orion. W bieżącym roku przeznaczy na ten 2,78 miliarda USD. Dużą część pochłoną takie wydatki jak koszty osobowe czy koszty utrzymania infrastruktury, ale pieniędzy na zabraknie też na specjalistyczne badania. Znaczną część budżetu NASA pochłania utrzymanie Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Amerykanie wydają na nią 3 miliardy USD. Kolejne 850 milionów dolarów trafia do sektora prywatnego. Znawcy tematu mówią, że to właśnie dzięki rozwojowi prywatnego przemysłu kosmicznego Amerykanie wciąż odgrywają wiodącą rolę w badaniach przestrzeni kosmicznej. NASA musiałaby wydać znacznie większe pieniądze, by samodzielnie osiągnąć to, co dostarczyli jej komercyjni partnerzy. NASA została zobowiązana też do przygotowania i przeprowadzenia misji na Europę, księżyc Jowisza. Z doniesień prasowych wynika, że Agencja nie miała w planach przeprowadzenia takiej misji, jednak zmusili ją do tego prawodawcy. Misja na Europę to pomysł zafascynowanego nauką kongresmena Johna Culbersona. Culberson wie, że istnieje spore prawdopodobieństwo, iż na Europie występują jakieś formy życia. Dlatego też, mimo iż NASA o to nie prosiła, doprowadził do zwiększenia budżetu Agencji o 43 miliony w roku ubiegły i o 80 milionów w roku bieżącym, właśnie na przeprowadzenie misji na Europę. Odkrycie pozaziemskiego życia miałoby olbrzymi wydźwięk propagandowy. Z punktu NASA wchodzenie w spór z Culbersonem nie jest korzystne, gdyż kongresmen prawdopodobnie zostanie kolejnym przewodniczącym potężnego i wpływowego komitetu decydującego o przeznaczaniu pieniędzy na wydatki celowe, zatem Agencja może zyskać na dobrych stosunkach z nim. Kolejny istotny punkt w budżecie NASA stanowią wydatki na Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba, który w bieżącym roku pochłonie 645 milionów dolarów. Kolejne 1,77 miliarda zostanie wydane na nauki o Ziemi, takie jak np. modelowanie klimatu czy meteorologia, a 1,28 miliarda USD będą NASA kosztowały misje planetarne, w tym misje na Marsa, Europę czy misja na asteroidę. « powrót do artykułu
  13. ArmaLite, amerykańska firma produkująca broń, wykorzystała w swojej kampanii reklamowej wizerunek Dawida Michała Anioła. Wzbudziło to spore poruszenie zarówno wśród włoskich specjalistów ds. dziedzictwa narodowego, jak i polityków. Minister kultury Dario Franceschini stwierdził na Twitterze, że montaż z karabinem snajperskim AR-50A1 jest obraźliwy i narusza prawo. Oburzenie jest tym większe, że wartą 3 tys. dol. broń nazywa się dziełem sztuki. W kampanii uwzględniono 2 zdjęcia; poza tym z Dawidem zaprezentowano wersję z wnętrzem muzealnym, gdzie przed zwiedzającym na ścianie między obrazami wisi karabin. Dawidowa reklama ukazała się w kilku pismach, m.in. w amerykańskim Rifle Firepower, i choć nie ma zbyt dużego zasięgu, przez poruszenie wyjątkowo drażliwej struny wywołała zażartą dyskusję. Franceschini podkreśla, że rząd jako właściciel praw do komercyjnego wykorzystania wizerunku Dawida będzie naciskać na ArmaLite, by wycofało kampanię. Cristina Acidini, dyrektorka Rady Dziedzictwa Narodowego i Sztuk Pięknych, wystosowała do firmy z Illinois oficjalną notę, w której także domaga się zakończenia akcji. Argumentuje to m.in. zniszczeniem wizerunku. Angelo Tartuferi, dyrektor Galerii Akademii, gdzie wystawiany jest Dawid, powiedział w wywiadzie, że prawo stanowi, że estetycznej wartości dzieła nie wolno zniekształcać. Wg niego, twórcy reklamy dla ArmaLite zawinili więc nie tylko brakiem dobrego smaku... « powrót do artykułu
  14. Dziennikarze Bloomberga zauważyli w sprawozdaniu finansowym Twittera informację, że firma zapłaciła IBM-owi 36 milionów dolarów w ramach ugody za naruszenie patentów Błękitnego Giganta. W listopadzie ubiegłego roku IBM wysłał do Twittera list, w którym poinformował, że serwis naruszył co najmniej 3 patenty. Obie firmy przystąpiły do negocjacji, w wyniku których Twitter kupił licencję na około 900 patentów. Teraz wiemy, że firma zapłaciła za nie 36 milionów dolarów. IBM jest właścicielem największej liczby patentów spośród wszystkich amerykańskich firm. Swego czasu z samych tylko licencji do kasy IBM-a wpływało 2 miliardy dolarów rocznie. W ubiegłym roku przychody Twittera wyniosły 665 milionów USD, zatem za patenty firma zapłaciła ponad 5% przychodów. Przedsiębiorstwo poinformowało o stracie w wysokości 34,3 milionów USD. Patenty, o naruszenie których został oskarżony Twitter noszą numery 6,957,224; 7,072,849; 7,099,862. « powrót do artykułu
  15. Zespół Antonia Camurriego z Uniwersytetu w Genui zbudował system z Kinectem Microsoftu, który pozwala komputerowi odczytać emocje użytkownika z mowy ciała. Komputery wykorzystywano już wcześniej do odczytywania emocji, ale zazwyczaj koncentrowano się na analizie twarzy lub nagrywaniu głosu. W tym przypadku wystarczy, że ktoś przejdzie przez pomieszczenie lub zwyczajnie siądzie przy biurku, nie trzeba mówić czy patrzeć w kamerę. System tworzy prosty wizerunek postaci, zawierający informacje nt. ruchów głowy, tułowia, dłoni i ramion. Oprogramowanie szuka pozycji reprezentatywnych dla określonych stanów emocjonalnych. Opuszczona głowa i zwieszone ramiona wskazują np. na smutek lub strach. Jeśli, tak jak w tym przypadku, 2 emocje charakteryzują się podobnym ułożeniem ciała, czynnikiem rozstrzygającym jest prędkość ruchu; tutaj niewielka wskazuje na smutek, a większa na strach. Podczas testów Włosi wykazali, że system trafnie rozpoznawał emocje ludzika w 61,3% przypadków, podczas gdy wskaźnik poprawnych wskazań dla 60 ochotników wynosił 61,9%. Camurri pracuje nad grami, które uczyłyby dzieci z autyzmem rozpoznawać emocje i wyrażać je za pomocą ruchów ciała. W jednej z gier dziecko prosi się o obejrzenie krótkiego filmu z aktorem odgrywającym emocję. Później zachęca się użytkownika, by spróbował odgadnąć, o jakie uczucie chodziło. Specjalista dodaje, że można również prosić dziecko o oddanie tej samej emocji ciałem. Poza tym Włosi wspominają o zastosowaniu systemu do ustalenia, w jakim stopniu członkowie grupy są dostrojeni do lidera (analizowano by różne sygnały, np. ruchy głowy w czasie słuchania wypowiedzi). « powrót do artykułu
  16. W jednej z chińskich fabryk IBM-a wybuchł strajk. Ponad 1000 pracowników wyraziło w ten sposób sprzeciw wobec umowie z Lenovo. Chiński gigant IT odkupił od IBM-a wydział zajmujący się produkcją lowendowych serwerów x86. W ramach transakcji Lenovo przejmie też pracowników produkujących serwery. Dotychczasowym pracownikom Błękitnego Giganta nie podobają się warunki oferowane przez Lenovo. IBM twierdzi, że pracownikom zaproponowano wybór – mogą przyjąć pracę na warunkach podobnych do tych, jakie mieli u dotychczasowego pracodawcy lub przyjąć korzystną odprawę. Strajk trwa od kilku dni, jednak nie wpłynął on na decyzje IBM-a i Lenovo. Pracownicy zapowiadają, że będą kontynuowali protest. Opisywany strajk nie jest ostatnio niczym wyjątkowym. Od połowy 2011 roku do końca roku 2013 w Chinach miało miejsce – według oficjalnych danych – 1171 strajków. Bardzo często strajkują pracownicy przejmowanych firm. Nie chodzi tutaj tylko o przejmowanie części zachodnich przedsiębiorstw przez firmy chińskie, co rzeczywiście często wiąże się z pogorszeniem warunków pracy. W listopadzie ubiegłego roku do strajku przystąpiło 3000 osób zatrudnionych w fabryce Nokii w Dongguan. Sprzeciwiali się oni przejęciu ich firmy przez Microsoft. Obywatele bogacących się Chin stają się coraz bardziej świadomi swoich praw. Proces ten następuje bardzo szybko. W latach 1980-2010 liczba mieszkańców Chin, którzy muszą przeżyć dzień za mniej niż 1,25 USD spadła z 835 do 156 milionów. Jednocześnie polityka jednego dziecka spowodowała, że rodzi się coraz mniej ludzi, a z kolei coraz więcej Chińczyków chce dłużej się kształcić. A to oznacza, że liczba robotników nie zwiększa się tak szybko, jak zapotrzebowanie na ich pracę, co powoduje wzrost znaczenia osób pracujących fizycznie. Taka sytuacja wymusza nie tylko wzrost płac, ale również inwestycje w wysokie technologie, w których zapotrzebowanie na pracę fizyczną jest minimalizowane.
  17. Na pierwszy rzut oka mogłoby się wydawać, że Pristionchus pacificus to jeden z wielu zwyczajnych nicieni. Okazuje się jednak, że jego larwy tworzą wieże złożone nawet z tysiąca osobników. Choć pojedynczy organizm mierzy zaledwie 1/4 mm, stworzona wspólnie konstrukcja może mieć aż centymetr wysokości. P. pacificus zaraża pędraki skarabeuszy. Nicień czeka, aż gospodarz padnie z przyczyn naturalnych, a następnie żywi się mikroorganizmami, które na nim rosną. W cyklu życiowym P. pacificus występuje forma zatrzymanego rozwoju, tzw. dauer. Jest ona bardziej odporna na stres środowiskowy i staje na "ogonie", by sięgnąć do przemieszczającego się w pobliżu chrząszcza. Sider Penkov i Akira Ogawa zauważyli, że nicienie próbują swoich sił również kolektywnie, w wieżach. Choć konstrukcje z dauerów występują m.in. u Caenorhabditis elegans, są one o wiele mniejsze i nietrwałe. Gdy naukowcy popychali analogiczny wytwór P. pacificus drutem, nic się nie działo. W wodzie larwy zaczynały co prawda pływać, ale nadal trzymały się w spójnej grupie. Działała na nie wyłącznie odrobina detergentu. Po dodaniu go do cieczy wieże rozpadały się na masę indywidualnych larw. Dodając dwa do dwóch, biolodzy stwierdzili, że larwy muszą być sklejone wodoodporną substancją, która rozpuszcza się pod wpływem detergentu. Niedługo po tym, jak pojawiał się dauer, udało im się zresztą zobaczyć wydzielające się na oskórku krople. W ich składzie wykryto ester woskowy o wyjątkowo dużej cząsteczce - C60H100O2N (nematoil). Kiedy autorzy artykułu z pisma Nature Chemical Biology zsyntetyzowali ten związek i pokryli nim C. elegans i one były w stanie utworzyć trwałe wieże. Choć akademicy sporo się już dowiedzieli, nadal muszą odpowiedzieć na parę pytań, np. co sprawia, że larwy w ogóle się zbierają i jak koordynują swoje ruchy. « powrót do artykułu
  18. Nowe badania przeprowadzone w Kenii wykazały, że afrykańskie słonie używają specyficznego dźwięku, którym ostrzegają się przed obecnością ludzi. Specjaliści z Oxford University, Save the Elephants oraz Animal Kingdom przeprowadzili eksperymenty, w ramach których odpoczywającym słoniom odtwarzano głosy lokalnego plemienia Samburu. Słonie błyskawicznie reagowały na odtwarzane dźwięki, stawały się bardziej czujne i oddalały się od zagrożenia, wydając przy tym charakterystyczny, niski dźwięk. Naukowcy odtworzyli ten dźwięk innym słoniom. Zareagowały one tak samo, jak grupa słysząca ludzi – stały się czujne, zaczęły uciekać i wypatrywać zagrożenia. Najnowsze badania bazują na wcześniejszych spostrzeżeniach, gdzie zauważono, że słonie mają specjalny dźwięk na oznaczenie rozdrażnionych pszczół. Ludzie nie są w stanie wychwycić różnicy pomiędzy oboma dźwiękami, jest ona jednak wyraźna dla słoni. Naukowcy nie wykluczają, że dźwięki wydawane przez słonie są odpowiednikami ludzkich wyrazów. Z pewnością można zaś stwierdzić, że słonie wydają co najmniej dwa różne dźwięki na oznaczenie dwóch różnych zagrożeń. Zauważono też, że słonie słysząc dźwięk oznaczający zagrożenie ze strony ludzi nie potrząsają głowami. Czynią tak natomiast, gdy usłyszą ostrzeżenie przed pszczołami. Potrząsanie głową ma wówczas odpędzać owady. Co ciekawe, szczegółowa analiza obu dźwięków wykazała, że różnią się one dźwiękami przypominającymi samogłoski. Badania nad językiem słoni mają chronić te zwierzęta, gdyż mogą zapobiegać konfliktom z rolnikami. Uczeni, gdy odkryli, że słonie boją się pszczół, zaczęli ustawiać ule wokół pól. « powrót do artykułu
  19. Sztuka zaraźliwego entuzjazmu Kim tak naprawdę jest Richard Dawkins? Genialnym naukowcem czy religijnym szarlatanem? Jego kolejne tezy budzą mnóstwo skrajnych emocji, od zachwytu po zagorzałą krytykę. Jedno jest pewne - to znakomity orator i doskonały pisarz. Teksty wychodzące spod jego pióra są uznawane za wybitne i nawet najwięksi przeciwnicy przyznają, że argumentacja, jaką stosuje, jest niebezpiecznie przekonująca... Możesz kochać Dawkinsa albo go nienawidzić, nie wolno Ci jednak przejść obojętnie obok tej książki. Jest ona imponującym wycinkiem naszego wszechświata, doskonale przeanalizowanym i odkrytym na nowo. To zebrane w jednej książce najlepsze i najbardziej przełomowe z esejów Dawkinsa: na temat pseudonauki, determinizmu, memetyki, religii, terroryzmu i wielu innych. To także poruszający hołd złożony przyjaciołom i polemistom. Przyjrzyj się z bliska myśleniu i pasji jednego z największych intelektualistów naszych czasów. Poznaj jego trzeźwe poglądy na rzeczywistość oraz refleksje, które sprawią, że spojrzysz na wiele spraw we własnym życiu z zupełnie nowej perspektywy. Profesor Richard Dawkins - brytyjski etolog, zoolog, ewolucjonista i publicysta. Jest laureatem wielu prestiżowych nagród naukowych i literackich, a także szefem katedry popularyzacji nauki na Uniwersytecie Oksfordzkim. Napisał wiele książek, które zmieniły bieg nauki, w tym Rozplatania tęczy, Ślepego zegarmistrza i Boga urojonego. Mieszka w Oksfordzie. « powrót do artykułu
  20. Pacjentki z rakiem piersi z wysokimi poziomami witaminy D we krwi 2-krotnie częściej przeżywają chorobę niż kobiety z niskimi jej stężeniami. W ramach wcześniejszych badań prof. Cedric F. Garland z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego ustalił, że niskie stężenia witaminy D wiążą się z wysokim ryzkiem przedmenopauzalnego raka piersi. Odkrycie to skłoniło go do poszukiwania odpowiedzi na pytanie, jak kształtuje się zależność między 25-hydroksywitaminą D (25-OH-D), metabolitem witaminy D, a wskaźnikiem przeżywalności raka piersi. Zespół Garlanda przeprowadził analizę statystyczną 5 badań, w których stężenie 25-OH-D oznaczano zarówno w czasie postawienia diagnozy, jak i okresie śledzenia losów pacjentek średnio przez 9 lat. Łącznie studia objęły 4443 chore z rakiem piersi. Metabolity witaminy D nasilają komunikację między komórkami, włączając białko, które blokuje agresywne podziały komórkowe. Tak długo, jak receptory witaminy D występują, wzrost guza jest hamowany, nie dochodzi też do rozbudowy sieci naczyń. Do utraty receptorów witaminy D dochodzi na bardzo zaawansowanych etapach rozwoju nowotworu. Z tego powodu przeżywalność pacjentek z wysokimi stężeniami witaminy D we krwi jest lepsza. Kobiety z wysokimi stężeniami w surowicy miały średnio 30 ng 25-OH-D na ml. W grupie z niskimi wskazaniami średnia wartość wynosiła 17 ng/ml. Choć by potwierdzić uzyskane wyniki, Garland zaleca, by przeprowadzić randomizowane i kontrolowanego placebo badania, i on, i jego współpracownica Heather Hofflich uważają, że studium pokazuje, że warto uwzględnić witaminę D jako lek wspomagający tradycyjną terapię. Nie ma przekonujących powodów, dla których należałoby czekać na dalsze studia, by włączyć suplementy witaminy D do standardowej procedury terapeutycznej, ponieważ potrzebną do osiągnięcia wysokiego poziomu w surowicy powyżej 30 ng bezpieczną dawkę witaminy D już wyznaczono. W metaanalizie z 2011 r. Garland stwierdził, że poziom 50 ng w surowicy wiąże się z niższym o połowę ryzykiem raka piersi. Mimo że istnieją różnice we wchłanianiu, kobiety, które dziennie spożywają 4000 międzynarodowych jednostek witaminy D z pokarmem lub suplementami, powinny go osiągnąć. « powrót do artykułu
  21. Zdaniem ekspertów z firmy Kaspersky Lab sieci Tor grozi zalanie przez cyberprzestępców. Tor zapewnia sporą anonimowość, dlatego od dawna wykorzystywany był również w celu ukrycia nielegalnej działalności. Jednak w ciągu ostatniego roku zainteresowanie Torem ze strony świata przestępczego wyraźnie wzrosło. Siergiej Łożkin, jeden z badaczy pracujących dla Kaspersky Lab, informuje, że z Tora korzysta już co najmniej 900 nielegalnych usług. To sporo, zważywszy na fakt, że w skład Tora wchodzi zaledwie ponad 6500 serwerów. Zdaniem Łożkina wielka popularność Tora w świecie przestępczym rozpoczęła się wraz z rosnącą popularnością serwisu Silk Road. Z sieci korzysta coraz więcej usług, które oferują narkotyki, broń, szkodliwe oprogramowanie czy ukradzione dane dotyczące kart płatniczych. Jednym z najnowszych przykładów użycia Tora przez przestępców jest stworzenie za jego pomocą androidowego botnetu. Zauważono również, że tradycyjne botnety coraz częściej eksperymentują z Torem. Obecnie liczbę klientów korzystających z Tora w dowolnym momencie szacuje się na 2,5-3 milionów. Odsetek osób prowadzących nielegalną działalność jest prawdopodobnie stosunkowo nieduży, podobnie jak w pozostałej części internetu. W ciągu ostatnich miesięcy popularność Tora rośnie. Jeszcze we wrześniu 2013 roku sieć miała zaledwie milion użytkowników dziennie. W ciągu tygodnia ich liczba wzrosła do 5 milionów. « powrót do artykułu
  22. Większa zawartość kwasów omega-3 w diecie wiąże się z lepszym snem. Zespół z Uniwersytetu Oksfordzkiego sprawdzał, czy 16-tygodniowa interwencja, w czasie której dzieciom podawano codziennie 600 mg suplementu z glonów, poprawi ich sen. Uczniów podstawówki biorących udział w studium nie wybrano pod kątem zaburzeń snu; wszyscy mieli jednak problemy z czytaniem. Na początku randomizowanego i kontrolowanego placebo badania rodzice wypełniali kwestionariusz nt. snu dzieci. Okazało się, że u 4 na 10 występowały regularne zaburzenia snu. W grupie źle sypiających maluchów 43 osobom założono na nadgarstek aktygrafy, które miały monitorować ruchy w łóżku w ciągu 5 nocy. Brytyjczycy zauważyli, że w porównaniu do dzieci przyjmujących kukurydziane lub sojowe placebo, uczniowie z grupy zażywającej kwasy omega-3 spali w ciągu nocy 58 min dłużej. Poza tym występowało u nich 7 epizodów wybudzania mniej. W czasie 2-fazowego studium jakość snu 362 zdrowych 7-9-latków oceniano z uwzględnieniem poziomu długołańcuchowych wielonienasyconych kwasów tłuszczowych (ang. long-chain polyunsaturated fatty acids, LC-PUFA) n-3 i n-6 w próbkach krwi z palca. Wcześniejsze badania sugerowały powiązania między złym snem a niskim poziomem omega-3 LC-PUFA u niemowląt oraz dzieci i dorosłych z zaburzeniami zachowania lub uczenia. Jak podkreślają autorzy raportu z Journal of Sleep Research, to pierwsze studium nad wpływem statusu kwasów tłuszczowych na sen u zdrowych dzieci. Na początku rodzice/opiekunowie wypełniali Child Sleep Habits Questionnaire (CSHQ). W ankiecie uwzględniono różne problemy, w tym niechęć do kładzenia się spać, zgrzytanie zębami, mówienie przez sen, lunatykowanie czy przeciągające się zasypianie. Wyniki pokazały, że u 40% badanych osiągały one poziom kliniczny. Brytyjczycy stwierdzili, że wyższe stężenie kwasu dokozaheksaenowego (DHA) we krwi wiązało się z lepszym snem, a zwłaszcza z mniejszymi oporami przed kładzeniem się spać, mniejszą liczbą parasomnii (somnambulizmu, lęków nocnych, koszmarów sennych czy bruksizmu) oraz ogólnych zaburzeń snu. Wyższy stosunek DHA do będącego wielonienasycyonym kwasem omega-6 kwasu arachidonowego (AA) także wiązał się z lepszą jakością snu. Wykrycie klinicznych zaburzeń snu u 4 na 10 dzieci z próby reprezentatywnej dla populacji generalnej stanowi powód do obaw. Od dawna wiadomo, że substancje powstające w organizmie z kwasów n-3 i n-6 odgrywają kluczową rolę w regulacji snu. Niższe stosunki DHA powiązano np. z niższymi stężeniami melatoniny, a to pasuje do naszych ustaleń, że problemy ze snem były poważniejsze u dzieci z mniejszymi poziomami DHA we krwi - wyjaśnia prof. Paul Montgomery. Naukowcy podkreślają, że przez wzgląd na niewielką liczebność próby w przyszłości trzeba by powtórzyć badania zakrojone na szerszą skalę. « powrót do artykułu
  23. U wybrzeży Iraku znaleziono pierwszą rafę koralową. Dotychczas znane były rafy występujące u wybrzeży Bahrajnu, Iranu, Kuwejtu, Omanu, Kataru, Arabii Saudyjskiej i Zjednoczonych Emiratów Arabskich. Specjaliści sądzili, że w irackich wodach rafy koralowe nie występują. Znaleziona w ubiegłym roku rafa ma powierzchnię 28 kilometrów kwadratowych. Koralowce przystosowały się do jednego z najtrudniejszych środowisk, w jakich występują te organizmy. Temperatura wody waha się tutaj od 14 do 34 stopni Celsjusza, wystepują tam silne prądy, a sama woda jest zanieczyszczona. Odkrycie rafy w takim miejscu zainteresowało nie tylko organizacje ekologiczne czy agendy rządowe, ale także naukowców specjalizujących się w badaniu systemów morskich. Do Iraku należy wąski pas Zatoki Perskiej, zdominowany przez deltę Szatt al-Arab utworzoną z połączenia Tygrysu i Eufratu oraz ujściem rzeki Karun. Wody rzek niosą osady. Często są też zanieczyszczone ropą naftową. Widoczność w wodzie sięga zaledwie 1 metra, wody bardzo gwałtownie mieszają się ze sobą. To właśnie z powodu tak niekorzystnych warunków przypuszczano, że u wybrzeży Iraku nie występują rafy koralowe. Wyprawy badawcze podjęte przez Irakijczyków i Niemców w latach 2012-2013 ujawniły, że na większych głębokościach, w tych bardzo niekorzystnych warunkach, istnieje żywa rafa koralowa. Jej koordynaty to 29°37′00 N i 048°48′00 E. Rafa występuje na głębokości od 7 do 20 metrów, w miejscu, w którym pływy zmieniają poziom morza o 3 metry, prędkość prądu wynosi 3-4,5 metra na sekundę. Rafę zamieszkują koralowce Platygyra pini, Turbinaria stellata, Tubastrea sp.,Porites lobata, Porites sp., Astroides calycularis, Goniastrea edwardsi, koralowiec ośmiopromienny Junceella juncea, liczne gatunki wężowideł, gąbki i małże. Uczeni nie wykluczają, że rafa, ze względu na trudne warunki naturalne, charakteryzuje się specyficznym metabolizmem. Badanie raf koralowych występujących w nietypowym, nieprzyjaznym otoczeniu ma duże znaczenie w obliczu zachodzących zmian klimatycznych. Dzięki nim naukowcy mają szansę dowiedzieć się, jak mogą zachowywać się tak delikatne ekosystemy jak rafy koralowe wobec niekorzystnych zmian. Badania irackiej rafy mogą być o tyle istotne, że skądinąd wiadomo, iż historycznie teren Iraku był niejednokrotnie świadkiem poważnych zmian powodowanych zarówno przez czynniki naturalne jak i przez działalność człowieka. « powrót do artykułu
  24. Słonice indyjskie (Elephas maximus), które rodzą w wieku nastoletnim, umierają wcześniej, ale mają większe rodziny od samic zostających matkami w późniejszym wieku. Naukowcy badali słonie, które pracują dla państwowego przemysłu drzewnego Birmy. Szacuje się, że w tym kraju wykorzystuje się w ten sposób ok. 5 tys. zwierząt. Zwolennicy opisywanej metody transportu podkreślają, że nie wymaga ona budowania dróg w lesie ani stosowania ciężkiego sprzętu. Nocą i w czasie wolnym od pracy słonie mogą się przemieszczać po dżungli. Spotykają się wtedy i krzyżują z dzikimi pobratymcami. Ponieważ u półdzikich słoni współczynnik płodności i przeżywalność młodych są niskie, każdego roku wyłapuje się coraz więcej dzikich E. maximus. To powoduje, że dzika populacja maleje w tempie, które jak się szacuje, może doprowadzić do wyginięcia słoni indyjskich na wolności do końca tego stulecia - podkreśla dr Adam Hayward z Uniwersytetu w Sheffield. Rząd Birmy ma tego świadomość i jest zainteresowany optymalizacją zarządzania swoimi hodowlanymi słoniami. W ciągu ostatnich 70 lat rządowi weterynarze prowadzili szczegółowe dzienniki dotyczące zdrowia i rozmnażania słoni. Zespół Haywarda postanowił je przeanalizować, by znaleźć wzorce, które mogłyby poprawić słoniowe perspektywy na przyszłość. Brytyjczycy zauważyli, że słonice rodzące przed 19. rokiem życia 2-krotnie częściej nie przekraczały granicy wieku 50 lat. W ciągu życia miały jednak więcej młodych, co oznacza większą liczbę okazji do przekazania genów i lepszy potencjał reprodukcyjny. Tym, co ostatecznie się liczy, nie jest długość życia, lecz liczba pozostawionych po sobie dzieci. Uznaje się, że ustalając, czemu niektóre osobniki są lepszymi reproduktorami [...] i wskazując główne czynniki skracające życie, będzie można opracować strategię zarządzania dostosowaną do zwiększenia trwałości populacji pomagającej przy wyrębie. Hayward zaznacza, że naukowcy interesują się porównaniem starzenia słoni i ludzi, a zwłaszcza menopauzy. « powrót do artykułu
  25. W połowie września ubiegłego roku teleskopy Catalina i Pan-STARRS zaobserwowały nietypowo wyglądającą asteroidę P/2013 R3. Dwa tygodnie później przyjrzano się jej za pomocą teleskopu Keck. Obserwacje ujawniły trzy poruszające się razem obiekty, otoczone chmurą pyłu wielkością dorównującą średnicy Ziemi. Keck pokazał, że warto się temu przyjrzeć za pomocą Hubble'a - mówi profesor David Jewitt z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Dzięki Hubble'owi naukowcy dowiedzieli się, że mają do czynienia z 10 wspólnie poruszającymi się obiektami, z których każdy ma warkocz podobny do komety. Cztery największe odłamki skalne miały średnicę po około 180 metrów. Zauważono, że poszczególne odłamki oddalają się od siebie z prędkością około 1,5 kilometra na godzinę. Uczeni stwierdzili, że mają do czynienia z rozpadającą się asteroidą. To pierwszy w historii przypadek zaobserwowania takiego zjawiska. Naukowcy twierdzą, że asteroida nie rozpada się z powodu zderzenia z innym obiektem. Takie zderzenie doprowadziłoby do gwałtownego rozczłonkowania, a szczątki asteroidy oddalałyby się od siebie znacznie szybciej. Wykluczono też możliwość, że rozpad jest spowodowany rozgrzaniem asteroidy przez Słońce. W takim procesie znajdujący się wewnątrz lód odparowuje, wzrasta ciśnienie, które rozsadza obiekt. W miejscu, gdzie znajduje się P/2013 R3 jest zbyt zimno, by mogło dojść do znaczącej sublimacji. Asteroida rozpada się w wyniku tzw. efektu YORP (Yarkovsky-O'Keefe-Radzievskii-Paddack). Polega on na zmianie prędkości obrotowej niewielkich asteroid pod wpływem promieniowania słonecznego. Jedna strona asteroidy jest ogrzewana przez Słońce, przez co staje się cieplejsza od drugiej. Promieniowanie cieplne z tej strony jest silniejsze, powstaje różnica w ciśnieniu promieniowania, która prowadzi do zmiany prędkości obrotowej ciała. Efekt YORP został zaproponowany w 2000 roku. Od tamtego czasu udało się zaobserwować jego działanie na dwie asteroidy. Spekulowano też, że przyspieszenie może być tak znaczące, iż doprowadzi do rozerwania asteroidy. Teraz zdobyto bezpośredni dowód, że domysły były prawdziwe. Uczeni przypuszczają, że P/2013 R3 rozpadł się, gdyż miał mocno spękane wnętrze. Spękania były spowodowane licznymi kolizjami z przeszłości.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...