-
Liczba zawartości
37588 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Naprawa bariery krew-mózg (ang. blood–brain barrier, BBB) po udarze może zapobiec chronicznym deficytom mózgowym. Po udarze niedokrwiennym integralność bariery krew-mózg bywa naruszona w rejonach odległych od pierwotnego miejsca uszkodzenia. Z kolei diaschiza, bo o niej mowa, może prowadzić do przewlekłych deficytów poudarowych. Po udarze niedokrwiennym patologiczne zmiany w odległych rejonach mózgu przyczyniają się do chronicznych deficytów. Te zmiany są często związane z utratą integralności bariery krew-mózg, stanem, który należy uwzględnić, rozwijając strategie leczenia udaru i jego długoterminowych konsekwencji - podkreśla dr Svitlana Garbuzova-Davis z Uniwersytetu Południowej Florydy. Edward Haller, który zajmował się mikroskopią elektronową i analizował zdjęcia, podkreśla, że poważne uszkodzenie BBB występowało w komórkach nabłonka i perycytach, prowadząc do przeciekania naczyń włosowatych w obu półkulach. Podczas gdy ostry udar to stan zagrażający życiu, autorzy artykułu z Journal of Comparative Neurology wyjaśniają, że u pacjentów, którzy go przeżyli, do wielu części mózgu nadal dopływa niedostateczna ilość krwi, co przyczynia się do przewlekłego uszkodzenia i niepełnosprawności. Wcześniejsze badania zespołu dotyczące podostrego udaru niedokrwiennego wykazały dalekosiężne uszkodzenie mikrowaskularne (występowało ono nawet w rejonach mózgu znajdujących się naprzeciwko pierwotnego miejsca urazu). O ile większość badań nt. udaru i BBB dotyczy ostrej fazy, najnowsze studium ujawniło długoterminowe skutki w różnych częściach mózgu. Nasze badania [na szczurach] wykazały, że upośledzona integralność bariery krew-mózg, wykrywana w kapilarach mózgowych zlokalizowanych zarówno po tej samej, jak i po przeciwnej stronie do miejsca udaru, może wskazywać na chroniczną diaschizę. Rozległe uszkodzenie mikrowaskualrne, wywołane problemem z komórkami nabłonka, może pogarszać deteriorację neuronów. Podstawowym celem dalszych prac powinno być odnawianie integralności nabłonkowej i astrocytowej (miałoby to prowadzić do naprawy BBB). Naukowcy twierdzą, że by zastąpić uszkodzone komórki nabłonka, warto się posłużyć terapią komórkową. Korzystne może być połączenie terapii komórkowej oraz inhibicji czynników zapalnych przekraczających BBB - podsumowuje Garbuzova-Davis. « powrót do artykułu
-
Węgierscy badacze wysunęli hipotezę, zgodnie z którą, znaleziony w 1948 roku domniemany słoneczny kompas Wikingów był używany w połączeniu z kryształami. Dzięki temu Wikingowie mogliby nawigować nawet po zachodzie słońca. Legendy Wikingów są pełne odniesień do „słonecznego kamienia”, dzięki któremu nie gubili się na morzach. Taki kamień, być może był nim szpat islandzki, umożliwiał precyzyjne określenie położenia słońca, nawet gdy nie było ono widoczne, kiedy było mgliście, pochmurno lub stało nisko nad horyzontem. Węgrzy opublikowali w Proceedings of the Royal Society A: Mathematical, Physical & Engineering Sciences artykuł opisujący, w jaki sposób „słoneczny kamień” mógł prowadzić statki Wikingów nawet po zachodzie. Wedle najnowszej hipotezy, wraz z kamieniem używali kryształów kalcytu. Przeprowadzone testy wykazały, że za pomocą takich kryształów można skierować promieniowanie ultrafioletowe do wnętrza „słonecznego kamienia”, gdzie staje się ono widoczne dla ludzkiego oka. Jeśli rzeczywiście używali dodatkowych kryształów, na na szerokościach północnych, gdzie nigdy nie jest całkowicie ciemno, mogli nawigować przez całą noc. Dotychczas nikomu nie udało się jednoznacznie dowieść, czym był „słoneczny kamień” i jak go używano.
-
Książki dla dzieci, w których przedstawia się zwierzęta z ludzkimi cechami, nie tylko ograniczają możliwość nauczenia się czegoś o naturze, ale i wpływają na dziecięce rozumowanie o faunie. Psycholodzy z Uniwersytetu w Montrealu zauważyli, że maluchy częściej przypisują zwierzętom ludzkie zachowania i emocje, gdy stykają się z książkami, które je antropomorfizują. Książki, które opisują zwierzęta realistycznie, sprawiają, że dzieci mogą się więcej o nich nauczyć, a ich wiedza jest bardziej adekwatna. Byliśmy zaskoczeni, gdy zauważyliśmy, że nawet starsze dzieci z naszego studium były wrażliwe na antropocentryczne przedstawienia zwierząt w książkach i po zetknięciu się z pozycjami fantastycznymi przypisywały im więcej ludzkich cech niż po ekspozycji na książki realistyczne - podkreśla prof. Patricia Ganea. Autorzy artykułu z pisma Frontiers in Psychology doradzają rodzicom i nauczycielom, by opisując małym dzieciom pojęcia biologiczne, rozważyli wykorzystywanie różnych informacji i niefikyjnych książek oraz posługiwanie się językiem faktów. « powrót do artykułu
-
Chiński przemysł IT żyje plotką, wedle której władze centralne i lokalne mają zamiar zainwestować kolosalne kwoty w przemysł półprzewodnikowy. Plotka ma wiele wersji, w których pojawiają się kwoty od 20 do 200 miliardów dolarów. Dziennikarze EE Times przeprowadzili rozmowy z osobami pracującymi w przemyśle IT – od przedsiębiorstw i inwestorów po dyrektorów firm z Shanghaju czy Shenzen po przedstawicieli przemysłu z Pekinu. Wydaje się, że plotki zawierają w sobie ziarno prawdy. Z rozmów wynika, że planowane inwestycje mogą sięgnąć kwoty 10-15 miliardów USD rocznie, będą prowadzone przez 5-10 lat i rozpoczną się od przyszłego roku. Projekt inwestycji jest czymś innym niż zapoczątkowana w 2000 roku Polityka 18. Wówczas to rozpoczęto budowę wielu państwowych inkubatorów technologii w Chinach. Mimo, że przyniosło to pewne pozytywne efekty, to nie doprowadziło do powstania firmy, która byłaby w stanie konkurować na światowym rynku z zachodnimi producentami półprzewodników. Tym razem ma być inaczej. Rząd utworzy fundusz, a firmy, inwestorzy czy instytuty badawcze będą decydowali, gdzie skierować pieniądze. Nad inwestycjami będą pieczę sprawowali przedsiębiorcy, a nie urzędnicy. To kolejny krok Chin na drodze odejścia od gospodarki planowej. « powrót do artykułu
-
W około połowie przypadków wewnątrz cewników do długoterminowego stosowania tworzy się bakteryjny biofilm. Później już tylko kwestią czasu pozostaje, kiedy osiądą na nim inne bardziej niebezpieczne bakterie lub dojdzie do zatkania cewnika. Na szczęście inżynierowie z Duke University opracowali nowy model cewnika, który dzięki zastosowaniu pewnego triku wywołuje coś na kształt trzęsienia ziemi, odrywając bakterie od podłoża. Później są one zmywane przez strumień spływającego moczu. Dotąd koncentrowano się na powłokach antybakteryjnych, jednak wielu lekarzy się ich obawiało, wskazując na możliwość rozwoju antybiotykooporności. Przeprowadziliśmy eksperymenty, które wykazały, że jeśli rozciąga się elastyczną gumę we właściwym tempie, od jej powierzchni można oderwać różne rodzaje lepkiego biofilmu - wyjaśnia prof. Xuanhe Zhao. Testy miały pierwotnie związek z oczyszczaniem zanurzonych powierzchni w środowiskach morskich, ale zasada może znaleźć wiele zastosowań. Pomyśleliśmy więc, czemu nie cewniki? - dodaje prof. Gabriel Lopez. W prototypie występuje dodatkowy kanał, który może się rozszerzać w wyniku pompowania go powietrzem bądź cieczą. Dodatkowy kanał oddziela od głównego cienka ścianka, która pod wpływem działających sił wybrzusza się do środka. Zewnętrzna ściana cewnika jest sztywna, więc ogólne wymiary urządzenia się nie zmieniają. Podczas prób prototyp działał bardzo dobrze. Nagła deformacja odrywała ponad 90% biofilmu, który zostawał zmyty przez strumień poruszający się z prędkością wolno płynącego moczu. Biofilm ze ściany naprzeciwko pompowanego kanału był w dużej mierze nienaruszony, ale zespół planuje opracować nowy model z dodatkowymi kanałami biegnącymi po obu stronach kanału głównego. Lopez ma nadzieję, że dzięki niskim kosztom implementacji, wymiarom podobnym do dzisiejszych rozwiązań i łatwości operowania nim nowy cewnik może szybko trafić na rynek. Obecnie naukowiec szuka partnerów biznesowych. « powrót do artykułu
-
Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) szacuje, że w 2012 r. z powodu zanieczyszczenia powietrza zmarło 7 mln osób. Podczas analiz uwzględniono m.in. dane satelitarne, z monitoringu naziemnego i modeli przemieszczania się zanieczyszczeń. Jeden na osiem zgonów na świecie można było przypisać zanieczyszczeniu powietrza, co sprawia, że jest ono największym pojedynczym środowiskowym czynnikiem ryzyka. Blisko 6 mln zgonów odnotowano w południowo-wschodniej Azji i w regionie zachodniego Pacyfiku WHO (WPRO), głównie w krajach o niskim i średnim dochodzie: ok. 3,3 mln osób zmarło z powodu zanieczyszczenia w pomieszczeniach, a 2,6 mln zgonów przypisano zanieczyszczeniu zewnętrznemu. W przypadku zgonów z powodu zanieczyszczeń zewnętrznych po 40% nastąpiło wskutek chorób serca i udarów, 11% przypisano przewlekłej obturacyjnej chorobie płuc (POChP), 6% rakowi płuc, a 3% ostrym infekcjom dolnych dróg oddechowych u dzieci. W przypadku zgonów związanych z zanieczyszczeniem wewnętrznym znów prym wiodły udary i choroby serca (34 i 26%). Na kolejnych miejscach uplasowały się POChP (22%), ostre infekcje dolnych dróg oddechowych u dzieci (12%) i rak płuc (6%). Zagrożenia wynikające z zanieczyszczenia są teraz o wiele większe, niż sądzono [...], zwłaszcza w przypadku chorób serca i udarów. Niewiele innych zagrożeń ma dziś większy wpływ na zdrowie publiczne [...] - podkreśla dr Maria Neira, dyrektor WHO odpowiedzialna za zdrowie publiczne i środowisko. Oczyszczenie powietrza, którym oddychamy, zapobiega zarówno niezakaźnym chorobom, jak i zmniejsza ryzyko choroby wśród kobiet i podatnych grup, w tym dzieci i seniorów. Biedne kobiety i dzieci płacą najwyższą cenę za wewnętrzne zanieczyszczenia, bo spędzają więcej czasu w domu, oddychając dymem i sadzą z nieszczelnych piecyków węglowych i drzewnych - dodaje dr Flavia Bustreo. « powrót do artykułu
-
Zdaniem naukowców z londyńskiego Queen Mary University, kozy szybko uczą się skomplikowanych czynności i pamiętają je po 10 miesiącach. To może wyjaśniać zdolność tych zwierząt do przetrwania w surowym środowisku. Z artykułu we Frontiers in Zoology dowiadujemy się o badaniach przeprowadzonych na kozach. Naukowcy najpierw nauczyli je, że aby dostać się do smakołyku, muszą najpierw pociągnąć za dźwignię, a później ją podnieść. Zwierzętom wystarczyło 12 prób, by nauczyć się zadania, a 10 miesięcy później były w stanie przypomnieć je sobie w czasie krótszym niż 2 minuty. Prędkość, z jaką kozy wykonały zadanie 10 miesięcy po tym, jak nauczyły się je wykonywać wskazuje, iż mają świetną pamięć długoterminową - mówi doktor Elodie Briefer. Niektóre z kóz, zanim same przystąpiły do nauki, miały okazję przyglądać się, jak zadanie wykonują inne kozy. Odkryliśmy, że te kozy, które nie obserwowały innych, uczyły się zadania równie szybko jak te, które obserwowały. To oznacza, że zwierzęta wolą raczej same się uczyć niż obserwować innych - wyjaśnia Briefer. Londyńskie badania to pierwsze eksperymenty, podczas których próbowano poznać, w jaki sposób kozy są w stanie poradzić sobie w wyjątkowo nieprzyjaznych środowiskach, w których się je spotyka. To może wyjaśniać, dlaczego odnoszą taki sukces podczas kolonizowania nowych środowisk. Jednak, by być tego pewnymi, musimy przeprowadzić podobne badania na dzikich kozach - stwierdzili brytyjscy naukowcy. « powrót do artykułu
-
By zapobiec rozprzestrzenianiu wirusa Ebola, Gwinea zakazała sprzedaży i konsumpcji nietoperzy. Minister zdrowia Rene Lamah podkreśla, że nietoperze są lokalnym przysmakiem, a wydają się one głównym czynnikiem wybuchu epidemii. O zakazie poinformowano podczas wizyty ministra w Guinée forestière, zalesionym rejonie na południowym wschodzie Gwinei (to tutaj znajduje się "epicentrum" zachorowań). Nietoperze przyrządza się w Gwinei na 2 sposoby: gotując w pikantnej zupie albo susząc nad ogniem. Uważa się, że choć same nie mają żadnych objawów, pewne gatunki nietoperzy z zachodniej i centralnej Afryki są naturalnymi rezerwuarami wirusa. « powrót do artykułu
-
Google radykalnie obniża ceny za dostęp do swojej chmury obliczeniowej. Firma chce w ten sposób nawiązać walkę z chmurami Amazona i Microosftu. Po obniżce dostęp do Cloud Storage kosztuje 2,6 centa za gigabajt, czyli aż o 68% mniej niż dotyhczas. Z kolei cenę usług Compute Engine obniżono o 32%. Koszt wirtualnego sprzętu powinien spadać wraz ze spadkiem cen sprzętu fizycznego - mówi Urs Holzle, wiceprezes Google'a. Przedsiębiorstwa coraz częściej korzystają z komercyjnych chmur obliczeniowych, oszczędzając w ten sposób na zakupie sprzętu, oprogramowania oraz obsłudze IT. W ten sposób działają tak popularne serwisy jak Netlix czy Pinterest, które wykorzystują Amazon Web Services. Rynek chmur komputerowych staje się coraz bardziej konkurencyjny. Cisco oznajmiło niedawno, że w ciągu dwóch najbliższych lat zainwestuje miliard dolarów w nowe usługi w chmurze. « powrót do artykułu
-
Inżynierowie z MIT-u zainspirowani naturalnymi materiałami, jak np. kości składające się zarówno z minerałów jak i żywych komórek, stworzyli „żyjący materiał”. Zmusili oni bakterie do produkcji biofilmu, w którym można umieścić materię nieożywioną, jak nanocząsteczki złota czy kropki kwantowe. Taka struktura łączy zalety obu światów – ożywionego z jego zdolnością do reagowania na oddziaływania środowiskowe czy tworzenia molekuł oraz nieożywionego i oferowanych przezeń możliwości takich jak przewodnictwo elektryczne czy emisja światła. Profesor Timothy Lu, jeden z autorów artykułu opisującego „żyjące materiały” stwierdził, że tego typu struktury mogą w przyszłości posłużyć do tworzenia ogniw fotowoltaicznych, samonaprawiających się materiałów czy czujników środowiskowych. Nasz pomysł polega na połączeniu materii ożywionei i nieożywionej i stworzenie hybrydowych materiałów zawierających żywe komórki - mówi. Naukowcy wybrali do swojego materiału bakterie Escherichia coli, gdyż w naturalny sposób tworzy ona biofilmy zawierające proteinowe „włókna” ułatwiające przyczepianie się jej do powierzchni. Każde z takich białek zawiera powtarzający się łańcuch CsgA, który można modyfikować dodając peptydy. Do peptydów można z kolei doczepiać materię nieożywioną. Co więcej, pod wpływem różnych czynników zewnętrznych E.coli produkuje różne „włókna”, dzięki czemu naukowcy mogą odpowiednio dobrać ich właściwości, tworząc biofilmy zawierające kwantowe kropki, niewielkie kryształy czy nanocząstki złota. Uczonym udało się też wymusić na komórkach E.coli by komunikowały się ze sobą i zmieniały w czasie budowę biofilmu. Aby tego dokonać naukowcy najpierw wyłączyli E.coli naturalną zdolność do produkcji CsgA. Następnie geny odpowiedzialne za produkcję CsgA zastąpili zmodyfikowanymi przez siebie genami produkującymi CsgA w odpowiednich warunkach, szczególnie wówczas, gdy obecna była molekuła AHL. Dzięki temu, kontrolując poziom AHL w środowisku, w którym przebywały komórki, mogli kontrolować produkcję CsgA. Później stworzyli E.coli zmodyfikowane tak, by produkowały CsgA oznaczone peptydami złożonymi z histydyny. Powstawały one tylko w obecności molekuły Tc. Oba typy E.coli można hodować w ramach jednej kolonii i kontrolować skład biofilmu manipulując poziomami AHL i Tc. Jeśli w środowisku obecne są obie molekuły, biofilm zawiera zarówno oznaczone jak i nieoznaczone CsgA. Gdy do środowiska dodamy nanocząsteczki złota, zostaną one przechwycone przez histydynę, i powstaną z nich przewodzące prąd rzędy złotych nanokabli. Dzięki wymuszeniu komunikacji pomiędzy E.coli możliwa jest zmiana struktury takiego materiału. « powrót do artykułu
-
Gdy pomiar ciśnienia przeprowadza lekarz, wynik jest znacząco wyższy (do 7/4 mmHg) niż w sytuacji, kiedy badaniem zajmuje się pielęgniarka. Lekarze powinni nadal wykonywać pomiar ciśnienia podczas badania chorych lub rutynowej kontroli, ale nie wtedy, kiedy od wyniku zależą kliniczne decyzje odnośnie do leczenia ewentualnych zaburzeń. Zauważona przez nas różnica wystarczała, by niektórzy pacjenci przekroczyli próg podjęcia leczenia nadciśnienia, a niepotrzebne podawanie leków może [w końcu] prowadzić do [...] skutków ubocznych. Niektórzy pacjenci mogą być niepotrzebnie proszeni o kontynuowanie monitorowania ciśnienia w domu, co prowadzi do narastania lęku. Da się tego wszystkiego uniknąć, wystarczy, że pomiarem ciśnienia zajmie się ktoś inny niż lekarz - podkreśla dr Christopher Clark ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Exeter. Brytyjczycy podkreślają także, że zaobserwowane zjawisko należy uwzględnić w studiach porównujących leczenie przez lekarzy i pielęgniarki. Z niektórych badań wynikało, że pielęgniarki są lepsze w terapii nadciśnienia, a może się okazać, że odkrycia te da się sprowadzić do odnotowanego przez autorów artykułu z British Journal of General Practice odchylenia. Choć tzw. efekt białego fartucha nie jest niczym nowym, zespół Clarka jako pierwszy przeprowadził kompleksową analizę dostępnych danych. Przyglądano się wynikom 1019 osób, których ciśnienie podczas jednej wizyty mierzyli i lekarz, i pielęgniarka. Nasze wnioski wyciągnięto na podstawie badań prowadzonych w różnych warunkach w 10 krajach, możemy więc być pewni, że da się je generalizować na wszelkie środowiska opieki zdrowotnej, gdzie mierzy się ciśnienie krwi. Na razie opierano się na danych z testów klinicznych, dlatego kolejnym krokiem akademików będą porównania danych z gabinetów lekarskich. « powrót do artykułu
-
W kości znajduje się amortyzująca warstwa z mazi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Brytyjczycy wykazali, że cytryniany powstające w komórce w wyniku przemiany materii (w trakcie cyklu Krebsa) mieszają się z wodą, by utworzyć lepką ciecz, która zostaje schwytana między nanokryształami tworzącymi kość. Ciecz zapewnia wystarczający margines ruchu (poślizg między kryształami), by kości były elastyczne i nie rozpadały się pod wpływem ciśnienia. Wygląda więc na to, że w kości istnieje nieznany dotąd amortyzator. Gdy cytrynian wycieka, kryształy z fosforanu wapnia zlewają się ze sobą, tworząc rosnące zbitki, które stają się nieelastyczne, coraz bardziej kruche i podatne rozpad. Niewykluczone, że to podstawowa przyczyna osteoporozy. By ujawnić cytrynianową warstwę w kości, akademicy z Uniwersytetu w Cambridge oraz Wydziału Fizyki i Astronomii Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego posłużyli się kilkoma metodami, np. spektroskopią magnetycznego rezonansu jądrowego, rentgenografią strukturalną czy symulacjami komputerowymi. Dotąd sądzono, że minerał kości jest uformowana z hydroksyapatytu. My jednak wykazaliśmy, że dużą jego część - możliwe, że nawet połowę - stanowi maź, gdzie cytrynian wiąże się jak żel między kryształami minerału [aniony cytrynianowe tworzą mostki pomiędzy płytkami mineralnymi] - wyjaśnia dr Melinda Duer. Ułożenie cieczy cytrynianowej i kryształów minerałów w nanowarstwach sprawia, że te drugie tworzą płytkowate kształty, które mogą się względem siebie ślizgać. Bez cytrynianu wszystkie kryształy zebrałyby się razem, tworząc jedną wielką podatną na rozbicie masę. Cytrynian wiąże się z wapniem kości (dzięki czemu kryształy trzymają się razem, ale się nie zlewają) i jednocześnie przechwytuje zapewniającą elastyczność wodę, która inaczej przeciekłaby przez "szpary". Kość jest wyposażona w białkową sieć z otworami, w których odkłada się wapń. W zdrowej tkance dziurki są bardzo małe, dlatego dostarczany z wapniem cytrynian nie ma jak uciec i zostaje schwytany między kryształami. Gdy ludzie się starzeją lub ulegają kolejnym urazom, rozkład zachodzi szybciej niż naprawa. Otwory w sieci białkowej stają się więc coraz większe, cytrynian wycieka, a kryształy się ze sobą zlewają. Jeśli chcemy leczyć osteoporozę, musimy odkryć, jak zahamować powstawanie większych otworów w macierzy białkowej. « powrót do artykułu -
U 66-latka z południa Francji po ugryzieniu pająka rozwinęła się rzadka reakcja, która przyjęła m.in. postać ostrej uogólnionej osutki krostkowej (ang. acute generalized exanthematous pustulosis, AGEP). Jest to o tyle nietypowe, że w 90% przypadków AGEP stwierdza się etiologię polekową. Schorzenie przejawia się nagłym rozsiewem zmian krostkowych na rumieniowo-obrzękowym podłożu. Mogą im towarzyszyć objawy ogólne. Mężczyzna trafił po raz pierwszy do szpitala w Nicei 2 dni po ugryzieniu pająka, bo doskwierały mu gorączka, zmęczenie i utrata apetytu. Podczas badania lekarze nie dopatrzyli się jednak niczego niezwykłego, nie znaleźli także typowych dla ukąszeń pająków ubytków martwiczych. Choremu się niestety nie poprawiło. Na jego przedramionach pojawiły się drobne krostki, które szybko pokryły większość ciała. Wtedy zdiagnozowano AGEP. AGEP jest zazwyczaj wywoływana zażywaniem antybiotyków. To jednak nie dotyczyło naszego pacjenta, który dostał jedynie paracetamol, a wcześniej nie reagował [negatywnie] na ten lek. Co istotne, wyniki testów laboratoryjnych wskazywały na upośledzenie funkcji nerek. Dalsze badania zademonstrowały, że u pacjenta rozwinęło się guzkowe zapalenie tętnic (martwicze zapalenie tętnic o średnim i małym kalibrze, PAN). Lekarze zorientowali się, że objawy podobne do PAN występowały u zwierząt po iniekcji jadu pustelnika brunatnego (Loxosceles reclusa). W innych raportach wspominano z kolei o ludziach, u których po ukąszeniu tego samego pająka występowała ostra uogólniona osutka krostkowa. Dotąd nikt jednak nie opisał przypadku, gdzie po ugryzieniu pojawiłyby się i AGEP, i PAN. Lekarze podali 66-latkowi kortykosteroidy. Jego stan szybko się poprawił. « powrót do artykułu
-
Przypadkowe odkrycie paleontologiczne kazało ekspertom zmienić pogląd na temat szans zachowania skamieniałości wystawionych na działanie czynników atmosferycznych. Znaleziona w 2012 roku przez paleontologa-amatora złamana kość gigantycznego żółwia okazała się idealnie pasować do kości opisanej już w 1849 roku. Gregory Harpel, chemik, którego hobby jest poszukiwanie skamieniałości, wybrał się w pewien weekend szukać skamieniałych zębów rekina. Na porośniętym trawą brzegu rzeki zauważył coś niezwykłego. Podniosłem to i pomyślałem, że to kamień. Przedmiot był ciężki - mówi Harpel. Szybko jednak zdał sobie sprawę, że trzyma w dłoni dużą skamieniałość, która z pewnością nie była zębem rekina. Pokazał swoje znalezisko ekspertom z New Jersey State Museum. Tamtejsi kuratorzy, Jason Schein i David Parris, szybko rozpoznali w skamieniałości kość ramieniową żółwia. Była to część znajdująca się blisko łokcia. Parris szybko zauważył, że fragment wygląda bardzo znajomo. Żartował nawet ze Scheinem, że być może jest to pozostała część kości, której reszta znajduje się w Academy of Natural Sciences w Drexler University. Oczywiście, w rzeczywistości nie sądziłem, że te fragmenty będą do siebie pasowały - powiedział Schein. Paleontolodzy przyjmują bowiem, że jeśli skamieniałość zostanie odsłonięta i wystawiona na działanie czynników zewnętrznych, to w ciągu kilku, najpóźniej kilkudziesięciu lat, ulegnie zniszczeniu. Nie było zatem prawdziwych naukowych podstaw by sądzić, że w 2012 roku można było znaleźć pozostałą część kości opisaną już w 1849 roku. Wyprawa Scheina do Drexler University opłaciła się. Okazało się, że obie części idealnie do sibie pasują. Uczeni mieli przed sobą kość ramieniową Atlantochelys mortoni. O swoim odkryciu i jego implikacjach poinformowali na łamach Proceedings of the Academy of Natural Sciences of Philadelphia. Dzięki złożeniu kości uczeni mogli oszacować wielkość zwierzęcia. Całkowita długość jego ciała wynosiła około 5 metrów. Atlantochelys mortoni przypominał współczesne karetty. Zwierzę, którego kość właśnie złożono, żyło 70-75 milionów lat temu. « powrót do artykułu
-
Kręgi szyjne wskazówką co do przyczyny wyginięcia mamutów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Holenderscy naukowcy zauważyli ostatnio, że w szczątkach mamutów z Morza Północnego żebra szyjne występowały aż 10-krotnie częściej niż u współczesnych słoni (33,3% vs 3,3%). U dzisiejszych zwierząt żebra szyjne są niejednokrotnie powiązane z chowem wsobnym i niekorzystnymi warunkami środowiskowymi, np. głodem czy chorobami, w czasie ciąży. Autorzy opracowania z pisma PeerJ dywagują, że jeśli te same czynniki działały na mamuty, stres reprodukcyjny przyczynił się do ich wyginięcia. Ssaki, z wyjątkiem leniwców i manatów, mają 7 kręgów szyjnych. Nie odchodzą od nich żebra. Rozwój żeber szyjnych często stanowi skutek zaburzeń genetycznych lub środowiskowych na wczesnych etapach życia płodowego. W takich okolicznościach nie dziwi, że u większości ssaków ich występowanie silnie wiąże się z martwymi urodzeniami oraz licznymi skracającymi życie wadami wrodzonymi. Zespół z Muzeów Historii Naturalnej w Rotterdamie i Lejdzie badali kręgi szyjne mamutów i słoni z kilku europejskich kolekcji. Naszą ciekawość rozbudziły 2 kręgi szyjne z dużymi powierzchniami artykulacji żeber, które znaleziono wśród mamucich próbek wytrałowanych ostatnio z Morza Północnego. Wiedzieliśmy, że pochodziły one z okresu niedługo przed wyginięciem. Nasze badanie pokazuje, że ta populacja rzeczywiście miała problem - opowiada Jelle Reumer. « powrót do artykułu -
Zanieczyszczenia atmosfery na obrazach mistrzów pędzla
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Grecko-niemieckiemu zespołowi naukowemu udało się wykazać, że analiza kolorów obrazów zachodów słońca ze słynnych dzieł malarskich może być wskazówką na temat zanieczyszczeń atmosfery. Szczególnie widoczny jest wpływ wielkich erupcji wulkanicznych na kolory, w jakich oddawano słońce i niebo. Obecność gazów i pyłów powoduje, że zachodzące słońce wydaje się bardziej czerwone. Gdy w 1815 roku doszło do potężnej erupcji indonezyjskiego Tambory, europejscy mistrzowie pędzla mogli zauważyć zmianę kolorów nieba. I rzeczywiście. Przez trzy kolejne lata na obrazach widać, że zachody słońca są bardziej czerwone niż wcześniej. Natura przemawiała do serc i dusz wielkich artystów. Odkryliśmy, że, gdy malowali zachody słońca, ich mózgi przetwarzały zielenie i czerwienie w sposób, który zdradza nam ważne informacje na temat środowiska - mówi profesor Christos Zerefos, fizyk atmosfery z Akademii Ateńskiej. Zerefos wraz z zespołem przeanalizowali setki zdjęć cyfrowych zrobionych obrazom z zachodami słońca. Dzieła powstały w latach 1500-2000. W tym czasie na całym świecie doszło do ponad 50 wielkich erupcji wulkanicznych. Naukowcy chcieli dowiedzieć się, czy względne proporcje zieleni i czerwieni użytych do przedstawienia horyzontu mogą zdradzić informacje na temat zawartości aerozoli w atmosferze. Stwierdziliśmy, że stosunek zieleni do czerwieni mierzony na obrazach wielkich mistrzów dobrze koreluje z ilością aerozoli wulkanicznych w atmosferze. Jest to widoczne niezależnie od malarza czy reprezentowanej przezeń szkoły - mówi Zerefos. Gdy w atmosferze jest więcej pyłów, dochodzi do większego rozproszenia światła słonecznego, które wydaje się bardziej czerwone. Naukowcy porównali wyniki z badania obrazów z danymi uzyskanymi z badań rdzeni lodowych oraz osadów z erupcji wulkanicznych i uzyskali wysoką zgodność. Żeby jednak być bardziej pewnymi, poprosili znanego greckiego malarza Panayiotisa Tetsisa o namalowanie zachodu słońca nad wyspą Hydra, na której mieszka. Artysta w odstępie kilku dni namalował dwa obrazy. Nie wiedział, że gdy malował pierwszy z nich powietrze było wypełnione pyłem znad Sahary. Podczas malowania drugiego ilość pyłu w atmosferze była znacznie mniejsza. W tym samym czasie naukowcy za pomocą specjalistycznego sprzętu wykonywali pomiary światła. Okazało się, że stosunek zieleni do czerwieni przedstawiony na obrazach Tetsisa w wysokim stopniu odpowiadał temu z pomiarów. « powrót do artykułu -
W szpitalu w Saskatoon leży w stanie krytycznym mężczyzna, u którego występują objawy przypominające gorączkę krwotoczną Ebola. Chorego umieszczono w izolatce, ale miejscowe służby medyczne podkreślają, że nie ma mowy o zagrożeniu zdrowia publicznego. Nie ujawniono, jak długo pacjent przebywał w Afryce, wiadomo tylko, że zachorował po powrocie do domu. Dr Denise Werker, zastępczyni naczelnego lekarza prowincji Saskatchewan, podkreśla, że obraz kliniczny pasuje zarówno do gorączki Lassa, jak i gorączki krwotocznej Ebola, bo w obu przypadkach okres inkubacji sięga 21 dni. Kanadyjczyk wrócił z Liberii, a wiadomo, że w tamtejszym regionie doszło do wybuchu epidemii niezidentyfikowanej gorączki krwotocznej. W lasach południowej Gwinei zmarło ok. 60 osób, a w Liberii odnotowano zgony 4 kobiet i 1 chłopca. Werker podkreśla, że diagnoza Kanadyjczyka nie została jeszcze potwierdzona i laboratorium z Winnipeg bada pobrane od niego próbki. « powrót do artykułu
-
Naukowcom udało się zsekwencjonować genom sosny taeda. To najdłuższy ze wszystkich genomów, jakie poddano dotychczas sekwencjonowaniu. Jest on siedmiokrotnie dłuższy od genomu ludzkiego. Udane sekwencjonowanie to pierwszy test nowej techniki, która przyspiesza sekwencjonowanie dzięki 100-krotnemu skompresowaniu surowych danych. To olbrzymi genom. Wyzwaniem jest tutaj już samo zebranie wszystkich danych. Prawdziwym problemem jest jednak ułożenie ich w odpowiedniej kolejności - mówi profesor David Neale z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, który stał na czele grupy naukowej. Genom sosny taeda składa się z 16 miliardów par zasad, z których każda musi trafić we właściwe miejsce. Jesteśmy w stanie poskładać ludzki genom, ale w tym przypadku byliśmy blisko granicy naszych możliwości. Genom siedmiokrotnie dłuższy to po prostu zbyt wiele - stwierdził profesor Steven Salzberg z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, jeden z członków zespołu naukowego. Uczeni wykorzystali metodę opracowaną na University of Maryland. Polega ona na połączeniu pokrywających się fragmentów w większe ciągi i usunięciu zbytecznych informacji. Dzięki temu komputer ma do przeanalizowania nawet 100-krotnie mniej danych. Badania potwierdziły przypuszczenia, że genom sosny jest tak długi, gdyż pełen jest inwazyjnego DNA, które wielokrotnie się w nim skopiowało. W przypadku sosny taeda informacje inwazyjne i powtarzające się stanowią aż 82% genomu. Naukowcy zidentyfikowali też geny odpowiedzialne za zwalczanie patogenów i mają nadzieję, że zdobędą dzięki temu istotne informacje na temat odporności tych drzew. Sosna taeda to najważniejsze drzewo w amerykańskiej gospodarce. Większość papieru w USA pozyskuje się właśnie z tego gatunku. Produkuje się z niego też biopaliwa. « powrót do artykułu
-
Chromosomy zachowane w szwedzkiej skamieniałości
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy z Uniwersytetu w Lund i Szwedzkiego Muzeum Historii Naturalnej dokonali niezwykłego odkrycia rodem z muzealnej szuflady. W skamieniałości paproci, która przeleżała tam ponad 40 lat, natrafili zarówno na niezniszczone jądra komórkowe, jak i błony komórkowe czy chromosomy. Zachowały się one dzięki nagłemu zalaniu laharem (spływem popiołowym). Skamieniałość znalazł w latach 60. Gustav Andersson, rolnik ze Skanii, który przekazał ją Muzeum Historii Naturalnej. Roślina z rodziny długoszowatych (Osmundaceae) żyła ok. 180 mln lat temu we wczesnej kredzie. Podczas studium akademicy posłużyli się różnymi technikami mikroskopowymi, rentgenowskimi oraz analizą geochemiczną. Konserwacja zaszła tak szybko, że niektóre komórki zachowały się na różnych etapach podziału - podkreśla prof. Vivi Vajda, który współpracował z Benjaminem Bomfleurem i Stephenem McLoughlinem. To [...] sprawia, że zaczynamy myśleć, że pozostało sporo do odkrycia. Trudno sobie wyobrazić, co jeszcze pokrył spływ popiołowy w Korsaröd w Skanii. Jak powiedział nam Benjamin Bomfleur, wysoka aktywność wulkaniczna w tym okresie doprowadziła do powstania źródeł termalnych. Podkreślił, że szybkie chłodzenie cieczy przesyconej jonami prowadziło do wytrącania minerałów, w naszym przypadku głównie węglanu wapnia, wewnątrz tkanek i komórek. Odtwarzając prawdopodobny przebieg wydarzeń, Szwedzi sądzą, że w przypadku kłącza paproci najpierw doszło do pogrzebania przez spływ popiołowy, potem przez pory w gruboziarnistym osadzie przesączyła się gorąca ciecz, a na końcu w kontakcie ze szczątkami paproci i innym materiałem roślinnym, np. kawałkami drewna, doszło do krystalizowania kalcytu w i wokół komórek. Współcześnie Osmundaceae rosną dziko w Szwecji. Są też popularnymi roślinami ogrodowymi. Co istotne, z wyglądu bardzo przypominają skamieniałość z kredy, co sugeruje, że na przestrzeni milionów lat zaszły jedynie ograniczone zmiany. Porównanie rozmiarów jąder z prehistorycznego okazu i żyjących krewnych pokazało, że u długoszowatych występuje niesamowita stabilność ewolucyjna. Prof. Vajda datował skały otaczające skamieniałość, badając występujące w nich pyłki i zarodniki. To wtedy okazało się, że mają ok. 180 mln lat. W skale wulkanicznej znajdowały się spore ilości zarodników paproci i pyłku drzew iglastych, np. cyprysów, co wskazuje na zróżnicowaną wegetację oraz gorący i wilgotny klimat. « powrót do artykułu -
Singapurscy naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego Nanyang opracowali materiał, z którego można budować ogniwa fotowoltaiczne i który... emituje światło. Być może w przyszłości powstaną dzięki niemu urządzenia, których wyświetlacze będą jednocześnie produkowały energię. Jeśli tak się stanie, to np. smartfon z wyczerpaną baterią będziemy mogli ładować wystawiając go na działanie światła słonecznego. Zastosowania nowego materiału mogą być znacznie szersze. Z łatwością można sobie wyobrazić fasadę domu handlowego, która za dnia zbiera energię, by w nocy wyświetlać reklamy. Odkrycia dokonano przypadkiem, gdy profesor Sum The Chien poprosił swojego asystenta Xing Guichuana o skierowanie lasera na nowo opracowane ogniwo paliwowe z perowskitu. Ku zaskoczeniu wszystkich obecnych, ogniwo oświetlone laserem rozbłysło. Odkryliśmy, że ten materiał wysokiej jakości, który jest bardzo odporny na działanie światła, może przechwytywać fotony i zamieniać je na elektryczność, ale działa też odwrotnie - mówi profesor Sum. Dzięki odpowiedniemu dobraniu składu materiału możemy spowodować, że będzie on emitował szeroką gamę kolorów, co czyni go odpowiednim do produkcji urządzeń emitujących światło, takich jak płaskie wyświetlacze - dodaje Sum. Niezwykle ważną cechą nowego materiału jest niski koszt jego produkcji. Jest on pięciokrotnie tańszy od materiałów fotowoltaicznych bazujących na krzemie. Niski koszt spowodowany jest prostą metodą produkcji i możliwością łączenia związków chemicznych w temperaturze pokojowej. Prace Singapurczyków pochwalili już eksperci z innych krajów. Był wśród nich światowej klasy uczony zajmujący się od ponad 20 lat elektroniką i materiałami fotowoltaicznymi, profesor Ramamoorthy Ramesh z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. « powrót do artykułu
-
W 1951 roku w USA zauważono karaczana z rodziny zadomkowatych (Ectobius). Zwierzę, znane dotychczas jedynie z Europy i Afryki, coraz częściej zaczęto spotykać w domach w stanie Massachusetts. Trzydzieści lat później w innych stanach północnego-wschodu USA zidentyfikowano już cztery gatunki zadomkowatych. Entomolodzy sądzili, że mają do czynienia z gatunkiem inwazyjnym, gdyż najstarsze szczątki tych karaczanów znaleziono w 1856 roku w bałtyckim bursztynie. Wiek bursztynu oceniono na 44 miliony lat. Okazało się jednak, że eksperci się mylili. W 2010 roku Conrad Labandeira, kurator kolekcji skamieniałości stawonogów z Smithsonian National Museum of Natural History poprosił specjalizującego się z karaczanach Petera Vrsansky'ego, ze Słowackiej Akademii Nauk, by przejrzał zbierające kurz skamieniałości z magazynów Smithsonian Institution. Usiądź i się trzymaj. To Ectobius, powiedział Vrsansky - wspomina Labandeira. Ekscytacji naukowców trudno się dziwić. W 21 przeglądanych eksponatach zebranych z Green River Formation w Kolorado znalazły się cztery różne gatunki Ectobius. Skamieniałości są o 5 milionów lat starsze, niż europejski bursztyn z karaczanem. To niesamowite, jak jedno małe odkrycie może całkowicie zmienić rozumienie historii tej linii karaczanów - cieszy się Labandeira. Naukowcy sądzą, że Ectobius wyginął w Ameryce Północnej podczas zlodowacenia. Nie wiadomo, kiedy zmieniające się warunki naturalne wytępiły karaczana w Nowym Świecie, wydaje się jednak, że zanim to nastąpiło, Ectobius przedostał się do Europy. Mógł to zrobić przez Grenlandię lub Cieśninę Beringa. Jeden ze skamieniałych okazów to nieznany wcześniej gatunek, nazwany przez Labandeirę i Vrsansky'ego Ectobius kohlsi. Nadali mu taką nazwę na cześć człowieka, który znalazł skamieniałości, Davida Kohlsa. Ten entomolog-amator z Kolorado zebrał w swojej karierze setki tysięcy skamieniałych owadów. Trzy pozostałe skamieniałe gatunki również nie były wcześniej znane, jednak uczeni nie byli w stanie wyodrębnić wystarczająco dużo cech charakterystycznych, by nadać im nazwy. Wszystko wskazuje zatam na to, że przed kilkudziesięciu laty Ectobius wrócił do domu. « powrót do artykułu
-
Strasi ojcowie mają mniej atrakcyjne dzieci?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Twarze dzieci starszych ojców są mniej atrakcyjne. To skutek dodatkowych mutacji genetycznych w plemnikach. Znaleźliśmy znaczący negatywny związek między wiekiem ojca a atrakcyjnością ludzkiej twarzy. Efekt jest bardzo widoczny. Ktoś, kto urodził się 22-letniemu ojcu, jest o 5-10% bardziej atrakcyjny od dziecka ojca 40-letniego [...] - opowiada Martin Fieder, profesor antropologii z Uniwersytetu Wiedeńskiego. Naukowcy, których artykuł ukazał się w Nature, poprosili grupę 6 mężczyzn i 6 kobiet o ocenę twarzy 4018 mężczyzn i 4416 kobiet (większość miała 18-20 lat). Austriacy stwierdzili, że dzieci starszych ojców konsekwentnie uznawano za mniej atrakcyjne (nie patrzono na wiek matek). Z wiekiem dokładność kopiowania DNA podczas spermatogenezy spada. Fieder wyjawia, że co 16 lat wskaźnik mutacji ulega podwojeniu. Inni naukowcy znaleźli u 20-latka 25 mutacji na plemnik, a u 40-latka 65. Do 56. r.ż. ich liczba znowu zwiększa się 2-krotnie. Profesor dodaje, że opisywane wyniki nie przesądzają, że wszystkie dzieci starszych ojców będą mniej atrakcyjne, bo wygląd zależy w dużej mierze od atrakcyjności samego rodzica. « powrót do artykułu -
Wkrótce nad Fairbanks na Alasce zawiśnie wypełniony helem balon z turbiną, która na wysokości około 450 metrów będzie produkowała energię z wiatru i przesyłała ją na Ziemię. Projekt BAT (Buoyant Airborne Turbine) został opracowany przez firmę Altaeros, założoną przez naukowców z MIT-u. Podczas trwających 18 miesięcy testów chcą oni sprawdzić swoje teoretyczne wyliczenia, z których wnika, że unosząca się w powietrzu turbina wyprodukuje dwukrotnie więcej energii niż stojące na ziemi urządzenie podobnych rozmiarów. Jeśli nawet obliczenia są prawidłowe, to już obecnie wiadomo, że produkcja energii w ramach projektu BAT będzie droższa od naziemnej konkurencji. Altaeros oblicza, że cena energii z BAT będzie wynosiła 18 centów za kilowatogodzinę. Tymczasem klasyczne farmy wiatrowe oferują energię za 4-5 centów za kWh. Test fruwającej turbiny ma jednak na celu sprawdzenie technologii pozyskiwania energii wiatrowej z dużej wysokości. Na poziomie 500-1000 metrów nad Ziemią wiatry wieją niemal stale i są znacznie silniejsze niż na powierzchni. Ponadto unoszące się turbiny nie będą przeszkadzały ludziom, którym zwykle nie podobają się olbrzymie wiatraki stojące na ziemi. Dodatkową zaletą może być też zmniejszona śmiertelność wśród ptaków. Niewiele gatunków lata tak wysoko, zatem mniej zwierząt będzie zabijanych przez turbiny. Technologia BAT ma być skierowana do odległych regionów, gdzie dostarczanie energii jest bardzo kosztowne. Stąd też testy na Alasce. Altaeros wyda na 18-miesięczny program pilotażowy 1,3 miliona dolarów. Firma ma nadzieję, że odległe osady, postawione przed alternatywą – generatory spalinowe lub BAT, wybiorą latającą turbinę. « powrót do artykułu
-
Niewiele brakowało, a warte 33 mln dol. jajko Fabergé zostałoby przetopione na złoto. Na szczęście chcący zachować anonimowość handlarz złomem z USA nie mógł znaleźć kupca na metal i po blisko 10 latach przechowywania artefaktu w domu postanowił sprawdzić, jakie wyniki pokaże mu Google, gdy wpisze łącznie 2 hasła: jajko i "Vacheron Constantin" (nazwisko wygrawerowano na ukrytym w środku zegarku). W ten sposób natrafił na artykuł w Telegraphie, który opatrzono zdjęciem dobrze mu znanego dzieła sztuki. Handlarz kupił jajko za 13.302 dol. (wycena bazowała na wartości złota oraz zdobień z szafirów i diamentów). Gdy przejrzał wspomniany wcześniej tekst o zaginionym od lat skarbie, niezwłocznie skontaktował się z wymienionym w nim ekspertem od Fabergé, Kieranem McCarthym z domu jubilerskiego Wartski. Amerykanin przyleciał do Londynu ze zdjęciami. Od razu wiedziałem, co to. Byłem zszokowany - czułem się jak Indiana Jones znajdujący Zaginioną Arkę - podkreśla McCarthy. Ekspert udał się do Stanów i po badaniu orzekł: Ma pan Trzecie Jajko Cesarskie [z 1887 r.]. Usłyszawszy to, handlarz złomem niemal zemdlał. Wartski kupił jajko na zlecenie kolekcjonera Fabergé. Handlarz pochodzi z zupełnie innego świata. To świat kolacji i pikapów, realia błękitnych kołnierzyków [pracowników fizycznych]. Zarówno znalazca, jak i jego partnerka wciąż się nie otrząsnęli. Kiedy widziałem ich w styczniu, dalej się nie przeprowadzili, ale mieli taki zamiar. Myślę jednak, że to będzie po prostu większa nieruchomość gdzieś za rogiem. Para kupiła także nowy samochód. McCarthy, który uczestniczył w wielu cudownych odkryciach ze świata sztuki, mówi, że nigdy nie zetknął się z czymś takim - znalezieniem skarbu w środku niczego... Na jajku widniało parę zadrapań (w ten sposób potencjalni kupcy zdobywali próbki do zbadania zawartości złota). Początkowo dom jubilerski chciał je usunąć, ale kolekcjoner-nabywca stwierdził, że "wzbogacają one dzieło, ponieważ są częścią jego historii". Przed ponownym "wypłynięciem" w USA jajko widziano w marcu 1902 r. na wystawie w Sankt Petersburgu. Po skonfiskowaniu przez bolszewików wspominano o nim w 1922 r., kiedy to sowieci postanowili je sprzedać w ramach akcji "Zamienić skarby na traktory". W 2011 r. znaleziono pierwszy dowód na to, że jajko przetrwało do połowy XX w. - zdjęcie z katalogu nowojorskiego domu aukcyjnego Parke Bernert z 1964 r. Artefakt opisywano jako złoty zegarek w obudowie w formie jajka. Sprzedano go klientce z Głębokiego Południa. Kobieta zmarła po 2000 r., a jej dobra wyprzedano. Ponieważ uznano, że jajko nie jest zbyt wiele warte, trafiło na rynek bibelotów. Obecny właściciel wypożyczył jajko Wartskiemu, dzięki czemu między 14 a 17 kwietnia będzie je można obejrzeć w siedzibie głównej firmy. « powrót do artykułu
-
Szczątki sześciu kotów, znalezione na egipskim cmentarzu, sugerują, iż ludzie udomowili te zwierzęta o 2000 lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Kości dwóch dorosłych i czterech kociąt pochodzących z co najmniej dwóch miotów, odkryto w Hierakonpolis, na cmentarzu dla elity. Miejscowość ta była stolicą polityczną i religijną Górnego Egiptu w okresie predynastycznym. Na lokalnym cmentarzu chowano nie tylko ludzi, ale i zwierzęta, prawdopodobnie poświęcane podczas rytuałów pogrzebowych. Znaleziono tam szczątki pawianów, lampartów czy hipopotamów. Jednak najbardziej interesującym z ostatnich odkryć jest znalezienie tam kości kotów. Eksperci oszacowali, że zwierzęta żyły pomiędzy 3800 a 3600 rokiem przed Chrystusem i mieszkały razem z ludźmi. Jeśli przypuszczenia takie są prawdziwe, to należy znacząco przesunąć datę udomowienia kota. Dotychczas najstarsze dowody dotyczące udomowionych kotów pochodziły z Egiptu z lat 2310-1950 p.n.e., co oznaczało, że wiemy, iż koty udomowiono być może już przed 4300 laty. Teraz dowiadujemy się, że mogły zostać udomowione już 5800 lat temu. Kwestia wspólnego zamieszkania kota i człowieka jest daleka od rozstrzygnięcia. W grudniu ubiegłego roku opublikowano badania, które wskazywały, że w Chinach koty mieszkały razem z ludźmi przed 5300 laty. Warto też wspomnieć o najstarszym znanym pochówku kota i człowieka. Liczący sobie 9500 lat grób znaleziono przed 10 laty na Cyprze. Wim Van Neer, bioarcheolog z Belgijskiego Królewskiego Instytutu Nauk Naturalnych i Katolickiego Uniwersytetu w Leuven, który wraz z zespołem znalazł wspomniane na wstępie kocie szkielety, mówi, że bardzo rzadko trafia się na tego typu zabytki. Naukowcy przeanalizowali szczęki zwierząt i porównali je ze szczękami dzikich i udomowionych kotów Europy. Na podstawie zębów i kości ocenili wiek zwierząt. Okazało się że dorosłe, samiec i samica, liczyły sobie około roku. Samiec nie ukończył jeszcze 12 miesięcy, a samica niedawno przekroczyła ten wiek. Kocięta liczyły sobie 4-5 miesięcy. Pochodziły z dwóch miotów, które nie były spokrewnione ani ze sobą, ani z pochowaną dorosłą samicą. Rozmiary kości sugerują, że koty należały do gatunku Felis silvestris, dzikiego kota zamieszkującego Afrykę, Europę i Azję Centralną. To właśnie Felis silvestris dał prawdopodobnie początek kotu domowemu. Belgijscy uczeni chcą teraz przeprowadzić szczegółowe analizy DNA. Wspomniany powyżej pochówek kota i człowieka na Cyprze wskazuje bowiem, że to region Lewantu mógł być centrum udomowienia kota. Analizy DNA pomogą stwierdzić, czy drugim z takich centrów, późniejszym, nie był Egipt. « powrót do artykułu