-
Liczba zawartości
37586 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Odnaleziono zaginiony element na drodze ku poznaniu mechanizmu powstawania cukrzycy typu 2. Okazał się nim hormon kisspeptyna 1 (K1), o którym wiemy, że reguluje dojrzewanie i płodność. Naukowcy z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa stwierdzili, iż spowalnia on też produkcję insuliny, co napędza rozwój cukrzycy typu 2. Dotychczas wiedziano, że do regulowania poziomu cukru konieczna jest współpraca glukagonu oraz insuliny. Gdy spada poziom cukru we krwi glukagon powoduje, że z wątroby uwalniają się zapasy glukozy. Gdy cukru jest zbyt dużo, insulina powoduje, że jego nadmiar trafia do wnętrza komórek i poziom glukozy we krwi spada. U chorych na cukrzycę typu 2 trzustka produkuje zbyt mało insuliny, co prowadzi do niebezpiecznego wzrostu poziomu glukozy we krwi. Osoby takie mają też zbyt wysoki poziom glukagonu nawet w obecności insuliny i nawet wówczas, gdy organizm nie potrzebuje już więcej cukru. Naukowcy od dawna zastanawiali się, czy zbyt wysoki poziom glukagonu wpływa na komórki trzustki produkujące insulinę. Uważa się, że ciągły wysoki poziom glukagonu negatywnie wpływa na komórki beta, które pod wpływem tego hormonu stopniowo obniżają produkcję insuliny, aż w końcu całkowicie jej zaprzestają. Najnowsze badania wskazują jednak, że opisywane wyżej zjawisko nie zachodzi. Produkcja insuliny w komórkach beta jest obniżana wskutek bezpośredniego działania K1. Okazało się, że stymulowana przez glukagon wątroba uwalnia K1, a hormon ten trafia do komórek trzustki, gdzie powstrzymuje wytwarzanie insuliny. „Biorąc pod uwagę tylko insulinę i glukagon nigdy nie otrzymywaliśmy pełnego obrazu. Wiedzieliśmy, że istnieje jakiś zaginiony element i sądzimy, że bardzo dobrym kandydatem jest tutaj kisspeptyna 1. Wszystkie nasze badania wskazują właśnie na nią” - mówi szef grupy badawczej, doktor Mehboob Hussain. Naukowcy karmili grupę myszy dietą bogatą w kalorie. U zwierząt rozwinęła się otyłość i cukrzyca. Ich organizmy zaczęły wytwarzać mniej insuliny, a poziom K1 w krwioobiegu wystrzelił w górę. Gdy naukowcy za pomocą środków chemicznych upośledzili wątroby zwierząt tak, że nie mogły produkować K1 poziom insuliny w ich organizmach wrócił do normy. Podczas kolejnego eksperymentu stworzono myszy, których trzustki nie zawierały receptorów K1. U zwierząt tych produkcja i poziom insuliny we krwi pozostawały w normie, nawet gdy otrzymywały dietę bogatą w tłuszcze. To oznacza, że brak receptorów K1 w trzustce spowodował, że stała się ona niewrażliwa na ten hormon, normalnie wytwarzała insulinę, dzięki czemu zwierzęta pozostały zdrowe. Gdy uczeni zbadali krew osób cierpiących na cukrzycę typu 2. okazało się, że mają one znacząco podniesiony poziom K1. Naukowcy przeprowadzili jeszcze jeden test. Mysie komórki trzustki poddali działaniu plazmy pozyskanej z krwi osób chorych na cukrzycę. Produkcja insuliny w tych komórkach spadła. Prace naukowców z Johnsa Hopkinsa dają nadzieję na wyleczenie z cukrzycy typu 2. Obecnie chorzy kontrolują poziom cukru zastrzykami z insuliny. Poznanie roli K1 może pozwolić na opracowanie leczenia, dzięki któremu organizm samodzielnie będzie produkował potrzebną insulinę. Naukowcy już zidentyfikowali substancję, która blokuje receptory K1 w mysiej trzustce. W kolejnym etapie badań chcą sprawdzić, czy substancja ta pozwoli na przywrócenie normalnych funkcji trzustki u ludzi. Doktor Hussain uważa, że rola jaką odgrywa K1 ma podłoże ewolucyjne i wyjaśnia, dlaczego cukrzyca jest bardzo starą międzygatunkową chorobą. „Cukry zapewniają paliwo potrzebne zwierzętom podczas walki i ucieczki. Po posiłku w organizmie występuje wysoki poziom insuliny, co może spowodować spadek cukru do niebezpiecznie niskiego poziomu, przez co zwierzę może stać się słabe i ospałe. Uważamy zatem, że K1 to mechanizm, który ma powstrzymywać insulinę przed zbytnim obniżeniem cukru w krytycznych sytuacjach” - stwierdził uczony. « powrót do artykułu
-
Zapraszamy na Anatomię głupoty według Richarda Hammonda
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
KopalniaWiedzy.pl i National Geographic Channel zapraszają na nowy cykl Anatomia głupoty według Richarda Hammonda, którego premierowy odcinek zostanie wyemitowany w poniedziałek, 7 kwietnia, o godz. 22:00, National Geographic Channel przeprowadzi analizę wybranych internetowych filmików, pokazujących najbardziej spektakularne przykłady wybitnie szalonych przedsięwzięć. Gospodarzem cyklu będzie znany brytyjski prezenter Richard Hammond. Widzowie, w 14 odcinkach serii, z wypiekami na twarzy, będą mogli śledzić brawurowe wyczyny najbardziej niefortunnych naukowych eksperymentatorów. Dzięki programowi dowiemy się m.in., jak przyspieszenie i kąt nachylenia warunkują w trakcie skoku skuteczny obrót szalejącego na BMX-sie rowerzysty, jak prawo Hooke’a wpływa na drążek pogo. W ubiegłym roku internetowy filmik, w którym pewien mężczyzna próbował wbić się w zamrożony basen zebrał na You Tubie ponad 2 miliony odsłon. Bohater filmu nie był w stanie skruszyć pokrywy lodowej, a cykl Anatomia głupoty według Richarda Hammonda wyjaśni, dlaczego próba zakończyła się niepowodzeniem. W każdym odcinku serii Anatomia głupoty według Richarda Hammonda przeanalizujemy najciekawsze, zadziwiające, niebywałe nagrania, które pokazują, dlaczego człowiek, wybierając rolę królika doświadczalnego, nie potrafi z powodzeniem ukończyć zadania. Jedno jest pewne: nieznajomość nauki może nieść ze sobą bolesne skutki! Zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie KopalniWiedzy i National Geographic Channel. « powrót do artykułu -
Opracowane przed dwoma laty kapsułki z aminokwasów mogą znakomicie udoskonalić radioterapię dzięki precyzyjnemu dostarczaniu promieniowania we wskazane miejsce i redukcji efektów ubocznych. W 2012 roku profesor John M. Tomich i jego zespół z Kansas State University połączyli ze sobą dwie sekwencje aminokwasów, tworząc nanokapsułkę. Odkryliśmy, że gdy te sekwencje zetkną się ze sobą, powstają małe sfery. Takie pęcherzyki tworzy się przeważnie z lipidów. Większość z nich jest mniej stabilnych i rozpadają się. Nasze są jak kamienie. Są niewiarygodnie stabilne i nie są niszczone przez komórki wewnątrz organizmu - mówi Tomich. Teraz naukowiec we współpracy z Ekateriną Dadachovą z Albert Einstein College of Medicine naukowcami z Kansas University, Wydziałem Medycyny w japońskim Jikei University oraz znajdującym się w Niemczech Institute for Transuranium Elements dowiedli, że w kapsułkach można bezpiecznie przechowywać szkodliwe izotopy promieniotwórcze. Gdy okazało się, że w kapsułkach można umieścić izotopy, że jony nie wydostają się na zewnątrz, a układ odpornościowy nie niszczy kapsułek, naukowcy zasugerowali, iż można je użyć w radioterapii. Problem z obecnymi metodami radioterapii wykorzystującymi promieniowanie alfa jest taki, że uwalnia ono radioaktywne jony potomne, które trafiają tam, gdzie nie powinny. Radioaktywne atomy rozpadają się na nowe atomy, zwane jonami potomnymi, emitując przy tym energię. Te, które emitują promienie alfa nadają cząsteczkom prędkość bliską prędkości światła - mówi Tomich. To potężna emisja na niewielkie odległości. Cząstki alfa zderzają się z DNA i je niszczą. Ponadto podczas emisji cząstek alfa dochodzi do odrzutu jonów potomnych, które mają wówczas na tyle dużą energię, że mogą uciec z molekuły, w której są przechowywane. A gdy już się uwolnią jony te mogą znaleźć się w miejscach, w których nie powinny. Na przykład w szpiku kostnym, gdzie wywołują białaczkę - wyjaśnia uczony. Tomich i jego koledzy pracowali z aktynem-225, który podczas rozpadu emituje cztery cząstki alfa i wiele jonów potomnych. Badania nie tylko wykazały, że kapsułki łatwo penetrują komórki i wędrują do ich jąder, ale dowiodły, że podczas rozpadu aktynu jony potomne odbijają się od ścian kapsułek i pozostają wewnątrz nich. To chroni organizm, przed niepożądanym promieniowaniem. Te kapsułki są łatwe w produkcji i łatwo się z nimi pracuje. Sądzą, że ledwie stawiamy pierwsze kroki w badaniach nad nimi i tym, co można dzięki nim uzyskać w dziedzinie ludzkiego zdrowia i nanomateriałów - cieszy się Tomich. « powrót do artykułu
-
Opracowane przed dwoma laty kapsułki z aminokwasów mogą znakomicie udoskonalić radioterapię dzięki precyzyjnemu dostarczaniu promieniowania we wskazane miejsce i redukcji efektów ubocznych. W 2012 roku profesor John M. Tomich i jego zespół z Kansas State University połączyli ze sobą dwie sekwencje aminokwasów, tworząc nanokapsułkę. Odkryliśmy, że gdy te sekwencje zetkną się ze sobą, powstają małe sfery. Takie pęcherzyki tworzy się przeważnie z lipidów. Większość z nich jest mniej stabilnych i rozpadają się. Nasze są jak kamienie. Są niewiarygodnie stabilne i nie są niszczone przez komórki wewnątrz organizmu - mówi Tomich. Teraz naukowiec we współpracy z Ekateriną Dadachovą z Albert Einstein College of Medicine naukowcami z Kansas University, Wydziałem Medycyny w japońskim Jikei University oraz znajdującym się w Niemczech Institute for Transuranium Elements dowiedli, że w kapsułkach można bezpiecznie przechowywać szkodliwe izotopy promieniotwórcze. Gdy okazało się, że w kapsułkach można umieścić izotopy, że jony nie wydostają się na zewnątrz, a układ odpornościowy nie niszczy kapsułek, naukowcy zasugerowali, iż można je użyć w radioterapii. Problem z obecnymi metodami radioterapii wykorzystującymi promieniowanie alfa jest taki, że uwalnia ono radioaktywne jony potomne, które trafiają tam, gdzie nie powinny. Radioaktywne atomy rozpadają się na nowe atomy, zwane jonami potomnymi, emitując przy tym energię. Te, które emitują promienie alfa nadają cząsteczkom prędkość bliską prędkości światła - mówi Tomich. To potężna emisja na niewielkie odległości. Cząstki alfa zderzają się z DNA i je niszczą. Ponadto podczas emisji cząstek alfa dochodzi do odrzutu jonów potomnych, które mają wówczas na tyle dużą energię, że mogą uciec z molekuły, w której są przechowywane. A gdy już się uwolnią jony te mogą znaleźć się w miejscach, w których nie powinny. Na przykład w szpiku kostnym, gdzie wywołują białaczkę - wyjaśnia uczony. Tomich i jego koledzy pracowali z aktynem-225, który podczas rozpadu emituje cztery cząstki alfa i wiele jonów potomnych. Badania nie tylko wykazały, że kapsułki łatwo penetrują komórki i wędrują do ich jąder, ale dowiodły, że podczas rozpadu aktynu jony potomne odbijają się od ścian kapsułek i pozostają wewnątrz nich. To chroni organizm, przed niepożądanym promieniowaniem. Te kapsułki są łatwe w produkcji i łatwo się z nimi pracuje. Sądzą, że ledwie stawiamy pierwsze kroki w badaniach nad nimi i tym, co można dzięki nim uzyskać w dziedzinie ludzkiego zdrowia i nanomateriałów - cieszy się Tomich. « powrót do artykułu
-
Zapach ciała ujawni, czy było się szczepionym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Woń ciała zmienia się po szczepieniu. Te badania stanowią kolejny dowód, że można wykorzystać zapachy do "podsłuchiwania" układu odpornościowego. Sugeruje to, że nieinwazyjne wykrycie choroby jest możliwe jeszcze przed początkiem obserwowalnych objawów - podkreśla dr Bruce Kimball z USDA National Wildlife Research Center (NWRC). W ramach studium myszy trenowano w różnicowaniu zapachów moczu myszy zaszczepionych przeciw wściekliźnie (RV) lub przeciw gorączce zachodniego Nilu (WNV). Wszystkie treningi i testy prowadzono w labiryncie w kształcie litery Y. Wonie losowo przypisywano do poszczególnych ramion labiryntu. Gryzonie szkolono także w zakresie różnicowania zapachów uryny myszy potraktowanych lipopolisachaydem (LPS), endotoksyną z zewnętrznej błony komórkowej osłony bakterii Gram-ujemnych i cyjanobakterii. Po zakończeniu treningu Amerykanie zdecydowali się na fazę walidacyjną. Wykorzystywano mocz nieznanych osobników, by wykluczyć możliwość, że gryzonie reagują na indywidualne zapachy, a nie na wonie generowane przez konkretne zabiegi. Później przeprowadzono kilka rund sesji testowych. Okazało się, że myszy odróżniały zapachy moczu RV, WNV i LPS od zapachu niemodyfikowanej uryny. Poza tym szkolone gryzonie rozróżniały wonie poszczepienne i LPS, ale nie udawało się im się to w parach mocz RV i WNV. Oznacza to, że szczepionki zmieniają woń w podobny sposób, a LPS wpływa na nią w inny sposób. Badanie sugeruje, że istnieje szlak łączący aktywację układu immunologicznego i zmiany w składnikach woni ciała [...] - wyjaśnia dr Gary Beauchamp, dodając, że ludzie także mogą przekazywać podobne komunikaty, ale by to udowodnić, trzeba przeprowadzić kolejne badania. Obecnie trwa badanie dotyczące wpływu poszczepiennych zmian zapachu na mysie zachowania społeczne i reprodukcyjne. « powrót do artykułu -
Zrekonstruowano scenę prehistorycznego polowania
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Po przeanalizowaniu śladów zachowanych w błocie z koryta rzeki Paluxy w Teksasie amerykańscy naukowcy odtworzyli cyfrowo przebieg polowania teropoda na zauropoda. Tropy pozostawiły dinozaury żyjące ponad 110 mln lat temu. W 1940 r. z łoża rzeki wycięto ciąg śladów. Podzielono go na bloczki, które wysłano do badań w różne miejsca. Choć jeden z fragmentów zaginął lub uległ zniszczeniu, zespołowi Petera L. Falkinghama z Królewskiego College'u Weterynarii udało się za pomocą fotogrametrii historycznych zdjęć zrekonstruować wygląd stanowiska sprzed wykopalisk Rolanda T. Birda. Cyfrowy model 3D pozwolił zweryfikować mapy narysowane przez Birda. Naukowcy posłużyli się zestawem 16 zdjęć. W niektórych miejscach ślady teropoda znajdują się w śladach zauropoda, co oznacza, że teropod podążał za zauropodem. Z tego powodu Bird stwierdził, że teropod ścigał roślinożercę. Choć o skamieniałych śladach zachowanych w formacji Glen Rose wspominano już w 1917 r., dopiero Bird, zbieracz fosyliów pracujący dla Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, rozpoznał tropy należące bez wątpienia do zauropoda (jakiś czas później przypisano je holotypowi Brontopodus birdi). Wycinek wykopany w 1940 r. miał ponad 9 m długości i 3,65 m szerokości. Po pocięciu na duże bloki jedna część trafiła do Texas Memorial Museum (TMM), druga do Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, a jeszcze inna uległa zniszczeniu/została zgubiona. W 1988 r. doniesiono o deterioracji części z TMM, która zresztą od tego czasu postępuje. Autorzy artykułu z pisma PLoS ONE podkreślają, że ze wszystkich metod wykorzystanych do dokumentowania różnych śladów z rzeki Paluxy największe postępy poczyniono w ostatnich latach w zakresie fotogrametrii. Są one tak duże, że udaje się uzyskać dokładność i rozdzielczość jak przy skanowaniu laserowym. To duże ułatwienie, zważywszy, że dotąd stworzenie cyfrowego modelu 3D wymagało przetransportowania i ustawienia na dużej platformie nad rzeką ciężkiego i drogiego skanera (a ten mógł się zepsuć przez wysoką temperaturę). Teraz identyczny efekt da się osiągnąć za pomocą zwykłego aparatu cyfrowego i wolnego oprogramowania. Nowoczesne oprogramowanie fotogrametryczne bierze poprawkę na nieznane odległości ogniskowe i rodzaje aparatów, zdjęcia Birda sprzed ponad 70 lat nadają się zatem do stworzenia trójwymiarowego modelu stanowiska sprzed wykopalisk w 1940 r. Cała widoczna na fotografiach sekwencja mierzyła ponad 45 m. Mimo że śladom brakuje detali, ich położenie na teksturowanym modelu jest oczywiste, dlatego można stworzyć widok stanowiska z lotu ptaka. « powrót do artykułu -
Wewnętrzny dokument wydany przez kierownictwo NASA nakazuje pracownikom i kontrahentom Agencji zerwanie wszelkich kontaktów z przedstawicielami rosyjskiego rządu. Polecenie ma związek z zajęciem przez Rosję Krymu. W dokumencie wymieniono jeden wyjątek, którego polecenie nie dotyczy. Jest nim Międzynarodowa Stacja Kosmiczna, która nie może funkcjonować bez amerykańsko-rosyjskiej współpracy w zakresie kontroli naziemnej. Poza tym na ISS przebywa obecnie rosyjsko-amerykańska załoga. W ciągu ostatnich lat kosmiczna współpraca pomiędzy USA i Rosją bardzo się zacieśniła. Obecnie Amerykanie są uzależnieni od Rosji w dziedzinie wysyłania ludzi na ISS, a rosyjscy astronauci są częstymi gośćmi w centrach szkoleniowych NASA, przede wszystkim w Johnson Space Center. W związku z wyciekiem wspomnianego dokumentu, NASA wydała specjalne oświadczenie. Biorąc pod uwagę naruszenie przez Rosję suwerenności i integralności terytorialnej Ukrainy, NASA zawiesza większość działań prowadzonych wspólnie z Federacją Rosyjską. NASA i Roskosmos będą jednak współpracowały przy bezpiecznym utrzymaniu Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Głównym celem NASA jest obecnie doprowadzenie do powrotu startu załogowych misji kosmicznych n a amerykańską ziemię i zakończenie naszej zależności od Rosji w tym zakresie. Plan ten jest od pięciu lat priorytetem administracji prezydenta Obamy i gdyby plan ten był finansowany w przewidzianym przez nas zakresie, załogowe starty odbywałyby się z terenu USA już w przyszłym roku. Jednak, jako że Kongres obciął finansowanie, mamy zamiar powrócić do USA z załogowymi startami w roku 2017. Obecnie mamy wybór pomiędzy powrotem załogowych startów do Ameryki lub wysyłaniem milionów dolarów Rosjanom. Administracja prezydenta Obamy wybrała inwestycje w Amerykę, mamy nadzieję, że Kongres uczyni to samo. « powrót do artykułu
-
To jedna z najważniejszych decyzji podjętych przez Microsoft - powiedział Al Gillen. Analityk IDC skomentował w ten sposób informację, że koncern z Redmond będzie bezpłatnie udostępniał swój system operacyjny. Darmowe licencje Windows Phone i Windows trafią do producentów urządzeń przenośnych z wyświetlaczami o przekątnej mniejszej niż 9 cali. To wielka rzecz. Zmienia bowiem całkowicie sposób, w jaki Microsoft postrzega swoją kurę znoszącą złote jajka, pokazuje, że firma zmienia spojrzenie na to, czego potrzebuje, by wygrać na rynku mobilnym - stwierdziła Carolina Milanesi z Kantar Worldpanel ComTech. To dzień, w którym Microsoft skapitulował przed zmianami rynkowymi wywołanymi przez Apple'a, Google'a i rynek smartfonów - uznał Patrick Moorhead z Moor Insights & Strategy. Microsoft ma bardzo małe udziały w rynku smartfonów i tabletów i zerowe udziały w rynku elektroniki ubieralnej, zatem bezpłatne udostępnienie systemu operacyjnego stało się koniecznością - dodaje. Microsoft przyznał, że nie jest w stanie wygrać z narzuconym przez Google'a modelem, w którym system operacyjny jest bezpłatny. Na rynku mobilnym koncern musi zmienić strategię, która gdzie indziej sprawdza się od kilkudziesięciu lat, a która polega na sprzedawaniu licencji producentom OEM. Musi też znaleźć nowe źródła finansowania, którymi mogą stać się sprzedaż urządzeń i usług oraz niezwykle popularnego MS Office. Pani Milanesi przyznaje, że koncern nie ponosi zbytniego ryzyka udostępniając bezpłatnie swój OS na rynek mobilny. „Microsoft nie generuje na tym rynku przychodów. Są one minimalne, a większość z nich pochodziło od Nokii. Jako, że Nokia staje się częścią Microsoftu, to i te wpływy znikną” - mówi. Podobnie wygląda sytuacja na rynku tabletów. Rezygnacja z opłat za Windows powinna spowodować, że smartfony i tablety z systemem Microsoftu staną się bardziej atrakcyjne dla producentów i konsumentów. Ci ostatni, wprowadzeni w ekosystem Microsoftu, mogą kupować inne programy, usługi oraz oglądać reklamy, zapewniając przychody firmie z Redmond. « powrót do artykułu
-
Przyglądając się 65 rodzajom płatków śniadaniowych w 10 różnych sklepach spożywczych, psycholodzy z Uniwersytetu Cornella zauważyli, że płatki przeznaczone dla dzieci umieszczano na półkach o połowę niżej niż płatki dla dorosłych (te pierwsze znajdowały się na wysokości 23 cali - ok. 58 cm - a drugie na wysokości 48 cali, czyli ok. 122 cm). Kiedy analizowano średni kąt spojrzenia maskotek, okazało się, że przy płatkach dla dzieci patrzyły one w dół pod kątem 9,6 st., podczas gdy bohaterowie z pudełek dla dorosłych spoglądali prawie prosto przed siebie. Badając wpływ bohaterów z pudełek płatków, Aner Tal i Brian Wansink z Uniwersytetu Cornella oraz Aviva Musicus z Uniwersytetu Yale zadali sobie 2 pytania: 1) czy postaci z opakowań nawiązują kontakt wzrokowy? i 2) czy kontakt wzrokowy z maskotkami z płatków wpływa na dokonywanie wyborów? Amerykanie oceniali 65 typów płatków i 86 maskotek z 10 sklepów spożywczych w stanach Nowy Jork i Connecticut. Dla każdego z bohaterów wyliczano kat spojrzenia; kalkulacji dokonywano z odległości 4 stóp (ok. 122 cm), bo to standardowy dystans dzielący kupujących od pudełek. Stwierdzono, że postaci z płatków przeznaczonych dla dzieci nawiązywały przypadkowy kontakt wzrokowy z dziećmi, a z płatków dla dorosłych z dorosłymi. Z 86 maskotek 57 miało przemawiać do dzieci; po uśrednieniu spoglądały one w dół pod kątem 9,67 st. Dla odmiany maskotki z produktów dla dorosłych patrzyły leciutko w górę pod kątem 0,43 st. Podobnie jak w innych studiach zauważono, że płatki dla dzieci ustawiano na dwóch dolnych półkach, a płatki dla dorosłych na dwóch górnych półkach. Z tego powodu średnia wysokość, na jaką sięgało spojrzenie maskotek z produktów dla dorosłych, wynosiła 53,99 cala (ok. 137 cm), podczas gdy wartość wyliczona dla maskotek dla dzieci to 20,21 cala (ok. 51 cm). W drugim studium psycholodzy określali, do jakiego stopnia kontakt wzrokowy z maskotką wpływa na poczucie zaufania i związku z marką. Do udziału w nim zaproszono 63 osoby z prywatnej uczelni. Proszono je o ocenę pudełka płatków Trix. Badanych przydzielano losowo do dwóch grup. Jednej pokazywano pudełko z królikiem patrzącym wprost na odbiorcę, a drugiej z królikiem spoglądającym w dół. Okazało się, że gdy maskotka nawiązywała kontakt wzrokowy, zaufanie do marki było o 16%, a poczucie związku z nią aż o 28% wyższe. Poza tym w takich okolicznościach ochotnicy twierdzili, że lubią Triksy bardziej od innych płatków. « powrót do artykułu
-
Stela Burzy, wulkan i nowa chronologia historyczna
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Nowe tłumaczenie egipskiej Steli Burzy może skłonić ekspertów do zmiany chronologii historii Egiptu. Dwóch naukowców z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu w Chicago uważa, że Stela Burzy opisuje pogodę, jaka występowała po wybuchu wulkanu Thera. Jeśli Amerykanie mają rację to faraon Ahmose, za czasów którego powstała Stela Burzy, panował w czasie, gdy doszło do eksplozji Thery, zatem rządził Egiptem kilkadziesiąt lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Ahmose był pierwszym faraonem z XVIII dynastii, a jego panowanie przypadło na początki Nowego Państwa. Przez cały okres swoich rządów starał się o zjednoczenie Egiptu, wyzwolenie Delty spod władzy Hyksosów i przywrócenie wpływów Egiptu w Nubii i Kanaanie. Obecnie przyjmuje się, że panował w latach 1550-1525 p.n.e. Eksplozja Thery – jeden z największych wybuchów wulkanów, jakich doświadczyła ludzkość – miała miejsce najprawdopodobniej pomiędzy rokiem 1627 a 1600 p.n.e. Wydarzenie to miało negatywny wpływ na cywilizację minojską, prawdopodobnie spowodowała też wiele zniszczeń w Egipcie. Wyjaśnienie, czy Stela Burzy rzeczywiście opisuje zjawiska pogodowe spowodowane eksplozją Thery jest istotne z punku widzenia naszej wiedzy historycznej. To ważne dla naukowców zajmujących się starożytnym Bliskim Wschodem i wschodnią częścią basenu Morza Śródziemnego, gdyż chronologia tamtejszych wydarzeń bazuje, generalnie rzecz biorąc, na liście egipskich faraonów. Nowe informacje pozwolą nam lepiej dopasować daty - mówi profesor Nadine Moeller. Dotychczas datowanie archeologiczne nie zgadzało się z datowaniem radiowęglowym pozostałości po eksplozji Thery. Jeśli jednak Ahmose panował wcześniej, niż sądziliśmy, to wszystkie elementy zaczynają do siebie pasować. Przesunięcie daty panowania Ahmose powoduje, że wiele wydarzeń z historii starożytnej układa się w bardziej logiczną całość. Jak mówi profesor David Schloen, lepiej pasują do siebie daty schyłku potęgi Kanaanu oraz upadku Imperium Babilońskiego. Te nowe informacje pozwolą nam lepiej zrozumieć rolę środowiska naturalnego w powstaniu i upadku imperiów starożytnego Bliskiego Wschodu - stwierdził uczony. Będziemy mogli np. zrozumieć, w jaki sposób Ahmose udało się pokonać Hyksosów. Jeśli erupcja Thery miała miejsce za jego rządów, to spowodowana przez nią fala tsunami mogła zniszczyć porty Hyksosów i osłabić ich potęgę morską. Zniszczenia szlaków handlowych i upraw mogły zaś zachwiać potęgą Babilonu, co wyjaśnia, dlaczego Imperium nie obroniło się przed inwazją Hetytów z około 1595 roku przed Chrystusem. Niektórzy uczeni uważają, że Stela Burzy to tekst metaforyczny, odnoszący się do inwazji Hyksosów. Jednak uczeni z Chicago twierdzą, że to bardziej opis zjawisk pogodowych. Dowiadujemy się z niej o trwającej wiele dni burzy z gwałtownymi opadami deszczu i o ciałach pływających po Nilu jak łodzie. Uczeni z Chicago powołują się przy tym na Papirus Matematyczny Rhinda. Kopista, który go przepisał, zaznaczył, że tworzy go w 33. roku panowania Apopisa, który był przedostatnim faraonem dynastii Wielkich Hyksosów. Również i w tym dokumencie wspomniano o potężnej burzy. W sukurs starożytnikom przyszli meteorolodzy z Instytutu Biometeorologii we Włoszech. Przeanalizowali oni informacje ze Steli Burz i porównali ją ze znanymi wzorcami pogodowymi panującymi nad Egiptem. Główny z takich wzorców niesie gorące suche powietrze znad Wschodniej Afryki. Jeśli zostanie on zaburzony, mogą pojawić się gwałtowne burze, wielkie opady i powodzie. Eksplozja Thery mogła w taki właśnie sposób zaburzyć pogodę nad Egiptem. « powrót do artykułu -
W raporcie przygotowanym przez amerykański Instytut Medycyny (Institute of Medicine - IOM) czytamy, że wysłanie ludzi na Marsa narazi ich na zagrożenia zdrowotne wykraczające poza limity dopuszczone przez NASA. Jeśli zatem człowiek ma polecieć w dalekie obszary Układu Słonecznego, konieczne jest ponowne rozważenie aspektów etycznych i zdrowotnych takich misji. Tego typu misje prawdopodobnie narażą załogi na niebezpieczeństwo wykraczające poza obecne zalecenia zdrowotne oraz na ryzyka, które są obecnie słabo rozpoznane, a może nawet niemożliwe do przewidzenia - czytamy w raporcie. Ryzyka związane z krótkotrwałymi misjami to nudności, osłabienie mięśni i zaburzenia wzroku. Przy długich misjach dojdzie do tego ryzyko nowotworów spowodowanych długotrwałym wystawieniem na działanie promieniowania oraz utrata masy kostnej. NASA zwróciła się w związku z tym do IOM z prośbą o zmianę zaleceń zdrowotnych dla astronautów. Komitet stwierdził, że zliberalizowanie obecnych standardów zdrowotnych w celu umożliwienia długotrwałych misji jest nie do zaakceptowania z etycznego punktu widzenia - brzmi wniosek zawarty w raporcie. Członkowie IOM odmówili także wydania osobnych zaleceń na potrzeby misji marsjańskich. Komitet IOM uznał, że jedynym wyjściem jest uczynienie wyjątku w obecnych przepisach, jednak stwierdził, że NASA musi rozważyć, czy jest to etyczne. Każde tego typu odstępstwo powinno mieć miejsce tylko w szczególnych sytuacjach - stwierdzili eksperci. Ich zdaniem NASA powinna przede wszystkim dać astronautom wybór, czy chcą uczestniczyć w danej misji oraz znaleźć równowagę pomiędzy ryzykiem a korzyściami. Agencja powinna też zapewnić astronautom, którzy wezmą udział w szczególnie ryzykownych misjach, dożywotnią opiekę medyczną. Eksplorując kosmos przesuwamy obecnie granice i ryzykujemy życie oraz zdrowie astronautów. Stwierdzenie, gdzie się te granice znajdują i kiedy można je przesunąć, to bardzo złożone zadanie - mówi profesor bioetyki Jeffrey Kahn z John Hopkins Berman Institute of Bioethics, który stał na czele zespołu przygotowującego raport. « powrót do artykułu
-
Testy kliniczne przeprowadzone na Emory University w Atlancie dają nadzieję, że w przyszłości osoby po przeszczepach nie będą musiały przyjmować leków immunosupresyjnych. Zespół Allana Kirka zastosował na 20 osobach po przeszczepach nerek technikę resetu układu odpornościowego. W zamierzeniach ma ona doprowadzić do zaakceptowania obcych organów przez organizm biorcy. Przed eksperymentem biorcy nerek musieli zażywać do 20 leków dziennie, ryzykując przez to rozwojem nowotworów, uszkodzeniem nerek i doświadczając biegunek czy wzdęć. Po testach okazało się, że u siedmiu pacjentów do zapobieżenia odrzuceniu wystarczy jeden zastrzyk miesięcznie, a pozostałych 13 osób zażywać oprócz tego 1 tabletkę leku dziennie. Transplantolodzy są pod olbrzymim wrażeniem osiągnięć zespołu Kirka. Sędziwy Roy Yorke Calne, pionier przeszczepów wielonarządowych, stwierdził: myślę, że uzyskanie tolerancji na obecność obcych organów będzie wielkim krokiem naprzód. Przede wszystkim zwiększy się komfort życia pacjentów. Terapia Kirka składa się z trzech elementów. Pierwszy z nich, lek alemtuzumab, jest podawany dożylnie podczas transplantacji. Zabija on wszystkie limfocyty, które zaatakowałyby nowy organ. Liczba limfocytów powraca do normy po 12-18 miesiącach, jednak nowe są uczone akceptować organ. Nauka odbywa się dzięki drugiemu z leków, belataceptowi, który początkowo podawany jest często, ale już pół roku po przeszczepie wystarczy jeden zastrzyk miesięcznie. Ostatnim z elementów jest codziennie przyjmowana pigułka sirolimusa. To łagodny immunosupresant, którego zadaniem jest zabicie starszych limfocytów, które mogły przetrwać działanie alemtuzumabu. Rok po przeszczepie u żadnej z osób, które wzięły udział w testach klinicznych, nie wystąpiły objawy odrzucenia organów. Żadna z nich nie musiała też brać standardowych leków. Kirk zapytał wówczas 10 osób, czy chcą zaprzestać przyjmowania sirolimusa. Siedem osób wyraziło zgodę. Obecnie pacjenci ci otrzymują tylko comiesięczną dożylną dawkę belataceptu. Od przeszczepów minęło już 3,5 roku. Wszystkie 20 osób ma się dobrze. Od czasu pierwszego testu Kirk przeprowadził też swoje eksperymentalne leczenie na grupie kolejnych 18 osób. Obecnie znajdują się one na etapie odstawiania sirolimusa. W przyszłym miesiącu uczony chce rozpocząć testy na kolejnej, tym razem większej, grupie osób. Kirk ma nadzieję, że w przyszłości uda się zmodyfikować jego technikę tak, że osoby po przeszczepach nie będą musiały przyjmować nawet belataceptu. Z udziałem 2 pacjentów przeprowadził już próbę odstawienia tego leku, jednak musiano do niego wrócić, gdyż pojawiły się objawy odrzucenia. « powrót do artykułu
-
Skradzione obrazy trafiły z pociągu do kuchni robotnika
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Ukradzione obrazy Paula Gauguina i Pierre'a Bonnarda wisiały przez niemal 40 lat na ścianie w kuchni niczego nieświadomego robotnika Fiata. W 1970 r. skradziono je z domu kolekcjonera w Londynie, a później pozostawiono w pociągu we Włoszech. W 1975 r. robotnik fabryki Fiata kupił je na aukcji rzeczy zagubionych za 45 tys. lirów (23 euro). Początkowo zdobiły ściany jego turyńskiego domu, a koniec końców trafiły do wybranego na emeryturę lokum na Sycylii. Eksrobotnik nabrał podejrzeń co do wartości swoich ruchomości, gdy jego syn zobaczył w książce reprodukcję innego dzieła Gauguina i zwrócił uwagę na podobieństwo do obrazu z kuchni ojca. Po konsultacjach z ekspertami mężczyzna powiadomił policję. Obraz Gauguina "Fruits sur une table ou nature au petit chien" został namalowany w 1889 r. Jego wartość szacuje się na 10-30 mln euro. "La femme aux deux fauteuils" Bonnarda wycenia się na ok. 600 tys. euro. Zgodnie z relacjami mediów, obrazy zostały ukradzione przez 3 mężczyzn podających się za specjalistów od alarmów. Poprosili oni gosposię o filiżankę herbaty. Gdy poszła do kuchni, wycięli dzieła sztuki z ram i uciekli. Potem obrazy porzucono w pociągu relacji Paryż-Turyn. « powrót do artykułu -
Jeden z najpowszechniej używanych portów, USB, w końcu doczekał się symetrycznego kabla. Intel zaprezentował USB Type-C, który można podłączyć do portu w dowolny sposób. Dotychczas kable USB wchodziły w gniazdo tylko wówczas, gdy były odpowiednio ustawione. Specyfikacja USB Type-C ma zostać ukończona w lipcu. Początkowo będzie obejmowała technologie USB SuperSpeed 3.1 oraz USB 2.0. Jej pierwsze wersje pozwolą na transfer danych z prędkością do 10 Gb/s. Nowy kabel przypomina wyglądem obecnie używane USB 2.0 Micro-B. Powstał on przede wszystkim z myślą o szybko rosnącym rynku urządzeń przenośnych.
-
Jeszcze kilka lat temu naukowcy uważali, że globalne ocieplenie nie zaszkodzi w najbliższym czasie produkcji żywności. Problemy miały pojawić się, gdy temperatura wzrośnie o 3-4 stopnie Celsjusza ponad obecny poziom. Jednak w przygotowywanym obecnie raporcie IPCC znajdziemy informację, że zmiany klimatyczne już wkrótce doprowadzą do spadku produkcji żywności. Niewykluczone, że już obecnie ocieplenie ma negatywny wpływ na rośliny uprawne, jednak jest on niwelowany udoskonalonymi technikami upraw. Uczeni przyjrzeli się najważniejszym roślinom uprawnym – kukurydzy, pszenicy i ryżowi. Ich zdaniem jeszcze przed rokiem 2030 wydajność plonów tych roślin z hektara będzie spadała o około 2% co dekadę. To szczególnie martwiące w sytuacji, w której szacuje się, że w najbliższych latach popyt na żywność będzie rósł w tempie 2% rocznie. Szacowanie wpływu ocieplenia na uprawy nie jest proste, gdyż trzeba brać pod uwagę koncentrację CO2, zmiany w temperaturze i opadach, liczbę niezwykle gorących dni oraz zmiany w występowaniu chorób trapiących uprawy. W niektórych przypadkach ocieplający się klimat powinien doprowadzić do zwiększenia plonów. Może się tak stać w regionach chłodnych. Jednak znacznie częściej będą występowały negatywne skutki ocieplenia. Jedną z największych niewiadomych jest to, w jaki sposób się przystosujemy. Plony można zwiększyć za pomocą nowych gatunków lub modyfikacji genetycznej. Jednak ogólny spadek produkcji żywności pociągnie za sobą wzrost jej cen, co będzie miało szczególnie ciężkie konsekwencje dla najuboższych mieszkańców globu. Przed dwoma laty informowaliśmy o negatywnym wpływie zwiększonej koncentracji CO2 na ryż IR8. « powrót do artykułu
-
Para farmaceutów z Dakoty Północnej - ojciec i córka Jeff i Josslyn Doddsowie - wymyśliła sprej na potwory. Niebieski płyn jest trzymany w aptecznej butelce z pomysłową naklejką (poza nazwą Monster Spray widnieje na niej, oczywiście, potwór). Później przelewa się go do innej buteleczki z atomizerem. Wg instrukcji, roztwór należy rozpylić w dziecięcym pokoju przed snem. Jeśli trzeba, zabieg powtórzyć. Podobno zawartość starcza na 120 pryśnięć. Na etykiecie zamieszcza się także termin przydatności. [Płyn] jest w 100 procentach bezpieczny i wspaniale działa. Naprawdę odstrasza potwory - podkreśla Josslyn. Rodzice, którzy przetestowali "lek", twierdzą, że dzieci przekonuje fachowo wyglądające opakowanie. Choć mikstura istnieje od ok. 5 lat, szersze grono osób dowiedziało się o niej dopiero ostatnio, dzięki zdjęciu zamieszczonemu na Facebooku. « powrót do artykułu
-
Kto kupuje w pracy, ten mniej zadowolony z wakacji
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Bukowanie wakacji z pracy może prowadzić do mniej satysfakcjonujących zakupów. W ramach studium specjaliści od marketingu z Rice University i Uniwersytetu Stanowego Iowy przeanalizowali dane z witryny rezerwacji hoteli. Przyglądali się jakości wybranych przybytków i zadowoleniu z pobytu. Byliśmy zainteresowani tym, kiedy ludzie dokonują droższych zakupów i jak wygląda późniejsze zadowolenie - podkreśla Ajay Kalra z Rice. Kalra i Wei Zhang z Uniwersytetu Stanowego Iowy twierdzą, że badanie wykonano w świetnym momencie, bo ludzie zabierają się właśnie do organizowania wakacji. Amerykanie wytypowali 3 zmienne, które wpływały zarówno na wybór hotelu, jak i pozakupową satysfakcję: 1) czas upływający między zakupem a pobytem w hotelu, 2) odległość między miejscem, z którego dokonano rezerwacji, a lokalizacją hotelu i 3) czas zakupu (godziny pracy lub godziny wolne). Później duet włączył je do modelu ekonometrycznego. W badaniu uwzględniono losową próbę 4582 konsumentów, którzy zrobili rezerwację hotelu między styczniem 2008 a październikiem 2009 r. Okazało się, że konsumenci podróżujący dalej i dokonujący rezerwacji w godzinach pracy z większym prawdopodobieństwem wybierali hotele lepszej jakości, ale jednocześnie byli mniej usatysfakcjonowani pobytem niż ludzie, którzy przebywali w tym samym hotelu, ale podróżowali mniej oraz osoby bukujące poza godzinami pracy. To istotne, zważywszy, że ponad 35% badanych kupowało pobyt w godzinach pracy. Spekulujemy, że dzieje się tak, bo ludzie są w pracy bardziej zmęczeni i mają tendencję do kupowania droższych obiektów lub dlatego, że wakacje wydają się wtedy bardziej pociągające. Wstępne dane sugerują, że nie powinniśmy kupować w biurze - twierdzi Kalra. Amerykanie zauważyli także, że konsumenci, którzy bukują i płacą wcześniej, są bardziej skłonni wybierać hotele wyższej jakości i są częściej usatysfakcjonowani niż osoby czekające do ostatniej chwili. Stąd pomysł, pierwotnie nie nasz, że jeśli płacisz wcześniej, ból związany z wydawaniem pieniędzy zmniejsza się z czasem, sprawiając, że w czasie samych wakacji jesteś szczęśliwszy. Koniec końców ustalono, że jeśli obsługa w hotelu jest zła, ból odczuwany w momencie zakupu prawdopodobnie powraca, sprawiając, że konsumenci są mniej usatysfakcjonowani. « powrót do artykułu -
Morze Bałtyckie dusi się z niedoboru tlenu. Giną rośliny i zwierzęta, a naukowcy alarmują, że należy natychmiast zmniejszyć ilość nawozów trafiających do Bałtyku. Po wielu latach badań naukowcy z duńskiego Uniwersytetu w Aarhus oraz szwedzkich uniwersytetów w Lund i Sztokholmie doszli do wniosku, że główną przyczyną braku tlenu w naszym morzu jest nadmiar trafiających doń składników odżywczych. W najgłębszych regionach Bałtyku tlenu zawsze brakowało. Jest to spowodowane niewielkim dopływem wody z innych mórz. Jednak wyżej położone warstwy wód były bogate w tlen. Jednak w ciągu ostatniego wieku sytuacja uległa dramatycznemu pogorszeniu. Obszar wód, w których brakuje tlenu zwiększył się z 5000 kilometrów kwadratowych na początku XX wieku do 60 000 km2 obecnie. Przeanalizowaliśmy dane dotyczące temperatury, zawartości tlenu i poziomu zasolenia pochodzące z ostatnich 115 lat. Na tej podstawie możemy stwierdzić, że główną przyczyną braku tlenu są składniki odżywcze pochodzące z lądu - powiedział profesor Jacob Carstensen z Uniwersytetu w Aarhus. Do niedoborów tlenu dochodzi, gdy jego pobór przy dnie jest większy niż dostawy pochodzące z mieszania się wód. Do niedoborów przyczynia się też ocieplający się klimat. Tlen atmosferyczny słabiej rozpuszcza się w wodzie, a jednocześnie zwiększa się jego pobór przez organizmy. Temperatura wody rośnie i będzie rosła w najbliższych latach. Wszystkie kraje leżące nad Morzem Bałtyckim powinny przystąpić do działania i zredukować ilość składników odżywczych trafiających do morza - dodał Carstensen. Brak tlenu przy dnie ma negatywne konsekwencje dla całego ekosystemu. Dno morskie staje się pustynią, na której żyją tylko bakterie zdolne do przetrwania w takich warunkach. Niektóre z nich wytwarzają metan, który uwalnia się do wody wraz z obecną w osadach siarką. Wzburzone osady mogą zabijać ryby zamieszkujące wyżej położone wody. Gdy pojawi się taka przydenna pustynia, powrót dawnego ekosystemu może potrwać nawet kilkadziesiąt lat. Pod warunkiem, że powstaną warunki potrzebne do regeneracji. « powrót do artykułu
-
Pojawiła się nadzieja na regenerację zniszczonych połączeń nerwowych u osób, które doznały urazu rdzenia kręgowego lub udaru mózgu. Z dzisiejszego Nature Communications dowiadujemy się o badaniach przeprowadzonych przez naukowców z Imperial College London i Hertie-Institut z Uniwersytetu w Tybindze. Wynika z nich, że koaktywator P300/CBP (P300/CBP-associated factor - PCAF) może odgrywać kluczową rolę w uruchamianiu chemicznych mechanizmów reaktywacji nerwów. Naukowcy wstrzyknęli PCAF myszy z uszkodzonym centralnym układem nerwowym i zaobserwowali zwiększenie się liczby odrodzonych włókien nerwowych. Wyniki takie sugerują, że być może będziemy w stanie wywołać odpowiednie zmiany chemiczne wspomagające wzrost nerwów po uszkodzeniu centralnego układu nerwowego. Ostatecznym celem badań powinno być opracowanie farmaceutycznego sposobu na zachęcenie nerwów do wzrostu i naprawy oraz uzyskanie w ten sposób poprawy stanu zdrowia u pacjentów. Jesteśmy podekscytowani naszym odkryciem, ale należy zaznaczyć, że to dopiero wstępne spostrzeżenia - mówi profesor Simone Di Giovanni. Naukowcy chcą sprawdzić, czy mysz leczona PCAF przynajmniej częściowo odzyska funkcje utracone przez uszkodzenie nerwów. Jeśli tak, może to być pierwszy krok ku opracowaniu leku i rozpoczęciu badań klinicznych. Uczeni ciągle nie rozumieją, jak to się dzieje, że aksony obwodowego układu nerwowego są w stanie się regenerować, gdy tymczasem te z centralnego układu nerwowego niemal nie podejmują takich prób. Po uszkodzeniu obwodowego układu nerwowego około 30% nerwów regeneruje się i często dochodzi do odzyskania utraconych funkcji. Naukowcy chcieliby doprowadzić do podobnej sytuacji w przypadku centralnego układu nerwowego. Specjaliści z Londynu i Tybingi przyjrzeli się modelowi mysiemu oraz kulturom komórkowym i porównali odpowiedź obwodowego oraz centralnego układu nerwowego przyglądając się neuronom zwoju korzeni grzbietowych nerwów rdzeniowych. Neurony te łączą oba układy nerwowe. Odkryli, że istnieje mechanizm epigenetyczny, który odpowiada za regenerację nerwów. Gdy dojdzie do uszkodzenia nerwów obwodowego układu nerwowego, wysyłany jest sygnał, który włącza program odbudowy. Uczonym udało się zidentyfikować sekwencję reakcji chemicznych, która powoduje włączenie tego programu i odkryli, że jej kluczowym elementem jest właśnie PCAF. « powrót do artykułu
-
Choroba wysokościowa to de facto przynajmniej 2 różne choroby - wykazali naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu. Szkoci posłużyli się nową skalą wzrokowo-analogową (ang. Visual Analogue Scale, VAS). Mieszkańców nizin, którzy nagle znaleźli się na wysokościach, proszono o zaznaczenie punktu pomiędzy krańcami odcinków (pytań). Każdy z nich był opisany przeciwstawnymi twierdzeniami, a położenie oznaczenia wskazywało na natężenie objawu. Jak wyjaśniają autorzy artykułu z PLoS ONE, wyniki VAS porównano z wynikami tradycyjnie stosowanej skali samoopisu Lake Louise, gdzie głównym objawom przyporządkowuje się odpowiadające natężeniu punkty od 0 do 3. Wyniki VAS mierzono w milimetrach. Grupy kwestionariuszy z podobnymi profilami objawów zidentyfikowano za pomocą narzędzia do analizy sieci BioLayout Express 3D. Na co dzień jest ono wykorzystywane do wizualizacji klastrów powiązań w obrębie danych ekspresji mikromacierzy (w transkryptomice). Akademicy zastosowali VAS, by odnotować subiektywne symptomy z 1100 osobodni. W sumie uwzględniono 292 ludzi, uczestników 2 ekspedycji; 103 udało się w boliwijskie Andy, a 189 na Kilimandżaro. Pierwsi polecieli do La Paz (3650 m n.p.m.) i po 4-5 dniach aklimatyzacji wjechali w ciągu 1,5 godz. terenówkami na wysokość 5200 m. Czterdzieści jeden osób wylosowano do grupy zażywającej przeciwutleniacze, 20 do grupy zażywającej sildenafil, a reszcie (42) podawano placebo. Nikt nie przyjmował niesteroidowych leków przeciwzapalnych. Druga z analizowanych ekspedycji wspinała się po Kilimandżaro. Sto czterdzieści dziewięć osób obrało standardową trasę Marangu, na której przed dotarciem na szczyt (5895 m) śpi się w bazach na wysokości 2743, 3760 i 4730 m. Pozostali wspinacze (82) zdecydowali się na dodatkowy dzień odpoczynku na wysokości 3760 m albo (40) poszli trasą Rongai, przy której nie ma ustalonych punktów noclegowych. Analiza danych pokazała, że u podłoża bólu głowy i zaburzeń snu leżą różne mechanizmy patofizjologiczne. W sumie naukowcy natrafili na 3 wzorce objawów. O ile zmęczenie było powszechnym symptomem, o tyle zaburzenia snu i ból głowy się wykluczały (gdy występowało jedno, nie było drugiego). W najpopularniejszym wzorcu występowały zmęczenie i zaburzenia snu z niewielkim bądź nieobecnym bólem głowy. Wśród jednostek z silnym bólem głowy 40% nie wspominało zaś o zaburzeniach snu. Generalnie Szkoci zauważyli, że zaburzenia snu słabo korelowały z innymi symptomami choroby wysokościowej. Przez ponad 20 lat myśleliśmy, że choroba wysokościowa to jedna jednostka nozologiczna. Teraz wykazaliśmy, że istnieją co najmniej 2 odrębne zespoły; zdarza się, że występują one u ludzi w zbliżonym czasie. Odrębne ich badanie pozwoli łatwiej wskazać przyczyny i przetestować leczenie - podkreśla dr Ken Baillie. « powrót do artykułu
-
Wymieranie permskie to wina mikroorganizmów?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Pod koniec permu doszło do największego wymierania w dziejach Ziemi. Przed 252 milionami lat z powierzchni naszej planety zniknęło 90% gatunków morskich i 70% lądowych kręgowców. Badacze z MIT-u proponują hipotezę, zgodnie z którą za wymieraniem stały produkujące metan mikroorganizmy. Naukowcy twierdzą, że wymierania nie rozpoczęły, jak dotychczas sugerowano, masowe wybuchy wulkanów, asteroidy czy potężne pożary. Zapoczątkowała je działalność mikroorganizmów z rodzaju Methanosarcina. Ich olbrzymie ilości pojawiły się nagle w oceanach, produkując tyle metanu, że zmianie uległa zarówno chemia wód oceanicznych jak i skład atmosfery. Nowe dowody wskazują, że nagłe namnażanie się Methanosarcina zostało zapoczątkowane przez wykorzystanie przez nie nowych źródeł organicznego węgla oraz pojawienie się potrzebnego im do rozwoju niklu. Oba pierwiastki pochodziły z działalności wulkanicznej, która zwiększyła się właśnie wtedy. Autorami nowej hipotezy są profesor geofizyki Daniel Rothman, doktor Gregory Fournier oraz pięciu innych badaczy z MIT-u i z Chin. Naukowcy oparli swoją hipotezę na trzech niezależnych zbiorach dowodów. Po pierwsze, podczas wymierania permskiego doszło do wykładniczego lub szybszego wzrostu stężenia dwutlenku węgla w oceanach. Po drugie, badania genetyczne ujawniły, że w tym samym czasie doszło do zmian w Methanosarcina, które mogły produkować więcej metanu pobierając z wody węgiel. Po trzecie, z badań osadów wiemy, że pojawiło się wówczas dużo niklu. Już wcześniej wiedziano, że coś spowodowało emisję dwutlenku węgla lub metanu. Sugerowano erupcje wulkaniczne w trapach syberyjskich. Jednak obliczenia wykonane prze uczonych z MIT-u wykazały, że erupcje takie nie uwolniłyby tyle węgla ile znaleziono w osadach. Co więcej, obserwowane zmiany w ilości węgla nie odpowiadały erupcji. W przypadku gwałtownego wyrzutu dwutlenku węgla przez wulkany obserwowalibyśmy stopniowy spadek jego poziomu. Tymczasem widzimy ciągły gwałtowny wzrost - mówi Fournier. To wskazuje na ekspansję mikroorganizmów. Nagły rozrost ich populacji jest jednym z niewielu czynników, które mogą przyczynić się do wykładniczego wzrostu poziomu węgla w środowisku. Wszystko wskazuje na to, że doszło do kilku niezwykłych zbiegów okoliczności. Methanosarcina wymieniły materiał genetyczny z innym mikroorganizmem, co pozwoliło im na gwałtowny rozrost i produkcję metanu z węgla. W tym samym mniej więcej czasie doszło do erupcji w trapach syberyjskich, dzięki czemu w środowisku pojawiło się dużo niklu potrzebnego mikroorganizmom do rozmnażania się. Methanosarcina wykorzystały okazję, zaczęły się mnożyć i produkować metan. To doprowadziło do pojawienia się dwutlenku węgla w oceanach i zakwaszenia wody, co zabiło morskie organizmy, a zwiększenie stężenia metanu w atmosferze doprowadziło do zagłady organizmów lądowych. -
Nowe białka dwoinek rzeżączki mogą pomóc przezwyciężyć lekooporność
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Amerykańscy naukowcy odkryli na powierzchni/we wnętrzu dwoinek rzeżączki (Neisseria gonorrhoeae) nowe białka, które będzie można wykorzystać w leczeniu. Jest to o tyle ważne, że tylko jedna cefalosporyna trzeciej generacji nadal wykazuje dobrą skuteczność przeciw bakteriom i obecnie trwa wyścig z czasem, by znaleźć alternatywną ścieżkę terapii. Prof. Aleksandra Sikora z Wydziału Farmacji Uniwersytetu Stanowego Oregonu przekonuje, że dzięki badaniom nad wspomnianymi białkami będzie można pomyśleć o szczepionce, nowych lekach hamujących wzrost dwoinek rzeżączki, a nawet o odnowieniu efektywności starszych antybiotyków. To może być krok milowy w poszukiwaniach rozwiązania globalnego problemu [lekooporności]. Wydaje się, że jedno lub więcej tych białek, albo z osłony komórkowej bakterii, albo z powierzchni, odgrywa kluczową rolę we wzroście i przeżyciu dwoinek. Zespół, którego raport ukazał się w piśmie Molecular and Cellular Proteomics, posłużył się proteomiką (proteomika zajmuje się badaniem budowy białek i zależności między budową danej proteiny a sprawowaną funkcją). Amerykanie natrafili na różne białka rezydujące w osłonie bakteryjnej i jej uwypukleniach - pęcherzykach błonowych. Osłona komórkowa chroni wnętrze N. gonorrhoeae przed środowiskiem i spełnia ważną rolę w przeżyciu oraz zjadliwości. Znajdujące się w niej białka pomagają zdobywać składniki odżywcze, stanowią przenikalną barierę czy hamują reakcję odpornościową. Inne białka na powierzchni bakterii pomagają się jej przyczepiać do gospodarza. Pęcherzyki błonowe powstają z błony zewnętrznej i są sferycznymi strukturami zawierającymi białka i DNA. Angażują się w antybiotykooporność, komunikację bakteryjną oraz dostawę czynników ważnych dla infekcji. Niektóre z poprzednich prób stworzenia szczepionki na rzeżączkę się nie powiodły, bo koncentrowano się na białkach istotnych dla zakażenia, a te są dość niestabilne. Ponieważ ciągle się zmieniają, nie nadają się do wspomnianego celu. Proteiny, które zidentyfikowaliśmy, są o wiele stabilniejszym i wrażliwszym celem - podsumowuje Sikora. Akademicy ocenili już ilość zidentyfikowanych białek osłony i pracują nad rozszyfrowaniem ich funkcji. W przyszłości poszukają związków chemicznych, które by na nie oddziaływały. « powrót do artykułu -
Niegdyś reumatycy przesiadywali w padlinie walenia
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Wystawa z Australijskiego Narodowego Muzeum Morskiego (ANMM) pokazuje, że niegdyś przesiadywanie we wnętrzu padłego walenia było uważane za sposób na reumatyzm. Wierzono, że gdy ktoś spędzi w truchle ok. 30 godz., dzięki wysokiej temperaturze i wydobywającym się gazom gnilnym może się uwolnić od bólu nawet na rok. Moda z końca XIX w. rozpoczęła się prawdopodobnie w Eden, centrum wielorybniczym w Nowej Południowej Walii. Dokumentujące ją zdjęcia i grafiki stanowią część obchodów muzealnego sezonu waleni. Chorego opuszczało się do wnętrza zabitego niedawno walenia, tak że na zewnątrz wystawała tylko jego głowa. Ponoć wszystko zaczęło się od przypadku. Jak donoszono 7 marca 1896 r. na łamach Pall Mall Gazette w artykule pt. "A new cure for rheumatism", pewien pijany mężczyzna wdrapał się 2 czy 3 lata wcześniej do truchła wieloryba. Szedł wtedy po plaży z przyjaciółmi i z niewiadomych powodów uznał znalezisko za smaczny kąsek. Zanurkował w tłuszczu i choć znajomi próbowali go uratować, odstraszyły ich fetor i gorąco. Tak jak przypuszczali, po paru godzinach trzeźwy już birbant samodzielnie wychynął ze środka. Niespodzianką było ustąpienie reumatyzmu. Autor tekstu podkreślał, że w Eden znajdował się hotel, w którym zatrzymywali się chorzy na reumatyzm. Wielorybnicy "wykopywali" dla nich w padlinie coś w rodzaju wąskiego grobu. Ludzie leżeli w nim przez 2 godziny jak w łaźni tureckiej, a zwierzęcy tłuszcz zamykał się na ich ciele, tworząc gorący okład. « powrót do artykułu -
Oracle stał się drugim największym na świecie producentem oprogramowania, wyprzedzając w tym rankingu IBM-a. Firma Ellisona sprzedała w 2013 roku programy o łącznej wartości 29,6 miliarda USD. Globalne zainteresowanie oprogramowaniem do przetwarzania i analizy olbrzymiej ilości danych oraz inwestycje w aplikacje bazodanowe i chmurowe pomogły Oracle'owi w osiągnięciu sukcesu -powiedział Chad Eschinger, wiceprezes firmy analitycznej Gartner. Największym producentem oprogramowania pozostaje Microsoft, który w ubiegłym roku otrzymał za swój software 65,7 miliarda USD. Wartość oprogramowania IBM-a wyniosła 29,1 miliarda dolarów, a na czwartym miejscu ulokował się SAP, którego wpływy z tytułu sprzedaży programów sięgnęły 18,5 miliarda dolarów. W pierwszej dziesiątce znajdziemy też Symanteka, EMC, Hewlett-Packarda, Vmware, CA Technologies i Salesforce.com. W 2013 roku świat wydał na oprogramowanie 407,3 miliarda USD, czyli o 4,8% więcej niż w roku poprzednim. Największą karierę zrobiło oprogramowanie sprzedawane w modelu SaaS (software as a service). Po raz pierwszy wśród 10 największych sprzedawców software'u znalazła się firma, która sprzedje je wyłącznie w takim modelu. Przychody Salesforce.com z tego tytułu sięgnęły 3,8 miliarda dolarów. « powrót do artykułu
-
Satya Nadella, nowy dyrektor wykonawczy Microsoftu, poinformował w wywiadzie dla Bloomberga, że wsparcie dla Windows XP zostanie przedłużone do 31 grudnia 2016 roku. Ustąpiliśmy pod naciskiem naszych największych klientów - mówi Nadella. Co prawda wielkie przedsiębiorstwa posiadają grupowe licencje i już dawno pozbyły się przestarzałego OS-u, jednak obawiają się... swoich pracowników. Wielu z nich korzysta w domu z Windows XP. Nie ma sposobu, by uniemożliwić któremuś z tysięcy pracowników podłączenie prywatnego klipsu USB do firmowego komputera - mówi anonimowy menedżer jednego z potężnych światowych koncernów. Rozmawialiśmy z naszymi partnerami z Microsoftu i wyjaśniliśmy im, jak ważne jest, by przedłużyli wsparcie dla Windows XP - dodaje. Z najnowszych danych NetApplications wynika, że z Windows XP wciąż korzysta aż 28,69% posiadaczy komputerów. Zwykle Microsoft kończy wsparcie swoich systemów operacyjnych w ciągu 10 lat od ich premiery. Windows XP zadebiutował w 2001 roku. Wsparcie dla niego zostało już raz przedłużone i miało zakończyć się w kwietniu bieżącego roku. Tym razem Microsoft ugiął się nie pod naciskiem konsumentów, a największych klientów korporacyjnych, którzy boją się o bezpieczeństwo własnych sieci. Dziennikarze Bloomberga nieoficjalnie dowiedzieli się, że koncerny, które naciskały na Microsoft, są skłonne ponieść koszty związane z przedłużeniem wsparcia dla przestarzałego XP. Przedłużenie okresu wsparcia oznacza, że posiadacze Windows XP będą mogli liczyć na bezpłatne poprawki dotyczące bezpieczeństwa. Nie otrzymają żadnych poprawek nie związanych z bezpieczeństwem. « powrót do artykułu