Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego zaprezentowali nanocząsteczki, które mogą stać się podstawą do stworzenia szczepionek zwalczających wiele śmiertelnie niebezpiecznych bakterii, w tym opornego na metycylinę gronkowca złocistego (MRSA). Nanocząstki napełniono toksyną bakteryjną i pokryto materiałem pobranym z membran komórek krwi. Następnie wstrzyknięto je do krwioobiegu myszy, wywołując reakcję obronną układu odpornościowego. Uchroniła ona zwierzęta w czasie kolejnego zastrzyku, gdy podano im śmiertelną dawkę toksyny. Toksyną były białka produkowane przez bakterie gram-dodatnie. Białka takie uszkadzają ściany komórkowe w organizmie gospodarza, czyniąc w ten sposób bardzo poważne szkody. Nanocząsteczki to dzieło zespołu profesora Liangfanga Zhana. Tego samego, który podczas wcześniejszych eksperymentów wstrzykiwał myszom podobne nanoczęsteczki, a następnie podawał im toksyny. Okazało się wówczas, że toksyny atakują nanocząsteczki zamiast niszczyć prawdziwe komórki. Nanocząsteczki uwięziły toksynę, a następnie wraz z nią zostały usunięte z organizmu.przez - również stworzone przez Zhanga - nanogąbki. Nanogąbki są tak małe, że materiał pozyskany z pojedynczej czerwonej krwinki pozwala na stworzenie 3000 nanogąbek. Profesor Zhang twierdzi, że można ich wstrzyknąć do krwioobiegu tak dużo, iż znacząco przewyższą liczbę ertytrocytów, chroniąc je przed atakiem toksyn bakteryjnych. Toksyny można następnie usunąć z organizmu, a wówczas same bakterie są łatwiejszym celem dla układu odpornościowego. Tradycyjne szczepionki działają poprzez skierowanie ataku układu odpornościowego na bakterię lub jej fragment. Zhang tworzy szczepionki, których celem ataku są toksyny produkowane przez bakterie. Podczas najnowszego eksperymentu uczeni wstrzyknęli toksynę produkowaną przez MRSA do nanogąbek, a całość wprowadzili do układu odpornościowego myszy. Sama szczepionka okazała się nietoksyczna i pozwoliła układowi odprnościowemu zwierzęcia na skuteczne zwalczenie toksyny. Badania Zhanga to niezwykle ważny krok naprzód, trzeba jednak pamiętać, że stworzenie nowej szczepionki może potrwać kilkanaście lat, zatem miną lata zanim, ewentualnie, szczepionka przeciwko MRSA trafi do aptek. « powrót do artykułu
  2. Zespół z Centrum Medycznego Loyola University zaprezentował metodę pozwalającą na nowo czytać pacjentce z czystą ślepotą słów (aleksją bez agrafii). W aleksji bez agrafii chory potrafi pisać i rozumie mowę, ale nie jest w stanie niczego odczytać. Autorzy artykułu z pisma Neurology zajmowali się przypadkiem 40-letniej przedszkolanki, specjalistki od czytania, która nie potrafiła zrozumieć m.in. własnych planów lekcji czy stwierdzić, która jest godzina. Jej stan był wynikiem udaru. Wg naukowców, prawdopodobnie doprowadziło do niego rzadkie schorzenie, zwane pierwotnym zapaleniem naczyń ośrodkowego układu nerwowego. Ponieważ w przeszłości kobieta uwielbiała czytać, bardzo jej zależało na odzyskaniu utraconej umiejętności. Niestety, nie sprawdzała się żadna metoda stosowana przez nią u uczniów - ćwiczenia z pisania, fiszki czy fonetyczna metoda nauczania języka angielskiego. Pacjentka nauczyła się więc techniki bazującej na zachowanych umiejętnościach dotykowych. Gdy pokazuje się jej słowo, patrzy na pierwszą literę, ale jej nie rozpoznaje. Zaczyna więc wodzić palcami po kolejnych literach alfabetu do momentu, aż znajdzie pasujący wzorzec. Przy słowie, dajmy na to, "matka" (mother) po 3 literach poprawnie zgaduje, że chodzi właśnie o nie. Co istotne, u chorej pozostała reakcja emocjonalna na wyraz. Po pokazaniu słowa "deser" twierdziła: O tak, lubię to, a szparag wywoływał u niej zdenerwowanie. Zetknąwszy się z dwoma osobistymi e-mailami, potrafiła stwierdzić, którego autorem był znajomy matki, a który został wysłany przez kogoś z jej przyjaciół. Zapytana, nie potrafiła nazwać nadawców, ale mimo to ich imiona wywoływały reakcję emocjonalną, która pełniła funkcję silnej wskazówki kontekstowej.
  3. Wiele wskazuje na to, że koniec testowania tuszu do rzęs na królikach jest już bliski. Naukowcy z Uniwersytetu w Liverpoolu wytypowali bowiem 2 gatunki pierwotniaków, których wzrost po umieszczeniu w komorze z kosmetykiem wskazuje na jego potencjalną toksyczność. Brytyjczycy przebadali 6 różnych marek tuszów. Smarowano nimi szkiełka i wsadzano je do komór. Na końcu trafiały tam pantofelki (Paramecium caudatum) i orzęski Blepharisma japonicum, a także ich pokarm. Te dwa konkretne gatunki wybrano ze względu na rozmiary, historyczne wykorzystanie w roli organizmu modelowego oraz genetyczne podobieństwa do ludzi. Duże gabaryty pozwalały śledzić wzrost populacji za pomocą mikroskopu, dzięki czemu można było stwierdzić, że różnił się on zarówno w zależności od marki maskary, jak i od jej ilości. Niektóre tusze zabijały pierwotniaki, podczas gdy inne nie wyrządzały im krzywdy. Wg dr. Davida Montagnesa, szansa na zastąpienie królików opisanym testem wydaje się duża z dwóch powodów. Po pierwsze, metoda jest tania, po drugie - rzetelna. Choć pierwotniaki mają podobny metabolizm do zwierząt, nie są do nich zaliczane. Tradycyjny test z królikami - test Draize'a - opracowano ponad 40 lat temu. Jest on czasochłonny i drogi, nie można też zapominać o kwestiach etycznych. « powrót do artykułu
  4. Serwis społecznościowy Pinterest nie może posługiwać się swoją własną nazwą na terenie Unii Europejskiej. Unijne Biuro ds. Harmonizacji Rynku Wewnętrznego orzekło, że nazwa "Pinterest" należy do londyńskiego agregatora informacji Premium Interest. W styczniu 2012 roku brytyjska firma złożyła wniosek o zarejestrowanie znaku handlowego "Pinterest". Amerykański serwis społecznościowy zaprotestował przeciwko przyznaniu prawa do znaku innej firmie, jednak unijni urzędnicy orzekli, że Pinterest nie wykazał, by był znany w Europie przed rokiem 2012. Amerykanom nie pomogło przedstawienie urzędnikom artykułów z brytyjskiej i amerykańskiej prasy, w których wspominano o istnieniu Pinterest jeszcze przed rokiem 2012. W wydanym przez unijnych urzędników wyroku czytamy, że część dowodów opisuje Pinterest jako 'nagłe szaleństwo', 'wspaniałą nową platformę', 'szybko rozprzestrzeniający się serwis społecznościowy' i 'następny wielki hit'. Jednak nawet te artykuły zawierają komentarze takie jak 'pomimo tego, że pojawił się w marcu 2010 roku dopiero niedawno Pinterest zaczął zdobywać zwolenników' oraz 'Pinterest to obecnie bardzo amerykański serwis'. Dokumenty te nie zawierają żadnej informacji, która wskazywałaby na jakiś konkretny obszar Zjednoczonego Królestwa ani że odpowiednio duża część opinii publicznej jest zaznajomiona z tym niezarejestrowanym znakiem handlowym. Jeśli zatem Pinterest chce nadal prowadzić działalność na terenie UE będzie musiał albo obalić decyzję urzędników przed sądem albo kupić od Premium Interest licencję na używanie swojej nazwy.
  5. Siedząc za kółkiem, kierowcy przez 10% czasu nie patrzą na drogę, jedząc, pisząc SMS-y czy sięgając po telefon. "Wszystko, co odciąga uwagę kierowcy od drogi, może być niebezpieczne, ale nasze studium pokazuje, że te rozpraszające praktyki są szczególnie ryzykowne dla nowicjuszy, u których nie rozwinęła się rozsądna ocena bezpieczeństwa jazdy" - podkreśla Bruce Simons-Morton z Eunice Kennedy Shriver National Institute of Child Health and Human Development (NICHD). Badania prowadzono na terenie Dystryktu Kolumbii i południowo-zachodniej Wirginii. Doświadczeni dorośli 2-krotnie częściej powodowali lub ledwie unikali wypadku, dzwoniąc (porównywano to do sytuacji, gdy nie wykonywali 2 czynności naraz). Inne zadania wtórne do prowadzenia auta nie zwiększały ryzyka. Naukowcy z NICHD i Virginia Tech zauważyli jednak, że w przypadku niedoświadczonych nastoletnich kierowców dzwonienie 8-krotnie zwiększało ryzyko wypadku lub uniknięcia go o włos. Gdy wzięto pod uwagę sięganie po telefon lub inny przedmiot w czasie jazdy, SMS-owanie i jedzenie, ryzyko wzrastało, odpowiednio, 7-8-, ok. 4- i 3-krotnie. Rozmowa przez komórkę nie zwiększała ryzyka ani u dorosłych, ani u nastoletnich kierowców. Ponieważ jednak rozmawianie oznacza wcześniejsze sięganie po telefon i odbieranie połączenia lub wybieranie numeru, autorzy raportu sądzą, że w świetle uzyskanych wyników uzasadnione byłoby wprowadzenie programów ograniczających korzystanie z urządzeń elektronicznych, zwłaszcza wśród początkujących. Akademicy podkreślają, że warto by było również przemyśleć kwestię edukacji dot. zagrożeń wynikających z rozpraszania się w czasie jazdy. W ramach studium zespół analizował nagrania z kamer zainstalowanych w samochodach ok. 150 osób. Nowicjusze dysponujący prawem jazdy nie więcej niż od 3 tygodni stanowili ok. 1/4 próby. Pozostali 18-72-letni badani mieli średnio 20-letnie doświadczenie. Na przestrzeni roku-półtora nagrywanie włączało się, ilekroć samochód się poruszał. Czujniki utrwalały przyspieszenie, nagłe hamowanie lub gwałtowne skręcanie, zjeżdżanie z pasa itp. Za każdym razem, gdy dochodziło lub niemal dochodziło do wypadku, naukowcy odnotowywali, czy kierowca angażował się w rozpraszającą aktywność. Identyfikowali epizody rozmawiania, dzwonienia lub sięgania po telefon, sięgania po inny obiekt, ustawiania temperatury czy radia, jedzenia, picia, patrzenia na wypadek lub coś innego poza autem, poprawiania lusterka, regulowania pasów czy otwarcia okna. Porównywano także częstotliwość tych czynności podczas wypadków/sytuacji o włos i niezakłóconych odcinków jazdy. « powrót do artykułu
  6. Siedząc za kółkiem, kierowcy przez 10% czasu nie patrzą na drogę, jedząc, pisząc SMS-y czy sięgając po telefon. "Wszystko, co odciąga uwagę kierowcy od drogi, może być niebezpieczne, ale nasze studium pokazuje, że te rozpraszające praktyki są szczególnie ryzykowne dla nowicjuszy, u których nie rozwinęła się rozsądna ocena bezpieczeństwa jazdy" - podkreśla Bruce Simons-Morton z Eunice Kennedy Shriver National Institute of Child Health and Human Development (NICHD). Badania prowadzono na terenie Dystryktu Kolumbii i południowo-zachodniej Wirginii. Doświadczeni dorośli 2-krotnie częściej powodowali lub ledwie unikali wypadku, dzwoniąc (porównywano to do sytuacji, gdy nie wykonywali 2 czynności naraz). Inne zadania wtórne do prowadzenia auta nie zwiększały ryzyka. Naukowcy z NICHD i Virginia Tech zauważyli jednak, że w przypadku niedoświadczonych nastoletnich kierowców dzwonienie 8-krotnie zwiększało ryzyko wypadku lub uniknięcia go o włos. Gdy wzięto pod uwagę sięganie po telefon lub inny przedmiot w czasie jazdy, SMS-owanie i jedzenie, ryzyko wzrastało, odpowiednio, 7-8-, ok. 4- i 3-krotnie. Rozmowa przez komórkę nie zwiększała ryzyka ani u dorosłych, ani u nastoletnich kierowców. Ponieważ jednak rozmawianie oznacza wcześniejsze sięganie po telefon i odbieranie połączenia lub wybieranie numeru, autorzy raportu sądzą, że w świetle uzyskanych wyników uzasadnione byłoby wprowadzenie programów ograniczających korzystanie z urządzeń elektronicznych, zwłaszcza wśród początkujących. Akademicy podkreślają, że warto by było również przemyśleć kwestię edukacji dot. zagrożeń wynikających z rozpraszania się w czasie jazdy. W ramach studium zespół analizował nagrania z kamer zainstalowanych w samochodach ok. 150 osób. Nowicjusze dysponujący prawem jazdy nie więcej niż od 3 tygodni stanowili ok. 1/4 próby. Pozostali 18-72-letni badani mieli średnio 20-letnie doświadczenie. Na przestrzeni roku-półtora nagrywanie włączało się, ilekroć samochód się poruszał. Czujniki utrwalały przyspieszenie, nagłe hamowanie lub gwałtowne skręcanie, zjeżdżanie z pasa itp. Za każdym razem, gdy dochodziło lub niemal dochodziło do wypadku, naukowcy odnotowywali, czy kierowca angażował się w rozpraszającą aktywność. Identyfikowali epizody rozmawiania, dzwonienia lub sięgania po telefon, sięgania po inny obiekt, ustawiania temperatury czy radia, jedzenia, picia, patrzenia na wypadek lub coś innego poza autem, poprawiania lusterka, regulowania pasów czy otwarcia okna. Porównywano także częstotliwość tych czynności podczas wypadków/sytuacji o włos i niezakłóconych odcinków jazdy. « powrót do artykułu
  7. Badania przeprowadzone w stanie Oregon są złym prognostykiem dla przeforsowanej przez prezydenta Obamę ustawy o powszechnym obowiązkowym ubezpieczeniu zdrowotnym. Wbrew temu, co twierdzili zwolennicy Obamacare i popierający to rozwiązanie analitycy, upowszechnienie ubezpieczeń zdrowotnych nie tylko nie zmniejsza liczby wizyt w izbach przyjęć pogotowia ratunkowego, ale je zwiększa. Liczba osób odwiedzających izby przyjęć jest niezwykle ważna dla budżetu systemu zdrowotnego, gdyż udzielanie pomocy w takich miejscach to jeden z najdroższych sposobów na zapewnienie opieki zdrowotnej. Tymczasem zwolennicy Obamacare twierdzili, że objęcie wszystkich ubezpieczeniem zdrowotnym doprowadzi do spadku wizyt w izbach przyjęć, gdyż osoby ubezpieczone będą odwiedzały przede wszystkim lekarza pierwszego kontaktu. Wyniki uzyskane w Oregonie są szczególnie cenne, gdyż są one efektem naturalnego eksperymentu przeprowadzonego na dużej grupie. W 2008 roku stan przyjął przepisy, zgodnie z którymi dorosłe nieubezpieczone osoby żyjące w gospodarstwach, w których dochód nie przekracza progu ubóstwa, mogą wziąć udział w loterii, w której do wygrania są tysiące finansowanych przez stan ubezpieczeń zdrowotnych. Eksperci przez 18 miesięcy sprawdzali, jak zachowują się osoby, które wylosowały ubezpieczenie. Okazało się, że takie osoby zjawiały się w izbie przyjęć aż o 40% częściej, niż osoby nieubezpieczone. Zwiększenie wizyt zaobserowowano w każdej grupie społecznej, niezależnie od tego, w jaki sposób ją wyłaniano - czy pod względem wykształcenia, wieku, rasy, pochodzenia, miejsca zamieszkania itp. itd. Odsetek wizyt wzrósł bez względu na porę dnia czy rzeczywistą potrzebę. Zdecydowana większość problemów, z którymi zgłaszali się pacjenci, mogła zostać rozwiązana przez lekarza pierwszego kontaktu, co - jak już wspomnieliśmy - jest tańsze z punktu widzenia systemu opieki zdrowotnej. Liczba wizyt nie zwiększyła się w jednym, jedynym przypadku - tam, gdzie wymagana była rzeczywiście pilna, szybka interwencja lekarska. W takich przypadkach ubezpieczeni zgłaszali się równie często jak nieubezpieczeni. Eksperyment z Oregonu pokazuje, jak bardzo mogą mylić się politycy i urzędnicy oraz jak bardzo mogą być oderwani od rzeczywistości. Nietrudno przecież domyślić się, że jeśli dziecko w nocy dostanie gorączki, a rodzic nie chce bądź nie może wziąć dnia wolnego w pracy, by udać się z nim do lekarza pierwszego kontaktu, naturalnym odruchem będzie udanie się z dzieckiem nocą na izbę przyjęć. Niezależnie od tego, na ile poważny jest stan dziecka. W USA prowadzi się kilka pilotażowych programów mających na celu zmniejszenie liczby wizyt w izbach przyjęć. Podczas jednego z nich, prowadzonego w Detroit, zauważono, że liczbę takich wizyt można zredukować jeśli wydłużeniu ulegnie czas pracy lekarzy pierwszego kontaktu, a potencjalni pacjenci mają dobre rozeznanie tego, gdzie i kiedy można uzyskać pomoc lekarską. « powrót do artykułu
  8. W górnej części ujścia Tamizy przy dnie naukowcy z Royal Holloway, University of London i Muzeum Historii Naturalnej odkryli tysiące kawałków plastiku. Wszystko wskazuje więc na to, że przez Londyn przepływa niezauważona fala śmieci, które mogą stanowić poważne zagrożenie dla ekosystemu rzecznego oraz Morza Północnego. Naukowcy posługiwali się siecią zaprojektowaną do łowienia krabów wełnistorękich (Eriocheir sinensis). Dokumentowali odpady zebrane w ciągu 3 miesięcy. Znaleziono ponad 8 tys. kawałków plastiku, w tym dużą liczbę opakowań po papierosach, kubków i opakowań spożywczych. Jedną piątą stanowiły jednak produkty sanitarne. Niezwykłym aspektem studium jest wykorzystanie sieci zaprojektowanych do poławiania ryb i krabów poruszających się po dnie. Na tej podstawie widzimy, że większość śmieci jest ukryta pod powierzchnią. Podwodne odpady należy uwzględnić, przewidując ilość odpadów trafiających do rzek i mórz. Nie wystarczy pamiętać o obiektach widzianych na powierzchni i wymywanych na brzeg - podkreśla dr Dave Morritt z Royal Holloway, University of London. Zebrane odpady to zapewne tylko wierzchołek śmieciowej góry lodowej. Plastikowe torby i inne duże obiekty nie złapały się raczej w małą sieć, prawdziwa skala problemu pozostaje więc nieznana. Wszystkie te odpady, w większości plastik, były ukryte pod wodą, londyńczycy nie zdają więc sobie zapewne sprawy z ich istnienia. Plastik może mieć fatalny wpływ na faunę. Duże kawałki mogą stanowić pułapkę, a większe zostają przypadkowo połknięte. Śmiecie poruszają się w tę i we w tę razem z pływami, przez co ulegają rozdrobnieniu. Wtedy pożywiają się nimi nawet najmniejsze istoty, które zostają z kolei zjedzone przez większe ryby i ptaki. Strawiony plastik może uwalniać toksyczne związki chemiczne, które przesuwają się przez łańcuch pokarmowy. W dużych dawkach zagrażają one zdrowiu dzikiej przyrody - podsumowuje dr Paul Clark z Muzeum Historii Naturalnej. « powrót do artykułu
  9. Dwa zespoły badawcze z INSERM-u odkryły, że u zwierząt pregnenolon, substancja wytwarzana przez mózg, działa jak naturalny mechanizm obronny, zabezpieczający ten narząd przed szkodliwym wpływem marihuany. Pregnenolon nie dopuszcza, by THC w pełni aktywował receptory kannabinoidowe CB1 (ich nadmierna stymulacja prowadzi do intoksykacji). Odkrywszy mechanizm, obecnie Francuzi pracują nad nowymi metodami terapii uzależnienia od konopi. THC wiąże się z receptorami CB1, odwodząc je od pełnienia fizjologicznych funkcji, np. regulowania spożywania pokarmów, metabolizmu, procesów poznawczych i przyjemności. Gdy tetrahydrokannabinol nadmiernie pobudza CB1, powoduje spadek zdolności pamięciowych, motywacji i prowadzi stopniowo do uzależnienia. Do tej pory pregnenolon uznawano za nieaktywny prekursor wykorzystywany do syntezy innych hormonów steroidowych: progesteronu, estrogenu czy testosteronu. Badacze z Institut national de la santé et de la recherche médicale wykazali jednak, że spełnia on kolejną naprawdę ważną funkcję. Kiedy wysokie dawki THC (o wiele wyższe od wdychanych przez regularnych palaczy) aktywują CB1, uruchamiają jednocześnie syntezę pregnenolonu, który wiąże się ze specyficznym miejscem tych samych receptorów, redukując wpływ substancji psychoaktywnej. Na poziomie neurobiologicznym pregnenolon w dużym stopniu zmniejsza wyzwalane przez THC uwalnianie dopaminy. To bardzo ważne, gdyż to jeden z czynników prowadzących do uzależnienia. Rolę pregnenolonu odkryto, gdy szczurom podano ekwiwalentne dawki kokainy, morfiny, nikotyny, alkoholu i marihuany, a następnie zmierzono poziomy kilku steroidów mózgowych: pregnenolonu, testosteronu, allopregnanolonu czy dehydroepiandrosteronu. W oczy rzucał się selektywny wpływ THC na pregnenolon, którego poziom na 2 godziny rósł nawet do 3000%. Gdy synteza pregnenolonu była blokowana, oddziaływania THC się nasilały. Kiedy z kolei szczurom lub myszom podawano pregnenolon w dawkach 2-6 mg na kg masy ciała, co prowadziło do wzrostu stężenia hormonu w mózgu, negatywne skutki behawioralne THC nie występowały (zwierzęta odzyskiwały swoje normalne zdolności pamięciowe, były mniej znieczulone i mniej skłonne do administrowania sobie kannabinoidów). Eksperymenty prowadzone na hodowlach komórkowych, w których zachodziła ekspresja ludzkiego receptora CB1, potwierdziły, że pregnenolon może zapobiegać skutkom działania THC również u ludzi. Pregnenolon nie może być zastosowany jako lek, bo jest słabo wchłaniany po podaniu doustnym, a w krwiobiegu ulega szybkiemu przekształceniu w inne steroidy. Obecnie pracujemy nad jego dobrze absorbowanymi i stabilnymi pochodnymi. Powinniśmy być wkrótce w stanie rozpocząć testy kliniczne i zweryfikować, czy rzeczywiście odkryliśmy pierwszą farmakologiczną terapię uzależnienia od konopi. « powrót do artykułu
  10. W ramach projektu "Penetrating Hard Targets" NSA buduje "kryptologicznie użyteczny komputer kwantowy". The Washington Post, powołując się na dokumenty udostępnione przez Edwarda Snowdena twierdzi, że na wspomniany projekt przeznaczono 79,7 miliona dolarów. Budowa kwantowego komputera zdolnego do złamania niemal każdego szyfru to tylko jedna z części projektu. Eksperci od dawna zastanawiają się, czy NSA nie jest bliższa zbudowania kwantowego komputera niż ktokolwiek inny. Jednak z ujawnionych przez Snowdena dokumentów wynika podobno, że Agencja nie prowadzi bardziej zaawansowanych prac. Wydaje się mało prawdopodobne, by NSA w jakimś znaczącym stopniu wyprzedzała resztę świata i zdołała utrzymać to w tajemnicy - mówi profesor Scott Aaronson z MIT-u. Podobno sama NSA uważa, że idzie łeb w łeb z laboratoriami finansowanymi przez UE czy rząd Szwajcarii. Nikt jednak nie jest bliski jakiegoś znaczącego przełomu. Z takim poglądem zgadza się profesor Seth Lloyd, specjalista ds. mechaniki kwantowej z MIT-u. NSA pracuje nad kwantowym komputerem nie tylko dlatego, że chce podsłuchiwać innych, ale również dlatego, iż obawia się, że sama może zostać podsłuchana jeśli ktoś wybuduje kwantowy komputer szybciej. W jednym z ujawnionych przez Snowdena dokumentów czytamy, że zastosowanie technologii kwantowych do tworzenia algorytmów wpłynie dramatycznie zarówno ma możliwość ochrony tajemnic rządowych USA jak i na możliwość śledzenia komunikacji innych rządów. Jeszcze przed 10 laty mówiono, że pierwszy duży komputer kwantowy może powstać w ciągu 10-100 lat, przed pięcioma laty eksperci zaczęli twierdzić, iż na taką maszynę trzeba będzie poczekać około 20 lat. Kanadyjska firma D-Wave Systems od 2009 roku chwali się, że wyprodukowała komputer kwantowy. W 2011 roku jedną z takich maszyn kupił Lockheed Martin, a w 2012 roku sprzedała taką maszynę Google'owi, NASA i Universities Space Research Association, które założyły Kwantowe Laboratorium Sztucznej Inteligencji. Jednak, jak zauważa profesor Matthew Green z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa, nawet jeśli wszystko, co mówią o swoim komputerze jest prawdziwe, to nie można na nim uruchomić algorytmu Shora. W 1994 roku Peter Shor z Bell Laboratories zaprezentował kwantowy algorytm rozkładu wielkich liczb na liczby pierwsze. Rozłożenie szyfru, czyli liczby naturalnej składającej się z wielu cyfr, na liczby pierwsze, oznacza jego złamanie. Shor wykazał, że komputery kwantowe - w przeciwieństwie do komputerów tradycyjnych - byłyby w stanie błyskawicznie dokonać takiej operacji. Maszyna D-Wave nie była budowana z myślą o uruchomieniu na niej algorytmu Shora, zatem nie nadaje się do łamania szyfrów. Jeśli chcielibyśmy porównać zaawansowanie prac nad kwantowym komputerem do komputera tradycyjnego, należałoby stwierdzić, że ludzkość nie wynalazła jeszcze abakusa. Z dokumentów NSA wynika, że Agencja miała nadzieję, iż do września 2013 roku uda jej się kontrolować dwa kwantowe bity (kubity). Do łamania szyfrów potrzebne zaś będą setki lub tysiące kubitów. « powrót do artykułu
  11. Amerykańska sonda krążąca wokół Księżyca sfotografowała pierwsze chińskie obiekty na Srebrnym Globie. Na zdjęciach przesłanych przez Lunar Reconnaissance Orbiter widać chiński pojazd Chang'e 3 oraz łazik Yutu. LRO nie mógł sfotografować historycznego lądowania chińskiego pojazdu na Księżycu, gdyż znajdował się wówczas nad innym obszarem Srebrnego Globu. Jednak przed kilkoma dniami, 24 grudnia przelatywał nad miejscem lądowania Chang'e, a inżynierowie z NASA wydali mu polecenie wykonania zdjęć. Fotografie zostały właśnie opublikowane. Amerykańska sonda znajdowała się na wysokości 150 kilometrów nad Księżycem. Z tej wysokości 1 piksel odpowiada 1,5 metra. Łazik Yutu ma właśnie 150 cm szerokości. NASA jest jednak pewna, że widać go na fotografii. Jego dwa panele słoneczne dobrze odbijają światło, poza tym łazik rzuca wyraźny cień na powierzchnię - wyjaśniają Amerykanie. Rozwiewają przy tym wszelkie wątpliwości: Skoro łazik ma wielkość pojedynczego piksela, to jak możemy być pewni, że widzimy właśnie jego, a nie skałę o podobnych rozmiarach? Na szczęście dysponujemy zdjęciem tego obszaru, które zostało wykonane 30 czerwca 2013 roku w niemal identycznych warunkach oświetleniowych. Porównując te dwa zdjęcia potwierdziliśmy położenie lądownika i łazika.
  12. Dane z analiz orbit satelitów GPS sugerują, że Ziemia jest cięższa niż przypuszczano. Prawdopodobnie za dodatkowy ciężar odpowiedzialne jest halo ciemnej materii wokół naszej planety. Już od pewnego czasu obserwowano sondy, które niespodziewanie zmieniały prędkość przelatując koło naszej planety. W 2009 roku Steve Adler z Institute of Advanced Studies w Princeton wykazał, że anomalie w prędkościach tłumaczy obecność ciemnej materii związanej grawitacją Ziemi. Ben Harris z University of Texas zaczął zastanawiać się, czy ciemna materia może wpływać też na satelity. Interesującą właściwością satelitów GPS jest to, że bardzo dokładnie znamy ich orbitę - mówi. Naukowiec zebrał dane satelitów GLONASS, GPS i Galileo pochodzące z 9 miesięcy i sprawdził, jaki wpływ ma Ziemia na każdą z grup satelitów. Wyliczył, że średnia masa Ziemi z tak uzyskanych danych satelitarnych jest o od 0,005 do 0,008 procenta większa od masy przyjętej przez Międzynarodową Unię Astronomiczną. Różnicę wyjaśniałoby istnienie ciemnej materii rozciągającej się wokół równika. Jej warstwa musiałaby mieć grubość 191 km i szerokość 70 000 km. Nie wiadomo jednak, czy obliczenia Harrisa są prawidłowe. Musi jeszcze uwzględnić w nich perturbacje powodowane oddziaływaniem Słońca i Księżyca. ponadto NASA poinformowała, że sonda Juno, która niedawno przeleciała w pobliżu Ziemi, nie zanotowała żadnych anomalii, co może sugerować, iż wcześniejsze obserwacje przyspieszeń sond były błędne. « powrót do artykułu
  13. Dane z analiz orbit satelitów GPS sugerują, że Ziemia jest cięższa niż przypuszczano. Prawdopodobnie za dodatkowy ciężar odpowiedzialne jest halo ciemnej materii wokół naszej planety. Już od pewnego czasu obserwowano sondy, które niespodziewanie zmieniały prędkość przelatując koło naszej planety. W 2009 roku Steve Adler z Institute of Advanced Studies w Princeton wykazał, że anomalie w prędkościach tłumaczy obecność ciemnej materii związanej grawitacją Ziemi. Ben Harris z University of Texas zaczął zastanawiać się, czy ciemna materia może wpływać też na satelity. Interesującą właściwością satelitów GPS jest to, że bardzo dokładnie znamy ich orbitę - mówi. Naukowiec zebrał dane satelitów GLONASS, GPS i Galileo pochodzące z 9 miesięcy i sprawdził, jaki wpływ ma Ziemia na każdą z grup satelitów. Wyliczył, że średnia masa Ziemi z tak uzyskanych danych satelitarnych jest o od 0,005 do 0,008 procenta większa od masy przyjętej przez Międzynarodową Unię Astronomiczną. Różnicę wyjaśniałoby istnienie ciemnej materii rozciągającej się wokół równika. Jej warstwa musiałaby mieć grubość 191 km i szerokość 70 000 km. Nie wiadomo jednak, czy obliczenia Harrisa są prawidłowe. Musi jeszcze uwzględnić w nich perturbacje powodowane oddziaływaniem Słońca i Księżyca. ponadto NASA poinformowała, że sonda Juno, która niedawno przeleciała w pobliżu Ziemi, nie zanotowała żadnych anomalii, co może sugerować, iż wcześniejsze obserwacje przyspieszeń sond były błędne. « powrót do artykułu
  14. Dwóch "bostońskich pacjentów", co do których sądzono, że pozbyli się wirusa HIV, ponownie stało się nosicielami. To zła wiadomość dla pacjentów, jednak dla nauki to mały krok naprzód, gdyż sporo się dzięki temu nauczyliśmy - mówi profesor Steven Deeks z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco. "Bostońscy pacjenci" to dwóch mężczyzn, u których wydawało się, że po przeszczepie szpiku wirus HIV zniknął z organizmu. Obaj cierpieli na chłoniaka, w związku z czym zostali poddani przeszczepowi szpiku - jeden w 2008 a drugi w 2010 roku. Po operacji brali leki antyretrowirusowe, ale po ośmiu miesiącach od zabiegu okazało się, że w krwi żadnego z nich nie można wykryć HIV. Na początku 2013 roku obaj zrezygnowali z leczenia antyretrowirusowego i wydawało się, że pozbyli się HIV. Jednak po kilku miesiącach wirus znowu się pojawił. U jednego z pacjentów jego ślady odkryto w sierpniu, u drugiego w listopadzie. To, zdaniem ekspertów, dowodzi, jak dobrze i głęboko potrafi się wirus ukryć. Dzięki tym badaniom odkryliśmy, że HIV ukrywa się głębiej i jest bardziej odporny niż dotychczas sądziliśmy, a obecnie stosowane metody wykrywania wirusa są niewystarczające - mówią specjaliści. Obaj pacjenci są w dobrej kondycji i ponownie zaczęli przyjmować leki przeciwko AIDS. Pierwszym wyleczonym z HIV był Timothy Ray Brown, tzw. "berliński pacjent", z którego organizamu udało się usunąć wirusa w 2007 roku. Procedura była jednak niezwykle skomplikowana, ryzykowna i kosztowna, dlatego też takiego sposobu leczenia nie można zastosować na szeroką skalę. W marcu ubiegłego roku poinformowano o 14 "pacjentach Visconti", którzy po 7 latach od przerwania kuracji wciąż nie wykazują obecności wirusa w organizmie. W tym samym czasie dowiedzieliśmy się o udanym "funkcjonalnym wyleczeniu" noworodka z Mississippi. Pod terminem tym kryje się doprowadzenie do stanu, w którym, mimo że wirus jest wykrywany w organizmie, nie namnaża się i nie rozprzestrzenia. Sharon Lewin z australijskiego Monash University mówi, że wszystkie powyższe przypadki, także i ten "bostońskich pacjentów", dają uczonym cenne informacje na temat wirusa i inspirują do poszukiwania nowych metod walki z nim. Nauczyliśmy się wielu rzeczy, a jedna z najważniejszych to infromacja, że minimalne ilości wirusa wystarczą, by wszystko zaczęło się od początku. To znaczy, że potrzebujemy lepszych metod jego wykrywania. Musimy prowadzić atak dwutorowo - zmniejszyć liczbę wirusów do bardzo niskiego poziomu i jednocześnie zwiększyć odpowiedź układu odpornościowego. Nie da się zrobić jednego, bez robienia drugiego. « powrót do artykułu
  15. Dwa czołowe koncerny technologiczne - Apple i Microsoft - w ostrych słowach skrytykowały działania amerykańskiego rządu. Firmy stwierdziły, że administracja prezydenta Obamy stanowi zagrożenie i łamie Konstytucję. Coraz więcej dowodów wskazuje na to, że firmy IT - w przeciwieństwie do koncernów telekomunikacyjnych - nie mają sobie nic do zarzucenia. Yahoo, Facebook, Google, Apple czy Microsoft nie tylko nie współpracowały, ale i nie miały pojęcia o działaniach NSA. Nic zatem dziwnego, że krytykują rząd, który naraził na szwank ich dobre imię i interesy. W swoim najnowszym oświadczeniu Apple stwierdziło, że będzie używało wszelkich środków, by bronić się przed hakerami i bronić klientów przed atakami, bez względu na to, kto ich dokonuje. Oświadczenie zostało wydane w związku z ujawnieniem kolejnego projektu prowadzonego przez NSA, zatem przedstawiciele Apple'a porównują rząd do cyberprzestępców. Jeszcze dalej posunął się Microsoft, który uznał, że działania rządu stanowią potencjalnie 'zaawansowane stałe zagrożenie' (APT), podobne do tego, jakie stwarzają zaawansowane cyberataki i ataki za pomocą szkodliwego kodu. Wszyscy chcemy żyć w świecie, który jest bezpieczny, ale chcemy żyć też w kraju, których jest chroniony przez Konstytucję. Koncern z Redmond uznał więc działania NSA za niekonstytucyjne zagrożenie. Firma zapowiedziała też, że będzie na drodze sądowej walczyła z każdym rządowym nakazem ujawnienia danych użytkowników. Rządy prezydenta Obamy na tyle uśpiły Amerykanów, że przestali protestować przeciwko wojnom w Iraku i Afganistanie, nie są też skorzy do zaprotestowania przeciwko największemu w historii USA projektowi szpiegowania własnych obywateli. Nie oznacza to jednak, że Biały Dom i NSA mogą spać spokojnie. Ich działania mocno rozzłościły jedne z najpotężniejszych przedsiębiorstw, które dysponują wystarczającymi środkami, by zatrudnić najbardziej znane kancelarie prawne i walczyć z zapędami polityków.
  16. Publiczno-prywatna firma Space Florida chce wybudować komercyjne centrum lotów kosmicznych, które miało by być zarządzane przez stan. Problem w tym, że na miejsce budowy wybrano chroniony od 50 lat cenny przyrodniczo obszar. Do 21 lutego potrwają konsultacje społeczne, w ramach których każdy chętny będzie mógł wypowiedzieć się na temat planów budowy czy zaproponować inne miejsce jej realizacji. Space Florida chce wydzielenia z Merritt Island National Wildlife Refuge obszaru o powierzchni około 200 akrów (ok. 80 hektarów). Na 60 akrach miałyby powstać dwie nowoczesne wyrzutnie, które służyłyby komercyjnym lotom w przestrzeń kosmiczną. Upatrzone miejsce znajduje się niedaleko starego lotniska, z którego podczas lądowania korzystały promy kosmiczne. Space Florida chce kupić też wspomniane lotnisko. To jedyne miejsce na Florydzie, z którego można by wysyłać prywatne pojazdy kosmiczne - mówi Dale Ketcham, jeden z dyrektorów Space Florida. Problem jednak w tym, że miejsce, w którym miałoby powstać centrum stanowi część 566-hektarowego obszaru chronionego, w którym znajdują się plaże, bagna, laguny i kwitnie dzika przyroda. To jeden z najcenniejszych obszarów przyrodniczych Florydy. Żyją tam aligatory, żółwie morskie, bieliki czy manaty. W Merritt Island National Wildlife Refuge naliczono ponad 1000 gatunków roślin, 117 gatunków ryb, 68 gatunków płazów i gadów 330 gatunków ptaków i 31 gatunków ssaków. Niektóre z nich są zagrożone. Mówimy tutaj o poważnym odejściu od liczącej sobie niemal 50 lat polityki ochrony przyrody w Merritt Island National Wildlife Refuge - stwierdził Charles Lee z Audubon Florida. To jedna z wielu ogranizacji ekologicznych, które zwróciły się do Departamentu Spraw Wewnętrznych z prośbą o uniemożliwienie budowy centrum kosmicznego. Przez najbliższe 2 miesiące będą trwały konsultacje społeczne, a później zostanie opracowana ocena oddziaływania portu kosmicznego na środowisko. Powinna być gotowa do końca bieżącego roku. « powrót do artykułu
  17. Samych udanych przedsięwzięć, spełniania się marzeń i dużo szczęścia w 2014 roku życzą Jacek, Ania i Mariusz « powrót do artykułu
  18. Troje rowerzystów ścigało się na Antarktydzie. Zdobywca bieguna miał być pierwszym człowiekiem, który dostał się tam tym środkiem lokomocji. Trzydziestopięcioletnia Maria Lijerstam stanęła w szranki z dwoma mężczyznami - Juanem Mendezem i Danielem Burtonem. Siedemnastego grudnia wyruszyła z rosyjskiej bazy lotniczej Novo na trójkołowym rowerze leżącym brytyjskiej grupy Inspired Cycle Engineering (ICE) Trikes. Po 9 dniach dotarła do celu. Podobne próby podejmowano już wcześniej na standardowych rowerach zimowych Fat Bikes. Niestety, wszystkie były nieudane. Po 2 latach badań Maria wybrała zupełnie nową jakość, która miała pomóc jej wygrać i przedefiniować przyszłe ekspedycje polarne. Fat Bikes nie sprawdziły się, bo przewracały się w silnym wietrze albo nie mogły jechać wystarczająco szybko, by w pozycji wyprostowanej przebrnąć przez śnieg. Wiedziałam, że potrzebuję czegoś, co pozwoli pokonać te ograniczenia - opowiada Lijerstam. Zaprojektowany na zamówienie trójkołowiec jest stabilny i aerodynamiczny. Ramę wykonano z wysokiej jakości stali lotniczej. Zastosowano 4,5-calowe opony śniegowe. Ceny standardowych rowerów ICE zaczynają się od 2000 tys. funtów, lecz rower Marii bije wszelkie rekordy firmy - wycenia się go na ok. 20 tys. GBP. Po pokonaniu m.in. Lodowca Leveretta Lijerstam musiała przebyć w trudnych warunkach Płaskowyżu Polarnego ok. 483 km. Wybraną trasę wykorzystują amerykańscy naukowcy ze Stacji Badawczej McMurdo, transportując na biegun paliwo. Przed podjęciem wyzwania Brytyjka testowała swój rower na Syberii, w Norwegii czy Islandii. Warto zwrócić uwagę, że Maria wyruszyła sporo po Mendezie i Burtonie, ale dzięki przerobionemu modelowi ICE Sprint prędko nadrobiła straty. Pedałując w 12-godzinnych sesjach, kobieta pokonywała dzień w dzień 40-60 km.
  19. Wyniki badań opublikowane w Journal of Neuroscience sugerują, że estradiol, jeden z podstawowych estrogenów, powstaje i jest uwalniany nie tylko z jajników, ale i z mózgu. Uczeni wykazali, że u samic rezusów podwzgórze, obszar mózgu odpowiedzialny za regulację cyklu miesięcznego i reprodukcję, uwalnia estradiol. Odkrycie ma duże znaczenie, gdyż reprodukcyjny system neuroendokrynny rezusów i człowieka jest identyczny. Profesor Ei Terasawa z University of Wisconsin-Madison mówi, że mimo iż wiedzieliśmy o roli podwzgórza w regulacji cyklu, to odkrycie, iż mózg potrafi szybko produkować i uwalniać estradiol jest sporym zaskoczeniem. Odkrycie to nie tylko zmienia nasze wyobrażenie o tym, jak regulowane są funkcje i zachowania reprodukcyjne, ale ma też znaczenie dla zrozumienia i leczenia wielu chorób oraz zaburzeń - stwierdza uczona. Badania mają znaczenie nie tylko dla obszaru nauki związanego z rozmnażaniem. Wcześniejsze badania wykazywały związek nierównowagi hormonalnej z występowaniem m.in. udarów, choroby Alzheimera czy depresji. Badający rezusy naukowcy odkryli wiele sposób na rozpoczęcie szybkiej produkcji estradiolu. Mózg uwalnia go m.in. gdy podwzgórze jest poddane działaniu prądu elektrocznego. Naukowcy nie wiedzą, dlaczego tak się dzieje. Być może ma to związek z kolejnym odkryciem, iż podwzgórze bezpośrednio kontroluje uwalnianie gonadoliberyny (GnRH), hormonu kontrolującego wzrost, rozwój seksualny i funkcje reprodukcyjne. Być może podczas cyklu menstruacyjnego podwzgórze bierze udział w regulacji poziomu GnRH i cyklu. Być może neuroestradiol odgrywa ważną rolę gdy jajniki są nieaktywne, na przykład w czasie menopauzy czy przed dojrzewaniem. Musimy przeprowadzić więcej badań. Jestem pewna, że podobne zjawisko występuje też u mężczyzn. Profesor Terasawa zauważa, że najnowsze odkrycie podważa ustalony pogląd, iż hormony produkowane w gonadach regulują pracę mózgu i przysadki mózgowej. « powrót do artykułu
  20. Międzynarodowy zespół naukowców odkrył, że w mózgach chorych na schizofrenię ograniczeniu ulega autofagia - proces polegający na trawieniu przez komórkę obumarłych/uszkodzonych elementów. Odkryliśmy nowy szlak, który odgrywa pewną rolę w schizofrenii. Identyfikując i skupiając się na biorących w nim udział białkach, będziemy w stanie skuteczniej diagnozować i leczyć tę chorobę - podkreśla prof. Illana Gozes z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Autofagia, którą akademicy porównują do prac porządkowych, jest bardzo istotna dla podtrzymania zdrowia komórki. Jej zablokowanie prowadzi do śmierci komórki. Ponieważ w ramach kilku badań takie zjawisko powiązano wstępnie z obumieraniem neuronów w chorobie Alzheimera, a w schizofrenii dochodzi do obumierania komórek mózgu, autorzy artykułu z pisma Molecular Psychiatry zaczęli testować hipotezę zahamowanej autofagii także u schizofreników. Akademicy znaleźli dowody RNA na zmniejszony poziom bekliny-1 w hipokampie chorych. Beklina-1 odgrywa centralną rolę w zapoczątkowaniu autofagii - jej deficyty faktycznie świadczą więc o zablokowaniu tego procesu u pacjentów ze schizofrenią. Izraelczycy i Australijczycy uważają, że opracowanie leków zwiększających poziom bekliny-1 i restartujących autofagię to szansa na wynalezienie nowej metody leczenia choroby. Gdy akademicy zbadali stężenia bekliny-1 we krwi pacjentów, nie zauważyli znaczących różnic, co sugeruje, że deficyty są ograniczone wyłącznie do hipokampa. Zespół ustalił dodatkowo, że w leukocytach schizofreników występuje podwyższone stężenie białka neuroportekcyjnego zależnego od aktywności (ang. activity-dependent neuroprotective protein, ADNP). Wcześniejsze badania wykazały, że w mózgu osób ze schizofrenią także nie działa ono prawidłowo. Wiedząc, że ADNP odgrywa ważną rolę w tworzeniu i funkcjonowaniu mózgu, zespół prof. Gozes przypuszcza, że organizm zwiększa jego stężenie, by chronić mózg, gdy bekliny-1 jest za mało i zanika autofagia. Wiele wskazuje więc na to, że białko neuroprotekcyjne zależne od aktywności może zostać wykorzystane jako biomarker schizofrenii. W kolejnym etapie naukowcy przeprowadzili testy biochemiczne na mózgach myszy. Okazało się, że ADNP wchodzi w interakcje z LC3 (białkiem związanym z mikrotubulami), które także odgrywa ważną rolę w regulowaniu autofagii. To zapewne część mechanizmu, za pośrednictwem którego ADNP chroni mózg. « powrót do artykułu
  21. Masywne gwiazdy, co najmniej 8-krotnie cięższe od Słońca, wciąż stanowią zagadkę dla astronomów. Uczeni zastanawiają się, w jaki sposób dochodzi do formowania się takich gwiazd, podczas gdy zdecydowania większość gwiazd to obiekty znacznie mniejsze. Chcąc odpowiedzieć na to pytanie naukowcy postanowili zbadać jedne z najciemniejszych i najgęstszych chmur we wszechświecie. Na celownik wzięli ciemne chmury widoczne w podczerwieni (Infrared Dark Clouds) znajdujące się w odległości około 10 000 lat świetlnych od Ziemi. Chmury te to zimne gęste obszary obłoków molekularnych. Zgodnie z obecnie obowiązującymi teoriami gwiazdy średniej wielkości powstają w wielkich chmurach molekularnych, gdzie mamy do czynienia ze środowiskiem pełnym wodoru, helu i innych pierwiastków. Środowisko to jest zagęszczone, ale charakteryzuje się małą masą. Gdy z gazu utworzy się jądro, pozostały materiał opada nań wskutek działania grawitacji. Powstaje dysk akrecyjny, z którego czasem mogą utworzyć się planety, a gdy do jądra dotrze wystarczająco dużo materiału rozpoczyna się fuzja jądrowa i powstaje gwiazda. Zagadką pozostaje formowanie się wielkich gwiazd. W ich przypadku albo mamy do czynienia z jakimiś siłami, które uniemożliwiają rozpoczęcie procesu powstawania gwiazdy tak długo, aż nie zgromadzi się olbrzymia ilość materiału, albo też formują się one w inny sposób niż mniejsze gwiazdy. Astronomowie z USA, Wielkiej Brytanii i Włoch wykorzystali teleskop ALMA (Atacama Large Milimeter/submilimeter Array) do poszukiwania deuteru w ciemnych chmurach widocznych w podczerwieni. W zimnym środowisku deuter wiąże się z pewnymi molekułami. Jeśli jednak w pobliżu powstaje gwiazda i temperatura rośnie, deuter szybko znika i zostaje zastąpiony częściej spotykanym izotopem, protem. Obserwacje wykonane za pomocą ALMA wskazały, że w badanych chmurach znajdują się duże ilości deuteru, a to dowodzi, iż tamtejsze środowisko jest zimne i gwiazdy nie zaczęły się formować. Zdaniem uczonych jest to dowód na istnienie sił, które powstrzymują materiał przed zapadnięciem się. Proces formowania się gwiazd najprawdopodobniej rozpocznie się, gdy w chmurze pojawi się znacznie więcej materiału, co doprowadzi do uformowania się bardzo masywnej gwiazdy. Uczeni spekulują, że tym, co obecnie powstrzymuje proces powstania gwiazdy jest silne pole magnetyczne. « powrót do artykułu
  22. Naukowcy odkryli, że bakteriofag phiX174, który atakuje pałeczki okrężnicy (Escherichia coli), tworzy na moment tubę do przekazania DNA podczas infekcji. Później ulega ona rozpuszczeniu. PhiX174 nie ma oczywistego ogona, przez który wnikałby materiał genetyczny, ale najnowsze doniesienia autorów artykułu z pisma Nature pokazują, że choć bakteriofag nie nosi go ciągle ze sobą, tuż przed zainfekowaniem gospodarza tworzy sobie coś takiego. Zupełnie nie spodziewaliśmy się takiej struktury. Nikt jej wcześniej nie widział, bo znika równie szybko, jak się pojawia, jest więc bardzo efemeryczna - podkreśla prof. Bentley A. Fane z Instytutu BIO5 Uniwersytetu Arizony. Podczas eksperymentów zmutowane wirusy nie były w stanie zainfekować ofiar. Choć wcześniej nie widziano opisanego wyżej zachowania, wiadomo, że inny fag zwany T7 ma krótki ogon, który staje się dłuższy na czas infekowania gospodarza. Kapsyd phiX174 jest zbudowany z 4 białek: H, J, F i G. Dotąd znano budowę wszystkich poza H. Nowe odkrycia pokazały, że białko H układa się w tubę. E. coli mają podwójną błonę komórkową i Amerykanie zauważyli, że dwa końce tuby z proteiny H przytwierdzają się jeden do wewnętrznej, a drugi do zewnętrznej membrany. Zdjęcia wykonane podczas tomografii elektronowej ultraskrawków mrożeniowych (ang. cryo-electron tomography, CryoET) dokumentują ten proces. Tuba składa się z 10 cząsteczek alfa-helikalnych, które są skręcone wokół siebie. Wewnątrz znajduje się wyściółka z aminokwasów (ma ona ułatwiać transport DNA).
  23. Profesor Aidan Hollis i Ziana Ahmed ostrzegają na łamach New England Journal of Medicine, że ludzkość może czekać ogólnoświatowy kryzys zdrowotny. Zagrożenie spowodowaliśmy sami używając antybiotyków do produkcji żywności. W USA aż 80% sprzedawanych antybiotyków jest wykorzystywanych w przemyśle produkującym żywność. Antybiotykami spryskiwane są drzewa owocowe, karmione bydło i ryby. Takie działania wywołują ewolucję patogenów narażonych na kontakt z antybiotykami. Pojawia się coraz więcej doniesień o znalezieniu kolejnych antybiotykoopornych szczepów bakterii. W ten sposób ludzkość hoduje sobie olbrzymie zagrożenie. Zarówno w Wielkiej Brytanii jak i USA antybiotykooporność jest uznawana za jedno z największych zagrożeń cywilizacyjnych, a badania przeprowadzone w chińskich hodowlach świń wykazały, że są one prawdziwymi bombami z opóźnionym zapłonem. Zdaniem Hollisa problemowi można zapobiec nakładając dodatkowe opłaty na użycie antybiotyków w produkcji żywności. Opłaty takie byłyby podobne do opłat wnoszonych np. przez koncerny wydobywające ropę naftową. Współczesna medycyna jest zależna od antybiotyków. Są one niewzykle ważne. Bez działających antybiotyków każdy zabieg chirurgiczny, nawet drobny, będzie niezwykle ryzykowny - mówi uczony. Zwraca on uwagę, że bakterie są wszędzie wokół nas. Nie tylko w żywności. Są rozpowszechnione w środowisku, przynoszone z wiatrem do twoich drzwi. Nosimy bakterie na sobie, dzielimy je z osobami, z którymi mamy kontakt. Jeśli zostaniemy zarażeni antybiotykooporną bakterią, to antybiotyki nam nie pomogą. Naukowiec przypomina, że antybiotyki służą tylko i wyłącznie zwiększaniu produkcji żywności. "Chodzi o zwiększenie efektywności, dzięki czemu można np. bydło karmić mniejszą ilością ziarna. Podają antybiotyki kurczakom, gdyż zmniejsza to ryzyko zachorowań wśród zwierząt trzymanych w zatłoczonych brudnych klatkach. Te metody są niewątpliwie korzystne dla rolników, ale to nie znaczy, że korzyść jest wielka. Tak naprawdę jest ona marginalna. Prawdziwą wartością antybiotyków jest fakt, że ratują ludzi przed śmiercią. Wszystko inne jest przy tym nieistotne". Hollis uważa, że wprowadzenie proponowanych przezeń opłat spowoduje, że producenci żywności przestaną używać antybiotyków tam, gdzie daje to niewielkie korzyści i skupią się na poszukiwaniu innych sposobów zwiększenia produktywności. Jego zdaniem pożądany byłby też międzynarodowy traktat ograniczający użycie antybiotyków. Bakterie nie znają granic - mówi uczony i przypomina, że np. ostatnio FDA chce, by sami producenci dobrowolnie określili limity antybiotyków, których będą przestrzegać. Tymczasem za północną granicą kanadyjskie urzędy monitorują co prawda użycie antybiotyków, ale w żaden sposób go nie kontrolują. Wprowadzenie ograniczeń w jednym kraju nie rozwiąże zatem problemu antybiotykoopornych szczepów bakterii. « powrót do artykułu
  24. Aby zbadać zależności między tempem jedzenia a spożyciem energii, zespół badaczy z Wydziału Kinezjologii Texas Christian University poprosił osoby z prawidłową wagą, nadwagą i otyłością o zjedzenie 2 posiłków w kontrolowanym środowisku. Przed i po posiłku pytano także o uczucia głodu i nasycenia. Wszyscy ochotnicy jedli jeden posiłek wolno, a drugi szybko. Przy pierwszym scenariuszu mówiono im, by wyobrazili sobie, że nie ma ograniczeń czasowych i by odgryzać małe kęsy, dokładnie żuć oraz robić sobie przerwy z odkładaniem łyżki. Przy drugim było dokładnie na odwrót: trzeba było działać w pośpiechu, brać do ust duże kawałki pokarmu, gryźć w pośpiechu i nie robić sobie przerw. Amerykanie zauważyli, że w porównaniu do działania naprędce, podczas wolnego jedzenia tylko u ludzi z prawidłową masą ciała nastąpił istotny statystycznie spadek liczby spożywanych kalorii (88 kcal mniej vs -58 kcal w grupie badanych z nadwagą/otyłością). Zmniejszenie prędkości jedzenia prowadziło do znaczącej redukcji spożycia energii u ludzi z normalną wagą, ale nie w grupach z nadwagą bądź otyłością. Brak istotności statystycznej może być po części wynikiem tego, że w porównaniu do grupy z prawidłowym BMI, jadły one mniej w obu scenariuszach. Niewykluczone, że ochotnicy z nadmierną wagą czuli się bardziej samoświadomi i przez to jedli mniej w czasie [całego] studium - wyjaśnia dr Meena Shah. Autorzy artykułu z Journal of the Academy of Nutrition and Dietetics ujawniają, że nie natrafili, oczywiście, na same różnice, po godzinie od rozpoczęcia posiłku wszyscy byli bowiem mniej głodni, gdy należało jeść wolno. Wszyscy także wypijali więcej wody podczas wolnego posiłku. Jedząc szybko, ochotnicy spożywali 266,16 ml wody (9 uncji), a w warunkach delektowania się aż 354,8 (12 uncji). Konsumpcja wody u osób z normalną wagą rosła wtedy o 27%, a u badanych z nadwagą/otyłością o 33%. Prowadziła ona prawdopodobnie do rozdęcia żołądka i mogła wpłynąć na spożycie pokarmów. « powrót do artykułu
  25. Konserwatorzy z New Zealand Antarctic Heritage Trust odkryli pudełko z 22 nitrocelulozowymi negatywami z czasów wyprawy transantarktycznej Ernesta Shackletona (1914-1917). Specjaliści tłumaczą, że naświetlone, lecz nieprzetworzone dalej negatywy zachowały się dzięki blokowi lodu. Chatka kapitana Scotta została zbudowana na potrzeby Ekspedycji Terra Nova (1910-1913). Później ponownie wykorzystali ją członkowie mającej zaopatrywać Shackletona Ross Sea Party. Negatywy porzucono, co nie dziwi, zważywszy, w jak trudnym położeniu znaleźli się dostawcy, gdy na początku zimy sztorm zniszczył statek Aurora. Wszystkie negatywy można obejrzeć pod tym adresem. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...