-
Liczba zawartości
37586 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Podczas Microsoft Think Next Symposium izraelska firma StoreDot zaprezentowała technologię, która pozwala na załadowanie baterii smartfona w około... 30 sekund. Firma mówi o swoim osiągnięciu jako o nanotechnologii zainspirowanej przez naturę. Izraelczycy stworzyli baterię składającą się z nanokropek wyprodukowanych z materiału organicznego. Nanokropki zwiększają pojemność elektrod i wydajność elektrolitu, co pozwala na błyskawiczne ładowanie baterii. Wspomniane nanokropki to nanokryształy o średnicy 2 nanometrów, z których każdy zawiera molekuły peptydów. Jak zapewniają Izraelczycy, nanokropki można tanio produkować z wielu powszechnie dostępnych biomateriałów. Na razie prototypowa bateria jest większa niż urządzenia zasilające smartfony, jednak StoreDot pracuje nad tym. Firma zapewnia, że w ciągu roku zmniejszy baterię do odpowiednich rozmiarów, a w ciągu dwóch lat urządzenie będzie zdolne do przechowywania energii wystarczającej na całodzienną pracę smartfonu. Nowe baterie mają zadebiutować na rynku za trzy lata. « powrót do artykułu
-
Triklosan sprzyja kolonizacji nosa przez gronkowca
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Triklosan z bakteriobójczych mydeł, szamponów, dezodorantów czy past do zębów trafia do nosa, gdzie sprzyja kolonizacji przez gronkowce złociste (Staphylococcus aureus). Okresowe lub stałe nosicielstwo stwierdza się u 10-50% populacji, jednak ryzyko zakażenia wzrasta przy niedoborach odporności lub po operacjach. Naukowcy wykryli triklosan w nozdrzach przednich 41% badanych dorosłych. Co istotne, w grupie tej u większego odsetka osób stwierdzano kolonizację S. aureus. Jak podkreśla dr Blaise Boles z Uniwersytetu Michigan, w ciągu ostatnich 10 lat triklosan trafił do wielu produktów codziennego użytku. Autorzy innych badań znaleźli jego ślady w ludzkiej surowicy, moczu i mleku, a studia na ssakach zademonstrowały, że może on zaburzyć działanie układu endokrynnego i pogorszyć funkcje serca oraz mięśni szkieletowych. To naprawdę powszechny składnik mydeł, past do zębów i płynów do płukania ust, a tymczasem nie ma dowodów, że taki produkt sprawdza się lepiej od zwykłego mydła. Składnik może w niezamierzony sposób wpływać na nasz organizm, np. sprzyjać kolonizacji nosa gronkowcem złocistym, co u pewnych ludzi zwiększa ryzyko infekcji. Dzięki dodatkowym eksperymentom ustalono, że w obecności triklosanu S. aureus lepiej przyczepiały się do ludzkich białek, a szczury wystawione na oddziaływanie tego środka były bardziej podatne na kolonizację nosa gronkowcem. Boles chce przeprowadzić zakrojone na szerszą skalę badania, które pozwolą sprawdzić, czy triklosan wpływa na kolonizację mikrobiologiczną części ciała innych niż nozdrza. « powrót do artykułu -
US Navy jest gotowa do rozpoczęcia morskich testów pierwszego w historii działka szynowego. Admirał Matthew Klunder, odpowiedzialny w Marynarce Wojennej USA za dział badań poinformował, że zbudowane działko przeszło już całą serię testów na lądzie i na początku 2016 roku zostanie zainstalowane na okręcie wojennym USNS Millinocket w celu przeprowadzenia prób morskich. Wspomniane działko wystrzeliwuje pociski o wadze 10 kilogramów nadając im siedmiokrotną prędkość dźwięku. Ono pomoże nam w obronie przed pociskami rakietowymi, samolotami oraz rakietami balistycznymi. Mówimy o działku, które strzela pociskami kosztującymi mniej więcej stukrotnie mniej niż współczesne pociski rakietowe - stwierdził admirał. Jego zdaniem to właśnie gigantyczna różnica kosztów zapewni US Navy dalsze utrzymanie przewagi nad potencjalnym przeciwnikiem. Pojedynczy strzał z działka szynowego kosztuje obecnie około 25 000 USD, podczas gdy cena pocisku rakietowego waha się od 0,5 do 1,5 miliona dolarów. Mogą do nas strzelać dowolnym rodzajem broni, ale fakt, że my możemy wystrzelić wiele niezbyt drogich pocisków spowoduje, że oni nie wygrają - uważa Klunder. Obecnie US Navy ma znaczną przewagę nad siłami morskimi innych krajów. Jednak Chiny i Rosja wydają olbrzymie kwoty na unowocześnienie i rozbudowanie swoich sił morskich. Dzięki działkom szynowym Amerykanie będą mogli zaoszczędzić duże sumy na wyposażeniu okrętów w pociski. US Navy zainwestowała w dwa projekty działka szynowego pozwalającego na wystrzelenie pojedynczego pocisku. Do drugiej fazy prac wybrano projekt BAE Systems. W fazie tej ma powstać działko zdolne wielokrotnego wystrzeliwania pocisków. Obecnie działko nadaje pociskowi energię 32 megadżuli. Główny inżynier Marynarki Wojennej, admirał Bryant Fuller mówi, że 1 megadżul to energia wystarczająca na nadanie 1000-kilogramowemu pociskowi prędkości około 160 km/h. Mówimy tutaj o pocisku, który możemy wysłać odległość ponad 160 kilometrów, mówimy o pocisku pędzącym z prędkością ponad 7 machów, mówimy o pocisku, który dobrze radzi sobie w atmosferze - stwierdził Klunder. Dodał, że okręty są w stanie przenosić dziesiątki rakiet lub setki pocisków do działka szynowego. Zapasy nigdy się nie skończą. Możesz ciągle strzelać i to jest zachęcające. Działka szynowe mają znaleźć się na standardowym wyposażeniu US Navy po 2018 roku.
-
Po stymulacji elektrycznej paraplegicy zaczęli ruszać nogami
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
W wyniku stymulacji nadtwardówkowej 4 młodzi mężczyźni, którzy cierpieli na przewlekłe całkowite uszkodzenie rdzenia kręgowego, byli w stanie poruszyć nogami. Naukowcy z Uniwersytetu w Louisville, Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) oraz Instytutu Fizjologii Pawłowa w Sankt Petersburgu zaznaczają, że przed wszczepieniem stymulatora żaden z mężczyzn nie był w stanie ruszyć dolną kończyną. Stymulator doprowadza prąd stały do niższych części rdzenia, naśladując sygnały wysyłane normalnie przez mózg, by rozpocząć ruch. Zespół bazował na wstępnych wynikach testów prowadzonych z udziałem Roba Summersa z Portland (opublikowano je w maju 2011 r. w piśmie The Lancet). W raporcie z Brain opisano wpływ stymulacji nadtwardówkowej na 4 pacjentów; uwzględniono m.in. nowe wyniki Summersa. Summers został sparaliżowany po potrąceniu przez ciężarówkę, pozostali uczestnicy studium przeżyli wypadki samochodowe lub motocyklowe. Przerwanie rdzenia nastąpiło co najmniej 2 lata wcześniej. Akademicy podkreślają, że Kent Stephenson z Mt. Pleasant, Andrew Meas z Louisville i Dustin Shillcox z Green River mogli wykonywać dowolne ruchy bezpośrednio po wszczepieniu i aktywacji stymulatora. Ze względu na rezultaty i czas regeneracji specjaliści zaczęli przypuszczać, że po urazie niektóre szlaki pozostają nieuszkodzone. Dwóch naszych ochotników zdiagnozowano jako całkowicie pozbawionych funkcji ruchowych i czuciowych, bez szans na poprawę. Po stymulacji nadtwardówkowej są teraz w stanie dowolnie poruszać biodrami, kostkami i palcami u stóp - opowiada prof. Claudia Angeli. Przy stymulacji nadtwardówkowej w specyficznych miejscach rdzenia lędźwiowo-krzyżowego przykłada się prąd o różnej częstotliwości oraz intensywności. Po włączeniu sygnału rdzeń reaktywuje szlaki nerwowe do kontroli mięśni. Połączenie tego zabiegu z rehabilitacją intensyfikuje uzyskane rezultaty. Z biegiem czasu naukowcy zauważyli, że mężczyźni potrafią zainicjować ruch przy słabszej stymulacji. Wskazuje to na zdolność sieci rdzenia do nauki i poprawy funkcji nerwowej. Poza odzyskaniem możności wykonywania ruchów dowolnych zaobserwowano szereg innych korzystnych zjawisk, w tym wzrost masy mięśniowej, regulację ciśnienia krwi, zmniejszenie zmęczenia oraz ogólną poprawę dobrostanu. Obwody rdzenia są zdumiewająco elastyczne. Kiedy się je uaktywni, do gry powraca wiele zawile połączonych i dotąd uśpionych systemów fizjologicznych - dodaje Reggie Edgerton z UCLA. « powrót do artykułu -
Analiza 280 milionów wpisów na Twitterze ujawnia, że z systemu Android korzystają przede wszystkim ubożsi mieszkańcy krajów rozwiniętych. Zjawisko takie jest szczególnie dobrze widoczne w USA. Wpisy pochodzące z Manhattanu, gdzie mediana dochodów wynosi 67 000 USD, są wykonywane przede wszystkim z iPhone'a. Tymczasem wpisy z należącego do nowojorskiego obszaru metropolitalnego Newark (mediana dochodów 17 000 USD) powstają głównie za pomocą telefonów z Androidem. Różnice widać nawet na bogatym Manhattanie, gdzie mieszkańcy West Village i East Village korzystają z Twittera używając iPhone'ów, a mieszkańcy Chinatown i Lower East Side – urządzeń z Androidem. Podobny podział widoczny jest w innych amerykańskich wielkich miastach. Do podobnych konkluzji prowadzi analiza zachowań użytkowników. Wśród tych, którzy za pomocą tabletów odwiedzają sklepy internetowe użytkownicy iPada stanowią 87%, a Androida – 11%. Średnia wartość składanego zamówienia wynosi 155 USD dla iPada oraz 110 USD dla Androida. Wśród użytkowników odwiedzających sklepy za pomocą smartfonu właściciele iPhone'ów stanowią 60%, a urządzeń z Androidem – 39%. Tutaj jednak to użytkownicy Androida wydają więcej, bo 136 USD wobec 126 USD w przypadku posiadaczy iPhone'ów. Użytkownicy urządzeń Apple'a znacznie częściej dokonują zakupów niż posiadacze innego sprzętu. Specjaliści od marketingu dobrze wiedzą, jak wygląda sytuacja. Dla nich użytkownik Androida jest 2-4 razy mniej warty niż użytkownik iOS-a. Właściciel urządzeń Apple'a wydaje 4-krotnie więcej na dobra wirtualne (głównie gry) oraz 2-krotnie więcej na towary fizyczne niż posiadacz urządzeń z Androidem. Jeśli wyjrzymy poza USA przekonamy się, że podobne trendy widać w innych częściach świata. We Francji, Niemczech, Wielkiej Brytanii, Australii czy Rosji posiadacze iOS-a wydają znacznie więcej niż właściciele Androida. Inaczej jest w bogatych krajach azjatyckich oraz w Chinach. Wśród bogatych azjatyckich krajów jedynie w Hongkongu i Singapurze widać przewagę przychodów z urządzeń z iOS-em. Tajwańczycy i Japończycy wydają więcej pieniędzy za pośrednictwem urządzeń a Androidem, a system ten niemal całkowicie dominuje w przychodach w Korei Południowej. Trzeba jednak wziąć pod uwagę fakt, że Apple stosunkowo niedawno zainteresował się rynkami azjatyckimi, zatem sytuacja może ulec znaczącej zmianie. « powrót do artykułu
-
Z punktu widzenia swoich pobratymców zainfekowane grzybami Ophiocordyceps unilateralis mrówki z gatunku Camponotus rufipes postąpiłyby najlepiej, zostając w gnieździe. Wspinanie się po łodydze i wgryzanie się w liść żuwaczką nie jest bowiem altruizmem, ale zachowaniem służącym pasożytowi. Grzyb bardzo precyzyjnie kontroluje zachowanie swoich ofiar. Mrówki zawsze wspinają się na wysokość ok. 25 cm nad ziemią, bo tam panuje odpowiednia temperatura i wilgotność do rozwoju O. unilateralis. Po jakimś czasie z głowy nieszczęśnic wyrasta szypułka, z której wypadają zarodniki. Jeśli pod spodem przechodzi jakaś robotnica, zostanie zarażona. Skoro w mrowisku jest tyle potencjalnych ofiar, po co w ogóle z niego wybywać? Można by przypuszczać, że chodzi o tzw. społeczny układ odpornościowy, czyli zachowania niedopuszczające do rozprzestrzeniania w gnieździe chorób. Raquel Loreto i David Hughes z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii twierdzą jednak, że gra toczy się o coś zupełnie innego. Podczas eksperymentu naukowcy wprowadzali do gniazd świeżo uśmiercone przez Ophiocordyceps mrówki. Owady wykrywały i usuwały ok. połowy ciał. Choć druga połowa zostawała, właściwie nie było się czym martwić, bo grzyby zwyczajnie nie mogły się w mrowisku rozwijać. Nawet gdy Amerykanie wprowadzali zarażone truchło do gniazd bez mrówek, nie było mowy o żadnym kiełkowaniu zarodników. Dom jest najlepszym miejscem dla chorych osobników! [...] Opuszczanie gniazda wydaje się altruistyczne, lecz to w rzeczywistości część manipulacji grzyba - podkreśla Hughes. By prześledzić przebieg zdarzeń w terenie, Loreto udała się na 20 miesięcy do brazylijskiego lasu deszczowego. Tam badała 17 kolonii. Nocą wchodziła do dżungli z latarką na podczerwień i przyglądała się trasom żerujących owadów. Wokół 4 gniazd wyznaczyła strefy o objętości 200 m3. Obszary te nazywała progami kolonii, bo wchodząc i wychodząc z gniazda, każda mrówka musiała przez nie przejść. Raz w miesiącu Loreto oglądała spodnią część wszystkich liści z progów, szukając wgryzionych mrówek zombi. Amerykanka znalazła zainfekowane ciała wokół wszystkich 17 kolonii. Podczas comiesięcznych inspekcji wokół 4 badanych szczegółowo gniazd natrafiała też ciągle na nowe ciała. Wygląda więc na to, że mimo osławionej mrówczej społecznej odporności grzyby infekowały 100% gniazd w badanym rejonie, co więcej, była to cecha permanentna. Autorzy raportu z pisma BiorXiv uważają, że grzyb odnosi tak duży sukces właśnie dlatego, że wysyła mrówki poza gniazdo. W jego środku społeczna odporność by zadziałała, zaś Raquel nigdy nie widziała kolonii dezynfekującej swoje obrzeża. Czemu przedstawiciele rodzaju Camponotus nie wyewoluowali sposobu na zombifikujące grzyby? Hughes sądzi, że skoro młode znajdują się cały czas w gnieździe, być może nie było potrzeby uprzątania ciał. Na żer wychodzą tylko starsze osobniki, dlatego grzyb zaraża owady, które i tak nie pożyłyby już długo. « powrót do artykułu
-
Firma SK Hynix poinformowała o powstaniu pierwszego 128-gigabajtowego modułu pamięci DDR4. Dotychczas na rynku były dostępne jedynie moduły o pojemności 64 gigabajtów. SK Hynix wykorzystała 8-gigabitowe kości wyprodukowane w technologii 20 nanometrów do zbudowania pojedynczego układu pamięci o dużej pojemności, który pracuje z częstotoliwością 2133 MHz. Kość przetwarza 17 gigabajtów danych w ciągu sekundy, a do pracy wymaga jedynie napięcia rzędu 1,2 V. Masowa produkcja nowych układów zaplanowana jest na pierwszą połowę przyszłego roku. « powrót do artykułu
-
Zapraszamy na Wakacyjne Warsztaty Wielodyscyplinarne
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Interesują Cię nauki ścisłe? Chcesz odkryć tajniki nauki, które nauczyciele ukrywają przed Tobą w szkole i poznać innych pasjonatów? WWW to coś dla Ciebie! Wakacyjne Warsztaty Wielodyscyplinarne (WWW) to coroczna impreza organizowana przez studentów Uniwersytetu Warszawskiego. Składa się z 10 dni zajęć dla licealistów zainteresowanych matematyką, fizyką i informatyką. W tym roku Warsztaty odbędą się w Głogowie między 18 a 29 sierpnia. Można wybierać spośród kilkudniowych bloków zajęć, na których słuchacze samodzielnie piszą programy czy przeprowadzają doświadczenia. W poprzednich latach odbyły się m.in. warsztaty z: - sieci neuronowych, - rachunku lambda, - czarnych dziur, - szeregów Fouriera, - kryptografii kwantowej, - kombinatorycznych aspektów analizy. Wieczorami możesz liczyć na dobrą zabawę przy grach planszowych, go itp., a także na inspirujące rozmowy i luźne wykłady. Szczegóły na temat programu i zasad kwalifikacji znajdziesz na naszej stronie. « powrót do artykułu -
Należąca do Wydziału Prawa Uniwersytetu Harvarda książka, którą przez inskrypcję odnoszącą się do obdartego żywcem przyjaciela uważano za oprawioną w ludzką skórę, jest tak naprawdę obciągnięta skórą owczą. Jak wyjaśnia Karen Beck, kurator działu rzadkich książek Biblioteki Wydziału Prawa, badano 9 próbek pobranych z przedniej i tylnej okładziny okładki oraz kleju. Specjalista z uczelni uciekł się do identyfikacji białek z widm spektrometrów masowych PMF (ang. Peptide Mass Fingerprinting). Dzięki temu można było przeprowadzić różnicowanie źródeł pergaminu. Dodatkowo ustalono, że klej składał się z krowiego i świńskiego kolagenu. Opublikowane w 1605-1606 r. dzieło z zakresu hiszpańskiego prawa znalazło się na Harvardzie w 1946 r. Kuratorzy czy dermatolodzy interesowali się nim od dawna przez zapis z ostatniej strony: Oprawa tej książki to wszystko, co pozostało po mym przyjacielu Jonasie Wrighcie, który 4 sierpnia 1632 r. został żywcem obdarty ze skóry przez [afrykańskie] plemię Wavuma. Król Mbesa dał mi księgę, będącą wcześniej jedną z najważniejszych części dobytku biednego Jonasa, dołączając do niej próbkę skóry do oprawienia. Requiescat in pace. Beck dywaguje, że na pewnym etapie historii książka mogła mieć inną oprawę, co wyjaśniałoby datę 1632 na traktacie wydanym w 1605-06 r. Nie wyklucza też, że inskrypcja to wytwór czyjejś makabrycznej wyobraźni. Oprawianie książek w ludzką skórę (antropodermiczną bibliopegię) praktykowano co najmniej od XVI w. Traktowano w ten sposób zeznania skazańców. Zdarzało się też, że ludzie życzyli sobie, by upamiętnić ich tak dla rodziny czy ukochanych. Na Uniwersytecie Harvarda znajdują się jeszcze 2 książki, które miałyby być oprawione w ludzką skórę: XVI-wieczne wydanie Metamorfoz Owidiusza oraz XIX-wieczne rozmyślania o duszy autorstwa Arsène'a Houssaye'a. « powrót do artykułu
-
Z bazy lotniczej Vandenberg wystrzelono wojskowego satelitę meteorologicznego, który został zbudowany... przed 15 laty. Satelita DMSP (Defense Meteorological Satellite Program) dołączy do sześciu pozostałych urządzeń tego typu. Urządzenie DMSP-19 miało trafić na orbitę już niemal 15 lat temu. Jednak, jako że reszta satelitów sprawowała się lepiej niż przewidziano, postanowiono przedłużyć ich czas pracy, a DMSP-19 został zamknięty w magazynie. Ostatnio został udoskonalony i wysłany na orbitę. DMSP-19 ma pracować przez 5 lat, został wyposażony w aparaty pracujące w podczerwieni i świetle widzialnym. Będą one badały chmury. Satelita korzysta też z czujników rejestrujących opady, wilgotność i temperatury. Satelity DMSP zbierają też dane nt. oceanów i burz słonecznych. Wojsko dzieli się swoimi danymi meteorologicznymi z urzędami cywilnymi, jak np. z Narodową Administracją Oceaniczną i Atmosferyczną. Obecnie budowany jest DMSP-20, który ma zostać wystrzelony w 2020 roku. « powrót do artykułu
-
Tereny pustynne, jedne z największych ekosystemów na Ziemi, pochłaniają niespodziewanie dużo węgla atmosferycznego. Odkrycie to pozwoli na znacznie lepsze szacowanie ile CO2 znajduje się w atmosferze, a ile jest pochłaniane. To pokazuje, jak ważne są suche ekosystemy. Są ważnymi obszarami pochłaniania atmosferycznego dwutlenku węgle, zatem w miarę wzrostu jego poziomu, będą wchłaniały go coraz więcej. Pomogą nam nieco z nadmiarem CO2 trafiającym do atmosfery. Nie wchłoną całego, ale pomogą - mówi profesor R. Dave Evans. Odkrycie dotyczące roli obszarów pustynnych to wynik trwającego 10 lat eksperymentu. W czasie jego trwania uczeni poddali wybrane fragment pustyni Mojave działaniu takiego poziomu CO2, jaki jest spodziewany w 2050 roku. Później usunięto 1-metrową warstwę gruntu wraz z roślinami i zbadano, ile węgla pochłonęły. Wykopaliśmy dziurę i wszystko zmierzyliśmy - mówi Evans. Obszary pustynne, czyli takie, na które spada mniej niż 254 mm deszczu rocznie, zajmują duże połacie Ziemi. Wraz z obszarami półpustynnymi, czyli takimi, na których opady nie przekraczają 508 mm/rok stanowią niemal połowę obszaru lądów. Mimo, iż tereny zalesione wchłaniają na każdy hektar znacznie więcej CO2 to obszary pustynne i półpustynne, ze względu na swoją powierzchnię, okazują się niezwykle istotne dla obiegu węgla. W czasie eksperymentów naukowcy wybrali dziewięć ośmiokątnych obszarów o średnicy około 23 metrów każdy. Nad trzy z nich dostarczali powietrze, w którym znajdowało się 380 ppm CO2, czyli tyle ile obecnie w atmosferze. Nad trzy kolejne nie dostarczano dodatkowego powietrza, a trzy ostatnie otrzymywały powietrze z zawartością CO2 sięgającą 550 ppm (taką zawartość CO2 w atmosferze prognozuje się na rok 2050). Powietrze było dostarczane przez ramię obracające się nad badanym terenem. Zawarty w nim dwutlenek węgla miał unikatową sygnaturę, dzięki czemu można go było odróżnić od atmosferycznego CO2. Z analiz przeprowadzonych przez Benjamina Harlowa ze Stable Isotobe Core Laboratory wynika, że obszary suche mogą w przyszłości pochłaniać od 15-28 procent CO2 wchłanianego przez lądy. Wraz ze wzrostem stężenia CO2 ilość dwutlenku węgla pochłanianego przez obszary suche może wynieść od 4 do 8 procent obecnej emisji. Naukowcy odkryli, że na obszarach pustynnych dodatkowy węgiel jest wchłaniany dzięki zwiększeniu aktywności ryzosfery czyli strefy korzeniowej. « powrót do artykułu
-
Choć chodzenie do tyłu może się wydawać proste, dotąd naukowcy nie wiedzieli, jak układ nerwowy kontroluje to zachowanie. Teraz jednak biologom udało się wyhodować muszki owocowe zdolne do "księżycowego chodu" w stylu Michaela Jacksona. Ich raport na ten temat ukazał się w piśmie Science. Genetycy z zespołu Barry'ego J. Dicksona stworzyli aż 3500 szczepów muszek. U każdego występował kontrolowany temperaturą włącznik, który po wejściu do inkubatora uruchamiał losową sieć neuronów. Okazało się, że w temperaturze 30°C VT50660-GAL4/UAS-trpA1 zaczynały sunąć do tyłu. Nawiązując do słynnego kroku tanecznego Jacksona, akademicy ochrzcili zmutowane owady "moonwalkerami". Okazało się, że za zachowanie odpowiadały 2 neurony. Jeden znajdował się w mózgu, a jego wypustki sięgały do końca łańcuszka brzusznego. Drugi z kolei znajdował się w łańcuszku brzusznym i wysyłał aksony do mózgu. Neuron z mózgu (centrum dowodzenia reagujące na bodźce środowiskowe) działał jak bieg wsteczny - jego aktywacja uruchamiała chodzenie do tyłu. Drugi z neuronów funkcjonował jak hamulec - zatrzymywał poruszanie się do przodu, ale nie inicjował cofania. Naukowcy zamierzają prześledzić połączenia tych 2 komórek z neuronami czuciowymi. « powrót do artykułu
-
Naukowcy ze szwedzkiego Uniwersytetu w Lund niszczą komórki rakowe za pomocą nanocząstek tlenku żelaza. Zaletą naszej techniki jest fakt, że możemy obrać na cel konkretne komórki, bez szkodzenia innym. Istnieje wiele sposób zabijania komórek, ale nasza metoda pozwala na precyzyjną zdalną kontrolę - stwierdził profesor Erik Renstrom. Uczeni wprowadzają do komórek nowotworowych nanocząsteczki, które łączą się z lizosomami. Lizosomy są odpowiedzialne za usuwanie niepożądanych substancji, które przedostały się do komórki. Mogą też prowadzić do śmierci samej komórki. Po wprowadzeniu do komórki, nanocząstki są poddawane działaniu pola magnetycznego, które powoduje, że zaczynają się obracać w taki sposób, który powoduje, iż lizosomy niszczą komórkę. Szwedzi nie są pierwszymi, którzy użyli nanocząstki i magnetyzm do walki z nowotworami. Jednak wcześniejsze próby polegały na podgrzaniu nanocząstek i ugotowaniu komórki, co mogło doprowadzić do uszkodzeń sąsiadujących z nią komórek. Tymczasem w nowej metodzie ruch obrotowy nanocząste, może być precyzyjnie kontrolowany, dzięki czemu zniszczeniu ulegnie wyłącznie komórka, w której się znajdują. « powrót do artykułu
-
Mimo że ekolodzy wierzyli, że płoty mogą zapobiegać szerzeniu się chorób, chronić zwierzęta przed kłusownikami, pomóc w zarządzaniu populacjami zagrożonych gatunków czy nie dopuszczać do niszczenia przez dziką przyrodę upraw/infrastruktury, to gdy zespół z Wildlife Conservation Society (WCS) i Zoological Society of London (ZSL) rozważył argumenty przemawiające za i przeciw grodzeniu na dużą skalę, okazało się, że zabieg ten powinien być ostatecznością. Ustawianie ogrodzeń miewa, oczywiście, korzystny wpływ, ale kiedy habitat podzieli się na wysepki, powstające w wyniku tego małe, izolowane populacje są podatne na wyginięcie, a utrata drapieżników i dużych zwierząt może wpływać na kontakty międzygatunkowe w taki sposób, że prowadzi to do dalszych lokalnych wyginięć. W pewnych częściach świata grodzenie stanowi część kultury ochrony środowiska - zakłada się, że wszystkie obszary występowania dzikiej przyrody muszą być oddzielone płotem. Działania takie dogłębnie zmieniają ekosystem i mogą spowodować, że pewne gatunki znikną - podkreśla Rosie Woodroffe. Autorzy artykułu z pisma Science wyjaśniają, że chęć oddzielenia stad zwierząt hodowlanych od dzikiej przyrody, by stworzyć strefy wolne od chorób, np. pryszczycy, doprowadziła do powstania rozległych układów płotów, zwłaszcza w południowej Afryce. Niektóre z nich wywierają niszczący wpływ na środowisko, w tym na dynamikę układu drapieżniki-ofiary. Likaony nauczyły się np. zaganiać zwierzęta na płoty, gdzie stają się one dla nich łatwym łupem. W przypadku migrujących roślinożerców, np. słoni czy gnu, ogrodzenia ograniczają dostęp do rozległych obszarów potrzebnych do podtrzymania populacji. Za pomocą grodzenia próbuje się też rozwiązywać konflikty narastające na linii człowiek-dzika przyroda. Studium 37 płotów z południowych Indii wykazało jednak, że niemal połowa nie zapobiegała przechodzeniu słoni, wskazując na problemy z ich projektowaniem i utrzymaniem. Woodroffe dodaje, że jak na ironię, w pewnych miejscach płoty są wykorzystywane przez kłusowników jako źródło drutu do wyrobu wnyków. Warto również zauważyć, że płoty wznoszone przez osoby spoza społeczności stanowią barierę dla ludzi, wzbudzając niechęć wobec prób ochrony różnych gatunków. Wg Brytyjczyków, ponieważ klimat się zmienia, ułatwianie przemieszczania się i utrzymywanie spójności krajobrazu przez usuwanie ogrodzeń staje się coraz ważniejsze. Simon Hedges z WCS zauważa, że na szczęście wykazano, że różne problemy można rozwiązać alternatywnie, np. za pomocą planowania rolniczego z uwzględnieniem dzikiej przyrody czy obywatelskiej straży upraw. « powrót do artykułu
-
Czternastu koreańskich naukowców, w tym 10 pracowników Samsung Advanced Institute of Technology, opublikowało w Science artykuł, w którym opisują nową metodę produkcji dużych kawałków grafenu. Zdaniem autorów, mamy do czynienia z przełomem, dzięki któremu możliwa będzie przemysłowa produkcja grafenu wysokiej jakości. Z artykułu dowiadujemy się, że opisuje on wykorzystującą germanowy bufor zakończony wodorem metodę wzrostu na podłożu krzemowym wolnych od wad pojedynczych jednowarstwowych kryształów grafenu wielkości plastrów używanych w przemyśle. Koreańczycy najpierw pokrywają tradycyjny krzemowy plaster warstwą germanu, a następnie zanurzają całość w rozcieńczonym kwasie fluorowodorowym, który usuwa z germanu grupy tlenowe, pozostawiając wodór. Tak przygotowany plaster jest wsadzany do pieca, w którym odbywa się tradycyjne osadzanie z fazy gazowej. W procesie tym grafen osadza się na warstwie germanu zakończonego wodorem. Plaster jest krótko wypiekany i schładzany w próżni, dzięki czemu można z niego zdjąć wolny od defektów jednowarstwowy monokryształ grafenu. Metoda taka nie tylko pozwala na uzyskanie odpowiedniej jakości materiału, ale jest tańsza od najpopularniejszej techniki produkcji grafenu na miedziowym podłożu. Miedź jest w tej metodzie rozpuszczana w kwasie. Tymczasem Koreańczycy wielokrotnie wykorzystują krzemowy plaster i nałożony nań german. Na razie inżynierowie Samsunga wykorzystali swój grafen do wyprodukowania tranzystorów o zadowalającej jakości. Osiągnięcie Koreańczyków, chociaż niezwykle istotne, nie oznacza, że już wkrótce pojawią się grafenowe układy scalone. Ich prace znacząco przybliżają nas do przemysłowej produkcji grafenu wysokiej jakości. Do pokonania pozostało jednak wiele przeszkód, a jedna z najpoważniejszych z nich to brak pasma wzbronionego w grafenie. Oznacza to, że grafenowych urządzeń nie da się wyłączyć, nie można zatem sterować przepływem elektronów w grafenie. Naukowcy pracują jednak i nad tym problemem. « powrót do artykułu
-
W Chinach powstały stacje z darmowym czystym powietrzem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Atmosfera w Chinach jest tak zanieczyszczona, że od niedawna funkcjonują tu stacje z darmowym czystym powietrzem (przechowuje się je w specjalnych workach). Ludzie stoją w kolejkach, by przez chwilę pooddychać przez maskę. Jedna ze stacji znajduje się w Zhengzhou. Z danych wynika, że to jedna najbardziej zanieczyszczonych metropolii Państwa Środka z indeksem jakości powietrza (ang. Air Quality Index, AQI) równym 158 (im wyższa wartość, tym większe zanieczyszczenie i zagrożenie dla zdrowia). Powietrze do stacji w Zhengzhou pochodzi z okolic góry Laojun z północnego zachodu prowincji Junnan. Ruchem w stacji zarządza hostessa, która gdy nadchodzi czyjaś kolej, podaje maskę, a czasem przytrzymuje worek z powietrzem. Klienci bardzo sobie chwalą usługę, choć wszyscy zgodnie podkreślają, że sesja trwa zbyt krótko. Stacje założono, gdy okazało się, że tylko 3 z 74 chińskich miast spełniają oficjalne standardy jakości powietrza. Wcześniej po ulicach krążyły maskotki "Oxygen Babies", które rozdawały ludziom butelki z powietrzem z góry Tianmu w prowincji Zhejiang. Przewodniczący Chińskiej Republiki Ludowej Xi Jinping sugeruje, by w przyszłości sprzedawać puszkowane powietrze. Jakość powietrza jest obecnie decydującym czynnikiem w postrzeganiu szczęścia. « powrót do artykułu -
Nasz primaaprilisowy żart okazał się – częściowo – prawdą. Windows XP nie odchodzi w niebyt. Co najmniej dwa rządy płacą Microsoftowi za dalsze wspieranie tego systemu. Prasa doniosła, że rząd Wielkiej Brytanii zapłaci 5,548 miliona funtów za dalsze wspieranie Windows XP, Office 2003 oraz Exchange 2003 z których korzysta brytyjski sektor publiczny. Niedawno umowę na kontynuację wsparcia podpisał z Redmond rząd Holandii. W kraju tulipanów wciąż ponad 30 000 rządowych maszyn wykorzystuje Windows XP. Prawdopodobnie również i rządy innych krajów płacą za dostarczanie poprawek do przestarzałego systemu. Organizacje rządowe często korzystają z napisanego specjalnie dla nich oprogramowania, którego przepisanie na nowsze systemy operacyjne jest kosztowne i zajmuje sporo czasu. Koszty oprogramowania i zakupu nowego sprzętu mogą być tak duże, że bardziej uzasadnione jest zapłacenie za przedłużenie wsparcia. Kolejnym problemem może być długotrwała procedura uzyskiwania certyfikatów dla nowych wersji programów używanych w sieciach rządowych.
-
Na Wydziale Medycyny University of Virginia dokonano znaczącego postępu na polu medycyny regeneracyjnej. Naukowcy, manipulując sygnałami, doprowadzili do zamiany embrionalnych komórek macierzystych w rybi embrion, kontrolując w ten sposób jego rozwój. Stworzyliśmy zwierzę wydając komórkom embrionalnym odpowiednie polecenia - mówi Chris Thiesse. W przyszłości, po kolejnych badaniach nad sygnałami prowadzącymi do powstawania organizmów żywych naukowcy będą mogli np. wyprodukować z pluripotencjalnych komórek macierzystych organ potrzebny do przeszczepu. Naukowcy z Virginii zidentyfikowali sygnały wystarczające do rozpoczęcia procesu przemian prowadzących do powstania rybiego embrionu. Dzięki temu dowiedzieli się, ile sygnałów potrzeba, by rozpocząć tak złożony proces. Okazało się, że wystarczą... dwa. Embrion, który powstał na University of Virginia, był mniejszy niż embriony naturalne, ale tylko dlatego, że uczeni użyli niewielkiej liczby komórek. Poza rozmiarami niczym się nie różnił od normalnych embrionów. Podczas kolejnej fazy badań naukowcy chcą powtórzyć swoje doświadczenie na myszach. Sądzą, że mechanizmy molekularne i komórkowe będą w ich przypadku – i przypadku innych ssaków – bardzo podobne do tych, które zapoczątkowały rozwój embrionu ryby. Szczegóły na temat badań z Virginii zostaną opublikowane w najbliższym numerze Science. « powrót do artykułu
-
Krytycznie zagrożone papugi kakapo rozmnażają się ok. 3 razy na 10 lat. Ostatnie pisklęta (11) wykluły się w 2011 r. Kakapo karmią swoje pisklęta owocami dwóch endemicznych drzew - sosny Halocarpus biformis oraz rimu (Dacrydium cupressinum) - które owocują tylko raz na 2 do 6 lat. Ponieważ ostatnio mieliśmy do czynienia z urodzajem rimu, przyszła pora na kolejny ptasi baby boom. W ciągu miesiąca na świat przyszło 6 młodych. Pierwsze, które przeżyło, Lisa One, wykluło się 28 lutego. Mało brakowało, a w ogóle by to tego nie doszło. Pod koniec lutego matka samiczki przypadkowo zgniotła bowiem jajko, ale strażnikom udało się je poskładać na tyle, by młodemu udało się dotrwać do czasu wylęgu. Pięć ptaków urodziło się na wyspie Codfish. Trzy trafiły do inkubatora, a dwa wychowają przybrane matki (samice wysiadywały fałszywe jajka; wyląg miał miejsce w kontrolowanych warunkach, by zwiększyć prawdopodobieństwo przeżycia). Szóste pisklę urodziło się na Little Barrier Island. O ile Codfish jest jednym z miejsc, gdzie doszło do znacznej odnowy populacji - od 2002 r. wykluło się tu naprawdę sporo piskląt - o tyle na Little Barrier Island kakapo reintrodukowano mniej niż 2 lata temu, gdy pozbyto się stąd szczurów pacyficznych (Rattus exulans). Ptaki dopiero od niedawna nie dostają dodatkowego pożywienia, ale jak widać, radzą sobie dobrze. W styczniu trzy samce zaczęły wydawać zawołania godowe, a samice nie pozostały obojętne na ich zaloty. W lutym Heather złożyła 3 jaja. Jedno się nie rozwinęło, jedno przeniesiono na Codfish, by zmniejszyć rywalizację między pisklętami, a 3. wykluło się naturalnie (strażnicy natknęli się na Heather One 12 marca). Przez chwilę naukowcy bali się, że jaju zaszkodzi będąca pozostałością po cyklonie burza. Na szczęście gniazdo Heather znajdowało się w dość dobrze osłoniętym miejscu, z dala od szczeliny, która mogłaby zostać zalana. Specjaliści z Planu Przywrócenia Kakapo (ang. Kakapo Recovery Plan) zastosowali dodatkowe środki ostrożności: sprawdzili, czy w okolicy nie ma luźnych gałęzi i wykopali dodatkowe kanały odwadniające. « powrót do artykułu
-
Miejsca najgorsze do użądlenia: penis, górna warga, nozdrza
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Michael Smith z Uniwersytetu Cornella zajmuje się ewolucją pszczół. Jak można się domyślić, przy okazji takich badań nie da się uniknąć ugryzień i jedno z nich zainspirowało kolejne studium. Studenta zaskoczyło, że ukąszenie w jądra nie bolało tak bardzo, jak się tego spodziewał, postanowił więc sporządzić listę najgorszych (najbardziej bolących po ukłuciu) miejsc. Przeglądając literaturę przedmiotu, Amerykanin nie mógł dotrzeć do żadnych twardych danych. O dziwo, nie pomogła nawet skala bólu stworzona przez Justina O. Schmidta, entomologa z Instytutu Biologicznego Uniwersytetu Arizońskiego. Autor poetyckich niemal opisów (ukąszenie owadów przyciąganych przez ludzki pot jest przez niego porównywane do wypalenia przez iskrę pojedynczego włoska na ręce) wspominał co prawda, że ból związany z ukąszeniem zależy od zaatakowanego miejsca, jednak niczego nie precyzował. Uzupełniając lukę w wiedzy, Smith eksperymentował na sobie. Młody naukowiec łapał pszczoły pęsetą za skrzydła i przyciskał je do wybranej części ciała. Przed usunięciem z ciała żądło pozostawało tam przez pełną minutę. Później chłopak oceniał natężenie bólu w skali od 1 do 10. Smith przeprowadzał 5 ukąszeń dziennie. Pracował między 9 a 10 rano. Zawsze zaczynał i kończył na użądleniach testowych na przedramieniu (pomagało mu to skalibrować oceny). Badanie ciągnęło się przez 38 dni. Każdą z 25 wybranych części ciała żądlono po 3 razy. "Niektóre lokalizacje, np. pośladki, wymagały użycia lusterka i zachowania wyprostowanej postawy". A co z wynikami? Autor artykułu z PeerJ podkreśla, że najmniej bolały ugryzienia w skórę głowy, ramię i czubek środkowego palca stopy (średnia wynosiła 2,3). W przypadku głowy mężczyzna twierdził, że wrażenia przypominały rozbicie tam jajka. Ból się pojawiał, ale przemijał. Najbardziej bolesne okazały się ukąszenia penisa (7,3), górnej wargi (8,7) i nozdrzy (9,0). "To elektryczne i pulsujące, zwłaszcza nos. Twoje ciało naprawdę reaguje". Przystępując do 3. rundy ukąszeń, Smith pomyślał, że nie chce tego znowu robić swojemu nosowi. Pierwotnie umieściłem na swojej liście oko, ale kiedy porozmawiałem [ze swoim opiekunem Tomem Seeleyem], ten obawiał się, że mogę stracić wzrok, a ja chciałem zachować oczy. Choć wydawałoby się, że użądlenie w miejscu z cienką skórą lub lepszym unerwieniem będzie boleć bardziej, to nieprawda. Dłoń z grubą skórą boli bowiem bardziej niż głowa z cienką skórą, a górna warga da się we znaki bardziej niż środkowy palec dłoni, mimo że obie lokalizacje są obsługiwane przez podobną liczbę neuronów. « powrót do artykułu -
Przed dwoma laty Norweg Anders Helstrum skakał ze spadochronem i filmował swój wyczyn za pomocą dwóch kamer umocowanych na kasku. Gdy później oglądał film, zauważył, że obok niego przeleciał kawałek skały. Helstrum pokazał film ekspertom, a ci orzekli, że sfilmował meteoryt, który minął go w niewielkiej odległości. Meteoryt zdążył się już rozpaść i schłodzić, zatem nie świecił. Helstrum i naukowcy przez dwa lata trzymali to wydarzenie w tajemnicy, gdyż uczeni mieli nadzieję, że uda im się odnaleźć meteoryt. Dotychczasowe próby jego odszukania spaliły na panewce, postanowiono więc ujawnić całą historię. Uczeni uważają, że meteoryt był częścią większej skały, która eksplodowała 20 kilometrów nad Helstrumem. Gdyby go trafił, prawdopodobnie przeciąłby go na pół. Wyobraźcie sobie 5-kilogramową skałę trafiającą was z prędkością 300 kilometrów na godzinę - mówi geolog Hans Amundsen. Wydarzenie, którego bohaterem był Helstrum jest wyjątkowe. Po raz pierwszy w historii udało się bowiem sfilmować spadający meteoryt, który już nie świeci. Kule ognia wchodzące w atmosferę były filmowane wielokrotnie. To wydarzenie jest wyjątkowe, gdyż meteoryt sfilmowano podczas tzw. 'ciemnego lotu', po tym, jak się wypalił. Nigdy wcześniej nie udało się tego zrobić - ekscytuje się Morten Bilet, ekspert badający meteoryty. « powrót do artykułu
-
Amerykanie odmierzają bardziej precyzyjnie czas obowiązujący w ich kraju. Narodowy Instytut Standardów i Technologii uruchomił właśnie zegar NIST-F2. Zastąpi od używany od 1999 roku NIST-F1 w roli wzorca czasu obowiązującego w kraju. Prace nad cezowym zegarem atomowym NIST-F2 trwały przez 10 lat. W ich wyniku powstało urządzenie 3-krotnie bardziej dokładnie niż jego poprzednik. NIST nadal będzie używał obu zegarów, które wykorzystywane są do celów cywilnych, a ich dane będą udostępnianie Międzynarodowemu Biuru Miar i Wag w Paryżu. NIST-F2 korzysta z drgań atomów cezu i laserów. Zegar może spóźnić się lub przyspieszyć o 1 sekundę na 300 milionów lat. Zwiększenie precyzji w porównaniu z F1 uzyskano dzięki obniżeniu temperatury otoczenia zegara. Oczywiście w życiu codziennym nie potrzebujemy tak dokładnych zegarów, jednak są one potrzebne do działania nowoczesnych technologii czy badań naukowych. Współczesne sieci telekomunikacyjne wymagają synchronizacji, której dokładność sięga około 1/106 sekundy dziennie. Podobnie zsynchronizowane muszą być sieci energetyczne, a GPS wymaga dokładności 1/109 sekundy na dzień. Tymczasem NIST-F2 ma pracować z prędkością 1/1012 sekundy dziennie. Budowanie tak dokładnych zegarów atomowych nie jest sztuką dla sztuki. Jeśli przez ostatnie 60 lat budowy zegarów atomowych czegoś się nauczyliśmy, to tego, że za każdym razem gdy stworzymy dokładniejszy zegar znajdzie się ktoś, kto wykorzysta go w sposób, jakiego nie przewidzieli twórcy zegara - mówi fizyk Steven Jefferts, główny konstruktor NIST-F2. Pomimo imponującej dokładności NIST-F2 nie jest najdokładniejszym zegarem świata. Być może jest najdokładniejszym cezowym zegarem atomowym, jednak istnieją znacznie bardziej dokładne zegary korzystające z innych pierwiastków. Przed niecałym rokiem informowaliśmy o zbudowaniu takiego zegara wykorzystującego iterb. « powrót do artykułu
-
Brendan Eich, dyrektor wykonawczy Mozilli, zrezygnował ze stanowiska, które piastował przez niecałe dwa tygodnie. Ustąpił pod naciskiem osób, którym nie spodobało się, że przed laty wsparł finansowo kampanię na rzecz zakazu małżeństw homoseksualnych. W 2008 roku Eich przekazał dwa datki po 500 USD każdy na rzecz grupy dążącej do zmiany kalifornijskiego prawa pozwalającego na zawieranie małżeństw osobom tej samej płci. Gdy Eich został szefem Mozilli część developerów, organizacje skupiające homoseksualistów oraz część użytkowników Firefoksa zaczęli wyrażać niezadowolenie, że prominentne stanowisko powierzono komuś o poglądach, jakie im się nie podobają. Początkowo i Mozilla i Eich, który pracuje w tej firmie od samego początku i jest współzałożycielem Mozilla Foundation, bronili się w internecie, zapewniali, że prywatne poglądy Eicha nie będą wpływały na jego pracę i nie zamierzali ustąpić. Ich opór trwał jednak krótko, a do jego złamania przyczynił się popularny serwis randkowy OkCupid, który wezwał do bojkotu Firefoksa i zaczął swoim użytkownikom korzystającym z tej przeglądarki wyświetlać planszę zachęcającą do porzucenia programu Mozilli. « powrót do artykułu
-
Bezdech senny wiąże się z podwyższonym poziomem glukozy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Bezdech senny wiąże się z podwyższonym poziomem cukru (większą średnią glikemią), co sugeruje, że przypadłość ta nasila ryzyko chorób sercowo-naczyniowych i zgonu. Naukowcy analizowali przypadki 5294 osób z European Sleep Apnoea Cohort. Oceniano poziom hemoglobiny glikowanej HbA1C, która powstaje wskutek nieenzymatycznego przyłączenia glukozy do cząsteczki hemoglobiny (dzięki temu zespół prof. Waltera McNicholasa z UCD Dublin mógł ustalić, jak kształtowały się stężenia cukru w dłuższym okresie). Ludzie z cukrzycą mają podwyższony poziom HbA1C i wiąże się to ze wzrostem ryzyka powikłań sercowo-naczyniowych. Studium przeprowadzano na niecukrzykach. Sprawdzano, czy HbA1C było powiązane z bezdechem sennym u ludzi ze zmiennym poziomem glukozy. Gdy bazując na nasileniu bezdechu sennego, badanych podzielono na grupy, poziom HbA1C okazał się rosnąć z 5,24% w grupie z najmniejszym natężeniem zaburzenia do 5,50% w grupie z najgorszym bezdechem. Autorzy artykułu z pisma European Respiratory Journal podkreślają, że wszystko wskazuje na to, że lecząc bezdech senny, specjaliści muszą być także świadomi zagrożenia cukrzycą. Potrzeba dalszych badań, by zrozumieć mechanizmy leżące u podłoża obu tych chorób - podsumowuje McNicholas. « powrót do artykułu -
Mikrobiologiczne ogniwa paliwowe (ang. microbial fuel cell, MFC) na ślinę mogą wytwarzać ilość energii wystarczającą do zasilania miniaturowej elektroniki. Prof. inżynierii środowiskowej Bruce E. Logan przypisuje ideę Justine E. Mink. Pomysł był Justine, ponieważ myślała o czujnikach do takich rzeczy, jak monitorowanie poziomu glukozy u cukrzyków i rozważała, czy da się tu wykorzystać mikrobiologiczne miniogniwa paliwowe. Uzyskując energię elektryczną lub wodór, Logan, który bada MFC od ponad dekady, zwykle korzysta ze ścieków będących źródłem zarówno materiału organicznego, jak i bakterii, tym razem wybór padł jednak na obfitującą w związki organiczne ślinę. Autorzy artykułu z pisma NPG Asia Materials wyjaśniają, że rozkładając materię organiczną, bakterie generują ładunek przenoszony na anodę. MFC na ślinę zapewnia moc rzędu 1 mikrowata, przez co naukowcy wierzą w pojawienie się całej gamy mikrourządzeń medycznych. Wśród potencjalnych zastosowań wymienia się predyktory owulacji bazujące na przewodnictwie kobiecej śliny, które zmienia się na ok. 5 dni przed jajeczkowaniem. Aparat mógłby zatem wykorzystywać ślinę w roli materiału do badania i później uzyskiwać z niej energię konieczną do przesłania odczytu do pobliskiego telefonu komórkowego. Urządzenia biomedyczne z mikro-MFC byłyby przenośne, a źródło energii znalazłoby się praktycznie wszędzie. Jedynym problemem wydaje się to, że w ślinie nie występują bakterie do mikrobiologicznych ogniw paliwowych, dlatego producent musiałby "szczepić" swoją aparaturę. Typowe MFC składa się z dwóch komór, tutaj jednak występuje tylko jedna. Zamiast anody z włókniny węglowej pokrytej porowatą platyną stosuje się wersję z czystym grafenem na miedzi. Pojawia się też katoda powietrzna, której wcześniej unikano, obawiając się, że jeśli tlen dostanie się do bakterii, te będą nim oddychać i nie wyprodukują energii. Wcześniej unikaliśmy stosowania w tych systemach katod powietrznych, by nie dopuścić do skażenia tlenem z blisko rozmieszczonych elektrod. Tym niemniej nasze mikroogniwa działają przy liczonych w mikronach odległościach między katodą i anodą. Nie rozumiemy w pełni, dlaczego się tak dzieje [...]. « powrót do artykułu