-
Liczba zawartości
37586 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Cała starszyzna świata zgromadzona w jednej książce
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Od 2004 r. brooklyńska artystka Rachel Sussman fotografowała stale żyjące organizmy, które miały co najmniej 2000 lat. W dokonaniu wyboru pomagali jej biolodzy. Artystka musiała stawić czoła nieprzyjaznym klimatom; pracowała choćby na Antarktydzie i Grenlandii oraz na pustyni Mojave czy australijskim Outbacku. Sussman uwieczniła m.in. Pando - genet topoli osikowej (Populus tremuloides) z gór Wasatch Utah, który składa się z ok. 47 tys. ramet (pni) i żyje od circa 80 tys. lat. Amerykanka udała się też w Andy, by zrobić zdjęcie yarety (Azorella compacta), która przyrasta 1,5 cm rocznie i może żyć nawet 3 tys. lat. Sto dwadzieścia cztery jej zdjęcia zgromadzono w książce pt. The Oldest Living Things in the World, wydanej 14 kwietnia 2014 r. przez University of Chicago Press. Zainteresowani mogą się również zapoznać z 30 esejami, a także ciekawymi infografikami. Wszystko zaczęło się od podróży Sussman do Japonii. Artystka miała tam fotografować różne krajobrazy, ale w kółko powtarzano jej: "Jedź i zobacz Jōmon Sugi" - szydlicę japońską z wyspy Yakushima (jej wiek szacuje się na 2170-7200 lat). Po powrocie Sussman do USA najeżona przeszkodami podróż do drzewa nabrała nowego znaczenia - stała się zaczątkiem zakrojonego na szeroką skalę projektu. Dorastająca w Baltimore kobieta wyruszyła np. z Kapsztadu do Namibii, by po drodze skierować obiektyw swojego aparatu na liczącą sobie 2 tys. lat welwiczję przedziwną. W Instytucie Nielsa Bohra w Kopenhadze świeżo upieczona pasjonatka sfotografowała pobrane z syberyjskiej wiecznej zmarzliny 500.000-letnie promieniowce. Przy jednej z sesji Sussman musiała pokonać lęk przed otwartymi wodami. Zaczęła od lekcji nurkowania w Nowym Jorku, a licencję zdobyła na Tobago. Nauczywszy się podwodnej obsługi aparatu, uwieczniła wyglądające jak mózg koralowce z rodziny Faviidae. Rekordziści występują na wszystkich kontynentach i są bardzo zróżnicowani: od grenlandzkich porostów, którym przez wiek przybywa ledwie centymetr, przez unikatowe krzewy z RPA i Ameryki Południowej, po drapieżne grzyby z Oregonu. Niestety, niektóre z fotografowanych organizmów, ostatni przedstawiciele gatunku, wyginęły... Środki potrzebne do sfinansowania projektu Sussman pozyskiwała m.in. na Kickstarterze. « powrót do artykułu -
Badanie mechanizmów insulinooporności na Evereście
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Badanie przeprowadzone podczas ekspedycji na Mount Everest pokazało, w jaki sposób niski poziom tlenu w organizmie (hipoksja) wiąże się z rozwojem insulinooporności. Brytyjscy naukowcy zauważyli, że po kilku tygodniach hipoksji wywołanej przebywaniem na dużej wysokości u zdrowych ludzi wzrosło kilka wskaźników insulinooporności. Towarzyszył temu również wzrost stężenia markerów stanu zapalnego i stresu oksydacyjnego we krwi. Dane zgromadzono w ramach studium Caudwell Xtreme Everest z 2007 r. Te wyniki dały nam wgląd w [...] problem insulinooporności. Uznaje się, że tkanka tłuszczowa otyłych osób jest przewlekle lekko niedotleniona, ponieważ drobne naczynia krwionośne nie są w stanie dostarczyć do tkanki wystarczającej ilości tlenu. [...] Wyniki wskazują na możliwe interwencje, które zapobiegałyby rozwojowi pełnoobjawowej cukrzycy [...] - podkreśla prof. Mike Grocott z Uniwersytetu w Southampton. Po bazowym badaniu w Londynie (na wysokości 75 m n.p.m.) 24 zdrowych badanych wspinało się w ciągu 13 dni z Katmandu (1300 m) do Everest Base Camp (EBC, 5300 m). Pomiar hormonów przeciwregulacyjnych (glukagonu, adrenaliny, noradrenaliny) wskaźników kontroli glikemii (stężenia glukozy, insuliny czy peptydu C), markerów zapalnych (interelukiny 6, IL-6) i stresu oksydacyjnego (4-hydroksy-2-nonenalu, 4-HNE) oraz ważenie przeprowadzano przed wylotem, podczas wspinaczki do EBC, a także tydzień, sześć i osiem tygodni później. Połowa badanych została w Everest Base Camp, a reszta wspięła się na szczyt. Saturacja (SpO2) spadła z 98% na poziomie morza do 82% po przybyciu na wysokość 5300 m. O ile poziom glukozy pozostał stały, o tyle w czasie ostatnich 2 tygodni stężenia insuliny oraz peptydu C skoczyły nawet o >200%. Wzrosty insuliny na czczo, wskaźnika insulinooporności w modelu homeostatycznym (HOMA-IR) i glukogonu korelowały ze wzrostami markerów stresu oksydacyjnego (4-HNE) i stanu zapalnego (IL-6). Rola 4-HNE oraz IL-6 jako kluczowych graczy kształtujących zależność między utrzymującą się hipoksją a insulinoopornością wymaga, wg autorów raportu, dalszych badań. Zespół z UCL i Uniwersytetu w Southampton jako pierwszy zmierzył poziom tlenu we krwi na wysokości 8400 m n.p.m. Zdobywając te wszystkie dane, naukowcy chcą się lepiej zaopiekować pacjentami, których głównym problemem jest niedotlenienie (np. osobami w stanie krytycznym). Ostatni eksperyment ekipy - Xtreme Everest 2 - przeprowadzono wiosną zeszłego roku. « powrót do artykułu -
Zdaniem IPCC (Intergovernmental Panel on Climate Change) samo przestawienie się na odnawialne źródła energii nie wystarczy już, by powstrzymać ocieplenie się klimatu o ponad 2 stopnie. Konieczne jest przechwytywanie CO2 z atmosfery i jego składowanie. IPCC uważa, że najlepszą metodą, by tego dokonać, jest uprawa roślin, które będą przechwytywały CO2, następnie ich spalanie, w celu uzyskania energii, z jednoczesnym wychwytywaniem dwutlenku węgla powstającego podczas spalania. Pomimo politycznych deklaracji świat nie zrobił niemal nic, by ograniczyć emisję dwutlenku węgla. W dekadzie 2000-2010 rosła ona szybciej niż w każdej z wcześniejszych trzech dekad. Trzon najnowszego raportu stanowi symulacja ponad 1000 różnych scenariuszy dotyczących użycia energii i wpływu na klimat. Autorzy raportu uważają, że optymalnym rozwiązaniem byłoby generowanie energii bez jednoczesnej emisji CO2. Obecnie źródła o niskiej emisji tego gazu dostarczają światu 30% energii. Są to głównie hydroelektrownie i elektrownie atomowe. Aby uniknąć katastrofy powinniśmy zwiększyć odsetek tak produkowanej energii do 80% w roku 2050. Wzrost ten może się odbywać głównie dzięki wykorzystaniu energii wiatru i słońca. Działania zapobiegawcze nie oznaczają, że mamy zrezygnować ze wzrostu gospodarczego - podkreśla współprzewodniczący grupy roboczej Ottmar Edenhofer z Poczdamskiego Institutu Badań Nad Klimatem. Musimy jednak podjąć działania, by do roku 2100 móc całkowicie zrezygnować z paliw kopalnych. Chyba, że będziemy w stanie przechwytywać i bezpiecznie składować cały dwutlenek węgla powstający przy ich spalaniu. W raporcie poparto rozwój technologii pozyskiwania i spalania gazu naturalnego, gdyż może być on paliwem przejściowym pozwalającym na odejście od węgla i dającym czas na zdobycie popularności przez źródła odnawialne lub rozpowszechnienie się technologii przechwytywania dwutlenku węgla. Autorzy raportu wspominają również o takich działaniach jak bardziej efektywne wykorzystywanie energii w przemyśle i gospodarstwach domowych, produkcja bardziej energooszczędnych pojazdów czy rozwój szybkich kolei, które pozwolą na zredukowanie zapotrzebowania na transport lotniczy. Jeśli chcemy zatrzymać globalne ocieplenie zanim przekroczy 2 stopnie Celsjusza, to prawdopodobnie nie powinniśmy dopuścić, by koncentracja CO2 w atmosferze zwiększyła się ponad 450 części na milion (ppm). Niedawno po raz pierwszy zanotowano przekroczenie poziomu 400 ppm, a w ciągu najbliższych lat stanie się on średnim poziomem koncentracji CO2 w atmosferze. W epoce przedindustrialnej koncentracja dwutlenku węgla wynosiła 280 ppm. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Massachusetts Institute of Technology, University of North Carolina i University of Washington przeprowadzili wyliczenia pokazujące, ile USA kosztuje jedna z metod unikania podatków przez inwestorów. Metoda „round-tripping” polega na przenoszeniu funduszy do rajów podatkowych, a następnie inwestowanie stamtąd na amerykańskich rynkach kapitałowym i dłużnym. W ten sposób, występując jako zagraniczni inwestorzy, nie płacą takich samych podatków, jak miejscowy kapitał. W Journal of Finance profesorowie Michelle Hanlon (MIT), Edward L. Maydew (University of North Carolina) i Jacob R. Thornock (University of Washington) stwierdzili, że na każdy 1% wzrostu stawki podatku inwestycje zagraniczne dokonywane z rajów podatkowych rosną o 2,1 do 2,8%. Na przykład w roku 2008 amerykański kapitał ulokowany w rajach podatkowych zainwestował w USA 34-109 miliardów dolarów, co oznacza spadek wpływów podatkowych o 8-27 miliardów USD. Im wyższe podatki tym więcej papierów wartościowych wydaje się kupowanych przez kapitał z rajów podatkowych. To prawdopodobnie wskazuje, że Amerykanie udają obcokrajowców, którzy inwestują na rynkach w USA - mówi profesor Hanlon. Uczeni dołożyli starań, by spośród kapitału z rajów podatkowych wyodrębnić ten, który w rzeczywistości jest kapitałem amerykańskim. Aby tego dokonać zbadali zmiany w poziomie inwestycji z rajów podatkowych jakie zachodziły po zmianach amerykańskich stawek podatkowych. Zmiany te badali z uwzględnieniem faktu, czy pomiędzy USA a badanym obszarem podatkowym została podpisana Tax Information Exchange Agreement (TIEA). Umowa ta, przynajmniej w teorii, pozwala amerykańskiemu rządowi na zdobycie większej informacji na temat inwestycji dokonywanych z terenów obcych jurysdykcji podatkowych. Okazało się, że jeśli USA podpiszą z jakimś obszarem umowę TIEA, to poziom inwestycji na rynkach kapitałowych i dłużnym dokonywanych w USA z tego obszaru spada o 32%. Profesor Hanlon przyznaje, że bardzo trudno jest zidentyfikować przypadki unikania podatków, gdyż – oczywiście - ludzie to ukrywają. Gdy zobaczyliśmy te dane, zdaliśmy sobie sprawę, że możemy poradzić sobie z tym problemem. Przeprowadziliśmy wiele testów próbując wyizolować interesujące nas informacje. Sądzimy, że w pewnym stopniu udało się nam oszacować skalę zjawiska. Ludzie zawsze unikali płacenia podatków i nadal będą to robić. Na ile będą przy tym zdeterminowani zależy od potencjalnego ryzyka, kosztów i spodziewanych zysków. Autorzy najnowszego studium mają nadzieję, że inni uczeni skorzystają z ich metod i opracują własne, które pozwolą na lepsze oszacowanie skali unikania opodatkowania. « powrót do artykułu
-
Przed rozmową z małżonkiem warto zbadać poziom cukru
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Niższy poziom cukru sprawia, że osoby zamężne/żonate są bardziej złe na partnerów i bardziej skłonne do agresywnego wyładowywania się na nich. Autorami studium, którego wyniki ukazały się online w piśmie PNAS, są prof. Brad Bushman i Michael D. Hanus z Uniwersytetu Stanowego Ohio, a także C. Nathan DeWall z Uniwersytetu Kentucky i Richard S. Pond z Uniwersytetu Północnej Karoliny. Badaniami objęto 107 małżeństw. Na początku wszyscy wypełniali kwestionariusz satysfakcji ze związku. Później wszystkim dano laleczkę wudu i komplet 51 szpilek. Przez 21 kolejnych dni wieczorem (w samotności) trzeba było wbić w lalkę tyle szpilek, by odzwierciedlało to złość na partnera (ich liczbę należało zanotować). Ochotnicy mieli też glukometry. Polecono im, by poziom cukru mierzyć przed śniadaniem i przed położeniem się spać. Okazało się, że im niższy ktoś miał wieczorem poziom cukru, tym więcej szpilek wbijał w lalkę reprezentującą małżonka. Związek nadal występował, gdy naukowcy wzięli poprawkę na satysfakcję ze związku. Nawet ci, którzy mówili o dobrych relacjach z małżonkami, byli bardziej skłonni wyrażać gniew przy niższej glikemii - podkreśla Bushman. Po 21 dniach pary zjawiły się w laboratorium. Ludziom powiedziano, że będą się ścigać z partnerem, kto pierwszy wciśnie guzik, zauważywszy, że kwadrat na ekranie stał się czerwony. Zwycięzca każdej rundy miał prawo ogłuszyć przegranego głośnym dźwiękiem podawanym przez słuchawki. W rzeczywistości badani nie współzawodniczyli z mężem czy żoną, lecz z komputerem, który dawał im wygrać w ok. połowie przypadków. Każdorazowo po wygranej człowiek miał zadecydować, jak głośny ma być nieprzyjemny dźwięk i jak długo będzie trwać. Ponieważ partnerzy przebywali w różnych pomieszczeniach, nie wiedzieli, że tak naprawdę nikogo nie ogłuszano. Stwierdzono, że ludzie z niższym średnim wieczornym poziomem cukru wybierali głośniejszy i dłuższy dźwięk (nawet po wzięciu poprawki na satysfakcję małżeńską oraz płeć). Dalsze analizy zademonstrowały, że ludzie, którzy wbili w lalkę uosabiającą małżonka więcej szpilek, także stosowali dłuższe dźwięki o większym natężeniu. Natrafiliśmy na jasny związek między agresywnymi impulsami w stosunku do lalek i prawdziwymi zachowaniami agresywnymi. Czemu niski poziom cukru uruchamia agresję? Bushman tłumaczy, że glukoza to paliwo dla mózgu, a samokontrola wymaga energii... « powrót do artykułu -
Wykorzystanie nanocząsteczek do dostarczania chemioterapeutyków pozwala na redukcję skutków ubocznych podczas leczenia nowotworów. Nanocząsteczki umożliwiają bowiem określenie dawki leku i miejsca, do którego powinien trafić. Chemikom z MIT-u udało się właśnie skonstruować nanocząsteczkę, w której jednocześnie można umieścić trzy różne leki. Sądzimy, że to pierwsza nanocząsteczka, która przenosi precyzyjne dawki trzech różnych leków i uwalnia je w odpowiedzi na trzy różne sygnały - mówi profesor Jeremiah Johnson. Uczony wraz z zespołem wykazali, że takie nanocząsteczki lepiej zwalczają raka jajników niż nanocząsteczki przenoszące jeden lub dwa leki. Uczeni rozpoczęli już testy na zwierzętach. Obecnie stosuje się dwie metody umieszczania leków w nanocząsteczkach. Chemioterapeutyk jest albo zamykany w nanocząsteczce jak w kapsułce lub też jest przyczepiany do jej powierzchni. Połączenie obu metod pozwala na jednoczesne dostarczenie dwóch leków. Dodawanie kolejnych jest jednak niezmiernie trudne ze względu na reakcje, które trzeba przeprowadzić, by umieścić każdy kolejny lek. Johnson i jego zespół pokonali ten problem tworząc nowy rodzaj nanocząsteczek. Zamiast tworzyć nanocząsteczkę, a później dołączać do niej leki, uczeni stworzyli cząsteczkę z fragmentów już zawierających leki. Sposób ten pozwala na dołączenie wielu różnych leków oraz umożliwia precyzyjne określenie struktury nanocząsteczki, a co za tym idzie ilości każdego leku. Każdy element nanocząsteczki składa się z trzech części: molekuły leku, części łączącej, dzięki której łączy się poszczególne elementy oraz łańcucha poli(tlenku) etylenu, który chroni lek przed rozpadnięciem się w organizmie. Metoda Johnsona pozwala na łączenie setek takich elementów w jedną nanocząsteczkę. Jeśli chcę uzyskać nanocząsteczkę z pięcioma lekami, buduję ją z pięciu rodzajów elementów. Możemy dodać dowolną liczbę leków - zapewnia uczony. W artykule opublikowanym w Journal of the American Chemical Society opisano nanocząsteczkę zawierającą cisplatynę, doksorubicynę oraz camptothecin stosowane razem lub osobno w leczeniu nowotworu jajników. Ilość każdego z leków odpowiadała maksymalnej tolerowanej dawce, każdy miał też własny mechanizm uwalniania z nanocząsteczki. Cisplatyna uwalniała się natychmiast po wejściu nanocząsteczki w komórkę. Działo się tak, gdyż pod wpływem obecnego w komórce glutationu dochodziło do przerwania wiązań. Bardzo szybko, pod wpływem esterazy, uwalniał się też camptothecin. Z kolei doksorubicyna została przygotowana tak, by uwalniać się tylko pod wpływem światła ultrafioletowego. Gdy i ona się uwolniła, jedyną pozostałością po nanocząsteczce był poli(tlenek) etylenu, który łatwo rozkłada się w organizmie. Wstępne testy przeprowadzono na hodowli komórek nowotworowych. Wykazały one większą skuteczność takiego rozwiązania od metody tradycyjnej. Obecnie zespół Johnsona buduje nanocząsteczkę zawierającą cztery lekarstwa. Pracuje też nad dołączeniem do nanocząsteczki specjalnego znacznika zawierającego molekuły, dzięki którym nanocząsteczka trafi precyzyjnie do komórek nowotworowych. Bardzo istotne jest, byśmy mogli szybko i efektywnie wytwarzać cząsteczki z różną względną ilością różnych leków, co pozwoli nam na sprawne testowanie różnych kombinacji. Nasza metoda to umożliwia - podkreśla uczony. « powrót do artykułu
-
Dziki samiec marmozety tulił umierającą partnerkę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy sfilmowali dzikiego samca marmozety zwyczajnej (Callithrix jacchus), który tulił i opiekował się umierającą partnerką. Samica przypadkowo spadła z drzewa w brazylijskim lesie atlantyckim (Mata Atlântica). Specjaliści podkreślają, że wśród naczelnych podobne zachowanie obserwowano dotąd wyłącznie u szympansów i ludzi. Samiec M1B i samica F1B to dominująca para, która była ze sobą od co najmniej 3,5 roku. Po śmierci partnerki M1B opuścił grupę i nigdy do niej nie powrócił. Autorzy artykułu z pisma Primates przypuszczają, że długoterminowy związek i status społeczny mogły się przyczynić do reakcji samca, który nie dopuszczał, by młode osobniki zbliżały się do umierającej (wcześniej analogiczne zachowanie zaobserwowano u szympansów; gdy pewna samica została zaatakowana przez lamparta, starszy samiec również odpędzał od niej młodocianych członków grupy). Akademicy, w tym dr Bruna Bezerra z Uniwersytetu w Bristolu oraz prymatolodzy z Federal Rural University of Pernambuco (UFRPE), przez parę lat obserwowali stado marmozet zwyczajnych. Ostatnio składało się ono z 12 osobników: 4 dorosłych samców, 3 dorosłych samic, 3 dorastających małpek i 2 niemowląt. M1B i F1B wychowali razem 8 dzieci. Niewykluczone, że w chwili upadku samica znowu była w ciąży. Przyglądając się grupie, naukowcy zauważyli, jak dominująca samica F1B spadła z drzewa i uderzyła głową w znajdujący się na ziemi obiekt. Jej agonia trwała 2,5 godz. Po 3 kwadransach M1B także dostrzegł leżącą samicę. Zostawił na drzewie 2 młodych, którymi się zajmował, zszedł do partnerki i ją objął. Jak podkreśla dr Bezerra, przez 108 min siedział koło niej, węszył i próbował nawiązać z nią kontakt. Ponieważ takie sytuacje obserwuje się niezwykle rzadko, bardzo trudno ocenić, w jaki sposób nieczłowiekowate postrzegają śmierć. Naukowcy podkreślają np., że w czasie interakcji M1B próbował kopulować z F1B. Przypominają przy tej okazji, że podobnie jak choćby bonobo, marmozety posługują się seksem w celu wzmocnienia więzi społecznych. Uspokajając partnerkę, samiec wydawał dźwięki alarmowe, takie jak po zauważeniu latających drapieżników, ale naukowcy nie dostrzegli w okolicy żadnych polujących ptaków. Nie wiadomo, czy próba spółkowania to sposób na wyrażanie żalu czy skutek stresu. Bezerra wyjaśnia jednak, że takie zachowanie mogło również być próbą na wyzwolenia u rannej samicy jakiejkolwiek reakcji. Niedługo po śmierci partnerki M1B opuścił stado. Choć jego los jest nieznany i ani przed, ani bezpośrednio po zgonie samicy nie stwierdzono u niego żadnych urazów, naukowcy spekulują, że w grę mogło wchodzić podobne zjawisko jak u ludzi, u których śmierć długoletniego partnera znacznie zwiększa śmiertelność i podatność na choroby. « powrót do artykułu -
Badacze z laboratorium IBM-a w Zurichu oraz uczeni z Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii wykazali, że ten sam nanokabel może emitować światło oraz je wykrywać. To znaczące osiągnięcie, która może uprościć budowę układów nanofotonicznych. Obecnie w komunikacji optycznej do emisji światła wykorzystuje się pierwiastki z grupy III-V układu okresowego, a do jego wykrywania używa się krzemu lub germanu. Tymczasem z artykułu opublikowanego w Nature Communications dowiadujemy się, że arsenek galu może być zarówno prostą diodą emitującą światło, jak i fotodetektorem. Z materiału tego można bowiem przygotować nanokabel o strukturze krystalicznej podobnej do wurcytu. W półprzewodnikach z wurcytu atomy ułożone są w specyficznych miejscach wzdłuż kabla. To powoduje, że funkcje falowe elektronów i dziur silnie się na siebie nakładają. Wystarczy rozciągać bądź kompresować kabel wzdłuż jego długości, by przełączać pomiędzy stanami nazwanymi przez naukowców „bezpośrednim pasmem wzbronionym” i „pseudobezpośrednim pasmem wzbronionym”. Gdy rozciągasz nanokabel wzdłuż jego długości, znajduje się on w stanie, który nazwaliśmy 'bezpośrednim pasmem wzbronionym' i wówczas bardzo efektywnie emituje światło. Jeśli zaś skompresujesz go wzdłuż długości, jego właściwości elektroniczne zmieniają się i przestaje emitować światło. Nazywamy to 'stanem pseudobezpośrenim', materiały z grup III-V zachowują się podobnie do krzemu i germanu i stają dobrymi wykrywaczami światła - mówi Giorgio Signorello z IBM-a. Tego typu kable mogą posłużyć też do produkcji ogniw słonecznych, czujników nacisku czy jako urządzenia piezoelektryczne. « powrót do artykułu
-
Google zakupił firmę Titan Aerospace, niedawno powstałego producenta zasilanych energią słoneczną dronów latających na dużych wysokościach. Titan będzie działał oddzielnie od Google'a i będzie współpracował z Google Maps oraz Project Loon, którego zadaniem jest dostarczanie łączy internetowych za pomocą balonów umieszczonych na dużej wysokości. W przeszłości Titana próbował podobno kupić też Facebook. Do transakcji nie doszło, ale ostatnio koncern Zuckerberga zatrudnił pracowników firmy Ascenta, która eksperymentuje z dostarczaniem internetu za pomocą dronów, satelitów i laserów. Zakup Titana to kolejny etap walki pomiędzy Google'em a Facebookiem. Ostatnio Facebook wydał 19 miliardów na zakup firmy WhatsApp oraz 2 miliardy na Oculus VR. Z kolei Google wydaje miliardy na autonomiczne samochody, ubieralną elektronikę, roboty wojskowe. Kupił też przedsiębiorstwo Nest, producenta wykrywaczy dymu czy termostatów. « powrót do artykułu
-
U pacjentów z grupą krwi 0, którzy przeszli prostatektomię radykalną, ryzyko wznowy biochemicznej (wzrostu poziomu PSA, swoistego antygenu sterczowego, ang. biochemical recurrence, BCR) jest niższe. Wyniki badań na ten temat ujawniono na 29. dorocznej konferencji Europejskiego Towarzystwa Urologicznego. Zespół doktora Yoshio Ohno z Tokijskiego Uniwersytetu Medycznego przyglądał się 555 pacjentom po prostatektomii radykalnej, u których nie zastosowano ani terapii neoadjuwantowej, ani adjuwantowej (leczenia uzupełniającego przed i po operacji). Losy chorych śledzono średnio przez 52 miesiące; po tym czasie wznowa biochemiczna wystąpiła u 166 osób, czyli 29,9%. W porównaniu do pacjentów z grupą krwi A, u mężczyzn z grupą 0 ryzyko BCR było o 34,7% niższe. Japończycy definiowali czas BCR jako najwcześniejszy moment, kiedy pooperacyjne stężenie PSA w surowicy rosło do poziomu ≥0,2 ng/ml. To pierwszy przypadek, kiedy komuś udało się wykazać, że [ryzyko] wznowy raka gruczołu krokowego może się różnić w zależności od grupy krwi. [...] Nie wiemy, czemu tak jest, ale ustalenia mogą wytyczyć nowe ścieżki w zakresie badań molekularnych nad postępami nowotworu. Rodzą się też pytania, czy powinno się mówić pacjentom z określonymi grupami krwi, że ryzyko nawrotu jest w ich przypadku większe bądź mniejsze i czy powinno się traktować grupę krwi jako czynnik ryzyka wpływający na planowanie terapii. Warto przypomnieć, że niedawno zespół dr. Tobiasa Lattego z Uniwersytetu Medycznego w Wiedniu także zademonstrował, że istnieje związek między grupą krwi a prognozami w chorobie nowotworowej innej części układu moczowo-płciowego. W tym przypadku wśród chorych z rakiem pęcherza nienaciekającym błony mięśniowej (ang. non-muscule invasive bladder cancer, NMIBC), którzy przeszli przezcewkową resekcję guza, osoby z grupą krwi 0 były najbardziej zagrożone wznową i progresją choroby. « powrót do artykułu
-
Na Yale University opracowano metodę szybkiej identyfikacji i charakterystyki szkieł metalicznych (BMG). To amorficzne stopy metali o wytrzymałości większej niż stal. Szkło metaliczne wykorzystywane jest m.in. do produkcji zegarków czy kijów golfowych, a może przydać się przy produkcji implantów oraz urządzeń medycznych, w których wymagana jest plastyczność i wytrzymałość. Szkła metaliczne dają nadzieję na uzyskanie złożonych kształtów, których nie można uzyskać z tradycyjnie wytwarzanych metali. BMG składają się z trzech lub więcej pierwiastków, których połączenie, podgrzanie i schłodzenie w określonych temperaturach pozwala na uzyskanie niezwykle przydatnych materiałów. Profesor Jan Schroers, główny autor najnowszego odkrycia mówi, że potencjalnie istnieje około 20 milionów możliwych do uzyskania stopów BMG. Za pomocą współcześnie używanych metod możliwe jest testowanie i charakteryzowanie maksymalnie 1 BMG na dobę. Dotychczas wytworzono i zbadano około 120 000 BMG. Schroers zauważa, że produkcja i sprawdzenie wszystkich możliwych BMG trwałaby około 4000 lat. Jednak czas ten, co właśnie udowodnił uczony, można znacząco skrócić. Wraz z zespołem opracował on metodę produkcji i charakteryzowania 3000 BMG jednocześnie. Dzięki niej wszystkie możliwe stopy można będzie zbadać w ciągu około 4 lat. Naukowcy z Yale połączyli dwie metody. Jedna z nich to rozpylanie, które pozwala na jednoczesną produkcję tysięcy różnych stopów. Poszczególne elementy stopu są mieszane w kontrolowanym środowisku, dzięki czemu uzyskuje się tysiące próbek o długości liczonej w milimetrach i grubości rzędu mikronów. Druga metoda to formowanie rozdmuchowe, które tworzy ze stopu rodzaj balonu, co pozwala na ocenę jego plastyczności. Zamiast pompować jeden balon z jednego materiału, nadmuchujemy jednocześnie 3000 balonów z 3000 materiałów - mówi Schorers. Od 2010 roku jego zespół przetestował w ten sposób około 50 000 nowych stopów i zidentyfikował trzy nowe BMG. « powrót do artykułu
-
Naukowcy uważają, że pandy wielka (Ailuropoda melanoleuca) i mała (Ailurus fulgens) mogą żyć w tym samym miejscu i bazować na tym samym pokarmie - tym samym gatunku bambusa - dzięki różnej budowie czaszki. Dr Zhijie Jack Tseng z Wydziału Paleontologii Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej zaznacza, że jeden z podstawowych dogmatów ekologii głosi, że jeśli 2 gatunki wykorzystują identyczne zasoby, nie mogą zamieszkiwać tej samej przestrzeni, bo rywalizacja między nimi będzie zbyt silna. Jakim więc cudem pandom się to udało? Otóż gdy autorzy artykułu z pisma Biology Letters dokładniej przyjrzeli się zwyczajom żywieniowym obu gatunków pand, zauważyli, że ssaki wybierały różne części bambusa. A. fulgens wolały liście i owoce, a A. melanoleuca łodygi. Co ważniejsze, te preferencje było wyraźnie widać w budowie ich czaszek. Naukowcy przeprowadzili obrazowanie tomografem komputerowym, a następnie zrekonstruowali czaszki obu gatunków w 3D. Modele wykorzystali później do symulacji. W ten sposób zespół ustalił, że choć czaszki pand małych lepiej rozprowadzają naprężenia związane z żuciem, pandy wielkie potrafią sobie to skompensować - mocniejsza czaszka pozwala wytrzymać wpływ powtarzalnych, zlokalizowanych sił. Czaszka pandy wielkiej lepiej się nadaje do używania dużych sił do łamania łodyg/pni bambusów i do wytrzymywania naprężeń powstających w krótkich, dyskretnych okresach. Dla odmiany czaszka pandy czerwonej lepiej opiera się zmęczeniu będącemu wynikiem stałego żucia z wykorzystaniem działających przez dłuższy czas submaksymalnych sił. Udaje się to dzięki równiejszemu rozkładowi naprężenia. Zamiast trzymać się własnych habitatów czy wyewoluować w kierunku polegania na innym pokarmie, pandy znalazły inżynierskie rozwiązanie swojego problemu. W ten sposób mogą żyć razem w tych samych lasach - podsumowuje Tseng. « powrót do artykułu
-
Na podstawie badań 1800 dzieci w wieku od 6 miesięcy do 8 lat naukowcy z Massachusetts General Hospidal for Children i Harvard School of Public Health stwierdzili, że oglądanie telewizji skraca długość snu badanych. Dzieci i ich matki brały udział w długoterminowym Project Viva, którego celem było zbadania różnych czynników wpływających na zdrowie zarówno podczas ciąży, jak i po urodzeniu. Wśród badanych czynników był też wpływ telewizji. Po raz pierwszy pytano matki o telewizję, gdy ich dzieci miały 6 miesięcy. Ankiety powtarzano później co roku przez siedem kolejnych lat. Matki odpowiadały m.in. na pytanie, jak długo niemowlęta przebywały w tym samym pokoju, w którym był telewizor, jak długo starsze dzieci oglądały telewizję, czy dzieci w wieku 4-7 lat spały w tym samym pokoju, w którym jest telewizor oraz jak długo dzieci spały w ogóle. Badania wykazały, że każda dodatkowa godzina oglądania telewizji jest powiązana ze skróceniem snu dziecka o 7 minut. Efekt ten silniej występuje u chłopców niż u dziewczynek. Dzieci innych ras niż biała z większym prawdopodobieństwem spały w pokoju z telewizorem i u nich obecność odbiornika w sypialni skracała sen średnio o 30 minut w ciągu nocy. Badania te potwierdzają wnioski z wcześniejszych krótkoterminowych studiów, z których wynika, że zarówno oglądanie telewizji jak i spanie w pokoju z telewizorem skraca czas snu, co może mieć negatywny wpływ na zdrowie psychiczne i fizyczne. « powrót do artykułu
-
O istotach morskich, które żyją tylko na roślinach z lądu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Drewno, które opada na dno oceanu (jako część tonącego statku lub jako naturalnie przewrócone drzewo), szybko zostaje opanowane przez różne formy życia. Występują wśród nich m.in. skałotocze z rodzaju Xylophaga czy różne skorupiaki. Craig McClain szacuje, że ok. 90% tych gatunków zamieszkuje tylko i wyłącznie rośliny pochodzące z lądu. Ponieważ takie ekosystemy są słabo poznane (trudno je namierzyć, o szybkim znikaniu nie wspominając), Amerykanin postawił sam je stworzyć. W 2006 r. wypłynął na Pacyfik i razem z Jamesem Barrym z Monterey Bay Aquarium Research Institute wyrzucił za burtę 36 akacjowych bali. Na miejsce zrzutu panowie wybrali stanowisko Deadwood. Pnie ważyły od kilku do 45 funtów (ok. 20 kg). Powleczono je siatką i za pomocą specjalnego urządzenia opuszczono na głębokość 3 km. Ładunek rozproszono dzięki zdalnie sterowanemu pojazdowi podwodnemu (ROV). Pod koniec 2011 r. 18 belek wydobyto. Okazało się, że pierwszymi kolonizatorami są małże z rodzaju Xylophaga. Drążąc szczeliny, tworzą one domy dla kolejnych mieszkańców. Podobnie jak bobry czy termity, są inżynierami krajobrazu. Zmieniają otoczenie i zapewniają nowe habitaty dla innych gatunków. Bez nich energia węgla z drewna nie byłaby dla pozostałych dostępna - wyjaśnia McClain. Żerując, Xylophaga rozrzucają drzazgi. Na dno opadają też ich odchody. Ponieważ stanowią one smakowity kąsek dla bakterii, wokół drewna tworzy się specyficzna biała aureola. Szybko przybywają kolejne istoty, które zjadają mieszankę drewna, fekaliów i mikrobów. W wyniku ich aktywności dochodzi do wyczerpania zapasów tlenu i zmiany barwy osadów - z biegiem czasu z białych stają się czarne. Autorzy opracowania z pisma Biology Letters zaznaczają, że na skład społeczności zamieszkujących bale duży wpływ ma ich wielkość. Ślimaki żyją np. wyłącznie na większych pniach. Wbrew obiegowej opinii, ślimaki są bardzo wymagające metabolicznie. Choć dużą część zmienności w zakresie składu biospołeczności da się wyjaśnić obecnością Xylophaga i wielkością kawałka drewna, kolonie i tak okazały się fascynująco przypadkowe. Mimo że wszystkie bale zatopiono w tym samym czasie, niektóre znajdowały się na najwcześniejszych etapach kolonizacji, podczas gdy inne się już praktycznie rozpadały. Różnice nie odzwierciedlały położenia, wielkości czy pola powierzchni. McClain uważa, że zbieranie się larw ma charakter niemal losowy, nawet w przypadku bali leżących kilka metrów od siebie. Jak widać, wizja funkcjonowania nadrzewnych dennych habitatów na razie się kształtuje i na wiele pytań trzeba jeszcze znaleźć odpowiedzi... « powrót do artykułu -
Wyleczono WZW C u ponad 90% chorych z marskością wątroby
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Dwanaście tygodni eksperymentalnej doustnej terapii wyleczyło zakażenie wirusem zapalenia wątroby typu C u ponad 90% chorych z marskością wątroby. Co istotne, była ona dobrze tolerowana. Historycznie wskaźnik wyleczeń u osób ze zwłóknieniem nie przekraczał 50%, a terapia nie była dla pacjentów bezpieczna. Dotąd jedynym czynnikiem, który wykazywał skuteczność w przypadku wirusowego zapalenia wątroby typu C, był interferon, ale u pacjentów często występowały nawroty, a terapia wiązała się z licznymi skutkami ubocznymi. Nowa metoda firmy farmaceutycznej AbbVie jest bezinterferonowa. Międzynarodowy zespół opisał ją na łamach The New England Journal of Medicine. Objęci studium ochotnicy przyjmowali inhibitor proteazy ABT-450/r (wzmacniany ritonavirem), inhibitor NS5A ombitasvir, nienukleozydowy inhibitor polimerazy dasabuvir i rybawirynę. Trzy miesiące po przyjęciu ostatniej dawki wirusa nie wykrywano w krwiobiegu 91,8% osób, które zażywały tabletki przez 12 tygodni. W grupie pacjentów leczonych przez 24 tygodnie odsetek osób HCV-negatywnych wzrósł do 95,9%. Jednym z uczestników studium był emerytowany anestezjolog z San Antonio Sergio Buentello. Wirusowe zapalenie wątroby typu C zdiagnozowano u niego 11 lat temu. Dr Buentello przeszedł terapię 8 lat temu, ale nie udało się go wyleczyć. Wystąpiły za to skutki uboczne. Moja wiremia spadła, ale nigdy się nie wyzerowała. Gdy dr Eric Lawitz z Teksańskiego Instytutu Wątroby zaproponował mu nową metodę, Buentello był sceptyczny, okazało się jednak, że tak jak w przypadku wielu innych szczęśliwców, tabletki sprawdziły się i u niego. Międzynarodowe studium objęło 380 pacjentów z 78 miejsc, w tym ze szpitali i centrów medycznych w Hiszpanii, Niemczech, Anglii, Kanadzie i USA. Naukowcy katalogują próbki krwi chorych przez 3 lata od zakończenia terapii i jak dotąd nie odnotowano żadnych późnych nawrotów - podkreśla prof. Fred Poordad ze Szkoły Medycznej przy Centrum Nauk o Zdrowiu Uniwersytetu Teksańskiego w San Antonio. Terapia ma być dostępna na rynku albo pod koniec br., albo na początku 2015 r. -
Intel bardzo agresywanie działa na rynku tabletów. Firma zapowiedziała, że ma zamiar przeznaczyć część swoich zapasów gotówki na promowanie własnych układów scalonych. Gigant chce w ten sposób konkurować z takimi firmami jak Qualcomm, Nvidia czy AMD. Już w tej chwili do przeciętnego tabletu Intel dopłaca 51 USD. Media donoszą, że producentom takich urządzeń firma sprzedaje czterordzeniowe SoC BayTrail-T za... 5 dolarów. To niezwykle niska cena jak na cztery rdzenie x86. Oferta Intela jest tym bardziej kusząca, że jego kość jest tańsza od tanich SoC ARM-a, a umożliwia uruchomienie systemu Windows. Dzięki takiej polityce Intel może mierzyć się na chińskim rynku z tańszą dotychczas konkurencją. Intel ma jeszcze dodatkowego asa w rękawie, a jest nim pomoc producentom tabletów. Koncern ma wystarczające zasoby, by asystować im na każdym etapie procesu projektowego i produkcyjnego. Ma doświadczonych inżynierów, własne technologie, rozbudowane działy marketingu i sprzedaży. To nieoceniona pomoc dla niewielkich producentów, którzy nie dysponują własnymi fabrykami, a ograniczony budżet nie pozwala im na zatrudnienie dużych zespołów doświadczonych inżynierów. Jednocześnie polityka Intela stanowi poważne zagrożenie dla niewielkich producentów układów scalonych, którzy dominują obecnie na chińskim rynku. « powrót do artykułu
-
Dzisiaj, 14 kwietnia, na pokładzie rakiety Falcon 9 firmy SpaceX zostaną wystrzelone satelity Sprite. To miniaturowe urządzenia wielkości dużego znaczka pocztowego. Pomysł ich wysłania na orbitę zrodził się przed kilkoma laty. Każdy z miniaturowych satelitów zawiera magnetometr, żyroskop, antenę nadawczą i panel słoneczny. Urządzenia wykonano z prostych podzespołów znajdujących się m.in. w smartfonach. Na orbitę trafią 104 Sprite'y i będzie to ich misja demonstracyjna. To może być początek nowej populacji satelitów - stwierdził Zach Manchester, świeżo upieczony magister z Cornell University, który zebrał na Kickstarterze pieniądze na realizację misji Sprite'ów. Jego celem było zebranie 30 000 USD, jednak pomysł spotkał się ze sporym zainteresowaniem i internauci przekazali Manchesterowi 75 000 USD. Młody uczony chce udowodnić, że już wkrótce niemal każdy będzie mógł zbudować satelitę i wysłać go w przestrzeń kosmiczną. Za kilka lat w sklepach mogą pojawić się zestawy 'Mój pierwszy satelita' w cenie np. 1000 USD. Będzie można złożyć własnego satelitę i zlecić jego wystrzelenie - mówi. Niewielkie satelity mogą przeprowadzać proste badania swojego otoczenia i wysyłać dane na Ziemię.
-
W Windows 8.1 Update znalazło się interesujące narzędzie, które znacząco oszczędza miejsce w urządzeniach dysponujących pamięcią masową o niewielkiej pojemności. WIMBoot (Windows Image Boot) powinien zadowolić posiadaczy tych tabletów, w których pojemność pamięci nie przekracza 16 gigabajtów. Nowe narzędzie powoduje, że podczas instalacji pliki nie są rozpakowywane, ale przechowywane w formie skompresowanej. Microsoft zapewnia, że użytkownik nie dostrzeże różnicy w czasie pracy z Windows z WIMBoot. Dzięki nowemu narzędziu po zainstalowaniu systemu do dyspozycji użytkownika pozostaje 12 z 16 gigabajtów pamięci masowej. Podczas instalacji tradycyjną metodą pozostaje jedynie 7 GB. Już wkrótce w sprzedaży mają znaleźć się tablety z Windows 8.1 zainstalowanym za pomocą WIMBoota. Samodzielna instalacja z użyciem tego narzędzia wymaga pewnego doświadczenia, a wszelkie niezbędne informacje na ten temat można znaleźć na stronie Microsoftu. « powrót do artykułu
-
Świetnie zachowany kosarz uzupełnia lukę ewolucyjną
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Niesamowite zdjęcia świetnie zachowanej w 3D skamieniałości nieznanego dotąd kosarza sprzed 305 mln lat ujawniły, że przodkowie współczesnych pajęczaków mieli dwa zestawy oczu, a nie jeden. Naukowcy, których artykuł ukazał się w piśmie Current Biology, podkreślają, że ich badania dodają istotny szczegół do historii ewolucyjnej tej zróżnicowanej i odnoszącej spore sukcesy grupy stawonogów, która występuje na wszystkich kontynentach poza Antarktydą. Zespół z Uniwersytetu w Manchesterze, Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej, Muzeum Historii Naturalnej w Londynie, Uniwersytetu Harvarda i Uniwersytetu Homboldta w Berlinie posłużył mikrotomografią. Fosylia prymitywnego kosarza Hastocularis argus znaleziono we wschodniej Francji. Okaz ma nie tylko oczy środkowe, ale i boczne (u współczesnych kosarzy na głowotułowiu występuje tylko jedna para oczu prostych - oczy środkowe). Co istotne, naukowcy zyskali dodatkowe poparcie dla wyników obrazowania. Gdy w embrionie współczesnego kosarza zbadali ekspresję genu "trzonu czułka ocznego", okazało się, że uaktywnia się on na krótko w obszarze bocznym, gdzie w skamieniałości znajduje się druga para oczu. Stawonogi lądowe takie jak kosarze mają ubogi zapis kopalny, ponieważ ich egzoszkielety nie zachowują się dobrze. W efekcie pewne kluczowe pytania dot. ich historii ewolucyjnej pozostają bez odpowiedzi. Ta niezwykła skamieniałość dała nam szczegółowy wgląd w anatomię kosarza, który żył setki milionów lat temu - opowiada dr Prashant Sharma z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej. « powrót do artykułu -
Oprogramowanie stanowi około 30% innowacji dokonywanych każdego roku przez NASA. Agencja ma podpisanych około 1500 umów, na podstawie których udostępnia swoje programy innym agendom rządowym, firmom czy organizacjom. Teraz NASA postanowiła bezpłatnie udostępnić ponad 1000 swoich aplikacji. Nasze oprogramowanie trafiało do różnych biur i laboratoriów w całym kraju. Musieliśmy je zgromadzić w jednym miejscu. Jesteśmy bardzo podekscytowani faktem, że je udostępniamy, gdyż jest ono bardzo cenne. Oprogramowanie to reprezentuje najlepsze rozwiązanie problemów, na jakie natknęliśmy się w pracy - mówi Danel Lockney, który jest odpowiedzialny w NASA za Technology Transfer Program. Katalog programów [PDF] udostępniono na Technology Transfer Portal, same programy podzielono na 15 różnych kategorii. Znajdziemy wśród nich m.in. programy do zarządzania systemami, narzędzia do projektowania, zarządzania danymi, sterowania lotem, czy przetwarzania obrazów. Każdy program jest jednoznacznie oznaczony, dzięki czemu wiadomo z którym biurem NASA można kontaktować się w sprawach z nim związanych. Oprogramowanie jest udostępniane na różnego typu licencjach. Od opensource'owych i przeznaczonych dla każdego chętnego, poprzez programy tylko dla obywateli USA po takie, z których mogą korzystać tylko amerykańskie agendy rządowe lub nawet tylko NASA i jej kontrahenci.
-
Szybkie obrazowanie ujawniło, że podczas kichania i kaszlu powstają chmury gazu, które unoszą potencjalnie zaraźliwe krople dalej niż pierwotnie sądzono. Kiedy kaszlesz lub kichasz, widzisz kropelki (możesz je też poczuć, gdy ktoś kicha na ciebie). Nie dostrzegasz jednak chmury, niewidzialnej fazy gazowej. Jej oddziaływanie polega na rozszerzeniu zasięgu pojedynczych kropel, zwłaszcza małych - wyjaśnia prof. John Bush z MIT-u. Najnowsze amerykańskie studium ujawniło, że dzięki chmurze drobniejsze krople powstające podczas kichnięcia czy kaszlnięcia mogą się przemieścić 5-200 razy dalej niż w sytuacji, gdyby krople przemieszczały się jako grupa niepowiązanych cząstek. Naukowcy posłużyli się szybką kamerą, poza tym prowadzili symulacje laboratoryjne i modelowanie matematyczne. Autorzy artykułu z Journal of Fluid Mechanics obalili kilka wcześniejszych poglądów, np. że większe krople śluzu lecą dalej, bo mają większy pęd. Zgadzałoby się to, gdyby krople były ze sobą niepowiązane, tymczasem na trajektorię wpływają interakcje kropli z chmurą gazu. W rzeczywistości kichnięcie lub kaszlnięcie przypomina wyziew z komina. Jeśli ignorujesz obecność chmury gazu, twoim pierwszym przypuszczeniem będzie, że większe krople polecą dalej niż mniejsze i przemieszczą się co najwyżej na parę metrów. Wyjaśniając dynamikę chmury gazowej, wykazaliśmy jednak, że w jej wnętrzu występuje cyrkulacja. Drobne krople mogą się unosić wokół i być ponownie zawieszane przez wir, dlatego wolniej osiadają. Zasadniczo będą przenoszone z chmurą na większe odległości, podczas gdy większe cząstki zdążą już opaść. Mamy więc do czynienia z odwróceniem zależności między zasięgiem a rozmiarem - tłumaczy Bush. Akademicy ustalili, że krople o średnicy 100 mikrometrów lecą 5-krotnie, a te o średnicy 10 mikrometrów aż 200-krotnie dalej niż dotąd szacowano. Krople o średnicy mniejszej od 50 mikrometrów często pozostają zawieszono wystarczająco długo, by dostać się do podsufitowych systemów wentylacyjnych. Zespół nazywa kichnięcia/kaszlnięcia wielofazowymi, turbulentnymi i lotnymi chmurami. Chmura wprowadza do swojego wnętrza powietrze i dalej się z nim miesza oraz rośnie. W miarę jak się rozrasta, zwalnia i zmniejsza się jej zdolność do utrzymywania zawieszonych kropel. Opisywanego zjawiska nie można zatem modelować jako przemieszczających się balistycznie indywidualnych kropel - podkreśla prof. Lydia Bourouiba. Amerykanie kontynuują swoje badania. Bourouiba skupia się np. na dynamice płynów fragmentacji (procesu tworzenia przenoszących patogeny kropel). « powrót do artykułu
-
Fragment papirusu wspominający o żonie Jezusa nie jest współczesną fałszywką. Dokument, który został ujawniony w 2012 roku natychmiast wzbudził wiele kontrowersji. Zgodnie z chrześcijańską tradycją Jezus nie był żonaty, dlatego też papirus na nowo rozbudził dyskusję o celibacie i roli kobiet w Kościele. Zarówno Watykan jak i wielu badaczy uznali, że to fałszywka. Niepewne pochodzenie dokumentu, zamazany tekst i błędy gramatyczne kazały wątpić w jego autentyczność. Tym bardziej, że żaden z tekstów kanonicznych nie wspomina ani o żonie Chrystusa, ani o tym, by kobiety znajdowały się wśród Jego uczniów. Tymczasem we wspomnianym papirusie czytamy „Jezus powiedział do nich: 'Moja żona...'”, a w innym miejscu „Ona będzie mogła zostać moim uczniem”. Naukowcy z Harvard Divinity School, po przeanalizowaniu papirusu, tuszu, gramatyki tekstu i samego pisma poinformowali, że nie znaleźli żadnego dowodu na to, by dokument został współcześnie sfałszowany. Z Harvard Theological Review dowiadujemy się, że powstał on prawdopodobnie pomiędzy VI a IX wiekiem. Badania papirusu prowadzili eksperci z Columbia University, Harvard University i Massachusetts Institute of Technology. Zespół, porównując papirus z fragmentami papirusu na którym spisano Ewangelię wg świętego Jana, doszedł do wniosku, że skład chemiczny oraz wzorzec utlenienia jest zgodny. Współczesne metody badawcze wskazują, że papirus i tusz, którym spisano historię żony Jezusa, mają starożytne pochodzenie - stwierdzili badacze. Nie wiadomo, skąd pochodzi papirus. Ujrzał on światło dzienne w 2012 roku, gdy Karen King, historyk z Harvard Divinity School, specjalizująca się we wczesnych dziejach chrześcijaństwa zaniosła go do zbadania specjaliście z New York University. Pani King otrzymała papirus od anonimowego kolekcjonera w grudniu 2011 roku. Podczas pierwszego badania metodą radiowęglową nie uzyskano wiarygodnych wyników, gdyż badany fragment był zbyt mały. Drugie badanie, przeprowadzone przez Harvard University i Woods Hole Oceanographic Institution pozwoliły na datowanie papirusu na lata 659-859 po Chrystusie. Wyniki takie potwierdzono na Massachusetts Institute of Technology za pomocą mikrospektroskopii FT-IR. Papirus badali też uczeni z Columbia University, którzy za pomocą spektroskopii ramanowskiej ustalili, że pochodzi on z I-VIII wieku naszej ery. Badaniem samego pisma zajmował się Malcolm Choat z Macquarie University. Nie znalazł on charakterystycznych uszkodzeń, wskazujących na fałszowanie tekstu. Nie dostrzegł też dowodu na przerabianie liter. Takim dowodem byłoby np. spostrzeżenie, że litera sigma została przerobiona na alfę, dzięki czemu wyraz „kobieta” zmieniłby się w „żona”. Tematem przewodnim tego fragmentu jest potwierdzenie, że kobiety będące matkami i żonami mogą być uczniami Jezusa. Kwestia ta była przedmiotem gorących sporów we wczesnym chrześcijaństwie, kiedy to coraz większe znaczenie zaczęto przypisywać dziewictwu i celibatowi. Fragment ten każe nam się zastanowić nad naszą wiedzą na temat roli, jaką we wczesnym chrześcijaństwie i rozwoju jego filozofii dotyczącej małżeństwa, celibatu i rodziny odegrały spory wokół stanu cywilnego Jezusa - dodaje uczona. Podkreśla przy tym, że samo antyczne pochodzenie materiału nie jest dowodem, iż Jezus był żonaty. King zauważa, że dokument powstał długo po śmierci Jezusa, zatem jego autor nie znał Zbawcy osobiście. Profesor egiptologii Leo Depuydt z Brown University opublikował w Harvard Theological Review artykuł, w którym wymienia powody, dla których uważa dokument za fałszywkę. Zauważa m.in. że błędy gramatyczne oraz wyrażenie „moja żona” wydają się wytłuszczone. Tymczasem w innych starożytnych koptyjskich tekstach nie stosowano takiego zabiegu. Ten fragment wydaje się wydarty ze skeczu Monty Pythona - stwierdził uczony. Pani King odpowiada, że tekst poniżej wspomnianego fragmentu wydaje się ciemniejszy, trudno zatem mówić o wytłuszczeniu. « powrót do artykułu
-
Holandia, która ma łagodne przepisy dotyczące praw autorskich, będzie musiała zmienić swoje praktyki sądowe. Zmusza ją do tego wyrok europejskiego Trybunału Sprawiedliwości, który stwierdził, że holenderskie sądy nie mogą tolerować pobierania z nielegalnych źródeł treści chronionych prawem autorskim. Rząd Holandii próbował argumentować, że pobieranie takiego materiału jest podobne do kopiowania zakupionego CD czy DVD. W związku z wyrokiem europejskiego sądu holenderskie Ministerstwo Bezpieczeństwa i Sprawiedliwości oświadczyło, że pobieranie z nielegalnych źródeł zostaje natychmiast zakazane. Holandia nie zmieni co prawda obowiązujących przepisów, ale krajowe sądy nie będą już mogły interpretować prawa tak, by zezwalać na tego typu praktyki. Holandia nie będzie ścigała pojedynczych osób pobierających pliki. Lokalne prawo traktuje takie działanie jako wykroczenie przeciwko kodeksowy cywilnemu, nie jako przestępstwo kryminalne. Organa ścigania skupią się raczej na osobach nielegalnie udostępniających duże ilości treści chronionych prawem autorskim. W Holandii, podobnie jak w Polsce, obowiązuje opłata reprograficzna, czyli podatek nałożony m.in. na czyste nośniki cyfrowe. Wpływy z tego podatku trafiają do właścicieli praw autorskich i mają im pokryć straty spowodowane piractwem. Wielkie koncerny, w tym Sony i Philips, uznały, że opłata taka nie pokrywa ich strat, dlatego też zwróciły się do Trybunału Sprawiedliwości o wydanie Holandii zakazu tolerowania indywidualnego piractwa. « powrót do artykułu
-
Podczas wykopalisk prowadzonych przez Izraelską Służbę Starożytności w okolicach Tel Shadud w Izraelu odkryto ceramiczną trumnę sprzed ok. 3300 lat (z późnej epoki brązu) ze szkieletem dorosłego mężczyzny. Podczas wykopalisk natrafiliśmy na coś unikatowego i rzadkiego: cylindryczną glinianą trumnę z antropoidalnym wiekiem (stylizowanym na wizerunek osoby), otoczoną różnoraką ceramiką, głównie naczyniami do przechowywania pokarmów lub kultowymi oraz zastawą, a także kośćmi zwierzęcymi - opowiadają dyrektorzy wykopalisk Edwin van den Brink, Dan Kirzner i Ron Be'eri, dodając, że zapewne znajdowały się w nich ofiary dla bogów i zapasy na życie pośmiertne dla zmarłego. Przy szkielecie umieszczono ceramikę, sztylet i misę z brązu oraz kilka kawałków tego stopu. Ponieważ przedmioty wytworzono na miejscu, archeolodzy sądzą, że mężczyzna był urzędnikiem kananejskiego pochodzenia, który służył Egipcjanom. Nie można też wykluczyć hipotezy, że zmarły to bogacz naśladujący egipskie zwyczaje pogrzebowe. Archeolodzy podkreślają, że dotąd znaleziono tylko kilka antropoidalnych trumien, ostatnią prawie pół wieku temu w Dajr al-Balah. Przeciętna osoba nie mogłaby sobie na coś takiego pozwolić. To oczywiste, że zmarły był członkiem lokalnej elity. W pobliżu trumny znajdowały się groby 2 mężczyzn i 2 kobiet, zapewne członków rodziny. Wg specjalistów z Izraelskiej Służby Starożytności, odkrycie ceramicznej trumny stanowi dowód na to, że w późnej epoce brązu Egipcjanie kontrolowali dolinę Jezreel. Szczególnie cennym artefaktem jest umieszczona przy zmarłym pieczęć w kształcie skarabeusza z imieniem faraona Setiego I. Oprawiono ją w złoto i przymocowano do pierścienia. Na sygnecie widnieje też Ureusz - symbol władzy królewskiej i boskiej. Warto dodać, że wzmianka o Setim pomogła archeologom w datowaniu pochówku. Obecnie Izraelczycy próbują pozyskać z wnętrza trumny próbki DNA, by sprawdzić, czy zmarły był Kananejczykiem czy Egipcjaninem pochowanym w Kanaanie. « powrót do artykułu
-
Oficjalnie ogłoszono, że NASA będzie kontynuowała misję OSIRIS-REx (Origins Spectral Interpretation Resource Identification Security Regolith Explorer). Celem misji jest pobranie próbek z asteroidy i przywiezienie ich na Ziemię. W dniach 1-9 kwietnia w siedzibie firmy Lockheed Martin w Littleton w stanie Kolorado przeprowadzono przegląd projektu misji (Mission Critical Design Review – CDR). Grupa niezależnych ekspertów z NASA i innych organizacji szczegółowo sprawdziła plany i zatwierdziła je do wykonania. To ostatni wymagany krok przed przejściem z etapu projektowania do etapu realizacji - mówi Gordon Johnston, odpowiedzialny w NASA za program OSIRIS-REx. Potwierdza on, że jesteśmy gotowi do wykonania projektu - dodaje. Misja OSIRIS-REx ma wystartować w 2016 roku. W roku 2018 nastąpi spotkanie pojazdu z asteroidą, a w 2023 roku próbki zostaną przywiezione na Ziemię. Do badań wybrano asteroidę Bennu (1999 RQ36). Sonda podleci do asteroidy i przez ponad rok będzie ją badała za pomocą pięciu instrumentów. Następnie pobierze z niej co najmniej 60 gramów próbek, które wrócą na Ziemię. Udane przejście CDR to duży sukces, ale najtrudniejsza część ciągle przed nami.Musimy zbudować, złożyć i przetestować urządzenie, a wszystko z uwzględnieniem wąskiego okienka startowego - cieszy się Mike Donnelly, jeden z menedżerów OSIRIS-REx. Bennu to najprawdopodobniej bardzo stara asteroida, która powstała wraz z Układem Słonecznym i nie zmieniła się od tamtego czasu. Celem misji jest poznanie jej składu, a dzięki temu pierwotnego składu Układu Słonecznego, co może dać odpowiedź na pytanie o pochodzenie wody i życia na Ziemi. Zdobędziemy też więcej informacji o asteroidach, co pozwoli na lepsze przygotowanie planety do obrony przed ewentualnym uderzeniem przez taki obiekt. NASA od lat prowadzi przygotowania do takiego wydarzenia. Ponadto nowe informacje przydadzą się podczas planowanego na 2025 rok lądowania człowieka na asteroidzie. W styczniu bieżącego roku NASA zaoferowała wszystkim chętnym, że ich nazwiska zostaną wygrawerowane na układzie scalonym znajdującym się na pokładzie OSIRIS-REx. Po podaniu swojego nazwiska możemy wydrukować certyfikat potwierdzający, że znalazło się ono na pokładzie OSIRIS-REx. Nazwiska można zgłaszać do 30 września bieżącego roku. « powrót do artykułu