Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37586
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przemysł przygotowuje się do rozpoczęcia masowej produkcji zmieniających kształt wyświetlaczy dotykowych. Pierwsze takie urządzenia mają trafić na rynek jeszcze w bieżącym roku i będą przeznaczone do współpracy z iPadem. Odpowiednia technologia została opracowana przez firmę Tactus Technology. Wykorzystuje ona wypełnione płynem mikrokanaliki i elastyczne pokrycie wyświetlacza. Na takim wyświetlaczu w miarę potrzeby będą pojawiały się klawisze, a gdy nie będą potrzebne, znikną bez śladu. Klawiatura będzie pojawiała się na wyświetlaczu po poruszeniu suwaka na obudowie urządzenia. Wówczas w zdefiniowanych miejscach, ponad wirtualną klawiaturą na wyświetlaczu dotykowym, uwypuklą się klawisze, dzięki czemu pisanie na klawiaturze wirtualnej będzie przypominało jej fizyczny odpowiednik. Tego typu wyświetlacze będą produkowane przez firmę Wistron, która już przystosowała to ich wytwarzania jedną z chińskich fabryk. Wistron to jeden z największych producentów elektroniki na świecie. Współpracuje z takimi firmami jak BlackBerry, Apple czy Acer. « powrót do artykułu
  2. Przestępcy ze Shropshire zaczęli używać dronów wyposażonych w kamery na podczerwień. Urządzenia służą im do poszukiwania nielegalnych upraw marihuany i ich okradania lub opodatkowywania. Właściciele nielegalnych upraw są idealnymi celami takich działań, gdyż nie zgłoszą policji faktu, że zostali okradzeni. Media donoszą, że w ostatnich czasach doszło do znaczącego zwiększenia liczby upraw marihuany w okolicach Shropshire. Uprawy takie wymagają odpowiedniego oświetlenia, które generuje olbrzymie ilości ciepła. Ciepło to można łatwo zauważyć za pomocą kamer na podczerwień. Jeden z przestępców należących do grupy wykorzystującej grupy, zwierzył się prasie, że gdy znajdą uprawę, wycinają rośliny i je zabierają lub też opodatkowują. To uczciwe działania. To nie jest tak, że używam drona by sprawdzić czy ludzie mają fajny telewizor. Poszukuję narkotyków, by je ukraść i sprzedać. Jeśli łamiesz prawo to wkraczasz na teren, na którym działam ja i mój dron. W połowie przypadków nie musimy używać przemocy, by przejąć uprawy. W ostatnim czasie hodowanie marihuany stało się bardzo popularne i ludzie, którzy to robią nie są gangsterami - stwierdził 33-letni przestępca. W 2012 roku brytyjska policja poinformowała, że każdego dnia na terenie Wielkiej Brytanii znajdowanych jest 21 upraw marihuany. To dwukrotnie więcej niż w 2008 roku. Coraz więcej gangów uprawia marihuanę na skalę przemysłową. Rośnie też liczba przypadków okradania farm i nakładania na nie podatków przez przestępców. « powrót do artykułu
  3. W żołądku operowanego w Delhi biznesmena znaleziono 12 sztabek złota. Sześćdziesięciotrzylatek zgłosił się do szpitala Ganga Ram, skarżąc się na wymioty i trudności z wypróżnieniem. Twierdził, że po kłótni z żoną w złości połknął zakrętkę od butelki. Gdy jednak chirurdzy dostali się do żołądka, zamiast zakrętki ujrzeli ważące niemal 400 g sztabki złota. Trzygodzinna operacja odbyła się 9 kwietnia, a wkrótce potem rozpoczęły się przesłuchania policji i służb celnych. Złoto, oczywiście, skonfiskowano. Indie są największym konsumentem złota na świecie, a jak widać, jeden z obywateli potraktował kwestię konsumpcji dosłownie. W zeszłym roku cła na import metali podnoszono 3-krotnie (państwo chciało w ten sposób ograniczyć deficyt na rachunku bieżącym), co niestety, doprowadziło do znacznego nasilenia przemytu z krajów ościennych i do przypadków takich jak ten... Dr C.S. Ramachandran przyznaje, że choć pracuje od lat, nie spotkał się jeszcze z takim przypadkiem. Zdarzyło mu się usunąć z pęcherza kilogramowy kamień, ale złota w czyimś żołądku nigdy nie widział. Starszy chirurg dodaje, że pacjent, który w przeszłości przeszedł już 4 operacje żołądka i ma cukrzycę, co samo w sobie utrudnia gojenie ran, został przyjęty do szpitala z ostrą niedrożnością przewodu pokarmowego. « powrót do artykułu
  4. Nokia wstrzymała w Europie sprzedaż tabletu Lumia 2520. Pojawił się bowiem problem z zasilaczem, który naraża użytkowników na porażenie prądem. Nokia poinformowała, że w niektórych zasilaczach produkowanych przez firmę trzecią, może dojść do poluzowania się i odpadnięcia obudowy. Wnętrze urządzenia zostanie wówczas odsłonięte, co zagraża użytkownikowi. Prosimy klientów z Austrii, Danii, Finlandii, Niemiec, Rosji, Szwajcarii i Wielkiej Brytanii by wstrzymali się z używaniem zasilacza do czasu wydania przez nas kolejnego komunikatu - oświadczyli przedstawiciele Nokii. Problem dotyczy zasilaczy AC-300 oraz zminiaturyzowanych modeli dla osób często podróżujących. W USA sprzedano ponad 30 000 takich zasilaczy. Do Nokii nie dotarły żadne informacje, by ktoś rzeczywiści został porażony prądem przez uszkodzony zasilacz. « powrót do artykułu
  5. Na ciele i w organizmie zdrowego człowieka żyje około 100 bilionów bakterii i innych mikroorganizmów. To mikrobiom. My zapewniamy tym mikroorganizmom miejsce do życia, one chronią nasze życie np. przed szkodliwymi patogenami. Jednym z największych projektów naukowych mających na celu zbadanie wpływu mikrobiomu na człowieka jest Human Microbiome Project, w ramach którego prowadzone są najróżniejsze badania. Patrick Schloss i jego zespół z University of Michigan poinformowali na łamach Nature o wynikach eksperymentów, które miały sprawdzić, czy wydarzenia z naszego życia wpływają na mikrobiom. Naukowcy przebadali 300 kobiet i mężczyzn w wieku 18-40 lat. Pobrali próbki mikroorganizmów z 18 różnych miejsc ich ciał. Próbki były pobierane kilkukrotnie, a odstęp czasu, w jakim je pobierano wynosił 12 oraz 18 miesięcy. Od badanych zebrano też wiele informacji, dotyczących np. kraju, w którym się urodzili, zażywania antybiotyków, diety itp. Z informacji tych wyodrębniono 160 zmiennych. Pobrane próbki bakterii poddano analizie genetycznej. Uczeni wybrali cztery rodziny bakterii zamieszkujących różne części ciała, by zbadać, w jakich proporcjach je one zamieszkują. Tak uzyskane dane porównano następnie z różnymi wydarzeniami z życia gadanych. Okazało się, że jedynie 3 ze 160 zmiennych miały związek z konkretną populacją bakterii, a zatem wpływały na skład mikrobiomu. Były to płeć, wykształcenie oraz to, czy badany jako dziecko był karmiony piersią czy też nie. Badania takie mogą być pomocne w diagnozowaniu i leczeniu chorych. Jeśli pewne kolonie bakterii są powiązane z historią naszego życia, to nie jest trudno wyobrazić sobie, że mogą istnieć w mikrobiomie kolonie powiązane z chorobami, jak np. z nowotworem - mówi Schloss. Konieczne są jednak dalsze badania, gdyż naukowcy nie mają pojęcia, dlaczego pewne wydarzenia wpływają na mikrobiom. Naprawdę nie wiemy, co determinuje występowanie konkretnych kolonii bakterii w konkretnych miejscach - stwierdził uczony. Nie wiadomo na przykład, dlaczego w pochwach kobiet, które mają wykształcenie licencjackie, występują takie a nie inne bakterie. Janneke Van de Wijgert z University of Liverpool wątpi, by udało się to wyjaśnić za pomocą pojedynczej zmiennej. Zwraca też uwagę na pewną słabość badań. Badana populacja składała się z niewielkiej homogenicznej grupy 300 zdrowych młodych białych kobiet i mężczyzn zamieszkujących Houston i St. Louis, co oznacza, że prawdopodobnie pominięto wiele wariacji mikrobiomu. Uczona ma nadzieję, że wraz z rozwojem technik analityczych możliwe będzie prowadzenie szerzej zakrojonych badań, podczas których odnotowywane będą zmiany w krótszych odstępach czasu. Van de Wijgert również uważa, że badania mikrobiomu mogą w przyszłości stać się pożytecznym narzędziem w rękach medycyny. Zaznacza jednak, że trzeba będzie upewnić się, że zmiany mikrobiomu to przyczyna, a nie objaw choroby. Jeśli okaże się, że mikrobiom przyczynia się do rozwoju chorób, to być może uda się takie schorzenia leczyć odpowiednią dietą lub przeszczepami mikrobiomu. « powrót do artykułu
  6. W świecie zwierząt to samce mają penisy, a samice waginy. Jak w wielu dziedzinach tak i tutaj istnieje jednak wyjątek od reguły: chodzi o 4 gatunki owadów, dla których utworzono osobny rodzaj Neotrogla. W 2010 r. Rodrigo Ferreira z Universidade Federal de Lavras zebrał w jaskiniach na wchodzie Brazylii 4-mm owady. Wysłał je do Charlesa Lienharda z Muzeum Miejskiego w Genewie. Panowie szybko zorientowali się, że mimo przynależności do rzędu psotników (Psocoptera) są to gatunki nieznane nauce. Naukowcy zaobserwowali, że w czasie kopulacji samice zawsze znajdują się na górze. Lienhard dostrzegł penisopodobny narząd, który samice wprowadzają głęboko w partnera i nadał mu nazwę ginosom. Po wstępnych ustaleniach Szwajcar poprosił o konsultacje Kazunoriego Yoshizawę z Uniwersytetu Hokkaido. Specjalista z Kraju Kwitnącej Wiśni stwierdził, że ginosom jest wzwodny. U 3 gatunków częściowo pokrywają go kolce, a u 4. występują drobne włoski. Samce są wyposażone w waginopodobną komorę z kieszeniami w ścianach (jak można się domyślić, to w nie wpasowują się kolce). Gdy kiedyś Yoshizawa spróbował rozdzielić kopulującą parę, rozerwał samca, a samica nadal pozostała zakotwiczona w jego pochwie. Ginosom nie umożliwia wytrysku, działa jak odkurzacz zasysający plemniki samca. Kopulacja może trwać nawet 70 godzin. Zazwyczaj nowa struktura ewoluuje jako modyfikacja czegoś wcześniej istniejącego. Wyewoluowanie takich nowości [jak ginosomy] to bardzo rzadkie zjawisko - podkreśla Yoshizawa. Skąd więc taki wynalazek? Autorzy artykułu z pisma Current Biology przypuszczają, że chodzi o habitat Neotrogla - jałowe jaskinie, gdzie jedynym źródłem pożywienia są padłe nietoperze i odchody tych ssaków. Gdy Yoshizawa przeprowadził sekcję samców Neotrogla, stwierdził, że w spermatoforach występują nie tylko plemniki, ale i składniki odżywcze. Posługując się ginosomami, samice mogą więc pozyskać od samców pokarm, a kolce nie pozwalają "bufetowi" odejść przed końcem posiłku. « powrót do artykułu
  7. Prawdopodobnie każdy, kto choć raz grał w Lotto bądź inną znaną loterię zastanawiał się, jak grać żeby wygrać. Fani loterii i gier liczbowych z całego świata poszukują najlepszego sposobu na typowanie wyników najbardziej znanych loterii, jednak ciągle nie wynaleziono sposobu, który w stu procentach zagwarantowałby wygraną. Zastanówmy się więc, czy istnieją jakieś sprawdzone metody lub triki, które choć trochę zwiększą nasze szanse na rozbicie głównej puli nagród? A może wygrana w „totka” może być tylko i wyłącznie dziełem przypadku? Sprawdźmy więc najbardziej popularne wśród graczy metody typowania numerów. Sposoby typowania numerów lotto Istnieje wiele sposobów typowania numerów lotto. Jeśli więc nie masz jeszcze swojej własnej metody lub ciekawi Cię, jak grają inni poniżej przedstawiamy techniki, które zyskały największą popularność wśród graczy i fanów największych gier liczbowych. Szczęśliwe liczby Zdecydowana większość graczy wybiera swoje numery lotto na bazie tzw. „szczęśliwe liczb”. Mimo, że żaden z naukowców nie potwierdza skuteczności tej metody, wielu zwycięzców twierdzi, że wygrało tylko dzięki tej technice. Numery te wybiera się w oparciu o ważne daty symbolizujące różne szczęśliwe wydarzenia takie jak rocznice czy urodziny. Ponadto, mnóstwo osób podczas wyboru liczb kieruje się także numerologią i tym, co zasugeruje im horoskop. Każdy, kto opiera swój wybór na wybranych dniach z kalendarza korzysta jednak z ograniczonej puli liczb od 1 do 31. Okazuje się, iż nie jest to rozsądne rozwiązanie, gdyż według danych zebranych w statystykach loterii, takich jak EuroMillions czy EuroJackpot, aż 4 z 7 wylosowanych numerów stanowią liczby większe od 31. Ciekawe ułożenie liczb Kolejną bardzo popularną metodą typowania numerów lotto jest wybieranie ich w taki sposób, by zakreślone liczby utworzyły jakiś wzór na kuponie do gry. Istnieje wiele różnych sposobów skreślania numerów, które stworzą ciekawe kształty. Zaczynając od najprostszych, które tworzą linię prostą, po bardziej skomplikowane układy. Co ciekawe, według statystyk bardzo wielu graczy wybiera linie proste, więc jeśli nie masz ochoty się dzielić wygraną z innymi, wybierz jakiś bardziej skomplikowany wzór. Metoda eliminacji numerów Dość popularna wśród fanów największych loterii na świecie stała się metoda eliminacji numerów. Polega ona na wykluczaniu pewnych liczb z dostępnej puli numerów. W ten sposób, niektórzy gracze wybierają jedynie liczby większe od 31, bądź omijają te powszechnie uznawane za szczęśliwe np. 7. Niektórzy korzystają także z opcji tzw. „chybił-trafił” by zmaksymalizować woje szanse na wygraną. Entuzjaści statystyki Pod koniec stawki znalazła się grupa graczy, którzy swój wybór powierzają statystyce. Część loteryjnych profesjonalistów uwielbia przeprowadzać dokładną analizę statystyczną danej loterii w poszukiwaniu prawidłowości w wynikach poprzednich losowań. W ten sposób, można chociażby sprawdzić, które numery należą do tych najczęściej bądź najrzadziej losowanych. Należy jednak pamiętać, iż nikt nie znalazł jeszcze sposobu na dokładne przewidzenie zwycięskiej kombinacji. Która metoda jest najlepsza? Wielu graczy twierdzi, iż przedstawione powyżej i stosowane przez nich metody zwiększają szanse na trafienie głównej wygranej. Niestety okazuje się, że nie jest to prawdą. Zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, każdy numer lotto ma takie same szanse na znalezienie się pośród wylosowanych liczb. Oznacza to, że bez względu na to, czy wybierzemy dowolne, niezwiązane ze sobą liczby, czy postawimy na te, które występują bezpośrednio po sobie, prawdopodobieństwo, iż trafimy główną wygraną, będzie dokładnie takie samo. Co więcej, szansa na wylosowanie danych liczb nie zmienia się z losowania na losowanie, przez co wbrew temu, co sugerują niektórzy „specjaliści”, zwycięskie kombinacje mogą się powtarzać. Dlaczego warto grać na chybił- trafił? Mimo, że żadna wyżej opisana metoda nie zagwarantuje nam stu procentowej wygranej istnieje sposób, który pomoże nam chociaż zminimalizować ryzyko, podziału głównej puli nagród, pomiędzy większą liczbę graczy. Co więc należy zrobić, by nie trzeba było dzielić się wygraną w lotto? Odpowiedź jest prosta – skorzystaj z metody chybił-trafił. Dzięki generatorowi liczb losowych możesz mieć pewność, iż szanse na to, że ktoś jeszcze wybierze identyczne numery są bardzo małe. Już niejednokrotnie wyniki loterii z całego świata potwierdziły, że nawet najdziwniejsza sekwencja liczb jest możliwa do wylosowania i dosłownie każdy może wygrać. Jeśli więc typując swoje liczby zrobisz wszystko by trafić główną wygraną, upewnij się także że nie „stracisz” zbyt wiele wygrywając razem z innymi. Jeśli jednak dalej nie wierzysz tej teorii, przeczytaj historie „pechowców” opisane poniżej: 23 stycznia 2008 roku odbyło się wyjątkowe losowanie National Lottery, czyli popularnego lotto w Wielkiej Brytanii. Wylosowano wtedy następujące numery: 24, 25, 26, 38, 39, 40. Co ciekawe, trafiło je aż 4 graczy, którzy musieli podzielić się wygraną. Kolejna taka ciekawa kombinacja liczb została wylosowana 21 marca 2011 roku w lokalnej Loterii stanu Floryda (Floryda Fantasy). Tym razem wypadły następujące numery 14, 15, 16, 17, 18. O dziwo, liczby te wybrało aż 47 osób, przez co, mimo dużej puli na wygrane pierwszego stopnia, każdy zwycięzca otrzymał jedynie 4 581 dolarów. Jakby tego było mało, niewiele ponad rok później (30 sierpnia 2012), w tej samej loterii, padła kolejna ciekawa kombinacja - 1, 3, 5, 7, 9. Ewidentnie gracze nie wyciągnęli wniosków z poprzedniej historii, gdyż tym razem zwycięskich kuponów było aż 98 i zamiast 100 tysięcy dolarów, każdy otrzymał jedynie niecałe 2 tysiące. Opisane wyżej przykłady świetnie pokazują, iż zgodnie z rachunkiem prawdopodobieństwa, wszystkie kombinacje numerów mają równe szanse na bycie wylosowanymi. Mimo, że żadna ze znanych nam metod typowania numerów nie zwiększy prawdopodobieństwa wygranej, warto skorzystać z opcji chybił trafił, by w przypadku trafienia głównej nagrody mieć większe szanse na to, że nie będzie trzeba dzielić się z innymi. « powrót do artykułu
  8. Lecząc pacjenta przekonanego, że jest wilkołakiem, zafrapowany dr Jan Dirk Blom z Uniwersytetu w Groningen postanowił zgłębić literaturę przedmiotu. Holenderski psychiatra stwierdził, że od 1850 r. opisano 56 przypadków ludzi wierzących w przemianę w zwierzę, a 13 z nich spełniało kryteria klinicznej likantropii. Pozostali mieli urojenia dotyczące bycia m.in. psem, żabą, pszczołą czy wężem boa. Spodziewałem się znaleźć większą liczbę przypadków, bo w podręcznikach dość często wspomina się o likantropii - wspomina autor artykułu opublikowanego na łamach History of Psychiatry. W praktyce klinicznej wiele przypadków może być pomijanych, bo psychiatrzy nie są wystarczająco świadomi istnienia oraz unikatowości tego zaburzenia, które generalnie uznaje się za niezwykły przejaw innej choroby. Dokonując przeglądu 56 historycznych urojeń przemiany w zwierzę, Blom stwierdził np., że u 25% pacjentów zdiagnozowano schizofrenię, u 23% depresję psychotyczną, a u ok. 20% zaburzenie afektywne dwubiegunowe. Wśród chorych znalazły się 22 kobiety i 34 mężczyzn. Objawy utrzymywały się od godziny do kilkudziesięciu lat. Pierwszy przypadek klinicznej likantropii opisano w 1852 r. Publikacja dotyczyła mężczyzny przyjętego do szpitala dla umysłowo chorych w Nancy. By udowodnić, że stał się wilkołakiem, pacjent rozchylał palcami usta i pokazywał wielkie, w swoim mniemaniu, kły. Narzekał też na pokryte sierścią ciało. Twierdził, że chce jeść wyłącznie surowe mięso, ale gdy mu je podano, odmówił, twierdząc, że jest za mało zepsute. Inni chorzy wspominali o podobnych urojeniach. Spoglądając w lustro, jedna z osób widziała w nim wilczy łeb, inna pacjentka czuła wyrastające ze stóp pazury. Kiedyś likantropię próbowano wyjaśniać metafizycznie, dziś wskazuje się jednak na obszary odpowiadające za tworzenie schematu ciała. Do wykrycia anomalii w różnych rejonach mózgu można by co prawda wykorzystać badania obrazowe, ale jako że likantropia występuje często równolegle z innymi chorobami psychicznymi, wg Bloma, najlepiej zająć się zaburzeniem, które leży u podłoża tego wszystkiego. « powrót do artykułu
  9. Wywołane przez człowieka stresory środowiskowe wpłynęły na kształt czaszek Czirokezów. Zjawisko takie ujawniły badania przeprowadzone przez naukowców z North Carolina State University oraz University of Tennessee. Nasza praca dostarcza nowych dowodów na wpływ środowiska na wzrost czaszki - mówi doktor Ann Ross, profesor antropologii na NC State. Uczeni wykorzystali pomiary wykonywane przez Franza Boasa pod koniec XIX wieku. Boas mierzył długość i szerokość czaszek wielu Indian. Zebrał przy tym dane dotyczące setek członków wschodniej i zachodniej grupy Czirokezów. Badacze wzięli pod uwagę jedynie pomiary czaszek dorosłych osób, które podzielili ze względu na rok urodzenia. Boas badał Czirokezów urodzonych w latach 1783-1874. Naród Czirokezów przeżył w tym czasie wiele tragicznych dni. Od słynnego Szlaku Łez, kiedy to był jednym z wysiedlonych Pięciu Cywilizowanych Narodów, poprzez wojnę międzyplemienną, epidemie, po doświadczenia Wojny Secesyjnej. Gdy rząd USA postanowił wysiedlić Czirokezów na zachód, część plemienia uciekła w Appalachy, pozostając na wschodzie. Uczeni, korzystając z pomiarów Boasa odkryli, że w obu grupach, wschodniej i zachodniej długość czaszki zmniejszała się z czasem. Proces ten zachodził zarówno u kobiet jak i u mężczyzn. W grupie wschodniej zmniejszanie się długości czaszki u mężczyzn było stałe. Natomiast u kobiet zauważono gwałtowne przyspieszenie się tego procesu w późnych latach 30. XIX wieku, co zbiega się w czasie z deportacją i ucieczką tej grupy w Appalachy. Z kolei w grupie zachodniej przesiedlonej, nie widać różnicy pomiędzy kobietami i mężczyznami. Pomiędzy końcem lat 20. a latami 50. XIX wieku doszło w niej do gwałtownego zmniejszenia się długości czaszki, później nastąpił krótki okres wzrostu, a na początku lat 60., gdy trwała Wojna Secesyjna, znowu długość czaszki gwałtownie się zmniejszała. W ciężkich czasach ludzie mają mniejszy dostęp do pożywienia i są narażeni na zachorowania. Nasze badania pokazują wpływ takich ciężkich okresów na cechy fizyczne Czirokezów - mówi profesor Ross. « powrót do artykułu
  10. Połączenie rezonansu magnetycznego (MRI) i ultrasonografii zwiększa dokładność wykrywania raka prostaty do 97%. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Rush University w Chicago porównują swoje rozwiązanie do GPS-a w samochodzie. Do głowicy usg. mocuje się niewielki czujnik śledzący. Wytwarza on zlokalizowane pole elektromagnetyczne, które pozwala ustalić położenie i orientację w przestrzeni urządzenia biopsyjnego (w tym przypadku igły). Specjalne oprogramowanie podtrzymuje "fuzję" obrazów MRI i USG nawet podczas ruchów pacjenta. Dzięki połączeniu obrazów z rezonansu z ultrasonografią w czasie rzeczywistym można teraz [...] objąć biopsją specyficzne obszary prostaty [dotąd, od lat 80. XX w., biopsje wykonywano na ślepo, losowo próbkując tkankę] - podkreśla dr Ajay Nehra. Cała procedura trwa 20 min i przeprowadza się ją w znieczuleniu miejscowym. By mieć pewność, że zidentyfikowano wszystkie potencjalnie zmienione chorobowo miejsca, u wielu mężczyzn trzeba wykonywać wielokrotne biopsje. Nowa technika zmniejsza tę konieczność aż 21-krotnie. Fuzja MRI i USG zwiększa dokładność biopsji gruczołu krokowego do 97%. Ta technologia pozwala zobaczyć guzy, które mogłyby być pominięte podczas konwencjonalnej biopsji - opowiada dr Charles McKiel Junior. Bazując na opisywanej technologii diagnostycznej, urolodzy z Rush rozpoczną wkrótce test kliniczny zwany "terapią zogniskowaną". Jest on przeznaczony dla mężczyzn z rakiem prostaty ograniczonym do jednego niewielkiego obszaru. « powrót do artykułu
  11. Nowe badania sugerują, że członkowie wielu prekolumbijskich kultur na północy Chile, w tym Inkowie, cierpieli na chroniczne zatrucie arsenem. Spożywali bowiem wodę ze źródeł zanieczyszczonych tym pierwiastkiem. Już wcześniejsze badania wykazały wysoką koncentrację arsenu we włosach prekolumbijskich mumii, Uczeni nie mogli jednak rozstrzygnąć, czy arsen został wchłonięty za życia czy też trafił do włosów z gleby już po pochówku. Podczas ostatnich badań wykorzystano cały zestaw nowoczesnych metod do zbadania liczącej 1000-1500 lat mumii z doliny Tarapacá na pustyni Atacama. Badania jednoznacznie wykazały, że obecny we włosach arsen pochodzi z wody pitnej. W Chile występują gleby bogate w arsen. Zostały one zanieczyszczone wskutek wydobycia miedzi. Gdy pada, arsen może przedostawać się do rzek - mówi Ioanna Kakoulli z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Włosy są bardzo dobrym materiałem do badań. Nie zmieniają się one po uformowaniu, zatem można z nich wydobyć informacje na temat substancji krążących w krwi. Jako, że rosną, zapis tych substancji jest chronologiczny. Podczas wcześniejszych badań po prostu stwierdzano obecność arsenu we włosach. Nie określano miejsca, w którym się znajdował, co nie pozwalało ustalić, czy pierwiastek dostał się do włosów z zewnątrz, czy tez najpierw został wchłonięty, trafił do krwioobiegu, a następnie do włosa. Kakoulli i jej zespół przeanalizowali za pomocą przenośnej aparatury włosy, skórę i ubrania mumii oraz otaczającą ją glebę. Zarówno we włosach jak i w glebie znaleziono arsen. Na skórze znaleziono ślady zatrucia tym pierwiastkiem, co mogło sugerować, że został on wchłonięty za życia. Naukowcy pobrali więc próbki włosów, by obejrzeć je pod mikroskopem skaningowym o bardzo wysokiej rozdzielczości. Badali je też za pomocą promieniowania X z synchrotronu w Lawrence Berkeley National Laboratory, co pozwoliło na poznanie rozkładu poszczególnych pierwiastków i minerałów we włosach. Badania ujawniły, że arsen we włosach był rozłożony równomiernie. Gdyby pochodził z gleby, znajdowałby się tylko na powierzchni, mówi Kakoulli. Ponadto koncentracja arsenu we włosach była znacznie wyższa niż w otaczającej mumię glebie. Co więcej we włosach dominował tlenek arsenu (III), czyli arszenik. W wodach powierzchiowych i gruntowych znajduje się głównie arsen (V). Wcześniejsze badania sugerują, że po wchłonięciu arsenu (V) organizm zmienia go w arsen (III). Pani Kakoulli i jej koledzy wykorzystują teraz te same metody do zbadania, czy mieszkańcy doliny Tarapacá używali halucynogenów. Przy niektórych ciałach znaleziono bowiem pochodzące z Amazonii nasiona oraz przedmioty używane podczas zażywania środków halucynogennych. Jeśli okaże się, że osoby, z którymi je pochowano, nie zażywały halucynogenów, można będzie wnioskować, iż byli to szamani, którzy wykorzystywali tego typu środki do pomocy swoim współplemieńcom. Będziemy też musieli sobie zadać pytanie o kontakty tych ludzi z ludami Amazonii. Musieliby bowiem znać właściwości tych nasion oraz wiedzieć, gdzie można je zdobyć - mówi Kakoulli. « powrót do artykułu
  12. Larwy muszek owocowych ciągną do zapachu owoców już zasiedlonych przez larwy, bo tak działają na nie bakterie z organizmów pobratymców. W 2013 r. naukowcy z McMaster University stwierdzili, że źródłem wabiącego zapachu nie są ani sam owoc, ani przeprowadzające fermentację drożdże. By ustalić co w takim razie, Kanadyjczycy pracowali na pożywieniu i larwach całkowicie pozbawionych bakterii. Isvarya Venu ustaliła, że wolne od mikrobów pokarmy z pozbawionymi endogennej flory larwami nie przyciągały już innych larw. Powodem nie było jednak pożywienie, bo larwom nie robiło różnicy, z jaką jego wersją się stykały. Wniosek? Wszystko rozbija się o mikrobiota... Venu zidentyfikowała 2 gatunki bakterii, które normalnie żyją w larwach owocówek - Lactobacillus brevis i Lactobacillus plantarum. Gdy szczepiła którymś z nich jałowe owoce i larwy, zainteresowanie larw powracało. Kanadyjczycy sądzą, że mikroflora larw uwalnia substancje lotne, które spełniają funkcję atraktantów. Po co jednak, skoro muszki są już wabione przez związki wydzielane przez fermentujące owoce i rosnące na nich drożdże? Niewykluczone, że larwom łatwiej się po prostu przebić przez owoce wydrążone przez inne larwy, a szybsze zniknięcie w środku chroni przed atakami pasożytniczych muchówek. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Wellcome Trust Sanger Institute odkryli na powierzchni komórki jajowej białko, które wchodzi w interakcje z białkiem Izumo na powierzchni plemnika. Białka te odpowiadają za wzajemne rozpoznanie gamet, umożliwiając zapłodnienie. Rozpoznające jajo białko Izumo zostało odkryte przez japońskich badaczy w 2005 r. Nazwa Izumo pochodzi od Izumo Taisha, chtamu shintō poświęconego sprowadzającemu szczęście (zwłaszcza małżeńskie) bóstwu Ōkuni-nushi-no-kami. Jego nieznaną dotąd parą z jaja okazało się białko Juno, ochrzczone tak od Junony, rzymskiej bogini, opiekunki życia kobiet. Identyfikując białka obecne na wszystkich plemnikach i jajach, które muszą się ze sobą związać w momencie poczęcia, rozwiązaliśmy [...] zagadkę biologiczną. Bez tej zasadniczej interakcji zapłodnienie nie może zajść. Niewykluczone, że odkrycie to uda się wykorzystać zarówno do ulepszenia terapii niepłodności, jak i metod antykoncepcyjnych - podkreśla dr Gavin Wright. Akademicy stworzyli sztuczną wersję białka Izumo. Wykorzystali ją do zidentyfikowania partnerów wiązania na powierzchni komórki jajowej. Stworzywszy myszy pozbawione białka Juno, zespół wykazał, że były one bezpłodne. Ich jaja nie zlewały się z prawidłowymi plemnikami (na podobnej zasadzie niepłodne są samce pozbawione białka Izumo). Wiązanie tych białek jest bardzo słabe, co prawdopodobnie wyjaśnia, czemu zagadka utrzymywała się aż do dziś. Wcześniejsze badania laboratoryjne sprawiły, że zaczęliśmy się spodziewać, że interakcja będzie słaba. To z kolei pokierowało sposobem projektowania naszych eksperymentów. Żmudne prace dały w końcu efekt - podkreśla dr Enrica Bianchi. Brytyjczycy zauważyli, że po wstępnym etapie zapłodnienia następuje nagła utrata białka Juno. Po 40 min staje się ono praktycznie niewykrywalne. Jajo nie jest wtedy w stanie rozpoznać kolejnych plemników. Obecnie naukowcy prowadzą skryning niepłodnych kobiet, by ocenić, czy za ich stan odpowiada nieprawidłowe białko Juno. « powrót do artykułu
  14. Podczas niedawnego spotkania w Monachium astronomowie z 12 krajów biorących udział w projekcie CTA (Cherenkov Telescope Array) zastanawiali się nad wyborem miejsc, w których staną teleskopy. Zadaniem CTA będzie śledzenie źródeł wysokoenergetycznego promieniowania gamma. Gdy cząstki pochodzące z tego promieniowania trafiają w ziemską atmosferę, rozbłyskuje ona nikłym, niebieskim światłem. Astronomowie chcą wychwytywać te rozbłyski i dzięki nim odnajdować źródła promieniowania, którymi mogą być np. supermasywne czarne dziury. Każdego miesiąca na każdym metrze kwadratowym atmosfery dochodzi do kilku słabych rozbłysków. Do ich odnotowania potrzebny jest czuły wyspecjalizowany sprzęt. Stąd pomysł stworzenia CTA, w skład którego będą wchodziły dwa zestawy teleskopów. Na półkuli północnej umieszczony zostanie zestaw składający się z 19 czasz, a na półkulę południową trafi 99 urządzeń. Podczas spotkania w Monachium eksperci zawęzili wybór miejsc do sześciu. Na półkuli południowej teleskopy staną w Aar na południu Namibii lub w Cerro Armazones na chilijskiej Pustyni Atacama. Na półkuli północnej wskazano cztery miejsca – dwa w USA, jedno w Meksyku i jedno w Hiszpanii. Podczas podobnego spotkania przed rokiem wybór miejsc był większy, a członkowie CTA brali wówczas pod uwagę czynniki takie jak pogoda i zagrożenie trzęsieniami ziemi. Teraz doszły dodatkowe czynniki – stabilność polityczna i udział finansowy krajów, w których miałyby stanąć teleskopy. Niektórzy mieli nadzieję, że już teraz uda się jednoznacznie wskazać konkretne miejsca. CTA będzie badał fotony o energiach dochodzących do 100 TeV (teraelektronowoltów). Wcześniej nigdy nie badano cząstek elementarnych o tak olbrzymich energiach. Dość przypomnieć, że najpotężniejszy akcelerator – Wielki Zderzacz Hadronów – pracuje z cząstkami o energiach 7 TeV, których energia zderzeń wynosi 14 TeV. Fotony takie są emitowane gdy protony i inne cząstki wyrzucane z olbrzymią prędkością z gwiazd neutronowych i czarnych dziur zderzają się z wiatrem gwiezdnym. CTA skupi się na badaniu centrum Drogi Mlecznej, gdyż wiele teorii przewiduje, że znajduje się tam ciemna materia. Zgodnie z tymi teoriami cząstki ciemnej materii mogą się nawzajem anihilować emitując przy tym promieniowanie gamma. Cherenkov Telescope Array będzie też testował teorie dotyczące kwantowej grawitacji. Część teorii mówi, że niektóre wysokoenergetyczne fotony podróżują nieco wolniej niż niskoenergetyczne fotony pochodzące z tego samego źródła. Obserwacja promieniowania gamma o różnej energii powinna pozwolić na odnotowanie różnic w czasie trafienia poszczególnych fotonów w atmosferę. Beatrix Vierkorn-Rudolph, zastępca dyrektora generalnego w niemieckim Ministerstwie Edukacji i Badań, która przewodniczyła spotkaniu w Monachium, mówi, że do końca bieżącego roku zapadnie decyzja co do lokalizacji CTA na półkuli południowej. Wybranie lokalizacji na półkuli północnej może potrwać dłużej. Eksperci mają nadzieję, że budowa CTA rozpocznie się przed końcem przyszłego roku, a badania ruszą pełną parą około roku 2020.
  15. Gwałtowne zmiany nachylenia osi planety nie wykluczają istnienia na niej życia, uważają astronomowie z University of Washington, Weber State University i NASA. Dzieje się tak dlatego, że planety, na których – pod wpływem pobliskich planet – dochodzi do nagłych zmian nachylenia, są mniej podatne na całkowite zamarzanie. Ciepło z gwiazdy macierzystej jest w ich przypadku rozprowadzane bardziej równomiernie niż w przypadku planet bardziej stabilnych. Ziemia była w przeszłości co najmniej raz całkowicie objęta zlodowaceniem. Zmiany nachylenia chronią przed całkowitym zlodowaceniem planety znajdujące się blisko zewnętrznych krawędzi ekosfery, zatem jeśli autorzy najnowszych badań mają rację, to ekosferę wokół gwiazd należy rozszerzyć o 10-20 procent, co oznacza, że gwałtownie wzrośnie liczba planet, na których może istnieć życie. Zmiany nachylenia osi oznaczają, że bieguny planet są kierowane w stronę gwiazdy i czapy lodowe gwałtownie topnieją. Bez takiej 'bazy lodowej' globalne zlodowacenie jest mniej prawdopodobne. Gwałtowne zmiany nachylenia zwiększają prawdopodobieństwo występowania na egzoplanetach wody w stanie ciekłym - mówi Rory Barnes, astronom z University of Washington. Orbity Ziemi i sąsiadujących planet znajdują się praktycznie w tej samej płaszczyźnie. Mamy jednak dowody na istnienie systemów, w których płaszczyzny orbit planet są nachylone względem siebie pod znacznym kątem. Właśnie w takich systemach może dochodzić do gwałtownych zmian osi planet. Naukowcy przeprowadzili symulacje komputerowe, podczas których wykorzystali planetę podobną do Ziemi, której towarzyszami są planety podobne do pozostałych członków Układu Słonecznego. Odkryliśmy, że brak stabilnego nachylenia osi nie musi oznaczać braku życia - mówi Barnes. Wyjątkiem jest obecność dużego księżyca, który może – przynajmniej blisko krawędzi ekosfery – uniemożliwić powstanie życia na planecie. Astronomowie, by lepiej wyjaśnić, jak duże znaczenie mają ich badania, mówią, że gdyby Ziemia była planetą, na której zachodzą duże zmiany nachylenia, to mogłaby znajdować się dalej od Słońca niż Mars, a i tak, przynajmniej okresowo, mogłoby istnieć na niej życie.
  16. U młodych dorosłych, którzy palą marihuanę co najmniej raz w tygodniu zauważono zmiany w kształcie i wielkości dwóch obszarów mózgu zaangażowanych w emocje i motywację. Wyniki badań, które ukazały się w Journal of Neuroscience, wskazują na potrzebę dokładniejszego przyjrzenia się skutkom długotrwałego wpływu niskich i średnich dawek marihuany na mózg. Zażywanie marihuany od dawna jest wiązane z upośledzeniem uwagi, zdolności do uczenia się, pamięci i motywacji. Gdy zwierzęta poddawano działaniu THC, głównego składnika aktywnego marihuany, zauważono zmiany w obrębie struktur mózgowych odpowiedzialnych za wyżej wymienione zdolności. Niewiele jednak wiadomo o skutkach zażywania niewielkich dawek przez młodzież i młodych dorosłych. Naukowcy chcieliby dowiedzieć się na ten temat więcej, gdyż marihuana jest najczęściej stosowanym nielegalnym środkiem odurzającym w USA. Z najnowszego National Survey on Drug Use and Mental Health wiadomo, że do jej zażywania w ostatnim czasie przyznaje się około 19 milionów osób. Może to wskazywać, że co najmniej tylu mieszkańców Stanów Zjednoczonych zażywa ją regularnie. Jodi Gilman, Anne Blood i Hans Breiter z Northwestern University i Massachusetts General Hospital/Harvard Medical School wykorzystali rezonans magnetyczny do porównania mózgów dwóch grup osób w wieku 18-25 lat. Naukowcy wzięli pod uwagę trzy cechy: rozmiary, kształt i gęstość jądra półleżącego i jądra migdałowatego. Badane grupy składały się z 20 osób każda. Jedna z grup przyznawała się do zażywania marihuany co najmniej raz w tygodniu, a do drugiej trafiły osoby, które albo nigdy w życiu jej nie próbowały, albo też miały z nią niewielki kontakt. Wcześniej osoby zażywające „trawkę” poddano badaniom psychiatrycznym, które wykluczyły, by któraś z nich była uzależniona od marihuany. Mimo to badania ujawniły znaczące różnice w budowie mózgu pomiędzy obiema grupami. Palaczy marihuany poproszono też, by oszacowali, ile narkotyku zażyli w ciągu trzech miesięcy i oraz ile dni palili. Porównanie tych danych z wynikami badań wykazało, że im większa była konsumpcja marihuany, tym większe nieprawidłowości w budowie mózgu. To podstawowe struktury w mózgu. One decydują o tym, czy otoczeniu nadajemy ocenę pozytywną czy negatywną i jakie w związku z tym podejmujemy decyzje - stwierdziła Anne Blood, profesor psychiatrii na Harvard Medical School i dyrektor Mood and Motor Control Laboratory w Massachusetts General. Wykorzystanie trzech metod obrazowania pozwoliło na uzyskanie możliwie pełnego obrazu, gdyż pewne zmiany mogą być widoczne np. w wielkości, ale nie w kształcie czy gęstości struktur mózgu. Zdaniem naukowców, zmiany wskazują, że mózgi palaczy marihuany adaptują się do ekspozycji na niewielkie ilości narkotyku. Niewykluczone, że obserwujemy w ten sposób, jak mózg uczy się narkotyku. Sądzimy, że do zmian takich dochodzi, gdy osoba badana znajduje się na drodze do uzależnienia - informuje Jodi Gilman, wykładowca psychologii na Harvard Medical School i badacz w Massachusetts General Center for Addiction Medicine. Uczona dodaje, że narkotyki mogą powodować, iż do mózgu jest uwalniane więcej dopaminy niż zapewniają jej pożywienie, seks czy interakcje społeczne. Dlatego też narkotyki wygrywają, gdyż zapewniają więcej przyjemności. Badania te podważają przekonanie, że rekreacyjne zażywanie marihuany nie wiąże się z negatywnymi konsekwencjami - stwierdził Hans Breiter, który jest profesorem psychiatrii i nauk behawioralnych na Northwestern University i psychiatrą w Northwestern Memorial Hospital. Ludzie myślą, że małe rekreacyjnie zażywane dawki nie stanowią problemu jeśli ktoś radzi sobie w pracy i szkole. Dane dowodzą, że to nieprawda - dodaje. « powrót do artykułu
  17. Produkując imprezowe lody o smaku viagry, brytyjska firma Lick Me I'm Delicious spełniła ponoć prośbę klienta. Każda, oczywiście niebieska, gałka smakołyku zawiera 25 mg sildenafilu i ma smak szampana. Producent podpisał umowę poufności, ale zdradza, że zamawiający był zadowolony z uzyskanego efektu. Właścicielem Lick Me I'm Delicious jest wynalazca kulinarny Charlie Harry Francis, który wychował się na południowowalijskiej farmie produkującej lody. Lody były specjalnością jego ojca, a mama poświęciła się cukiernictwu. Charlie chciał połączyć obie te dziedziny i tworzyć na oczach klientów szyte na miarę "kreacje". Pierwszy wynalazek Francisa - przenośna azotolodziarnia - narodził się w 2011 r. « powrót do artykułu
  18. Gdy naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Irvine przeszczepili do mózgu myszy z objawami i zmianami patologicznymi alzheimera genetycznie zmodyfikowane nerwowe komórki macierzyste (nKM), zauważyli dochodzi do rozkładu głównego składnika neurotoksycznych złogów - beta-amyloidu (Aβ). Podczas testów przedklinicznych wykazano, że metoda działa na 2 modelach mysich: 3xTg-AD i Thy1-APP. Warto zauważyć, że dotąd większość studiów dotyczyła tylko jednego modelu, a wyniki dla poszczególnych modeli się różniły. Szukając sposobów na chorobę Alzheimera, akademicy próbowali m.in. nasilić produkcję neprylizyny (NEP), proteolitycznego enzymu, który rozkłada beta-amyloid i wykazuje słabszą aktywność w mózgach chorych z alzheimeryzmem. Kalifornijczycy postanowili ocenić możliwości dostarczania NEP bezpośrednio do mysiego mózgu. Badania sugerują, że poziom neprylizyny spada z wiekiem i może przez to wpływać na ryzyko choroby Alzheimera. Skoro akumulacja amyloidu napędza alzheimeryzm, to korzystne będą terapie albo obniżające produkcję beta-amyloidu, albo nasilające jego rozkład, zwłaszcza jeśli zostaną wdrożone wystarczająco wcześnie - przekonuje prof. Mathew Blurton-Jones. Próbując obejść barierę krew-mózg, która utrudnia dostarczenie do mózgu leków czy białek terapeutycznych, naukowcy postanowili skorzystać z pomocy zmodyfikowanych nerwowych komórek macierzystych. Dwóm modelom mysim wstrzyknięto nKM z nadekspresją neprylizyny. Jak zaznaczają przedstawiciele zespołu Blurtona-Jonesa, zmodyfikowane nKM wytwarzały 25 razy więcej neprylizyny od kontrolnych komórek macierzystych (pod pozostałymi względami obie grupy komórek były takie same). Komórki zmodyfikowane genetycznie i kontrolne przeszczepiano do 2 różnych części formacji hipokampa, w tym do podpory (łac. subiculum). Okazało się, że u gryzoni ze zmodyfikowanymi nKM znacząco zmniejszyła się liczba blaszek amyloidowych. Efekt utrzymywał się nawet miesiąc po przeszczepie. W przyszłości naukowcy chcą sprawdzić, czy ich metoda wpływa na rozpuszczalny Aβ i czy proponowane podejście poprawia funkcjonowanie poznawcze w większym zakresie niż przeszczep niezmodyfikowanych nerwowych komórek macierzystych. « powrót do artykułu
  19. Do Ziemi zbliża się satelita ISEE-3/ICE, zasłużone dla nauki urządzenie, które opuściło naszą planetę niemal 40 lat temu. ISEE-3 (International Sun-Earth Explorer) to jeden z trzech satelitów, które były wspólnym projektem NASA i Europejskiej Agencji Kosmicznej. Był on pierwszym w historii satelitą umieszczonym w punkcie libracyjnym L1. Punkty libracyjne, zwane też punktami Lagrange'a to miejsca w przestrzeni w układzie dwóch ciał powiązanych grawitacją, w których ciało może pozostawać w spoczynku względem dwóch ciał. W układzie Ziemia-Słońce znajduje się pięć takich punktów, a L1 to punkt pomiędzy naszą planetą, a gwiazdą. ISEE-3 przebywał w L1 w latach 1978-1984 i badał tam interakcję pomiędzy wiatrem słonecznym a ziemską magnetosferą. Dzięki niemu naukowcy lepiej zrozumieli zjawiska, które mogą wpływać na działanie satelitów. W 1984 roku ISEE-3 otrzymał nową nazwę – International Cometary Explorer (ICE) i nowe zadanie, które wykonał wzorowo przelatując we wrześniu 1985 roku przez warkocz komety Giacobiniego-Zinnera. Był pierwszym wyprodukowanym przez człowieka urządzeniem, które dokonało takiego wyczynu. Już pół roku później, w marcu 1986 spotkał się z Kometą Halleya. Później w latach 1991-1997 miał za zadanie obserwację Słońca i dalsze badanie dwóch wspomnianych komet. Oddalił się od Ziemi tak bardzo, że skuteczna komunikacja z nim nie była możliwa. Na początku swojej misji przesyłał on dane z prędkością 2048 bps. Podczas spotkania z Giacobini-Zinner prędkość wysyłania informacji spadła do 1024 bps, pod koniec 1985 roku było to już 512 bps, by po dalszych spadkach zmniejszyć się do zaledwie 64 bitów na sekundę w roku 1991. Niedawno znowu odebrano sygnały na tyle dobrej jakości, by stwierdzić, że ISEE-3/ICE nadal znajduje się na zadanej orbicie i pracuje, chociaż nie wiadomo, w jakim jest stanie. W sierpniu 2014 roku satelita znajdzie się najbliżej Ziemi, by później znowu oddalić się od naszej planety. W czasach gdy powstawał ISEE-3/ICE był bardzo nowoczesnym urządzeniem wykorzystującym pasmo S i zbierającym dane o wietrze słonecznym co 40 minut. Obecnie produkowane satelity zbierają dane kilka razy na sekundę. « powrót do artykułu
  20. Nowe studium Women's Health Initiative (WHI) nie wykazało znaczącego związku między poziomem witaminy D we krwi a objawami menopauzy. Amerykanie analizowali związek między stężeniem witaminy D a liczbą objawów menopauzy (m.in. uderzeń gorąca, potów nocnych czy zaburzeń koncentracji uwagi) u 530 kobiet biorących udział w jednym z testów WHI. Zespół, którego sprawozdanie ukazało się online w piśmie Menopause, zdecydował się zbadać tę kwestię, bo wcześniejsze studia wskazywały, że w przypadku raka piersi u pacjentek z większym poziomem witaminy D występuje m.in. mniej uderzeń gorąca. Zauważono także, że w innych grupach osób suplementacja witaminą D może poprawić nastrój. Skądinąd wiadomo również, że witamina D zabezpiecza przed wyczerpaniem serotoniny, która bierze udział w regulacji temperatury ciała, a niedobór witaminy D skutkuje niekiedy bólami mięśni i stawów. Ważną sprawą jest też to, że estrogeny aktywują witaminę D, a jak wiadomo, jedną ze zmian towarzyszących przekwitaniu jest ustanie jajnikowej syntezy tych hormonów. Początkowo związek między poziomem witaminy D a liczbą objawów menopauzy znajdował się na granicy istotności statystycznej, ale później, po wzięciu poprawki na różne czynniki, zniknął. Nie natrafiono również na znaczący związek między konkretnymi symptomami przekwitania a witaminą D. Autorzy studium zaznaczają jednak, że uzyskali wystarczającą ilość danych od stosunkowo małej próby, w dodatku kobiety, których średni wiek wynosił 66 lat, przeszły menopauzę ok. 16 lat temu i uderzenia gorąca czy nocne poty występowały zaledwie u 27% z nich. Wg naukowców, warto by było przyjrzeć się grupie przechodzącej właśnie klimakterium. « powrót do artykułu
  21. Czternastego maja 2013 r. na leżącej na macedońskim jeziorze Prespa wyspie Gołem Grad znaleziono martwą młodą samicę żmii nosorogiej (Vipera ammodytes), z której ściany ciała, ok. 3,5 cm nad kloaką, wystawała głowa skolopendry paskowanej (Scolopendra cingulata). Autorzy artykułu z pisma Ecologica Montenegrina podają, że całkowita długość węża wynosiła 20,3 cm, a skolopendry 15,4. Zaskoczony zespół Dragana Arsovskiego podkreśla, że ofiara ważyła więcej od napastniczki. Wij stanowił 84% długości tułowia żmii, 112% jej szerokości i aż 114% wagi ciała. Ponieważ w czasie sekcji nie natrafiono na żadne narządy wewnętrzne samicy - zachowała się tylko ściana ciała, a całą jego jamę zajmowała skolopendra - naukowcy zaczęli przypuszczać, że pseudoofiara uszkodziła je na drodze mechanicznej bądź chemicznej. Na wyspie Gołem Grad dorosłe żmije żywią się jaszczurkami, zaskrońcami rybołowami i małymi królikami, a osobniki młodociane jaszczurkami i S. cingulata. Wiele wskazuje jednak na to, że w tym konkretnym przypadku samiczka nie doceniła wielkości i możliwości przeciwnika. Prawdopodobnie połknęła żywą skolopendrę, która później niemal zdołała się wygryźć na wolność. « powrót do artykułu
  22. Amerykańskie służby wywiadowcze poparły starania firmy DigitalGlobe, która chce udostępniać na zasadach komercyjnych zdjęcia satelitarne o bardzo wysokiej rozdzielczości. Firma od wielu lat stara się przekonać rząd USA, by ten pozwolił jej na sprzedaż takich zdjęć. Dotychczas jednak amerykańskie agendy rządowe nie wyrażały na to zgody obawiając się, że stracą w ten sposób przewagę polegającą na dostępie do zdjęć o tak wysokiej rozdzielczości. Sytuacja uległa jednak zmianie, gdyż zaczęło pojawiać się coraz więcej nieamerykańskich przedsiębiorstw, które fotografują z kosmosu Ziemię. Pojawiły się obawy, że DigitalGlobe, z której usług korzysta m.in. Google, straci rynek w starciu z konkurencją oferującą coraz doskonalsze zdjęcia. James Clapper pełniący funkcję dyrektora służb wywiadowczych powiedział, że podległe mu służby zgadzają się, by DigitalGlobe sprzedawała fotografie o większej rozdzielczości. Oświadczenie to zostało z zadowoleniem przyjęte przez władze firmy, która od wielu miesięcy prosi o zgodę na sprzedawanie zdjęć, na których widoczne są obiekty wielkości powyżej 25 centymetrów. Obecnie może wykonywać fotografie o dwukrotnie mniejszej rozdzielczości. Na razie nie wiadomo, na jaką rozdzielczość zgodzą się służby Clappera. Tymczasem Letitia Long, dyrektor National Geospatial-Intelligence Agency stwierdziła, że nie widzi przeszkód, by DigitalGlobe mogło sprzedawać zdjęcia o rozdzielczości 25 cm. Obecnie firma przygotowuje się do wystrzelenia satelity, który wykona zdjęcia prezentujące szczegóły wielkości 31 cm. WorldView 3 trafi na orbitę w sierpniu. Nie wiadomo, kiedy zapadnie ostateczna decyzja dotycząca zgody na sprzedaż fotografii. « powrót do artykułu
  23. Tripterygium wilfordii Hook f. (TWH), roślina od dawna stosowana w chińskiej medycynie, jest skuteczniejszym środkiem na reumatoidalne zapalenie stawów (RZS) niż często wybierany przez lekarzy metotreksat (MTX). W ramach studium 207 pacjentów z reumatoidalnym zapaleniem stawów losowano do 3 grup. Jedna zażywała raz w tygodniu 12,5 mg metotreksatu, druga trzy razy dziennie 20 mg TWH, trzeciej podawano i TWH, i MTX. Jeśli po 12 tyg. u pacjentów z grupy monoterapeutycznej (1. lub 2.) spadek wskaźnika aktywności choroby w 28 stawach DAS28 (Disease Activity Score in 28 joints) był niższy niż 30%, przenoszono ich do grupy 3. Skuteczność terapii określano, wyliczając odsetek osób spełniających po 24 tygodniach kryterium ACR50; chodzi o zmniejszenie o co najmniej 50% liczby bolesnych i spuchniętych stawów oraz wartości 3 z 5 parametrów: ogólnej aktywności choroby w ocenie chorego, ogólnej aktywności choroby w ocenie lekarza, natężenia bólu w ocenie chorego, stężenia białka C-reaktywnego (CRP) i stopnia niesprawności. Wśród 174 osób, które ukończyły studium, ACR50 udało się osiągnąć 55% pacjentów z grupy TWH i 46% chorych z grupy MTX. Największa poprawa nastąpiła jednak w grupie MTX+TWH, gdzie aż 77% badanych osiągnęło ACR50. Choć wcześniejsze badania wskazywały na potencjalne skutki uboczne winorośli boga piorunów (lei gong teng), bo tak się po mandaryńsku nazywa TWH, autorzy najnowszego raportu z Annals of the Rheumatic Diseases twierdzą, że były one podobne u chorych zażywających TWH oraz MTX i dotyczyły głównie przewodu pokarmowego. W grupach TWH, MTX i MTX+TWH u, odpowiednio, 7, 3 i 5 kobiet wystąpiły nieregularne miesiączki. Eksperyment, któremu szefował Xuan Zhang, reumatolog z Peking Union Medical College Hospital, ma kilka słabych stron. Po pierwsze, choć do weryfikacji wyników zatrudniono zewnętrznych konsultantów, to i pacjenci, i lekarze wiedzieli, kto trafił do jakiej grupy (studium nie było podwójnie ślepe). Po drugie, badanie trwało zbyt krótko, by stwierdzić, czy choroba została zahamowana, czy objawy jedynie zelżały. Po trzecie, dawka MTX była dostosowana do standardów azjatyckich (w naszym kręgu kulturowym jest ona zazwyczaj wyższa). « powrót do artykułu
  24. Amerykańskie telekomy, producenci smartfonów i tabletów oraz organizacje przemysłowe ustąpili pod naciskiem polityków oraz organów ścigania i mają zamiar wprowadzić w urządzeniach programowy „kill switch”. To mechanizm, który pozwoli użytkownikowi na zdalne zablokowanie skradzionego tabletu czy smartfonu. Użytkownik, który padł ofiarą kradzieży mógłby dzięki temu uczynić urządzenie bezużytecznym. Zdaniem pomysłodawców takiego rozwiązania, zmniejszy to liczbę rabunków i napadów rabunkowych, dokonywanych często z użyciem broni palnej czy noża. W San Francisco ponad połowa, a w Nowym Jorku 20% ulicznych kradzieży to kradzieże właśnie smartfonów i tabletów. Przemysł odrzucał dotychczas takie pomysły twierdząc, że jeśli np. użytkownik przypadkowo uruchomi „kill switch”, straci swoje urządzenie. Jednak po latach nacisków zarówno Senat, Izba Reprezentantów jak i Kalifornijski Senat Stanowy zaczęły rozważać wprowadzenie przepisów, które wymuszałyby stosowanie takich rozwiązań. Biznes postanowił więc działać z wyprzedzeniem i umówić się dobrowolnie. Propozycje wysunięte przez przemysł nie wszystkich jednak przekonują. Senator Leno z Kalifornijskiego Senatu Stanowego krytykuje ja za wprowadzenie elementu dobrowolności. Odpowiednie oprogramowanie byłoby albo wgrane na urządzenie, ale nie zainstalowane, albo udostępnione w sieci. To użytkownik decydowałby, czy chce je stosować. Tymczasem zdaniem Leno należy zmusić producentów i telekomy do domyślnego instalowania i włączania takich rozwiązań, a nie dawać wybór. Ponadto przemysł proponuje, by „kill switch” znalazł się w urządzeniach wyprodukowanych po czerwcu 2015 roku. Prawodawcy chcą, by był on obecny w urządzeniach sprzedawanych od początku przyszłego roku. Prokurator okręgowy San Francisco i prokurator stanowy stanu Nowy Jork wydali oświadczenie, w którym czytamy: Gorąco zachęcamy CTIA [to organizacja skupiająca operatorów sieci komórkowych – red.] i jej członków, by kill switch był domyślnie włączony na wszystkich urządzeniach, by nie polegać na decyzji użytkowników. [...] Przemysł ma obowiązek chronienia konsumentów już teraz, a nie czekania do przyszłego roku. « powrót do artykułu
  25. Z artykułu opublikowanego w Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) dowiadujemy się, że zanieczyszczenia pochodzące z Azji wzmagają siłę zimowych burz na północnym zachodzie Pacyfiku i wpływają na pogodę nad Ameryką Północną. Naukowcy z należącego do NASA Jet Propulsion Laboratory stwierdzili, że obecnie zimowe burze nad północno-zachodnią częścią Oceanu Spokojnego są o 10% silniejsze niż przed 30 laty, kiedy chiński boom gospodarczy jeszcze się nie rozpoczął. Zjawisko to najsilniej wpływa na Amerykę Północną. Coraz większe zanieczyszczenie powietrza w krajach azjatyckich nie jest wyłącznie lokalnym problemem, wpływa ono na inne części świata - mówi główny autor badań, Yuan Wang. W ciągu ostatnich dekad kraje azjatyckie gwałtownie zwiększyły emisję aerozoli. W przypadku Chin, które stały się największym na świecie konsumentem węgla, wzrost jest dramatyczny. Zanieczyszczenie powietrza w Pekinie przekracza normy zalecane przez WHO aż 400-krotnie. Naukowcy stworzyli komputerowy model sześciu różnych aerozoli w atmosferze i badali ich wpływ na formowanie się chmur, opady oraz pogodę na Ziemi. Zauważyli, że największy wpływ na burze nad Pacyfikiem mają aerozole siarki, które zwiększają kondensację wody w chmurach. Zdaniem Wanga niezwykle chłodne zimy na wschód od Gór Skalistych mogły zostać spowodowane napędzanymi przez zanieczyszczenia cyklonami znad Pacyfiku oraz znajdującymi się na północy obszarami wysokiego ciśnienia. Zjawiska te wypchnęły zimne powietrze na południe tworząc tzw. wir polarny. Jednocześnie to właśnie one spowodowały, że na Alasce tegoroczna zima była wyjątkowo ciepła. Chłodna zima w USA ma prawdopodobnie coś wspólnego z silniejszymi cyklonami nad Pacyfikiem - mówi Wang. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...