-
Liczba zawartości
37589 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Kofeinę i pochodne kofeiny uznaje się za potencjalne środki przeciwnowotworowe, jednak stężenia potrzebne do zabicia komórek nowotworowych mogłyby zaszkodzić także komórkom zdrowym. Podobnie mają się sprawy ze złotem. Stąd pomysł Angeli Casini i Michela Picqueta, by połączyć jedno z drugim i wybiórczo niszczyć komórki zmieniono chorobowo. Naukowcy stworzyli serię 7 nowych związków. Nazwali je bazującymi na kofeinie kompleksami złota(I) z N-heterocyklicznymi karbenami (ang. N-heterocyclic carbenes, NHC). Stwierdzili, że w określonych stężeniach jeden z nich niszczy komórki ludzkiego raka jajnika, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Co istotne, związek obiera na cel związane z nowotworem sekwencje kwadrupleksowe. « powrót do artykułu
-
Naukowcy odtworzyli koleje życia tajemniczej mumii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Tajemnicza mumia, o której początkowo myślano, że pochodzi z niemieckich bagien, jest młodą kobietą złożoną w ofierze w Ameryce Południowej ok. 500 lat temu. Doznała ona tępego urazu głowy. Prawdopodobnie jej szczątki sprowadziła do Europy bawarska księżniczka Therese von Bayern, która w 1898 r. zorganizowała ekspedycję do Peru. Z zapisków magnatki wynika, że przywiozła stamtąd 2 mumie. Brak informacji o miejscu złożenia artefaktów albo zostały one utracone. Mimo to jest możliwe, że jedna z mumii trafiła do z Instytutu Anatomii Uniwersytetu Ludwiga Maximiliana w Monachium, a w 1970 r. przeniesiono ją do Bawarskiej Kolekcji Archeologicznej. Dzięki doskonałemu zachowaniu tkanek miękkich naukowcy zauważyli patologicznie zgrubiałą ścianę serca i odbytnicy (skany z tomografii komputerowej ujawniły okrężne pogrubienie ściany odbytnicy do 1,2 cm). Zasugerowaną w ten sposób chorobę Chagasa potwierdziło m.in. badanie DNA. Wiele wskazuje na to, że nawet gdyby nie złożono jej w ofierze, dziewczyna i tak wkrótce by zmarła. Ze zdjęć z tomografii komputerowej wynika, że ofierze, która ledwo przekroczyła dwudziestkę, zadano silny cios w środek twarzy. Pasożyt [świdrowiec Trypanosoma cruzi] żyje [...] w ścianach z glinianych cegieł, nie w domach kamiennych czy lepiej wyposażonym, czystszym otoczeniu - opowiada prof. Andreas Nerlich z Uniwersytetu w Monachium, uzasadniając domniemane pochodzenie kobiety z niższych warstw społecznych. Datowanie radiowęglowe wykazało, że mumia pochodzi z 1451-1642 r. Analiza wzorców izotopów azotu i wodoru zademonstrowała, że dieta kobiety obfitowała w produkty pochodzenia morskiego. Jadała ona też rośliny przeprowadzające fotosyntezę C4. W połączeniu z zakażeniem endemicznym dla Ameryk pasożytem, charakterystyczną dla Inków deformacją czaszki czy przewiązaniem warkoczy włóknami z włosia wielbłądowatych z Nowego Świata, oznaczało to zamieszkiwanie przez ofiarę rytualnego mordu wybrzeża (lub rejonów w jego pobliżu) południowego Peru albo północnego Chile. Ciało pochowano w ciepłym i suchym piaszczystym regionie, przez co uległo naturalnej mumifikacji. « powrót do artykułu -
W grudniu ubiegłego roku Europejska Agencja Kosmiczna (ESA) wystrzeliła na orbitę obserwatorium Gaia, wyposażone w aparat o rozdzielczości 940 megapikseli. To najpotężniejsze urządzenie tego typu znajdujące się w przestrzeni kosmicznej, znalazło się na odpowiedniej orbicie i jest gotowe do rozpoczęcia obserwacji. Naukowcy mają nadzieję, że podczas trwającej pięć lat misji Gaia skataloguje niemal miliard gwiazd. Zadaniem Gai jest katalogowanie gwiazd znajdujących się w Drodze Mlecznej. Obserwatorium weźmie na celownik miliard najjaśniejszych obiektów i określi ich położenie w przestrzeni oraz prędkość. Zmierzy też temperaturę, masę i skład chemiczny każdej z gwiazd. Gaia wyposażona jest w dwa teleskopy. Co 63 dni każdy z nich przeskanuje cały nieboskłon. Teleskopy zauważą obiekty, których jasność będzie 400 000 razy mniejsza od jasności najsłabiej świecących gwiazd możliwych do zaobserwowania gołym okiem. ESA już wcześniej dokonała masowego katalogowania gwiazd. W latach 90. ubiegłego wieku w ramach misji Hipparcos wyznaczono odległość do 2,5 miliona gwiazd. Urządzenia Gai pozwalają na zauważenie obiektów 1000-krotnie mniej jasnych niż te, które oglądał Hipparcos. Gaia znajduje się obecnie w odległości około 1,5 miliona kilometrów od Ziemi. Jest odwrócona tyłem do Słońca i do naszej planety, dzięki czemu może obserwować m.in. asteroidy o orbitach przebiegających pomiędzy Ziemią a Słońcem. Asteroidy takie mogą potencjalnie uderzyć w Ziemię, a są bardzo trudne do obserwacji z powierzchni planety. « powrót do artykułu
-
W czasie dwóch osobnych wystąpień na konferencji SPIE Lithography, przedstawiciele Intela i TSMC ożywili oczekiwania na rozwój litografii w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV). Z technologią tą od dawna łączy się wielkie nadzieje. Ma ona pozwolić na produkcję coraz mniejszych elementów elektronicznych. Jednak od dłuższego już czasu trudno optymistycznie patrzeć na przyszłość EUV. Wcześniej związany z nią entuzjazm był tak olbrzymi, że prognozowano, iż przemysł będzie korzystał z litografii w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie już od 2007 roku. Dotychczas jednak technologia ta nie została wdrożona. Teraz Intel i TSMC twierdzą, że około roku 2017 dzięki EUV będą produkowały 10- i 7-nanometrowe układy scalone. Mark C. Philips, odpowiedzialny w Intelu za litografię, mówi, że produkcja układów scalonych staje się walką o każdy nanometr, której nie można prowadzić bez rygorystycznych, popartych matematyką badań. Zdradził przy okazji, że holenderski ASML, największy na świecie producent urządzeń do litografii, opracował nowe narzędzie analityczne pozwalające wyłapywać błędy w układach scalonych przyszłości. Aby objaśnić jeden tylko problem rozwiązywany przez nowe narzędzie trzeba by zapisać wzorami około 10 stron, stwierdził Philips. Nowe narzędzie będzie kluczem do wykorzystania tzw. litografii komplementarnej, która łączy współczesną litografię zanurzeniową z EUV. O tym, jak wielkie znaczenie dla przemysłu IT mają prace podjęte przez ASML niech świadczy fakt, że w 2012 roku Intel zainwestował w tę firmę 4 miliardy dolarów, a TSMC miliard USD. Pieniądze te mają posunąć badania naprzód. Obecnie przed litografią EUV stoją dwa główne problemy. Pierwszym jest konieczność opracowania źródła zasilania dla maszyny naświetlającej około 200 plastrów krzemowych na godzinę. Osiągnięcie takiej wydajności jest konieczne, by cały proces był ekonomicznie uzasadniony. Inżynierowie marzą o 250-watowym źródle. Na razie udało się zaprezentować 10-watowe źródła pracujące przez 20% czasu działania maszyny. Mają nadzieję, że wkrótce opracują źródło 30-watowe, zdolne do ciągłej pracy. Początkowo planowano, że informacje o takim źródle zostaną zaprezentowane podczas SPIE Lithography, jednak inżynierowie popełnili błąd podczas podłączania 200-kilowatowego lasera i doszło do uszkodzenia maszyny litograficznej. Drugi problem to eliminacja błędów w maskach wykorzystywanych przy EUV. ASLM powołało nowy zespół roboczy, który zajmuje się tylko i wyłącznie udoskonaleniem masek. Firma nawiązała w tym celu współpracę z innym holenderskim przedsiębiorstwem – Philipsem.. « powrót do artykułu
-
Ostrość wzroku szczurów i myszy jest największa, gdy zwierzęta te patrzą w dół. Zespół z Brown University odkrył, że kiedy bodziec wzrokowy jest rzutowany na podłogę, a nie ścianę labiryntu, zwierzęta opanowują rozwiązanie w 1/4-1/6 zwykłej liczby powtórzeń. Choć o tym, że szczury zwracają większą uwagę na bodźce prezentowane w pobliżu gruntu, wiedziano od czasu klasycznych eksperymentów Karla Spencera Lashleya, naukowcy dopiero niedawno zdobyli się na zmianę paradygmatu badań. W odróżnieniu od naczelnych, gryzonie nie mają dołka środkowego siatkówki, lecz w ich górnej siatkówce znajduje się większe zagęszczenie komórek zwojowych i fotoreceptorów. Wskazuje to, że lepiej postrzegają obiekty z dolnej części pola widzenia - wyjaśnia prof. Rebecca Burwell. Burwell opublikowała swój pierwszy artykuł nt. labiryntu z wyświetlaniem na podłodze w 2009 r. Od tamtej pory posługuje się tą metodą. Do niej należą prawa intelektualne. Pani profesor wspomina o firmie zainteresowanej licencjonowaniem. « powrót do artykułu
-
Uścisk dłoni pomaga określić wskaźnik przeżywalności pacjentów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Kanadyjscy naukowcy stwierdzili, że uścisk dłoni pozwala ocenić siłę i jakość życia pacjentów z oddziałów intensywnej opieki medycznej. W studium opublikowanym na łamach pisma Support Care Cancer prof. Robert Kilgour z Concordia University i współpracownicy z Laboratorium Osiągów i Żywienia McGill University potwierdzili, że istnieje związek między siłą chwytu a wskaźnikiem przeżycia. Akademicy prosili 203 pacjentów z zaawansowanymi nowotworami o ściśnięcie dynamometru dominującą dłonią. Opisywana metoda wymaga minimalnego przenośnego wyposażenia i jest praktyczna. To jedna z kilku miar pozwalających kategoryzować pacjentów wg powagi stanu. Pomaga określić, jakie interwencje - kliniczne, żywieniowe czy funkcjonalne - mogłyby być potrzebne. O ile inne metody bazują na samoocenie pacjenta lub odnoszą się do powiązanych z chorobą czynników, takich jak spadek wagi, o tyle test chwytu bezpośrednio dotyczy siły organizmu. Lekarze zwykle klasyfikują pacjentów za pomocą percentyli. Kilgour uważa, że test chwytu pomoże wszystkim kategoriom chorych, a zwłaszcza tym z 25. percentyla. Na tym etapie nawet stosunkowo drobna interwencja, np. rozpoczęcie ćwiczeń czy zmiana diety, może sporo zmienić w zakresie zdrowia fizycznego i psychicznego. « powrót do artykułu -
NASA poinformowała, że Teleskop Keplera odkrył 715 nowych planet. Krążą one wokół 305 gwiazd. Odkryć dokonano dzięki analizie danych dostarczonych przez teleskop pomiędzy majem 2009 a marcem 2011 roku. Niemal 95% nowo odkrytych planet to obiekty mniejsze od Neptuna, co oznacza, że znacznie zwiększyła się liczba znanych planet pozasłonecznych przypominających wielkością Ziemię. Zespół pracujący przy Keplerze wciąż zadziwia nas uzyskiwanymi wynikami. Te nowe planety i systemy planetarne wyglądają nieco podobnie do naszego. To wróży świetlaną przyszłość przed badaczami, którzy będą mieli do dyspozycji Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba, i za jego pomocą będą badali nowe światy - powiedział John Grunsfeld, odpowiedzialny w NASA za Science Mission Directorate. Przed czterema laty Kepler zaczął ogłaszać odkrycie najpierw setek, a potem tysięcy kandydatów na planety – ale to byli tylko kandydaci. Teraz opracowaliśmy metodę grupowej weryfikacji danych, dzięki czemu możemy ogłaszać odkrycia olbrzymich liczby planet - stwierdził Jack Lissauer, jeden z naukowców stojących na czele zespołu pracującego przy Keplerze. Cztery z nowo odkrytych planet to obiekty mniejsze niż 2,5-krotność średnicy Ziemi. Znajdują się one w ekosferze swoich gwiazd, a zatem w takiej odległości, która pozwala na istnienie na planetach wody w stanie ciekłym. Jedna z tych planet – Kepler-296f – jest zaledwie dwukrotnie większa od Ziemi i krąży wokół gwiazdy, która jest o połowę mniejsza od Słońca i 20-krotnie mniej jasna. Naukowcy nie wiedzą jeszcze, czy Kepler-296f to gazowa planeta otoczona wodorowo-helową atmosferą, czy też znajdują się na niej głębokie oceany. Obecnie wiemy, że nowo odkryte planety w systemach z wieloma planetami są małe, ich orbity są płaskie i okrągłe, przypominają naleśniki - stwierdził Jason Rowe z SETI Insitute. Teleskop Keplera odkrył już w sumie 1676 planet pozasłonecznych. « powrót do artykułu
-
Wirtualna rekonstrukcja szkoły gladiatorów znad Dunaju
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Naukowcy stworzyli cyfrową rekonstrukcję rzymskiej szkoły gladiatorów (ludus gladiatorius) z położonego nad Dunajem Carnuntum. Ponoć szkoła dorównywała wielkością Ludus Magnus z Rzymu. W 2011 r. austriaccy archeolodzy zastosowali nieinwazyjne metody, m.in. indukcję elektromagnetyczną czy georadar, na terenie, gdzie na powierzchni niewiele było widać. Dzięki temu odkryto pozostałości szkoły gladiatorów z indywidualnymi komórkami dla uczniów i okrągłą areną ćwiczebną. Autorzy artykułu z pisma Antiquity podkreślają, że dziś badań archeologicznych nie utożsamia się już z wykopaliskami. Carnuntum, stolicę rzymskiej prowincji Pannonia, badano w ten sposób pod koniec XIX i w XX w. Odsłonięto wtedy m.in. fortecę legionistów i cywilną osadę (municypium). « powrót do artykułu -
U wybrzeży Kanady znaleziono radioaktywne izotopy pochodzące z elektrowni w Fukushimie. O odkryciu poinformowano podczas corocznego spotkania jednej z grup roboczych Amerykańsiej Unii Geofizycznej. Na konferencji prasowej naukowcy zdradzili, że w pobliżu Vancouver znaleziono cez-134 i cez -137. Koncentracja obu pierwiastków jest znacznie niższa niż kanadyjskie normy bezpieczeństwa dla wody pitnej. Z kolei badania u wybrzeży USA dowodzą, że radioaktywne elementy z Fukushimy nie dotarły jeszcze do stanów Waszyngton, Kalifornia i Hawaje. Mamy dane z ośmiu lokalizacji. Odkryliśmy tam cez-137, ale nie ma jeszcze cezu-134 - powiedział Ken Buessler z Woods Hole Oceanographic Institute. Wskutek awarii w Fukushimie do środowiska naturalnego trafiły liczne izotopy promieniotwórce, w tym jodyna-131, cez-134 i cez-137. Okres półrozpadu cezu-137 wynosi 30 lat i pierwiastek pozostaje przez dekady w środowisku. Natomiast cez-134 rozpada się w ciągu dwóch lat. Jest on więc dobrym wskaźnikiem zanieczyszczenia przez Fukushimę. W Północnym Pacyfiku jedynym źródłem cezu-134 jest Fukushima - wyjaśnia Buessler. Cez-137 pochodzi również z testów broni jądrowej i działających elektrowni atomowych. Naukowcy, który badają zanieczyszczenia z Fukushimy stwierdzili, że w czerwcu ubiegłego roku w pobliżu Vancouver koncentracja cezu-134 wynosiła 0,9 bekereli na metr sześcienny. Cały cez znajdował się na głębokości od 0 do 100 metrów. Uczeni czekają teraz na wyniki badań z lutego bieżącego roku. Dla porównania, w USA normy dla wody pitnej dopuszczają zanieczyszczenie cezem rzędu 28 bekereli na galon, czyli 7400 Bq na metr sześcienny. Poziom zanieczyszczenia wybrzeży USA cezem-137 wynosi od 1,3 do 1,7 bekereli na metr sześcienny. To poziom odpowiadający zanieczyszczeniu przez testy broni jądrowej, co wskazuje, że cez z Fukushimy nie dotarł do Stanów Zjednoczonych. Różne modele dotyczące zanieczyszczenia środowiska przez Fukushimę wskazują, że promieniotwórcze pierwiastki zaczną docierać do zachodniego wybrzeża USA na początku bieżącego roku, a szczyt ich koncentracji przypadnie na rok 2016. Modele różnią się, co do szczytowych wartości zanieczyszczeń. Przewidują one, że w 2016 roku na każdy metr sześcienny wody koncentracja cezu wyniesie od 2 do 27 Bq. W Morzu Bałtyckim po katastrofie w Czernobylu zanotowano 1000 Bq. « powrót do artykułu
-
Niewykluczone, że w przyszłości na nasze narządy będą nakładane "szyte na miarę" pokrowce, które będą monitorować ich stan czy leczyć choroby. Pierwszym krokiem w tym kierunku jest wyposażona w 68 mikroczujników silikonowa pochewka na serce, którą zespół Johna Rogersa z University of Illinois w Urbana-Champaign dopasował do wydrukowanej na drukarce 3D dokładnej kopii króliczego serca. Później przeniesiono ją na bijące poza organizmem zwierzęcia prawdziwe serce. Jak podkreślają naukowcy, bardzo istotne było uzyskanie prawidłowego ciśnienia. Zbyt wysokie zaburzyłoby bowiem bicie organu. Porównując dane z czujników z wynikami różnych metod obrazowania, Amerykanie stwierdzili, że można w ten sposób dokładnie określić temperaturę, aktywność elektryczną i pH różnych okolic serca. Autorzy artykułu z pisma Nature Communications podkreślają, że pokrowiec można wyposażyć w elektrody, które stymulowałyby serce, zastępując tradycyjny rozrusznik. Obecnie zespół Rogersa pracuje nad tym, by gdy implant nie będzie już potrzebny, pokrowiec i elektronika się rozpuściły. Twardym orzechem do zgryzienia pozostaje zasilanie elektroniki. Na razie proponowane są 2 rozwiązania: bateria, która także byłaby wbudowana w membranę i zasilanie bezprzewodowe ze źródła zlokalizowanego poza organizmem. Ekipa myśli o przystosowaniu rozwiązania do innych narządów, w tym mózgu. O ile jednak "opakowanie" serca da się stosunkowo łatwo przeprowadzić w czasie operacji, o tyle przez ograniczoną przestrzeń w przypadku mózgu zadanie mocno się komplikuje. Mimo to Rogers przekonuje, że przydatne będzie nawet częściowe powleczenie. W ciągu kilku miesięcy naukowcy chcieliby zacząć testy na zwierzętach. « powrót do artykułu
-
Spike Aerospace planuje zastąpić okna kabiny pasażerskiej odrzutowca ponaddźwiękowego S-512 wyświetlaczami. Na całym samolocie mają być zainstalowane mikrokamery. Obraz z nich będzie montowany, by zapewnić podróżującym zapierające dech w piersiach panoramy. Na swoim blogu firma zapewnia, że pasażerowie będą mogli przyciemnić obraz albo zastąpić sceny rozgrywające się w czasie rzeczywistym zdjęciami przechowywanymi przez system. Okna wymagają dodatkowego wsparcia konstrukcyjnego i zwiększają wagę odrzutowca. Dzięki rozwiązaniu Spike Aerospace można wyeliminować wszystkie te kwestie. Dodatkowym plusem, związanym z większą opływowością zewnętrza kadłuba, jest zmniejszenie oporu. S-512, pierwszy biznesowy odrzutowiec ponaddźwiękowy, nie wejdzie jednak w skład floty przed 2018 r. Szacuje się, że będzie kosztować ok. 80 mln dol. Wg przedstawicieli firmy, z 18 osobami na pokładzie będzie w stanie pokonać odległość dzielącą Londyn i Nowy Jork w 3-4 godziny. Imponują także prędkość podróżna i maksymalna, które wynoszą, odpowiednio, 1,6 oraz 1,8 macha. « powrót do artykułu
-
Kwas octowy wygrywa z lekoopornymi prątkami gruźlicy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Kwas octowy zabija prątki (Mycobacterium), w tym wysoce oporne prątki gruźlicy (Mycobacterium tuberculosis). Międzynarodowy zespół z Wenezueli, Francji i USA twierdzi, że kwas octowy mógłby być tanim i nietoksycznym środkiem dezynfekującym przeciwko lekkopornym prątkom gruźlicy i innym trudnym do zwalczenia mykobakteriom. Do dezynfekowania hodowli prątków gruźlicy i próbek klinicznych wykorzystuje się często chlorowy wybielacz, ale ma on swoje minusy - jest toksyczny i wywołuje korozję. Niestety, jak argumentują autorzy artykułu z pisma mBio, inne skuteczne odkażacze mogą być zbyt drogie dla laboratoriów z biednych krajów, gdzie gruźlica przede wszystkim występuje. Prątki kojarzą się gruźlicą czy trądem, lecz prątki niegruźlicze [ang. non-tuberculous mycobacteria, NTM] występują powszechnie w środowisku, nawet w wodzie do picia, i są oporne na często wykorzystywane środki dezynfekujące. Kiedy skażą miejsce przeprowadzania operacji chirurgicznych czy kosmetycznych, powodują poważne infekcje. Z natury oporne na większość antybiotyków, wymagają miesięcy leczenia i mogą pozostawić szpecące blizny - podkreśla Howard Takiff z Wenezuelskiego Instytutu Badań Naukowych. Oceniając oporność mykobakterii na środki odkażające i antybiotyki, Claudia Cortesia odkryła możliwości kwasu octowego. Testując lek, który należało rozpuścić w kwasie octowym, pani doktor zauważyła, że w warunkach kontrolnych (z samym kwasem) także dochodziło do uśmiercenia prątków. Po początkowym spostrzeżeniu Claudii prowadziliśmy badania pod kątem minimalnych stężeń i czasów ekspozycji, skutecznych w przypadku różnych mykobakterii. Amerykańscy współpracownicy z College'u Medycznego Alberta Einsteina testowali szczepy gruźlicy i odkryli, że nawet te oporne na prawie wszystkie antybiotyki zabija 30-min kontakt z 6% roztworem kwasu octowego. By lepiej zobrazować to, co zaszło, naukowcy wyjaśniają, że po półgodzinnej ekspozycji liczba prątków gruźlicy spadała z ok. 100 mln do niewykrywalnego poziomu. Na Université Montpellier 2 Takiff badał skuteczność kwasu octowego w walce z Mycobacterium abscessus, jednym z najbardziej lekoopornych i chorobotwórczych prątków niegruźliczych. Okazało się, że by wyeliminować tę bakterię, trzeba było półgodzinnej ekspozycji na 10% kwas octowy. Kiedy naukowcy dodali do kwasu octowego albuminę i erytrocyty, skuteczność nowo odkrytego rozwiązania wcale nie zanikła. Jak zaznacza Takiff, nawet 25% kwas octowy działa lekko drażniąco, a za ok. 100 dol. można kupić ilość C2H4O2, która wystarczy do odkażenia 20 l hodowli prątków gruźlicy lub próbek klinicznych. « powrót do artykułu -
Analitycy uważają, że decyzja Samsunga o rezygnacji z Androida w najnowszych gadżetach elektronicznych może mieć olbrzymie znaczenie dla przyszłości rynku. Podczas Mobile World Conference Samsung zaprezentował „inteligentne zegarki” Gear i Gear Neo oraz opaskę Gear Fit. W przeciwieństwie do wcześniejszych tego typu gadżetów, które korzystały z Androida, najnowsze produkty wyposażono w inne systemy. Gear Fit korzysta z systemu czasu rzeczywistego, a Gear i Gear Neo używają Tizena. Początkowo Samsung mówił o wykorzystywaniu Tizena w smartfonach. Jednak rynek telefonów ma dla koreańskiej firmy tak olbrzymie znaczenie, że zdecydowano, by na nim nie ryzykować. Tizen trafił zatem na rozwijający się dopiero rynek elektroniki, którą użytkownik nosi na sobie. Tizen to bazujący na Linuksie system rozwijany głównie przez Samsunga i Intela. Jest mniej złożony od Androida, dzięki czemu zużywa mniej energii. Dobrze nadaje się do sterowania prostymi gadżetami elektronicznymi, gdyż mają one zwykle pewien ograniczony zestaw funkcji, zatem system operacyjny nie musi zarządzać złożonymi aplikacjami. Samsung już ogłosił, że udostępni developerom Gear SDK. Koncern zapewnia, że tworzenie aplikacji dla Tizena jest łatwe. Firma nie ma natomiast zamiaru udostępniać swojego systemu czasu rzeczywistego. Jest on tak prosty, że nie będzie można tworzyć dla niego dowolnych aplikacji. Programy takie będzie tworzył Samsung i współpracujący z nim developerzy. Zdaniem analityka Richarda Doherty'ego w najbliższym czasie będą powstawały emulatory umożliwiające wymianę kodu pomiędzy platformami Android, Tizen oraz samsungowskim systemem czasu rzeczywistego. Sukces strategii Samsunga będzie zależał od liczby aplikacji na Tizena. W ciągu najbliższych miesięcy może dojść do znaczącego przemieszczenia zasobów. Developerzy, chcąc zarobić więcej pieniędzy niż zarabiają obecnie na Androidzie mogą porzucać ten system na rzecz Tizena. Z drugiej jednak strony koszt wejścia w nową platformę może okazać się tak wysoki, że tylko Samsung będzie tworzył dla niej aplikacje - mówi Doherty. Rynek gadżetów, które nosimy na sobie dopiero raczkuje, trudno więc wyrokować, w jakim kierunku się rozwinie. « powrót do artykułu
-
Wyjaśniono tajemnicę cmentarzyska wielorybów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naukowcy wyjaśnili tajemnicę dużego cmentarzyska skamieniałych wielorybów sprzed ponad 5 mln lat na pustyni Atakama. Wg nich, jest ono wynikiem nie jednego, lecz czterech masowych wypływań na brzeg (ang. mass stranding). Dowody świadczą o tym, że zwierzęta zatruły się toksynami produkowanymi podczas zakwitów glonów. Nieżywe i umierające osobniki zostały wymyte do estuarium i stopniowo pogrzebane pod osadami. Tzw. Cerro Ballena (Wielorybie Wzgórze) można było dokładniej zbadać w 2011 r. przy okazji poszerzania Autostrady Panamerykańskiej. Naukowcom dano na to zaledwie 2 tygodnie. Później miały się rozpocząć prace konstrukcyjne. Specjaliści sporządzili na miejscu cyfrowe modele 3D, później kości badano w laboratorium. W sumie doliczono się ponad 40 fałdowców (Balaenopteridae). W złożu skamieniałości zidentyfikowano również inne zwierzęta. Odkryliśmy wymarłe istoty takie jak Odobenocetops, czyli walenie z pyskami przypominającymi morsy [cechą charakterystyczną przedstawicieli rodzaju były długie kły]. Poza tym znajdowały się tam te dziwne morskie leniwce [Thalassocnus] - opowiada Nicholas Pyenson z Muzeum Historii Naturalnej w Waszyngtonie, dodając, że to niesamowite nagromadzenie "supergwiazd" morsko-ssaczego świata Ameryki Południowej późnego miocenu. Naukowcy zauważyli, że szkielety były zadziwiająco kompletne i że ich pozy w momencie zgonu wyglądały bardzo podobne (wiele zwierząt zmarło do góry nogami z głową zwróconą w tym samym kierunku). Choć wszystkie wydawały się umrzeć w ten sam sposób, warstwowe ułożenie sugerowało, że doszło do tego w innym czasie - 4-krotnie w okresie kilku tysięcy lat. Wszystkie znalezione istoty - walenie, foki czy makrelosze - znajdują się wysoko w morskim łańcuchu pokarmowym, co sprawia, że są one bardzo podatne na szkodliwe zakwity glonów - wyjaśnia dr Pyenson. Ukształtowanie brzegu Cerro Ballena w późnym miocenie sprzyjało spływaniu truchła do konkretnego obszaru. Tam zwłoki osiadały na równinach piaszczystych tuż nad poziomem przypływu. Dzięki temu znajdowały się poza zasięgiem morskich padlinożerców. Pustynny charakter regionu sprawił, że nie było też zbyt wielu zwierząt lądowych, które rozkradłyby kości. Paleontolodzy nie natrafili co prawda w osadach na fragmenty komórek alg, ale znaleźli za to niewielkie sfery o średnicy ok. 20 mikronów, a to dobry rozmiar, by mogły one być cystami bruzdnic. Na terenie całego stanowiska występowały charakterystyczne maty [metaphyton]. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy to zabójcze algi, ale to nie wyklucza argumentu o zgonie wywołanym zakwitem [...]. Skany 3D i mapy można obejrzeć na witrynie Cerro Ballena Instytutu Smithsona. « powrót do artykułu -
SanDisk jest producentem najbardziej pojemnej karty microSD. Urządzenie 128GB2 SanDisk Ultra microSDXC UHS-I pozwala na zapisanie 128 gigabajtów informacji. To 1000-krotnie więcej niż pierwsza karta microSD, która trafiła na rynek w 2004 roku. Umieszczenie na niewielkiej karcie olbrzymiej ilości danych stało się możliwe dzięki nowej technologii SanDiska, która pozwala zainstalować w karcie 16 pionowo montowanych modułów pamięci. Karta jest już sprzedawana, a jej średnia cena detaliczna wynosi 199,99 USD.
-
Każdego roku amerykańska Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA) zbiera około 30 petabajtów danych dotyczących środowiska naturalnego. Pochodzą one z bardzo różnych źródeł – od satelitów po czujniki umieszczone w oceanach. Jednak tylko około 10% tych danych jest publicznie dostępnych. NOAA chciałaby to zmienić. Organizacja szuka sposobu na udostępnienie swoich danych, jednak nie chce płacić rachunków za np. wynajmowanie czy budowanie chmury obliczeniowej. Zdaniem agencji dane mają olbrzymią wartość, dlatego też chce zainteresować nimi komercyjne podmioty oraz uczelnie. NOAA chciałaby znaleźć partnera, który zainwestuje w infrastrukturę oraz narzędzia analityczne obrabiające dane. Zdaniem jej przedstawicieli, informacje takie mogą przyczynić się do powstania nowych usług i stworzyć nowe miejsca pracy. NOAA stawia jednak warunek potencjalnym partnerom. Mogą oni tworzyć produkty komercyjne w oparciu o dane, jednak same informacje muszą być udostępniane bezpłatnie. Amerykańcy obywatele już zapłacili za te dane i nie powinni płacić drugi raz - mówi Joe Klimavicz, dyrektor ds. informacji NOAA. Przed potencjalnym partnerem będzie stało poważne zadanie. Musi nie tylko zapewnić dostęp do olbrzymiej ilości danych, ale również na bieżąco je aktualizować oraz powiązać z zaawansowanymi usługami analitycznymi. Przed kilkoma dniami NOAA zaprosiła wszystkich chętnych do współpracy. Firmy, które będą chciały zająć się danymi zebranymi przez urząd, mają czas do 24 marca, by przedstawić swoją wizję ich przechowywania, udostępniania oraz opisać metodologię zbierania informacji z wielu rozproszonych źródeł. « powrót do artykułu
-
Wskrzeszony enzym sprzed 90 mln lat pomoże chorym z dną
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Chorujemy na dnę moczanową, bo nadmiar kwasu moczowego odkłada się w stawach w postaci złogów. Większość innych ssaków nie ma takiego problemu, jednak u małp człekokształtnych gen oksydazy moczanowej (urikazy) - enzymu katalizującego rozkład kwasu moczowego do alantoiny - uległ zmutowaniu. Próbując w niecodzienny sposób poradzić sobie z tym problemem, zespół Erica Gauchera z Georgia Institute of Technology postanowił ożywić stare wersje białka. James Kratzer, Miguel Lanaspac i Michael Murphy porównali urikazy współczesnych ssaków, wyciągając na tej podstawie wnioski dotyczące sekwencji odmian występujących u przodków. Gaucher porównał tę pracę do analiz lingwisty-historyka, który studiuje współczesne języki, by określić wymowę języka już niewystępującego. Później Amerykanie stworzyli prehistoryczne enzymy w laboratorium i zestawiali ich możliwości w zakresie rozkładu kwasu moczowego. Najbardziej aktywna okazała się najstarsza wersja, występująca u ostatniego wspólnego przodka wszystkich ssaków 90 mln lat temu. Wypadała lepiej od wszystkich współczesnych wersji. W trakcie ewolucji ssaków, a zwłaszcza naczelnych, gen urikazy nabywał mutacji i enzym stawał się coraz mniej wydajny. U ostatniego wspólnego przodka małp człekokształtnych oksydaza moczanowa była już prawie bezużyteczna. Później było tylko gorzej... Gaucher podkreśla, że największe spadki wydajności urikazy współwystępowały z ochłodzeniem klimatu. W takiej sytuacji prehistoryczne małpy z Europy i Azji mogły liczyć na obfitość owoców latem, ale zimą zagrażał im głód. Nasze komórki wytwarzają kwas moczowy, rozkładając fruktozę. Kwas moczowy stymuluje z kolei gromadzenie tłuszczu. Kiedy Amerykanie podali ludzkim komórkom prehistoryczną urikazę, pogorszyła się ich umiejętność wytwarzania tłuszczu w obecności fruktozy. Z późniejszymi nieefektywnymi oksydazami moczanowymi powstawało zaś sporo tłuszczu. Wygląda zatem na to, że zdolność przekształcania owoców w tłuszcz została okupiona wzrostem stężenia kwasu moczowego we krwi. Jeden z komentatorów doniesień z PNAS, Michael Hershfield z Duke University, ma jednak na ten temat inną teorię. Wg niego, wczesne małpy żyły w lasach deszczowych z łatwym dostępem do wody. Kwas moczowy mógł być wydalany z moczem, co ograniczyło rolę spełnianą przez urikazę, stąd stopniowe gromadzenie mutacji. Zamiast próbować stosować wersje urikazy od innych ssaków, wg Gauchera warto odwołać się do enzymów z zamierzchłej przeszłości. Jego zespół ustalił, że odtworzone białko sprzed 90 mln lat jest bardziej wydajne od świńsko-pawianiej chimery Hershfielda i dłużej się utrzymuje u szczurów. Ponadto jako wersja bliższa człowiekowi wywołuje słabszą reakcję immunologiczną. Naukowcy złożyli niedawno wniosek patentowy i założyli firmę. « powrót do artykułu -
Li Guixin, mieszkaniec miasta Shijiazhuang, stolicy prowincji Hebei, jest pierwszym obywatelem ChRL, który pozywa rząd z powodu nieudolnej walki z zanieczyszczeniem powietrza. Gazeta Yanzhao Metropolis Daily poinformowała, że mężczyzna poprosił sąd, by ten zmusił miejscowe biuro ochrony środowiska do wypełniania swoich obowiązków zgodnie z prawem. Domaga się też odszkodowania dla mieszkańców miasta za smog, który tej zimy wisiał nad miastem. Domagam się odszkodowania, by każdy mieszkaniec miasta zobaczył, że to my jesteśmy prawdziwymi ofiarami takiego stanu rzeczy - powiedział Li. Poza zagrożeniem dla zdrowia, ponieśliśmy też szkody ekonomiczne, które powinien naprawić wydział ochrony środowiska oraz rząd, gdyż to rząd jest odbiorcą podatków płaconych przez firmy, jest więc beneficjentem ich działań - mówi Li, który z powodu zanieczyszczenia kupił maskę na twarz, urządzenie do filtrowania powietrza oraz bieżnię do ćwiczeń w domu. Nie wiadomo, czy sąd w ogóle przyjmie skargę mężczyzny. Mieszkańcy chińskich miast są coraz bardziej świadomi zagrożeń wynikających z zanieczyszczonego środowiska i coraz głośniej domagają się zmian. Rząd w Pekinie zaczyna zdawać sobie sprawę, że ochrona przyrody staje się coraz bardziej palącym problemem społecznym i stopniowo wprowadza on nowe rozwiązania prawne. Jednak lokalni urzędnicy niechętnie nakładają jakiekolwiek ograniczenia na firmy, gdyż obawiają się utraty płaconych przez nie podatków. « powrót do artykułu
-
Odnaleziony właśnie manuskrypt pokazuje, że Albert Einstein pracował nad nieznaną dotychczas teorią, alternatywną dla Wielkiego Wybuchu. W 1931 roku wielki uczony pisał, że wszechświat rozszerza się wiecznie i nieprzerwanie. Jego pomysł przypomina teorię, którą 20 lat później zaproponował Fred Hoyle. Pierwsze dowody na Wielki Wybuch pojawiły się w latach 20. ubiegłego wieku, gdy Edwin Hubble i inni odkryli, że galaktyki oddalają się od siebie. Pod koniec lat 40. brytyjski astrofizyk Hoyle zaproponował teorię, że wszechświat rozszerza się wiecznie i utrzymuje swoją gęstość spontanicznie tworząc cząstki elementarne. Cząstki te tworzą gwiazdy i galaktyki, które pojawiają się w tempie odpowiednim do tempa rozszerzania się wszechświata tak, by zapełnić wolne miejsce. Teraz okazuje się, że Einstein rozważał podobną teorię. Aby gęstość pozostała bez zmian, muszą pojawiać się nowe cząstki - pisał. Specjaliści uważają, że taką teorię rozważał on w 1931 roku podczas podróży do Kalifornii. Notatki zostały bowiem spisane na amerykańskim papierze. Co ciekawe nowo odkryty dokument był łatwo dostępny. Nie tylko znajduje się w Archiwach Einsteina w Jerozolimie, ale został też udostępniony w sieci. Sklasyfikowano go jednak błędnie jako szkic innej teorii. Znaczenie dokumentu odkrył fizyk z irlandzkiego Waterford Institute of Technology Cormac O'Raifeartaigh. Ze znaleziska szczególnie cieszy się współautor odkrycia, Simon Mitton z University of Cambridge, który w 2005 roku napisał biografię „Fred Hoyle: A Life in Science”. To odkrycie potwierdza, że Hoyle nie był dziwakiem - mówi O'Raifeartaigh. Brytyjski uczony musiał spierać się z innymi fizykami i bronić swojej teorii przed ich atakami. Gdyby tylko Hoyle wiedział, że Einstein wpadł na podobny pomysł, z pewnością użyłby takiego argumentu, by wypunktować przeciwników - dodaje. Nauka odrzuciła teorię Hoyle'a, gdyż obserwacje wykazały, że jest nieprawdziwa. Jego obliczenia były jednak spójne, a uczony wykorzystał w nich ogólną teorię Einsteina, by wyjaśnić mechanizm spontanicznego pojawiania się nowej materii. Notatki Einsteina wskazują, że początkowo był przekonany, iż spontaniczne pojawianie się materii można wywieść z jego teorii. Później jednak zdał sobie sprawę, że popełnił błąd w obliczeniach – wskazują na to liczne przekreślenia wykonane innym kolorem, i porzucił teorię o wiecznie rozszerzającym się wszechświecie. Nie ma dowodów, by kiedykolwiek później powracal do tych obliczeń. « powrót do artykułu
-
Płynąca woda spowalnia bakterie, co zwiększa prawdopodobieństwo przywierania do powierzchni. Odkrycie zespołu z MIT-u i Tufts University ma znaczenie zarówno dla badania ekosystemów morskich, jak i zrozumienia infekcji w urządzeniach medycznych, np. cewnikach. Roberto Rusconi, Jeffrey Guasto i Roman Stocker posłużyli się urządzeniem mikroprzepływowym oraz modelowaniem matematycznym. Przepływ cieczy ma istotny wpływ na bakterie. Po pierwsze, hamuje zdolność polowania na pożywienie. Po drugie, pomaga mikrobom znaleźć powierzchnię. Jak tłumaczy Stocker, dostosowując natężenie przepływu, będzie się dało zapobiec porastaniu różnych powierzchni: od urządzeń medycznych po kadłuby statków. Wpływ ruchu wody na pływanie bakterii był kompletnym zaskoczeniem - dodaje. Sam wcześniej przewidywałem, że w takiej sytuacji nie wydarzy się nic ciekawego. Mimo że większość mikroorganizmów żyje w poruszających się cieczach, większość badań ignoruje ten fakt. Jakiekolwiek studium mikrobów zawieszonych w cieczy nie powinno lekceważyć faktu, że ruch płynu może mieć na nie poważny wpływ. Stocker tłumaczy, że do odkrycia doszło dopiero teraz przez wąską specjalizację naukowców. Spore znaczenie mają także postępy technologiczne. "Mikrobiolodzy rzadko uwzględniali przepływ jako parametr ekologiczny, a fizycy dopiero ostatnio zaczęli zwracać uwagę na mikroorganizmy". Wszystko zmieniło się dzięki systemom mikroprzepływowym, a te stosuje się od ok. 15 lat. Amerykanie zauważyli, że bakterie gromadzą się w obszarach wysokiego ścinania, gdzie prędkość cieczy zmienia się najbardziej gwałtownie. Takie rejony występują w wielu bakteryjnych habitatach. Jeden z nich znajduje się np. w pobliżu ścian rurki (skutkuje to wzrostem tendencji do przywierania i tworzeniem biofilmu). Na efekt ten w dużym stopniu wpływa prędkość przepływu. Jak tłumaczą naukowcy, daje to możliwość manipulowania tempem tworzenia biofilmu za pomocą zwiększania lub zmniejszania natężenia przepływu. Guasto podkreśla, że skoro zjawisko nasila się przy pewnej prędkości ścinania, można sformułować nowe kryteria projektowania urządzeń medycznych, które po ich uwzględnieniu działałyby poza problematycznym zakresem. Gromadzenie w obszarach wysokiego ścinania występuje wyłącznie u bakterii, które potrafią kontrolować swoje ruchy. Nieożywione cząstki podobnej wielkości i kształtu "nie zachowują się" w ten sam sposób. Podobnie zresztą jak niezdolne do ruchu bakterie, które są po prostu wynoszone przez wodę. Choć akademicy badali zaledwie 2 rodzaje bakterii, przewidują, że fenomen będzie się odnosić do bardzo szerokiej gamy różnych ruchomych mikrobów, a także do innych pływających komórek, np. planktonu czy plemników. « powrót do artykułu
-
Minimuzeum Hansa Fexa to efekt 35-letniej pasji zbierackiej. W kolekcji mężczyzny znalazły się zarówno kość dinozaura, jak i fragment Apolla 11. Trzydzieści trzy cenne (ziemskie i pozaziemskie) obiekty zostały pocięte, a "plasterki" zatopiono w żywicy. Zestaw eksponatów bez trudu zmieści się na biurku. Obecnie trwa zbieranie funduszy na Kickstarterze. Przenośne muzeum występuje w 3 rozmiarach; mały to 11 elementów, średni 22, a duży 33. Egzemplarze są numerowane. Wykonuje się je ręcznie. "Podróż" rozpoczyna się od najstarszego eksponatu - próbki z chondrytów węglistych (z materią sprzed ponad 4 mld lat). Później można podziwiać m.in. fragment skamieniałej palmy z Antarktydy, rogu triceratopsa, zęba tyranozaura, dinozaurzych koprolitów, włosa mamuta czy bandaży z mumii. Nie zabraknie też węgla z Titanica oraz skał z Mount Everestu. Jak tłumaczy autor Minimuzeum, zainspirowało go wiele rzeczy, ale de facto początek projektu wiąże się z jego ojcem dr. Jörgenem Fexem, dyrektorem Narodowych Instytutów Zdrowia. Rodzina prenumerowała wszystkie możliwe pisma naukowe, a mieszkanie w pobliżu stolicy ułatwiało organizowanie wypadów do muzeów, m.in. należących do Instytutu Smithsona. W 1977 r. ojciec 7-letniego wówczas Hansa przywiózł z podróży na Maltę artefakty zatopione w żywicy epoksydowej. Widok oraz idea do tego stopnia zauroczyły chłopca, że dały początek projektowi życia. Okazy z całego świata pochodzą z różnych (rekomendowanych przez kuratorów muzeów i naukowców) źródeł. Jak twierdzi Hans, ostatni rok upłynął mu na katalogowaniu kolekcji, badaniach i eksperymentowaniu z technikami produkcyjnymi. Fundusze będą zbierane na Kickstarterze jeszcze przez 23 dni. Zainteresowanie Minimuzeum przeszło wszelkie oczekiwania, bo choć chodziło o 38 tys., już teraz licznik wskazuje prawie 590 tys. « powrót do artykułu
-
Dieta wegetariańska wiąże się z obniżonym ciśnieniem krwi. Zespół dr Yoko Yokoyamy przeanalizował 7 testów klinicznych i 32 studia publikowane w latach 1900-2013 z uczestnikami-wegetarianami. Ustalano różnice netto w ciśnieniu krwi. I w testach klinicznych, i w badaniach bycie wegetarianinem oznaczało, w porównaniu do wszystkożerności, spadek zarówno średniego ciśnienia rozkurczowego, jak i skurczowego. Potrzebne są kolejne studia, które pozwolą ustalić, jakie rodzaje diety wegetariańskiej są najsilniej powiązane z niższym ciśnieniem. « powrót do artykułu
-
Przedstawiciele Microsoftu nie chcą komentować decyzji Nokii, która zaprezentowała trzy modele smartfonów wyposażonych w system Android. Procedura przejęcia Nokii nie została jeszcze zakończona. Dzisiaj działamy jako dwie niezależne firmy, gdyż takie są wymagania prawa antymonopolowego. I będziemy tak działali dopóki oficjalnie nie zamkniemy transakcji - mówi Frank Shaw, odpowiedzialny w Microsofcie za komunikację. Wstrzemięźliwość przedstawicieli koncernu z Redmond nie oznacza jednak, że nie widzą oni olbrzymiej szansy, jaką stwarzają Nokie z rodziny X. Urządzenia będą korzystały z wielu usług Microsoftu To okazja, by zaznajomić miliony ludzi, szczególnie na rynkach rozwijających się, z produktami Microsoftu - mówi Shaw. Stephen Elop, który stoi na czele przejmowanego przez Microsoft wydziału Nokii powiedział, że w Redmond wiele osób jest bardzo podekscytowanych perspektywą dotarcia do dziesiątków milionów ludzi, którzy nigdy wcześniej nie mieli styczności z produktami Microsoftu. Ben Bajarin, analityk firmy Create Strategies, uważa, że dzięki smartfonom z Androidem Microsoft może zyskać olbrzymią liczbę klientów. Użytkownicy takich urządzeń będą mieli konta dające dostęp do takich usług jak OneDrive, Outlook, Skype czy Office Online. Dzięki temu zostaną wprowadzeni w ekosystem Microsoftu. Taką samą strategię wykorzystały w przeszłości Apple i Google, oferując na początek iTunes oraz Gmaila, co zachęciło użytkowników do korzystania z innych usług tych firm. Moim zdaniem to najważniejszy cel strategiczny dla Microsoftu. Od Nokii zależy powrót Microsoftu na rynek mobilny - dodaje Bajarin. « powrót do artykułu
-
Hiszpańscy astronomowie zaobserwowali najdłuższy i najjaśniejszy potwierdzony rozbłysk uderzeniowy na Księżycu. Jedenastego września zeszłego roku o 20:07 czasu uniwersalnego z naszym satelitą zderzył się meteoroid o masie ok. 400 kg, który leciał z prędkością 61 tys. km/h. Wydarzenie zostało wychwycone przez 2 teleskopy systemu Midas (Moon Impacts Detection and Analysis System). Choć zazwyczaj księżycowe zjawiska przelotne trwają [jak sama nazwa wskazuje] bardzo krótko - ułamki sekundy - ten rozbłysk zajął aż 8 s. Był niemal tak jasny jak Gwiazda Polarna - opowiada prof. José M. Madiedo z Uniwersytetu w Huelvie. Hiszpanie szacują, że uderzając w Księżyc w okolicach Mare Nubium, kawałek skały o średnicy 0,6-1,4 m wyzwolił energię odpowiadającą wybuchowi 15,6± 2,5 t TNT. Uważają też, że w wyniku kolizji utworzył się 40-m krater. "To szacunki bazujące na aktualnych modelach zderzeń. Spodziewamy się, że NASA wkrótce zaobserwuje krater i potwierdzi nasze przewidywania". Madiedo oglądał kolizję krótko po przetworzeniu ujęcia przez oprogramowanie teleskopów. Widząc to na ekranie, zdałem sobie sprawę, że jestem świadkiem rzadkiego, niezwykłego zjawiska. Szczegóły zderzenia opisano w raporcie na łamach pisma Monthly Notices of the Royal Astronomical Society. « powrót do artykułu
-
Przy okazji zeszłorocznej Snow Leopard Expedition Adam Riley z Indri Ultimate Wildlife Tours sfotografował w Parku Narodowym Hemis w Indiach polowanie irbisa. To bardzo rzadki widok nawet tutaj, gdzie mieszka ok. 50-60 panter śnieżnych. Gdy kot ukrywał się na stanowisku, z którego mógł monitorować okolicę, na scenę wkroczyła młoda owca niebieska (Pseudois nayaur). Skubiąc roślinność, niczego nieświadoma coraz bardziej przybliżała się do kota. Drapieżnik ześliznął się w jej kierunku, a potem przypuścił atak. Mrożące krew w żyłach wydarzenia rozegrały się w dolinie Tarbung. Choć autor wpisu Paul Steyn twierdzi, że to pierwsze sfotografowane polowanie, komentujący przypominają m.in. film BBC pt. "Snow Leopard: Beyond the Myth", gdzie znalazły się i takie sceny. Fotoreportaż można obejrzeć tutaj. « powrót do artykułu