-
Liczba zawartości
37587 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Dropleton, nowo odkryta kwazicząstka, to zbiór elektronów i dziur znajdujących się wewnątrz półprzewodnika. To jednocześnie pierwsza kwazicząstka zachowująca się jak ciecz. Dropleton może istnieć tylko w ciałach stałych. To cząstka wewnątrz materii. Jej właściwości są determinowane przez jej otoczenie - mówi Mackillo Kira z niemieckiego Uniwersytetu w Marburgu. Kwazicząstki mogą pojawiać się w półprzewodnikach, gdyż atomy półprzewodników są zorganizowane w sieć krystaliczną połączoną elektronami walencyjnymi. To pozwala na pojawianie się struktur złożonych z dziur i elektronów, a struktury takie mogą przemieszczać się przez materiał jak spójna jedność. Kira podkreśla, że nikt nie przewidywał istnienia dropletonu, więc jego pojawienie się było całkowitym zaskoczeniem dla niemiecko-amerykańskiego zespołu naukowego. Dropleton powstał, gdy przez półprzewodnik z arsenku galu wysłano impulsy generowane superszybkim laserem. W wyniku oddziaływania impulsów w materiale pojawiły się ekscytony, czyli pary dziur. Gdy gęstość ekscytonów osiągnęła pewną wartość, doszło do rozłączenia par dziur, a dziury i elektrony utworzyły nową cząstkę. W jej wnętrzu elektrony i dziury poruszały się jak płyn zamknięty w niewielkiej kropli (droplet). Stąd nazwa nowej kwazicząstki – dropleton. To całkowicie nowy dział fizyki, a nie małe odkrycie w dobrze nam znanym świecie. Mam nadzieję, że dzięki temu będziemy mogli przeprowadzać zupełnie nowe eksperymenty - mówi Glenn Solomon z Joint Quantum Institute w Maryland, który nie brał udziału w badaniach nad dropletonem. Uczony ma nadzieję, że dalsze eksperymenty pozwolą np. badać tzw. problem wielu ciał. Naukowcy już teraz zauważyli, że nowe kwazicząstki mogą różnić się wielkością, jednak aby były stabilne konieczne jest pojawienie się co najmniej czterech par elektron-dziura. Dropletony żyją przez około 25 pikosekund (biliardowych części sekundy), czyli stosunkowo długo jak na złożone kwazicząstki. Są wystarczająco stabilne, by prowadzić na nich eksperymenty. Ich szerokość wynosi około 200 nanometrów, są zatem ponaddziesięciokrotnie większe od pary ekscytonów. Naukowców bardzo cieszy fakt, że podczas eksperymentów dropletony powstały dzięki światłu o długości fali 800 nanometrów, czyli niewiele większej od samej kwazicząstki. Klasyczna optyka pozwala na zobaczenie obiektów, które są większe niż długość fali światła, a w tym przypadku zbliżamy się do tego limitu. Byłoby bardzo miło nie tylko uzyskać spektroskopowe dane na temat obecności dropletonu, ale naprawdę go zobaczyć - mówi Kira.
-
Wirus ożył po 30 tys. lat w wiecznej zmarzlinie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W wiecznej zmarzlinie Syberii naukowcy odkryli na głębokości 30 m trzeci typ olbrzymich wirusów DNA. Pithovirus sibericum został wyizolowany z próbki, której wiek oceniono na ponad 30 tys. lat. Po roztopieniu powrócił do życia. Gdy w 1992 r. odkryto olbrzymiego Mimivirusa, naukowcy zaczęli się zastanawiać na górnymi granicami rozmiarów fizycznych i wielkości genomu wirusów. Próbkując zbiorniki wodne i towarzyszące im osady z całego świata, zaczęto oceniać różnorodność proponowanej rodziny Megaviridae. W ten sposób natrafiono na 2 przypadki, dla których przez unikatowość morfologiczno-genetyczną trzeba było utworzyć zarówno nową rodzinę, jak i rodzaj (Pandoraviridae i Pandoravirus): jeden ukrywał się u wybrzeży środkowego Chile, a drugi - w słodkowodnym bajorku w pobliżu Melbourne. Wielkość genomu Pandoravirus salinus oceniono na 1,9, a P. dulcis na 2,5 Mpz (milionów par zasad, ang. Mb). Dla porównania warto przypomnieć, że u zdetronizowanego Mimivirusa doliczono się "zaledwie" 1,18 Mpz. Wiriony Megaviridae mają do 0,7 μm średnicy i genom obfitujący w adeninę i tyminę (A-T), podczas gdy Pandoravirus mierzą do 1 μm, a ich genom jest bogaty w guaninę i cytozynę (G-C). Nowy typ wirusa ma jeszcze większą cząsteczkę - 1,5-μm - i zaskakująco mały genom A-T o wielkości 600 kb - 1 kb = 1 tys. (103) pz. Jak inne duże wirusy, P. sibericum infekuje ameby Acanthamoeba. "To pierwszy przypadek, gdy zobaczyliśmy wirusa, który był nadal zaraźliwy po takim czasie" - podkreśla prof. Jean-Michel Claverie z Narodowego Centrum Badań Naukowych (CNRS) przy Aix-Marseille Université. Autorzy artykułu z PNAS podkreślają, że ożywienie go stanowi wskaźnik potencjalnej obecności patogennych wirusów. Oznacza to, że topnienie wiecznej zmarzliny - czy to przez globalne ocieplenie, czy przez przemysłową eksploatację regionów okołobiegunowych - może stanowić zagrożenie dla zdrowia ludzi i zwierząt (akademicy wspominają m.in. o wirusie ospy, który mógł zostać 30 lat temu wyeliminowany z powierzchni, ale nie z głębszych warstw ziemi). Zajmujemy się tą kwestią, sekwencjonując DNA z tych warstw - wyjaśnia dr Chantal Abergel z CNRS. Tak czy siak na razie nie wiadomo, czy wszystkie wirusy mogą się znowu uaktywnić po tysiącach czy milionach lat zamrożenia. P. sibericum dostaje się do komórki, namnaża się i ostatecznie ją zabija. Jest w stanie uśmiercić amebę, ale nie infekuje ludzkiej komórki - dodaje Abergel. « powrót do artykułu -
Woda w uchu nie pomaga zwalczyć chęci pozbycia się kończyny
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Choć próba pośredniej stymulacji mózgu za pomocą próby Barany'ego nie rozwiązała problemu apotemnofilii (ang. body integrity identity disorder, BIID), czyli obsesyjnej chęci amputacji części ciała lub uszkodzenia rdzenia kręgowego, by wywołać paraliż, pomogła naukowcom wyjaśnić, co może leżeć u podłoża tego zaburzenia. Zespół Bigny Lenggenhager ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zurychu wlewał wodę do przewodu słuchowego badanych. Technika ta bazuje na fakcie, że przepływ cieczy daje wrażenie ruchu, stymulując obszary mózgu odpowiedzialne za mapę ciała, które integrują dane ze zmysłów z wrażeniami wewnętrznymi, np. z układu przedsionkowego. Mimo że wcześniejsze badania pokazały, że próba Barany'ego może czasowo usuwać objawy somatoparafrenii (zaprzeczania, że jakaś część ciała należy do pacjenta), po przetestowaniu metody na 13 osobach z BIID nie stwierdzono takiego efektu. Oporność apotemnofilii może wynikać z podłoża neurologicznego. Sugerują to wyniki co najmniej 2 badań. Przeprowadzone 2 lata temu studium Petera Bruggera ze Szpitala Uniwersyteckiego w Zurychu wykazało np., że w porównaniu do mężczyzn z grupy kontrolnej, w obu półkulach pacjentów z chęcią amputowania jednej lub obu nóg występują obszary o zmienionej grubości kory i powierzchni. Rok później zlecony przez Milennę T. van Dijk z Uniwersytetu Amsterdamskiego funkcjonalny rezonans magnetyczny 5 osób z BIID zademonstrował, że u chorych aktywność brzusznej kory przedczołowej zależała od poczucia przynależności kończyny i była zmniejszona w przypadku stymulacji odrzucanej nogi. Lenggenhager podkreśla, że jeśli BIID rzeczywiście ma podłoże neurologiczne, należy wskazać konkretne obszary. Tak czy siak, skoro chorzy z apotemnofilią latami ignorują kończynę, np. przywiązując ją lub jeżdżąc na wózku, może to wpływać na sposób reprezentowania ciała w mózgu. « powrót do artykułu -
Antropolog Dennis O'Rourke z University i dwóch jego kolegów, próbując połączyć dane pochodzące z badań DNA oraz badań paleośrodowiskowych, stwierdzili, że ludzie, którzy opuścili Azję i udali się w kierunku Ameryki, przez około 10 000 lat przebywali na obszarach lądów łączących oba kontynenty. O'Rourke twierdzi, że jeśli rozpatrzymy łącznie wszystkie dowody, to dojdziemy do wniosku, że w okresie pomiędzy 25 000 a 15 000 lat temu ludzie przebywali na lądowym pomoście łączącym Azję i Amerykę Północną. Ruszyli dalej, gdy zaczęły topnieć lodowce blokujące drogę na południe. O'Rourke współpracował z archeologiem Johnem Hoffeckerem z University of Colorado w Boulder oraz paleoekologiem Scottem Eliasem z University of London. Trudny niegościnny teren tundry oraz fakt, że obecnie ląd, którym ludzie przeszli pomiędzy oboma kontynentami znajduje się pod wodą, powodują, iż brak jest dowodów archeologicznych potwierdzających hipotezę, że ludzie przez tysiące lat żyli w tzw. Beringii. W ostatnich latach specjaliści dokonali wierceń w osadach z Morza Beringa oraz alaskańskich trzęsawiskach. W próbkach znajdowały się pyłki roślinne oraz szczątki samych roślin i insektów. Z badań wynika, że Beringia nie była pokryta niegościnną tundrą, ale znajdowały się na niej obszary lepiej nadające się do życia, porośnięte krzewami, występowały tam też świerki, brzozy, olchy i wierzby. Połączyliśmy dowody ze źródeł archeologicznych i genetycznych. Mówią nam one, że był to obszar pokryty drzewami i krzewami, różny od trawiastego stepu. Był to obszar, na którym ludzie mogli mieć odpowiednie zasoby, mogli żyć i przetrwać w czasie maksimum zlodowacenia w Beringii. Obecność drzew jest tutaj kluczowym czynnikiem, gdyż można z nich zbudować schronienie oraz rozpalić ogień. Gdyby nie one, ludzie musieliby używać kości, które trudno się palą - mówi O'Rourke. Obszar Beringii obejmował nawet 10 milionów kilometrów kwadratowych. Rozciągał się na 1600 kilometrów z północy na południe oraz na niemal 6000 kilometrów ze wschodu od Gór Wierchojańskich po rzekę Mackenzie na zachodzie. O'Rourke powołuje się na badania genetyczne, z których wynika, że ludność zamieszkująca Ameryki zaczęła różnić się od mieszkańców Azji wcześniej niż 25 000 lat temu oraz że ludzie ci rozprzestrzenili się w Amerykach dopiero około 15 000 lat temu. To wskazuje, że znaczna populacja mieszkała gdzieś w izolacji od innych Azjatów, a w tym czasie ich genom zaczął się różnicować od mieszkańców Azji. Nasze badania wskazują na Beringię jako ten izolowany obszar i sugerują, że przez tysiące lat ludzie mieszkali tam zanim ruszyli na południe, rozprzestrzeniając się po obu Amerykach. Migracja była możliwa dzięki wycofywaniu się lodowców - stwierdził uczony. Jego zdaniem Beringia składała się ze zróżnicowanych ekosystemów, umożliwiających ludziom przetrwanie. O'Rourke i jego koledzy podkreślają, że ostatecznym potwierdzeniem koncepcji Beringii oraz takiego a nie innego sposobu migracji będzie znalezienie dowodów archeologicznych. Większość z nich znajduje się zapewne pod wodą, jednak niewykluczone, że przetrwały one na lądzie w niektórych częściach Alaski oraz Czukotki. « powrót do artykułu
-
Studentka Sarah Goodwin i jej opiekun naukowy, profesor ekologii behawioralnej Jeffrey Podos wykazali, że spizela białobrewa, ptak z rodziny trznadli, zawiera sojusze z rywalami w celu ochrony terytorium przed silniejszym osobnikiem. Naukowcy zidentyfikowali specjalny sygnał dźwiękowym, za pomocą którego sąsiadujące ze sobą ptaki zawierają krótkotrwały sojusz w celu obrony przed instruzem. Spizele to niewielkie ptaki, których ulubionymi habitatami są zarządzane przez człowieka tereny zielone, takie jak cmentarze, kampusy uniwersyteckie czy szkółki drzew iglastych. Na tych terenach spizele żyją i rozmnażają się. Każdy samiec rozpoczyna dzień od odśpiewania rytualnej pieśni, skierowanej do sąsiadujących z nim samców. Dzięki temu można łatwo stworzyć mapę granic terytorium każdego z samców. Naukowcy umieszczali przy granicach terytoriów głośniki i sztucznego rywala. Badali, w jaki sposób różne natężenie dźwięków wpływa na zachowanie samca, na którego terytorium pojawia się obcy osobnik. Uczeni odkryli przy tej okazji coś, czego się nie spodziewali. Okazało się, że w mniej więcej 20% przypadków na terytorium samca, który był celem eksperymentu, wlatywał jego sąsiad i również atakował sztucznego napastnika. Zwykle w takich przypadkach eksperyment uznaje się za nieważny i powtarza się go. Panią Godwin zainteresowała jednak częstotliwość takich wydarzeń. Od razu rzucało się w oczy, że sąsiad również zachowywał się agresywnie wobec symulowanego intruza, a gospodarz danego terenu tolerował fakt, że sąsiad naruszył jego granice. Mechanizm tworzenia przymierza celem ochrony terytorium był bardzo rzadko obserwowany wśród ptaków - mówi młoda uczona. Godwin zaczęła interesować się okolicznościami, w których dochodzi do zawarcia przymierza. Dzięki szczegółowemu badaniu śpiewu odkryła, że kluczowa jest częstotliwość trelu, która wskazuje na poziom zagrożenia. Sąsiad przychodził na pomoc zagrożonemu ptakowi, gdy zarówno częstotliwość jego własnego trelu jak i trelu napastnika były wyższe od trelu napadniętego. Napadnięty mógł liczyć na sąsiada tylko wówczas, gdy śpiew napastnika wskazywał, iż jest on silniejszy od napadanego. Naszym zdaniem przychodzący z pomocą sąsiad robi to nie tylko dlatego, że woli mieć słabszego sąsiada, ale woli też, by ten sąsiad nie został zastąpiony przez silniejszego osobnika. To pozwala nam przewidzieć kto, z kim i w jakich okolicznościach może zawrzeć sojusz - mówi Goodwin. « powrót do artykułu
-
Proteomiczny dowód na serowarstwo z wczesnej epoki brązu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Analizując próbki żółtawego materiału, pobrane z 10 grobowców i mumii z nekropolii Xiaohe (1980-1450 r. p.n.e.) na pustyni Takla Makan, chemicy z Instytutu Molekularnej Biologii Komórki Maxa Plancka doszli do wniosku, że mają do czynienia z serem kefirowym z wczesnej epoki brązu. Ser zostawiono w hołdzie lub jako pokarm na życie po życiu. Na podstawie znalezisk z różnych północnoeuropejskich stanowisk, np. badania kwasów tłuszczowych z ceramicznych sit wykopanych na terenie Kujaw, zakłada się, że ser wytwarzano tu już w VI tysiącleciu p.n.e. W przypadku Egiptu i Mezopotamii wspomina się o 3. tysiącleciu p.n.e. Autorzy artykułu z Journal of Archaeological Science podkreślają jednak, że dotąd nie znaleziono pozostałości starożytnych serów, a przepisy, skala produkcji oraz wpływ społeczny i ekonomiczny są słabo poznane. Zespołowi Yimin Yang i Anny Shevchenko po raz pierwszy udało się proteomicznie wykazać, że żółtawe grudki z Chin to najwcześniejszy znany ser. Kefirową fermentację odtłuszczonego mleka przeżuwaczy przeprowadzały Lactobacillus kefiranofaciens i inne bakterie kwasu mlekowego oraz drożdże (mleko nie było ścinane podpuszczką). « powrót do artykułu -
Zaledwie tydzień po tym, jak Nokia ogłosiła powstanie androidowych smartfonów z linii X do internetu trafiła instrukcja opisująca, w jaki sposób zainstalować na nich usługi Google'a. Smartfony Nokii to tanie urządzenia, które mają wprowadzić miliony użytkowników w świat programów Microsoftu. Co prawda wykorzystują one Androida, jednak Nokia zastosowała w nich interfejs przypominający Windows Phone, usunęła programy i usługi Google'a oraz zainstalowała w ich miejsce usługi Microsoftu. Teraz w internecie możemy znaleźć instrukcję opisującą, jak w pięciu krokach zainstalować Google Play oraz takie usługi Gmail oraz Drive. Na pojawienie się instrukcji zareagowali developerzy Nokii. „To niesamowite. Jesteśmy podekscytowani tym, jak szybko jest czyniony postęp. Bardzo się nam to podoba” - napisali na Twitterze. « powrót do artykułu
-
Niewidzący od urodzenia częściej mają koszmary senne
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Osoby niewidome od urodzenia miewają koszmary senne częściej od widzących i ludzi ociemniałych po 1. r.ż. Duńscy naukowcy zebrali grupę 50 dorosłych. Jedenaście osób nie widziało od urodzenia, 14 utraciło wzrok na późniejszych etapach życia (po 1. r.ż), a z 25 widzących utworzono dopasowaną pod względem wieku i płci grupę kontrolną. Ochotnicy zgodzili się, by przez miesiąc każdorazowo po wystąpieniu snu po przebudzeniu wypełniać kwestionariusz komputerowy. Znajdowały się w nim pytania dotyczące różnych aspektów snu, w tym wrażeń czuciowych (np. Czy coś widziałeś, Jeśli tak, to czy w kolorze? Czułeś jakiś smak, zapach, ból?), a także zawartości emocjonalnej i tematycznej. Ustalano też, czy sen był koszmarem. Dodatkowo autorzy artykułu z pisma Sleep Medicine oceniali zdolność badanych do wyobrażania sobie różnych rzeczy na jawie, jakość snu oraz poziomy depresji i lęku. Wszyscy ludzie z grupy kontrolnej wspominali o wrażeniu wzrokowym w co najmniej jednym śnie. Nie zdarzyło się to zaś ani razu w grupie niewidzących od urodzenia. Wśród ociemniałych na późniejszych etapach życia im dłuższy czas minął od utraty wzroku, tym mniej ktoś "widział" w marzeniach sennych (długość niewidzenia negatywnie korelowała z czasem trwania, klarownością i zawartością barw). Około 18% niewidomych ochotników (zarówno niewidzących od urodzenia, jak i ociemniałych po 1. r.ż.) wspominało o czuciu smaku w przynajmniej jednym śnie, w porównaniu do 7% grupy kontrolnej. Blisko 30% niewidzących donosiło o czuciu zapachu w co najmniej jednym marzeniu sennym, w porównaniu do 15% osób z grupy kontrolnej. W przypadku wrażeń dotykowych i słuchowych odsetki wynosiły, odpowiednio, 70 i 86% (vs. 45 i 64% u widzących). Różnice stawały się jeszcze wyraźniejsze, gdy pod uwagę brano tylko ludzi niewidzących od urodzenia. Wśród nich w co najmniej jednym śnie smakowało coś 26% ankietowanych, słyszało coś 93%, zapach czuło 40%, a dotyk 67%. Różnice czuciowe nie wpłynęły na emocjonalny i tematyczny kontent snów. Niewidomi i widzący wspominali o podobnej liczbie interakcji społecznych, porażek i sukcesów. Jak donoszą Duńczycy, zbliżone były także rozkład emocji i poziom dziwaczności. Okazało się jednak, że niewidomi od urodzenia mieli o wiele więcej koszmarów, bo aż 25%, w porównaniu do 7% u ociemniałych później i 6% w grupie kontrolnej. Różnica utrzymywała się także po uwzględnieniu jakości snu, która jest gorsza u niewidomych. Skąd takie zjawisko? Ron Kupers i inni próbują je wyjaśniać teorią ewolucyjną, która głosi, że koszmary senne pozwalają przećwiczyć lęki w bezpiecznych warunkach i przystosować się do nich. Niewidomi wspominali o sennych zdarzeniach, które z powodzeniem mogły ich spotkać na jawie, m.in. o wpadaniu do studzienek kanalizacyjnych, uderzeniu przez samochód czy zgubieniu psa-przewodnika. « powrót do artykułu -
Naukowcy pracujący przy eksperymencie Cryogenic Dark Matter Search (CDMS) poinformowali, że przesunęli granice poszukiwania ciemnej materii w obszary, które nigdy nie były badane. Naukowcy z CDMS schładzają swoje detektory do bardzo niskich temperatur, co ma pozwolić na wykrycie niskoenergetycznych zdarzeń, jakimi mogą być zderzenia ciemnej materii z germanem. Detektory CDMS znajdują się na głębokości około 700 metrów w nieczynnej kopalni żelaza w Minnesocie. Setki metrów skał chronią je przed wpływem czynników zewnętrznych, takich jak np. promieniowanie kosmiczne. Z najnowszych wyników uzyskanych przez CDMS wynika, że ciemnej materii należy poszukiwać wśród cząstek o masie poniżej 6 gigaelektronowoltów (GeV). Warto tutaj przypomnieć, że ostatnio uczeni pracujący przy eksperymencie LUX wykluczyli całą gamę mas i również skłaniają się ku poszukiwaniu ciemnej materii wśród lekkich cząsteczek. To, czego dowiedzieli się uczeni z CDMS ciągle mieści się w granicach wyznaczonych przez inne podobne eksperymenty – DAMA, CoGeNT oraz CRESST. Zgodnie z ich obserwacjami energia cząstek ciemnej materii powinna mieścić się w przedziale od 5 do 20 GeV. Poszukiwanie cząstek o tak małej masie jest niezwykle trudne. Im lżejsza cząstka, tym słabiej oddziałuje z detektorem i tym większe prawdopodobieństwo, że pochodzące z niej sygnały zostaną zagłuszone przez szum z tła. Kolejnym problemem jest fakt, że nie wiadomo nawet, czy cząstki ciemnej materii będą oddziaływały w ten sam sposób z detektorami wykonanymi z różnych materiałów. Na całym świecie prowadzi się kilkanaście eksperymentów poszukiwania ciemnej materii, w których jako detektory wykorzystywane są german, argon, krzem, ksenon i wiele innych materiałów. Bardzo ważne jest, by budować detektory z możliwie największej liczby materiałów, gdyż ciemna materia może oddziaływać na bardzo różne sposoby. Z niektórym materiałami może oddziaływać bardzo słabo, jeśli więc skupimy się na budowie wykrywaczy z jednego materiału, to łatwo możemy przegapić ciemną materię - mówi Adam Anderson, świeżo upieczony magister z MIT-u. Postęp w tej dziedzinie jest niezwykle szybki. Czułość poszczególnych urządzeń zwiększa się co kilka lat o cały rząd wielkości - dodaje. « powrót do artykułu
-
Na Uniwersytecie Kalifornijskim w Los Angeles (UCLA) opracowano innowacyjną metodę zwalczania nowotworów, w ramach której nanocząstki przenoszą chemioterapeutyki bezpośrednio do komórek nowotworowych i uwalniają ładunek pod wpływem lasera dwufotonowego działającego w paśmie podczerwieni. Dostarczanie i uwalnianie chemioterapeutyków tak, by działały one wyłącznie na komórki nowotworowe, znacznie ograniczy skutki uboczne leczenia i zwiększy oddziaływanie leków. By uzyskać nowy rodzaj nanocząstki absorbującej energię z penetrującego tkanki światła, zespoły Jeffreya Zinka i Fuyu Tamanoi nawiązały współpracę z Jeanem-Olivierem Durandem z Uniwersytetu w Montpellier. Nowe nanocząstki wyposażono w tysiące porów z lekiem. Na ich końcu znajdują się zastawki. W zastawkach występują cząsteczki reagujące na energię lasera, wskutek czego po oświetleniu dochodzi do otwarcia "korka". Działanie nanocząstek zademonstrowano w laboratorium na przykładzie ludzkich komórek raka piersi. Ponieważ zakres skutecznego działania lasera dwufotonowego w podczerwieni obejmuje 4 cm pod skórą, opisywany system sprawdzi się w przypadku guzów z lokalizacją odpowiadającą temu parametrowi, a więc np. nowotworów piersi, żołądka, okrężnicy i jajników. Nanocząstki są fluorescencyjne, dlatego można śledzić ich ruch w organizmie za pomocą obrazowania. « powrót do artykułu
-
Odtwarzanie uszu i nosów z komórek macierzystych z tłuszczu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Lekarze z Great Ormond Street Hospital w Londynie chcą rekonstruować nosy i uszy z komórek macierzystych wyekstrahowanych z tłuszczu. Autorzy artykułu z pisma Nanomedicine wspominają m.in. o leczeniu tą metodą mikrotii. Obecnie chrząstkę do odtworzenia niedorozwiniętego ucha pobiera się z żeber. Po uzyskaniu odpowiedniego kształtu chirurdzy przeprowadzają przeszczep. Procedura wymaga wielu operacji, na klatce piersiowej pozostają blizny, a tkanka chrzęstna żebra nigdy się nie regeneruje. W nowo opisanej technice od dziecka pobiera się trochę tłuszczu i wyodrębnia się z niego komórki macierzyste. Trafiają one do pożywki bulionowej, w której zanurza się rusztowanie o kształcie ucha. Określone związki chemiczne mają sprawić, by komórki różnicowały się właśnie do tkanki chrzęstnej. Na końcu strukturę wszczepia się pod skórę. Choć wszystko wydaje się przebiegać po myśli naukowców, zanim metoda trafi do szpitala, trzeba jeszcze przeprowadzić testy bezpieczeństwa. Dr Patrizia Ferretii podkreśla, że wszystko odbywałoby się w ramach pojedynczej operacji. Zmniejszałoby to stres odczuwany przez dziecko. Istnieją też uzasadnione nadzieje, że struktura urośnie z pacjentem. Technikę będzie można wykorzystać do uzyskania chrząstki nosa, np. dla dorosłych po leczeniu onkologicznym. Lekarze twierdzą również, że z tego samego materiału startowego da się otrzymać kość. « powrót do artykułu -
Eksperci od dawna wiedzą, że w cieplejsze dni dochodzi do większej liczby przestępstw, niż w dni chłodniejsze. Mechanizm tego zjawiska nie jest znany. Być może dzieje się tak dlatego, że w cieplejsze dni dochodzi do większej liczby interakcji społecznych, być może ludzie są bardziej agresywni gdy jest cieplej. Niezależnie jednak od przyczyn, pewien naukowiec postanowił zbadać, czy ocieplający się klimat może wpłynąć na zwiększenie przestępczości. Teoretycznie tak właśnie powinno się stać. Ekonomista Matthew Ranson z think tanku Abt Associates przeanalizował miesięczne statystyki przestępstw, których dokonano w latach 1980-2009 na terenie niemal 3000 hrabstw USA. Dane pochodziły z prowadzonej przez FBI bazy Uniform Crime Reports. Ranson połączył te dane ze szczegółowymi informacjami o pogodzie, by sprawdzić, w jaki sposób maksymalna temperatura danego dnia wpływa na liczbę przestępstw. Następnie wykorzystał model matematyczny, aby sprawdzić, jak wraz ze zmianą klimatu zmieni się przestępczość. Podczas symulacji założył, że do roku 2100 średnia temperatura na Ziemi wzrośnie o 2,8 stopnia Celsjusza. Taki średni wzrost wynika bowiem z 15 modeli klimatycznych. Z badań Ransona wynika, że w zależności od rodzaju przestępstw, ich liczba wzrośnie od 0,5 do 3,1 procent. Wydaje się to niewiele, jednak w liczbach bezwzględnych będziemy mieli do czynienia ze znacznym wzrostem. Jeśli Ranson ma rację, to w latach 2010-2099, wskutek ocieplania się klimatu, na terenie USA dojdzie do 22 000 dodatkowych morderstw, 180 000 dodatkowych gwałtów, 1,2 miliona napadów z uszkodzeniem ciała, 2,3 miliona napadów bez uszkodzenia ciała, 260 000 kradzieży z użyciem przemocy, 1,3 miliona włamań, 2,2 kradzieży oraz 580 000 kradzieży samochodów. Część ekspertów chwali badania Ransona za ich wnikliwość i szczegółowość, inni odnoszą się do nich sceptycznie. John Sinister z Manchester Metropolitan University, który badał związek pomiędzy stresem wywołanym temperaturami a przemocą uważa, że gdy temperatury wzrosną poniżej pewnego poziomu, dojdzie do spadku przestępczości, gdyż będzie zbyt gorąco, by wychodzić z domu. Liczba przestępstw spowodowanych wzrostem temperatur będzie zatem niższa niż przewiduje Ranson. Sam Ranson przyznaje, że wpływ wyższych temperatur na przestępczość zostanie prawdopodobnie zamaskowany innymi czynnikami. Na poziom przestępczości wpływa bowiem olbrzymia liczba czynników, które odgrywają wielką rolę, od uwarunkowań ekonomicznych, poprzez kulturowe, po polityczne. Jednak, jako że istnieje silna udowodniona korelacja pomiędzy temperaturami a przestępczością, wzrost temperatur będzie miał pewien wpływ na policyjne statystyki.
-
Wszyscy fani i gracze popularnych gier liczbowych w Polsce na pewno słyszeli już o niektórych dziwnych losowaniach, których wyniki wydają się być dalekie od przypadku. Zaginione kule czy nieprawdopodobne konfiguracje wylosowanych numerów, wywoływały burze w mediach i podejrzenia wśród graczy Lotto. Według rzecznika Totalizatora Sportowego, który jest odpowiedzialny za organizację losowań w Polsce – Podczas każdego losowania w studio LOTTO znajduje się Komisja Kontroli Gier i Zakładów, która gwarantuje uczciwość. Mimo to, raz na jakiś czas losowania te wyłaniają bardzo dziwne wyniki, powodując, że każdy z graczy przeciera oczy ze zdumienia. Zaskakujące wyniki Lotto Najczęstszym przypadkiem są losowania, których wyniki w większości pochodzą z jednej dziesiątki. Świetny przykład stanowi losowanie Lotto, które odbyło się 29 sierpnia 2007 roku, kiedy to maszyna losująca wylosowała takie liczby jak: 39, 41, 43, 45, 47 i 48. O dziwo, mimo to aż dziewięć osób trafiło wszystkie numery i podzieliło się główną wygraną. Kolejny taki przypadek zdarzył się 25 marca 2010 roku, kiedy to kolejne losowanie tej popularnej gry, wyłoniło rzadką kombinację numerów. Tym razem, aż cztery cyfry pochodziły z pierwszej dziesiątki - 3, 4, 5, 9, 27 i 44. Co ciekawe, mimo wyjątkowego ułożenia liczb, także tym razem znalazł się gracz, który trafił ‘szóstkę’. Według organizatorów, szczęśliwy zwycięzca zakupił swój kupon metodą na chybił-trafił. To jednak nie koniec, gdyż losowanie z 7 kwietnia 2011 wyłoniło następujące zwycięskie numery: 15, 16, 17, 18, 19, 42. Jest to kolejny wyjątkowy przypadek, w którym wylosowane liczby znajdowały się zaskakująco blisko siebie. Mimo to, znalazł się ktoś, kto wybrał właśnie taką wyjątkową kombinację i wygrał około 2,7 miliona złotych. Okazuje się jednak, iż niespotykane losowania zdarzają się także w innych polskich grach liczbowych. Otóż 3 maja 2011 roku o godzinie 14:00 odbyło się wyjątkowe losowanie gry Multi Multi, które wyłoniło następujące numery: 1, 2, 3, 4, 5, 10, 19, 23, 26, 31, 33, 42, 47, 51, 65, 70, 71, 75, 77, 79. Wydawałby się, że to nie możliwe by numery te były wybrane losowo? Okazuje się, iż to już nie pierwszy raz w tej loterii wypadły nieprawdopodobne liczby, gdyż 21 lipca 2010 roku wylosowano: 4, 7, 11, 16, 18, 19, 20, 22, 23, 24, 25, 27, 30, 36, 44, 47, 49, 51, 53, 55. Czy coś jeszcze może nas zadziwić? Co ciekawe, niesamowite i wręcz podejrzane kombinacje liczb to teoretycznie nic dziwnego. Według rzecznika Totalizatora Sportowego, zestawy numerów tego typu zdarzają się na całym świecie. Świetny przykład stanowi przypadek z Bułgarii, kiedy to dwa razy z rzędu wylosowano dokładnie takie same liczby. Bułgarzy wszczęli nawet śledztwo w tej sprawie, które potwierdziło, że wszystko odbyło się zgodnie z prawem. Losowanie to było po prostu dziełem przypadku i nikt nie dopuścił się manipulacji. Wyjątek od reguły stanowi losowanie Multi Multi, które odbyło się 24 października 2009 roku. Zgodnie z zasadami tej gry liczbowej, maszyna losująca powinna wybrać 20 kul, zaś ostatnia z nich ma stanowi „Plus”. Tym razem jednak maszyna wylosowała 21 numerów, a prowadząca odczytała wszystkie z nich oprócz liczby „15”. Jeszcze większe zamieszanie wywołały wyniki, które zostały opublikowane na oficjalnej stronie LOTTO. Jak się okazało tym razem liczba 15 została ponownie uznana, zaś zniknął numer 22, który powinien być Plusem. W końcu LOTTO umieściło na swojej stronie oficjalny komunikat Totalizatora Sportowego informujący, iż całe zamieszanie zostało spowodowane usterką maszyny losującej, a ostateczny werdykt brzmiał: Zaginiona liczba 15 jest wśród wylosowanych numerów, a Plusem jest 14. (...) W związku z faktem, że informacja o wylosowaniu liczby 22 została publicznie ogłoszona, Zarząd Totalizatora Sportowego postanowił także, iż kula wylosowana, jako dwudziesta pierwsza (o numerze 22), będzie uznana za podstawę do wypłaty wygranych w trybie reklamacji, przewidzianej regulaminem gry. Jak widać, mimo że mogłoby się nam wydawać, iż pewne kombinacje liczb nigdy nie zostaną wylosowane, powyżej opisane przypadki wskazują na to, iż wszystko jest możliwe! Oczywiście prawdopodobieństwo wylosowania numerów, które znajdują się zaskakująco blisko siebie jest bardzo małe, dlatego też takie przypadki zdarzają się relatywnie rzadko. Jeśli ciekawi Cię świat loterii i gier liczbowych, polecamy artykuł pt. „Szczęśliwe kolektury Lotto” na stronie Lottoland.pl. « powrót do artykułu
-
Największa na świecie giełda bitcoinów, Mt. Gox, złożyła w Tokijskim Sądzie Okręgowym wniosek o ogłoszenie upadłości. We wniosku poinformowano, że przyczyną jego złożenia była utrata wszystkich bitcoinów wskutek włamania do systemu komputerowego giełdy. Przed kilkoma dniami przedstawiciele Mt. Gox odkryli, że z jej kont zniknęło 750 000 bitcoinów należących do użytkowników giełdy oraz 100 000 będących własnością samej giełdy. Mark Karpeles, dyrektor wykonawczy giełdy, przeprosił za zaistniałą sytuację. Aktywa giełdy są warte 3,84 miliarda jenów, podczas gdy jej zobowiązania sięgają 6,5 miliarda jenów. Japońskie instytucje nadzorujące rynek finansowy informują, że ich jurysdykcja nie rozciąga się na wirtualną walutę. « powrót do artykułu
-
Rosyjscy hakerzy z grupy WZOR opublikowali zrzuty ekranowe systemu Windows 8.1 Bing Edition. Poinformowali przy tym, że Microsoft ma zamiar poeksperymentować z darmowym systemem operacyjnym. Informacje Rosjan zgadzają się z tym, czego dowiedziała się Mary Jo Foley. Ta poważana dziennikarka, która od wielu lat specjalizuje się w zagadnieniach związanych z Microsoftem stwierdziła: „słyszałam, że ta wersja będzie w niewielkim tylko stopniu różniła się od obecnej edycji, ale może stać się ona pierwszym krokiem w przyszłość, kiedy to systemy operacyjne będą bezpłatne”. Jo Foley dodała, że niewykluczone, iż zostanie przygotowana też darmowa wersja Windows Phone. Jeśli Microsoft rzeczywiście chce w przyszłości bezpłatnie udostępniać system operacyjny, to będzie musiał znaleźć alternatywny sposób na czerpanie zeń przychodów. Warto tutaj przypomnieć, że koncern zmniejszył z 50 do 15 dolarów opłaty licencyjne za system wykorzystywany na urządzeniach sprzedawanych za mniej niż 250 USD.
-
W czaszkogardlaku wyciętym z mózgu 4-miesięcznego chłopca z Maryland odkryto zęby. Wg naukowców, może to rzucić nieco światła na proces, w ramach którego tworzą się te rzadkie guzy. Lekarze zaczęli podejrzewać, że coś jest nie tak, gdy głowa niemowlęcia rosła szybciej niż u typowego dziecka w tym wieku. Skany ujawniły guz z obiektami przypominającymi zęby z żuchwy. Zmianę wycięto, a w środku rzeczywiście znajdowało się parę w pełni uformowanych zębów. Badanie histopatologiczne wykazało, że chłopiec miał czaszkogardlaka. Jak tłumaczy dr Narlin Beaty, neurochirurg z Centrum Medycznego Uniwersytetu Maryland, lekarze od dawna podejrzewali, że czaszkogardlaki powstają z tych samych komórek, co zęby, lecz dotąd w żadnym z guzów nie odkryto samych zębów. Niecodziennie znajduje się zęby w jakimś z guzów mózgu [gwoli ścisłości, wcześniej działo się tak wyłącznie w potworniakach tego narządu]. Nigdy nie słyszałem o takiej sytuacji w przypadku czaszkogardlaka. Czaszkogardlaki często zawierają zwapnienia, ale wyjęcie całego zęba... Myślę, że to zupełnie inna historia. Dziecko zdrowieje, jednak ponieważ duży guz uszkodził połączenia w mózgu, które odpowiadały za uwalnianie hormonów (czaszkogardlaki często lokują się w okolicy przysadki), do końca życia będzie musiało korzystać z hormonalnej terapii zastępczej. Studium przypadku chłopca opublikowano w New England Journal of Medicine. « powrót do artykułu
-
Pustułka maskareńska to przykład olbrzymiego sukcesu obrońców środowiska, niezwykłych możliwości dostosowania się do nowych warunków przyrodniczych, ale również źródło poważnego zaniepokojenia wśród ekspertów. Ten endemiczny dla Mauritiusa gatunek był w swoim czasie najrzadszym ptakiem świata. W 1974 roku żyło tylko 4 przedstawicieli gatunku. Intensywnie prowadzony program rozmnażania pustułki w niewoli okazał się wielkim sukcesem. W 1994 roku liczebność populacji wzrosła do kilkuset osobników, a Międzynarodowa Unia Ochrony przyrody zmieniła status gatunku z „krytycznie zagrożony” na „narażony na wyginięcie”. Do roku 2005 populacja pustułki maskareńskiej wzrosła do 800-1000 osobników. Nadal pozostaje ona najrzadszym sokołowatym na świecie. Pustułka jest, na razie, bezpieczna, jednak nie zniknął główny czynnik wymierania tego gatunku – zanikanie lasów Mauritiusa. Ludzie przybyli na tę wyspę dopiero w XVII wieku. Od tamtej pory trwa wycinka lasów. Obecnie na Mauritiusie nie ma już żadnych lasów pierwotnych, które były siedliskiem pustułki, a z pozostałych lasów wycięto 98% i zamieniono je w plantacje trzciny cukrowej. Wycinka ciągle trwa, a jedynym lasem, w którym drzewa nie są wycinane, jest ten położony w najbardziej niedostępnym regionie. Na domiar złego na wyspie rozpanoszyły się gatunki inwazyjne, jak szczury, dzikie koty i mangusty. Przeprowadzone ostatnio badania wykazały, że w ciągu ostatnich 23 lat pustułki zaczęły rozmnażać się w coraz młodszym wieku. Dzięki temu mają w ciągu życia tyle samo młodych, co wcześniej. Zmiana taka spowodowała jednak, że ptaki krócej żyją. Naukowcy porównali dane dotyczące dwóch populacji. Jedna żyje na obszarze, gdzie typowe dla Mauritiusa rośliny wyginęły. Grupa druga zamieszkuje obszar, w którym 30% roślinności stanowią rośliny miejscowe. Obie grupy rozmnażają się wcześniej, jednak ptaki z pierwszej żyją jeszcze krócej. Stwierdziliśmy, że ptaki z obu habitatów wciąż mają w ciągu życia tyle samo młodych. To dobra strategia, gdyż wcześniejsze rozmnażanie się kompensuje ryzyko wcześniejszej śmierci - mówi Samantha Cartwright, główna autorka badań z brytyjskiego University of Reading. Uczona zauważa, że badania nad pustułką maskareńską pokazują, iż działalność człowieka może mieć znaczenie dla całego cyklu życia gatunku. Podkreśla przy tym, że zauważone przez jej zespół zjawiska mogą mieć charakter powszechny, jednak, biorąc pod uwagę fakt, że większość studiów prowadzonych jest przez krótki czas, może to umykać uwadze specjalistów, którzy zauważają tylko krótkoterminowe skutki naszych działań. Obecnie nie można przesądzić, czy zmiany w cyklu życiowym gatunku pozwolą na jego uratowanie. Wiadomo natomiast, że w latach 2011-2012 populacja pustułki spadła do około 400 osobników, a od 2005 roku wyginęła co najmniej jedna grupa. Zauważono też zmniejszanie się liczebności innych grup. Tylko jedno ze stad jest obecnie uważane za stabilne. Pomiędzy izolowanymi grupami nie dochodzi do wymiany genetycznej. « powrót do artykułu
-
Aktywowanie białka zwanego sirtuiną 1 (SIRT1) wydłuża u myszy życie, opóźnia początek związanych z wiekiem chorób metabolicznych i poprawia ogólny stan zdrowia. SIRT1 odgrywa ważną rolę w utrzymywaniu równowagi metabolicznej w różnych tkankach. Leki zwiększające aktywność SIRT1 opóźniają w wielu modelach zwierzęcych początek starzenia i odraczają choroby związane z wiekiem. Zespół doktora Rafaela de Cabo z Narodowego Instytutu Starzenia (National Institute of Aging) badał wpływ SRT1720 - małej cząsteczki aktywującej SIRT1 - na zdrowie i długość życia myszy. Od 6. miesiąca życia do jego końca gryzoniom podawano standardową karmę wzbogaconą 10 mg SRT1720 na kg masy ciała. Amerykanie zauważyli, że SRT1720 wydłużało średnią długość życia myszy o 8,8%. Suplementacja zmniejszała także masę ciała i zawartość tłuszczu w organizmie, poza tym poprawiała działanie mięśni i koordynację motoryczną. W dodatkowych badaniach ustalono, że suplementacja SRT1720 prowadziła do spadków cholesterolu całkowitego oraz złej frakcji LDL, a także do wzrostu insulinowrażliwości. W wątrobie i mięśniach zaobserwowano zahamowanie ekspresji genów prozapalnych, co ma spore znaczenie, zważywszy, że przewlekły stan zapalny o niewielkim natężeniu przyczynia się do starzenia i chorób związanych z wiekiem. « powrót do artykułu
-
Brytyjski Rolls-Royce pracuje nad sprzętem i oprogramowaniem, które umożliwią wypuszczenie w morze półautonomicznych bądź autonomicznych statków towarowych. Firma twierdzi, że takie statki będą bezpieczniejsze i bardziej efektywne od jednostek sterowanych przez człowieka. Brytyjczycy twierdzą, że jeśli wyeliminuje się ze statków załogi oraz potrzebny im ekwipunek, taki jak np. kajuty, klimatyzację, systemy grzewcze, magazyny na żywność, systemy oczyszczania i przechowywania wody pitnej, to waga statku spadnie o 5%, a zużycie paliwa zmniejszy się o 15%. Ponadto zaoszczędzi się m.in. na kosztach utrzymania załogi, które na amerykańskich kontenerowcach wynoszą 3-4 tysięcy dolarów dziennie. Rolls-Royce nie chce jednak pozostawiać statków samopas. Firma pracuje też nad systemem wirtualnej rzeczywistości, który da osobie zarządzającej statkiem (kapitanowi?) pełny widok z mostku i pozwoli na przeskakiwanie pomiędzy mostkami, co – przynajmniej teoretycznie – umożliwi jednej osobie nadzorowanie wielu jednostek. Przeciwnicy pomysłu Rolls-Royce'a twierdzą, że autonomiczne statki nigdy nie powinny pojawić się na oceanach. Nie jest możliwe i nigdy nie będzie zastąpienie oczu, uszu i mózgów profesjonalnych marynarzy. Człowiek jest pierwszą linią obrony w przypadku, gdy maszyna zawiedzie, a cechą charakterystyczną światowych oceanów są nieprzewidziane i gwałtowne zmiany warunków. Bardzo łatwo wyobrazić sobie niebezpieczeństwa, jakie mogą chyhać na bezzałogowe statki - mówi Dave Heindel z sekcji transportu morskiego Międzynarodowej Federacji Pracowników Przemysłu Transportowego. « powrót do artykułu
-
Sekretny składnik pociagającego zapachu kozła
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
By odkryć, za pośrednictwem jakich związków pojawienie się samca wywołuje u kóz zmiany hormonalne prowadzące do owulacji, naukowcy nakładali samcom na głowę hełmy z pochłaniaczami zapachu. Tzw. efekt samca odkryto wiele lat temu, jednak dotąd kryjący się za nim mechanizm pozostawał owiany tajemnicą. Wydawało się, że odpowiadają za niego feromony pierwszorzędowe (ang. primer pheromones), które indukują u odbiorcy głębokie modyfikacje stanu fizjologicznego; za ich pośrednictwem pojawiają się modyfikacje behawioralne. Zespół Kena Muraty z Uniwersytetu Tokijskiego przeanalizował próbki zapachowe z hełmów. Naukowcy szukali przede wszystkim związków wydzielanych przez normalne samce, których nie ma u samców wykastrowanych. Męskie feromony wpływają na grupę neuronów, które uwalniają co ok. 27 min gonadoliberynę (GnRH). Wielkość i częstotliwość pulsów wydzielania GnRH zależy od etapu cyklu. Tuż przed najbardziej płodnym okresem uwalnia się szczególnie dużo hormonu. Podczas wydzielania GnRH w neuronach pojawia się fala skoordynowanej aktywności elektrycznej. Japończycy przymocowywali więc elektrody i badali wpływ różnych bodźców na generator pulsów hormonalnych. Gdy pod nos samic podtykano hełm noszony wcześniej przez samca, neurony GnRH aktywowały się bez względu na punkt 27-min cyklu, na jakim się znajdowały. Działał na nie również koktajl 18 nowo zidentyfikowanych związków. Ostatecznie okazało się, że kluczowe znaczenie miał 4-etyloktanal. Ponieważ po usunięciu 4-etyloktanalu wieloskładnikowa mieszanka nadal częściowo wpływała na samice, wydaje się, że chodzi nie o sam 4-etyloktanal, ale o synergiczne działanie kilku związków. Komentując odkrycia Japończyków, Tristram Wyatt z Uniwersytetu Oksfordzkiego podkreśla, że nie wolno zapominać o tym, że wpływ feromonów modyfikują inne bodźce. U owiec i prawdopodobnie u kóz efekt samca jest szczególnie silny w przypadku nieznanych osobników. Istnieje zatem pamięć indywidualnych profili zapachowych napotkanych wcześniej samców, która blokuje wpływ feromonu. By zbadać wpływ feromonu na generator GnRH, Japończycy budują urządzenie do stałego uwalniania syntetycznego 4-etyloktanalu. W ten sposób zespół prześledzi zmiany w zachowaniu samic pod nieobecność samca. Murata i inni zamierzają również znaleźć podobny feromon u krów. « powrót do artykułu -
Zdobyliśmy kolejny dowód wskazujący na to, że istniejemy dzięki wirusom. Gdyby nie ich geny życie na Ziemi mogłoby ograniczać się do prostych zbitek komórek. Do wytworzenia się większości organów, mięśni, skóry czy kości, a także do reprodukcji, konieczne jest łączenie się komórek. Dochodzi do niego dzięki pomocy protein obecnych na ich powierzchni. Proteiny te najpierw doprowadzają do złączenia się ścian komórkowych, a następnie do ich przerwania, co umożliwia zlanie się zawartości komórek. Do niedawna nie wiedzieliśmy, jak ewoluował mechanizm łączenia się komórek, gdyż trudno jest zidentyfikować odpowiednie proteiny na ich powierzchni. Dotychczas znamy tylko dwa typy protein biorących udział w łączeniu się komórek. Pierwszym z nich jest odkryta w 2000 roku syncytyna, co do której wiemy, że geny odpowiedzialne za jej pojawienie się pochodzą od wirusów. W 2002 roku zidentyfikowano drugą proteinę, EFF-1, dzięki której tworzy się skóra nicienie Caenorhabditis elegans. Po kilku latach okazało się, że EFF-1 wchodzi w skład większej rodziny protein FF, obok odkrytej AFF-1. Teraz Felix Rey z francuskiego Instytutu Pasteura odkrył, że rodzina FF również pochodzi od wirusów. Jego zespół określił trójwymiarową strukturę EFF-1 i stwierdził, że jest ona bardzo podobna do struktury protein wytwarzanych przez wirusy, a jej aktywna część jest identyczna. Wirusy wykorzystują proteiny do przedarcia się przez ściany komórek, które zarażają. Mechanizm otwierania ścian komórkowych jest podobny. Podczas Lome Conference on Protein Structure and Function Rey stwierdził, że skoro EFF-1 jest tak podobne do protein produkowanych przez wirusy, to jest niemal pewne, iż gen odpowiedzialny za powstawanie EFF-1 pochodzi od wirusa.
-
Przed dwoma miesiącami informowaliśmy o odkryciu nieznanej wcześniej supernowej SN 2014J. Obecnie naukowcy donoszą, że nowy obiekt ma niezwykłe cechy. Zaobserwował je zespół pracujący pod kierunkiem Aleksa Fillippenko z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Naukowcy przejrzeli dane z Katzman Automatic Imaging Telescope (KAIT) i zauważyli, że urządzenie wykonało zdjęcia supernowej już 14 stycznia, zaledwie 37 godzin po tym, jak pojawiła się na niebie. Przez kolejny tydzień nikt nie zdawał sobie sprawy z tego, że z Ziemi widać nieznaną supernową. Zespół Filippenki połączył dane z KAIT z informacjami zdobytymi przypadkiem przez japońskiego astronoma-amatora i odkrył, że SN 2014J różni się od innych supernowych Ia. Okazało się, że gwiazda zwiększała jasność szybciej niż inne supernowe tego typu. Była pod tym względem podobna zaobserwowanej w ubiegłym roku SN 2013dy. Dwie spośród trzech zaobserwowanych ostatnio supernowych Ia mają niezwykłe właściwości, dzięki którym dowiadujemy się więcej o tym, jak powstają supernowe. To może nauczyć nas czegoś o supernowych Ia, co teoretycy muszą zrozumieć. Być może to, co obecnie określamy jako niezwykłe zachowanie Ia jest czymś normalnym, a niezwykłe jest to, co uznajemy za normalne - mówi uczony. Trzecią z wspomnianych przez Filippenkę gwiazd, tą „normalną”, jest SN 2011fe. Astronomowie od 10 lat wiedzą, że supernowe Ia mogą służyć jako świece standardowe, czyli obiekty służące do pomiaru odległości we wszechświecie. Mają one znaną absolutną wielkość gwiazdową. Najnowsze odkrycie nie zmienia użyteczności supernowych Ia, jednak pozwoli na prowadzenie dokładniejszych pomiarów odległości, a zatem na bardziej precyzyjne określenie tempa rozszerzania się wszechświata, co z kolei będzie miało znaczenie dla naszej wiedzy na temat ciemnej energii. « powrót do artykułu
-
Kofeinę i pochodne kofeiny uznaje się za potencjalne środki przeciwnowotworowe, jednak stężenia potrzebne do zabicia komórek nowotworowych mogłyby zaszkodzić także komórkom zdrowym. Podobnie mają się sprawy ze złotem. Stąd pomysł Angeli Casini i Michela Picqueta, by połączyć jedno z drugim i wybiórczo niszczyć komórki zmieniono chorobowo. Naukowcy stworzyli serię 7 nowych związków. Nazwali je bazującymi na kofeinie kompleksami złota(I) z N-heterocyklicznymi karbenami (ang. N-heterocyclic carbenes, NHC). Stwierdzili, że w określonych stężeniach jeden z nich niszczy komórki ludzkiego raka jajnika, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Co istotne, związek obiera na cel związane z nowotworem sekwencje kwadrupleksowe. « powrót do artykułu
-
Kofeinę i pochodne kofeiny uznaje się za potencjalne środki przeciwnowotworowe, jednak stężenia potrzebne do zabicia komórek nowotworowych mogłyby zaszkodzić także komórkom zdrowym. Podobnie mają się sprawy ze złotem. Stąd pomysł Angeli Casini i Michela Picqueta, by połączyć jedno z drugim i wybiórczo niszczyć komórki zmieniono chorobowo. Naukowcy stworzyli serię 7 nowych związków. Nazwali je bazującymi na kofeinie kompleksami złota(I) z N-heterocyklicznymi karbenami (ang. N-heterocyclic carbenes, NHC). Stwierdzili, że w określonych stężeniach jeden z nich niszczy komórki ludzkiego raka jajnika, nie wpływając przy tym na komórki zdrowe. Co istotne, związek obiera na cel związane z nowotworem sekwencje kwadrupleksowe. « powrót do artykułu
-
Naukowcy odtworzyli koleje życia tajemniczej mumii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Tajemnicza mumia, o której początkowo myślano, że pochodzi z niemieckich bagien, jest młodą kobietą złożoną w ofierze w Ameryce Południowej ok. 500 lat temu. Doznała ona tępego urazu głowy. Prawdopodobnie jej szczątki sprowadziła do Europy bawarska księżniczka Therese von Bayern, która w 1898 r. zorganizowała ekspedycję do Peru. Z zapisków magnatki wynika, że przywiozła stamtąd 2 mumie. Brak informacji o miejscu złożenia artefaktów albo zostały one utracone. Mimo to jest możliwe, że jedna z mumii trafiła do z Instytutu Anatomii Uniwersytetu Ludwiga Maximiliana w Monachium, a w 1970 r. przeniesiono ją do Bawarskiej Kolekcji Archeologicznej. Dzięki doskonałemu zachowaniu tkanek miękkich naukowcy zauważyli patologicznie zgrubiałą ścianę serca i odbytnicy (skany z tomografii komputerowej ujawniły okrężne pogrubienie ściany odbytnicy do 1,2 cm). Zasugerowaną w ten sposób chorobę Chagasa potwierdziło m.in. badanie DNA. Wiele wskazuje na to, że nawet gdyby nie złożono jej w ofierze, dziewczyna i tak wkrótce by zmarła. Ze zdjęć z tomografii komputerowej wynika, że ofierze, która ledwo przekroczyła dwudziestkę, zadano silny cios w środek twarzy. Pasożyt [świdrowiec Trypanosoma cruzi] żyje [...] w ścianach z glinianych cegieł, nie w domach kamiennych czy lepiej wyposażonym, czystszym otoczeniu - opowiada prof. Andreas Nerlich z Uniwersytetu w Monachium, uzasadniając domniemane pochodzenie kobiety z niższych warstw społecznych. Datowanie radiowęglowe wykazało, że mumia pochodzi z 1451-1642 r. Analiza wzorców izotopów azotu i wodoru zademonstrowała, że dieta kobiety obfitowała w produkty pochodzenia morskiego. Jadała ona też rośliny przeprowadzające fotosyntezę C4. W połączeniu z zakażeniem endemicznym dla Ameryk pasożytem, charakterystyczną dla Inków deformacją czaszki czy przewiązaniem warkoczy włóknami z włosia wielbłądowatych z Nowego Świata, oznaczało to zamieszkiwanie przez ofiarę rytualnego mordu wybrzeża (lub rejonów w jego pobliżu) południowego Peru albo północnego Chile. Ciało pochowano w ciepłym i suchym piaszczystym regionie, przez co uległo naturalnej mumifikacji. « powrót do artykułu