-
Liczba zawartości
37589 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Naukowcy z The Australian National University stali na czele zespołu, który odkrył najstarszą znaną gwiazdę we wszechświecie. Po raz pierwszy mogliśmy jednoznacznie stwierdzić, że odnaleźliśmy chemiczny odcisk pierwszych gwiazd - powiedział doktor Stefan Keller. Gwiazda SMSS J031300.36-670839.3 znajduje się w odległości zaledwie 6000 lat świetlnych od Ziemi. Zawiera ona tak mało żelaza, że uczeni doszli do wniosku, iż mamy do czynienia z gwiazdą drugiej generacji. Powstała ona z gazowej chmury wzbogaconej pozostałościami po pierwszej gwieździe. Jej protoplasta był niebyt energetyczną gwiazdą o masie 60-krotnie większej od masy Słońca. Jeśli chcemy stworzyć gwiazdę podobną do Słońca, potrzebujemy wodoru i helu z Wielkiego Wybuchu oraz olbrzymiej ilości żelaza – około 1000-krotnie więcej niż masa Ziemi. Jednak do powstania tej gwiazdy wystarczyło tyle żelaza ile znajdziemy w asteroidzie wielkości Australii. Oraz bardzo dużo węgla. To zupełnie inny przepis na gwiazdę i mówi on nam wiele o naturze pierwszych gwiazd oraz o tym, jak umarły - wyjaśnia doktor Keller. Uczony informuje, że wcześniej sądzono, iż pierwsze gwiazdy rozpadły się podczas bardzo gwałtownych eksplozji, które zanieczyściły wszechświat dużymi ilościami żelaza. Jednak SMSS J031300.36-670839.3 jest zanieczyszczona węglem i magnezem, a nie żelazem. To wskazuje, że eksplozja pierwotnej gwiazdy była wydarzeniem mało energetycznym. Mimo, że okazała się wystarczająca do zniszczenia gwiazdy, to niemal wszystkie ciężkie pierwiastki nie zostały wyrzucone w przestrzeń, a pochłonęła ja czarna dziura, która uformowała się w centrum eksplozji - dodaje. « powrót do artykułu
-
Chińska nauka rośnie wraz z gospodarką. Amerykańska Narodowa Fundacja Nauki (NFS) opublikowała raport, z którego dowiadujemy się, że Chiny w ciągu zaledwie dekady awansowały na trzecie miejsce pod względem liczby publikowanych artykułów naukowych. Na czele listy znajdziemy Stany Zjednoczone, drugie miejsce zajmuje 28 państw Unii Europejskiej. W latach 2001-2011 liczba artykułów naukowych, których autorami byli chińscy uczeni rosła w tempie 15% rocznie. Jeszcze w roku 2001 Chińczycy byli autorami 3% światowych publikacji naukowych. Obecnie piszą 11% artykułów. W tym samym czasie liczba artykułów pisanych przez naukowców z UE i USA spada. Chiny i inne kraje Azji w 2011 roku wydały na badania naukowe 1,432 biliona dolarów, czyli ponad 33% pieniędzy, jakie przeznacza na nie świat. To więcej niż wydatki USA. W roku 2012 Państwo Środka przeznaczyło na badania nieco większy odsetek swojego PKB niż Unia Europejska. Szybki wzrost chińskiej nauki zagraża pozycji USA, które od lat są światowym liderem. Mark Boroush, statystyk z NFS podkreśla, że nie ma to związku z pogarszającą się sytuacją amerykańskiej nauki. Dodaje przy tym, że obserwowane zjawisko to coś więcej niż tylko nadrabianie zaległości przez ChRL. Z kolei Denis Simon, ekspert ds. chińskiej nauki z Arizona State University zauważa, że nic nie wskazuje na to, by wraz z ilością chińskich badań rosła też ich jakość. W ciągu ostatnich 20 lat liczba zagranicznych cytowań chińskich naukowców spadła, co oznacza, że chińskie badania są wykorzystywane przede wszystkim na terenie kraju. Szczegółowa analiza wykazuje, że jedynie naukowcy z Korei Południowej i Tajwano cytują uczonych z Chin tak często, jak wskazywałby na to wzrost liczby artykułów. Centrum innowacyjnych badań wciąż znajduje się na zachodzie - mówi Simon, przypominając, że pod względem jakości badań, mierznej liczbą cytowań, liderem niezmiennie pozostają Stany Zjednoczone. Zdaniem eksperta, jeśli Chiny chcą rzeczywiście konkurować z amerykańską nauką, muszą więcej zainwestować w badania podstawowe oraz zmienić swoje zakorzenione w kulturze podejście związane z niechęcią do podejmowania ryzyka. Zdaniem Simona chińskie władze dobrze rozumieją, że właśnie w tym leży problem. « powrót do artykułu
-
Amerykańscy ekolodzy walczą z rządem nie tylko o niedźwiedzie grizzly zamieszkujące Park Yellowstone. Spierają się również z urzędnikami o los wilka szarego (Canis lupus), którego rząd chce przestać chronić na terenie całych USA. Miłośnicy środowiska zyskali właśnie mocny argument. Niezależny zespół naukowy stwierdził, że urzędnicy z US Fish and Wildlife Service (FWS), przymierzając się do zaprzestania ochrony wilka, opierają się na źle przeprowadzonych badaniach. Wszyscy czterej naukowcy wchodzący w skład wspomnianego zespołu podpisali się pod opinią, że badania, na których oparli się urzędnicy nie są najlepszymi z dostępnych. To zadziwiające, że dowiadujemy się, iż urzędnicza propozycja nie ma podstaw naukowych - mówi Michael Nelson, ekolog z Oregon State University. Wielu komentatorów zauważa, że to poważny cios w FWS, która od ubiegłego roku chce zmiany statusu wilka na niechroniony. FWS ogłosiła swój plan już w czerwcu 2013 roku. Wówczas stwierdzono, że należy zaprzestać ochrony wilka szarego, a na listę gatunków chronionych wpisać meksykańskiego wilka szarego, który zamieszkuje południowy-zachód. W tym czasie populację wilka szarego w części zachodnich i środkowo-zachodnich stanów oceniano na 6000 osobników. W sześciu stanach gatunek nie jest chroniony już od 2011 roku. Gdy FWS ogłosiła propozycję i poprosiła obywateli o odniesienie się do niej, ponad milion osób wypowiedziało się w tej sprawie. Prawo wymaga również, by propozycję zaopiniowali eksperci niezwiązani z FWS. Rządowa agencja, rekomendując zniesienie ochrony, opierała się na monografii napisanej przez jej własnych naukowców. Ci stwierdzili, że środkowy zachód i północny wschód są zamieszkane nie przez wilka szarego, a przez wilka wschodniego (Canis lupus lycaon). A skoro tak, to nie ma potrzeby ochrony wilka szarego na terenie 22 stanów, na których nie występuje. Jednak czwórka niezależnych naukowców, wśród nich eksperci ds. genetyki wilków, nie zgodziła się z poglądem, że istnieje podgatunek wilka wschodniego. Zauważyli oni, że w środowisku naukowym nie ma zgody co do istnienia tego podgatunku, a kwestia jest daleka od rozstrzygnięcia. Robert Wayne, genetyk z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, jeden z członków wspomnianego zespołu mówi, że jego zdaniem urzędnikom FWS zależało na stwierdzeniu, że 22 stany są zamieszkane przez inny gatunek, w związku z tym nie ma potrzeby chronienia wilka szarego. Wayne zauważa, że jeśli urzędnicy doprowadzą swój plan do końca, to będziemy mieli do czynienia z pierwszym w historii przypadkiem wykreślenia gatunku z federalnych listy gatunków chronionych z przyczyn taksonomicznych. Gatunki należy wykreślać z listy wówczas, gdy się w pełni odrodzą, a szary wilk się nie odrodził. W żadnym z 22 wschodnich stanów nie można uznać go za gatunek odrodzony, dlatego właśnie uznajemy go za zagrożony - przypomina naukowiec. Opinia Wayne'a i jego kolegów nie rozstrzyga sprawy. FWS nie jest nią prawnie związana. Jednak Endangered Species Act wymaga, by przy usuwaniu gatunku z listy zagrożonych opierano się na najlepszych dostępnych badaniach naukowych. To z kolei oznacza, że urzędnicy powinni jeszcze raz przemyśleć swój plan. W ubiegłym wieku wilk szary został doszczętnie wytępiony w większości kontynentalnych stanów USA. W 1975 roku gatunek został uznany za zagrożony. W 1995 udało się go reintrodukować w Parku Yellowstone oraz w Idaho Wilki powróciły też w rejon Wielkich Jezior, gdzie obecnie można na nie legalnie polować. Sezonowe polowania i zastawianie pułapek dopuszczają też stany Idaho, Wyoming i Montana. Małe populacje, na które nie wolno polować, zamieszkują też Washington i Oregon. Urzędnicy z FWS w reakcji na wspomniany raport podziękowali za niego National Center for Ecological Analysis and Synthesis z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara, ale nie odnieśli się do jego strony merytorycznej. Stwierdzili jedynie, że ich propozycja opiera się na najlepszych badaniach naukowych. Dzisiaj rozpoczyna się kolejny etap publicznego komentowania planów FWS. Urząd będzie przyjmował opinie obywateli do 27 marca. « powrót do artykułu
-
Asymetria półkul usprawnia przetwarzanie bodźców czuciowych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
U ryb z symetrycznymi mózgami występują defekty przetwarzania informacji wzrokowych i zapachowych. Od jakiegoś czasu uznaje się, że lewa i prawa półkula spełniają nieco inne role w poznaniu i regulacji zachowania. Naukowcy nie wiedzą jednak, czy asymetria wpływa jakoś na wydajność funkcjonowania mózgu. Ostatnio zespół z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) i Uniwersytetu Katolickiego w Leuven zauważył, że przynajmniej u danio pręgowanych (Danio rerio) utrata asymetrii niesie za sobą poważne konsekwencje dla przetwarzania danych czuciowych. Oznacza to, że deficyty rozwojowe w obrębie prawej bądź lewej półkuli mogą skutkować dysfunkcjami poznawczymi. Nie wiemy, czy asymetria ma jakieś znaczenie dla efektywności pracy mózgu, np. czy gdyby twój mózg był symetryczny, pracowałby mniej sprawnie niż normalnie. To potencjalnie ważne zagadnienie, bo obrazowanie w ramach studiów różnych zaburzeń neurologicznych zademonstrowało zmiany w zwykle asymetrycznych wzorcach aktywności neuronalnej - podkreśla prof. Steve Wilson z UCL. Naukowcy wykorzystali mikroskopię dwufotonową do badania aktywności pojedynczych neuronów uzdeczek larw D. rerio. Ten region mózgu wykazuje asymetrię u wielu różnych kręgowców i pośredniczy w szlakach związanych z uzależnieniem, strachem czy nagrodą. W uzdeczkach danio większość reagujących na bodźce świetlne neuronów znajduje się po lewej stronie, a większość odpowiadających na zapach po prawej. W ramach eksperymentu akademicy wyhodowali ryby z odwróconą asymetrią uzdeczek, a także osobniki z podwójnymi uzdeczkami prawo- lub lewostronnymi. Później sprawdzano, jak neurony tych struktur reagują na bodźce węchowe i wzrokowe. Okazało się, że jeśli asymetria mózgowa była odwrócona, funkcje neuronów uzdeczek również były odwrócone. Podwójne uzdeczki lewo- i prawostronne wiązały się zaś z niemal całkowitym brakiem reakcji, odpowiednio, na zapach lub światło. « powrót do artykułu -
Nie taka lodowcowa tundra szara, jak ją malują
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Ok. 50 tys. lat temu podczas epoki lodowcowej arktyczna tundra wcale nie była tak monotonna (pokryta stepem), jak dotąd sądzono. Rosły w niej kolorowe kwiaty, którymi żywiły się mamuty oraz inni duzi roślinożercy. W ramach studium pt. "Pięćdziesiąt tysięcy lat arktycznej wegetacji i diety megafauny" naukowcy odwiedzali muzea Alaski, Kanady, Norwegii i Rosji. Pobierali próbki z przewodów pokarmowych mamutów, bizonów, koni i nosorożców z epoki lodowcowej. Podczas poszukiwań roślinnego DNA wykorzystywano techniki molekularne. Następnie materiał genetyczny sekwencjonowano (rekonstrukcja pomagała odróżnić dzikie kwiaty od traw). Prawie połowę strawionych roślin stanowiły kwiaty. Zamiast trawiastego, nudnego ekosystemu, który jak sądziliśmy, występował, nagle pojawił nam się inny, bardzo kolorowy - opowiada prof. Joseph Craine z Wydziału Biologii Uniwersytetu Stanowego Kansas. Zawsze toczono debaty, jak tak chłodny region mógł wspierać tak duże zwierzęta. Teraz wiemy, że [mamuty] spędzały dużo czasu na jedzeniu dzikich kwiatów, które zawierały o wiele więcej białek niż trawy, co oznacza, że większe gatunki mogły tu przeżyć. Choć ustalenia dotyczą 50 tys. lat z prehistorii, wg Craine'a można je także odnieść do przyszłości. Specjalista zaznacza, że pasienie się zwierząt oraz zmiany klimatu stresowały i ostatecznie zmieniły florę tundry z kwiatów i traw na mchy i bagna. [Opisywane] badanie sprawia, że zaczynamy ponownie oceniać, jak dobrze rozumiemy dietę współczesnych zwierząt. Skoro mylimy się co do tego, co jadły mamuty i bizony 15 tys. lat temu, może powinniśmy się bliżej przyjrzeć menu dzisiejszych bizonów i słoni. Niewykluczone, że czekają nas niespodzianki. « powrót do artykułu -
Iniekcje z witaminy C mogą wzmocnić efekty chemioterapii. W latach 70. Linus Pauling donosił, że podawana dożylnie witamina C jest skuteczna w leczeniu nowotworów. Ponieważ jednak podczas 2 testów klinicznych z kwasem askorbinowym przyjmowanym doustnie nie uzyskano tego samego skutku, badania porzucono (choć nadal interesowali się nią przedstawiciele medycyny komplementarnej i alternatywnej). Teraz już wiadomo, że przy takiej drodze aplikowania organizm szybko go wydala. Zespół z Uniwersytetu Kansas wykazał, że gdy podaje się zastrzyk, witamina jest wchłaniana i może uśmiercić komórki nowotworowe, nie szkodząc zdrowym (we krwi i w tkankach stwierdzano stężenia wyrażone w milimolach). W płynie tkankowym otaczającym komórki nowotworowe milimolowe stężenia witaminy C wywierały miejscowy efekt proutleniający, pośrednicząc w tworzeniu się śmiercionośnego dla nich H2O2. Dane wykazały, że witamina C wywoływała m.in. uszkodzenie DNA i wyczerpywała komórkowe zapasy ATP. Amerykanie wstrzykiwali witaminę C do hodowli ludzkich komórek raka jajnika, myszom oraz pacjentkom z zaawansowanym rakiem jajnika. W ramach eksperymentów na myszach okazało się, że chemioterapeutyki karboplatyna i paklitaksel oraz witamina C synergicznie spowalniają rozwój guzów. Przy połączeniu obu tych metod grupa pacjentek wspominała też o mniejszej liczbie skutków ubocznych. Pacjenci poszukują bezpiecznych i tanich sposobów na radzenie sobie z chorobą nowotworową. Nasze podstawowe badania i wczesne dane kliniczne pokazują, że dożylna witamina C ma potencjał w tym zakresie - podkreśla dr Jeanne Drisko. Ponieważ witaminy C nie da się opatentować, rozwój tej metody nie będzie wspierany przez firmy farmaceutyczne - dodaje Qi Chen. « powrót do artykułu
-
Grupa Ceres, specjalizująca się w inwestycjach w zielone technologie, przeprowadziła badania, z których wynika, że szczelinowanie hydrauliczne zagraża zasobom wody pitnej. Od 2011 roku w USA na potrzeby ponad 39 000 odwiertów zużyto około 400 miliardów litrów wody. Ponad połowa odwiertów – 55% - znajduje się na terenach, które doświadczają susz, a niemal połowa z nich znajduje się tam, gdzie zasoby wody znajdują się pod dużą lub olbrzymią presją. Według używanej w USA terminologii olbrzymia presja na zasoby wodne oznacza, że ponad 80% wody powierzchniowej i podziemnej jest już używana na potrzeby mieszkańców, rolnictwa lub przemysłu. Duża presja oznacza zaś, że używane jest od 40 do 80 procent zasobów wodnych. Tymczasem szczelinowanie hydrauliczne prowadzi się często w miejscach, gdzie wcześniej z innych przyczyn człowiek wywarł dużą presję na zasoby wodne. Lokalne społeczności są często zaskoczone faktem, że doświadczają nagłych problemów z dostępem do wody. Trudna sytuacja panuje w Teksasie, gdzie występuje największe zagęszczenie odwiertów, a połowa z nich znajduje się na obszarach o dużej lub olbrzymiej presji na zasoby wodne. W Kolorado 97%, a w Kalifornii 96% odwiertów znajduje się na terenach o dużej lub olbrzymiej presji. W stanie Kolorado przemysł wydobywczy zużywa 0,1% wody używanej w stanie, a w Teksasie nieco mniej niż 1%. Przemysł wydobywczy stara się zaradzić problemom poprzez opracowywanie nowych metod oczyszczania wody. Jego menedżerowie dopiero jednak zaczynają dostrzegać ten problem. Ponadto ich działania zależą od czynników ekonomicznych. Na przykład w Teksasie oczyszczaniu poddaje się jedynie 5% używanej wody. Natomiast w Pennsylvanii oczyszcza się znacznie więcej wody, gdyż brakuje tam głębokich studni, w których można by przechowywać zużytą wodę, więc jej oczyszczanie jest najtańszą metodą pozbycia się odpadu. Przemysł wydobywczy przypomina, że wydobycie gazu łupkowego pozwala na zaoszczędzenie wody, gdyż dzięki niemu przedsiębiorstwom łatwiej jest przestawić się z energii pozyskiwanej z węgla na energię z gazu. To jednak nie zmienia faktu, że lokalne społeczności doświadczają problemów z dostępem do wody. « powrót do artykułu
-
W przypadku wielu osób zakażonych Chlamydia trachomatis nie udaje się w standardowy sposób wyleczyć choroby. Okazuje się, że winę za to może ponosić układ pokarmowy (ang. gastrointestinal tract, GI). Ch. trachomatis nie tylko infekuje układ rozrodczy, ale i rezyduje (łagodnie) w przewodzie pokarmowym. W tym ostatnim utrzymuje się nawet po wyeliminowaniu patogenu z genitaliów za pomocą antybiotyku azytromycyny. Niewuwzględniany dotąd rezerwuar bakterii prowadzi do ponownych infekcji po przeleczeniu. Dotąd źródło reinfekcji pozostawało owiane tajemnicą. Niektórzy obwiniali za to podtrzymywanie kontaktów płciowych z zakażonym partnerem. Długo zakładano, że często chlamydie utrzymują się w układzie rozrodczym w nienamnażającej się formie, ale Roger Rank z Dziecięcego Instytutu Badawczego Arkansas twierdzi, że nie ma na to dowodów. W ramach ostatniego studium Rank i Laxmi Yeruva wykazali, że u myszy azytromycyna eliminuje zakażenie układu płciowego, ale nie pokarmowego. Sam Rank, także w czasie badań na myszach, zademonstrował, że infekcja Ch. trachomatis przewodu pokarmowego nie wyzwala reakcji zapalnej i nigdy się nie kończy. Zauważyliśmy, że zakażenie przewodu pokarmowego wywołuje silną odpowiedź immunologiczną, która może być skuteczna przeciwko zakażeniu genitaliów, ale nie jest w stanie wyleczyć infekcji GI. W literaturze weterynaryjnej utrzymywanie się chlamydii w przewodzie pokarmowym dokumentowano u licznych zwierząt od lat 50. Lektura tych pozycji zainspirowała badania Ranka i Yeruvy. « powrót do artykułu
-
Nokia i HTC zawarły umowę kończącą długotrwały spór patentowy. Spór, który toczył się przed sądami na całym świecie. Nieoficjalnie mówi się, że HTC zdecydowało się na wykupienie licencji na patenty Nokii. W 2012 roku fińska firma oskarżyła HTC o naruszenie około 50 patentów. Firmy starły się w sądach w USA, Japonii, Włoszech, Niemczech i Wielkiej Brytanii. W 2013 roku niemiecki sąd zablokował sprzedaż niektórych urządzeń HTC. Kilka miesięcy później amerykańska Komisja Handlu Międzynarodowego orzekła, że Tajwańczycy naruszyli dwa patenty Nokii, a w październiku 2013 roku High Court dla Anglii i Walii również uznał, że doszło do naruszeń ze strony HTC. W tej sytuacji przeżywające ciężkie chwile HTC zdecydowało się na ugodę. Wojny patentowe pomiędzy producentami smartfonów stały się codziennym zjawiskiem. Od czasu pojawienia się iPhone'a smartfony cieszą się ogromnym zainteresowaniem, a rynek telefonów komórkowych stał się niezwykle konkurencyjny. « powrót do artykułu
-
W Happisburghu na terenie Wielkiej Brytanii odkryto najstarsze znane nam odciski ludzkich stóp poza Afryką. Ich wiek oceniono na 780 000-1 000 000 lat. Happisburgh jest znanym miejscem występowania osadów z wczesnego plejstocenu, w których znajdują się liczne pozostałości fauny i flory. W 2005 roku znaleziono tam przedmioty wykonane przez człowieka, dzięki czemu dowiedzieliśmy się, że nasi przodkowie dotarli na północ Europy już 350 000 lat temu. Teraz okazuje się, że byli tam znacznie wcześniej. Wspomniane na wstępie ślady stóp zauważono już w maju 2011 roku. Uwagę naukowców zwróciły regularne wydłużone zagłębienia znajdujące się na powierzchni 12 metrów kwadratowych. Szczegółowe badania ujawniły, że odległość pomiędzy poszczególnymi zagłębieniami odpowiada długości kroku kilkunastoletniego lub dorosłego hominida. W przypadku wielu śladów udało się zidentyfikować łuk stopy, określić, gdzie był przód, a gdzie tył. W jednym ze śladów widać również palce. Naukowcy stwierdzili, że hominidy, które pozostawiły ślady, liczyły sobie od 0,93 do 1,73 metra wysokości. Grupa prawdopodobnie składała się z osób w różnym wieku. Ułożenie stóp wskazuje, że poruszali się na południe wzdłuż brzegu rzeki. Ślady z Happisburgha stanowią niezwykle ważne odkrycie. Na terenie Europy bardzo rzadko znajdujemy pozostałości po ludziach żyjących we wczesnym plejstocenie. Dotychczas nie znaleziono takich zabytków w Wielkiej Brytanii. Na terenie Europy Zachodniej znamy jeszcze jedno stanowisko, w którym znaleziono równie stare ślady człowieka. To jaskinia Atapuerca w Hiszpanii. Była ona zamieszkana przez Homo antecessor. Ślady stóp z Happisburgha oraz szacowany wzrost ludzi wskazują na to, że Homo antecessor zawędrował na Wyspy Brytyjskie.
-
Ryb mezopelagialnych 10-krotnie więcej niż sądzono
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Zdaniem naukowców z Hiszpańskiej Narodowej Rady Badawczej, ryb żyjących w strefie mezopelagialnej jest co najmniej 10-krotnie więcej niż sądzono. Dotychczas masę ryb żyjących w mezopelagiale, czyli na głębokościach od 200 do 1000 metrów, szacowano na miliard ton. To czyni je najbardziej rozpowszechnionymi kręgowcami na świecie. Hiszpańscy naukowcy odbyli liczącą 32 000 mil morskich podróż dookoła globu i w ciągu dnia zbierali dane z mezopelagialu. Xabier Irigoyen z AZTI-Tecnalia i KAUST, który stał na czele badań, stwierdził: fakt, że biomasa ryb mezopelagialnych, a tym samym całkowita biomasa ryb, jest co najmniej 10-krotnie większa niż dotychczas sądziliśmy ma olbrzymie znaczenie dla zrozumienia obiegu węgla w oceanie. W nocy ryby żyjące w mezopelagiale płyną w kierunku powierzchni, gdzie żerują. Później ponownie kryją się w głębinach, by uniknąć drapieżników. Takie zachowanie przyspiesza obieg materii organicznej w oceanach. A to właśnie oceany są najważniejszym odbiorcą CO2 z atmosfery. Węgiel ten, dzięki rybom mezopelagialnym, nie zanurza się powoli w oceanie, a jest szybko transportowany na głębokość kilkuset metrów, gdzie jest uwalniany w postaci odchodów. Mechanizm ten prowadzi też do szybszego zużycia tlenu w głębszych partiach oceanu. Zwiększenie szacunków masy ryb mezopelagialnych oznacza, że zwierzętom tym trzeba przypisać większą niż dotychczas rolę w obiegu węgla. « powrót do artykułu -
Tate Britain uruchomi latem tego roku nową usługę After Dark. Umożliwi ona turystom zwiedzanie muzeum po zmroku (i po oficjalnych godzinach otwarcia) za pomocą kontrolowanych za pośrednictwem witryny internetowej robotów. After Dark to pomysł projektantów z londyńskiej grupy The Workers. Gdy inicjatywa wystartuje, każdym z robotów posteruje jedna osoba. Pozostali będą uczestnikami wycieczki. Ponieważ przewodnikom zostanie przyznany konkretny czas, po jego zakończeniu stery przejmie ktoś z oprowadzanych (dotychczasowy pasażer). Podczas przemieszczania się robota po muzeum kamera wyposażona w źródło światła będzie się kierować na eksponaty. Na ekranie komputera oprowadzanych pojawi się ich opis. Na początku sesji w różnych punktach Tate Britain wyświetlą się różne propozycje wycieczek. Dzięki temu internauci z całego świata będą mogli wybrać, jaką wystawę chcą zobaczyć. Wygrawszy tegoroczną IK Prize, The Workers (Tommaso Lanza, Ross Cairns i David Di Duca) dostali 70 tys. funtów na przygotowanie i wdrożenie After Dark. Na razie mówi się o letniej premierze, ale nie pada żadna konkretna data. « powrót do artykułu
-
Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba (JWST) w końcu wyszedł na prostą. Następca Teleskopu Hubble'a był przez lata nękany problemami. Wielokrotnie słyszeliśmy o opóźnieniach i przekroczeniach założonego budżetu, nie mogliśmy być pewni kiedy urządzenie zostanie ukończone i kiedy rozpocznie pracę. Pracującemu przy nim zespołowi udało się rozwiązać problemy i teleskop jest budowany zgodnie z planem. Przez najbliższe miesiące JWST będzie montowany i testowany, a w 2018 roku ma trafić w przestrzeń kosmiczną. Teleskop Kosmiczny Jamesa Webba będzie największym obserwatorium wysłanym przez człowieka w przestrzeń kosmiczną i jednym z najbardziej złożonych instrumentów badawczych w historii ludzkości. Wszystkie cztery główne komponenty naukowe teleskopu trafiły już do Goddard Space Flight Center, gdzie powstanie z nich Integrated Science Instrument Module (ISIM). W ubiegłym miesiącu teleskop przeszedł ostateczny test projektowy, specjaliści zaakceptowali wszystkie projekty, plany budowy i testowania. Teraz pozostaje „jedynie” złożyć teleskop. Dziewięćdziesiąt siedem procent teleskopu jest już wykonane. Mamy już instrumenty naukowe i zaczynamy składać teleskop - mówi Eric Smith zastępca dyrektora odpowiedzialnego za JWST. Teleskop Jamesa Webba zajrzy głębiej w kosmos niż może to zrobić Teleskop Hubble'a. Hubble pracuje w zakresie światła widzialnego, a JWST w podczerwieni. To bardzo ważna zmiana, bowiem im dalej od obserwatora znajduje się źródło światła, tym bardziej czerwone się wydaje. Działa tutaj tzw. efekt Doplera, który powoduje rozciąganie fali i przesuwanie się jej ku czerwieni. Dzięki JWST naukowcy zajrzą niemal do początków wszechświata. Wybudowanie instrumentu, który pozwala na przeprowadzenie takich obserwacji jest poważnym wyzwaniem technologicznym. JWST musi pracować w temperaturze poniżej 50 kelwinów (-223 stopni Celsjusza). To pozwoli na uniknięcie zanieczyszczania odbieranych sygnałów przez inne źródła promieniowania podczerwonego. Takimi źródłami są Ziemia, Słońce i Księżyc. Muszą być zatem zablokowane, by nie odbierały ich instrumenty Teleskopu Jamesa Webba. Dlatego też teleskop zostanie umieszczony w punkcie libracyjnym L2, dzięki czemu planeta, jej księżyc oraz gwiazda będą zawsze z tyłu instrumentu. JWST znajdzie się zatem znacznie dalej od Ziemi niż teleskop Hubble'a i większość satelitów. Obudowa teleskopu została wykonana z nowego kompozytu grafitowego, który musi przetrwać różnice temperatur, z jakimi będzie miał do czynienia pomiędzy startem z Ziemi a L2. JWST będzie rejestrował niezwykle słabe źródła światła, dlatego też jego lustro jest siedmiokrotnie większe od lustra Hubble'a. Ma ono 6,5 metra średnicy i składa się z 18 sześciobocznych elementów. Podczas startu lustro będzie złożone, a gdy teleskop znajdzie się w punkcie L2 zostanie ono rozłożone. Wszystkie 18 elementów muszą niezwykle precyzyjnie trafić na swoje miejsce. To pokazuje, jak wielkim wyzwaniem technologicznym jest Teleskop Jamesa Webba. Zaprojektowaliśmy coś, co bez złożenia nie wejdzie do rakiety nośnej. Dlatego całość jest tak skomplikowana - mówi Scott Willoughby, odpowiedzialny za JWST Program w firmie Northrop Grumman Aerospace Systems. Wydaje się, że jeszcze w roku 2000 nie rozumiano, jak bardzo złożony jest to projekt. Wówczas zakładano, że JWST będzie kosztował 2 miliardy dolarów i trafi w przestrzeń kosmiczną około 2010 roku. Okazało się, że projekt będzie wielokrotnie droższy, a budowa teleskopu potrwa dłużej. Wybuchł skandal, a Kongres zagroził, że zlikwiduje projekt. Na szczęście tak się nie stało. NASA opracowała nowy plan, zgodnie z którym JWST ma kosztować 8,7 miliarda dolarów, a teleskop zostanie wystrzelony w 2018 roku. Obecnie wszystko idzie zgodnie z planem, ale sam projekt jest krytykowany ze względu na jego koszty. Budżet na JWST pochłania niemal połowę rocznego budżetu NASA przeznaczonego na badania astrofizyczne, dlatego też urządzenie nazywane jest teleskopem, który pożarł astronomię. Prace nad JWST idą zgodnie z planem aż do napotkania kolejnego problemu, a patrząc na to, czego chcemy dokonać, kolejne problemy czyhają tuż za rogiem - mówi Roger Handberg z University of Central Florida. Amber Straughn, zastępca głównego naukowca JWST stwierdza: Jako kraj musimy zapytać się o sens wydatkowania takiej kwoty. Czy to jest tego warte? Myślę, że Webb jest wart wielokrotnie więcej niż na niego wydamy. « powrót do artykułu
-
W porównaniu do drugiego dziecka w rodzinie, pierworodni z większym prawdopodobieństwem mają w późniejszym życiu nadwagę. Ponieważ istnieją dowody na wpływ kolejności urodzeń na zawartość tłuszczu w organizmie i metabolizm w wieku od niemowlęcego do nastoletniego, a nie znano wpływu tych zjawisk na stan zdrowia w wieku średnim, Nowozelandczycy zebrali grupę 50 zdrowych mężczyzn z nadwagą w wieku 40-50 lat. Studium wykazało, że pierworodni byli o ok. 7 kg ciężsi i mieli wyższy wskaźnik masy ciała od dzieci, które przyszły na świat jako drugie. Poza tym stwierdzono u nich silniejszą insulinooporność. Choć badanie objęło niewielką próbę, zespół doktora Wayne'a Cutfielda z Uniwersytetu w Auckland twierdzi, że kolejność urodzeń może wpływać na ryzyko chorób sercowo-naczyniowych i cukrzycy typu 2. Aby w pełni ocenić ten związek, trzeba przeprowadzić szerzej zakrojone studium z parami rodzeństwa. « powrót do artykułu
-
Kości z grobu Karola I Wielkiego należą do Karola I Wielkiego
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Kości ze złotej trumny z katedry w Akwizgranie rzeczywiście prawdopodobnie należą do Karola I Wielkiego. Może się to wydawać oczywistym wnioskiem, ale to nieprawda. Karol I Wielki był wielokrotnie ekshumowany i chowany. Fragmenty jego ciała oddzielano jako relikwie, dlatego identyfikacja jego szkieletu wcale nie jest prostym zadaniem - podkreśla Frank Rühli z Uniwersytetu w Zurychu. Kości wydają się należeć do jednej osoby, starego i raczej wysokiego mężczyzny. To pasuje do opisów Karola z epoki. Grobowiec zmarłego w 814 r. władcy został po raz pierwszy otworzony w roku 1000 przez Ottona III. Zgodnie z zapisami z kroniki, zmarłemu nie brakowało żadnych członków poza czubkiem nosa. Cesarz uzupełnił ubytek złotem, zabrał ząb Karola, po czym wejście do komory zamurowano. W 1165 r. Fryderyk I Barbarossa za aprobatą antypapieża Paschalisa III dokonał uroczystej ekshumacji Karola I Wielkiego. Później szczątki złożono pod podłogą katedry w marmurowym sarkofagu. Po 50 latach Fryderyk II znów zakłócił spokój zmarłego, przenosząc jego kości do złoto-srebrnej trumny. W 1349 r. Karol IV Luksemburski polecił wyjąć niektóre kości jako relikwie. Ostatni raz Karola ekshumowano w 1861 r. Tym razem do celów badawczych. Gdy szkielet zrekonstruowano, okazało się, że Karol I Wielki był rzeczywiście wielki (czytaj: wysoki) jak na swoje czasy. W 2010 r. władze kościelne udostępniły zespołowi Rühliego lewą kość piszczelową. Zdjęcia rentgenowskie i skany z tomografii komputerowej wykazały, że Karol I Wielki miał ok. 184 cm wzrostu. Co ciekawe, ojciec Karola Pepin mierzył ok. 152 cm. Analiza kości pokazała, że Karol I Wielki mógł być szczupły. Nie natrafiono jednak na wskazówki świadczące o jakiejś poważnej chorobie. « powrót do artykułu -
Łazik Curiosity wykonał pierwsze zdjęcie Ziemi z powierzchni Marsa. Nasza planeta świeci na nieboskłonie jaśniej niż jakakolwiek gwiazda. Udało się nawet nawet sfotografować Księżyc, który znajduje się bezpośrednio pod Ziemią. Zdjęcie zostało wykonane 80 minut po zachodzie słońca, podczas 529. marsjańskiego dnia pobytu Curiosity na Czerwonej Planecie, czyli 31 stycznia bieżącego roku. W momencie wykonania zdjęcia odległość pomiędzy Ziemią a Marsem wynosiła 160 milionów kilometrów. « powrót do artykułu
-
Konsumenci przylgną do produktu, by się uspokoić, jeśli oglądają straszne filmy w samotności. Odkrycie psycholog z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej przeczy normom przemysłu reklamowego, zgodnie z którymi w porównaniu do innych gatunków filmowych, w horrorach lokowanie produktu jest stosowane na znacznie mniejszą skalę. "Ludzie radzą sobie ze strachem, nawiązując więź z innymi. Nasze studium wykazało, że gdy brakuje przyjaciół, konsumenci nawiązują silniejszą więź emocjonalną ze znajdującą się na podorędziu marką" - wyjaśnia doktorantka Lea Dunn. Pani psycholog wykazała, że osoby, które oglądając film, odczuwają strach, czują silniejszą łączność z pojawiającą się marką niż badani, którzy oglądają filmy wywołujące szczęście, smutek czy podniecenie. Kanadyjka zademonstrowała, że strach sprawia, że ludzie wspominają o większym przywiązaniu do marki, nawet jeśli po prostu ograniczali się do zobaczenia produktu. Więź nawiązuje się jednak tylko wtedy, gdy strach i marka pojawiają się jednocześnie. Prezentacja po przestraszeniu nie wywołuje już tego samego efektu. W eksperymentach wykorzystano m.in. horror "The Ring". « powrót do artykułu
-
Najbardziej zasłużony łowca planet, Teleskop Keplera, znowu działa. Teleskop zaobserwował pierwszą egzoplanetę od miesięcy. Obiekt wielkości Jowisza został odkryty przez inny teleskop, ale fakt, że zauważył go też Kepler potwierdza, iż wprowadzone przez inżynierów NASA modyfikacje spowodowały, że teleskop urządzenie działa na tyle precyzyjnie, by odnajdować planety. Teleskop Keplera trafił na orbitę w 2009 roku. Jego zadaniem jest odszukiwani egzoplanet, a przede wszystkim planet wielkości Ziemi. Dotychczas teleskop odnalazł 246 planet, zauważył 3601 potencjalnych planet oraz 2165 układów gwiazd podwójnych. W maju ubiegłego roku zepsuło się drugie z czterech kół zamachowych, które są wykorzystywane do precyzyjnego ustawiania urządzenia. Trzy miesiące później NASA ogłosiła, że Kepler zakończył swoją podstawową misję, gdyż awarii nie można usunąć. Eksperci zaczęli się zastanawiać, w jaki sposób można wykorzystać urządzenie. Naukowcy z całego świata nadsyłali swoje propozycje. W listopadzie zespół odpowiedzialny za teleskop zaproponował podjęcie misji o nazwie kodowej K2. W jej ramach Keplar miałby zostać ustawiony na płaszczyźnie orbity Ziemi i poszukiwać planet krążących wokół małych gwiazd. Podczas swej pierwotnej misji Kepler bez przerwy obserwował 150 000 gwiazd znajdujących się w niewielkim wycinku nieba. Zgodnie z założeniami misji K2 miałby przyglądać się fragmentowi od 5 do 10 razy większemu. Pomysłodawcy K2 chcą, by Kepler badał rocznie od 4 do 6 "pól obserwacyjnych". Każdemu przyglądałby się przez minimum 40 dni. Optymalny czas obserwacji to 70-80 dni. W każdym z pól teleskop ma badać 10-20 tysięcy obiektów. Teleskop prowadziłby obserwacje jedynie w płaszczyźnie ekliptyki. Takie ustawienie maksymalnie zwiększa obecne możliwości urządzenia. Teleskop mógłby pracować z precyzją mniejszą niż 300 części na milion, podczas gdy przed awarią wynosiła ona 20 części na milion. W grudniu NASA, po rozważeniu pomysłów dotyczących dalszego wykorzystywania teleskopu, wybrała właśnie misję K2 i zwróciła się do niezależnych ekspertów o wydanie ostatecznej oceny na jej temat. Taka ocena, zwana Senior Review, odbywa się co dwa lata i dotyczy przedłużenia misji, których etap podstawowy się zakończył. Podczas Senior Review eksperci oceniają przydatność naukową misji na kolejne cztery lata, a te misje, które zostaną zaakceptowane, otrzymują od NASA finansowanie na dwa lata. Po dwóch latach znowu podlegają ocenie. Na rok 2014 przewidziano Senior Review dla misji Hubble'a, Chandry, Fermiego, Keplera, NuSTAR, Spitzera, Suzaku, Swifta, XMM-Newtona oraz WISE. Eksperci z NASA do ustabilizowania teleskopu wykorzystali... fotony ze Słońca. Nasza gwiazda działa jak trzecie koło zamachowe, umożliwiając precyzyjne ustawianie teleskopu w trójwymiarowej przestrzeni. Ta metoda wymaga jednak, by teleskop był ustawiony niemal równolegle względem swojej orbity wokół Słońca, czyli nieco odchylony od płaszczyzny ekliptyki. Podczas K2 Kepler będzie badał wybrany obszar nieboskłonu przez 83 dni. Później zostanie obrócony, co zapobiegnie przedostawaniu się promieni słonecznych do lustra teleskopu. W ciągu roku urządzenie zbada około 4,5 pól obserwacyjnych. Pomimo wykorzystania przez NASA sprytnej sztuczki, Kepler nie odzyskał w pełni swoich możliwości. Nie będzie w stanie odnajdować planet podobnych do Ziemi, które krążą wokół gwiazd podobnych do Słońca. Odnalezienie takiej planety wymaga bowiem zarejestrowania jej trzech przejść na tle gwiazdy. Jeśli ma być to układ podobny do układu Ziemia-Słońca, Kepler musiałby obserwować daną gwiazdę przez około 3 lata. Tak długotrwałe precyzyjne obserwacje nie są już możliwe. Planeta WASP-28b, którą zauważył Kepler, to olbrzym wielkości Jowisza. Obiega swoją gwiazdę w ciągu zaledwie 3,4 ziemskich dni. Ostateczna decyzja co do misji K2 zapadnie pod koniec maja. Zespół Keplera będzie miał trzy miesiące na udowodnienie, że przedłużenie misji ma sens. Oficjalne rozpoczęcie badań naukowych w ramach K2 rozpocznie się bowiem 1 marca. Zespół naukowy chce w jej ramach obserwować 110 000 gwiazd i czeka na propozycje, które to mają być gwiazdy. « powrót do artykułu
-
Na zdjęciu wykonanym 19 listopada 2013 r. widać świeży krater na północnej półkuli Marsa (3°42'N 53°24'E). Zdjęcie zrobiła kamera HiRISE (High Resolution Imaging Science Experiment) sondy Mars Reconnaissance Orbiter. Krater ma ok. 30 m średnicy. Wokół w strefie wybuchu widać odłamki (ang. ejecta) wzniecone przez upadek meteorytu. Niektóre zostały wyrzucone nawet na odległość 15 km. Naukowcy zdecydowali się na użycie HiRISE, kamery o wysokiej rozdzielczości, bo Context Camera, kamera o średniej rozdzielczości, wykazała, że między obserwacjami z lipca 2010 i maja 2012 w rejonie tym zaszła zmiana. Zdjęcia pomagają ustalić przedział, w jakim na Marsie pojawiły się nowe kratery. Analizując je, naukowcy stwierdzili, że uderzenia, które prowadzą do powstania dziur o średnicy co najmniej 3,9 m, zdarzają się ponad 200 razy rocznie. Tylko kilka ma tak dramatyczny wygląd jak ta widoczna na zdjęciu. « powrót do artykułu
-
Przemierzając kosmos, szuka się wzorców w danych genetycznych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Od kilku dni miłośnicy gier na smartfony mogą przy okazji zrobić coś dla dobra nauki. "Play to Cure: Genes in Space" to propozycja brytyjskiej organizacji charytatywnej Cancer Research UK (CRUK), która liczy, że w ten sposób uda się przyspieszyć analizę przytłaczającej ilości danych. Podróżując przez kosmos za 800 lat, gracze pilotują statek kosmiczny. Lawirują między przeszkodami, zbierając po drodze tajemniczy i bardzo cenny ładunek - element alfa. Podążając jego szlakiem, analizują nieświadomie dane genetyczne (znajdując najlepszą drogę, by zebrać jak najwięcej elementu alfa, kreśli się trasę przez prawdziwe macierze DNA; przekładaniem jednych danych na drugie zajmuje się oprogramowanie). Informacja zwrotna trafia do naukowców z CRUK. Szefowa projektu Hannah Keartland podkreśla, że zależy jej na tym, by grę ściągali wszyscy, bez względu na miejsce zamieszkania i wiek. Akademicy wykorzystają informacje zdobyte przez użytkowników "Genes in Space" do określenia, które geny są wadliwe u chorych z nowotworami. Później zajmą się opracowaniem leków. "Genes in Space" to drugi projekt obywatelski CRUK. Wcześniej we współpracy z ekipą Zooniverse stworzono CellSlider, interaktywną stronę, na której można analizować prawdziwe dane (zdjęcia próbek tkanek). Z licznika zamieszczonego na stronie można się dowiedzieć, że przejrzano już ponad 2 mln fotografii. Na początku odwiedzający przechodzi przyspieszony kurs: uczy się rozpoznawać różne typy komórek. Uczula się go na nieregularne komórki rakowe (raka sutka) i znajdujące się w nich białka. W ramach "Genes in Space" gracze przekopują się przez dane z mikromacierzy DNA (terabajty informacji genetycznej z tysięcy guzów). Technika ta jest bardzo pomocna przy wykrywaniu zmiany liczby kopii, gdzie fragmenty chromosomów są tracone lub zwielokrotniane. Naukowcy muszą wiedzieć, gdzie dokładnie zaczynają się i kończą rejony z dodatkowymi kopiami i które ze znajdujących się tam genów są onkogenami, a które zwykłymi pasażerami na gapę. Zazwyczaj żmudną pracę wykonują komputery, ale te nie zawsze się sprawdzają. Jak zaznacza onkolog prof. John Caldas, ludzkie oko jest nadal najlepszą technologią do wykrywania tych wzorców, a 'Genes in Space' wykorzystuje tę moc. Grę można ściągnąć za darmo z Apple Store lub Google Play. « powrót do artykułu -
Amerykanie i Austriacy zbudują wyjątkowy laser
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Amerykańskie Lawrence Livermore National Laboratory zbuduje wyjątkowy laser na potrzeby europejskiego projektu ELI-Beamlines, który został uruchomiony w Czechach. W USA powstanie High Repetition-Rate Advanced Petawatt Laser System (HAPLS). Będzie on generował impulsy o mocy przekraczającej 1 petawat. Częstotliwość pracy lasera wyniesie 10 Hz, a każdy impuls będzie trwal krócej niż 30 femtosekund, czyli 0,00000000000003 sekundy. Instytut ELI Beamlines to ogólnoeuropejski projekt, w który Unia Europejska i rząd Republiki Czeskiej zainwestują około 350 milionów dolarów. ELI będzie pierwszym międzynarodowym laserowym instytutem badawczym, czymś w rodzaju 'CERN-u badań nad laserami'. Będą się w nim znajdowały jedne z najpotężniejszych laserów na Ziemi, które pozwolą na przeprowadzenie unikatowych badań. ELI jest dumne z faktu, że partnerami przedsięwzięcia zostały tak wyjątkowe instytucje jak LLNL i FEMTOLASERS GmbH - mówi profesor Wolfgang Sandner, dyrektor generalny ELI-Delivery Consortium International Association. Wspomniana FEMTOLASERS to austriacka firma, która została podwykonawcą LLNL. Jej zadaniem jest wykonanie początkowych modułów HAPLS. Mają one zostać dostarczone do LLNL do sierpnia bieżącego roku. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że możemy pracować z tą firmą. Dostarczy ona jednego z najważniejszych komponentów HAPLS. Zostanie on zintegrowany z naszym systemem już na wczesnym stadium jego budowy, dzięki czemu dostaniemy kluczowe dane potrzebne do optymalizacji budowanego przez nas lasera kolejnej generacji - stwierdził Constantin Haefner, menedżer projektu HAPLS w LLNL. Firma FEMTOLASERS Produktions GmbH powstała w 1997 roku. Jest jednym z najważniejszych dostawców supernowoczesnych urządzeń fotonicznych dla przemysłu i nauki. Obecnie na całym świecie pracuje ponad 800 oscylatorów i 120 wzmacniaczy tej firmy. HAPLS gdy zostanie ukończony będzie najpotężniejszym pod względem średniej mocy petawatowym systemem laserowym na świecie. Gotowy system ma trafić do ELI Beamlines w 2016 roku. « powrót do artykułu -
Brązowy karzeł ULAS J222711-004547 przykuł uwagę naukowców swoją niezwykła barwą. W porównaniu z innymi brązowymi karłami jest niezwykle czerwony. Uczonym korzystającym z Very Large Telescope w Chile udało się odkryć, skąd niespotykany kolor karła. Okazało się, że w górnych partiach jego atmosfery znajduje się gruba powłoka chmur, nadająca mu czerwone zabarwienie. Federico Marocco, który stał na czele zespołu badawczego z University of Hertfordshire mówi, że to nie są takie chmury, jakie zwykle widzimy na Ziemi. Chmury tego karła składają się głównie z pyłu korundowego i enstatytowego. W skład atmosfery wspomnianego brązowego karła wchodzi prawdopodobnie też para wodna, metan i amoniak. Jednak jest ona zdominowana przez pył mineralny. Doktor Avril Day-Jones z University of Hertfordshire mówi, że dzięki temu, iż jest jednym z najbardziej czerwonych brązowych karłów ULAS J222711-004547 to idealny obiekt do prowadzenia różnego rodzaju obserwacji, które pomogą nam zrozumieć, jak kształtuje się pogoda w tak ekstremalnym środowisku. Badając skład i zmienność jasności oraz kolorów takich obiektów możemy zrozumieć pogodę na brązowych karłach oraz jej związki z pogodą na innych wielkich planetach. Brązowe karły to obiekty pośrednie pomiędzy gwiazdami a planetami. Są zbyt duże, by uznać je za planety, jednak mają na tyle małą masę, że w ich wnętrzach nie dochodzi do przemiany wodoru w hel, zatem nie przekształciły się w prawdziwe gwiazdy. Są zatem zimnymi obiektami o masie pomiędzy masami największych planet Układu Słonecznego a masą Słońca. « powrót do artykułu
-
Na północy DRK odkryto dużą populację szympansów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W ciągu ostatnich dwudziestu lat w Afryce doszło do dramatycznego spadku populacji wielkich małp. W niektórych miejscach zmniejszyła się ona o 90 procent. Tym razem specjaliści z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maksa Plancka w Lipsku oraz z Uniwersytetu w Amsterdamie mają do przekazania dobrą wiadomość. Na północy Demokratycznej Republiki Konga znaleziono stabilną populację szympansa wschodniego (Pan troglodytes schweinfurthii). Populacja ta była badana w 2005 i w 2012 roku. Na powierzchni około 50 000 kilometrów kwadratowych żyje – jak wynika z szacunków - kilkanaście tysięcy szympansów. Naukowcy uważają, że obszar ten powinien stać się kluczowym dla ochrony gatunku. Wielkie małpy giną wskutek rozwoju rolnictwa, wycinania lasów, padają ofiarami kłusowników oraz chorób roznoszonych przez ludzi. Wspomniana populacja mieszka na południe i na północ od rzeki Uele. Badania sugerują, że zwierzęta mają ze sobą kontakt. Zdaniem uczonym może być to największa znana populacja szympansa wschodniego, a badania zdają się potwierdzać, że nie zmniejsza się ona. Niestety, obszar ten nie jest w żaden chroniony. Tymczasem uczeni znaleźli dowody, że jest ona coraz bardziej zagrożona przez kłusowników. Na pobliskich obszarach odkryto bowiem rosnącą liczbę szczątków świadczących o tym, że zwierzęta są zabijane dla mięsa. Uczeni trafiają też na coraz więcej osieroconych szympansiątek. Bez odpowiedniej ochrony szympansy te może czekać taki sam los, który spotkał populacje żyjące w innych regionach - ostrzega Christophe Boesch, dyrektor Departamentu Prymatologii Insytutu Antropologii Ewolucyjnej. Uczeni uważają, że jedynie patrole strażników przyrody pozwolą zapobiec rozszerzeniu się kłusownictwa. Obszar Bili-Gangu, na którym znaleziono szympansy, to niezwykle cenne przyrodniczo tereny, na których występują lasy i sawanny zamieszkane przez słonie, lamparty i inne wielkie ssaki, które w innych częściach Afryki zostały wytępione. « powrót do artykułu -
Ludzie, którzy znają wiek swojego serca, czynią większe postępy w zakresie poprawy jego stanu zdrowia. Ocenę ryzyka dla różnych chorób, np. sercowo-naczyniowych (ChSN), prezentuje się jako procent szans zapadnięcia na nie w ciągu kilku następnych lat. Jakiś czas temu stworzono jednak kalkulator wieku serca, który wykorzystuje te same dane nt. czynników ryzyka, ale przedstawia je w sposób bardziej zindywidualizowany i przemawiający do wyobraźni. Choć ChSN powodują najwięcej zgonów na świecie, lekarzom trudno przedstawić czynniki ryzyka tak, by zachęcić pacjentów do zmiany trybu życia. Wcześniejsze badanie pokazało, że wiek serca jest łatwiejszy do zrozumienia i bardziej motywujący, zwłaszcza w przypadku osób z wyższym poziomem modyfikowalnych czynników ryzyka. Teraz po raz pierwszy zademonstrowano, że zastosowanie wieku serca, by uświadomić ryzyko ChSN, sprzyja zmianom w zachowaniu, które z kolei przekładają się na spadek ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. Zespół z Universidad de las Islas Baleares (UIB) przeprowadził badanie z udziałem 3153 osób, które na 12 miesięcy przed doroczną oceną stanu zdrowia wylosowano do jednej z trzech grup. Pierwszej ryzyko ChSN przedstawiono za pomocą procentów, drugiej jako wiek serca, a trzeciej przekazano tylko wskazówki dotyczące zdrowego trybu życia. Wyniki pokazały, że w porównaniu do grupy kontrolnej, u pacjentów, których poinformowano o indywidualnym ryzyku ChSN (zarówno procentowo, jak i za pomocą wieku serca), nastąpiły znaczące spadki wskaźników ryzyka. Największą poprawę odnotowano w grupie zapoznającej się z wiekiem serca. Co więcej, osoby znające wiek serca częściej wdrażały zdrowy styl życia, przestając np. palić. W tej grupie wskaźnik rzucania palenia był 4-krotnie wyższy niż wśród ludzi zaznajamianych z ryzykiem procentowym. Uzyskane dane mogą sugerować, że zwykły fakt zaprezentowania pacjentom łatwej do zrozumienia informacji wywiera pozytywny wpływ na angażowanie ich w działania prewencyjne - podsumowuje dr Pedro Tauler. « powrót do artykułu
-
W przyszłym tygodniu przez sądem w Mannheim rozpocznie się proces, w którym Apple został oskarżony o naruszenie patentu firmy IPCom. Powód domaga się 1,57 miliona euro odszkodowania plus odsetki. Apple we współpracy z innymi firmami, m.in. HTC i Nokią, próbowało podważyć sporny patent przed Europejskim Biurem Patentowym. EPO podtrzymało patent, chociaż uznało, że nie obejmuje on tak szerokiego zakresu jak wcześniej. IPCom twierdzi, że opisana tym patentem technologia jest ważnym elementem standardu 3G i firmy, które korzystają z tego standardu powinny licencjonować wspomniany patent. IPCom weszła w posiadanie patentu w 2007 roku kiedy to kupiła pakiet ponad 1000 patentów od firmy Robert Bosch, która latach 90. produkowała telefony komórkowe. Od tamtej pory IPCom pozywa firmy, które naruszają należące doń patenty. W ubiegłym roku w ramach ugody otrzymała ponad 100 milionów euro od Deutsche Telecom. « powrót do artykułu