-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Jak dowiedział się serwis Guru 3D, Intel po raz kolejny odejdzie od swojego modelu tik-tak. Przypomnijmy, że od 2007 roku Intel pracuje w modelu, zgodnie z którym pierwszy krok (tik) to przejście na kolejny poziom procesu produkcyjnego już istniejącej architektury, a krok kolejny (tak) to premiera nowej architektury. W ostatnim czasie firma odeszła od tego modelu. W roku 2014 zadebiutowały układy Broadwell, czyli wersja wcześniejszych układów Haswell wykonanych w technologii 14 nm, rok później miał miejsce debiut nowej mikroarchitektury Skylake dla 6. generacji procesorów Core. Zgodnie z dotychczasowym modelem Intel powinien przejść na kolejny poziom i wyprodukować układy Skylake w mniejszej skali. Tak się jednak nie stało. W bieżącym roku zadebiutuje 14-nanometrowa Kaby Lake z natywnym wsparciem USB 3.1, nową architekturą układu graficznego poprawiającego odtwarzanie obrazu 3D oraz 4K czy natywnym wsparciem dla HDCP 2.2. Kolejny "tik" nastąpi dopiero w przyszłym roku, gdy pojawi się wersja architektury SkyLake - o nazwie kodowej CannonLake - wyprodukowana w technologii 10 nm. Po niej zaś, w roku 2018, zadebiutuje 10-nanometrowa IceLake, a w 2019 roku również 10-nanometrowa Tigerlake. Na rok 2020 Intel przewidział rozpoczęcie produkcji w technologii 5 nanometrów. Zmiana modelu produkcji jest prawdopodobnie związana z coraz większym stopniem skomplikowania prac nad coraz bardziej zminiaturyzowanymi układami scalonymi. « powrót do artykułu
-
Przedstawiciele TSMC poinformowali, że ich firma wdroży 5-nanometrowy proces produkcyjny w ciągu 2 lat od rozpoczęcia produkcji w technologii 7 nm. Dyrektor wykonawczy firmy Mark Liu poinformował w oświadczeniu prasowym, że produkcja układów scalonych w technologii 7 nanometrów rozpocznie się w pierwszej połowie 2018 roku. Nie wiadomo, czy będzie to produkcja masowa czy jedynie testowa. Jednak z oświadczenia Liu możemy wywnioskować, że TSMC będzie gotowa do 5-nanometrowego procesu już w 2020 roku. Firma zakłada też, że w bieżącym roku jej udział w rynku 14/16-nanometrowych układów wzrośnie do ponad 70%, a procesy 16nm FinFET, 16nm FinFET Plus oraz 16nm FinFET Compact przyniosą jej ponad 20 procent wpływów. « powrót do artykułu
-
Raport Centrum Zwalczania i Zapobiegania Chorobom (CDC) wskazuje, że amerykańscy stulatkowie żyją coraz dłużej. Najpierw w latach 2000-08 śmiertelność wzrosła dla obu płci, a później między 2008 a 2014 r. spadła wśród kobiet o 14%, a wśród mężczyzn aż o 20%. Jak wyjaśnia dr Jiaquan Xu, zauważa się nie tylko spadek ryzyka zgonu, ale i zmianę głównych przyczyn śmierci. W 2000 r. na pierwszych pięciu miejscach listy wiodących przyczyn zgonu znajdowały się choroby serca (44,5%), udar (8,7%), grypa i zapalenie płuc (7,4%), nowotwory (4,1%) oraz choroba Alzheimera (3,8%). Do 2014 r. śmiertelność z powodu ChA wzrosła jednak ponad 2-krotnie (do 8,5%), przez co awansowała ona na 2. listy. Dane zaprezentowane przez CDC pokazują też, że wskaźnik śmiertelności stulatków z powodu rozważanych łącznie grypy i zapalenia płuc zmniejszył się między 2000 a 2014 r. prawie o połowę, spadając z 7,4% do 4,0%. Gdy płci będzie się rozpatrywać osobno, okaże się, że w przypadku kobiet 100+ w 2000 r. lista 5 wiodących przyczyn zgonu wyglądała następująco: choroby serca (44,8%), udar (9,1%), grypa i zapalenie płuc (7%), choroba Alzheimera (4,2%) oraz nowotwory (3,7%). W 2014 r. na 1. miejscu nadal znajdowały się choroby serca (34%), lecz na 2. awansował alzheimer (9,3%). Na 3. miejscu uplasował się udar (6,4%), a na 4. grypa i zapalenie płuc (3,6%). Piątkę wciąż zamykały nowotwory (3,5%). W przypadku mężczyzn w 2000 r. kolejne miejsca zajmowały, odpowiednio, choroby serca (43%), grypa i choroby płuc (9,5%), udar (6,8%), nowotwory (6,6%) i przewlekłe choroby dolnych dróg oddechowych (3,2%). W 2014 r. na 1. pozycji nadal znajdowały się choroby sercowo-naczyniowe (37,1%), ale na 2. miejsce awansowały nowotwory (6,9%). Trzecie miejsce przypadło grypie i zapaleniu płuc (5,7%), 4. udarowi (5,1%), a 5. chorobie Alzheimera. Generalnie liczba Amerykanów żyjących ponad 100 lat rośnie: z 50.281 w 2000 r. do 72.197 w roku 2014. Jako że populacja się rozrasta, liczba zgonów w tej grupie także rośnie: 16 lat temu odnotowano 18.434 takie przypadki, a 2 lata temu już 25.914. « powrót do artykułu
-
Toksyna z diety wyzwala powstawanie zmian typowych dla alzheimera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Długoterminowa ekspozycja na toksyny wytwarzane przez sinice wyzwala formowanie się w mózgach kotawców jasnonogich (Chlorocebus sabaeus) splątków i blaszek, które przypominają patologiczne zmiany występujące u ludzi z chorobą Alzheimera (ChA). O ile nam wiadomo, to pierwszy raz, kiedy w wyniku wystawienia na oddziaływanie toksyny środowiskowej u zwierzęcia doprowadzono do powstania splątków neurofibrylarnych i blaszek amyloidowych - podkreśla dr Paul Alan Cox z Instytutu Etnomedycyny. Autorzy publikacji z pisma Royal Society Proceedings B zauważyli także, że podany równocześnie z toksyną popularny suplement - L-seryna - znacząco zmniejsza liczbę splątków. Splątki neurofibrylarne i blaszki beta-amyloidu to typowe objawy neurologiczne zarówno ChA, jak i stwardnienia zanikowego bocznego-parkinsonizmu/zespołu otępiennego (stwardnienia zanikowego bocznego zachodniego Pacyfiku, ang. amyotrophic lateral sclerosis/parkinsonism dementia complex, ALS/PDC), które występuje szczególnie często u członków plemienia Czamorro z wyspy Guam. Przyczyny obu chorób są nieznane, więc próbując uchylić rąbka tajemnicy, naukowcy przeprowadzili eksperymenty na małpach. Ustalili, że przewlekła ekspozycja na występującą w diecie Czamorro toksynę sinicową (β-N-metylamino-L-alaninę, BMAA) wyzwala powstawanie splątków i blaszek, które pod względem budowy i gęstości przypominają odpowiedniki widywane w mózgach członków plemienia zmarłych na ALS/PDC. BMAA produkują sinice z korzeni sagowca Cycas micronesica; mieszkańcy wyspy Guam wytwarzają z jego nasion mąkę. Podczas eksperymentów zespół Coxa podzielił 16 ważących średnio 3,1 kg młodocianych kotawców z Behavioural Science Foundation (BSF) w St Kitts w Zachodnich Indiach na 4 grupy. Jednej przez 140 dni podawano owoc zawierający 651 mg L-BMAA, drugiej owoc z 651 mg L-seryny, trzeciej smakołyk z 651 mg L-BMAA i 651 mg L-seryny, a czwartej (placebo) owoc z dodatkiem 651 mg mąki ryżowej. Generalnie przyjęto, że dawka będzie wynosić 210 mg kg−1 d−1. Oryginalny eksperyment powtórzono z dorosłymi 7-letnimi kotawcami. W obu przypadkach monitorowano 14 regionów mózgu. Biorąc poprawkę na większą wagę, by osiągnąć tę samą dawkę, co w młodszej grupie, do wydrążonych owoców dodawano 987 mg L-BMAA, 987 mg L-BMAA i 987 mg L-seryny bądź 987 mg mąki ryżowej. By lepiej odzwierciedlić życiową dawkę Chamorro, uwzględniono też grupę z 10-krotnie mniejszą dawką toksyny (98,7 mg). W 1. eksperymencie u małp karmionych mąką i L-seryną generalnie nie było nieprawidłowego białka tau at8 i β-amyloidu 1-42. U zwierząt karmionych równymi ilościami L-BMAA i L-seryny obserwowano zaś 80-90% spadek zawartości splątków i blaszek. W 2. badaniu patologiczne zmiany rozwijały się u wszystkich osobników karmionych toksyną (zaobserwowano zależność od dawki). Łączne podawanie L-seryny ponownie okazało się zmniejszać ich gęstość. « powrót do artykułu -
Jedną z najpoważniejszych przeszkód na drodze do wykorzystania energii z fuzji jądrowej jest niemożność przewidzenia, w jaki sposób plazma będzie zachowywała się w warunkach wysokiej temperatury i ciśnienia wymaganych do zbliżenia do siebie atomów. Ekstremalne ciśnienie i temperatura są konieczne, by zmusić atomy deuteru i trytu do połączenia się, wskutek czego otrzymamy dodatkową energię. Wiadomo, że w takich warunkach mają miejsce liczne turbulencje, które mogą zaburzyć cały proces i spowodować ucieczkę energii w formie ciepła, co zniweczy starania o połączenie atomów. Zrozumienie tych zaburzeń pozwoliłoby na utrzymanie odpowiednich warunków dla pojawienia się fuzji. Naukowcy zajmujący się fuzją jądrową od dawna mieli problemy z pogodzeniem teoretycznych obliczeń z obserwacjami. Nie mogli zrozumieć procesów zaburzających pracę reaktora. Teraz uczeni z MIT, Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego, General Atomics oraz Princeton Plasma Physics Laboratory ogłosili, że znaleźli klucz do rozwiązania zagadki. Odpowiedź jest tak nieprawdopodobna, że sami naukowcy nie mogli w nią uwierzyć. Okazało się bowiem, że pracę reaktora zaburzają zarówno turbulencje jonów, jak i elektronów. Jestem całkowicie zaskoczona, mówi profesor Anne White. Jednak przeprowadzone symulacje komputerowe zgadzają się z wynikami eksperymentów. Przez kilkanaście ostatnich lat fizycy sądzili, że turbulencje powodowane przez jony są na tyle silniejsze od turbulencji powodowanych przez mniejsze o dwa rzędy wielkości turbulencje elektronowe, iż wiry powodowane przez elektrony zostaną całkowicie zniszczone przez wiry wywołane przez jony. Jeśli nawet wiry wywołane przez elektrony by przetrwały, to ich wpływ, w porównaniu z wirami powodowanymi przez jony, będzie całkowicie pomijalny. Najnowsze badania pokazały jednak, że uczeni się całkowicie mylili. Okazuje się bowiem, że rzeczywiście istnieją oba rodzaje turbulencji, jednak tak silnie wpływają one na siebie, iż nie jest możliwe zrozumienie jednych zaburzeń bez uwzględnienia drugich. Jednak przeprowadzenie takich symulacji nie jest proste. Jeśli chcemy uwzględnić tak bardzo różne skale wielkości turbulencji, z jakimi mamy do czynienia w przypadku jonów i elektronów, potrzebujemy potężnych superkomputerów. Jak wyjaśnia Nathan Howard, konieczne było zaprzęgnięcie do pracy 17 000 procesorów z National Energy Research Scientific Center, które prowadziły obliczenia non stop przez 34 doby. Odpowiada to 15 milionom godzin obliczeń. W tym czasie przeprowadzono 6 różnych symulacji. Ich wyniki były zaskakujące. I jednoznaczne. Turbulencje powodowane przez elektrony są widoczne w symulacjach, rozciągają się na kształt długich wstąg wokół komory reaktora. Pomimo olbrzymiej temperatury turbulencje te trwają na tyle długo, że wpływają na sposób rozprzestrzeniania się ciepła. Wcześniej prowadzono, oczywiście, symulacje procesów zachodzących w tokamakach, jednak osobno symulowano turbulencje jonów i elektronów. Następnie dane dodawano do siebie, w nadziei na uzyskanie odpowiednich wyników. Te jednak nie zgadzały się z obserwacjami. Jednoczesna symulacja w wielu skalach wielkości daje najdokładniejsze z dotychczasowych wyników. Co więcej, jeden z członków grupy badawczej udowodnił, że mamy do czynienia z uniwersalnym zjawiskiem. Opisywane powyżej symulacje i obserwacje eksperymentalne wykonywano korzystając z należącego do MIT-u tokamaka Alcator C-Mod. Z kolei Juan Ruiz wykorzystał National Spherical Torus Experiment, urządzenie o innej konfiguracji, i również zauważył, że turbulencje wywoływane przez elektrony odgrywają olbrzymią rolę. Najnowsze odkrycie będzie miało olbrzymie znaczenie dla zespołów pracujących przy wszystkich 10 tokamakach, jakie obecnie istnieją na świecie. Naukowcy lepiej zrozumieją przepływy energii wewnątrz reaktorów, a to powinno przyspieszyć prace nad ich praktycznym wykorzystaniem. « powrót do artykułu
-
Natura kontaktów między prehistorycznymi grupami zbieracko-myśliwskimi budzi wśród specjalistów spory. Część argumentów przemawia za, a część przeciwko wojnom toczonym przed rozwojem osiadłych społeczeństw. Ostatnio jednak archeolodzy znaleźli dowody na agresję między takimi grupami z Nataruk, na zachód od jeziora Turkana. W 2012 r. odkryto co najmniej 27 całkowicie bądź częściowo odsłoniętych szkieletów sprzed ok. 10 tys. lat. Ślady gwałtownej śmierci znaleziono na 10 z 12 odsłoniętych szczątków. Ponieważ na szkieletach nie było kolagenu, naukowcy badali próbki osadów znad szkieletów, a także z muszli znalezionych w pobliżu lub tuż obok ludzkich szczątków. Dodatkowo zespół przeprowadził optycznie stymulowaną luminescencję (OSL) osadów jeziornych, w których znaleziono jeden ze szkieletów. Tak jak się spodziewano, osady znad szkieletów były młodsze od muszli z laguny (7.270-8.160 cal BP; cal BP to liczba lat przed 1950 r., uzyskana metodą radiowęglową skalibrowaną innymi metodami w celu wyeliminowania wpływu zmiennej w czasie zawartości atmosferycznego 14C). Wiek z OSL (9.680±805) przypomina wiek muszli. Autorzy publikacji z Nature sądzą, że ludzie ze stanowiska Nataruk zostali zostawieni na pewną śmierć i nikt ich nie pogrzebał. Nie natrafiono bowiem na ślady dołu czy ustandaryzowany układ głowy, twarzy albo całego ciała. Z 27 odnotowanych osób większość (21) stanowili dorośli; archeolodzy wspominają o 8 kobietach, 8 mężczyznach i 5 osobach nieznanej płci. Częściowe szkielety sześciorga dzieci znaleziono pomieszane z lub zlokalizowane obok szczątków czterech kobiet i dwóch fragmentarycznych szczątków osób nieznanej płci. W jamie brzucha jednej z kobiet odkryto pozostałości 6-9-miesięcznego płodu. Wszystkie dzieci poza jednym (małym jak na swój wiek 12-15-latkiem; wiek określono na podstawie uzębienia) miały mniej niż 6 lat. U 10 szkieletów na 12 odkryto ślady urazów prowadzących do śmierci na miejscu albo zgonu w krótkiej perspektywie czasowej. Pięć lub sześć to przypadki ran głowy/szyi zadanych ostrym narzędziem, najprawdopodobniej strzałą. Naukowcy wspominają też o 5 urazach spowodowanych tępym narzędziem, 2 obustronnych wgłobieniach w obrębie stawów kolanowych, 2 przypadkach licznych złamań prawej ręki i 1 przypadku połamanych żeber. Choć nie wiadomo, co dokładnie się stało, wg prof. Roberta Foleya z Uniwersytetu w Cambridge, fakt, że tyle osób zmarło w tym samym czasie, sugeruje, że w grę wchodził jakiś konflikt. Wydaje się, że ludzie ci zostali zaatakowani przez rywalizującą z nimi grupę myśliwych-zbieraczy; byli oni uzbrojeni w drewniane pałki, strzały lub włócznie z grotami z zaostrzonego obsydianu. Masakra mogła być podyktowana chęcią przejęcia zasobów [...] - uważa szefowa zespołu dr Marta Mirazón Lahr z Uniwersytetu w Cambridge. « powrót do artykułu
-
Jak uniknąć przynajmniej części błędów w dawkowaniu leków? Wg amerykańsko-holenderskiego duetu, wystarczy zamienić zalecenia na opakowaniu z łyżeczek bądź łyżek na mililitry. Wcześniejsze badanie doktorów Koerta van Ittersuma z Uniwersytetu w Groningen i Briana Wansinka z Cornell Food & Brand Lab pokazało, że gdy ludzie wykorzystują do odmierzania leku łyżeczkę, zaniżają ilość o 8,4%, a kiedy posługują się łyżką stołową, zawyżają ją o 11,6%. Teraz panowie zaproponowali, by w ulotce i opisie dawkowania posługiwać się mililitrami, które trudniej oszacować na oko. W takiej sytuacji część ludzi sięgnie po dokładniejsze miarki. Psycholodzy ustalili, że w grupie 177 młodych osób 34,5% wspominało o łyżkach kuchennych jako najczęściej stosowanych narzędziach do odmierzania leku. Kiedy w czasie eksperymentu dane nt. dawkowania wyrażono w łyżeczkach, aż 60,9% ochotników wybierało do odmierzania właśnie łyżeczkę (nikt nie sięgnął po naczynie z miarką mililitrową). Kiedy zalecenia odnośnie do dawkowania wyrażono w mililitrach, równie często sięgano po łyżeczkę, co po naczynie z podziałką. Naukowcy podkreślają, że prosta zmiana jednostek oznacza spadek ryzyka błędów dawkowania o ok. 50%. « powrót do artykułu
-
Profesorowie Konstantin Batygin i Mike Brown z Caltechu (California Institute of Technology) twierdzą, że w Układzie Słonecznym istnieje dziewiąta, nieznana jeszcze, planeta. Jej masa ma być 10-krotnie większa od masy Ziemi, a planeta ma znajdować się średnio w odległości 20-krotnie większej od Słońca niż Neptun. Jej obieg wokół naszej gwiazdy ma trwać 10-20 tysięcy lat. Problem jednak w tym, że Batygin i Brown nie zaobserwowali opisywanej przez siebie planety. Obaj uczeni wykorzystali modelowanie matematyczne i symulacje komputerowe. To na ich podstawie mówią o obecności nieznanej planety. Od czasów starożytnych odkryto jedynie dwie planety. Ta byłaby trzecia. To znaczący fragment Układu Słonecznego, który czeka na odkrycie - mówi profesor Brown. Naukowiec podkreśla, że obiekt, o którym mowa, z pewnością zostałby zaliczony do planet. Jest bowiem 5000 razy bardziej masywny od Plutona, który niedawno stracił miano planety. Dziewiąta planeta dominuje grawitacyjnie nad swoim otoczeniem, a biorąc pod uwagę wielkość jej orbity, trzeba stwierdzić, że dominuje ona nad większym obszarem niż jakakolwiek inna planeta Układu Słonecznego. Batygin i Brown opisali swoje obliczenia na łamach Astronomical Journal. Zauważają oni, że obecność dziewiątej planety wyjaśnia wiele tajemnic Pasa Kuipera. Początkowo sceptycznie podchodziliśmy do pomysłu istnienia tej planety, jednak w miarę badania jej orbity oraz wpływu na zewnętrzne regiony Układu Słonecznego byliśmy coraz bardziej przekonani, że ona istnieje. Po raz pierwszy od 150 lat pojawił się solidny dowód na to, że spis planet Układu Słonecznego jest niepełny - mówi profesor Batygin. Badania Browna i Batygina zostały zainspirowane pracą byłego doktoranta profesora Browna. Chad Trujillo i jego kolega, Scott Sheppard, opublikowali pracę, w której stwierdzili, że orbity 13 z najbardziej odległych obiektów Pasa Kuipera mają podobne cechy, a podobieństwa te może wyjaśnić obecność niewielkiej planety. Profesor Brown uznał, że to mało prawdopodobne, ale nawiązał współpracę z profesorem Batyginem i przez 1,5 roku badali wspomniane obiekty z Pasa Kuipera. Brown, który bardziej polega na obserwacjach, próbował ułożyć wszystko w kontekście tego, co obserwowalne, z kolei teoretyk Batygin większy nacisk kładł na kontekst fizyczny i dynamikę badanych układów. Dzięki tej różnicy podejść mogli nawzajem weryfikować swoje spostrzeżenia. Ja mówiłem o tym, co zaobserwowałem, on używał argumentów teoretycznych i w ten sposób się spieraliśmy. Nie sądzą, byśmy mogli cokolwiek osiągnąć bez takiego wzajemnego spierania się - mówi Brown. Uczeni dość szybko zdali sobie sprawę z faktu, że sześć z trzynastu obiektów wspomnianych przez Trujillo i Shepparda ma eliptyczne orbity zwrócone w tym samym kierunku przestrzeni. To tak, jakbyśmy mieli sześć wskazówek zegarka, z których każda porusza się z różną prędkością, ale gdy na nie spojrzymy, to akurat wszystkie są w tym samym miejscu, mówi Brown, podkreślając, że prawdopodobieństwo takiego wydarzenia wynosi 1:100. Jednak to nie wszystko. Orbity wszystkich tych obiektów są identycznie nachylone pod kątem 30 stopni w dół w stosunku do płaszczyzny ekliptyki. Prawdopodobieństwo, że taki ułożenie jest przypadkowe, wynosi 0,007%. To nie powinno się wydarzyć. Pomyśleliśmy, że coś nadało kształt ich orbitom, stwierdził Brown. Początkowo naukowcy sądzili, że tym czymś są jakieś nieodkryte jeszcze obiekty z Pasa Kuipera. Szybko jednak odrzucili tę możliwość, gdy Pas musiałby mieć masę 100-krotnie większą niż obecnie. Uczeni postanowili więc symulować obecność planety. Obliczenia wykazały, że wpłynęłaby ona na wspomniane obiekty, jednak nie do końca tak, jak się one zachowywały. Później, przez przypadek, Batygin i Brown zdali sobie sprawę, że gdyby symulowana przez nich planeta miała zupełnie inną orbitę, taką, której peryhelium jest nachylone pod kątem 180 stopni do peryhelium wszystkich innych obiektów Układu Słonecznego, to wywarłaby taki wpływ na wspomnianych sześć obiektów, jaki obserwujemy. Na pierwszy rzut oka taki układ nie może być stabilny w dłuższym czasie, ponadto doprowadziłby do kolizji pomiędzy hipotetyczną planetą, a obiektami. Jednak jeśli weźmiemy pod uwagę fakt, że w czasie gdy dziewiąta planeta obiegnie Słońce czterokrotnie, odległe obiekty z Pasa Kuipera zakończą 9 orbit, to do kolizji nigdy nie dojdzie. Planeta będzie jedynie wpływała na obiekty tak, że ich konfiguracja w stosunku do niej zostanie zachowana. Dalsze symulacje i coraz bardziej szczegółowe obliczenia wykazały, że obecność dziewiątej planety wyjaśniałaby również niezwykłą orbitę Sedny, która - w przeciwieństwie do innych obiektów z Pasa, nigdy nie zbliża się do Neptuna. Podobnie zachowuje się obiekt 2012 VP113. Z wyliczeń wynika, że Sedna, 2012 VP113 i - potencjalnie - inne obiekty z Pasa Kuipera mogą pod wpływem dziewiątej planety zmieniać swoje orbity na mniej związane z Neptunem. Jednak tym, co ostatecznie przekonało Batygina i Browna było wyliczenie, że w Pasie Kuipera powinny znajdować się obiekty nachylone prostopadle do płaszczyzny planet. W ciągu ostatnich trzech lat znaleziono cztery takie obiekty. Skąd wzięła się dziewiąta planeta? Obecnie dominuje teoria, że historia Układu Słonecznego rozpoczęła się od czterech planetarnych rdzeni, wokół których z czasem powstały Jowisz, Saturn, Uran i Neptun. Z czasem wskutek wzajemnych oddziaływań i kolizji znalazły się one na obecnych orbitach, powstały też pozostałe planety. Nie ma jednak żadnego powodu, dla którego nie miałoby istnieć pięć takich rdzeni planetarnych. Dziewiąta planeta może być właśnie piątą z oryginalnych planet Układu Słonecznego. Jeśli znalazła się w pewnym momencie zbyt blisko Jowisza lub Saturna mogła zostać wyrzucona na odległą ekscentryczną orbitę. Astronomowie już przystąpili do poszukiwania dziewiątej. Jeśli obecnie znajduje się ona w dużej odległości od Słońca, zaobserwować ją będzie można jedynie za pomocą teleskopów Kecka czy Subaru. Jeśli jest bliżej, powinno ją zobaczyć wiele teleskopów. « powrót do artykułu
-
Międzynarodowy zespół naukowców odkrył nowy gatunek ptaka, który żyje w północno-wschodnich Indiach oraz przyległych rejonach Chin. Nazwano go drozdoniem z himalajskich lasów; nazwa łacińska Zoothera salimalii to hołd złożony indyjskiemu ornitologowi dr. Sálimowi Alemu (1896-1987). Prof. Per Alström z Uniwersytetu w Uppsali i inni stwierdzili w pewnym momencie, że osobniki uznawane w północno-wschodnich Indiach za drozdonie łuskobrzuche (Zoothera mollissima) są de facto dwoma gatunkami. Pierwszą rzeczą, która przykuła uwagę naukowców, był fakt, że ptaki zamieszkujące lasy iglaste i mieszane mają raczej melodyjną pieśń, natomiast wokalizacje drozdoni ze skalistych obszarów nad linią lasu są bardziej szorstkie i niemelodyjne. Badania okazów muzealnych z kilku krajów wskazały na stale ujawniające się różnice w upierzeniu i budowie. W ten sposób okazało się, że ptaki z lasów na wschodzie Himalajów nie mają nazwy. Biolodzy ze Szwecji, Chin, USA, Indii i Rosji zaproponowali, by drozdonie łuskobrzuche z większych wysokości nazwać alpejskimi, zachowując dotychczasowy termin łaciński Z. mollissima. Dalsze analizy upierzenia, budowy, pieśni, DNA i ekologii w zasięgu drozdowca łuskobrzuchego wykazały, że w środkowych Chinach występuje 3. gatunek. Choć o istnieniu tego ptaka wiedziano już wcześniej, dotąd był on traktowany jako podgatunek drozdonia łuskobrzuchego. Ornitolodzy nazywali go drozdoniem z syczuańskiego lasu. Jego śpiew jest nawet bardziej melodyjny od zawołań Z. salimalii. DNA sugeruje, że trzy gatunki oddzieliły się od siebie kilka milionów lat temu. Analizy genetyczne 3 starych okazów muzealnych zasugerowały występowanie w Chinach kolejnego, jeszcze nienazwanego gatunku. By to potwierdzić, trzeba przeprowadzić kolejne badania. Z. salimalii są lokalnie częste. Dotąd nie dostrzeżono ich obecności ze względu na spore podobieństwo do drozdonia łuskobrzuchego. « powrót do artykułu
-
Powstaje nowy materiał do kontrolowanego uwalniania leków
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Podawanie kilku leków jednocześnie i ich kontrolowane uwalnianie ma umożliwić materiał o nowej strukturze chemicznej, przygotowywany przez dr inż. Agnieszkę Piegat. Dzięki innowacyjnemu materiałowi organizm pacjenta będzie lepiej wchłaniał podawane mu leki. Na wytworzenie nowych materiałów do kontrolowanego uwalniania leków dr inż. Agnieszka Piegat z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie uzyskała blisko 1,2 mln zł dofinansowania w programie Lider - Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. To będą materiały polimerowe o zupełnie nowej strukturze chemicznej, które będą mogły wiązać się z lekami. Za dużo szczegółów nie mogę zdradzać ze względu na planowane opatentowanie. Aczkolwiek na pewno będą to nowe układy - dotychczas nieznane - stąd innowacyjność tego projektu - wyjaśnia PAP badaczka z Zachodniopomorskiego Uniwersytetu Technologicznego w Szczecinie. W zwykłych warunkach szpitalnych - jak tłumaczy - wygląda to tak, że pacjent przez co najmniej dwa tygodnie przyjmuje co najmniej dwa antybiotyki. Kontrolowane systemy uwalniania leków są obecne w produktach takich jak insulina nowej generacji i implantach hormonalnych. Jeśli chodzi o choroby nowotworowe, to są już dostępne mieszaniny leków w zastrzykach, ale to dalej są to mieszaniny leków. Nie są to formy zaawansowane w strukturze - mówi PAP dr Piegat. Główną zaletą przygotowanych w projekcie materiałów będzie to, że będą nadawały się do terapii wielolekowej, w której podawane są minimum dwa-trzy leki. Będziemy mogli w nich 'zamykać' kilka leków na raz, co znacznie poprawi komfort pacjentów przy terapiach, w których wymagane jest stosowanie więcej niż jednego leku jednocześnie - mówi PAP dr Piegat. Roboczo założyłam, że leki będą podawanie doustnie w formie zawiesiny. Aplikowane w ten sposób - bardzo niewielkich rozmiarów cząstki – będą nie tylko lepiej przyjmowane, łatwiejsze w aplikacji, ale też lepiej wchłaniane przez organizm chorego - wyjaśnia autorka badań. Zgodnie z założeniami projektu, leki uwalniane będą bowiem pod wpływem określonych bodźców - wysyłanych przez sam organizm - takich jak zmiana np. pH w żołądku. To spowoduje, że zadziałają miejscowo. W trakcie pracy nad projektem będziemy symulować warunki, które panują np. w żołądku i w ten sposób zbadamy, przydatność i skuteczność nowych układów - mówi dr Piegat. Na potrzeby projektu naukowcy jako modelową przyjęli terapię zwalczania bakterii wywołujących wrzody żołądka, bo w niej stosuje się co najmniej dwa antybiotyki i dodatkowe leki z grupy inhibitorów pompy protonowej. Można myśleć o wykorzystywaniu tych materiałów w terapiach nowotworowych, gdzie bardzo często jest stosowana kombinacja kilku leków - zaznacza w rozmowie z PAP badaczka. Prace prowadzi interdyscyplinarny zespół, w którym znajdą się: chemicy, biolog - przeprowadzający badania na zwierzętach i komórkach znajdujących się w żołądku, mikrobiolog - pracujący z samymi bakteriami, wywołującymi wrzody żołądka. Pierwsze efekty projektu mogą pojawić się za około pół roku. Wtedy będzie można mówić, że jesteśmy na dobrej drodze do otrzymania nowych materiałów. Później badania aplikacyjne - miejmy nadzieję - potwierdzą słuszność naszych idei - planuje dr Piegat. « powrót do artykułu -
Wietnam opłakuje śmierć tutejszego symbolu pomyślności - żółwiaka szanghajskiego Cụ Rùa (dosł. żółwiego prapradziadka). Jego ciało znaleziono unoszące się na jeziorze Hoan Kiem w historycznym centrum Hanoi. Uważa się, że był jednym z zaledwie czterech ocalałych Rafetus swinhoei. Przyczyna zgonu nie jest znana (naukowcy nie są pewni, czy doprowadziło do niego zanieczyszczenie, zmiana klimatu czy po prostu zaawansowany wiek). Po zbadaniu przez ekspertów Cụ Rùa ma zostać zabalsamowany. Niektórzy postrzegają śmierć gada jako zły omen dla partii komunistycznej, której zjazd ma się odbyć już w najbliższy czwartek. O znaczeniu żółwiaka dla Wietnamczyków świadczy nadane mu imię, mianem Cụ określa się bowiem starych, szanowanych ludzi. Niektórzy potrafili czatować nad jeziorem nawet parę dni, by choć na chwilę ujrzeć gada. Jak podkreśla Douglas Hendrie, znawca dzikiej przyrody z Hanoi, Cụ Rùa miał dla Wietnamczyków znaczenie nie tylko konserwacyjne, ale i historyczne, kulturowe oraz duchowe. Jego pojawienie się w czasie ważnych dla kraju wydarzeń, np. 1000-lecia Hanoi, uznawano za dobry znak, a choroby - za zapowiedź pecha/nieszczęścia. Żółwiak, którego wiek oceniano na ponad 100 lat, co czyniło go najstarszym osobnikiem w Wietnamie, miał być inkarnacją mitycznej istoty, zamieszkującej jezioro w XV w. Wg legendy, w czasie rewolty przeciw chińskiej dynastii Ming wietnamski król Lê Lợi dostał od miejscowego bóstwa - Smoczego Króla (Long Vương) - miecz zwany Boską Wolą (Thuận Thiên). Gdy pewnego dnia Lợi pływał po jeziorze, na powierzchnię wychynął Kim Qui - Złoty Żółw - który poprosił o zwrot broni. Król doszedł do wniosku, że chce ją przekazać swojemu panu, Smoczemu Królowi. Na pamiątkę tego wydarzenia Lợi przemianował jezioro z Luc Thuy (zielona woda) na Hoan Kiem (jezioro zwróconego miecza). Ze względu na obawy związane z reakcjami społeczeństwa, cenzorzy próbowali zapobiec upublicznieniu wiadomości o zgonie Cụ Rùy. Początkowo departament propagandy zalecił nawet, że by z radością powitać kongres partii, gazety i media nie powinny obecnie donosić o wydarzeniu. Parę godzin później lokalnym gazetom pozwolono o nim napisać tak naukowo i obiektywnie, jak się da, bez spekulacji i szokujących zdjęć. « powrót do artykułu
-
Procedura in vitro z naturalnym zapłodnieniem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Klinika leczenia niepłodności Complete Fertility z Southampton proponuje pacjentom nową technikę zapłodnienia in vitro (IVF), która pozwala na zapłodnienie w macicy, a nie w szalce Petriego i tym samym skraca czas przebywania zarodka poza organizmem matki. Jedno podejście w ramach metody z AneVivo kosztuje 700 funtów. AneVivo to kapsułka z jajem i plemnikami, którą umieszcza się w macicy. Została ona zaaprobowana przez Human Fertilisation and Embryology Authority (HFEA), która nie znalazła dowodów na nieskuteczność bądź szkodliwość urządzenia. Na tym etapie proponujemy procedurę [wyłącznie] klientom prywatnym - podkreśla prof. Nick Macklon, dodając, że międzynarodowe testy na ok. 250 kobietach pokazały, że metoda zapewnia podobny odsetek ciąż, co konwencjonalne IVF. Celem jest zmaksymalizowanie czasu spędzanego w ciele, a nie w laboratorium, zwłaszcza że chodzi o wrażliwy okres ludzkiego rozwoju, gdy geny są włączane i wyłączane. Choć samo zapłodnienie zachodzi w ciele kobiety, zarodek i tak jest wydobywany do zbadania. Później następuje reimplantacja. « powrót do artykułu -
Najnowsze badania przeprowadzone w Knossos wskazują, że podczas wczesnej epoki żelaza (1100-600 p.n.e) miasto było niemal trzykrotnie większe niż dotychczas sądzono i znajdowało się w nim wiele importowanych towarów. To zaś oznacza, że nie tylko odrodziło się ono po upadku z około 1200 roku przed Chrystusem, ale że bardzo szybko rozwijało i zajmowało ważną pozycję w świecie Śródziemiomorza. Naukowcy badają ruiny Knossos od ponad 100 lat, jednak w ostatnim czasie skupili się na okresie, który nastąpił po upadku egejskich pałaców epoki brązu. W ciągu ostatnich 10 lat w ramach Knossos Urban Landscape Project znaleziono liczne pozostałości kultury materialnej epoki żelaza. Były one odkopywane na wcześniej niebadanych obszarach. Jak mówi profesor Antonis Kotsonas z University of Cincinnati, wskazuje to na znaczący wzrost osadnictwa na początku epoki żelaza oraz wzrost wymiany handlowej - zarówno jej ilości jak i jakości - z Grecją, Cyprem, Bliskim Wschodem, Egiptem, Półwyspem Apenińskim, Sardynią i zachodnimi obszarami Morza Śródziemnego. W tym czasie żaden inny egejski obszar nie prowadził tak ożywionej wymiany handlowej - stwierdza Kotsonas. Mimo, że jesteśmy na wczesnym etapie badań, to odróżniając przedmioty chowane razem ze zmarłymi od przedmiotów, które były używane w gospodarstwach domowych możemy stwierdzić, że w tym czasie mieliśmy do czynienia z dość gęstym skupionym wokół lokalnych ośrodków osadnictwem rozciągającym się co najmniej od wschodnich stoków wzgórza położonego na zachodzie do rzeki Kairatos i od strumienia Vlychia na południu niemal do połowy drogi pomiędzy minojskim pałacem a wzgórzem Kefala. « powrót do artykułu
-
ISIS zniszczyło najstarszy chrześcijański klasztor w Iraku
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Zdjęcia satelitarne zdobyte przez agencję Associated Press potwierdzają, że Państwo Islamskie (ISIS) zniszczyło najstarszy klasztor chrześcijański w Iraku. Dair Mar Elia (klasztor św. Eliasza) z VI w. znajdował się w Niniwie w pobliżu Mosulu. Wszystko wskazuje na to, że ISIS zniszczyła budowlę pod koniec 2014 r., czyli krótko po zdobyciu miasta. Losy klasztoru były nieznane, bo bojownicy mocno ograniczyli komunikację w regionie. "Postrzegamy to jako próbę wykluczenia nas z Iraku; wyeliminowania i zakończenia naszej bytności na tych ziemiach" - twierdzi ojciec Paul Thabit Habib, który obecnie mieszka w mieście Irbil. Klasztor został założony ok. 595 r. przez Mara Elię, asyryjskiego mnicha, który wcześniej studiował w Al-Hirze, a później w klasztorze na górze Ezla (Tur-Abedeen) w Turcji. W XVII w. Hurmizd Alqushnaya zarządził renowację klasztoru. W 1743 r. szach Nadir Szah, założyciel dynastii Afszarydów, rozkazał go zaś zburzyć. Ponieważ rezydujący w nim mnisi odmówili konwersji na islam, zostali zamordowani. Na początku XX w. odnowiono część korytarzy i sal. Podczas I wojny światowej Dair Mar Elia stał się azylem, co doprowadziło do częściowej odbudowy stanowiska. Budowlą, pobliskim zbiornikiem i naturalnymi źródłami mineralnymi opiekował się kościół chaldejski. W latach 70. klasztor stał się siedzibą irackiej Gwardii Republikańskiej. W 2003 r. jedna ze ścian Dair Mar Elia została uszkodzona wieżyczką trafionego pociskiem czołgu T-72. Stephen Wood z Allsource Analysis powiedział AP, że opublikowane w środę zdjęcia satelitarne sugerują, że klasztor został zrównany z ziemią między sierpniem a wrześniem 2014 r. Widać na nich, że kamienne ściany dosłownie obrócono w proch. Dzieła dokonały buldożery, ciężki sprzęt, młoty pneumatyczne i być może materiały wybuchowe. Siły porządkowe z Niniwy niezależnie potwierdziły BBC, że bojówkarze ISIS wysadzili i kompletnie zniszczyli obiekt. Tym samym dołączył on do rozrastającej się listy ponad 100 budowli, zniszczonych na stanowiskach historycznych i w miejscach kultu Iraku oraz Syrii. « powrót do artykułu -
Wcześniej ustalono, że suplementacja witaminami B spowalnia spadek zdolności poznawczych u starszych osób z problemami pamięciowymi. Teraz okazało się, że wyższy poziom kwasów omega- 3 w organizmie wzmaga skutki działania witaminy B. Zespół z Uniwersytetu w Kapsztadzie, Oslo, Oksfordzie i Zjednoczonych Emiratów Arabskich badał przypadki ponad 250 osób z łagodnymi zaburzeniami poznawczymi (ang. mild cognitive impairment, MCI). Wcześniej odkryliśmy, że witaminy B mogą spowalniać lub zapobiegać atrofii mózgu i pogorszeniu pamięci u osób z MCI. Działo się tak zwłaszcza u ludzi z ponadprzeciętnym poziomem homocysteiny we krwi [warto jednak przypomnieć, że podwyższony poziom aminokwasu w osoczu to czynnik ryzyka chorób neurodegeneracyjnych]. Wychodząc od tego, że istnieje związek między poziomem omega-3, homocysteiną i tempem atrofii mózgu, chcieliśmy sprawdzić, czy omega-3 i witaminy z grupy B mogą wchodzić ze sobą w interakcje i zapobiegać deterioracji poznawczej - opowiada dr Celeste de Jager. Na początku badania ochotnicy wypełniali baterię testów poznawczych. Badano także ich krew, by określić stężenie kwasów omega-3, które powszechnie występują w tłustych rybach: kwasu dokozaheksaenowego (DHA) i kwasu eikozapentaenowego (EPA). Badanych wylosowano do 2 grup, z których jedna przez 2 lata przyjmowała suplementy z witaminami B, a druga placebo. Ponownie przeprowadzono testy poznawcze i porównano z wynikami z początku studium. Zauważyliśmy, że w przypadku osób z niskim stężeniem omega-3 suplementy miały niewielki bądź żaden wpływ. Jednak w przypadku ludzi z wysokim początkowym stężeniem kwasów, w porównaniu do placebo, witaminy B bardzo skutecznie zapobiegały spadkowi zdolności poznawczych. To współgra z poprzednimi ustaleniami, że w przypadku MCI witaminy B spowalniają tempo atrofii mózgu tylko u osób z dobrym początkowym poziomem omega-3 - dodaje dr Abderrahim Oulhaj. Choć trzeba to jeszcze potwierdzić w dalszych badaniach, wydaje się, że stężenie DHA jest ważniejsze od poziomu EPA. Kolejnym etapem badań będzie sprawdzenie, czy podanie połączenia witamin B i kwasów omega-3 może spowolnić przejście od MCI do choroby Alzheimera - podkreśla prof. David Smith. « powrót do artykułu
-
Przez niemal trzy lata miliony serwerów, pecetów i innych urządzeń z systemem Linux było narażonych na atak, który pozwalał nieuprawnionej aplikacji bądź osobie na zdobycie uprawnień administratora. Producenci dużych dystrybucji Linuksa załatają dziurę prawdopodobnie jeszcze w bieżącym tygodniu, jednak publikacja poprawek dla urządzeń z Androidem czy urządzeń wykorzystujących mniej popularne dystrybucje Linuksa z pewnością nie nastąpi tak szybko, a to oznacza, że olbrzymia liczba ludzi będzie przez najbliższe miesiące czy lata narażona na atak. Dziura pojawiła się w wersji 3.8 jądra, które zadebiutowało na początku 2013 roku. Znajduje się ona w mechanizmie zarządzania hasłami systemu operacyjnego. Pozwala on aplikacjom na przechowywanie w jądrze systemu danych uwierzytelniających w taki sposób, że są one niedostępne dla innych aplikacji. Jednak eksperci z Perception Point odkryli w całym mechanizmie błąd, dzięki któremu tak przechowywane dane można zastąpić przez dowolny kod wykonywany na poziomie jądra. Błąd jest poważny, gdyż daje napastnikowi duże pole do popisu. Na przykład na serwerze z Linuksem lokalny użytkownik może wykorzystać dziurę do przejęcia całkowitej kontroli nad maszyną. Na smartfonach z Androidem w wersji KitKat i nowszych złośliwa aplikacja może wyjść poza piaskownicę i przejąć kontrolą nad różnymi funkcjami systemu operacyjnego. Atak może zostać dokonany również na urządzeniach z wbudowanym Linuksem. Co prawda wiele serwerów posiada dodatkowe zabezpieczenia, jak SMAP (Supervisor Mode Access Prevention) czy SMEP (Supervisor Mode Execution Protection), a Android jest chroniony przez SELinux (Security-Enhaced Linux), jednak mechanizmy te jedynie utrudniają, ale nie uniemożliwiają, przeprowadzenie ataku na wspomnianą dziurę. Pocieszeniem może być fakt, że dotychczas nie zaobserwowano żadnych ataków z wykorzystaniem tej dziury. Trzeba jednak pamiętać, że cyberprzestępcy, którzy tradycyjnie skupiali się na systemie Windows, coraz częściej starają się atakować konkurencyjne platformy. « powrót do artykułu
-
By zjeść mniej, trzeba podawać małe porcje na dużym stole
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Wielkość stołu ma znaczący wpływ na postrzeganie ustawionych na nim pokarmów, a także na to, ile ludzie jedzą. Naukowcy z Cornell Food & Brand Lab podzielili 4 duże pizze na 8 lub 16 kawałków. Dwie z nich położyli na małych stolikach tylko nieco większych od pizzy, a dwie na stołach o wiele większych od placka. Później zapraszali studentów do jednego ze stołów i prosili, by jedli, ile chcą. Okazało się, że osoby przy małych stołach słusznie przypuszczały, że mniejszy kawałek stanowi mniej więcej połowę większego i jadły ok. 2 razy tyle. Dla odmiany ochotnicy przy większych stołach zwracali większą uwagę na rozmiar mebla niż na wielkość kawałków pizzy. Innymi słowy, duży stół rozpraszał ich na tyle, że zakładali, że mniejsze kawałki mają bardziej standardową wielkość. Wskutek tego ludzie, którzy widzieli pizzę z mniejszymi częściami, brali taką samą ich liczbę, jak osoby widzące kawałki większe (standardowych rozmiarów). Koniec końców zjadali o wiele mniej pizzy. Studenci spożywali najmniej kalorii, gdy pizzę pokrojoną na 16 części umieszczano na dużym stole. Artykuł z wynikami eksperymentu ukazał się w Journal of the Association for Consumer Research. « powrót do artykułu -
Intel rozpoczął sprzedaż 6. generacji procesorów z rodziny Core vPro. W nowe procesory wbudowano mechanizm Intel Authenticate, który pomaga chronić urządzenie przed dostępem nieuprawnionych osób oraz najpopularniejszymi atakami hakerskimi. W najnowsze platformy Intela wbudowano też technologię Pro WiDi, pozwalającą na bezprzewodową łączność z monitorami czy WiGig, czyli możliwość bezprzewodowego łączenia się ze stacjami dokującymi. Na rynek trafiły zarówno procesory dla urządzeń mobilnych jak i stacjonarnych. Wśród procesorów mobilnych znajdziemy urządzenia, których pamięć cache wynosi od 3 do 8 megabajtów. Procesory taktowane są zegarem od 1,2 do 2,9 GHz, korzystają z 2 lub 4 rdzeni, a ich TDP wynosi od 4,5 do 45 watów. W rodzinie produktów desktopowych znajdziemy natomiast procesory o 4 rdzeniach, cache'u o pojemności 6-8 megabajtów, które są taktowane zegarami o częstotliwościach 2,5-3,4 GHz. TDP tych urządzeń wynosi od 35 do 65 watów. « powrót do artykułu
-
Wingboarding to nowy sport ekstremalny zaproponowany przez firmę Wyp Aviation. Ciągnięta przez samolot WingBoard zapewnia stabilną platformę, która zamiast spadać, przemieszcza się przez powietrze. Jak tłumaczą twórcy, wingboarding to skrzyżowanie wakeboardingu z akrobacjami powietrznymi na desce (skysurfingiem). Śmiałkowie, którzy zdecydują się na sesję w chmurach, będą więc jak superbohater zwany Srebrnym Surferem. Założycielem i głównym inżynierem start-upu jest 31-letni Aaaron Wypyszynski, który pasjonuje się lotnictwem, odkąd w wieku 4 lat zaczął budować samoloty z lego. Jak twierdzi, inspiracją był dla niego niedźwiedź Kit Chmurołap z kreskówki "Super Baloo" (Talespin). Wypyszynsky zbudował pomniejszony model deski. Są do niego przymocowane linki, które pozwalają na podczepienie do samolotu. Na dole znajdują się kółka wykorzystywane w czasie startu. Konieczne są także 2 spadochrony: jeden dla człowieka, drugi dla WingBoarda. Podczas lotu testowego model przetrwał beczkę. Obecnie Wypyszynski próbuje zebrać 275 tys. dol. na wykonanie pierwszego prototypu. « powrót do artykułu
-
Zajmująca się frachtem firma Flexport poinformowała, że Amazon China zarejestrował się jako spółka oferująca fracht oceanicznych do USA. Jak wyjaśnia prezes Flexportu, Ryan Petersen, Amazon może teraz kupować i sprzedawać miejsce na statkach towarowych, co pozwoli koncernowi na bezpośrednią sprzedaż towarów z fabryk w Chinach do USA. To pierwszy krok Amazona na wartym 350 miliardów dolarów rynku frachtu morskiego - stwierdził Petersen. To mądry logiczny ruch. Oferując usługi frachtowe Amazon będzie mógł łatwiej zapewnić swoim klientom transport pomiędzy swoimi centrami logistycznymi - dodaje szef Flexportu. Mają już świetną sieć logistyczną w USA, dlaczego nie mieliby jej rozszerzyć na arenie międzynarodowej" - stwierdził Petersen w wywiadzie dla Financial Times. US Federal Maritime Commission poinformowała, że Amazon China złożył odpowiednie dokumenty 9 listopada. Obecnie w USA zarejestrowanych jest ponad 1300 zagranicznych firm przewozowych, które nie posiadają własnych statków, ale oferują fracht morski. « powrót do artykułu
-
W ubiegłym miesiącu Microsoft przechwycił ruch z prywatnych pecetów stanowiących część botnetu i oczyścił komputery ze szkodliwego kodu. W tym samym czasie FBI i Europol doprowadziły do odłączenia od sieci serwerów botnetu Dorkbot. Teraz Microsoft jest pytany przez unijnych urzędników, czy mógłby zrobić więcej. Wykryliśmy, że pecety są zarażone i kontaktują się z serwerami kontrolnymi nawet cztery razy w ciągu godziny. Przekierowaliśmy ruch z tych komputerów na nasze serwery, przeanalizowaliśmy go i wyczyściliśmy pecety ze szkodliwego kodu - mówi John Frank, wiceprezes Microsoftu ds. kontaktów z europejskimi rządami. Jego zdaniem, prywatne firmy mogą jednak - we współpracy z organami ścigania czy narodowymi CERT-ami, robić więcej niż robią dotychczas. Dlaczego, pyta Frank, pozwalać niebezpiecznemu (zainfekowanemu, kontrolowanemu z zewnątrz) komputerowi na dostęp do internetu, jeśli nie pozwala się niebezpiecznemu samochodowi na dostęp do dróg publicznych? Z taką filozofią zgadza się Olivier Burgarsdijk z Europolu. Jeśli coś jest nie tak z samochodem, natychmiast się zatrzymujemy. To samo może odnosić się do peceta, który został zainfekowany i jest wykorzystywany do popełniania przestępstw - mówi. Jednym ze sposobów zatrzymania takiego niebezpiecznego komputera byłoby wbudowanie weń "kill switcha". jednak Microsoft jest przeciwny takim rozwiązaniom i podobnym technikom dającym np. rządom dostęp do komputerów użytkowników. Koncern argumentuje, że to zbyt niebezpieczne, gdyż tylne drzwi mogą zostać odkryte i wykorzystane przez przestępców. To nie powinny być tyle drzwi, bo nie wiadomo, kto jeszcze ich używa. Jesteśmy otwarci na inne rozwiązania, ale szyfrowanie jest niezwykle ważne z punktu widzenia rządów, zwykłych użytkowników i przedsiębiorstw. Chcemy, by cała komunikacja była bezpieczna - stwierdza Frank. Jego stanowisko nie jest dla nikogo niespodzianką. To właśnie Frank jest głównym strategiem walki, jaką Microsoft prowadzi z rządem USA. Koncern z Redmond nie chce udostępnić Waszyngtonowi danych użytkowników, które znajdują się na serwerach w Europie. Podczas swojego wystąpienia Frank zasugerował, że wdrożenie skutecznej metody eliminowania zarażonych komputerów będzie wymagało ściślejszej współpracy producentów systemów operacyjnych, dostawców internetu oraz organów ścigania i organizacji odpowiedzialnych za bezpieczeństwo. « powrót do artykułu
-
Inwazja przeniesionych z falą powodziową jadowitych węży zmusiła argentyńskie władze do zamknięcia plaż w prowincji Buenos Aires. Wezbrane wody przeniosły do La Platy grzybienie razem z mieszkańcami. Eksperci uważają, że ostatnie duże powodzie z Argentyny, Urugwaju i Paragwaju wiążą się z El Niño. Staramy się zwiększyć publiczną świadomość zagrożenia. [...] Prewencyjnie zamknięto plaże Quilmes. W tygodniu sprzątaliśmy wybrzeże i podczas prac porządkowych pod roślinami widzieliśmy węże - opowiada Matias Leyes, urzędnik z Quilmes. W czasie weekendu zamknięte były także plaże w Rosario, które leży na prawym brzegu Parany. Miejscowi widzieli porwane i przemieszczone przez powódź zwierzęta, w tym wydry, dzika, szczenięta lisa, węże czy skorpiony. W Rosario woda zalała nie tylko plaże, ale i tarasy nadbrzeżnych barów. To niebezpieczne, bo gdy plaża nie jest zbyt duża, [przez zalanie innych obszarów] zwiększa się ryzyko bezpośredniego kontaktu z gryzoniami lub wężami ze zniszczonych powodzią nor - dodaje Gonzalo Ratner, wysoki rangą urzędnik obrony cywilnej miasta. « powrót do artykułu
-
Niedawno informowaliśmy o rosnącej liczbie ataków na systemy kontroli przemysłowej (SCADA). Szczególnie niepokojące są doniesienia, jakoby atak hakerów doprowadził do dużych wyłączeń prądu na Ukrainie. Tymczasem podczas odbywającej się właśnie Konferencji S4 eksperci z firmy iSight Partners informują, że często sami pracownicy firm zajmujących się krytyczną infrastrukturą nieświadomie ułatwiają pracę hakerom. Specjaliści z iSight znaleźli na serwisach społecznościowych liczne zdjęcia wykonane przez pracowników w miejscach pracy. Żadnych selfie ze SCADA. Nie ułatwiajcie pracy wrogowi - apeluje Sean McBride z iSight Partners. Analiza tzw. selfie umieszczonych na Facebooku i Instagramie pokazała, że zdjęcia często ujawniają krytyczne informacje na temat wykorzystywanych systemów i zabezpieczeń. Eksperci znaleźli też panoramiczne fotografie pokojów kontrolnych czy wideo prezentujące wiele firmowych pomieszczeń. Cenne dla napastników informacje są umieszczane też na firmowych stronach. Należą do nich grafiki prezentujące strukturę organizacyjną firmy czy dane pracowników. Nie od dzisiaj wiadomo, że tego typu informacje były wykorzystywane w przeszłości. Dość wspomnieć, że gdy w 2008 roku prezydent Mahmud Ahmadineżad odwiedził zakłady wzbogacania uranu w Natanz, a jego biuro prasowe opublikowało zdjęcia z tej wizyty, stały się one nieocenionym źródłem informacji dla zachodnich wywiadów. Jeden z analityków stwierdził nawet, że za takie dane wywiadowcze można umrzeć. « powrót do artykułu
-
Cząstki kosmiczne dostarczą wskazówek nt. budowy piramid
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Już wkrótce międzynarodowy zespół naukowców ma się zająć analizą cząstek kosmicznych z wnętrza Łamanej Piramidy Snofru. Specjaliści liczą, że w ten sposób uda się ustalić, jak ją skonstruowano. Mniej więcej w połowie wysokości kąt nachylenia ścian zmienia się z 54°31' na 43°21', dlatego uważa się, że reprezentuje ona pierwszą próbę zbudowania piramidy o gładkich ścianach. Mehdi Tayoubi z Heritage Innovation Preservation Institute wyjaśnia, że płytki umieszczone w piramidzie w zeszłym miesiącu zbierały dane nt. mionów. Skąd biorą się miony? Wysoko nad Ziemią wysokoenergetyczne cząstki promieniowania kosmicznego zderzają się z jądrami gazów atmosfery. W wyniku zderzeń powstają hadrony. Jednym z rodzajów hadronów są mezony, głównie piony. Te z kolei rozpadają się na miony. Pokonujące pustą przestrzeń miony mogą być pochłanianie lub odbijane przez twarde powierzchnie. Badając ich akumulację, naukowcy mają nadzieję zdobyć dane nt. budowy piramidy Snofru. W odniesieniu do budowy piramid nie ma pojedynczej, na 100% udowodnionej teorii. Za pomocą nowej technologii chcemy potwierdzić, zmienić lub uaktualnić aktualne hipotezy - dodaje Hany Helal, wicedyrektor Instytutu. Naukowcy związani z Projektem Skanowania Piramid wyjaśniają, że łączą technologię termiczną z analizą mionów. Tayoubi dodaje, że w ciągu miesiąca powinny rozpocząć się testy w Piramidzie Cheopsa. « powrót do artykułu -
Europejski Trybunał Praw Człowieka orzekł, że pracodawca może monitorować komunikację swoich pracowników. Wyrok został wydany w związku ze sprawą rumuńskiego inżyniera, który został zwolniony z pracy po tym, jak jego pracodawca zauważył, że w godzinach pracy wykorzystuje on Yahoo Messengera do prowadzenia prywatnych rozmów z narzeczoną i bratem. Regulamin firmy zabraniał korzystania z komunikatorów do celów prywatnych. Sąd odrzucił argumentację inżyniera o naruszeniu przez pracodawcę prawa do poufności korespondencji prywatnej. Sędziowie stwierdzili, że nie jest nieracjonalnym domniemanie, iż pracodawca będzie chciał zweryfikować, czy w godzinach pracy pracownik wykonuje swoje zawodowe obowiązki. Pracodawca ma zaś prawo wglądu do komunikatora, gdyż powinien on zawierać dane związane z wykonywanymi obowiązkami. Sędziowie Trybunału bronili też stanowiska rumuńskich sędziów, którzy zezwolili na wykorzystanie w sądzie transkryptów prywatnych rozmów, które prowadził inżynier. Był to dowód, że w czasie pracy wykorzystywał służbowy komputer do celów prywatnych - stwierdził Trybunał. « powrót do artykułu