Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Izraelska Służba Starożytności poinformowała, że starożytna struktura, którą zaczęto odkopywać w bieżącym miesiącu, wydaje się odpowiadać starożytnym opisom grobowców Machabeuszy. Miejscowi specjaliści zgadzają się co do tego, że struktura znajdująca się na zachód od Jerozolimy, blisko Zachodniego Brzegu, to znaczące miejsce pochówku, jednak wstrzymują się z oceną, czy odkryto miejsce, w którym byli grzebani Machabeusze. Wciąż nie mamy przekonującego dowodu - mówi rządowy archeolog Amit Reem. Machabeusze to ród kapłański, który wywołał zwycięskie powstanie i w latach 147-37 p.n.e rządził w Judei. Są uznawani za bohaterów zarówno przez żydów, jak i chrześcijan. Przyczyną powstania były kolejne ograniczenia wolności religijnej narzucane przez helleńskich władców Judei, postawienie w Świątyni Jerozolimskiej ołtarza Zeusa Olimpijskiego i próba zmuszenia żydów do oddawania czci greckim bogom. Już w latach 80. XIX wieku europejscy archeolodzy zaczęli poszukiwania grobowca Machabeuszy. Jedna z ekspedycji, prowadzona przez Francuza Charlesa Clemont-Ganneau odkopała w pewnej lokalizacji mozaikę, na której był przedstawiony bizantyjski krzyż. Miejsce wykopalisk z czasem porzucono. Teraz wrócili tam izraelscy archeolodzy, uprzątnęli teren i po raz pierwszy od 100 lat mozaika znowu ujrzała światło dzienne. Reem zauważa, że jest to jedyny bizantyjski krzyż przedstawiony na podłodze komory grobowej. Jego zdaniem ci, którzy go ułożyli, oznaczyli w ten sposób miejsce pochówku kogoś ważnego, niewykluczone, że właśnie Machabeuszy. Jaka inna znacząca postać mogła tu spocząć - stwierdza Reem. Zapał Reema studzi Oren Tal, archeolog z Uniwersytetu w Tel Awiwie. Jego zdaniem miejsce pochówku mogło zostać z czasem przekształcone w bizantyjską kaplicę, stąd krzyż na podłodze. Nie musi więc on oznaczać ważnego miejsca pochówku. Jednak, jak przyznaje Tal, inne cechy charakterystyczne odpowiadają opisowi grobu Machabeuszy. Józef Flawiusz pisał, że był on widoczny ze statków na Morzu Śródziemnym, składały się nań kolumny i siedem piramid. Archeolodzy odkopali już podstawy czterech kolumn, które mogły mieć nawet 5 metrów wysokości. Ponadto Clermont-Ganneau informował o dużej kamiennej płycie, która mogła być dekoracją piramidy. Miejsce wykopalisk byłoby widoczne z morza, gdyby nie las, który posadzono później. Na razie jednak nie jest pewne, nad czym pracują archeolodzy. Reem przyznaje, że na obecnym etapie wykopalisk znalezionych struktur nie można datować wcześniej niż na V wiek po Chrystusie. Ma jednak nadzieję, że wkrótce odnalezione zostaną inskrypcje czy elementy architektoniczne, które pozwolą na połączenie wspomnianych struktur z czasami Machabeuszów. « powrót do artykułu
  2. Jeśli poszukujesz sprawdzonych, praktycznych porad jak okiełznać katar, kaszel, gorączkę i osłabioną odporność u dziecka, to książka Doktora Kokurewicza będzie dla Ciebie strzałem w dziesiątkę. Z książki dowiesz się nie tylko, jak w bezpieczny sposób posługiwać się lekami przeciwgorączkowymi, syropami na kaszel i preparatami na odporność. Dzięki tej lekturze zrozumiesz, dlaczego dzieci w wieku żłobkowo-przedszkolnym często chorują i jak w optymalny sposób możesz zadbać o zdrowie swojego chorego Maluszka. Doktor Konrad Kokurewicz jest praktykującym lekarzem rodzinnym z Wrocławia. Dotychczas ukazały się jego poradniki o chorobie refluksowej przełyku, dnie moczanowej i nadciśnieniu tętniczym. Książki można kupić po zamówieniu w Empiku lub bezpośrednio u Wydawcy EscapeMagazine.pl.
  3. Alchemikom nie udało się zamienić ołowiu w złoto, ale współcześni naukowcy zamienili srebro w złoto, tworząc srebrny nanoklaster, który przypomina strukturę zbudowaną ze złota. Na zewnątrz wygląda on jak złoto, ma taki sam kolor. Bardziej interesująco robi się, gdy zajrzymy w głąb. Struktura chemiczna i właściwości nanoklastra są niemal identyczne z odpowiadającą mu strukturą zbudowaną ze złota. Praca ta dowodzi, że srebrne nanocząstki mogą wyglądać i zachowywać się jak złote i daje nadzieję, że takie same podobieństwa można będzie znaleźć pomiędzy innymi parami pierwiastków. O zamianie srebra w złoto poinformowali na łamach Journal of the Americna Chemical Society naukowcy pracujący pod kierunkiem profesora Osmana Bakra z saudyjskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii im. Króla Abdullaha (KAUST). Pod pewnymi względami jest to podobne do alchemii, ale my nazywamy to 'nanoalchemią'. Gdy po raz pierwszy zbadaliśmy spektrum optyczne srebrnego nanoklastra sądziliśmy, że przypadkowo użyliśmy niewłaściwych związków chemicznych i stworzyliśmy złote nanocząstki. Jednak kolejne syntezy i badania dowiodły, że mamy do czynienia ze srebrem, które wykazuje właściwości złota. Bardzo nas zaskoczył fakt, że te podobieństwa dotyczyły nie tylko koloru i właściwości optycznych, ale były widoczne też podczas badań struktury za pomocą promieni Rentgena, stwierdza Bakr. Naukowcy nie zmienili liczby protonów w atomie srebra, gdyż nie byłoby wówczas mowy o srebrze. Stworzyli za no nanoklaster z 25 atomów srebra otoczony 18 ligandami. Powstał w ten sposób związek [Ag25(SPhMe2)18]. Mimo, że już wcześniej syntetyzowano nanoklastry srebra, to po raz pierwszy uzyskano srebrną analogię do nanoklastra złota [Au25(SPhMe2)18]. Dzięki temu udało się wykazać, że mają one bardzo podobne właściwości optyczne. Zwykle srebrne nanoklastry są brązowe lub czerwone. Teraz uzyskany nanoklaster emituje światło od długości fali około 675 nanometrów. Dzieje się tak prawdopodobnie dlatego, że ma on identyczną strukturę krystaliczną jak nanoklaster złoty. Profesor Bakr uważa, że oba nanoklastry wykazują podobne właściwości, gdyż zachowują się jak 'superatomy'. Elektrony krążą wokół całego klastra tak, jakby był on jednym olbrzymim atomem. Orbitale srebrnych i złotych nanoklastrów są bardzo podobne, stąd ich niezwykle podobne właściwości. Naukowcy z KAUST uważają, że możliwe jest też stworzenie odwrotnej sytuacji, w której złoty nanoklaster będzie wykazywał właściwości srebrnego. Uczeni chcą teraz zająć się badaniem innych pierwiastków i spróbować zsyntetyzować jak najwięcej z nich w taki sposób, by wykazywały właściwości podobne do złota. Dzięki temu być może w wielu dziedzinach uda się zastąpić złoto tańszymi odpowiednikami. « powrót do artykułu
  4. Powtarzany przez stulecia przez papieży układ dłoni, tzw. ręka błogosławiąca, odzwierciedla uszkodzenie u św. Piotra nerwu łokciowego, a nie pośrodkowego - postuluje dr Bennett Futterman z College'u Medycyny Osteopatycznej Nowojorskiego Instytutu Technologii. Wsparciem dla jego wniosków są badania z dziedziny historii sztuki czy praktyk religijnych. Przy dłoni błogosławiącej palce serdeczny i mały (IV i V) są przygięte do dłoni. Piotr, pierwszy papież, doznał porażenia nerwu łokciowego i [później z szacunku] wszyscy go naśladowali. Jak wyjaśnia Amerykanin, gałąź powierzchowna nerwu łokciowego unerwia palce IV i V i pozwala na ich prostowanie. Tymczasem uszkodzenie nerwu pośrodkowego wywołuje brak odwodzenia i zginania kciuka, a także upośledzenie zginania wszystkich palców w stawach międzypaliczkowych bliższych. Twierdzenie odnośnie do uszkodzenia u Piotra nerwu pośrodkowego bazuje na założeniu, że dłoń miała być zaciśnięta w pięść, ale porażenie nie pozwalało na podwinięcie kciuka oraz palców wskazującego i środkowego. Futterman uważa jednak, że papieskie błogosławieństwo miało być udzielane otwartą dłonią. Pięść zawsze była symbolem wojny [...]. Świątobliwy człowiek nigdy nie pobłogosławiłby wiernych czy tłumu pięścią. Analizując układy dłoni różnych papieży, naukowiec przyglądał się posągom, ikonom i freskom z grobów. Zwracał też uwagę na kopiowane przez wczesnych chrześcijan postawy błogosławiące wysokich kapłanów żydowskich. To, jak żydowscy kapłani błogosławili ludzi, większości z nas skojarzy się z gestem Spocka [otwarciem dłoni z palcami ułożonymi w literę V]. Próbując później powtórzyć ten gest, Piotr błogosławił wiernych w znany nam sposób. Niestety, mając porażenie nerwu łokciowego, nie rozczapierzysz palców ani nie wyprostujesz palców IV i V. Przystępując do kolejnego studium, Futterman chce się dowiedzieć więcej o procesie chorobowym stojącym za urazem nerwu łokciowego. « powrót do artykułu
  5. Ponieważ seks rzadko bywa przyczyną zawału serca, większość pacjentów po zawale może bezpiecznie podjąć aktywność płciową. Chorzy po zawale boją się, że wysiłek doprowadzi do kolejnego zdarzenia sercowego. Niestety, zebrano niewiele danych nt. korzyści i szkód związanych z aktywnością seksualną u pacjentów z chorobami serca. Autorzy publikacji z Journal of the American College of Cardiology przekonują jednak, że choćby w porównaniu z szybkim marszem, stanowi ona umiarkowany wysiłek. Naukowcy analizowali przypadki 536 pacjentów z chorobą serca w wieku 30-70 lat. Badano aktywność seksualną w ciągu 12 miesięcy przed zawałem i oceniano związek między częstotliwością uprawiania seksu i występującymi później zdarzeniami sercowo-naczyniowymi. Kwestionariusz samoopisu ujawnił, że w ciągu roku przed zawałem 14,9% ankietowanych w ogóle nie współżyło, 4,7% uprawiało seks rzadziej niż raz na miesiąc, 25,4% kochało się mniej niż raz na tydzień, a 55% jeden bądź więcej razy tygodniowo. Śledząc losy badanych przez dekadę, odnotowano 100 zdarzeń sercowo-naczyniowych. Aktywność płciowa nie była czynnikiem ich ryzyka. Niemcy oceniali także, na ile czasu przed zawałem miał miejsce ostatni stosunek. Okazało się, że tylko 0,7% badanych wspominało o seksie w ciągu godziny przed zawałem. Dla porównania, ponad 78% ankietowanych twierdziło, że kochało się ponad dobę wcześniej. W oparciu o nasze dane wydaje się bardzo mało prawdopodobne, by aktywność seksualna była istotnym wyzwalaczem zawału serca. Mniej niż połowa mężczyzn i mniej niż jedna trzecia kobiet po zawale jest informowana przez lekarza o kwestiach związanych z seksem. Ważne, by zapewnić tych pacjentów, że nie mają się czym martwić i mogą na nowo podjąć aktywność płciową - podsumowuje prof. Dietrich Rothenbacher z Uniwersytetu w Ulm. Uczeni dodają, że choć korzyści ze współżycia przeważają nad ryzykiem, chorzy muszą mieć świadomość, że skutkiem ubocznym różnych leków kardiologicznych bywają zaburzenia erekcji. Ponadto łączenie tych leków ze środkami na zaburzenia erekcji może prowadzić do spadków ciśnienia. « powrót do artykułu
  6. Świat wiąże wielkie nadzieje z dwuwymiarowymi materiałami, takimi jak grafen. Problem jednak m.in. w tym, że dotychczas nie nauczyliśmy się wytwarzać tych materiałów w dużych kawałkach. Teraz może się to zmienić, gdyż kilkunastu naukowców z MIT-u oraz ich koledzy z Chińskiego Uniwerstetu Paliw, Centralnego Południowego Uniwersytetu w Chinach, Narodowego Uniwersytetu Tsing-hua z Tajwanu oraz japońskich Uniwersytetu Saitama i Uniwersytetu Tohoku opracowali metodę produkcji dużych kawałków tellurku molibdenu (MoTe2). Eksperci sądzą, że ich technologia będzie skuteczna również w przypadku innych materiałów 2D. Tellurek molibdenu występuje w dwóch formach, może być metalem lub półprzewodnikiem. Kontrolując sposób jego wytwarzania możemy uzyskać pożądaną formę. Nowa metoda korzysta z techniki chemicznego osadzania z fazy gazowej (CVD) i pozwala na produkcję płacht o dowolnej grubości i wielkości. Jedynym ograniczeniem jest wielkość komory, w której odbywa się cały proces. Jednym z zadań, jakie stały przed naukowcami było poradzenie sobie z problemem słabych wiązań w atomach tellurku molibdenu. Oba pierwiastki mają niską tendencję do wchodzenia w interakcje. Uczonym udało się pokonać ten problem poprzez wykorzystanie wieloetapowego osadzania. Rozpoczęli od warstwy czystego molibdenu. Dzięki tej metodzie jest to łatwe, gdyż wystarczy kontrolować jeden materiał, mówi Lin Zhou z MIT-u. Następnie warstwa molibdenu jest utleniana. Cały materiał zostaje usunięty i dodaje się sproszkowany tellur. W temperaturze 700 stopni Celsjusza, w obecności wodoru i argonu jest on przekształcany do fazy gazowej. To zastosowanie wodoru okazało się kluczem do uzyskania jednorodnej warstwy MoTe2. W naszym procesie uzyskujemy duże homogeniczne płachty o wysokiej jakości, dodaje Zhou. Pani Zhou i jej koledzy mają zamiar wypróbować swoją technikę na innych materiałach 2D. Jeśli się ona sprawdzi, zyskamy całą gamę materiałów o interesujących pożytecznych właściwościach. Vincent Meunier, fizyk z Rensselaer Polytechnic Institute, który nie brał udziału w badaniach grupy Zhou mówi, że jedną z wielu zalet takiego podejścia jest prostota. Technika ta znajdzie wiele zastosowań, gdyż jest elastyczna, skalowalna i pozwala na produkcję makroskopowych płacht o grubości jednego atomu. « powrót do artykułu
  7. Wczoraj (21 września 2015 roku) odbyło się uroczyste otwarcie pierwszego polskiego synchrotronu. Narodowe Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLARIS w Krakowie to miejsce wyjątkowe w skali całego kraju. Będą w nim przeprowadzane niezwykle zaawansowane badania z fizyki, medycyny, archeologii, farmakologii i wielu innych dziedzin nauki. Ceremonia otwarcia SOLARISa to jednocześnie zakończenie budowy pierwszego synchrotronu w naszym kraju. Wśród zaproszonych na uroczystość gości byli też przedstawiciele szwedzkiego synchrotronu MAX IV Laboratory. To dzięki współpracy pomiędzy Uniwersytetem Jagiellońskim, a Uniwersytetem w Lund zbudowano w Polsce i Szwecji bliźniacze urządzenia. Szwedzi, którzy już mają w swoim kraju synchrotron, służyli swoim polskim kolegom licznymi cennymi radami. Dzięki ich wiedzy powstał cały projekt polskiego pierścienia akumulacyjnego. Polscy inżynierowie i naukowcy wielokrotnie byli w Lund, gdzie ich szwedzcy koledzy dzielili się swoją wiedzą. Później zaś role się nieco odwróciły. Jako, że to Polacy wcześniej zaczęli instalować pierścień akumulacyjny, który jest większym bliźniakiem pierścienia zbudowanego równocześnie w Szwecji, to goście zza Bałtyku mogli czerpać z doświadczeń Polaków i zastosować pewne rozwiązania oraz uniknąć problemów podczas instalacji. Zapraszamy do przeczytania wywiadu, jakiego udzielili nam dyrektor SOLARISa profesor doktor habilitowany Marek Stankiewicz oraz odpowiedzialna za rozwój i utrzymanie akceleratorów doktor Adriana Wawrzyniak. « powrót do artykułu
  8. Stosowanie treningów wytrzymałościowego i oporowego nie tylko przygotowuje do uprawiania innych rodzajów sportu, ale i różnie wpływa na porozumiewanie się mózgu i mięśni. Studium naukowców z Uniwersytetu Kansas wykazało, że komunikacja między mózgiem a mięśniem czworogłowym uda osób, które trenują wytrzymałościowo, np. biegających na długie dystanse, wygląda inaczej niż u ludzi wybierających trening oporowy lub prowadzących siedzący tryb życia. Odkrycia Amerykanów mogą pomóc w ustaleniu, jaki rodzaj treningu jest dla kogoś najbardziej odpowiedni. Prof. Trent Herda i doktorant Michael Trevino mierzyli reakcję mięśni 5 osób regularnie biegających na długie dystanse, 5 podnoszących ciężary i 5 nieaktywnych. Autorzy badania, którego wyniki ukazały się w Journal of Sports Sciences and Muscle and Nerve, stwierdzili m.in., że we włóknach mięśnia czworogłowego uda ludzi uprawiających sport wytrzymałościowy szybciej pojawiają się wyładowania. Komunikacja między mózgiem i włóknami mięśniowymi była nieco inna niż u osób stosujących trening oporowy i prowadzących siedzący tryb życia. Ta informacja sugeruje także, że sportowcy oporowi i ludzie nieaktywni wcześniej się męczą - podkreśla Herda. W ciągu co najmniej 3 poprzednich lat sportowcy wytrzymałościowi realizowali ustrukturowany plan treningowy, w tygodniu przebiegali średnio 61 mil (ok. 98 km) i nie uciekali się do treningu oporowego. Przedstawiciele drugiej z grup przez co najmniej 4 lata przed studium realizowali program podnoszenia ciężarów; musieli trenować 4-8 godzin tygodniowo i być w stanie wykonać co najmniej jeden przysiad ze sztangą z tyłu (ang. back squat) z ciężarem równym 2-krotności masy ich ciała. Jedna z kobiet wykonywała back squat z ciężarem równym 1,5-krotności jej wagi, ale żaden z trenujących oporowo nie wykonywał ćwiczeń aerobowych (in. tlenowych), takich jak pływanie, jeżdżenie na rowerze lub bieganie. Osoby prowadzące siedzący tryb życia w ciągu 3 lat przed początkiem studium nie brały udziału w żadnym ustrukturowanym programie ćwiczeń. Na czas, gdy ochotnicy, siedząc, wyciągali nogę, na mięśniu czworogłowym ich uda umieszczano czujniki mechanomiograficzne i elektromiograficzne. Naukowcy mierzyli wysiłek (skurcz) submaksymalny i siłę całkowitą. Wyciągniętą nogę wyciągano jeszcze bardziej, przechodząc od 40 do 70% siły całkowitej. Mimo że na razie nie wiadomo, czemu skutkiem różnych typów ćwiczeń była różna komunikacja między mięśniem a mózgiem (świadczyła o tym różna liczba włókien z wyładowaniami), Herda sądzi, że to trop dla nowych sposobów badania neuromechanicznych sposobów działania mięśni, a także ich wydajności czy sztywności. Wyniki można poza tym traktować jako wskazówkę, do jakiego typu ćwiczeń dana osoba jest najbardziej predysponowana. Herda przekonuje, że odkrycia jego zespołu sugerują, że nasz układ nerwowo-mięśniowy ma naturalne inklinacje, by przystosowywać się raczej do ćwiczeń tlenowych, a nie treningu oporowego, bo w przypadku osób stosujących trening siłowy komunikacja mózgu z mięśniami była podobna jak u ochotników nieaktywnych. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy z MIT-u oraz Boston Children's Hospital stworzyli system, który wykonuje rezonans serca pacjenta, a następnie, w ciągu kilku godzin, tworzy za pomocą drukarki 3D realistyczny model organu, który ułatwia kardiochirurgom zaplanowanie operacji. Ci, którzy z nami współpracują są pewni, że nasza technika przyniesie olbrzymią różnicę. Chirurdzy mogą teraz na żywo obejrzeć serce, które będą operowali - mówi profesor Polina Golland z MIT-u. Jeszcze tej jesieni siedmiu kardiochirurgów z Boston Children's Hospital weźmie udział w testach, które mają sprawdzić przydatność nowego podejścia. Pani Golland zaprezentuje szczegóły nowej techniki podczas październikowej International Conference on Medical Image Computing and Computer Assisted Intervention. Głównym autorem oprogramowania analizującego skany MRI jest świeżo upieczony magister Danielle Pace. Z kolei Mehdi Moghari, lekarz z Boston Children's Hospital stworzył nowe procedury, które dziesięciokrotnie zwiększyły precyzję skanowania, a kardiolog Andrew Powell stoi na czele zespołu przygotowującego badania kliniczne. Jednym z poważniejszych zadań, z którymi musieli mierzyć się specjaliści, było dokładnie określenie granicy poszczególnych struktur serca. Obrazy MRI są czarno-białe i różnica w barwie wskazuje na granicę między poszczególnymi elementami. Jednak niekoniecznie jest to wskazanie dokładne. Tutaj wkraczamy w obszar tzw. segmentacji obrazu, jednego z problemów, z którymi zmagają się specjaliści od komputerowych systemów wizyjnych. Tworzą oni algorytmy, których zadaniem jest określenie granic obiektów widocznych na obrazie. Jednak takie algorytmy ogólnego przeznaczenia nie są na tyle precyzyjne, by można było za ich pomocą tworzyć modele o dokładności wymaganej przy operacjach chirurgicznych. Algorytmy są więc wzbogacane o informacje o standardowych kształtach obiektu, mogą więc skorygować zebrane informację o wiedzę, jak dany obiekt, na przykład serce, powinien wyglądać. Problem jednak w tym, że - o czym wiedzą kardiochirurdzy dziecięcy - wiele osób jest operowanych właśnie ze względu na nieprawidłowości w budowie serca. Dotychczas eksperci radzili sobie z tym problemem 'na piechotę', samodzielnie wskazując na obrazach granice poszczególnych struktur, a następnie drukując tak poprawione zdjęcia. Jest to jednak zajęcie niezwykle pracochłonne. Szczegółowe MRI może składać się nawet z ponad 200 zdjęć, a ręczna ich obróbka trwa nawet 10 godzin. Tymczasem kardiochirurdzy chcą przeskanować serce dziecka i w ciągu jednego, dwóch dni szczegółowo zaplanować operację. Strata całego dnia na samą obróbkę obrazów bardzo wydłuża ten czas - mówi Golland. Pace i Golland poprosili eksperta o zaznaczenie granic w niewielkiej liczbie zdjęć i na tej podstawie zaczęli uczyć komputer samodzielnego rozpoznawania budowy serca. Najlepszy wynik osiągnęli, gdy ekspert wykonał swoją pracę na niewielkiej części obrazu, stanowiącej zaledwie 11% całości. Okazało się, że gdy człowiek obrobił takie fragmenty na 14 fotografiach, to komputer z 90% dokładnością był w stanie obrobić cały zestaw składający się z 200 zdjęć. Gdy zaś specjalista obrobił fragmenty 3 fotografii, dokładność komputera dla całego skanu wynosiła 80%. Golland uważa, że algorytm uda się jeszcze udoskonalić. W sumie cała procedura obróbki przez człowieka i komputer zajęła około godziny. Kilka kolejnych godzin trzeba było poświęcić na wydruk modelu 3D. W zaplanowanych na jesień testach klinicznych nowej techniki zostaną użyte dane 10 pacjentów, którzy byli w przeszłości leczeni w Bostońskim Szpitalu Dziecięcym. Każdy z 7 wspomnianych chirurgów otrzyma komplet danych na temat każdego z pacjentów. Dane to surowe skany MRI oraz - losowo - model fizyczny serca lub komputerowy model 3D. Ten ostatni będzie, również losowo, albo utworzony na podstawie całkowicie ręcznej obróbki MRI albo obróbki za pomocą nowej techniki. Na podstawie takich danych każdy z chirurgów będzie musiał stworzyć plan operacji. Plany te zostaną następnie porównane z dokumentacją zabiegów chirurgicznych każdego z pacjentów. W ten sposób można będzie się przekonać, czy fizyczne modele 3D są w stanie poprawić sposób przeprowadzania operacji. Modele 3D na pewno pomogą - mówi kardiochirurg Sitaram Emani, który nie był zaangażowany w prace nad nową technologią. Używaliśmy takich modeli na kilku pacjentach w przeszłości i przed prawdziwą operacją przeprowadzaliśmy operację wirtualną. To pomagało nam ograniczyć czas operacji. Myślę, że takie modele pozwolą też zmniejszyć liczbę niepotrzebnych blizn, gdyż będziemy mogli dokładnie zaplanować cięcia. Ponadto modele 3D pozwolą też na stworzenie odpowiednich protez dla pacjentów. W końcu, takie modele ułatwią nam rozmowę z rodzinami, którym wyjaśniamy, jak będzie przebiegała operacja, a które przecież nie znają anatomii serca, dodaje. « powrót do artykułu
  10. Szympansy i bonobo już po jednokrotnym obejrzeniu zapamiętują naładowane emocjami filmowe sceny. Spodziewają się ich przy późniejszych sesjach kinowych. Ponieważ zwierzętom serwowano w czasie wyświetlania nagrań sok, a część z nich kompletnie zapominała o piciu, Fumihiro Kano z Uniwersytetu w Kioto posuwa się nawet do stwierdzenia, że człowiekowate lubią oglądać filmy z bohaterami ubranymi w małpie kostiumy. Gdy obejrzymy szokującą, emocjonalną scenę, dobrze ją zapamiętujemy i kiedy później oglądamy ten sam film, przewidujemy jej pojawienie się. Dzięki ostatnim postępom w zakresie technologii śledzących ruchy oczu możemy monitorować spodziewanie się wydarzeń przez oglądające klipy człowiekowate. Analizujemy spojrzenia antycypacyjne - wyjaśnia Japończyk. Zdolności w zakresie pamięci długotrwałej małp są już prymatologom dobrze znane, ale większość specjalistów badała je w ramach testów polegających na ukrywaniu jedzenia. Dotąd nikt nie sprawdzał, czy zwierzęta są w stanie zapamiętać zdarzenia oglądane w innych kontekstach. By to sprawdzić, naukowcy nagrali 2 krótkie filmiki i wyświetlili je 6 szympansom i 6 bonobo. W jednym z klipów agresywna osoba w przebraniu małpy wychodzi z jednych z dwojga identycznych drzwi. W drugim postać człowieka chwyta jeden z dwóch obiektów i atakuje za jego pomocą małpę. Dane ze śledzenia ruchów oczu pokazały, że już po jednokrotnym obejrzeniu małpy spodziewały się, co za chwilę zobaczą. Podczas oglądania nagrań po raz drugi w pierwszym z klipów małpy kierowały wzrok na drzwi, z których miała wyjść postać ubrana jak małpa. Przy drugim nagraniu przyglądały się zaś obiektowi, który miał być za chwilę wykorzystany w charakterze broni. Działo się tak nawet wtedy, gdy został on umieszczony gdzie indziej niż w pierwotnej sesji. Wszystko wskazuje więc na to, że człowiekowate zakodowały te informacje w pamięci długotrwałej i wykorzystały je później do przewidywania przebiegu zdarzeń. Japończycy zamierzają wykorzystać spojrzenia antycypacyjne do zbadania innych wyższych procesów poznawczych małp, w tym zdolności rozumienia przekonań, pragnień, intencji i perspektywy innych. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z 11 instytucji badawczych opublikowali pierwszą wersję wielkiego drzewa życia. Umieszczono na nim 2,3 miliona gatunków organizmów żywych zamieszkujących naszą planetę. W swoich badaniach uczeni cofnęli się o miliardy lat, próbując zrekonstruować drogę ewolucyjną, jaką przebyło życie. Przez wiele lat uczeni publikowali podobne wykresy, jednak obejmowały one jedynie skromny wycinek rzeczywistości. Niektóre były naprawdę imponujące, umieszczano w nich ponad 100 000 gatunków. Teraz jednak mamy dzieło, które wykracza poza to, co wcześniej widzieliśmy. To pierwsza próba połączenia kropek w jedną całość. Mamy wersję 1.0 - mówi główny badacz, Karen Cranston z Duke University. Naukowcy rozpoczęli swoją pracę od niemal 500 mniejszych drzew z poprzednio publikowanych prac. Nie musieli więc zaczynać od początku. Korzystali z wielu gotowych źródeł, co jednak nie znaczy, że wystarczyło ich proste połączenie. Jednym z największych problemów było skorygowanie różnych nazw gatunków. Te bowiem zmieniają się, równolegle występują nazwy alternatywne, pojawiają się błędy w pisowni, stosowane są skróty, ten sam gatunek może mieć dwie różne nazwy. Wiele wysiłku wymagało też dotarcie do odpowiednich publikacji. Tylko niewielka część drzew filogenetycznych jest dostępna online. Gdy uczeni przyjrzeli się 7500 badaniom filogenetycznym opublikowanym w latach 2000-2012 okazało się, że tylko 16% z nich jest dostępnych w formie cyfrowej gotowej do wykorzystania. Większość opublikowano w formie obrazków, co nie pozwalało na wgranie ich do baz danych czy połączenie z innymi drzewami. Wysiłek się jednak opłacił. Jeszcze 25 lat temu sądzono, że stworzenie tak rozległego drzewa filogenetycznego jest niemożliwe. Projekt The Open Tree of Life to ważny początek. Naukowcy będą mogli przez kolejne dekady je udoskonalać i dodawać do niego nowe informacje - mówi Douglas Soltis z University of Florida. Z imponującą bazą danych można zapoznać się na stronie OpenTreeOfLife.org « powrót do artykułu
  12. W przewodzie pokarmowym ludzi, którzy przez 2 miesiące jedli makaron wzbogacony betaglukanem, jednym ze składników błonnika, zwiększyła się liczebność populacji korzystnych dla zdrowia bakterii i zmniejszyła się liczebność bakterii szkodliwych. Zmniejszył się też poziom złego cholesterolu LDL. Betaglukany to polisacharydy będące prebiotykami dla mikrobiomu jelitowego. Wchodzą w skład ścian komórkowych grzybów i zbóż: owsa czy jęczmienia. Wykorzystuje się je w walce z cukrzycą (obniżają bowiem glikemię poposiłkową), a także do wzmocnienia układu odpornościowego osób przechodzących radio- i chemioterapię czy stres. Jak wyjaśnia prof. Maria De Angelis z Uniwersytetu w Bari, przystępując do nowego studium, zespół dywagował, że makaron wzbogacony betaglukanem może zmodyfikować skład gatunkowy mikroflory jelitowej, prowadząc do poprawy stanu zdrowia. Makaron z pszenicy twardej (durum) i pełnoziarnistego jęczmienia zawierał minimalną zalecaną w USA i Europie dawkę betaglukanów jęczmiennych (3 g na 100 g produktu). Mąka z pszenicy stanowiła 75%. Przed i po 2-miesięcznej diecie makaronowej naukowcy pobierali próbki krwi i kału. Badanie 26 zdrowych ochotników pokazało, że pod wpływem interwencji dietetycznej nastąpił m.in. znaczący wzrost liczebności Gram-dodatnich Lactobacillus i spadek potencjalnie szkodliwych enterobakterii (Enterobacteriaceae). Uczeni zaobserwowali także wzrost stężenia krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych: kwasu 2-metylopropionowego, kwasu masłowego czy propionowego, czyli bakteryjnych metabolitów wykazujących aktywność przeciwzapalną. Analiza próbek krwi pokazała, że średni poziom LDL spadł ze 107,4 do 93,8 mg/dl. « powrót do artykułu
  13. Od 1998 roku płazy na całym świecie są dziesiątkowane przez grzyba Batrachochytrium dendrobatidis. Jak informowaliśmy, mikroorganizm zagraża też rakom. Grzyb niszczy skórę zwierząt, prowadzi do uszkodzenia serca i śmierci. Naukowcy, którzy próbują zwalczyć ten problem, wpadli w ubiegłym roku na pomysł szczepienia żab przeciwko grzybowi. Jednak, jak ostrzega Anna Savage z University of Central Florida, taki sposób walki z grzybem może uczynić więcej szkód niż przynieść korzyści. Pani Savage, która jest genetykiem ewolucyjnym, poinformowała uczestników konferencji Frontiers in Phylogenetics o wynikach swoich najnowszych badań. Uczona wraz z kolegami zajmowała się gatunkiem Lithobates yavapaiensis, który występuje na amerykańskim Południowym-Zachodzie. Uczeni chcieli zrozumieć, jak gatunek przetrwał, mimo że dotyka go czasem epidemia masowych zgonów spowodowanych grzybicą. Naukowcy zebrali jaja z różnych obszarów i wystawili je na działanie grzyba. Później liczyli białe ciałka krwi u żab i sprawdzali, które geny były aktywne. Wyniki zostały uzupełnione o obserwacje na temat długości życia poszczególnych osobników. Ku zdumieniu naukowców te zwierzęta, które wykazywały najsilniejszą odpowiedź immunologiczną - czy to naturalną czy nabytą - radziły sobie najgorzej. Grzyb zabija leukocyty, więc spowodowanie - na przykład za pomocą szczepionki - by było ich więcej, to jak dolewanie oliwy do ognia. Savage wyraziła więc opinię, że szczepienie żab może przynieść efekt odwrotny do zamierzonego. Być może należy raczej tłumić odpowiedź immunologiczną. Uczona ma teraz zamiar sprawdzić, czy podobne zjawisko zaobserwuje u dzikich populacji Lithobates yavapaiensis. « powrót do artykułu
  14. Popołudniowa kawa zaburza zegar biologiczny człowieka. Jeśli na 3 godziny przed zwyczajowym położeniem się do łóżka wypijemy ilość kawy odpowiadającą podwójnemu espresso, to nasz zegar biologiczny zostanie przesunięty o 40 minut. Naukowcy dobrze wiedzą, że kawa pobudza, jednak dotychczas nie byli pewni, czy wpływa ona na zegar biologiczny. Teraz w Science Translational Medicine ukazał się artykuł, opisujący eksperyment sugerujący wpływ kawy na zegar biologiczny. W eksperymencie wzięło udział 5 osób, z których każda na kilka godzin przed swoją zwyczajową porą snu, zażyła tabletkę z kofeiną, a innym razem placebo. Badani przebywali w pomieszczeniu z jasnym światłem bądź światłem przyciemnionym. Jako, że każdy z nich przechodził wszystkie etapy eksperymentu, był grupą kontrolną sam dla siebie. Eksperyment wykazał, że wpływ kofeiny na zegar biologiczny był w połowie tak silny jak ekspozycja na jasne światło. Wyniki eksperymentów potwierdzono następnie badaniami na hodowlach komórek. Gdy wystawiono je na działanie kofeiny, wydłużyły one swój zegar biologiczny. Uzyskane wyniki sugerują również, że picie kawy w nocy pozwala na łatwiejsze poradzenie sobie z problemami związanymi ze zmiana strefy czasowej, zatem kawa może być najlepszym przyjacielem osób dużo podróżujących samolotami. « powrót do artykułu
  15. Developerzy oprogramowania dla systemu iOS nieświadomie pomogli zarazić dziesiątki, a może nawet setki tysięcy urządzeń. Co ciekawe, zarażono urządzenia, która nie były poddawane jailbreakingowi. Cyberprzestępcom udało się zainfekować XCode, zintegrowane środowisku programistyczne firmy Apple. Strategia taka znana jest od dawna, jednak po raz pierwszy udało się ją zastosować do zainfekowania iOS-a. Dzięki temu przestępcy są w stanie zarazić nie tylko niemodyfikowane urządzenia, ale każdą wersję systemu. Sytuacja jest jeszcze gorsza, niż wydaje się na pierwszy rzut oka, gdyż dzięki zarażeniu XCode zainfekowane oprogramowanie trafiło do sklepu App Store, który cieszy się dużym zaufaniem swoich użytkowników. Już teraz wiadomo, że oprogramowanie zarażone koniem trojańskim zostało pobrane przez ponad 25 000 użytkowników iPhone'ów. Wszystko jednak wskazuje na to, że przestępcy są zainteresowani chińskim rynkiem, gdyż atakowani są właśnie użytkownicy z Państwa Środka. Wybór celu nie powinien dziwić. Chiny to od dwóch lat największy na świecie rynek smartfonów i największy - po USA - rynek iPhone'ów. Dochodzi tam do zaawansowanych ataków hakerskich. Może jednak martwić fakt, że cyberprzestępcy znaleźli słaby punkt w apple'owskim systemie zabezpieczeń i zainfekowali XCode 6 oraz XCode 7. « powrót do artykułu
  16. Zięby, które wolą korzystać z karmników niż z naturalnych źródeł pożywienia, z większym prawdopodobieństwem zarażają się zapaleniem spojówek. Co więcej, szybciej zarażają też nią innych członków swojego stada. Z badań przeprowadzonych przez międzynarodowy zespół naukowy pod kierunkiem ekspertów w Virginia Tech dowiadujemy się, że to właśnie sposób żywienia się, a nie pozycja w stadzie decydują o tym, czy ptak zarazi się chorobą oczu. Z naszych badań wynika, że niewielka liczba osobników - tych które żywią się przy karmnikach - może wywołać epidemię. Jeśli jest to też prawdą w odniesieniu do innych gatunków. to niewykluczone, że możemy zmniejszyć liczbę zachorowań skupiają się na osobnikach z grupy wysokiego ryzyka - mówi profesor Dana Hawley. W ramach swoich badań naukowcy przyglądali się stadom zięb i badali występowanie u nich zapalenia spojówek wywołanego przez bakterie z rodzaju Mycoplasma. Ptakie cierpiące na tę chorobę narażone są na oślepnięcie, a w konsekwencji na śmierć. Badanie zwierzęta wyposażono w unikatowe znaczniki, które przez całą zimę odnotowywały ich obecność w karmnikach. Pozwoliło nam to stwierdzić, kiedy ptaki odwiedzały karmniki i w czyim towarzystwie - stwierdza Sahnzi Moyers. Dzięki tym danym naukowcy odtworzyli powiązania społeczne w stadzie. Spodziewaliśmy się, że ptaki, które mają bardziej rozbudowaną sieć społeczną, czyli mają więcej przyjaciół, z większym prawdopodobieństwem ulegną zrażeniu. Odkryliśmy jednak, że najważniejsze były zwyczaje żywieniowe - stwierdza Damien Farine z University of Oxford. Zrozumienie, które ptaki rozpowszechniają chorobę może być kluczowe dla ochrony gatunku - dodaje profesor James Adelman z Iowa State University. Zespół prowadzący badania uważa, że dokarmianie ptaków przez ludzi jest pożyteczną czynnością, gdyż pomaga zwierzętom przetrwać zimę. Jednak, ich zdaniem, karmniki powinny być czyszczone i dezynfekowane za każdym razem, gdy wkładamy do nich pożywienie. « powrót do artykułu
  17. Zeberkom (Taeniopygia guttata), którym pozwolono wybrać partnera, udawało się odchować więcej młodych niż ptakom zmuszonym do spółkowania przez naukowców z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka. Wyliczono, że w dobranych samodzielnie parach przeżywało aż o 37% więcej piskląt. Malika Ihle, Bart Kempenaers i Wolfgang Forstmeier prowadzili eksperymenty na 160 zeberkach. Grupom złożonym z 20 samic pozwalano wybierać spomiędzy 20 samców. Gdy ptaki utworzyły pary, połowę par zachowano, a połowę rozdzielono, łącząc zeberki wybrane przez ornitologów. Bez względu na typ doboru partnera, na okres 5 miesięcy każdej z par przydzielono osobną klatkę. W ten sposób upewniano się, że utworzy się stabilna relacja. Dopiero później zeberki rozmnażały się w jednej dużej ptaszarni. Ważne jest to, że T. guttata są monogamiczne i dzielą się rodzicielskimi obowiązkami. Okazało się, że pary dobrane samodzielnie i zaaranżowane nie różniły się pod względem liczby złożonych jaj (wskazuje to na taką samą początkową inwestycję reprodukcyjną). Jaja z grupy par aranżowanych częściej jednak były niezapłodnione, zakopywane pod materiałem na gniazdo albo tracone. Co więcej, po wylęgu liczba umierających piskląt była wyższa w parach wymuszonych. Większość młodych ginęła w ciągu pierwszych 48 godzin - wyjaśnia Ihle. W tym czasie największa odpowiedzialność za dbanie o przychówek spoczywa na samcu, tymczasem tutaj ojcowie rzadziej pojawiali się w gnieździe. Ponieważ wskaźnik umieralności embrionów był w obu grupach taki sam, niższy sukces reprodukcyjny należy przypisać jakości opieki rodzicielskiej, a nie genetyce. Wyniki uzyskane przez Niemców pokazują, że w wyborze partnera ważną rolę odgrywa dopasowanie behawioralne. U monogamicznych zwierząt dopasowanie partnerów może być szczególnie istotne, by motywować się wzajemnie i dzielić się różnymi zadaniami - dodaje Forstmeier. By odkryć, jak niekompatybilność wyraża się w zachowaniu par, Niemcy przeanalizowali ponad 1700 godzin nagrań. Stwierdzono, że o ile samce były tak samo zmotywowane, by zalecać się do samic, o tyle samice w zaaranżowanych parach miały mniejszą ochotę na kopulację i były mniej wrażliwe na awanse panów. W parach zmuszonych do bycia razem samce częściej bywały niewierne. Dla odmiany ptaki z par dobranych wg własnego gustu zachowywały się bardziej synchronicznie i trzymały się bliżej siebie. Jak widać, każdemu podoba się co innego, ale działanie zgodne z indywidualnymi upodobaniami zwiększa prawdopodobieństwo rodzicielstwa, zaangażowanie w wychowanie młodych i koniec końców prawdopodobieństwo przekazania genów. « powrót do artykułu
  18. W miarę jak spada koszt sekwencjonowania DNA onkolodzy coraz częściej stosują kosztowne nowe leki dobrane pod kątem profilu genetycznego nowotworu danego pacjenta. Dzieje się tak nawet tam, gdzie lek nie został zatwierdzony akurat do leczenia danego typu nowotworu. Okazuje się jednak, że takie postępowanie nie ma naukowego uzasadnienia. Tak przynajmniej wynika z pierwszego testu klinicznego, którego autorzy zbadali sensowność tego typu podejścia. Z artykułu opublikowanego w Lancet Oncology dowiadujemy się, że używanie spersonalizowanych terapii antynowotworowych nie przynosi większych korzyści niż stosowanej standardowej chemioterapii. Rozumiem, dlaczego taka terapia jest stosowana. Pacjenci chcą żyć, a onkolodzy chcą im pomóc - mówi główny autor badań, Christophe Le Tourneau z Instytutu Curie w Paryżu. Na rynku pojawia się coraz więcej spersonalizowanych leków, które biorą na cel nowotwory zawierające specyficzne mutacje. Onkolodzy mają jednak nadzieję, że leki te działają też tam, gdzie nie zostały zatwierdzone. Dlatego też - według niektórych szacunków - aż 30% leków przeciwnowotworowych jest przepisywanych na te rodzaje choroby, dla których nie są zatwierdzone. W ramach właśnie przeprowadzonych badań lekarze z 8 francuskich szpitali poszukiwali pacjentów, których komórki nowotworowe wykazywały genetyczne lub molekularne mutacje możliwe do zaatakowania przez personalizowane leki. Znaleźli 195 pacjentów, którzy zostali losowo przypisani do 10 grup leczonych odpowiednimi personalizowanymi lekami bądź chemioterapią. Eksperyment wykazał, że nie ma żadnych istotnych różnic w wynikach leczenia tych ludzi. Apostolia Tsimberdiou, onkolog z University of Texas MD Anderson Cancer Center krytykuje sposób przeprowadzenia eksperymentu. Zauważa, że do prób wybrano pacjentów z chorobami w zaawansowanym stadium, u których jest małe prawdopodobieństwo, by doszło do wyleczenia. Ponadto wielu z nich otrzymywało terapię hormonalną, która, zdaniem wielu specjalistów, nie może być uznana za celowaną terapię przeciwnowotworową. Co więcej do testów nie dobrano najlepszych możliwych leków dla danych mutacji, ale posłużono się uproszczonym modelem dobierania leku do pacjenta. Le Toureneau zgadza się z tymi zarzutami, jednak zaznacza, że gdy rozpoczynano testy w 2011 roku wiele dostępnych obecnie leków jeszcze nie istniało. Ponadto, podkreśla, wielu onkologów przepisujących celowane terapie robi to na podstawie równie uproszczonego podejścia, jak to zastosowane w eksperymencie. Prawdziwe testy kliniczne celowanych terapii antynowotworowych dopiero się zaczynają. Niedawno US National Cancer Institute ogłosił, że rozpoczyna rekrutację 1000 pacjentów do projektu NCI-MATCH, w ramach którego zostanie przetestowanych 20 celowanych leków przeciwnowotworowych. Z kolei American Society of Clinical Oncology rozpoczęło tworzenie bazy danych TAPUR, której celem jest zbieranie informacji o tym, co dzieje się z pacjentami, którzy otrzymują celowane terapie na nowotwory, dla których leki nie zostały zatwierdzone. « powrót do artykułu
  19. Naukowcy odkryli nową funkcję RIPK3, enzymu zaangażowanego w nekroptozę. Okazuje się, że pośredniczy on w przekazywaniu sygnału między mitochondriami i układem odpornościowym. Zjawisko to jest ważne nie tylko z punktu widzenia aktywacji odpowiedzi immunologicznej przeciw guzom, ale i regulacji reakcji zapalnych, które mogą doprowadzić do chorób autoimmunologicznych. Zespół prof. Younga Juna Kanga z Instytutu Badawczego Ellen Scripps badał myszy pozbawione RIPK3. Studium zasugerowało, że RIPK3 reguluje aktywację limfocytów NKT, które w zależności od mechanizmu działania mogą albo hamować, albo nasilać autoimmunizację i procesy nowotworowe. Uczeni zauważyli, że RIPK3 nie wyzwala bezpośrednio nekroptozy. Zamiast tego reguluje aktywność mitochondrialnego enzymu PGAM5, by uruchomić ekspresję cytokin zapalnych w limfocytach NKT. Zgodnie z wiedzą autorów publikacji z Nature Communications, to pierwsze studium pokazujące istnienie szlaku łączącego mitochondria i limfocyty NKT. Naukowcy mają nadzieję, że gdy uda się go lepiej zrozumieć, będzie można skuteczniej kontrolować limfocyty i atakować za ich pomocą nowotwory. Kiedy Amerykanie usunęli gen RIPK3 lub wpływali na inne elementy szlaku, chroniło to myszy przed ostrym uszkodzeniem wątroby (wskazuje to na rolę RIPK3 w chorobach autoimmunologicznych). « powrót do artykułu
  20. Microsoft stworzył swoją własną... dystrybucję Linuksa. Korzysta z niej firmowa chmura Azure. Koncern z Redmond poinformował o stworzeniu bazującego na Linuksie międzyplatformowego modułowego systemu operacyjnego dla sieci centrów bazodanowych o nazwie Azure Cloud Switch (ACS). Kamala Subramanian, główny architekt Azure Networking stwierdził, że w Microsofcie wiemy, że na rynku istnieje wiele wspaniałych sprzętowych przełączników. Jednak wiemy też, że wielkim wyzwaniem jest zintegrowanie zróżnicowanego oprogramowania działającego na różnych typach switchy w jedną platformę do zarządzania całą chmurą. Przedstawiciele Microsoftu dodają, że ACS został napisany z myślą o przyszłym rozwoju pod kątem priorytetów Microsoftu. Wszystko wskazuje więc na to, że Microsoft nie znalazł oprogramowania SDN (programowalna sieć komputerowa), które spełniałoby wszystkie wymagania firmy, postanowił więc samodzielnie je stworzyć. Dowiadujemy się też, że ACS pozwala nam wyszukiwać i poprawiać błędy oraz testować oprogramowanie znacznie szybciej. Zapewnia nam też dużą elastyczność i pozwala rozwijać narzędzia, których potrzebujemy. Microsoft nie wyjaśnia, dlaczego zdecydował się na wykorzystanie Linuksa do tworzenia ACS. Być może firmę skłoniła do tego mnogość sprzętu i oprogramowania, które trzeba będzie obsłużyć. Koncern już bowiem poinformował, że nowy system bez przeszkód działa z układami ASIC czterech różnych producentów (Mellanox, Broadcom, Caviom i Barefoot), punktami dostępowymi firm Broadcom, Dell, Mellanox, Cavium, Barefoot i Metaswitch oraz wyspecjalizowanymi aplikacjami Microsoftu, Della i Metaswitcha. « powrót do artykułu
  21. Twórcy oprogramowania blokującego reklamy znaleźli nowy model biznesowy. Programy, które miały zapewniać użytkownikom internet wolny od reklam, zarabiają... na reklamach. Już od pewnego czasu twórcy programu AdBlock Plus przepuszczają przez swoje filtry reklamy tych firm, które im za to zapłacą. Teraz zaś podpisali umowy i udostępnili swoją technologię twórcom adblokerów Peace i Purify. To najpopularniejsze w USA programy blokujące reklamy w systemie iOS. Okazuje się jednak, że użytkownicy tych programów nadal widzą niektóre reklamy. Twórcy Peace i Purify są bowiem opłacani przez Eyeo, firmę rozwijającą AdBlock Plus. Firma ta opracowała technologię Acceptable Ads - to "białe listy" dopuszczalnych reklam - i świetnie na tym zarabia. Na przykład Google i Microsoft przekazują Eyeo aż 30% przychodów z reklam. Wiadomo też, że twórcy adblockerów, którzy korzystają z Acceptable Ads mogą zarobić miesięcznie do 5000 USD. Innymi słowy twórcy adblokerów zarabiają nie na dostarczaniu użytkownikom najlepszego produktu, ale na przepuszczaniu jak największej liczby reklam. « powrót do artykułu
  22. Psy postawione przed problemem, za rozwiązanie którego czeka je nagroda, bardzo szybko się poddają i czekają na pomoc człowieka. Postępują więc inaczej niż wilki. Kwestią otwartą pozostaje, czy wskutek ewolucji uczyniliśmy psy bardziej leniwymi i mniej inteligentnymi niż wilki, czy też to objaw ich wysokiej inteligencji społecznej. Monique Udell z Oregon State University przeprowadziła eksperyment, w którym wzięło udział 10 wilków, 10 psów z domów i 10 psów ze schroniska. Zadaniem zwierząt było otwarcie skrzynki, w której znajdowała się żywność. Aż 8 na 10 wilków poradziło sobie z wyzwaniem. W przypadku psów skrzynkę otworzył tylko 1 z 20. Większość nawet nie próbowała tego zrobić, tylko czekała na wskazówki od człowieka. Wilki niemal przez cały czas próbowały dobrać się do skrzynki, a psy niemal nie podjęły prób. To uderzająca różnica - mówi Udell. Nawet jeśli w pobliżu nie było ludzi, psy nie radziły sobie lepiej. Jedynie po tym, jak zostały do tego zachęcone, podejmowały próbę otwarcia. Wydaje się, że one czekają, by człowiek również się zaangażował - mówi uczona. Udell sądzi, że różnice pomiędzy wilkami a psami wynikają z faktu, że oba gatunki zaadaptowały się do warunków, w jakich żyją. Psy czekają przede wszystkim na pomoc człowieka, wilki próbują rozwiązać problem samodzielnie, chociaż gdy trzeba, też potrafią poprosić człowieka o pomoc. W następnym etapie badań uczona planuje zaangażować psy tropiące, psich ratowników i dzikie psy. Chce sprawdzić, czy będą bardziej samodzielne niż te domowe. Marc Bekoff z University of Colorado mówi, że nie należy wyciągać zbyt pochopnych wniosków na temat psów i wilków. Istnieje tak olbrzymia różnorodność zachowań wśród psów, że jest niemożliwym wyprowadzenie z nich modelowego psa. Naprawdę nie wiemy, czy psy oczekując na pomoc człowieka wykazują zaawansowaną inteligencję społeczną, a więc są mądrzejsze od wilków, czy też są po prostu od nas zależne - twierdzi Bekoff. « powrót do artykułu
  23. Powszechnie przyjęty pogląd, że w latach 1998-2013 mieliśmy do czynienia ze spowolnieniem globalnego ocieplenia opiera się na błędnych metodach statystycznych, twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Przełożyliśmy różne naukowe twierdzenia i oceny, których dokonano na temat spowolnienia na język statystyki i sprawdziliśmy, czy wytrzymują one konfrontację z rygorystycznymi testami - mówi główny autor najnowszych badań, profesor Bala Rajaratnam. Z artykułu opublikowanego w Climatic Change dowiadujemy się, że spowolnienie nigdy nie miało miejsca. Uzyskane przez nas wyniki jasno pokazują, że z punktu widzenia statystycznych trendów długoterminowych, nigdy nie było spowolnienia czy przerwy w globalnym ociepleniu - zapewnia współautor badań Noah Diffenbaugh. To już kolejna grupa naukowców, która twierdzi, że spowolnienia nie było. Niedawno w piśmie Science ukazał się artykuł autorstwa Thomasa Karla z należącego do NOAA National Center for Environmental Information, w którym autor zauważa, że przez kilka ostatnich dekad boje na oceanach dawały niższe odczyty temperatury niż pomiary przeprowadzane ze statków i okrętów. Jeśli skoryguje się odczyty z boi o odczyty z jednostek pływających, przerwa w ociepleniu znika. Badania grupy Rajaratnama zasadniczo jednak różnią się od badań wcześniejszych. Naukowcy wykorzystali bowiem zarówno starsze, nieskorygowane dane, jak i nowsze - skorygowane. Dzięki temu, że użyliśmy obu zestawu danych, nikt nie może nam zarzucić, iż opracowaliśmy nową metodę statystyczną by osiągnąć pożądane wyniki - mówi Rajaratnam. Co ważne, technika użyta przez uczonych ze Stanforda jest niezależna od założeń. Rajaratnam, we współpracy ze statystykiem Josephem Romano oraz studentem Michaelem Tsiangiem przeanalizowali nie tylko dane, które wykorzystywali wcześniej naukowcy, ale również narzędzia statystyczne, jakich używali. Okazało się, że specjaliści z dziedziny klimatu wielokrotnie używali narzędzi statystycznych opracowanych na potrzeby innych dziedzin nauki, jak biologia czy medycyna. Nie były to więc narzędzia zoptymalizowane pod kątem badania procesów geofizycznych. Dlatego też często z takich analiz wyciągano nieuprawnione wnioski - stwierdza Rajaratnam. Uczony wyjaśnia, że na przykład wiele klasycznych narzędzi statystycznych zakłada, że punkty, z których pochodzą dane są rozłożone losowo. Narzędzia te ignorują też zależności przestrzenne i czasowe, które są bardzo ważne podczas badania temperatur, opadów i innych zjawisk geofizycznych zmieniających się na przestrzeni dnia czy miesiąca. Na przykład jeśli mamy gorący dzień, to dzień kolejny z większym prawdopodobieństwem również będzie gorący, gdyż fala ciepłego powietrza już nadpłynęła na miejsce dokonywania pomiaru. W skali globalnej istnieją podobne zależności. Klasycznym przykładem są zjawiska zachodzące w oceanach. Oceany są bardzo głębokie i przez długi czas mogą przechowywać energię cieplną. Temperatura mierzona na powierzchni odzwierciedla nie tylko zjawiska, które w danym momencie zachodziły na powierzchni oceanu, ale również ilość ciepła zgromadzonego pod powierzchnią, które akumulowało się tam przez lata. Naukowcy stwierdzili, że dowody na zatrzymanie czy spowolnienie ocieplenia opierają się na słabych podstawach, gdyż korzystają ze małej liczby punktów z danymi. Tymczasem większość klasycznych narzędzi statystycznych wymaga użycia dużych zbiorów danych. Istnieje jednak, opracowana w 1992 roku metoda statystyczna, która pozwala stwierdzić na podstawie nawet małego zbioru danych czy zmienna uległa krótkookresowej zmianie. Gdy porównaliśmy wyniki uzyskane tą metodą z tymi wyliczonymi za pomocą metod klasycznych, okazało się, że wiarygodność statystyczna naszej metody jest 100-krotnie większa niż tamtych, stwierdzają naukowcy. Aby wyjaśnić wykorzystywaną przez siebie technikę uczeni odwołują się do losowania i 50 kolorowych płytek. Każda z płytek reprezentuje rok, a jej kolor to temperatura w danym roku. Kolory płytek mieszczą się w zakresie od czerwonego do niebieskiego. Jeśli chcesz określić prawdopodobieństwo uzyskania 15 płytek o konkretnym wzorcu kolorów możesz wielokrotnie wybierać po 15 płytek, określać ich średni kolor, umieszczać go na wykresie i przyjrzeć się, jak oryginalny wzorzec kolorów ma się do rozkładu z wykresu. W ten sposób wielu naukowców podchodziło do kwestii spowolnienia ocieplenia. W naszej technice połączyliśmy płytki żyłką, by zachować zależności pomiędzy nimi. Jeśli się zignoruje te zależności, można dojść do niewłaściwych wniosków" - mówi Tsiang. Globalne ocieplenie jest jak inne pełne szumów systemy, mamy tu do czynienia z dużymi fluktuacjami, ale trend jest widoczny. Możemy porównać to np. do amerykańskiej giełdy. Mamy wzrosty i spadki, ale w ciągu ostatniego wieku widzimy bardzo mocny wzrost - dodaje Diffenbaugh. « powrót do artykułu
  24. Złudzenie znajdowania się w czyimś ciele zmienia nie tylko postrzeganie, ale i sposób myślenia. Gdy dzięki rzeczywistości wirtualnej badani wcielili się w Zygmunta Freuda, potrafili udzielić sobie lepszych rad psychologicznych, niż gdy byli sobą. Sofia Adelaide Osimo ze Scuola Internazionale Superiore di Studi Avanzati (SISSA) i współpracownicy z EVENT Lab z Uniwersytetu w Barcelonie posłużyli się tzw. rzeczywistością wirtualną z zanurzeniem. Ochotnicy nosili kombinezony z czujnikami i hełmy. W pomieszczeniu z rzeczywistości wirtualnej po lewej stronie znajdowało się lustro. Awatary - ochotnika i konsultanta - były od siebie oddalone o 3 m. Psycholog wyglądał albo jak Freud, albo jak badany. Ruchy awatarów idealnie synchronizowano z ruchami ludzi, co dawało iluzję znajdowania się w ich ciałach. Znajdując się swoim ciele, badani opisywali osobisty problem. Potem przenosili się do ciała konsultanta i z jego perspektywy widzieli i słyszeli kogoś wyglądającego jak oni, kto naświetlał problem. Następnie dawali radę, jak można by go rozwiązać. W dalszej kolejności mężczyźni przenosili się znowu do swojego awatara i przysłuchiwali się wskazówkom i na nie odpowiadali. Jeśli chcieli, mogli zobaczyć i usłyszeć swoją reakcję z perspektywy postaci konsultanta i znowu jakoś odpowiedzieć. Proces przestawiania między awatarami kontynuowano do momentu, aż ochotnik chciał zakończyć tę wymianę. W 1. fazie eksperymentu konsultant wyglądał jak Freud, w 2. jak duplikat badanego. Każda z 12 badanych osób uczestniczyła w odstępie tygodnia w obu scenariuszach (na poszczególnych sesjach omawiano inne problemy). Gdy konsultant był Freudem, nagrany głos obniżano, tak by nie przypominał zbytnio głosu badanego. Wyniki były oczywiste: dawanie rady zawsze było skuteczne, ale gdy robiło się to jako Freud, działało lepiej [nastrój poprawiał się bardziej, gdy porad udzielał Freud niż ktoś wyglądający jak ochotnik]. Sprawdzając, czy za wyniki odpowiada stopień władania awatarem Freuda, autorzy publikacji z pisma Scientific Reports przeprowadzili eksperyment z dodatkową 10-osobową grupą. W jej przypadku ruchy postaci Freuda nie zgrywały się z ruchami mężczyzn. Psycholodzy słusznie przypuszczali, że poprawa nastroju jest bardziej prawdopodobna w sytuacji synchronicznej (czyli 12 badanych z wcześniejszego eksperymentu) niż asynchronicznej. Biorąc pod uwagę rezultaty, Osimo i inni przekonują, że wcielenie się w kogoś, kogo uznajemy za autorytet w jakiejś dziedzinie, zmienia proces myślowy. Freud okazuje się zaś uniwersalnym autorytetem w dziedzinie poradnictwa psychologicznego. Przed studium ocenialiśmy autorytet psychoanalityka za pomocą kwestionariusza wypełnianego przez członków populacji generalnej, z której pochodzili nasi późniejsi badani. [Co ciekawe, także] jego wizerunek okazał się bardzo rozpoznawalny i prototypowy. Jako pierwsi zademonstrowaliśmy, że wcielenie się [w kogoś] ma także wpływ na procesy poznawcze wyższego rzędu, takie jak rozwiązywanie problemów i podejmowanie decyzji - podsumowuje Osimo. « powrót do artykułu
  25. NASA informuje, że pierwsza załogowa misja kapsuły Orion zostanie prawdopodobnie opóźniona o dwa lata. Pojawiły się bowiem problemy finansowe oraz techniczne. Jeśli Agencji nie uda się ich szybko pokonać, to Orion z ludźmi na pokładzie poleci w przestrzeń kosmiczną dopiero w 2023 roku. Dotychczas NASA zapowiadała, że pierwszy załogowy lot Oriona odbędzie się w sierpniu 2021 roku. Teraz Agencja oświadczyła, że bardziej prawdopodobną datą jest kwiecień 2023 roku. Dowiedzieliśmy się też, że pomiędzy październikiem 2015 a kwietniem 2023 NASA wyda dodatkowe 6,77 miliarda USD na dwie kolejne kapsuły, które są już budowane. Dotychczas rozwój Oriona pochłonął 4,7 miliarda USD. Jednocześnie poinformowano, że bezzałogowe testy kapsuły będą odbywały się zgodnie z planem i w grudniu 2018 roku Orion zostanie wyniesiony w przestrzeń kosmiczną przez rakietę Space Launch System (SLS), której budowa ma pochłonąć kolejne 7 miliardów dolarów. Na razie NASA nie podała żadnych szacunków dotyczących kosztów kolejnych, po pierwszym teście załogowym, lotów Oriona. W latach 2005-2010 wydano 9 miliardów dolarów na wcześniejszy projekt załogowych lotów kosmicznych o nazwie Constellation. Program ten został zlikwidowany przez administrację prezydenta Obamy. W jego ramach powstała jednak wcześniejsza wersja Oriona, która kosztowała 5,8 miliarda USD. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...