-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Im więcej żołędzi w lesie, tym więcej chorych na boreliozę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Obfitość żołędzi w danym roku może oznaczać większą liczbę zachorowań na boreliozę dwa lata później. Dlaczego? Im więcej żołędzi, tym więcej myszy - nosicielek krętka boreliozy, którego łatwo przekazują one kleszczom. Z kolei te przekazują krętka ludziom. Zależność pomiędzy opadem żołędzi a liczbą zachorowań na boreliozę w Polsce opisali dwaj młodzi naukowcy: Michał Bogdziewicz i Jakub Szymkowiak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wielkość opadu żołędzi determinuje liczebność gryzoni w lesie. W Polsce ta zależność jest bardzo silna. W roku następnym po obfitującym w żołędzie liczba myszy wzrasta 10-12-krotnie - mówi PAP Michał Bogdziewicz. Problem w tym, że myszy są nosicielkami krętka boreliozy, który bardzo łatwo przekazywany jest kleszczom. Sprawę pogarsza fakt, że myszy są dla kleszczy bardzo "łaskawymi" gospodarzami. Śmiertelność tych pajęczaków jest na nich dużo mniejsza, niż na innych gospodarzach. Im więcej kleszczy przeżyje z - przekazanym im - krętkiem boreliozy, tym więcej zachorowań w społeczeństwie. Podsumowując: im więcej żołędzi w jednym roku, tym więcej chorych w dwa lata później. Rok po dużym opadzie nasion w lesie jest znacznie więcej myszy, co w kolejnym roku sprzyja populacji kleszczy i wzrostowi zachorowań na boreliozę - opisuje Bogdziewicz. Podobna tendencja nie dotyczy jedynie myszy, ale też innych gryzoni, których liczebność determinowana jest opadem nasion. Dobrym przykładem jest nornica ruda, przenosząca hantawirusa, powodującego w skrajnych przypadkach niewydolność oddechową i prowadzącego do śmierci. Zależność pomiędzy latami nasiennymi, nornicami a zagrożeniem hantawirusem została jednoznacznie wykazana dla pobliskich Niemiec czy Belgii. U nas jest on stwierdzany bardzo rzadko, ale można spodziewać się wzrostu liczby odnotowań - zaznacza rozmówca PAP. Zarówno w przypadku boreliozy, jak i hantawirusa można więc bardzo łatwo prognozować zagrożenie chorobą. We wschodnich Stanach Zjednoczonych - wyjaśnia Bogdziewicz - wykorzystuje się dane o wielkości opadu żołędzi do ostrzegania ludności przed zmieniającym się zagrożeniem boreliozą. Gdy mamy rok nasienny, są dwa lata, by 'trąbić' o tym na wszystkie możliwe sposoby. W Polsce można robić dokładnie to samo - tłumaczy. Zależność między liczbą żołędzi a wzrostem zachorowań na boreliozę jako pierwsi wykazali naukowcy ze Stanów Zjednoczonych. Później ich badań nie powtórzono jednak w żadnym innym miejscu na świecie. Jednym z powodów były ogromne koszty prac terenowych. Naukowcy z UAM obeszli ten problem wykorzystując dane z Instytutu Higieny o liczbie zachorowań na boreliozę; z Lasów Państwowych o opadzie żołędzi oraz z Google Trends o liczbie zapytań w wyszukiwarce o chorobę. Do badań wykorzystali dane z lat 2005-2013. "Nie jest to porażającej wielkości próba, ale sygnał z danych jest bardzo wyraźny" - podkreśla Bogdziewicz. Wprawdzie liczba odnotowań boreliozy co roku wzrasta m.in. w wyniku zwiększającej się świadomości pacjentów czy lekarzy, jednak można porównać ze sobą dwa sąsiadujące lata. I tak np. w 2010 r. średni opad żołędzi wynosił około 4 kilogramów na hektar. Dwa lata później odnotowano około 8,8 tys. przypadków boreliozy. W 2011 r. średni opad był wielokrotnie większy - wyniósł 62 kg/ha, a i liczba zachorowań w 2013 r. podskoczyła do 13 tysięcy, czyli ponad 30 proc. więcej. To dość pokaźna zmiana - wyjaśnia. Zależność "twardych" danych potwierdziły wyniki z Google. W latach, gdy spodziewaliśmy się dużej populacji myszy, czyli rok po dużym opadzie nasion, ludzie częściej wpisują w wyszukiwarkę frazę 'na myszy' - od np. 'pułapka na myszy'. Dwa lata po dużym opadzie częściej szukają słowa kleszcz czy borelioza - tłumaczy rozmówca PAP. Mamy nadzieję, że z czasem urośnie nam baza danych i będziemy mogli powtórzyć nasze badania. Jednak uzyskane wyniki już teraz są mocną przesłanką, aby pójść w teren i zacząć zbierać dane twarde, tak jak zrobiono na wschodzie Stanów Zjednoczonych - dodaje. Wyniki badań opublikowano w piśmie Basic and Applied Ecology. « powrót do artykułu -
Opisano pierwsze przypadki nowotworów u golców
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Jeszcze niedawno sądzono, że żyjące do 30 lat golce piaskowe są całkowicie odporne na nowotwory. Ostatnio jednak amerykańscy naukowcy opisali 2 przypadki choroby nowotworowej u 2 samców: 20- i 22-letniego. Podczas wcześniejszych badań autorzy raportu z pisma Veterinary Pathology przez 10 lat obserwowali kolonię golców z zoo. Zidentyfikowali wtedy kilka chorób związanych z wiekiem, m.in. domniemane zmiany przednowotworowe. Teraz po raz pierwszy opisali w pełni rozwinięte nowotwory. U 1. z samców, 22-latka z Brookifield Zoo w Chicago, guz rozwinął się w prawej górnej części klatki piersiowej. Fioletowo-czerwona masa o średnicy 1,5 cm została usunięta. Badania histologiczne ujawniły, że to gruczolakorak, najpewniej pochodzenia śliniankowego lub sutkowego. Zwierzę przeżyło operację i powróciło do kolonii. Badania kontrolne po 3 miesiącach wykazały, że wytworzyła się tkanka bliznowata, nie było jednak mowy o jakiejkolwiek wznowie. Drugi z samców mieszkał w Narodowym Zoo w Waszyngtonie. Na jego pysku pojawiła się masywna wysypka. Zwierzę stopniowo traciło też na wadze. Ostatecznie weterynarze podjęli decyzję o jego uśpieniu. Sekcja zwłok wykazała obecność masy w żołądku. Stwierdzono, że to rak neuroendokrynny. W przypadku gruczolakoraka nadal pozostają pytania o histogenezę, a także o jego ewentualny wpływ na zdrowie i długość życia samca. Rak neuroendokrynny żołądka przyczynił się [zaś] zapewne do niemożności utrzymania wagi, co stanowiło główną przyczynę przeprowadzenia eutanazji. Zespół Marthy A. Delaney z Wydziału Medycyny Porównawczej na University of Washington doradza kolegom po fachu, by zachowując pewną dozę czujności, nadal wykorzystywali golce jako wartościowy model ludzkiej choroby. « powrót do artykułu -
Cios oraz ząb mamuta zostały przypadkowo odnalezione w osuszonym stawie na pograniczu Wodzisławia Śląskiego i Syryni. To kolejne takie znalezisko w tym rejonie w ostatnim półroczu. Poprzedniego odkrycia dokonano zaledwie 1,5 km od obecnego miejsca. Jak powiedział PAP dyrektor Muzeum w Wodzisławiu Śląskim Sławomir Kulpa w osuszonym stawie na terenie cementowni znaleziono łącznie szczątki "pięciu kości". "Trafił do nas zachowany w bardzo dobrym stanie ok. 40-centymetrowy ząb należący do dorosłego osobnika. Wśród tych znalezisk mamy też cios mamuta o rozpiętości ok. 70 cm" - powiedział Kulpa i dodał, że cios mógł należeć do młodego osobnika. Pozostałe szczątki zostaną zbadane m.in. przez paleontologów, którzy określą, czy należały one do mamutów czy też innych ssaków. To nie pierwsze takie znalezisko w Wodzisławiu Śląskim i okolicach. W sierpniu ub. roku dobrze zachowany cios mamuta o ok. 110 cm rozpiętości wystawał z dna innego stawu, w którym z powodu suszy spadł poziom wody. Zauważyła go nastolatka. Staw znajduje się w dolinie rzecznej, tzw. starorzeczu, w pobliżu są też torfowiska. Niedaleko tego miejsca odkrytych zostało przed laty również kilka stanowisk paleolitycznych. Kulpa powiedział, że Muzeum w Wodzisławiu Śląskim ma w swoich zbiorach również paleolityczne narzędzia różnej wielkości wykonane z krzemienia znalezione m.in. na okolicznych wzniesieniach. Oba stawy znajdują się zaledwie ok. 1,5 km od siebie, a odkrycie kolejnych szczątków mamutów na terenie Wodzisławia Śląskiego może potwierdzać przypuszczenia, iż w epoce lodowcowej żyła tutaj większa populacja tych zwierząt. Rzuca to również nowe światło na liczne ślady obecności współczesnych mamutom ludzi, co będzie jeszcze przedmiotem analizy - poinformował Kulpa. Mamuty miały do 4 m wysokości i ważyły do 10 ton. Były dość powszechne na stepach Europy i Azji, potem również w Ameryce Północnej. Gatunek przetrwał do końca plejstocenu. W Europie wymarł ok. 13 tys. lat temu, na Syberii prawdopodobnie ok. 10 tys. lat temu, a w Ameryce Północnej nie wcześniej niż 10,5 tys. lat temu. Był jednym z najczęściej przedstawianych zwierząt w sztuce naskalnej. « powrót do artykułu
-
U około 1% osób z autyzmem przyczyną choroby jest nieaktywny gen Shank3, który jest niezbędny dla prawidłowego rozwoju mózgu. Bez niego pojawiają się typowe dla autyzmu powtarzalne zachowania i unikanie interakcji społecznych. Naukowcy z MIT, na modelu mysim, wykazali, że włączenie tego genu prowadzi do zniknięcia części objawów. Mózg może stworzyć prawidłowe połączenia. To pokazuje, że nawet dorosły mózg wykazuje się pewną plastycznością. Mamy coraz więcej dowodów na to, że defekty takie są odwracalne, a to daje nadzieję na opracowanie w przyszłości metod leczenia autyzmu - mówi profesor Guoping Feng. Shank3 to proteina występująca w synapsach. Pomaga ona organizować inne proteiny potrzebne do koordynowania odpowiedzi neuronu na sygnały. W przeszłości zespół Fenga wykazał, że brak lub uszkodzenie Shank3 prowadzi do zachowań kompulsywnych, niepokoju, unikania kontaktów społecznych. Dowiedziono też, że w niektórych obszarach mózgu myszy, szczególnie w prążkowiu, mamy do czynienia ze znacznie zredukowaną gęstością kolców dendrytycznych. Podczas najnowszych badań Feng i jego koledzy stworzyli genetycznie zmodyfikowane myszy, u których już na etapie rozwoju embrionalnego wyłączono gen Shank3. Gen można było włączyć dodając tamoksyfen do diety zwierząt. Gdy naukowcy włączyli Shank3 u dorosłych myszy w wieku 8-18 tygodni, doszło do wyeliminowania zachowań kompulsywnych oraz tendencji do unikania kontaktów społecznych. Okazało się, że włączenie Shank3 doprowadziło do gwałtownego wzrostu gęstości kolców dendrytycznych. Włączenie Shank3 nie doprowadziło jednak do zmniejszenie niepokoju oraz zaniknięcia niektórych zaburzeń czynności motorycznych. Feng uważa, że te zachowania są związane ze strukturami, które powstają we wczesnej fazie rozwoju płodu. Okazało się bowiem, że gdy Shank3 włączono w 20 dniu po urodzeniu, niepokój się zmniejszył, a funkcje motoryczne uległy poprawie. Naukowcy pracują teraz nad określeniem krytycznego okresu, w którym należy włączyć Shank3 by uzyskać jak najlepszą poprawę. Niektóre obszary mózgu są bardzie plastyczne niż inne. Gdy zrozumiemy, które struktury kontrolują dane zachowanie i będziemy dokładnie rozumieli zmiany, jakie zachodzą na poziomie strukturalnym, będziemy mogli badać, co powoduje defekty i jak im zapobiegać - wyjaśnia uczony. « powrót do artykułu
-
Badania paleontologów z Chin i Wielkiej Brytanii rzuciły nieco światła na tajemnicze tropy, w których zamiast 4 nóg zauropodów odciskały się ślady tylko 2. Wcześniejsze studia sugerowały, że dinozaury te, za duże na chodzenie na dwóch nogach, mogły pływać, wiosłując przednimi albo tylnymi kończynami. Najnowsze analizy tropów z prowincji Gansu w północnych Chinach dostarczyły dowodów, że przynajmniej część śladów tego rodzaju pozostawiły chodzące, a nie pływające zauropody. Jak opowiadają autorzy artykułu z pisma Scientific Reports, ślady z dolnej kredy są okrągłe, a z przodu widać w nich dobrze 4 lub 5 pazurów. Pasują idealnie do stóp zauropodów średnich rozmiarów, np. tytanozaura. Nikt nie twierdzi, że te duże dinozaury przechadzały się gdzieś tylko na tylnych kończynach, bo zwyczajnie by upadły. Możemy jednak udowodnić, że chodziły, bo odciski są takie same jak w zwyczajnych tropach ze śladami wszystkich czterech kończyn. Po prostu nie widzimy tropów przednich kończyn. Gdyby gady płynęły ze zwieszonymi tylnymi kończynami, niektóre ze śladów miałyby postać drapnięć, bo nogi zahaczałyby się o dno - wyjaśnia Lida Xing z Chińskiego Uniwersytetu Geonauk w Pekinie. Choć ślady dobrze się zachowały, wiadomo, że zauropody chodziły po miękkim piasku. Tropy odcisnęły się przez ich dużą wagę. Środek ciężkości był przesunięty ku tyłowi, dlatego tylne łapy odcisnęły się głębiej. Przednie nie naciskały odpowiednio mocno, by pozostawić trwały ślad. Wg prof. Mike'a Bentona z Uniwersytetu w Bristolu, bliższe przyjrzenie się tropom (skamieniałościom śladowym) i osadom niejednokrotnie pokazuje, że brak czegoś nie jest skutkiem zachowania gadów, ale sedymentologii. « powrót do artykułu
-
Chińscy naukowcy poinformowali, że chcą, by Państwo Środka rozpoczęło trzy programy badań fal grawitacyjnych. Ich niedawne zarejestrowanie okrzyknięto największym z dotychczasowych odkryć XXI wieku. Teraz Chińska Akademia Nauk chce zbudować satelitę, który będzie wykrywał fale grawitacyjne. Ma on powstać w ramach programu Taiji i być może będzie realizowany wspólnie z Europejską Agencją Kosmiczną. Kolejne dwa chińskie projekty to satelita zaproponowany przez Uniwersytet Sun Jat-sena oraz tybetański naziemny wykrywacz fal grawitacyjnych, który proponują uczeni z Instytutu Fizyki Wysokich Energii Chińskiej Akademii Nauk. Na razie rząd w Pekinie nie zatwierdził żadnego z projektów. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że władze są bardzo zainteresowane wystrzeleniem satelitów, gdyż jest to ważny czynnik propagandowy. « powrót do artykułu
-
Myszy, które spędzają czas, biegając w kołowrotku, lepiej sobie radzą ze zmniejszaniem guzów nowotworowych. Naukowcy sądzą, że towarzyszący intensywnej aktywności napływ adrenaliny wspomaga ruch komórek NK w kierunku wszczepionych guzów płuc, wątroby czy skóry. U biegających gryzoni stwierdzono ponad 60% spadek częstości występowania i wzrostu guzów (dotyczyło to aż 5 modeli guzów). Wiadomo, że infiltracja komórkami NK może kontrolować wielkość guzów, ale nikt nie sprawdzał, jak ćwiczenia regulują ten system. By odtworzyć naturalny wzrost poziomu hormonu w czasie ruchu, w ramach naszych eksperymentów próbowaliśmy wstrzykiwać myszom adrenalinę. Gdy to zrobiliśmy, stwierdziliśmy, że komórki NK były mobilizowane do krwiobiegu, a jeśli gdzieś znajdował się guz, namierzały go i kierowały się na niego - wyjaśnia Pernille Hojman z Uniwersytetu w Kopenhadze. By wykazać, że to zwiększona liczba komórek NK w okolicach guza bezpośrednio przyczynia się do zmniejszenia zmiany, na następnym etapie badań wykorzystano zwierzęta, które ich nie miały. Mimo ćwiczeń i dysponowania całym zestawem innych komórek odpornościowych u myszy tych następował wzrost guza w normalnym tempie. Duńczycy zaobserwowali, że blokowanie adrenaliny także osłabiało przeciwnowotworowe skutki biegania w kołowrotku. Autorzy publikacji z pisma Cell Metabolism zauważyli, że w zależnej od adrenaliny mobilizacji komórek NK pośredniczy interleukina 6 (IL-6). Choć już wcześniej wiadomo było, że IL-6 uwalnia się z mięśni w czasie wysiłku, dopiero zespół Hojman wykazał, że adrenalina "zwołuje" komórki NK wrażliwe na IL-6 i że IL-6 pomaga komórkom odpornościowym trafić do guza. To była dla nas spora niespodzianka. Wykazaliśmy, że uwolniona pod wpływem ćwiczeń interleukina 6 odgrywa [ważną] rolę w aktywacji i naprowadzaniu komórek NK na guz. W przyszłości Duńczycy chcieliby się dowiedzieć więcej o wpływie ćwiczeń na przerzutowanie, a także sprawdzić, czy dotychczasowe obserwacje mają odniesienie do ludzi. Dla Hojman ważną kwestią jest też ocena łącznego wpływu ćwiczeń i terapii przeciwnowotworowej na guzy. Wcześniej trudno mi było doradzać pacjentom odnośnie do intensywności ćwiczeń, nasze dane sugerują jednak, że dość intensywny ruch mógłby sprowokować porządny wyrzut epinefryny, a więc i rekrutację komórek NK. « powrót do artykułu
-
Naukowcy pracujący u wybrzeży Dominikany odkryli, że walenie zamieszkujące Morze Karaibskie mają inny "akcent" niż walenie z innych obszarów. Artykuł autorstwa Shane'a Gero z University of Aarhus, Hala Whiteheada z Dalhousie University oraz Luke'a Rendella z University of St. Andrews opublikowano w Royal Society Open Science. Uczeni przez wiele lat prowadzili badania kaszalotów i opisują w nim, na jakiej podstawie wyodrębnili osobny "akcent". Jedna z hipotez dotycząca komunikacji i rozwoju społecznego, zarówno u ludzi jak i u zwierząt, mówi, że złożoność struktury społecznej wpływa na różnorodność komunikacji. Chcąc sprawdzić, czy hipoteza ta odnosi się też do kaszalotów, naukowcy przez sześć lat badali dziewięć grup tych zwierząt. Dokonywali nagrań wydawanych przez nie dźwięków, które następnie były analizowana przez komputer. Maszyna szukała w nich wzorców, takich jak długość przerwy pomiędzy dźwiękami czy charakterystyki każdego z dźwięków. Z wcześniejszych badań wiadomo, że dźwięki te służą komunikacji. Być może są odpowiednikiem ludzkich wyrazów czy całych zdań. Naukowcy identyfikowali takie cechy charakterystyczne i przypisywali je poszczególnym osobnikom. W sumie zidentyfikowano 21 unikatowych typów kodów dźwiękowych, z których 2 były dominujące i stanowiły 65% wszystkich komunikatów. Jeden z tych kodów, zwany "1+1+3" był znany już wcześniej. Teraz wiemy, że występuje on częściej niż sądzono. Najnowsze badania wykazały, że kod ten w identyczny sposób jest używany przez wszystkie badane osobniki i występuje wyłącznie na Karaibach. Nie zauważono go u waleni z innych części Atlantyku. To sugeruje, że zwierzęta z Morza Karaibskiego wypracowały własny "dialekt". Drugi z dominujących kodów, nazwany "5R" różni się nieco pomiędzy członkami danej grupy. Być może pozwala on na zindywidualizowanie komunikacji. Na podstawie swoich badań naukowcy sądzą, że hipoteza o wpływie struktury społecznej na komunikację stosuje się też do waleni. « powrót do artykułu
-
W ciągu ostatnich 150 lat przywiezione przez pewnego Anglika króliki demolowały przyrodę Australii. Teraz przypadkiem udało się w znacznym stopniu powstrzymać inwazję. W 1859 roku jeden z Anglików przywiózł do Australii króliki, by móc na nie polować. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli, a populacja królików wzrosła z czasem do około 10 miliardów. Zwierzęta zniszczyły środowisko naturalne i doprowadziły do wyginięcia kilku rodzimych gatunków. Przez ostatnie 100 lat specjaliści próbowali, bezskutecznie, walczyć z plagą królików. Próbowano się przed nimi bronić za pomocą ogrodzeń, trucizn i patogenów. Bezskutecznie. Teraz okazuje się, że śmiertelny patogen uwolniony przypadkowo w 1995 roku ograniczył populację królików do tego stopnia, że zwiększyła się populacja niektórych zagrożonych ssaków Australii. W 1995 roku naukowcy pracujący w ramach rządowego programu badali wirusową krwotoczną chorobę królików (RHDV). Prace prowadzono na wyspie Wardang, jednak zwierzęta zostały pogryzione przez muchy, które przeniosły patogen na kontynent. Wirus szybko zdziesiątkował króliki, zabijając 60% australijskiej populacji. Rok później rząd oficjalnie wypuścił wirusa do środowiska. Naukowcy informują, że dzięki śmierci królików zaczęła odradzać się miejscowa flora oraz populacje niektórych roślinożerców, np. kangurów. Ostatnio zauważono też, że zwiększa się populacja kilku zagrożonych gatunków, które bardzo ucierpiały wskutek inwazji królików. Naukowcy odnotowują coraz większą liczbę skakuszki ciemnej, mulgary pręgoogonowej i szczura Pseudomys australis. Reece Pedler, ekolog z South Australian Department of Environment, Water and Natural Resources wraz z kolegami przeanalizował zapiski dotyczące niewielkich ssaków złapanych w pułapki. Zapiski, obejmujące okres 45 lat, prowadzone są przez agendy rządowe, firmy górnicze i niezależne organizacje. Porównanie danych sprzed i po wydostaniu się RHDV na kontynent wykazały, że po tym wydarzeniu populacja małych ssaków zaczęła gwałtownie rosnąć. Liczba schwytanych w pułapki mulgar pręgoogonowych zwiększyła się aż 70-krotnie. Trzykrotnie wzrosła liczba skakuszki ciemnej i dwukrotnie Pseudomys australis. Zwykle populacje małych południowoaustralijskich ssaków zwiększają się po dużych opadach, jednak tym razem największe przyrosty zauważono w latach suchych. Pedler zastrzega, że korelacja nie oznacza jeszcze wynikania, ale wszelkie analizy wskazują, że populacja małych ssaków zwiększa się dzięki zmniejszeniu populacji królików. Spostrzeżenia takie potwierdzają inni naukowcy. Prowadzone wcześniej badania pokazały, że na terenach, z których usunięto króliki zwiększyła się szata roślinna oraz populacje kangurów i wombatów. Zdaniem Pedlera wytępienie królików ma dwojaki dobroczynny wpływ na australijską przyrodę. Po pierwsze rozrasta się szata roślinna, z której korzystają mniejsze rodzime gatunki. Po drugie, zauważono jednoczesny spadek liczebności inwazyjnych drapieżników - lisów i dzikich kotów. Polują one na króliki, ale również na mniejsze rodzime ssaki. Niewykluczone, że zwierzęta te również padają ofiarą wirusa, który zabija króliki. Każdego roku rząd Australii wydaje miliony dolarów na walkę z dzikimi kotami i lisami, które niszczą rodzimą faunę. Niewykluczone, że znacznie tańszym sposobem okaże się RHDV. Wirus pozbawia inwazyjnych mięsożerców źródła pożywiania i prawdopodobnie szkodzi im samym. Rząd Australii planuje wypuścić jeszcze w bieżącym roku nowy szczep RHDV. Jest on lepiej przystosowany do wilgotnego klimatu. « powrót do artykułu
-
Jeden materiał wyjściowy, dwa produkty: papier i samochód
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Wykorzystując ligninę pozostałą po produkcji papieru, szwedzcy naukowcy uzyskali włókna węglowe do produkcji dachu i elementów akumulatora samochodu. Wg nich, to lekka i przyjazna środowisku alternatywa dla metali oraz materiałów kompozytowych. Na razie prototypowy samochód ma rozmiary zabawki. Powstał dzięki współpracy specjalistów z Królewskiego Instytutu Technologicznego (KTH) w Sztokholmie, Innventii oraz grupy badawczej Swerea. Prof. Göran Lindbergh z KTH wyjaśnia, że pomysł na wykorzystanie ligniny jako elektrody to pokłosie wcześniejszych badań, przeprowadzonych jeszcze podczas pracy w instytucie Innventia. Ligninowe akumulatory można wyprodukować z surowych materiałów odnawialnych, w tym przypadku z drzewnika pozostałego po produkcji papieru (podczas przygotowywania masy celulozowej ligninę usuwa się z drewna za pomocą stężonego ługu warzelnego). Lekkość materiału jest szczególnie ważna w przypadku samochodów elektrycznych, bo wtedy akumulator dłużej wytrzymuje [na pojedynczym ładowaniu]. Włókna węglowe, dla których materiałem wyjściowym są organiczne włókna ligniny, są tańsze od standardowych włókien węglowych. Akumulatorów wykonanych z ligniny nie da się w żaden sposób odróżnić od pozostałych akumulatorów. « powrót do artykułu -
Filip Granek i Zbigniew Rozynek, młodzi fizycy z wieloletnim międzynarodowym doświadczeniem badawczym, opracowują przełomową technologię wytwarzania ultracienkich linii przewodzących prąd elektryczny. Skorzystają na niej przede wszystkim producenci wyświetlaczy LCD, cienkowarstwowych ogniw słonecznych i ekranów dotykowych. Koncepcja technologiczna została już pozytywnie zweryfikowana, a procedura patentowa rozpoczęta. Wycena spółki XTPL – zajmującej się komercjalizacją wynalazku – może w przyszłości osiągnąć miliardową kapitalizację. Dwóch polskich naukowców odmówiło udziałów w zagranicznych kontraktach, aby w garażowym laboratorium pracować nad przełomową technologią, która już dziś ma parametry nieosiągalne przez inne dotychczasowe rozwiązania. Badania naukowców wpłyną pozytywnie na środowisko i zmienią pojęcie o wykorzystaniu wyświetlaczy LCD. Projekt polskich fizyków zakłada stworzenie nowej przezroczystej warstwy przewodzącej (ang. transparent conductive film TCF), która będzie mogła zostać szeroko zastosowana w elektronice, zwłaszcza w produkcji ciekłokrystalicznych wyświetlaczy LCD, cienkowarstwowych ogniw słonecznych oraz ekranów dotykowych. Dzięki nowej technologii ich wytwarzanie będzie tańsze, a same produkty bardziej wydajne – możliwe będzie też nanoszenie warstw na elastyczne folie. Dziś w ogniwach i wyświetlaczach wykorzystywany jest szeroko pierwiastek ind - w postaci tlenku indowo-cynowego (ITO) stosowanego jako tzw. przezroczysta elektroda. Niestety ITO ze względu na swoją krystaliczną strukturę traci swoje własności podczas jego wyginania. Nie pozwala to na zastosowanie go w nowoczesnych elastycznych produktach spełniających wymagania rynku i odbiorców. Dodatkowo cena indu jest wysoka i zmienna, a globalne zasoby w znaczącym stopniu kontrolowane są przez jeden kraj – Chiny. Nasz wynalazek ma zastąpić ind. Wprowadzenie warstw przewodzących nowej generacji, nad którymi pracujemy, pozwoli światowym producentom na uniezależnienie się od niepewnego rynku indu. Innymi słowy będzie taniej, efektywniej i wygodniej, co odczują użytkownicy, którzy dostaną do rąk jaśniejsze wyświetlacze o coraz większych przekątnych ekranu i wydajniejsze panele fotowoltaiczne – mówi dr Filip Granek. Nad wynalazkiem pracuje kilkuosobowy zespół badawczo-rozwojowy, w którego skład wchodzi dwóch uznanych na całym świecie polskich naukowców, wielokrotnie docenianych przez krajowe i międzynarodowe instytucje i publikujących w najbardziej znanych wydawnictwach, m.in. w “Nature”. Razem zainteresowali się globalnym problemem, dotykającym bezpośrednio większą część populacji naszego globu i zajęli się tworzeniem twardej technologii w zakresie nanotechnologii, co jest ciągle jeszcze rzadkością w Polsce. Prace nad technologią od samego pomysłu, czyli od początku prowadzone są w ramach spółki XTPL, która została powołana w czerwcu 2015 roku. Pracę w spółce rozpoczęli także sami pomysłodawcy, którzy zrezygnowali z kontraktów zagranicznych i etatów w jednostkach naukowych, aby poświęcić cały swój czas i energię na rozwój technologii. Intensywne prace badawczo-rozwojowe doprowadziły do osiągnięcia pierwszego z założonych kamieni milowych, czyli uzyskania możliwości kontrolowania procesu drukowania szlaków przewodzących kilkudziesięciokrotnie mniejszych niż obecnie dostępne na rynku. Proces został potwierdzony w warunkach laboratoryjnych. Udało nam się opracować metodę, dzięki której wytworzyliśmy przewodzące prąd elektryczny linie metaliczne w procesie technologicznym, który może być skalowany i uprzemysławiany. Sam proces technologiczny jest bardzo innowacyjny, co wynika z jego interdyscyplinarnego charakteru, obejmującego obszary nanotechnologii, fizyki ciała stałego, chemii nieorganicznej, inżynierii materiałowej i elektroniki. W prace zaangażowanych było wiele osób o tak szerokim spektrum kompetencji, co uważamy za jeden z największych naszych sukcesów. Do dziś uzyskaliśmy przewodzące linie w zakresie 1 do 5 mikrometrów. Dalsze prace i optymalizacja procesu doprowadzi do zmniejszenia szerokości tych linii do wielkości znacząco poniżej 1 mikrometra, dzięki czemu technologia wejdzie w bardzo atrakcyjny do wielu zastosowań zakres nanometrów. Dla porównania standardowo wykorzystywane techniki druku nanomateriałów, takie jak np. sitodruk lub druk cyfrowy, pozwalają na uzyskanie szerokości linii przewodzących w zakresie 50-100 mikrometrów – dodaje Filip Granek. Nowa metoda oznacza przełom w produkcji urządzeń elektronicznych. Możemy sobie wyobrazić jednoczesną redukcję kosztów ogniw słonecznych oraz zwiększenie ich wydajności, co pozwoli na ich dalsze umasowienie. A to oznacza, że na polskich - i nie tylko - dachach będzie coraz więcej paneli słonecznych. Jednocześnie konsumenci elektroniki RTV mogą liczyć na bezproblemowe skalowanie obrazu na coraz większe rozmiary ekranów - tłumaczy dr Zbigniew Rozynek. Pierwszy etap działań B+R pozwolił naukowcom na pozytywne zweryfikowanie trudnej koncepcji technologicznej. Teraz nadszedł czas na uprzemysłowienie tej technologii. Spółka rozpoczęła też proces patentowy. Z czasem będziemy sprzedawać licencje na opatentowaną technologię, dziś jednak skupiamy się na badaniach oraz pozyskaniu kapitału na komercjalizację. Badania, które przeprowadziliśmy do tej pory, pokazują, że mamy do czynienia z przełomową technologią. Dalsze jej opracowanie wymaga, jak to zwykle bywa, nakładów finansowych. Właśnie rozpoczęliśmy pozyskiwać kapitał w drugiej rundzie finansowania – podsumowuje Zbigniew Rozynek. Spółka XTPL poszukuje obecnie do współpracy naukowców - fizyków, chemików i elektroników. Proces rekrutacyjny będzie trwał kilka miesięcy. « powrót do artykułu
-
Buty dla tych, którzy pozazdrościli Neilowi Armstrongowi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Nowojorski start-up Moonshine Crea zorganizował niedawno zbieranie funduszy na produkcję butów 20:16 MoonWalker, które pozwolą doświadczyć chodzenia w warunkach mikrograwitacji. Zewnętrzna część buta jest wykonana z bardzo wytrzymałego, a jednocześnie delikatnego i oddychającego materiału. W środku znajduje się zaś włóknina Tyvek firmy DuPont (NASA wykorzystała ją m.in. w wahadłowcach). Podeszwę produkuje się z pianki wiskoelastycznej, nazywanej też pianką leniwą lub z pamięcią. Wrażenie chodzenia po Księżycu to skutek ułożenia pod pianką dwóch warstw magnesów neodymowych N45 (w każdej z nich znajduje się 12-13 magnesów). Magnesy rozmieszcza się w taki sposób, że ich bieguny N znajdują się naprzeciw siebie. "Odpychanie zapewnia wrażenie lekkości i szczęścia [...]". Generalnie pole siłowe sprawia, że użytkownik, który może ważyć maksymalnie 183 kg, jest zawieszony w przestrzeni. Patrick Jreijiri, inżynier z Moonshine Crea, wyjaśnia, że zdecydował się na N45, bo są nie tylko najsilniejsze, ale i relatywnie tanie. Do butów wybrano magnesy o średnicy 2,5-5 cm, z których każdy może przesunąć od 12 do 24 kg. Kampania na witrynie Indiegogo wzbudziła olbrzymie zainteresowanie. Wsparło ją niemal 1900 osób. Pierwsze dostawy butów (w różnych kolorach i rozmiarach) są przewidziane na wrzesień tego roku. « powrót do artykułu -
Przesiedlą tysiące ludzi z okolic teleskopu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Agencja Xinhua poinformowała, że władze prowincji Guizhou przesiedlą ponad 9000 osób ze strefy ochronnej radioteleskopu FAST. Five-hundred-meter Aperture Spherical Telescope będzie największym na świecie urządzeniem tego typu. Jego średnica wyniesie 500 metrów, zatem będzie on znacznie większy od dotychczasowego rekordzisty, 305-metrowego radioteleskopu w Arecibo. W związku z budową FAST władze przesiedlą 9110 osób z czterech miejscowości. Każdy z przesiedleńców otrzyma 12 000 juanów (1838 USD) oraz pomoc w znalezieniu nowego domu. Prace przygotowawcze nad FAST rozpoczęto w 2006 roku. Wówczas szef naukowy projektu mówił, że teleskop może rozpocząć pracę już w 2013 roku. Sama budowa ruszyła w marcu 2011 roku i ma zostać zakończona do września bieżącetgo roku. Koszt przedsięwzięcia określono w 2011 roku na 1,2 miliarda juanów. « powrót do artykułu -
Palacze marihuany narażeni na psychozę przez AKT1
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Zidentyfikowano gen, który pozwoli przewidzieć, na ile młody człowiek jest podatny na zaburzenia pracy mózgu spowodowane używaniem marihuany. Odkrycie dokonane przez uczonych z University of Exeter i University College London przyda się też przy określaniu ryzyka rozwoju psychozy. Badania wykazały też, że kobiety palące marihuanę są bardziej niż mężczyźni narażone na krótkotrwałą utratę pamięci. To pierwsze badania nad zdrowymi osobami i możliwością wystąpienia u nich ostrej reakcji na narkotyk. Wcześniej podobne badania robiona na osobach, u których psychoza już się rozwinęła. Podczas wcześniejszych badań znaleziono powiązania pomiędzy genem AKT1 a występowaniem psychozy. Teraz profesorowie Celia Morgan z Exeter i Val Curran z Londynu odkryli, że u palącym marihuaną młodych ludzi z pewną odmianą AKT1 może dojść do zaburzeń widzenia, paranoi oraz innych objawów psychotycznych. Ich wystąpienie jest bardziej prawdopodobne, niż u palących marihuanę rówieśników, u których wspomniana wariacja AKT1 nie występuje. U około 1% użytkowników cannabis występuje psychoza. Jej efekty mogą być bardzo groźne. Wiadomo, że codzienne palenie marihuany dwukrotnie zwiększa ryzyko rozwoju psychozy, jednak dotychczas nie potrafiono wyłowić osób najbardziej narażonych. Już wcześniej zauważono, że u osób, u których zdiagnozowano psychozę wywołaną paleniem marihuany, często występuje specyficzna odmiana genu AKT1. Teraz udało się powiązać ten gen z ryzykiem dla zdrowych osób. Badania takie mogą pomóc w opracowaniu odpowiednich leków. To pierwszy dowód, że osoby z tą odmianą AKT1 są znacznie bardziej narażone na niekorzystne efekty palenia marihuany, nawet jeśli pod innymi względami cą całkowicie zdrowe. Jeśli występuje u ciebie ta odmiana genu, to oznacza, że jesteś narażony na większe ryzyko rozwoju psychozy spowodowanej używaniem konopi - mówi profesor Morgan. Wywoływanie u siebie stanów psychotycznych i paranoidalnych może być jednym z powodów rozwoju psychozy u osób, u których normalnie by ona nie wystąpiła. Chociaż psychozy spowodowane używaniem konopi są bardzo rzadkie, to mogą mieć one dewastujący wpływ na życie młodych ludzi. Nasze badania mogą doprowadzić do powstania leków na psychozy spowodowane używaniem konopi - dodaje. W badaniach wzięły udział 442 młode osoby. Testy prowadzono wówczas, gdy były pod wpływem konopi, jak i wtedy, gdy ich nie używały. Uczeni mierzyli poziom zatrucia narkotykiem oraz stopień utraty pamięci i porównywali takie dane z analogicznymi badaniami robionymi tydzień później, gdy w organizmie narkotyk już nie występował. « powrót do artykułu -
Wchodzący w skład zielonej herbaty flawonoid galusan epigallokatechiny (EGCG) zwalcza ból, stan zapalny i uszkodzenie tkanek w przebiegu reumatoidalnego zapalenia stawów (RZS). Istniejące leki na reumatoidalne zapalenie stawów są drogie, immunosupresyjne i czasem nie nadają się do długoterminowego stosowania - podkreśla Salah-uddin Ahmed z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu. Jego zespół wykazał, że EGCG wpływa na zjawiska patologicznie, nie blokując innych funkcji komórek. Studium toruje drogę nowej dziedzinie badań nad wykorzystaniem EGCG do oddziaływania na białko TAK1 [...], za pośrednictwem którego cytokiny prozapalne przekazują swoje sygnały, by wywołać stan zapalny i zniszczenie tkanki w RZS. TAK1 (kinaza 1 aktywowana przez TGF) należy do kinaz MAP, które uczestniczą w szlakach sygnalizacyjnych mających postać 3-poziomowej kaskady. Enzymy te są kolejno aktywowane w wyniku fosforylacji. W ramach eksperymentu szczurom będącym modelem ludzkiego RZS przed 10 dni podawano EGCG (50 mg/kg/dziennie). Okazało się, że terapia znacząco zmniejszała opuchliznę kostki. Autorzy publikacji z pisma Arthritis & Rheumatology wykazali, że galusan epigallokatechiny ograniczał fosforylację TAK1. « powrót do artykułu
-
Jezioro zmieniło klimat południowego Pacyfiku
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Pod koniec ostatniej epoki lodowej do Pacyfiku przedostały się olbrzymie ilości słodkiej wody z jednego z amerykańskich jezior. Wydarzenie to zmieniło cyrkulację wód na Pacyfiku i przyczyniło do daleko idących zmian klimatycznych. Naukowcy z Aberystwyth University i University of Exeter stwierdzili, że pomiędzy 13 a 8 tysięcy lat temu olbrzymie jezioro wielokrotnie pozbywało się części wody, która trafiała do oceanu, co miało katastrofalne konsekwencje. Wspomniane jezioro miało powierzchnię ponad 7400 kilometrów kwadratowych i znajdowało się w nim 1500 kilometrów sześciennych wody z roztopionych lodowców. Zajmowało ono basen, w którym znajduje się obecnie Lago General Carrera. Wody były utrzymywane na miejscu przez potężne zapory lodowe. Gdy się one topiły, do oceanu jednorazowo trafiało około 1150 kilometrów sześciennych wody. To miało znaczny wpływ na cyrkulację w Oceanie Spokojnym i klimat regionu - mówi doktor Stephan Harrison z University of Exeter. Słodka woda przedostawała się do oceanu na obszarze położonym daleko na południe od obecnego Santiago de Chile. Mogła ona pozostawać na powierzchni wody słonej i wpływała na prądy oceaniczne. Wydarzenie takie miało wpływ na całe południe Ameryki Południowej. Mogło prowadzić do zmniejszenie opadów deszczu w zimie, ochłodzenia oceanu i atmosfery wokół Przylądka Horn, a skutki tego odczuwano nawet na Falklandach - mówi profesor Neil Glasser z Aberystwyth University. To ważne badania, gdyż obecnie martwimy się dużymi ilościami słodkiej wody przedostającej się do oceanów z topniejących lodów Grenlandii i Antarktyki. Takie badania pokazują tam, jakie mogą być tego skutki - dodaje Glasser. « powrót do artykułu -
Badanie chorych hospitalizowanych z powodu ostrego udaru wykazało, że istnieje związek między udarem krwotocznym a występowaniem w jamie ustnej Cnm-pozytywnych szczepów Streptococcus mutans (u bakterii tych występuje gen cnm, który koduje wiążące się z kolagenem typu I białko Cnm). Naukowcy z National Cerebral and Cardiovascular Center w Osace obserwowali pacjentów z udarem, by lepiej zrozumieć związki między udarem krwotocznym a bakteriami z jamy ustnej. Okazało się, że wśród osób z krwotokiem śródmózgowym aż 26% miało w ślinie Cnm-pozytywne S. mutans. Wśród pacjentów z innymi rodzajami udaru odsetek ten sięgał zaledwie 6%. Zespół prof. Roberta P. Friedlanda ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu w Louisville przeprowadził też badanie rezonansem magnetycznym, by w ten sposób zidentyfikować ewentualne mikrokrwawienia mózgowe (niewielkie - 2-10-mm - ogniska obniżonego sygnału odpowiadają akumulacji złogów hemosyderyny wokół drobnych naczyń mózgu; jak tłumaczą neurolodzy, dochodzi do tego wskutek rozpadu hemoglobiny erytrocytów przechodzących przez uszkodzoną ścianę naczyniową). Mikrokrawienia zwiększają ryzyko następczego udaru krwotocznego oraz zaburzeń funkcji poznawczych (demencji). Okazało się, że liczba mikrokrwawień mózgowych była znacznie częstsza u osób z Cnm-pozytywnymi szczepami S. mutans. Akademicy dywagują, że S. mutans mogą się wiązać z osłabionymi wiekiem i nadciśnieniem naczyniami. Dochodzi wtedy do ich uszkodzenia i większych lub mniejszych krwawień. To badanie pokazuje, że zdrowie jamy ustnej jest ważne z punktu widzenia zdrowia mózgu. Ludzie powinni dbać o zęby, bo jest to ważne dla ich mózgu, serca oraz, oczywiście, samych zębów. Friedland podkreśla, że Cnm-pozytywne S. mutans występują u ok. 10% populacji generalnej. Obecnie trwają badania nad rolą bakterii jamy ustnej i przewodu pokarmowego w zapoczątkowaniu patologii chorób neurodegeneracyjnych: alzheimera i parkinsona. Z Amerykanami współpracują koledzy z Wielkiej Brytanii i Japonii. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z University of Southampton uczynili ważny krok w kierunku opracowania metody przechowywania danych przez miliardy lat. Uczeni wykorzystali szkło o odpowiednio dobranej nanostrukturze oraz femtosekundowy laser do zapisania i odczytania danych w 5D. W ten sposób powstał nośnik o pojemności 360 terabajtów, który zachowuje stabilność w temperaturze do 1000 stopni Celsjusza i jest w stanie bezterminowo przechowywać dane. Obliczono, że wspomniany nośnik, poddany działaniu temperatury rzędu 190 stopni Celsjusza, przechowa dane przez 13,8 miliarda lat. Po raz pierwszy technologię tę zademonstrowano w 2013 roku, kiedy to w 5D zapisano 300-kilobajtowy plik tekstowy. Teraz udoskonalono ją na tyle, że powstał nośnik pozwalający na zapisanie najważniejszych dokumentów ludzkiej historii, który przetrwa człowieka. Podczas ceremonii zamykającej International Light of Year nośnik z zapisaną na nim Powszechną Deklaracją Praw Człowieka został podarowany przedstawicielom UNESCO. Dane zapisywane są za pomocą lasera, który generuje niezwykle krótkie intensywne impulsy. Trafiają one do trzech warstw nanokropek, znajdujących się w odległości 5 mikrometrów od siebie. Informacja jest kodowana w pięciu wymiarach - rozmiaru, orientacji oraz pozycji w trójwymiarowej przestrzeni. « powrót do artykułu
-
Seagate jest pierwszą firmą, której udało się wyprodukować talerz 2,5-calowego dysku twardego, na którym można zapisać 1 terabajt danych. Firma oznajmiła właśnie, że rozpoczyna sprzedaż 2-terabajtowego 2,5-calowego HDD o grubości zaledwie 7 milimetrów. Dysk jest o 25% lżejszy niż wcześniejsze generacje 2,5-calowych HDD dla urządzeń mobilnych. Seagate zapewnia, że jest to też najszybszy i najbardziej energooszczędny dysk twardy. Urządzenie jest sprzedawane w wersjach 1- i 2-terabajtowej. Powstało ono z myślą o zastosowaniu w ultracienkich notebookach. Dysk wykorzystuje standardowy interfejs SATA 6Gbps. O jego ostatecznej cenie mają zdecydować sprzedawcy. « powrót do artykułu
-
Keepalive wygląda jak zwykły głaz, jednak nic bardziej mylnego - to instalacja z zasilanym ogniem ruterem Wi-Fi i klipsem USB. Jej autor Aram Bartholl z Berlina podkreśla, że zależało mu na skontrastowaniu dawnych i dzisiejszych technik przetrwania. Artysta ujawnia, że inspiracją były dla niego osoby używające w czasie huraganu Sandy czajników amerykańskiej firmy BioLite, które są zarazem ładowarką do urządzeń wyposażonych we wtyk USB. To było zabawne - nie było prądu, a ludzie kupowali te urządzenia i rozpalali ogniska, by naładować telefon. Bartholl postanowił więc stworzyć 1,5-t skałę z elektroniką zasilaną wyłącznie generatorem termoelektrycznym. Zwiedzający muzeum Springhornhof muszą powrócić do korzeni i rozpalić ogień. Gdy powstanie wystarczająca ilość energii, mogą się podłączyć do rutera. Sieć działa na oprogramowaniu PirateBox. W otworze wydrążonym w innej części kamienia znajduje się klips USB. Za pomocą smartfona da się przeglądać i ściągać zapisane na nim pliki: PDF-y z poradnikami/przewodnikami dot. przeżycia we współczesnym świecie (np. "Do it yourself Divorce Guide", "Drone Survival Guide", "Single Woman's Sassy Survival Guide" czy "A Steampunk Guide to Sex"). Ponieważ Keepalive znajduje się na odludziu, by z niego skorzystać i by nikt niepowołany nie rozpalał ognia, najpierw trzeba to uzgodnić z zarządcą terenu. Nazwa Keepalive nawiązuje do technicznego terminu oznaczającego polecenie pomocnicze, ułatwiające utrzymywanie kanału komunikacji i sprawdzanie dostępności klienta. Inauguracja instalacji odbyła się 30 sierpnia zeszłego roku. « powrót do artykułu
-
Poprawili krytyczną dziurę w Linuksie i Androidzie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Bezpieczeństwo IT
Google i Red Hat opublikowały poprawkę dla krytycznej dziury w bibliotece glibc 2.9. Luka pozwala napastnikowi na zdalne wykonanie dowolnego kodu. Glibc jest szeroko wykorzystywana w systemach uniksowych, w tym w dystrybucjach Linuksa, Androidzie oraz iOS-ie. Wspomniana dziura to błąd przepełnienia bufora w funkcji getaddrinfo(). Każdy, kto używa glibc w wersji 2.9 i nowszej, a zatem każdy, kto korzysta z biblioteki udostępnionej po kwietniu 2009 roku powinien jak najszybciej zainstalować poprawki. System Red Hat Enterprise Linux 5 korzysta z glibc 2.5, zatem jego użytkownicy nie są zagrożeni, ale już użytkownicy RHEL 6, RHEL 7, Debiana squeeze, Debiana wheezy i Debiana jessie są narażeni na niebezpieczeństwo. Funkcja getaddrinfo() służy do rozwiązywania adresów IP. Napastnik może więc przeprowadzić atak natychmiast po tym, jak komputer użytkownika połączy się z jego serwerem. Istnieje bardzo wiele sposobów na skuteczne zaatakowanie wspomnianej luki. To poważna sprawa. Zainstalujcie poprawkę już dzisiaj - radzi na Twitterze Kenneth White, dyrektor Open Crypto Audit Project. « powrót do artykułu -
Toczące się konflikty na Bliskim Wschodzie i w Afryce Północnej mają katastrofalny wpływ na tamtejsze środowisko przyrodnicze. Z powodu wojen prowadzonych przez ludzi zagrożonych jest coraz więcej gatunków. Włoski biolog Gianluce Serra uważa, że w Syrii właśnie wyginął ibis grzywiasty. Genetycznie odmienna syryjska populacja już nie istnieje. Jej ostatnim przedstawicielem była samica Zenobia. Po raz ostatni widziano ją w Palmirze w 2014 roku. Z kolei Gus Gintzburger, ekolog z Australii, informuje, że zagrożone są libijskie gazele. Jeszcze niedawno zwierzęta te były rozpowszechnione na południu kraju. Po upadku pułkownika Kaddafiego do Libii nie eksportuje się mięsa, lokalni hodowcy traktują swoje stada jako lokatę kapitału, gdyż nie ufają bankom. Coraz częściej zatem poluje się na dzikie zwierzęta, których populacja gwałtownie spada. Najprawdopodobniej największe niebezpieczeństwo zawisło nad gazelą piaskową. Gatunek ten już wcześniej uznawany był za zagrożony, a w ubiegłej dekadzie na wolności żyło zaledwie kilkaset gazel piaskowych. W ostatnich latach zanotowano olbrzymi spadek populacji. Rozpad instytucji państwowych i coraz większa liczba zbrojnych gangów przyczyniają się do przetrzebienia dzikiej zwierzyny. Gangsterzy i kłusownicy szkodzą przyrodzie nie tylko polując na zwierzęta. Często zajmują atrakcyjne tereny, usuwają roślinność i rozpoczynają działalność rolniczą. W ten sposób niszczą habitaty zwierząt. Gintzburger mówi, że w 2008 roku doprowadził do ogrodzenia płotem 70-hektarowej oazy Jbebina. Płot chronił migrujące ptaki, które w oazie zakładały gniazda i wychowywały młode. Ostatnie informacje, jakie mam, mówią o tym, że oaza jest obecnie całkowicie otwarta dla kłusowników i zbrojnych band, które strzelają z broni maszynowej do kaczek, czapli, żurawi i siebie nawzajem, stwierdza ekolog. Wojna w Libii zagraża też przyrodzie okolicznych krajów. Uzbrojeni bandyci wkraczają na teren Mali i zabijają tam rzadkie słonie pustynne. ONZ obawia się, że w ciągu trzech lat populacja tych zwierząt zostanie doszczętnie wytępiona. Fatalnie wygląda też sytuacja w Jemenie. Tocząca się tam wojna domowa zagraża przetrwaniu jednego z najrzadszych kotów na świecie - arabskiego lamparta plamistego. W Jemenie i pobliskim Omanie żyje jedynie 200 przedstawicieli tego gatunku. Zwierzęta żyją w górach na południe od Sany, w których od 10 lat toczą się walki. Ostatnie informacje o lamparcie pochodzą sprzed 18 miesięcy, gdy lokalna gazeta opublikowała zdjęcia trzech kotów zabitych przez kłusowników. Specjaliści martwią się też o kolejne gatunki zamieszkujące Syrię. Wojna spowodowała, że ponad milion osób uciekło z terenów objętych walkami. Ludzie ci przybyli na bogate w lasy wybrzeże Morza Śródziemnego. Występuje tam wiele endemicznych gatunków. Teraz uchodźcy masowo wycinają lasy, by pozyskać drewno. Zagrożone są nie tylko zwierzęta, ale i unikatowe rośliny. Obecnie nikt nie jest w stanie ochronić zagrożonych gatunków. « powrót do artykułu
-
W Australii znaleziono list wysłany balonem z oblężonego Paryża
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Australijskie Archiwum Narodowe próbuje ustalić, w jaki sposób w jego zbiorach znalazł się list, wysłany balonem z oblężonego XIX-wiecznego Paryża. Autorem listu jest młody mężczyzna o nazwisku Mesnier lub Mesmier, który próbuje się dowiedzieć, czy jego mieszkająca w Normandii matka miewa się dobrze i jest bezpieczna. Zastępczyni dyrektora generalnego Archiwum Louise Doyle opowiada, że list odkryto podczas poszukiwania materiałów do wystawy. Oblężenie Paryża rozpoczęło się 19 września 1870 r., gdy Francuzi przegrali bitwę. Prusacy opanowali wtedy Wersal, a stolica Francji została okrążona. Datownik z pieczęci na liście mierzącym 20 na 13 cm pokazuje, że został on nadany w Paryżu 7 grudnia, a madame Mesnier/Mesmier otrzymała go po nieco ponad tygodniu. Oznaczenie "par ballon monte" wskazuje na drogę dostarczania - pocztą balonową (balony produkowano w warsztatach utworzonych na dworcu Gare d'Austerlitz). W czasie oblężenia, które zakończyło się 28 stycznia 1871 r., wysłano w ten sposób niemal 2 mln listów. Umieszczano je w malutkich kopertach, tak by w koszu balonu zmieściło się ich jak najwięcej. Komunikacja tą drogą stała się koniecznością, gdy Niemcy odkryli zatopiony w Sekwanie kabel telegraficzny Paryż-Rouen. Korespondencję zwrotną przynosiły gołębie pocztowe. Chcemy się jedynie upewnić, że czujesz się dobrze. Na razie oblężenie nie ma wielkiego wpływu na stan naszego zdrowia. Nie mamy na co dzień zbyt dużo mięsa [...], ale dajemy sobie radę w zaistniałej sytuacji i nikt się w domu nie skarży. Autor pisma rozwodzi się też nad poświęceniem paryżan w odpieraniu wojsk pruskich. "Nie wszystkie francuskie ataki kończą się sukcesem, ale jestem przekonany, droga matko, że ostateczne zwycięstwo należy się naszej słusznej sprawie". Doyle podejrzewa, że list wystawiono kiedyś na aukcję, a następnie podarowano Queensland Telegraph Museum. Eksperci chcą sprawdzić, czy w sprawie istnieją pewne australijskie wątki i czy w Brisbane (znajduje się tu biuro Archiwum) nie mieszka przypadkiem krewny nadawcy. « powrót do artykułu -
W grobowcu w regionie Turpan w Xinjiangu znaleziono... pierogi z mięsem. Wiec znaleziska oceniono na co najmniej 1700 lat. Odkrycia dokonali specjaliści z regionalnego muzeum archeologicznego. Potrawa zachowała się w doskonałej formie, co pozwoliło na przeprowadzenie analizy. Trzy najstarsze pierogi pochodzą prawdopodobnie z okresu Sześciu Dynastii (220-589), gdy region Turpan był wielokrotnie zdobywany przez różne dynastie i klany. Dwa młodsze pierogi pochodzą z czasu dynastii Tang (618-907). Wiadomo, że były one obtoczone w mące. Mają kształt półksiężyca, są długie na 5 i szerokie na 1,5 centymetra. W okresie Trzech Królestw (220-280) uczony Zhang Yi napisał słownik Guang Ya, z którego dowiadujemy się, że piergi były znane dynastiom północnym i południowym. Naukowcy uważają, że odkrycie pierogów w Xinjiang dowodzi, iż była to potrawa szeroko rozpowszechniona. « powrót do artykułu
-
Wspólne wychowanie dziecka ma większy wpływ na układ odpornościowy niż szczepionka na grypę czy biegunka podróżnych - twierdzą naukowcy z Belgii i Wielkiej Brytanii. Zespół z Flandryjskiego Instytutu Biotechnologii, Katolickiego Uniwersytetu w Leuven oraz Babraham Institute przyglądał się układom odpornościowym 670 osób w wieku 2-86 lat. Oceniwszy wpływ różnych czynników, w tym wieku, płci czy otyłości, naukowcy zauważyli, że jednym z najbardziej liczących się zjawisk było wspólne wychowywanie dziecka. U ludzi, którzy mieszkali razem i mieli wspólne dziecko, następował 50-proc. spadek zróżnicowania układów odpornościowych (w porównaniu do różnorodności widocznej w większej populacji). To pierwszy raz, kiedy ktokolwiek przyjrzał się profilom immunologicznym dwóch pozostających w bliskiej relacji niespokrewnionych osób. Ponieważ bycie rodzicem jest jedną z najpoważniejszych zmian środowiskowych, jakie ktoś na siebie sprowadza, wydaje się sensowne, że zdecydowanie zmienia to układ odpornościowy. I tak zaskoczyło nas jednak, że posiadanie dzieci to o wiele silniejsze wyzwanie immunologiczne niż ciężkie zakażenie układu pokarmowego - opowiada dr Adrian Liston. Osoby biorące udział w badaniu obserwowano przez 3 lata. Regularny monitoring układów odpornościowych pokazał, że profil immunologiczny ma tendencje do utrzymywania się. Po każdym wyzwaniu, np. szczepieniu na grypę czy zatruciu pokarmowym, wracał do stanu wyjściowego. Ocena wpływu innych czynników, takich jak wiek, płeć, otyłość, lęk i depresja, wykazała, że kluczowy wpływ na działanie układu odpornościowego ma wiek. Pokrywa się to ze spostrzeżeniami, że z wiekiem spada np. odpowiedź na szczepienie i oporność na zakażenie. « powrót do artykułu