-
Liczba zawartości
37636 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Filipińska policja doniosła, że na jachcie, który najprawdopodobniej przez kilka lat dryfował po Pacyfiku, znaleziono zmumifikowanego żeglarza. Ciało naturalnie zmumifikowanego niemieckiego podróżnika - Manfreda Fritza Bajorata - zostało odkryte przez filipińskich rybaków, którzy 25 lutego, wracając z połowu, wypatrzyli na Morzu Filipińskim dryfującą jednostkę ze złamanym masztem. Gdy Christopher Rivas y Escarten wszedł na pokład jachtu, okazało się, że w pomieszczeniu z radiem przy stole siedział martwy mężczyzna. Zaskoczony Rivas zadzwonił do kolegów. Ostatecznie postanowił odholować jacht (Sayo) do portu Barobo w prowincji Surigao del Sur na wyspie Mindanao. Policję poinformowano o zdarzeniu następnego dnia. Dzięki znalezionym dokumentom zmarłego zidentyfikowano jako Manfreda Bajorata. Szacuje się, że mumia ma od roku do siedmiu lat. Niemca, doświadczonego żeglarza, nie widziano ponoć od 2009 r. (inny żeglarz powiedział w wywiadzie udzielonym magazynowi Bild, że 7 lat temu spotkał Bajorata na Majorce). Lekarze sądowi wyjaśniają, że do mumifikacji przyczyniły się suche oceaniczne wiatry, wysokie temperatury i słone powietrze. Sekcja zwłok nie wskazała na przestępstwo, wydaje się więc, że Niemiec zmarł z przyczyn naturalnych. Pozycja, w jakiej znaleziono ciało, sugeruje, że mężczyznę zabił zawał. Pierwszego marca firma Clipper Ventures poinformowała, że podczas regat Clipper Round The World Yacht Race jeden z należących do niej jachtów wyścigowych - LMAX Exchange - spotkał Sayo na południe od Guam. Trzydziestego pierwszego stycznia o zdarzeniu poinformowano lokalne władze. Z szacunku do zmarłego załoga nie opublikowała w mediach społecznościowych żadnych zdjęć. « powrót do artykułu
-
Zidentyfikowano nieznany dotąd mechanizm działania neutrofili w przypadku zakażenia mózgu. Komórki odpornościowe nie zabijały patogenów (w tym przypadku grzyby Cryptococcus neoformans) na miejscu, ale odtransportowywały je z mikronaczyń. Dzięki mikroskopii in vivo naukowcy z Uniwersytetu Maryland i Uniwersytetu Medycznego w Nankinie mogli obserwować reakcję leukocytów w czasie rzeczywistym. Badania prowadzono na myszach. Amerykańsko-chiński zespół ustalił, że strategia wymierzona w gromadzenie neutrofili może pomóc w zapobieganiu kryptokokowemu zapaleniu opon mózgowych i mózgu. Autorzy publikacji z Journal of Leukocyte Biology stwierdzili, że po interakcji z C. neoformans neutrofile fagocytowały grzyby i wracały do układu krążenia. W ten sposób patogeny były usuwane z powierzchni śródbłonka, zanim wniknęły do miąższu mózgu. Zakażenie C. neoformans prowadziło do zwiększonej ekspresji cząsteczek adhezywnych na neutrofilach i komórkach śródbłonka (odpowiednio, antygenu makrofagowego 1 i glikoproteiny ICAM-1). Akademicy doszli do wniosku, że wyeliminowanie neutrofili zwiększa nasilenie zakażenia, a białko C3 dopełniacza pełni krytyczną rolę w rozpoznaniu i usunięciu grzybów przez leukocyty. Nowe studium, które pokazuje zdolność neutrofili (komórek uznawanych wcześniej za zwykłych żołnierzy, uśmiercających patogeny w miejscu wykrycia) do przemieszczania szkodliwych mikroorganizmów z mózgu, każe nam przemyśleć dynamikę odpowiedzi immunologicznej - podsumowuje dr John Wherry, zastępca redaktora naczelnego Journal of Leukocyte Biology. « powrót do artykułu
-
W spór prawny pomiędzy Apple'em a FBI angażuje się coraz więcej stron. Koncern z Cupertino otrzymał zdecydowane wsparcie Microsoftu, na FBI spadła krytyka członków Kongresu, ale spora część opinii publicznej opowiada się po stronie organów ścigania, a sam Bill Gates twierdzi, że Apple powinno spełnić żądania FBI, gdyż Biuro domaga się pewnego specyficznego rozwiązania, a nie wprowadzenia zasady ogólnej. Jego opinia jest jednak odmienna od zdania wielu prominentnych postaci z Doliny Krzemowej, które obawiają się, iż FBI chce wprowadzenia "tylnych drzwi". Wszyscy jednak zgadzają się co do potrzeby opracowania rozwiązań, które można będzie stosować w podobnych przypadkach. Spór ma związek z atakiem w San Bernardino z 2 grudnia 2015 roku, kiedy to małżonkowie Syed Rizwan Farook i Tashfeen Malik zamordowali 14 osób. Oboje zginęli podczas policyjnego pościgu, a FBI wszczęło śledztwo ws. ataku terrorystycznego. Teraz FBI chce uzyskać dostęp do informacji znajdujących się na iPhonie Farooka. Śledczy mają nadzieję, że znajdą tam informacje o tym, gdzie para udała się bezpośrednio po strzelaninie oraz dowiedzą się, z kim kontaktowali się przed atakiem. FBI podejrzewa, że za atakiem mogło stać Państwo Islamskie. Żądania FBI wywołały ostry spór, gdyż mogą one dotyczyć podstawowych wolności obywatelskich, nie jest też do końca pewne, czy mogą zostać spełnione w ramach amerykańskiego prawa. Jak już wspomniano, FBI chce uzyskać dostęp do zaszyfrowanego iPhone'a. Sąd pierwszej instancji wydał wyrok nakazujący Apple'owi odblokowanie urządzenia. Takie odblokowane urządzenie mogłoby pozostać w siedzibie Apple'a, a FBI uzyskałoby doń zdalny dostęp i pobrało dane do analizy. Pozornie sprawa wygląda dość prosto i rzeczywiście mamy tu do czynienia z jednostkowym wypadkiem. Jednak oponenci FBI obawiają się, że otworzy to puszkę Pandory. Problem bowiem w tym, że Apple nie posiada odpowiednich narzędzi do odblokowania telefonu i musiałoby je dopiero stworzyć. Jeśli Apple dostosowałoby się do wyroku i stworzyło takie narzędzia, mielibyśmy do czynienia z precedensem, z którego mogłyby próbować korzystać organa ścigania w innych śledztwach. A to rodzi poważne pytania prawne o wolności obywatelskie, obowiązki obywateli wobec organów ścigania itp. itd. Sąd, wydając wyrok popierający żądania FBI, opierał się na ustawie All Writs Act z 1789 roku. Mówi ona, że sądy mogą wydać wyroki nakazujące udzielenie pomocy organom ścigania. Jednak stawia też pewne warunki. Po pierwsze, nie mogą istnieć inne legalne sposoby na uzyskanie tego, co chcą organa ścigania, po drugie strona, której wydano nakaz, musi być blisko powiązana ze sprawą, po trzecie zaś, nakaz nie może powodować niepotrzebnych komplikacji związanych z jego wykonaniem. Apple odpowiedziało więc apelacją, w której stwierdza, że All Writs Act nie daje sądowi żadnych dodatkowych uprawnień ponad określone przez Kongres, że firma nie jest związana z aktem terrorystycznym, a All Writs Act nie daje rządowi prawa do domagania się pomocy tylko dlatego, że producent sprzedaje swój towar. Firma zauważa też, że wykonanie wyroku jest "bezprzedmiotowo kłopotliwe", gdyż stworzenie odpowiedniego oprogramowania do odblokowania telefonu wymagałoby pracy 8-10 pracowników nawet przez miesiąc. Firma powołuje się też na Pierwszą i Piątą Poprawkę do Konstytucji USA. Pierwsza Poprawka gwarantuje wolność wypowiedzi. Jako, że niejednokrotnie amerykańskie sądy traktowały kod komputerowy jako rodzaj wypowiedzi, Apple argumentuje, że rząd nie może nikogo zmusić do wypowiedzi. Nie może więc zmusić do stworzenia oprogramowania. Z kolei Piąta Poprawka gwarantuje prawo do uczciwego procesu i zabrania odbierania wolności. Tymczasem, jak argumentuje Apple, spełnienie żądania FBI oznaczałoby, że firma musi wykonać pracę za FBI w sposób, który jest kłopotliwy i narusza jej podstawowe wartości. Sąd, który wydał pierwszy, niekorzystny dla Apple'a wyrok, wyznaczył termin rozprawy apelacyjnej na 22 marca. Z pewnością przegrana strona od wyroku się odwoła, sprawa trafi do sądu okręgowego, następnie do Sądu Apelcyjnego dla Dziewiątego Dystryktu. Wielu ekspertów uważa, że na tym się nie skończy i sprawą zajmie się Sąd Najwyższy USA. Jednak, jak twierdzą niektórzy, i on nie jest władny rozstrzygnąć tę kwestię. Coraz częściej pojawiają się głosy, że to Kongres musi uchwalić nowe prawo, które ostrożnie zrównoważy prawo do wolności osobistych z umożliwieniem prowadzenia śledztw przez organa ścigania. Profesor Orin Kerr z Wydziału Prawa Uniwersytetu George'a Washingtona porównuje tę sprawę do szaleńczo ciężkiego egzaminu, podczas którego profesor stawia przed studentami niemożliwe do rozwiązania zadanie po to, by zobaczyć, w jaki sposób będą próbowali sobie z nim poradzić. Wielu ekspertów obawia się, że jeśli sprawa zostanie rozwiązana tak, jak obecnie chce tego FBI, wpłynie ona niekorzystnie na amerykański handel międzynarodowy. W USA nie istnieje bowiem jeden system ochrony danych. Są one chronione na podstawie zapisów Konstytucji, zasad common law i wyroków sądowych. Jeśli powstałby precedens, w ramach którego sąd może wymusić na firmie stworzenie - nieistniejącej dotychczas - możliwości uzyskania dostępu do chronionych danych, z pewnością zachwiałoby to zaufaniem do amerykańskich producentów. Ich zagraniczni klienci obawialiby się, że w każdej chwili ich dane mogą uzyskać agendy rządu USA. Możemy więc spodziewać się, że o sporze Apple'a a FBI usłyszymy jeszcze niejednokrotnie. « powrót do artykułu
-
Do czynników ryzyka raka jelita grubego należą otyłość, brak aktywności fizycznej i przetworzona żywność. Z chorobą tą powiązano także mutację w genie supresorowym nowotworów APC (białko APC bierze udział w kontroli proliferacji komórek śluzówki jelita). Co jest jednak pierwotną przyczyną: prowadząca do polipów mutacja czy współczesny tryb życia? Najnowsze ustalenia badaczy z Uniwersytetu w Tel Awiwie sugerują, że genetyczna predyspozycja poprzedzała zmiany cywilizacyjne. Dowody znaleziono w XVIII-wiecznej węgierskiej mumii. Rina Rosin-Arbesfeld, Ella H. Sklan, Israel Hershkovitz i Michal Feldman opublikowali wyniki swoich badań w piśmie PLoS ONE. W 1995 r. w Vácu w kryptach kościoła dominikanów znaleziono ponad 265 mumii. Krypty wykorzystywano od 1731 do 1838 r. do pochówków przedstawicieli klasy średniej i duchownych. Panowały tam warunki idealne do naturalnej mumifikacji: niskie temperatury, stała wentylacja i niska wilgotność. Jak opowiadają Izraelczycy, całkowitej lub częściowej mumifikacji uległo ok. 70% złożonych ciał. Doskonałe zachowanie tkanek i obszerne dane archiwalne przyciągały naukowców z całego świata. Rak jelita grubego to jedno z najpoważniejszych współczesnych zagrożeń zdrowotnych. [...] Chcieliśmy sprawdzić, czy w przeszłości ludzie [także] byli nosicielami mutacji APC, [a jeśli tak, to] jak częsta była i czy to ta sama mutacja, z jaką spotykamy się dziś - wyjaśnia dr Rosin-Arbesfeld. Naukowcy posłużyli się sekwencjonowaniem. Zmumifikowane tkanki miękkie otwierają nowy obszar badań. Bardzo mało chorób atakuje [bowiem] szkielet, ale tkanki miękkie zachowują dowody na ich występowanie. Nasze dane pokazują, że [...] genetyczna predyspozycja do raka [jelita grubego] mogła istnieć w erze przedwspółczesnej. Dotąd znaleźliśmy tę mutację tylko u jednej mumii. By wyciągnąć bardziej uprawnione wnioski, zamierzamy przeprowadzić badania na większej próbie - podsumowuje dr Sklan. « powrót do artykułu
-
Jest pierwszym językiem dla zaledwie około 30 osób - mieszkańców miasteczka Wilamowice. Choć powstał w połowie XIII wieku, to dziś grozi mu wymarcie. Badacze z Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęli projekt, który ma ocalić od zapomnienia język wilamowski. Badacze z Wydziału „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęli prace nad trzyletnim projektem, który ma ocalić od zapomnienia język wilamowski. "To jeden z najbardziej zagrożonych etnolektów w Europie. Jako pierwszym językiem posługuje się nim około 30 osób mieszkających w Wilamowicach na południu Polski. Dziś co trzecie dziecko w Wilamowicach uczy się rodzimego języka na fakultatywnych zajęciach w szkole" - informuje Uniwersytet Warszawski. Dzięki zaangażowaniu naukowców i społeczności lokalnej język, którego historia sięga XIII wieku, ma szansę przetrwać. W ramach programu Twinning Komisji Europejskiej badacze z UW otrzymali 1 mln euro dofinansowania. Dzięki temu przez trzy lata zorganizują m.in. warsztaty, cztery szkoły letnie i wyjazdy badawcze do Londynu, Wilamowic, Lejdy i Meksyku oraz europejski tydzień różnorodności językowej i kulturowej, który planowany jest na listopad 2017 r. Już w lutym na Wydziale „Artes Liberales” UW rozpoczął się pierwszy uniwersytecki kurs języka wilamowskiego. Przedstawiciele wydziału „Artes Liberales” i Stowarzyszenie „Wilamowianie” przygotowały też spektakl "Hobbit. Hejn an cyryk", czyli przekład powieści Tolkiena zagrany w całości w języku wilamowskim. W rolach głównych wystąpili młodzi mieszkańcy Wilamowic, którzy uczą się języka przodków. Język wilamowski pojawił wraz z osadnikami z zachodu Europy, którzy w połowie XIII wieku założyli Wilamowice. Najbliższy jest mu niemiecki, jidysz i luksemburski. Nie jest dialektem języka polskiego ani niemieckiego. Wśród mieszczan był obecny do 1945 r. W Wilamowicach panowała naturalna trójjęzyczność. W rodzinie i społeczności rozmawiano po wilamowsku. Polski był językiem szkoły, Kościoła i w kontaktach z sąsiednimi miejscowościami. Przed 1918 r. w urzędach mówiono po niemiecku. Po wkroczeniu Armii Czerwonej za posługiwanie się językiem wilamowskim zsyłano w głąb Związku Sowieckiego, zajmowano majątki i karano. Obowiązywał też zakaz noszenia strojów wilamowskich. Język wilamowski zaczął odradzać się po 1989 r. Od połowy lat 90. działa Stowarzyszenie "Wilamowianie", który go krzewi. Wilamowice (w języku wilamowskim: Wymysou) to miasto i gmina w powiecie bielskim, położona na styku historycznych ziem Małopolski i Śląska Cieszyńskiego. W mieście mieszka ok. 3 tys. mieszkańców, czyli ok. 18 proc. populacji gminy. Dofinansowany przez Komisję Europejską projekt UW "Humanistyka Zaangażowana w Europie: budowanie potencjału/tworzenie możliwości rozwojowych dla partycypacyjnych badań dziedzictwa językowo-kulturowego" to współpraca Uniwersytetu Warszawskiego z Uniwersytetem w Lejdzie i Uniwersytetem Londyńskim. Jego koordynatorem jest dr hab. Justyna Olko. W 2012 r. badaczka dostała grant European Research Council na prace nad zagrożonym językiem nahuatl, którym posługują się potomkowie Azteków. « powrót do artykułu
-
Rząd Jej Królewskiej Mości ma zamiar wydać ponad 200 milionów funtów na badania nad kantowymi komputerami. Większość z tej kwoty, bo 167 milionów GBP, trafi do Doctoral Training Partnership. Pieniądze te sfinansują studia doktoranckie dla najlepszych studentów. Skorzysta z nich 40 brytyjskich uniwersytetów oraz około 2000 studentów. Reszta pieniędzy - 37 milionów funtów - trafi do National Quantum Technologies Programme, którego zadaniem jest finansowanie wysoce zaawansowanych badań nad informatyką kwantową. Kwota ta posłuży do sfinansowania dwóch rodzajów badań. Większość z niej - 25 milionów funtów - będzie wydane na nowy sprzęt badawczy dla siedmiu uniwersyteckich instytutów badawczych, a 12 milionów zostanie przeznaczonych na szkolenia badaczy rozpoczynających karierę naukową na polu inżynierii kwantowej. « powrót do artykułu
-
W ramach strategii o nazwie Universal Windows Platform Microsoft będzie publikował gry dla Xboksa również na pecety. Phil Spencer, odpowiedzialny za rozwój Xboksa, stwierdził: Na początku konsole tworzyły zamknięte środowisko sprzętowe i programowe. Było ono używane przez około siedem lat, a w tym czasie inne ekosystemy sprzętowe i programowe stawały się coraz lepsze. Po tych siedmiu latach pojawiała się nowa generacja konsoli z nowymi funkcjami. Spencer sugeruje, że nie powinniśmy oczekiwać kolejnej konsoli Microsoftu. Xbox One będzie rozbudowywany na podobieństwo dzisiejszych pecetów, a gry rozwijane w ramach Universal Windows Platform będą charakteryzowały się wsteczną kompatybilnością. Universal Windows Platform ma pozwolić na uruchamianie tych samych programów na pecetach, konsoli do gier, smartfonach czy tabletach. Stanie się ona centralnym elementem strategii rozwoju gier. Spencer obiecał też, że UWA będzie współpracowała z różnymi procesorami graficznymi i zapowiedział rozwiązanie problemów z V-Sync. « powrót do artykułu
-
Eksperci ostrzegają, że nawet 11 milionów witryn jest podatnych na ataki z powodu błędów w HTTPS i innych usługach korzystających z protokołów SSL i TLS. Atak DROWN pozwala napastnikowi na złamanie szyfru i odczytanie oraz kradzież wrażliwej komunikacji, w tym haseł, numerów kart kredytowych, tajemnic handlowych i danych finansowych. Nasze badania wykazały, że 33% serwerów HTTPS jest podatnych na atak - stwierdzają odkrywcy dziury. Z badań wynika też, że na atak podatnych jest 25% domen najwyższego rzędu wykorzystujących HTTPS. Zagrożenia atakiem DROWN są związane głównie z wadliwą konfiguracją serwerów. Wiele z takich maszyn wciąż wspiera SSLv2, poprzednika TLS z lat 90. Zapewnianie takiego wsparcia nie ma praktycznego znaczenia, gdyż SSLv2 nie jest obsługiwane przez klientów. Dotychczas jednak sądzono, że samo wspieranie tego protokołu, o którym wiadomo, że ma liczne wady, nie stanowi problemu, gdyż nie jest on używany. Specjaliści stojący za DROWN wykazali, że samo włączenie obsługi SSLv2 zagraża zarówno serwerom jak i ich klientom. Napastnik może bowiem wykorzystać ten fakt do odszyfrowania komunikacji prowadzonej za pomocą TLS. Wystarczy, że wyśle pakiet testowy na serwer wykorzystujący SSLv2 i używający tego samego prywatnego klucza, jaki jest wykorzystywany do komunikacji TLS. Serwer jest podatny na atak DROWN jeśli dopuszcza połączenia SSLv2 lub też jeśli jego prywatny klucz jest używany na jakimkolwiek serwerze dopuszczającym SSLv2. Wiele firm używa tych samych kluczy i certyfikatów np. na serwerach web i serwerach pocztowych. Jeśli więc serwer pocztowy dopuszcza SSLv2, a serwer web nie, to możliwe jest wykorzystanie serwera pocztowego do złamania komunikacji TLS na serwerze web. Aby ochronić się przed atakiem właściciele serwerów powinni być pewni, że ich prywatne klucze nie są używane na żadnej maszynie zezwalającej na połączenia SSLv2. Okazuje się, że na atak DROWN narażone są największe polskie witryny, a także witryny wielu banków. Bezpieczeństwo swojego serwera można sprawdzić na https://test.drownattack.com/ « powrót do artykułu
-
Zika może wywoływać poważne zaburzenie neurologiczne
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowcy z Instytutu Pasteura w Paryżu zdobyli najmocniejsze jak dotąd dowody na to, że wirus Zika może wywoływać ciężkie zaburzenie neurologiczne - zespół Guillaina i Barrégo (ZGB). W opisanym badaniu kliniczno-kontrolnym grupę kliniczną tworzyli pacjenci zdiagnozowani w Centre Hospitalier de Polynésie Française. Grupę kontrolną stanowili: 1) ludzie dopasowani pod względem wieku i płci, którzy zgłosili się do szpitala bez gorączki (98) oraz 2) dopasowani pod względem wieku pacjenci z ostrą gorączką Zika bez objawów neurologicznych (70). Autorzy publikacji z pisma The Lancet analizowali 42 przypadki, które wystąpiły w czasie epidemii w Polinezji Francuskiej między październikiem 2013 a kwietniem 2014 r. Większość pacjentów z ZGB [ok. 88%] wspominała o objawach zakażenia wirusem Zika [gorączce, wysypce i bólu stawów] średnio 6 dni przed jakimikolwiek objawami neurologicznymi. Występowały też u nich przeciwciała przeciwko ZIKV [41 osób miało przeciwciała IgM lub IgG, a u wszystkich wykryto przeciwciała neutralizujące; dla porównania, w 1. grupie kontrolnej dotyczyło to zaledwie 56% próby] - opowiada prof. Arnaud Fontanet, główny autor badania. Stan pacjentów pogarszał się szybciej, niż to zwykle bywa w przypadku ZGB, ale kiedy mijała ostra faza choroby, zdrowienie zachodziło z kolei prędzej. Dwanaście osób (29% próby) wymagało wspomagania wentylacji, a u 74% wystąpiło osłabienie mięśni (u 64% dotyczyło ono mięśni twarzy). [Żaden z 42 pacjentów nie zmarł], a w ciągu 3 miesięcy 57% chorych mogło już chodzić. W szczycie epidemii może zaistnieć potrzeba radzenia sobie z wieloma pacjentami wymagającymi intensywnej opieki medycznej, a nie wszędzie są OIOM-y. [Generalnie] chorzy z ZGB monopolizują łóżko na 35 dni. Mimo że większość pacjentów miała kiedyś kontakt z wirusem dengi (świadczyła o tym obecność przeciwciał), Francuzi nie znaleźli dowodów na to, że zakażenie nim zwiększa prawdopodobieństwa, że ludzie zainfekowani Ziką rozwiną ZGB. Bazując na danych z Francuskiej Polinezji, naukowcy szacują, że na ZGB może zapaść 1 na 4000 osób zakażonych ZIKV. « powrót do artykułu -
Sprowadzone jesienią zeszłego roku do Minto-Brown Island Park w Salem w Oregonie w ramach pilotażowego programu kozy miały wyjadać gatunki inwazyjne, m.in. jeżynę kaukaską (Rubus armeniacus) i bluszcz pospolity (Hedera helix). Przez nieposkromiony apetyt pochłaniały jednak całą roślinność bez wyjątku i kosztowały 5-krotnie więcej od zatrudnianych zwykle ludzi. Niektórym przeszkadzał też roztaczany przez nie zapach. Program trwał 6 tygodni i zakończył się w listopadzie. Usługi 75 kóz kosztowały miasto ponad 20 tys. dolarów (20.719). Na wynagrodzenie ogrodnika wspieranego przez więźniów trzeba by zaś przeznaczyć 4.245 dol. Rachel McCollum, właścicielka wynajmującej kozy firmy Yoder Goat Rentals, podkreśla, że zwierzęta były odbierane pozytywnie i wg wielu osób, stanowiły miły, idylliczny dodatek do krajobrazu. Niestety, gatunki rodzime (klony czy leszczyny) smakowały im tak samo, a nawet bardziej od inwazyjnych. Na jednym obszarze wyskubały np. wszystkie listki z pędów, ale pozostawiły już kłujące gałązki jeżyny. Miasto nie wyklucza, że w przyszłości skorzysta jeszcze z usług kóz. Miałyby one np. pomóc w utrzymaniu zieleni na stokach wzgórz. « powrót do artykułu
-
Przeciętny czas życia od diagnozy glejaka to ok. 1-1,5 roku. Całkowita resekcja guza jest trudna, stąd częste wznowy. Obiecującą, pierwszą od ponad 30 lat, metodą poprawy rokowań wydaje się wykorzystanie niszczących guzy indukowanych nerwowych komórek macierzystych (ang. induced neural stem cells, iNSCs). Uciekając się do metody zwanej transróżnicowaniem, zespół dr. Shawna Hingtgena z Uniwersytetu Karoliny Północnej przeprogramowywał komórki skóry - fibroblasty. Amerykanie zastosowali optyczne geny reporterowe oraz gen, którego produkt jest toksyczny dla guzów. Indukowane nerwowe komórki macierzyste zachowywały zdolność do namnażania i wywoływały programowaną śmierć (apoptozę) hodowanych z nimi ludzkich komórek glejaka. Obrazowanie poklatkowe wykazało, że iNSCs wykazują tropizm do komórek glejaka, tzn. namierzają je w hodowli, a także migrują do odległych lokalizacji w mózgu myszy. Obrazowanie zademonstrowało też, że uwalniane przez iNSCs białko TRAIL (ligand indukujący apoptozę związany z TNF, ang. TNF-related apoptosis-inducing ligand) ogranicza wzrost przeszczepionych myszom guzów. W zależności od typu guza czas przeżycia zwierząt wzrastał o 160-220%. Obecnie trwają prace na zwiększeniem umiejętności przetrwania iNSCs w jamie pooperacyjnej. Ekipa ustaliła, że potrzebują one macierzy, która stanowi dla nich podporę i ułatwia organizację. Dzięki temu utrzymują się na tyle długo, by namierzyć komórki nowotworowe. W kolejnych etapach badań naukowcy chcą m.in. przetestować inne niż TRAIL związki przeciwnowotworowe. W 2012 r. transróżnicowanie uhonorowano Nagrodą Nobla. Po raz pierwszy w historii jego najnowszą wersję wykorzystano w terapii nowotworu. « powrót do artykułu
-
W 2010 roku serwis WikiLeaks opublikował tajną notatkę Departamentu Stanu USA, w której wymieniono ponad 200 miejsc położonych poza granicami USA uznawanych za istotne dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Na organizację posypały się gromy krytyki. Pojawiły się bowiem obawy, że terroryści, znając tę listę, wezmą na cel wymienione w niej fabryki, rurociągi, kopalnie i tym podobną infrastrukturę. Profesor Daniel G. Arce z University of Texas Dallas School of Economics postanowił zbadać, czy publikacja listy rzeczywiście negatywnie wpłynęła na bezpieczeństwo wymienionych miejsc. Uczony wykorzystał Global Terrorism Database, w której znajdują się informacje o ponad 140 000 ataków i skupiając się na okresie od grudnia 2010 do końca roku 2014, porównał miejsca ataków z ujawnioną przez WikiLeaks listą. Analiza wykazała, że zaatakowane zostały jedynie 2 spośród ponad 200 wymienionych miejsc. Jeden z ataków przeprowadzono na rafinerię ropy naftowej w irackiej Basrze. Profesor Arce mówi, że biorąc pod uwagę aktywność bojówek w tamtejszym regionie, trudno przypisać atak wyciekowi listy. Drugi z zamachów został dokonany na rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan. Jednak rurociąg ten był wielokrotnie atakowany przed ujawnieniem wspomnianej listy. Wygląda na to, że terroryści nie wykorzystali listy jako spisu potencjalnych celów. Nie wydaje się, by jej publikacja zwiększyła niebezpieczeństwo - mówi uczony. Profesor zastrzega jednocześnie, że nieudane ataki mogły nie trafić do Global Terrorism Database. Naukowiec zauważa też, że infrastruktura wymieniona na liście zwykle nie padała wcześniej ofiarą ataków. Nie wyklucza też, że po publikacji listy jest ona lepiej strzeżona. Dlatego też sądzę, że potrzebne są dodatkowe badania, by dokładnie ocenić niebezpieczeństwo grożące miejscom z listy Departamentu Stanu - stwierdza uczony. « powrót do artykułu
-
Jeśli dozownik ze środkiem do odkażania na bazie alkoholu umieści się na środku korytarza na wprost wejścia do szpitala, jego wykorzystanie przez odwiedzających wzrasta aż o 528%. Naukowcy z Clemson University i Greenville Health System przeprowadzili 3-tygodniowe badanie obserwacyjne w Greenville Memorial Hospital. Objęło ono ponad 6600 odwiedzających. Okazało się, że wykorzystanie środka odkażającego było 5,28-krotnie wyższe, gdy zamiast przy recepcji lub z boku korytarza dozownik umieszczono na wprost wejścia. Amerykanie stwierdzili także, że dzieci i młodzi dorośli sięgali po środek odkażający na bazie alkoholu niemal 50% częściej niż starsi dorośli. W porównaniu do ludzi przychodzących w pojedynkę, grupy także częściej korzystały ze środka (prawie o 40%). Przy oryginalnym ustawieniu nikt nie korzystał z dozownika, postanowiono więc przetestować 3 inne lokalizacje (stąd 3-tygodniowy czas trwania studium): 1) w drzwiach obrotowych, 2) między głównymi drzwiami obrotowymi i bocznym wejściem na korytarz i 3) naprzeciw recepcji. Ludzi obserwowano w szczytach odwiedzin, czyli między 10 a 11.30 i między 16 a 17.30, w 3 dniach każdego tygodnia. Odwiedzający stanowią dodatkowy czynnik, za pośrednictwem którego szerzą się choroby szpitalne, dlatego higiena dłoni to okazja do dalszej poprawy bezpieczeństwa pacjentów. Studium sugeruje wiele kierunków przyszłych badań, m.in. ocenę wpływu dynamiki grupy i presji społecznej na wykorzystanie środków odkażających przez odwiedzających [...] - podkreślają autorzy artykułu z American Journal of Infection Control. « powrót do artykułu
-
Od dawna wiemy, że neandertalczycy używali ognia. Wciąż jednak tajemnicą jest, jak go pozyskiwali. Niewykluczone, że korzystali z naturalnych jego źródeł, jak np. pożary lasów. Dopiero wówczas mieli doń dostęp i musieli jak najdłużej go utrzymać. Teraz jednak pojawiła się hipoteza mówiąca, że neandertalczycy byli w stanie sami rozpalić ognisko. Podczas wykopalisk w liczącym sobie 50 000 lat stanowisku archeologicznym w Pech-de-l'Azé w południowo-wschodniej Francji odkryto niewielkie kawałki dwutlenku manganu, który występuje w okolicznych formacjach wapiennych. Naukowcy od dłuższego czasu wiedzieli, że neandertalczycy korzystali z dwutlenku manganu. Uważano jednak, że używali go jako czarnego barwnika do dekorowania swoich ciał. Jednak autorzy nowych badań zauważają, że znacznie łatwiej mogli pozyskać czarny barwnik z węgla i sadzy z własnych ognisk. Zdobycie tlenków manganu jest znacznie bardziej kłopotliwe. Co więcej, analizy wykazały, że neandertalczycy nie korzystali z każdego dostępnego tlenku manganu, ale z dwutlenku manganu. Jego kawałki znaleziono m.in. obok miejsc, w których płonął ogień. Nosiły one ślady skrobania. W ten sposób można było uzyskać proszek i wykorzystać go do zdobienia ciała. Jednak naukowcy wysunęli inną hipotezę. Po przeprowadzeniu eksperymentów z różnymi dostępnymi rudami manganu okazało się, że sproszkowany dwutlenek manganu umieszczony na drewnie obniża temperaturę zapłonu drewna do 250 stopni Celsjusza. To samo drewno bez tlenku manganu zapalało się dopiero w temperaturze 350 stopni. Uczeni nie wykluczają zatem, że neandertalczycy potrafili samodzielnie rozpalić ognisko, a wspomagali się przy tym sproszkowanym tlenkiem manganu. « powrót do artykułu
-
Autonomiczny samochód Google'a zderzył się z autobusem. To pierwsza kolizja spowodowana przez pojazdy Google'a. Do zdarzenia doszło 14 lutego, a Google poinformował o nim kalifornijski Wydział Pojazdów Silnikowych. Ze złożonego tam raportu dowiadujemy się, w jaki sposób doszło do wypadku. W raporcie czytamy, że samochód Google'a jadąc w trybie autonomicznym zbliżył się do skrzyżowania z zamiarem skrętu w prawo. Zjechał na prawą stronę, by ominąć stojące samochody, które miały zamiar jechać prosto. Okazało się jednak, że dalszą drogę blokują worki z piaskiem ułożone wokół remontowanej studzienki kanalizacyjnej. Gdy zapaliło się zielone światło, stojące obok samochody ruszyły. Gdy kilka z nich przejechało, pojazd Google'a zaczął cofać, zjeżdżając na pas, którym chciał ominąć przeszkodę. W tym czasie z tyłu zbliżał się autobus. Kierowca samochodu Google'a widział go, ale sądził, że autobus zwolni lub zatrzyma się, by przepuścić pojazd Google'a, zatem nie interweniował. Około trzech sekund później autonomiczny pojazd uderzył w bok autobusu. W wypadku nikt nie ucierpiał. Gdy do niego doszło samochód Google'a poruszał się z prędkością około 3 km/h, a autobus - 25 km/h. Google wprowadził już poprawki do oprogramowania pojazdu, by poinformować go, że autobusy mają mniejszą manewrowość niż samochody osobowe. « powrót do artykułu
-
Pasożytnicze raflezje (Rafflesia) mają największe kwiaty ze wszystkich znanych roślin. Ich średnica sięga nawet 1,5 m. Ostatnio na Filipinach odkryto jednak "miniaturę" z tego rodzaju. Średni przekrój w pełni rozwiniętych Rafflesia consueloae to zaledwie 9,73 cm. Odkrycia dokonali naukowcy z University of the Philippines Diliman. Jeden z asystentów potknął się na wyspie Luzon na kupce opadłych liści i odsłonił gnijący kwiat. Szczegóły opisano w artykule opublikowanym na łamach PhytoKeys. Drugi człon łacińskiej nazwy to hołd złożony Consuelo 'Connie' Rufino Lopez, wieloletniej partnerce filipińskiego przemysłowca, emerytowanego dyrektora Lopez Group of Companies. Rekord wielkości kwiatów należy do rosnącej na Borneo i Sumatrze raflezji Arnolda (Rafflesia arnoldii). To ona ma wielkość nawet 1,5 m. Na drugim miejscu plasuje się Rafflesia schadenbergiana, endemit z Mindanao, z kwiatami o średnicy 0,8 m. Prof. Edwino S. Fernando wyjaśnia, że R. consueloae to 6. przedstawiciel rodzaju Rafflesia z Luzon i 13. z archipelagu Filipin. W oparciu o kryteria Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody - szacowany zasięg geograficzny występowania 2 małych populacji jest mniejszy niż 100 km² - R. consueloae uznano za gatunek krytycznie zagrożony. Przetrwaniu R. consueloae zagrażają m.in. pożary lasu w porze suchej. Gatunek występuje na 2 górskich stanowiskach z pozostałościami tropikalnego wiecznie zielonego lasu. Mt Balukbok i Mt Pantaburo znajdują się w odległości 2 km od siebie. Gatunek rośnie na wysokości 300-500 m, wyłącznie na korzeniach Tetrastigma sp., w zaroślach tworzonych przez pnące bambusy Dinochloa luconiae. Nie wiadomo, w jaki sposób raflezja zaraża nowe tetrastigmy. Dotąd sugerowano, że nasiona mogą roznosić gryzonie, np. wiewiórki, a nawet słonie. Zagrożone populacje znajdują się pod jurysdykcją Narodowej Administracji Irygacji i Rady Zarządzającej Obszaru Chronionego Zlewni Pantabangan-Carranglan. Przed odkryciem R. consueloae za najmniejszego przedstawiciela Rafflesia uznawano R. baletei; średnica w pełni rozwiniętych kwiatów sięga tu 15-16 cm. « powrót do artykułu
-
Siedzącemu w pokoju studentowi towarzyszy robot. Nagle rozlega się alarm pożarowy, a w pobliskim korytarzu pojawia się dym. Student musi wybrać, czy uda się do dobrze oznakowanego wyjścia ewakuacyjnego, czy też dostosuje do porad robota, który prowadzi go gdzie indziej. Tego typu eksperyment, z udziałem 30 osób, przeprowadzono na Georgia Institute of Technology. Jego autorzy byli zaszokowani wynikam - niemal wszyscy badani podążyli za robotem, nawet wtedy, gdy musieli oddalić się od wyjścia ewakuacyjnego. Nie sądziliśmy, że ludzie tak bardzo zaufają robotowi i że będziemy musieli zrobić coś, co go uwiarygodni - mówi prowadzący badania Paul Robinette. Wyniki eksperymentu stawiają przed specjalistami od robotyki kolejne wyzwanie. Z jednej bowiem strony interakcja ludzi z coraz bardziej inteligentnymi robotami będzie wymagała zaufania, z drugiej jednak strony nie chcemy, by ludzie słuchali porad źle działających maszyn. W ramach eksperymentu naukowcy zmodyfikowali niewielkiego robota Pioneer P3-AT. Urządzenie wygląda jak kubeł na śmieci, jest wyposażony w koła i skierowane do góry podświetlone ramiona. Każdy z uczestników szedł za robotem do pokoju, w którym miał wypełnić kwestionariusz dotyczący zdolności nawigacyjnych urządzenia. Ta część eksperymentu byla uczestnikom znana. Nie wiedzieli jednak, że w trakcie wypełniania kwestionariusza rozpocznie się prawdziwy eksperyment z symulowanym pożarem i reakcją na porady robota. Spośród 30 badanych w sytuacji pożaru aż 26 podążyło za robotem. Dwie kolejne osoby wyrzucono z eksperymentu za złamanie jego warunków, a dwie pozostałe w ogóle nie opuściły pokoju. Zachowaniem ludzi zaskoczona jest też Holly Yanco, która na University of Massachusetts Lowell bada interakcje pomiędzy maszynami a ludźmi. Być może ludzie sądzą, że robot posiada więcej infomacji niż oni i dlatego w ułamku sekundy decydują się mu zaufać wbrew wskazówkom, które widzą, zastanawia się uczona. Rabinette, chcąc zbadać, jak dalece ludzie ufają robotom, nieco zmodyfikował swój eksperyment. Podczas wstępnego spaceru z robotem, który miał zaprowadzić uczestnika eksperymentu do pokoju, robot zawieszał się lub mylił drogę. Wówczas zjawiał się jeden z naukowców i przepraszał uczestnika za źle funkcjonującego robota. Jednak gdy człowiek znalazł się już w pokoju z robotem i dochodziło do pożaru, niemal wszyscy ludzie - pomimo tego, że wcześniej byli świadkami awarii robota - podążali za maszyną. W jeszcze innym teście robot prowadził ludzi do zaciemnionego pokoju, z którego wyjście było częściowo zablokowane przez meble. Dwóch z sześciu uczestników próbowało odblokować przejśćie zamiast skorzystać z dostępnego wyjścia ewakuacyjnego. Zbyt duże zaufanie pokładane w roboty to poważny problem. Każde oprogramowanie zawiera błędy i mogą się one ujawnić w najbardziej nieoczekiwanych momentach. Być może twórcy robotów powinni projektować je tak, by ograniczenia maszyn byly od razu widoczne. Ludzie wiedzieliby wówczas, kiedy nie wolno im ufać. « powrót do artykułu
-
Domowi aukcyjnemu Nate'a D. Sandersa nie udało się sprzedać ważnego listu Karola Darwina do biologa George'a Charlesa Wallicha. Czterostronicowy dokument powstał 12 grudnia 1860 r. Aukcja odbyła się 25 lutego. Cenę minimalną ustalono na 69,5 tys. dol., niestety, nie złożono ani jednej oferty. Jest to o tyle zaskakujące, że we wrześniu ubiegłego roku padł rekord ceny za list Darwina, w którym deklarował on, że nie wierzy w Biblię jako księgę objawioną. List do Wallicha został napisany rok po pierwszym wydaniu "O powstawaniu gatunków" i ok. 3 tyg. przed premierą 2. wydania książki. Darwin dziękuje w nim biologowi za przysłanie publikacji pt. "Notes On The Presence Of Animal Life At Vast Depths In The Sea". Podkreśla, że badania Wallicha były bardzo interesujące i pyta o wyniki dotyczące bazaltowych otoczaków i otwornic (Foraminifera). « powrót do artykułu
-
NASA upamiętnia Eliota See i Charlesa Bassetta II, dwóch astronautów, którzy zginęli przed 50 laty. Jednak lista osób, które poniosły śmierć w czasie, gdy były członkami Korpusu Astronautów, jest znacznie dłuższa. Pierwszą grupę astronautów, nazwaną "The Mercury Seven" wybrano w 1959 roku. Od tamtej pory odbyło się 20 podobnych selekcji. Po raz ostatni NASA wybierała nowych astronautów w roku 2013, kiedy to w szeregi Korpusu Astronautów wstąpiło 8 nowych osób. Od początku istnienia korpusu było 339 osób. W całej swojej historii Korpus stracił 20 astronautów, którzy ponieśli śmierć oraz 2 zwolnionych dyscyplinarnie. Trzech członków Korpusu Astronautów spłonęło podczas naziemnych testów prowadzonych w ramach programu Apollo 1. Kolejnych czterech to ofiary wypadków samolotów T-38, używanych podczas treningów pilotów. Na pokładzie wahadłowców odbywających misje STS-51-L i STS-107 śmierć poniosło 11 astronautów NASA. Jeden z astronautów zginął w wypadku samochodowym, a jeden w wypadku lotniczym, gdy na pokładzie samolotu pasażerskiego odbywał podróż służbową zleconą przez NASA. Zwolnieni dyscyplinarnie astronauci to Lisa Nowak i William Oefelein. Pani Nowak została aresztowana za próbę porwania. Usiłowała porwać kapitan Coleen Shipman, która była w związku z Williamem Oefeleinem. Oefelein przyznał, że przez dwa lata miał romans z Nowak. Oboje zostali więc wyrzuceni z Korpusu Astronautów. W odpowiedzi na skandal NASA stworzyła swój pierwszy kodeks honorowy dla astronautów. « powrót do artykułu
-
T. rex był w Ameryce Północnej gatunkiem inwazyjnym?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Steve Brusatte z Uniwersytetu w Edynburgu i Thomas Carr z Carthage College podejrzewają, że Tyrannosaurus rex był na terenie dzisiejszej Ameryki Północnej gatunkiem inwazyjnym i przybył tam mostem lądowym z Azji. Podkreślają jednak, że by zyskać pewność, trzeba przeprowadzić kolejne badania. Bazując na analizie kladystycznej, autorzy artykułu z pisma Scientific Reports pokusili się o rozrysowanie drzewa filogenetycznego 28 taksonów nadrodziny tyranozauroidów (Tyrannosauroidea); każdorazowo odnotowali, gdzie i kiedy dany takson żył. Mimo niedoboru dowodów kopalnych Brytyjczyk i Amerykanin sądzą, że przodkowie tych zwierząt żyli na Pangei, która zaczęła się rozpadać ok. 200 mln lat temu w triasie. Wg Carra, to by wyjaśniało, czemu tyranozaury występowały na wszystkich kontynentach, w tym na Laramidii (dzisiejszym zachodzie Ameryki Północnej). Z biegiem czasu gady ewoluowały, stąd różnice w wyglądzie. Około 67 mln lat temu powstał most lądowy między Ameryką Północną i Eurazją i to prawdopodobnie tą drogą T. rex dotarł do Ameryki Północnej. Analizy cech szkieletów T. rex z zachodu Ameryki Północnej pokazały bowiem, że bliskimi krewnymi olbrzyma były 2 tyranozaury z Azji: tarbozaur (Tarbosaurus) i Zhuchengtyrannus. Tarbozaur to azjatycka wersja T. rex, choć właściwie lepiej byłoby powiedzieć, że T. rex to północnoamerykańska wersja tarbozaura. Są one bardzo podobne pod względem monstrualnych rozmiarów, proporcji, masywnych mięśni żuchwy, pokaźnych zębów, a nawet szczegółów budowy kości czaszki - zaznacza Brusatte. Zhuchengtyrannus także przypomina T. rex, ale w mniejszym stopniu (jest dalszym krewnym). T. rex rozprzestrzenił się po terenach od dzisiejszej Alberty po Teksas. W dotarciu na wschodnie wybrzeże przeszkodził mu korytarz morski. Przed inwazją T. rex na zachodzie Ameryki Północnej żyły inne tyranozaury, ale zniknęły one krótko po przybyciu olbrzyma. Bez względu na to, skąd T. rex przybył, kiedy tylko pojawił się w zapisie kopalnym, wszystko sobie zawłaszczył, całkiem jak gatunek inwazyjny. Wzniósł się na szczyt łańcucha pokarmowego i wyparł innych konkurentów. Brusatte podkreśla, że nowe odkrycia przeczą wynikom wcześniejszych badań, które sugerowały raczej, że T. rex to kulminacja milionów lat ewolucji dinozaurów w Ameryce Północnej. « powrót do artykułu -
Naukowcy pracujący przy eksperymencie DZero poinformowali o odkryciu nowej cząstki subatomowej. To nieznany dotychczas przedstawiciel rodziny tetrakwarków. Kwarki to cząstki elementarne, które zwykle występują w grupach po dwa lub trzy. Przykładami takich zgrupowań mogą być np. proton czy neutron, z których każdy składa się z trzech kwarków. Znamy też sześć rodzajów czyli zapachów kwarków: górny, dolny, dziwny, powabny, niski (piękny) i wysoki (prawdziwy). W ciągu ostatnich 60 lat odkryto setki kombinacji dwóch i trzech kwarków. Tymczasem w roku 2003 japońscy naukowcy jako pierwsi zaobserwowali zbitkę czterech kwarków. Od tamtej pory udało się odkryć kilka kolejnych kandydatów na tetrakwarki. Teraz naukowcy z DZero nie tylko znaleźli nieznany dotychczas tetrakwark, ale stwierdzili, że jest to pierwszy tetrakwark składający się z kwarków o czterech różnych zapachach (górny, dolny, dziwny, niski). Po raz pierwszy na trop odkrycia naukowcy wpadli w lipcu 2015 roku gdy zauważyli sygnał wskazujący na obecność nowej cząstki X(5568). Początkowo nie wierzyliśmy, że mamy nową cząstkę. Dopiero po licznych krzyżowych sprawdzeniach i upewnieniu się, że nie chodzi o szum tła czy jakiś znany proces stwierdziliśmy, że to dowód na istnienie nowej cząstki. Teraz musimy zrozumieć, w jaki sposób powstają tetrakwarki. Mogą być to bowiem albo cztery ściśle połączone ze sobą kwarki, albo też dwie pary krążących wokół siebie kwarków - mówi rzecznik prasowy DZero Paul Grannis. Naukowcy bardzo słabo rozumieją obecnie tetrakwarki. Badania cząstki X(5568) powinny pomóc w zrozumieniu tetrakwarków. "Odkrycie unikatowego członka rodziny tetrakwarków składającego się z czterech kwarków o różnych zapachach pozwoli teoretykom na opracowanie modeli, dzięki którym lepiej zrozumiemy te cząstki" - mówi dyrektor Fermilab Nigel Lockyer. W eksperymencie DZero prowadzonym właśnie w Fermilab bierze udział dziesiątki instytucji naukowych z wielu krajów. W ubiegłym roku w CERN-ie odkryto pierwsze pentakwarki. « powrót do artykułu
-
Robot z cukrzycą pomaga dzieciom żyć z chorobą
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Na Uniwersytecie w Hertfordshire trwają prace nad robotem Robinem (imię to skrót od Robot Infant), który ma naśladować objawy cukrzycy, by pomóc dzieciom w wieku 7-12 lat lepiej zarządzać chorobą. Maszyna umie się bawić i tańczyć, wypowiada też różne słowa i wyrażenia, np. głodny lub przytul mnie. Robina zaprojektowali doktorzy Lola Canamero i Matthew Lewis. Próbujemy dać dzieciom poczucie odpowiedzialności i pozwolić im nawiązać więź z robotem. [Wszystko po to], by mogły zrozumieć, że różne ich działania pomagają mu radzić sobie z cukrzycą. To powinno wzmocnić zachowania, które pragnęlibyśmy u nich wykształcić. Chcielibyśmy wypróbować terapię z wieloma spotkaniami, dotąd [bowiem] w ramach pojedynczej sesji dzieci spędzały z Robinem tylko pół godziny - opowiada dr Lewis. Do tego trzeba by jednak rozbudować dość wąski na razie repertuar zachowań Robina. Robin zachowuje się jak małe dziecko. Kręci się po pomieszczeniu, bawi, znudzony tańczy, robi się zmęczony i prosi, by go przytulić. Wszystkie te cechy pomagają w nawiązaniu z nim więzi, co jak uważają Canamero i Lewis, jest kluczowe dla zapamiętania, jak radzić sobie z cukrzycą. Prosimy dzieci, by dbały o Robina i bawiły się z nim. Gdy tak się dzieje, maszyna wykazuje objawy cukrzycy. Maluchy muszą się nauczyć je rozpoznawać i zastanawiać się, co z nimi zrobić - wyjaśnia Canamero. Brytyjczycy chcą zebrać więcej funduszy na rozwijanie swojego projektu. « powrót do artykułu -
W organizmie mężczyzny, który przed 20 laty przeżył zakażenie wirusem Ebola, znaleziono jedne z najpotężniejszych przeciwciał przeciwko Eboli. Jedne z tych przeciwciał, mAb114, ocaliły małpy zarażone Ebolą. To niesamowite, że pojedyncze przeciwciało może chronić przed Ebolą - mówi Nancy Sullivan, immunolog z US National Institute of Allergy and Infectious Diseases, która stała na czele grupy badawczej. Dawca przeciwciał, nazwany "Podmiotem 1", poważnie zachorował w 1995 roku podczas epidemii w Kikwicie, w DRK. Po kilku tygodniach wyzdrowiał i pomagał leczyć innych. W 2006 roku lekarze przebadali jego krew i wyizolowali z niego przeciwciało mAb114. Po oczyszczeniu przeprowadzili eksperymenty na małpach. Sześć zwierząt wyzdrowiało, pomimo że niektóre z nich nie były leczone aż przez pięć dni po zarażeniu. Sullivan i jej zespół przeanalizowali strukturę przeciwciała i stwierdzili, że działa ono dzięki uniemożliwieniu wirusowi zabijania komórek. Ebola przedostaje się do komórek dzięki temu, że ukrywa swoją proteinę służącą do przyczepiania się do receptora proteinowego. Dopiero gdy jest już w komórce proteina zostaje ujawniona, wirus zakotwicza się w komórce, namnaża się i zabija komórkę. Jak się okazało mAb114 przyczepia się do wirusa, wraz z nim przedostaje do komórki i uniemożliwia wirusowi poczynienie tam spustoszeń. Sullivan i jej zespół chcą przeprowadzić badania, które pokażą, czy mAb114 jest bezpieczne dla ludzi. Na razie nie jest znany żaden lek przeciwko Eboli. Spore nadzieje wiązano z ZMappem. Przed kilkoma dniami poinformowano o wynikach testów klinicznych ZMappa. Lek badano na grupie 71 pacjentów, z których 36 osób otrzymywało ZMapp. Z tej grupy przeżyło 78% osób, podczas gdy w grupie, która nie otrzymywała leku odsetek uratowanych wynosił 63%. Różnica nie jest statystycznie znacząca. Firma Mapp Biopharmaceutical miała nadzieję przeprowadzić testy na grupie 200 pacjentów, jednak w związku z wygaszeniem epidemii Eboli nie udało się znaleźć tylu chorych. Ze stosowaniem ZMapp wiążą się też liczne efekty uboczne. Chorym trzeba podawać wysokie dawki leków. U sporej części z nich pojawia się gorączka, wysypka, spada ciśnienie i dochodzi do przyspieszenia rytmu serca. Naukowcy wciąż zatem nie potrafią powiedzieć, czy są szanse na to, że przy kolejnej epidemii Eboli chorzy otrzymają działający lek. « powrót do artykułu
-
Znaleziono powiązania między bakterią jamy ustnej i rakiem przełyku
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Porphyromonas gingivalis, główny patogen przyzębia, występuje u 61% pacjentów z płaskonabłonkowym rakiem przełyku (ang. esophageal squamous cell carcinoma, ESCC). Poza tym naukowcy ze Szkoły Stomatologii Uniwersytetu w Louisville wykryli P. gingivalis w 12% tkanek przylegających do komórek rakowych. Organizmu nie stwierdzano w prawidłowej tkance przełyku. Wyniki stanowią pierwszy bezpośredni dowód, że zakażenie P. gingivalis może być nieznanym czynnikiem ryzyka dla ESCC i służyć jako biomarker prognostyczny dla tego typu nowotworu. Jeśli zaprezentowane dane się potwierdzą, oznacza to, że wyeliminowanie powszechnego patogenu jamy ustnej może się przyczynić do znaczącego zmniejszenia liczby chorych na ESCC - podkreśla dr Huizhi Wang. W ramach studium Wang współpracował z Richardem J. Lamontem, Janem Potempą i Davidem A. Scottem z Uniwersytetu w Louisville oraz kolegami z College'u Medycyny Klinicznej Uniwersytetu Nauki i Technologii w Luoyang. Naukowcy testowali próbki tkanek 100 pacjentów z płaskonabłonkowym rakiem przełyku i 30 zdrowych osób z grupy kontrolnej. Autorzy publikacji z pisma Infectious Agents and Cancer oceniali poziom ekspresji enzymu unikatowego dla P. gingivalis - gingipainy K, a także sprawdzali, czy w tkance przełyku występuje DNA bakterii (charakterystyczne dla nich 16S rDNA). Okazało się, że w tkance chorych z ESCC występowało o wiele więcej enzymu i bakteryjnego DNA niż w komórkach przyległych i tkance prawidłowej. Zespół zauważył także, że P. gingivalis koreluje z innymi czynnikami, w tym różnicowaniem komórek rakowych, przerzutowaniem (metastazją) i ogólnym wskaźnikiem przeżycia. Wang uważa, że zaobserwowane zjawiska da się wyjaśnić na 2 sposoby. Albo komórki przełyku stanowią preferowaną niszę P. gingivalis, albo zakażenie tymi bakteriami sprzyja rozwojowi ESCC. Jeśli okaże się, że prawdą jest to drugie, postępom ESCC można by zapobiegać np. za pomocą antybiotyków, a ryzyko choroby zmniejszać dzięki lepszej higienie jamy ustnej. Monitorując obecność P. gingivalis w płytce nazębnej, dałoby się zidentyfikować podatne jednostki [...]. « powrót do artykułu -
Administratorzy witryny MP3Skull mają zapłacić firmom nagraniowym 22,2 miliona dolarów odszkodowania. Ponadto sąd zgodził się, by koncerny przejęły domeny używane przez MP3Skull. Kwota odszkodowania wskazuje, że za każdy utwór, w przypadku którego udowodniono, iż MP3Skull dopuściło się świadomego piractwa, wymierzono maksymalną grzywnę 150 000 USD. Wyrok sądu nie oznacza jednak, że na konto poszkodowanych wpłyną jakiekolwiek pieniądze. Tożsamość właścicieli MP3Skull nie jest bowiem znana i nie odpowiedzieli oni na pozew sądowy. Nie udało się także zablokować serwisu. Po tym jak zablokowano adresy w domenach .com i to. witryna pojawiła się w domenach .yoga oraz .mn. « powrót do artykułu