Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37637
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Suszenie prania nie wydaje się niczym skomplikowanym. W końcu jest to czynność, jaką wykonujemy kilka razy w tygodniu, a czasami zdarza się, że nawet codziennie. Co więcej, jest to zajęcie doskonale znane naszym mamom i babciom. W rzeczywistości okazuje się jednak, że suszenie prania może stać się dość problematyczne, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę to, w jaki sposób powinno być ono przeprowadzane. Dla wielu osób, w szczególności tych, które mieszkają w domach lub posiadają odpowiednio duży balkon, oczywistym rozwiązaniem jest suszenie prania na zewnątrz. Czy taki sposób rzeczywiście jest odpowiedni dla kondycji i trwałości naszych tkanin? Poznaj wady i zalety suszenia prania na zewnątrz i dowiedz się o jego alternatywach. Suszenie prania na zewnątrz – zalety Pranie i suszenie ubrań są czynnościami, od których bardzo trudno uciec. Nawet jeśli będziemy odkładać je w nieskończoność, prędzej czy później będziemy musieli zmierzyć się ze stertą brudnych ubrań lub czystymi ubraniami, które należy wyprasować, a następnie poskładać. Dlatego też niezmiennie szukamy różnego rodzaju rozwiązań, jakie miałyby przyspieszyć cały proces. Jednym z nich i to bardzo popularnym jest suszenie ubrań na zewnątrz.  Suszenie ubrań na zewnątrz jest przede wszystkim praktykowane przez osoby, które dysponują ogrodem lub odpowiednio dużym balkonem. W ten sposób mogą swobodnie rozwiesić sporo prania, które, jak wiadomo, wyschnie znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce w domu. Taki sposób jest szczególnie praktykowany, kiedy na zewnątrz panuje słoneczna pogoda i delikatny wiatr – dzięki temu ubrania wyschną jeszcze szybciej.  Również osoby, które mieszkają w blokach, decydują się na rozwieszenie swojego prania na balkonie. Oczywiście w ich przypadku możliwości są dużo bardziej ograniczone, przede wszystkim przez znacznie mniejszą powierzchnię. Ci z mieszkańców bloków, którzy dysponują większym balkonem, mogą tam umiejscowić rozkładaną suszarkę na bieliznę, dzięki czemu nie zajmuje ona przestrzeni wewnątrz salonu czy sypialni. Dodatkowo niewątpliwą zaletą prania suszonego na zewnątrz jest fakt, że nie tylko schnie o wiele szybciej, ale zyskuje przyjemny, świeży zapach. Co ciekawe, niektórzy praktykują także suszenie prania na zewnątrz zimą. Choć może się to wydawać nieprawdopodobne, niskie, ujemne temperatury paradoksalnie są w stanie pomóc w tym, że pranie wyschnie znacznie szybciej. To zjawisko określa się mianem sublimacji. Na czym polega? Kiedy wywiesimy wilgotne pranie na zewnątrz, znajdująca się w tkaninie woda zamarza i przekształca się w lód. Ten następnie zamienia się w gaz i odparowuje, czego efektem jest suche ubranie.  Suszenie ubrań na zewnątrz zimą jest doskonale znane naszym babciom. Był to ich sposób na „odkażanie” pościeli i ubrań, gdyż, jak wiadomo, ujemne temperatury zabijają bakterie i wirusy. Suszenie prania na zewnątrz to bez wątpienia rozwiązanie dla tych osób, które nie lubią ciągle rozkładać swojej suszarki na pranie. Wady suszenia prania na zewnątrz Czy suszenie prania na zewnątrz posiada wady, które mogą sprawić, że lepszym wyborem okaże się elektryczna suszarka do prania? Odpowiedź na to pytanie brzmi: tak. Jak już wspomniano, suszymy ubrania na zewnątrz, ponieważ zależy nam na tym, by jak najszybciej wyschły. W słoneczny dzień jest to jak najbardziej możliwe. Nie możemy jednak zapominać, że promieniowanie słoneczne działa niekorzystnie także na tkaniny, szczególnie jeśli mamy do czynienia z bardzo delikatnymi materiałami, jak chociażby jedwab. Suszenie delikatnych tkanin na zewnątrz może doprowadzić do ich blaknięcia i bezpowrotnie je uszkodzić. Dodatkowo ubrania suszone na zewnątrz mogą w łatwy sposób ulec różnego rodzaju zabrudzeniom.  Kolejna wada suszenia ubrań na zewnątrz to zapach. Wcześniej zwrócono uwagę, że wiele osób z chęcią suszy ubrania na zewnątrz właśnie ze względu na zapach świeżości, jaki zyskują po kilku godzinach na dworze. Warto jednak zwrócić uwagę na to, że wilgotna odzież i pościel pochłaniają z zewnątrz wszystkie zapachy, nie tylko te przyjemne. Dlatego też jeżeli ktoś nagle rozpali ognisko, zapach dymu przesiąknie Twoje ubrania. Podobnie dzieje się z odzieżą, którą suszymy na zewnątrz zimą. Wtedy zwykle panuje dość spora wilgotność. Zima to jednocześnie czas, w którym zwiększa się ilość smogu i innych zanieczyszczeń w powietrzu. One również mogą przesiąknąć Twoje ubrania, przez co po wyschnięciu będą one pachnieć nieprzyjemnie i nieświeżo.  Suszarka do prania zamiast suszenia na zewnątrz Jak w takim razie suszyć pranie, jeśli rozwieszanie go na zewnątrz w rzeczywistości nie jest tak dobrym pomysłem, jak mogłoby się wcześniej wydawać? W tym miejscu szczególnie polecamy zainteresowanie się możliwościami i korzyściami, jakie daje nam posiadanie elektrycznej suszarki do prania marki Electrolux.  To rozwiązanie, które tak naprawdę posiada w sobie same plusy. Suszarka do prania to przede wszystkim oszczędność miejsca – nie musisz już ciągle rozkładać zwykłej suszarki, która zajmuje dużo przestrzeni i po prostu jest nieporęczna. Od tej pory Twoje urządzenie będzie znajdować się w jednym miejscu. Jeśli posiadasz małe mieszkanie, możesz wybrać zestaw pralka + suszarka, w którym w celu zaoszczędzenia miejsca możesz ustawić urządzenia jedno na drugim. W ofercie Electrolux znajdziesz także modele idealne do zabudowy. Dzięki temu, jeśli nie posiadasz odpowiedniej ilości miejsca w łazience, suszarkę do prania możesz umieścić w kuchni.  Kolejny plus posiadania bębnowej suszarki do prania to oszczędność Twojego czasu. Wybrane modele pralek Electrolux posiadają technologie, które zapobiegają powstawaniu zagnieceń, dzięki czemu nie musisz ciągle prasować swoich ubrań. Co więcej, posiadają także specjalne programy do suszenia bardzo delikatnych i wymagających tkanin. Dzięki temu swoich wełnianych swetrów i jedwabnych bluzek nie musisz już suszyć na płasko, co, jak wiemy, bywa bardzo czasochłonne. Wybierając bębnową suszarkę do prania Electrolux, możesz mieć pewność, że Twoje ubrania po wysuszeniu będą w idealnym stanie i zostaną z Tobą na dłużej. « powrót do artykułu
  2. Wstępne wyniki badań szczepionki przeciwko rakowi piersi wskazują, że wywołuje ona silną reakcję układu odpornościowego na kluczową proteinę guzów nowotworowych, donoszą na łamach JAMA Oncology naukowcy z University of Washington. Być może szczepionka będzie skuteczna przeciwko różnym rodzajom nowotworów piersi. Jako, że nie była to randomizowana próba kliniczna, uzyskane wyniki należy uznawać za wstępne, ale są one na tyle obiecujące, że stanowią podstawę do przeprowadzenia większych randomizowanych prób klinicznych, cieszy się główna autorka badań, doktor Mary L. Disis, dyrektor Cancer Vaccine Institute. Podczas zakończonego właśnie I etapu badań sprawdzano bezpieczeństwo szczepionki, która na cel bierze proteinę HER2 (receptor ludzkiego naskórkowego czynnika wzrostu 2), by wytworzyć reakcję układu odpornościowego przeciwko niej. HER2 znajduje się na powierzchni wielu komórek. W przypadku około 30% nowotworów piersi w komórkach nowotworowych poziom HER2 jest nawet sto razy wyższy niż w zdrowych komórkach. Te tak zwane nowotwory HER2 dodatnie są zwykle bardziej agresywne i z większym prawdopodobieństwem dają nawroty. Jednak nadmierna obecność HER2 wywołuje reakcję układu odpornościowego, co postanowili wykorzystać naukowcy. Tym bardziej, że u pacjentów z HER2, których układ odpornościowy reaguje silniej na obecność komórek nowotworowych, rzadziej dochodzi do nawrotów, więc średnia przeżywalność takich osób jest wyższa. Disis i jej zespół stworzyli szczepionkę DNA, zawierającą instrukcję produkcji fragmentu proteiny. Po wstrzyknięciu, DNA dostawało się do komórek, które wykonywały instrukcję, wytwarzały wspomniany fragment i prezentowały go układowi odpornościowemu. Ten ją rozpoznawał i atakował komórki. Instrukcja dotyczyła fragmentu HER2, o którym wiadomo, że wywołuje silną odpowiedź immunologiczną. Do badań zaangażowano 66 z nowotworami piersi, które dały przerzuty. Wszystkie zakończyły standardowe leczenia i albo uzyskano u nich całkowitą remisję, albo guzy pozostały jedynie w kościach, gdzie zwykle powoli rosną. Uczestniczki badań podzielono na trzy grupy, z których każda otrzymała trzy zastrzyki. Jedna z grup dostała trzykrotnie niską dawkę 10 mikrogramów szczepionki, drugiej wstrzyknięto po 100 mcg, trzecia zaś otrzymała trzy dawki po 500 mikrogramów preparatu. Kobietom zaordynowano też GM-CSF (czynnik stymulujący tworzenie kolonii granulocytów i makrofagów). Losy kobiet śledzono następnie przez od 3 do 13 lat (mediana wyniosła niemal 10 lat). Naukowcy chcieli upewnić się, czy szczepionka nie wywoła odpowiedzi immunologicznej przeciwko innym komórkom zawierającym HER2. Wyniki dowodzą, że szczepionka jest bardzo bezpieczna. Najpowszechniejsze skutki uboczne, jakie obserwowaliśmy, były podobne do tych, jakie wywołują szczepionki przeciwko COVID: zaczerwienienie i obrzęk w miejscu podania szczepionki, może lekka gorączka, dreszcze i objawy podobne do grypy, stwierdza uczona. Szczepionka wywołała też pożądaną reakcję układu odpornościowego, bez powodowania poważnych skutków ubocznych. Najlepszy wynik uzyskano u pacjentek, które otrzymały średnią dawkę. Chociaż celem tego etapu badań nie było sprawdzenie skuteczności szczepionek, naukowcy stwierdzili, że pacjentki radziły sobie znacznie lepiej niż kobiety na podobnym etapie rozwoju raka piersi. Przeciętnie bowiem w ciągu pięciu lat umiera około 50% takich kobiet. Śledzimy ich losy średnio przez 10 lat i 80% z nich wciąż żyje, mówi Disis. Jeśli II faza badań klinicznych wypadnie pomyślnie, będzie to silnym argumentem za przyspieszeniem rozpoczęcia fazy III. Mamy nadzieję, że jesteśmy blisko opracowania szczepionki, która efektywnie leczy pacjentów z rakiem piersi, dodaje uczona. « powrót do artykułu
  3. Podczas badań prowadzonych w ramach światowej akcji The Poison Book Project w Leeds Central Library odkryto toksyczną książkę. Okładka „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” zawdzięcza swą zieloną barwę związkowi arsenu - zieleni szmaragdowej (in. paryskiej czy szwajnfurckiej). „My Own Garden: The Young Gardener’s Yearbook” usunięto z bibliotecznej półki. Dedykacja wskazuje, że w 1855 r. w prezencie od ojca Williama dostała ją młoda Caroline Gott (Gottowie byli znaną rodziną przemysłowców z Leeds). Do odkrycia doszło, gdy starsza bibliotekarka Rhian Isaac zaczęła zestawiać zbiory Leeds Central Library z bazą danych The Poison Book Project. Isaac zauważyła, że wydanie książki z jej miejsca pracy znajduje się na liście książek o ustalonym wykorzystaniu arsenu. The Poison Book Project oraz Arsenical Books Database prowadzą dr Melissa Tedone i dr Rosie Grayburn z amerykańskiego Winterthur Museum, Garden and Library. Jako bibliotekarka jestem zawsze niesamowicie podekscytowana odkryciem w naszych zbiorach książki rzadkiej bądź niezwykłej jakiegokolwiek rodzaju. Opisywany projekt jest ważny również z innego powodu - pomaga bibliotekarzom z całego świata zrozumieć, jak i kiedy takie [toksyczne] książki powstawały, a także jakie kroki można podjąć, by je śledzić i upewnić się, że są bezpiecznie przechowywane i odpowiednio zadbane - podkreśla Isaac. Co zaskakujące, metale ciężkie były niegdyś dość powszechnie wykorzystywane przy produkcji książek - do uzyskiwania zachwycających odcieni zieleni. O ile ludzie zdawali sobie wtedy sprawę z ich szkodliwości, o tyle prawdopodobnie nie rozumieli, na ile różnych sposobów można je przypadkowo wprowadzić do organizmu - dodaje bibliotekarka. Caroline i William byli potomkami handlarza wełną Benjamina Gotta. Przez kilka pokoleń Gottowie pozostawali wpływowymi lokalnymi przemysłowcami. Książka trafiła do zbiorów bibliotecznych Leeds, gdy Beryl Gott przekazała dużą część swojego księgozbioru, głównie książki botaniczne, bibliotekom publicznym Leeds (Leeds Public Libraries). Zabezpieczona pozycja czeka na badania spektrografem.   « powrót do artykułu
  4. Profesor Nikolai Kuhnert i jego zespół z Jacobs University w Bremie wykazali, że jeden ze związków znajdujących się w kawie znacząco utrudnia interakcje pomiędzy białkiem kolca koronawirusa SARS-CoV-2 a receptorem ACE-2 w komórkach. Potencjalnie oznacza to, że picie kawy może chronić przed zakażaniem i zachorowaniem na Covid-19. Uczeni z Bremy wykazali podczas badań laboratoryjnych, że obecny w kawie kwas chlorogenowy aż 50-krotnie zmniejsza prawdopodobieństwo przyłączenia się białka S do receptora ACE-2 w ludzkich komórkach. W 200-mililitrowym kubku kawy znajduje się około 100 miligramów kwasu chlorogenowego. Dlatego też uczeni użyli dokładnie takie stężenia podczas swoich eksperymentów. I udowodnili, że jest ono wystarczające do zablokowania interakcji pomiędzy wirusem a komórką, do której próbuje on wniknąć. Jako chemicy nie jesteśmy w stanie odpowiedzieć na praktyczne pytanie, czy picie kawy rzeczywiście może chronić przed infekcją. Jednak z naszych badań wynika, że jest to prawdopodobne. Wiele osób pije kawę i wiemy, że napój ten niesie ze sobą liczne korzyści, mówi profesor Kuhnert. Odpowiedź na pytanie, czy picie kawy może nas chronić wymaga dalszych badań, ale te muszą być prowadzone przez specjalistów z innych dziedzin. Badania epidemiologiczne mogłyby wykazać, czy osoby regularnie pijące kawę rzadziej zarażały się SARS-CoV-2, dodaje uczony. « powrót do artykułu
  5. Dzięki przeprowadzonym w Krakowie badaniom akceleratorowym udało się poszerzyć wiedzę o lekkich jądrach atomowych. To o tyle istotne, że wszystkie pierwiastki powstały w toku ewolucji wszechświata, w którym dominowały lekkie jądra atomowe. Naukowcy z Polski, Włoch, Francji, Belgii, Niemiec, Rumunii i Holandii prowadzili swoje badania w Centrum Cyklotronowym Bronowice. Uczeni skupiali się na wzbudzeniach jąder atomowych węgla 13C zwanych rozciągniętymi stanami rezonansowymi. Stany te interesują przede wszystkim astrofizyków. Badania jąder atomowych wzbudzonych do wysokich energii są bardzo trudne, gdyż tworzące jądra cząstki wchodzą w interakcje angażujące aż trzy z czterech oddziaływań podstawowych: silne, słabe oraz elektromagnetyczne. Zaletą prac z rozciągniętymi stanami energetycznymi lekkich jąder jest prostota ich opisu, co pozwala na zbudowanie modeli wyników pomiarów. Jądro znajdujące się w stanie energetycznym nazywanym rozciągniętym można sobie wyobrażać jako układ, w którym pod wpływem zderzenia z protonem z zewnątrz tylko jeden proton lub jeden neutron jądra pokonuje szczelinę energetyczną i przenosi się do stanu energetycznego leżącego w tak zwanym kontinuum energetycznym. W kontinuum różne stany energetyczne jądra mogą na siebie nachodzić, co radykalnie utrudnia opis zachodzących zjawisk i ich zrozumienie, a w konsekwencji także interpretowanie danych z eksperymentów. Stany rozciągnięte są więc tak istotne, ponieważ na energetycznej drabince powłok energetycznych w jądrze atomowym to jedne z najwyższych miejsc, gdzie jeszcze można prowadzić względnie proste i jednocześnie precyzyjne obserwacje, wyjaśnia doktor Natalia Cieplicka-Oryńczak z Instytutu Fizyki Jądrowej PAN. Uczeni wykorzystali cyklotron Proteus C-235, którego wiązkę koncentrowano na tarczach węglowych. W wyniku zderzenia wiązki z tarczą powstawały protony. Koncentrycznie wokół osi wiązki umieszczono detektory rejestrujące przede wszystkim te protony, które były rozpraszane pod kątem 36 stopni od wiązki. Analizy teoretyczne wykazywały bowiem, że właśnie pod takim kątem powinno być widocznych jak najwięcej protonów związanych ze wzbudzeniem rozciągniętych stanów węgla 13C. Dodatkowe detektory rejestrowały kwanty gamma i lekkie cząstki. Dzięki badaniom udało się ustali, że jądro 13C stanu rozciągniętego rozpada się na dwa sposoby, tzw. kanały. Częściej występuje kanał, w czasie którego jądro emituje proton i przekształca się w bor 12B, który następnie emituje kwant gamma. W drugim kanale powstaje węgiel 12C z emisją neutronu i kwantu gamma. W następnym etapie badań Centrum Cyklotronowe Bronowice zostanie wykorzystane do badań jąder azotu 14N i węgla 12C, a później uczeni poszukają rozciągniętych stanów jądrowych w borze 11B. « powrót do artykułu
  6. Przed dwoma laty japońska sonda Hayabusa 2 przywiozła na Ziemię próbki asteroidy Ryugu. Międzynarodowy zespół naukowcy opisał właśnie szczegółowy skład asteroidy. Z ich badań wynika, że Ryugu nie powstała w miejscu, w którym sonda pobrała próbki. Jest przybyszem z daleka. Kapsuła, która wylądowała w grudniu 2020 roku na południu Australii zawierała jedynie 5 gramów materiału. Dwa lata po jej lądowaniu ukazały się pierwsze wyniki jej badań. Potwierdzają one m.in. że mamy do czynienia z ziarnistą luźną skałą, której minerały przez długi czas reagowały z wodą oraz że Ryugu zawiera aminokwasy i inne złożone molekuły organiczne. Jednak jednym z nierozstrzygniętych pytań było to o pochodzenie Ryugu. Badania przeprowadzone między innymi przez naukowców z Instytutu Badań Układu Słonecznego im. Maxa Plancka, przybliżają nas do odpowiedzi na to pytanie. Ryugu ma średnicę około kilometra, przypomina dwie sklejone piramidy i należy do tzw. NEO, obiektów bliskich Ziemi. To obiekty kosmiczne, które krążą wokół Słońca w podobnej odległości co Ziemia. Astronomowie przypuszczają, że podobne do Ryugu asteroidy bogate w węgiel przybyły do wewnętrznych obszarów Układu Słonecznego stosunkowo niedawno. Większą czasu spędziły w pasie asteroid pomiędzy Marsem a Jowiszem. Jednak prawdopodobnie większość asteroid z pasa powstała dawniej. Pomiary i symulacje dotyczące asteroid bogatych w węgiel sugerują, że większość z nich utworzyła się tam, gdzie powstały Jowisz i Saturn, a część jeszcze dalej, w pobliżu Urana i Neptuna. To narodziny wielkich planet wepchnęły asteroidy do pasa asteroid. Wszystko wskazuje na to, że Ryugu, podobnie jak chondryty węgliste, to dziecko Układu Słonecznego, mówi główny autor badań, Timo Hopp z University of Chicago. Jednak dotychczas nie było wiadomo, czy Ryugu powstał w pobliżu Jowisza i Saturna czy jeszcze dalej od Słońca. Naukowcy zbadali więc izotopy żelaza w próbce. Podczas narodzin Układu Słonecznego różne pierwiastki nie były równomiernie rozłożone. Dlatego też wzajemny stosunek izotopów do siebie wskazuje na miejsce powstanie danego obiektu. Eksperci porównali więc próbki z Ryugu z próbkami 13 meteorytów różnych rodzajów. Większość z nich, podobnie jak Ryugu, było bogatych w węgiel. Analizy wykazały, że Ryugu znacząco różni się od większości badanych meteorytów. Podobny jest do jednej grupy, chondrytów CI, zwanych chondrytami węglistymi typu Ivuna. Nazwa pochodzi od miejsca znalezienia tych meteorytów w Tanzanii. Istnieje uderzające podobieństwo pomiędzy Ryugu a chodrytami CI. Nasze badania pokazały, że powstały one w tym samym miejscu Układu Słonecznego, a region ten nie pokrywa się z miejscami powstania innych chondrytów węglistych, wyjaśnia Hopp. A profesor Andreas Pack z Uniwersytetu w Getyndze dodaje, że wiele wskazuje na to, iż Ryugu i CI to pozostałości wczesnych ciał protoplanetarnych, które powstały na samych krawędziach Układu Słonecznego. Tymczasem sonda Hayabusa 2 otrzymała nowe zadanie. W 2031 roku przeleci w pobliżu asteroidy 1998 KY26. « powrót do artykułu
  7. Wiele wskazuje na to, że obraz holenderskiego malarza Pieta Mondriana „New York City I” był od 1945 r. wystawiany do góry nogami, ale ze względu na delikatną naturę dzieła, które mogłoby nie wytrzymać obrócenia, w najbliższej przyszłości nic się w tej kwestii raczej nie zmieni. Mondrian stworzył „New York City I” w 1941 r. Artysta wykorzystał przeplatające się paski z taśmy klejącej w 3 kolorach. Po raz pierwszy dzieło było wystawiane w 1945 r. w Museum of Modern Art (MoMA) w Nowym Jorku. Od 1980 r. znajduje się ono w Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen w Düsseldorfie. W zeszłym roku włoski artysta Francesco Visalli wysłał do Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen e-mail, w którym podkreślał: Kiedy tylko patrzę na tę pracę, zawsze mam przemożne uczucie, że trzeba by ją obrócić o 180 stopni. Zdaję sobie sprawę, że przez dekady dzieło oglądano i publikowano w tym samym ustawieniu, a mimo to nadal mam obiekcje. Obecnie dzieło jest wystawiane w taki sposób, że paski zagęszczają się na dole, przez co linia horyzontu jest bardzo uproszczona. Gdy jednak kuratorka Susanne Meyer-Büser prowadziła badania w ramach przygotowań do wystawy „Mondrian. Evolution” organizowanej z okazji 150-lecia urodzin artysty, doszła do podobnych wniosków, co Visalli. Zagęszczenie siatki powinno znajdować się na górze, jak ciemne niebo. Kiedy pokazałam to innym kuratorom, stwierdziliśmy, że to oczywiste. Jestem całkowicie pewna, że praca jest źle powieszona. Choć pozostaje wiele pytań bez odpowiedzi, dysponujemy też paroma wskazówkami. Jedną z nich jest zdjęcie wykonane w pracowni Mondriana parę dni po jego śmierci. Opublikowano je w 1944 r. w czerwcowym numerze amerykańskiego pisma „Town & Country”. Ubrana w czarną suknię modelka pozuje na tle ustawionego na sztalugach obrazu. Zagęszczenie linii znajduje się na górze. Meyer-Büser uważa, że prawdopodobnie Mondrian zaczynał pracę od linii na samej górze, a później przesuwał się w dół, co może wyjaśniać, czemu niektóre żółte paski są o parę milimetrów za krótkie i nie sięgają do krawędzi. Czy [lata temu] ktoś popełnił błąd, wyciągając pracę z opakowania? A może ktoś był niedbały w czasie przenoszenia obrazu? Nie da się tego stwierdzić - powiedziała kuratorka Guardianowi. Warto zauważyć, że na innym podobnym obrazie Mondriana „New York City” linie wydają się zagęszczać raczej na górze. Problemów z ustaleniem właściwego ustawienia „New York City I” przysparza dodatkowo fakt, że na obrazie brakuje sygnatury malarza (Mondrian nie uznawał go za skończone dzieło). Mimo wyników kuratorskiego „śledztwa” dzieło nie zostanie obrócone. Taśma klejąca jest już [bowiem] bardzo luźna i trzyma się na słowo honoru. Gdyby obraz został odwrócony, grawitacja zrobiłaby swoje. Poza tym ten sposób prezentowania stał się już częścią jego historii - podsumowuje Meyer-Büser. Wystawę „Mondrian. Evolution” można oglądać od 29 października br. do 12 lutego 2023 r. w Kunstsammlung Nordrhein-Westfalen. « powrót do artykułu
  8. Mówienie, żebyś przestał być niespokojny, gdy właśnie tak się czujesz, jest trochę jak mówienie, by zasnąć, gdy masz bezsenność – to nie działa. Więc co powinniśmy, w tej sytuacji zrobić? Jeśli miewasz zaburzenia lękowe, poniżej przedstawimy kilka pomysłów, jak sobie z nimi radzić. Jeśli utrudniają Ci one funkcjonowanie na tyle, że nie jesteś w stanie pracować, warto zastanowić się nad przejściem na zwolnienie lekarskie. Dzięki rozwojowi telemedycyny L4 online, jest możliwe do uzyskania bez wychodzenia z domu. Jak mogą się objawiać zaburzenia lękowe? Niezależnie od tego, czy martwisz się o coś konkretnego, np. o zbliżający się termin oddania projektu, czy po prostu masz bezkształtne uczucie strachu, możesz mówić sobie coś w tym stylu: „Musisz wrócić do pracy, przestań się martwić, przestań mieć obsesję, po prostu skup się!”. Widząc, że zaczynasz nie radzić sobie z pracą zawodową, a życie prywatne „przecieka Ci przez palce”, to następną rzeczą, o którą będziesz się martwić, jest to, że zostaniesz zwolniony. Przez to Twoje zaburzenia lękowe staną się jeszcze większe. Wkrótce będziesz miał wrażenie, że Twój stan wymknął Ci się spod kontroli. Jest to błędne koło, z którego niełatwo wyjść, ale jak znaleźć na to rozwiązanie? Co robić w przypadku podejrzenia występowania zaburzeń lękowych? Poszukaj pomocy. Jest to najlepsze, co możesz dla siebie zrobić. Spróbuj znaleźć nowe hobby, poszukaj wsparcia w rodzinie, czy zmień priorytety w swoim życiu. Jeśli jednak, to nic nie daje, a Twój stan, zamiast się poprawiać, jeszcze bardziej się pogarsza – zgłoś się do specjalisty. Terapia przy zaburzeniach lękowych może zdziałać cuda. Jednak nie zawsze jest ona wystarczająca. W pewnych przypadkach połączenie leczenia farmakologicznego wraz z terapią może okazać się najlepszym rozwiązaniem, a bez zwolnienia lekarskiego z pracy się nie obędzie. Wizyty w gabinecie lekarskim twarzą w twarz, czy zbyt duża liczba osób w poczekalni, może jeszcze bardziej potęgować nasze zaburzenia. Idealnym rozwiązaniem w dzisiejszych czasach jest medycyna online, która umożliwia pacjentom uzyskanie kompleksowych usług z każdego miejsca na świecie z dostępem do Internetu. Podczas e-wizyty ze specjalistą możesz przeprowadzić terapię, uzyskać e-receptę na leki lub L4 online, dzięki któremu na czas leczenia będziemy mogli się skupić w 100% na dojściu do siebie. Uzyskanie L4 online za pomocą Internetu, jest idealnym rozwiązaniem przy zaburzeniach lękowych. Co warto mieć na uwadze, kiedy zostaną zdiagnozowane u Ciebie zaburzenia lękowe? 1. To, co czujesz, jest prawdziwe Myślenie, że tylko fizyczne objawy choroby mogą potwierdzić kłopoty zdrowotne i tylko w takich przypadkach lekarz wypisuje L4 online, jest błędne. Problemy ze zdrowiem psychicznym, są tak realne, jak te fizyczne. Kiedy jesteś w pracy, w miejscu, w którym oczekuje się od Ciebie działania i bycia najlepszym, obcowanie z nieleczonymi zaburzeniami lękowymi, może być bardzo trudne. Staraj się jednak pamiętać, że Twój lęk jest tak samo prawdziwy jak najbardziej bolesna migrena lub nieprzyjemny ból brzucha – i zasługujesz, aby zadbać o siebie. 2. Twój pracodawca Cię nie zwolni Główną częścią ataku lękowego w miejscu pracy może być strach, że zostaniesz zwolniony. Dobra wiadomość jest taka, że przechodząc na zwolnienie lekarskie, taka sytuacja nie będzie miała miejsca. Strach przed zwolnieniem jest częścią katastrofalnego mechanizmu, który jest charakterystyczny dla niepokoju w miejscu pracy. 3. Zrób stres swoim przyjacielem Stres jest szkodliwy, w taki sposób, w jaki o nim myślimy. Zamiast postrzegać stres jako wroga, możesz sprawić, by był Twoim sprzymierzeńcem. Stres i niepokój to nic innego jak znak, że na czymś Ci zależy, a ta troska może być ukształtowana w coś, co znacznie poprawia Twoją wydajność, zamiast ją hamować. Praca w dynamicznym środowisku jako część zespołu, pozwala przekierować niepokój i skierować go na bycie produktywnym w pracy. 4. Znajdź to, co jest dla ciebie dobre Często ci z nas, którzy żyją z lękiem, są również perfekcjonistami i osiągającymi wysokie wyniki w pracy. W momencie napadu lękowego odczuwasz niepokój, ponieważ niebycie w najlepszej formie sprawia, że jesteś na siebie zły, a surowe traktowanie siebie jest ostatnią rzeczą, której potrzebujesz. Warto w obliczu zaburzeń lękowych znaleźć coś, co pozwoli nam, chociaż na moment w ciągu dnia odwrócić uwagę od stresorów. Może być to rozmowa z przyjaciółką, czy odcinek ulubionego serialu. Nie zamykaj się w sobie, a kiedy potrzebujesz odpoczynku, umów się na wizytę lekarską i otrzymaj L4 online, dzięki któremu będziesz mógł powrócić do pracy silniejszy. Usługi medyczne świadczone za pośrednictwem internetu, są tak samo skuteczne, jak te w gabinecie stacjonarnym lekarza. Są one idealnym rozwiązaniem podczas prowadzenia terapii, ponieważ pacjent może pozostawać przez cały okres leczenia w swoim komfortowym otoczeniu. E-recepta, czy L4 online wystawione za pośrednictwem internetu, jest tak samo respektowane, jak te otrzymane „na miejscu”. « powrót do artykułu
  9. W średniowieczu na Ostrowie Lednickim, jednym z najważniejszych ośrodków administracyjnych Polski w czasach Mieszka I i Bolesława Chrobrego, mieszkała prawdziwa olbrzymka. Kobieta zdecydowanie wyróżniała się z otoczenia, była aż o pół metra wyższa niż jej przeciętny pobratymiec. Anna Maria Kubicka z Wydziału Zoologii Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu we współpracy z Philippe Charlierem z Université Paris-Saclay i Antoine Balzeau z Królewskiego Muzeum Afryki Centralnej w Belgii przeprowadzili badania szkieletu OL-23/77 z Ostrowa Lednickiego. Szkielet należał do wyjątkowo wysokiej kobiety, a naukowców interesowała przede wszystkim budowa jej czaszki. Porównano ją z 32 innymi szkieletami z tego samego miejsca pochodzącymi z XI–XIV wieku. Szkielet OL-23/77 miał długość 208 centymetrów i nosił ślady zaburzeń hormonalnych. bliższe badania wykazały, że mamy do czynienia z kobietą, która zmarła w wieku 25–30 lat i miała szacunkowo 215,5 cm wzrostu. Tymczasem inne pochowane w tym samym miejscu osoby, których szkielety nie nosiły śladów zmian patologicznych, miały średnio 162,1 cm wzrostu. Badania sugerują, że wspomniana kobieta cierpiała na gigantyzm i/lub akromegalię. To bardzo podobne choroby. Gigantyzm rozwija się u dzieci i prowadzi do nadmiernego patologicznego wzrostu. Akromegalia zaś rozwija się u osób, które już przestały rosnąć i dochodzi np. do zwiększenia wymiarów rąk, stóp. języka, nosa czy żuchwy. Szkielet olbrzymki spod Poznania był wydłużony i masywny, ale z normalnymi proporcjami kości, co wskazuje na gigantyzm. Z kolei na akromegalię wskazują wydłużona i wysunięta żuchwa, powiększone kręgi oraz grube kości. Autorzy zastrzegają jednak, że – jako ich cechy szkieletu w obu chorobach są podobne – bez badań genetycznych nie można jednoznaczne stwierdzić, czy kobieta cierpiała na jedną z nich czy na obie. Tomografia komputerowa i modelowanie trójwymiarowe czaszki kobiety wykazały na występowanie u niej wybrzuszeń z lewej strony kości czołowej i lewej strony kości potylicznej. To rzadko spotykana asymetria. Znacznie częściej spotykaną asymetrią są wybrzuszenia z prawej strony kości czołowej i lewej kości potylicznej. Tak też było u 27 z 32 pozostałych czaszek z Ostrowa Lednickiego. Jednak asymetria u olbrzymki nie odbiegała od normy. Kobieta miała grubsze kości czaszki, co jest zgodne z tym, co wiemy o akromegalii. Jednak  jej kość czołowa jest znacznie grubsza od potylicznej, co może mieć związek z czasem wystąpienia okresu nieprawidłowego wzrostu. Co interesujące, ogólna anatomia czaszki OL-23/77 była podobna do pozostałych badanych czaszek. Nie zaobserwowaliśmy żadnych oznak patologii czy nieprawidłowości mogących wpływać na mózg, gdyż wszystkie anatomiczne i funkcjonalne obszary widoczne na odlewie wnętrza czaszki wykazują prawidłowy rozmiar i kształt, stwierdzają autorzy badań. Ze szczegółami ich pracy można zapoznać się na łamach Frontiers in Endocrinology. « powrót do artykułu
  10. Planety mogą wymuszać na swoich gwiazdach macierzystych, by zachowywały się tak, jakby były młodsze niż są w rzeczywistości. Badania licznych układów przeprowadzone przy użyciu Chandra X-ray Observatory dostarczyły najsilniejszych jak dotąd dowodów, na to, że niektóre planety spowalniają proces starzenia się gwiazd. Już wcześniej zauważono pierwsze oznaki „odmładzania” gwiazd przez gorące jowisze, czyli gazowe olbrzymy, które znajdują się na orbitach podobnych do orbity Merkurego lub nawet bliżej. Jednak dopiero teraz udało się zjawisko to dobrze i systematycznie udokumentować. W medycynie, żeby stwierdzić, czy obserwowane zjawisko jest prawdziwe, czy też jest to odchylenie od normy, trzeba zaangażować do badań wielu pacjentów. Podobnie jest w astronomii, a te badania dają nam pewność, że gorące jowisze naprawdę powodują, że ich gwiazdy zachowują się tak, jakby były młodsze, mówi kierująca badaniami Nikoleta Ilic z Instytutu Astrofizyki im. Leibniza w Poczdamie. Gorące jowisze wpływają na swoje gwiazdy prawdopodobnie za pomocą sił pływowych, powodując, że gwiazdy szybciej obracają się wokół własnej osi niż gdyby nie posiadały tego typu plany. Szybciej obracająca się gwiazda jest bardziej aktywna i wytwarza więcej promieniowania rentgenowskiego, co jest cechą młodszych gwiazd. Z upływem czasu wszystkie gwiazdy spowalniają swój obrót i dochodzi na nich do mniejszej liczby rozbłysków. Jednak określenie wieku gwiazd nie jest łatwe, więc trudno jest stwierdzić, czy gwiazda, wokół której krąży gorący jowisz zachowuje się jakby była młodsza, czy rzeczywiście jest młodsza. Uczeni rozwiązali ten problem przyglądając się układom podwójnym, gdzie dwie odległe gwiazdy krążą wokół siebie, ale tylko jedna z nich posiada na orbicie gorącego jowisza. Astronomowie wiedzą, że gwiazdy w układach podwójnych są w tym samym wieku. Odległość pomiędzy takimi gwiazdami jest zbyt duża, by wpływały na swoje tempo obrotu lub by gorący jowisz wpływał na gwiazdę, wokół której nie krąży. Zatem gwiazda nie posiadająca gorącego jowisza może posłużyć do kontrolowania rzeczywistego wieku obu gwiazd układu. Naukowcy wykorzystali ilość promieniowania rentgenowskiego jako wskaźnik wieku gwiazd. Znaleźli około 30 układów podwójnych, w których jednej z gwiazd towarzyszył gorący jowisz. Okazało się, że gwiazdy z krążącym gorącym jowiszem zwykle emitowały więcej promieni X, zatem były bardziej aktywne, niż gwiazdy bez gazowego olbrzyma. Wcześniejsze badania pozwoliły na zdobycie pewnych wskazówek, ale teraz mamy w końcu statystycznie istotne dowody, że niektóre planety wpływają na swoje gwiazdy powodując, że zachowują się one tak, jakby były młodsze, stwierdza współautorka badań Marzieh Hosseini. « powrót do artykułu
  11. Powstał przewodnik turystyczny po Podlasiu dla osób niewidomych i słabowidzących. Jego autorem jest dr inż. arch. Maciej Kłopotowski z Politechniki Białostockiej (PB). Książkę pt. „Podlasie na wyciągnięcie ręki – przewodnik turystyczny dla osób niewidomych i słabowidzących” wydano we współpracy z białostockim oddziałem Fundacji Szansa dla Niewidomych. Przewodnik jest efektem projektu współfinansowanego ze środków województwa podlaskiego. Wyjątkowe wydawnictwo w ograniczonym nakładzie W publikacji wykorzystano technikę druku transparentnego, który łączy powiększony czarnodruk i zapis brajlowski. Czytelnik znajdzie tu również tyflografiki. Opisałem w tym przewodniku najważniejsze zabytki Podlasia oraz omówiłem ich dostępność dla osób niewidomych i niedowidzących. W przypadku Białegostoku to, oczywiście, Pałac Branickich, Archikatedra Białostocka, Bazylika pw. św. Rocha, Ratusz, największe cerkwie... Jest też Szlak Tatarski, Kraina Otwartych Okiennic oraz te obiekty w podlaskich parkach narodowych, do których mogą dotrzeć osoby niewidome - wyjaśnił wykładowca Politechniki Białostockiej. Wydano tylko 25 egzemplarzy dwutomowego przewodnika. Mają one zostać bezpłatnie przekazane osobom z niepełnosprawnością wzrokową oraz instytucjom publicznym znajdującym się na terenie województwa podlaskiego. Krok w kierunku aktywizacji w zakresie turystyki Choć branża turystyczna w coraz większym stopniu zwraca uwagę na kwestie dot. niepełnosprawności, na razie skupia się głównie na osobach z niepełnosprawnością ruchową. Jak podkreślono w komunikacie prasowym PB, powodem jest niedostateczna wiedza na temat tego, w jaki sposób dostosować ofertę turystyczną do potrzeb ludzi z dysfunkcją wzroku. Wydanie przewodnika to dobry krok, choć pewnie wciąż niewystarczający, w kierunku aktywizacji osób z niepełnosprawnością wzroku w zakresie turystyki. Wciąż mało wiemy, gdzie znajdują się obiekty, które mogą zwiedzić i poznać osoby niewidome i słabowidzące. Barierą jest także to, że nawet do tych modeli oraz eksponatów, które są dostępne haptycznie, osoby te nie mogą dotrzeć samodzielnie, na ogół potrzebują wsparcia przewodnika - podsumowuje dr inż. arch. Kłopotowski. Na stronie Fundacji Szansa dla Niewidomych znajdują się linki [PDF1] [PDF2] do pobrania obu tomów publikacji. « powrót do artykułu
  12. Siedem wieków po pogrzebie z grobu króla Dionizego I portugalscy archeolodzy wydobyli miecz władcy. Legendarny zabytek był poszukiwany przez niemal 70 lat. Przeleżał w jego grobie od 1325 roku i, jak mówią specjaliści, zachował się w bardzo dobrym stanie. To niezwykle ważne odkrycie, mówi archeolog Maria Antónia Amaral, kierująca projektem studiów nad Dom Dinisem. Miecze królewskie to rzadkość. Niewiele ich mamy w kontekście europejskim i portugalskim, a szczególnie takich, w jednoznacznym kontekście, dodaje uczona. Dionizy I (Dinis) urodził się w 1261 roku. Był najstarszym synem Alfonsa III Portugalskiego i jego drugiej żony, Beatrycze Kastylijskiej. Od strony matki był spokrewniony z wielkimi władcami swoich czasów. Król Kastylii Alfons X Mądry był jego dziadkiem, mógł pochwalić się więzami krwi z pierwszym władcą z dynastii Plantagenetów Henrykiem II i królem Filipem Szwabskim. Od strony ojca zaś spokrewniony był z królem Francji Ludwikiem IX Świętym. Dionizy był niezwykłym człowiekiem i władcą. Tron objął w wieku roku 1279 zanim ukończył 18 lat i rządził do śmierci w roku 1325. Rozmiłowany w poezji i nauce sam był słynnym trubadurem i przyczynił się do rozwoju poezji trubadurskiej na Półwyspie Iberyjskim. Uważany jest za pierwszego władcę Portugalii, który naprawdę umiał czytać i pisać, o czym świadczy fakt, że zawsze podpisywał się pełnym imieniem. Przeprowadził reformy prawne, ukonstytuował język portugalski jako oficjalny język dworski, założył pierwszy portugalski uniwersytet (Universidade de Coimbra), uwolnił zakony rycerskie od wpływów zagranicznych, scentralizował władzę i ostatecznie określił granice Portugalii. W 1308 roku podpisał pierwszy traktat handlowy z Wielką Brytanią, a w 1312 roku założył flotę portugalską, która z czasem uczyniła z tego kraju światową potęgę. Dionizy I budował zamki i kopalnie metali, zakładał miasta, utworzył instytucję wspierającą handel zagraniczny. Obok przydomka Trubadur znany też jest jako Rolnik i Król Chłopów, gdyż bardzo troszczył się o klasy najniższe. Nakazał sadzenie lasów na wybrzeżu Atlantyku, by chronić ziemię przed erozją. Niektóre z tych lasów istnieją do dzisiaj. Zakazał karczowania winnic, upowszechniał organizowanie targów, ułatwiał obejmowanie nieużytków przez rodzaj spółdzielni rolniczych. Dionizy I zmarł w 1325 roku po 46 latach rządów. Został pochowany w założonym przez siebie cysterskim żeńskim Klasztorze Św. Dionizego w Odivelas w pobliżu Lizbony. Jego grobowiec to ważny zabytek średniowiecznej sztuki funeralnej. Został jednak poważnie uszkodzony podczas trzęsienia ziemi w 1755 roku. W pierwszej połowie XX wieku podjęto prace konserwacyjne – niezbyt zresztą udane – i w ich trakcie, w 1938 roku otwarto królewski grobowiec. Badacze nie zauważyli miecza i od tamtej pory trwało poszukiwanie legendarnej broni. W 2017 roku zainicjowany został projekt odnowienia i konserwacji królewskiego grobowca. W 2020 roku przeprowadzono obrazowanie zabytku i okazało się, że miecz jest wewnątrz. Przez ostatnie dwa lata opracowywano plan otwarcia grobowca tak, by go nie uszkodzić. Ta sztuka właśnie się udała. Naukowcy pobrali też próbki, na podstawie których przeprowadzą dokładniejsze datowanie, badania genetyczne, spróbują zrekonstruować wygląd władcy i jego dietę. Odnalezienie miecza to ważna wydarzenie, nie tylko dlatego, że uważany był za zaginiony. Mamy kilka mieczy, które są wiązane z królami, na przykład miecz Jana I Dobrego. Jednak nie mamy całkowitej pewności, czy ta broń na pewno do króla należała. Tutaj taką pewność mamy – wyjaśnia Amaral. « powrót do artykułu
  13. Szlamnik zwyczajny to zagrożony wyginięciem ptak średniej wielkości, który znany jest z niezwykle długich lotów migracyjnych. Jednak to, czego dokonał ostatnio 5-miesięczny przedstawiciel tego gatunku przejdzie do historii ornitologii. Osobnik znany z numeru swojego nadajnika – 234684 – wystartował 13 października z Alaski i po 11 dobach, nie lądując w międzyczasie, doleciał do Ansons Bay na Tasmanii. Zwierzę przeleciało 13 560 kilometrów, bijąc przy tym ubiegłoroczny rekord dorosłego samca 4BBRW o ponad 500 kilometrów. Samiec ten znany jest zresztą z długich lotów. W 2020 roku przeleciał on 12 200 km z Alaski na Nową Zelandię. Z danych zebranych w czasie lotu tegorocznego rekordzisty dowiadujemy się, że minął on Hawaje od zachodu i po 6 dniach od startu przeleciał nad Kiribati. Dwa dni później minął Vanuatu, leciał dalej na południe omijając Sydney w odległości 620 kilometrów, przeleciał między wschodnim wybrzeżem Australii a Nową Zelandią, w końcu 23 października skręcił ostro w prawo i 24 października wylądował na Tasmanii. Łatwo policzyć, że zwierzę, nie jedząc i nie pijąc, poruszało się przez 11 dób z prędkością ponad 50 km/h. Niezwykłą cechą szlamników jest fakt, że młode migrują osobno od dorosłych. Dorosłe osobniki startują z Arktyki około 6 tygodni wcześniej, mówi Sean Dooley z BirdLife Australia. Młode w tym czasie gromadzą zapasy tłuszczu. Ten ptak prawdopodobnie leciał w stadzie. To niewiarygodny rekord lotu ciągłego, dodaje Dooley. Szlamniki przed lotem gromadzą w organizmie olbrzymie zapasy tłuszczu. Są w stanie zmniejszyć swoje organy wewnętrzne, by pomieścić więcej tłuszczu. Szlamniki podlegają w Polsce ścisłej ochronie. Ich światowa populacja zmniejsza się w wyniku eksploatacji mórz i rzek przez człowieka. « powrót do artykułu
  14. Bez nietoperzy owady żerujące na młodych drzewka drzew uszkadzałyby je 3 do 9 razy bardziej niż robią to w obecności tych latających ssaków, przekonują naukowcy z University of Illinois. Takie wnioski płyną z badań opublikowanych na łamach Ecology. Ludzie kojarzą nietoperze głównie z jaskiniami. Jednak jeśli przyjrzymy się nietoperzom Ameryki Północnej, przekonamy się, że siedliskiem niemal każdego gatunku jest las. I jest to prawdziwe dla całego świata. Lasy są bardzo ważne dla nietoperzy. Zadaliśmy więc sobie pytanie, czy nietoperze są ważne dla lasów. I udowodniliśmy, że są, mówi profesor Joy O'Keefe. Prowadzono już badania pokazujące, jak wielkie znaczenie mają nietoperze w kontroli szkodników upraw oraz w lasach tropikalnych. Dotychczas nie prowadzono jednak analogicznych badań w odniesieniu do lasów strefy umiarkowanej. Biorąc pod uwagę fakt, że populacja nietoperzy spada za powodu chorób czy zderzeń z turbinami wiatrowymi, jest szczególnie ważne, by sprawdzić, jak nietoperze wpływają na lasy i jakie mogą być konsekwencje spadku ich liczebności, dodaje Elizabeth Beilke. Prowadzący badania wybudowali w jednym z lasów stanu Indiana duże zamknięte struktury, posiadające oczka na tyle duże, że mogły przedostać się przez nie owady, ale nie nietoperze. Każdego ranka struktury była otwierane, a każdego wieczora zamykane, by umożliwić ptakom dostęp do nich. Nietoperze tam nie wlatywały. Struktury działały przez trzy lata w okresach letnich. Naukowcy liczyli liczbę insektów na drzewkach i liczbę niszczonych przez nich liści. Takie same pomiary i analizy były prowadzone na identycznych obszarach, do których nietoperze miały dostęp. W badanym lesie występowały dęby i orzeszniki. Okazało się, że na obszarach, do których nietoperze nie miały dostępu, liczba insektów była średnio trzykrotnie większa, a liczba liści średnio pięciokrotnie większa, niż na obszarach, gdzie nietoperze wlatywały. Gdy osobno uwzględniono badane gatunki okazało się, że dęby, do których nietoperze nie miały dostępu, doświadczyły 9-krotnie większego niszczenia liści, niż dęby chronione przez nietoperze. W przypadku orzeszników różnica była zaś trzykrotna. Z innych badań wiemy, że dęby i orzeszniki są ważne z ekologicznego punktu widzenia. Zapewniają pożywienie wielu gatunkom zwierząt, są schronieniem dla wielu owadów. Nietoperze wykorzystują je jako schronienie. Teraz widzimy, że są też dla nich źródłem pożywienia. Drzewa i nietoperze odnoszą z tego wzajemne korzyści, mówi Beilke. Co prawda tam, gdzie nietoperze nie miały dostępu i drzewka traciły z tego powodu więcej liści, nie doszło do usychania, ale skądinąd wiadomo, że zwiększona utrata liści oznacza zwiększone ryzyko uschnięcia z powodu suszy czy chorób. Trudno będzie śledzić losy badanych drzew przez kolejnych 90 lat, ale naukowcy spróbują się o nich jak najwięcej dowiedzieć i sprawdzić, czy większa utrata liści w czasie, gdy nietoperze nie miały do nich dostępu, będzie skutkowała dla nich jakimiś problemy w ciągu kolejnych dziesięcioleci. Sytuację pogarsza fakt, że dochodzi też do spadku liczebności wielu gatunków ptaków, które również żywią się insektami uszkadzającymi drzewa. « powrót do artykułu
  15. Największe zwierzę, jakie kiedykolwiek żyło na Ziemi, pochłania olbrzymią liczbę najmniejszych kawałków plastiku, donoszą naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Płetwal błękitny i inne walenie wchłaniają więcej mikroplastiku, niż dotychczas sądzono. I niemal cały mikroplastik, jaki trafia do ich organizmów, pochodzi z ich pokarmu, a nie z wody, którą filtrują. Uczeni ze Stanforda opublikowali na łamach Nature Communications wyniki badań, w czasie których skupili się na płetwalach błękitnych, płetwalach zwyczajnych oraz humbakach i ilości mikroplastiku, który trafia do ich organizmów. Naukowcy stwierdzili, że zwierzęta żerujące u wybrzeży Kalifornii pożywiają się głównie na głębokościach od 50 do 250 metrów. To jednocześnie ten obszar wód oceanicznych, w którym występuje najwięcej mikroplastiku. Na podstawie badań uczeni oszacowali, że każdego dnia przeciętny płetwal błękitny pochłania około 10 milionów kawałków mikroplastiku. Płetwale błękitne znajdują się niżej w łańcuchu pokarmowym, niż można by wnioskować z rozmiarów ich ciała. To oznacza, że są bliżej oceanicznego plastiku. Łączy je z nim jedno kryl. Kryl pochłania plastik, płetwale zjadają kryl, mówi współautor badań Matthew Savoca. Humbaki żywią się głównie rybami i pochłaniają codziennie około 200 000 kawałków mikroplastiku, chociaż te osobniki, które jedzą głównie kryl, spożywają dziennie do 1 miliona fragmentów. Z kolei płetwale zwyczajne, których dietę stanowi i kryl i ryby, mogą codziennie wchłaniać od 3 do 10 milionów kawałków mikroplastiku. Savoca zauważa, że w jeszcze gorszej sytuacji są te zwierzęta, które żerują w bardziej zanieczyszczonych wodach, jak np. Morze Śródziemne. Co więcej, mikroplastik trafia do organizmów waleni głównie z pożywieniem, a nie z filtrowaną przez nie wodą. A to dodatkowy powód do zmartwień. Specjaliści obawiają się, że przez mikroplastik walenie mogą nie otrzymywać odpowiedniej ilości składników spożywczych. Musimy przeprowadzić dodatkowe badania, by dowiedzieć się, czy kryl, który wchłonął mikroplastik, nie ma przypadkiem mniej tłuszczu, podobnie zresztą nie wiemy, czy mikroplastik zjadany przez ryby nie powoduje, że są one mniej pożywne. Pochłaniając mikroplastik zwierzęta te mogą bowiem otrzymywać sygnał, że już się najadły, stwierdza główna autorka badań, Shirel Kahane-Rapport. Jeśli ryby i kryl są mniej tłuste, oznacza to, że każde polowanie – które związane jest z dużym wydatkiem energetycznym – przynosi waleniom mniej kalorii, co może być dla nich szkodliwe. Jeśli obszar, w którym polują, jest pełen żywności, ale jest to żywność uboga w składniki odżywcze, to polowanie jest marnowaniem energii, zjadają śmieci. To tak, jakby trenować do maratonu, odżywiając się w tym czasie żelkami, dodaje Kahane-Rapport. Goldbogen Lab, w którym prowadzono badania, od ponad dekady zbiera i analizuje dane dotyczące waleni. Naukowcy badają jak wiele walenie jedzą, w jaki sposób się odżywiają, dlaczego są tak duże, jak pracują ich serca. Teraz zakres badań rozszerzono o mikroplastik, który jest coraz poważniejszym problemem w morzach i oceanach. Mamy tutaj zwierzęta, których populacja z olbrzymim trudem odradza się po okresie polowań, a które muszą mierzyć się z wieloma innymi problemami wywoływanymi przez człowieka, piszą autorzy badań. Problem plastiku w morskim łańcuchu pokarmowym znany jest od 50 lat. Dotychczas mikroplastik został znaleziony w organizmach co najmniej 1000 morskich gatunków. Jego wpływ na walenie jest szczególnie niepokojący, gdyż zwierzęta ta pochłaniają jego olbrzymie ilości. Uczeni będą chcieli zbadać, co dzieje się z mikroplastikiem trafiającym do organizmów waleni. Może on podrażniać żołądek. Może trafiać do krwioobiegu. A może jest w całości wydalany. Tego wciąż nie wiemy, przyznaje Kahane-Rapport. Naukowcy zbadają też, jak mikroplastik wpływa na wartość odżywczą gatunków kluczowych nie tylko dla waleni, ale i innych zwierząt ważnych z ekologicznego punktu widzenia. « powrót do artykułu
  16. W Ośrodku Hodowli Cietrzewia Nadleśnictwa Spychowo (woj. warmińsko-mazurskie) udało się w tym roku odchować aż 141 młodych cietrzewi - o 4 ptaki więcej niż rok wcześniej. Jak podkreślono na profilu Nadleśnictwa Spychowo na Facebooku, łatwo nie było, szczególnie przez niekorzystne dla kondycji cietrzewi warunki pogodowe tego lata. Przychówek jest już na wolności. Wcześniej ptaki odbyły miesięczny okres adaptacji w specjalnych wolierach. Do Nadleśnictwa Jedwabno trafiło 69 osobników, [do] Nadleśnictwa Szczytno 27 osobników oraz do Nadleśnictwa Ruszów 41 cietrzewi - wyliczono na stronie Nadleśnictwa Spychowo. W Ośrodku Hodowli Cietrzewia, który powstał w 2018 r., przebywa na stałe ok. 30 ptaków. Stanowią one stado podstawowe. Ośrodek wyposażony w woliery wewnętrzne i zewnętrzne pomieści się ok. 100 ptaków. Placówką kierują Aleksander i Joanna Adamscy. Niestety nie ma możliwości zwiedzania [...], gdyż przebywające tam cietrzewie są bardzo wrażliwe na zmiany w ich środowisku oraz płochliwe, a stres wywołany obecnością ludzi może niekorzystanie wpłynąć na ich zachowanie oraz stan zdrowia. Wsiedlane do środowiska ptaki mają się włączać w lokalne populacje i zwiększać ich liczebność. « powrót do artykułu
  17. Rozruszniki serca od dziesięcioleci ratują ludziom życie. Są to jednak spore urządzenia, a ich wszczepienie jest skomplikowane i niesie ze sobą ryzyko. Rozwiązaniem przyszłości może być urządzenie opracowane i przetestowane na Yonsei University w Seulu. Powstało tam ultracienkie urządzenie, które monitoruje pracę serca i w razie potrzeby dostarcza sygnał elektryczny. Wyposażono je w specjalną powłokę, która powoduje, że przylepia się ono do wilgotnego organu, jak serce. Koreańscy uczeni przetestowali je ja żywym króliku oraz na sztucznym sercu. Wyniki badań dają podstawy do optymizmu. Ich zdaniem, pewnego dnia urządzenie będzie mogło zastąpić tradycyjne rozruszniki. Naukowcy z Yonsei skupili się na rozwiązaniu problemu arytmii. To sytuacja, w której serce bije zbyt szybko, zbyt wolno lub nieregularnie. Czasem arytmia jest niezauważalna lub nie stanowi większego problemu, czasem jednak może zagrażać życiu. W tych ostatnich przypadkach wszczepienie rozrusznika może być jedynym sposobem na ocalenie życia pacjenta. Koreańczycy opracowali przylepiany do serca rozrusznik, który ma grubość zaledwie 38 mikrometrów. To mniej niż grubość normalnego ludzkiego włosa. Jest więc o wiele rzędów wielkości mniejszy od najlepszych stosowanych obecnie rozruszników. Nowe urządzenie składa się z macierzy czujników ciśnienie, które monitorują pracę serca oraz elektrod, które mają dostarczać impuls elektryczny. Podczas testów na królikach rozrusznik wykrywał arytmie i prawidłowo regulował prace serca. Olbrzymią zaletą urządzenia są nie tylko jego niewielkie rozmiary, ale również sposób mocowania. Obecnie typowy zabieg wszczepienia rozrusznika polega na wprowadzeniu elektrody przez żyłę do komory serca. Nowy rozrusznik przypomina plaster przyklejony do nasierdzia. Aby rozwiązać problem przyklejania do wilgotnych powierzchni, naukowcy zwrócili się o pomoc do natury. Znaleźli bazujący na glonach hydrożel, który naśladuje właściwości małży, które przyklejają się pod wodą do różnych powierzchni. Hydrożel nie tylko przykleja się do nasierdzia, ale nie jest wchłaniany przez organizm, jest biokompatybilny i nietoksyczny. Twórcy nowatorskiego rozrusznika zastrzegają, że to dopiero początek, gdyż przetestowali go jedynie nie królikach. Minie jeszcze sporo czasu, zanim będą mogli sprawdzić jego działanie na ludziach. Już teraz jednak mówią, że ich urządzenie pomoże nie tylko ludziom z arytmiami. Mają zamiar rozwijać je tak, by można je było wykorzystać w badaniu i monitorowaniu zawału, kardiomiopatii przerostowej, przerostu dośrodkowego serca czy kardiomiopatii rozstrzeniowej. Więcej na temat rozrusznika można przeczytać na łamach Science Advances. « powrót do artykułu
  18. Kryptowaluty to zasoby cyfrowe tworzone przy użyciu nowoczesnej kryptografii opartej na technologii blockchain. Po raz pierwszy ujrzały światło dzienne w 2009 roku, kiedy niezidentyfikowana osoba ukryła się pod pseudonimem Satoshi Nakamoto w postaci pierwszej wersji Bitcoina. Po udanej premierze twórca Bitcoina wrócił w cień i do dziś pozostaje anonimowy. Kryptowaluta (lub po prostu „krypto”) to cyfrowa wirtualna waluta. Kryptowaluty działają przy użyciu technologii zwanej blockchain. Blockchain to zdecentralizowana technologia rozłożona na wiele komputerów w celu zarządzania i rejestrowania transakcji. Kryptowaluty są przechowywane w portfelach cyfrowych za pomocą kluczy szyfrujących, dlatego są uważane za bezpieczną metodę płatności. Kryptowaluty to aktywa cyfrowe, których można używać podczas zakupów online, ale są one postrzegane bardziej jako inwestycje ze względu na dużą zmienność cen. Kryptowaluty są chronione kryptografią, więc nie można ich podrobić ani wyemitować podwójnie. W każdym razie, nawet przy ugruntowanej strukturze prawnej, wykrywanie i identyfikacja przestępców jest niezwykle trudnym zadaniem, wymagającym znacznych środków finansowych. Niejednokrotnie jedyną szansą na odnalezienie przestępcy jest jego ewentualne zaniedbanie. Wchodząc na rynek kryptowalut trzeba bardzo uważać, aby nie paść ofiarą oszustwa – co do tej pory szczególnie podkreślali eksperci, Narodowy Bank Polski i Komisja Nadzoru Finansowego. Najpopularniejsze kryptowaluty Najpopularniejszą kryptowalutą jest bez wątpienia Bitcoin – nazwa, z którą kojarzą się nawet osoby niezwiązane z inwestowaniem. To od niego zaczął się zalew informacji o świecie kryptowalut. Liczba dostępnych walut wirtualnych jest ogromna i bardzo zróżnicowana. Dzieje się tak głównie dlatego, że każdy z odpowiednimi umiejętnościami może wprowadzić na rynek własną kryptowalutę. Jednak niektóre waluty cyfrowe są lepiej znane i częściej wymieniane. Należą do nich Ethereum lub Ether, który jest znany jako główna alternatywa dla Bitcoina i jest w zasadzie bardzo do niego podobny. Niektóre projekty znane są ze swojej użyteczności (np. w postaci wspierania rozwoju aplikacji zdecentralizowanych), inne natomiast to zazwyczaj projekty spekulacyjne tworzone dla żartów (np. Dogecoin). Niektóre projekty mają ogromną społeczność, podczas gdy inne to małe projekty, które mogą nie przetrwać nawet kilku miesięcy na rynku. Jednocześnie liczba „monet” obecnych na rynku jest bardzo duża. Według CoinMarketCap, nawet w pierwszym kwartale 2020 roku na rynku było ponad 5000 projektów altcoinowych, dwa lata później ponad dwukrotnie. To pokazuje, że dynamika tego rynku jest imponująca. Inwestowanie w kryptowaluty Coraz więcej osób jest zainteresowanych inwestowaniem przynajmniej niewielkiej części swoich środków w kryptowaluty. Jest to naturalne, ponieważ cyfrowe waluty były najbardziej dochodową klasą aktywów w ciągu ostatniej dekady, pomimo dużej zmienności cen, która przekłada się na wysokie ryzyko inwestycyjne. Dlatego biorąc pod uwagę bezpieczeństwo finansowe, nikt nie powinien inwestować w fundusze kryptowalutowe, na których utratę nie może sobie pozwolić. Podobnie jak w przypadku zwykłych giełd papierów wartościowych, istnieje kilka sposobów inwestowania. Jednak kryptowaluty niosą ze sobą szczególnie wysokie ryzyko w porównaniu z tradycyjnymi aktywami. Dzieje się tak, ponieważ są podatne na wiele czynników zewnętrznych. Wystarczy, że celebryci zapłacą w znanej kryptowalucie, a jej udział rośnie. To samo dzieje się, gdy celebryci chwalą go lub akceptują jako środek płatniczy. Niestety działa to również w drugą stronę. Kiedy rynki kryptowalut są krytykowane, odrzucane przez celebrytów lub blokowane przez określone kraje, notowania kryptowalut spadają. « powrót do artykułu
  19. W związku z kompleksowym remontem wnętrza pobernardyńskiego kościoła Nawrócenia św. Pawła w Lublinie zdemontowano wyposażenie, w tym stalle. Okazało się, że w tych ostatnich pod kilkoma warstwami farby znajdują się XVII-wieczne malowidła. Dzięki usunięciu olejnych przemalowań udało się odsłonić pierwotną manierystyczną kolorystykę drewnianych elementów, a także obrazy w stallach, które były w całości zamalowane. Już wstępny etap prac ujawnia kunszt artystyczny przedstawień malarskich i ich obramienia - podkreślono we wpisie Lubelskiego Wojewódzkiego Konserwatora Zabytków na Facebooku. Obrazy namalowano na desce. Są to przedstawienia portretowe świętych, zakonników oraz dostojników kościelnych. Proboszcz parafii pw. Nawrócenia św. Pawła, ks. Cezary Kowalski, wyjaśnił RMF-owi, że na malowidłach widnieją mnisi, papieże i prawdopodobnie miejscowi bernardyni, w tym tutejszy przeor czy profesor szkoły teologicznej. Obrazy zostały wprawione w stalle. Przez to zawężeniu uległa pierwotna kompozycja. Przy czym starano się dostosować mocowanie obrazów od odwrocia w taki sposób, aby była widoczna kompozycja pełnopostaciowa, stąd np. przesłonięcie fragmentów atrybutów, części ciała, tła itp. - napisano na FB. Jak tłumaczy prowadzący prace konserwatorskie Paweł Sadlej z firmy Croaton, w trakcie eksploatacji zmieniano umiejscowienie płycin z malowidłami (przemieszczano je w zapleckach); potwierdza to korekta podpisów przedstawień. Stopień zachowania poszczególnych elementów jest zróżnicowany. Lubelski Wojewódzki Konserwator Zabytków, z którego budżetu został dofinansowany I etap prac, podkreśla, że istotne będzie rozpoznanie ikonograficzne przedstawień świętych. « powrót do artykułu
  20. W niewielkiej wsi Hellmonsödt znajduje się krypta jednej z najstarszych i najbardziej wpływowych rodzin arystokratycznych Austrii, rodu von Starhemberg. Zmarłych chowano tam w zdobionych metalowych trumnach z inskrypcjami. Jedna z trumien jest jednak drewniana i niepodpisana. Znaleziono w niej naturalnie zmumifikowane szczątki jedynego dziecka w krypcie. Stało się to okazją do przeprowadzenia wyjątkowych badań, gdyż szczątki dzieci bardzo rzadko się zachowują. Szczegółowe analizy wykazały, że mamy do czynienia z chłopcem, który w zmarł w wieku 10–18 miesięcy. Dziecko miało nadwagę, co oznacza, że rodzice dostarczali mu aż za dużo pożywienia. Porównanie z dzieckiem z pewnej bawarskiej arystokratycznej rodziny, które zmarło w podobnym wieku i podobnym okresie historycznym pokazuje, że chłopiec z Austrii miał aż dwukrotnie grubszą tkankę tłuszczową. Cierpiał jednak nie tylko na otyłość, ale na poważną chorobę kości. Tomografia komputerowa wykazała różaniec krzywiczy, czyli zgrubienia połączeń kostno-chrzęstnych żeber, co wskazuje na zaawansowaną krzywicę. W prawym płucu zauważono natomiast zrosty opłucnowe, które mogą być oznaką potencjalnie śmiertelnego zapalenia płuc, choroby rozwijającej się u niemowląt z deficytem witaminy D. Poza tymi dwoma nieprawidłowościami widoczne było też wyraźne spłaszczenie twarzoczaszki. Wszystko jednak wskazuje na to, że doszło do niego po śmierci, wyniku złożenia niemowlęcia do zbyt wąskiej i płaskiej trumny. Obraz kliniczny mumii wskazuje na kilka możliwych przyczyn śmierci. Najmniej prawdopodobna jest hipofosfatemia, rzadka choroba genetyczna. Nie stwierdzono bowiem jej występowania wśród von Starhembergów. Nie można jednak wykluczyć szkorbutu, spowodowanego niedoborem witaminy C. Jednak autorzy badań uważają, że najbardziej prawdopodobną przyczyną deformacji kości i zgonu jest niedobór witaminy D. Witaminę D dostarczamy organizmowi w pożywieniu, jest ona też wytwarzana w wyniku kontaktu z promieniami słonecznymi. Dziecko, jak pamiętamy, było aż za dobrze karmione. Co więc mogło być przyczyną jego śmierci? Żeby to rozstrzygnąć, warto przyjrzeć się tożsamości chłopca. Na trumnie nie było żadnej wzmianki o zmarłym. Najstarsze dane z parafii w Hellmonsödt pochodzą z roku 1659. Tymczasem datowanie radiowęglowe wskazuje, że dziecko zmarło albo pomiędzy rokiem 1456 a 1529 albo pomiędzy 1550 a 1635. Krypta von Starhembergów znajduje się w kościele, który zostało wybudowany w 1441 roku, a w 1499 został zmodyfikowany poprzez dodanie kaplicy i znajdującej się pod nią krypty. Kilkadziesiąt lat później krypta została zrekonstruowana i biorąc pod uwagę daty pierwszych pochówków oraz drzewo genealogiczne rodu naukowcy doszli do wniosku, że pochowany chłopiec to pierworodny syn Erasmusa der Jüngere, Reichard Wilhelm urodzony w 1625 roku. Wiadomo, że chłopiec nie był niedożywiony, zatem musiała istnieć inna niż niedobór żywności przyczyna różańca krzywicznego i prawdopodobnego zgonu na zapalenie płuc spowodowane niedoborem witaminy D. W czasach, gdy dziecko zmarło, po arystokratach oczekiwano, że będą mieli białą, bladą skórę. Opalenizna była bowiem charakterystyczna dla osób pracujących fizycznie. Dlatego też wyższe klasy unikały wystawiania na słońce, by nie pociemniała im skóra. Te same zasady dotyczyły noworodków. Reichard Wilhelm zmarł w 1626 roku, w chwili śmierci miał nadwagę, był dobrze odżywiony, ale cierpiał na różaniec krzywiczy spowodowany niedoborem witaminy D wywołanym brakiem kontaktu te światłem słonecznym. Zmarł w wieku 10–18 miesięcy w wyniku zapalenia płuc na tle niedoboru witaminy D. Jego ciało ubrano w kosztowny jedwabny płaszcz i złożono w zbyt małej trumnie. « powrót do artykułu
  21. Osoby w średnim i starszym wieku, śpiące mniej niż 5 godzin na dobę, zwiększają ryzyko wystąpienia u siebie co najmniej 2 chorób chronicznych, ostrzegają naukowcy w University College London. Na łamach PLOS Medicine opublikowano analizę wpływu długości snu na zdrowie ponad 7000 osób w wieku 50-80 lat. Naukowcy analizowali związek pomiędzy długością snu, śmiertelnością i wystąpieniem wielochorobowości, czyli co najmniej 2 chorób chronicznych – jak cukrzyca, choroby serca czy nowotwory – na przestrzeni 25 lat. Okazało się, że osoby, które w wieku 50 lat spały 5 godzin lub mniej w ciągu doby, były narażone na o 20% większe ryzyko wystąpienia choroby chronicznej oraz o 40% wyższe ryzyko wystąpienia dwóch chorób chronicznych w ciągu kolejnych 25 lat niż osoby, które spały przez siedem godzin. Ponadto naukowcy zauważyli, że jeśli w wieku 50 lat śpimy pięć godzin lub mniej to nasze ryzyko zgonu w ciągu kolejnych 25 lat rośnie o 25%. Może to być związane ze spostrzeżeniem, że tak krótki sen zwiększa ryzyko chorób chronicznych, a te z kolei zwiększają ryzyko zgonu. W krajach o wysokich dochodach rośnie liczba przypadków wielochorobowości. Już ponad połowa starszych dorosłych cierpi tam na co najmniej 2 choroby chroniczne. To poważny problem dla systemów opieki zdrowotnej, gdyż wielochorobowość znacząco podnosi jej koszty, wiąże się z niepełnosprawnością i licznymi hospitalizacjami. W miarę, jak się starzejemy, zmieniają się nasze przyzwyczajenia dotyczące snu i jego struktura. Ważne jest jednak, by spać 7–8 godzin na dobę. Już wcześniej dłuższy i krótszy sen wiązano z występowaniem chorób chronicznych. Nasze badania pokazały, że występuje tutaj wielochorobowość, mówi główna autorka badań, doktor Severine Sabia. Powinniśmy zadbać o higienę snu. Należy spać w ciemnym cichym miejscu i w odpowiedniej temperaturze. Przed snem nie powinniśmy zjadać obfitych posiłków oraz korzystać z urządzeń elektronicznych. W zdrowym śnie pomagają też ćwiczenia fizyczne oraz dostęp do naturalnego światła słonecznego za dnia. Autorzy sprawdzali też, czy spanie ponad 9godzin na dobę wpływa na pojawienie się wielochorobowości. Okazało się, że o ile nie ma związku pomiędzy 9-godzinnym i dłuższym snem w wieku 50 lat a pojawieniem się wielochorobowości u osób zdrowych, to u osób ze zdiagnozowaną jedną chorobą chroniczną długi sen wiązał się z o 35% wyższym ryzykiem rozwoju kolejnej choroby chronicznej. « powrót do artykułu
  22. W sobotę (29 października) ktoś podpalił 500-letni dąb szypułkowy „Cysters” na terenie Pocysterskiego Zespołu Klasztorno-Pałacowego w Rudach. Dąb ten jest jednym z najokazalszych i najstarszych drzew na Górnym Śląsku. Oględziny mają wykazać, na ile pożar mu zaszkodził. Sprawę zgłoszono policji Strażacy zostali powiadomieni o pożarze ok. 18.30. Jak wyjaśnił Marek Mróz, rzecznik Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach, pień dębu jest na dole częściowo pusty. Nieznani sprawcy rozpalili tam ogień. „Cysters” znajduje się na terenie Nadleśnictwa Rudy Raciborskie. Straż Leśna przekazała sprawę policji; zabezpieczono m.in. monitoring. Sprawcom, którzy urządzili sobie w dębie ognisko, grożą zarzuty z artykułu 187. Kodeksu karnego (zmniejszanie wartości przyrodniczej chronionego terenu lub obiektu). Pomnik przyrody - najstarsze drzewo w Rudach „Cysters” ma ok. 500 lat. Jego wysokość sięga 26 m. Obwód to 735 cm. Średnica mierzona na wysokości 130 cm wynosi 230 cm. Z nasion tego wyjątkowego drzewa wyhodowano setki młodych dębów. Jak podkreślono w opisie na tablicy informacyjnej, już w XVIII w., bo w 1752 r., na ponadprzeciętne rozmiary dębu zwrócił uwagę niemiecki malarz, grafik i rysownik Johann Elias Ridinger, który uwiecznił go na rycinie (przedstawia ona obraz Matki Bożej Pokornej i miejscowe opactwo). W 1858 r. August Potthast, niemiecki historyk, opisał z kolei dąb w „Historii dawnego klasztoru cystersów w Rudach na Górnym Śląsku". « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z University of Chicago opracowali sposób na wytwarzanie materiału, który można produkować równie łatwo jak plastik, ale który przewodzi elektryczność tak dobrze, jak metale. Na łamach Nature uczeni opisali, w jaki sposób stworzyć dobrze przewodzący materiał, którego molekuły są nieuporządkowane. Jego istnienie przeczy temu, co wiemy o elektryczności. Nasze odkrycie pozwala na stworzenie nowej klasy materiałów, które przewodzą elektryczność, są łatwe w kształtowaniu i bardzo odporne na warunki zewnętrzne, mówi jeden z głównych autorów badań, profesor John Anderson. To sugeruje możliwość istnienia nowej grupy materiałów, niezwykle ważnej z technologicznego punktu widzenia, dodaje doktor Jiaze Xie. Materiały przewodzące są nam niezbędne w codziennym życiu. To dzięki nim funkcjonują urządzenia napędzane prądem elektrycznym. Najstarszą i największa grupą takich materiałów są metale, jak miedź czy złoto. Około 50 lat temu stworzono przewodniki organiczne, w których materiał wzbogacany jest o dodatkowe atomy. Takie przewodniki są bardziej elastyczne i łatwiej jest je przetwarzać niż metale, jednak są mało stabilne i w niekorzystnych warunkach – przy zbyt wysokiej temperaturze czy wilgotności – mogą tracić swoje właściwości. I metale i przewodniki organiczne mają pewną cechę wspólną – są zbudowane z uporządkowanych molekuł. Dzięki temu elektrony mogą z łatwością się w nich przemieszczać. Naukowcy sądzili więc, że warunkiem efektywnego przewodnictwa jest uporządkowana struktura przewodnika. Jiaze Xie zaczął jakiś czas temu eksperymentować z wcześniej odkrytymi, jednak w dużej mierze pomijanymi, materiałami. Długie łańcuchy węgla i siarki poprzeplatał atomami niklu. Ku zdumieniu jego i jego kolegów okazało się, że taka nieuporządkowana struktura świetnie przewodzi prąd. Co więcej, okazała się bardzo stabilna. Podgrzewaliśmy nasz materiał, schładzaliśmy, wystawialiśmy na działanie powietrza i wilgoci, nawet zamoczyliśmy w kwasie i nic się nie stało, mówi Xie. Najbardziej jednak zdumiewający był fakt, że struktura materiału była nieuporządkowana. On nie powinien tak dobrze przewodzić prądu. Nie mamy dobrej teorii, która by to wyjaśniała, przyznaje profesor Anderson. Andreson i Xie poprosili o pomoc innych naukowców ze swojej uczelni, by wspólnie zrozumieć, dlaczego materiał tak dobrze przewodzi elektryczność. Obecnie naukowcy sądzą, że tworzy on warstwy. I pomimo, że poszczególne warstwy nie są uporządkowane, to tak długo, jak się ze sobą stykają, elektrony mogą pomiędzy nimi swobodnie przepływać. Jedną z olbrzymich zalet nowego materiału jest możliwość łatwego formowania. Metale zwykle trzeba stopić, by uzyskać odpowiedni kształt. To proces nie tylko energochłonny, ale i poważnie ograniczający ich zastosowanie, gdyż oznacza, że inne elementu budowanego układu czy urządzenia muszą wytrzymać wysokie temperatury podczas produkcji. Nowy materiał pozbawiony jest tej wady. Można go uzyskiwać w temperaturze pokojowej i używać tam, gdzie występują wysokie temperatury, środowisko kwasowe, zasadowe czy wysoka wilgotność. Dotychczas wszystkie tego typu zjawiska poważnie ograniczały zastosowanie nowoczesnych technologii. Badania nad nowym materiałem są finansowane przez Pentagon, Departament Energii oraz Narodową Fundację Nauki. « powrót do artykułu
  24. Podczas prac wykopaliskowych w Efezie archeolodzy z Austriackiej Akademii Nauk trafili na świetnie zachowane pozostałości wczesnobizantyjskiej dzielnicy przemysłowo-gastronomicznej. Co ciekawe, wydaje się, że dzielnica została nagle zniszczona w roku 614/615 n.e. Wszystkie przedmioty, które znajdowały się wówczas w budynkach, zostały pogrzebane pod grubą spaloną warstwą. Warstwa ta przez wieki je chroniła, dając nam unikatowy wgląd w życie epoki. Nowo odkryta dzielnica znajduje się na Placu Domicjana. Był to ważny publiczny plac położony w pobliżu Świątyni Domicjana i rzymskiej agory. Świątynia Domicjana była poświęcona oficjalnemu kultowi dynastii flawijskiej. Jej budowę zakończono w roku 89/90 za rządów Domicjana. Obecnie częściej nazywa się ją Świątynią Sebastoi (Czcigodnych). Tytuł sebastoi odpowiadał w grece rzymskiemu tytułowi august. Zabudowanie w późnej starożytności rzymskiego placu sklepami i warsztatami nie jest niczym zaskakującym. Jednak całkowicie zaskakujący jest stopień zachowania oraz możliwość dokładnego określenia czasu ich zniszczenia, co ma duże znaczenia dla naszego rozumienia historii miasta, mówi Sabine Ladstätter, dyrektor Austriackiego Instytutu Archeologicznego Austriackiej Akademii Nauk, która od 2009 roku kieruje wykopaliskami w Efezie. Na razie archeolodzy odsłonili obszar około 170 metrów kwadratowych. Znaleźli tam niewielki budynek, w którym prowadzono kilka rodzajów działalności biznesowej. Znajdowała się w nim garkuchnia, magazyn, tawerna, sklep z lampami i chrześcijańskimi pamiątkami dla pielgrzymów oraz warsztat z przyległym doń sklepem. W roku 614/615, kiedy całą dzielnicę zniszczono, odsłonięty budynek był w pełnym rozkwicie i był używany. Poszczególne pomieszczenia miały wysokość do 3,4 metra i zostały całkowicie przysypane warstwą zniszczeń. Badacze znaleźli niezwykłe bogactwo artefaktów. Odkryto olbrzymią liczbę zastaw stołowych, dosłownie tysiące naczyń, w tym nietknięte misy z pozostałościami ostryg czy sercówek, amfory wypełnione solonymi makrelami, pestki z brzoskwiń i oliwek, spalony groch i inne warzywa strączkowe. Szczególnie interesującym znaleziskiem są cztery solidusy, znajdujące się w tym samym miejscu. To złote rzymskie monety, które w IV wieku zastąpiły aureusy. Ich obecność oraz ponad 700 miedzianych monet odkrytych w różnych pomieszczeniach pokazuje, że handel w budynku kwitł. Nietypowym odkryciem jest około 600 niewielkich, noszonych na szyi ampułek, które były sprzedawane pielgrzymom. Wszystko wskazuje na to, że do zniszczenia dzielnicy doszło w wyniku olbrzymiego, nagłego, błyskawicznego pożaru. Nie jesteśmy w stanie określić dokładnego dnia, ale badania owoców pozwolą nam ustalić porę roku, mówi Ladstätter. Mury i podłogi nie są przemieszczone, więc pożar nie był wynikiem trzęsienia ziemi. Nie znaleziono też żadnych szczątków ludzkich. Archeolodzy odkryli jednak kilkanaście grotów strzał i włóczni, co wskazuje na konflikt zbrojny. Około 100 kilometrów od Efezu leży miasto Sardes, w którym znaleziono monety z tego samego okresu, a część naukowców twierdzi, że doszło wówczas do ataku ze strony Persji Sasanidów. Jednak kwestia ta budzi spory, więc i w przypadku Efezu nie możemy jednoznacznie przesądzić, że miasto zaatakowali Persowie. Nowe odkrycie może jednak pomóc w rozwiązaniu pewnej zagadki związanej z Efezem. Wcześniejsze dane archeologiczne pokazują bowiem, że w VII wieku powierzchnia miasta się skurczyła, a jakość życia w nim spadła. Zauważalne jest np. zmniejszenie się liczby będących w obiegu monet. To zmniejszenie się i zubożenie miasta prawdopodobnie trzeba wiązać z wydarzeniami z roku 614/615. Trzeba przy tym pamiętać, że w latach 602–628 miała miejsce najbardziej wyniszczająca z serii wojen bizantyńsko-sasanidzkich. « powrót do artykułu
  25. Nowy sezon niesie ze sobą wiele miejskich trendów. Zimą 2022 nie będzie inaczej. Luźne fity, oversize’owe bluzy i trapery to wyznaczniki zimowego, miejskiego looku. Przekonaj się, czego nie może zabraknąć w Twojej szafie i skompletuj outfity, które wyróżnią Cię na mieście.   Outdoorowe kurtki zimowe – ciepło o każdej porze dnia Śnieg, wiatr i niska temperatura sprawiają, że wiele streetwearowych klasyków musi poczekać w szafie aż do wiosny. Nie oznacza to jednak, że tej zimy musisz zapomnieć o miejskim stylu! Estetyką, która zdominuje miasto, w tym sezonie jest outdoor. Kurtki Timberland, Confront, a także oryginalne projekty adidas, Vans oraz ellesse  doskonale wpiszą się w niejeden miejski zestaw na co dzień. Poza ochroną przed zimnem i śniegiem, sprawią one również, że Twoje fity nabiorą unikalnego charakteru.   Czarne buty Dr. Martens – alternatywny vibe zawsze na czasie ­Projekty od Dr. Martens to klasyka, która nigdy nie wychodzi z mody. Wysoka cholewka, mocne sznurowanie i żółta nić pasują do wielu elementów garderoby. Właśnie dlatego bez problemu możesz nosić je zarówno do jeansów, jak i spódnic i sukienek. Grube rajstopy, spódnica, pleciony sweter i ocieplana ramoneska to set, który sprawdzi się na niejedną okazję, zapewniając Ci wygodę i doskonały look. Sprawdź modele Dr. Martens takie jak Jadon czy 1460 i wybierz projekt, który najlepiej wpasuje się w Twoją osobowość i styl.   Neutralne tony – stylizacje, w których poczujesz się dobrze W tym sezonie marzysz o tym, by czuć się komfortowo i wyglądać tak, że każdy zwróci uwagę na Twój look? Doskonale się składa, ponieważ zimą, tak jak i jesienią, rewelacyjnie sprawdzą się monochromatyczne sety w odcieniach ciepłego beżu oraz karmelowego brązu. Zastanawiasz się, czy cozy set można stworzyć również w miejskim stylu? Oczywiście, że tak!  Oversize’owe bluzy i miękkie joggery w neutralnej kolorystyce fantastycznie odnajdą się w niejednym zestawie. Luźny set perfekcyjnie zwieńczą dodatki, takie jak nerki i plecaki w jasnych barwach, do których schowasz najpotrzebniejsze drobiazgi.   Miejskie trapery damskie i męskie – mocny look, dzięki któremu inni Cię zauważą Trapery to kultowe buty, które świetnie sprawdzają się w zimowych stylówkach. Takie obuwie często wybierane jest na zimę głównie przez to, że uzupełnione jest ono licznymi systemami, które dbają o ciepło i komfort w czasie deszczu, śniegu czy gradu. Trapery damskie i męskie sygnowane logo marki Timberland posiadają niezwykłe, wodoodporne właściwości, dzięki którym nawet najgorsza pogoda nie będzie Ci straszna. Modele z powodzeniem możesz zestawić ze spodniami dresowymi, luźną bluzą z nadrukiem, kurtką puchową czy długim, wełnianym płaszczem – wszystko zależy od tego, w jakich ubraniach czujesz się najlepiej! Sprawdź, jakie propozycje zimowych produktów czekają na Ciebie w salonach Sizeer oraz online i wybierz te, które najbardziej wpasują się w Twój gust i oczekiwania. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...