-
Liczba zawartości
37631 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Intel zainwestuje 4 miliardy dolarów w holenderską firmę ASML, produkującą sprzęt do litografii. W zamian koncern obejmie 15% akcji przedsiębiorstwa. Intel ma nadzieję, że dzięki tej inwestycji ASML przyspieszy o 2 lata rozwój urządzeń pracujących w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV), które byłyby zdolne do współpracy z 450-milimetrowymi plastrami krzemowymi. Jeśli udałoby się osiągnąć ten cel, cały przemysł półprzewodnikowy mógłby liczyć na spore oszczędności. W pierwszej fazie inwestycji Intel przekaże 680 milionów dolarów działowi badawczo-rozwojowemu ASML oraz kupi za 2,1 miliarda dolarów 10% akcji. W drugiej fazie, jeśli zgodzą się na to akcjonariusze ASML, dział R&D otrzyma od Intela kolejne 340 milionów USD, a półprzewodnikowy gigant wyda kolejny miliard na 5% akcji. W ramach umowy Intel złoży też zamówienia na sprzęt do 450-milimetrowej litografii EUV. ASML już wcześniej ogłosiła, że chce sprzedać do 25% swoich akcji Intelowi i innym firmom działającym na rynku półprzewodników. Obecnie firma prowadzi rozmowy z potencjalnymi partnerami. Dzięki nim chce uzyskać fundusze potrzebne do przyspieszenie rozwoju nowoczesnych technologii litograficznych. EUV jest postrzegana jako następca obecnie stosowanej litografii zanurzeniowej. Intel po raz pierwszy zaangażował się w tworzenie konsorcjum EUV w 1997 roku. Rynkowa premiera tej technologii była wielokrotnie odraczana z powodu piętrzących się trudności technicznych. Obecnie ASML ma sześć urządzeń do EUV, jednak żadne z nich nie jest na tyle wydajne, by nadawało się do masowej produkcji układów scalonych. Intel ma nadzieję, że w drugiej połowie 2015 roku rozpocznie instalowanie w swoich fabrykach urządzeń do EUV, pracujących w 10-nanometrowym procesie technologicznym.
-
Przed półtora roku NASA opublikowała sensacyjne wyniki badań. Dowiedzieliśmy się, że w kalifornijskim jeziorze Mono istnieje życie odmienne od wszystkiego, co dotychczas spotkaliśmy na Ziemi. Doktor Felisa Wolfe-Simon dowodziła, że w jeziorze istnieje tzw. biosfera cieni i że ze względu na duże stężenie arsenu w wodzie żyjące tam mikroorganizmy wykorzystują go w procesach życiowych w miejsce fosforu. Już po paru miesiącach w pismach naukowych zaczęły ukazywać się artykuły kwestionujące wyniki badań doktor Wolfe-Simon. Teraz sprawa powróciła. W dwóch laboratoriach uzyskano bakterie tolerujące toksyczny arsen i udowodniono, że niektóre wnioski wysunięte przez uczoną z NASA są całkowicie bezpodstawne. Bakterie pozyskano ze wspomnianego jeziora Mono. Naukowcy zmusili mikroorganizmy do dalszej ewolucji, obniżając w wodzie poziom fosforu i zwiększając koncentrację arsenu. Po wielu generacjach bakterie wykazywały pewne wyjątkowe właściwości - mogły żyć bez obecności fosforu w wodzie, a arsen zaczął pojawiać się w molekułach, które normalnie zawierają fosfor. Jednak to nie oznacza, że bakterie zastąpiły fosfor arsenem. Uczeni z Zurichu wykazali bowiem, że mikroorganizmy mogą przeżyć tam, gdzie fosfor znajduje się w minimalnych ilościach - 0,000162 grama na litr. Jeśli jednak ilość fosforu została zmniejszona tak bardzo, że laboratorium nie było w stanie go wykryć, bakterie przestawały się rozwijać. Nadal potrzebowały fosforu. Laboratorium z Vancouver również wykazało fałszywość twierdzenia o zastąpieniu fosforu arsenem. Zdaniem kanadyjskich uczonych bakterie potrzebują pewnych aminokwasów, o których nie wspomniano w badaniach NASA. Prawdopodobnie arsen był nimi zanieczyszczony, więc zwiększenie jego stężenia prowadziło do wzrostu ilości aminokwasów. Uczeni z NASA niewątpliwie wykazali, że istnieją mikroorganizmy tolerujące niezwykle wysokie stężenia arsenu i bardzo niskie stężenia fosforu. Co więcej, arsen jest włączany do molekuł, w tym do DNA. Jednak nieprawdziwe jest stwierdzenie, jakoby potrafiły one rozwijać się bez jednego ze składników uważanych za niezbędny do powstania życia - fosforu.
-
Mewy południowe (Larus dominicanus) żyjące u wybrzeży Argentyny mają nietypowe, nawet jak na siebie, upodobania pokarmowe. Gustują w wielorybach biskajskich południowych (Eubalaena australis), które w okresie między czerwcem a grudniem gromadzą się koło Półwyspu Valdés, by odbywać gody. Gdy tylko walenie podpływają pod powierzchnię, by zaczerpnąć powietrza, ptaki lądują i wyrywają kawałki skóry oraz zgromadzonej pod nią tkanki tłuszczowej (ang. blubber). W ten sposób powstają nawet 20-cm rany. Wieloryby wyginają grzbiet, starając się jak najszybciej zanurzyć. Pierwsze ataki udokumentowano już w 1972 r. Z biegiem czasu zjawisko przybierało na sile. O ile w 1974 r. rany zadane dziobami L. dominicanus występowały tylko u 1% E. australis, o tyle w 2008 odsetek poszkodowanych wzrósł do 77%. Sprawę pogarsza fakt, że w ostatnim ćwierćwieczu populacja mew bardzo się rozrosła. Poza tym ptaki zapewne uczyły się od siebie, że waleń to bogate i łatwo dostępne źródło pokarmu. Mariano Sironi, którego zespół monitorował w latach 1995-2008 bolesne dla wielorybów gusta pokarmowe mew, ustalił, że pary młode-matka stają się przedmiotem aż 81% ataków i są dziobane 5-krotnie częściej niż wyrostki, które ponad połowę czasu spędzają na eksploracjach "na własną płetwę". Ana Fazio z argentyńskiego Narodowego Komitetu Badań Naukowych i Technicznych (Consejo Nacional de Investigaciones Científicas y Técnicas, CONICET) potwierdziła ten trend. Na przestrzeni 3 lat poświęciła ponad tysiąc godzin na obserwowanie mew i wielorybów biskajskich południowych, dochodząc do wniosku, że większość ataków była wymierzona w pary młode-matka. Młode są poszkodowane w największym stopniu, być może przez szorstką, a więc łatwą do uchwycenia skórę. W większości nalotów biorą udział pojedyncze ptaki. Można by je próbować wytępić, ale wygląda na to, że zachowanie rozprzestrzenia się wśród młodzieży. W 2006 roku młode mewy stanowiły 4% napastujących, a w zaledwie rok później już 17%. Gdy za ataki na E. australis biorą się przedstawiciele tej grupy wiekowej, często grzbiet wieloryba obsiadają liczące do 8 osobników dziobiące grupki. Fazio, Marcelo Bertellotti i Cecilia Villanueva przeanalizowali 5359 spotkań z wielorybami biskajskim południowymi, do których doszło w sezonach rozrodczych 2005-2007. Wszystkie wyprawy rozpoczynały się w Puerto Pirámides. Okazało się, że do najważniejszych czynników wpływających na ataki mew należały: obecność par matka-niemowlę, etap sezonu, odległość od brzegu i prędkość wiatru. Przez niemal 1/4 okresu czuwania wieloryby odganiają się od mew, trwoniąc w ten sposób cenną energię. Młode, zamiast się uspołeczniać, doskonalą sztukę unikania ciosów. Fazio uważa, że żerując na odpadach, mewy mogą też przenosić na dziobach bakterie. Jak można się domyślić, grozi to poważnymi zakażeniami zadanych ran. Pojawiają się głosy, że by zaradzić problemowi bez szkodzenia mewom, warto pomyśleć o zatrudnieniu sokolnika. Jego podopieczny z pewnością zadba o przeprogramowanie niechcianych zachowań. Swoją drogą nie da się, przynajmniej na razie, wykluczyć, że mewy jako wektory zakażeń spełniają w pewnym sensie pożyteczną rolę. Styczność z bakteriami z ludzkich wysypisk może bowiem wystawiać układ odpornościowy wielorybów na ciężką próbę, wzmacniając go już na wczesnych etapach życia.
-
Tami Reller, piastująca w Microsofcie stanowiska Windows Chief Marketing Officer i Chief Financial Officer, poinformowała, że wersja RTM (Release to Manufacturing) Windows 8 będzie miała premierę w pierwszym tygodniu sierpnia. Klienci korporacyjni, posiadający licencję Software Assurance otrzymają pełne wersje najnowszego OS-u z Redmond jeszcze w sierpniu. Z kolei ogólna premiera Windows 8 oraz Windows RT (dla procesorów ARM) odbędzie się przed końcem października. Nowy system pojawi się w 109 językach na 231 światowych rynkach. Mniej więcej w tym samym czasie można spodziewać się debiutu urządzeń z Windows 8. Trudno jednak orzec kiedy do sklepów trafi najciekawsze z nich - tablet Surface.
-
Szeroko zakrojona analiza danych, przeprowadzona przez naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis, wykazała że nadmierna waga i otyłość nie są same w sobie związane ze zwiększonym ryzykiem zgonu. W porównaniu z osobami o prawidłowej wadze ciężsi ludzie, w przeciągu sześciu lat objętych badaniami, nie umierali częściej. Uzyskane wyniki podają w wątpliwość wcześniejsze badania - robione w czasach, gdy otyłość była mniej powszechna - które wiązały nadmierną wagę z wyższym ryzykiem zgonu w krótkim czasie. Powszechnie sądzi się, że każdy stopień nadwagi czy otyłości zwiększa ryzyko zgonu, ale nasze badania pokazują, iż tak nie jest. W okresie sześciu lat, jaki objęły nasze badania, tylko otyłość II stopnia była związana ze zwiększonym ryzykiem śmierci, z powodu współwystępujących z nią cukrzycą lub nadciśnieniem - mówi profesor Anthony Jerant. Naukowcy wzięli pod uwagę dane z lat 2000-2005, które obejmowały niemal 51 000 osób w wieku 18-90 lat. Brały one udział w badaniach Medical Expenditure Panel Surveys, których celem było sprawdzenie sposobu korzystania z opieki zdrowotnej oraz związanych z tym kosztów. Dla każdego badanego obliczono wskaźnik BMI i na tej podstawie przypisano ludzi do jednej z pięciu grup: niedowagi (BMI poniżej 20), wagi prawidłowej (BMI 20 do poniżej 25), nadwagi (BMI 25 do poniżej 30), otyłości I stopnia (BMI 30 do poniżej 35) oraz otyłości drugiego stopnia (BMI powyżej 35). Z 50 994 badanych w ciągu sześciu lat zmarło 1683 badanych. Analiza pokazała, że ryzyko zgonu u osób z otyłością II stopnia było 1,26 raza większe. Po wyeliminowaniu z grup osób z wagą powyżej prawidłowej ludzi chorych na cukrzycę lub nadciśnienie ryzyko było takie samo lub nawet niższe niż u osób z prawidłową wagę. Dotyczyło to nawet osób z otyłością II stopnia. Badania Jeranta potwierdziły też wcześniejsze spostrzeżenia, że osoby z niedowagą, niezależnie od tego czy brano pod uwagę chorujących na nadciśnienie i cukrzycę czy też nie, były narażone na dwukrotnie większe ryzyko zgonu niż osoby o wadze prawidłowej. Obecnie aż 33% Amerykanów w wieku powyżej 20. roku życia ma nadwagę, a kolejne 35,7% jest otyłych. W Polsce sytuacja szybko się pogarsza. Najnowsze dane Eurostatu pokazują, że nadwagę ma 30,1% Polaków, a otyłych jest 15,8% naszych rodaków. W statystykach Eurostatu uwzględniono całą populację.
-
Microsoft nie powinien liczyć na to, że Windows 8 spotka się z równie entuzjastycznym przyjęciem co Windows 7. Z danych firmy Net Application wynika, że w czerwcu tylko 0,18% urządzeń podłączonych do sieci korzystało z Windows 8. Wśród windowsowych pecetów odsetek ten wynosił 0,20%. To znacznie mniej niż w tym samym momencie rozwoju używało Windows 7. W czerwcu 2009 roku, na cztery miesiące przed oficjalną premierą, Windows 7 był wykorzystywany przez 0,75% komputerów, a dla windowsowych maszyn odsetek ten wynosił 0,80%. Nawet jeśli weźmiemy pod uwagę różne terminy udostępnienia wersji beta - Windows 7 wystartował kilka tygodni wcześniej - to okaże się, że już na starcie Windows 8 jest dwu- lub trzykrotnie mniej popularny od swojego poprzednika. Obecnie Windows 8 zainstalowany jest na około 2,9 miliona komputerów. W czerwcu 2009 Windows 7 pracował na 9,4 milionach maszyn, a trzeba pamiętać, że pecetów było wówczas o około 350 milionów mniej niż obecnie. Podane przez Net Applications statystyki są bardzo ważną wskazówką, ponieważ biorą pod uwagę kopie zainstalowane samodzielnie przez użytkownika. Pokazują zatem zainteresowanie samym systemem, a zatem fakt zakupu nowego sprzętu nie miał wpływu na zainstalowany system. Microsoft prawdopodobnie zdaje sobie sprawę z faktu, że Windows 8 nie podbije rynku tak szybko, jak Windows 7. Koncern od dawna zachęca przedsiębiorstwa do przechodzenia na Windows 7 i nadal to robi. Gigant z Redmond zdaje sobie sprawę z tego, że firmy, które w ostatnich latach wymieniły Windows XP na Windows 7 nie będą w najbliższym czasie dokonywały kolejnej zmiany platformy. Co więcej, jeszcze w ubiegłym miesiącu zachęcano firmy do korzystania z Windows 7. Oczywiście Microsoft podkreśla, że Windows 8 stanowi nową jakość w porównaniu z Windows 7, ale najwyraźniej stara się promować swój nowy system tak, by nie wpłynąć negatywnie na wyniki starszego.
-
Wyznaczono optymalne stężenie propolisu w roli radioprotektora
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Hiszpańscy naukowcy badali cytotoksyczność propolisu. Chcieli w ten sposób określić optymalne stężenie produktu pszczelego, które zapewniałoby ochronę przed promieniowaniem jonizującym, nie szkodząc jednocześnie komórkom krwi. Jak donoszą autorzy raportu opublikowanego na łamach Food and Chemical Toxicology, optymalne stężenie wynosi 120-500 mikrogramów na mililitr. W tym zakresie ochrona przed uszkodzeniami wywołanymi promieniowaniem jest maksymalna, a jednocześnie nie obserwuje się ani cyto-, ani genotoksyczności w stosunku do nienapromieniowanych limfocytów - podkreśla Alegria Montoro, szefowa Laboratorium Dozymetrii Biologicznej przy należącym do politechniki walenckiej szpitalu La Fe. By określić ewentualne wpływy cytotoksyczne, Hiszpanie posłużyli się 4 markerami, w tym indeksem mitotycznym i kinetyką namnażania komórek. Posługiwanie się tymi biomarkerami pozwala sprawdzić, w jaki sposób dana substancja oddziałuje na podział komórek: związek, który jest cytotoksyczny i zmienia etap podziału komórki, może to zrobić, przyspieszając, zwalniając lub zatrzymując proces. Wszystkie 3 skutki są negatywne - podkreśla Montoro. Badając genotoksyczność przy różnych stężeniach propolisu, akademicy szukali aberracji chromosomalnych w nienapromieniowanych hodowlach, a także dowodów na wymianę chromatyd siostrzanych (ang. sister chromatid exchange, SCE). SCE występuje w czasie replikacji DNA lub tuż po niej: w fazie S albo G2 cyklu komórkowego. Ostatecznym celem jest opracowanie kapsułek zawierających odpowiednią dawkę propolisu. Zanim go osiągniemy, spędzimy jeszcze wiele godzin na badaniach - dodaje Montoro. Poza naukowcami ze szpitala La Fe w studium wzięli udział przedstawiciele Uniwersytetu Technicznego w Walencji, Uniwersytetu Walenckiego oraz Uniwersytetu Autonomicznego w Barcelonie. -
Zarówno eksperci ds. bezpieczeństwa, jak i sam Google zauważają, że przekazana przez pracownika Microsoftu informacja o botnecie na Androidzie jest nieudowodnionym twierdzeniem. Identyfikatory wiadomości można bowiem podrabiać, więc na ich podstawie nie można jednocześnie orzec, skąd pochodzi niechciany list. Google przypomina, że Android jest dobrze chroniony, zatem jeśli nawet doszło do infekcji, to trudno jest wykorzystać ten system do przesyłania spamu. Ze swojej strony Yahoo sprawdza, czy nie doszło do ataku na klienta pocztowego tej firmy. Nie można bowiem wykluczyć, że cyberprzestępcy wysyłają spam np. z pecetów z systemem Windows, ale tak zmanipulowali nagłówkiem, by wyglądał jak wysłany z cieszącego się zaufaniem klienta Yahoo! Mail dla Androida. Dzięki takiej manipulacji przestępcy mogą ukrywać pochodzenie spamu, a jednocześnie spowodować, by wyglądał on na pochodzący z zaufanego źródła.
-
Samce modliszki chińskiej wolą kopulować na liściach i gałązkach poruszanych przez wiatr. Zdezorientowana partnerka nie odróżnia wtedy drgań wywołanych przez podmuchy i amanta, przez co ten ostatni może ujść z życiem. Hiroshi Watanabe i Eizi Yano z Kinki University przeprowadzili eksperyment, który miał potwierdzić ich przypuszczenia o wietrznym kamuflowaniu ruchów. Japończycy umieszczali samca i samicę na liściach. Zastosowali dwa scenariusze: liście nieruchome i wzburzone przez podmuchy wentylatora. Okazało się, że przy działającym wiatraku samce znacznie szybciej zbliżały się do samic i robiły to częściej niż przy braku wiatru. Co więcej, biolodzy ustalili, że zachowanie pojawiało się jeszcze częściej, gdy samica przechadzała się po falującym liściu. By mieć pewność, że chodzi o ruch liści, a nie coś w samym wentylatorze, naukowcy uruchomili urządzenie, przytrzymując jednocześnie liście. W takich warunkach samice z większym prawdopodobieństwem wykrywały partnerów, nawet gdy wiatrak działał. W odrębnym studium Japończycy zauważyli, że obie płcie Tenodera aridifolia (Stoll) polegają na maskujących właściwościach wiatru podczas polowania na karaczany prusaki (Blattella germanica). Gdy powietrze się poruszało, między wykryciem ofiary i atakiem mijało mniej czasu. Podkradanie i wyginanie się nad kąskiem pojawiało się wtedy częściej niż przy spokojnym listowiu. Kiedy wiatr ucichał, modliszki również zastygały. Owady płynnie dostosowywały się do zmiennych warunków wiatrowych. Wskaźnik wykrywania drapieżników był niższy przy falujących niż przy spokojnych liściach, co przekładało się na lepsze wyniki polowania.
-
W serwisie eBay ukazała się wyjątkowa oferta. Jeden z użytkowników postanowił sprzedać fabrycznie zapakowane olbrzymie zestawy gier na legendarne już konsole Do kupienia były wszystkie tytuły jakie kiedykolwiek ukazały się na konsole Nintendo (od Famicom do Gamecube), na system Sega oraz na system NEC. W sumie w ofercie znalazły się tysiące tytułów. Sprzedający tworzył swoją kolekcję przez ostatnich 20 lat. Zapewnia, że czasem miał w ręku nawet 50 kopii tego samego tytułu i zawsze do kolekcji wybierał najlepszą z nich. Sprzedawca był skłonny sprzedawać osobno całe zestawy i czekał na oferty, jednak w serwisie aukcyjnym wystawił cenę za całą kolekcję. Wycenił ją na 1,2 miliona dolarów. Ostatecznie osiągnęła ona cenę około 1 231 000 USD.
-
Reporterzy Bloomberga dowiedzieli się, że Amazon planuje produkcję własnego smartfonu. Chce również zaprezentować cztery nowe tablety. Już w listopadzie ubiegłego roku jeden z analityków Citigroup twierdził, że koncern Bezosa pracuje nad smartfonem. Teraz informacje te potwierdziły anonimowe źródła. Jeśli powyższe informacje są prawdziwe, to na niezwykle zatłoczonym rynku przybędzie kolejny gracz. W pierwszym kwartale bieżącego roku nabywców znalazło niemal 400 milionów smartfonów. Prym tutaj wiodą Apple, Samsung oraz HTC i to z nimi będzie się musiał zmierzyć Amazon. Producentem smartfonu Amazona ma być Foxconn. Ponadto na rynek jeszcze w bieżącym roku trafią podobno cztery tablety z rodziny Kindle Fire. Prawdopodobnie trzy z nich będą dysponowały wyświetlaczem o przekątnej 7 cali, a jeden o przekątnej 8,9 cala. Będą one sprzedawane pod nazwą Kindle Fire 2. Produkcja większego z tabletów rozpocznie się podobno już w sierpniu. Richard Shim, analityk NPD DisplaySearch, twierdzi, że jeden z nowych tabletów będzie miał rozdzielczość 1024x600, drugi 1280x800 i zostanie wyposażony w kamerę, trzeci o rozdzielczości wyświetlacza 1280x800 będzie miał kamerę, Wi-Fi i 4G. Ostatni, największy, będzie dysponował wyświetlaczem o rozdzielczości 1920x1200.
-
Mozilla oznajmiła, że wstrzymuje rozwój Thunderbirda. Z tego popularnego programu pocztowego korzysta około 20 milionów użytkowników. Skupiamy się na ważnych projektach sieciowych i mobilnych. Doszliśmy do wniosku, że kontynuowanie rozwoju Thunderbirda nie jest tym, co najlepiej wykorzystuje nasze zasoby i służy realizacji naszych ambitnych planów - powiedział Jb Piacentino, menedżer odpowiedzialny za Thunderbirda. Obecnie wiadomo, że część pracowników Mozilli przestanie się zajmować Thunderbirdem. Będą dostarczane poprawki i łaty bezpieczeństwa. Niedawno serwis Geek.com dowiedział się, że już od stycznia deweloperzy są powoli odsuwani od prac nad klientem poczty.
-
W Dolnej Galilei, w pobliżu kibucu Chukok, odkryto unikatową mozaikę przedstawiającą Samsona. Jak ujawniła dr Jodi Magness, archeolog z Uniwersytetu Karoliny Północnej, zdobiła ona podłogę synagogi sprzed ok. 1600 lat. Wykopaliska były prowadzone we współpracy z Izraelską Służbą Starożytności. Znaleziska datowane na okres talmudyczny są najprawdopodobniej pozostałościami po wymienianej zarówno w talmudycznych, jak średniowiecznych źródłach synagodze z wioski Chukok (hebr. חקק). Częściowo zachowana mozaika składa się z 2 scen. Jedna z nich przedstawia Samsona, który przywiązuje do lisich ogonów pochodnie, zapala je i puszcza na filistyńskie pola uprawne, msząc się w ten sposób za oddanie żony innemu mężczyźnie. Na innej widnieje medalion z hebrajską inskrypcją odnoszącą się do nagród czekających na ludzi robiących dobre uczynki. Po bokach napisu widnieją medaliony z kobiecymi twarzami. Magness podkreśla, że Samson nie był popularnym bohaterem przedstawień. Poza odkrytą niedawno mozaiką, tylko w 2 synagogach znaleziono jego wizerunki. Jedna ze świątyń znajduje się w odległości zaledwie paru mil, co sugeruje, że Samson był w tych okolicach popularną postacią. Badana przez międzynarodowy zespół synagoga to jedyne tamtejsze miejsce kultu. Jak na wiejski przybytek była bardzo okazała, co wskazuje na zamożność osady. To interesujące, gdyż w tamtych czasach okolica znajdowała się pod wpływami chrześcijaństwa bizantyjskiego, co zwykle, ale jak widać, nie w tym przypadku, oznaczało ucisk i ograniczenia dla wyznawców judaizmu. Archeolodzy odkopali na razie część wschodniej ściany, nie wiadomo więc, jak duża była synagoga. Ponieważ do budowy wykorzystano masywne, pięknie ciosane kamienie, można jednak przypuszczać, że to spora konstrukcja. Wykopaliska w Chukok w pobliżu Migdal (wg tradycji chrześcijańskiej, starożytne miasto Magdala było ojczyzną Marii Magdaleny) rozpoczęły się w czerwcu ubiegłego roku. Do sensacyjnego odkrycia doszło w sezonie 2012. Pracami współkierowali wspomniana wcześniej Jodi Magness z Uniwersytetu Karoliny Północnej, a także David Amit i Shua Kisilevitz z Izraelskiej Służby Starożytności. Odkrycie jest istotne, ponieważ niewielką liczbę starożytnych synagog z okresu późnorzymskiego [in. późnotalmudycznego] dekorowano mozaikami przedstawiającymi sceny biblijne, a Samson występował tylko na dwóch [...]. Nasza mozaika jest ważna również z powodu wysokiej jakości artystycznej i drobnych rozmiarów kostek. Łącznie z monumentalnymi kamieniami, z których zbudowano ściany świątyni, wskazuje to na bogactwo wioski. Nie da się bowiem ukryć, że koszty budowy musiały być wysokie.
-
Astronomowie zauważyli zadziwiające zjawisko, na jakie dotychczas nikt się nie natknął - z okolic pobliskiej gwiazdy zniknęły olbrzymie ilości pyłu. To jak magiczna sztuczka - teraz go widzisz, a teraz go nie widzisz - mówi Carl Melis z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Diego (UCSD). Tylko, że w tym przypadku mówimy o ilości pyłu zdolnej do wypełnienia wewnętrznej części całego układu słonecznego - dodaje. To tak, jakby nagle zniknęły pierścienie Saturna. To nawet bardziej szokujące, gdyż ten dysk z pyłu był większy i znacznie bardziej masywny niż pierścienie Saturna. Gdyby znajdował się on w naszym Układzie Słonecznym, to rozciągałby się od Słońca do połowy drogi do Ziemi. Kończyłby się w okolicach Merkurego - wyjaśnia profesor Benjamin Zuckerman z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA). Zaginiony pył znajdował się w okolicach gwiazdy TYC 8241 2652, oddalonej od Ziemi zaledwie o 450 lat świetlnych w kierunku gwiazdozbioru Centaura. Naukowcy nie mają pojęcia, co stało się z pyłem. Wydaje się, że zniknął on niezależnie od swojej gwiazdy, nie ma bowiem żadnych śladów, by został przez nią wchłonięty. Jeszcze kilka lat temu podobna do Słońca TYC 8241 2652 wydawała się typową gwiazdą, wokół której będzie tworzył się układ planetarny. Astronomowie przebadali setki gwiazd, wokół których istnieją pierścienie z pyłu i niczego takiego nigdy nie obserwowano. Pył zniknął bardzo szybko, nawet w ludzkiej skali. Nie mówiąc już o skali astronomicznej. To zjawisko było tak dziwne, że początkowo sądzono, iż doszło do jakiejś pomyłki - dodaje Zuckerman. Pył obserwowano od roku 1983 - wcześniej nikt nie oglądał tej gwiazdy w podczerwieni - i wiadomo, że przez kolejne 25 lat świecił bardzo jasno. W 2009 roku zauważono, że jego jasność w podczerwieni słabnie, a w 2010 nie zanotowano żadnej emisji. Gwieździe przyglądano się wówczas dwukrotnie w odstępie pół roku. W końcu 1 maja bieżącego roku oficjalnie stwierdzono, że pył jest nieobecny od 2,5 roku. Obecnie wykorzystywane modele nie przewidują takiej sytuacji. Astronomowie będą musieli przemyśleć teorie dotyczące powstawania systemów planetarnych. Mieliśmy szczęście, że to zauważyliśmy. Takie rzeczy mogą się zdarzać częściej, a my o tym nie wiemy - stwierdził profesor Zuckerman.
-
Opracowano prototypowy system świateł samochodowych, który wykrywa krople deszczu lub płatki śniegu i dba, by nie trafiało w nie świetlo. Dzięki takiemu zabiegowi światło nie odbija się od wody i śniegu, poprawiając widoczność. Opracowany na Carnegie Mellon Uniwersity system Smart Headlight, który składa się z projektora, kamery i odpowiedniego oprogramowania. Najpierw przez kilkanaście milisekund projektor oświetla krople, a obraz jest rejestrowany przez kamerę. Następnie oprogramowanie wylicza, jak krople będą spadały i w taki sposób manipuluje światłami samochodu, by promienie światła nie trafiały w krople, a świeciły między nimi. System działa na odległości 3-4 metrów przed projektorem. To, jak wykazały badania, krytyczna odległość, w której światła samochodu rozpraszane na wodzie i śniegu najbardziej zmniejszają widoczność. Naukowcy symulowali różne prędkości samochodu i różną intensywność opadów. Przy bardzo intensywnych opadach i samochodzie poruszającym się z prędkością 30 km/h system eliminuje z pola widzenia aż 70% kropli. Gdy prędkość samochodu wzrasta do 100 km/h eliminowanych jest 15-20% kropli. Jednocześnie same światła samochodu zostają przygaszone jedynie o kilka procent. Jest to możliwe, gdyż nawet podczas intensywnych opadów woda stanowi zaledwie 2-3% ogólnej objętości powietrza. Naukowcy mówią, że możliwe jest osiągnięcie lepszych wyników, jednak wymagałoby to użycia większej i droższej kamery. Zdaniem prowadzącego badania Srinivasa Narasimhana, laboratoryjne eksperymenty wykazały, że zaproponowany przez niego sposób poprawy widoczności może zadziałać. Oczywiście, system wymaga jeszcze kolejnych badań i znaczących usprawnień.
-
Chiny poinformowały o rozpoczęciu programu tworzenia rezerw strategicznych metali ziem rzadkich. Rząd w Pekinie skupuje i składuje metale. Nie wiadomo, kiedy rozpoczęła się realizacja tego programu, jednak może ona wywołać dalsze perturbacje na światowym rynku metali ziem rzadkich. Unia Europejska, USA i Japonia od pewnego czasu oskarżają Chiny, że celowo blokują eksport metali ziem rzadkich, by w ten sposób zapewnić swoim firmom przewagę. Zdaniem chińskich mediów do podjęcia decyzji o tworzeniu rezerw mogły przyczynić się spadające ceny metali. Państwo Środka zaspokaja ponad 90% światowego popytu na te metali. Tak wielką rynkową przewagę zdobyto dzięki niezwykle niskim kosztom wydobycia. Jednak w ostatnich latach polityka władz chińskich doprowadziła do sytuacji, w której zaczęto obawiać się deficytu metali. W związku z tym w USA, Australii i Kazachstanie trwają przygotowania do uruchomienia wydobycia. Amerykańska kopalnia w Mountain Pass była największym miejscem pozyskiwania metali ziem rzadkich. Z danych Służby Geologicznej Stanów Zjednoczonych wynika, że obecnie Chiny produkują 130 000 ton metali ziem rzadkich rocznie. Drugim największym producentem są Indie (3000 ton), następnie Brazylia (550 ton) i Malezja (30 ton). Chiny mają też największe, szacowane na 55 milionów ton, rezerwy metali. Innymi zasobnymi regionami są kraje byłego ZSRR (19 milionów ton) oraz USA (13 milionów ton).
-
Nawet niewielka erupcja wulkaniczna może przyczynić się do globalnego spadku temperatury. Pod warunkiem, że pochodzące z niej aerozole zostaną wyniesione do stratosfery. Jeśli areozole znajdują się w niższych partiach atmosfery, to szybko zostaną zmyte przez deszcz i trafią na ziemię - wyjaśnia Adam Bourassa z kanadyjskiego University of Saskatchewan, który stał na czele grupy badawczej. Jeśli jednak trafią do stratosfery, mogą tam pozostać przez lata, wywierając długotrwały wpływ na powierzchnię planety - dodaje. Aerozole w wyższych partiach atmosfery rozpraszają promienie słoneczne, przyczyniając się do ochłodzenia Ziemi. Gdy w 1991 roku doszło do potężnej erupcji filipińskiego wulkanu Pinatubo, temperatura na całej planecie obniżyła się tymczasowo o 0,5 stopnia Celsjusza. Dotychczas jednak sądzono, że do stratosfery mogą trafić tylko aerozole z bardzo silnych erupcji. Naukowcy z Saskatchewan oraz amerykańskich Rutgers University, National Center for Atmospheric Research i University of Wyoming przyjrzeli się erupcji wulkanu Nabro, do której doszło w Erytrei w czerwcu ubiegłego roku. Wiatry popchnęły gaz i areozol w kierunku azjatyckiego letniego monsunu. Ten wyniósł je (cięższe pyły pozostały na pierwotnej wysokości) do stratosfery, gdzie zostały wykryte przez instrument OSIRIS znajdujący się na pokładzie szwedzkiego satelity Odin. Pomiary wykazały, że aerozole pochodzące z wulkanu Nabro to największa chmura aerozoli zanotowana przez OSIRIS w ciągu jego dotychczasowej 10-letniej misji. Wspomniane badania pomogą w udoskonaleniiu modeli klimatycznych.
-
Mchy ze wschodniej Antarktydy są w stanie przeżyć tak trudne warunki m.in. dzięki odchodom pingwinów Adeli (Pygoscelis adeliae) sprzed tysięcy lat. Prof. Sharon Robinson z Uniwersytetu w Wollongong zastanawiała się, skąd mchy czerpią składniki odżywcze, skoro gleby, na których występują, są tak ubogie. Rośliny potrzebują wody, światła słonecznego i składników odżywczych. Latem [na Antarktydzie] jest dużo słońca, dopóki topią się lody, jest też woda. Ale [w tej części kontynentu] gleba to, zasadniczo, piasek i żwir. Analiza podłoża tamtejszych mchów wykazała, że zawiera ono mnóstwo składników odżywczych, w tym azot. Podczas dokładniejszych badań ustalono, że to azot-15 (15N), izotop występujący w odchodach ptaków morskich. Azot, który przeszedł przez glony, kryl, ryby i ostatecznie pingwiny, ma charakterystyczną sygnaturę ptaków morskich. Rozglądając się w otoczeniu mchów, naukowcy stwierdzili, że rośliny z wyniesionego brzegu jeziora posadowiły się w miejscu zajmowanym kiedyś przez pingwiny. Potwierdzają to skamieniałości oraz otoczaki wykorzystywane przez ptaki do budowy gniazd. P. adeliae mieszkały tu 3-8 tys. lat temu i pozostawiły po sobie hałdy żyznego guana. Ze względu na warunki klimatyczne składniki odżywcze z odchodów uległy zamrożeniu i mogły latami zasilać wytrzymałe mchy, które zresztą same przechodzą zimą coś w rodzaju "liofilizacji". Robinson chciałaby poznać mechanizm molekularny umożliwiający mchom wysychanie i utrzymanie się przy życiu, bo dzięki niemu dałoby się np. przechowywać przez dłuższy czas żywność albo leki.
-
O tym, jak bardzo płynna jest sytuacja na rynku smartfonów, świadczy ostatni report finansowy HTC. Firma, która jest synonimem sukcesu na tym rynku zanotowała 57,8-procentowy spadek zysku. W drugim kwartale przychody firmy wyniosły 3,04 miliarda USD, a zysk zamknął się kwotą 247,7 miliona dolarów. Przed kilkoma miesiącami HTC przewidywała, że zanotuje przychód rzędu 3,56 miliarda USD. Jednak niezwykle silna konkurencja ze strony Samsunga i Apple’a odbiła się negatywnie na wynikach HTC. HTC wierzy, że w najbliższym kwartale odrobi straty do rywali. Ma w tym pomóc premiera smartfonu HTC One.
-
Od seansu spirytystycznego do badania wewnętrznego zombi
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Wg kanadyjskich psychologów, kojarzona z seansami spirytystycznymi tabliczka Ouija może być świetnym narzędziem do badania nieświadomości, a konkretnie nieświadomej wiedzy. Kluczem do sukcesu jest zjawisko ideomotoryczne, czyli bezwiedny ruch ciała, wywołany nie przez bodziec zmysłowy, lecz proces myślowy czy wyobrażenie. Wygląda na to, że nieświadomość odgrywa ważną rolę w wielu procesach poznawczych. Jadąc samochodem znaną trasą i myśląc o czymś innym, możemy się np. zorientować, że nie mamy pojęcia, jak dotarliśmy na miejsce. Prowadzeniem zajmowała się zatem właśnie nasza nieświadomość, nazywana przez Hélène Gauchou z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej "wewnętrznym zombi". By się z nią porozumieć, pani doktor postanowiła skorzystać właśnie z planszy Ouija. Efekt ideomotoryczny jest maksymalizowany, gdy ludzie sądzą, że nie są odpowiedzialni za ruch wskaźnika czy kieliszka, dlatego najbardziej udane są sesje grupowe. Ponieważ w eksperymencie w danej chwili brała, oczywiście, udział tylko jedna osoba, zastosowano pewien trik: pojawiał się partner, który znikał, gdy ochotnikowi zawiązywano oczy. Okazało się, że podstęp zadziałał u 21 na 27 wolontariuszy. Wskaźnik nie poruszał się losowo po planszy. Przemieszczał się do odpowiedzi "tak" i "nie". Nikt nie czuł się odpowiedzialny za jego ruch. Niektórzy podejrzewali co prawda, że partner był w rzeczywistości aktorem, ale i tak zakładali, że to on poruszał wskaźnikiem. Na razie Kanadyjczycy skupili się na sprawdzaniu, czy plansza Ouija w ogóle nadaje się do badania nieświadomości, dlatego nie uzyskano żadnych nowych informacji na temat tego obszaru aparatu psychicznego. Badani mieli odpowiadać przecząco lub twierdząco na pytania z zakresu wiedzy ogólnej. Ten sam zestaw pytań pojawiał się także podczas sesji na komputerze. Dodatkowo ludzi pytano, czy znali odpowiedź na pytanie, czy zgadywali. Okazało się, że kiedy ochotnicy zgadywali, działając za pośrednictwem komputera, udzielali poprawnej odpowiedzi w ok. 50% przypadków (a więc zgodnie z przewidywaniami teorii prawdopodobieństwa). Kiedy jednak robili to na tabliczce Ouija, odpowiadali poprawnie w 65% sytuacji. Oznacza to, że w ten sposób zyskali dostęp do nieuświadamianej wiedzy i że ukryta pamięć semantyczna może zostać wyrażona za pomocą działań ideomotorycznych. Gdy ludzie uważali, że znają odpowiedź, trafność odpowiedzi w obu modalnościach była zbliżona. Wg Gauchou, Ronalda A. Rensinka i Sidneya Felsa, w takiej sytuacji odpowiedź wolicjonalna znosi poprawną reakcję ideomotoryczną. Podczas studium etap z komputerem poprzedzał badanie z planszą Ouija. Najpierw należało kliknąć na odpowiedź "tak" lub "nie, a później wskazać na stopień pewności (wiedza/zgadywanie). Przed kolejnym etapem z pierwotnego zestawu losowano 8 pytań (tak powstawała lista A') i dodawano, również 8-elementowy, zestaw niezadawanych wcześniej pytań B'. Zgodnie z instrukcją, badany miał poczekać, aż wskaźnik zacznie się poruszać i podążać za nim, aż dotrze do "tak" lub "nie". W 3. etapie, znów przebiegającym na komputerze, ochotnicy odpowiadali na pytania z listy B' i dodatkowe, nieznane, pytania z listy B''. Zespół planuje ulepszyć technikę, ponieważ przy oryginalnej tabliczce Ouija na odpowiedź czeka się do 2 minut. Próbujemy opracować narzędzie z mniejszym tarciem. -
Od pierwszej połowy przyszłego roku Samsung zacznie produkować na zlecenie Qualcommu 28-nanometrowe układy Snapdragon. Jak donosi Korean Times, obie firmy doszły wstępnie do porozumienia i obecnie uzgadniają szczegóły współpracy. Umowa z Qualcommem wzmocni pozycję Samsunga w segmencie rynku niezwiązanym z pamięciami komputerowymi. Koreańska firma planuje inwestycje, dzięki którym będzie mogła zdobyć zamówienia od współpracujących obecnie z TSMC Nvidii czy Texas Instruments. Zdaniem ekspertów Samsung to jeden z niewielu graczy, którzy są w stanie zagrozić pozycji TSMC. Koreańczycy dysponują zarówno dużymi zasobami gotówki jaki najwyższej klasy technologiami.
-
Prawnicy założyciela Megaupload, Kima Dotcoma, przystąpili do ofensywy. Złożyli właśnie w sądzie w Auckland wniosek o odszkodowania za nielegalne przeszukanie i zajęcie własności Dotcoma. W ubiegłym tygodniu sąd orzekł, że zarówno przeszukanie i zajęcie majątku Dotcoma, jak i wysłanie danych do USA były niezgodne z prawem. Na razie nie ustalono wysokości odszkodowania, o jakie będzie się starał Dotcom. Jego prawnikom najbardziej zalezy na dostępnie do danych i komputerów, co ma pomóc w obronie. Kim Dotcom twierdzi, że zamknięcie Megaupload zostało zlecone osobiście przez wiceprezydenta USA Joe Bidena. Z księgi gości Białego Domu możemy się dowiedzieć, że Biden spotkał się z wieloma menadżerami z Hollywood oraz z Mike’em Elisem, dyrektorem MPAA na region Azji i Pacyfiku. Z kolei Ellis miał spotkać się z byłym ministrem sprawiedliwości Nowej Zelandii, Simonem Powerem.
-
W 2009 r. Tikun Olam, izraelska firma specjalizująca się w hodowli i dystrybucji marihuany medycznej, rozpoczęła prace nad odmianą konopi z podwyższoną zawartością kannabidiolu (CBD). CBD jest kannabionoidem niemającym działania psychoaktywnego (opornie wiąże się z receptorami w mózgu). Niektórzy specjaliści przypisują mu jednak właściwości przeciwzapalne. Mniej więcej pół roku temu zaanonsowano powstanie Avideklu - nowej odmiany konopi zawierającej 15,8% kannabidiolu i tylko śladowe ilości tetrahydrokannabinolu (będący izomerem kannabidiolu THC stanowi tu poniżej 1%). Czasami haj nie jest tym, czego nam trzeba. Niekiedy bywa niechcianym skutkiem ubocznym. Część ludzi nie uznaje go nawet za coś przyjemnego - podkreśla Zack Klein, szef działu rozwoju w Tikun Olam. Prof. Raphael Mechoulam z Uniwersytetu Hebrajskiego twierdzi, że Avidekel to pierwsza wyhodowana w Izraelu odmiana konopi, w której jednocześnie zwiększono zawartość CBD i wyrugowano THC. Możliwe, że stosunek CBD do THC Avideklu jest najwyższy spośród produktów wszystkich marihuanowych firm na świecie, ale ponieważ przemysł nie jest dobrze zorganizowany, trudno śledzić, co która kompania robi. Klein ujawnił, że Avidekel jest obecnie stosowany przez 10 pacjentów. Prof. Ruth Gallily z Uniwersytetu Hebrajskiego, która pracuje dla Tikun Olam i od ponad 12 lat bada właściwości CBD, twierdzi, że znalazła dowody na to, że kannabidiol ma silne właściwości przeciwzapalne. Avidekel przetestowano na myszach, a badania na ludziach powinny się zacząć już za kilka miesięcy. Konopie wzbogacone CBD mogą być wykorzystywane w leczeniu takich chorób, jak reumatoidalne zapalenie stawów, zapalenie okrężnicy, zapalenie wątroby, choroby serca i cukrzyca. Dodatkowym plusem jest brak efektów ubocznych. W połowie czerwca w centrum Tikun Olam w Tel Awiwie można było podziwiać pączek odmiany Avidekel.
-
Prywatna szkoła wyższa z Essen pozwała swojego studenta za to, że... zbyt szybko ukończył naukę. Szkoła domaga się „utraconych zarobków“ w wysokości 3000 euro. Marcel Pohl ukończył w ciągu 20 miesięcy kurs zarządzania. Zdał w tym czasie wszystkie wymagane 60 egzaminów. Cały kurs jest przewidziany na 11 semestrów. Pohl ukończył go w rekordowym tempie, gdyż współpracował z dwoma kolegami. Chodzili oni na różne zajęcia i wymieniali się notatkami. Wszyscy jesteśmy przeciwko wiecznym studentom. A gdy ktoś zrobi studia wcześniej niż wynika z grafiku, to każe mu się płacić. To nie jest w porządku -mówi Bernhard Kraas, prawnik Pohla. Szkoła Ekonomii i Zarządzania (FOM) twierdzi jednak, że domaga się pieniędzy, gdyż kwota, jaką podaje w swoim cenniku, jest ceną za cały kurs. Tonie wyjaśnia jednak, dlaczego chcą jedynie 3000, czyli kwotę, jaką zapłaciłby Pohl, gdyby studiował do końca 2011 roku. Studiując w standardowym trybie nie ukończyłby do tego czasu kursu.
-
Komisja dochodzeniowa Japońskiego Stowarzyszenia Anestezjologii ustaliła, że tamtejszy anestezjolog Yoshitaka Fujii sfałszował w ciągu 19 lat aż 172 artykuły. Śledczym nie udało się znaleźć ani wpisów pacjentów, ani dowodów, że kiedykolwiek podawano im jakiekolwiek leki. Wygląda to tak, jakby ktoś usiadł i napisał powieść o tematyce badawczej - napisano w raporcie komitetu. Jak można przeczytać na witrynie internetowej Retraction Watch, dr Fujii, specjalista od pooperacyjnych nudności i wymiotów, po raz pierwszy miał kłopoty już w 2000 r., a mimo to publikował jeszcze przez ponad dekadę. Ostatnio znalazł się pod obstrzałem, kiedy 8 marca br. w periodyku Anaesthesia ukazała się metaanaliza integralności danych ze 168 badań z randomizowaną grupą kontrolną. Podała ona w wątpliwość dane z badań Japończyka. Dziewiątego kwietnia 23 wydawców publicznie poprosiło 7 instytucji z Kraju Kwitnącej Wiśni, których nazwy padały w publikacjach Fujii, by zechciały się przyjrzeć sprawie. Konsorcjum gazet, któremu przewodniczy Steven Shafer, wydawca Anesthesia & Analgesia (A&A), oświadczyło, że wycofa każdy artykuł bazujący na nieprawdziwych danych. Jak ujawnia Koji Sumikawa z Uniwersytetu w Nagasaki, ostatecznie dochodzeniem zajęło się Stowarzyszenie Anestezjologii, bo pojedynczej instytucji trudno byłoby wyjaśnić, co się właściwie stało. Panel naukowców skupił się na 212 z 249 znanych publikacji podejrzanego autora. Jego koledzy i koleżanki po fachu próbowali przejrzeć surowe dane, dzienniki laboratoryjne oraz rekordy dotyczące badanych ludzi czy zwierząt. Prowadzono też przesłuchania. Oceniono, że Fujii sfabrykował 172 studia, w przypadku 37 publikacji nie da się ostatecznie orzec, czy przy nich manipulowano i tylko 3 przeprowadzono w zgodzie z normami. Pasmo fałszerstw rozpoczęło się w 1993 r. W lutym 2012 r. anestezjolog został dyscyplinarnie zwolniony z Wydziału Medycyny Toho University, gdyż wewnętrzne śledztwo wykazało, że na 9 testów klinicznych przeprowadzonych w niezwiązanym z działalnością naukową uczelni Ushiku Aiwa General Hospital miał pozwolenie tylko na 1. Brak akceptacji komisji etyki zaowocował także wnioskiem o wycofanie publikacji z różnych zagranicznych periodyków medycznych. Okazało się, że z biegiem czasu Fujii nauczył się wykorzystywać fakt, że w różnych instytucjach był zatrudniony np. na część etatu. Wprowadzał też zamieszanie odnośnie do daty prowadzenia badań. Jako że publikacje miewały innych autorów, komisja musiała ocenić ich ewentualną współodpowiedzialność. Uznano, że niektórzy byli niewinnymi ofiarami, podczas gdy inni mieli pełną świadomość tego, czym parał się Fujii. Poprzednim rekordzistą pod względem liczby wycofanych artykułów był Joachim Boldt, jednak w porównaniu do co najmniej 172 Japończyka, jego 88 prezentuje się raczej mizernie. Niemiec, także anestezjolog, był uznawany za światowej sławy eksperta od koloidów. Przez zastrzeżenia związane z publikacją w periodyku Anesthesia & Analgesia 10 listopada 2010 r. Klinikum Ludwigshafen zdecydowało się na jego zawieszenie. W lutym 2011 r. Uniwersytet Justusa Liebiga w Gießen pozbawił Boldta tytułu profesorskiego.