-
Liczba zawartości
37631 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Muchy domowe (Musca domestica) przypieczętowują swój los, uprawiając głośny seks. Kopulując, wydają charakterystyczne bzyknięcia, przez co stają się łatwym celem dla nocków Natterera (Myotis nattereri). Oba gatunki spotykają się np. w oborach. Normalnie nocą owady są niewidoczne dla nietoperzy, bo rzadko latają, a sygnał odbijający się od sufitu maskuje ultradźwięki odbite od chodzących po nim much. Sytuacja zmienia się, gdy skrzydlaci amanci i amantki postanawiają przedłużyć gatunek. Stefan Greif z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka zastanawiał się, co sprawia, że od czasu do czasu nockom Natterera udaje się złapać w oborze jakąś muchę. Sfilmował 9 tysięcy siedzących i spacerujących po powałą okazów. Żaden nie padł łupem latającego ssaka. Nietoperze atakowały za to ok. 1/4 kopulujących much (wyliczenia z 4 lat obserwacji wskazują na 26% współczynnik ataków), a nieco ponad 50% polowań kończyło się sukcesem. W dodatku w większości przypadków ślad ginął i po samcu, i po samicy. Naukowiec stwierdził, że na efekty polowania nie wpływała większa powierzchnia odbijania ultradźwięków, związana z połączeniem dwóch muszych sylwetek. Gdy bowiem powiesił sklejone ze sobą pary martwych owadów, nietoperze nawet nie próbowały atakować. Gwoździem do trumny okazały się za to drgania i kliknięcia skrzydłami, praktykowane przez samce w czasie uprawiania seksu. Na M. nattereri sygnał ten działa elektryzująco. Słysząc nagrania kopulujących much, podczas eksperymentów rzucały się na głośniki. Niemiec sądzi, że choć jego pracownią stała się obora w pobliżu Marburga, nocki podobnie namierzają muchy także w innych środowiskach, np. na łące czy w lesie. Przedmiotem przyszłych badań ma się też stać antyintuicyjna strategia erotyczna (samców) much, która zamiast gwarantować bezpieczeństwo, wabi drapieżniki. Greif i pozostali autorzy raportu, który ukazał się w piśmie Current Biology, podkreślają, że kopulacja to ryzykowne zachowanie, związane z ograniczoną świadomością tego, co się dzieje wokół. Sto lat temu biolodzy przekonywali, że spółkujące zwierzęta są w większym stopniu zagrożone wykryciem (rośnie więc także ryzyko zjedzenia przez drapieżniki). Co ciekawe, w późniejszym okresie zdobyto zaledwie parę dowodów potwierdzających słuszność tej hipotezy. Seks z dreszczykiem wydaje się domeną nielicznych, w tym nartników z gatunku Gerris gracilicornis. Gdy samica wzbrania się przed kopulacją, używając specjalnych wewnątrzpochwowych tarcz, samiec zaczyna wystukiwać odnóżami na wodzie pewien rytm. Początkowo sądzono, że chodzi o zademonstrowanie swojej jakości, ale okazało się, że to raczej rodzaj szantażu. Wabi bowiem w ten sposób pluskolcowate, drapieżne pluskwiaki, które poruszają się pod powierzchnią wody grzbietem w dół. W przypadku tych owadów zagrożona jest jednak tylko tkwiąca na dole zdesperowana samica, a wibrując skrzydłami, samiec muchy domowej naraża siebie i partnerkę. W przypadku szarańczy Chortoicetes terminifera samce stają się z kolei przypadkowymi ofiarami drapieżnych os (parazytoidów). Jaja są co prawda składane w samicy, ale połączony z kochanką penisem samiec zostaje pogrzebany wraz z nią. W tych przypadkach rzeczywiście ryzyko upolowania kopulujących par jest wyższe niż wyliczone dla pojedynczych osobników.
-
Serwis HotHardware, powołując się na zaufane źródło, twierdzi, że TSMC rozważa budowę fabryki specjalnie dla Apple’a. Miałaby ona zostać specjalnie przystosowana do potrzeb amerykańskiego koncernu i jego planów rozwojowych. Powstanie takiej fabryki, dzięki której Apple miałoby np. jako pierwszy producent dostęp do technologii 20 nanometrów, na nowo zdefiniowałoby zarówno sposób pracy firm produkujących na zlecenie - jak TSMC - jak i stosunki zarówno pomiędzy zleceniodawcą i zleceniobiorcą oraz pomiędzy TSMC a jego innymi klientami oraz konkurentami. Od lat 60. do drugiej połowy lat 80. firmy same produkowały swój sprzęt. Jednak w miarę jak z jednej strony produkcja stawała się coraz bardziej ustandaryzowana, a z drugiej szybko rosły jej koszty, związane np. z koniecznością wymiany linii produkcyjnych na coraz nowocześniejsze, małe i średnie firmy, które mie były w stanie, jak Intel czy IBM, inwestować potężnych kwot, zaczęły szukać możliwości outsourcingu. W ten sposób narodził się obecny model, w którym firmy takie jak TSMC czy Foxconn produkują podzespoły i sprzęt, sprzedawany później pod markami ich klientów. To właśnie założony w 1987 roku TSMC (Taiwan Semiconductor Manufacturing Company) był pierwszą firmą pracującą tylko na zlecenie. Przez 20 lat ten model się sprawdzał, zmiany technologiczne następowały szybko i regularnie. Wszystko zmieniło się przy przejściu z technologii 40 na 28 nanometrów. Proces okazał się znacznie bardziej skomplikowany niż poprzednio, mimo, że poważne problemy pojawiły się już przy 40 nanometrach. TSMC ciągle jeszcze nie wdrożyła w pełni procesu 28 nanometrów. Firma przewiduje, że prace zakończą się w pierwszym kwartale przyszłego roku. Jeszcze większe problemy prognozowane są przy zmianie procesu technologicznego na 20 nanometrów. Pilotażowa produkcja ma się rozpocząć w 2013 roku. Umowa między Apple’em a TSMC, na podstawie której ta druga firma ma wybudować dedykowaną Apple’owi fabrykę daje amerykańskiemu koncernowi wczesny gwarantowany dostęp do technologii 20 nm w zamian za spore inwestycje w jej rozwój. Dla Apple’a, który chętnie przyswaja nowe technologie, oznacza to wyprzedzenie konkurencji. Dla TSMC - zdobycie finansowania na dalszy rozwój. Inwestorzy TSMC niejednokrotnie sygnalizowali, że martwi ich wysoki poziom wydatków na inwestycje. Tymczasem TSMC już przymierza się do inwestycji w technologię 16 nm oraz litografię w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV), która ma pracować z technologią 10 nm. Jedna umowa Apple’a i TSMC to zła wiadomość dla innych klientów tajwańskiej firmy. Qualcomm, Samsung czy Texas Instruments bardzo ostro konkurują z firmą założoną przez Jobsa i Wozniaka. Jednak dotychczasowi klienci raczej nie porzucą TSMC. Zmiana producenta - a nie jest ich wielu - to proces kosztowny i długotrwały.
-
Zagrożone goryle przechytrzyły kłusowników
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Parę dni po tym, jak jeden z goryli górskich z ich stada padł ofiarą kłusowników, 2 młode osobniki Rwema i Dukore wybrały się do lasu, by znaleźć i zniszczyć wszystkie pułapki. To pierwszy raz, gdy widzieliśmy młode zwierzęta angażujące się w takie zachowanie. Nie słyszałam też o żadnych raportach ze świata, w których wspominano by o podobnym zjawisku - podkreśla Veronica Vecellio, koordynator gorylego programu w Centrum Badawczym Karisoke Fundacji Dian Fossey. W rwandyjskim Parku Narodowym Wulkanów kłusownicy zakładają wiele pułapek, które uruchamiają się po nadepnięciu na połączoną z liną gałąź. Co prawda ludziom chodzi głównie o antylopy, ale w pułapki wpadają też małpy. Starsze osobniki potrafią uwolnić się z pętli, młode nie są jednak tak silne i wytrzymałe. Jak tłumaczy Vecellio, kłusownicy nie są w ogóle zainteresowani gorylami. Mimo że małe okazy można by z łatwością przenieść i sprzedać i tak wszystkie skończą tak samo - umrą z wycieńczenia oraz bólu. W lipcu br. w sidła wpadła Ngwino. Niestety, pracownicy stacji Karisoke zjawili się zbyt późno, by ją ocalić. Będąca jeszcze niemowlęciem gorylica zmarła w wyniku odniesionych ran. Próbując się uwolnić, zwichnęła sobie bark, a lina z pułapki na tyle głęboko wbiła się w nogę, że wdała się gangrena. Kłusownicy wyginają gałąź bambusa za pomocą liny. Zawiązaną na jej końcu pętlę przytwierdzają do podłoża za pomocą kijka lub kamienia. Gdy na wierzchu rozrzuci się trochę roślin, pułapka staje się praktycznie niewidoczna. Później wystarczy, by jakieś zwierzę potrąciło obciążnik. Bambus się prostuje, a pętla zaciska na kończynie ofiary. Jeśli jest ona wystarczająco lekka, zawiśnie nad ziemią. Goryle górskie są krytycznie zagrożone wyginięciem. Codziennie tropiciele z Centrum Badawczego Karisoke przemierzają las w poszukiwaniu pułapek. Ostatnio John Ndayambaje wypatrzył jedną w pobliżu terytorium klanu Kuryama. Zbliżył się, by ją rozbroić, ale nagle rozległo się pohukiwanie dorosłego samca o imieniu Vubu. Zaalarmowany strażnik zastygł w bezruchu. Wtedy do akcji wkroczyła para ok. 4-letnich wyrostków. Samczyk Rwema wskoczył na wygiętą gałąź i ją złamał, a samiczka Dukore uwolniła pętlę. Goryli tandem szybko wypatrzył jeszcze jedną pułapkę (warto dodać, że ludzki tropiciel jej nie namierzył). Wspomagani przez nastoletniego Tetero Rwema i Dukore wyeliminowali i tę konstrukcję. Ponieważ wszystko odbyło się w mgnieniu oka, Vecellio podejrzewa, że to nie pierwsza taka akcja. Młode goryle były bardzo pewne siebie. Wiedziały, co mają zrobić i tak właśnie postąpiły. Po wszystkim ulotniły się jak kamfora. Naukowcy dywagują, że młode musiały widzieć, jak w pułapkę wpadały dorosłe samce z klanu. W ten sposób nauczyły się kojarzyć te konstrukcje z niebezpieczeństwem. Niewykluczone, że podpatrzyły tropicieli niszczących pułapki i od tej pory rozbrajają je dokładnie tak samo jak oni. -
Międzynarodowa grupa uczonych dowodzi, że spowodowane przez człowieka zmiany klimatyczne są przyczyną niepodziewanego rozrostu w północnej Europie bakterii wywołujących najróżniejsze choroby, od cholery po nieżyt żołądka. Specjaliści z Wielkiej Brytanii, Finlandii, Hiszpanii i USA przeanalizowali dane dotyczące temperatury wód Bałtyku oraz statystyki chorób powodowanych przez przecinkowce (Vibrio) w krajach nadbałtyckich. Z analizy wynika, że liczba i rozkład przypadków zachorowań jest bardzo silnie powiązana ze zmianami temperatury wód Morza Bałtyckiego. Każdy wzrost temperatury o 1 stopień oznaczał zwiększenie się liczby zachorowań o niemal 200 procent. Uczeni skupili się na Bałtyku, gdyż ociepla się on niezwykle szybko. W latach 1982-2010 średni roczny wzrost temperatury jego wód wynosił 0,063-0,078 stopnia Celsjusza. W skali wieku daje to 6,3-7,8 stopnia. „O ile nam wiadomo, to najszybciej ocieplający się ekosystem morski na świecie“ - napisali naukowcy w artykule opublikowanym w Nature Climate Change. Cieplejsze mniej zasolone środowisko sprzyja rozmnażaniu się bakterii. Tymczasem wraz ze wzrostem temperatury zwiększyła się też częstotliwość opadów, co zmniejsza zasolenie akwenu. Zdaniem naukowców wraz z rosnącymi temperaturami i spadającym zasoleniem coraz więcej przecinkowców będzie pojawiało się w nowych regionach północy Europy. Zwiększenie liczby zachorowań powodowanych przez przecinkowce zaobserwowano już w umiarkowanych i chłodnych regionach Chile, Peru, USA, Izraela i Hiszpanii. Dotychczas przeprowadzano niewiele badań dotyczących ryzyka zachorowania na większych szerokościach geograficznych. Ryzyko zarażenia ciągle jest bowiem na nich niewielkie, dlatego też badania prowadzone są przede wszystkim tam, gdzie występuje dużo przypadków cholery i innych chorób. Wcześniej dochodziło na północy do epidemii chorób powodowanych przez przecinkowce, jednak były to sporadyczne przypadki, wywoływane niezwykłymi wydarzeniami. Nigdy nie można było ich powiązać ze stałą, długotrwałą zmianą. Jako, że im dalej na północ, tym bardziej klimat się ociepla, może spodziewać się, że w zaczną pojawiać się tam choroby, znane przede wszystkim z uboższego południa.
-
Pumeks wyrzucany przez tongijski wulkan podwodny zasila Wielką Rafę Koralową nowym życiem. Najpierw jednak skała z "wkładką" musi przepłynąć wiele tysięcy kilometrów. Dr Scott Bryan z Queensland University of Technology śledził kawałki pumeksu z wybuchu wulkanu Home Reef w 2006 r. Na początku zajmowały one powierzchnię co najmniej 440 km kwadratowych. Później jednak zostały porwane przez prądy oceaniczne i rozpoczęły epicką podróż w kierunku północno-wschodniej Australii. Stwierdziliśmy, że w ciągu 8 miesięcy pumeks przebył ponad 5 tys. kilometrów. Po raz pierwszy byliśmy w stanie udokumentować, że na skale przemieściło się również ponad 80 gatunków roślin i zwierząt. Naukowcy przeanalizowali ok. 5 tys. kawałków pumeksu, który dotarł do Wielkiej Rafy Koralowej i został wyrzucony na brzeg kontynentu na odcinku między Jaszczurzą Wyspą w północnym Queensland a Balliną w Nowej Południowej Walii. Okazało się, że na każdym odłamku pumeksu występowały organizmy żywe, w tym koralowce, krasnorosty z rzędu Corallinales, wąsonogi, gąbki, ostrygi i ślimaki. Na pumeksie znaleźliśmy dużo koralowców. Na każde 100 kawałków przypadał co najmniej 1 egzemplarz. Gdy weźmie się pod uwagę, że mamy do czynienia z miliardami fragmentów skały magmowej, liczba koralowców staje się naprawdę pokaźna - podkreśla Bryan. Australijczyk podkreśla, że gdy przyjrzymy się układowi prądów oceanicznych i pasatom, można zaobserwować wyraźny wschodnio-zachodni trend. Niewykluczone, że Wielka Rafa Koralowa zawdzięcza swoje istnienie właśnie takim procesom. Wulkany regionu Tonga są [w końcu] aktywne od co najmniej 2 mln lat. Biolog podkreśla, że tongijskie wulkany wybuchają regularnie, co 5-10 lat. Ma to swoje plusy i minusy. Z jednej strony daje nadzieję na odbudowę Wielkiej Rafy, z drugiej - grozi zawleczeniem szkodników. Na razie na pumeksie nie wykryto żadnych szkodników, a jedynie gatunki z nimi spokrewnione. Bryan i inni tłumaczą, że różnice w mikrośrodowisku panującym na/w pumeksie zależą od stosunkowej stabilności klastów na powierzchni wody. To z kolei wpływa na proces rekrutacji, a więc na to, jakie organizmy zaanektują sobie skałę. Prześledziwszy trajektorię, wskaźnik, biomasę i bioróżnorodność transferu, naukowcy z antypodów stwierdzili, że dryfujący pumeks w istotnym zakresie odpowiada za łączność między izolowanymi ekosystemami Pacyfiku (dzięki niemu kontaktują się płytkie morskie i przybrzeżne habitaty).
-
Organizacja USB Promoter Group opracowała USB Power Delivery Specification, która ma pozwolić na stworzenie portu USB przez który możliwe będzie ładowanie laptopa. Jeśli standard zostanie przyjęty, to nie będziemy już potrzebowali zasilaczy dedykowanych konkretnym modelom komputerów przenośnych. Głównym celem jest dostarczenie do 100 watów mocy za pomocą USB. Zgodnie z pomysłem USB Promoter Group ładowanie miałoby odbywać się za pomocą zewnętrznego monitora, który będzie dostarczał do laptopa prąd w czasie normalnej pracy. W specyfikacji przewidziano też powstanie ładowarki USB i huba, pozwalającego na jednoczesne ładowanie wielu urządzeń. Grupa proponuje pięć różnych profili sprzętowych dla nowego USB. Od najprostszego dostarczającego 5 woltów i 2 amperów, po urządzenia obsługujące 12 i 20 woltów przy 5 amperach. Nowe porty mają być kompatybilne wstecz. Oczywiście obecnie używane kable nie pozwolą na ładowanie komputerów przenośnych.
-
Dyrektor ds. badawczych firmy Gartner przeprowadził testy systemu Windows 8 i wydał opinię, jakiej wiele osób się domyślało. Zdaniem Gunnara Bergera najnowszy system Microsoftu, używany na standardowym pececie, jest po prostu „zły“. Berger otrzymał od Microsoftu tablet Samsunga z systemem Windows 8. Tutaj wrażenia były jednoznacznie pozytywne. Gigant z Redmond rozwiązał kilka problemów, z którymi borykają się korporacyjni użytkownicy innych tabletów, usiłujący korzystać na nich z oprogramowania dla firm. System niezwykle sprawnie pracuje, świetnie obsługuje sprzęt, ma wszystkie potrzebne sterowniki i uruchamia się błyskawicznie. Berger stwierdził nawet, że byłby w stanie zmienić swoje przyzwyczajenia i porzucić laptop oraz iPada na rzecz tabletu z Windows 8. Jednak dla osób korzystających z urządzeń bez ekranu dotykowego Windows 8 nie będzie, delikatnie mówiąc, wymarzonym systemem. Niedawno przeprowadziliśmy zakrojone na szeroką skalę badania, w których pytaliśmy użytkowników korporacyjnych, czy zapoznali się z Windows 8. Większość z nich się śmiała. Znaczna część firm dopiero przechodzi na Windows 7, mało kto jest gotowy na migrację do Windows 8 - stwierdził Berger. Swoje doświadczenia z Windows 8 na pececie podsumował jednym słowem - „złe“. Ekspert tak usprawiedliwia swoją opinię: niezwykle ważne menu są ukryte, łatwo można je przywołać za pomocą dotyku, ale jeśli korzystasz z myszy... Nie pamiętam, kiedy ostatni raz musiałem kogoś zapytać, jak się coś robi w klienckim systemie operacyjnym. Olbrzymi problem sprawia też uzyskanie z urządzenia przenośnego bezprzewodowego dostępu do peceta z Windows 8. Metro nie akceptuje wielu skrótów klawiaturowych, do których przyzwyczajeni są administratorzy. Podsumowując, Berger stwierdził, że najnowszy OS Microsoftu to świetne rozwiązanie na rynek urządzeń z ekranami dotykowymi i pozwoli koncernowi z Redmond na uzyskanie tam silnej pozycji. Niestety, ja używam korporacyjnego desktopa, a takie komputery mają klawiaturę i myszkę i większość z zalet Windows 8 się tu nie sprawdza. Wydaje się, że Microsoft zapomniał o tym podczas projektowania tego systemu - uznał Berger.
-
Ważniejsza ilość utleniaczy na początkowych etapach życia?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Wiele wskazuje na to, że poziom reaktywnych form tlenu (RFT) na wczesnych etapach życia pozwala określić jego długość. Mimo że stresowi oksydacyjnemu (stanowi zaburzonej równowagi między przeciwutleniaczami i utleniaczami, który może prowadzić do uszkodzenia komórek) przypisywano wiele niekorzystnych efektów, nadal ostatecznie nie udowodniono, że to on odpowiada za starzenie. By nieco rozjaśnić tę kwestię, zespół Ursuli Jakob z University of Michgan mierzył stężenie RFT u nicieni Caenorhabditis elegans. Poza tym biolodzy próbowali określić, na jakie procesy wpływa stres oksydacyjny. Okazało się, że bardzo wysoki poziom RFT występował u C. elegans na długo przed starością, bo na etapie "dzieciństwa". Gdy nicienie dorastały, stężenie reaktywnych form tlenu spadało, by ponownie wzrosnąć w jesieni życia. Zmutowane C. elegans, które zaprogramowano na długie życie, szybciej radziły sobie z RFT i prędzej się regenerowały po stresie oksydacyjnym przypadającym na początek rozwoju. Spodziewaliśmy się, że ujrzymy wysoki poziom RFT u starszych zwierząt, a zamiast tego zaobserwowaliśmy, że bardzo młode organizmy przejściowo produkują bardzo dużo utleniaczy - podkreśla Daniela Knoefler. Nie mamy, oczywiście, pojęcia, czy takie same procesy zachodzą w przypadku ludzi. Istnieją jednak przekonujące badania na myszach, które pokazują, że manipulowanie metabolizmem w pierwszych tygodniach życia może znacząco spowolnić proces starzenia i wydłużyć życie - dodaje Jakob. Obecnie trwają badania, które mają ujawnić, jaki mechanizm stoi za akumulacją RFT na wczesnych etapach życia. Jakob jest zafascynowana możliwością wpływania na długość życia organizmów przez manipulowanie poziomem reaktywnych form tlenu. -
W Chinach szybko spada liczba subskrybentów internetowych połączeń kablowych. Zwiększa się za to liczba osób korzystających z internetu mobilnego. Z publikowanego co pół roku raportu dowiadujemy się, że pod koniec czerwca w Państwie Środka z internetu korzystały 538 miliony osób. To o 25 milionów więcej niż w grudniu. Liczba użytkowników łączy kablowych spadła w tym czasie z 396 do 380 milionów. Tymczasem liczba subskrybentów usług mobilnych zwiększyła się z 356 do 388 milionów. Rekordowo dużo, bo 450 milionów Chińczyków, korzystało z kablowych połączeń w grudniu 2010 roku. Wzrost popularności mobilnego internetu jest napędzany dzięki dostępności tanich słabo wyposażonych telefonów z Androidem, produkowanych przez lokalne firmy. Obywatele Państwa Środka mają do dyspozycji bardzo wolne połączenia. Tylko 20% z nich korzysta z przepustowości większej niż 2 Mb/s, co plasuje Chiny dopiero na 78. pozycji na świecie pod względem prędkości internetu.
-
Powstała pierwsza kompletna symulacja organizmu żywego
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
W ostatnim numerze Cell ukazała się informacja, że naukowcy z Uniwersytetu Stanforda stworzyli pierwszy kompletny komputerowy model organizmu żywego. Zespół profesora Markusa Coverta przeanalizował ponad 900 prac naukowych, by poznać szczegóły działania każdej molekuły Mycoplasma genitalium - najmniejszej na świecie samodzielnie żyjącej bakterii. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki komputerowemu modelowi będą mogli np. poznać odpowiedzi na pytania, których w innych sposób nie można uzyskać. Kompletne modele komputerowe całych komórek mogą zwiększyć naszą wiedzę o ich funkcjonowaniu oraz pomóc w opracowaniu nowych metod diagnostyki i leczenia chorób - powiedział James M. Anderson, dyrektor Wydziału Koordynacji Programów, Planowania i Inicjatyw Strategicznych w Narodowych Instytutach Zdrowia. Mycoplasma genitalium, mimo iż nie jest z nią łatwo pracować w laboratorium, ma tę olbrzymią zaletę, że jej DNA składa się z zaledwie 525 genów. Bardziej powszechna w laboratoriach, E. coli, ma ich aż 4288. Mimo tak niewielkich rozmiarów genomu odtworzenie całego organizmu były poważnym wyzwaniem. Naukowcy dowiedzieli się, że muszą opracować ponad 1900 wirtualnych parametrów. Każdy z procesów biologicznych modelowali jako 28 różnych „modułów“ zarządzanych przez własne algorytmy. Po wykonaniu każdego z kroków obliczeniowych moduły komunikowały się ze sobą, a wynikiem tej interakcji było symulowanie konkretnego procesu życiowego M. genitalium. Naszym celem nie jest tylko lepsze zrozumienie M. genitalium. Chodzi nam o lepsze zrozumienie biologii w ogóle - mówi jeden ze współautorów badań, Jonathan Karr. -
Budowanie lub składanie czegokolwiek w przestrzeni kosmicznej czy przy ekstremalnie niskich temperaturach, gdy grabieją dłonie, stanowi nie lada wyzwanie. Pewnym rozwiązanie może być zastosowanie samoorganizujących się układów, wzorowanych na białkach czy wirusach. "Wystarczy" przejść od skali mikro do makro. Świeżo upieczeni współpracownicy, architekt z MIT-u Skylar Tibbits i biolog molekularny Arthur Olson z Instytutu Badawczego im. Ellen Scripps, przyznają, że samoorganizacja przebiega według kilku podstawowych zasad. Po pierwsze, musi istnieć jakaś kopia ostatecznej formy. Po drugie, w systemie powinny działać elementy/siły umożliwiające łączenie, np. magnesy lub siły elektrostatyczne. Po trzecie, nie wolno zapomnieć o mechanizmie korekcji błędów, który po niewłaściwym złożeniu pozwalałby częściom na dokonanie naprawy. Po czwarte, aby samoorganizacja w ogóle zaszła, musi zostać aktywowana zastrzykiem energii. Jak wyjaśniają panowie, na poziomie molekularnym wystarczy ciepło, ale w skali ludzkiej można je zastąpić energicznym potrząsaniem. Dr Olson od kilku lat uzyskiwał samoorganizujące się zabawki na drukarce 3D i sprzedawał je za pośrednictwem witryny Nauka w Zasięgu Ręki (Science Within Reach). Za prawie 90 dol. można tam kupić zestaw z samoorganizującym się "wirusem". W przyszłości oferta zostanie rozszerzona m.in. o proteazę HIV i klatrynę. Zabawki obu panów, którzy ochoczo pracują nad rozwijaniem projektu BioMolecular Self-Assembly, stanowiły atrakcję czerwcowej konferencji TEDGlobal w Edynburgu. Powstawały one z 4, 8 lub 12 plastikowych części z wbudowanymi magnesami. Zgodnie z tym, co powiedział Tibbits, im więcej elementów, tym łatwiej im się ze sobą połączyć. Każdy z uczestników otrzymywał własną zlewkę z czerwonymi, czarnymi lub białymi bryłkami, przez co pokaz przypominał specyficzny eksperyment chemiczny. Po potrząśnięciu przekształcały się one w sferyczną strukturę. Wzorami do naśladowania były wirus satelitarny nekrozy tytoniu, ferrytyna (białko kompleksujące jony żelaza Fe3+ i przechowujące je w wątrobie) oraz enzym dioksygenaza katecholowa. Energia do samoorganizacji pochodziła z potrząsania. Gdy drobne części przytwierdzały się, ale nie do końca do siebie pasowały, drgania doprowadzały do ich rozdzielenia (to wspomniany wcześniej mechanizm korekcji błędów). Co z konstrukcjami, maszynami czy meblami, które trzeba złożyć w ekstremalnych warunkach? Tibbits wyjaśnia, że energia konieczna do zapoczątkowania procesu pochodziłaby ze źródeł zewnętrznych. W oceanie można by wykorzystać energię fal, w warunkach polarnych np. siłę wiatru. Tibbits, założyciel działającej od 2007 r. firmy SJET, przewiduje, że samoorganizujące się systemy w skali makro zadebiutują w warunkach obniżonej grawitacji czy neutralnej pływalności, gdzie dostarczenie energii nasilałoby interakcje. Architektowi marzą się np. zrzucane z dużych wysokości elementy, które tworzyłyby w pełni ukształtowane konstrukcje.
-
Wierzysz, że demokracja to najlepszy system rządów, jaki stał się udziałem ludzkości? Wierzysz, że demokracja najlepiej broni twoich praw, jest sprawiedliwa, twój głos ma realne znaczenie, a ty masz wpływ na rzeczywistość polityczną? Jeśli tak uważasz to bezwzględnie musisz poznać pracę Demokracja – opium dla ludu, w której Autor poddaje system demokratyczny dogłębnej analizie. Książka jest o tyle niebezpieczna, że po jej lekturze Czytelnik już nigdy nie będzie patrzył na demokrację łaskawym okiem i pokładał w niej swoich nadziei na lepsze jutro. Demokracja – opium dla ludu jest dowodem niezwykłej erudycji i świeżości spojrzenia autora. Prof. Grzegorz Kucharczyk Kuehnelt-Leddihn skutecznie budzi czytelnika z demokratycznego letargu. Jerzy Wolak, „Polonia Christiana” To, co wyróżnia pisarstwo Kuehnelta-Leddihna to styl, w którym profesorska uczoność miesza się z lekkim gawędziarskim tonem. Tomasz Gabiś Austriacki mistrz pióra z wdziękiem swego stylu godnym delikatnych pociągnięć pędzlem japońskich mistrzów, ale jednocześnie z bezlitosną siłą argumentów równą uderzeniom młota Thora, rozbija w proch wszystkie fałsze i sofizmaty apologetów demokracji. Paragraf po paragrafie, jak stanowczy acz nieubłagany prokurator, dowodzi, że ów najgłupszy z ustrojów – a raczej rozstrój wszystkich rzeczy, przeczący odkrytej przez geniusz grecki zasadzie porządku i harmonii - jest (parafrazując innego „klasyka”) nie tyle nawet, arystokratycznym bądź co bądź, opium, ale najbardziej ordynarną gorzałką dla ludu. Prof. Jacek Bartyzel Erich von Kuehnelt-Leddihn (1909-1999) – austriacki monarchista (legitymista), historyk idei, pisarz i publicysta – to jedna z największych postaci dwudziestowiecznej myśli konserwatywnej. I to w wymiarze transatlantyckim. Jego twórczość pisarska i publicystyczna dostarczyła bowiem nieocenionej inspiracji intelektualnej dla powstającej po II wojnie światowej amerykańskiej myśli konserwatywnej (zwłaszcza jej tradycjonalistycznego skrzydła). Kuehnelt-Leddihn współpracował z wieloma amerykańskimi pismami konserwatywnymi, m.in. z magazynem „The National Review”; jest również autorem wielu książek, wśród których najważniejszymi wydają się być Liberty or Equality oraz Leftism, From de Sade and Marx to Hitler and Marcuse. W języku polskim ukazały się: Ślepy tor. Ideologia i polityka lewicy 1789-1984 i Przeciwko duchowi czasów oraz powieść Jezuici, burżuje, bolszewicy.
-
Z ostatniego raportu finansowego Nokii dowiadujemy się, że fińska firma płaci Microsoftowi aż 60 dolarów za każdą sprzedaną kopię systemu Windows Phone. Pewna część opłaty jest stała, a pozostała zmienna. Skonstruowano ją tak, że im więcej telefonów będzie Nokia sprzedawała, tym mniejszą kwotę zapłaci za pojedynczą licencję. Przy obecnym poziomie sprzedaży jest to właśnie 60 dolarów. To olbrzymia kwota, gdyż stanowi ona np. aż 25% brytyjskiej ceny smartfonu Lumia 610. To z kolei powoduje, że telefonom Nokii trudno jest konkurować cenowo z odpowiadającymi im klasą smartfonom z Androidem. Nie tylko Nokia płaci Microsoftowi. Koncern z Redmond licencjonuje od fińskiej firmy technologie, które służą mu do rozwoju platformy Windows Phone. Obecnie Microsoft płaci Nokii nieco większą kwotę niż Nokia Microsoftowi.
-
Przed dwoma tygodniami National Ignition Facility pobiło swój własny rekord mocy wygenerowanego impulsu laserowego. Pracujące tam lasery wygenerowały 192 wiązki o łącznej mocy 500 terawatów, a do celu dotarło 1,85 megadżula energii. To 100-krotnie więcej niż jest w stanie wygenerować jakikolwiek inny laser na świecie. Poprzedni rekord, ustanowiony w NIF w marcu bieżącego roku wynosił 411 terawatów. Urządzenia NIF mają być pierwszym systemem laserowym, które wygenerują więcej energii niż zużyją. Ich celem jest rozpoczęcie pierwszej kontrolowanej reakcji termonuklearnej. NIF ma jednak nie tylko rozpocząć epokę kontrolowanej fuzji jądrowej. Zakład posłuży do badań nad bronią jądrową. Stany Zjednoczone od ponad 20 lat nie wyprodukowały żadnej nowej głowicy jądrowej, a od 1992 roku nie przeprowadziły żadnej podziemnej próby z bronią jądrową. NIF pozwoli zachować starzejący się arsenał w dobrym stanie. W końcu kolejnym z zadań National Ignition Facility będzie umożliwienie naukowcom badania tego, co dzieje się wewnątrz gwiazd i eksperymenty z egzotycznymi stanami materii. NIF należy do Lawrence Livermore National Laboratory. Zakład otwarto w 2009 roku, a próba z 5 lipca to trzeci już eksperyment podczas którego odpalono wszystkie lasery. Fuzja jądrowa to proces, w którym dochodzi do połączenia dwóch lżejszych jąder atomów w jedno cięższe. W jego wyniku powstają olbrzymie ilości energii. I właśnie opracowanie technologii jej produkcji jest głównym celem NIF. Zdaniem niektórych, jest to cel niemożliwy do osiągnięcia.
-
Z lekcji chemii wiemy, że istnieją dwa rodzaje wiązań atomowych - kowalencyjne i jonowe. Grupa naukowców z Uniwersytetu w Oslo oraz University of North Dakota teoretycznie dowiodła, że może istnieć trzeci rodzaj wiązań. Nie występują one jednak na Ziemi, gdyż wymagają obecności silnego pola magnetycznego. Takiego, jakie można spotkać w pobliżu białych karłów. Uczeni symulowali zachowanie atomów i molekuł wodoru. Z przeprowadzonych obliczeń wynika, że w bardzo wysokich temperaturach - takich jakie występują w pobliżu białych karłów - wiązania kowalencyjne rozpadają się i molekuła H2 przestaje istnieć. Jeśli jednak wraz z wysoką temperaturą obecne jest silne pole magnetyczne - takie, jakie występuje w pobliżu białych karłów - spin obu atomów może ułożyć się równolegle do pola magnetycznego i może powstać cząsteczka. Uczeni nazwali taki rodzaj wiązania równoległym wiązaniem paramagnetycznym. W celu zweryfikowania wyników swoich obliczeń przeprowadzili też symulacje z wykorzystaniem helu. Okazało się, że również i molekuła He2 może istnieć dzięki równoległemu wiązaniu paramagnetycznemu, chociaż jest mniej stabilna niż H2. Z powyższych obliczeń wypływają dwa wnioski istotne dla rozwoju nauki i techniki. Po pierwsze, w pobliżu białych karłów mogą istnieć cząsteczki wodoru i helu, ale, jako że mają inny rodzaj wiązań niż jonowe i kowalencyjne, mają też inne charakterystyki, zatem do ich wykrycia konieczne jest odpowiednie dostrojenie instrumentów. Po drugie, niewykluczone, że pole magnetyczne pozwoli na manipulowanie molekułami związanymi za pomocą równoległych wiązań paramagnetycznych. Jeśli nauczymy się generować odpowiednio silne pole, być może przyda się ono do budowy kwantowego komputera.
-
Naukowcy zaobserwowali naturalny mechanizm, który może ocalić Wielką Rafę Koralową przed zgubnymi skutkami globalnego ocieplenia. Przypuszczają też, że być może to właśnie dzięki niemu rafa powstała. Mechanizmem tym są wybuchy wulkanów na południowo-wschodnim Pacyfiku. Zespół z Queensland University of Technology śledził pływający po powierzchni oceanu pumeks, który pojawił się tam po erupcjach na Tonga w roku 2001 i 2006. Geolog doktor Scott Bryan informuje, że pumeks z eksplozji z 2006 roku utworzył pływającą masę o powierzchni co najmniej 440 kilometrów kwadratowych. Z czasem masa zaczęła rozpadać się na miliardy niewielkich kawałków, które zasiedlały morskie organizmy - cyjanobakterie, kraby, korale i wiele innych. Podczas swojej 900-dniowej podrózy pumeks stawał się siedliskiem dla coraz większej liczby morskich organizmów, aż w końcu dotarł do Wielkiej Rafy Koralowej i stał się jej częścią. To dobra wiadomość, bo pokazuje, że rafa jest uzupełniania dzięki aktywności wulkanicznej na południowo-zachodnim Pacyfiku. A tamtejsza aktywność jest duża, do erupcji dochodzi tam co 5-10 lat - mówi Bryan.
-
Usuwanie zakrzepów to niełatwe zadanie, jednak z nową biomimetyczną metodą Donalda E. Ingbera z Uniwersytetu Harvarda życie lekarza (i pacjentów) może się stać o wiele prostsze. Pokryte lekiem nanocząsteczki o budowie zbliżonej do płytek są naprowadzane na cel - zaczopowane naczynie - przez wysokie naprężenia ścinające (styczne). Polimerowe nanocząstki mają średnicę mniejszą niż 100 nm. Sklejając się ze sobą jak ziarna mokrego piasku, tworzą mikroagregaty. Gdy natrafią one na obszar wysokiego napięcia ścinającego (w płynącej krwi naprężenie ścinające powstaje zarówno między kolejnymi warstwami cieczy, jak i przy ścianie naczynia), rozpadają się na "części pierwsze" i przywierają do zakrzepu. Rozpoczyna się uwalnianie enzymu - tkankowego aktywatora plazminogenu (ang. tissue plasminogen activator, tPA). Gdy myszom z zatorem tętnicy krezkowej podawano dożylnie powlekane tPA nanoterapeutyki, udawało się przywrócić normalną dynamikę przepływu krwi i zwiększyć przeżywalność. U żadnego zwierzęcia nie pojawiło się niekontrolowane krwawienie, dodatkowo nanocząstki uległy naturalnej degradacji. Biofizyczna strategia dostarczania leku zapewnia wiele korzyści. Dawka leku, jaką trzeba zastosować, spada, podobnie jak natężenie/liczba skutków ubocznych. Jednocześnie wzrasta efektywność samej terapii. Wyzwaniem było uzyskanie [agregatów] cząstek, które rozpadałyby się po przyłożeniu siły o konkretnej wartości. To podniecające, móc dostarczyć lek bezpośrednio do zakrzepu, nie wiedząc nawet, gdzie on jest - podkreśla Ingber.
-
Namibia, jednej z najbardziej ubogich w wodę krajów Afryki subsaharyjskiej, nie będzie już prawdopodobnie miała problemów z zaopatrzeniem w wodę. W kraju odkryto wielki podziemny zbiornik, który powinien wystarczyć na około 400 lat. Największym zagrożenie mogą być nielegalne wiercenia. Obecnie los 800 000 osób (40% populacji kraju) mieszkających na północy Namibii zależy jednego 40-letniego kanału transportującego wodę pitną z Angoli. W regionie znajdują się dwie rzeki i działalność rolnicza jest ograniczona do obszarów w ich pobliżu. Dzięki nowo odkrytemu zbiornikowi wszystko może ulec zmianie. Od około 10 lat władze Namibii współpracują z Niemcami i innymi europejskimi krajami, które pomagają w poszukiwaniach wody. Właśnie odkryto zbiornik Ohangwena II, znajdujący się na granicy z Angolą. Po namibijskiej stronie ma on powierzchnię 70x40 kilometrów i zawiera tyle wody, że przy obecnym poziomie zużycia wystarczy jej na 400 lat. Dodatkowo woda poddana jest wysokiemu ciśnieniu, więc jest łatwo dostępna, a jej jakość jest lepsza niż wielu innych obecnie wykorzystywanych źródeł. Łatwy dostęp oznacza jednak niebezpieczeństwo pojawienia się nielegalnych odwiertów. Problem w tym, że nad Ohangwena II znajduje się niewielki zbiornik słonej wody. Nieumiejętne wiercenia mogą doprowadzić do zanieczyszczenia wody słodkiej słoną.
-
Po kolejnych 3-godzinnych maratonach seksualnych mątwy Euprymna tasmanica są tak wyczerpane, że przez pół godziny pływają o połowę wolniej niż zwykle. Zespół z Uniwersytetu w Melbourne jako pierwszy odkrył, że energetyczne koszty spółkowania wpływają na funkcjonowanie fizyczne jakiegoś zwierzęcia. Studentki Amanda Franklin i Zoe Squires prowadziły badania z dr Devi Stuart-Fox z Wydziału Zoologii. Badały mątwy E. tasmanica, które żyją u południowych wybrzeży Australii i jako dorosłe osobniki mierzą ok. 7 cm. Biorąc pod uwagę złożony rytuał godowy (samce przez cały czas przytrzymują od spodu samicę, zmieniają kolor i strzykają sepią), Australijki zastanawiały się, czy w jakiś sposób wpływa on na zdolność unikania drapieżników lub żerowanie. Podczas eksperymentów określano wytrzymałość pływacką mątew, które w laboratoryjnym akwarium musiały się zmierzyć z niesłabnącym prądem. Później zwierzętom pozwalano na kopulację i ponownie testowano ich możliwości. Odkryłyśmy, że by odzyskać pierwotne umiejętności pływackie, po spółkowaniu i samce, i samice potrzebują ok. 30 min. Oznacza to, że głowonogi cierpią na czasowe zmęczenie mięśni. Nasze wyniki były nieco zaskakujące, ponieważ obie płcie okazały się jednakowo wyczerpane, chociaż wydaje się, że kopulacja bardziej obciąża samca. Sądzimy, że w fazie zmęczenia mięśni E. tasmanica ukrywają się w piasku na dnie. To kosztowny wybieg, bo w tym czasie nie żerują i nie szukają kolejnych partnerów. Panie uważają, że zmęczenie samic można wyjaśnić długotrwałym podduszaniem.
-
Ciężarne myszy wystawianie na oddziaływanie spalin z silników Diesla rodzą młode, u których w dorosłości występuje wyższy wskaźnik otyłości oraz insulinooporności. Zjawisko to jest szczególnie silnie zaznaczone u samców, które ważą więcej bez względu na rodzaj diety. Podczas eksperymentów dr Jessica L. Bolton z Duke University wyodrębniła 2 grupy ciężarnych myszy. Jedna w drugiej połowie ciąży wdychała spaliny z silnika Diesla, druga przefiltrowane powietrze. Każdego dnia gryzonie umieszczano na 4 godziny w specjalnej komorze, a po ekspozycji przenoszono do zwykłych klatek. Przed narodzinami badano reakcję immunologiczną mózgów wybranych płodów z obu grup. W 18. dniu ciąży u płodów myszy DE (od ang. diesel exhaust) reakcja cytokinowa była o 46-390% silniejsza niż w grupie kontrolnej. Po osiągnięciu dorosłości myszom podawano albo nisko-, albo wysokotłuszczową karmę (w 1. tłuszcze nasycone stanowiły 10%, w drugiej - 45%). Poza tym obie diety były identyczne. Przed wdrożeniem 6-tygodniowego reżimu żywnościowego i potem raz na tydzień w czasie studium określano apetyt (modele spożycia), wagę oraz poziom aktywności zwierząt. Po 1,5 miesiąca zbadano również poziom hormonów metabolicznych. Okazało się, że bez względu na dietę w dorosłym życiu, samce urodzone przez matki wystawiane na oddziaływanie spalin silników Diesla były grubsze od synów matek z grupy kontrolnej. Dla odmiany samice urodzone przez podtruwane spalinami matki były cięższe od rówieśnic z grupy kontrolnej tylko wtedy, gdy w dorosłości przypadała im w udziale wysokotłuszczowa dieta. Co ważne, nigdy nie pojawiały się u nich objawy insulinooporności. Na początku - przed przejściem na którąkolwiek z diet - dorosłe samce DE ważyły o 12% więcej i były o 35% mniej aktywne niż samce FA (od ang. filtered air); między samicami DE i FA nie odnotowano istotnych statystycznie różnic. Po przejściu na dietę wysokotłuszczową samce DE przytyły w podobnym stopniu co samce FA. Samice DE wydawały się tyć w oczach - przyrost ich wagi był aż o 340% wyższy niż wyznaczony dla samic FA. U spożywających dużo tłuszczów nasyconych synów matek wdychających spaliny Diesla końcowy poziom insuliny był o 450% wyższy niż u jedzących to samo samców FA. Uzyskane przez Amerykanów wyniki potwierdzają, że ekspozycja środowiskowa w krytycznym dla rozwoju okienku czasowym może się przyczyniać do eskalowania epidemii otyłości.
-
Marissa Mayer, która właśnie została prezesem Yahoo!, nie będzie mogła narzekać na swoje zarobki. Mimo młodego wieku i braku doświadczeń w kierowaniu tak wielką firmą, pani Mayer może zarobić w ciągu pięciu lat nawet... 70 milionów dolarów. Roczna pensja pani prezes wyniesie 1 milion dolarów. W zależności od tego, jak jej decyzje wpłyną na kondycję firmy, Mayer otrzyma do 2 milionów dolarów rocznej premii. Ponadto w ciągu pięciu lat obejmie akcje i opcje na akcje o łącznej wartości do 12 milionów dolarów. To jednak nie wszystko. W ramach odszkodowania za utracone akcje i opcje Google’a pani Mayer dostanie kolejne 14 milionów dolarów w opcjach Yahoo!. Jakby jeszcze tego było mało, by zachęcić ją do rezygnacji z dalszej kariery w Google’u zaoferowano Mayer jednorazowo 30 milionów dolarów w papierach portalu.
-
Microsoft zanotował pierwszą w swojej historii kwartalną stratę finansową. Bilans firmy okazał się ujemny po tym, jak odpisano zakup firmy Aquantive. Koncern nabył ją w 2007 roku za kwotę 6,2 miliarda dolarów. Inwestycja nie przyniosła jednak zysków. Po odpisaniu ceny zakupu od wyników finansowych kwartalna strata wyniosła 492 miliony dolarów. W analogicznym okresie ubiegłego roku firma poinformowała o zysku w wysokości 5,9 miliarda USD. Od czasu giełdowego debiutu w 1986 roku Microsoft kończył każdy kwartał dodatnim wynikiem finansowym. Po ogłoszeniu wyników finansowych cena akcji koncernu zwiększyła się o 1,6%. Wpływ na to mógł mieć fakt, że przychody firmy w kwartale kwiecień-czerwiec wzrosły o 4%, do 18,06 miliarda USD.
-
Udało się zamknąć botnet, który odpowiadał za rozsyłanie 18% światowego spamu. Serwery botnetu Grum znajdowały się głównie w Panamie, Rosji i na Ukrainie. Botnetowi wojnę wydały firma FireEye i serwis SpamHaus, którym we współpracy z dostawcami internetu udało się wyłączyć serwery. Najpierw wyłączono serwer kontrolny w Holandii, a następnie w Panamie. Gdy eksperci sądzili, że wystarczy jeszcze wyłączyć serwery w Rosji okazało się, że przestępcy zauważyli co się dzieje i błyskawicznie założyli nowe serwery na Ukrainie. Kraj ten tradycyjnie jest bezpieczną przystanią dla tego typu przedsięwzięć. Jednak tym razem dzięki współpracy z ekspertami z wielu krajów udało się wyłączyć również serwery na wschodzie. Specjaliści oceniają, że jeszcze ponad 20 000 pecetów jest połączonych w botnet, jednak przestępcy utracili nad nimi kontrolę. Nie ma już bezpiecznych miejsc. Serwery kontrolne większości botnetów, które dotychczas znajdowały się w USA i Europie, zostały poprzenoszone przez ich twórców do krajów takich jak Ukraina, Rosja czy Panama, w nadziei, że będą tam bezpieczne. Pokazaliśmy im, że nie mają racji - stwierdził Atif Mushtaq z FireEye.
-
Sony opracowało specjalne okulary dla miłośników kina, którzy potrzebują napisów w filmach. Entertainment Access Glasses zostały wyposażone w moduł łączności bezprzewodowej oraz miniaturowe projektory rzutujące napisy na soczewki. Dane potrzebne do wyświetlania są przesyłane przez nadajnik połączony z cyfrowym kinowym projektorem. Użytkownik może zdecydować o kolorze, języku, pozycji i wielkości napisów, wybierając je za pomocą dołączonego urządzenie sterującego. Do okularów można podłączyć też dowolne słuchawki. Urządzenie Sony przyda się przede wszystkim osobom niedosłyszącym. W zamyśle Sony mają je kupować kina, które będą udostępniały je tym widzom, którzy sobie tego zażyczą. Więcej szczegółów znajdziemy w udostępnionym pliku PDF.
-
W porównaniu do człowieka współczesnego i większości naszych przodków, neandertalczycy mieli wyjątkowo masywne prawe ramię. Silnie zaznaczoną asymetrię przypisywano działalności myśliwskiej, ale najnowsze badania antropologiczne wskazują, że nie chodziło o posługiwanie się włócznią, lecz o wielogodzinne wyprawianie skór. Jednym słowem: neandertalczycy nie byli takimi maczo, jak dotąd sądzono i dużo czasu poświęcali na obowiązki domowe. W niektórych przypadkach kości prawego ramienia były u neandertalczyków aż o 50% wytrzymalsze, podczas gdy u dzisiejszych ludzi różnica między stroną prawą i lewą wynosi zaledwie ok. 5-15%. Wcześniej zakładano, że asymetria szkieletowa była wynikiem częstego posługiwania się przez praworęcznych neandertalczyków włóczniami, jednak teraz naukowcy z Uniwersytetów w Cambridge i Oksfordzie oraz Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii sugerują, że rozwijała się ona pod wpływem wielogodzinnego skrobania skór, z których później przygotowywano zapewne ubrania. Neandertalska asymetria jest w dzisiejszych czasach czymś niespotykanym. Wyjątek stanowią niektórzy sportowcy, np. krykieciści czy tenisiści - tłumaczy dr Colin Shaw. Szczątki kostne sugerują, że neandertalczycy robili coś intensywnego bądź powtarzalnego - być może czynność charakteryzowała się obiema wymienionymi cechami - co miało decydujące znaczenie dla ich przeżycia. Pytanie co... Twierdzenie, że asymetria to skutek polowania, upowszechniło się w połowie lat 90., jednak przekrój kości miał niewłaściwy kształt, by powstać przez rzucanie oszczepem. Mimo to eksperci sugerowali, że byłoby to możliwe, gdyby myśliwi dźgali oburęcznie, wykonując ruch à la bilardzista. Chcąc określić wpływ powtarzanego skrobania skóry i oburęcznego posługiwania się włócznią podczas zabijania zwierzyny z bliska na muskulaturę, a ostatecznie na kościec, brytyjsko-amerykański zespół poprosił 2 grupy praworęcznych mężczyzn o wykonywanie takich właśnie zadań. Podczas elektromiografii skupiono się na mięśniach barku i klatki piersiowej, bo ich aktywność stanowi dobrą wskazówkę odnośnie do obciążenia kości ramiennej. Przy oburęcznym pchnięciu włócznią aktywność mięśniowa była o wiele wyższa w ramieniu lewym niż prawym. Wydaje się, że dzieje się tak, bo gdy oszczep sięga celu, lewa ręka pozostaje najbliższym punktem kontaktowym. Siła reakcji jest kontrowana głównie przez [...] układ mięśniowo-szkieletowy po lewej stronie ciała. Symulacja jednoręcznego skrobania wymagała większej aktywności mięśniowej po prawej stronie ciała, w dodatku dokładnie w tych rejonach, które mogłyby doprowadzić do rozrostu kości ramiennej. Sugeruje to, że coś innego niż polowanie - zapewne pochłaniające sporo czasu wyprawianie skór - odpowiadało za charakterystyczną morfologię górnej połowy ciała neandertalskiego mężczyzny. Na korzyść najnowszej hipotezy przemawia fakt, że przy szkieletach neandertalczyków bardzo często znajdowano kamienne skrobaczki (racloir), które pomagały usunąć tkanki miękkie z wyprawianych skór. Bazując na badaniach etnograficznych tradycyjnych społeczeństw z Etiopii, Kolumbii Brytyjskiej czy Alaski, wiemy, że nawet doświadczonej osobie wyprawienie jednej skóry zajmuje ok. 8 godzin. Jeśli pomnożyć to razy kilka - w końcu każdy członek prehistorycznej grupy musiał mieć się w co przebrać, o materiale na posłanie nie wspominając - rozrost prawej ręki przestaje właściwie dziwić. Dzisiaj sprawianiem skór zajmują się raczej kobiety, ale nie wiadomo, jak było z równouprawnieniem za plejstoceńskich czasów, bo antropolodzy nie dysponują wystarczającą liczbą żeńskich szkieletów.