-
Liczba zawartości
37629 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Producenci zestawów komputerowych będą mogli sprzedawać maszyny z preinstalowanym systemem Windows XP tylko do końca bieżącego roku. O miesiąc dłużej będzie oferowana OEM-owa wersja XP Professional. Umowa pomiędzy producentami komputerów a Microsoftem przewiduje, że od 2008 roku będą oferowane tylko pecety w Windows Vista. Pomimo trwającej kampanii reklamowej Visty, popyt na XP jest wciąż duży. Szczególną popularnością cieszy się ten system na rynku SOHO (small office, home office). Wycofanie wersji OEM nie oznacza, oczywiście, że ze sklepów znikną wersje pudełkowe XP.
-
Aktywiści próbujący walczyć z globalnym ociepleniem chyba są bez szans. Nie dość, że ich próby zmiany wpływu ludzkości na środowisko napotykają na wielki opór, to jeszcze okazało się, że sprzeciwia im się sama Ziemia. Najnowsze badania wskazują bowiem, że za szybkie topnienie lodu pokrywającego Grenlandię odpowiada nie tylko efekt cieplarniany, ale też przynajmniej jedna plama gorąca (ang. hot spot) z magmą roztapiającą lodowiec. Odkrycie pozwala wyjaśnić, dlaczego pokrywa lodowa Grenlandii przemieszcza się oraz topnieje znacznie szybciej niż pozostałe obszary Arktyki. Wspomniana plama znajduje się w miejscu, gdzie skorupa Ziemi jest stosunkowo cienka, co pozwala zbliżyć się do powierzchni magmie pochodzącej z płaszcza naszej planety. Naukowcy nie byli jednak w stanie wytłumaczyć, dlaczego źródło ciepła pojawiło się tak nagle – odnaleziono je w północno-wschodniej części Grenlandii, gdzie od 1991 roku można było zaobserwować pierwszy w tym rejonie tzw. strumień lodowy. Odpowiedzialny za jego powstanie równie dobrze może być wulkan, co charakterystyka przewodzenia ciepła przez skały. Jednak obserwacje pozwoliły powiązać strumienie lodowe z bliskością magmy, a także wskazały, by podczas oceny skutków działalności człowieka uwzględniać także zjawiska naturalne.
-
Tranzystor, jeden z najważniejszych wynalazków ludzkości, w powszechnej opinii obchodzi dzisiaj 60 lat. Uznaje się, że został wynaleziony 16 grudnia 1947 roku przez Johna Bardeena, Waltera Brattaina i Willima Shockleya z Bell Labs. Do jego zbudowania inżynierowie użyli kawałka papieru oraz folii z germanu i złota. Okazało się, że urządzenie stukrotnie zwiększa natężenie prądu i działa jak przełącznik. Przez jakiś czas trzymali swój wynalazek w tajemnicy, aż na krótko przed Świętami pokazali do szefom swojej firmy. W 1956 roku za wynalezienie tranzystora otrzymali Nagrodę Nobla. Obecnie każdego roku produkowanych jest około 10 milionów więcej tranzystorów, niż istnieje gwiazd w Drodze Mlecznej. Najbardziej zaawansowane układy scalone składają się z ponad miliarda tranzystorów. Historia nowoczesnej elektroniki rozpoczęła się w 1906 roku. Wówczas Lee de Forest odkrył, że dwie elektrody umieszczone w próżni mogą zwiększać natężenie prądu i działać jak przełącznik. Lampy próżniowe bardzo szybko się rozpowszechniły. Były wykorzystywane w odbiornikach radiowych i telefonach. Do końca I wojny światowej firma Western Electric produkowała rocznie milion lamp. To z lamp próżniowych został zbudowany pierwszy komputer – ENIAC. Była to potężna maszyna o długości 31 metrów, wysokości 3 metrów i głębokości 1 metra. Składała się z około 100 000 części, w tym z 18 000 lamp. ENIAC był dziełem University of Pennsylvania i gdy był włączany, w całej Filadelfii przygasały światła. Ponadto lampy próżniowe przepalały się co kilka dni. Właśnie te wady – olbrzymie zużycie energii oraz wysoka awaryjność – skłoniły naukowców do poszukiwania alternatywy dla lampy próżniowej. W połowie lat 40. ubiegłego wieku w Bell Labs powołano zespół, którego celem było opracowanie takiej alternatywy. Jak wiemy, udało się to 16 grudnia 1947 roku. Pierwszym komercyjnym produktem wykorzystującym tranzystor był aparat słuchowy, który trafił na rynek w 1952 roku. Dwa lata później można było kupić pierwsze radio tranzystorowe. Jego producentem była firma Texas Instruments. Sześć lata później nastąpił kolejny przełom. Jack Kilby z Texas Instruments stworzył w 1958 roku pierwszy w historii układ scalony, umieszczając na jednym kawałku krzemu wiele tranzystorów. Stąd był już tylko krok do współczesnych komputerów. Obecnie tranzystory otaczają nas wszędzie. Są w komputerach, telewizorach, odtwarzaczach MP3, pralkach, kuchenkach, lodówkach i telefonach. Trudno sobie wyobrazić bez nich życie. Za prawdziwego wynalazcę tranzystora można również uznać Juliusa Edgara Lilienfelda. Urodził się on w 1882 roku w Lembergu (Lwów). W latach 20. ubiegłego wieku pracował m.in. na uniwersytecie w Lipsku nad skraplaniem wodoru, opracował kilka ważnych wynalazków (pracował m.in. nad kamerą przemysłową, urządzeniem do badania oczu, głośnikami), a w latach 1925-1927 złożył kilka wniosków patentowych opisujących tranzystor. Brak jednak dowodów na to, by skonstruował takie działające urządzenie. Powszechnie zatem wspomina się o wynalazku Bardeena, Brattaina i Shockleya, a Lilienfeld jest niemal zapomniany.
-
Łożysko zachowuje się jak pasożyt, by uniknąć ataków ze strony układu odpornościowego kobiety. Naukowcy z Uniwersytetu w Reading odkryli, że wykorzystuje nawet podobne metody ukrywania się. Dzięki temu spostrzeżeniu uda się być może zrozumieć zjawisko wielokrotnych poronień i zapobiec stanowi przedrzucawkowemu (ang. pre-eclampsia). Na tym jednak nie koniec. Wiedząc, jak uniknąć odrzucenia przez układ odpornościowy, można też zacząć skutecznie leczyć choroby autoimmunologiczne, np. reumatoidalne zapalenie stawów czy stwardnienie rozsiane. Łożysko (placenta) jest narządem łączącym zarodek ze ścianą macicy. Umożliwia płodowi nie tylko pobieranie substancji odżywczych z krwi matki, ale również oddychanie czy wydalanie. Wytwarza też hormony konieczne dla podtrzymania ciąży. Zarówno jednak płód, jak i łożysko różnią się genetycznie od matki, dlatego są narażone na ataki ze strony jej układu odpornościowego. Łożysko zawiera antygeny ojca, jest więc allograftem. Uważa się, że jego uszkodzenie może być pewną formą odrzucenia przeszczepu. Łożysko wydziela pewne białko: neurokininę B (NKB). Należy ona do rodziny tachykinin neuropeptydowych. Występuje w o wiele wyższych stężeniach u kobiet, u których dochodzi do stanu przedrzucawkowego. Ponieważ jest wykrywalna już w 9. tygodniu ciąży, badając jej stężenie, można monitorować kobiety z grupy ryzyka. Tachykininy oddziałują na układ nerwowy, mięśnie gładkie, a także wpływają na odpowiedź zapalną oraz immunologiczną. Naukowcy z Reading zaobserwowali, że postać neurokininy B z łożyska reaguje inaczej niż jej wersja używana w laboratorium. Modyfikacja białka zachodzi więc w czasie syntezy w łożysku. W wyniku szczegółowych analiz ujawniono, że łożyskowe NKB zawiera fosfocholinę, czyli związek wykorzystywany przez pasożytnicze nicienie do obrony przed układem odpornościowym gospodarza. Dzięki niej stają się "niewidzialne". Kiedy Brytyjczycy przyjrzeli się kolejnym białkom łożyska, okazało się, że wiele z nich maskuje się w identyczny sposób. Białko powierzchniowe oszukuje komórki układu odpornościowego ciężarnej gospodyni.
-
Naukowcy z Albert Einstein College of Medicine na Yeshiva University odkryli geny odpowiedzialne za składowanie tłuszczu w komórkach. Tym samym znaleźli odpowiedź na jedno z najważniejszych pytań biologii. Ich prace mogą przyczynić się do opracowania nowych metod walki z otyłością i związanymi z nią chorobami. Dotychczas znaliśmy geny odpowiedzialne za syntetyzowanie tłuszczów. Nie były jednak znane te, które prowadziły do ich składowania w formie kropli lipidowych. Składowanie tłuszczu w formie kropli lipidowych pozwala komórkom na korzystanie z tłuszczu jako źródła energii. Jest to powszechnie stosowana metoda w świecie zwierzęcym. Spotykamy ją od drożdży po ludzi. Gdy dochodzi do przechowywania nadmiaru kropli lipidowych, mamy do czynienia z otyłością – mówi doktor David Silver. Silver wraz z kolegami zidentyfikował dwa geny odpowiedzialne za tworzenie kropli. Nazwano je FIT1 i FIT2 (od Fat-Inducing Transcripts 1 i 2). Oba geny kodują białka, które składają się z więcej niż 200 aminokwasów. Oba są podobne do siebie w 50%, a sekwencja aminokwasów w proteinach FIT nie przypomina sekwencji w żadnych innych białkach, co wskazuje, że FIT są nową rodziną genów. Naukowcy przeprowadzili szereg eksperymentów, które potwierdziły rolę FIT1 i FIT2. Podczas jednego z nich w kolonii ludzkich komórek zwiększyli ekspresję obu genów. Okazało się, że o ile szybkość syntezy tłuszczów w badanej kolonii była taka sama jak w kolonii kontrolnej (z normalnym poziomem FIT), to znacząco wzrosła liczba kropli lipidowych. W kolonii z większą ilością FIT było ich nawet 6-krotnie więcej, niż w kolonii kontrolnej. Inny eksperyment polegał na usunięciu FIT2 z komórek tłuszczowych myszy (w komórkach tych nie występuje ekspresja FIT1). Uczeni wnioskowali, że jeśli usuną FIT2, to liczba kropli lipidowych powinna spaść. Eksperyment potwierdził ich teorię. Zaobserwowali olbrzymią redukcję liczby kropli lipidowych. Rola FIT została potwierdzona również podczas eksperymentów na rybach.
-
Edson Alves, bezrobotny z Tanabi w Brazylii, zarabia na życie, pozwalając sobie wytatuować na skórze reklamy miejscowych firm. Jego skórę pokrywa już 20 logo lokalnych sklepów, restauracji i innego typu przedsięwzięć. Znajdują się na plecach, klatce piersiowej i ramionach. Pan Alves codziennie zdejmuje koszulkę i przechadza się półnago po ulicach małego miasteczka. Jak powiedział gazecie Terra Noticias Populares, udało mu się w ten sposób zarobić sporo pieniędzy. Wytatuowanie na nim nazwy firmy działa lepiej niż danie ogłoszenia do prasy czy radia — podsumowuje jedna z reklamodawczyń, właścicielka sklepu warzywno-owocowego Ana Bertolli.
-
Redaktorzy serwisu The Register twierdzą, że dotarli do dokumentów IBM-a, w których Błękitny Gigant mówi o możliwości stworzenia systemu komputerowego tak potężnego, że byłby w stanie „hostować cały Internet jako aplikację”. System miałby być wersją superkomputera BlueGene. Inżynierowie IBM-a proponują takie przerobienie systemu operacyjnego BlueGene’a, by mógł on uruchomić większość wykorzystywanych w Sieci programów – Linuksa, Apache’a, MySQL czy Ruby on Rails. W swoich dokumentach IBM zwraca uwagę na to, że o ile wielkie systemy SMP (summetric multi-processing) jak i klastry mają swoje zalety, to klienci preferują klastry. Pozwalają one bowiem na tanie uzyskanie dużych mocy obliczeniowych. Potężne klastry dorównują lub przewyższają mocą wielkie systemy SMP. Stąd też giganci tacy jak Amazon, Google, Microsoft czy Sun korzystają z klastrów, oferując swoim klientom oprogramowanie, moce obliczeniowe czy miejsce do przechowywania danych. Klastry łatwo jest rozbudowywać, w miarę, jak rośnie zapotrzebowanie na moc obliczeniową. Tutaj jednak pojawia się problem rosnącego zużycia energii (a więc kosztów eksploatacyjnych) oraz rosnącego zapotrzebowania na przestrzeń. IBM uważa, że rozwiązaniem problemu są systemy klasy BlueGene/P, które w wypadku wyjątkowo wymagających zastosować są tańsze i bardziej efektywne niż tradycyjne klastry. Błękitny Gigant już testuje nowe aplikacje dla BlueGene’a i twierdzi, że mogą być one równie wydajne jak klastry. BlueGene/L autorstwa IBM-a to najpotężniejszy superkomputer na świecie. Aż 4 z 10 najpotęzniejszych maszyn tego typu korzysta z wyjątkowej architektury tego systemu. BlueGene wykorzystuje tysiące średnio wydajnych procesorów. Zwykle są to 850-megahercowe układy PowerPC. Cztery procesory z wbudowaną pamięcią oraz kontrolerami naśladują one model SoC (system-on-chip) i tworzą pojedynczy węzeł. Na pojedynczej karcie rozszerzeń umieszczone są 32 takie węzły. Z kolei 16 kart umieszczanych jest na płycie głównej. Dwie takie płyty tworzą pojedynczy moduł BlueGene’a. Jak łatwo obliczyć w skład pojedynczego modułu wchodzą 1024 węzły, które składają się z 4096 procesorów i 2 terabajtów pamięci. Architektura BlueGene pozwala na stworzenie maszyny składającej się z 16 384 modułów. Daje to gigantyczną liczbę ponad 67 milionów procesorów i 32 petabajtów pamięci. Każdy z modułów korzysta ponadto z interfejsów I/O o przepustowości 640 Gb/s. Teoretyczna maszyna mogłaby więc charakteryzować się przepustowością danych rzędu 10,4 Pb/s. Największą siłą BlueGene’a jest hybrydowa konstrukcja, która korzysta z tego, co najlepsze w systemach SMP i klastrach. Każdy z modułów może pracować jako osobny komputer (ma procesor, pamięć i interfejsy I/O), ale może również przyczyniać się do zwiększenia mocy obliczeniowej systemu jako całości. Obecnie maszyny z rodziny BlueGene są wykorzystywane do zadań typowych dla superkomputerów – rozwiązywania pojedynczych problemów. Z dokumentów, do których dotarł The Register, wynika jednak, że IBM pracuje nad stworzeniem znacznie bardziej elastycznego systemu. Inżynierowie eksperymentują już z typowym „internetowym” zestawem programów. Do pojedynczego węzła załadowali zestaw LAMP (Linux, Apache, MySQL, PHP) i uruchomili na nim typowe biznesowe aplikacje oraz serwer Apache. Wydajność węzła była przy takiej konfiguracji programowej niezależna od wydajności całego systemu. IBM zauważa, że takie rozwiązanie idealnie nadaje się w obecnych zastosowaniach sieciowych. Przykład serwisu Nasza Klasa pokazuje, co dzieje się w przypadku, gdy popularność witryny nagle wzrasta i gwałtownie zwiększa się zapotrzebowanie na moc obliczeniową. Przy tradycyjnym podejściu do skalowania sprzętu kończy się to poważnymi problemami w dostępie do witryny oraz koniecznością długotrwałej integracji sprzętu. Architektura BlueGene została stworzona właśnie z myślą o wykorzystaniu dodatkowych zasobów. Każdy z modułów jest zbudowany tak, by działał jako całość składająca się z 1024 węzłów lub też by każdy z węzłów pracował samodzielnie. Gwałtowny przyrost mocy obliczeniowej powoduje więc tylko włączania do pracy kolejnych węzłów i przebiega niezauważalnie. The Register zwraca uwagę na jedną, dość istotną niedogodność proponowanego przez IBM-a rozwiązania. Najpopularniejszą architekturą wśród procesorów jest x86 i większość programów powstaje właśnie na nie. BlueGene korzysta z systemu opartego na Unix/Linux oraz architektury PPC. Pozostaje więc problem zachęcenia szerokich rzesz opensource’owych developerów do tworzenia programów dla PPC.
-
UE zaleca szczepienia przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
W raporcie Europejskiego Centrum Zapobiegania i Kontroli Chorób czytamy, że wszystkie dziewczynki powinny być szczepione przeciwko wirusowi brodawczaka ludzkiego, który powoduje raka szyjki macicy. Program powszechnych szczepień nie tylko uratowałby życie wielu osób. Uważamy, że zastosowanie szczepionki jest prawdopodobnie opłacalne, a szczepieniu powinny podlegać dziewczęta, które nie rozpoczęły jeszcze życia seksualnego – mówi Johan Giesecke, główny naukowiec Centrum. Najbardziej efektywnymi szczepionkami są Gardasil (producent to Merck) i Cervarix (GlaxoSmithKline). Rak szyjki macicy zabija rocznie około 300 000 kobiet na całym świecie. Większość z nich pochodzi z krajów rozwiniętych. Obecnie pięć krajów UE – Wielka Brytania, Niemcy, Włochy, Francja i Austria – mają narodowe programy szczepień. Większość krajów rozważa jego wprowadzenie. W USA ciągle trwają spory. Władze federalne zalecają szczepionkę, natomiast niektóre organizacje konserwatywne zapowiadają próby blokowania programu szczepień. Eksperci nie są też zgodni, czy jest on opłacalny. Oczywiście nawet zaszczepione kobiety nie powinny zaniechać prowadzenia okresowych badań pod kątem raka szyjki macicy. Obecnie nie wiadomo bowiem, jak długo działa szczepionka. Nie jest ona skuteczna w wypadku, gdy do zakażenia doszło przed jej podaniem. -
Ukryte postaci w Ostatniej wieczerzy Leonarda da Vinci?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Pesci Slavisa, włoski specjalista IT, twierdzi, że odnalazł dwie ukryte postaci na obrazie Ostatnia wieczerza Leonarda da Vinci. Mają to być rycerz z zakonu templariuszy oraz ktoś jeszcze z małym dzieckiem na ręku. Widać ich ponoć tylko w określonym oświetleniu i aby tego dokonać, informatyk musiał wykorzystać możliwości swojego komputera. Przeglądając magazyn z reprodukcją Ostatniej wieczerzy, zauważyłem dziwny efekt, coś jak cień – opowiada 36-letni Włoch. Zeskanowałem ją i wydrukowałem na przezroczystej kartce. Następnie przyłożyłem wydruk do oryginalnego malowidła. W rezultacie zobaczyłem nowy obraz z kolejnymi postaciami. Wg Reutera, naukowiec amator nałożył na oryginał jego lustrzane odbicie. Rewelacje Salvisy mogą na nowo ożywić, i chyba już to uczyniły, wnioskując z ruchu na witrynach www.leonardodavinci.tv, www.codicedavinci.tv, www.cenacolo.biz i www.leonardo2007.com, dyskusję o ukrytych znaczeniach obrazu renesansowego mistrza, rozpoczętą po opublikowaniu Kodu Leonarda da Vinci Dana Browna. W ubiegły czwartek wymienione witryny odwiedziło ponad 15 mln internautów. Właściciele zaczęli się nawet zastanawiać nad przeniesieniem ich na bardziej wydajne serwery. Na wersji obrazu powstałej po nałożeniu postać stojąca na lewo od Chrystusa trzyma w ramionach dziecko. Pesci nie próbował jednak sugerować, że to potomek Chrystusa, narodzony ze związku z Marią Magdaleną. Wg alternatywnych teorii, św. Graal nie jest naczyniem, ale rodem Jezusa. Informatyk sugeruje, że na przekształconym dziele widać stojący przed Chrystusem kielich. Jest to moment pobłogosławienia chleba i wina i ustanowienia sakramentu eucharystii. -
"Społecznościowa bankowość” to pojęcie, które wkrótce może zagościć w naszym słowniku. To pomysł na wykorzystanie Internetu do skontaktowania osób, które mają pieniądze z tymi, którzy potrzebują pożyczki. To jednocześnie sposób na wyeliminowanie pośredników, takich jak banki. Pionierem "społecznościowej bankowości” jest serwis Zopa, który od dwóch lat umożliwia osobom korzystającym z serwisu na pożyczanie pieniędzy na własnych warunkach. Serwis pozwala zarejestrowanym pożyczkobiorcom i pożyczkodawcom, na ustalenie interesującego ich oprocentowania. Jeśli dojdą do porozumienia co do jego wysokości – mogą zawrzeć transakcję. Osoby, które skorzystały z Zopa twierdzą, że jest to znacznie tańsze, niż udanie się po pożyczkę do banku. Pozostaje jeszcze druga strona medalu, czyli gwarancje dla udzielającego pożyczki. James Alexander, szef Zopa, mówi, że jego portal robi wszystko, co możliwe, by zminimalizować ryzyko. Serwis sprawdza dokładnie wszystkich, którzy się w nim rejestrują. To społeczność ludzi, których znamy. My ich jedynie kontaktujemy ze sobą i umożliwiamy zawarcie transakcji na ich własnych warunkach – mówi Alexander. Jednym ze sposobów minimalizacji ryzyka jest rozdzielanie jednej pożyczki pomiędzy wielu pożyczkobiorców. Jeśli pożyczamy np. 500 funtów, to suma ta jest dzielona i wędruje do 50 różnych osób. Oczywiście pewne ryzyko istnieje, ale ono istnieje zawsze, także w tradycyjnym systemie bankowym. Nieco inne podejście reprezentuje serwis Kiva. Jego celem jest pomoc mieszkańcom krajów rozwijających się w znalezieniu inwestora. Potencjalni pożyczkodawcy mogą wybierać wśród wielu prezentowanych w serwisie projektów i zdecydować, który chcą wspomóc pożyczką. Dotychczas za pośrednictwem serwisu Kiva ponad 50 000 osób udzieliło pożyczek w wysokości ponad 5 milionów dolarów. Średni okres kredytowania w serwisie Kiva wynosi 6-12 miesięcy. W tym czasie osoby, które udzieliły pożyczki otrzymują regularnie e-maile z opisem postępów czynionych przez firmy tych, którym pożyczyły pieniądze. Jeszcze innym pomysłem na społecznościowy serwis finansowy jest to, co proponuje FXA World. To rodzaj wirtualnego bazaru na którym, bez pośredników, odbywa się handel walutami. Udostępnia on dwa rodzaje sprzedaży – jeden pozwala na wybranie konkretnego partnera i bezpośrednie sprzedanie mu waluty, drugi to rodzaj aukcji, na której składamy ofertę i czekamy, aż znajdzie się chętny do zrealizowania z nami transakcji.
-
Meksykańskie gangi narkotykowe, które prowadzą ze sobą krwawą wojnę, postanowiły toczyć ją też w cyberprzestrzeni. Na miejsce "wojny” wybrały zaś serwis YouTube. Bandyci zaczęli pokazywać tam filmy i zdjęcia przedstawiające ich ofiary. W ubiegłym roku w wyniku walk pomiędzy kartelem z Zatoki Meksykańskiej, którego armia dowodzona przez Ociela Cardenasa nazywa się "Los Zeta”, a gangiem ze stanu Sinaloa (jego przywódcą jest Joaquin ‘El Chapo’ Guzman) zginęło ponad 2000 osób. Prezydent Meksyku, Felipe Calderon, wezwał na pomoc wojsko, które rozmieściło dodatkowe jednostki w kilku stanach. Nie uspokoiło to jednak walczących bandytów. Co więcej, na YouTube trafiła oferta, której autor proponuje 4500 dolarów każdemu, kto udowodni dostarczając zdjęcie, film lub ciało, że zabił członka Los Zeta. W prezentowanych materiałach bandyci wysyłają sobie wiadomości. W jednej z nich czytamy: To wiadomość dla ciebie Chapo Guzman. Niektórzy twierdzą, że w skład "Los Zeta” wchodzą m.in. byli żołnierze jednostek specjalnych armii meksykańskiej, którzy mogli przechodzić w przeszłości szkolenie w USA. Inni zaprzeczają tym twierdzeniom. Sam Ociel Cardenas został aresztowany i wydany USA. Amerykańskie władze stawiają mu 17 zarzutów, w tym importowania i dystrybucji narkotyków, zastraszania agenta federalnego i prania brudnych pieniędzy. Jego proces rozpocznie się 2 kwietnia.
-
Epidemia, która wybuchła w wirtualnym świecie World of Warcraft dała naukowcom okazję do przyjrzenia się, jak ludzie działają w warunkach zagrożenia chorobą. W popularnym wśród milionów graczy WoW pojawiła się „zarażona krew”. Doprowadziło to do śmierci tysięcy postaci. Uczeni zaobserwowali, że zachowanie bohaterów wirtualnego świata było podobne, do zachowania się ludzi w podobnej sytuacji. Niektórzy zachowywali się altruistycznie, próbując pomagać innym i ryzykując zarażeni. Inni z kolei uciekali z miast, próbując się chronić. Jeszcze inni, już zarażeni, usiłowali zarazić jak największą liczbę innych postaci. Profesor Nina Fefferman z Wydziału Medycyny Tufts University stwierdziła, że zachowanie ludzi ma olbrzymi wpływ na rozprzestrzeniania się chorób w świecie rzeczywistym, a światy wirtualne są świetnym modelem ludzkich zachowań. „Wydaje się, że gracze naprawdę czuli się zagrożeni i brali infekcję na poważnie, mimo że miała ona miejsce w świecie wirtualnym” stwierdziła. Dodała przy tym, że świat wirtualny może skłaniać ludzi do bardziej ryzykownych zachowań. Biorąc ten czynnik pod uwagę, można jednak wyciągnąć pożyteczne wnioski z obserwacji światów wirtualnych. Wywoływanie epidemii w popularnych grach online’owych może pomóc naukowcom w studiowaniu ludzkich zachowań w obliczu zagrożeń. Akademicy zdają sobie sprawę z tego, że będzie to jedynie obserwacja przybliżona, ale też i jedyna możliwa do przeprowadzenia.
-
Uczeni znaleźli pierwszy gen odpowiedzialny za wzrost człowieka. Jego odkrywcy mówią, że pomoże on zrozumieć związki pomiędzy wzrostem a niektórymi chorobami. Za to, jacy wysocy jesteśmy, odpowiada w pewnej mierze gen HMGA2. Osoby, które posiadają jego dwie „wysokie” kopie są o 1 centymetr wyższe, niż posiadacze dwóch „niskich” kopii”. Odkrycie jest bardzo istotne, jednak, jak widać chociażby z zaledwie 1-centymetrowej różnicy, o wzroście z pewnością decydują jeszcze inne geny. Naukowcy od dawna podejrzewali, że genetyka ma wpływ na wzrost, jednak dotychczas nie odnaleziono żadnych genów odpowiedzialnych za to, jak wysocy jesteśmy. Ostatnie odkrycie to efekt współpracy akademików z Uniwersytetu Harvarda, Oxfordu, Peninsula Medical School w Exeter orz Children’s Hospital Boston. Uczeni najpierw zauważyli, że niewielkie zmiany w genie HMGA2 mają wpływ na wzrost, a następnie potwierdzili swoją obserwację badając 30 000 osób. Każdy z genów HMGA2 może dodać nam 0,5 centymetra wzrostu. Dzięki parze jesteśmy o 1 centymetr wyżsi. Doktor Tim Frayling z Peninsula Medical Chool mówi: Wzrost to typowa cecha poligenetyczna, co oznacza, że wiele genów decyduje o tym, czy jesteśmy wyżsi czy niżsi. Oczywiście, nasze odkrycie nie tłumaczy, dlaczego jedni ludzie mają 192 centymetry wzrostu, a inni 145 centymetrów. To pierwsze z wielu genów, prawdopodobnie z setek, których badania wykażą, że wpływają na wzrost. Badania nad genami wzrostu pomogą zrozumieć różne choroby. Wyższe osoby są bardziej narażone np. na nowotwory prostaty, płuc i pęcherza moczowego. Można z tego wnioskować, że geny odpowiedzialne za wzrost komórek mają też swój udział w ich niekontrolowanym rozroście prowadzącym do nowotworów. Z drugiej strony niższe osoby są bardziej podatne na choroby serca.
-
By uniknąć miażdżenia czyjejś dłoni i podawania tzw. śledzia, warto zapoznać się z manchesterskim know-how nt. idealnego przywitania. Problem wydaje się błahy, ale to tylko pozory, ponieważ w ciągu życia przeciętny człowiek uściśnie dłoń drugiej osoby aż 15 tysięcy razy. Brytyjczycy przyznają, że do najczęściej zgłaszanych problemów należą spocone ręce, luźny nadgarstek, żelazny uścisk i brak kontaktu wzrokowego. Chcąc poprawić jakość powitań, a zwłaszcza wrażenia wywieranego na osobach spotykanych po raz pierwszy, psycholog Geoffrey Beattie przedstawił równanie, w którym uwzględniono 12 czynników koniecznych do przekazania odbiorcy zaufania i szacunku. Znalazły się wśród nich, m.in.: siła (energia), kontakt wzrokowy i temperatura dłoni. Uścisk dłoni to jeden z kluczowych elementów tworzenia wrażenia, [...] źródło informacji potrzebnych do sformułowania oceny drugiego człowieka. Ujawnia on różne aspekty osobowości, np. delikatny może wskazywać na niepewność, a próby szybkiego zabrania dłoni sugerują arogancję. Naukowcy z Uniwersytetu w Manchesterze byli więc zaskoczeni, że dotąd nie powstał instruktaż, jak podawać rękę, skoro to tradycyjna forma powitania i ważna część potwierdzenia zawarcia umowy biznesowej już od tysięcy lat. A oto zalecenia Beattie'ego, które tyczą się obu płci: 1) Podawaj prawą rękę. 2) Pamiętaj o uchwyceniu całej dłoni witanej osoby, a nie tylko jej palców. 3) Ściskaj pewnie, ale nie za silnie. 4) Potrząśnij dłonią partnera ok. 3 razy (wskazana jest też umiarkowana energia potrząśnięć). 5) Dłonie powinny być chłodne i suche. 6) Nie przytrzymuj czyjejś ręki dłużej niż przez 2-3 sekundy. 7) Do tego jeszcze odpowiednie powitanie słowne, neutralny uśmiech i spojrzenie w oczy i pierwsze lody powinny już być przełamane... Chętnych do wyliczenia parametrów własnego uścisku zapraszamy do zapoznania się z równaniem z sąsiedniej ramki. Objaśnienia użytych w nim symboli znajdują się poniżej. Legenda: kw - kontakt wzrokowy (1 = żaden; 5 = bezpośredni); ps - powitanie słowne (1 = zupełnie nieodpowiednie, 5 = całkowicie adekwatne); d - uśmiech Duchenne'a - uśmiech widoczny zarówno na ustach, jak i w okolicach oczu plus symetria obu stron twarzy oraz wolniejsze schodzenie uśmiechu niż jego przybieranie (1 = fałszywy uśmiech, czyli uśmiech nieduchenne'owski, 5 = uśmiech szczery); cu - całościowość uścisku (1 = bardzo niekompletny, 5 = pełny); sd - suchość dłoni (1 = ręka wilgotna, 5 = sucha); s - siła (1 = słaby, 5 = mocny); p - pozycja dłoni (1 = cofnięta ku własnemu ciału, 5 = znajdująca się w czyjejś strefie intymnej); e - energia (1 = za mała/za duża, 5 = umiarkowana); t - temperatura dłoni (1 = za zimne/za gorące, 5 = letnie); td - tekstura dłoni (1 = zbyt szorstkie/zbyt gładkie, 5 = pośrednie); k - kontrola (1 = niska, 5 = wysoka); ct - czas trwania uścisku (1 = krótki, 5 = długi). Wartości idealne: 1) kw - 5, 2) ps - 5, 3) d - 5, 4) cu - 5, 5) sd - 4, 6) s - 3, 7) p - 3, 8) e - 3, 9) t - 3, 10) td - 3, 11) k - 3, 12) ct - 3.
-
Podczas konferencji Black Hat zademonstrowano sposób na oszukanie jednego z najskuteczniejszych zabezpieczeń biometrycznych - skanera tęczówki. Zespół Javiera Galbally z Universidad Autonoma de Madrid wykorzystał dane o tęczówce przechowywane przez system biometryczny do wydrukowania obrazu oka. Okazało się, że w 80% przypadków system uznał takie wydruki za prawdziwe oczy. Po raz pierwszy udowodniono, że możliwa jest kradzież danych o tęczówce w celu kradzieży tożsamości.
-
Jedni jadą na wakacje czy długi weekend, by zapomnieć o pracy i trochę od niej odpocząć, inni zaś czują się nieswojo, nie mogąc odebrać e-maila lub trochę pobuszować po Sieci. To z myślą o nich władze położonego tuż pod Barceloną miasteczka Castelldefels zainstalowały w pięciu różnych punktach plaży anteny Wi-Fi. Nie wychodząc zza parawanu, urlopowicze zachowują kontakt z całym światem. Pod warunkiem, że nigdzie nie ruszają się bez laptopa, palmtopa albo telefonu komórkowego. Do końca tego tygodnia (czyli do 29 kwietnia) anteny obejmą swym zasięgiem 5-kilometrowy pas plaży. Być może w przyszłości zostanie dodany jeszcze 1 km zasięgu w głąb Morza Śródziemnego. Carme Sanchez, radny odpowiedzialny za rozwiązania technologiczne, ujawnił, że budowa kosztowała 28 tysięcy euro i jest pierwszym tego typu przedsięwzięciem nie tylko w Katalonii, ale i całej Hiszpanii. Do tej pory z dobrodziejstw darmowej łączności bezprzewodowej można było korzystać w graniach miasteczka. Według urzędnika, inicjatywa nie koliduje z interesami prywatnych dostawców Internetu, ponieważ obejmuje obszary publiczne. Ma jednak poważnego wroga, siły natury. Piasek zasypuje nie tylko anteny, lecz także urządzenia przenośne. Może w ten sposób przyroda zachęca opornych do oderwania się, choć na chwilę, od cywilizacji?
-
Zespół chronicznego zmęczenia powiązany z urazem z dzieciństwa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Według wyników dwóch nowych badań, zespół chronicznego zmęczenia (ang. chronic fatigue syndrome, CFS) może być powiązany z urazem z okresu dzieciństwa. Sugerują one, że opisywane zaburzenie ma w dużej mierze podłoże psychologiczne. Christine Heim i zespół z Emory University w Atlancie przeprowadzili wywiady z setką dorosłych, średnia wieku wynosiła 50 lat. Czterdzieści trzy osoby cierpiały na zespół chronicznego zmęczenia. Uczestników badań pytano o zaniedbywanie oraz przemoc fizyczną, psychiczną i seksualną z okresu dzieciństwa. Osoby z zespołem dużo częściej doświadczały kiedyś przemocy. Z większym prawdopodobieństwem niż grupa kontrolna cierpiały także na choroby psychiczne, takie jak depresja czy zaburzenia lękowe. Heim uważa, że choroba psychiczna przyczynia się do zespołu chronicznego zmęczenia, ale go nie powoduje, ponieważ nie wszyscy pacjenci z CFS leczą się psychiatrycznie. Niektórzy eksperci forsują obecnie teorię, że zespół chronicznego zmęczenia jest czysto biologiczną jednostką chorobową. Heim się jednak z tym nie zgadza i tłumaczy, że ważną rolę odgrywają zapewne zarówno czynniki biologiczne, jak i doświadczenie. Nie wiadomo, dlaczego trauma i stres predysponują daną osobę do zachorowania na CFS, lecz być może negatywne doświadczenia z dzieciństwa wpływają na rozwój mózgu. Drugie badanie, przeprowadzone przez Kenji Kato i zespół ze sztokholmskiego Karolinska Institute, objęło analizę danych ponad 19 tys. bliźniąt urodzonych między 1935 a 1958 rokiem (1600 miało CFS). Osoby wspominające o ciężkim dzieciństwie 5 razy częściej cierpiały na zespół chronicznego zmęczenia. -
"Szybki pociąg" czy "wolna łódź"?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Polinezyjczycy i Mikronezyjczycy najprawdopodobniej pochodzą od mieszkańców Azji Wschodniej. Badania genetyczne przeprowadzone przez Jonathana Friedlaendera i jego kolegów dowiodły, że mieszkańcy Polinezji i Mikronezji są bardzo słabo spokrewnieni z rdzennymi mieszkańcami Bliskiej Oceanii (Australia, Nowa Gwinea, Wyspy Salomona). Wspierają więc one teorię, zgodnie z którą mieszkańcy wschodniej części Azji oraz Tajwanu szybko „przeskoczyli” po wyspach do Polinezji i Mikronezji. Pozostawili za sobą bardzo mało genów – mówi Friedlaender, który jest profesorem antropologii z Tample University. Jego zdaniem droga z kontynentu na wyspy, na których się ostatecznie osiedlili zajęła im zaledwie 300-400 lat. Badania naukowca wykazały też, że mieszkańcy Melanezji (Vanuatu, Wyspy Salomona, Papua-Nowa Gwinea i Fidżi) charakteryzują się niezwykle dużym stopniem zróżnicowania genetycznego. To dowód na trwającą dziesiątki tysięcy lat izolację tych wysp i serię małych migracji z Azji. Na tych wyspach widać większe zróżnicowanie genetyczne, niż w całej Europie – mówi autor badań. Patrząc na twarze tych ludzi można stwierdzić, z której wyspy pochodzą – dodaje. Wielu naukowców od dawna podejrzewało to, co Friedlaender udowodnił. O izolacji i niezwykłym zróżnicowaniu genetycznym świadczy chociażby fakt, iż na Nowej Gwinei mówi się około 900 jzykami. To najprawdopodobniej największe zagęszczenie różnych języków na świecie – mówi archeolog Patrick Kirch z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley. Uczeni od dziesiątków lat zastanawiają się, w jaki sposób doszło do zasiedlenia Oceanii. Najbardziej popularna teoria mówi, że Bliska Oceania została zasiedlona 30-50 tysięcy lat temu. Według niej ludzie dotarli do Nowej Gwinei, Australii i Wysp Salomona mniej więcej wtedy, gdy w Europie wciąż królował neandertalczyk. Zaludnianie trwało tysiące lat i odcięło ludy, które osiedliły się na wyspach, od innych ludzi. Na tym się jednak nie skończyło. Pomiędzy 3500 a 3000 lat temu nagle pojawili się ludzie (tzw. Lapita) z Azji, którzy błyskawicznie przeskoczyli już zamieszkane wyspy, i dotarli do obszarów wówczas bezludnych. Ludzie ci pochodzili z Azji i Tajwanu. Tą błyskawiczną wyprawę przez zamieszkane wyspy profesor Friedlaender tłumaczy strachem. Emigranci nie mogli zbyt długo pozostawać na wyspach, które miały już gospodarzy. Bali się zapuszczać w głąb lądu, pozostawało im więc tylko szukanie niezamieszkałej wyspy. Niektórzy naukowcy wciąż jednak powątpiewają w teorię „szybkiego pociągu”. Lapita i Melanezyjczycy mają sporo wspólnego. Melanezyskie rośliny uprawne zostały przeniesione przez Lapita na zamieszkane przez nich wyspy, widoczne są również pewne podobieństwa językowe, a w ceramice Lapita znajdujemy pewne cechy charakterystyczne ceramiki ludów Bliskiej Oceanii. Uczeni muszą ocenić, na ile te podobieństwa wskazują na pokrewieństwo tych ludów. Genetyk Spencer Wells odpowiedzialny w National Geographic Society za Genographic Project mówi, że badania Friedlaendera nie obalają teorii powolnej migracji. Jego zdaniem Polinezyjczycy i Mikronezyjczycy mogą być mieszanką Tajwańczyków, mieszkańców wschodu Azji i Melanezyjczyków. Wells mówi, że mitochondrialne DNA wspiera teorię o „szybkim pociągu”, jednak chromosom Y jest dowodem na prawdziwość teorii o „wolnej łodzi”. To sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z czymś interesującym. Może kobiety i mężczyźni migrowali w różny sposób, jak miało to miejsce innych częściach świata – mówi Wells. -
Działko szynowe (ang. railgun) to broń świetnie znana fanom gier komputerowych, przede wszystkim Quake\'a. Mimo, że zajmuje ono poczesne miejsce w wirtualnych arsenałach, zasada jego działania ma solidne podstawy naukowe. Co więcej, od wielu lat w kilku państwach finansuje się badania nad rzeczywistymi, niezwykle groźnymi wersjami tego rodzaju uzbrojenia. Przed kilkoma dniami w ośrodku Naval Surface Warfare Center (Dahlgren, stan Virginia) zostały przeprowadzone próby z najpotężniejszym znanym działem szynowym. Amerykański prototyp nadał pociskowi o masie 3,5 kilograma siedmiokrotną prędkość dźwięku i energię 10,6 megadżula. Parametry, przyprawiające artylerzystów o zawrót głowy, uzyskano dzięki polu magnetycznemu, które rozpędza pocisk bez względu na to, jak szybko się on porusza. Właściwość ta daje sporą przewagę nad klasycznymi działami, które są ograniczone prędkością dźwięku w gazach powstających podczas eksplozji. Wspomniane pole jest wytwarzane przez prąd elektryczny, który płynie przez szyny oraz znajdujący się między nimi pocisk. Ponieważ pocisk jest ruchomą częścią działa, między tym pierwszym (czyli przewodnikiem, przez który płynie prąd), a otaczającym go polem powstaje siła nadająca mu przyspieszenie. W tym wypadku mowa o prądach rzędu miliona amperów i przeciążeniu 40 tysięcy G. Rezultaty działania urządzenia są niezwykle widowiskowe. Na zdjęciach wyraźnie widać falę uderzeniową oraz łuk elektryczny, łączący pocisk z szynami działa. Ze względu na ogromne tarcie powietrza, aluminiowa bryła rozgrzewa się do temperatury 1000 stopni Celsjusza. To z kolei wywołuje zapłon metalu i chmurę ognia znaczącą trajektorię lotu. Warto dodać, że energia uzyskana w prototypowym dziale prawdopodobnie wystarczy do przebicia czołgu na wylot. Plany amerykańskiej marynarki są dość jasno określone. Za pomocą testowanego właśnie urządzenia chcą oni osiągnąć energię ponad 30 megadżuli, a ostatecznym celem projektu jest poziom 64 megadżuli. Wojskowym marzy się system będący w stanie dostarczyć 20-kilogramowy pocisk na odległość 320 kilometrów w ciągu sześciu minut. To 10-krotnie więcej niż potrafią działa używane w marynarce. Jeśli uda się przezwyciężyć wszystkie problemy techniczne, m.in. związane z trwałością szyn i źródłem energii, broń będzie gotowa w ciągu 15 do 20 lat.
-
Niemiecki artysta Frank Bölter postanowił przepłynąć papierowym statkiem przez łączący Lauenburg z Lubeką kanał na Łabie. Mierzący dziewięć metrów i ważący 25 kilogramów statek został wykonany techniką origami. Do jego budowy wykorzystano 175 metrów kwadratowych laminatu, z którego zwykle produkuje się kartony na mleko czy soki. Do złożenia statku potrzeba było wielu rąk, ponieważ origami na tak dużą skalę nie jest już dziecinnie proste. Projekt Böltera nosił nazwę „Na koniec świata”. Rejs statkiem miał być poetyckim gestem, a zarazem spełnieniem marzeń z dzieciństwa. Pomysł Böltera zainteresował ekspertów od budowy statków z Uniwersytetu w Rostoku. Na tej właśnie uczelni już po raz jedenasty zorganizowano w kwietniu tego roku zawody papierowych statków. Konkurencja polega na tym, żeby wykonać ważącą nie więcej niż 10 gramów papierową łódkę, która nie zatonie po załadowaniu na jej pokład jak największej liczby ołowianych kulek. Zawody te przyciągają wielu uczniów i studentów, którzy tajniki budowania papierowych konstrukcji mają już w małym paluszku. Jeden z organizatorów tej imprezy, profesor Pentscho Pentschew, krytykuje co prawda pławność i stabilność statku Böltera, docenia za to wybór materiału. Najciekawszą dla fachowca kwestią jest jednak wybór miejsca dla pasażera. Szacuje on, że osoba, która płynie papierowym stateczkiem o klasycznej konstrukcji, powinna siedzieć okrakiem na samym jego środku, w przeciwnym bowiem razie statek się przechyli. Nie jest to jednak komfortowa pozycja. Na szczęście można się jeszcze bezpiecznie usadowić na rufie i wtedy statek również nie powinien się przewrócić. Tę właśnie pozycję intuicyjnie przyjął Bölter, gdy 23 sierpnia odbyło się wodowanie statku w Lauenburg. Po pomyślnie przebytej próbie, nazajutrz artysta miał odbyć swoją podróż, holowany w dół rzeki. Niestety, niemiecki odpowiednik urzędu żeglugi śródlądowej nie wyraził zgody na rejs Łabą bez ważnego pozwolenia, które, jak się okazuje, kosztuje niebagatelną sumę 30.000 euro. Obecnie papierowy statek Böltera jest wystawiony na sprzedaż na internetowym serwisie aukcyjnym eBay. Przed zakupem zdjęcia łódki można też na stronie Böltera. Naprawdę pływa...
-
Walentyna Tierieszkowa, pierwsza kobieta, która w czerwcu 1963 roku spędziła 71 godzin na orbicie okołoziemskiej, obchodziła we wtorek 70. urodziny. Pionierka astronautyki nadal marzy o wyprawach w kosmos. Tym razem chciałaby wziąć udział w załogowym locie na Marsa. Nawet gdyby to miała być wycieczka w jedną stronę, bez możliwości powrotu. Gdybym miała pieniądze, mogłabym się cieszyć podróżą na Marsa. To było marzenie pierwszych kosmonautów. Chciałabym je zrealizować! Jestem gotowa na misję bez powrotu. W czasach zimnej wojny z Tierieszkowej, pierwszej podniebnej miss, uczyniono symbol triumfu ZSRR nad USA. Niektórzy uważają nawet, że jej słynne zdjęcie w hełmie stało się pewnego rodzaju ikoną historii. W rocznicę urodzin Tierieszkowa została zaproszona do podmoskiewskiej rezydencji Władimira Putina. Walentyna zniknęła z życia publicznego po upadku Związku Radzieckiego. Obecnie zajmuje się m.in. opieką nad sierotami. Deklaruje, że chce służyć krajowi do końca swoich dni, a prezydent Rosji podkreśla, że jej zasługi stanowią inspirację dla współczesnych działań Rosji w zakresie badań kosmicznych.
-
Biolog ze Szwajcarii oraz australijski fizyk kwantowy odnaleźli w wodach Wielkiej Rafy Koralowej niezwykły gatunek krewetki, który jest zdolny do obserwowania świata w sposób nieosiągalny dla jakiegokolwiek innego znanego organizmu na świecie. Dr Sonja Kleinlogel i prof. Andrew White odkryli, że morski skorupiak, zwany krewetką boksującą lub modliszkową (ang. mantis shrimp), jest w stanie dostrzec nie tylko światło w zakresie od ultrafioletu aż do podczerwieni (co samo w sobie czyni ten gatunek unikatowym), ale także polaryzację światła. Krewetka boksująca to zachwycająco dziwaczne zwierzę - opisuje prof. White, pracownik Uniwersytetu w Queensland. Zaznacza przy tym, że skorupiak ten jest zdolny do widzenia aż w jedenastu, a nawet dwunastu kolorach - nasz gatunek dostrzega jedynie skromne trzy barwy. Dr Kleinlogel, która pracuje w Instytucie Biofizyki im. Maxa Plancka we Frankfurcie, zajęła się zbieraniem krewetek do eksperymentu. Nie było to zadanie łatwe, gdyż są one przez płetwonurków nazywane - nie bez powodu, biorąc pod uwagę ich wyjątkowo silne szczęki i agresywne nastawienie - "obcinaczami palców". Widzenie polaryzacji, rozwinięte u krewetki wyjątkowo dobrze, jest cechą wykazywaną przeważnie w bardzo ograniczonym zakresie, o ile w ogóle jest dla danego gatunku możliwe. Służy ono niektórym zwierzętom, jak to określił prof. White, do "czterech \'F\'": feeding, fighting, fleeing and flirting (ang. karmić, walczyć, uciekać, flirtować). Zwykle jednak jest to cecha rozwinięta bardzo słabo - najczęściej zwierzęta są w stanie wykryć tylko jeden kierunek polaryzacji. Krewetka, dla porównania, umie wykryć aż cztery liniowe kierunki polaryzacji jednocześnie, a do tego dostrzega polaryzację kołową, co jest w świecie ożywionym zupełnie unikatowe. Ma to bardzo praktyczne zastosowanie, gdyż poprawia orientację w terenie oraz zdolność postrzegania zmian w otoczeniu. Co ciekawe, inna grupa badaczy z Uniwersytetu Queensland odkryła niedawno, że ciała samców spokrewnionego z krewetką boksującą gatunku odbijają światło, nadając mu jednocżeśnie polaryzację kołową, bardzo rzadko spotykaną w naturze. Może to oznaczać, że wśród skorupiaków tych rozwinięty jest złożony system komunikacji opartej na przekazywaniu informacji pod postacią wysyłanego do siebie wzajemnie światła. Wykrywanie subtelnych różnic w docierającym do oka świetle może mieć także zastosowanie podczas polowań. Wiele spośród drobnych morskich zwierząt, którymi odżywiają się krewetki, jest niemal niewidocznych, gdy próbujemy je dostrzec wyłącznie na podstawie analizy długości fal (czyli barwy) światła odbitego od ich ciał. Gdy jednak patrzymy na nie z uwzględnieniem polaryzacji, okazuje się, że zawarte w ich ciałach cukry bardzo wyraźnie zmieniają tę cechę fali, czyniąc zwierzę doskonale widocznym. Więcej informacji na temat tego interesującego odkrycia można znaleźć na stronach Public Library of Science.
-
Naukowcy twierdzą, że kartki papieru mogą działać jak baterie i posłużyć do zasilania urządzeń elektrycznych. Co więcej, energię mogą czerpać z krwi lub potu, dzięki czemu przydadzą się do zapewnienia energii implantom znajdującym się wewnątrz ludzkiego ciała. Papierowe baterie opracowali uczeni z Rensselaer Polytechnic Institute w Nowym Jorku. Najpierw pokryli oni zwykły papier warstwą nanorurek. Papier stał się czarny i mógł przewodzić prąd. Następnie wystarczyło polać go elektrolitem by uzyskać działającą baterię. Tak skonstruowane urządzenie mogło zasilać diodę LED. Uczeni stworzyli z niego też wyjątkowo wydajny kondensator, który może być zastosowany np. w elektrycznych samochodach. Papierowe baterie działają z wieloma elektrolitami, w tym również ze słonymi cieczami znajdującymi się w ludzkim ciele, takimi jak krew czy pot. Dzięki temu znajdą zastosowanie w wielu dziedzinach biologii i medycyny. Kartki papierowych baterii można składać w stosy, dzięki czemu bateria zwiększa swoją pojemność i zapewnia więcej energii. Uczeni zapewniają, że ich bateria pracuje również wtedy, gdy jest zwinięta, zgięta czy przecięta. Działa w temperaturach od -73 do 176 stopni Celsjusza. Przyda się więc zarówno w Arktyce jak i na pustyni. Na razie naukowcy nie opracowali jeszcze metody taniej masowej produkcji papierowych baterii. Mają nadzieję, że uda im się stworzyć technikę, dzięki której baterie będą drukowane z wielkich rolek papieru, tak jak drukuje się gazety. Obecnie akademicy pracują nad zwiększeniem wydajności, niezawodności i bezpieczeństwa swoich baterii.
-
Po raz pierwszy w historii udało się uzyskać magnetyczny efekt kwantowy w skali przydatnej we współczesnej litografii. Dokonali tego uczeni z amerykańskiego Narodowego Instytutu Standardów i Technologii oraz z brytyjskiego akceleratora cząstek ISIS. Naukowcy ze 100 atomów tlenku itrowo-barowo-niklowego stworzyli pojedynczy element o długości 30 nanometrów, obserwując przy tym efekt kwantowy. Dotychczas podobne efekty można było zaobserwować jedynie z znacznie mniejszej skali. Jego wystąpienie w molekule, której wielkość odpowiada rozmiarom elementów współcześnie stosowanej litografii, daje nadzieję na wykorzystanie go w praktyce przy budowie kwantowych układów scalonych. Pewne efekty kwantowe są już wykorzystywane w komputerze Orion czy laserach opracowanych niedawno przez Sandia National Laboratory. Jednak korzysta się tam z efektów występujących w skali atomowej. Współczesne techniki litograficzne, które służą do produkcji procesorów, nie wykorzystują tak małej skali. Nie mogą więc być użyte do stworzenia kwantowych układów scalonych. Nadzieję taką dają dopiero prace NIST i ISIS. Oczywiście nie oznacza to, iż w najbliższym czasie ruszy produkcja kwantowych układów scalonych. Do prawdziwych komputerów kwantowych jeszcze daleka droga, a zaprezentowany jakiś czas temu Orion to, jak przyznają jego twórcy, wczesny prototyp kwantowego komputera.
-
Trwają przygotowania do lądowania na Marsie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
NASA informuje, że pojazd Mars Odyssey został ustawiony na odpowiedniej pozycji na orbicie Marsa i trwają przygotowania do lądowania Mars Science Laboratory na Czerwonej Planecie. Mars Odyssey to pojazd kosmiczny, który od października 2001 roku znajduje się na orbicie Marsa. W grudniu 2010 roku stał się on najdłużej przebywającym pojazdem na orbicie tej planety, pokonując tym samym Mars Global Surveyora. Obecnie jest najdłużej pozostającym pojazdem na orbicie jakiejkolwiek planety z wyjątkiem Ziemi. Pojazd prowadzi badania Marsa, był też wykorzystywany do komunikacji z łazikami Spirit i Opportunity oraz lądownikiem Phoenix. Teraz jego zadaniem jest pomóc w komunikacji pomiędzy naszą planetą a Mars Science Laboratory. Gdy najnowszy marsjański pojazd NASA wejdzie w atmosferę Czerwonej Planety i opuści na nią łazik Curiosity, bezpośrednia komunikacja z nim będzie znacząco utrudniona. Dlatego sygnały będą przesyłane za pośrednictwem Mars Odyssey. NASA sprawdziła systemy pojazdu i poinformowała, że pracują one bez zakłóceń. Zgodnie z planem potwierdzenie lądowania łazika Curiosity ma dotrzeć do Ziemi 6 sierpnia o godzinie 7:31. Misji Mars Science Laboratory będą także „przyglądały się“ dwa inne pojazdy - należący do NASA Mars Reconnaissance Orbiter oraz Mars Explorer Europejskiej Agencji Kosmicznej. Ich zadaniem będzie nagrywanie sygnałów z MSL i ich późniejsze odtworzenie. Odyssey i Mars Reconnaissance Orbiter będą pomagały w komunikacji podczas przewidzianej na dwa lata misji łazika Curiosity.