-
Liczba zawartości
37628 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Badania 345-metrowego rdzenia lodowego z Wyspy Jamesa Rossa znajdującej się w pobliżu Półwyspu Antarktycznego dowodzą, że temperatura na Półwyspie rośnie od około 600 lat. Natomiast od około 100 lat region ociepla się coraz szybciej. Celem badań prowadzonych przez British Antarctic Survey wraz z kolegami z Australii i Francji jest zbadanie historycznych zmian temperatury w rejonie Półwyspu Antarktycznego. Wspomniany rdzeń daje wgląd w 50 000 lat zmian temperatury. Uczeni skupili się szczególnie na ostatnich 15 000 lat. Specjalistyczne analizy wykazały, że od ostatniej epoki lodowcowej tamtejszy klimat ocieplił się o 6 stopni Celsjusza. Przed 11 000 lat średnie temperatury w regionie były o 1,3 stopnia wyższe od dzisiejszej średniej. Następnie lokalny klimat ochłodził się w dwóch fazach, osiągając minimum około 600 lat temu. Od tamtej pory dochodzi do powolnego ocieplenia. Od mniej więcej 50-100 lat temperatura rośnie znacznie szybciej. W ciągu ostatnich 50 lat zwiększyła się ona aż o 2 stopnie Celsjusza. Obecnie Półwysep Antarktyczny jest jednym z najszybciej ocieplających się regionów naszej planety.
-
Centrum Lotów Kosmicznych imienia Roberta H. Goddarda działa od 1 maja 1959 r. Przez 60 lat z okładem naukowcy z NASA byli do tego stopnia zafascynowani zagadkami kosmosu, że nie zauważyli intrygującego śladu ziemskiego życia pod swoimi stopami - odciśniętego w kredowym błocie śladu nodozaura. Ok. 110 mln lat temu roślinożerny gad wyczuł niebezpieczeństwo i przyspieszając kroku, zostawił w ziemi głęboki odcisk. W zeszły piątek (17 sierpnia) ceniony tropiciel dinozaurów Ray Stanford podzielił się swoim odkryciem z dyrekcją Centrum Lotów oraz dziennikarzami z Washington Post. To był duży [4,6-6-m], pokryty mozaiką kostnych tarczek i płyt dinozaur. Można go porównać do czołgu na 4 nogach. Doskonałe zakonserwowanie śladu, niemal jak w betonie, zawdzięczamy związaniu piasku przez hematyt. W prehistorycznym błocie odbiła się tylna prawa stopa nodozaura. O tym, że się spieszył, świadczy niepełne opuszczenie pięty. Autentyczność tropu z Centrum Goddarda potwierdził przed oficjalnym piątkowym spotkaniem dr David Weishampel z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. Analiza ziaren pyłku z materiału z tej samej kredowej skały osadowej pozwoliła oszacować jej wiek na ok. 110-112 mln lat. By opracować plan udokumentowania i zachowania znaleziska, NASA skonsultuje się z władzami stanu Maryland oraz paleontologami.
-
Hipoteza mówiąca, że antybiotyki mogą przyczyniać się do otyłości zyskała mocne poparcie w postaci wyników dwóch badań naukowych. Jedno z nich wykazało, że u myszy, którym podawano antybiotyki, wystąpiły znaczące zmiany w populacji zasiedlających ich ciała mikrorganizmów odpowiedzialnych za przetwarzanie żywności i procesy metaboliczne. Z drugiego badania dowiadujemy się, że dzieci są tym grubsze, im bardziej były wcześniej wystawione na działanie antybiotyków. Mikrobiolog Martin Blaser z New York University, który prowadził wspomniane badania na dzieciach mówi,że wystawienie we wczesnym dzieciństwie na działanie antybiotyków prowadzi do zmian mikrobiomu i jego zdolności metabolitycznych. Zmiany te mają wpływ na metabolizm, w tym na geny odpowiedzialne za przechowywanie energii. Blasera zaintrygowało, dlaczego zwierzęta hodowlane, którym regularnie podawane są antybiotyki - a trzeba wspomnieć, że farmy hodowlane są konsumentem aż 80% wszystkich antybiotyków używanych w USA - przybierają na wadze szybciej, niż zwierzęta nie mające kontaktu z antybiotykami. Blaser wraz z zespołem przeprowadzili badania na myszach, podając im dawki antybiotyków odpowiadające dawkom przyjmowanym przez zwierzęta hodowlane. Co ciekawe, myszy nie przybrały na wadze, ale ilość tłuszczu w ich ciałach zwiększyła się o 15%. Badania mikrobiomu wykazały, że ma on znacznie różny skład od grupy kontrolnej. Zauważono też zmiany w profilu genetycznym zwierząt, a szczególnie niezwykłą aktywność genów związanych z rozkładem węglowodorów i regulacją poziomu cholesterolu. Kolejne studium zostało przeprowadzone przez Blasera i Leonarda Trasande’a. Przyjrzeli się oni 11 000 brytyjskich dzieci i odkryli, że u dzieci, które przed 6. miesiącem życia były wystawione na działanie antybiotyków, można zauważyć w kolejnych lata niewielki, ale stały przyrost masy. Wydaje się, że antybiotyki zmieniły metabolizm tych dzieci w sposób podobny do tego, co obserwujemy u myszy i zwierząt hodowlanych.
-
Zabierając się samodzielnie za odnowienie, osiemdziesięciokilkuletnia kobieta zniszczyła XIX-wieczny fresk Ecce Homo z Sanktuarium Miłosierdzia Bożego w Borja koło Saragossy. Jego autorem jest słynący z delikatnych pociągnięć pędzla Elías García Martínez. Teraz z muralu spogląda na wiernych postać wyglądająca jak małpa w habicie. Większość szczegółów, np. korona cierniowa, zginęła pod ogromną ilością brązowej i czerwonej farby. Sprawa wyszła na jaw, gdy kilka tygodni temu jedna z wnuczek malarza wspomogła finansowo Centro de Estudios Borjanos, które prowadzi archiwum lokalnych malowideł o treści religijnej (co istotne, zdjęcia są regularnie uaktualnianie). Pracownicy udali się wtedy na inspekcję i zauważyli, że fresk z Borja został potwornie oszpecony. Na fotografii z 2010 r. na muralu widać zaledwie kilka białych kropek. Na zdjęciu, które zrobiono w lipcu br., gdy staruszka najprawdopodobniej zaczęła już swoje prace, postać Chrystusa w koronie cierniowej znaczą duże białe plamy. Jedna z teorii głosi, że konserwatorka amatorka zeskrobała po prostu starą farbę. Juan María Ojeda, doradca ds. kultury w Borja, powiedział agencji informacyjnej Efe, że niedługo na miejscu ma się zjawić zespół historyków sztuki. Będą oni obradować, co zrobić w zaistniałej sytuacji; chcą m.in. zapytać staruszkę, jakich materiałów użyła podczas renowacji. Fresk ma niewielką wartość artystyczną i nie jest częścią większego malowidła lub ołtarza, ale należy pamiętać o jego wartości sentymentalnej. Jeśli muralu nie uda się odtworzyć, na jego miejscu zawiśnie zdjęcie oryginalnego dzieła Martíneza.
-
Tajwański producent smartfonów, HTC, który w ciągu ostatnich lat błyskawicznie podbijał rynek, ma coraz większe kłopoty. Pojawiły się nawet informacje, że Tajwański Bank Centralny zaoferował firmie pomoc finansową. Co prawda HTC ciągle przynosi zyski, ale konkurencja ze strony Samsunga i Apple’a wyraźnie naruszyła jego pozycję. HTC została założona w 1997 roku. Przez 10 lat firma powoli budowała swoją pozycję, oferując przede wszystkim urządzenia z systemem Windows Mobile. Szerzej znana stała się w 2008 roku, gdy wielką karierę zrobił HTC Dream, smartfon z systemem Android. Później były kolejne wielkie przeboje - Hero, Desire i Evo 4G. W 2011 roku tajwańska firma znalazła się w światowej czołówce producentów telefonów, a jej produkty - dzięki wysokiej jakości i dobremu oprogramowaniu - cieszyły się bardzo dobrą opinią. Jednak już pod koniec 2011 roku okazało się, że zyski HTC spadają, a kolejne modele smartfonów nie cieszą się tak olbrzymią popularnością jak wcześniejsze. Tajwańczycy wydali 300 milionów dolarów na przejęcie 51% firmy Beats Audio. Jednak zintegrowanie jej technologii ze smartfonami okazło się trudniejsze niż sądzono i obecnie firma wycofuje się stopniowo z Beats Audio, tracąc na tym pieniądze. Wcześniej 300milionów USD przeznaczono na zakup znanego niegdyś producenta układów graficznych S3 Graphics. Wydaje się, że i ta inwestycja nie przyniosła spodziewanych rezultatów. Niedawno zaś HTC ogłosiło stratę w wysokości 40 milionów USD spowodowaną kłopotami i restrukturyzacją firmy OnLive. Na razie HTC nie ma pomysłu na wyjście z impasu spowodowanego przede wszystkim postępami Samsunga i Apple'a. W bieżącym roku firma postanowiła skupić się na marketingu i sprzedaży smartfonów z rodziny One X. Pomimo tego, że w maju i kwietniu główni rywale koncernu - Samsung i Apple - nie mieli w ofercie żadnych nowych modeli, zainteresowanie One X było poniżej oczekiwań. HTC notuje ciągły spadek sprzedaży i coraz mniejsze zyski.
-
Paucidentomys vermidax to nowo odkryty gatunek szczura. Zamieszkuje Indonezję i jako jedyny gryzoń na świecie w ogóle nie ma zębów trzonowych. Zwierzę żyje w mokrym, wysoko położonym lesie, który dzięki obfitości mchów wygląda naprawdę zachwycająco. Na razie nie wiadomo, z jak rozpowszechnionym gatunkiem mamy do czynienia, bo P. vermidax trudno złapać. Podczas badań na Celebes dr Jacob Esselstyn z McMaster University schwytał zaledwie 2 okazy. W ziemię wkopano wiadra, których brzeg znajdował się dokładnie na poziomie gruntu. Brak trzonowców to przystosowanie do diety, na którą wydają się składać głównie albo wyłącznie dżdżownice. Taki wniosek nasunął się po przeanalizowaniu zawartości żołądka - u jednego ze szczurów nie znaleziono niczego poza pierścieniowatymi segmentami. Jak podkreślają autorzy artykułu z Biology Letters, każdy odkryty dotąd gryzoń miał komplet siekaczy do obgryzania i zębów trzonowych do rozcierania (funkcjonalnie i przestrzennie rozdzielała je diastema). P. vermidax jest inny, nie ma trzonowców, a to, co pozostało, to również nie typowe siekacze. Są dwudzielne, zamiast przybierać kształt klinów. Dziwne zęby mogą służyć do siekania lub rozdzierania dżdżownic, ale na razie nie wiemy, jak to naprawdę działa. Prawdopodobny najbliższy krewny P. vermidax ma trzonowce, co wskazuje, że nowo opisany mieszkaniec Indonezji musiał je utracić na pewnym etapie ewolucji.
-
Jeszcze dzisiaj łazik Curiosity odbędzie swoją pierwszą podróż. Pojazd przejedzie 5 metrów do przodu, skręci w prawo, a następnie wycofa się i zatrzyma na lewo od swojej obecnej pozycji. Manewr ma na celu sprawdzeni układów odpowiedzialnych za przemieszczanie łazika. NASA już częściowo przetestowała układ jezdny, skręcając cztery z sześciu kół Curiosity. Agencja poinformowała też o awarii jednego z czujników badających siłę wiatru (REMS). Jedną z możliwych przyczyn awarii jest uderzenie kamyków podczas lądowania łaziku. Musimy zatem ostrożniej używać drugiego czujnika, dzięki któremu znamy prędkość i kierunek wiatru - mówi Ashwin Vasavada z Jet Propulsion Laboratory. Z danych przekazanych przez Curiosity wiemy, że w kraterze Gale, gdzie wylądował pojazd, temperatura atmosfery waha się w ciągu doby w zakresie od -2 do -75 stopni Celsjusza. Wahania temperatury gruntu są jeszcze większe i wynoszą od 3 do -91 stopni. Dostarczony przez Rosję instrument szuka wody do głębokości 1 metra. Podobne instrumenty są wykorzystywane podczas poszukiwań ropy naftowej. Nigdy jednak nie wysyłano ich na inną planetę. Curiosity wystrzeliwuje neutrony w grunt. Obserwując ich rozpraszanie możemy określić ilość wodoru w glebie - wyjaśnił Igor Mitrofanov z moskiewskiego Instytutu Badań Kosmicznych, który jest głównym naukowcem odpowiedzialnym za pracę Dynamicznego Albedo Neutronów (DAN). Najbardziej prawdopodobnym źródłem wody na Marsie mogą być uwodnione minerały, w których zostały uwięzione cząsteczki wody.
-
To USA są winne wyciekowi dokumentów do Wikileaks
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Stella Remington, była szefowa brytyjskiego kontrwywiadu (MI5) uważa, że to USA ponoszą winę za wyciek tajnych dokumentów do Wikileaks. Jednocześnie skrytykowała ona założyciela Wikileaks, Juliana Assange’a, za ujawnienie tych dokumentów. Uważam, że nie można tolerować sytuacji, w której olbrzymia ilość dokumentów została ot tak udostępniona publicznie przez Juliana Assange’a i Wikileaks - mówi Remington. Jej zdaniem Assange naraził ludzkie życie. Ponadto jest naiwny sądząc, że jego działanie coś zmieni. Zdaniem Remington zmieni się tylko tyle, że rządy będą działały w jeszcze większej tajemnicy. Innymi słowy Wikileaks osiągnie efekt odwrotny od zamierzonego. Jak uważa była szefowa MI5, tylko niewielka część dokumentów, tych związanych z bezpieczeństwem, powinna być naprawdę tajna. Tymczasem rządy utajniają niepotrzebnie olbrzymią ilość informacji przez co dane istotne są wymieszane z nieistotnymi i maja do nich dostęp ludzie tacy jak Bradley Manning. W rzeczywistości zaś utajnionych powinno być mniej informacji i mniej osób powinno mieć do nich dostęp. Odnosząc się do samego Assange’a, który schronił się w londyńskiej ambasadzie Ekwadoru i otrzymał azyl pani Remington powiedziała: myślę, że mój rząd będzie czekał, by zobaczyć, co się wydarzy. -
Szympansy z rezerwatów zarażone gronkowcem
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wiele szympansów mieszkających w rezerwatach jest nosicielami opornego szczepu gronkowca złocistego związanego z ludzką odmianą tej bakterii. Eksperci obawiają się, że takie zwierzęta, jeśli zostałyby wypuszczone na wolność, mogłyby zarazić dzikie populacje. Badania prowadzone przez naukowców z Niemiec, USA, Ugandy i Zambii wykazały obecność gronkowca u 36 szympansów. To 58% ze wszystkich przebadanych zwierząt. U 10% gronkowiec wykazywał cechy oporności na wiele leków. Jednym z największych zagrożeń dla dzikich małp jest możliwość zarażenia się od ludzi nowym patogenem - stwierdził współautor badań, Thomas Gillespie z Emory University. Wśród dzikich małp niemal nie spotyka się osobników będących nosicielami patogenów opornych na antybiotyki. Dotychczas stwierdzono tylko jeden przypadek żyjącej wolno małpy, która była zarażona opornym gronkowcem. Naukowcy mają nadzieję, że określą drogę zarażania małp przez ludzi. Jednak wyniki badań są przerażające. O skali problemu niech świadczy fakt, że w samych tylko USA oporne gronkowce zagrażają życiu 94 000 osób rocznie, a ponad 18 000 osób umiera z powodu zakażeń tymi patogenami. Nie wiadomo, jak bardzo ucierpiałaby populacja dzikich małp, gdyby wśród nich pojawiła się taka bakteria. Badania grupy pracującej pod kierunkiem Fabiana Leendertza z Instytutu Roberta Kocha w Berlinie pokazują, jak wielka ostrożność jest potrzebna przy reintrodukcji małp z rezerwatów do ich naturalnego środowiska. Jest jeszcze dodatkowy problem. Szympansy z rezerwatu mogą stać się inkubatorem, w którym patogen wyewoluuje i, niewykluczone, jakaś jego jeszcze bardziej zjadliwa postać zarazi człowieka - mówi Gillespie. -
Usuwanie czaszek z pochówków, wykorzystanie ich w rytuałach i ponowne pogrzebanie w specjalnych dołach to częsta praktyka w epoce kamienia. Dotąd sądzono, że stanowiła ona formę kultu przodków, jednak ostatnie znaleziska ze stanowiska Tell Qarassa North w południowej Syrii w postaci czaszek ze zniszczoną częścią twarzową sugerują, że najwyraźniej idealizowaliśmy pierwsze neolityczne społeczeństwa. Juan José Ibañez z hiszpańskiego Narodowego Komitetu Badań Naukowych, jeden z autorów raportu, który ukazał się w American Journal of Physical Anthropology, uważa, że kultury z neolitu preceramicznego B mogły wierzyć, że zmarli młodzi mężczyźni nadal zagrażają żywym. Kiedy ludzie zaczęli razem mieszkać, potrzebowali spoiwa społecznego. Czczenie przodków doskonale się do tego celu nadawało [a klastry czaszek często tworzono w pobliżu lub wręcz pod domostwami, co tylko potwierdzało wstępną hipotezę]. Niestety, syryjskie odkrycie zaburzyło tę idylliczną wizję. Czaszki z Tell Qarassa North były czysto oddzielone od kręgosłupa, co oznacza, że operację przeprowadzano, gdy zwłoki zaczęły się już rozkładać. Ślady na kościach wskazują, że niektóre ciała leżały w ziemi dłużej niż pozostałe. Datowanie ujawniło, że czaszki pochodzą z 2. połowy dziewiątego tysiąclecia przed naszą erą. Dwie grupy czaszek ułożono na podłodze pomieszczenia w taki sposób, że utworzyły one okręgi. Poza dwiema - dziecięcą i należącą do osoby w wieku ok. 11-12 lat - wszystkie "pobrano" od 18-30-letnich mężczyzn. Dziecięcą czaszkę oszczędzono, a w pozostałych 10 na 11 celowo zniszczono część twarzową. "Zachowano puszkę mózgową i żuchwę, ale zniknęło wszystko pomiędzy". Zespół Ibañeza sądzi, że kości zmiażdżono z dużą siłą kamieniem, bo "nie ma śladów cięcia". Ibañez dywaguje, że zakopując czaszkę młodego mężczyzny pod osadą, ludzie mogli mieć nadzieję na przejęcie np. jego siły. Skąd jednak miażdżenie? Niewykluczone, że to akt zemsty, niszczenia tożsamości lub zwykła złośliwość.
-
Inżynierowie z Rensselaer Polytechnic Institute stworzyli cienką płachtę materiału złożoną z wielu warstw grafenu. Następnie płachtę podgrzewali za pomocą lasera lub lampy błyskowej, dzięki czemu powstały w niej liczne pęknięcia, dziury i inne niedoskonałości. W ten sposób powstała grafenowa anoda, którą można ładować i rozładowywać 10-krotnie szybciej niż współczesne grafitowe anody w bateriach litowo-jonowych. Baterie litowo-jonowe są obecnie najszerzej wykorzystywanymi urządzeniami tego typu. Ich zaletami są wysoka gęstość energetyczna i zdolność do przechowywania dużej ilości energii, jednak charakteryzują niska gęstość mocy oraz niemożność szybkiego ładowania i rozładowywania. To właśnie przez ta niska gęstość mocy powoduje, że baterie litowo-jonowe ładują się powoli, co powoduje, że obecnie samochody elektryczne są wciąż niepraktyczne. Technologia baterii litowo-jonowych jest wspaniała, ale poważnym problemem jest jej ograniczona gęstość mocy i niemożność szybkiego przyjmowania i uwalniania dużych ilości energii. Dzięki naszemu grafenowemu papierowi zawierającymi celowo wprowadzone niedoskonałości możemy pokonać to ograniczenie - mówi profesor Nikhil Koratkar, szef zespołu badawczego. Naukowcy z Rensselaer stworzyli grafenowy - a konkretnie wykonany z tlenku grafenu- „papier“ o grubości standardowej kartki papieru do drukarki. Technologia jego produkcji jest dobrze opanowana, można wykonywać płachty o różnym kształcie i wielkości. Następnie część płacht poddano działaniu lasera, a część - standardowej lampy błyskowej. W obu przypadkach impulsy światła gwałtownie wypchnęły tlen z tlenku grafenu, co w efekcie dało płachty z niezliczonymi dziurami i pęknięciami. Ponadto ciśnienie wywołane przez uciekający tlen spowodowało pięciokrotne zwiększenie grubości „papieru“ i powstanie dużych przestrzeni pomiędzy poszczególnymi warstwami grafenu. Szybko okazało się, że taki materiał świetnie sprawdza się w roli anody. Jony litu powoli przemieszczają się przez standardowy grafen, jednak w tym wypadku liczne pęknięcia umożliwiły im błyskawiczne poruszanie się, zwiększając ogólną gęstość mocy baterii. Zespół Koratkara dowiódł, że anoda zbudowana z nowego materiału pracuje 10-krotnie szybciej i wytrzymuje ponad 1000 cykli ładowania/rozładowywania. Kolejnym celem naukowców jest połączenie nowego materiału anody z wysoko wydajnym materiałem katody i stworzenie w pełni działającego akumulatora.
-
Białko płynu nasiennego wpływa na mózg samic
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Międzynarodowy zespół naukowców odkrył, że białko wytwarzanego przez prostatę płynu nasiennego oddziałuje na żeński mózg, by wywołać owulację. Co ciekawe, ten sam związek reguluje wzrost i przeżycie neuronów (Proceedings of the National Academy of Sciences). Akademicy, którzy pracowali pod przewodnictwem prof. Gregga Adamsa z University of Saskatchewan, odkryli czynnik indukujący owulację (ang. ovulation-inducing factor, OIF) w nasieniu wszystkich badanych gatunków ssaków, m.in. lam, królików, świń, myszy, koali i ludzi. Określając "tożsamość" proteiny, porównywali ją do tysięcy innych białek, w tym do czynnika wzrostu nerwu (ang. nerve growth factor, NGF). Za pomocą różnych technik ustalono, że OIF oraz NGF mają u przedstawicieli danego gatunku identyczną wielkość i działanie. Ku naszemu zdumieniu, okazało się, że są jedną i tą samą cząsteczką. Jeszcze bardziej zaskakujące jest to, że wcześniej nie rozpoznano wpływu NGF na samice, bo czynnik ten występuje w osoczu nasienia w dużych ilościach - podkreśla Adams. Jak wyjaśnia Kanadyjczyk, OIF vel NGF pełni w żeńskim mózgu rolę sygnału hormonalnego, uruchamiającego oś podwzgórze-przysadka-jajniki. Ogólnie rzecz ujmując, dochodzi do uwolnienia hormonów, które "nakazują" jajnikom, by uwolniły jedno lub więcej jaj (zależnie od gatunku). W ramach najnowszego studium ekipa pracowała z lamami i krowami. Wybór nie był przypadkowy. Zdecydowano się na te właśnie zwierzęta, gdyż lamy jajeczkują po inseminacji, natomiast krowy (i ludzie) spontanicznie, co oznacza, że okresowe nagromadzenie hormonów stymuluje uwolnienie jaja. Podczas eksperymentów na lamach naukowcy byli w stanie wywołać owulację, zwyczajnie wstrzykując białko do krwioobiegu. Za pomocą chromatografii kolumnowej wyizolowywali frakcję, która prowadziła do uwalniania hormonu luteinizującego (LH) i jajeczkowania. W przyszłości trzeba będzie odpowiedzieć na szereg ważnych pytań, np. jaką rolę OIF/NGF pełni u poszczególnych gatunków i jak się mają ostatnie odkrycia do kwestii ludzkiej niepłodności. -
Apple stał się, w liczbach bezwzględnych, najdroższą firmą w historii. Cena firmowych akcji osiągnęła przed dwoma dniami poziom 665,15 USD. Biorąc pod uwagę fakt, że Apple wyemitowało 937,41 milionów akcji, można stwierdzić, że rynkowa kapitalizacja firmy wyniosła 623,5 miliarda dolarów. Dotychczas najwyżej wycenioną w historii firmą był Microsoft, który 30 grudnia 1999 roku był warty 618,89 miliarda USD. Akcje koncernu były warte wówczas 119,94 USD. Porównując rzeczywistą wycenę obu firm należy jednak porównać wartość dolara w roku 1999 i 2012. Biorąc ten czynnik pod uwagę musimy stwierdzić, że Apple’a dzieli jeszcze spory dystans od koncernu Gatesa. Licząc według dzisiejszej wartości dolara Microsoft był wyceniany na koniec 1999 roku na kwotę 850 miliardów dolarów.
-
Pierwszy dowód na "pożarcie" planety przez gwiazdę
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Zespół astronomów z Pennsylvania State University zdobył pierwszy dowód świadczący o tym, że gwiazda może zniszczyć swoją planetę. W skład międzynarodowej grupy badawczej wchodzą Aleksander Wolszczan oraz Monika Adamów, Grzegorz Nowak i Andrzej Niedzielski z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika i Eva Villaver z Universidad Autonoma de Madrid. Uczeni zaobserwowali zniknięcie jednej z planet krążących wokół czerwonego olbrzyma BD+48 740. Dzięki szczegółowym badaniom zyskali dowody, że gwiazda pochłonęła planetę. Te dowody to szczególny skład chemiczny gwiazdy oraz niezwykła, eliptyczna orbita pozostałej planety. Nasze szczegółowe analizy spektroskopowe wykazały, że czerwony olbrzym BD+48 740 zawiera niezwykle dużą ilość litu, rzadkiego elementu, który powstał podczas Wielkiego Wybuchu przed 14 miliardami lat - mówi Adamów. Lit ulega zniszczeniu w gwiazdach, dlatego jego duża koncentracja w starych gwiazdach jest czymś niezwykłym. Teoretycy twierdzą, że - oprócz Wielkiego Wybuchu - istnieje niewiele, bardzo specyficznych okoliczności, w których lit może powstać w gwiazdach. W przypadku BD+48 740 prawdopodobne jest, że lit znalazł się tam wskutek pochłonięcia obiektu wielkości planety - stwierdził Wolszczan. Drugim dowodem jest niezwykła eliptyczna orbita niedawno odkrytej planety, która jest co najmniej 1,6 raza bardziej masywna od Jowisza. Odkryliśmy, że orbita tej planety jest w najwęższym punkcie tylko nieco szersza od orbity Marsa, ale w najdalszym punkcie jest znacznie rozciągnięta. Takie orbity są rzadko spotykane. Prawdę mówiąc planeta krążąca wokół BD+48 740 ma najbardziej eliptyczną orbitę ze wszystkich znanych planet - wyjaśnia Niedzielski. Astronomowie przypuszczają, że gdy "pożarta" przez gwiazdę planeta zaczęła opadać w kierunku gwiazdy, oddziaływanie pomiędzy nią, a pozostałą planetą spowodowały, że ta pozostała zyskała tak niezwykłą orbitę. -
Hiszpańska Fundacja BBVA opublikowała wyniki swojego „Międzynarodowego studium nt. kultury naukowej“ [PDF]. Na jego potrzeby przeprowadzono ankiety w 11 krajach, w każdym z nich przepytując 1500 osób. W badaniach wzięli udział mieszkańcy Włoch, Hiszpanii, Austrii, Czech, Polski, Niemiec, Holandii, Francji, Wielkiej Brytanii, Danii oraz USA. Ich celem było określenie poziomu szeroko pojętej kultury naukowej. Pytano o zainteresowania naukowe czy sposób ich zaspokajania, a konkretną wiedzę sprawdzono zadając 22 proste pytania. Polska wypadła w raporcie źle. Na niemal każdym z badanych pól plasujemy się poniżej średniej europejskiej i ciągniemy się w ogonie badanych krajów. Studium pokazuje też, jak bardzo nieprawdziwa jest opinia mówiąca o rzekomej niewiedzy Amerykanów. Co kogo interesuje Hiszpańscy naukowcy starali się dowiedzieć, czym interesują się respondenci. Wymienili zatem kilka obszarów i poprosili o przypisanie do każdego z nich punktów od 0 (zupełny brak zainteresowania) do 10 (bardzo duże zainteresowanie). Najbardziej interesujące okazały się kwestie związane ze zdrowiem. Europejczycy przyznali im średnio 7,4 pkt. Dla Polaków ich istotność wyniosła 7,1 pkt, dla Amerykanów - 7,8 pkt. Kwestie związane ze środowiskiem naturalnym zyskały 6,6 pkt od mieszkańców Europy (Polacy - 6,0 pkt) i 6,9 pkt od mieszkańców USA. Sprawy ekonomiczne są dla Europejczyków warte 6,1 pkt, dla Polaków 5,5 pkt, dla Amerykanów 6,9 pkt. Sprawom międzynarodowym Europejczycy przyznali 5,7 pkt, Amerykanie 5,6 pkt, a Polacy 5,1 pkt. Kwestie naukowe mieszkańcy Starego Kontynentu ocenili na 5,6 pkt, Amerykanie na 6,0 pkt, a Polacy na 5,4 pkt. Najistotniejsze były one dla Holendrów (6,4 pkt) i Duńczyków (6,1 pkt). Skąd czerpiemy informacje Najpopularniejszym źródłem informacji pozostaje telewizja. Aż 41% Europejczyków i 47,2% Amerykanów odpowiedziało, że „bardzo często“ lub „dość często“ oglądają programy naukowe. Dla Polaków odsetek ten wynosił 36,7%. Drugim pod względem popularności źródłem wiedzy są gazety. Informacje naukowe i technologiczne „bardzo często“ i „dość często“ czerpie stamtąd 31,7% Europejczyków, 33,7% Amerykanów i 24,7% Polaków. Z internetu jako źródła informacji „bardzo często“ lub „dość często“ korzysta 24% Europejczyków, 31,8% Amerykanów i 23,5% Polaków. Najsłabiej w zestawieniu wypada radio, z którego informacje naukowe i techniczne czerpie 16,6% Europejczyków, 15,5% Amerykanów i 16% Polaków. Kto i gdzie szuka informacji Bardzo interesująco wygląda zestawienie dotyczące aktywnego poszukiwania w internecie informacji naukowo-technicznych oraz pogłębiania wiedzy w związku z napotkaną informacją. Aktywni są na tym polu Amerykanie, wśród których do „bardzo częstego“ i „dość częstego“ wyszukiwania informacji przyznaje się 31,8% ankietowanych. W przypadku Europy odsetek ten wynosi 24%. Widoczny jest też podział według płci. W Europie aktywnie informacji szuka 30,6% mężczyzn i 18% kobiet. W USA odsetek ten wynosi, odpowiednio - 37,4% i 26,5%. Jednak tutaj podobieństwa się kończą. W krajach europejskich widzimy wyraźny spadek zainteresowania informacją naukowo-techniczną postępujący wraz z wiekiem ankietowanego. W grupie wiekowej 18-24 lata odsetek poszukujących wynosi 36,8% i stopniowo spada dla kolejnych grup wiekowych, by dla grupy powyżej 65. roku życia wynieść jedynie 10,6%. Tymczasem w USA zainteresowanie nauką utrzymuje się na wysokim poziomie przez całe życie. Dla grupy 18-24 wynosi ono 33,5%, później nieco spada, by dla grupy 35-44 znowu wzrosnąć do 34,5%. Następnie widzimy spadek, lecz w porównaniu z Europą jest on niewielki. Dla grupy powyżej 65. roku życia odsetek aktywnych „poszukiwaczy“ wynosi 27,4%. Badaczy z BBVA interesowało też korzystanie ze specjalistycznych źródeł informacji naukowo-technicznej. Ankietowanym zadano zatem pytanie czy w ciągu ostatnich 12 miesięcy oglądali wideo dotyczące nauki lub technologii. Odsetek osób, które odpowiedziały „tak“ wynosił dla Europy 44,4%, dla USA 59,2%. W tym akurat zestawieniu Polska wypadła nadspodziewanie dobrze, gdyż uzyskano aż 59,1% odpowiedzi twierdzących. Podobne pytanie zadano odnośnie czytania w ciągu 12 miesięcy specjalistycznego pisma. Do takiej czynności przyznało się 30,1% Europejczyków, 42,9% Amerykanów i tylko 22,8% Polaków. Książkę poruszającą tematy naukowe lub techniczne przeczytało w ciągu ostatniego roku 22,4% mieszkańców Europy, 30,3% Amerykanów i 17% Polaków. Na pytanie o oglądanie wideo oraz przeczytanie książki oraz czytanie magazynu twierdząco odpowiedziało 13,2% Europejczyków, 19,2% Amerykanów i 11,3% Polaków. Wszędzie większą aktywność wykazują osoby z wyższym poziomem wykształcenia niż te z niższym oraz mężczyźni niż kobiety. Ponadto w Europie czynnikiem odróżniającym był też wiek.
-
Po raz pierwszy w historii naukowcom udało się zapłodnić słonicę mrożonym nasieniem. Dumni pracownicy wiedeńskiego Tiergarten Schönbrunn chwalili się na konferencji prasowej zdjęciem zrobionym w czasie usg. Widać na nim 5-miesięczny płód o długości 10,6 cm. Badanie ultrasonograficzne przeprowadzono 18 kwietnia, w 141. dniu ciąży, co oznacza, że teraz rozwijające się słoniątko mierzy już ok. 20 cm. Jeśli wszystko pójdzie, jak trzeba, urodzi się w okolicach sierpnia przyszłego roku. Jego mamą jest 26-letnia słonica afrykańska Tonga. Sztuczne zapłodnienie u słoni jest praktykowane od 1998 r. W Europie po raz pierwszy przeprowadzili je w 1999 r. specjaliści z Leibniz-Institut für Zoo- und Wildtierforschung (IZW) w Berlinie. Dzięki procedurze w ciągu kilkunastu lat na świat przyszło aż 40 młodych słoni afrykańskich i indyjskich. Wykorzystując mrożoną, a nie świeżą spermę, można poczekać na najbardziej płodny okres cyklu i swobodnie transportować na większe odległości plemniki, a nie żywe zwierzęta (jak wiadomo, to ogromne ułatwienie zarówno z logistycznego, jak i finansowego punktu widzenia). W przypadku Tongi dawcą był dziki samiec z RPA, a konkretnie z Phinda Resource Reserve. Trzydziestosześciolatka znieczulono, a następnie poddano elektroejakulacji. Operacja Mrożony Dumbo to wspólne przedsięwzięcie IZW oraz 3 ogrodów zoologicznych: ZooParc de Bauval we Francji, Tiergarten Schönbrunn oraz zoo w Pittsburghu. Sztuczna inseminacja spermą dzikich słoni jest szansą na wzbogacenie puli genowej i usprawnienie ochrony gatunkowej - podkreśla dyrektorka wiedeńskiego zoo dr Dagmar Schratter, dodając, że w ogrodach zoologicznych na 1 samca przypada aż 5 samic. Mrożenie ssaczych komórek stanowi wyzwanie, ponieważ nie każda wytrzyma szok termiczny w postaci temperatury minus 196 stopni Celsjusza. Poza tym może dojść do zniszczenia w wyniku utworzenia się kryształów lodu. [Z tego względu] w naszej metodzie schładzanie nie jest nagłe, lecz stopniowe - opowiada Thomas Hildebrandt z IZW.
-
Nanocząstki w roli płytek krwi zwiększają wskaźnik przeżywalności
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Nanocząstki, które czepiają się płytek krwi, to świetny sposób na utworzenie skrzepliny. Dzięki temu prawie podwaja się wskaźnik przeżywalności w kluczowej pierwszej godzinie po urazie wewnętrznym. Wiedzieliśmy, że zastrzyk z nanocząstek pomaga szybciej zahamować krwawienie. Teraz wykazaliśmy, że krwotok ustaje na czas, zwiększając szanse na przeżycie urazu - podkreśla dr Erin Lavik z Case Western Reserve University. Naukowcy nie zachłysnęli się początkowymi sukcesami i nadal pracują nad sztucznymi płytkami, które mogłyby się znajdować na wyposażeniu karetek czy w torbie lekarzy wojskowych. W ten sposób dałoby się ustabilizować ofiary wypadków samochodowych czy wybuchów bombowych jeszcze przed dotarciem do szpitala i operacją. Płytkopodobne nanocząstki produkuje się z biodegradowalnych polimerów. Aktywowane przez uraz naturalne płytki wydzielają związek, który wiąże zarówno naturalne, jak i syntetyczne trombocyty. Większa skrzeplina powstaje szybciej niż w sytuacji, gdy wszystko zależy od efektów działań wyłącznie naturalnych trombocytów. Testy na szczurzym modelu śmiertelnego urazu wątroby wykazały, że po wstrzyknięciu nanocząstek wskaźnik przeżywalności pierwszej godziny wynosił aż 80%. W 1. grupie kontrolnej, gdzie zamiast syntetycznych płytek podano samą sól fizjologiczną, sięgał on 47%, a w 2. grupie kontrolnej, gdzie wstrzyknięto materiały, z których powstają nanocząstki, ale w wersji niepołączonej, jedynie 40%. Jak można się domyślić, utrata krwi była najmniejsza wśród zwierząt korzystających z dobrodziejstw w pełni funkcjonalnych syntetycznych płytek. Amerykanie ustalili, że hybrydowa skrzeplina jest tak samo zwarta jak jej naturalny odpowiednik. Na razie nie zauważono, by po podaniu sztucznych trombocytów rozwijały się jakieś powikłania. Zespół kontynuuje badania na innych modelach urazów, by dzięki temu ulepszyć design i określić najlepszą dla ludzi dawkę. -
Ludzie pragną portretować innych i siebie, odkąd tylko zaczęli parać się sztuką. Ostatnio pojawiły się głosy, że w naszym zaawansowanym technologicznie społeczeństwie najlepszym sposobem na oddanie czyjegoś wizerunku byłoby klonowanie. Ponieważ wiążą się z tym zarówno kwestie etyczne, jak i praktyczne, wg Jonathona Keatsa, którego znamy z obserwatorium astronomicznego dla sinic, warto odwołać się do epigenetyki. Klonowanie epigenetyczne uwzględnia wpływ, jaki na ekspresję genów wywierają czynniki środowiskowe w postaci diety czy toksyn. Z pomocą pewnego modelowego organizmu, drożdży Saccharomyces cerevisiae, pionier nowej dziedziny odtwarza 5 znanych osób: Lady Gagę, Michaela Phelpsa, Baracka Obamę, Jennifer Lopez i Oprah Winfrey. Operacja jest tak nieinwazyjna, że nikogo nie proszono o pozwolenie. Wszystkie informacje pozyskano z Sieci. W przypadku każdego celebryty Keats oszacował pobór biochemiczny brutto. Później - przy wydatnej pomocy ze strony nowojorskiego AC Institute - zaczął hodować żywe komórki w dokładnie takich samych warunkach, uruchamiając m.in. kluczową dla zmian epigenetycznych metylację DNA (dołączanie grup metylowych -CH3). Mikroskopowo drożdże nie będą wyglądać jak Gagi czy Obamowie, epigenetyka podpowiada nam jednak, że powinny się do nich upodobnić na poziomie funkcjonalnym. Drożdże amerykańskiego pływaka mogą liczyć na spore dostawy witamin B12 i B1, a także fosforanów. Odzwierciedla to sportową dietę z omletami z 5 jaj, kawą i naleśnikami z czekoladowymi chipsami. Ponieważ Obama kiedyś palił, jego S. cerevisiae zapoznają się nie tylko z wyczynami kulinarnymi kucharzy z Białego Domu, ale i z nikotyną. W przypadku Lady Gagi zostaną zaś podlane alkoholem (w dużych ilościach), a później podleczone składnikami tak lubianych przez piosenkarkę warzyw i ryb. Amerykański filozof eksperymentalny przygotowuje się do kolejnego etapu eksperymentu: klonowania epigenetycznego z udziałem wyłącznie ludzi (premiera ma nastąpić 11 października w Galerii Modernizmu w San Francisco). Przez interwencje polegające na systematycznej zmianie diety, wystawieniu na oddziaływanie konkretnych zanieczyszczeń czy stresorów chętni będą się mogli stać epigenetycznymi kopiami podziwianych osób. Nieważne, żywych czy zmarłych. Keats przygląda się np. Jerzemu Waszyngtonowi, który ponoć lubił raczyć się maderą. Próbuje też odtworzyć dietę osób należących do tej samej grupy etnicznej i klasy społecznej co Chrystus. Aby rozpropagować klonowanie epigenetyczne w jak najszerszych kręgach, Keats uznał, że jego technologia musi być opensource'owa. Zaprosił też do współpracy różne instytucje, w tym UNESCO i Pirate Bay.
-
Łazik Curiosity jeszcze na dobre nie rozpoczął badań Marsa, a NASA już ogłosiła, że w 2016 roku rozpocznie kolejną misję na Czerwonej Planecie. W ramach nowej misji - InSight - na Marsie zostaną umieszczone urządzenia, których celem będzie zbadanie, dlaczego ewolucja tej planety przebiegła tak odmiennie od ewolucji Ziemi. Urządzenia sprawdzą m.in. czy jądro Marsa jest płynne czy stałe. Eksploracja Marsa to jeden z priorytetów NASA, a wybór misji InSight pozwoli nam odkrywać kolejne tajemnice Czerwonej Planety i przygotować grunt pod misję załogową. Udane lądowanie łazika Curiosity poruszyło opinię publiczną i zwiększyło zainteresowanie eksploracją kosmosu. Dzisiaj ogłaszamy, że nadchodzą kolejne, jeszcze bardziej ekscytujące misje - stwierdził administrator NASA Charles Bolden. Za misję InSight odpowiedzialny jest W. Bruce Banerdt z Jet Propulsion Laboratory (JPL) w Pasadenie. W skład jego zespołu wejdą naukowcy z wielu amerykańskich i międzynarodowych instytucji badawczych, naukowych i rządowych. Instrumenty dla InSight przygotowują francuskie Narodowe Centrum Badań Kosmicznych (CNES) oraz niemieckie Centrum Kosmiczne. InSight wyląduje na Marsie we wrześniu 2016 roku, a jego misja ma potrwać dwa lata. To już 12. misja, która odbędzie się w ramach rozpoczętego w 1992 roku Discovery Program. Jego celem jest dokładne zbadanie Układu Słonecznego. Podczas przygotowywania InSight specjaliści wykorzystają doświadczenia zdobyte w czasie misji Phoenix, która wylądowała na Marsie w 2007 roku i dzięki której wiemy, że na Czerwonej Planecie płynęła niegdyś woda. Phoenix udowodniła, że możliwe jest przygotowanie stosunkowo niewielkim kosztem skutecznej i ważnej pod względem naukowym misji. W ramach Discovery Program bardzo ważną rolę odgrywają właśnie koszty. Propozycje zbyt drogich badań nie są akceptowane. Na misję InSight, wliczając w to cenę budowy pojazdu startowego i związanych z tym usług, przeznaczono zaledwie 425 milionów dolarów wg wartości USD z roku 2010. Na pokładzie InSight znajdą się cztery zestawy instrumentów naukowych. JPL dostarczy urządzenia pozwalające na zbadanie osi obrotu Czerwonej planety oraz ramię robota i kamery pozwalające na umieszczenie urządzeń na powierzchni Marsa. Francuskie CNES stoi na czele międzynarodowego konsorcjum budującego instrumenty do pomiaru fal sejsmicznych wędrujących wewnątrz planety, a Niemcy przygotowują próbnik pozwalający na mierzenie przepływu ciepła z wnętrza Marsa.
-
Amerykańscy naukowcy i lekarze opracowali syntetyczny materiał do odtwarzania elastyczności strun głosowych, zniszczonych przez chorobę lub w wyniku naturalnego procesu starzenia. Ponieważ testy na zwierzętach wypadły dobrze, wynalazcy mają nadzieję, że zastrzyki ze sztucznej tkanki trafią na listę usług medycznych już w niedalekiej przyszłości. Żel [...] ma podobne właściwości jak materiał występujący w ludzkich strunach głosowych - drga w odpowiedzi na zmiany ciśnienia powietrza - tłumaczy prof. Robert Langer z MIT-u. Jeśli ktoś (np. nauczyciele czy śpiewacy) nadmiernie eksploatuje struny głosowe, rozwija się sztywna tkanka bliznowata. Dokładnie to samo dzieje się podczas starzenia, dlatego starsze osoby często mówią ciszej i mają chropowaty głos. Do uszkodzenia strun głosowych może też dojść w wyniku intubacji oraz w przebiegu nowotworów. Mimo że za przyczynę ok. 90% przypadków utraty głosu należy uznać właśnie zmniejszenie elastyczności, do tej pory nie istniały metody jej przywracania. Po przetestowaniu różnych kandydatów ekipa Langera skoncentrowała się ostatecznie na polietylenoglikolu 30 - PEG30. Żel PEG30 jest w stanie drgać z częstotliwością 200 razy na sekundę, co odpowiada częstotliwości drgań kobiecych strun głosowych podczas rozmowy. W przyszłości żel będzie wstrzykiwany do strun głosowych przez lekarza, najpewniej laryngologa. Postać sztucznej tkanki będzie zależna od sposobu wykorzystywania głosu przez pacjenta. W bardziej stabilnej, sztywniejszej wersji dla większości ludzi mielibyśmy do czynienia z polimerem usieciowanym (z silniej powiązanymi cząsteczkami PEG). W przypadku śpiewaków stosowano by luźniej powiązaną postać żelu: większa elastyczność pozwalałaby wydawać wyższe dźwięki. Ponieważ żel ulega degradacji, rocznie chorzy przechodziliby od 2 do 5 iniekcji - tłumaczy dr Steven Zeitels, współpracownik Langera. Badania na zwierzętach sugerują, że materiał jest bezpieczny. Testy kliniczne z udziałem ludzi mogłyby się więc zacząć w połowie 2013 r. Pacjenci Zeitelsa, m.in. Julie Andrews, brytyjska aktorka i piosenkarka, która po nieudanej operacji krtani w 1997 r. utraciła 4-oktawowy głos, założyli niedochodową organizację The Voice Health Institute. Finansuje ona badania obu panów.
-
Amatorzy nie tylko odkrywają nowe gatunki. Ich wieloletnia praca może stanowić niezwykle ważne uzupełnienie badań prowadzonych przez profesjonalnych naukowców. W Nature Climate Change ukazał się artykuł autorstwa uczonych z Uniwersytetu Harvarda, którzy wykorzystali dane zbierane przez 19 lat przez Klub Miłośników Motyli z Massachusetts. W tym czasie członkowie klubu podjęli niemal 20 000 wypraw po stanie Massachusetts, w czasie których zbierali informacje na temat motyli. Analiza tych danych, przeprowadzona przez zespół pracujący pod kierunkiem doktora Grega Breeda, wykazała, że zasięg motyli zwiększa się na północ. To wyraźny dowód na ocieplanie się klimatu. W stanie zaczęły masowo pojawiać się gatunki subtropikalne oraz takie, które lubią ciepło. Jeszcze w latach 80. ubiegłego wieku w Massachusetts nie spotykano, lub spotykano bardzo rzadko, przedstawicieli np. Urbanus proteus czy Poanes zabulon. Populacja tych i podobnych gatunków rośnie, a jednocześnie członkowie Klubu odnotowali dramatyczny spadek liczebności ponad 75% gatunków właściwych dotychczas dla Massachusetts. Najszybciej spada liczba tych motyli, które przeczekują zimę w formie jajek lub larw. Dla nich susza i brak pokrywy śnieżnej są zabójcze. Dla większości gatunków motyli zmiany klimatyczne wydają się większym zagrożeniem niż utrata habitatów. Ochrona habitatów pozostaje głównym sposobem ratowania zagrożonych gatunków i może pomóc niektórym z nim. Jednak w przypadku wielu gatunków ochrona habitatów nie eliminuje zagrożenia spowodowanego ociepleniem - mówi doktor Breed. Naukowiec podaje przykład gatunku Callophrys irus, którego habitat jest chroniony przez stan. Ten występujący na południu motyl od roku 1992 zwiększył swoją liczebność ponad 10-krotnie. Częściowo właśnie dzięki ochronie habitatu. Jednocześnie odnotowano niemal 90-procentowy spadek powszechnych niegdyś Speyeria atlantis i Speyeria aphrodite. Naukowcy są bardzo wdzięczni członkom Klubu Miłośników Motyli. Mówią, że bez zebranych przez nich danych nie mogliby wykonać swojej pracy. Podkreślają, iż coraz częściej informacje zbierane przez amatorów okazują się niezastąpionym narzędziem w pracy ekspertów.
-
Speleolodzy-amatorzy odkryli w jaskiniach Oregonu nieznaną dotychczas rodzinę pająków. Zwierzęta, znalezione w Górach Siskiyou zostały wysłane do Kalifornijskiej Akademii Nauk, która posiada największa kolekcję pająków na Zachodnim Wybrzeżu. Entomolodzy nazwali nową rodzinę Trogloraptor. Dużo czasu zajęło nam stwierdzenie, czym ten pająk nie jest. Jeszcze dłużej zastanawialiśmy się, czym on jest. Musieliśmy zbadać jego anatomię, przeprowadziliśmy badania DNA, by określić jego miejsce na drzewie ewolucji. O pomoc poprosiliśmy specjalistów z całego świata. Wszyscy zgodzili się z naszym poglądem, iż mamy do czynienia z czymś zupełnie nowym - powiedział Charles Griswold, kurator odpowiedzialny w Akademii za kolekcję pajęczaków. Norman I. Platnick, emerytowany kurator zbioru pająków z Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej mówi, że dla niego i jego kolegów po fachu odkrycie Trogloraptora jest równie ekscytujące, jak dla paleontologa odkrycie nowego gatunku dinozaura. On należy do jednej z najbardziej prymitywnych grup prawdziwych pająków i dlatego może wiele zmienić w naszej wiedzy na temat wczesnej ewolucji pająków. A to odkrycie jest lepsze niż znalezienie skamieliny, bo możemy badać cały organizm, jego zachowanie i fizjologię, a nie tylko to, co przypadkiem się zachowało w skamieniałości - stwierdził uczony. Jaskinie stanowią unikatowy ekosystem, gdyż chronią mieszkające tam zwierzęta przed zmianami klimatycznymi, przez co mogą powstrzymywać ewolucję. Mieszkańcy jaskiń mogą nie zmieniać swojego stylu życia przez miliony lat. Odkryty gatunek nazwano marchingtoni, na cześć zastępcy szeryfa hrabstwa Deschutes, który prowadził w 2010 roku pierwszą ekspedycję mającą na celu opisanie pająka, a rok później był przewodnikiem grupy naukowców. Na razie naukowcy dowiedzieli się, że Trogloraptor marchingtoni buduje niewielkie sieci i wisi pod nimi. Nie wiadomo, jak i czym się żywi. Na świecie nową rodzinę pająków odkrywa się średnio raz na 20 lat. Jednak w Ameryce Północnej ostatnio opisano nowe rodziny w latach 70. XIX wieku. Po odkryciu Trogloraptora marchingtoni naukowcy z San Diego State University wybrali się do lasów Kalifornii Północnej i we wgłębieniach pod skałami i zwalonymi pniami odkryli inny gatunek z rodziny Trogloraptor.
-
Nieśmiałe osoby lepiej od innych rozpoznają wyrazy twarzy wskazujące na smutek i strach. Laura Graves O'Haver, doktorantka z Uniwersytetu Południowego Illinois, podkreśla, że uzyskane wyniki ją zaskoczyły, bo wcześniejsze badania sugerowały, że nieśmiali mają tendencje do błędnego interpretowania min. Amerykanka zaznacza jednak, że większość tych eksperymentów prowadzono z udziałem dzieci, a przecież zdolność interpretowania wyrazów tworzy może rozwijać się z wiekiem. Graves O'Haver analizowała informacje pozyskane online od 241 studentów college'u. Ochotnikom wyświetlono 110 zdjęć i poproszono o zidentyfikowanie uwiecznionych wyrazów twarzy. Można było wybierać z 7 kategorii: 1) szczęście, 2) smutek, 3) złość, 4) strach, 5) zaskoczenie, 6) obrzydzenie i 7) brak emocji (wygląd neutralny). Aby określić natężenie nieśmiałości, badani ustosunkowywali się do szeregu stwierdzeń, np.: "Czuję się spięty(a) w towarzystwie ludzi, których dobrze nie znam" czy "Trudno mi poprosić o pomoc/zapytać o coś". Ogólna trafność rozpoznań min wynosiła aż 81%. Dodatkowo okazało się, że w porównaniu do osób z niskim natężeniem nieśmiałości, bardzo nieśmiali ochotnicy byli dokładniejsi przy identyfikowaniu wyrazów smutku i strachu. Gdy zapytano o nastrój w czasie eksperymentu, nieśmiali częściej sygnalizowali zły humor, co może częściowo wyjaśniać uzyskane wyniki, bo już wcześniej wykazano, że nasila on tendencje do postrzegania świata, a więc i innych w złym świetle - Graves O'Haver nazywa to przeciwieństwem różowych okularów. Niewykluczone też, że rozwinięta zdolność rozpoznawania smutku i strachu prowadzi do nieśmiałości. W takich okolicznościach możesz chcieć ograniczyć zakres spoglądania na twarz. Na razie badania prowadzono wyłącznie w Internecie, dlatego w kolejnym etapie eksperymenty mają przypominać sytuacje z życia wzięte, np. rozmowę twarzą w twarz. Stąd pomysł na wykorzystanie filmików zamiast statycznych zdjęć.
-
Miliardy stopni Celsjusza w Wielkim Zderzaczu Hadronów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Przed dwoma miesiącami informowaliśmy o najwyższej temperaturze uzyskanej przez człowieka zaznaczając, że rekord ustanowiony przez BNL został już prawdopodobnie pobity przez CERN. Teraz z instytucji nadzorującej Wielki Zderzacz Hadronów (LHC) nadeszły nieoficjalne informacje potwierdzające nasze wcześniejsze doniesienia. Dane wymagają jeszcze weryfikacji, ale najprawdopodobniej podczas eksperymentów mających na celu uzyskanie i badanie plazmy kwarkowo-gluonowej - to stan materii, kóry istniał bezpośrednio po Wielkim Wybuchu - uzyskano temperaturę około 5,5 bilionów (!) stopni Celsjusza. To temperatura około 350 000 razy wyższa niż wewnątrz Słońca. CERN zastrzega, że oficjalne wyniki poznamy dopiero za kilka tygodni, zatem instytut nie trafił jeszcze do Księgi rekordów Guinessa. -
Niespodziewany spadek emisji dwutlenku węgla
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W Stanach Zjednoczonych doszło do niespodziewanego spadku emisji dwutlenku węgla. Przyczyną tego stanu rzeczy jest coraz powszechniejsze zastępowanie węgla gazem naturalnym. Ostatnio spadek emisji CO2 odnotowano w 2009 roku, gdyż wzrost gospodarczy był wówczas niższy niż w roku 2008. Jednak w roku 2011 gospodarka USA zanotowała wzrost w porównaniu z rokiem 2010, zatem można się było spodziewać wzrostu emisji CO2. Tymczasem w całym 2011 roku amerykańska emisja węgla związana z produkcją energii spadła o 2,4%. Stało się tak pomimo braku rozwiązań prawnych, które wymuszałyby redukcję emisji. Co więcej, w bieżącym roku sytuacja jest jeszcze lepsza. Z danych Energy Information Administration wynika, że w pierwszych trzech kwartałach 2012 emisja CO2 skurczyła się o dalsze 8% i osiągnęła najniższy poziom od 1992 roku. Jeśli zaś weźmiemy pod uwagę sam węgiel, to spowodowana nim emisja była najniższa od 1983 roku. Spadek emisji związany z wykorzystaniem węgla jest powodowany głównie rezygnacją z węgla jako surowca do produkcji energii elektrycznej i zastępowaniem go tanim gazem naturalnym - czytamy w raporcie Energy Information Administration. Ceny gazu są tak niskie, że - jak informowaliśmy - zagrażają nawet energetyce atomowej, a ich spadek Amerykanie zawdzięczają popularności metody szczelinowania hydraulicznego i wydobywaniu gazu z łupków. Obecnie w USA aż 18% energii elektrycznej powstaje ze źródeł, które nie emitują dwutlenku węgla. Energy Information Administration uważa, że jeśli w Stanach Zjednoczonych nie pojawią się regulacje wymuszające redukcję emisji CO2 - z wyjątkiem już obowiązujących regulacji dotyczących samochodów - to w roku 2020 USA będą emitowały o 9% mniej tego gazu niż w roku 2005. Tymczasem w roku 2009 podczas szczytu klimatycznego w Kopenhadze prezydent Obama zapowiedział, że w roku 2020 Stany będą emitowały o 17% mniej CO2 niż w roku 2005.