Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    227

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Europejczycy są ze sobą bliżej spokrewnieni niż dotychczas sądzono. Badania przeprowadzone na 2257 osobach z 40 różnych populacji wykazały, że dwóch dowolnych Europejczyków ma z dużym prawdopodobieństwem wielu wspólnych przodków, którzy żyli około 1000 lat temu. Peter Ralph z University of Southern California i Graham Coop z University of California, Davis zsekwencjonowali całe genomy badanych, by w ten sposób przyjrzeć się ich przodkom. Z ich badań wynika, że większość osób należących do tej samej populacji ma wspólnych przodków, którzy żyli około 500 lat temu. Jednak im bardziej cofniemy się w czasie, tym więcej znajdziemy wspólnych przodków pomiędzy przedstawicielami odległych populacji. Naukowcy znaleźli też genetyczne ślady ważnych wydarzeń historycznych, takich jak np. migracja Hunów do Europy Wschodniej. Wielu mieszkańców tej części Starego Kontynentu ma wspólnych przodków, którzy żyli 1500 lat temu. Natomiast np. wspólni przodkowie współczesnych Włochów i innych mieszkańców Europy pojawiają się głównie 2000 lat temu. Prawdopodobnie ma to związek z geograficzną izolacją Półwyspu Apenińskiego. Genetyczne poszukiwania przodków mogą odpowiedzieć na wiele pytań. Dzięki nim naukowcy mogą np. dowiedzieć się, jak wyglądały migracje ludności, a co za tym idzie, jak rodziły się i rozprzestrzeniały języki, jak dochodziło do wymiany kulturowej. Nie będziemy musieli polegać tylko na świadectwach pisanych czy pracach archeologów.
  2. Wg inżynierów z firmy Contactually, w porównaniu do bardziej zadowolonych respondentów, nieszczęśliwi ludzie szybciej odpisują na maile. Amerykanie przeanalizowali 100 mln rozmów emailowych. Sporządziwszy listy sugerujących nastawienie słów-kluczy, przystąpiono do określania proporcji wyrazów o pozytywnym i negatywnym znaczeniu. Okazało się, że w ciągu 24 godz. na maile odpowiadało 64% nieszczęśliwych badanych i zaledwie 47% nastawionych pozytywnie. Jeff Carbonella, dyrektor ds. technologii w Contactually, podkreśla, że nie wiadomo, czemu optymiści wolniej wywiązują się ze swoich emailowych obowiązków. Niewykluczone, że osoby z negatywnym nastawieniem są generalnie bardziej aktywne internetowo. To w pewnym sensie wyjaśniałoby trolling. Zaobserwowanego zjawiska nie da się wyjaśnić lakonicznością, a zatem łatwością udzielania negatywnych odpowiedzi, bo tytuły maili nieszczęśliwców składały się średnio z 23, a zadowolonych jednostek z 25 znaków. Wszystko wskazuje więc na to, że wyrażając emocje o znaku ujemnym, ludzie się raczej nie ograniczali.
  3. W toku ewolucyjnego wyścigu z nietoperzami ćmy posiadły niezwykle czuły słuch, który pozwala im wykryć polującego drapieżnika. Nietoperze nie pozostały jednak w tyle. Wiele z nich wydaje dźwięki wykraczające poza zakres tego, co mogą usłyszeć ich potencjalne ofiary. Uczeni odkryli jednak, że istnieje ćma, której nie pokona żaden nietoperz. Barciak większy (Galleria mellonella) odbiera dźwięki o częstotliwości do 300 kHz. To więcej niż jakiekolwiek inne zwierzę. Żaden nietoperz nie potrafi wydać pisku o wyższej częstotliwości. Niezwykły słuch barciaka odkrył inżynier akustyki James Windmill z University of Strathclyde we współpracy z Hannah Moir, bioakustykiem z University of Leeds. Narząd słuchu barciaka jest niezwykle prosty. Składa się z błon, które połączone są z czterema komórkami receptorowymi. Windmill i Moir odtwarzali dźwięki unieruchomionej ćmie. Za pomocą lasera badali drgania błon słuchowych, a elektrody mierzyły aktywność nerwów słuchowych zwierzęcia. Okazało się, że słuch ćmy najlepiej działa przy częstotliwości 80 kHz. Takiej częstotliwości są dźwięki godowe zwierzęcia. Jednak nawet przy 300 kHz, a była to najwyższa częstotliwość jaką testowano, błony drżały, a nerwy słuchowe przesyłały sygnały. Dotychczasowy rekord czułości słuchu należał do północnoamerykańskiej brudnicy nieparki, która słyszy do 150 kHz. Jednak niektóre nietoperze potrafią wydawać dzwięki o częstotliwości 212 kHz. Barciak większy radzi sobie i z takim wyzwaniem. Naukowcy zauważają, że odkrycie zdolności barciaka oznacza, iż jeszcze raz trzeba powtórzyć badania nad wieloma owadami. Wiadomo, że mają one doskonały słuch, ale zwykle testuje się go do częstotliwości 150 kHz. Niewielu naukowców dysponuje sprzętem pozwalającym na emitowanie dźwięków o wyższej częstotliwości.
  4. Grupa studentów z Królewskiego College'u Sztuki w Londynie opracowała maski Eidos, które wzmacniają słuch bądź wzrok. Eidos Vision usprawnia postrzeganie ruchu, a Eidos Audio umożliwia wybiórcze słyszenie mowy. Odkryliśmy, że choć zwykle odbieramy świat w postaci wielu nakładających się sygnałów, możemy wykorzystać technologię, by wyizolować i wzmocnić wybrane bodźce - tłumaczą Tim Bouckley, Millie Clive-Smith, Mi Eun Kim i Yuta Sugawara. Eido Audio przykrywa obszar ust i uszu. Mikrofon kierunkowy wyłapuje dźwięki, które są następnie komputerowo oczyszczane i przekazywane odbiorcy za pomocą słuchawek i trzymanej przy podniebieniu płytki. Dzięki wibracjom kości ustnik transmituje sygnał bezpośrednio do ucha wewnętrznego. To jedyne w swoim rodzaju wrażenie, jakby ktoś mówił do nas z wnętrza głowy. W drugiej z masek oprogramowanie przetwarza dane z wbudowanej kamery. "Zinterpretowany" obraz jest wyświetlany niemal w czasie rzeczywistym i przypomina fotografie z długim czasem ekspozycji. Z takim sprzętem użytkownik dostrzega nowe (dla siebie) wzorce ruchu. Brytyjczycy mają nadzieję, że Eidos Vision przyda się sportowcom pracującym nad ulepszeniem techniki, a Eidos Audio sprawdzi się jako "proteza" zmysłów przytępionych przez starzenie lub procesy chorobowe. Będąc artystami, studenci pomyśleli też o wzbogaceniu doświadczeń podczas oglądania przedstawień baletowych, pokazów mody czy koncertów.
  5. Ostatniej zimy w USA zginęła co trzecia komercyjna kolonia pszczół. Zbliżamy się do punktu, w którym nie będzie wystarczająco dużo pszczół, by zaspokoić potrzeby dotyczące zapylania - mówi Dennis van Engelstorp, entomolog z University of Maryland. Raport na temat dramatycznego spadku liczby pszczół przygotowało konsorcjum złożone z naukowców akademickich, naukowców z Departamentu Rolnictwa oraz hodowców. Pomiędzy końcem 2012 a początkiem 2013 roku hodowcy utracili 31% rodzin. Akceptowalny, naturalny odsetek ginących kolonii wynosi 15%. Wspomniane konsorcjum prowadzi od 2006 roku ogólnokrajowy monitoring pszczelich kolonii. Gdy zaczęto prowadzić badania liczba traconych rodzin wynosiła 31%, by w latach 2007-2008 wzrosnąć do 36%. Później spadła i w latach 2009-2010 ponownie wzrosła do 34%. Przez ostatnie dwa sezony notowano spadek liczby utraconych pszczół. W latach 2011-2012 stracono 22% kolonii. Niestety, nadzieje szybko się rozwiały i w ostatnim czasie doszło znowu do dramatycznego wzrostu. Sytuacja jest tak zła, że w Kalifornii ledwo wystarczyło pszczół do zapylenia upraw migdałów. Gdyby nie idealna pogoda utraconoby znaczną część zbiorów, gdyż owady nie zdołałyby ich zapylić. Van Engelstorp zauważa, że aż 30% żywności w USA pochodzi z upraw zapylanych przez pszczoły. Na zanikanie pszczelich rodzin składa się wiele przyczyn. Zidentyfikowano m.in. zjawisko zwane zaburzeniem upadku kolonii (CCD). Polegało ono na tym, że pszczoły masowo opuszczały ule i znikały. Zjawisko było powszechne w USA, nie udokumentowano go jednak na tak masową skalę w Europie, mimo że i na Starym Kontynencie doszło do znacznych strat w populacji pszczół. Najnowsze dane z USA wskazują jednak, że ostatni spadek populacji ma niewiele wspólnego z CCD. Teraz pszczoły po prostu umierają. Określenie przyczyn tego zjawiska jest trudne, gdyż przeprowadzenie szeroko zakrojonych eksperymentów w środowisku naturalnym jest niemal niemożliwe. Naukowcy w dużej mierze zgadzają się co do tego, że jedną z głównych przyczyn może być stosowanie pestycydów w rolnictwie. Szczególnie podejrzane są neonikotynoidy. To nowa klasa środków chemicznych, opracowanych w latach 90. ubiegłego wieku. Dopuszczono je do użytku mimo braku szeroko zakrojonych badań. Szybko stały się najchętniej wykorzystywanymi pestycydami na świecie. W ciągu kilku ostatnich lat pojawiło się coraz więcej dowodów na to, że neonikotynoidy są niezwykle toksyczne dla pszczół. Nawet w niewielkich dawkach powodują, że owady są bardziej podatne na choroby. W związku z tym Unia Europejska ograniczyła ostatnio ich użycie, a amerykańska Agencja Ochrony Środowiska ponownie rozważa, czy powinny być dozwolone. Wiele badań wykazało, że ta klasa pestycydów jest raczej szkodliwa dla pszczół. Jednak nie powinniśmy naiwnie uważać, że ich zakazanie rozwiąze problem - mówi pszczeli patolog Cedric Alaux, z Francuskiego Narodowego Instytutu Badań Rolniczych. Drugim równie ważnym zabójcą pszczół jest Varroa destructor. To pasożytujący na pszczołach pajęczak, zidentyfikowany w USA w 1987 roku. Wysysa on hemolimfę owadów, roznosząc przy tym wirusy oraz inne pasożyty. Pszczoły osłabione działaniem neonikotynoidów są znacznie bardziej podatne na różne infekcje. Bardzo prawdopodobne, że neonikotynoidy, używane w dawkach poniżej śmiertelnych, nie zabijają pszczół bezpośrednio. Jednak układ odpornościowy owadów, które miały styczność z tymi środkami, jest tak zmieniony, że nie radzi sobie z pasożytami i wirusami, które dotychczas nie stanowiły dlań więĸszego problemu. Takie połączenie niekorzystnych czynników jest dla pszczół zabójcze. Entomolog Christian Krupke z Purdue University porównuje warunki, w jakich żyją takie pszczoły do życia na obszarze, na którym występuje ekstremalnie duże natężenie smogu, przez co nasze ciało i system odpornościowy są tak nadwyrężone, iż zwykłe przeziębienie łatwo przeradza się w zapalenie płuc. Neonikotynoidy nie są jedynym niebezpiecznym pestycydem. Diana Cox-Foster z Pennsylvannia State University i van Engelstorp przeprowadzili badania, podczas których znaleźli w ulach 121 różnych pestycydów. Średnio w każdym z nich znajdowało się 6 pestycydów. Połączenie różnych środków chemicznych może wyrządzić więcej krzywd niż każdy z pestycydów z osobna. Obawiam się, że skupienie się na neonikotynoidach odwraca naszą uwagę od innych pestycydów, które mają znany niekorzystny wpływ, a wpływ ten może być nawet silniejszy. Na przykład środki grzybobójcze w ogóle nie są regulowane pod kątem ich wpływu na pszczoły. Sądzę, że konieczne są szerzej zakrojone badania - mówi van Engelstorp. Naukowcy zwracają też uwagę, że problemy, które dotykają pszczoły, mogą dotyczyć też innych zwierząt zapylających, takich jak bombusy czy motyle. O nich wiemy jednak jeszcze mniej.
  6. Cukrzyca typu 1. zwiększa ryzyko chorób serca, stymulując produkcję kalprotektyny. Peptyd ten wpływa na stężenie komórek układu odpornościowego, co skutkuje nasileniem procesu tworzenia blaszek miażdżycowych. Jak tłumaczy dr Ira J. Goldberg z Centrum Medycznego Columbia University, dotąd naukowcy wiedzieli o podwyższonym poziomie leukocytów u diabetyków, nie mieli jednak pojęcia, w jaki dokładnie sposób cukrzyca prowadzi do namnażania białych krwinek i choroby serca. Podczas badań na myszach z cukrzycą typu 1. wykazano, że wysoki poziom cukru stymuluje neutrofile do uwalniania kalprotektyny. Peptyd dociera do szpiku i łączy się z wieloligandowymi receptorami produktów zaawansowanej glikacji (RAGE) na powierzchni mieloidalnych komórek progenitorowych. Prowadzi to do namnażania komórek ukierunkowanych granulocytów i makrofagów. Skutkiem tego procesu jest pojawienie się kolejnych neutrofili oraz monocytów. Wszystkie te leukocyty trafiają do krwi, a później do blaszek miażdżycowych, napędzając ich rozwój. Amerykanie zauważyli, że normując poziom cukru we krwi gryzoni, można było osłabić wpływ szlaku i ograniczyć nasilenie procesu zapalnego. By potwierdzić, że odkrycia z badań na myszach mają jakieś odniesienie do ludzi, zespół przeanalizował dane 290 pacjentów z Pittsburskiego Studium Powikłań Cukrzycy (Epidemiology of Diabetes Complications Study, EDC). Okazało się, że liczebności leukocytów ogółem oraz subpopulacji neutrofili i monocytów miały wpływ na rozwój choroby wieńcowej (związek był istotny statystycznie). Ekipa Goldberga przyjrzała się też próbkom krwi podgrupy uczestników EDC. Dzięki temu stwierdzono, że w porównaniu do ochotników, u których nie rozwinęła się choroba wieńcowa, pacjenci z "wieńcówką" mieli wyższy poziom kalprotektyny.
  7. <p>Szef Nokii, Stephen Elop, potwierdził, że <strong>firma pozostanie przy systemie Windows Phone</strong>. <em>Na bieżąco dokonujemy korekt. Ale jest dla nas jasne, że w sytuacji dzisiejszej wojny ekosystemów dokonaliśmy jasnego wyboru i skupiliśmy się na Windows Phone oraz produktach z linii Lumia. Tym właśnie chcemy konkurować z takimi rywalami jak Samsung i Android</em> - powiedział Elop przed spotkaniem z udziałowcami.</p><p>Prezes jest krytykowany przez niektórych posiadaczy akcji Nokii. Sprzedaż Lumii jest minimalna w porównaniu ze sprzedażą urządzeń z Androidem. Na razie jednak nie słychać silniejszych głosów domagających się odejścia Elopa i zmiany strategii.</p><p>W najbliższym czasie Nokia rozpocznie sprzedaż nowych telefonów z linii Asha. Na rynek trafi też Lumia 928. To ulepszona wersja obecnego flagowego modelu - Lumii 920. O nowym telefonie niewiele wiadomo. Wydaje się, że Nokia położy szczególny nacisk na zastosowaną w nim technologię PureView, która umożliwa wykonywanie dobrej jakości zdjęć przy słabym oświetleniu. Telefon został wyposażony w soczewki Carla Zeissa oraz 8,7-megapikselową kamerę, a z nieoficjalnych pogłosek wynika, że ma mieć metalową obudowę i 4,5-calowy wyświetlacz.<p>
  8. Naukowcy z Uniwersytetu w Edynburgu odkryli, że wystawienie na oddziaływanie ultrafioletu obniża ciśnienie krwi. Zespół wyjaśnia, że promieniowanie UV wpływa na wydzielanie tlenku azotu, który wywołuje rozkurcz mięśniówki gładkiej naczyń. W eksperymencie wzięło udział 24 ochotników. Poproszono ich o spędzenie 20 min pod lampami do opalania. Podczas 1. sesji oddziaływały na nich zarówno promienie UV, jak i ciepło. W czasie 2. zablokowano ultrafiolet, dlatego skórę jedynie rozgrzewano. Okazało się, że po ekspozycji na promieniowanie UV ciśnienie spadło, a jego niższe wartości utrzymywały się nawet przez godzinę. Przy drugim scenariuszu ciśnienie także spadło, lecz później szybko wróciło do pierwotnej wartości. Testy laboratoryjne zademonstrowały, że komórki wystawione na oddziaływanie UV uwalniały NO. Szef zespołu dr Richard Weller podkreśla, że zanim zmienimy zalecenia dotyczące czasu przebywania na słońcu i zaczniemy zalecać nadciśnieniowcom opalanie, trzeba przeprowadzić dalsze badania. Obecnie planujemy przyjrzeć się relatywnym ryzykom chorób serca i nowotworów skóry przy różnych czasach ekspozycji słonecznej.
  9. Amerykański Departament Obrony otwarcie oskarżył Chiny o przeprowadzanie cyberataków na amerykańskie sieci. Zwykle oficjele unikają oskarżeń wprost, dotychczas ogólnie mówiono o chińskim zaangażowaniu w tego typu przedsięwzięcia. Teraz w 92-stronicowym raporcie [PDF] Pentagon stwierdził, że szybka modernizacja chińskiego przemysłu obronnego oraz przemysłu wysokich technologii jest napędzana dzięki atakom na sieci w USA i kradzieżom technologii. Zdaniem autorów raportu, największym zagrożeniem dla Stanów Zjednoczonych jest fakt, że dzięki kradzionym technologiom Chiny mogą tworzyć zaawansowane systemy bojowe, które znacząco zredukują amerykańską militarną przewagę technologiczną. Oskarżenia pod adresem Chin nie są niczym nowym. Prywatne firmy i specjaliści ds. bezpieczeństwa od dawna mówią, że Państwo Środka na szeroką skalę atakuje i szpieguje Amerykanów. W niedawno opublikowanym raporcie firma Mandiant stwierdza, że chińska armia od lat prowadzi kampanię cyberszpiegowską przeciwko USA i innym krajom. Zdaniem specjalistów z Mandianta od 2006 roku chińscy szpiedzy włamali się do ponad 140 wielkich firm działających w 20 strategicznych działach gospodarki. Z kolei w kwietniu bieżącego roku wysoki rangą przedstawiciel microsoftowego Institute of Advanced Technologies poinformował, że w ramach operacji Aurora Chińczycy próbowali spenetrować sieć Microsoftu, by zdobyć dane potrzebne do infiltrowania systemów używanych przez FBI. Chcieli się najprawdopodobniej dowiedzieć, czy FBI prowadzi śledztwo przeciwko któremuś z ich agentów przebywających w Stanach Zjednoczoncyh. O chińskich atakach niejednokrotnie wspominali też członkowie Kongresu. Jednak rząd USA unikał dotychczas oskarżeń wprost. Sytuacja uległa zmianie prawdopodobnie po publikacji wspomnianego już raportu Mandianta. Odbił się on szerokim echem w USA, a płynące z niego wnioski potwierdzili inni eksperci, przedstawiciele Pentagonu, oficerowie agencji wywiadowczych i parlamentarzyści. Administracja Obamy została postawiona pod ścianą. Znalazła się pod coraz silniejszym naciskiem. Oczekuje się, że rząd nie tylko oficjalnie uzna, że problem istnieje, ale również zadeklaruje, iż będzie bronił kraju przed cyberatakami. Uznanie problemu przez Pentagon to pierwszy krok w kierunku publicznego przyznania, iż problem istnieje. Administracja musi jeszcze wyjaśnić, jakie podejmie kroki zarówno w celu obrony przed zagrożeniem jak i w celu zniechęcenia do podejmowania kolejnych ataków - mówi Anup Ghosh z firmy Invincea. John Pescatore, dyrektor ds. nowych zagrożeń w SANS Institute, który w przeszłości pracował w NSA mówi, że obecna sytuacja przypomina działania ZSRR z okresu zimnej wojny. Wówczas Rosjanie starali się zasypać przepaść technologiczną dzielącą ich od USA, kradnąc amerykańskie technologie. Teraz robią to Chiny. USA też, oczywiście, angażują się w cyberataki czy cyberszpiegostwo. Jednak działania takie niezwykle rzadko są prowadzone w celu kradzieży technologii, gdyż Stany Zjednoczone wciąż mają dużą przewagę technologiczną nad takimi krajami jak Chiny.
  10. Seagate ogłosił powstanie nowej linii dysków SSD, w skład której wchodzą pierwsze tego typu urządzenia przeznaczone na rynek konsumencki. Model Seagate 600 SSD korzysta z 6-gigabitowego kontrolera Link A Media LM87800 oraz układów MLC NAND Toshiby. Dwuipółcalowy dysk o grubości 5 i 7 milimetrów będzie oferował możliwość przechowywania 120, 240 i 480 gigabajtów danych. Amerykańska firma przygotowała też urządzenie Seagate 1200 SSD korzystające z 12-gigabitowego interfejsu SAS. To oferta na rynek zastosowań profesjonalnych. Urządzenie sprzedawane jest w rozmiarach 1,8 oraz 2,5 cala i pozwala na przechowywania do 800 GB.
  11. Microsoft potwierdził istnienie systemu Windows 8.1 i zapowiedział jego premierę na jesień. Koncern ma nadzieję, że nowa wersja Windows 8 zwiększy zainteresowanie systemem m.in. dzięki przywróceniu przycisku "Start" i możliwości uruchamiania go do tradycyjnego pulpitu Windows. Pomimo słabnącego rynku pecetów zainteresowanie Windows 8 jest spore. Koncern sprzedał już 100 milionów licencji. Nie oznacza to jednak, że tylu jest użytkowników końcowych. Znaczna część kopii systemu znajduje się u producentów OEM, którzy dopiero muszą sprzedać je swoim klientom. Można również zauważyć, że tempo sprzedaży nowego OS-u spada. Bardzo szybko, bo do stycznia bieżącego roku, Microsoft sprzedał 60 milionów licencji. Początkowo system sprzedawał się zatem lepiej niż Windows 7. Teraz widać wyraźne spowolnienie. W przypadku Windows 7 byliśmy świadkami innego trendu - najpierw powolnej, a potem szybkiej sprzedaży. Wydaje się zatem, że klienci oczekiwali początkowo, że Windows 8 będzie tak dużym krokiem naprzód, jakim w stosunku do Windows Visty i Windows XP był Windows 7. Szybko jednak zostali zniechęceni zbyt radykalnymi zmianami wprowadzonymi w najnowszym systemie z Redmond. Ponadto, mimo sporych zmian w interfejsie, Microsoft nie dostarczył nawet podstawowego samouczka ułatwiającego pierwsze kroki z Windows 8. Sam Microsoft musiał przyznać, że zmiany były zbyt radykalne, stąd powrót w Windows 8.1 do menu Start i pulpitu.
  12. Ludzie, którzy przytyli, łatwiej ulegają pokusom, a z drugiej strony zwracają baczniejszą uwagę na swoje poczynania. Aby zrozumieć, czy i jak zmiany wagi wpływają na osobowość, Angelina Sutin z College'u Medycyny Uniwersytetu Stanowego Florydy przeanalizowała dane z 2 badań podłużnych mieszkańców Baltimore. Dużo wiemy o tym, jak cechy osobowości przyczyniają się do tycia. Nie mamy natomiast pojęcia, czy znaczące zmiany masy ciała są związane ze zmianą głównych czynników osobowości. Waga to bardzo [drażliwa i] budząca emocje kwestia, dlatego sądziliśmy, że wzrost masy ciała prowadzi do długoterminowych zmian funkcjonowania psychologicznego. Baltimore Longitudinal Study of Aging (BLSA) i Baltimore Epidemiologic Catchment Area (ECA) objęły 1919 osób z różnych grup wiekowych i socjoekonomicznych. Dane nt. osobowości i wagi zbierano dwukrotnie w odstępie ok. 10 lat. W jednym studium ważeniem zajmował się lekarz, w drugim na początku polegano na wskazaniach ochotnika i dopiero kolejne ważenie odbywało się w laboratorium. Zespół Sutin zauważył, że w porównaniu do osób utrzymujących stałą wagę, u ochotników, u których nastąpił co najmniej 10-proc. skok masy ciała, wrosła impulsywność (stąd uleganie pokusom). Co ciekawe, ludzie, którzy przytyli, stawali się również bardziej rozważni. Rozwaga wzrasta w dorosłości u wszystkich, ale zwyżka zaobserwowana u tyjących była niemal 2-krotnie wyższa niż u badanych ważących tyle samo, co wcześniej. Amerykanie podejrzewają, że nasilona rozwaga może być skutkiem negatywnych informacji zwrotnych od osób z otoczenia. Sutin wyjaśnia, że gdy wszyscy patrzą z dezaprobatą, ludzie zastanowią 2 razy, nim sięgną po kolejną porcję tuczącego smakołyku. Niestety, niezdolność kontrolowania zachcianek zacieśnia błędne koło, osłabiając samokontrolę w jeszcze większym stopniu. Uleganie pokusie dzisiaj może zmniejszać siłę woli nazajutrz. Przez zmianę osobowości ludzie, którzy przytyli, znajdują się niejednokrotnie w grupie podwyższonego ryzyka dalszego wzrostu wagi.
  13. Bazując na napływie krwi, jęzornik ryjówkowaty (Glossophaga soricina) zmienia podczas żerowania topografię czubka języka. Naukowcy z Brown University mają nadzieję, że ich odkrycie doprowadzi do opracowania zmiennokształtnych narzędzi medycznych. Amerykanki tłumaczą, że napływ prostuje włosopodobne struktury, dzięki którym nietoperz uzyskuje z kwiatów większą ilość nektaru. "Zazwyczaj naturalne struktury hydrauliczne są wolne [...], ale dzięki zakotwiczeniu układu naczyniowego w mięśniowym hydrostacie język G. soricina, [hemodynamiczny nektarowy mop], działa błyskawicznie - podkreśla Cally Harper, dodając, że termin hydrostat idealnie pasuje do mięśniowych struktur o stałej objętości, np. języków, słoniowych trąb czy ramion kałamarnic. Podczas żerowania skurcz tego samego mięśnia prowadzi zarówno do wydłużenia oraz pocienienia języka (w ten sposób nietoperz może sięgnąć głębiej do wnętrza kwiatu), jak i do wepchnięcia krwi do włoskopodobnych brodawek. Wypełnione krwią wypustki ustawiają się prostopadle do osi języka, zwiększając pole powierzchni oraz grubość "mopa". Ponieważ zawisanie jest kosztownym energetycznie manewrem, ssak musi szybko uzyskać z nektarem jak najwięcej kalorii. Nic zatem dziwnego, że wyciągnięcie i schowanie języka zachodzi podczas 1/8 s. Naukowcy już wcześniej wiedzieli o istnieniu nitkowatych brodawek, ale dotąd sądzono, że są one bierne jak frędzle mopów. Ostatnie odkrycia odnośnie do mechaniki języków kolibrów zasugerowały Harper, że warto byłoby się przyjrzeć działaniu czubka języka G. soricina. Podczas analiz anatomicznych okazało się, że główne naczynia tętnicze i żylne języka są połączone z brodawkami. Podczas eksperymentów studentce udawało się wyprostować wypustki po wpompowaniu soli fizjologicznej. Żerowanie nietoperzy nagrano za pomocą szybkiej kolorowej kamery. Nie było to łatwe, bo tego typu sprzęt wymaga dobrego oświetlenia, a nietoperze nie przepadają za takimi warunkami. Dzięki pomocy pań profesor Beth Brainerd i Sharon Swartz Harper udało się skupić wiązkę światła na czubku języka, unikając świecenia ssakom w oczy. Stwierdzono, że po wypełnieniu krwią barwa brodawek zmieniała się z jasnoróżowej na jaskrawoczerwoną. Autorki artykułu z PNAS nie wykluczają, że podobne brodawki występują na językach pozostałych nektarożernych nietoperzy czy ostronogów. Kolibry i pszczoły posługują się innymi metodami szybkiej zmiany kształtu języka. Łącznie te 3 systemy mogłyby stanowić wzór dla miniaturowych giętkich robotów chirurgicznych, które zmieniałyby swoją długość i dysponowały dynamicznymi właściwościami powierzchniowymi.
  14. Badanie ryzyka związanego z oddziaływaniem pola magnetycznego wykazało, że same doniesienia mediów mogą prowadzić do wystąpienia objawów u sugestywnych osób. U osób z nadwrażliwością elektromagnetyczną w kontakcie z polem pojawiają się reakcje fizyczne, w tym bóle i zawroty głowy, a także palenie lub mrowienie skóry. Skany z rezonansu zademonstrowały, że uaktywniają się u nich obszary odpowiedzialne za przetwarzanie danych bólowych. Mimo to zebrano sporo dowodów, że nadwrażliwość elektromagnetyczna [in. przypisana polu elektromagnetycznemu idiopatyczna nietolerancja środowiskowa - ang. idiopathic environmental intolerance attributed to electromagnetic fields, IEI-EMF] jest wynikiem efektu nocebo. Zwykłe spodziewanie się urazu może wyzwalać ból lub różne zaburzenia. To przeciwieństwo przeciwbólowego wpływu obserwowanego przy ekspozycji na placebo - wyjaśnia dr Michael Witthöft z Uniwersytetu Johanna Gutenberga w Moguncji. W raportach medialnych często mówi się o potencjalnych zagrożeniach zdrowotnych, stwarzanych przez telefony komórkowe, maszty telekomunikacyjne, linie wysokiego napięcia oraz urządzenia Wi-Fi. Pewni ludzie wycofują się z życia zawodowego i towarzyskiego, tłumacząc to właśnie nadwrażliwością elektromagnetyczną. W skrajnych przypadkach przeprowadzają się, licząc, że w dzikiej głuszy, z dala od cywilizacji, uda im się uwolnić od nieprzyjemnych doznań. Tymczasem testy pokazały, że "chorzy" nie potrafią stwierdzić, czy naprawdę wystawiono ich na oddziaływanie fal elektromagnetycznych. W rzeczywistości symptomy pojawiały się zarówno po zadziałaniu prawdziwym, jak i symulowanym polem. Witthöft przeprowadził studium z G. Jamesem Rubinem z King's College London. Stu czterdziestu siedmiu ochotnikom wyświetlono telewizyjny reportaż. Jedna grupa zapoznawała się z dokumentem BBC One, w którym poruszano kwestię zagrożeń zdrowotnych związanych z komórkami i Wi-Fi. Druga grupa oglądała raport dotyczący bezpieczeństwa danych w Internecie i telefonii komórkowej. Później wszystkim powiedziano, że w kolejnym etapie naukowcy zadziałają na nich falami z częstotliwości Wi-Fi. Choć w rzeczywistości nic takiego nie miało miejsca, u niektórych wolontariuszy wystąpiły charakterystyczne objawy: 54% osób wspominało o niepokoju i ekscytacji, problemach z koncentracją uwagi oraz mrowieniu w palcach, ramionach, nogach i stopach. Dwóch ochotników wycofało się z udziału w eksperymencie, tłumacząc się dotkliwością objawów. Szybko stało się jasne, że symptomy były najbardziej nasilone w grupie uwrażliwionej przez autora reportażu. Psycholodzy uważają, że wpływ alarmistycznych doniesień medialnych nie ogranicza się do krótkiej perspektywy czasowej (nie chodzi wyłącznie o samospełniające się proroctwo). Spekulacje dot. zagrożeń zdrowotnych prowadzą do tego, że część populacji zaczyna wierzyć w swoją podatność na IEI-EMF, przez co każdorazowo w kontakcie z tzw. elektrosmogiem występuje specyficzna reakcja. Witthöft podkreśla, że naukowcy i dziennikarze powinni ze sobą ściśle współpracować, tak by nowe technologie były w mediach prezentowane zgodnie z aktualnym stanem wiedzy, a przede wszystkim rzetelnie.
  15. W bieżącym roku może ostatecznie rozstrzygnąć się los triclosanu, organicznego związku bakterio- i grzybobójczego, który jest powszechnie dodawany do środków higieny osobistej. Naukowcy od dawna zadają sobie pytania o jego bezpieczeństwo, a organizacje ekologiczne od lat starają się o wyeliminowanie go z naszego otoczenia. Triclosan może szkodzić nie tylko ludziom. Wraz z wykorzystywanymi przez nas produktami trafia do środowiska naturalnego. Co jakiś czas ukazują się wyniki badań wskazujących na niebezpieczeństwa związane z powszechną obecnością triclosanu. Środek ten może być odpowiedzialny za niepłodność, pojawianie się opornych szczepów bakterii, upośledzenie czynności mięśni, nader często spotyka się go w wodzie pitnej. Pomimo tych wszystkich zagrożeń jest on dopuszczony do użycia w mydłach, pastach do zębów, olejkach do opalania, bieliźnie czy elementach wyposażenia mieszkania w USA i Europie. Triclosan po raz pierwszy znalazł się na celowniku urzędów już w... 1972 roku. Wtedy to Kongres USA zobowiązał FDA (Agencję Żywności i Leków) do wydania zaleceń dotyczących używania środków antybakteryjnych. W 1978 roku FDA opublikowała zalecenia dotyczące mydeł w płynie i stwierdziła w nich, że triclosan nie może zostać uznany za bezpieczny i efektywny, gdyż brak badań tego dowodzących. W ciągu ostatnich 30 lat Agencja opublikowała wiele podobnych dokumentów, jednak wszystkie one miały status propozycji, a nie ostatecznych rozporządzeń. A to oznaczało, że triclosan nie został usunięty z produktów konsumenckich. W końcu w ubiegłym roku FDA zapowiedziała, że do końca roku 2012 wyda ostateczną opinię na temat triclosanu. Termin ten przesunięto na luty 2013. Nadszedł maj, a zapowiadany dokument ciągle się nie ukazał. W marcu organizacja Natural Resources Defense Council zagroziła, że pozwie FDA do sądu. Niewykluczone, że groźba podziała i w bieżącym roku Agencja wyda ostateczne zalecenia. Obecnie na jej witrynie możemy przeczytać, że Agencja nie posiada dowodów, które wskazywałyby na to, że zawierające triclosan antybakteryjne mydła i preparaty do mycia ciała zapewniają jakiekolwiek korzyści w porównaniu z myciem zwykłym mydłem i wodą.
  16. Dyrektor amerykańskich Narodowych Instutów Zdrowia Psychicznego wydał oświadczenie, które odbiło się szerokim echem w świecie psychiatrów i psychologów. Thomas Insel stwierdził, że NIMH - rządowa agenda która m.in. przyznaje granty na badania nad zaburzeniami umysłowymi - reorientuje swoje działania tak, by odejść od kryteriów DSM. Oświadczenie takie ukazało się na kilkanaście dni przed publikacją piątej edycji DSM. Wydawany przez Amerykańskie Towarzystwo Psychiatryczne "Diagnostic and Statistical Manual of Mental Disorders" jest od 60 lat uznawany za "biblię" psychologii i psychiatrii. Chociaż DSM jest uważany za 'biblię', to w najlepszym przypadku jest to słownik, w którym znajdziemy spis etykietek i definicji. Wartość każdej z edycji DSM opiera się na 'solidności', na upewnieniu się, że specjaliści na całym świecie używają tych samych terminów w ten sam sposób. Jej słabością jest natomiast brak sprawdzalności. W przeciwieństwie do definicji np. AIDS, białaczki czy choroby niedokrwiennej serca, kryteria diagnostyczne w DSM opierają się nie na obiektywnych testach klinicznych, ale na zgodzie co do grup objawów klinicznych. W całej reszcie nauk medyczncyh byłoby to odpowiednikiem tworzenia kryteriów diagnostyczncyh na podstawie natury bólu w klatce piersiowej czy rodzaju gorączki. Jednak diagnozy bazujące na symptomach, niegdyś powszechne w medycynie, zostały w ciągu ostatniego półwiecza zastąpione innymi metodami, gdyż zrozumieliśmy, że same symptomy rzadko pozwalają na wybór najlepszego leczenia. Pacjenci psychiatryczni zasługują na takie samo podejście - stwierdził Insel. Dyrektor stwierdził, że NIMH w miejsce DSM wykorzysta Research Domain Criteria (RDoC), która definiuje schorzenia psychiczne w oparciu nie o symptomy, a o dane genetyczne, neurologiczne oraz wynikające z badań poznawczych. Po chwili dodał jednak zaskakującą wypowiedź oświadczając, że nie możemy stworzyć systemu bazującego na biomarkerach czy badaniach poznawczych, gdyż nie posiadamy wystarczająco dużo danych. Niewykluczone, że decyzja Insela ma więcej wspólnego nie z niedoskonałościami DSM, co z ogłoszoną przez prezydenta Obamę Brain Initiative, w którą budżet federalny zainwestuje 100 milionów dolarów. Prawdopodobnie NIMH chce połączyć swe siły z naukami neurologicznymi, które są bardziej wspierane przez polityków niż psychiatria. Problem jednak w tym, że neurologia również nie daje odpowiedzi na podstawowe pytania dotyczące ludzkiej psychiki. Jej obecny etap rozwoju można porównać do genetyki sprzed odkrycia podwójnej helisy.
  17. W lutym 2012 roku Frank Wilczek, noblista z Massachusetts Institute of Technology teoretycznie udowodnił, że możliwe jest istnienie kryształów czasoprzestrzennych. To struktury 4D, w których oprócz przestrzeni uwzględnia się też wymiar czasu. Kryształy takie mogłyby ciągle się obracać i istnieć nawet po końcu wszechświata. Pod koniec września ubiegłego roku informowaliśmy o pracach zespołu Xiang Zhanga z Lawrence Berkeley National Laboratory (LBNL), który opracował teoretyczną koncepcję budowy takiego kryształu. Teraz Xiang Zhang, Hartmut Haffner i ich koledzy przymierzają się do przekucia teorii w rzeczywistość. Uczeni spróbują zbudować kryształ czasoprzestrzenny więżąc 100 jonów wapnia w pułapce jonowej o szerokości 100 mikrometrów. Jony zostaną poddane działaniu pola magnetycznego, dzięki czemu mają ułożyć się w pierścień, a następnie pod wpływem statycznego pola magnetycznego zaczną się obracać, tworząc kryształ czasoprzestrzenny. Z obliczeń wynika, że kryształ taki zostanie wprowadzony w stan podstawowy po schłodzeniu go za pomocą lasera do około jednej miliardowej kelwina powyżej zera absolutnego. Tak znaczące schłodzenie atomów będzie możliwe dzięki nowej konstrukcji pułapki jonowej. Istnieje kilka technik chłodzenia laserem, jednak wszystki opierają się na tych samych podstawach. Należy doprowadzić do sytuacji, w której fotony z lasera trafiają w atom i wymuszają na nim emisję fotonów o wyższej energii niż zaabsorbowana z lasera. Ta dodatkowa energia pochodzi z ciepła samego atomu. Dotychczas temperatura, do jakiej można było schłodzić atomy w pułapce jonowej była ograniczona ciepłem emitowanym przez elektrody użyte do zbudowania pułapki. Pojawienie się tego ciepła jest związane z zanieczyszczeniami osadzającymi się na elektrodach. Pułapka, którą zaprojektowali uczeni z LBNL została wyposażona w laser argonowo-jonowy, którego zadaniem jest oczyszczanie elektrod. Eksperymenty wykazały, że dzięki takiej konstrukcji możliwe jest aż 100-krotne zredukowanie szumu pochodzącego z pułapki. Część fizyków sceptycznie podchodzi do pomysłu swoich kolegów z LBNL. Nie zaprzeczają, że możliwe jest stworzenie kryształu czasoprzestrzennego - struktura taka nie łamie żadnych praw fizycznych - uważają jednak, że niemożliwe jest obserwowanie obracającego się pierścienia jonów znajdujących się w stanie podstawowym.
  18. Wiszące ogrody królowej Semiramidy nie znajdowały się, wg Stephanie Dalley z Uniwersytetu Oksfordzkiego, w Babilonie, lecz w Niniwie. Brytyjka, która przez kilkanaście lat zajmowała się lokalizacją jednego z 7 cudów świata, uważa, że ogrody zbudowano na polecenie Sennacheryba, władcy Asyrii z dynastii Sargonidów, a nie Nabuchodonozora II. Specjalistka od starożytnych języków Środkowego Wschodu przeanalizowała asyryjskie i babilońskie tabliczki z pismem klinowym oraz ponownie zinterpretowała teksty rzymskie i greckie. Pracując nad asyryjską inskrypcją z VII w. p.n.e., Dalley zauważyła, że w latach 20. ubiegłego wieku niewłaściwie ją przetłumaczono, przekształcając urywki w kompletny bezsens. Brytyjka natrafiła na wypowiedź samego Sennacheryba, w której napomykał on o "pałacu niemającym sobie równych" oraz "cudzie dla wszystkich ludzi". Władca opisywał wynoszącą wodę śrubę, wykonaną dzięki nowej metodzie odlewania brązu (warto zauważyć, że powstała ona na 400 lat przed śrubą Archimedesa, maszyną używaną do nawadniania kanałów irygacyjnych). Wg Dalley, śruba była częścią systemu kanałów, tam i akweduktów. Za ich pomocą sprowadzano górską wodę do wiszących ogrodów. Podczas ostatnich wykopalisk natrafiono na ślady akweduktów. Jeden z nich znajdował się w pobliżu Niniwy. Widniała na nim inskrypcja: "Sennacheryb, król świata". Dalley po raz pierwszy wspomniała o swojej teorii już w 1992 r. Dwudziestego trzeciego maja nakładem wydawnictwa Oxford University Press ukaże się książka "Tajemnica wiszących ogrodów Babilonu", która podsumowuje jej wieloletnie badania. Brytyjka spodziewa się, że zgromadzone przez nią dowody zostaną uznane za obrazoburcze; w końcu od dziesiątków lat w szkołach, podręcznikach i encyklopediach mówi się o ogrodach Nabuchodonozora. Zmaganie się z uniwersalnie uznawanymi akademickimi prawdami może być postrzegane jako szczyt arogancji [...], ale asyrologia jest stosunkowo nową dziedziną. Gdy specjalistka z Oksfordu połączyła dane z różnych tekstów, wyłonił się z nich obraz ogrodu naśladującego górskie krajobrazy. Jego założyciele pomyśleli nie tylko o tarasach, ale i o okolonych kolumnami ścieżkach, z których widać było egzotyczne rośliny i urokliwe strumienie. Choć o 7 cudach świata napomykano w klasycznych tekstach, tylko Józef Flawiusz twierdził, że wiszące ogrody powstały z rozkazu Nabuchodozora. Dalley dodaje, że starożytne źródła, w tym Księga Judyty, często myliły miejsca i imiona (dotyczyło to również obu wspomnianych na początku władców).
  19. Australijscy naukowcy pracują nad rękawem ze sztucznych mięśni, który łagodziłby objawy obrzęku limfatycznego po mastektomii. Na razie zespół z Laboratorium Biomechaniki przy Uniwersytecie w Wollongong oraz Instytutu Badania Inteligentnych Polimerów testuje różne rozwiązania przybliżające do etapu testów klinicznych. Studium zostało sfinansowane przez Narodową Fundację Raka Piersi. Amputując pierś, chirurdzy często usuwają objęte procesem chorobowym pachowe węzły chłonne. Zaburzenie odpływu limfy prowadzi do obrzęku kończyny górnej i/lub klatki piersiowej. Leczenie polega na kompresoterapii (ucisku za pomocą opasek i bandaży) czy masażu (drenażu) limfatycznym. Prof. Julie Steele podkreśla, że ważnym elementem studium jest zrozumienie, na jakiej zasadzie aktualnie wykorzystywane metody doprowadzają do zmniejszenia objawów, np. jak dużą siłę należy przyłożyć podczas masażu. Australijka uważa, że dużym plusem rękawa ich autorstwa będzie przenośność, bo wcześniej w pewnych przypadkach pacjentki były przykute do podłączanych do prądu dużych maszyn hydraulicznych. Koleżanka Steele dr Bridget Munro dodaje, że kobiety po odjęciu piersi i tak są w dużym stopniu świadome własnego ciała, dlatego zespół pracuje nad czymś niewidocznym [...]. We włóknach innowacyjnego materiału występują nanosilniki, które są uruchamiane ciepłem lub w wyniku reakcji elektrochemicznych. Wszystko sprowadza się do wzrostu ciśnienia w rękawie, a to zadanie aktywnego mechanicznie elementu. Chcielibyśmy wykorzystać kurczliwe włókna, ale na razie nie wiemy, czy możemy wpleść pojedyncze egzemplarze w tkaninę, nie zmieniając jej właściwości dotykowych i wyglądu [...] - tłumaczy prof. Geoff Spinks. Do niedawna problemem było wyprodukowanie odpowiedniej liczby włókien, ale zespołowi udało się uzyskać małe próbki i naukowcy twierdzą, że poradzą sobie również z kawałkami o większej powierzchni.
  20. Komunikacja kwantowa ma być, teoretycznie, niemożliwa do podsłuchania. Wszelka próba podsłuchu kończy się bowiem wprowadzeniem do komunikacji tak dużych błędów, że zostaną one natychmiast wykryte. Zgodnie z zasadami mechaniki kwantowej, fotony wykorzystywane podczas takiej komunikacji podróżują niosąc ze sobą wszelkie możliwe stany kwantowe i dopiero gdy zostaną odebrane przyjmują ten jeden właściwy stan. Próba podsłuchu powoduje, że do odbiorcy zaczynają docierać liczne błędy, co kończy się natychmiastowym wykryciem podsłuchu i przerwaniem komunikacji. Oczywiście w systemach komunikacyjnych mamy do czynienia z zakłóceniami, czyli szumem. W zależności od okoliczności akceptowalny poziom szumu wynosi 11-16,7 procent. Karol Bartkiewicz i jego koledzy z Uniwersytetu Palacky'ego w Ołomuńcu dowiedli, że podsłuchujący może skutecznie ukryć się za tym szumem. Czescy naukowcy uważają, że możliwe jest bezpieczne podsłuchanie kwantowej komunikacji za pomocą urządzenia klonującego fotony. Oczywiście klony nie będą doskonałe, jednak na tyle dobre, że poziom szumu zostanie utrzymany na akceptowalnym poziomie. Napastnik może zatem przechwycić foton, stworzyć jego kopię i wysłać ją do odbiorcy. W ten sposób może przechwycić cała komunikację w sposób niezauważalny dla nadawcy i odbiorcy. Bartkiewicz i jego zespół sprawdzili swój pomysł w laboratorium. Udało im się przechwycić kwantową komunikację utrzymując szum na poziomie 18,5%. A to oznacza, że instytucje korzystające z kryptografii kwantowej powinny zwracać baczną uwagę szum. Jeśli go monitorują to, zdaniem Bartkiewicza, są bezpieczne.
  21. Hiszpańska fundacja ANAR (Ayuda a Niños y Adolescentes en Riesgo), która przeciwdziała przemocy wobec dzieci i młodzieży, rozpoczęła kampanię reklamową z 2 równoległymi przekazami. Na jednym i tym samym plakacie dorośli widzą komunikat zwiększający świadomość zjawiska, a dzieci poniżej 10. r.ż. telefon linii zaufania. Rozwiązaniem kwestii technicznych akcji "Tylko dla dzieci" (Sólo para niños) zajmowali się eksperci z agencji Grey. Na bilboardach zastosowano stereogramy soczewkowe. Założono przy tym, że przeciętny dorosły mierzy ok. 175 cm, a dziecko do 10. r.ż. ok. 135 cm. Ponieważ wzrost przekłada się na kąt spoglądania, to dzięki rastrowi dorosły widzi twarz malucha i hasło "Niekiedy przemoc jest widoczna jedynie dla maltretowanego dziecka", a dziecko pobitego rówieśnika z rozciętą wargą oraz napis "Jeśli ktoś cię krzywdzi, zadzwoń do nas, a my ci pomożemy".
  22. Wstrzykując w ogniska wyłysienia preparat krwiopochodny - osocze bogatopłytkowe (ang. platelet-rich plasma, PRP) - naukowcy odtworzyli owłosienie na skórze głowy kilkudziesięciu chorych. Choć studium przeprowadzono na osobach z łysieniem plackowatym (łac. alopecia areata), zespół doktora Fabia Rinaldiego uważa, że metoda powinna się sprawdzić również przy łysieniu androgenowym. Sądzimy, że poza zabiegiem chirurgicznym, to najlepsza dostępna opcja terapeutyczna. Ochotnikom wykonywano ostrzykiwania połowy głowy. Podawano im osocze bogatopłytkowe, steroid (acetonid triamcynolonu, TrA) lub placebo. Każdy uczestniczył we wszystkich 3 programach; pomiędzy nimi wyznaczano miesięczne okresy karencyjne. Okazało się, że w porównaniu do placebo i steroidów, PRP prowadziło do znacznie silniejszego odrostu włosów, słabszej dystrofii włosów i lżejszego świądu/pieczenia skóry. Badacze ustalili też, że przy zastrzykach z PRP poziom antygenu Ki-67, markera komórkowej proliferacji, był wyższy. Co istotne, nie zauważono żadnych skutków ubocznych terapii osoczem bogatopłytkowym. Zachęceni uzyskanymi rezultatami naukowcy z International Hair Research Foundation, Uniwersytetu w Brescii oraz Centrum Medycznego Uniwersytetu Hebrajskiego pracują nad rozwiązaniem w postaci kremu (iniekcje byłyby nie tylko bolesne, ale i trudniejsze do wykonania w domu).
  23. Zdaniem astrofizyków z California Institute of Technology (Caltech), bezpośrednio przed utworzeniem się czarnej dziury może pojawiać się rozbłysk światła. Jeśli mają oni rację, to możliwe będzie obserwowanie samego procesu powstawania czarnych dziur. Tony Piro z Caltechu opisał na łamach Astrophysical Journal Letters właściwości, jakimi powinien charakteryzować się wspomniany rozbłysk. Zauważa przy tym, że większość czarnych dziur nie powstaje w ten sposób. Przeważnie umierająca gwiazda po prostu znika z nieboskłonu. Ale, może nie zawsze jest tak nudno - stwierdził uczony. W teorii, gdy gwiazda umiera, jej środek zapada się pod własnym ciężarem. Protony i elektrony łączą się, tworząc neutrony. Na ostatnie kilka sekund wnętrze umierającej gwiazdy staje się niezwykle gęstą gwiazdą neutronową. To obiekt tak gęsty, jaki powstałby ze ściśnięcia Słońca do kuli o średnicy zaledwie 10 kilometrów. Podczas zapadania się gwiazdy powstają też neutrina, które niosą olbrzymią ilość energii. Jest ona równa mniej więcej masie 1/10 masy gwiazdy. Gwiazda gwałtownie traci masę. Tymczasem, według mało znanych badań, których wyniki w 1980 roku opublikował Dimitrij Nadieżin z rosyjskiego Instytutu Fizyki Teoretycznej i Esksperymentalnej, wynika, że wskutek gwałtownej utraty masy powinno dojść do błyskawicznego spadku przyciągania grawitacyjnego jądra. Wówczas te warstwy gwiazdy, które znajdują się w bezpośrednim sąsiedztwie zapadającego się jądra, a składające się głównie z wodoru, powinny gwałtownie ruszyć na zewnątrz, wywołując falę uderzeniową podróżującą z prędkością około 1000 km/s. Symulacje komputerowe przeprowadzone niedawno na UC Santa Cruz wykazały, że w takim scenariuszu fala uderzeniowa powinna rozgrzać zewnętrzne warstwy gwiazdy, prowadząc do ich rozświetlenia. Powinny one świecić przez około rok. To bardzo obiecujący scenariusz, jednak, jak twierdzi Piro, taki blask byłby trudny do zauważenia, nawet gdyby czarna dziura powstała w pobliskiej galaktyce. Uczony przeprowadził własne obliczenia dotyczące tego, co powinno wydarzyć się, gdy fala uderzeniowa dotrze do zewnętrznych warstw gwiazdy. Odkrył, że najpierw powinno dojść do rozbłysku 10 do 100 razy jaśniejszego niż przewidzieli uczeni z UC Santa Cruz. Taki błysk byłby na tyle silny, że powinniśmy go zauważyć. Niestety, w ciągu 3-10 dni blask osłabnie. Jednak to, zdaniem Piro, jest sygnał, którego należy szukać. Błysk taki będzie najsilniejszy w paśmie optycznym, szczególnie w świetle ultrafioletowym. Piro ocenia, że astronomowie powinni średnio raz w roku zanotować opisywany przez niego rozbłysk. Już teraz prowadzi się obserwacje nieba pod kątem wyszukiwania supernowych. Mimo, iż rozbłyski opisane przez Piro są znacznie słabsze, to urządzenia takie jak Palomar Transient Factory (PTF) powinny być w stanie zauważyć i rozbłyski z rodzących się czarnych dziur. Coraz doskonalsze narzędzia pozwolą na badanie przestrzeni kosmicznej z coraz większą dokładnością. W 2015 roku Caltech uruchomi następcę PTF - Zwicky Transient Facility (ZTF), a w przyszłej dekadzie rozpocznie pracę Large Synoptic Survey Telescope (LSST). Piro mówi, że jesli LSST nie będzie regularnie notował opisanych przezeń rozbłysków, będzie to oznaczało, że albo doszło do jakiegoś błędu w obliczeniach, albo też czarne dziury powstają rzadziej niż sądzimy.
  24. Dolna Saksonia przeznacza prawie 700 tys. euro na 3-letni pilotażowy projekt osiedlenia homarów europejskich (Homarus gammarus) na terenie morskiej farmy wiatrowej Borkum Riffgat. Naukowcy z Alfred-Wegener-Institutes, Helmholtz-Zentrum für Polar- und Meeresforschung zaczynają hodowlę 3 tys. skorupiaków, które trafią tam w 2014 r. W okolicznym dnie dominują piaski i muły, tymczasem homar, którego populacja jest obecnie o 90% mniejsza niż 70 lat temu, potrzebuje bardziej stałego podłoża. Skały usypane w czasie konstruowania farmy mogą mu zapewnić odpowiedni habitat. W ciągu dnia prowadzący nocny tryb życia H. gammarus chowałby się swoim zwyczajem w szczelinach między kamieniami, wychodząc na żer dopiero po zapadnięciu zmroku. W imieniu landu występuje Instytut Gospodarki Wodnej, Ochrony Wybrzeża i Ochrony Środowiska Dolnej Saksonii (Niedersächsischer Landesbetrieb für Wasserwirtschaft, Küsten- und Naturschutz, NLWKN). Pieniądze przeznaczane na reintrodukcję homara europejskiego pochodzą z odszkodowań wypłacanych zgodnie z prawem za budowę Borkum Riffgat. Prof. Heinz-Dieter Franke uważa, że choć liczne farmy, które powstaną w Zatoce Niemieckiej, postrzega się głównie jako zakłócenie ekosystemu, da się je również połączyć z czynnikami wzbogacającymi [czy poprawiającymi] środowisko. Zamknięcie obszaru farm wiatrowych dla komercyjnego rybołówstwa jest np. szansą na odrodzenie się populacji ryb oraz morskich bezkręgowców. Dobre dla homarów europejskich skaliste podłoże występowało dotąd wyłącznie w okolicach wyspy Helgoland, dlatego jeśli chroniące farmy usypiska z kamieni okazałyby się przydatne, można by w ten sposób zwiększać zasięg i liczebność tego gatunku. Hodowane przez biologów homary zostaną wypuszczone, gdy osiągną ok. 10 cm długości. W kolejnych latach doktorzy Roland Krone oraz Isabel Schmalenbach będą porównywać nowo stworzony ekosystem z obszarem referencyjnym. Sprawdzą, jak dużo młodych skorupiaków osiedliło się na skalistym podłożu, czy homary zostają tu, czy szukają szczelin w sąsiednim rejonie, jak radzi sobie fauna towarzysząca (duże kraby i ryby) i czy wreszcie na farmę migrują dzikie H. gammarus. Franke ma nadzieję, że dzięki farmom wiatrowym w dłuższej perspektywie czasowej populacja homarów koło Helgoland wzrośnie z obecnych 50-100 tys. do imponujących 300 tys. Choć w ciągu ostatnich kilkudziesięciu lat spadła liczebność homarów zarówno z okolic Skandynawii, jak i Morza Śródziemnego, niemieccy biolodzy podejrzewają, że w przetrzebieniu odnawianej przez nich populacji niebagatelną rolę odegrały bombardowania z drugiej wojny światowej. Osiemnastego kwietnia 1945 r. Brytyjczycy zrzucili na Helgoland 7 tys. bomb. Później przez 5 lat prowadzono tu ćwiczenia z namierzania celu, a w 1947 r. przeprowadzono operację niszczenia U-botów z wykorzystaniem około 7000 ton materiałów wybuchowych. W 1952 r. zezwolono na ponowne osiedlanie się ludzi, ale naukowcy sądzą, że wtedy los homarów był już przesądzony. Toksyny uwalniane z bomb uszkodziły powonienie skorupiaków, a ponieważ bez niego trudno znaleźć partnera, upośledziło to zdolność rozmnażania tych zwierząt.
  25. Orion, następca wahadłowców, przeszedł najtrudniejszy dotychczas test spadochronów. Testowa wersja kapsuły poradziła sobie z dwoma różnymi awariami. W momencie wystąpienia awarii prędkość kapsuły wynosiła ponad 400 km/h i była to największa prędkość przy jakiej ją testowano. W czasie prób jeden z dwóch spadochronów hamujących w ogóle się nie rozwinął, a jeden z trzech głównych spadochronów pominął pierwszy etap rozkładania się. Spadochrony hamujące wykorzystywane są do odpowiedniego ustawienia i spowolnienia lądującego Oriona. Główne spadochrony rozwijają się w trzech etapach, a ich celem jest stopniowe spowolnienie pojazdu. Orion został wyposażony w największe w dziejach spadochrony wyprodukowane na potrzeby lotów kosmicznych. Będą one wykorzystywane po wejściu w atmosferę do spowolnienia kapsuły, która ma lądować na Pacyfiku. Obecnie przeprowadzone testy zakończyły się sukcesem. Inżynierowie już planują kolejne próby. Służą one do udoskonalenia systemu spadochronów, a ze zdobytych doświadczeń skorzystają też w przyszłości inne rządowe i prywatne pojazdy kosmiczne wyposażone w spadochrony. Rozkładanie spadochronów to proces chaotyczny i trudny do przewidzenia. Grawitacja nie daje zbyt dużo czasu, nie ma zapasu. Wynik końcowy może być żałosny. Dlatego testujemy. Jeśli wystąpią jakieś problemy, dowiemy się o nich wcześniej - mówi Stu McClung, odpowiedzialny za systemy lądowania Oriona. Kolejny test spadochronów zaplanowano na lipiec. Wówczas Orion zostanie zrzucony z wysokości ponad 10,5 kilometra. Z kolei pierwszy test spadochronów po pobycie Oriona w przestrzeni kosmicznej odbędzie się w czasie Exploration Flight Test-1 w 2014 roku. Wówczas Orion będzie powracał z wysokości 5800 kilometrów, a jego prędkość podczas rozwijania spadochronów wyniesie około 550 km/h.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...