Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    227

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Niewykluczone, że wraz z Windows Blue (Windows 8.1) użytkownicy najnowszego systemu z Redmond będą mogli korzystać z tradycyjnego pulpitu już od startu komputera. Brak możliwości uruchomienia systemu tak, by od razu pokazywał się tradycyjny pulpit to jedna z najbardziej krytykowanych cech Windows 8. Redaktorzy witryny Winbeta znaleźli w Windows Blue kod, który może wskazywać na to, że użytkownik będzie mógł wybrać, czy chce startować komputer do interfejsu Metro czy pulpitu. Przypuszczenia Winbeta potwierdza Mary Jo Foley, dziennikarka specjalizująca się w zagadnieniach związanych z Microsoftem. Jej zdaniem koncern rzeczywiście zastanawia się nad opcjonalnym pulpitem i menu Start.
  2. Jean-Denis Rouillon, 62-letni lekarz specjalizujący się w medycynie sportowej, nie spodziewał się, że udzielając wywiadu studenckiej rozgłośni radiowej, rozpęta taką burzę. W rozmowie z redaktorem stwierdził, że po 16 latach badania piersi uważa, że noszenie biustonosza bywa bezcelowe, jeśli nie szkodliwe. Pracownik naukowy Université de Franche-Comté w Besançon przeprowadził studium z udziałem 300 kobiet w wieku od 18 do 35 lat. Wg niego, stanik osłabia mięśnie, które naturalnie podtrzymują piersi. Rezygnując z jego noszenia już na wczesnych etapach życia, można by poprawić jędrność. Rouillon wyjaśnia, że nie chodzi wyłącznie o degenerację "układu podtrzymującego", ale i o zaburzenie krążenia. Ochotniczka występująca pod pseudonimem Capucine wyznała np., że bez biustonosza lepiej jej się oddycha. Dużym plusem są też rzadsze bóle pleców i wyprostowane plecy. Francuz podkreśla, że jego niepublikowane badania znajdują się na wczesnym etapie i daleko mu do dawania wszystkim kobietom takich samych rad. Nie jestem pewien, czy panie w średnim wieku, z nadwagą albo matki 2-4 dzieci także odniosą jakieś korzyści z pozbywania się stanika.
  3. Płazy określane zbiorczą nazwą coquí zamieszkiwały pierwotnie Portoryko, lecz pod koniec lat 80. ubiegłego wieku dotarły na statku na Hawaje. Nocne zawołania godowe samców są bardzo głośne (ponoć natężenie dźwięku sięga nawet 90 dB), co skutecznie zakłóca sen zarówno stałych mieszkańców, jak i turystów. Jak się okazuje, na szczęście udręczeni mogą skorzystać z fachowej pomocy "zaklinacza". Keevin Minami, specjalista od kręgowców lądowych z Hawajskiego Departamentu Rolnictwa, nauczył się języka tych płazów metodą prób i błędów. Stawał pod drzewami i naśladował (de facto coquí to onomatopeja, bo samce wydają z siebie dźwięk "kuki, kuki"). Gdy ktoś zadzwoni po Minamiego, ten zjawia się ze swoją "różdżką coquí" - rurką zakończoną plastikową butelką. Jego ćwierkanie wabi samice, które zeskakują z drzewa wprost do pojemnika. Zaklinacz stara się, by nic im się nie stało. Schwytane osobniki hoduje w terrarium w swoim biurze. Gdy wejdzie się nocą do lasu, płazy nawołują tak głośno, że zaczyna dzwonić w uszach. Minami jest częścią większej ekipy, która stara się poskromić inwazyjny gatunek. Przy braku naturalnych wrogów rozmnaża się on bardzo szybko. Eksperci i ochotnicy stracili Hawai'i (Wielką Wyspę); coquí nawet nie zauważyły, że wypowiedziano im jakąś wojnę. Władze stanowe mają nadzieję, że powiedzie się obrona najbardziej zaludnionej wyspy O'ahu. Obrońcy coquí zarzucają władzom stanu znęcanie (trudno im zresztą nie przyznać racji, bo w przypadku Hawai'i zastanawiano się np. nad zastosowaniem rozcieńczonego spreju kofeinowego, który miał u zwierząt wywoływać zawał serca). Urzędnicy bronią się, że zjadając owady stanowiące pokarm rodzimych gatunków, płazy zagrażają ekosystemowi. Antropolog medyczny Sydney Singer sugeruje, że lepszym rozwiązaniem byłoby deportowanie krzykaczy do rezerwatów. Z jego inicjatywy na Wielkiej Wyspie wydzielono już nawet taki obszar. Zagorzały zwolennik płazów próbował też przekonać Departament Rolnictwa, by w ramach programu repatriacyjnego o nazwie FROG (Frog Repatriation and Overseas Gifting program) odsyłać coquí na Portoryko. Minami przypomina sobie co prawda taką rozmowę, ale wg niego, przedsięwzięcie nie ma większego sensu.
  4. Po trwającym dwa lata śledztwie dotyczącym nieprawidłowości na rynku wyszukiwarek Google zawarł ugodę z Komisją Europejską. Koncern zgodził się, że będzie wyraźnie oznaczał w wynikach wyszukiwania treści pochodzące z jego własnych serwisów. Ponadto w niektórych przypadkach ma obowiązek wyświetlać odnośniki z konkurencyjnych wyszukiwarek. Zmiany nie staną się od razu widoczne. Przez co najmniej miesiąc będą je oceniali rywale Google'a oraz inni gracze rynkowi. Dopiero później zostaną wprowadzone w życie. Google nie będzie musiał zmieniać swoich algorytmów wyszukiwania. Umowa pomiędzy KE i Google'em będzie obowiązywała przez trzy lata i będzie nadzorowana przez stronę trzecią. Jeśli Google jej dotrzyma, uniknie grzywny. Obecnie do Google'a należy niemal 83% światowego rynku wyszukiwarek. Na odległym drugim miejscu znajdziemy Binga, który - wraz a Yahoo, który korzysta z jego mechanizmów - ma około 13,5% rynku.
  5. Google ujawnił specyfikację techniczną okularów Google Glass, które mają trafić na rynek pod koniec bieżącego roku. W skład urządzenia wejdzie wyświetlacz HD, który będzie pokazywał obraz odpowiadający wyświetlanemu przez 25-calowy monitor oglądanemu z odległości ok. 2,5 metra oraz 5-megapikselowy aparat zdolny do nagrywania klipów wideo o rozdzielczości 720p. Do dyspozycji użytkownika będzie też 12 gigabajtów pamięci zsynchronizowanej z chmurą obliczeniową Google'a oraz łączność WiFi 802.11 b/g i Bluetooth. Google Glass będą kompatybilne ze wszystkimi smartfonami korzytającymi z technologii Bluetooth, ale do wykorzytania pełnych możliwości urządzenia konieczny będzie smartfon z systemem Android. Google zapewnia, że bateria wystarczy na cały dzień "typowego" korzystania z Glass. Nie wiadomo, ile urządzenie będzie kosztowało. Pierwsze raporty sugerują, że początkowa cena może wynieść nawet 1500 USD.
  6. Krioneuroliza to minimalnie inwazyjny zabieg, który może przynieść ulgę pacjentom z neuralgią (nerwobólem). Dr William Moore ze Szkoły Medycznej Stony Brook University podkreśla, że neuralgia często bywa trudna do leczenia. Krioneuroliza to opcja terapeutyczna zapewniająca znaczne i utrzymujące się zelżenie bólu. Pacjenci mogą zmniejszyć dawkę leków przeciwbólowych lub w ogóle zrezygnować z farmakoterapii. W USA i Europie na neuralgię cierpi aż 15 mln osób. Do uszkodzenia nerwów dochodzi np. w wyniku wypadku czy operacji. Chorzy zażywają leki, które, niestety, wywołują różne efekty uboczne i nie zawsze w wystarczającym stopniu znoszą ból. Krioneurolizę przeprowadza się za pomocą niewielkiej sondy. Ponieważ chłodzi się ją do minus 10-16 stopni, po jej przyłożeniu wzdłuż zewnętrznej krawędzi nerwu tworzy się odmrożenie (powstają kryształki lodu). Zaburza to przesyłanie sygnału bólowego do mózgu. Jako że spada wskaźnik przewodności nerwu, uzyskiwany efekt można przyrównać do usuwania izolacji z przewodu. Przed zabiegiem w pobliżu uszkodzonego obszaru nacina się skórę. Sondę wprowadza się pod kontrolą urządzeń do obrazowania. W studium Moore'a uwzględniono 20 pacjentów z różnymi zespołami neuralgicznymi. Badani kilkakrotnie oceniali swój stan za pomocą wizualno-analogowej skali oceny nasilenia bólu (ang. VAS); po raz pierwszy tydzień po krioneurolizie, po raz drugi - po upływie miesiąca od zabiegu i wreszcie po upływie 3 miesięcy. Przed interwencją średni wynik ze skali VAS wynosił 8 (0 to całkowity brak bólu, a 10 najsilniejszy ból, jaki można sobie wyobrazić). Po tygodniu od krioneurolizy następował spadek do zaledwie 2,4. Ulga w bólu utrzymywała się ok. 2 mies. Później w wyniku regeneracji nerwów wrażenia bólowe znowu się nasilały i po pół roku wskazania VAS sięgały 4. Moore twierdzi, że u części pacjentów krioneurolizę trzeba by powtarzać stosunkowo często, podczas gdy u niektórych jednostek po pojedynczym zabiegu ból byłby osłabiony nawet przez rok.
  7. Zespół Gabriele Berberich z Universität Duisburg-Essen przez 3 lata monitorował kolonie mrówek ćmawych (Formica polyctena) i łąkowych (Formica pratensis) w sejsmicznie aktywnym basenie Neuwied. Naukowcy wybrali się w teren, szukając wiarygodnych metod przewidywania trzęsień ziemi. Dr Berberich, która była jedną z prelegentek zeszłotygodniowej konferencji Europejskiej Unii Nauk o Ziemi w Wiedniu, podkreśla, że basen Neuwied może się poszczycić złożoną historią tektoniczną. Co więcej, nadal dokumentuje się tu liczne niewielkie wydarzenia sejsmiczne. Rocznie występuje tu średnio 100 zdarzeń sejsmicznych o magnitudzie (M) do 3,9. Niemka podkreśla, że od dawna słyszy się historie o nietypowym zachowaniu zwierząt przed trzęsieniem. By mieć pewność, że coś jest rzeczywiście na rzeczy, trzeba jednak najpierw przeprowadzić długoterminową obserwację, sprawdzić istotność statystyczną oraz zaproponować prawdopodobny scenariusz ewolucji tego typu zachowań. Dobrym modelem do badań okazały się wspomniane na początku mrówki, które budują kopce wzdłuż systemu głębokich uskoków tektonicznych. Ponieważ to rejon potencjalnych trzęsień, ekipa Berberich postanowiła sprawdzić, czy zmiany w standardowym planie mrówczego dnia można powiązać z lokalnymi zdarzeniami sejsmicznymi. W latach 2009-2012 akademicy monitorowali za pomocą kamer o wysokiej rozdzielczości 2 kopce (kamery wyposażono zarówno w czujniki podczerwieni, jak i koloru). Dotąd uzyskano ponad 45 tys. godz. nagrań. Kopce dzieli odległość ok. 22 km. W ciągu 3 lat w promieniu 40 km odnotowano 10 trzęsień o magnitudzie > 2. Wg uczonych, lokalne trzęsienie z 10 września 2009 r. (M = 3,2) wyraźnie zaburzyło dobową rutynę mrówek. Zahamowaniu uległy fazy nocnego odpoczynku oraz dziennej aktywności. Powrót do normy nastąpił dopiero kolejnego dnia. Berberich i inni uruchomili program automatycznej oceny obrazu ze strumienia wideo. Bazując na tym, w niedalekiej przyszłości przeprowadzą analizę zachowania mrówek. Niemcy chcą uwzględnić różne czynniki, które mogłyby wpływać na owady. Poza geotektoniką wspominają m.in. o parametrach biologicznych i klimatycznych. Ważnym etapem będzie opisanie mechanizmów reakcji. W swoim wystąpieniu Berberich podkreśliła, że będzie to wymagać eksperymentów w terenie oraz ścisłej współpracy z biologami. Grupa powinna też ustalić, czy mrówki podobnie reagują na trzęsienia o magnitudzie powyżej 4 (w latach 2009-2012 nie odnotowano zdarzenia o takiej wielkości).
  8. Coraz bardziej zakwaszone wody oceaniczne mogą nie mieć aż tak katastrofalnego wpływu na życie morskie jak dotychczas sądzono. Odczyn pH oceanów spada w miarę jak do atmosfery trafiają produkty spalania paliw kopalnych. Naukowcy obawiają się, że wraz ze spadkiem pH wody może dochodzić do rozpuszczania muszli organizmów morskich lub też mogą mieć one kłopoty z wytwarzaniem węglanu wapnia, potrzebnego do budowy muszli - mówi profesor Debora Iglesias-Rodriguez z Wydziału Ekologii, Ewolucji i Biologii Morskiej Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB). Od wielu lat przyjmuje się, że zwiększanie się kwasowości oceanów to bardzo, bardzo zła wiadomość dla organizmów posiadających muszle - dodaje uczona. Pani profesor odkryła jednak, że jeden z gatunków glonów z klasy Coccolithophyceae, Emiliania huxleyi (EHUX), wytwarza większą muszlę w bardziej zakwaszonej wodzie. Zespół Iglesias-Rodriguez przyznaje, że generalnie obserwuje się spadek procesów wapnienia wraz ze wzrostem kwasowości, jednak organizmy w różny sposób sobie z tym radzą. Teraz wiemy, że koralowce, ogórki morskie czy organizmy posiadające muszle reagują w różny sposób - stwierdziła profesor. Niezwykle istotny jest fakt, że zaobserwowane zjawisko dotyczy właśnie EHUX. Organizmy te są rozpowszechnione w oceanach, wytwarzają tlen, są ważnym składnikiem łańcucha pokarmowego. Zależy od nich przetrwanie wielu organizmów morskich i lądowych. Uczeni z UCSB przeprowadzili symulację przyszłych zmian klimatycznych i ich wpływu na E. huxleyi. Wykorzystali w tym celu pół tony morskiej wody i sprawdzali, jak w zależności od warunków zmieniają się zamieszkujące ją EHUX. Naukowcy symulowali warunki, w których stężenie dwutlenku węgla w atmosferze jest nawet czterokrotnie wyższe od obecnego. Odkryli, że EHUX żyjące w takim środowisku są większe i mają większe pancerze. Jednocześnie jednak rosną wolniej. Jednak poza wolnym wzrostem nie odnotowano żadnych zmian w biochemii ich komórek. Wolniejszy wzrost też może być jednak problemem. W przyszłości może się bowiem okazać, że E. huxleyi poradziły sobie z rosnącą kwasowością wody, ale przegrały konkurencję z innymi organizmami, które szybciej rosły. Niewykluczone zatem, że na niektórych obszarach zabraknie tych niezwykle istotnych organizmów.
  9. Już sam smak piwa, bez najmniejszego wpływu alkoholu, wyzwala w mózgu produkcję dopaminy, neuroprzekaźnika działającego na centra nagrody w mózgu i dlatego ściśle związanego z zażywaniem alkoholu czy narkotyków. Uczeni z Indiana University School of Medicine przeprowadzili badania, w których brało udział 49 mężczyzn. Badanych dwukrotnie poddano pozytronowej tomografii emisyjnej (PET). Po raz pierwszy po spożyciu piwa, po raz drugi po spożyciu napoju energetycznego Gatorade. Naukowcy szukali dowodów na podwyższony poziom dopaminy. Badania wykazały, że po spożyciu piwa aktywność dopaminy była znacznie wyższa niż po Gatorade. Co więcej, efekt ten był wyraźniejszy u osób, w których rodzinach były przypadki alkoholizmu. Sądzimy, że to pierwszy eksperyment, który wykazał, że już sam smak napoju alkoholowego, bez wpływu alkoholu, zwiększa aktywność dopaminy w centrach nagrody w mózgu - mówi profesor neurologii David A. Kareken. Większa aktywność dopaminy u osób z historią alkoholizmu w rodzinie może zaś wskazywać, że jest to dziedziczny czynnik ryzyka zapadnięcia na alkoholizm. Osobom biorącym udział w badaniu podawano 15 ml ich ulubionego piwa, które spożywali przez 15 minut. Mogli dzięki temu cieszyć się smakiem, jednak nie dochodziło do żadnych wykrywalnych zmian poziomu alkoholu we krwi, alkohol nie miał też żadnego wpływu na organizmy badanych. Co więcej, badani informowali, że po próbowaniu piwa mieli ochotę na więcej. Efektu tego nie zaobserwowano po spożyciu napoju, mimo iż wielu z nich mówiło, że Gatorade smakował im bardziej niż piwo.
  10. Po ekspedycji do Sudanu Południowego (Ekwatorii Zachodniej) biolodzy opisali nowy rodzaj nietoperza. Ubarwienie jedynego (jak na razie) przedstawiciela taksonu Niumbaha, co w języku pazande oznacza "rzadki" lub "dziwny", przypomina paski borsuka. Autorzy artykułu z pisma ZooKeys ujawniają, że de facto czarno-biały ssak nie jest dla nauki nowością, ale w 1939 r. podczas pierwszego spotkania w Belgijskim Kongu (dzisiejszej Demokratycznej Republice Konga) zwierzę błędnie zidentyfikowano jako reprezentanta rodzaju Glauconycteris (stąd nazwa Glauconycteris superba). W dodatku od tamtej pory jakby zapadło się ono pod ziemię; w sumie, po wliczeniu okazu z 2012 r., schwytano tylko 5 egzemplarzy. Prof. DeeAnn Reeder Bucknell University i Adrian Garside z Fauna and Flora International (FFI) przeanalizowali czaszki i wygląd osobnika z rezerwatu Bengangai oraz egzemplarzy muzealnych i stwierdzili, że pod względem ekomorfologicznym "Glauconycteris" superba różni się od innych gatunków zgrupowanych w rodzaju Glauconycteris. Reeder uważa, że nowy stary nietoperz właściwie pod żadnym względem nie pasuje do wcześniejszej klasyfikacji. Jest tak unikalny, że musieliśmy utworzyć nowy rodzaj. Pierwszą wskazówką, że gatunek należałoby przeklasyfikować, było nietypowe ubarwienie. Później biolodzy zwrócili uwagę na skrzydła. U przedstawicieli rodzaju Glauconycteris, którzy ze względu na delikatną budowę bywają nazywani motylimi nietoperzami, są one przezroczyste i brązowe/białe, zaś tutaj natura postawiła na smolistą czerń. Kolejnymi niepasującymi do układanki szczegółami okazały się czaszka i uszy.
  11. W 2009 roku profesorowie Mark Jacobson (Uniwersytet Stanforda) i Mark Delucchi (Uniwersytet Kalifornijski, Davis) opublikowali w Scientific American artykuł, w którym stwierdzili, że do roku 2030 cały świat mógłby przestawić się na energię odnawialną. Wywołali przy tym poważną dyskusję, gdyż ich artykuł zawierał bardzo konkretne wyliczenia dotyczące np. liczby koniecznych instalacji różnego typu. Przed dwoma tygodniami Jacobson i Delucchi oraz grupa współpracujących z nimi ekspertów dokonała ponownych wyliczeń, tym razem daleko bardziej dokładnych, gdyż dotyczyły one tylko stanu Nowy Jork. Naukowcy stwierdzili, że cały stan mógłby zrezygnować z paliw kopalnych. Ze źródeł odnawialnych można bowiem pozyskać energię potrzebną dla transportu, przemysłu i mieszkańców. Energia miałaby pochodzić z tzw. miksu WWS (wind, water, sun - wiatr, woda, słońce). Miks musiałby zostać stworzony z wielu elementów. Aż 40% energii pochodziłoby z przybrzeżnych elektrowni wiatrowych. Tutaj konieczne byłoby zainstalowanie 12 700 turbin. Na lądzie powstałoby 4020 turbin, które zapewniałyby kolejne 10% energii. Dziesięć procent energii pochodziłoby z 387 farm słonecznych na skoncentrowane promienie, a dodatkowe 10% z 828 zwykłych instalacji fotowoltaiczncyh. Kolejne 6% zapewniłyby panele umieszczone na prywatnych budynkach mieszkalnych (ok. 5 milionów instalacji), a 12% można uzyskać z paneli umieszczonych na budynkach należących do firm i urzędów (ok. 500 000 instlacji). Z 36 instalacji geotermalnych można wygenerować 5% energii, a 0,5% dostarczyłoby 1910 instalacji korzystających z fal morskich, a 1% zapewni 2600 instalacji pływowych. Kolejne 5,5% można wyprodukować z hydroelektrowni. Uczeni wyliczyli, że system operaty na energii odnawialnej spowodowałby, że zapotrzebowanie na energię, w związku z lepszą efektywnością takiego systemu, spadłoby w skali całego stanu o około 37%, a ceny energii uległyby stabilizacji. Powstałoby więcej miejsc pracy, niż zostałoby utracone, gdyż cała energia produkowana byłaby na ternie stanu. Ponadto oszacowano, że w związku ze zmniejszonym zanieczyszczeniem powietrza każdego roku umierałoby o około 4000 osób mniej, a koszty związane z zanieczyszczeniem zmniejszyłyby się o 33 miliardy USD rocznie. Oznacza to, że cała inwestycja zwróciłaby się w ciągu około 17 lat. Niewykluczone, że nastąpiłoby to szybciej, gdyż stan mógłby część energii sprzedawać. Artykuł Jacobsona został udostępniony w sieci [PDF].
  12. Portret Kleopatry VII Wielkiej autorstwa Michała Anioła urzeka swoim pięknem. W jego ujęciu ostatnia królowa hellenistycznego Egiptu ze stoickim spokojem poddaje się ugryzieniu żmii. Ma pięknie zarysowane usta i smukłą szyję. Trudno się zatem dziwić, że gdy w 1988 r. odsłonięto szkic z rewersu, historycy sztuki przeżyli szok. Ich oczom ukazało się popiersie kobiety z zezem, mięsistymi ustami i wielkimi zębami. Choć wcześniej podejrzewano, że pod warstwami papieru ukryto dzieło mistrza, to biorąc pod uwagę wyraźne braki warsztatowe, wtedy zaczęło się to wydawać nieprawdopodobne. Obecnie William E. Wallace z Uniwersytetu Waszyngtona w Saint Louis przekonuje, że nieudana próba z odwrotu jest dziełem ucznia, a zarazem wielkiej miłości Michała Anioła - Tommasa Dei Cavalieriego. Wg profesora, podczas lekcji z o wiele starszym przyjacielem rzymski szlachcic próbował się zmierzyć z rysunkiem klasycyzowanej głowy. Prawdopodobnie wzorował się na antycznej rzeźbie ("modelką" nie musiała wcale być Kleopatra; Amerykanin sugeruje, że zauroczeni sobą panowie mogli np. wybrać wspólnie oglądaną "Śpiącą Ariadnę" albo inspirować się dziełem biograficznym Giovanniego Boccaccia "O słynnych kobietach"). Gdy okazało się, że Dei Cavalieri nie radzi sobie z zadaniem, Michał Anioł zainterweniował. By zademonstrować 'buon disegno' (dobry projekt), malarz odwrócił kartkę papieru i rozpoczął czary: brzydota przemieniła się w piękno, a dominującą, lecz bynajmniej nie w złym guście, emocją stała się czysta rezygnacja [...]. Od 21 kwietnia do 30 czerwca rysunki z obu stron będzie można podziwiać w Museum of Fine Arts w Bostonie na wystawie "Michał Anioł: sacrum i profanum, najlepsze dzieła z Casa Buonarroti" (Casa Buonarroti to muzeum z Florencji).
  13. Obserwowane w ostatnich dziesięcioleciach cofanie się lodowców Antarktydy, chociaż bardzo dramatyczne, miało miejsce już w przeszłości. Zdaniem profesora Erica Steiga z University of Washington, zjawiska tego nie można jednoznacznie przypisać powodowanemu przez człowieka ociepleniu klimatu. Steig wraz z Qinghua Dingiem przebadali rdzenie lodowe i stwierdzili, że większość ocieplenia badanego obszaru Antarktyki, które miało miejsce w latach 90. ubiegłego wieku, było spowodowane wystąpieniem El Niño. Co więcej, uczeni stwierdzili, że do podobnego topnienia dochodziło też w latach 40. XX wieku i latach 30. XIX wieku. Jeśli cofnęlibyśmy się w czasie i przyjrzeli Antarktyce z lat 40. XX wieku i 30. XIX wieku stwierdzilibyśmy, że regionalny klimat przypomina ten dzisiejszy. Myślę, że mieliśmy wówczas do czynienia z równie szybkim cofaniem się lodowców co obecnie - stwierdził uczony. Wyniki jego badań zostały opublikowane w Nature Geoscience. Naukowcy doszli do takich wniosków po przebadaniu rdzeni lodowych z Lądolodu Antarktydy Zachodniej, które pozwoliły im na cofnięcie się w czasie o 2000 lat. Posłużyli się też wieloma innymi danymi z rdzeni, sięgającymi 200 lat wstecz. Zauważyli, że w badanym okresie nastąpiło kilka dekad, w których lokalne warunki klimatyczne były podobne do tych z lat 90. ubiegłego wieku. Do najbardziej spektakularnej utraty lodu dochodziło w latach 40. XX i 30. XIX wieku. Zjawiska te są skorelowane z wystąpieniem równie niezwykłej aktywności El Niño co w ostatniej dekadzie ubiegłego wieku,. To skłoniło Steiga do wyciągnięcia wniosku, że obserwowana przez ostatnich kilkadziesiąt lat utrata lodu na zachodzie Antarktydy może nie być niczym niezwykłym. W rdzeniach lodowych znaleziono izotop tlenu-18, którego ilość była podwyższona w stosunku do bardziej rozpowszechnionego tlenu-16. Więcej tlenu-18 wskazuje na wyższą temperaturę powietrza. Co prawda tlenu-18 było w latach 90. XX w. więcej niż w jakiejkolwiek innej dekadzie od 200 lat, jednak zauważono kilka dekad o podobnym poziomie tego izotopu. Uczony podkreśla, że uzyskanych przez niego wyników nie można rozciągać na cały kontynent. Na Półwyspie Antarktycznym utrata lodu była znacznie bardziej dramatyczna i prawie na pewno był to wynik spowodowanego przez człowieka ocieplenia. Jednak na obszarze Lądolodu Antarktydy Zachodniej, pomimo tego, iż zmiany w ostatnich dekadach były dramatyczne i wykraczały poza normę, to, jak zauważa Steig, nie można ich nazwać niespotykanymi. Region ten charakteryzuje się dużą naturalną zmiennością. Dlatego też nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, czy jest to coś niespotykanego i czy zmiany takie będą miały miejsce w przyszłości - mówi uczony. Jego zdaniem to, co będzie się działo na Lądolodzie Antarktydy Zachodniej będzie w dużej mierze uzależnione od zmian zachodzących w tropikach.
  14. Dzięki zabiegom bioinżynieryjnym zespołu z Massachusetts General Hospital (MGH) udało się uzyskać zastępnik szczurzej nerki, który działał zarówno po podłączeniu do aparatury laboratoryjnej, jak i po wszczepieniu do organizmu zwierzęcia. Zachowano oryginalną architekturę narządu, dlatego implant przeszczepia się jak nerkę od dawcy, podłączając do układów naczyniowego i moczowego. Gdyby tę technologię przeskalować do ludzkich przeszczepów, pacjenci z niewydolnością, którzy obecnie czekają na nerki [...], mogliby teoretycznie otrzymać organy pozyskane z własnych komórek - podkreśla dr Harald Ott. Autorzy artykułu z Nature Medicine posłużyli się metodą, odkrytą przez Otta jeszcze podczas pracy na University of Minnesota. Na początku przeprowadzono tzw. decelularyzację. Przez przepłukanie narządu roztworem detergentu usunięto żywe komórki, pozostawiając wyłącznie kolagenowy szkielet z architekturą waskularną, korową i rdzeniową. Później zasiedlono go ludzkimi komórkami śródbłonka, które miały odtworzyć wyściółkę naczyń, oraz komórkami nerek nowo narodzonych szczurów. By nie ograniczać się tylko do jednego gatunku, Amerykanie eksperymentowali również na nerkach świńskich i ludzkich. Aby upewnić się, że komórki trafiły do właściwych rejonów kolagenowego rusztowania, naukowcy wprowadzali komórki "naczyniowe" przez tętnicę nerkową, a komórki nerek przez moczowód. Manipulując ciśnieniem roztworu, można było rozprowadzać je po narządzie. Po zakończeniu żmudnej pracy całość przenoszono na 12 dni do bioreaktora. Odtworzone narządy przeszły 2-etapowe testy. Najpierw podłączano je do urządzenia, które wprowadzało krew do sieci naczyń, a następnie odbierało mocz. Okazało się, że nowe nerki działały w podstawowym zakresie. Później będące wytworem bioinżynierii narządy przeszczepiono gryzoniom. Mocz zaczynał się tworzyć, gdy tylko dochodziło do wznowienia krążenia. Nic nie wskazywało na to, by tworzyły się skrzepy lub by miało miejsce krwawienie. Ogólnie zregenerowane narządy funkcjonowały gorzej od zdrowych nerek, ale wg naukowców, można to wyjaśnić niedojrzałością komórek neonatalnych. Akademicy mają nadzieję, że proces uda się ulepszyć i nerki będą w przyszłości tworzone na żądanie, co wyeliminowałoby np. konieczność stosowania immunosupresantów. Obecnie badamy metody pozyskiwania określonych typów komórek z komórek pobranych od pacjentów. Zespołowi Otta zależy też na zwiększeniu skuteczności rozprowadzana komórek.
  15. Serwis The Internet Archive, znany z tego, że udostępnia olbrzymią kolekcję książek i archiwizuje witryny WWW, stał się też największym w sieci zbiorem oprogramowania. Olbrzymie archiwum, w skład którego wchodzi również dokumentacja programów, powstało dzięki podpisaniu umów z wieloma innymi niezależnymi zbiorami takimi jak Disk Drives, TOSEC czy Shareware CD. Na razie jednak, jak mówi Jason Scott, znany internetowy archiwista, który od dwóch lat pracuje dla Internet Archive, nasze metadane są do niczego. Scotta i jego kolegów czeka dużo pracy. Wiele dokumentów jest dość trudno dostępnych, trzeba mieć sporo cierpliwości, by je znaleźć. Olbrzymia część danych nie jest dobrze opisana i sklasyfikowana. Oczywiście całość jest już dostępna i chętni mogą z archiwum korzystać.
  16. Francusko-egipski zespół archeologów odkrył najstarszy znany port na świecie. Wiek struktury znalezionej u wybrzeży Morza Czerwonego oceniono na około 4500 lat. Zdobyte dowody wskazują, że miejsce to jest o ponad 1000 lat starsze niż inne znane porty - powiedział egiptolog z Université Paris Sorbonne Pierre Tallet, dyrektor misji archeologicznej. Port pochodzi z czasów IV dynastii. Znaleziono go w Wadi el-Jarf, w odległości około 180 kilometrów na południe od Suezu. Miejsce to było badane już w 1823 roku przez pioniera egiptologii sir Johna Garnera Wilkinsona, który zwrócił uwagę na wycięte w skale tarasy zajdujące się w odległości kilku kilometrów od wybrzeża. Tallet uważa, że to stare katakumby. Dotychczas wykopano 30 tarasów o średniej długości 20, szerokości 3 i wysokości 2 metrów. Były on wykorzystywane do przechowywania rozmontowanych łodzi. Były one zamknięte ciężkimi kamieniami, a wewnątrz archeolodzy znaleźli fragmenty łodzi, lin i ceramiki datowane na początek IV dynastii. Na kamieniach zamykających tarasy znaleziono inskrypcje z wymienionym imieniem Cheopsa. Znaleziono też pojemniki na wodę, a pod wodą u stóp nadbrzeża odkryto 25 kotwic i ceramikę podobną do tej z tarasów. Co więcej, około 200 metrów od nadbrzeża znaleziono pozostałości budynku, a w nim znajdowało się 99 kotwic. Na niektórych z nich wykonano inskrypcje. Archeologdzy uważają, że umieszczono tam nazwy okrętów. Jednym z najciekawszych odkryć są setki fragmentów papirusów, z których 10 jest w dobrym stanie. Papirusy to dokumenty administracyjne, opisujące żywność wysyłaną na pokładach okrętów opuszczających port. To jedne z najstarszych znanych nam papirusów - mówi Tallet. Naukowców zaintrygował jeden z nich, dziennik Merrera, urzędnika uczestniczącego w budowie piramidy Cheopsa. Dzięki niemu uczeni byli w stanie dokładnie, dzień po dniu, odtworzyć ponad 3 miesiące życia Merrera. Głównie informuje o swoich licznych podróżach do kamieniołomu w Turrah, skąd czerpano materiał do budowy piramidy. Nie dowiedzieliśmy się niczego nowego o sposobie budowy piramidy, ale po raz pierwszy widzimy, jak wyglądały prace - mówi Tallet.
  17. BlackBerry chce, by kanadyjskie i amerykańskie urzędy przeprowadziły śledztwo w sprawie doniesień jednego z analityków, który stwierdził, iż niezadowoleni klienci oddają do sklepów bardzo dużo smartfonów tej firmy. Sprzedaż BlackBerry Z10 spełnia nasze oczekiwania, a dane, które zebraliśmy od naszych partnerów wskazują, że klienci są zadowoleni z urządzeń. Odsetek zwrotów jest niższy niż przewidywaliśmy i mieści się w średniej dla całego przemysłu. Sugerowanie innego stanu rzeczy oznacza, że mamy do czynienia albo z bardzo poważną pomyłką, albo z celową manipulacją. Takie stwierdzenia są bezpodstawne i BlackBerry nie pozostawi tego bez reakcji - oświadczyli przedstawiciele firmy. Analitycy z Detwiler Fenton poinformowali niedawno, że niezwykle duży odsetek BlackBerry Z10 jest oddawany do sklepów. Firma odmówiła jednocześnie udostępnienia BlackBerry swojego raportu przekazanego inwestorom. Nie zdradziła też metodologii badań. Przedstawiciele BlackBerry uznali, że raport, który uważają za błędny, szkodzi ich firmie. Dlatego też wezwali odpowiednie władze USA i Kanady do przeprowadzenia śledztwa w tej sprawie podkreślając, że celowe wprowadzanie w błąd jest czynem nielegalnego wpływania na rynek. W ciągu kilku najbliższych dni BlackBerry złoży oficjalny wniosek z prośbą o rozpoczęcie śledztwa.
  18. Solo to norweski napój pomarańczowy. Ponieważ, wg producenta, jest mało znany poza granicami kraju, postanowiono go zareklamować za pomocą największego pływającego w butelce listu. Po wielu godzinach pracy skonstruowano i zwodowano replikę opakowania, która waży 2,5 t i ma niemal 8 m długości. W środku umieszczono osobistą i, oczywiście, również bardzo dużą wiadomość do znalazcy. Trzynastego marca superbutla wypłynęła w podróż z Teneryfy. Jak wyjaśnia ojciec chrzestny ekspedycji, kontrowersyjny podróżnik Jarle Andhøy, jako punkt startowy wybrano jedną z Wysp Kanaryjskich, bo stąd po pierwszym postoju eskadra statków Kolumba ruszyła na spotkanie z Ameryką. Dodajmy też, że gdy Thor Heyerdahl poślubił w 1991 r. Jacqueline Beer, para zamieszkała właśnie na Teneryfie. Butelka, która przemieszcza się przez wody międzynarodowe, została wyposażona w obowiązkowe światła nawigacyjne. Konstruktorzy pracujący pod nadzorem Bårda Ekera zainstalowali też panele słoneczne, nadajnik GPS oraz zbiornik ze 140 l słodkiej wody (strumień ze zdalnie sterowanych dysz czyści soczewki wykonanego na zamówienie aparatu). Dzięki łączności satelitarnej co 8 godzin butelka przekazuje nową fotografię. Losy przedsięwzięcia można śledzić na Facebooku i Twitterze. Joakim Sande, dyrektor wykonawczy Solo, żartuje, że ma nadzieję, że wiadomość z butelki nie pobije rekordu listu kapitana Browna, który dryfował po morzach przez 97 lat i 309 dni. Bez względu na moment odnalezienia, w środku będzie czekać zapas napoju. Choć akcję opracowała agencja reklamowa (Try/Apt Oslo ) i o reklamę głównie chodzi, przy okazji poruszane są kwestie zanieczyszczenia wód plastikiem.
  19. Ludzie, którzy uprawiają sporty, mają większy zakres przedłużonej koncentracji od osób z kiepską formą fizyczną (wykonując monotonne zadanie, szybciej reagują na losowo wprowadzane bodźce). Parafrazując, naukowcy z Uniwersytetu w Grenadzie twierdzą, że w zdrowym ciele zdrowe układy nerwowe, tak ośrodkowy, jak i autonomiczny. Autorzy artykułu z pisma PLoS ONE badali powiązania między osiągnięciami poznawczymi a będącą wskaźnikiem formy zmiennością rytmu serca (trening prowadzi do większej zmienność tętna). Wykorzystano zadania oceniające czujność psychomotoryczną (koncentrację przedłużoną), orientację w czasie oraz umiejętność dyskryminowania czasu trwania. Za dokładną reprezentację danych czasowych, a tego wymagały wybrane przez zespół zadania, odpowiadają móżdżek i jądra postawne. Co ciekawe, wcześniejsze badania wykazały, że na ich funkcjonowanie można wpływać za pomocą treningu aerobowego. Naukowcy zebrali grupę czternastu 17-23-latków w kiepskiej kondycji fizycznej oraz równoliczną grupę 18-29-latków, którzy uprawiali sporty (11 ochotników należało do Andaluzyjskiej Federacji Kolarskiej dla osób poniżej 23. r.ż., a reszta studiowała na Wydziale Aktywności Fizycznej i Sportu). W zadaniu na czujność (koncentrację przedłużoną) na czarnym ekranie wyświetlano czerwoną obwódkę, którą w losowych odstępach czasu (od 2000 do 10000 ms) wypełniano kolorem. Zabarwianie przebiegało w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara z prędkością 0,094 st./s. Badanych pouczono, by jak najszybciej zatrzymywać proces, naciskając klawisz spacji. Każdorazowo podawano informację zwrotną o prędkości reakcji. Gdy badany nie reagował w ciągu 3750 ms, wyświetlał się komunikat "Nie odpowiedziałeś". Zadanie trwało 10 min. W zadaniu na dyskryminację czasu trwania porównywano okres wyświetlania 2 bodźców: próbki (czerwonego znaku @) oraz symbolu stanowiącego punkt odniesienia (białego @). Znaki demonstrowano po sobie w losowych odstępach czasu (wybrano zakres od 500 do 1000 ms). Długość bodźca testowego zmieniała się z próby na próbę; psycholodzy wykorzystywali albo wersję krótką, 350-ms, albo długą, 1350-ms. Długością bodźca do porównań również manipulowano. W zadaniu na orientację czasową wykorzystano punkt fiksacji (szary kwadrat), wskazówkę czasową (krótką lub długą czerwoną kreskę) oraz cel - literę O. Krótka linia sugerowała z dużym prawdopodobieństwem, że cel pojawi się za 400 ms, długa oznaczała, że O wyświetli się dopiero po 1400 ms. Widząc je na ekranie, należało jak najszybciej nacisnąć literę b z klawiatury. Szary kwadrat demonstrowano przez 500 ms, a wskazówkę czasową przez 50 ms. Cel znikał po 100 ms. Na odpowiedź dawano badanym 1900 ms. Zadanie zaczynało się od bloku z 12 wprawkami, później trzeba się było zmierzyć z czterema blokami testowymi (każdy składał się z 24 prób). Ponownie ochotnikom podawano informacje zwrotne o czasie reakcji. W porównaniu do 2 pozostałych zadań, dyskryminacja czasowa prowadziła do najmniejszej zmienności rytmu serca. Zmienność rytmu serca spadała, gdy ludzie przesiadywali nad zadaniem, ale zjawisko to zaobserwowano wyłącznie w grupie prowadzącej siedzący tryb życia. Okazało się też, że osoby dbające o formę miały lepsze czasy reakcji w zadaniu na czujność psychomotoryczną. W przypadku pozostałych zadań nie zaobserwowano istotnych statystycznie różnic.
  20. W Proceedings of the National Academy of Sciences (PNAS) opublikowano artykuł, z którego dowiadujemy się, że nawet 2/3 bakterii, które żyją w kanale La Manche można znaleźć też w innych środowiskach morskich - od lasów namorzynowych po kominy hydrotermalne. To może przeczyć ogólnie przyjętej teorii mówiącej, że mikroorganizmy migrują tam, gdzie mają do czynienia ze sprzyjającymi warunkami. Ten artykuł sugeruje, że stara teoria o migrujących bakteriach jest błędna. Wszystkie gatunki są wszędzie, tylko w różnym zagęszczeniu - mówi jeden z autorów badań mikrobiolog Jack Gilbert z Argonne National Laboratory. Gilbert i jego koledzy pracują w ramach Earth Microbiome Project, którego celem jest skatalogowanie mikroorganizmów zamieszkujących naszą planetę. Uczeni z Argonne badali wodę morską i sekwencjonowali DNA znalezionych tam mikroorganizmów. Pracowali przy tym niezwykle starannie. Badali też organizmy, które występowały w ilości 1-2 komórek na litr wody. Ze zdumieniem spostrzegli, że 66% mikroorganizmów występuje we wszystkich wodach oceanicznych. Tymczasem, zgodnie ze współczesnymi teoriami, powinniśmy widzieć duże różnice, w zależności np. od zasolenia, temperatury, kwasowości czy składu chemicznego wody. Zespół Gilberta wypracował więc nową teorię, którą nazwał "bankiem mikroorganizmów". Zgodnie z nią, niemal wszystkie mikroorganizmwy występują we wszystkich oceanach. Różnią się tylko zagęszczeniem. W warunkach niekorzystnych ich liczba spada, ale gdy tylko środowisko zmieni się na korzystne, błyskawicznie zaczynają się rozmnażać. Badania uczonych z Argonne są niezwykle ważne. Trzeba bowiem pamiętać, że mikroorganizmy znajdują się na początku łańcucha pokarmowego, odgrywają rolę w zmianach klimatu, są odpowiedzialne za znaczną część obiegu węgla i tlenu w przyrodzie. Większość tlenu w powietrzu pochodzi od mikroorganizmów w oceanach. Jeśli chcemy zrozumieć, jak będą przebiegały zmiany klimatu, musimy przyjrzeć się zawartości oceanów - stwierdził Gilbert. Trzeba zdać sobie sprawę, że w sytuacji, gdy oceany się ogrzewają i stają coraz bardziej kwasowe, może dojść do zmian w proporcjach zamieszkujących je mikroorganizmów i obszary, które obecnie pochłaniają węgiel z powietrza, mogą go zacząć emitować, a te, które emitują - pochłaniać. Klimatolodzy zdają sobie sprawę z roli, jaką odgrywają mikroorganizmy i uzupełniają modele klimatyczne, uwględniając ich obecność. Badania Gilberta udoskonalą i ułatwią pracę z tymi modelami. Nie trzeba będzie już symulować migracji mikroorganizmów. Można przyjąć, że wszystkie są na miejscu - stwierdził Gilbert.
  21. W magazynie Science ukazał się artykuł, które autorzy zauważają, iż zwracamy zbyt małą uwagę na zdolności zwierząt do samoleczenia się. Wiemy, że niektóre zwierzęta celowo poszukują konkretnych ziół, by poradzić sobie z trapiącymi je problemami zdrowotnymi. Jednak w ciągu ostatnich lat lista zwierząt, o których wiemy, iż samodzielnie się leczą, znacznie się wydłużyła. Mark Hunter, profesor z Wydziału Ekologii i Biologii Ewolucyjnej oraz Szkoły Zasobów Naturalnych i Środowiska University of Michigan zauważa w swoim artykule, że takie zachowania zwierząt mają olbrzymi wpływ na ekologię, środowisko naturalne i rolnictwo. Co więcej, badając "zwierzęcą medycynę" możemy odkryć nowe lekarstwa, które wykorzystamyd o leczenia samych siebie. Gdy patrzymy na zwierzę poszukujące żywności, musimy teraz zapytać - czy odwiedza ono sklep spożywczy czy aptekę? Możemy wiele się nauczyć od zwierząt na temat zwalczania pasożytów i chorób - twierdzi Hunter. Obecnie naukowcy już wiedzą, że szympansy poszukują ziół, które pomagają im leczyć choroby. Wiadomo, że środki lecznicze są zażywane przez ćmy, mrówki i muszki owocówki. Niedawne badania sugerują, że jaskółki i zięby celowo znoszą do gniazd niedopałki papierosów, gdyż nikotyna zwalcza roztocza. Bardzo mało jednak wiemy o zwierzętach, które zbierają środki medyczne, by leczyć swoje młode czy spokrewnione ze sobą osobniki. Naukowcy zauważyli, że mrówki znoszą do gniazd żywicę drzew iglastych, gdyż ma ona właściwości bakteriobójcze. Z kolei zarażone pasożytami monarchy starają się ochronić swoje potomstwo składając jaja na roślinach wytwarzających mlecz, który zwalcza pasożyty. Najbardziej zaskoczyło nas odkrycie, że takie zwierzęta jak muszki owocówki i motyle dają swoim młodym żywność, która ma minimalizować ryzyko wystąpienia chorób w kolejnym pokoleniu. Trudno nie zauważyć tutaj podobieństw do rozwijającej się epigenetyki, dzięki której wiemy, iż wybory dietetyczne dokonywane przez rodziców mają długoterminowe skutki dla zdrowia ich dzieci - zauważa uczony. Samoleczenie się zwierząt ma konsekwencje dla całej przyrody. Z jednej strony bowiem osłabia pasożyty, z drugiej - zwalczając choroby gatunek może bardziej się rozprzestrzenić. Co więcej, ma to też wpływ na ewolucję zwierząt. Jak wiemy, pszczoły znoszą do gniazd antybakteryjną żywicę. Analiza genomu tych zwierząt wykazała, że nie mają one wielu występujących u innych owadów genów związanych z systemem odpornościowym. To sugeruje, że albo żywica ma kompensować te braki, albo też geny takie zaniknły właśnie dlatego, że ich rolę spełnia teraz żywica w gniazdach. Hunter zauważa, że to bardzo ważna wskazówka dla hodowców. Obserwowane wzrosty zachorowań pszczół mogą być bowiem spowodowane tym, że usuwają oni z uli żywicę. Niewykluczone zatem, że gdyby tego nie robili, mieliby zdrowsze, bardziej liczne kolonie, które przyniosą im więcej korzyści.
  22. Odkładanie tłuszczu wokół talii zwiększa ryzyko chorób nerek. Warto przypomnieć, że dotąd figurę jabłka wiązano głównie z wyższym prawdopodobieństwem wystąpienia chorób sercowo-naczyniowych. Badacze z Centrum Medycznego Uniwersytetu w Groningen przyglądali się ponad 300 osobom z prawidłową masą ciała i nadwagą. Stwierdzili, że wyższy stosunek obwodu talii do bioder (a taki występuje u ludzi z figurą jabłka) wiąże się z gorszą funkcją nerek, zmniejszonym przepływem nerkowym i wyższym ciśnieniem w nerkach. Odkryliśmy, że nawet zupełnie zdrowe jabłka z prawidłowym ciśnieniem tętniczym mają podwyższone ciśnienie w nerkach. Nadwaga lub otyłość pogarszają ten problem - wyjaśnia główny autor studium Arjan Kwakernaak. Holendrzy uważają, że ograniczenie spożycia soli wyszłoby ludziom z figurą jabłka na zdrowie. W niektórych przypadkach można by też stosować prewencyjną farmakoterapię.
  23. Używanie kamiennych narzędzi ukształtowało ludzką dłoń i zdecydowało o jej dzisiejszym kształcie. Przed około 1,7 milionami lat nasi przodkowie, przedstawiciele kultury aszelskiej, zaczęli korzystać z pięściaków i podobnych im narzędzi. W tym czasie ich dłonie były słabe, nadawały się do trzymania się gałęzi, ale użytkownicy kamiennych narzędzi musieli mieć problemy z mocnym uchwyceniem niewielkich przedmiotów. W ciągu kolejnego miliona lat kamienne narzędzia bardzo się rozpowszechniły, stały się też mniejsze i bardziej precyzyjne. Już 800 000 lat temu pojawiła się dłoń o takiej budowie, jaką mamy obecnie. Jednak dotychczas brakowało materiału, który pozwoliby na prześledzenie, jak doszło do zmiany dłoni sprzed 1,7 miliona lat, w tę sprzed 800 000 lat. W 2010 roku zespół Fredericka Kyalo Manthi z Narodowego Muzeum Kenii odkrył na północy kraju nietypową kość. Teraz Carol Ward i jej koledzy z University of Missouri zidentyfikowali ją jako trzecią kość śródręcza. To długa kość łącząca palec środkowy z nadgarstkiem. Podobnie jak inne kości śródręcza u współczesnych ludzi także i ta ma u podstawy wyrostek rylcowaty, który stabilizuje nadgarstek podczas trzymania małych obiektów. Datowanie radiowęglowe wykazało, że kość - należąca prawdopodobnie do Homo erectus - liczy sobie około 1,4 miliona lat. To bardzo cenne znalezisko, gdyż dotychczas odkryto bardzo niewiele kości dłoni H. erectus. Dzięki wspomnianej kości wiemy, że już 1,4 miliona lat temu nasi przodkowie mieli dłonie podobne do naszych. Setki tysięcy lat wykorzystywania kamiennych narzędzi spowodowało, że posiadanie tak zbudowanych dłoni dawało przewagę ewolucyjną. Jako, że kość jest młodsza niż pierwsze kamienne narzędzia, Carol Ward uważa, iż mamy tutaj do czynienia z pierwszym znanym przykładem dostosowywania się anatomii do nowej technologii. To, jak obecnie wyglądamy, było kształtowane przez nasze zachowanie w ciągu milionów lat - stwierdziła uczona.
  24. IBM poinformował, że zainwestuje miliard dolarów w rozwój pamięci flash i urządzeń z nich korzystających. W ubiegłym roku Błękitny Gigant kupił firmę TMS (Texas Memory Systems), a teraz podpisał umowę o współpracy ze Sprint Nextel. Zarówno wydajność jak i opłacalność wykorzystywania pamięci flash są obecnie takie, że technologia ta może mieć rewolucyjny wpływ na przedsiębiorstwa, szczególnie na zastosowanie w wymagających systemach transakcyjnych - powiedział Ambuj Goyal, menedżer IBM-a odpowiedzialny za rynek systemów przechowywania danych. Błękitny Gigant poinformował jednocześnie o rozpoczęciu sprzedaży urządzeń FlashSystem 720 i FlashSystem 820. To systemy pamięci masowej bazujące na układach flash. Umożliwiają przechowywanie do 24 TB danych w szafie o formacie 1U, a przy tym działają 20-krotnie szybciej niż urządzenia z tradycyjnymi HDD. Średni czas dostępu do danych wynosi poniżej 100 mikrosekund.
  25. Ćwiczenia związane z ruchem w pionie, np. skakanie na skakance, zwalczają uczucie głodu w większym stopniu niż inne formy aktywności fizycznej. Autorzy wcześniejszych studiów próbowali tłumaczyć zaobserwowany fenomen wydzielaniem hormonów zarządzających apetytem, więc Japończycy postanowili podążyć tym tropem. Mając na uwadze, iż badania sugerowały, że bieganie hamuje głód efektywniej od jazdy na rowerze, zespół z Waseda University wybrał skakanie na skakance, czyli ćwiczenie, przy którym ciało, a więc i środek ciężkości przewodu pokarmowego, przemieszcza się w pionie jeszcze silniej niż przy joggingu, a w dodatku nie występuje ruch w poziomie. Dywagowano, że ćwiczenia ze skakanką bardziej oddziałują na pracę jelit i skutkują większym spadkiem apetytu. Testując swoją hipotezę, Japończycy zebrali grupę 15 zdrowych mężczyzn; średnia wieku wynosiła 24 lata. Panowie brali udział w trzech 160-min sesjach. Jednego dnia skakali na skakance (ćwiczyli 3-krotnie po 10 min, pomiędzy częściami ruchowymi zarządzano 5-min przerwy, a na końcu następowała 2-godzinna przerwa), drugiego jeździli na rowerze stacjonarnym (zastosowano identyczny schemat jak przy skakance), a trzeciego tylko odpoczywali. W czasie ćwiczeń i po ich zakończeniu akademicy mierzyli poziom acylowanej greliny (hormonu głodu), całkowitego peptydu YY (odpowiada on za uczucie sytości) i glukagonopodobnego peptydu 1 (GLP-1). Pytali też o stopień odczuwanego głodu oraz ochotę na pokarmy słone, słodkie, kwaśne i tłuste. Okazało się, że w porównaniu do sesji odpoczywania, w czasie sesji ruchowych i po ich zakończeniu mężczyźni uznawali głód za słabszy. Towarzyszyły temu spadki stężenia acylowanej greliny i wzrosty poziomu peptydu YY. Wskazania GLP-1 się nie zmieniały. Kiedy zestawiono oba rodzaje aktywności, stwierdzono, że po 25 min sesji mężczyźni czuli się mniej głodni, skacząc na skakance, lecz Japończycy nie odnotowali istotnych statystycznie różnic w zakresie poziomów greliny i całkowitego peptydu YY. Jeśli nie hormonami, to czym wyjaśnić zaobserwowane zjawisko? Komentatorzy doniesień z pisma Appetite uważają, że ruch wertykalny może wywoływać silniejszy dystres przewodu pokarmowego (w ten sposób można by również wyjaśnić, czemu w opcji rowerowej po początkowym stłumieniu apetytu stosunkowo szybko do głosu dochodziła potrzeba uzupełnienia spalonych kalorii). Ponadto skakanie na skakance prowadzi do większego wzrostu temperatury, a to także wpływa na apetyt. Zespół z Kraju Kwitnącej Wiśni ustalił, że choć i ćwiczenia obciążające (skakanka), i wytrzymałościowe (rowerek) zmniejszały chęć na tłuste pokarmy, pierwszy z wariantów ruchu był w tym zakresie skuteczniejszy.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...