-
Liczba zawartości
37603 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Francuscy naukowcy twierdzą, że odkryli mechanizm genetyczny, dzięki któremu u dwóch mężczyzn zarażonych HIV nigdy nie rozwinął się AIDS. Jeden z mężczyzn jest zarażony HIV od 30 lat, jednak żaden z nich nigdy nie wykazywał objawów choroby. Uczeni informują, że wirus jest obecny w komórkach obu zarażonych, jednak jego kod genetyczny uległ takim zmianom, że pozostaje nieaktywny. Francuscy naukowcy z Instytutu Zdrowia i Badań Medycznych (Inserm) wysunęli hipotezę, że zmiana w genomie wirusa ma związek ze zwiększoną aktywnością enzymu APOBEC. Ich praca została opublikowana w piśmie Clinical Microbiology and Infection. HIV namnaża się za pośrednictwem ludzkich komórek odpornościowych CD4, które stają się jego fabrykami. Istnieje niewielka grupa ludzi, mniej niż 1% zarażonych, których organizmy potrafią utrzymać wirusa na poziomie niewykrywalnym przez większość testów klinicznych. Francuzi skupili się na dwóch takich osobach – 57-latku u którego HIV wykryto w 1985 roku oraz 23-laku, u którego wirusa zauważono w 2011 roku. Po przeanalizowaniu genomu wirusa zauważono, że nie namnaża się on, gdyż doszło do zmian genetycznych. Uczeni sugerują, że doszło do spontanicznej ewolucji wirusa – endogenizacji – dzięki której już w przeszłości nasze organizmy radziły sobie z innymi wirusami. Podobny proces zauważono u grupy koali, które włączyły do swojego genomu wirusa podobnego do HIV i przekazały swojemu potomstwu odporność. Sądzimy, że lekarstwem na HIV może być jego endogenizacja u ludzi. Nasze odkrycia sugerują, iż bez specjalnych terapii i profilaktyki po dekadach integracji HIV i gospodarza oraz po śmierci milionów osób jest prawdopodobne, że u grupy ludzi dojdzie do endogenizacji, zneutralizowania wirusa i przekazania odporności swojemu potomstwu. Sądzimy, że to powszechność występowania DNA HIV może prowadzić do wyleczenia i ochrony przed HIV - stwierdzili uczeni. Ich propozycja jest zatem zupełną odwrotnością tego, co robiono dotychczas. Obecnie probuje się bowiem całkowicie usunąć HIV z organizmu osoby zarażonej. Francuzi mówią, że nie wierzą, by ich pacjenci byli kimś wyjątkowym, bądź byśmy mieli do czynienia z nowym zjawiskiem. Ich zdaniem dowodem na to, że mają rację byłoby przeprowadzenie zakrojonego na szeroką skalę sekwencjonowania genomu mieszkańców Afryki, gdyż to właśnie oni pierwsi zetknęli się z HIV. Niedawno opisywaliśmy historię człowieka, który jest uważany za jedyną osobę wyleczoną z HIV. « powrót do artykułu
-
Astronomowie z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) twierdzą, że rozwiązali tajemnicę niezwykłego obiektu G2. Od wielu lat eksperci zastanawiali się czym on jest, a większość przychylała się do opinii, że to wielka chmura wodoru, która podąża w kierunku czarnej dziury (Sgr A*) znajdującej się w centrum Drogi Mlecznej. Zespół pracujący pod kierunkiem profesor Andrei Ghez stwierdził że G2 to najprawdopodobniej gwiazda podwójna, która okrążała czarną dziurę, aż w końcu obie gwiazdy połączyły się tworząc jedną wielką gwiazdę otoczoną gazem i pyłem. Jeśli G2 byłaby chmurą gazu, zostałaby rozerwana przez czarną dziurę i znacząco by ją zmieniła. G2 przetrwała i krąży po orbicie czarnej dziury. Zwykła chmura gazu nie mogłaby się tak zachować. Czarna dziura nie wpłynęła na G2 - mówi profesor Ghez. Uczona, która specjalizuje się w badaniu gwiazd w pobliżu Sgr A* uważa, że G2 to przedstawicielka nowej klasy gwiazd. Znajdują się one w pobliżu czarnych dziur, w przeszłości były gwiazdami binarnymi, jednak połączyły się w jedną gwiazdę wskutek oddziaływania czarnej dziury. Gdy dwie gwiazdy w pobliżu czarnej dziury łączą się w jedną, nowa gwiazda rozszerza się przez ponad milion lat, a następnie się kurczy, uważa Ghez. To może zdarzać się częściej niż sądzimy. Gwiazdy w centrum naszej galaktyki to masywne obiekty, większość z nich to gwiazdy podwójne. Możliwe, że wiele z gwiazd, które obserwujemy i których nie potrafimy zrozumieć, to właśnie efekt połączenia się dwóch gwiazd - dodaje uczona. Zdaniem jej zespołu G2 jeszcze się nie skurczyła. Obecnie przechodzi proces, obserwowany w przypadku wielu obiektów znajdujących się blisko czarnej dziury. Jest przez nią nadmiernie rozciągana. Jednocześnie gaz znajdujący się na powierzchni G2 jest podgrzewany przez okoliczne gwiazdy, przez co powstaje olbrzymia chmura gazu i pyłu. Zespół Ghez mówi, że nikt wcześniej nie wpadł na tego typu wyjaśnienie, gdyż niezbędnych danych dostarczają jedynie Teleskopy Kecka. To największe na Ziemi teleskopy optyczne, które wyposażono w najbardziej zaawansowane technologie optyki adaptacyjnej. Profesor Ghez brała udział w opracowaniu tej optyki. Wokół czarnych dziur zachodzą procesy, jakich nie spotka się nigdzie we wszechświecie. Dopiero zaczynamy rozumieć fizykę czarnych dziur - stwierdziła profesor Ghez. « powrót do artykułu
-
Czterdziestoczteroletni mężczyzna został przypadkowo wyleczony z trwającej całe życie arachnofobii. "Wystarczyło" usunąć fragment jego mózgu... U pacjenta zaczęły się pojawiać napady padaczkowe, a badanie obrazowe mózgu ujawniło, że ich źródłem jest lewe ciało migdałowate. Pierwotną przyczyną okazała się sarkoidoza, zwana też chorobą Besniera-Boecka-Schaumanna. Po lobektomii mężczyzna zauważył, że pojawiła się u niego niechęć do muzyki (szczególnie widoczna przy podkładzie muzycznym pewnej reklamy), co jednak ważniejsze, zniknął lęk przed pająkami. Awersja do muzyki minęła z czasem, jednak - ku uciesze 44-latka - archachnofobia nie wróciła. Przed zabiegiem chory rzucał w pająki piłką tenisową lub spryskiwał je przed wciągnięciem do odkurzacza lakierem do włosów. Teraz może ich dotykać i prowadzi obserwacje z bliskiej odległości. Co ciekawe, pacjent nie odnotował zmian w zakresie innych swoich lęków, np. przed wystąpieniami publicznymi. Dr Nick Medford, który opisał przypadek 44-latka razem ze studentką Sophie Binks, podejrzewa, że pojedynczą fobię udało się wykorzenić dzięki istnieniu dwóch typów reakcji lękowej: paniki (niedokładnej, ale szybkiej odpowiedzi na potencjalne zagrożenie) oraz oceny zagrożenia (przetwarzanie danych trwa tu dłużej, ale jest bardziej precyzyjne). Wg Medforda, prawdopodobnie razem z ciałem migdałowatym Brytyjczykowi usunięto pewne szlaki nerwowe związane z pierwszym typem reakcji (paniką). Części amygdala odpowiadające za zgeneralizowany strach pozostały zaś nietknięte. Niestety, wątku nie można pociągnąć choćby dlatego, że 44-letni biznesmen odmówił udziału w dalszych testach. « powrót do artykułu
-
Gangliozyd GD3 odpowiada za podtrzymanie populacji nerwowych komórek macierzystych, które umożliwiają neurogenezę i naprawę uszkodzeń. Naukowcy z Georgia Regents University odkryli, że u myszy pozbawionych GD3 dramatycznie spada zdolność do samoodnowy zasobów nerwowych komórek macierzystych (z DNA usunięto sekwencję genową kodującą syntazę GD3, czyli zastosowano knock-out genowy). Amerykanie skupili się na dwóch rejonach z zazwyczaj największym dopływem nerwowych komórek macierzystych: strefie podprzykomorowej i zakręcie zębatym formacji hipokampa. W porównaniu do gryzoni typu dzikiego, u myszy, u których w egzoplazmatycznej warstwie błony komórkowej brakowało GD3, dopływ nerwowych komórek macierzystych do obu badanych obszarów był w ciągu życia o wiele mniejszy. Występowały też charakterystyczne zachowania sugerujące utratę nadziei, takie jak nieposzukiwanie suchego lądu po umieszczeniu w wodzie. Zmiany, które korelują ze starzeniem lub chorobą, znikały po pojawieniu się GD3. Gdy brakuje GD3, populacja nerwowych komórek macierzystych nie może być podtrzymana. Nawet u jednomiesięcznych myszy ich liczebność jest znacznie zmniejszona. Do ukończenia 1. miesiąca życia spadek w zaopatrzeniu wynosił 60%, a u półrocznych, czyli starych myszy pozostawała zaledwie garstka nerwowych komórek macierzystych - wyjaśnia dr Jing Wang. Akademicy podkreślają, że u młodych myszy występuje dużo GD3, lecz z wiekiem następuje naturalnych spadek jego poziomu. W artykule opublikowanym w zeszłym roku w PNAS Wang i dr Robert Yu wykazali, że GD3 jest gangliozydem dominującym w mysich nerwowych komórkach macierzystych. Tam wchodzi w interakcje z receptorami naskórkowego czynnika wzrostu (ang. epidermal growth factor, EGF). W normalnych okolicznościach czynnik wzrostu umożliwia komórkom macierzystym namnażanie. Wang i Yu mają nadzieję, że pewnego dnia manipulowanie poziomem gangliozydów i czynników wzrostu pozwoli zapewnić stały dopływ nerwowych komórek macierzystych w ciągu życia. Przedtem trzeba będzie jednak rozwiązać ewentualne problemy związane z istnieniem bariery krew-mózg. Amerykanie przypominają również, że przynajmniej u szczurów, pomóc mogą ćwiczenia. Kolejnym krokiem duetu będzie zbadanie roli innych gangliozydów i czynników wzrostu. « powrót do artykułu
-
W październiku w północnych regionach Grand Canyon National Park kilkukrotnie zauważono wilka. Zwierzę, na którego szyi widać nieaktywny nadajnik GPS, może być pierwszym od 70 lat wilkiem szarym przemierzającym Arizonę. Gatunek ten został doszczętnie wytępiony w tym stanie w latach 40. ubiegłego wieku. Władze federalne badają doniesienia o zauważeniu zwierzęcia, a urzędnicy z U.S. Fish and Wildlife Service (FWS) próbują zebrać próbki jego odchodów, by stwierdzić, czy mamy do czynienia z wilkiem czy z hybrydą psa i wilka. Michael Robinson, specjalista ds. wilków pracujący dla niedochodowej organizacji Center for Biological Diversity mówi, że na zdjęciach zwierzę wygląda jak wilk, a nie hybryda, jednak pewność można uzyskać dopiero po badaniach genetycznych. Do czasu, aż nie dowiemy się więcej o tym zwierzęciu, ludzie odwiedzający wspomniany teren muszą pamiętać, że wilk może pochodzić z populacji zamieszkującej północne obszary Gór Skalistych i jest on chroniony na podstawie ustawy Endangered Species Act - oświadczyli przedstawiciele FWS. Jeśli urzędnicy FWS mają rację, to wilk musiał przebyć setki kilometrów zanim trafił do Arizony. W przeszłości wilki zamieszkiwały większą część kontynentalnych Stanów Zjednoczonych. Jednak w XX wieku zostały niemal całkowicie wytępione. Jedynymi miejscami na południe od Kanady, w którym zwierzęta te przetrwały, były niewielkie skrawki północnej Minnesoty oraz Isle Royale w stanie Michigan, gdzie żyje niezwykle interesująca populacja. W latach 70. wilki zaczęto chronić na podstawie ustawy Endangered Species Act. Wysiłki na rzecz zachowania gatunku opłaciły się. Obecnie na terenie kontynentalnych USA żyje ponad 5000 wilków szarych. Zamieszkują one przede wszystkim stany Michigan, Minnesota, Wisconsin, Idaho, Montana i Wyoming, chociaż spotkać je można również w Oregonie i stanie Waszyngton. W części Arizony i Nowego Meksyku reintrodukowano niewielkie populacje wilków z Meksyku, które są podgatunkiem wilka szarego. Wilk, którego zauważono w Grand Canyon National Park najprawdopodobniej pochodzi z tych populacji. Samotny wilk z Arizony przywołuje na myśl słynnego OR-7, który z czasem zyskał imię Journey. O wilku tym zrobiło się głośno w 2012 roku, kiedy to zwierzę opuściło swoje stado w Oregonie i przeszło do Kalifornii. Było pierwszym wilkiem, którego zauważono w tym stanie od 87 lat. Dzięki nadajnikowi GPS wiadomo, że Journey wielokrotnie podróżował pomiędzy oboma stanami. W bieżącym roku Journey dochował się młodych. Jego historia daje nadzieję, że pewnego dnia dzikie wilki powrócą do Kalifornii. Podobną nadzieję można mieć w związku z samotnym wilkiem w Arizonie. Obrońcy przyrody przypominają jednak, że losy wielu samotnych wilków znajdują tragiczne zakończenie. W ubiegłym roku myśliwi polujący na kojoty zabili wilki w Missouri i Kansas. Z kolei w 2009 roku ludzie otruli wilka, który podróżował pomiędzy Montaną a Kolorado. Na ironię losu zakrawa fakt, że ludzie najpierw wytępili wilki, przez co nadmiernie rozrosła się populacja kojotów i stwarza ona poważne problemy. Teraz ludzie walcząc z kojotami zabijają wilki, przez co zwierzęta te nie mogą się osiedlić, a zatem nie mogą ponownie regulować populacji kojotów. Sytuacja wilków w USA znowu jest niepewna. Urzędnicy z FWS zaproponowali bowiem, by usunąć gatunek z listy chronionych. Spotkało się to z ostrym sprzeciwem wielu specjalistów i ekologów. Ostateczną decyzję FWS podejmie do końca roku. « powrót do artykułu
-
Istnieje związek między blaszkami miażdżycowymi a chorobą wątroby
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Posługując się angiografią naczyń wieńcowych metodą tomografii komputerowej (ang. coronary computed tomography angiography, CCTA), naukowcy wykazali istnienie ścisłego związku między występowaniem blaszek miażdżycowych wysokiego ryzyka przyszłych incydentów sercowych a niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby (ang. nonalcoholic fatty liver disease, NAFLD). W ramach wcześniejszych badań akademicy zademonstrowali, że za pomocą CCTA można wykrywać blaszki miażdżycowe podatne na zagrażające życiu pęknięcia. Ponieważ wiadomo, że miażdżyca wiąże się ze stanem zapalnym, naszym następnym krokiem było poszukanie ewentualnego związku między blaszkami wysokiego ryzyka a innymi układowymi chorobami zapalnymi, takimi jak NAFDL [najczęstsza choroba wątroby, która występuje u 20-30% populacji generalnej] - opowiada dr Stefan B. Puchner z Massachusetts General Hospital (MGH). Co ciekawe, obie patologie można wykryć za pomocą jednej tomografii. Autorzy publikacji z pisma Radiology wybrali pacjentów z większego badania, dotyczącego wykorzystania CCTA u osób zgłaszających się na oddział ratunkowy z ostrym bólem w klatce piersiowej. Wszyscy przeszli zarówno tomografię bez podania środka kontrastowego (w ten sposób oceniano uwapnienie tętnic wieńcowych), jak i CCTA. Zdjęcia oceniano pod kątem istnienia blaszek wysokiego ryzyka pęknięcia. Okazało się, że u 182 z 445 pacjentów (40,9%) CCTA wykazała niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby. Blaszki wysokiego ryzyka występowały u 59,3% pacjentów z NAFDL, w porównaniu do 19% w grupie bez NAFDL. Jak zaznaczają naukowcy, związek między niealkoholową stłuszczeniową chorobą wątroby i blaszkami wysokiego ryzyka utrzymywał się nawet po wzięciu poprawki na zakres i nasilenie miażdżycy naczyń wieńcowych oraz tradycyjne czynniki ryzyka. Zespół uważa, że blaszki wysokiego ryzyka i NAFDL są częścią tego samego procesu chorobowego - zespołu metabolicznego. Naukowcy planują rozszerzyć studium poza oddział ratunkowy i zobaczyć, czy wyniki odnoszą się do innych kategorii populacji generalnej. Chcą się też dowiedzieć, czemu NAFDL jest tak rozpowszechniona u osób z zaawansowaną chorobą wieńcową wysokiego ryzyka. « powrót do artykułu -
Grupa naukowców dowodzi, że w świecie akademickim USA zjawisko seksizmu nie decyduje o zajmowanej pozycji. Psychologowie Stephen Ceci i Wendy Williams z Cornell University oraz ekonomiści Donna Ginther z University of Kansas i Shulamit Kahn z Boston University przeprowadzili analizy, z których wynika, że mała liczba kobiet na wydziałach nauk ścisłych wynika z ich preferencji, a nie jest spowodowana dyskryminacją. Kobiety pracujące na wydziałach nauk ścisłych mają taki sam dostęp do ścieżki kariery jak mężczyźni. We wstępie do swojego artykułu uczeni piszą: W ciągu ostatnich dwudziestu lat wiele napisano o kobietach w świecie nauki, jednak literatura przynosi sprzeczne dane. Wiele analiz pokazuje, że kobiety i mężczyźni mają równe szanse, podczas gdy autorzy innych stwierdzają, że nie są one równe. Jedynym punktem, w którym autorzy prac są zgodni jest stwierdzenie, że liczba kobiet jest znacznie niższa w tych dziedzinach, w których intensywnie wykorzystuje się matematykę, czyli takich jak nauki o ziemi, inżynieria, ekonomia, matematyka, informatyka czy fizyka. W innych dziedzinach nauki – psychologii, naukach biologicznych czy naukach społecznych – odsetek kobiet jest znacznie większy. Naukowcy informują, że różnice pomiędzy płciami w stosunku do matematyki są zauważalne już w przedszkolu, a później się pogłębiają. O ile jeszcze w koledżu kobiety stanowią 50% wśród studiujących różne nauki ścisłe, to później ich odsetek wyraźnie spada. Kobiety z większym prawdopodobieństwem niż mężczyźni wybierają później kierunki związane z człowiekiem, a rzadziej decydują się na doktorat w naukach ścisłych. Jednocześnie, jak zauważyli autorzy badań, te osoby, które rozpoczęły przewód doktorski w naukach ścisłych, mają równe szanse, niezależnie od płci. Powyższe badania już zostały skrytykowane przez niektóre środowiska. Dwoje zajmujących się nauką blogerów, stwierdziło, że autorzy badań próbują winić kobiety za to, że nie wybierają kariery w miejscach, w których nie są mile widziane. « powrót do artykułu
-
Na jednym z chińskich serwisów pojawiły się zdjęcia prawdopodobnie pierwszego smartfonu marki Microsoft. Zaś z urzędów regulujących rynek telekomunikacyjnych wyciekły informacje dotyczące złożonych tam dokumentów. Wygląda więc na to, że koncern z Redmond rzeczywiście już wkrótce rozpocznie sprzedaż smartfonów pod własną nazwą i zrezygnuje z marki Nokia. Z informacji z amerykańskiej Federalnej Komisji Komunikacji oraz urzędów chińskich i indonezyjskich wynika, że nowy smartfon korzysta z systemu Windows Phone 8.1 Update 1, jebo wymiary to 139,97x71 milimetrów, korzysta z 5-calowego wyświetlacza IPS o rozdzielczości 960x540 pikseli i został wyposażony w dwa aparaty fotograficzne. To urządzenie średniej klasy, plasujące się pomiędzy modelami Lumia 630 a Lumia 730. Niewykluczone, że będzie sprzedawane jako Microsoft Lumia 640 lub 645. Wydaje się, że nowy telefon powstał przede wszystkim z myślą o rynkach azjatyckich, jednak fakt złożenia dokumentów w FCC może wskazywać, że będzie on budżetowym telefonem w ofercie amerykańskich sieci telefonii komórkowej. « powrót do artykułu
-
Wykonano zdjęcia lotnicze Wielkich Kręgów z Jordanii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
Archeolodzy wykonali zdjęcia lotnicze w wysokiej rozdzielczości 11 prehistorycznych Wielkich Kręgów (Big Circles) z Jordanii. Wszystkie poza jednym mają ok. 400 m średnicy. Nie wiadomo, czemu są tak podobne, ale ich wymiary są zbyt zbliżone, by można to było uznać za przypadek - podkreśla prof. David Kennedy z Uniwersytetu Zachodniej Australii. Analiza zdjęć oraz znalezionych na ziemi artefaktów sugeruje, że kręgi zbudowano co najmniej 2 tys. lat temu, mogą jednak być starsze. Kręgi tworzą murki o wysokości zaledwie kilkudziesięciu centymetrów. Ponieważ pierwotnie nie było w nich prześwitów, by dostać się do środka, trzeba było przeskoczyć ścianę. Choć trudno w to uwierzyć, mimo że piloci widywali Wielkie Kręgi już w latach 20. ubiegłego wieku, wielu naukowców nadal nie ma pojęcia o ich istnieniu. Kennedy i jego współpracownicy, którym zależy na zmianie tego stanu, podkreślają, że poza 11 sfotografowanymi kręgami w Jordanii znajduje się jeszcze jeden nieukończony. Stare zdjęcia satelitarne dokumentują też kolejne dwie struktury z Jordanii i Syrii. Niestety, obie zostały zniszczone (obiekt z Syrii z okolic miasta Hims w ostatnim dziesięcioleciu, a z Jordanii kilkadziesiąt lat temu). Wielkie Kręgi konstruowano głównie z miejscowych skał. Zakładając, że pracowało nad nimi po kilkadziesiąt osób, powstawały prawdopodobnie w mniej więcej tydzień. Dokładne odwzorowanie okręgu sugeruje, że co najmniej jeden człowiek pełnił obowiązki architekta i np. przywiązywał do słupka linę, odrysowując na ziemi pożądany wzór. Dywagując nad funkcjami kręgów, Kennedy (od 1997 r. szef Projektu Lotniczej Archeologii w Jordanii, AAJ, i współdyrektor Archiwum Fotografii Lotniczej dla Archeologii Środkowego Wschodu, APAAME) wyklucza przeznaczenie dla zwierząt. Tak niskie murki nie byłyby dla nich żadną barierą, a w środku nie ma żadnej infrastruktury pasterskiej. Rodzi się też podstawowe pytanie: po co zwierzętom zagrody o tak precyzyjnym kształcie? W jednym z kręgów na obrzeżach odkryto 3 stosy kamieni i choć mogłoby to wskazywać na pochówki, Kennedy podejrzewa, że usypano je, gdy kręgi przestały już spełniać swoją pierwotną rolę. Australijczyk podkreśla, że teraz przyszła kolej na badania naziemne. « powrót do artykułu -
Naukowcy pracujący pod kierunkiem należącego do NOAA (Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna) Biura Narodowych Sanktuariów Morskich, odkryli u wybrzeży Karoliny Północnej dwie jednostki z czasów drugiej wojny światowej. Niemiecki U-Boot 576 i frachtowiec Bluefields spoczęły na dnie w odległości 220 metrów od siebie. Statki znaleziono około 50 kilometrów od wybrzeży USA, na obszarze zwanym Cmentarzyskiem Atlantyku. Odkryliśmy miejsce ważnej bitwy, która była częścią Bitwy o Atlantyk. Obie jednostki spoczywają blisko siebie i pozwolą nam na ponowne zinterpretowanie ich historii - mówi Joe Hoyt z NOAA. Dnia 15 lipca 1942 roku konwój KS-520 podróżował z Norfolk w Virginii do Key West na Florydzie. Grupa 19 statków handlowych była eskortowana przez jednostki Marynarki Wojennej i Straży Wybrzeża USA. Konwój został zaatakowany w pobliżu Przylądka Hatteras. Okręt U-576 zatopił nikaraguański frachtowiec Bluefields i poważnie uszkodził dwa inne statki. Niemiecki okręt został zaatakowany przez samoloty z lotniskowca Kingfisher oraz przez statek handlowy Unicoi. Zatonął niemal jednocześnie z Bluefields. Większość ludzi kojarzy Bitwę o Atlantyk z zimnymi, pokrytymi lodem wodami Północnego Atlantyku. Niewiele osób zdaje sobie jednak sprawę, jak blisko wybrzeża USA toczyła się wojna. Bluefields i U-576 dostarczą nam nowych informacji na temat tego mało znanego rozdziału z amerykańskiej historii - mówi David Alberg odpowiedzialny za Monitor National Marine Sanctuary. Oba odnalezione wraki są chronione prawem międzynarodowym. Co prawda na Bluefields nikt nie zginął, jednak statek znajduje się na obszarze podwodnego cmentarza wojennego, którym stał się wrak U-576. Prawny spadkobierca III Rzeszy, Republika Federalna Niemiec, jest formalnym właścicielem zasobów wojskowych III Rzeszy, takich jak wraki okrętów czy samolotów. Republika Federalna Niemiec nie jest zainteresowana odzyskiwaniem szczątków U-576 i nie będzie uczestniczyła w ewentualnych pracach mających na celu wydobycie wraku. Panuje międzynarodowy konsensus co do tego, że wraki pojazdów lądowych, morskich i powietrznych zawierają szczątki poległych żołnierzy i są uznawane za cmentarz wojenny. Jako takie znajdują się pod szczególną ochroną i powinny, o ile to możliwe, pozostać w miejscu ich znalezienia, by polegli mogli spoczywać w pokoju - oświadczyło niemieckie MSZ. Amerykańskie prawo uznaje suwerenną własność państw, do których należą wraki. Obiekty takie nie zostają uznane za porzucone, a upływ czasu nie powoduje zmiany ich właściciela. NOAA oficjalnie przypomina, że każdy, kto chciałby przeprowadzać jakiekolwiek działania wokół takiego wraku musi najpierw uzyskać zgodę rządu, do którego wrak należy. Stany Zjednoczone zapewniają bezpieczeństwo wszelkim wrakom leżącym na ich terenie. « powrót do artykułu
-
Dieta śródziemnomorska chroni przed przewlekłą niewydolnością nerek (PNN). Choć specjalistom udało się poczynić znaczne postępy w zakresie zabezpieczania przed przewlekłą niewydolnością nerek i jej rozwojem (wystarczy wspomnieć o walce z czynnikami ryzyka, np. nadciśnieniem i cukrzycą), u wielu osób funkcja nerek nadal pogarsza się z wiekiem. Mając to na uwadze, dr Minesh Khatri z Centrum Medycznego Uniwersytetu Columbii zaczął się zastanawiać, czy można sobie zapewnić dodatkowe korzyści, stosując odpowiednią dietę. Coraz więcej dowodów świadczy o tym, że choroba nerek wiąże się ze złą dietą, ale nie wiadomo, czy korzyści wynikające z diety śródziemnomorskiej rozciągają się także na stan zdrowia nerek. Dieta śródziemnomorska opiera się na zwiększonym spożyciu owoców, warzyw, ryb oraz zdrowych tłuszczów i jednoczesnym ograniczaniu konsumpcji czerwonego mięsa, pokarmów przetworzonych i słodyczy. Analiza danych 900 osób, których losy śledzono przez niemal 7 lat, wykazała, że każdemu 1-punktowemu wzrostowi wskaźnika Mediterranean diet score, który pozwala ocenić stopień przestrzegania diety śródziemnomorskiej, towarzyszyło aż 17-proc. zmniejszenie ryzyka przewlekłej niewydolności nerek. Wzorce dietetyczne blisko przypominające dietę śródziemnomorską (wynik ≥5) oznaczały spadek ryzyka PNN i szybkiego pogorszenia funkcji nerek o, odpowiednio, 50 i 42%. « powrót do artykułu
-
Od 30 lat w całej Europie dochodzi do znacznego spadku liczebności ptaków, informują eksperci z University of Exter, The Royal Society for the Proteciton of Birds i Pan-European Common Bird Monitoring Scheme (PECBMS). Zauważono też, że wzrosła liczebność niektórych rzadszych gatunków ptaków. Przeprowadzone badania wykazały, że w ciągu 3 dekad populacja europejskich ptaków zmniejszyła się o 421 milionów osobników. Około 90% strat miało miejsce wśród 36 najbardziej rozpowszechnionych gatunków, takich jak wróbel zwyczajny, alauda, kuropatwa zwyczajna czy szpak. Szybki spadek liczebności najbardziej rozpowszechnionych gatunków to bardzo niepokojące zjawisko, gdyż właśnie te gatunki przynoszą nam najwięcej korzyści - mówi richard Inger z University of Exter. Mamy coraz więcej dowodów na to, że odpowiednia interakcja ze środowiskiem naturalnym jest kluczowa dla ludzkiego dobrostanu. Utrata znaczącej liczby ptaków może wpłynąć negatywnie na społeczeństwo - dodaje. Ptaki przynoszą nam bardzo wiele korzyści. Pomagają kontrolować populację szkodników, są bardzo ważnymi roznosicielami nasion, padlinożercy odgrywają niezwykle ważną rolę w usuwaniu martwej zwierzyny ze środowiska. Ponadto interakcja z ptakami to dla wielu ludzi ulubiony sposób spędzania wolnego czasu – lubią je obserwować, słuchać ich śpiewu czy dokarmiać. Nie wszystkie gatunki doświadczyły spadku liczebności. Odnotowano wzrost populacji błotniaka stawowego, kruka, myszłowa i kulonów. Najprawdopodobniej ma to związek z programami ochrony tych gatunków. Tak przynajmniej uważa Richard Gregory z RSPB, który przypomina, że np. bocian biały i błotniak stawowy to jedne z najlepiej chronionych ptaków Europy. Powyższe studium uświadamia konieczność zmiany myślenia o ochronie przyrody. Zwykle skupiamy się na gatunkach mniej licznych i zagrożonych. Tutaj jednak widzimy, że należy myśleć i działać całościowo, a ochrona powinna obejmować też te gatunki, które obecnie nie są zagrożone. Zdaniem specjalistów najważniejszymi przyczynami spadku liczebności ptaków są współczesne metody uprawy ziemi, rosnące zanieczyszczenie środowiska i fragmentacja habitatów. Nie wiadomo jednak, jaki jest względny wpływ każdego z tych czynników z osobna. Badania przeprowadzono na 144 gatunkach ptaków z Europy. Wykorzystano podczas nich tysiące indywidualnych badań prowadzonych w 25 krajach. « powrót do artykułu
-
Obumieranie neuronów w chorobie Alzheimera uruchamia białko tau, a nie blaszki beta-amyloidu (Aβ). Odkrycie zmienia obowiązującą teorię rozwoju alzheimeryzmu, a także wyjaśnia, czemu niektóre osoby ze złogami amyloidowymi nie mają demencji. Obumieranie neuronów zachodzi, kiedy tau nie spełnia swojej funkcji. Polega ona na zapewnieniu struktury, która umożliwia komórce usunięcie niechcianych bądź toksycznych białek. Kiedy tau jest nieprawidłowe, białka te, w tym beta-amyloid, akumulują się w neuronach. Komórki zaczynają je wyprowadzać [...] do przestrzeni pozakomórkowej [neuropilu], tak by nie mogły działać toksycznie w ich wnętrzu. Ponieważ beta-amyloid jest lepki, zbija się w płytki - wyjaśnia dr Charbel E.-H. Moussa. Studium sugeruje, że komórki niszczy beta-amyloid, którego nie udało się wypchnąć, a nie Aβ zgromadzony w postaci blaszek na zewnątrz. Gdy tau nie działa prawidłowo, neurony nie mogą się pozbywać odpadów, na które składają się zarówno Aβ, jak i zmiany neurofibrylarne (anormalne tau). Neurony obumierają, a uwalniany z nich beta-amyloid przywiera do tworzącej się blaszki. Eksperymenty na modelach zwierzęcych pokazały, że przy działającym tau formuje się mniej blaszek. Kiedy białko tau wprowadzano do neuronów, które go nie miały, blaszki nie rosły. Nieprawidłowe tau jest skutkiem mutacji oraz starzenia. W przebiegu tego ostatniego część białka może nie działać prawidłowo, lecz jeśli prawidłowo zbudowanej reszty jest wystarczająco dużo, neurony radzą sobie z usuwaniem odpadów i nie obumierają. To wyjaśnia dezorientujące obserwacje kliniczne starszych osób, u których występują blaszki, ale nie demencja. Moussa od dawna szukał sposobu, by zmusić neurony do usuwania "śmieci". W ramach ostatniego studium wykorzystał nilotynib. Lek może działać, ale potrzeba do tego wyższego odsetka fizjologicznego niż patologicznego tau. Istnieją liczne taupatie, przy których nie tworzą się blaszki, np. otępienie czołowo-skroniowe z parkinsonizmem. Wspólnym winnym jest białko tau, dlatego lek pomagający mu spełniać swoje funkcje może zapobiec rozwojowi tego typu chorób. « powrót do artykułu
-
Niewidzialny tatuaż poprawia samoocenę po radioterapii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Naukowcy przetestowali niewidoczne gołym okiem fluorescencyjne tatuaże do radioterapii. Postulują, że w odróżnieniu od tych wykonanych ciemnym tuszem, po zakończeniu leczenia nie przypominają one pacjentkom o przebytej chorobie, co korzystnie odbija się na ich samoocenie i pewności siebie. Zespół ze szpitala Royal Marsden w Londynie dodaje także, że chodzi tyleż o względy psychologiczne, co praktyczne, gdyż tradycyjny tatuaż, który wyznacza miejsca do naświetlań, jest np. słabiej widoczny u kobiet z ciemniejszą skórą. Brytyjczycy poprosili 42 pacjentki z rakiem piersi o określenie uczuć związanych z ciałem przed leczeniem i miesiąc po jego zakończeniu. Połowie zaoferowano fluorescencyjne tatuaże, widoczne tylko po oświetleniu ultrafioletem, a reszcie tradycyjne tatuaże wykonane ciemnym tuszem. Okazało się, że w grupie fluorescencyjnej miesiąc po zakończeniu terapii lepiej ze swoim ciałem czuło się 56% kobiet, w porównaniu do zaledwie 14% w grupie ze zwykłym tatuażem. Specjaliści twierdzą, że wykorzystanie fluorescencyjnych tatuaży nie zmniejsza dokładności zabiegu; wydłuża się tylko nieco czas jego przeprowadzenia. Zaproponowanie fluorescencyjnych tatuaży jako alternatywy dla wykonanych ciemnym tuszem może pomóc w wyeliminowaniu negatywnych odczuć w stosunku do własnego ciała, występujących po leczeniu u niektórych pacjentek - podkreśla radiolog Steven Landeg. Wg niego, choć obraz ciała jest kwestią subiektywną i nie na wszystkie kobiety znaczniki wpływają tak samo, byłoby dobrze, gdyby dzięki uzyskanym wynikom w przyszłości chore mogły wybierać między tymi dwiema opcjami. « powrót do artykułu -
Chińskie media twierdzą, że Państwo Środka posiada precyzyjny system laserowy, który pozwala na zestrzeliwanie małych dronów lecących na niewielkiej wysokości. Zasięg systemu wynosi 2 kilometry i jest on w stanie zniszczyć „różne małe samoloty” w ciągu 5 sekund od ich zlokalizowania. Agencja Xinhua informuje, że system taki może być wykorzystany „dla zapewnienia bezpieczeństwa podczas dużych wydarzeń na obszarach miejskich”. Może też być przydatny do zestrzeliwania pojazdów, które bez zezwolenia władz wykonują z powietrza zdjęcia. Chińskie lasery mogą zestrzelić pojazd znajdujący się na wysokości do 500 metrów i poruszający się z prędkością do 180 km/h. Chińczycy zapewniają, że ich nowy system zainstalowany na ciężarówce zestrzelił podczas niedawnego testu ponad 30 dronów, czyli wszystkie, jakie miał zestrzelić. System przyda się zarówno do zwalczania zagrożeń ze strony terrorystów, jak i pomoże zapewnić bezpieczeństwo oraz uniemożliwić nowe formy protestów podczas dużych imprez. « powrót do artykułu
-
Naukowcy ze Stanowego Uniwersytetu Teksasu badają, czy infradźwiękowy szum związany z życiem miast nie jest jednym z czynników utrudniających rozmnażanie nosorożców w niewoli. Inne studia dotyczyły wpływu diety i fizycznego otoczenia, ale dr Suzi Wiseman, która przedstawiła swoje wstępne ustalenia na konferencji Amerykańskiego Stowarzyszenia Akustycznego w Indianapolis, sugeruje, że to dźwięki mają kluczowe znaczenie. Podczas wizyty w pewnych ogrodach zoologicznych możemy myśleć, że jest tam cudownie cicho, ale niewykluczone, że niektóre zwierzęta [m.in. nosorożce, żyrafy czy słonie] mają w tym zakresie odmienne zdanie, ponieważ w obszarach zabudowanych występuje dużo przewlekłego infrahałasu. Nosorożce słyszą dźwięki do poziomu 4 herców, podczas gdy ludzkie dziecko z nieuszkodzonym słuchem wychwytuje najwyżej dźwięki o częstotliwości 20 herców. Warto też przypomnieć, że podczas zabawy nosorożce umieją wydawać wysokie dźwięki. Krajobraz dźwiękowy jest czymś, co ogrody zoologiczne powinny wziąć pod rozwagę. To również coś, co można by poprawić - stwierdza Wiseman, dodając, że choć zoo oraz inne instytucje włożyły wiele wysiłku, by zwierzętom było tak wygodnie, jak to tylko możliwe, nikt tak naprawdę nie przyjrzał się hałasowi. Pani doktor chce nawiązać współpracę z opiekunami w zoo, by pomóc im w stworzeniu jak najlepszego środowiska. Wiseman i jej współpracownicy zaczęli od nagrania odgłosów z wybiegu dla nosorożców w Fossil Rim Wildlife Center. Ośrodek ma na koncie wiele sukcesów związanych z rozmnażaniem zagrożonych gatunków, dlatego nagrania będą przykładem zdrowego krajobrazu dźwiękowego. Obecnie trwa analiza zgromadzonego materiału. Naukowcy mają też zamiar rozbudować swoją bazę danych o inne środowiska. Próbuję uzyskać jak najwięcej danych o całym krajobrazie dźwiękowym różnych centrów, tak by móc je dokładnie ze sobą porównywać. Po zakończeniu tego etapu badań zespół Wiseman będzie mógł doradzać w zakresie ochrony dźwiękowej, norm lub najlepszych lokalizacji wybiegów różnych zwierząt na terenie zoo. « powrót do artykułu
-
Specjaliści prowadzący śledztwo w sprawie katastrofy maszyny SpaceShipTwo zauważyli, że mechanizm, który pomagał samolotowi w wejściu w atmosferę, został uruchomiony zbyt wcześnie. Eksperci nie wykluczają zatem, że wypadek był spowodowany błędem pilota. Christopher Hart, przewodniczący NTSB (Narodowa Rada Bezpieczeństwa Transportu) podkreślił, że jest zbyt wcześnie, by przesądzać o przyczynach katastrofy. Podczas konferencji prasowej Hart powiedział, że ruchomy ogon, który pozwalał SpaceShipTwo na powrót w atmosferę, powinien być uruchamiany, gdy pojazd porusza się z prędkością około 1,4 razy większą niż prędkość dźwięku. Tymczasem zaczął się obracać przy prędkości Mach 1. Na materiale wideo z kabiny widać, że drugi pilot włącza wspomniany mechanizm zbyt wcześnie. Około 2 sekund później ogon zaczął zmieniać geometrię. Nie twierdzę, że to była przyczyna katastrofy. Przed nami wiele miesięcy pracy - mówi Hart. Na pytanie dziennikarzy, czy NTSB bierze też pod uwagę błąd pilota, Hart powiedział: Nie wykluczamy żadnej możliwości. Sprawdzamy wszystko, by dowiedzieć się, co było główną przyczyną wypadku. Już obecnie wiadomo, że na pokładzie nie doszło do eksplozji. Przypomnijmy, że pierwsze doniesienia mówiły o wybuchu, a jako że SpaceShipTwo testował nowe paliwo, wszystko układało się w logiczną całość. Jednak śledczy odnaleźli już silnik oraz zbiornik paliwa i wiedzą, że do eksplozji nie doszło. Silnik działał prawidłowo aż do momentu rozpoczęcia składania ogona - mówi Hart. W katastrofie pojazdu zginął 39-letni drugi pilot Michael Alsbury. Przeżył ją 43-letni Peter Siebold, który zdołał wyskoczyć ze spadochronem. « powrót do artykułu
-
Chiński rząd jest kolejnym, który zapowiada, że zastąpi Windowsa Linuksem. W ostatnich latach głośne zapowiedzi tego typu migracji spaliły na panewce. Pekin już jakiś czas temu oznajmił, że Windows 8 to spyware. W Państwie Środka od dłuższego czasu rozwijana jest też własna wersja Linuksa. Teraz rządzący zapowiadają, że do roku 2020 zastąpi ona Windows na urzędowych komputerach. Trudno w tej chwili orzec, jakie są szanse powodzenia tak ambitnego planu. Pamiętamy przecież historię Kylina – innej chińskiej wersji Linuksa – który miał zastąpić, i nie zastąpił, Windows. Wersję, która ma odnieść sukces, nazwano NeoKylin. Profesor Ni Guangnan z Chińskiej Akademii Inżynierii, opracował plan przechodzenia wszystkich rządowych maszyn – od mainframe'ów po pecety – z Windows na Linuksa. Każdego roku nowy system ma być instalowany na 15% (±10%) rządowych maszyn. Rezygnacja z Windows to jeden z etapów planu zmniejszania zależności Chin od zagranicznych technologii. « powrót do artykułu
-
Prywatny przemysł kosmiczny doświadczył kolejnego – po katastrofie rakiety Antares – poważnego ciosu. Media doniosły właśnie, że doszło do katastrofy SpaceShipTwo firmy Virgin Galactic. Przedsiębiorstwo poinformowało, że podczas pierwszego od dziewięciu miesięcy lotu testowego pojazd doświadczył „poważnej anomalii”. Miała ona miejsce po tym, jak SpaceShipTwo oddzielił się od samolotu WhiteKnightTwo, który wyniosł go w powietrze. Po odpaleniu przez SpaceShipTwo silników rakietowych doszło do eksplozji, a szczątki pojazdu spadły na pustynię Mojave. „Samolot WhiteKnightTwo wylądował bezpieczne. Martwimy się przede wszystkim o pilotów SpaceShipTwo. Ich los jest nieznany” - oświadczyli przedstawiciele Virgin Galactic. AKTUALIZACJA: Kalifornijska policja autostradowa informuje, że 1 osoba zginęłą, a 1 jest poważnie ranna. Nie wiadomo jeszcze, kim są ofiary. Na pokładzie SpaceShipTwo znajdowało się dwóch pilotów. Mieli ze sobą spadochrony. Biuro szeryfa w Kern County poinformowało, że oba spadochrony były widziane w powietrzu. Od czasu poprzedniego testu SpaceShipTwo, który miał miejsce w styczniu bieżącego roku, Virgin Galactic zmieniła paliwo w swoim pojeździe. Nowa mieszanka, bazująca na tworzywach sztucznych, miała zapewnić silnikowi więcej mocy. Dzisiejszy test rozpoczął się od trzygodzinnego oczekiwania na pustyni Mojave. Załoga SpaceShipTwo, który był podwieszony pod podwoziem WhiteKnightTwo musiała czekać, aż wieża kontrolna upewni się, że pogoda pozwala na przeprowadzenie testu. Po starcie WhiteKnightTwo przez 45 minut wchodził na wysokość ponad 15 kilometrów, gdzie SpaceShipTwo został zwolniony i miał odbyć lot testowy. Jego celem było sprawdzenie zdolności pojazdu do odbywania lotów na granicy przestrzeni kosmicznej. Jeszcze przed końcem roku SpaceShipTwo miał odbyć kolejny test, tym razem już w samej przestrzeni kosmicznej, czyli na wysokości 100 kilometrów nad Ziemią. Pierwszy komercyjny lot SpaceShipTwo zaplanowano na przyszły rok. Virgin Galactic ma już 700 klientów, z których każdy zapłacił 250 000 USD za lot. « powrót do artykułu
-
Satelita NASA Solar Dynamics Observatory (SDO) wykonał 8 października dwa zdjęcia Słońca, które po połączeniu oraz zmianie kolorów na pomarańczowy i złoty dały coś, co do złudzenia przypomina dyniową latarnię na Halloween (ang. Jack-o'-lantern). Aktywne regiony korony wydają się jaśniejsze, bo emitują więcej światła i energii. W kolażu wykorzystano zdjęcia w dwóch długościach fal z zakresu UV: 171 i 193 Å. SDO został wyniesiony w przestrzeń kosmiczną 11 lutego 2010 roku. Misja podstawowa ma potrwać 5 lat. « powrót do artykułu
-
Eksperyment przeprowadzony w Morzu Północnym u wybrzeży Norwegii wykazał, że martwe meduzy wcale nie są niejadalne. Wcześniej - na podstawie nielicznych obserwacji losów ciał zwierząt po inwazjach - zakładano, że opadają one na dno, tworząc stosy, które z braku zainteresowania po prostu wolno się rozkładają. Zespół Daniela Jonesa z Narodowego Centrum Oceanograficznego w Southampton opuścił na dno platformę wyposażoną w kamerę poklatkową. Znajdowała się na niej nieżywa meduza. Nagranie pokazało, że kąsek zwabił rozmaitych padlinożerców, w tym śluzice, kraby czy homary. Padlina zniknęła w zaledwie 2,5 godz. W szczycie w uczcie brało udział ponad 1000 zwierząt, m.in. obunogi. Co istotne, wskaźnik padlinożerstwa nie różnił się istotnie od swojego odpowiednika w przypadku truchła ryby o podobnej masie. Wyniki były bardzo zaskakujące, bo spodziewaliśmy się powolnego rozkładu bakteryjnego, a nie szybkiego zjadania padliny przez ryby i skorupiaki. Autorzy artykułu z Proceedings of the Royal Society B zaznaczają, że ustalenia mają duże znaczenie dla modelowania wpływu masowego pojawiania się meduz na morską bioróżnorodność. Warto przypomnieć, że choćby przez ocieplenie klimatu zjawisko to staje się coraz intensywniejsze. Wyniki zespołu Jonesa sugerują, że węgiel i inne pierwiastki czy związki z padłych meduz wracają do głębinowego łańcucha pokarmowego. Tzw. jeziora meduz nie są więc ekologicznym ślepym zaułkiem. « powrót do artykułu
-
Po kilku latach prac naukowcy ze szwajcarskiej firmy ogrodniczej Lubera wyhodowali nową odmianę jabłek Paradis Sparkling. Kęs owocu wywołuje w ustach podobne wrażenia, co napoje gazowane. Efekt występuje wyłącznie przy gryzieniu, wyciśnięty sok wcale bowiem nie musuje. Po kilku próbach ulepszenia jabłka, w wyniku skrzyżowania odmian Resi i Pirouette wreszcie udało się uzyskać właściwe natężenie "musowania" soku. Pierwsze egzemplarze można już zamawiać za pośrednictwem brytyjskiej witryny Lubery. Dwuletnie drzewka w donicy kosztują 34,4 GPB, czyli ok. 55 dol. Firma podbija zainteresowanie, podkreślając, że właściwa sprzedaż rozpocznie się dopiero wiosną przyszłego roku, a teraz klientom oferuje się pulę ok. 100 sadzonek. Jak opowiada Robert Maierhofer, kierownik produkcji w Luberze, jabłko ma delikatną teksturę, ale wystarczy odgryźć większy kęs, by otwierające się w ustach duże komórki [miąższu] uwolniły dużo cierpko-słodkiego soku, dając wrażenie musowania. Sam sok nie musuje. Jeśli się go wyciśnie, nic się z nim nie dzieje. To tylko wrażenie powstające w ustach. Ze strony Lubery można się dowiedzieć, że wszystko zaczęło się we wrześniu 2006 r. Właściwe drzewko, którego owoce nie prezentowały się najlepiej, prawie ominięto, sytuację uratowała jednak intuicja jednego z pracowników. Spróbowawszy owocu, sporządził on następującą notatkę: kwaśne, słodkie i cierpkie. Tabletka musująca, naprawdę unikatowa tekstura. Choć to się rzadko zdarza w hodowli, już rok później odmianie nadano nazwę. Wystarczyło, że Tomi Hungerbühler wgryzł się w jabłko nr 85, by ochrzcił kultywar mianem "Sparkling". Choć twórcy nie szczędzą nowej odmianie pochwał, mają także świadomość jej negatywnych cech. W tym samym roku na tym samym drzewku mogą się bowiem pojawić jabłka różnego kształtu i wielkości. Są one także charakterystycznie zabarwione: na czerwonym, nie zawsze intensywnym, tle występują nieregularnie rozmieszczone paski. Poza tym zamiast jednego okresu zbiorów występują 3-4 "jabłkobrania" rocznie. « powrót do artykułu
-
W sercu występuje pula komórek odpornościowych (makrofagów), które pomagają w gojeniu po urazie. Za każdym razem, gdy dochodzi do urazu serca, te "dobre" komórki są wypierane przez komórki ze szpiku kostnego, które wywołują stan zapalny i prowadzą do dalszych uszkodzeń. Bez względu na to, czy chodzi o komórki rezydujące w sercu, czy przybywające ze szpiku, w obu przypadkach mamy do czynienia z makrofagami. Choć dzielą nazwę, miejsce pochodzenia decyduje, czy będą korzystne, czy szkodliwe dla uszkodzonego serca. Na mysim modelu niewydolności serca zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Waszyngtona wykazał, że gdy nie dopuści się, by makrofagi ze szpiku dostały się do serca, chroni to dobrą pulę komórek. Pozostają wtedy w narządzie, gdzie wspierają regenerację. Naukowcy wiedzieli od długiego czasu, że serce noworodka myszy może się wyleczyć, a w niektórych przypadkach nawet zregenerować. Jeśli wytnie się koniuszek serca takiego zwierzęcia, może odrosnąć, jeśli jednak zrobi się to samo z narządem dorosłej myszy, utworzy się tkanka bliznowata - opowiada dr Kory J. Lavine. Różnica w zdolności leczenia była przez długi czas tajemnicą, ponieważ tak za naprawę, jak i uszkodzenia wydawały się odpowiadać te same komórki odpornościowe. Ostatnie badania zespołu dr. Douglasa L. Manna pokazały jednak, że zaobserwowaną różnicę, przynajmniej u myszy, można wyjaśnić pochodzeniem makrofagów. Te same makrofagi, które sprzyjają leczeniu serca noworodka, występują również w sercu dorosłego osobnika, ale wydają się oddalać po urazie. To może wyjaśniać, czemu młode serce dochodzi do siebie, podczas gdy dorosłe nie jest w stanie - wyjaśnia Lavine. Ponieważ Amerykanie interesują się ludzką niewydolnością serca, zespół Lavine'a opracował metodę postępującego uszkodzenia tkanki serca, a następnie porównywał odpowiedź immunologiczną serc noworodków i dorosłych gryzoni. Okazało się, że pomocne makrofagi wywodziły się z serca zarodka, a te szkodliwe ze szpiku. Da się je rozróżnić, sprawdzając, czy zachodzi w nich ekspresja białka powierzchniowego CCR2. Makrofagi bez CCR2 pochodzą z serca, a te z - ze szpiku kostnego. Lavine i inni zastanawiali się, czy substancja hamująca białko CCR2 może zablokować dostawanie się makrofagów szpiku do serca. Okazało się, że tak. Ponieważ pozostawały w nim makrofagi sercowe, w uszkodzonym narządzie dorosłego zaobserwowaliśmy zarówno słabszy stan zapalny i stres oksydacyjny, jak i lepszą samonaprawę. Poza tym dostrzegliśmy wzrost nowych naczyń [angiogenezę]. Blokując sygnalizację CCR2, byliśmy w stanie zatrzymać tutejsze makrofagi i wesprzeć gojenie. Co istotne, podobny podtyp komórek odpornościowych zidentyfikowano w ludzkim sercu. « powrót do artykułu
-
Trwają prace nad tanim testem wykrywającym nowotwory
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Naukowiec, który opracował prosty test pozwalający ciężarnym kobietom stwierdzić, czy ich dziecko może cierpieć na zespół Downa, pracuje teraz nad testem wykrywającym nowotwory. Yuk Ming Lo, uczony z Hongkongu, ma nadzieję, że uda mu się opracować test, który będzie kosztował około 1000 USD. Jego test ma działać dzięki identyfikowaniu we krwi fragmentów DNA uwalnianych przez umierające komórki nowotworowe. Opracowanie testu wykrywającego zespół Downa u płodu trwało 13 lat. Jednak ścieżka została przetarta. Stworzenie testu wykrywającego nowotwory zajmie mniej czasu - zapewnia Lo. Test na zdrowie płodu działa dzięki analizie obecnego w krwi matki DNA dziecka. Pozwala ona stwierdzić, czy dziecko ma zbyt wiele czy zbyt mało chromosomów. Niedawno Lo i uczeni z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa wykorzystali niemal identyczną technikę do przeskanowania próbki krwi pod kątem zduplikowanych, nieobecnych lub źle zorganizowanych genów. Takie błędy w materiale genetycznym mogą być dowodem na występowanie komórek nowotworowych. Technika taka jest jednak bardzo droga. Na wczesnym etapie rozwoju nowotworu wadliwe DNA może stanowić jedynie 0,01% DNA w próbce krwi. Konieczność dokładnego sprawdzenia fragmentów kodu genetycznego we krwi oznacza, że przeprowadzenie takiego testu może kosztować ponad 10 000 USD. Lo rozpoczął zatem prace nad inną techniką, która może obniżyć koszty testu o ponad 90%. Metoda, którą udoskonala Lo polega na poszukiwaniu zmian w metylacji genów. Geny komórek nowotworowych tracą znaczniki metylacji. Lo twierdzi, że zjawisko to będzie można wykryć bez konieczności tak dokładnego badania genomu, jak w przypadku innych technik. Specjaliści zwracają jednak uwagę, że jego technika jest wciąż zbyt mało dokładna i daje fałszywe pozytywne odpowiedzi, przez co osoby zdrowe mogą dowiedzieć się, że mają nowotwór. Z podobnym problemem boryka się wiele testów medycznych. Obecnie Lo bada swój nowy test na próbce 20 000 mieszkańców Hongkongu. Wielu z nich jest zarażonych wirusem zapalenia wątroby typu B. Wirus może prowadzić w nowotworu wątroby, a jego nosicielami jest około 10% Chińczyków. Obecnie mieszkańcy Hongkongu zarażeni tym wirusem są standardowo badani za pomocą technik ultrasonograficznych. Lo chce się dowiedzieć, czy jego test nie będzie lepszym rozwiązaniem. Większość specjalistów nie jest w stanie odpowiedzieć obecnie na pytanie, w jaki sposób należy prowadzić prace nad pojedynczym testem wykrywającym wszystkie nowotwory. Jednak technologia medyczna rozwija się tak szybko, że w przyszłości taki test rzeczywiście może powstać. Opracowanie takiego testu, który będzie standardowo obecny w gabinetach lekarskich, może potrwać i 20 lat. Jednak pewnego dnia taki test się pojawi - mówi Andre Marziali, prezes ds. naukowych firmy Boreal Genomics, której celem jest opracowanie takiego testu. « powrót do artykułu -
NASA poinformowała o zakończeniu prac nad Orionem. To pierwszy w historii pojazd zdolny do zawiezienia człowieka w głęboką przestrzeń kosmiczną, poza Księżyc. Orion ma w przyszłości polecieć w misji załogowej na Marsa. Początkiem tej podróży będą pierwsze testy kompletnego pojazdu, które rozpoczną się już 4 grudnia. To właśnie wtedy Orion ruszy w pierwszą podróż. Orion składa się z modułu załogowego, serwisowego, systemu awaryjnego przerwania startu oraz adaptera umożliwiającego umieszczenie pojazdu na rakiecie nośnej. Obecnie pojazd znajduje się w Launch Abort System Facility w Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego. Wkrótce, 10 listopada, pojazd trafi na stanowisko startowe, gdzie zostanie umieszczony na rakiecie Delta IV Heavy. Stamtąd poleci w pierwszy lot testowy, Exploration Flight Test-1. Będzie on trwał 4,5 godziny. W tym czasie Orion oddali się od Ziemi na odległość około 5800 kilometrów. Od 40 lat żaden pojazd załogowy nie oddalił się tak bardzo od naszej planety. Podczas drogi powrotnej Orion wejdzie w atmosferę Ziemi z prędkością niemal 32 000 km/h, a temperatura na jego powierzchni przekroczy 2000 stopni Celsjusza. « powrót do artykułu