Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Jane Goodall, najwybitniejsza znawczyni szympansów, ostrzega, że wielkie małpy mogą wyginąć w ciągu kilku dziesięcioleci. Jeśli nie zaczniemy działać, wielkie małpy wyginą z powodu utraty habitatów i działań kłusowników - powiedziała sędziwa Goodall. Badaczka poinformowała, że w ciągu ostatnich 50 lat populacja szympansów zmniejszyła się z 2 milionów do zaledwie 300 000. Zwierzęta żyją w 21 krajach. Jeśli czegoś nie zmienimy to wyginą, albo przetrwają na niewielkich obszarach, na których będą zmagały się z chowem wsobnym - ostrzega Goodall, która od 50 lat bada szympansy. Człowiek niszczy przyrodę w zatrważającym tempie. Eksperci ONZ szacują, że do roku 2030 skutki działalności homo sapiens negatywnie odczuje 90% habitatów małp w Afryce i 99% w Azji. Cierpimy na schizofrenię. Zostaliśmy wyposażeni w niezwykłą inteligencję, a wydaje się, że utraciliśmy zdolność do życia w zgodzie z naturą - mówi pani Goodall. Jeśli je utracimy [małpy – red.] to stanie się tak dlatego, że utracimy też lasy, a to będzie miało katastrofalny wpływ na klimat. Zmiany klimatyczne są wszędzie widoczne. Niektórzy politycy mówią, że w nie nie wierzę, ale nie sądzę, by to była prawda. Może oni są po prostu głupi - dodaje. « powrót do artykułu
  2. Matki przekazują dzieciom swe lęki za pośrednictwem zapachu - twierdzi dr Jacek Debiec ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Michigan. Debiec i inni prowadzili eksperymenty na szczurach. Przed ciążą uczyli samice lęku przed wonią mięty pieprzowej. We wczesnym niemowlęctwie szczury nie nabywają informacji o zagrożeniach środowiskowych, lecz jeśli ich źródłem jest matka, wykazaliśmy, że mogą się od niej uczyć i tworzyć trwałe wspomnienia. Nasze studium pokazuje, że niemowlęta są w stanie uczyć się na wczesnych etapach życia, bazując na matczynej ekspresji strachu. Nabywają doświadczenia od matki, nim mogą tworzyć własne. Co ważniejsze, wspomnienia przekazywane od matki są długotrwałe, podczas gdy inne rodzaje niemowlęcego uczenia, jeśli nie są powtarzane, szybko wygasają. Debiec i dr Regina Marie Sullivan z NYU uczyli nieciężarne szczurzyce lęku przed miętą pieprzową, łącząc jej zapach z delikatnym rażeniem prądem. Gdy po urodzeniu młodych samice czuły zapach, któremu tym razem nie towarzyszyły przykre doznania, ponownie pojawiała się reakcja lękowa. Naukowcy utworzyli też grupę kontrolną z samic nieobawiających się mięty. W różnych warunkach w towarzystwie i pod nieobecność matek młode obu grup szczurzyc wystawiano na oddziaływanie woni mięty. Akademicy oznaczali poziom kortyzolu we krwi, poza tym zastosowali specjalną metodę obrazowania mózgu (wykorzystali radioaktywną 2-deoksyglukozę i przeprowadzili autoradiografię) i badali aktywność genu c-fos pojedynczych neuronów, koncentrując się na jądrze podstawno-bocznym jądrze ciała migdałowatego (na późniejszych etapach życia odgrywa ono kluczową rolę w wykrywaniu i planowaniu reakcji na zagrożenia, było więc bardzo prawdopodobne, że odpowiada również za uczenie się nowych lęków). Wg Debca, najbardziej interesujący wydaje się fakt, że lęki mogą zostać wyuczone i przetrwać w okresie, gdy zdolność bezpośredniego nabywania strachów przez szczurzątka jest naturalnie stłumiona. Co ciekawe, noworodki przejmowały strach matek nawet pod ich nieobecność. By zaczęły reagować tak samo, wystarczyło wprowadzić zapach wydzielany przez matki w zetknięciu z miętą pieprzową. Kiedy autorzy publikacji z PNAS farmakologicznie zablokowali aktywność ciała migdałowatego, młode nie uczyły się matczynej reakcji na miętę. Choć jest za wcześnie, by stwierdzić, czy bazujące na zapachu zjawisko zachodzi także u ludzi, uprzednie badania zademonstrowały rolę zapachu matki w uspokajaniu niemowląt. « powrót do artykułu
  3. Naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Yale odkryli w jądrze brzuszno-przyśrodkowym podwzgórza enzymatyczny włącznik kontroli poziomu glukozy. Odkryliśmy, że prolyl endopeptydaza z brzuszno-przyśrodkowego podwzgórza uruchamia serię kroków kontrolujących poziom glukozy we krwi. Nasze badania mogą ostatecznie doprowadzić do nowych metod leczenia cukrzycy - uważa dr Sabrina Diano. W jądrze brzuszno-przyśrodkowym występują komórki będące czujnikami glukozy. By zrozumieć, jaką rolę spełnia tu prolyl endopeptydaza, Amerykanie wykorzystali myszy z niskimi poziomami enzymu. Okazało się, że w takich warunkach gryzonie miały wysoką glikemię i zapadały na cukrzycę. Zespół Diano ustalił, że prolyl endopeptydaza sprawia, że neurony z tej części mózgu są wrażliwe na glukozę. Wyczuwają wzrosty cukru i nakazują trzustce, by uwolniła insulinę. Z powodu niedoboru prolyl endopeptydazy neurony nie były już wrażliwe na podwyższone stężenia glukozy i nie mogły kontrolować wydzielania insuliny przez trzustkę. Dlatego u myszy rozwinęła się cukrzyca - wyjaśnia pani doktor. Kolejnym krokiem zespołu ma być odnalezienie celu enzymu, czyli zrozumienie mechanizmu, za pośrednictwem którego prolyl endopeptydaza sprawia, że komórki nerwowe wyczuwają zmiany w poziomie cukru. Jeśli nam się to uda, będziemy w stanie regulować wydzielanie insuliny oraz zapobiegać i leczyć cukrzycę typu 2. « powrót do artykułu
  4. Skorupki jaj dzikich ptaków działają jak filtry słoneczne. Ich grubość i barwa regulują ilość docierającego do płodu światła. Jak tłumaczą autorzy publikacji z Functional Ecology, na rozwój ptasiego płodu wpływają zarówno ilość światła, jak i długość fali świetlnej. Hodowcy drobiu posługują się światłem o specyficznej długości, by przyspieszyć rozwój embrionów, dotąd jednak nie wiedziano zbyt wiele o wpływie różnych wzorów skorupek dzikich ptaków na przenikanie światła i rozwój płodów. By uzupełnić tę lukę w wiedzy, zespół doktora Stevena Portugala z Uniwersytetu Londyńskiego badał 74 jaja z Muzeum Historii Naturalnej w Tring. Oceniano transmisję światła przez skorupkę w zależności od jej grubości, przenikalności, koncentracji pigmentu i spektrum odbicia powierzchniowego (koloru). Procent przenikającego światła oceniano w zakresie długości fal od 250 do 700 nm. Podczas eksperymentów wykorzystywano fotospektrometr, a także ekstrahowano i badano barwniki. Naukowcy wykazali, że przez grubsze skorupki z większą koncentracją pigmentu przechodzi mniej światła. Dla odmiany transmisja światła nie ma wiele wspólnego z przenikalnością (mierzoną przewodnictwem pary wodnej). Jaja gatunków z gniazdami umieszczonymi na otwartej przestrzeni, np. kulików czy wydrzyków ostrosternych, są zasadniczo wystawione na oddziaływanie żywiołów, w tym słońca i uszkadzającego ultrafioletu, dlatego przepuszczają mniej światła niż jaja gatunków gniazdujących w norach czy rozpadlinach, np. dudków czy dzięciołów zielonych. Powszechne wśród tych ostatnich białe czy lekko wybarwione skorupki pozwalają na większą transmisję światła, by wspomagać rozwój płodowy w warunkach niskiej ekspozycji świetlnej. Poza tym studium wykazało, że ptaki z dłuższym okresem inkubacji mają grubsze skorupki z większą ilością barwnika. By się rozwijać, embriony potrzebują wystawienia na działanie ultrafioletu, [jednak jeśli] będzie go za mało, nie rozwiną się wystarczająco, a gdy będzie go za dużo, pojawią się uszkodzenia - podsumowuje Portugal. « powrót do artykułu
  5. Należący do NASA marsjański łazik Opportunity pobił dotychczasowy rekord długości podróży pozaziemskich łazików. Przedwczoraj (27 lipca) Opportunity przejechał 48 metrów i tym samym łączna długość przebytej przezeń trasy wyniosła 40 250 metrów. Dotychczas rekord należał do radzieckiego Łunochodu 2. Łazik ten wylądował na Księżycu 15 stycznia 1973 roku. Z wyliczeń NASA, która opierała się na danych uzyskanych z Lunar Reconnaissance Orbitera, Łunochod 2 przebył ponad 39 kilometrów w mniej niż 5 miesięcy. Opportunity przebył dłuższą trasę niż jakikolwiek inny pojazd na powierzchni innego ciała niebieskiego. Jest to tym bardziej znaczące, że pierwotnie planowano, iż łazik przejedzie około 1 kilometra. Nie został zaprojektowany do dużych odległości. Jednak naprawdę ważne jest nie to, ile mil przejechał, ale ile badań wykonał na przebytej przez siebie trasie - mówi John Callas, jeden z menedżerów Mars Exploration Rover. W lipcu bieżącego roku Opportunity rozpoczął prace u zachodniej krawędzie Krateru Endeavour. Do samego krateru dotarł w 2011 roku po przebyciu ponad 32 kilometrów. W przyszłości, jeśli uda mu się pokonać kolejne dwa kilometry, zbliży się do następnego niezwykle istotnego celu – Doliny Maratońskiej. Dotychczasowe obserwacje sugerują, że w dolinie znajdują się warstwy różnych minerałów. « powrót do artykułu
  6. Naukowcy z brytyjskiego University of Bradford informują o opracowaniu prostego testu z krwi, który ma szanse stać się uniwersalnym testem wykrywającym nowotwory. Test pozwala szybko, tanio i bezpiecznie wykluczyć nowotwór u pacjenta, u którego wystąpiły podejrzane objawy. Dzięki niemu można będzie uniknąć stosowania innych procedur diagnostycznych, jak na przykład biopsje. Może się też przydać do wykrywania trudnych do zdiagnozowania nowotworów. Wstępne badania wykazały, że test z dużą skutecznością pozwala na zdiagnozowanie nowotworu i stanu przednowotworowego u osób z czerniakiem, rakiem płuc i okrężnicy. Test Lymphocyte Genome Sensitivity (LGS) pozwala na przyjrzenie się białym krwinkom pod kątem uszkodzeń powodowanych przez promieniowanie ultrafioletowe. UV uszkadza DNA krwinek, a uszkodzenia te są różne u osób cierpiących na nowotwory, w stanie przednowotworowym i u osób zdrowych. LGS został opracowany przez zespół pracujący pod kierunkiem profesor Diany Anderson. Białe krwinki stanowią część układu odpornościowego. Wiemy, że gdy walczą z nowotworem czy inną chorobą są poddane stresowi. Zaczęłam się zastanawiać, czy stres ten pozostawia jakieś widoczne ślady. Poddaliśmy je więc dodatkowemu stresowi oświetlając promieniowaniem ultrafioletowym i odkryliśmy, że u ludzi z nowotworami UV łatwiej uszkadza DNA. Nasz test pokazuje wrażliwość DNA na uszkodzenia - mówi uczona. Badania przeprowadzono na próbkach pobranych od 208 osób. Wśród nich było 94 zdrowych pracowników i studentów University of Bradford i 114 pacjentów, których wcześniej skierowano do specjalistycznych jednostek w celu postawienia diagnozy. Pobrane próbki zostały poddane oddziaływaniu UVA przez pięć filtrów z agaru o różnej grubości. Światło wywoływało uszkodzenia DNA, które objawiały się wypchnięciem fragmentu kodu genetycznego w kierunku dodatnio naładowanego końca pola. Ruch ten powodował, że w agarze powstawała rysa podobna do warkocza komety. Im dłuższy warkocz, tym większy stopień uszkodzenia DNA. LGS wykazał, że 94 osoby były zdrowe, u 56 wykrył stan przednowotworowy, a u 58 – nowotwór. Wyniki te były zgodne z tradycyjnie postawionymi diagnozami. To wstępne wyniki na trzech typach nowotworów i wiemy, że muszą być przeprowadzone dalsze badania. Jednak osiągnęliśmy znaczące rezultaty. Z epidemiologicznego punktu widzenia grupa testowa była dość mała, jednak z punktu widzenia epidemiologii molekularnej wyniki są bardzo znaczące. Odkryliśmy wyraźne różnice pomiędzy zdrowymi ochotnikami, osobami u których może występować nowotwór oraz u osób cierpiących na nowotwór. Poziom istotności statystycznej naszego testu wynosi P<0,001, co oznacza, że ryzyko błędnej diagnozy wynosi 1:1000 - wyjaśnia profesor Anderson.
  7. Urzędnicy z chińskiego Państwowego Biura Handlu i Przemysłu wkroczyli do biur Microsoftu w Pekinie, Szanghaju, Guangzhou i Chengdu. Działania urzędników są prowadzone w ramach toczącego się śledztwa. Nie wiadomo, dlaczego dokonano przeszukań w biurach. Pojawiły się spekulacje, że Chiny obawiają się, iż amerykański koncern ułatwia Waszyngtonowi prowadzenie działań szpiegowskich. Microsoft zaprzecza takim oskarżeniom, jednak napięcie pomiędzy koncernem a władzami w Pekinie się nie zmniejsza. Firma zapewnia o woli współpracy z władzami Państwa Środka. Naszym celem jest tworzenie produktów, które dostarczają użytkownikom funkcji, na których im zależy, które są bezpieczne i trwałe - oświadczyli przedstawiciele koncernu. Działania chińskich władz mogą być formą nacisku na Microsoftu. Pekinowi nie podoba się, że koncern zakończył wsparcie techniczne systemu Windows XP, który jest wykorzystywany na 50% chińskich pecetów. Można zatem przypuszczać, że moment przeszukania biur, a działania te mają miejsce na kilka tygodni przed zaplanowaną na wrzesień premierą konsoli Xbox One w Chinach, nie został wybrany przypadkowo.
  8. Żywiące się krwią owady żyły na Ziemi o wiele wcześniej niż dotąd sądzono, bo ok. 130 mln lat temu we wczesnej kredzie. Zespół Donga Rena z Capital Normal University w Pekinie badał 3 sfosylizowane pluskwiaki (Hemiptera) z formacji Yixian. Dość szybko autorzy raportu z Current Biology zorientowali się, że mają do czynienia z nieznaną ich rodziną. Analizy chemiczne skamieniałości wykazały, że zawierały sporo żelaza, co sugerowało, że owady żywiły się krwią (jeden z nich zginął wkrótce po posiłku). Nie wiadomo, czy pasożytowały na dinozaurach, czy na innych dużych zwierzętach i czy przenosiły jakieś choroby. Zrozumienie wczesnej ewolucji owadów żywiących się krwią utrudniają zarówno mizerny zapis kopalny, jak i problemy z odróżnieniem hematofagów od "nieszkodliwych" krewnych. Tutaj wykorzystanie metod geochemicznych oraz ich połączenie z danymi morfologicznymi i taksonomicznymi pozwoliły stwierdzić, że Chińczycy natknęli się na najwcześniejszy przypadek żywienia się krwią wśród pluskwiaków. Dzięki temu zapis geologiczny tego typu linii wydłużył się o ok. 30 mln lat. « powrót do artykułu
  9. NASA przygotowuje się do ochrony swoich marsjańskich satelitów przed nadlatującą kometą. Obiekt C/2013 A1 Siding Spring przeleci w pobliżu Marsa 19 października. Jądro komety minie Czerwoną Planetę w odległości 132 000 kilometrów. Względna prędkość komety względem Marsa wynosi około 56 km/s. Jest ona na tyle duża, że nawet drobinka wielkości pół milimetra może poważnie uszkodzić należące do NASA pojazdy krążące wokół Marsa. Obecnie Agencja ma tam dwa satelity, a na miesiąc przed przelotem komety dołączy do nich trzeci pojazd. Operatorzy planują umieścić je po przeciwnej stronie planety w czasie przelotu Siding Spring. Trzy zespoły ekspertów dokonały modelowania przelotu komety w pobliżu Marsa. Problemem nie jest jej jądro, ale pochodzący zeń materiał. Modele pokazały, że ryzyko nie jest tak duże, jak się obawialiśmy. Mars znajdzie się na krawędzi chmury materiału - mówi Rich Zurek, odpowiedzialny w NASA za Mars Exploration Program. Okres największego ryzyka uszkodzenia pojazdów rozpocznie się około 90 minut po maksymalnym zbliżeniu jądra komety do Marsa i potrwa około 20 minut. Siding Spring zbliży się do Marsa na odległość ponaddziesięciokrotnie mniejszą niż jakikolwiek znany nam przelot komety w pobliżu Ziemi. Mars Reconnaissance Orbiter (MRO) wykonał pierwszy manewr korygujący orbitę już 2 lipca. Na 27 sierpnia zaplanowano kolejny manewr. Z kolei orbita pojazdu Mars Odyssey zostanie zmieniona 5 sierpnia. Za dwa miesiące, 21 września, na orbitę Marsa wejdzie Mars Atmosphere and Volatile Evolution (MAVEN). Swoją misję naukową ma on rozpocząć na początku listopada, a 9 października wykona manewr, który ustawi go na odpowiedniej orbicie chroniącej przed wpływem komety. NASA chce nie tylko uniknąć uszkodzenia swoich urządzeń, ale ma zamiar badać kometę. Zadaniem MAVEN-a będzie badanie gazów pochodzących z jądra komety oraz jej wpływu na górną atmosferę Marsa. Satelita sprawdzi też, w jaki sposób wiatr słoneczny wpływa na kometę. Odyssey zbada termiczne właściwości komy oraz warkocza, a MRO będzie monitorował atmosferę Marsa pod kątem zmian temperatury i ewentualnego tworzenia się chmur pod wpływem komety oraz rozmieszczenie elektronów w górnych warstwach atmosfery. Zbada również gazy z komy. Dostarczone wyniki będą tym bardziej cenne, że wspomniana kometa nigdy wcześniej nie pojawiła się w wewnętrznych obszarach Układu Słonecznego. Atmosfera Marsa jest na tyle gęsta, że nawet jeśli jakiś materiał z komety w nią wpadnie, nie zagrozi marsjańskim łazikom – Opportunity i Curiosity.
  10. Amerykańska Izba Reprezentantów jednogłośnie uchwaliła ustawę S517, która pozwala na odblokowywanie smartfonów. Umożłiwi to obywatelom USA na zachowanie telefonu gdy zmieniają sieć telefonii komórkowej. Wcześniej ustawę poparł Senat. W Izbie Reprezentantów próbowano uchwalić poprawki, zgodnie z którymi prawo do odblokowania miałby tylko właściciel telefonu, zatem firmy handlujące smartfonami nie mogłyby ich masowo odblokowywać. Poprawki jednak nie zyskały poparcia, a to oznacza, że można będzie kupić już odblokowany telefon. Warto tutaj przypomnieć, że odblokowywanie zabezpieczeń smartfonów było legalne w USA w latach 2006-2012 dzięki decyzji dyrektora Biblioteki Kongresu. Dyrektor ma bowiem prawo określić m.in. technologie, których obejście jest wyłączone spod działania ustawy Digital Millennium Copyright Act. Ustawa ta chroni prawa autorskie, a dyrektor Biblioteki może określać od niej wyjątki. Decyzja taka jest ważna przez 3 lat. W 2012 roku dyrektorowi nie udało się przedłużyć swojej decyzji. Wówczas to obywatele USA wystosowali do Izby Reprezentantów petycję, pod którą podpisało się 114 000 osób. Prawodawcy postąpili zgodnie z wolą wyborców i zezwolili na odblokowywanie smartfonów. Jednak nawet jeśli ustawa S517 nie zostałaby uchwalona, to już wkrótce problem i tak zostałby rozwiązany. Wskutek nacisków ze strony Federalnej Komisji Komunikacji operatorzy sieci komórkowych zgodzili się na odblokowywanie smartfonów i od lutego przyszłego roku będą sami likwidowali blokady na żądanie użytkowników. « powrót do artykułu
  11. Manuel Linares stworzył lody Xamaleón, które topiąc się, wolno zmieniają kolor. Trzydziestosiedmioletni Hiszpan jest z wykształcenia fizykiem, który jakiś czas temu postanowił zostać profesjonalnym kucharzem. Ostatnio brał udział w kursie przygotowywania lodów w Barcelonie. Uczniów zachęcano do tworzenia nowych smaków, więc Manuel wykorzystał sytuację, by zadeklarować wynalezienie słodyczy zmieniających kolor. Początkowo instruktor odnosił się do pomysłu sceptycznie, musiał jednak zmienić zdanie, gdy Xamaleón (po katalońsku "kameleon") ujrzał w końcu światło dzienne. Wszyscy się śmiali, ale jako fizyk [i inżynier] wiedziałem o kilku opcjach, które mogły zadziałać. Byłem zachwycony, gdy udało mi się to rozgryźć i stworzyłem lody zmieniające barwę. Ponieważ wykorzystanie wyłącznie naturalnych składników miało dla mnie duże znaczenie, potrwało to nieco dłużej. Linares twierdzi, że w skład lodowego kameleona wchodzą truskawki, kakao, migdały, banany, pistacje, wanilia i karmel. Z oczywistych względów nie chce jednak zdradzać szczegółów przepisu. Deser o smaku tutti-frutti cieszy się ponoć ogromną popularnością. Źródłem inspiracji był dla fizyka Charlie Harry Francis, wynalazca kulinarny i właściciel firmy Lick Me I'm Delicious (w kwietniu pisaliśmy o jego lodach o smaku viagry). Choć proces patentowy nadal trwa, Linares już snuje plany rozszerzenia działalności poza Hiszpanię. « powrót do artykułu
  12. Scott i Amundsen, którzy ścigali się o to, kto pierwszy dotrze do Bieguna Południowego, wędrowali po śniegu zanieczyszczonym... ołowiem z Australii. Już pod koniec XIX wieku Antarktyda była znacząco zanieczyszczona tym metalem ciężkim pochodzącym z antropogenicznych źródeł emisji. Naukowcy pracujący pod kierunkiem Joe McConnella z Desert Research Institute (DRI) w Newadzie, przeprowadzili badania 16 rdzeni lodowych i określili stopień zanieczyszczenia Antarktydy w latach 1600-2010. Uzyskane przez nas dane pokazują, jak dramatyczny wpływ nawet na najbardziej odległe zakątki świata miała działalność przemysłowa, taka jak hutnictwo, górnictwo i spalanie paliw kopalnych. Jasnym jest, że zanieczyszczenie ołowiem było pod koniec XIX wieku powszechne na Antarktydzie - mówi McConnel. Ołów jest bardzo dobrym wskaźnikiem zanieczyszczeń powodowanych przez człowieka, gdyż naturalnie występuje w niewielkich koncentracjach w atmosferze, a jego izotopy pochodzące ze źródeł przemysłowych mają odmienne charakterystyki od izotopów naturalnych. Ołów to toksyczny metal ciężki, który może bardzo zaszkodzić ekosystemowi. Jego koncentracja w rdzeniach lodowych z Antarktyki jest bardzo niska, jednak badania wskazują, że pod koniec lat 80. XIX wieku doszło do sześciokrotnego wzrostu stężenia. Wzrost ten zbiega się w czasie z rozpoczęciem wydobywania ołowiu w Broken Hill na południu Australii i jego wytapianiem w pobliskim Port Pirie - mówi współautor badań Paul Vallelonga z Uniwersytetu w Kopenchadze. Ta zbieżność czasowa, wielkość zmian oraz podobieństwo izotopów ołowiu z Broken Hill i Antarktyki są widoczne na całym kontynencie. Wskazuje to też, że cała Antarktyka była i jest zanieczyszczana z jednego źródła. Rdzenie badane przez naukowców z DRI zostały dostarczone przez specjalistów z British Antarctic Survey, Australian Antarctic Division oraz niemieckiego Instytutu Alfreda Wagnera. Dowiadujemy się z nich, że koncentracja ołowiu osiągnęła swój szczyt w 1900 roku i pozostała wysoka do końca lat 20. ubiegłego wieku. Później, w czasie Wielkiego Kryzysu i II wojny światowej doszło do jej spadku. Następnie obserwujemy gwałtowny wzrost aż do roku 1975. Wysoki poziom utrzymywał się do lat 90., a od tamtej pory spada. Obecnie jest ona czterokrotnie wyższa niż w czasach preindustrialnych. Z naszych pomiarów wynika, że w ciągu ostatnich 130 lat na powierzchni Antarktyki osadziło się około 660 ton ołowiu ze źródeł przemysłowych - mówi McConnell. « powrót do artykułu
  13. Krótkie sesje energicznych ćwiczeń korzystnie wpływają na zdrowie seniorów. Naukowcy z Abertay University przeprowadzili pilotażowe studium z udział 12 emerytów. Wykazali, że trening wysokiej intensywności (ang. High Intensity Training, HIT), odmiana treningu siłowego rozpropagowana w latach 70. przez Arthura Jonesa, obniża ciśnienie krwi i poprawia ogólną sprawność. Szkocki eksperyment to pierwsze studium nad wpływem HIT na seniorów. Przez 1,5 miesiąca grupa emerytów przychodziła do laboratorium 2 razy w tygodniu. Na początku ochotnicy ćwiczyli na rowerze stacjonarnym przez 6 sekund. Po powrocie tętna do normy zaczynali jazdę od nowa. Pod koniec studium długość ćwiczeń wydłużyła się nawet do minuty. Wyniki opublikowane na łamach Journal of the American Geriatrics Society pokazały, że ciśnienie seniorów spadło o 9%, wzrosła za to ich zdolność dostarczania tlenu do mięśni. Zainteresowani donosili też, że codzienne czynności, takie jak spacer z psem czy wstawanie z fotela, stały się łatwiejsze. Dr John Babraj podkreśla, że zachęcając starszych ludzi do aktywności, można zmniejszyć obciążenie systemów opieki zdrowotnej. Wiele chorób [np. cukrzyca] wiąże się z siedzącym trybem życia. Wg specjalisty, po konsultacji z lekarzem seniorzy mogliby ćwiczyć na własną rękę. Najłatwiejszym sposobem jest podbieganie pod górkę. Im bardziej stromo, tym trudniej, ale spróbuj dać z siebie wszystko przez 6 sekund. Szkot przekonuje, że HIT jest bezpieczniejszy od spokojniejszych, ale dłuższych ćwiczeń, które w ogólnym rozrachunku bardziej obciążają serce. « powrót do artykułu
  14. W jednym z najszerzej jak dotąd zakrojonych badań nt. częstości występowania genotypów wirusa zapalenia wątroby typu C brytyjscy naukowcy ustalili, że na świecie najpowszechniejszy jest genotyp 1. Zakażenie nim nastąpiło u ponad 83 mln osób (1/3 z nich mieszka we wschodniej Azji). Na drugim miejscu - z nieco ponad 54 mln przypadków - uplasował się genotyp 3. Na dalszych miejscach znalazły się genotypy 2., 4., 6. i 5. Choć w krajach rozwiniętych wskaźnik zakażeń wirusem zapalenia wątroby typu C spada, w następnym 20-leciu liczba zgonów z powodu wtórnych chorób wątroby będzie nadal rosnąć. Zrozumienie globalnych trendów w zakresie genetyki WZW C to cel naszego studium, a zarazem imperatyw w rozwijaniu nowych strategii terapeutycznych [...] - podkreśla dr Jane Messina z Uniwersytetu Oksfordzkiego. Poszukując badań dot. genotypu WZW C, autorzy raportu zidentyfikowali 1217 badań, datowanych na okres między momentem odkrycia WZW C (1989 r.) a rokiem 2013. Naukowcy skorzystali też z oszacowań częstości występowania WZW C, które zaprezentowano w ramach Globalnego Obciążenia Chorobami Światowej Organizacji Zdrowia (WHO). Ustalono, że genotyp 1. wirusa występuje w 46%, a genotyp 3. w 30% zakażeń. Genotypy 2., 4. i 6. stanowią łącznie 23% przypadków, a genotyp 5. stwierdza się w mniej niż 1% sytuacji. Wg naukowców, genotypy 1. i 3. są najbardziej rozpowszechnione bez względu na status ekonomiczny, lecz w krajach o niższym dochodzie występuje większe zagęszczenie genotypów 4. i 5. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy od dawna obawiają się, że w związku z globalnym ociepleniem Ziemia znajdzie się w pewnym momencie w punkcie, w którym dojdzie do gwałtownego topnienia lodów na obu biegunach. Naukowcy z Oregon State University (OSU) postanowili sprawdzić, w jakich okolicznościach dochodziło na Ziemi do gwałtownych ociepleń klimatu. Ich zdaniem, kluczowe jest pojawienie się zsynchronizowanych zmian klimatycznych w północnej części Oceanu Spokojnego i północnej części Atlantyku. Zmiany takie pojawiły się na kilkaset lat przed okresem gwałtownego ocieplenia, który zakończył ostatnią epokę lodową. Naukowcy z OSU przez 10 lat badali osady morskiej pobrane u południowo-wschodnich wybrzeży Alaski. Na podstawie ich badań doszli do wniosku, że synchronizacja dwóch wielkich systemów oceanicznych zwiększa transport ciepła w kierunku biegunów i powoduje dużą zmienność klimatyczną półkuli północnej. Wyniki te są zgodne z teoretycznymi przewidywaniami. Uczeni dodają, że nie jest przesądzone, iż taki scenariusz powtórzy się w przyszłości, ale nie można go wykluczyć. Naukowcy zauważają, że do synchronizacji dochodzi gdy klimat powoli się ociepla. Gdy już zajdzie synchronizacja mają miejsce gwałtowne zmiany. W ciągu kilku dekad temperatura może wzrosnąć o kilkanaście stopni. Nasze odkrycie może być niepokojące, gdyż generalnie uznaje się, że zmiany klimatyczne będą stopniowe i przewidywalne. Okazuje się jednak, że na przestrzeni dekad czy stuleci może dojść do znaczącej zmienności klimatu. Jeśli coś takiego wydarzy się w przyszłości nasze możliwości dostosowania się zostaną wystawione na próbę - mówi profesor Alan Mix, współautor badań. W 2004 roku Mix wraz z zespołem pobrali osady z okolic Alaski. Próbki były przez kolejne lata cięte na plasterki, z których każdy odpowiadał dekadzie. Uzyskano w ten sposób wgląd w 8000 lat historii planety. Dla każdego z plasterków mierzono stosunek izotopów tlenu uwięzionych w muszlach otwornic. Dzięki temu możemy badać temperaturę i zasolenie wód, w których zwierzęta te żyły. Później naukowcy z OSU porównali swoje dane z danymi North Greenland Ice Core Project. Okazało się, że przez większość czasu dane te zmieniają się niezależnie od siebie. Jednak około 15 000 lat temu zmiany temperatur zaczęły się synchronizować i w ciągu kilkudziesięciu lat Grenlandia i Alaska ogrzały się o około 5 stopni Celsjusza. Tak gwałtowne ogrzanie się oceanów doprowadziło prawdopodobnie do znaczącej zmiany klimatu półkuli północnej, gdyż zdestabilizowało pokrywy lodowe nad Kanadą i Europą, prowadząc do zakończenia epoki lodowej. Nasze badania sugerują, że synchronizacja dwóch wielkich systemów oceanicznych może być wczesnym ostrzeżeniem o zbliżaniu się do punktu zwrotnego - mówi doktorantka Summer Praetorius.
  16. Tzw. żółwik jest bardziej higienicznym sposobem witania się niż uścisk dłoni - twierdzą naukowcy z Aberystwyth University. Walijczycy apelują o jego stosowanie, zwłaszcza podczas epidemii grypy. Doktor Dave Whitworth i doktorantka Sara Mela pokryli gumowe rękawice grubą warstwą pałeczek okrężnicy (Escherichia coli), a następnie zaczęli testować różne metody witania: wymieniali uściski dłoni, a także przybijali piątkę i żółwika. Okazało się, że transfer bakterii był największy przy podawaniu dłoni. Przy piątce transfer bakterii zmniejszał się o ponad połowę, a podczas uderzania piąstkami spadał aż o 90%. Autorzy artykułu z American Journal of Infection Control dywagują, że żółwik może być bardziej higieniczny ze względu na prędkość wykonywanego ruchu oraz ze względu na kontakt skóry o mniejszej powierzchni. Walijczycy porównywali także uściski dłoni o różnym natężeniu. Ustalili, że silniejszy uścisk zwiększał liczbę przekazanych bakterii. « powrót do artykułu
  17. Tzw. żółwik jest bardziej higienicznym sposobem witania się niż uścisk dłoni - twierdzą naukowcy z Aberystwyth University. Walijczycy apelują o jego stosowanie, zwłaszcza podczas epidemii grypy. Doktor Dave Whitworth i doktorantka Sara Mela pokryli gumowe rękawice grubą warstwą pałeczek okrężnicy (Escherichia coli), a następnie zaczęli testować różne metody witania: wymieniali uściski dłoni, a także przybijali piątkę i żółwika. Okazało się, że transfer bakterii był największy przy podawaniu dłoni. Przy piątce transfer bakterii zmniejszał się o ponad połowę, a podczas uderzania piąstkami spadał aż o 90%. Autorzy artykułu z American Journal of Infection Control dywagują, że żółwik może być bardziej higieniczny ze względu na prędkość wykonywanego ruchu oraz ze względu na kontakt skóry o mniejszej powierzchni. Walijczycy porównywali także uściski dłoni o różnym natężeniu. Ustalili, że silniejszy uścisk zwiększał liczbę przekazanych bakterii. « powrót do artykułu
  18. Zdaniem uczonych z University of Oxford jedynie 8,2% DNA odgrywa jakąś rolę. Wyniki badań stoją w sprzeczności z tym, czego dowiedzieliśmy się w 2012 roku, kiedy to uczeni skupieni wokół projektu ENCODE (Encyclopedia of DNA Elements) poinformowali, że aż 80% naszego genomu jest „funkcjonalne”. Jednak wyniki te od początku były krytykowane. Inni eksperci twierdzili, że naukowcy z ENCODe przyjęli zbyt szeroką definicję funkcjonalności, a sam fakt, że DNA jest aktywne nie oznacza, że aktywność ta ma jakiekolwiek konsekwencje. Naukowcy z Oxfordu sprawdzili, która aktywność genomu pociąga za sobą jakieś konsekwencje, a która nie. Zbadali, które części DNA uniknęły zmian przez ostatnich 100 milionów lat. Brak zmian oznacza, że dany fragment DNA jest istotny, a jego funkcje są potrzebne organizmowi. To w dużej mierze kwestia tego, jak zdefiniujemy 'funkcjonalne' DNA. Uzyskane przez nas wyniki nie są znacząco różne od bazy danych ENCODE jeśli przyjrzymy się jej pod kątem tej samej definicji 'funkcjonalnego' DNA' - mówi profesor Chris Pointing. Uczony podkreśla przy tym, że kwestia funkcjonalności DNA jest jest dyskusją czysto akademicką. Definicje są ważne. Gdy sekwencjonujemy DNA pacjenta i jeśli uznajemy, że większość DNA jest funkcjonalna, to musimy zwracać uwagę na każdą mutację. Jeśli zaś za funkcjonalne uznamy 8% DNA to musimy zbadać mutacje występujące na 8% kodu. Z medycznego punktu widzenia jest to podstawowa różnica. Na potrzeby swoich badań naukowcy porównali DNA różnych ssaków, od myszy i świnek morskich po psy, konie i ludzi. W czasie, gdy gatunki te ewoluowały ze wspólnego przodka, pojawiały się mutacje, zachodziła naturalna selekcja, która pozostawiła użyteczne fragmenty DNA nietkniętymi - mówi doktor Gerton Lunter. Uczeni przyjęli, że mutacje pojawiają się w DNA przypadkowo. Jedynymi miejscami, gdzie nie występują, są funkcjonalne fragmenty DNA, gdyż tam działa mechanizm mający uchronić genom przed zmianami w miejscach, które dobrze spełniają istotną rolę. Odkryliśmy, że 8,2% ludzkiego genomu jest funkcjonalne. Nie możemy stwierdzić, gdzie znajduje się każdy z fragmentów tych 8,2%, ale nasze wyliczenia są w dużej mierze wolne od hipotez i założeń - stwierdził Lunter. Naukowcy zauważają, że jesteśmy przekonani, że nasze DNA spełnia ważne funkcje. Tymczasem, jeśli uczeni z Oxfordu mają rację, to większość genomu jest bezużyteczną pozostałością ewolucyjną. Co więcej, nie wszystkie fragmenty funkcjonalnego DNA są równie ważne. Wszystkie procesy biologiczne naszych organizmów są zarządzane przez nieco ponad 1% genomu. Pozostałe 7% odpowiada prawdopodobnie za włączanie i wyłączane genów kodujących proteiny. Proteiny te pozostają identyczne w każdej komórce naszego ciała od urodzenia do śmierci. Które zostaną włączone, w którym miejscu i czasie podlega kontroli tych pozostałych 7% genomu - dodaje doktor Chris Rands.
  19. U stóp gór Santa Ana, na wschód od miasta Irvine w Kalifornii, znajduje się siedziba jednej z najbardziej tajemniczych firm zajmujących się badaniami nad reakcją termojądrową. Firma Tri Alpha Energy tak bardzo chce dochować tajemnicy o swoich pracach, że nie posiada witryny internetowej, a budynek, w którym się mieści, nie jest w żaden sposób oznaczony. Z fragmentów informacji, do jakich dotarli dziennikarze, wynika jednak, że Tri Alpha Energy prowadzi jedne z najszerzej zakrojonych w USA prac nad fuzją jądrową. Korzysta przy tym z własnych, niestandardowych rozwiązań. Od dziesiątków lat na całym świecie badania nad reakcją termojądrową prowadzone są w tokamakach, czyli reaktorach o kształcie pączka z dziurą w środku. Tymczasem Tri Alpha Energy testuje reaktor liniowy, twierdząc, że jest on mniejszy, prostszy i tańszy, a ponadto pozwoli na komercyjne wykorzystanie fuzji jądrowej w ciągu najbliższej dekady. W przypadku tokamaków o komercyjnym debiucie mówi się w perspektywie 30-50 lat. Najbardziej zaawansowane nad fuzją w tokamaku prowadzone są w ramach projektu ITER we Francji. Prawdopodobnie będzie to pierwszy tokamak, który wyprodukuje więcej energii niż zostanie mu dostarczone. Jednak koszt całego projektu może zamknąć się kwotą 50 miliardów USD – czyli 10-krotnie więcej niż zakładano – a tokamak nie zostanie uruchomiony przed rokiem 2027, zatem opóźnienie w realizacji sięgnie co najmniej 11 lat. Stany Zjednoczone zaangażowane są w projekt ITER, który pochłania większość pieniędzy przeznaczonych na badania nad fuzją jądrową. Nic zatem dziwnego, że miejscowi zwolennicy pozyskiwania energii z fuzji nie są zadowoleni z postępowania Waszyngtonu. A niezadowolenie ich jest tym większe im bardziej kosztowny i spóźniony jest ITER. Dlatego też w ciągu ostatnich kilkunastu lat w USA założono kilka firm, które na własną rękę prowadzą eksperymenty nad rozwiązaniami alternatywnymi wobec tokamaków. Jedną z tych firm jest Tri Alpha Energy, która jest finansowana kwotą 150 milionów dolarów. Pieniądze przekazał m.in. współzałożyciel Microsoftu Paul Allen czy rosyjski rządowy fundusz inwestycyjny Rusnano. Tokamaki powstały w ZSRR w latach 50. ubiegłego wieku. Z czasem je udoskonalano, jednak od początku wielu fizyków zastanawiało się, czy architekturę taką uda się kiedykolwiek skalować tak, by możliwe było komercyjne uzyskiwanie z nich energii. Tokamaki są bowiem niezwykle złożonymi urządzeniami, przez co bardzo trudno w nie inwestować firmie, która nie ma wcześniejszego doświadczenia z nimi. Jednak większość fizyków odrzuca te zastrzeżenia mówiąc, że najpierw musimy nauczyć się trzymać plazmę, która jest potrzebna do przeprowadzenia fuzji, w ryzach, a później można myśleć o uproszczeniu architektury reaktora. Jednym z uczonych, którzy nie zgadzają się z takim podejściem jest Norman Rostoker z Univeristy of California Irvine, który w 1998 roku, w wieku 72 lat, stał się współzałożycielem firmy Tri Alpha. Wraz ze swoimi kolegami proponuje on, by w fuzji wykorzystać nie deuter i tryt (D-T) jak w tokamakach, ale łączyć protony z borem-11 (p-11B). Rozpoczęcie reakcji w tym izotopie wymaga temperatury rzędu miliarda stopni Celsjusza, a energia każdej fuzji będzie około połowę mniejsza niż fuzji D-T, jednak w zamian osiągniemy spore korzyści. Po pierwsze podczas takiej fuzji powstaną trzy cząsteczki alfa, które posiadają ładunek elektryczny, można więc będzie je skierować do „odwróconego cyklotronu”, który, z 90% wydajnością zmieni je w prąd elektryczny. To obiecująca perspektywa, gdyż w tokamakach około 80% energii występuje w formie szybkich neutronów uszkadzających ściany reaktora i czyniących je radioaktywnymi. Uzyskanie energii odbywa się tutaj poprzez wykorzystanie tych neutronnów do podgrzania wody i wygenerowanie pary. Efektywność tego procesu wynosi 30-40 procent. Paliwo p-11B nie może zostać wykorzystane w tokamakach, dlatego też konieczna jest inna architektura reaktora. Rostoker i jego zespól zaprojektowali reaktor, który przypomina dwie lufy armatnie skierowane naprzeciwko siebie. Każde z „dział” będzie wystrzeliwało pierścienie plazmy zwane palzmoidami. Są one niezwykle stabilne, a przepływ jonów w plazmie generuje pole magnetyczne, które utrzyma plazmę w określonej przestrzeni. Plazmoidy z obu dział będą wystrzeliwane do centralnej komory, gdzie połączą się w jeden większy plazmoid, do którego będzie można dostarczać paliwo. Cząsteczki alfa z reakcji będą przekierowywane do konwertera energii, który je przechwyci i wytworzy prąd elektryczny. Gdy zespół Rostokera publikował przed laty swoją koncepcję stało się jasne, że nie mogą liczyć na budżetowe pieniądze. USA były zaangażowane w prace nad tokamakami i z punktu widzenia urzędników przeznaczanie pieniędzy na inne koncepcje nie było mądre. Mogłyby wówczas pojawić się pytania o sens finansowania prac nad tokamakami. Brak wsparcia ze strony rządu nie oznacza jednak w USA końca marzeń o realizacji projektu. Działa tam wiele funduszy inwestycyjnych, które szukają okazji do dobrego ulokowania gotówki. To właśnie fakt, że prace są finansowane z prywatnych pieniędzy wymusza ich tajność. W grę wchodzą duże kwoty, więc sponsorzy chcą mieć gwarancję, że jako pierwsi będą mogli zaprezentować na rynku gotową technologię. Dopiero od około 5 lat zezwolono na publikację pewnych wyników badań. Dzięki temu wiemy, że obecne urządzenie testowe – C-2 – łądzy dwa plazmoidy tak, jak się tego spodziewano. Wiadomo, że taki połączony plazmoid istnieje przez 5 milisekund, czyli bardzo długo jak na standardy w fizyce plazmy. Obecnie Tri Alpha szuka pieniędzy na budowę większego urządzenia. Alan Hofman, fizyk plazmy z University of Washington, na zlecenie Paula Allena przyglądał się pracom Tri Alpha gdy miliarder chciał w firmę zainwestować, mówi: z naukowego punktu widzenia projekt ten odniósł wielki sukces. Jednak to wciąż nie jest fuzja p-11B. Dotychczas C-2 pracował tylko z deuterem i minie jeszcze dużo czasu zanim uda im się osiągnąć warunki pozwalające na wykorzystanie p-11B. Firma nie zaprezentowała też bezpośredniej zamiany cząstek alfa na elektryczność. To też nie nastąpi szybko. Tri Alpha przyznaje, że jej urządzenie pierwszej generacji będzie musiało opierać się na generowaniu pary. Tri Alpha to nie jedyna prywatna firma, która pracuje nad fuzją jądrową. Kolejną jest Helion Energy z Redmond, która pracuje nad miniaturowym (mieszczącym się na dużej ciężarówce) akceleratorem liniowym generującym plazmoidy. Porównujemy to do silnika diesla. Z każdym taktem wstrzykujesz paliwo, kompresujesz ze za pomocą tłoku, aż się zapali, a eksplozja wypycha tłok - mówi szef firmy, David Kirtley. Firma szuka teraz finansowania w wysokości 15 milionów dolarów, co ma pozwolić jej na stworzenie maszyny, która korzystając z paliwa D-T będzie generowała tyle samo energii co zużyje. W przyszłości w reaktorze ma dochodzić do fuzji deuteru z helem-3, dzięki czemu powstaną cząstki alfa i protony, a nie neutrony. Jeszcze inny pomysł ma kanadyjska firma General Fusion. Zaprojektowała ona reaktor, w którym plazmoidy D-T będą wstrzykiwane do wirującego płynnego ołowiu, a całość ma być kompresowana za pomocą tłoków, które doprowadzą do fuzji. Jedną z zalet takiego rozwiązania jest fakt, że płynny ołów nie ulega degradacji pod wpływem oddziaływania neutronów. General Fusion zebrała ze źródeł rządowych i prywatnych 50 milionów USD. Jeśli uda się jej zebrać jeszcze 25 milionów to w ciągu dwóch lat może powstać większy reaktor, w którym będzie zachodziła fuzja. Rozwiązania alternatywne dla ITER mogą liczyć na pewne wsparcie ze strony rządu USA, jednak nie będą to wielkie kwoty. ITER ma priorytet i duże wymagania finansowe. Na szczęście sektor prywatny jest coraz bardziej zainteresowany opracowaniem nowej czystej technologii produkcji energii. Niewykluczone zatem, że w ciągu najbliższej dekady bądź dwóch na rynek trafią rozwiązana alternatywne wobec tradycyjnych tokamaków. « powrót do artykułu
  20. Międzynarodowy zespół naukowców zaprezentował badania, z których wynika, że do ochrony skóry przed negatywnymi skutkami radioterapii można z powodzeniem zastosować 3 naturalnie występujące związki: kwasy kawowy (CA), rozmarynowy (RA) oraz izomer trans kwasu cynamonowego (TCA). Faruck Lukmanul Hakkim z Uniwersytetu w Nizwie i inni sprawdzali, jak wymienione wcześniej związki zabezpieczają przed negatywnym wpływem promieniowania gamma. Oceniali zmniejszanie poziomu reaktywnych form tlenu (RFT) w komórkach skóry oraz uszkodzeń genetycznych, zwłaszcza rozpadu podwójnej helisy DNA, w próbkach keratynocytów. Okazało się, że CA, RA i TCA mogą zmniejszyć radiotoksyczność o, odpowiednio, 40, 20 i 15%. Efekt ochronny ma związek z usuwaniem reaktywnych form tlenu, ich chemiczną dezaktywacją oraz wzmacnianiem naturalnych mechanizmów naprawy DNA. Naukowcy sugerują, by wykorzystać 3 kwasy przy ochronie skóry podczas łączonej chemio- i radioterapii. Przygotowywane właśnie badania mają oszacować potencjał mieszanek CA, RA i TCA. « powrót do artykułu
  21. Nocna ekspozycja na światło, która wyłącza produkcję melatoniny, sprawia, że komórki raka piersi stają się oporne na lek o działaniu antyestrogenowym - tamoksyfen. Steven Hill, David Blask, Robert Dauchy i Shulin Xiang z Tulane University oceniali wpływ melatoniny na skuteczność tamoksyfenu w zwalczaniu wszczepionych szczurom ludzkich komórek raka sutka. W pierwszej fazie studium przez kilka tygodni po 12-godzinnej fazie oświetlania stosowano 12-godzinne całkowite zaciemnienie. Później zwierzęta wystawiano na identyczne cykle światła i ciemności, lecz w czasie 12-godzinnej ciemnej fazy włączano bardzo przyćmione światło (był to odpowiednik światła sączącego się pod drzwiami), co doprowadziło do spadku syntezy i uwalniania melatoniny - opowiada Hill. Melatonina opóźniała tworzenie guza i znacząco spowalniała jego wzrost, lecz to tamoksyfen powodował radykalną regresję guzów u zwierząt z wysoką nocną syntezą melatoniny przy całkowitym zaciemnieniu lub w grupie otrzymującej suplementy hormonu podczas wystawienia na oddziaływanie przyćmionego światła. Wysokie nocne stężenie melatoniny usypia komórki nowotworowe, wyłączając kluczowe mechanizmy wzrostu. Takie komórki są podatne na działanie tamoksyfenu. Jeśli jednak światła są włączone, a wydzielanie melatoniny upośledzone, komórki raka piersi budzą się i ignorują lek - tłumaczy Blask. Uzyskane wyniki skłaniają, by uznawać nocne światło za czynnik ryzyka rozwoju oporności na tamoksyfen i inne leki. Wydaje się też, że standardem terapeutycznym powinno się stać stosowanie melatoniny w połączeniu z tamoksyfenem aplikowanym o optymalnej porze. « powrót do artykułu
  22. Globalny spadek liczebności dzikich zwierząt wiąże się, wg ekologów, ze wzrostami w handlu ludźmi i niewolnictwie dzieci. Mniejsza dostępność zwierząt w wielu krajach sprawia, że trzeba większych nakładów pracy, by znaleźć pożywienie. Autorzy artykułu z pisma Science twierdzą, że zapotrzebowanie na tanią siłę roboczą, zwłaszcza w przemyśle rybnym, zaspokaja się często właśnie dziećmi. Przekonują także, że spadek liczebności zwierząt sprzyja terroryzmowi i destabilizacji regionu. Gdy spada liczba i jakość łowisk, rybacy muszą pływać dalej w gorszych warunkach. W Azji mężczyźni z Birmy, Kambodży i Tajlandii są coraz częściej sprzedawani na łodzie rybackie. Bez płacy pozostają latami na morzu, zmuszeni do pracy przez 18-20 godzin dziennie. Szef zespołu badawczego, prof. Justin Brashares z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley, dowodzi, że istnieje bezpośredni związek między dostępnością zasobów dzikiej przyrody, nakładami/kosztami pracy podczas uzyskiwania pokarmu a niewolnictwem dzieci. Wiele społeczeństw polegających na tych źródłach nie dysponuje potencjałem gospodarczym pozwalającym na zwiększenie liczebności pracowników, szuka więc taniej siły roboczej. W wielu rejonach doprowadziło to do kupowania dzieci jako niewolników. W artykule naukowcy zestawiają skutki zapaści łowisk w Somalii i u północno-wschodniego wybrzeża USA. O ile w Stanach federalne dotacje pozwoliły przekwalifikować rybaków, o tyle w Afryce rosnąca konkurencja o zasoby doprowadziła do nasilenia piractwa. Od tego rozpoczął się somalijski konflikt. Rybacy zaczęli pływać z bronią, próbując ukarać łodzie łowiące nielegalnie na ich wodach. Brashares i inni twierdzą, że dżandżawidzi, Armia Bożego Oporu, Asz-Szabab i Boko Haram kłusują na słonie i nosorożce, by uzyskać środki na sfinansowanie ataków terrorystycznych, ale pozostali naukowcy sądzą, że nie ma wystarczająco dużo dowodów, by potwierdzić tę tezę. Amerykanie sądzą, kwestiami nadrzędnymi pozostają złe zarządzanie i wolność dla wszystkich. Przyznanie przez rządy rybakom i myśliwym wyłącznych praw do eksploatacji pewnych obszarów miałoby, wg nich, złagodzić społeczne napięcia. Akademicy powołują się przy tym na przykład organizacji rybołówstwa Fidżi. « powrót do artykułu
  23. Cyberprzestępcy wykorzystują przeciwko Internet Explorerowi nową technikę ataku zwaną action script spray, informuje firma Bromium Labs. Jednocześnie badacze zauważyli zmianę preferencji u hakerów. Odnotowali olbrzymi spadek ataków na Javę. Zmiana spowodowana jest faktem, że stare wersje Java Runtime Environment (JRE) są domyślnie blokowane przez przeglądarki, a w nowych wersjach aktywacja apletów wymaga zgody użytkownika, co utrudniło życie cyberprzestępcom. Skierowali oni więc swoją uwagę na inne cele, głównie na Internet Explorera i Adobe Flash. Przeglądarka Microsoftu była najczęściej łataną i jedną z najczęściej atakowanych aplikacji pierwszej połowy bieżącego roku. Przestępcy opracowali też kilka nowych technik, za pomocą których atakują Adobe Flasha. Jedna z nich, action script spray, została wykorzystana przeciwko IE. Technika ta jest bardziej skomplikowana w użyciu niż stosowana dotychczas heap spray, co wskazuje, że cyberprzestępcy są skłonni do użycia większej liczby zasobów by skutecznie przeprowadzić atak. Tradycyjna technika heap spray miała radzić sobie z technikami obrony polegającymi na przypadkowym nadawaniu adresu danym przechowywanym w pamięci komputera. Obecnie techniki obrony są bardziej zaawansowane. Szkodliwy kod musi znać adres najważniejszych bibliotek czy funkcji API, by je uruchomić. Technika action script spray dostarcza takiej wiedzy. Jej poprzednicy nawet nie próbowali mierzyć się z tym wyzwaniem - mówi Vadim Kotov, jeden z głównych badaczy Bromium. Przypomina przy tym, że nadal najważniejszą metodą ochrony jest zdrowy rozsądek. Action script spray, podobnie jak tradycyjna heap spray, to tylko i wyłącznie instrumentu pozwalające na wykorzystanie dziur. Jeśli chcesz zmniejszyć prawdopodobieństwo zarażenia musi aktualizować oprogramowanie i zainwestować w program zabezpieczający - stwierdza.
  24. Na górze w Chengdu odkryto ostatnio nowego przedstawiciela rzędu wielkoskrzydłych (Megaloptera). Rozpiętość jego skrzydeł wynosi nawet 21 cm. Niewykluczone, że to największy wodny owad świata. Dotąd za rekordzistkę uchodziła Megaloprepus caerulatus - ważka z Ameryki Środkowej, u której rozpiętość skrzydeł sięga 19 cm. Ostatnio pracownicy Muzeum Owadów Zachodnich Chin zostali przez miejscowych obdarowani kilkoma dużymi ważkopodobnymi okazami. Największy egzemplarz z tej grupy miał skrzydła o rozpiętości 21 cm, a to wystarczy, by zakryć twarz dorosłego człowieka. Na razie niewiele wiadomo o nowym owadzie z rodziny Corydalidae, którego zdjęcia opublikowano przed paroma dniami (21 lipca) w serwisie ECNS.com. Entomolodzy uspokajają mieszkańców Syczuanu, że nie ma powodu, by się obawiać żuwaczek samców, bo są tak duże w stosunku do reszty ciała, że nie da się nimi wyrządzić krzywdy (nie przekłują one niczyjej skóry). Długie żuwaczki są wykorzystywane w czasie zalotów i do przytrzymywania samic w czasie kopulacji. Problemem może być za to nieprzyjemny zapach - w sytuacji zagrożenia owad zachowuje się jak skunks. « powrót do artykułu
  25. Niektóre insekty potrafią dezaktywować system obronny roślin, na których żerują. Jednak nikt się dotychczas nie domyślał, że podobną umiejętność może mieć też duży ssak. Okazało się jednak, że łosie wykorzystują nieznany składnik śliny do dezaktywacji toksycznych grzybów, żyjących na trawie. Istotnym składnikiem diety łosi jest kostrzewa czerwona, którą zwierzęta te spożywają w olbrzymich ilościach. Na kostrzewie występuje grzyb z gatunku Epichloe festucae, który zawiera ergowalinę. Toksyna ta, spożyta w dużych ilościach może spowodować problemy ze strony układu pokarmowego, doprowadzić zwierzę do utraty części nogi czy ogona. Jednak łosiom ona nie szkodzi. Mechanizm ten postanowił zbadać Andrew Tanentzap z Univeristy of Cambridge. Uczeni przycinali kostrzewę czerwoną i smarowali ją śliną łosia oraz jelenia, symulując w ten sposób żerowanie zwierząt. Po ośmiu tygodniach zbadali rośliny i odkryli, że w smarowanych śliną roślinach poziom ergowaliny był o 40-70 procent niższy niż w grupie kontrolnej. To zaskakujące odkrycie, gdyż oznacza, że ślina zwierząt miała wpływ na wytwarzanie ergowaliny, co oznacza, że informacje o żerujących zwierzętach musiały zostać przekazane pomiędzy trawą a grzybami. Można zatem domyślić się, że zwierzęta żerujące w tych samych miejscach odnoszą korzyści ze swoich zwyczajów żywieniowych. Odkryto również, że pod wpływem śliny same grzyby wolniej rosną, ale to nie było zaskoczeniem, gdyż ślina wielu ssaków, w tym człowieka, zawiera substancje grzybobójcze. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...