Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Cyberprzestępcom udało się włamać do systemu należącego do ICANN, organizacji, która zarządza domenami internetowymi najwyższego rzędu. Napastnicy zyskali dostęp do systemu zarządzania plikami rozwiązującymi nazwy domen. Do ataku doszło prawdopodobnie już w listopadzie, a odkryty został na początku grudnia. Włamanie udało się dzięki precyzyjnym atakom na pracowników ICANN, podczas których zdobyto hasła i loginy do kont pocztowych części pracowników. Następnie hakerzy uzyskali dostęp do Centralized Zone Data System, który służy do zarządzania plikami. Znajdujące się tam pliki zawierają m.in. informacje o nazwach domen czy o tym, w jaki sposób nazwy doment są powiązane z konkretnymi serwerami i adresami IP. ICANN poinformował o włamaniu wszystkich, których nazwy domen mogły zostać poznane przez napastników. Włamywacz uzyskał dostęp administracyjny do wszystkich plików w CZDS, w tym do kopii plików oraz informacji przekazywanych przez użytkowników, takich jak nazwiska, adresy pocztowe, adresy e-mail, numery telefonów, nazwy użytkowników i hasła. Mimo, że dane były zaszyfrowane i zastosowano ciąg zaburzający, zdecydowaliśmy się na ich unieważnienie. Użytkownicy mogą poprosić o przyznanie nowych haseł - oznajmili przedstawiciele ICANN. Organizacja ICANN to kluczowy organ „zarządzający” internetem. Jej zadaniem jest przyznawanie nazw domen, ustalanie ich struktury i nadzór nad działaniem serwerów DNS. Szczęśliwie na początku bieżącego roku w serwerach ICANN zastosowano dodatkowe zabezpieczenia. Bez nich skala ataku byłaby zapewne większa. « powrót do artykułu
  2. Ważenie to powszechna praktyka wśród odchudzających się, dlatego naukowcy postanowili sprawdzić, jak częstość wchodzenia na wagę wpływa na osiągane rezultaty. Okazało się, że im częściej walczący ze zbędnymi kilogramami się ważyli, tym więcej chudli. Poza tym jeśli ochotnicy nie ważyli się od ponad tygodnia, zaczynali tyć. Zespół z Uniwersytetu Cornella i Tempere University of Technology (TUT) analizował 2838 wskazań wagi 40 osób z BMI równym bądź wyższym od 25 (z nadwagą). Autorzy raportu z pisma PLoS ONE zauważyli, że utrata wagi korelowała z częstością ważenia. Im częściej się ważysz, tym więcej zbędnych kilogramów tracisz - opowiada Elina Helander z TUT. Obserwacyjne studium nie może jednak wykazać, że związek ma charakter przyczynowo-skutkowy. Równie prawdopodobne jest więc to, że ludzie mniej poważnie podchodzący do odchudzania rzadziej się ważą albo że ochotnicy, którzy przestają chudnąć, przestają się też ważyć. Średni czas, jaki mógł minąć między ważeniami, by ludzie nie utyli, wynosił 5,8 dnia. Bazując na tym i na poprzednim studium, Brian Wansink z Uniwersytetu Cornella doradza: Jeśli chcesz schudnąć, najlepiej jest ważyć się codziennie. Jeśli jednak ważysz się tylko raz w tygodniu, rób to w środę, bo to da ci najdokładniejszy wynik. « powrót do artykułu
  3. ONZ informuje, że w Zachodniej Afryce z powodu epidemii Eboli niedobory żywności dotyczą już 500 000 ludzi. Do marca 2015 roku, jeśli sytuacja nie ulegnie zmianie, głód zagrozi milionowi osób. Od marca bieżącego roku Ebola zabiła około 7000 osób. W Liberii, Sierra Leone i Gwinei, gdzie doszło do największej liczby zakażeń, ludzie unikają targów, pracownicy nie wychodzą na pola, co prowadzi do zaburzeń w produkcji i dystrybucji żywności. Ponadto zamykanie granic i wprowadzanie kwarantann dodatkowo zakłóca działanie łańcucha dostaw. „Epidemia ujawniła słabości w obecnym systemie produkcji i dystrybucji żywności” - mówi Bukar Tijani, reprezentant FAO w Afryce. Specjaliści obliczają, że obecnie w Gwinei niedobory żywności dotykają 230 000 osób. Za kilka miesięcy może ich być 470 000. W Liberii problemy z zaopatrzeniem w żywność dotyczy obecnie 170 000 mieszkańców, do marca będzie ich około 300 000. Zauważalny jest też spadek produkcji żywności. W 2014 roku, w porównaniu z rokiem poprzednim, w Liberii wyprodukowano o 8% żywności mniej, w Gwinei o 3% mniej, a w Sierra Leone spadek wynosi 5%. « powrót do artykułu
  4. Kanadyjska firma BlackBerry rozpoczęła sprzedaż smartfonu Classic. Urządzenie, skierowane do osób, które chcą korzystać z fizycznej klawiatury, ma zapewnić BlackBerry powrót na rynek smartfonów. Classic przypomina wyglądem bestsellery z przeszłości – Bold i Curve. Jednak jest znacznie bardziej nowoczesny. Ma o 60% większą powierzchnię wyświetlacza, pracuje o 50% dłużej na pojedynczym ładowaniu baterii, oferuje użytkownikowi dostęp do sklepu z aplikacjami na Androida, a jego przeglądarka działa trzykrotnie szybciej. BlackBerry Classic to potężne narzędzie komunikacyjne, na jakie czekali użytkownicy modeli Curve i Bold. Zapewnia bezpieczeństwo, wyglądem przypomina tamte urządzenia, ale ma przy tym wydajność i elastyczność potrzebną we współczesnym świecie - mówi John Chen, dyrektor wykonawczy BlackBerry. Najnowsze urządzenie zostało wyposażone w klawiaturę AWERTY oraz Trackpad, przeglądarkę BlackBerry 10, która podczas testów okazała się jedną z najszybszych wśród urządzeń mobilnych, 3,5-calowy wyświetlacz dotykowy o rozdzielczości 294 dpi, procesor Snapdragon taktowany zegarem o częstotliści 1,5 GHZ, 2 GB RAM, 16 GB pamięci masowej, którą można poszerzyć do 128 GB oraz dwa aparaty fotograficzne. Urządzenia korzysta z systemu operacyjnego BlackBerry 10.3.1, który z jednej strony odświeżono i dodano wiele nowych funkcji, a z drugiej poprawiono bezpieczeństwo, z którego BlackBerry jest od lat znane. « powrót do artykułu
  5. W przyszłym roku LG rozpocznie sprzedaż telewizorów korzystających z technologii kwantowych kropek. Technologia ta zapewnia szerszą paletę kolorów i lepsze ich nasycenie z porównaniu z tradycyjnymi wyświetlaczami LCD. Kropki kwantowe, to niewielkie kryształy o średnicy od 2 do 10 nanometrów, których kolor zależy od wielkości. Urządzenia UHD QD (Ultra HD Quantum Dot) uzupełnią dotychczasową ofertę LG, w której znajdziemy urządzenia UHD oraz OLED. Pierwsze telewizory QD będą miały przekątną 55 i 65 cali. Niestety, w tej chwili trudno będzie wykorzystać zalety telewizorów z kropkami kwantowymi. Technologie Blu-ray i HDTV korzystają ze standardu REC709, który zapisuje mniej kolorów niż mogą wyświetlić kwantowe kropki. Telewizory z kwantowymi kropkami zaprezentują pełnię swoich możliwości dopiero przy korzystaniu ze standardu REC.2020, który pozwala na zapiasnie dwukrotnie większej liczby kolorów niż REC709. Problem jednak w tym, że na rynku jest niewiele kamer zapisujących w REC.2020. LG nie jest pierwszym producentem odbiorników z kwantowymi kropkami. Z technologii tej korzysta Sony w serii Triluminos, a Samsung zapowiada, że podczas targów CES zaprezentuje swój pierwszy telewizor QD. « powrót do artykułu
  6. Do 2050 roku antybiotykooporne bakterie zabiją 300 000 000 ludzi, a straty światowej gospodarki z tego tytułu wyniosą 100 bilionów USD. Antybiotykooporność staje się coraz większym problemem, tym większym, że firmom farmaceutycznym nie opłaca się pracować nad nowymi antybiotykami. Lepiej zarabia się bowiem na innych lekach. W opublikowanym raporcie „Review on Antimicrobial Resistance”, przygotowanym na zlecenie brytyjskiego rządu przez zespół pod kierunkiem Jima O'Neilla, czytamy, że do roku 2020 z powodu przedwczesnych zgonów wywołanych antybiotykoopornymi bakteriami PKB Ziemi będzie o 0,5% niższe, a do roku 2030 – o 1,4% niższe. W tym czasie antybiotykooporne bakterie zabiją już 100 000 000 osób. Oceną skutków rosnącej antybiotykooporności zajęły się RAND Europe i KPMG. Obie firmy skupiły się na Klebsiella pneumoniae, Escherichia coli, Staphylococcus aureus, HIV, gruźlicy i malarii. RAND Europe przyjęła w swoim scenariuszu, że w ciągu 15 lat wszystkie te bakterie zyskają 100-procentową oporność, a odsetek zachorowań pozostanie na stalym poziomie. Z kolei w scenariuszu KPMG założono, że oporność zyska 40% bakterii, ale liczba zachorowań zwiększy się dwukrotnie. Z obu scenariuszy wynika, że największą liczbę przypadków śmiertelnych spowoduje malaria, a największe straty ekonomiczne – E. coli. Interesującego spostrzeżenia dokonał Kevin Outterson z Boston University. Niedawno na zlecenie think-tanku Chatham House przygotował on report na temat nowych modeli biznesowych dotyczących sprzedaży antybiotyków. Jeśli wynalazłbym nowy lek na choroby układu krążenia, to w ciągu roku sprzedam go za dziesiątki miliardów dolarów. Jeśli jednak opracuję równie innowacyjny antybiotyk, to dostaną go tylko najbardziej chorzy i przez pierwszą dekadę sprzedam umiarkowaną jego ilość. Rynkowe zapotrzebowanie na nowe antybiotyki jest bardzo ograniczone, a jest to spowodowane rozsądnymi powodami dotyczącymi zdrowia publicznego - mówi Outterson. Jego zdaniem, jeśli chcemy, by powstawały nowe antybiotyki, trzeba oddzielić od siebie zwrot z inwestycji i wielkość sprzedaży. Firmy farmaceutyczne, zamiast liczyć na zwrot kosztów prac badawczych poprzez sprzedaż dużych ilości produktu, mogłyby dostawać od rządów pieniądze za możliwość dostępu do antybiotyków - stwierdza Outterson. Właśnie przygotowuje on raport, który opisze, jak taki mechanizm miałby działać. Inny pomysł to wykorzystanie starych antybiotyków. Opracowanie nowych leków jest drogie i trwa latami. Dlaczego więc nie sięgnąć po stare, nieużywane od lat antybiotyki, i ich nie udoskonalić? Pomysłodawcy takiego rozwiązania uważają, że rządy powinny dać małym firmom farmaceutycznym pieniądze właśnie na udoskonalanie już znanych leków. Takie działania są już prowadzone. W Unii Europejskiej w ramach programu AIDA finansuje się testy kliniczne pięciu antybiotyków opracowanych przed latami 80. ubiegłego wieku. Podobnie dzieje się w USA. Outterson przypomina, że ostatnio rząd USA przeznaczył ponad 5 miliardów dolarów na walkę z Ebolą. Zagrożenie spowodowane antybiotykoopornością jest znacznie większe od tego, spowodowanego przez Ebolę. Jeśli raport dobrze przewiduje to, co się będzie działo w roku 2050, to możemy stwierdzić, że świat zawiedzie na całej linii pod względem ochrony zdrowia publicznego. « powrót do artykułu
  7. Po raz pierwszy zaobserwowano poród dzikiej samicy bonobo. Udało się to w LuiKotale w pobliżu Parku Narodowego Salonga. Artykuł Pameli Heidi Douglas z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka ukazał się w piśmie Primates. Luna rodziła w otoczeniu 2 innych samic, Umy i Zoe, które zapewniały jej towarzystwo i wsparcie. Poród odbywał się w gnieździe na drzewie. Krótko po przyjściu młodego na świat rodząca i jej towarzyszki zjadły łożysko. Zwykle dzikie małpy chronią się przed spojrzeniami ciekawskich, jednak bonobo przyzwyczaiły się do Douglas, która towarzyszyła im przez ponad 1,5 r. podczas zbierania materiałów do doktoratu. Pozwalały jej się zbliżyć na tyle, by mogła pobrać próbki moczu. De facto to dzięki testowi ciążowemu Niemka wiedziała o ciąży Luny niedługo po zapłodnieniu. Jednym z elementów mojego doktoratu jest badanie endokrynologii reprodukcyjnej samic bonobo. Tydzień przed połogiem brzuch samicy był wyraźnie powiększony. Rano w dniu porodu na sromie Luny zauważyłam niezwykłą białą grudkę lub czop śluzowy [...]. Z jej gniazda słyszałam przez dłuższy czas wysokie [...] wokalizacje, ale dopiero reakcje 2 towarzyszek sprawiły, że zorientowałam się, że rozpoczął się poród. Samice nie tylko otaczały gniazdo. Jednej z nich Luna pozwoliła nawet wejść do środka. Naczelne, w tym człowiekowate, często rodzą pod osłoną nocy, dlatego poranny poród Luny był dla pani antropolog pewnym zaskoczeniem. Douglas dokonała przeglądu literatury nt. udokumentowanych porodów dzikich nieczłowiekowatych naczelnych (dane dotyczyły 31 gatunków). Okazało się, że w 34 na 39 uczestniczyły inne osobniki. Tymczasem w niewoli rodzące bonobo przeważnie odseparowuje się od reszty stada. Zrozumienie, że poród to wydarzenie społeczne, a u pewnych małp pozostałe samice spełniają nawet funkcję położnych, powinno doprowadzić do zmiany praktyk w ogrodach zoologicznych. Jak widać, z powodu placentofagii łożysko także powinno zostać z matką. « powrót do artykułu
  8. W Al-Masdżid al-Haram, największym na świecie meczecie z Mekki, stanie ok. 300 parasoli. Przykryją one powierzchnię circa 275 tys. m2. Projekt został zaakceptowany przez króla Arabii Saudyjskiej. Podobne przypominające kwiaty parasole działają już w Meczecie Proroka w Medynie. Zaprogramowano je w taki sposób, by zamykały się w nieco opóźnionej sekwencji, tak by poruszające się elementy sąsiednich konstrukcji nie zahaczały o siebie. Parasole otwierają się o poranku i zamykają wieczorem, a cała operacja trwa mniej niż 3 minuty. Latem parasole zapewniają cień. Po zamknięciu ściany i chodniki mogą zaś oddać zaabsorbowane ciepło. Przy stosunkowo niskich zimowych temperaturach w dzień parasole są zamknięte, a słońce ogrzewa otoczenie meczetu. Otwarcie ich nocą zatrzymuje ciepło przy gruncie. Zarządzający meczetami przypominają, że chłodzenie otoczenia klimatyzowanej świątyni zmniejsza nakłady energii wydatkowanej na osiągnięcie zadanej temperatury. W 2014 r. hadż odbyło ponad 2 mln pielgrzymów. Ponieważ do największych problemów należą odwodnienie i udar słoneczny, ludzie często zabierają ze sobą własne parasole. « powrót do artykułu
  9. Bajki dla dzieci są bardziej brutalne od filmów dla dorosłych. Prawdopodobieństwo, że ich główni bohaterowie zginą, jest ponad 2-krotnie większe. Analiza czterdziestu pięciu bajek z lat 1937-2013 wykazała, że są one przepełnione śmiercią i zniszczeniem. Zamiast być niewinną i łagodną alternatywą dla typowych horrorów czy dramatów, bajki animowane są siedliskami mordu i chaosu - twierdzą doktorzy Ian Colman z Uniwersytetu w Ottawie i James Kirkbride z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL). W studium, którego wyniki ukazały się w bożonarodzeniowym wydaniu British Medical Journal, oceniano ilość przemocy w produkcjach przeznaczonych dla dzieci. Naukowcy sprawdzali, jak szybko główne postaci ginęły w filmach z 2 kategorii: 1) bez ograniczeń wiekowych i 2) z sugerowanym nadzorem rodzicielskim. Dodatkowo ustalano, czy pierwsza śmierć była wynikiem morderstwa lub czy wiązał się z nią/był w nią uwikłany rodzic głównego bohatera. Okazało się, że śmierć ważnego bohatera pokazywano w 2/3 bajek (dla porównania, takie zdarzenie miało miejsce tylko w połowie filmów dla dorosłych), a straszna śmierć znajdowała się na porządku dziennym. Warto przypomnieć choćby zastrzelenie mamy Bambiego czy ataki zwierząt w "Gdzie jest Nemo?" i "Tarzanie". Idealnymi przykładami wczesnych zgonów są zjedzenie matki Nemo (Coral) przez barrakudę już po upływie 4 min 3 s bajki czy zabicie rodziców Tarzana przez lamparta również w 5. minucie produkcji (4 min 8 s). Kiedy Colman i Kirkbride uwzględnili czas trwania i liczbę lat od premiery, okazało się, że główne postaci produkcji dla dzieci umierały 2,5 razy częściej niż bohaterowie filmów dla dorosłych i były niemal 3 razy częściej mordowane. W bajkach rodzice głównych bohaterów umierali ponad 5-krotnie częściej niż w filmach dla dorosłej publiczności. W analizie uwzględniono tylko bajki, w których głównymi bohaterami byli ludzie i zwierzęta, ponieważ trudno powiedzieć, czy istnieje coś takiego jak śmierć humanizowanych obiektów, np. zabawek czy samochodów. Zawartość przemocy porównywano z dwoma najbardziej kasowymi filmami dla dorosłych z tego samego roku (z analizy wyłączano filmy akcji i przygodowe, bo te są często reklamowane jako przeznaczone dla dzieci). Wśród wziętych pod lupę gatunków znalazły się m.in. horrory (np. "Egzorcyzmy Emily Rose" czy "Co kryje prawda") i thrillery (np. "Pulp Fiction"). Kanadyjsko-brytyjski duet zaznacza, że myli się ten, kto sądzi, że poziom przemocy w filmach dla dzieci zmienił się znacząco od premiery "Królewny Śnieżki i siedmiu krasnoludków" w 1937 r., gdzie zapędzona na klif zła królowa ginęła po uderzeniu błyskawicy (na szczęście dla krasnoludków, które inaczej mogłyby zostać zmiażdżone przez zrzucony głaz). « powrót do artykułu
  10. Dzięki danym z satelity MAVEN (Mars Atmosphere and Volatile Evolution), który od 16 listopada bada górne warstwy atmosfery Czerwonej Planety, naukowcy zdobywają pierwsze informacje pozwalające na opisanie, w jaki sposób Mars utracił atmosferę. Zaczynamy odkrywać związki w łańcuchu wydarzeń rozpoczętych przez procesy zapoczątkowane oddziaływaniem Słońca na gaz w górnych warstwach atmosfery, które z czasem doprowadziły do utraty atmosfery mówi Bruce Jakosky z University of Colorado. W miarę trwania misji, będziemy uzupełniali ten obraz i naprawdę zrozumiemy proces, w wyniku którego doszło do zmiany atmosfery - dodaje. MAVEN jest pierwszym pojazdem, który bada górne warstwy atmosfery Marsa. Wraz z każdym okrążeniem Czerwonej Planety zanurza się w jego jonosferę i zbiera dane. Już teraz jego misja pokazała naukowcom, jak bardzo mylili się przypuszczając, że jonosfera chroni planetę przed wiatrem słonecznym i można go badać jedynie nad jonosferą. MAVEN wykazał, że głęboko we wnętrzu jonosfery niespodziewanie pojawiają się strumienie cząstek wiatru słonecznego. Pojawienie się tych strumieni, które mają wszystkie charakterystyki wiatru słonecznego, pozwala lepiej zrozumieć interakcje pomiędzy różnymi warstwami atmosfery Marsa oraz wskazują, że planeta utraciła atmosferę wskutek procesów zachodzących w górnej atmosferze i jonosferze. Jak dotychczas misja MAVEN jest sporym sukcesem. W przeciwieństwie do wielu misji prowadzonych przez NASA podczas jej przygotowań nie doszło do żadnych opóźnień, a całość okazała się tańsza, niż przewidziany budżet. « powrót do artykułu
  11. W najbliższy piątek firma SpaceX przeprowadzi próbę lądowania rakiety Falcon 9 na morskiej platformie. Ma to być pokaz możliwości precyzyjnego lądowania nowej rakiety. Jest to konieczne by uzyskać zezwolenie na lądowanie rakiety na ziemi. SpaceX pracuje nad technologią, która pozwala na wielokrotne używanie rakiet, co pozwoli na znaczne obniżenie kosztów. Dotychczas przeprowadzono dwa testy rakiet Falcon 9. Dotychczas jednak lądowania odbywały się na powierzchni oceanu. Lądowania przebiegały pomyślnie, rakiety przyjmowały odpowiednią pozycję, wysuwały nogi potrzebne podczas lądowania. „Powrót czegokolwiek z przestrzeni kosmicznej to wielkie wyzwanie. A powrót rakiety Falcon 9 i jej precyzyjne lądowanie stawia przed nami dodatkowe zadania” - czytamy w oświadczeniu wydanym przez SpaceX. Ustabilizowanie podczas lądowania Falcona 9, który liczy sobie 14 pięter wysokości i podróżuje z prędkością 2092 km/h, jest jak próba ustabilizowania gumowego kija od szczotki podczas sztormu - dodali przedstawiciele firmy. SpaceX ocenia szanse powodzenia piątkowego testu na 50%. Sukces będzie tym trudniej osiągnąć, gdyż umieszczona na oceanie platforma nie zostanie zakotwiczona. « powrót do artykułu
  12. Niski indeks glikemiczny (IG) nie zwiększa wrażliwości na insulinę ani nie zmniejsza wpływu czynników ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. Wyniki studium były zaskakujące. Dywagowaliśmy, że zwłaszcza przy wysokowęglowodanowej diecie niski indeks glikemiczny zapewni umiarkowaną, ale nadal potencjalnie istotną poprawę w zakresie insulinowrażliwości oraz czynników ryzyka choroby sercowo-naczyniowej. [Tymczasem okazało się, że] posługiwanie się IG do wybierania konkretnych pokarmów nie prowadzi do poprawy cholesterolów LDL i HDL, trójglicerydów, ciśnienia krwi oraz insulinowrażliwości - podkreśla dr Frank M. Sacks z Brigham and Women's Hospital (BWH). Stu sześćdziesięciu trzem osobom z nadwagą i podwyższonym ciśnieniem skurczowym (120-159 mm Hg) przez 5 tygodni podawano jedną z czterech diet (obejmowały one wszystkie posiłki, przekąski i napoje). Ponieważ przeprowadzano badanie w układzie naprzemiennym, podczas analizy wyników uwzględniono ludzi, którzy przeszli co najmniej 2 diety. Amerykański zespół zastosował 4 interwencje: 1) wysokowęglowodanową dietę (gdzie węglowodany zapewniały 58% energii) z wysokim IG (65%), 2) wysokowęglowodanową dietę z niskim IG (40%), 3) niskowęglowodanową (40%) dietę z wysokim IG oraz 4) niskowęglowodanową dietę z niskim IG. Wyjściowymi dietami, w których manipulowano IG, były wzorce żywieniowe ustalone podczas badań nad DASH (od ang. Dietary Approaches to Stop Hypertension), czyli dietą do zapobiegania i kontroli nadciśnienia, oraz bazującą raczej na białku i tłuszczach nienasyconych OmniHeart (Optimal Macronutrient Intake To Prevent Heart Disease). Naukowcy oceniali 5 wskaźników: wrażliwość na insulinę, poziomy cholesterolu LDL i HDL, trójglicerydów oraz skurczowe ciśnienie krwi. Wpływ indeksu glikemicznego porównywano dla wysokiej i niskiej całkowitej zawartości węglowodanów. Zauważyliśmy, że zdrowa dieta z produktami węglowodanowymi z niskim IG wcale nie poprawiała insulinowrażliwości, poziomów LDL i HDL czy ciśnienia skurczowego. W ramach przyszłych badań naukowcy sprawdzą m.in., czy niski IG pomaga w długoterminowej utarcie wagi. « powrót do artykułu
  13. Nosorożec biały północny znajduje się na skraju wyginięcia. W ciągu ostatnich 3 miesięcy padło 2 przedstawicieli tego gatunku. Na Ziemi pozostał jeszcze 1 samiec i 4 samice. Gatunek został niemal doszczętnie wytępiony przez kłusowników. Przed dwoma dniami pracownicy ogrodu zoologicznego w San Diego poinformowali o śmierci 40-letniego samca Angalifu. Zwierzę zostało wypożyczone z ogrodu zoologicznego w Chartumie. Sudan to jeden z ostatnich krajów, w którym w latach 70. na wolności pozostawała niewielka populacja północnego nosorożca białego. Angalifu został wypożyczony w nadziei, że spłodzi potomka z jedną z samic żyjących w San Diego. Okazało się jednak, że samice były prawdopodobnie zbyt wiekowe. Jedna z nich, Nadine, padła w 2007 roku. Żyje jeszcze Nola, jednak prawdopodobnie jest bezpłodna. Sam Angalifu też mógł być już zbyt stary. Na panewce spaliły też próby sztucznego zapłodnienia samic w rezerwacie w Kenii. W Afryce żyją dwa gatunki nosorożców – czarny i biały. Nosorożec biały jest zdecydowanie większy. Jeden z jego przedstawicieli ważył ponad 4500 kilogramów, czyli dwukrotnie więcej niż najcięższy znany nosorożec czarny. Biały nosorożec ma też największy róg, którego długość może dochodzić do 150 centymetrów. Gatunek ten dzieli się na dwa podgatunki: południowy i północny. Podgatunek południowy liczy obecnie ponad 15 000 przedstawicieli. Z północnego pozostało jedynie 5 osobników. Do zagłady gatunku przyczynili się – oczywiście – ludzie. W latach 60. na wolności pozostawało około 2000 nosorożców białych północnych, w latach 70. było ich zaledwie 500, a w latach 80. gatunek wyginął na wolności. W ogrodach zoologicznych pozostawało 15 jego przedstawicieli. Intensywne wysiłki na rzecz ocalenia nosorożców początkowo dały obiecujące wyniki. W USA i krajach Europy udawało się rozmnażać te zwierzęta. W 2003 roku było już 32 przedstawicieli nosorożca białego północnego. Wydawało się, że gatunek uda się ocalić tak, jak stało się to z nosorożcem białym południowym. Pod koniec XIX wieku, kiedy to sądzono, że gatunek wyginął. Jednak w latach 90. XIX wieku odkryto niewielką populację liczącą 20 osobników. Udało się ją ochronić i w XX wieku jej liczebność sięgnęła 20 000 sztuk. Do zagłady nosorożców przyczyniły się zachodnie media oraz Mao Zedong. Od lat 60. po 80. ubiegłego wieku w wielu produkowanych na zachodzie filmach twierdzono, że azjatyccy szamani tradycyjnie używali rogu nosorożca jako afrodyzjaku. W zdecydowanej większości przypadków była to nieprawda. Azjatycka medycyna rzadko używała tego składnika. Jednak popkultura zrobiła swoje, a Mao Zedong, twórca komunistycznych Chin, postanowił promować coś, co określano jako „tradycyjną chińską medycynę”. Pod wpływem zachodniej kultury oraz decyzji politycznych gwałtownie wzrosło zapotrzebowanie m.in. na rogi nosorożców, które mają być lekarstwem na alkoholizm czy raka. Jeszcze w latach 90. kilogram roku nosorożca sprzedawano za 250-300 USD, obecnie cena sproszkowanego roku wynosi ponad 300 000 dolarów za kilogram. To oznaczało wyrok śmierci dla nosorożców. W latach 90. afrykańscy kłusownicy zabijali przede wszystkim słonie. Na nosorożcach też mogli zarobić, ale ryzyko związane z polowaniem na dość dobrze chronione zwierzęta było niewarte ceny. Jeszcze w 2003 roku żyły 32 nosorożce białe północne. Do roku 2007 zostało 7 przedstawicieli tego gatunku. W ciągu ostatnich 3 miesięcy padły dwa zwierzęta. Suni, 34-letnia samica z Kenii, i Angalifu z San diego. Obecnie na świecie żyje jeszcze 5 nosorożców białych północnych. Są nimi: Nola, 40-letnia bezpłodna samica w San Diego, Sudan, 40-letni samiec, prawdopodobnie płodny, z rezerwatu Ol Pejeta w Kenii Najin, 25-letnia samica, prawdopodobnie płodna, urodzona w niewoli, z Ol Pejeta w Kenii Fatu, 14-letnia samica, płodna, z Ol Pejeta w Kenii Nabire, 32-letnia samica, miała jedno płodne jajo, urodzona w niewoli, przebywa w ogrodzie zoologicznym Dvur Kralove w Czechach. Zwierzęta żyjące w Kenii zostały tam przeniesione właśnie z Dvur Kralowe. Czesi usiłują pozyskać od Nabire jajko i sztucznie je zapłodnić. Podobne prace prowadzone są w Kenii. Głównym problemem jest dostępność spermy. Jeszcze do połowy ubiegłej dekady stawiano głównie na naturalne zapłodnienie, więc nie zachowywano spermy. Obecnie próbuje się sztucznego zapłodnienia. Jednak, jako że kłusownicy wybili niemal cały gatunek, do dyspozycji pozostały dwa samce, Sudan i Angalifu. Ich spermę pobrano jednak bardzo późno. Nosorożce żyją 40-50 lat, więc spermę pobierano od sędziwych zwierząt. Ponadto niektóre zwierzęta są ze sobą spokrewnione. Na przykład Nabire jest córką Sudana. Jeśli sztuczne zapłodnienie się nie powiedzie, nosorożec biały północny zniknie z powierzchni Ziemi w ciągu najbliższych 30 lat. Tyle bowiem może jeszcze żyć Fatu. Być może kiedyś na ratunek nosorożcom przyjdzie klonowanie, jednak obecne przyszłość rysuje się w czarnych barwach. Podobny los może czekać też nosorożca białego południowego. W 2007 roku żyło 17 460 przedstawicieli tego gatunku. Kłusownicy coraz częściej polują na te zwierzęta. W RPA, gdzie żyje 93% wszystkich nosorożców białych południowych, w 2013 roku zabito ponad 1000 tych zwierząt. Obecnie gatunek liczy 13-15 tysięcy osobników. Tylko podjęcie odpowiednich działań może uchronić ten gatunek przed ludźmi. Najważniejszym pytaniem jest jednak, czy uda się uratować nosorożca białego północnego. Przed trzema laty informowaliśmy o wyginięciu nosorożca czarnego zachodniego. « powrót do artykułu
  14. Pracujący na Marsie łazik Curiosity zanotował 10-krotny wzrost stężenia metanu w swoim pobliżu i wykrył marsjańskie związki organiczne w materiale pobranym ze skały. Ten czasowy wzrost stężenia metanu – najpierw gwałtowny skok, a później powolny powrót do normalnego poziomu – wskazuje, że trafiliśmy na miejscowe źródło. Istnieje wiele źródeł metanu, organicznych i nieorganicznych, może on powstawać np. wskutek interakcji wody i skał - mówi Sushil Atreya z University of Michigan, który jest jednym z naukowców pracujących przy łaziku Curiosity. W czasie 20-miesięcznego pobytu łazika wielokrotnie badano atmosferę Marsa pod kątem obecności metanu. Podczas dwóch pomiarów – pod koniec 2013 i na początku 2014 roku – zanotowano stężenie metanu rzędu 7 części na miliard. Wcześniej i później stężenie wynosiło 0,7 części na miliard. Curiosity przeprowadził też wiercenia w skale nazwanej Cumberland i odkrył w jej wnętrzu związki organiczne. Mogły się one uformować na Marsie lub zostać tam przyniesione. Wcześniej Curiosity wielokrotnie odkrywał związki węgla, jednak w wielu przypadkach okazywało się, że to związki, które sam łazik przywiózł z Ziemi. W innych przypadkach nie było możliwe jednoznaczne potwierdzenie marsjańskiego pochodzenia znalezionej materii organicznej. Wszystko przez obecność nadchloranów w marsjańskich skałach. Po podgrzaniu w SAM nadchlorany zmieniają strukturę związków organicznych, zatem naukowcy nie byli pewni, skąd one pochodzą. Tym razem zdobyli tę pewność. Pierwsze potwierdzenie, że mamy do czynienia z organicznym węglem w skałach z Marsa jest bardzo obiecujące. Związki organiczne są ważne, gdyż mówią nam dużo o reakcjach chemicznych, w wyniku których powstały oraz jak się zachowały. To z kolei powie wiele o różnicach pomiędzy Marsem a Ziemią - stwierdził Roger Summons z MIT-u. « powrót do artykułu
  15. Hiszpańscy naukowcy zauważyli, że po dodaniu do płachty grafenu atomów ołowiu, powstaje silne pole magnetyczne. Odkrycie to może mieć znaczenie dla rozwoju spintroniki. Grafen ma bardzo interesujące właściwości optyczne i mechaniczne. Jednak nie ma właściwości magnetyczych, co znacznie utrudnia manipulowanie innymi cechami grafenu. Teraz naukowcy z IMDEA Nanosciencias, Uniwersytetu Autonomicznego w Madrycie, Madryckiego Instytutu Nauk Mateiałowych (CSIC) i Uniwersytetu Kraju Basków, opisali, w jaki sposób stworzyć silne pole magnetyczne w grafenie. Okazało się, że po dodaniu atomów ołowiu dochodzi do niezwykle silnej interakcji pomiędzy spinami a orbitami elektronów. Interakcja te jest milion razy silniejsza niż w samym grafenie. Dlatego też uzyskane przez nas wyniki są niezwykle obiecujące, a odkrycie może zostać wykorzystane np. do stworzenia systemów do przechowywania danych - mówi Rodolfo Miranda, który stał na czele grupy badawczej. Uczeni najpierw wyhodowali warstwę grafenu na podłożu z irydu, a następnie nałożyli nań warstwę ołowiu. Ołów utworzył „wyspy” pod grafenem, a elektrony w grafenie zaczęły zachowywać się tak, jakby zostały poddane działaniu pola magnetycznego o natężeniu 80 tesli. Co najważniejsze, w warunkach tych pewne stany elektroniczne są topologicznie chronione, czyli są odporne na zakłócenia czy zanieczyszczenia. Jeśli porównamy to do ruchu drogowego, to w tradycyjnych materiałach spintronicznych samochody poruszają się po drodze dwupasmowej, co zwiększa prawdopodobieństwo kolizji. W naszym nowym materiale poruszają się drogą z dwoma pasmami fizycznie od siebie oddzielonymi - mówi Miranda. « powrót do artykułu
  16. Badając kamień z zębów z przybrzeżnych stanowisk archeologicznych, doktorantka Monica Tromp z University of Otago i dr John Dudgeon z Uniwersytetu Stanowego Idaho ustalili, jaka roślina stanowiła podstawę diety mieszkańców Wyspy Wielkanocnej (Rapa Nui) przed kontaktem z Europejczykami. Duet opublikował ostatnio w Journal of Archaeological Science artykuł, który wyjaśniał uzyskane wcześniej wyniki, sugerujące, że podstawowym pokarmem roślinnym populacji Rapa Nui była palma. Tajemnica wydawała się tym większa, że dowody wskazywały, że palmy wyginęły wkrótce po kolonizacji wyspy. Tak czy siak większość fitolitów (mikroskamieniałości roślinnych) z kamienia nazębnego pochodziła właśnie z palm. Wykorzystane w badaniach zęby wykopano w latach 80. XX w. Próbując rozwiązać zagadkę, Tromp i Dudgeon przeprowadzili dalsze analizy. Po odwapnieniu kamienia z 30 zębów akademicy zidentyfikowali ziarna skrobi odpowiadające tym ze współczesnych słodkich ziemniaków. Żadne z wydobytych ziaren nie przypominało bananów, taro (kolokazji jadalnej) ani pochrzynu, czyli innych bogatych w skrobię roślin, o których dywagowano, że mogłyby stanowić postawię diety mieszkańców Wyspy Wielkanocnej. Para postanowiła zbadać skórki batatów wyhodowanych na osadach podobnych do tych Rapa Nui. Okazało się, że podczas wzrostu bulwy w skórkę wbudowują się fitolity palmowe z gleby. Tromp i Dudgeon są pierwszymi antropologami biologicznymi, którzy analizują kamień nazębny z rejonu Pacyfiku. Kamień to doskonałe miejsce do poszukiwania roślinnych składników historycznej diety, ponieważ mikroskamieniałości się w nim zakotwiczają [...]. Studium pokazuje także, że ślady ze zmineralizowanej płytki, które sugerują spożycie pewnych pokarmów, mogą pochodzić ze środowiska, w którym coś hodowano, a nie z samego produktu [...]. Fakt ten należy uwzględnić w badaniach kamienia prowadzonych na całym świecie. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Centrum Medycznego Uniwersytetu Columbii odkryli, że poza glutenem, układy odpornościowe pacjentów z celiakią reagują również na specyficzne rodzaje nieglutenowych białek pszenicy. Rolę glutenu w celiakii intensywnie badano już od lat 50., jednak ewentualny udział nieglutenowych białek pszenicy jest nadal słabo poznany. Nasze studium to pierwsze podejście do mapowania reakcji limfocytów B na białka nieglutenowe pszenicy [...] - podkreśla dr Armin Alaedini. Alaedini, Sina Huebener, Melanie Uhde oraz naukowcy z Departamentu Rolnictwa szukali celu białkowego za pomocą 2 technik: testów immunologicznych i spektrometrii mas. Okazało się, że poza 4 innymi typami białek pszenicy nowymi nieglutenowymi białkami immunogennymi są serpiny (od ang. serine proteinase inhibitor). Choć na razie nie jesteśmy w stanie wyciągnąć [...] wniosków odnośnie do patogennego wpływu tych białek, odkrycia powinny skłonić do bliższego przyjrzenia się ich potencjalnemu udziałowi w procesie zapalnym w przebiegu celiakii - podsumowuje Alaedini. « powrót do artykułu
  18. W maju bieżącego roku Microsoft pochwalił się dokonaniem przełomu w automatycznym tłumaczeniu symultanicznym. Koncern twierdził, że opracowana przezeń technologia usunie w przyszłości bariery językowe. Teraz poszedł o krok dalej. Mamy przyjemność ogłosić rozpoczęcie pierwszej fazy publicznej prezentacji programu Skype Translator - poinformował Gurdeep Pall z Microosftu. W ramach prezentacji uruchamiamy tłumaczenia pomiędzy dwoma językami, hiszpańskim i angielskim. Skype Translator pozwoli ludziom na całym świecie komunikować się ze sobą i współpracować. Ludzie nie będą ograniczani miejscem zamieszkania i językiem - dodał. Pierwszą publiczną próbą była rozmowa pomiędzy uczniami szkoły w Mexico City z uczniami z Tacoma w stanie Waszyngton. Jak możemy przekonać się na załączonym filmie, dzieci mogły rozmawiać, posługując się swoimi macierzystymi językami. Skype Translator korzysta z technologii uczącej się maszyny, zatem im częściej jest używany, tym doskonalszy się staje. Zaczynamy od angielskiego i hiszpańskiego. Im więcej osób będzie korzystało ze Skype Translator, tym będzie on doskonalszy - stwierdził Pall. « powrót do artykułu
  19. Tadż Mahal, jeden z najbardziej znanych zabytków światowej architektury, wymaga regularnego czyszczenia, bez którego straci swój niepowtarzalny wygląd. Naukowcy z USA i Indii właśnie odkryli, że budowli szkodzą cząstki węgla oraz kurz. Teraz będą musieli zbadać, skąd konkretnie pochodzą zanieczyszczania, co pozwoli na lepszą ochronę zabytku. Nasz zespół stwierdził, że zanieczyszczeniami, które prowadzą do utraty koloru przez Tadż Mahal to pyły: węgiel ze spalania biomasy, śmieci i paliw kopalnych oraz kurz, prawdopodobnie z dróg i rolnictwa. Zbadaliśmy też, w jaki sposób czynniki te prowadzą do brązowienia - mówi profesor Michael Bergin z Georgia Institute of Technology. Tadż Mahal powstało w XVII wieku. To mauzoleum zbudowane przez Szahdżahana, piątego władcę Indii z dynastii Wielkich Mogołów, dla upamiętnienia jego żony Mumtaz Mahal. W 1983 roku obiekt został wpisany na listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Od lat 70. ubiegłego wieku obserwuje się, że białe marmury Tadż Mahal brązowieją. W związku z tym prowadzone są ciągłe prace mające na celu utrzymanie blasku mauzoleum. Od dawna podejrzewano, że winne są zanieczyszczenia powietrza, jednak dotychczas nie przeprowadzono kompleksowych badań. Dopiero niedawno sfinansowali je Amerykanie. Od listopada 2011 do czerwca 2012 wraz z kolegami z Indii zbierali próbki powietrza z okolicy Tadż Mahal. Ponadto na samej budowli umieszczono niewielkie kawałki czystego marmuru i po dwóch miesiącach poddano je analizie za pomocą mikroskopu elektronowego. Zarówno w filtrach powietrza jak i na powierzchni próbek marmuru znaleziono kurz, węgiel drzewny i sadzę. Cząstki węgla pochodzą z wielu lokalnych źródeł – od spalania paliwa, poprzez gotowanie po produkcję cegieł. Kurz pochodzi albo z okolicznych pól i dróg, albo też przybył z dużej odległości. Wykazaliśmy, że to te cząstki przyczyniają się do zmiany koloru powierzchni. Podzielimy się naszymi badaniami z innymi naukowcami, którzy będą mogli zbadać, w jaki sposób środowisko miejskie i naturalne prowadzą do zmian koloru budowli - mówi Bergin. Naukowiec ma również nadzieję, że odkrycie źródła pochodzenia zanieczyszczeń pozwoli chronić Taj Mahal i przyczyni się do poprawy zdrowia ludzi. Niektóre z tych cząstek są bardzo szkodliwe, jeśli więc pomożemy Tadż Mahal, pomożemy też ludziom. Zdrowie zabytku i zdrowie ludzkie są tutaj ściśle powiązane - stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  20. W poniedziałek (15 grudnia) z Portu lotniczego Los Angeles po raz pierwszy jako pasażer odleciał humanoidalny robot o imieniu Athena. Maszynę ubraną w białą koszulkę i czerwone trampki przewoził przez terminal na wózku inwalidzkim Alexander Herzog - doktorant z Towarzystwa Maxa Plancka. Towarzystwo Maxa Plancka współpracuje z Uniwersytetem Południowej Kalifornii przy robotach, które miałyby zastąpić ludzi podczas wykonywania trudnych czy niebezpiecznych zadań, np. usuwaniu skutków wycieku w elektrowni atomowej w Fukushimie. Na razie zbudowana przez firmę Sarcos z Salt Lake City Athena ma ograniczone możliwości. Potrafi np. poruszać rękoma, ale nadal trwają prace nad oprogramowaniem odpowiadającym za ruchy nóg i stanie. W klasie ekonomicznej samolotu Lufthansy wyłączoną Athenę przypięto pasami. W podróży towarzyszyli jej Herzog oraz Jeannette Bohg. Humanoid mógł być standardowo dostarczony w dużej skrzyni, ale naukowcy chcieli sprawdzić, jak ludzie zareagują na robota siedzącego w samolocie - wyjaśnia rzeczniczka lotniska Nancy Suey Castles. « powrót do artykułu
  21. Paleoceńsko-eoceńskie maksimum termiczne (PETM) było bardziej podobne do dzisiejszych zmian klimatycznych, niż dotychczas sądziliśmy. Dalsze prace nad tym okresem w historii Ziemi może odpowiedzieć na pytanie, co czeka naszą ocieplającą się planetę. Dobra wiadomość jest taka, że mimo iż w czasie PETM średnie temperatury wzrosły o 5-8 stopni Celsjusza, większość gatunków przetrwała. Zła – że powrót do poprzedniego stanu trwał niemal 200 000 lat. Geochemik Gabe Bowen wraz kolegami z University of Utah wykonał badania osadów, dzięki którym uczeni dowiedzieli się, że w czasie PETM – które było spowodowane pojawieniem się w atmosferze olbrzymich ilości dwutlenku węgla – średnio do atmosfery trafiało około 900 milionów ton CO2 rocznie. W krótkich przedziałach czasu prawdopodobnie dochodziło do jeszcze większej emisji. Tymczasem antropogeniczna emisja dwutlenku węgla przekracza tę z przeszłości. Od 1900 roku ludzkość wysyła do atmosfery średnio 3 miliardy ton CO2 w ciągu roku. Naukowcy z Utah odkryli, że w czasie PETM doszło do dwóch, trwających nie dłużej niż 1500 lat impulsów wyrzutu dwutlenku węgla do atmosfery. Po pierwszym impulsie poziom węgla w atmosferze wrócił do normy w ciągu kilku tysięcy lat. Prawdopodobnie węgiel został rozpuszczony w oceanach. Po drugim impulsie powrót zajął aż 200 000 lat. Niewykluczone, że to pierwszy impuls stał się przyczyną drugiego. Mógł np. doprowadzić do ogrzania oceanów, co z kolei mogło przyczynić się do rozpuszczenia klatratów. Opisane powyżej odkrycie wyklucza niektóre z hipotez mających wyjaśnić pojawienie się w atmosferze wielkich ilości węgla. Jeśli Bowen ma rację, to należy wykluczyć uderzenie asteroidy, powolne roztapianie się wiecznej zmarzliny, pożary czy wysychanie wielkiego morza. Okres, w jakim doszło do uwolnienia gazu cieplarnianego najbardziej odpowiadałby rozpuszczaniu się klatratów – o tej hipotezie już informowaliśmy – lub też działaniu wulkanów, które podgrzały skały bogate w związki organiczne, co doprowadziło do uwolnienia się CO2. PETM to najlepszy, ale wciąż kwestionowany, model tego, w jaki sposób obecny przyrost węgla w atmosferze może wpłynąć na klimat, środowisko i ekosystemy. Nasze badania pokazują, że model ten jest odpowiedni. Ówczesna emisja węgla przypomina dzisiejszą antropogeniczną emisję, możemy więc sporo nauczyć się z wydarzeń, które miały miejsce 55,5 miliona lat temu - mówi Bowen. Uczony przypomina jednocześnie, że wówczas już przed rozpoczęciem PETM klimat był znacznie cieplejszy niż obecnie. Na biegunach nie było pokryw lodowych, zatem to co się działo miało miejsce w innych warunkach, niż obecne. Paleobiolog Scott Wing ze Smithsonian Institution zauważa, że tempo uwalniania się węgla do atmosfery było w czasie PETM podobne do dzisiejszej emisji. Dotychczas sądzono, że uwalniał się on znacznie wolniej. Już wcześniejsze badania pokazały, że podczas PETM w niektórych regionach Ziemi występowało więcej burz niż wcześniej, w innych było bardziej sucho. Dochodziło do wielkich migracji roślin i zwierząt. Nie obserwujemy natomiast masowego wymierania. Wyginęły niektóre grupy otwornic i niewiele więcej. W tym czasie pojawiają się też pierwsze współczesne ssaki, w tym naczelne, oceany stają się bardziej zakwaszone, jak ma to miejsce obecnie - mówi Bowen. Zdaniem uczonego możliwe są trzy scenariusze, które doprowadziły do PETM. Jeden z nich to ogrzanie się oceanów, drugi podmorskie osunięcie się gruntu, które doprowadziło do rozpuszczenia klatratów, a trzecie to działalność gorących roztopionych skał, które podgrzały skały bogate w składniki organiczne. « powrót do artykułu
  22. Specjaliści badający nadprzewodnictwo wysokotemperaturowe od 30 lat skupiają swoją uwagę na miedzianach. Najwyższa uzyskana dotychczas temperatura, w jakiej miedziany są nadprzewodnikami wynosi 164 kelwiny (-109 stopni Celsjusza). Jednak naukowcom udało się pobić ten rekord. Wykorzystali w tym celu siarkowodór, który poddany ciśnieniu podobnemu jakie panuje we wnętrzu Ziemi wykazywał właściwości nadprzewodzące w temperaturze 190 kelwinów (-83 stopnie Celsjusza). Jeśli wyniki te się potwierdzą, będzie to szokujące. Będziemy mieli do czynienia z historycznym odkryciem - mówi Robert Cava, chemik z Princeton University. Uznawana obecnie teoria dotycząca nadprzewodnictwa (teoria BCS) mówi, że wibracje w atomach kryształów mogą spowodować, że elektrony utworzą pary Coopera, które z kolei przemieszczają się nie napotykając na żaden opór. Teoria ta powstała w latach 50. ubiegłego wieku, jednak prawdopodobnie nie wyjaśnia nadprzewodnictwa obserwowanego w miedzianach. Specjaliści mają jednak nadzieję, że BCS umożliwi badanie nad innymi potencjalnymi nadprzewodnikami wysokotemperaturowymi, szczególnie zawierającymi lekkie atomy, jak wodór. Najnowsze badania bazują na pracy Neila Ashcrofta z Cornell Univeristy, który opierając się na teoretycznych przewidywaniach chińskich fizyków, badał nadprzewodnictwo związków wodoru. Chińczycy stwierdzili bowiem, że siarkowodór powinien wykazywać właściwości nadprzewodzące w temperaturze do około 80 K o ile zostanie poddany ciśnieniu rzędu 1,6 miliona atmosfer. Tak wysokie ciśnienie wymusza pojawienie się par Coopera i czyni je bardziej odpornymi na zmiany temperatury. Najnowsze odkrycie to dzieło zespołu Mikhaila Eremetsa z Instytutu Chemii im. Maksa Plancka w Moguncji. Uczeni umieścili kawałek siarkowodoru, wielkości zaledwie 1/100 milimetra, pomiędzy diamentowymi ostrzami, a następnie badali, w jakiś sposób zmienia się oporność materiału w miarę jego schładzania do temperatury zera absolutnego. Eksperci są podekscytowani i mówią, że możemy mieć do czynienia z bardzo ważnym przełomem w badaniach nad nadprzewodnictwem. Jednak Alexander Gurevich, teoretyk z Old Dominion University w Norfolk, zaleca ostrożność. Zauważa, że niemiecki zespół powinien jeszcze wykazać pojawienie się efektu Meissnera, czyli zanikania pola magnetycznego w czasie przechodzenia w stan nadprzewodzący. « powrót do artykułu
  23. Naukowcy z japońskiego instytutuNaukowcy z japońskiego instytutu RIKEN opracowali technologię samoorganizowania się molekuł organicznych w struktury, które mogą posłużyć do produkcji organicznej optoelektroniki. RIKEN opracowali technologię samoorganizowania się molekuł organicznych w struktury, które mogą posłużyć do produkcji organicznej optoelektroniki. Już wcześniej wiedziano, że molekuły organiczne w odpowiedzi na działanie światła mogą zmieniać swój stan. Ta ich właściwość może przydać się np. do produkcji optycznych układów pamięci. Problem jednak w tym, że aby taki układ wyprodukować, należy uzyskać wysoce zorganizowaną pojedynczą warstwę molekuł, przytwierdzoną do metalowego podłoża. Tutaj pojawia się główna trudność, gdyż po umieszczeniu na podłożu zmieniają się właściwości i uzyskanie odpowiednich właściwości optoelektronicznych staje się trudne. Jak dowiadujemy się teraz z Angewandte Chemie, uczeni z RIKEN wykorzystali interakcje pomiędzy elektrycznymi dipolami molekuł, a alkalicznymi jonami metalu, dzięki czemu uzyskali homogeniczną pojedynczą warstwę molekuł diaryletenu na miedzianej powierzchni. Zwykle diaryleten charakteryzuje się zmianą koloru pod wpływem światła. Jednak materiał uzyskany przez Japończyków ma jeszcze jedną interesującą właściwość – posiada dipole, zatem nie tylko samodzielnie porządkuje się na miedzi, ale jego fotochromatyczne właściwości nie ulegają zmianie. « powrót do artykułu
  24. Mozaiki ze starożytnego Rzymu miały m.in. chronić przed pechem, złym urokiem i ludzką zawiścią. Wyniki badań kilkunastoosobowego zespołu prof. Maríi Luz Neiry Jiménez z Uniwersytetu Karola III Hiszpańskiego w Madrycie zostały ostatnio zebrane w książce pt. "Religiosidad, rituales y prácticas mágicas en los mosaicos romanos". Mozaiki to nie tylko dzieła sztuki, ale i źródła wiedzy historycznej. Ich analiza pomaga zrozumieć, jak ówczesna elita, bo to głównie jej przedstawiciele zamawiali mozaiki do przestrzeni domowych i publicznych, postrzegała rzeczywistość i co się dla niej liczyło. Najpowszechniejsze przedstawienia dotyczą małżeństwa i ofiar [...]. Są to też sceny chroniące przed złym urokiem i zawiścią - podkreśla Jiménez. Mozaiki ostatniego typu miały spełniać funkcję magiczną. Aby uchronić się przed urokiem, przesądni Rzymianie uciekali się np. do wizerunku oka przeszytego włócznią i otoczonego przez zwierzęta (w niektórych przypadkach występowały też inskrypcje). W holach domostw umieszczano przedstawienia postaci mitologicznych z wydatnymi fallusami oraz inne sceny, które mogłyby odstraszyć zazdrośników. Na mozaice z Kefalinii uwieczniono przykładowo kogoś, kto skręca się z bólu i sam się dusi pod wpływem zazdrości wywołanej widokiem domu. Tematyka ta nie ogranicza się do specyficznej epoki; jest charakterystyczna dla całej historii Imperium Rzymskiego. To bardzo ważne, ponieważ dokumentuje przetrwanie obyczajów pochodzących z metaforyki pogańskiej - zaznacza Jiménez. W zespole Jiménez za analizę zmiany mentalności właścicieli Willi Fortunatusa we Fradze, która znalazła wyraz w mozaikach, odpowiadał Dimas Fernámdez Galiano. Prof. María Pilar San Nicolás oraz Irene Mañas z Universidad Nacional de Educación a Distancia (UNED) wzięły pod lupę m.in. inskrypcje odpędzające zły urok. « powrót do artykułu
  25. Włoscy naukowcy opisali pierwszy na świecie przypadek "wybudzenia" pacjenta w stanie minimalnej świadomości (ang. minimally-conscious state, MCS) za pomocą midazolamu, leku nasennego podawanego w ramach premedykacji przed zabiegiem chirurgicznym. Dwa lata po wypadku komunikacyjnym mężczyznę lekko znieczulono przed tomografią komputerową. Zamiast powszechnie wykorzystywanego propofolu podano właśnie midazolam. Ku zaskoczeniu wszystkich pacjent nawiązał kontakt z anestezjologiem, a następnie z rodzicami. Rozmawiał przez telefon komórkowy z ciotką i rozpoznał drogę do siebie do domu. Zapytany o wypadek, niczego nie pamiętał i nie był świadomy swojego stanu. Poprawa utrzymywała się ok. 2 godzin od podania leku. Później nastąpił powrót do MCS. By lepiej zrozumieć przebieg wydarzeń, lekarze zbadali pacjenta za pomocą EEG przed, w czasie i po dożylnym podaniu midazolamu. Dzięki złożonym analizom Włosi wskazali obszary mózgu, gdzie lek wywołał zmiany. W zapisie EEG natrafiono na podobieństwa do katatonii, a ta może być przejawem niedrgawkowego stanu padaczkowego (ang.non-convulsive status epilepticus, NCSE). Mając to wszystko na uwadze, autorzy raportu z pisma Restorative Neurology and Neuroscience będą musieli odpowiedzieć na 3 pytania: 1) czy to przypadek katatonii przypominającej MCS?, czy też raczej 2) MCS jako zespół obejmuje elementy katatoniczne? I wreszcie, 3) czy określając relatywny wkład MCS i katatonii, można ustalić, czy dany pacjent zareaguje na leki będące agonistami receptorów GABAA (do tej grupy należy midazolam)? Dr Maria Chiara Carboncini ze Szpitala Uniwersyteckiego w Pizie podkreśla, że uzyskane wyniki torują drogę zupełnie nowemu podejściu do leczenia i zarządzania przypadkami MCS. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...