-
Liczba zawartości
37614 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Tajwański koncern Hon Hai Precision (Foxconn) prawdopodobnie obejmie część akcji przeżywającego problemy Sharpa. Przed dwoma laty obie firmy podpisały list intencyjny, który przewidywał, że Tajwańczycy kupią 9,9% akcji japońskiej firmy za 550 milionów dolarów. Transakcja nie doszła jednak do skutku, gdyż akcje Sharpa zaczęły gwałtownie tanieć. Teraz japońskie media donoszą, że wkrótce do Japonii wybiera się prezes zarządu Foxconna Terry Gou. Prawdopodobnie będzie on prowadził z Sharpem rozmowy na temat zwiększenia udziałów Foxconna w fabryce wyświetlaczy ciekłokrystalicznych w Sakai. Fabryka jest własnością obu firm. Tajwańskiej firmie, której największym klientem jest Apple, zależy na rozwijaniu produkcji wyświetlaczy LCD. Rozszerzanie współpracy z Sharpem, który ma duże doświadczenie na tym polu, jest więc dla niej korzystne. « powrót do artykułu
-
Microsoft pozwoli producentom OEM, instalującym na swoim sprzęcie system Windows 10, stosować UEFI Secure Boot. Takie rozwiązanie znacznie utrudni zainstalowanie dodatkowych systemów operacyjnych. Producenci OEM będą mogli wybrać czy włączą Secure Boot czy też nie. Jego włączenie będzie oznaczało, że zainstalować będzie można jedynie system operacyjny z cyfrowym podpisem. Producenci wielu systemów nie stosują takich podpisów. Na razie nie wiadomo, ilu producentów OEM zdecyduje się na włączenie Secure Boot. Problem dotyczy jedynie komputerów stacjonarnych. Na smartfonach z Windows 10 Microsoft nie pozwala włączać Secure Boot. « powrót do artykułu
-
Mała drapieżna ryba Pseudochromis fuscus może zmieniać barwę, by upodobnić się do innych gatunków zamieszkujących rafę i łatwiej upolować ich młode. Przy okazji P. fuscus wykorzystuje swoje umiejętności do ukrywania się przed większymi drapieżnikami. Stosowanie ciągle tych samych sztuczek sprawia, że oszukiwane zwierzęta stają się bardziej czujne. P. fuscus stosuje jednak bardziej elastyczną mimikrę. Zmieniając barwę, by naśladować lokalne populacje garbików, P. fuscus jest w stanie wyeliminować unikanie [drapieżników] u narybku gatunków, na jakie poluje. Przypomina to działania wilka w owczej skórze z bajek Ezopa, [...] pozwalając podkradać się do niczego niepodejrzewających ofiar - opowiada dr William Feeney z Uniwersytetu w Cambridge. Choć P. fuscus mogą mieć wiele kolorów od różowego po szary, naukowcy skupili się tylko na 2 wersjach: żółtej i brązowej, które występują na rafach u wybrzeży Wyspy Jaszczurzej. Co istotne, ten sam obszar zamieszkują populacje żółtych i brązowych garbików. Brytyjczycy zbudowali własne rafy i zarybili je żółtymi bądź brązowymi garbikami. Wypuszczone w rafach z garbikami przeciwnego koloru, P. fuscus w ciągu ok. 2 tygodni zmieniały barwę na odpowiednią. Badania skóry P. fuscus ujawniły, że choć liczba chromatoforów pozostawała taka sama, zmieniała się proporcja komórek z pigmentem żółtym i czarnym. Eksperymenty laboratoryjne ujawniły, że po dopasowaniu barwy do wyglądu garbików P. fuscus były w stanie upolować nawet 3-krotnie więcej młodych osobników. Wtapiając się w tło koralowców ze swojego habitatu, P. fuscus ukrywają się też przed większymi drapieżnikami, np. pleperką lamparcią (Plectropomus leopardus), która poluje i na nie, i na garbiki. Kiedy mierzono wskaźnik ataków pleperek oglądających poszczególne kolory P. fuscus na tle różnych scenerii, okazało się, że gdy barwa ryby pasowała do habitatu, miały one problem z dostrzeżeniem kąska. Choć P. fuscus zmieniają kolor w ramach agresywnej mimikry w stosunku do garbików, osiągają przy tym inną korzyść: same unikają zjedzenia. Ponieważ garbiki wyewoluowały zdolność wtapiania w tło, naśladując je, P. fuscus także się do niego upodobniają - podsumowuje Feeney. « powrót do artykułu
-
Zespół Cassiusa Stevaniego z Uniwersytetu w São Paulo ustalił, czemu pewne grzyby świecą nocą. Wg naukowców, regulowana zegarem biologicznym bioluminescencja brazylijskiego Neonothopanus gardneri przyciąga owady i inne zwierzęta, które rozprzestrzeniają zarodniki po lesie i pomagają mu skolonizować nowe habitaty. Nasze badanie zapewnia odpowiedź na pytanie "czemu grzyby świecą?", które zostało pierwszy raz zadane, przynajmniej na piśmie, przez Arystotelesa ponad 2 tys. lat temu - opowiada Stevani. Jak podkreślają autorzy publikacji z pisma Current Biology, grzyby należą do najmniej zbadanych grup bioluminescencyjnych organizmów. Wszystkie (71 gatunków) reprezentują rząd pieczarkowców (Agaricales) i by świecić na zielono (λmax 530 nm), potrzebują tlenu oraz energii w postaci NADH lub NADPH. Mikolodzy sądzą, że jarzenie się może być produktem ubocznym rozkładu ligniny. N. gardneri (zwane w Brazylii kwiatami kokosa - flor de coco) są jednymi z największych i najjaśniejszych bioluminescencyjnych grzybów. Podczas studium akademicy zauważyli, że ich świecenie reguluje zegar biologiczny, który sprawia, że szczyt aktywności lucyferyny, reduktazy i lucyferazy przypada w tym samym czasie. Wiele wskazuje więc na to, że cykl okołodobowy optymalizuje zużycie energii - bioluminescencja pojawia się, gdy światło będzie najlepiej widoczne, czyli w nocy. W ramach eksperymentu zespół stworzył dwa zestawy replik grzybów: jeden z diodami LED i drugi bez wbudowanego źródła światła. Oba posmarowano klejem i umieszczono w lesie. Okazało się, że świecąca wersja przyciągała o wiele więcej mrówek, chrząszczy, karaczanów, pająków, kosarzy, błonkówek, ślimaków i pareczników. Po spacerze po grzybach organizmy te roznoszą zarodniki po bliższej i dalszej okolicy, co stanowi niewątpliwą korzyść dla N. gardneri, który żyje pod osłoną drzew, gdzie ruch powietrza jest znacznie ograniczony. Jay Dunlap z Dartmouth College dywaguje, że niektóre inne świecące grzyby mogły rozwinąć luminescencję z tych samych powodów. « powrót do artykułu
-
Sonda Rosetta, podążająca za kometą 67P/Czuriumow-Gierasimienko, zarejestrowała 'najbardziej poszukiwaną molekułę', czyli azot. Pozwoli to naukowcom na dokładniejsze poznanie wczesnych etapów istnienia Układu Słonecznego. Molekularny azot (N2) jest obecny w atmosferze Ziemi oraz w atmosferach Plutona czy księzyca Tryton. Był on też prawdopodobnie dominującą formą azotu w mgławicy, z której powstał Układ Słoneczny. Dlatego też jego odkrycie w ogonie komety jest tak bardzo ważne. Mimo, że niektóre komety powstały prawdopodobnie w tym samym regionie co Tryton i Pluton, dotychczas nie byliśmy w stanie znaleźć na nich żadnego molekularnego azotu - mówi Martin Rubin z Uniwersytetu w Bernie, który prowadzi badania nad wspomnianą molekułą. Zespół Rubina dokonał odkrycia azotu za pomocą spektrometru mas ROSINA, zbudowanego właśnie przez Uniwerystet w Bernie. Instrument ten trafił następnie na pokład Rosetty i zaczął zbierać dane z komety. ROSINA ma wystarczającą rozdzielczość by odróżnić molekuły o niemal identycznej masie molekularnej, jak tlenek węgla i molekularny azot. To niesamowite, że instrument, który zaprojektowaliśmy i zbudowaliśmy niemal 20 lat temu dostarcza nam tak długo poszukiwanych danych. To jedno z głównych osiągnięć ROSINY - cieszy się szwajcarski uczony. « powrót do artykułu
-
Potężne jaskinie pod powierzchnią Księżyca?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Pod powierzchnią Księżyca mogą istnieć stabilne jaskinie i korytarze na tyle wielkie, by ukryć całe miasta. Zostały onew w przeszłości wyrzeźbione przez lawę. Takie wnioski płyną z wyników badań teoretycznych zaprezentowanych podczas Lunad and Planetary Science Conference. Od pewnego czasu trwa dyskusja, czy takie tunele i jaskinie utworzone przez lawę mogą istnieć na Księżycu. Niektóre dowody, jak na przykład widoczne na powierzchni kręte kształty wskazują, że jeśli takie jaskinie istnieją, to są naprawdę olbrzymie - mówi profesor Jay Melosh z Purdue University. Kształty, o których mowa, mają nawet 10 kilometrów szerokości, a zespół z Purdue badał, czy mogą istnieć jaskinie tej wielkości. Badacze pracujący pod kierunkiem Davida Blaira prowadzili obliczenia, by sprawdzić, czy jaskinia o szerokości ponad 1 kilometra będzie stabilna. Stwierdziliśmy, że jeśli takie tunele wyrzeźbione przez lawę mają sklepienie łukowe, podobne do tego, jakie obserwujemy w ziemskich jaskiniach, to będą one stabilne do szerokości 5000 metrów. To nie byłoby możliwe na Ziemi, jednak na Księżycu mamy znacznie słabszą grawitację, a księżycowe skały nie podlegają tak dużym wpływom pogody i erozji jak ziemskie. Teoretycznie zatem mogą istnieć jaskinie wielkości całych miast - mówi Blair. « powrót do artykułu -
Izaak Newton kojarzy się raczej z astronomią i zasadami dynamiki, Jospeh Hone, doktorant Uniwersytetu Oksfordzkiego, odkrył jednak, że był on także projektantem medalu koronacyjnego królowej Anny Stuart. Przeglądając Narodowe Archiwa w Kew Hone natrafił na 50-stronicowy dokument Newtona. Jak opowiada, nikt się nim nie zajmował od lat, bo klamry przytrzymujące papier zardzewiały. Wcześniej sądzono, że medal z 1702 r. to dzieło nadwornego malarza, lecz z dokumentu wynika niezbicie, że autorem projektu jest Newton, ówczesny kurator Mennicy Królewskiej. Królową Annę nie przez przypadek przedstawiono jako grecką boginię. Miała ona pognębić hydrę symbolizującą dwóch wrogów: starszego przyrodniego brata, pretendenta do tronu Szkocji i Anglii z ramienia jakobitów, Jakuba Franciszka Edwarda Stuarta i uznającego go za prawowitego władcę króla Francji Ludwika XIV. Zaplanowano, że złote wersje medalu zostaną rozdane osobistościom, a srebrne rozrzucone tłumowi. Hone podkreśla, że medal rzuca więcej światła na karierę zawodową Newtona. Współczesna obsesja, by rozdzielać nauki ścisłe i humanistyczne, zanika, gdy cofniemy się w czasie o parę stuleci. [Newton] postrzegał te gałęzi wiedzy [...] jako nierozłączne. Sir Newton balansował między ideami rodem z matematyki, historii klasycznej, polityki i literatury. To nam pokazuje, że nie postrzegał siebie jako człowieka nauki, ale mistrza wielu fachów. Uznawanie go za wielkiego naukowca to późniejsza naleciałość, on sam nazwałby siebie raczej przedstawicielem służby publicznej. « powrót do artykułu
-
NASA ostrzega, że stan Kalifornia szybko traci zasoby wody pitnej. Obecne zasoby wystarczą stanowi zaledwie na rok. Od 2011 roku stan traci około 14 800 kilometrów sześciennych wody rocznie. W basenach rzek Sacramento i San Joaquin łączna ilość wody w śniegu, sztucznych zbiornikach, glebie i wodach gruntowych jest obecnie o niemal 42 000 km3 wody mniej niż w roku 2014. Co gorsza, nic nie wskazuje na to, by sytuacja miała ulec zmianie. Nasza 'pora deszczowa' dobiega końca i jasne jest, że niewielkie opady deszczu i śniegu niemal zupełnie nie przyczyniły się do poprawy sytuacji. Styczeń był najbardziej suchym miesiącem w Kalifornii od 1895 roku, kiedy to rozpoczęto regularne pomiary. Pokrywa śnieżna i wody gruntowe są na rekordowo niskim poziomie - mówi Jay Famiglietti, naukowiec z Jet Propulsion Laboratory. Amerykański Departament Rolnictwa poinformował właśnie, że 1/3 stacji monitorujących w górach Kalifornii informuje o najniższym zanotowanym przez siebie poziomie pokrywy śnieżnej. Obecnie w zbiornikach mamy wody na rok, a nasza strategiczna rezerwa – wody gruntowe – gwałtownie zanika - ostrzega Famiglietti. Uczony krytykuje władze stanu, gdyż jego zdaniem nie przygotowały się do takiej sytuacji. Tymczasem specjaliści od dawna ostrzegali, że w związku z globalnym ociepleniem Kalifornię czekają poważne niedobory wody. Sytuacja będzie się tylko pogarszała. Niedawne badania przeprowadzone przez specjalistów z NASA, Cornell University i Columbia University wykazały, że w latach 2050-2099 może się rozpocząć okres „megasusz”, kiedy to zachodnie stany USA będą nawiedzały susze trwające od 10 do kilkudziesięciu lat. Zdaniem ekspertów już w najbliższej przyszłości jedynym wyjściem dla Kalifornii będzie racjonowanie zużycia wody na poziomie ogólnostanowym. « powrót do artykułu
-
Amerykańska Administracja Lotnictwa Cywilnego przyjęła zasady, które ułatwią wykorzystywanie dronów takim firmom jak Amazon. Chce ona za ich pomocą dostarczać towary klientom. Nowe przepisy to dobry krok naprzód, chociaż możliwości używania dronów są nadal mocno ograniczone. Zgodnie z nimi dron nie może wznieść się powyżej 152 metrów, nie może lecieć szybciej niż 161 km/h ani nie może ważyć więcej niż 25 kilogramów. Ponadto dron musi być sterowany przez pilota, nie może latać nocą, nie może latać nad terenami należącymi do stron trzecich, a pilot musi ciągle widzieć drona i znajdować się na tyle blisko, by mógł dostrzec inne drony zbliżające się do jego pojazdu. Nowe zasady pozwolą na prowadzenie lotów testowych, jednak nie są one tymi, na które czeka Amazon. Z tego też powodu firma Bezosa zastanawia się nad prowadzeniem testów poza granicami USA. « powrót do artykułu
-
Skład pożywki hodowlanej używanej podczas procedury in vitro może wpływać na to, jak rozwijają się zarodki płci męskiej i żeńskiej, pośrednio wpływając na płeć dziecka, jakie urodzi się w jej wyniku. Do szalki z komórkami jajowymi można dodać odpowiednią liczbę plemników lub przeprowadzić docytoplazmatyczne wstrzyknięcie plemnika (ang. intracytoplasmic sperm injection, ICSI). Bez względu na to, czy połączenie gamet jest wynikiem klasycznego zapłodnienia pozaustrojowego czy mikromanipulacji, zygoty w pożywce umieszcza się w inkubatorze. Po osiągnięciu stadium blastocysty, czyli ok. 5-6 dni od inseminacji, zarodek staje się gotowy do zagnieżdżenia w błonie śluzowej macicy. Do transferu wybiera się najlepiej rozwijające się embriony. Badania na krowach wykazały jednak, że rodzaj medium hodowlanego może wpłynąć na to, jak dobrze będą się rozwijać zarodki męskie i żeńskie. Jedenaście lat temu zespół Alfonsa Gutiérreza-Adána z INIA (Instituto Nacional de Investigación y Tecnología Agraria y Alimentaria) stwierdził bowiem, że pożywka z glukozą wydaje się faworyzować rozwój embrionów męskich i wiąże się z utratą zarodków żeńskich. By sprawdzić, czy to samo dzieje się w przypadku ludzi, ekipa Jinlianga Zhu z 3. Szpitala Uniwersytetu Pekińskiego przeanalizowała 4411 procedur in vitro, zakończonych porodami między styczniem 2011 a sierpniem 2013 r. Wykorzystywano w nich jedno z czterech podłoży różnych firm. Okazało się, że przy ICSI rodzaj medium miał wpływ na płeć najzdrowszych zarodków, a więc na płeć rodzącego się dziecka (związek utrzymywał się także po wzięciu poprawki na potencjalnie istotne czynniki, w tym wiek rodziców, wskaźnik masy ciała czy rodzaj niepłodności). Przy jednym z mediów odsetek chłopców wynosił 56,1%, a przy innym tylko 45%. Generalnie, jak zauważają autorzy publikacji z pisma Human Reproduction, po zastosowaniu podłoża G5™ odsetek rodzących się chłopców był wyższy niż po hodowli w pożywkach Global, G5™ PLUS i Quinn's Advantage Media. Warto dodać, że w USA i Wielkiej Brytanii odsetek chłopców rodzących się po zapłodnieniu naturalnym wynosi 51%. Efekt nie występował przy embrionach uzyskanych w klasycznym IVF; wskaźnik porodów męskich po G5™, Global, Quinn's i G5™ PLUS był zbliżony. Na razie trudno powiedzieć, czemu medium nie ma w tej sytuacji znaczenia. Zastanawiając się, dlaczego męskie i żeńskie zarodki inaczej reagują na skład pożywek, naukowcy przypominają o różnicach metabolicznych (zarodki męskie rozwijają się szybciej) i sugerują, że można by je zapewne sprowadzić do działania białek zakodowanych w DNA chromosomów płciowych. « powrót do artykułu
-
Mongersten - nowy lek na chorobę Leśniowskiego-Crohna
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Eksperymentalny lek daje nadzieję cierpiącym na chorobę Leśniowskiego-Crohna. To zapalna choroba jelita o niewyjaśnionej etiologii. Właśnie przeprowadzono badania kliniczne na ponad 150 dorosłych cierpiących na to schorzenie. Okazało się, że po zaledwie dwóch tygodniach podawania eksperymentalnego leku u wielu osób objawy choroby były znacznie łagodniejsze bądź całkowicie zniknęły. Stan taki utrzymywał się przez co najmniej 28 dni od rozpoczęcia badania. Specjaliści pokładają duże nadzieje w nowym leku, ma on wiele zalet. Przede wszystkim jest podawany w formie pigułek, gdy tymczasem obecnie stosowane leki podawane są dożylnie. Ponadto nowy lek działa bardzo szybko. W krótkim czasie doszło do dużego odsetka remisji. To robi wrażenie - mówi doktor Raymond Cros, gastroenterolog z University of Maryland, który nie był zaangażowany w badania. Nowy lek, nazwany mongersten, może być bezpieczniejszy niż leki obecnie stosowane. Na razie jednak nie można tego jednoznacznie stwierdzić gdyż badania były prowadzone zbyt krótko, by ocenić bezpieczeństwo leku. Obecnie na rynku istnieją leki pomagające w chorobie Leśniewskiego-Crohna. Jednak nie wszyscy mogą je stosować, ponadto u części ludzi pojawia się oporność na leki. Lekarstwa te mają też liczne efekty uboczne. U chorych pojawiają się np. inne choroby autoimmunologiczne jak łuszczyca. Podczas omawianych właśnie badań 166 osób podzielono na cztery grupy. Trzy z nich otrzymywały codziennie przez dwa tygodnie różne dawki leków, czwartej podawano placebo. Pod koniec terapii doszło do remisji u 2/3 chorych z grupy otrzymującej najwyższą dawkę. Remisja miała też miejsce u 55% chorych otrzymujących dawkę średnią. « powrót do artykułu -
W galaktyce karłowatej NGC 5253 znajduje się mgławica planetarna, w której formuje się ponad milion nowych gwiazd tworzących gromadę. Gromada ta jest miliard razy jaśniejsza od Słońca, jednak nie można jej dostrzec w świetle widzialnym, gdyż jest ono blokowane przez gaz i pył. Obserwujemy tutaj pył, który tworzy gwiazdy. Zwykle, gdy obserwujemy gromadę gwiazd, to w jej otoczeniu nie ma już pyłu i gazu, gdyż dawno zostały one rozproszone przez gwiazdy. W tym przypadku widzimy przede wszystkim pył - mówi profesor Jean Turner z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Przez lata poszukiwałam gazu tworzącego mgławicę i jej gromadę gwiazd. Teraz ją znaleźliśmy - dodaje uczona. Naukowcy już obliczyli, że masa wspomnianego pyłu jest 15 000 razy większa od masy Słońca. Gromada liczy sobie około 3 milionów lat, jest zatem niezwykle młoda. Turner zauważa, że w Drodze Mlecznej gromady gwiazd nie formują się od miliardów lat. Nadal powstają w niej nowe gwiazdy, jednak nie w tak wielkiej liczbie. Niektórzy specjaliści uważali, że wielkie gromady powstawały tylko we wczesnym wszechświecie. W galaktyce NGC 5253 istnieją setki wielkich gromad gwiazd. Niektóre z nich są bardzo młode. Najbardziej spektakularnym jest wspomniany powyżej. W tak wielkiej gromadzie spodziewalibyśmy się tysięcy supernowych. Jednak dotychczas nie znaleźliśmy żadnej - dodaje Turner. W gromadzie zidentyfikowano już ponad 7000 gwiazd typu widmowego O. Do tego typu należą najjaśniejsze znane nam gwiazdy, z których każda jest miliony razy jaśniejsza od Słońca. « powrót do artykułu
-
W karniku, gdy dzisiejsza Karolina Północna zaczynała się dopiero oddzielać od Pangei, przed erą dominacji dinozaurów krokodylomorf Carnufex carolinensis mógł spełniać w rejonach równikowych półkuli północnej rolę drapieżnika alfa. C. carolinensis mierzył ok. 2,7 m, chodził na tylnych kończynach i polował na gady oraz wczesnych krewnych ssaków. Części czaszki, kręgosłupa i przedramienia kończyny górnej wydobyto z formacji Pekin w Północnej Karolinie. Ponieważ trudno było stwierdzić, jak czaszka krokodylomorfa wyglądała za życia, fragmenty kostne potraktowano laserowym skanerem powierzchni. Paleontolodzy stworzyli trójwymiarowy model; do uzupełnienia brakujących części wykorzystali bardziej kompletne czaszki bliskich krewnych. Skamieniałości z tego okresu [karniku] są bardzo ważne dla naukowców, bo dokumentują pojawienie się krokodylomorfów i teropodów, czyli dwóch grup, które wyewoluowały w triasie i w postaci krokodyli i ptaków przetrwały do dziś - podkreśla prof. Lindsay Zanno z Uniwersytetu Stanowego Karoliny Północnej. Nim odcyfrowaliśmy historię Carnufexa, nie było jasne, czy przed panowaniem w Ameryce Północnej dinozaurów wcześni przodkowie krokodyli znajdowali się w grupie walczącej o rolę [tutejszych] drapieżników alfa. « powrót do artykułu
-
Naukowcy ustalili, że zarówno w uczeniu robotów, jak i małych dzieci pozycja ciała odgrywa ważną rolę w pamięci i kojarzeniu nazwy z konkretnym obiektem. Eksperyment zaplanowały i wykonały panie psycholog prof. Linda Smith z Indiana University i dr Viridiana Benitez z University of Wisconsin-Madison. Swój udział miał także robotyk dr Anthony Morse z Uniwersytetu w Plymouth. Studium pokazuje, że ciało odgrywa pewną rolę we wczesnym uczeniu nazw obiektów. Demonstruje też, w jaki sposób małe dzieci wykorzystują położenie ciała w przestrzeni, by połączyć ze sobą idee - opowiada Smith. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE odwołali się do robotyki epigenetycznej, w ramach której roboty uczą się jak dzieci, czyli za pośrednictwem interakcji z otoczeniem. Wiele badań sugeruje, że pamięć jest ściśle powiązania z położeniem obiektu. Żadne jednak nie wykazało, że pewną rolę odgrywa także postawa ciała lub że innymi słowy: zmiana pozycji może oznaczać zapomnienie. Na początkowym etapie studium prowadzono eksperymenty z robotami, później z 12-18-miesięcznymi dziećmi. Robotowi pokazywano obiekt położony z lewej i obiekt położony z prawej strony. Demonstrację powtarzano, by utrwalić skojarzenie między obiektami i dwiema postawami robota. Następnie, już bez ustawiania obiektów, spojrzenie maszyny skierowano w lewo i wydawano komendę, która wywołała postawę przybieraną podczas uprzedniej demonstracji obiektu. Potem oba obiekty pokazano w pierwotnych lokalizacjach bez nazywania i w innych z nazywaniem, co spowodowało, że robot odwrócił się i sięgnął po obiekt skojarzony z nazwą. Wytworzenie związku między obiektem a nazwą demonstrowano w czasie 20 powtórzeń eksperymentu. Kiedy jednak obiekt docelowy i kontrolny umieszczano w obu lokalizacjach, tak że nie mogło się wytworzyć skojarzenie ze specyficzną postawą, robot nie rozpoznawał obiektu docelowego. W badaniach nad dziećmi uzyskano bardzo podobne rezultaty, wskazujące na rolę postawy ciała w wytworzeniu skojarzeń nazw z obiektami. Te eksperymenty mogą zainspirować nową metodę badania związków poznania z ciałem. Stanowią również dowód, że byty mentalne, takie jak myśli, słowa i reprezentacje obiektów, które wydają się nie mieć komponentów przestrzennych czy cielesnych, przechodzą przez etap relacji przestrzennej ciała z otoczeniem - wyjaśnia Smith. Amerykanka dodaje, że kolejne badania powinny rozstrzygnąć, czy opisywane zjawiska ograniczają się do niemowląt/małych dzieci, czy też mamy do czynienia z ogólnymi prawidłowościami działania mózgu, ciała i pamięci. « powrót do artykułu
-
W LHC można jednak znaleźć czarne dziury?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Fizycy Ahmed Farag Ali, Mir Faizal i Mohammed M. Khalil sugerują na łamach Physics Letters B, że Wielki Zderzacz Hadronów może zostać wykorzystany do przetestowania hipotezy o istnieniu wszechświatów równoległych. Zwykle gdy ludzie mówią o wieloświecie, mają na myśli taką interpretację fizyki kwantowej, w której istnieje wiele światów i wszystkie możliwe rozwiązania. Tego nie można przetestować, więc to bardziej filozofia niż nauka. To nie jest to, co my rozumiemy pod pojęciem wszechświatów równoległych. Dla nas to prawdziwe wszechświaty istniejące w dodatkowych wymiarach. Grawitacja może przenikać z naszego wszechświata do tych dodatkowych wymiarów, więc taki model można by przetestować wykrywając miniaturowe czarne dziury w LHC. Obliczyliśmy energię, przy której powinniśmy odkryć te miniaturowe czarne dziury w tęczy grawitacji. Jeśli je tam znajdziemy, dowiedziemy, że hipotezy o tęczy grawitacji i o dodatkowych wymiarach są prawdziwe - stwierdzili autorzy. Pomysł ten nie jest całkowicie nowy. LHC już próbowano wykorzystać do odkrycia czarnych dziur, jednak się to nie udało. Nic w tym dziwnego, jeśli założymy, że wszechświat składa się z czterech wymiarów. Wówczas bowiem do uzyskania czarnej dziury potrzebna byłaby energia rzędu 1019 GeV, tymczasem energia LHC to zaledwie 14 TeV. Jeśli jednak istnieją dodatkowe wymiary to prawdopodobnie zmniejszają one energię potrzebną do uzyskania miniaturowych czarnych dziur. I prawdopodobnie energia ta mieści się w zakresie pracy LHC. Faizal wyjaśnia, że to zmniejszenie wymaganej energii spowodowane jest tym, że grawitacja z naszego wszechświata może w jakiś sposób wyciekać do innych wymiarów. Jako, że w LHC nie wykryto dotychczas czarnych dziur, to teoria strun czy teoria o równoległych wszechświatach nie znajdują potwierdzenia. Trzeba jednak pamiętać, że LHC nie pracował jeszcze z pełną mocą. Ponadto Ali, Faizal i Khalil wyjaśniają, dlaczego dziur dotychczas nie odkryto. Ich zdaniem obecnie wykorzystywany model grawitacji nie jest dokładny, gdyż nie uwzględnia efektów kwantowych. Więc jego wykorzystywanie do obliczenia energii, przy jakiej powinny pojawić się czarne dziury, jest obarczone błędem. Uczeni argumentują, że einsteinowski model grawitacji ulega deformacji przy długości Plancka. Dlatego też użyli nowej teorii o tęczy grawitacji do zmodyfikowania czasoprzestrzeni na granicy długości Plancka, czyli tam, gdzie powinny powstawać miniaturowe czarne dziury. Obliczenia wykazały, że do ich powstania potrzeba nieco więcej niż dotychczas sądzono. Naukowcy pracujący przy Wielkim Zderzaczu Hadronów poszukiwali miniaturowych czarnych dziur przy energiach poniżej 5,3 TeV. Z nowych obliczeń wynika, że miniaturowe czarne dziury powstają przy energiach co najmniej 9,5 TeV dla sześciu wymiarów i 11,9 TeV dla 10 wymiarów. Uzyskanie takich energii jest w zasięgu LHC, możliwe więc będzie przetestowanie hipotezy wspomnianych uczonych. Jeśli w LHC zostaną odkryte miniaturowe czarne dziury będzie to silnym wsparciem dla wielu hipotez, takich jak teoria strun, tęcza grawitacji, wszechświaty równoległe i dodatkowe wymiary. Pozwoli to też rozwiązać paradoks czarnych dziur. Jeśli zaś czarne dziury nie zostaną odkryte przy zakładanych przez nas poziomach energii, to będzie to oznaczało, albo że dodatkowe wymiary nie istnieją, albo że istnieją ale w mniejszej skali niż sądzimy, albo że należy zmodyfikować parametry tęczy grawitacji - mówi Khalil. Inni naukowcy chwalą pracę kolegów, ale zalecają ostrożność. To interesująca praca, ale musimy być ostrożni, gdy ekstrapolujemy pewne globalne wyniki za pomocą jednej z funkcji tęczy grawitacji - mówi profesor Remo Garattini z Uniwersytetu w Bergamo. Praca jest interesująca, ale – podobnie jak wiele innych zastosowań tęczy grawitacji – w dużej mierze zależy od doboru funkcji tej teorii - stwierdza profesor Joao Magueijo z Imperial College London. « powrót do artykułu -
W roku 2014 po raz pierwszy nie doszło do wzrostu emisji zanieczyszczeń przy jednoczesnym wzroście gospodarczym. Z analizy przeprowadzonej przez think tank CoalSwarm wynika, że od 2010 roku na całym świecie zrezygnowano z budowy setek elektrowni węglowych. Obiekty takie wciąż powstają, jednak na jedną wybudowaną elektrownię porzuca się plany skonstruowania dwóch kolejnych. Wyraźnie spada też przyrost mocy z elektrowni węglowych. W szczycie popularności wynosił on 6,9% w ciągu roku. Natomiast w roku 2013 spadł do 2,7%. Nie mamy jeszcze danych za rok 2014, ale prawdopodobnie w ubiegłym roku zainstalowano więcej mocy w elektrowniach wiatrowych niż węglowych. Spowolnienie emisji CO2 jest w dużej mierze spowodowane spowolnieniem w generowaniu energii z węgla - mówi Ted Nace, dyrektor CoalSwarm. Międzynarodowa Agencja Energii poinformowała, że w roku 2014 ludzkość wyemitowała 32,3 miliarda ton dwutlenku węgla. To tyle samo, co w roku 2013, a przecież zanotowano ponad 3-procentowy wzrost gospodarczy. Po raz pierwszy w historii emisja gazów cieplarnianych nie idzie w parze ze wzrostem gospodarczym - mówi Fatih Birol, główny ekonomista Międzynarodowej Agencji Energii. Podobne zjawiska obserwowano już wcześniej, ale nie były one tak wyraźne. Na przykład w roku 2012 wzrost emisji CO2 wyniósł 1,4%, przy wzroście gospodarczym w wysokości 3,2%. Jednak rok później sytuacja wróciła do normy i mieliśmy wzrost gospodarczy 2,9% i wzrost emisji o 2,5%. W ubiegłym roku po raz pierwszy zanotowano brak wzrostu emisji przy wyraźnym wzroście gopodarczym. To pokazuje, że możliwy jest wzrost gospodarczy bez dodatkowych zanieczyszczeń - mówi Ed Davey, brytyjski sekretarz ds. zmian klimatycznych. Do największych zmian doszło w Chinach. Państwo Środka zużywa połowę światowego wydobycia węgla. W 2014 roku jego zużycie spadło tam o 1,6% pomimo 7,3-procentowego wzrostu gospodarczego. Chińskie elektrownie węglowe pracują obecnie na 54% mocy. To najmniej od 35 lat. Jednocześnie rośnie zużycie energii ze źródeł odnawialnych. Zarówno w roku 2013 jak i 2014 zainstalowano w tych źródłach więcej mocy niż w elektrowniach węglowych. Chiny ograniczają zużycie węgla by ograniczyć smog i zanieczyszczenie, które zabijają rocznie około 670 000 Chińczyków. Wbrew ogólnoświatowemu trendowi niektóre kraje, jak Wietnam, Indonezja, Turcja czy Polska, usiłują utrzymać lub zwiększyć swoją zależność od węgla. Generalnie jednak możemy mieć do czynienia z początkiem trendu odchodzenia od tego paliwa. Na przykład UE i USA uzyskują obecnie z węgla 22% mniej energii niż przed dekadą. Pomimo tych zmian elektrownie węglowe wciąż odpowiadają za 80% antropogenicznej emisji CO2 do atmosfery. « powrót do artykułu
-
Linda Manzanilla z Universidad Nacional Autónoma de México twierdzi, że miasto Teotihuacan upadło w wyniku walk wewnętrznych. Obecnie jego ruiny znajdują się w odległości około 50 kilometrów od stolicy kraju. W swoim czasie Teotihuacan było największym miastem obu Ameryk, domem dla 125 000 ludzi. Zostało założone około 100 roku p.n.e. a jego ostateczny upadek przypada na VIII wiek naszej ery. Naukowcy od wielu lat spierają się co do przyczyn upadku. Manzanilla na podstawie analizy ruin, pozostałości różnych przedmiotów oraz szczątków ludzkich odrzuca teorię, by do upadku miasta przyczyniły się susze lub inwazja z zewnątrz. Uczona twierdzi, że w I i IV wieku erupcje wulkaniczne doprowadziły do migracji i do miasta napłynęła nowa ludność. Imigranci żyli na przedmieściach i pracowali dla możnych z miasta. Manzanilla uważa, że z biegiem czasu zaczęły narastać konflikty pomiędzy różnymi grupami z przedmieść, elitami społecznymi a władzami miasta. Zdaniem uczonej do wzrostu napięcia przyczynił się rząd, który próbował przejąć kontrolę nad wszystkimi zasobami naturalnymi. W końcu doszło do wybuchu, tłum zaatakował budynki administracji i miejsca kultu, zniszczył je i w ten sposób przyczynił się do upadku miasta. Manzanilla twierdzi, że nie znaleziono żadnych dowodów na to, by zniszczenia zostały spowodowane inwazją z zewnątrz. « powrót do artykułu
-
Bez bonobo wyginęłoby co najmniej 18 roślin
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Gdyby szympansy bonobo wyginęły, wyginęłoby również wiele roślin. Bonobo jedzą dużo owoców, a wraz z nimi nasion. Wydalają je czasem daleko od miejsca spożycia, co sprzyja rozprzestrzenianiu się gatunków. Najnowsze badania, których wyniki ukazały się pod koniec lutego w piśmie Oryx, pokazują, że w kwestii roznoszenia nasion wiele gatunków z Demokratycznej Republiki Konga polega niemal wyłącznie na bonobo. W lesie LuiKotale, gdzie prowadzono studium, aż 18 gatunków nie mogło się rozmnażać, jeśli ich nasiona nie przeszły najpierw przez przewód pokarmowy Pan paniscus. Zespół Davida Beaune z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej Maxa Plancka ustalił, że bonobo jedzą przez ok. 3,5 godziny dziennie. Miejsce defekacji dzieli od "stołówki" średnio 1,2 km. Co istotne, w czasie poprzednich badań stwierdzono, że w ciągu życia przez przewód pokarmowy przeciętnego bonobo przechodzi aż 11,6 mln nasion. Jak wyjaśniają biolodzy, wiele nasion nie wykiełkuje bez pomocy gatunków trzecich. Kwas żołądkowy oraz inne soki trawienne osłabiają twardą łupinę nasienia, dzięki czemu może ono wchłonąć wodę i wykiełkować. Poza tym wiele nasion nie poradzi sobie zbyt blisko roślin macierzystych. Niektóre w ogóle nie wykiełkują, inne - już jako siewki - zostaną zdławione przez dorosłe osobniki. Beaune zauważył np., że w pobliżu osobnika macierzystego nasiona Parinari excelsa kiełkują dość dobrze, ale wszystkie siewki giną przed osiągnięciem stadium młodego drzewka. Beaune uważa, że w lesie LuiKotale żaden inny gatunek nie przejawia takich wzorców przemieszczania się, by zastąpić bonobo w rozprzestrzenianiu nasion. Istnieją małpy, które jedzą te same owoce, ale pozostają one zbyt blisko domu. Ponieważ na bonobo stale poluje się dla mięsa, w wielu rejonach zagraża im wyginięcie. Jeśli P. paniscus znikną, może to rozpocząć całą kaskadę wymierania, wpłynie to bowiem nie tylko na rośliny, które polegają na nich podczas rozmnażania, ale i na gatunki znajdujące schronienie w tych roślinach. Biolodzy wspominają nawet o "zespole pustego lasu", gdzie las co prawda nadal istnieje, ale drastycznie spada jego bioróżnorodność. « powrót do artykułu -
We Włoszech, w pobliżu granicy ze Słowenią, odkryto strukturę, która prawdopodobniej jest najstarszym znanym rzymskim fortem. Już wcześniej znajdowano pozostałości starych fortów, jednak żaden nie leżał w dzisiejszych Włoszech. Szczegółowe badania nowo odkrytej struktury pomogą lepiej zrozumieć ewolucję rzymskiej armii, która przez kilkaset lat nie miała sobie równych. Odkrycia dokonano za pomocą umieszczonego na helikopterze urządzenia Lidar (Light Detection and Ranging). Potwierdzono je następnie badaniami naziemnymi. Wstępnie wiadomo, że w pobliżu większego fortu – nazwanego San Rocco – Rzymianie zdubowali dwa mniejsze. Dotychczasowe analizy sugerują, że San Rocco powstał w 178 roku przed Chrystusem, może być zatem najstarszą taką strukturą. Niewykluczone, że San Rocco dał początek Triestowi, w pobliżu którego się znajduje. Data założenia fortu zbiega się z datą podboju Istrii przez Rzym. Niewykluczone, że zadaniem fortu była ochrona miasta Tergeste (Triest) przed zagrożeniem z północy. Rzym przegrał pierwszą wojnę o Istrię, a budowa fortu w czasie drugiej wojny świadczy o determinacji Rzymian, by ta wojna była dla nich zwycięska. Dzięki badaniom fortu naukowcy postarają się nie tylko poznać najwcześniejsze dzieje rzymskiej machiny wojennej. Spróbują też znaleźć dowody, że mamy do czynienia z fortem, o istnieniu którego wiemy ze źródeł pisanych. « powrót do artykułu
-
Drugim, po globalnym ociepleniu, największym zagrożeniem ekologicznym dla naszej planety jest zanikanie życia w oceanach. Ze światowych wód znikają ryby, a dzieje się tak dlatego, że ludzkość odławia ich zbyt wiele. Dostęp do zasobów ryb staje się coraz częściej przyczyną konfliktów pomiędzy państwami. Naukowcy od dawna biją na alarm. Oceanom grozi załamanie ekosystemu, a to pociągnie za sobą katastrofalne skutki dla całej planety. Wprowadzane są najróżniejsze rozwiązania, jak limity połowów, propaguje się spożywanie tych gatunków, których występuje wystarczająca ilość. Jednak wszystkie te działania na nic się zdadzą, jeśli do międzynarodowych wysiłków nie dołączą Chiny. Bez większej przesady można stwierdzić, że przyszłość planety zależy od tego, co zrobi Państwo Środka. O tym, jak ważne jest, by Pekin podjął zdecydowane działania, niech świadczą liczby. Według FAO pożycie ryb w USA wynosi około 7,5 miliona ton rocznie. Japonia, w której żyje trzykrotnie mniej ludzi, spożywa 7,3 miliona ton. Tymczasem Chińczycy zjadają każdego roku 50 milionów ton ryb. To więcej niż 10 kolejnych krajów. Chiny produkują 35% światowej produkcji ryb. I są poważnym problemem, gdyż państwo to nie prowadzi polityki mającej na celu ochronę światowych zasobów. Chińska flota rybacka liczy około 70 000 jednostek. Coraz częściej narusza ona międzynarodowe umowy. Chińscy rybacy byli już przyłapywani na nielegalnych połowach na wodach Japonii, Argentyny czy Gwinei. Co więcej, wcale nie kryją się ze swoimi zamiarami. W ubiegłym roku największy chiński dystrybutor produktów z ryb usiłował wejść na giełdę i w prospekcie emisyjnym – by zachęcić potencjalnych udziałowców – chwalił się, że zwiększy produkcję gdyż będzie łamał międzynarodowe konwencje dotyczące rybołówstwa na wodach międzynarodowych. Wybuchł skandal i firma zrezygnowała z giełdowego debiutu. Jednak specjaliści zauważają, że przedsiębiorstwo otwarcie powiedziało to, co wszyscy wiedzą – Chińczycy za nic mają prawo międzynarodowe dotyczące połowów ryb. Nawet przyłapanych kłusowników nie można ukarać. Chiny nie tylko pozwalają im na działalność, ale wykorzystują kłusownictwo jako formę nacisku na sąsiadów. Państwo Środka twierdzi np. że całe Morze Południowochińskie należy do niego. Rybacy z innych krajów, którzy odważą się na nie wypłynąć, ryzykują pobiciem i konfiskatą łodzi. Na szczęście obecnie sytuacja nie jest jeszcze tak zła, jak wygląda to na pierwszy rzut oka. Chińczycy do perfekcji opanowali sztukę hodowli ryb i większość z nich hodują w sztucznych zbiornikach. Problem jednak w tym, że coraz liczniejsza i coraz bogatsza chińska klasa średnia ma coraz mniej zaufania do stanu czystości tych zbiorników, traci zaufanie do producentów i coraz częściej poszukuje dzikich ryb złowionych w oceanach. Chińczycy przez wieki doskonalili sztukę hodowli ryb słodkowodnych na terenie własnego kraju. Teraz jednak coraz chętniej sięgają po ryby oceaniczne. Jeśli weźmiemy pod uwagę ich zamożność i liczebność, możemy zacząć obawiać się o – i tak już mocno nadwyrężone – ekosystemy oceaniczne. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z Mayo Clinic zauważyli, że po rezonansie magnetycznym z podanym dożylnie kontrastem bazującym na związkach gadolinu pierwiastek ten odkłada się w tkance mózgu. Amerykanie zidentyfikowali osoby, które przekazały swoje ciało do badań medycznych, a za życia przeszły liczne badania rezonansem z wykorzystaniem paramagnetycznych środków kontrastowych na bazie gadolinu. Próbki ich tkanki mózgowej porównano z dawcami, którym nigdy nie podano kontrastu z gadolinem. Okazało się, że ludzie wystawieni na oddziaływanie paramagnetyków z Gd mieli mierzalne ilości gadolinu w tkance mózgu, podczas gdy w drugiej grupie w ogóle go nie stwierdzano. Naukowcy mogli określić stężenia pierwiastka i zwizualizować wzorce jego rozmieszczenia w tkance. To ważne odkrycie, zważywszy, że środki ze związkami gadolinu podaje się miliony razy rocznie. Mimo dowodów wskazujących na odkładanie śladowych ilości Gd w tkance nerwowej, nie ma obecnie danych, które by sugerowały, że to zjawisko szkodliwe dla pacjentów [nie odnotowano specyficznych objawów czy chorób] - podkreśla radiolog dr Laurence Eckel. Wg Eckla, teraz wiemy po prostu więcej o rozprzestrzenianiu kontrastów z gadolinem po organizmie. Są one bezpiecznie stosowane od lat, przynosząc korzyści pacjentom z całego świata. Obecnie mamy jedynie więcej pytań, na które społeczności medyczne i naukowe powinny szukać odpowiedzi. Wysiłki w tym kierunku są już podejmowane. Autorzy publikacji z pisma Radiology zaznaczają, że jeśli pacjent cierpi na chorobę wymagającą wykonania MRI, nadal bilans korzyści/strat związanych z przeprowadzaniem obrazowania jest dodatni. Jedyną chorobą związaną z iniekcją gadolinu jest nefrogenne włóknienie układowe (ang. nephrogenic systemic fibrosis, NSF), występujące u niewielkiej podgrupy osób z niewydolnością nerek. « powrót do artykułu
-
Chińska firma domaga się od Qualcommu 100 miliardów dolarów odszkodowania za naruszenie znaku handlowego. Zdaniem Genitop Research Qualcomm celowo użył zastrzeżonego słowa Gaotong w nazwie produktu i firmy. Słowo to zostało zastrzeżone w 1992 roku przez Genitop Research. Poszkodowane przedsiębiorstwo początkowo domagało się 16 milionów dolarów odszkodowania. Teraz chce otrzymać dodatkowo 100 miliardów USD tytułem „kar administracyjnych”. Chiński rząd prowadzi od pewnego czasu działania mające na celu dyscyplinowanie zagranicznych firm. W ubiegłym roku Qualcommowi wymierzono grzywnę w wysokości 975 milionów dolarów za praktyki monopolistyczne. Z kolei 12 japońskich producentów części samochodowych musiało zapłacić za podobne przestępstwa 200 milionów USD. Całkowita kapitalizacja rynkowa Qualcomma wynosi około 100 miliardów dolarów. « powrót do artykułu
-
Od dawna wiadomo, że u otyłych mężczyzn cukrzyca typu 2. rozwija się częściej niż u otyłych kobiet. Najnowsze badania naukowców z McMaster University pokazują, że różnica między płciami może wynikać z aktywności pewnego białka w mięśniach. Gdy ludzie zaczynają ważyć za dużo, w ich mięśniach szkieletowych rozwija się insulinooporność, co może prowadzić do cukrzycy typu 2. Jak jednak zauważyli Kanadyjczycy, kobiety i mężczyźni różnią się aktywnością PTEN (ang. phosphatase and tensin homolog deleted on chromosome ten), białka kodowanego przez gen zlokalizowany na długim ramieniu chromosomu 10. Kiedy PTEN jest aktywne, hamuje prawidłową sygnalizację insulinową w mięśniach, co zmniejsza ilość pobieranej przez nie glukozy. W naszym studium kobiety wydawały się skuteczniej neutralizować to białko, co pozwalało insulinie lepiej pracować i przechwytywać więcej glukozy z krwiobiegu do mięśni. Opisywane białko to jedno z wyjaśnień, czemu kobiety są, w porównaniu do mężczyzn, chronione przed cukrzycą, choć przy określonej wadze mają więcej tkanki tłuszczowej - opowiada prof. M. Constantine Samaan. Obecnie zespół próbuje stwierdzić, w jaki sposób PTEN jest regulowane w różnych komórkach. « powrót do artykułu
-
Z badań przeprowadzonych przez Pew Research Center dowiadujemy się, że po wybuchu afery Snowdena Amerykanie zmieniają swoje postępowanie w sieci oraz opinię o NSA i działaniach wywiadowczych swojego rządu. Aż 87% mieszkańców USA słyszało o programach wywiadowczych prowadzonych przez Waszyngton, a 34% podjęło co najmniej jeden krok w celu ukrycia bądź ochrony prywanych informacji przed rządem. Badacze dowiedzieli się, że 17% Amerykanów zmieniło ustawienia prywatności w serwisach społecznościowych, 15% używa takich serwisów rzadziej niż poprzednio, a 13% zrezygnowało z używania pewnych terminów online. Najczęściej działania mające na celu ochronę prywatności podejmują osoby, które dużo słyszały o działaniach rządu, zwykle są to ludzie, którzy nie ukończyli 50. roku życia. Przyglądając się powyższym danym można stwierdzić, że dziesiątki milionów Amerykanów podjęły działania mające na celu utrudnienie ich rządowi zdobycie informacji na ich temat. Cieszy to Patricka Eddingtona z konserwatywnego Cato Institute. Jednak, jak zauważa Eddington powodem do zmartwień może być fakt, że olbrzymia część ludzi przyznaje, że nie zna na tyle dobrze narzędzi chroniących prywatność, by móc ocenić, czy im się one przydadzą. Ponad połowa ankietowanych przyznała, że znalezienie odpowiednich narzędzi i opracowanie strategii byłoby dla nich trudne. Aż 39% respondentów nigdy nie słyszało o oprogramowaniu anonimizującym, takim jak np. Tor, a 31% nie wiedziało, że e-maila można zaszyfrować. To znak, że społeczeństwo trzeba edukować. Istnieją wspaniałe narzędzia chroniące prywatność i z każdym miesiącem stają się one łatwiejsze w użyciu - mówi Eddington. « powrót do artykułu
-
Naukowcy pracujący pod kierunkiem Francisco Etxeberrii poinformowali, że są pewni, iż odnaleźli szczątki Miguela de Cervantesa. Wielki Hiszpan został pochowany w klasztorze trynitarzy bosych w Madrycie. To znany historyczny fakt, jednak od czasu pochówku klasztor został mocno przebudowany, więc nie było wiadomo, w którym miejscu spoczywał. Podczas konferencji prasowej Etxeberria powiedział, że nie istnieje żaden bezpośredni dowód – jak np. wyniki analizy DNA – który ostatecznie potwierdziłby, iż mamy do czynienia z ciałem Cervantesa, jednak wiele dowodów pośrednich wskazuje, że w „Osario 32”, wspólnym grobie zawierającym szczątki 16 osób, spoczął też pisarz. Poszukiwania miejsca pochówku rozpoczęto w ubiegłym roku. Za pomocą radaru stworzono mapy ponad 30 zagłębień w ścianach i pod podłogą, w których chowano zmarłych. Badania metodą spektrometrii mas pozwoliły stwierdzić, że resztki drewna i ubrań pochodzą z XVII wieku. W końcu w styczniu znaleziono trumnę z inicjałami MC. Analiza znajdujących się tam szczątków pozwoliła uprawdopodobnić hipotezę, że pochowanym jest Cervantes. Pisarz został pochowany 23 kwietnia 1616 roku, w tym samym tygodniu zmarł też Shakespeare. W przyszłym roku przypada 400. rocznica śmierci obu pisarzy. Ich ojczyzny planują odpowiednie obchody. « powrót do artykułu