-
Liczba zawartości
37634 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Od czterech lat Kalifornia zmaga się z suszą. Ostatnie opady, a nawet przytrafiające się powodzie, nie oznaczają, że sytuacja uległa poprawie. Wręcz przeciwnie. Eksperci przewidują, że susza będzie trwała. Ekolodzy zaproponowali, by na ratunek Kalifornii wezwać... bobry. Reintrodukcja tych zwierząt ma, ich zdaniem, spowodować, że więcej wody będzie zatrzymywane na miejscu. Bobry wybudują tamy, dzięki którym woda nie będzie tak szybko spływała do oceanu. Ekolodzy proponują, by kalifornijskie wybrzeża zasiedlić gatunkiem Castor canadensis, który niegdyś masowo występował na tych terenach. Bobry zostały niemal całkowicie wytępione w XIX wieku, gdyż przeszkadzały przemysłowi drzewnemu i rybołówstwu. Dotychczas wiele osób uznaje te zwierzęta za szkodniki. Tymczasem, jak wyjaśniają ekolodzy, bobry budują tamy, dzięki czemu powstają naturalne zbiorniki wodne. Pomaga to wielu innym gatunkom, na przykład łososiom. Ponadto woda ze zbiorników powoli wsiąka w ziemię i uzupełnia naturalne zbiorniki, dzięki czemu tworzą się podziemne zapasy wody pitnej. Bez bobrzych tam woda spływa szybciej, co skutkuje powodziami i osunięciami gruntu podczas opadów oraz suszą, gdy nie pada. Plany ekologów mogą napotkać wiele przeszkód, nawet ze strony Kalifornijskiego Departamentu Rybołówstwa i Dzikiej Przyrody. Departament uznaje bowiem bobry za zwierzęta stwarzające problemy. Budowane przez nie tamy mogą bowiem powodować podtopienia domów i dróg. « powrót do artykułu
-
Farmy słoneczne mogą zagrozić bioróżnorodności
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Energetyka słoneczna przeżywa swój rozkwit w Kalifornii. Niektórzy biolodzy ostrzegają jednak, że realizowanie kolejnych wielkich projektów na pustyni Mojave zagraża tamtejszej bioróżnorodności. Opublikowane właśnie badania wskazują bowiem, że wielkie farmy słoneczne są budowane i planowane głównie na najbardziej dzikich terenach pustyni, gdzie wciąż jeszcze istnieje krucha równowaga w ekosystemie. Znacznie mniej farm powstaje tam, gdzie już istnieją podobne instalacje, a człowiek swoimi działaniami i tak już doprowadził do zmian w środowisku naturalnym. Badania przeprowadzone przez Uniwersytet Stanforda i Carnegie Institution for Science wykazały, że realizacja obecnych planów zagraża zniszczeniem habitatów na powierzchni 71 200 kilometrów kwadratowych. Panele słoneczne zajmują sporo przestrzeni. Wszystko przesłaniają. Na pustyni Mojave bioróżnorodność jest równie duża co w lesie. Pytanie brzmi, czy chcemy zadusić panelami słonecznymi największy dziki obszar Kalifornii, czyli zachodnią część pustyni? - mówi ekolog Barry Sinvero z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Cruz. Obecne plany budowy farm przewidują, że 57% z nich powstało lub powstanie na dzikich terenach. W sumie powierzchnia paneli wyniesie 375,5 kilometra kwadratowego. Około 28% zostało już wybudowanych na terenach rolniczych, a 15% na terenach wcześniej zajętych przez infrastrukturę. Rebecca Hernandez z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley uważa, że farmy słoneczne powinny powstawać na terenach już zajętych przez człowieka, skąd wcześniej wyparliśmy dzikie życie. Jej zdaniem najbardziej zaskakującym spostrzeżeniem badań jest fakt, że dużo tego typu instalacji jest planowanych na terenach rolniczych. Niewykluczone, że kalifornijscy właściciele ziemi uprawnej, zmagający się od kilku lat z suszą, przestawiają się na produkcję elektryczności. Jest to jednak kwestia, którą należy bliżej zbadać. Uczona zwraca też uwagę, że jeśli USA chcą produkować więcej energii z paneli słonecznych, konieczne jest wypracowanie odpowiedniej polityki, która pozwoli robić to bez dalszego dewastowania środowiska naturalnego. Musimy znaleźć odpowiednie miejsce, by umieszczać tam takie instalacje. Jeśli siedzisz w Waszyngtonie, Hiszpanii czy Francji i oglądasz te tereny na zdjęciach satelitarnych, to wygląda, jakby nic tam nie było. Trudno więc sobie wyobrazić, dlaczego niektórzy sprzeciwiają się pokryciu ich kilkudziesięcioma kilometrami kwadratowymi szkła. Tymczasem znajdują się tam biologiczne bogactwa, które są częścią naszego dziedzictwa. Nie chcemy ich stracić - stwierdza ekolog Cameron Barrows z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside. « powrót do artykułu -
Po przyjrzeniu się blisko 3 tys. serc naukowcy ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa odkryli znaczące różnice dot. starzenia serc męskich i kobiecych. Badania nie wyjaśniają, co dokładnie za tym stoi, ale rzucają nieco światła na różne postaci niewydolności serca u kobiet i mężczyzn, które mogą wymagać płciowospecyficznych metod leczenia. Raport opublikowany w piśmie Radiology prezentuje wyniki uzyskane w trakcie pierwszego badania podłużnego starzenia serca z wykorzystaniem rezonansu magnetycznego. Wcześniejsze studia oceniały zachodzące zmiany za pomocą USG. U obu płci z wiekiem lewa komora serca, która pompuje krew do aorty i dalej coraz mniejszymi naczyniami do wszystkich narządów organizmu, ulega zmniejszeniu. U mężczyzn jednak mięśnie wokół komory stają się pogrubiałe, a u kobiet zachowują swój rozmiar albo się zmniejszają. I grubszy mięsień sercowy, i mniejsza objętość komory serca oznaczają podwyższone ryzyko związanej z wiekiem niewydolności serca, ale zaobserwowane różnice międzypłciowe sugerują, że u kobiet i mężczyzn choroba może się rozwijać z różnych powodów - podkreśla prof. John Eng. By obniżyć ryzyko niewydolności, kardiolodzy przepisują często leki hamujące przerost mięśnia sercowego i poprawiające funkcje sercowo-naczyniowe. Skoro jednak u kobiet z wiekiem mięsień sercowy ma tendencję do kurczenia lub zachowywania rozmiarów, mogą one nie odnieść takich korzyści terapeutycznych jak mężczyźni. W ramach studium akademicy analizowali skany MRI blisko 3 tys. starszych dorosłych w wieku 54-94 lat bez istniejącej wcześniej choroby serca. Ich losy śledzono w latach 2002-2012 w 6 szpitalach na terenie USA. Każda z osób przeszła rezonans na początku badania i ponownie po upływie 10 lat. W ciągu dekady średnio waga lewej komory zwiększyła się u mężczyzn o 8 g, a u kobiet spadła o 1,6 g. Pojemność lewej komory spadła u obu płci: u kobiet o ok. 13 ml, a u mężczyzn o nieco mniej niż 10 ml. Różnice w rozmiarach, objętości i zdolności pompującej występowały niezależnie od innych czynników ryzyka, o których wiadomo, że wpływają na wielkość i działanie mechaniczne serca, w tym od wagi ciała, ciśnienia, poziomu cholesterolu, natężenia aktywności fizycznej czy palenia. Opisywane badanie stanowi część Multi-Ethnic Study of Atherosclerosis (MESA). « powrót do artykułu
-
Pomarańczowe porosty źródłem leku przeciwnowotworowego?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Parietyna, pomarańczowy barwnik z porostów i rabarbaru, wydaje się obiecującym środkiem przeciwnowotworowym. Może m.in. spowolnić wzrost i zabić komórki białaczkowe pozyskane bezpośrednio od pacjentów. Badacze z Emory University wykazali również, że parietyna hamuje wzrost ludzkich nowotworowych linii komórkowych, które pobrano z guzów płuc, głowy i szyi, a następnie wszczepiono myszom. Zespół dr Jing Chen odkrył właściwości parietyny, szukając inhibitorów dehydrogenazy 6-fosfoglukonianowej (ang. 6-phosphogluconate dehydrogenase, 6PGD). Enzym ten stanowi część szlaku pentozofosforanowego, który zapewnia komórkowe materiały budulcowe do szybkiego wzrostu. Naukowcy odkryli wcześniej, że aktywność 6PGD wzrasta w kilku typach komórek nowotworowych. To część efektu Warburga [cechą komórek nowotworowych jest metabolizm oparty na glikolizie, a nie na fosforylacji oksydacyjnej]. W ramach eksperymentu Amerykanie pozyskali komórki nowotworowe od pacjenta z ostrą białaczką limfoblastyczną. Później udało się określić dawki parietyny, które w ciągu 48 godzin uśmiercały połowę komórek w hodowli (te same dawki nie szkodziły zdrowym komórkom krwi). Silniejsza pochodna pigmentu - S3 - w ciągu 11 dni 3-krotnie zmniejszała wzrost linii komórek raka płuc (obserwowano to przeprowadzeniu przeszczepu myszom o obniżonej odporności). Autorzy raportu z pisma Nature Cell Biology podkreślają, że choć wydaje się, że inhibitory 6PGD są nietoksyczne dla zdrowych komórek, potrzebne są dalsze badania toksykologiczne, które m.in. pokażą ewentualne skutki uboczne. « powrót do artykułu -
Spaliny diesla mogą zmniejszać dostępność niemal połowy lotnych związków zapachowych z kwiatów. To istotne, bo pszczoły wykorzystują je do odnajdowania pokarmu. Badania brytyjskich naukowców pokazują, że tlenki azotu (NOx) ze spalin diesla mają większy wpływ na zdolność pszczół do wyczuwania zapachu kwiatów niż dotąd sądzono. Zespół z Uniwersytetów w Southampton i Reading odkrył, że z 11 najpowszechniejszych związków zapachowych z kwiatów aż 5 może ulec chemicznej modyfikacji pod wpływem kontaktu z gazami NOx. Podczas eksperymentów naukowcy zauważyli, że wystawienie na oddziaływanie spalin diesla znacząco zmieniało mieszaninę zapachowych związków lotnych. Stężenie mircenu bardzo spadało, β-ocymen stawał się niewykrywalny, a β-kariofilen przekształcał się w izomer cis - izokariofilen. Badanie odruchu wysuwania ssawki pokazało, że zmiany składu mieszanki zmniejszały zdolność pszczół do jej rozpoznania. Nie sądzimy, że zanieczyszczenie związane ze spalinami diesla to główna przyczyna spadku liczebności pszczół, ale nasze najnowsze badania sugerują, że ma ono większy wpływ na zapach kwiatów, niż nam się początkowo wydawało - wyjaśnia dr Robbie Girling. Staje się coraz bardziej jasne, że pszczołom zagraża wiele stresorów: od neonikotynoidów po pajęczaki Varroa destructor. Nasze badania unaoczniają, że kolejnym stresorem może być coraz większe zanieczyszczenie powietrza spalinami. Choć to mało prawdopodobne, by emisja sama w sobie wpływała na pszczele populacje, w połączeniu z innymi stresorami może stanowić kroplę przelewającą czarę - dodaje prof. Guy Poppy. « powrót do artykułu
-
Agent prowadzący śledztwo ws. Silk Road trafi do więzienia
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Ciekawostki
Agent Carl Force, który z ramienia agencji antynarkotykowej DEA prowadził śledztwo przeciwko Silk Road, został skazany na 78 miesięcy więzienia. Zakres, w jakim pan Force zdradził opinię publiczną zapiera dech w piersiach. A wszystko to było motywowane chciwością i poszukiwaniem dreszczyku emocji - napisał w uzasadnieniu wyroku sędzie Richard Seeborg. Podczas prowadzenia śledztwa przeciwko Silk Road Force założył w serwisie dwa niezatwierdzone przez przełożonych konta i wykorzystał je do okradzenia właściciela serwisu Rossa Ulbrichta. Force współpracował przy tym z Shaunem Bridgesem z Secret Service, który również brał udział w śledztwie. Obaj panowie w ramach swoich obowiązków stali się ekspertami od bitcoinów. I właśnie je kradli. Force m.in. ukradł 370 000 dolarów jednemu z klientów firmy CoinMKT. Z tego 37 000 umieścił na rządowym koncie, gdzie miał przelewać środki, jakie mogły trafić w jego ręce w ramach prowadzonego śledztwa. Force udawał w nim handlarza narkotykami. Resztę z ukradzionej kwoty Force zatrzymał dla siebie. Teraz sędzia nakazał mu zwrot ofierze 337 000 USD. Ma też zapłacić 3000 dolarów odszkodowania jednemu z pracowników Silk Road. Prokuratura domagała się dla Force'a 87 miesięcy więzienia, obrona prosiła o 48 miesięcy. Nie ma wątpliwości, że pójdzie do więzienia. Stracił karierę, stracił małżeństwo, stracił wszystko co miał. To jest jego dożywocie, spowodowane chorobą umysłową, mówił obrońca agenta. Powoływał się przy tym na alkoholizm w rodzinie, nadużycia jakich się dopuszczano wobec niego. Przypomniał też, że po tajnej misji w Puerto Rico w 2008 roku agent przeszedł załamanie, po którym trafił do szpitala. Do pracy w DEA wrócił dopiero po 2 latach. Prokurator Kathryn Haun sprzeciwiała się takiemu stawianiu sprawy. Uznanie, że pan Force powinien dostać mniejszy wyrok, gdyż ma stresującą pracę oraz problemy psychiczne, byłoby równoznaczne z wysłaniem bardzo niebezpiecznego sygnału. Wielu agentów federalnych pracuje w stresującym otoczeniu. To stresująca praca. Wspólnik Force'a, Bridges, będzie sądzony w grudniu. « powrót do artykułu -
Produkty znajdujące się na kuchennym blacie mogą pomóc w oszacowaniu wagi właściciela, zwłaszcza jeśli są to płatki śniadaniowe, słodkie napoje, ciastka czy suszone owoce. Naukowcy z Cornell Food & Brand Lab sfotografowali i skatalogowali 210 amerykańskich kuchni. Wszystko po to, by sprawdzić, czy produkty stojące na blatach pozwalają przewidzieć wagę/BMI kobiety z każdego z gospodarstw. Okazało się, że kobiety, które trzymały na blacie płatki śniadaniowe, ważyły 20 funtów (ok. 9 kg) więcej od sąsiadek, które ich nie miały. Panie ze stojącymi tam słodkimi napojami były zaś o 24-26 funtów cięższe (ok. 10,8-11,7 kg). Co istotne, właścicielki kuchni z miskami z owocami były szczuplejsze (różnica sięgała prawie 6 kg). Rzeczy z blatu stanowią podstawę twojej diety widzianych pokarmów, czyli zjadania tego, co znajduje się w zasięgu wzroku. Jako miłośnik płatków byłem zszokowany. Płatki uchodzą za zdrowy produkt, ale jeśli zjadasz ich garść podczas każdego pobytu w kuchni, nie pomoże to w utrzymaniu smukłej sylwetki - wyjaśnia prof. Brian Wansink. Choć autorzy przypominają, że studium ma charakter korelacyjny, Wansink uważa, że wyniki warto wziąć sobie do serca. W naszym laboratorium mamy takie powiedzenie: jeśli chcesz być szczupły, rób to, co robią szczupli ludzie. Jeśli więc szczupli uciekają się do konkretnego dizajnu, opróżniając blaty ze wszystkiego poza miską z owocami, nie zaszkodzi nam postąpić tak samo. « powrót do artykułu
-
Microsoft poinformował, że wskutek błędu programistycznego na komputerach niektórych użytkowników Windows 7 i Windows 8.1 doszło do automatycznego zgłoszenia chęci zainstalowania Windows 10. Błąd spowodowała jedna z ostatnio zainstalowanych poprawek. Windows 10, który zadebiutował 29 lipca bieżącego roku, jest dostępny bezpłatnie dla użytkowników Windows 7 i Windows 8/8.1. Mają oni rok na zainstalowanie systemu bez potrzeby kupowania go. Teraz część mniej zorientowanych użytkowników może zaktualizować system Windows 10 wbrew własnej woli. Błąd spowodował, że w Windows Update w zakładce z opcjonalnymi pojawiła się - domyślnie zaznaczona - możliwość zainstalowania Windows 10. Część użytkowników może pomyśleć, że skoro pole zostało zaznaczone, to mamy do czynienia z istotną poprawką i wyrazi zgodę na rozpoczęcie instalacji. Warto więc sprawdzić w opcjonalnych poprawkach Windows Update czy i u nas błąd się nie pojawia. « powrót do artykułu
-
Pojawiły się plotki, jakoby Intel skierował aż 1000 pracowników do prac nad układem XMM 7360 LTE, który - jak ma nadzieję firma - trafi do iPhone'a 7. Jeśli Apple podpisze z Intelem umowę półprzewodnikowy gigant będzie miał szansę na zwiększenie swoich udziałów w rynku mobilnym. Intel, jeden z największych na świecie producentów układów scalonych, niezbyt dobrze sobie radzi na rynku urządzeń mobilnych. Ten jest w dużej mierze zdominowany przez firmę Qualcomm. Intel późno zainteresował się rynkiem urządzeń przenośnych i ciągle próbuje dogonić Qualcomma. Stąd tak wielka waga przywiązywana do jednego, wspomnianego na wstępie, układu. Apple to bardzo wymagający klient, więc Intel musi zaprezentować naprawdę dobry produkt. Obecnie iPhone'y korzystają z kości Qualcomm 9X45LTE, jednak analitycy sądzą, że Apple chce znaleźć drugiego dostawcę tego typu układów. Jeśli Apple zdecyduje się na nowy układ Intela, może być to początek szerszej współpracy, gdyż koncern z Cupertino prawdopodobnie szuka kolejnego, po Samsungu i TSMC dostawcy procesorów A9. Wybór Intela jest tym bardziej prawdopodobny, że firma korzysta z bardziej zaawansowanych technologii produkcji niż konkurencja. « powrót do artykułu
-
Specjalizująca się w bezpieczeństwie IT firma CrowdStrike twierdzi, że pomimo zawartego porozumienia Chiny wciąż dokonują ataków na cele w USA. Niedawno oba kraje podpisały umowę o zaprzestaniu cyberataków. Umowa przewiduje, że żaden z krajów nie będzie angażował się w cyberataki przeciwko drugiemu oraz nigdy świadomie nie będzie wspierał kradzieży własności intelektualnej. Doszło nawet do tego, że Chiny - po raz pierwszy w historii - dokonały na wniosek USA aresztowań wśród hakerów. Eksperci z CrowdStrike twierdzą jednak, że mają dowody, iż Chiny kontynuują swoje operacje IT wymierzone przeciwko celom w USA. W ciągu ostatnich trzech tygodni wykryliśmy i powstrzymaliśmy wiele prób włamań do systemów naszych klientów. Próby te przeprowadzali ludzie powiązani z chińskim rządem, poinformował współzałożyciel CrowdStrike, Dmitri Alperovitch. Wiadomo, że włamań próbowano dokonać m.in. do siedmiu firm z sektora farmaceutycznego i technologicznego. Wydaje się, że podstawowym celem tych ataków była próba kradzieży własności intelektualnej i tajemnic handlowych, a nie próba zebrania związanych z bezpieczeństwem danych wywiadowczych, czego umowa nie zabrania - mówi Alperovitch. Próby ataków są wciąż podejmowane, dodaje. Analiza wykazała, że jedną z grup zaangażowanych w ataki jest Deep Panda, o działalności której już pisaliśmy. Anonimowy urzędnik amerykańskiej administracji przyznał, że USA wiedzą, iż Chiny nie dotrzymują warunków porozumienia. Będziemy monitorowali chińskie działania i naciskali na Chiny, by wywiązywały się ze wszystkich punktów naszej umowy, powiedział. Część ekspertów od samego początku twierdziła, że umowa pozostanie tylko na papierze. Leo Taddeo, ekspert FIB, który w przeszłości kierował wydziałem informatycznym Biura w Nowym Jorku powiedział, że sytuacja będzie się tylko pogarszać. Oba kraje będą mówiły o swoich chęciach, ale atakowanie amerykańskich siebie po prostu się Chinom opłaca. Wykorzystają nowe techniki, lepszych hakerów, ludzi, którzy nie będą pozostawiali tyle śladów co obecnie, ale Chiny nie zmniejszą swojego zaangażowania w cyberataki, stwierdził. « powrót do artykułu
-
Amerykańskie władze aresztowały i oskarżyły o zabójstwo mężczyznę, który zadzwonił do jednej ze stacji telewizyjnych w Milwaukee i zaczął omawiać sprawę dziewczyny zamordowanej przed ponad 30 laty. Redaktorzy stacji WISN 12 odebrali telefon od 50-letniego Jose Ferreiry. Historia, którą opowiedział, była bardzo szczegółowa. Zbyt szczegółowa, mówi szef newsroomu Chris Gegg. Dziennikarze zdecydowali o zawiadomieniu policji. Ferreira został aresztowany tego samego dnia, a teraz prokuratura stawia mu zarzut zabójstwa. Sprawa dotyczy 13-letniej Carrie Ann Jopek, która zaginęła w 1982 roku. Przez 17 miesięcy nie wiadomo było, co stało się z dziewczyną, aż pewnego dnia osoba naprawiająca ganek swojego domu trafiła na jej ciało. Mordercy nie udało się znaleźć i od lat śledztwo było zawieszone. Matka dziewczyny, Carolyn Tousignant wspomina, że w dniu zaginięcia jej córka została zawieszona w szkole za włóczenie się po korytarzu w czasie zajęć. Jak wspomina, Carrie Ann celowo doprowadziła do takiej sytuacji, bo chciała iść do znajomych na przyjęcie. Szkoła zadzwoniła do matki, poinformowała ją o incydencie i zapytała, czy chce odebrać dziecko ze szkoły. Carolyn nie poszła po córkę, gdyż mieszkały zaledwie przecznicę od szkoły. Czasem się o to obwiniam - mówi. W chwili morderstwa Jopek Ferreira miał 17 lat. Na razie nie wiadomo, dlaczego zdecydował się zadzownić do telewizji. « powrót do artykułu
-
Wg naukowców z King's College London, zliczanie znamion na ramionach, a zwłaszcza na prawym, to najlepsze przybliżenie liczby znamion na całym ciele. Warto przypomnieć, że liczba znamion jest jednym z najważniejszych czynników ryzyka czerniaka. W najnowszym studium uczeni wykorzystali dane 3594 białych bliźniaczek; zebrano je między styczniem 1995 a grudniem 2003 r. w ramach TwinsUK. Zdrowe skądinąd bliźniaczki przeszły badanie skóry. Określano jej typ, odnotowywano też kolor oczu i włosów. Oprócz tego przeszkolone pielęgniarki zliczały piegi i znamiona z 17 miejsc na ciele. Później zabieg powtórzono na obupłciowej próbie z badania kliniczno-kontrolnego dot. czerniaka. W ten sposób stwierdzono, że liczba znamion na prawym ramieniu stanowi najlepszy prognostyk liczby znamion na całym ciele. U pań z ponad 7 znamionami na prawym ramieniu prawdopodobieństwo występowania ponad 50 znamion na całym ciele było 9-krotnie wyższe. Jedenaście znamion na prawym ramieniu przekładało się zaś na ponad 100 znamion na całym ciele. Oznacza to wyższe ryzyko czerniaka. Autorzy publikacji z British Journal of Dermatology zauważyli, że obszar tuż nad prawym łokciem był szczególnie dobrym prognostykiem ogólnej liczby znamion. Silnie skorelowane z ogólną liczbą znamion okazały się również nogi, a u mężczyzn plecy. Wyniki mogą mieć duże znaczenie dla podstawowej opieki zdrowotnej, pozwalając lekarzom pierwszego kontaktu dokładniej oszacować ogólną liczbę znamion w bardzo krótkim czasie, w dodatku na łatwo dostępnej części ciała. To oznacza, że uda się zidentyfikować i poddać obserwacji więcej osób zagrożonych czerniakiem - podsumowuje epidemiolog Simone Ribero. « powrót do artykułu
-
W Oak Ridge National Laboratory (ORNL) odbyła się konferencja poświęcona 50. rocznicy rozpoczęcia badań nad reaktorami jądrowymi wykorzystującymi stopione sole. Podczas spotkania zaprezentowano wiele interesujących rozwiązań, jednak najbardziej zaskakujące okazały się postępy, jakie w badaniach nad tymi reaktorami poczynili Chińczycy. Reaktory używające roztopionych soli mają kilka zalet w porównaniu z tradycyjnymi urządzeniami. Są bardziej bezpieczne, bardziej ekonomiczne i nie mogą posłużyć do produkcji paliwa do broni atomowej. W reaktorach takich chłodziwem i paliwem jest specjalna mieszanina stopionych soli. Prace nad tą technologią trwają już od kilkudziesięciu lat, a ostatnio - w związku z poszukiwaniem technologii alternatywnych wobec węgla - reaktory na stopioną sól przeżywają renesans zainteresowania. W spotkaniu w ORNL wziął udział Xu Hongjie, dyrektor programu reaktorów na stopioną sól w Szanghajskim Instytucie Fizyki Stosowanej. W 2011 roku Instytut podpisał umowę o współpracy z ORNL, na podstawie której Amerykanie udostępnili Chińczykom swoje technologie. Teraz okazuje się, że Chiny prowadzą bardziej zaawansowane prace niż jakikolwiek inny naród. Xu przedstawił plan, z którego wynika, że Państwo Środka chce w ciągu najbliższych 5 lat wybudować pierwsze raktory demonstracyjne, a około roku 2030 ma zamiar zacząć je komercjalizować. Do roku 2020 ma powstać pierwszy 10-megawatowy reaktor na paliwo stałe oraz 2-megawatowy reaktor wykorzystujący tor. Pan Xu poinformował, że w jego instytucie nad reaktorem pracuje 700 inżynierów. Żadna inna instytucja naukowa nie może pochwalić się tak licznym zespołem. Chińczycy opracowali już wstępny plan rektora, poradzili sobie z niektórymi przeszkodami technologicznymi, w tym tak istotnymi jak uzyskanie soli o odpowiedniej czystości czy zmniejszenie ilości trytu. Ograniczenie jego ilości to jeden z głównych celów badawczych naukowców pracujących nad tym typem reaktorów. Osiągnięcia Chińczyków zaskoczyły uczestników spotkania. Większość jego uczestników zna chiński program badawczy, jednak nie spodziewali się, że można czynić tak szybkie postępy. To zadziwiające, jak daleko zaszli w cztery lata. To pokazuje, ile można zyskać mając do dyspozycji setki naukowców - mówi John Kutsch z firmy Terrestrial Energy, która pracuje nad własnym projektem reaktora. Część naukowców i specjalistów nieprzychylnie patrzy na amerykańsko-chińską współpracę. Mieli zastrzeżenia już podczas samego podpisywania umowy. Chiny rywalizują z USA na wielu polach, chcą zdobyć znaczne udziały na rynku energii atomowej, więc przeciwnicy porozumienia uważają, że wspomaganie rywala poprzez udostępnianie mu własnego know-how jest niebezpieczne. Z drugiej jednak strony jak najszybsze opracowanie technologii bezpiecznego i taniego pozyskiwania czystej energii jest w interesie wszystkich. Ponadto wiele amerykańskich przedsiębiorstw chętnie prowadzi swoje badania w Chinach i innych krajach, gdyż w USA prowadzenie testów tego typu technologii wiąże się z większymi ograniczeniami i kosztami. « powrót do artykułu
-
Nie taki węch naczelnych zły, jak go malują
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Naczelne mają lepszy węch, niż się utrzymuje. Zespół z Uniwersytetu w Linköping i 2 niemieckich uczelni wykazał, że czepiaki czarnorękie (Ateles geoffroyi) są ekspertami w wywąchiwaniu optymalnie dojrzałych owoców. Podczas testów prowadzonych w stacji badawczej w meksykańskim lesie deszczowym 5 czepiakom prezentowano mieszaniny ok. 10 związków. Przypominały one owoce dwóch gatunków drzew w różnym stadium dojrzewania. Zadaniem małp było wybranie najlepszych "owoców". Okazało się, że A. geoffroyi udawało się to w ponad 70% przypadków. Odróżniania dojrzałego i zupełnie niedojrzałego owocu małpy nauczyły się w ciągu zaledwie jednego dnia. Kiedy mieszaniny bardziej do siebie upodobniono, zwierzęta nadal szybko wykrywały różnicę - podkreśla prof. Matthias Laska. Zarówno w czasie eksperymentów z mieszaninami, jak i testów z prawdziwymi owocami poprawne skojarzenia nagradzano miąższem owoców. Jak wyglądała koewolucja tropikalnych drzew owocowych i jedzących owoce naczelnych? Przed skosztowaniem owoców i warzyw pierwsze naczelne jadły głównie owady. Część owoców nie chciała być zjadana, pojawiły się więc toksyczne substancje. Inne coraz lepiej pachniały, by w ten sposób sygnalizować zawartość wysokoenergetycznych cukrów itp. Czepiaki, które żywią się owocami wielu roślin, korzystają na zdolności szybkiego uczenia rozróżniania zapachów nieznanych złożonych mieszanin. Dla odmiany powonienie bardziej wyspecjalizowanych gatunków dobrze sprawdza się w ich niszy ekologicznej. « powrót do artykułu -
Oksytocyna zwiększa atrakcyjność dla partnera
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Uistiti białouche (Callithrix jacchus), którym donosowo podano oksytocynę, silniej przyciągają uwagę partnerów. Wcześniejsze badania pokazały, jak oksytocyna, hormon naturalnie występujący u ssaków, działa na osobniki, którym się ją podaje (poprawia się współpraca, komunikacja i poziom altruizmu w stosunku do członków grupy). Mniej jednak wiadomo, jak wzrost jej stężenia wpływa na tych, którzy kontaktują się z osobnikiem potraktowanym oksytocyną. Jako pierwsi wykazaliśmy, że uistiti, którym podano oksytocynę, otrzymują więcej społecznej uwagi od długoterminowego partnera - opowiada Jon Cavanaugh z Uniwersytetu Nebraski. W przypadku samców oznacza to więcej fizycznej bliskości, a u samic więcej iskania przez partnera. Co ciekawe, zacieśnienie więzi następuje bez zabiegania o kontakt lub zwiększenia liczby zachowań seksualnych. Zademonstrowaliśmy, że uistiti niepotraktowane oksytocyną przejawiają większe zainteresowanie interakcjami z długoterminowym partnerem, który dostał oksytocynę niż placebo, co sugeruje wzrost postrzeganej atrakcyjności. Zmiany wywołane oksytocyną muszą być wyjątkowo subtelne, bo nie zaobserwowaliśmy żadnych oczywistych różnic w zabiegach małp z grupy oksytocynowej. W ramach eksperymentu Amerykanie przez kilka dni obserwowali 6 par dorosłych uistiti (wcześniej przez kilka tygodni małpy mieszkały razem i zdążyły stworzyć trwałe więzi). Każda z sesji obserwacyjnych trwała 20 min i zaczynała się pół godziny po podaniu jednemu z osobników oksytocyny, antagonisty oksytocyny lub placebo. Oksytocyna miała postać kropli do nosa, a antagonistę mieszano z pokarmem. Wypowiadając się na temat znaczenia opisanych badań dla ludzi, Cavanaugh wspomina m.in. o osobach z zaburzeniami ze spektrum autyzmu, które zazwyczaj mają problem z inicjowaniem i podtrzymaniem normatywnych kontaktów społecznych. [...] Leczenie oksytocyną mogłoby im pomóc dwojako: zarówno przez zwiększenie własnej motywacji do kontaktów, jak i przez wzrost atrakcyjności dla partnerów społecznych. Autorzy publikacji z pisma Frontiers in Behavioral Neuroscience podkreślają, że stosunkowo niewiele wiadomo o długoterminowych skutkach chronicznej ekspozycji na donosową oksytocynę, zwłaszcza w okresie dorastania. Jest więc jasne, że badanie na modelu zwierzęcym różnic międzypłciowych, dawek, czasu leczenia i czasowania w trakcie rozwoju ma ogromne znaczenie dla prac nad terapią deficytów społecznych u ludzi. « powrót do artykułu -
Najwięksi emitenci gazów cieplarnianych - USA, UE i Chiny - postępują nieuczciwie wobec innych krajów, uważają badacze z MIT-u i norweskiego Centrum Międzynarodowych Badań nad Klimatem i Środowiskiem. Redukcja emisji, do jakiej zobowiązują się giganci, pozostawia niewielkie pole manewru całej reszcie świata. Światowi przywódcy deklarują, że chcą zapobiec sytuacji, w której średnie światowe temperatury wzrosną o ponad 2 stopnie Celsjusza w porównaniu do temperatur sprzed epoki przemysłowej. USA zobowiązały się, że do roku 2025 zmniejszą swoją emisję o 28%, a do roku 2050 - o 83%. Unia Europejska deklaruje zmniejszenie emisji o 40% do roku 2030 i o 80% do roku 2050. Chiny zaś nie mówią o redukcji, jednak obiecują, że po roku 2030 nie będą zwiększały emisji, a jednocześnie zwiększą efektywność swojej energetyki. Zdaniem naukowców, takie deklaracje oznaczają, że cała reszta świata, a zatem głównie kraje najbiedniejsze, będą musiały zmniejszyć swoją emisję do poziomu 7-14 raza mniejszego w przeliczeniu na mieszkańca niż emisja amerykańska, chińska czy europejska. Bez tego średnie światowe temperatury wzrosną bardziej niż o 2 stopnie Celsjusza. Na świecie żyje około 7 miliardów ludzi, z czego około 1 miliarda żyje na dobrym poziomie. Pozostałych 6 miliardów z trudem poprawia swoje warunki życia. Jeśli rozwijaliby się oni dzięki spalaniu węgla, tak jak rozwinęliśmy się my, to na Ziemi zrobi się naprawdę gorąco. A wzrost temperatury to byłby dopiero początek problemów związanych ze zmianami klimatycznymi - mówi profesor Susan Solomon z MIT-u. Z wyliczeń wynika, że jeśli chcemy utrzymać wzrost temperatury poniżej 2 stopni Celsjusza w porównaniu z epoką preindustrialną, to w sumie możemy wyemitować do atmosfery 3,7 biliona ton dwutlenku węgla. Biorąc pod uwagę to, co już wyemitowaliśmy, możemy wysłać do atmosfery jeszcze około 1 biliona ton. To mniej więcej 30-letnia światowa emisja. Jeśli nawet USA, UE i Chiny dotrzymają swoich obietnic dotyczących redukcji emisji, to cała reszta świata będzie musiała dokonać takich cięć, że emisja na przeciętnego mieszkańca będzie tam wielokrotnie niższa niż w USA, UE i Chinach. To zaś oznacza, że te słabo rozwinięte kraje będą miały jeszcze większe problemy rozwojowe. Oczywiście można się zastanawiać, czy założone 2 stopnie Celsjusza uczynią tak wielką różnicę. Solomon mówi, że tak i przypomina upalne lato 2003 roku, kiedy to wysokie temperatury zabiły ponad 10 000 osób w Europie. Średnie temperatury były wówczas około 2 stopnie wyższe niż temperatury przeciętnego europejskiego lata. Jeśli nadal będziemy emitowali tyle, co obecnie, to do roku 2050 każde lato w Europie będzie prawdopodobnie o 2 stopnie cieplejsze niż średnia - mówi uczona. Zdaniem profesor Solomon należy znacznie szybciej odchodzić od węgla niż obecnie, a społeczność międzynarodowa musi skupić się na badaniach umożliwiających wykorzystywanie odnawialnych źródeł energii. « powrót do artykułu
-
Wcześniactwo wydaje się osłabiać połączenia w obrębie szlaków mózgowych związanych z uwagą, komunikacją i przetwarzaniem emocji. Na bardzo wczesnych etapach życia mózg jest szczególnie plastyczny i można go modyfikować za pomocą interwencji. Zazwyczaj nie reaguje się przed pojawieniem objawów, my jednak próbujemy opracować obiektywne miary rozwoju mózgu wcześniaków, które wskazują na prawdopodobieństwo późniejszych problemów, tak by [ewentualnie] wcześnie zapewnić dodatkowe wsparcie i terapię [...] opowiada prof. Cynthia Rogers ze Szkoły Medycyny Uniwersytetu Jerzego Waszyngtona w St. Louis. W USA 1 na 9 dzieci jest wcześniakiem, co wiąże się z podwyższonym ryzykiem problemów poznawczo-motorycznych, ADHD, a także zaburzeń lękowych i ze spektrum autyzmu. W ramach studium Amerykanie zbadali za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) i obrazowania tensora dyfuzji (DTI) mózgi 58 dzieci urodzonych w terminie i 76 wcześniaków, które przyszły na świat co najmniej 10 tygodni za wcześnie. U dzieci urodzonych w terminie badanie przeprowadzano w 2.-3. dniu życia, zaś u wcześniaków w ciągu kilku dni od planowanego terminu porodu. Natrafiliśmy na znaczące różnice w szlakach i obwodach nerwowych [zwłaszcza odpowiadających za uwagę, komunikację i emocje]. Oprócz tego naukowcy znaleźli różnice dot. sieci stanu odprężenia i spoczynku. Do sieci tych należy m.in. sieć spoczynkowa (ang. default mode network, DMN), która jest najbardziej aktywna, gdy ludzie są najmniej aktywni. Największe różnice zaobserwowano właśnie w obrębie DMN i sieci czołowo-ciemieniowej (ang. frontoparietal network). Obie obejmują obwody powiązane z emocjami i wcześniej pisano o nich w kontekście ADHD i zaburzeń ze spektrum autyzmu. By sprawdzić, czy opisane nieprawidłowości wiążą się z późniejszymi problemami rozwojowymi, zespół Rogers kontynuuje badania. Zakończyły się już oceny w wieku 2 i 5 lat, następne zostaną przeprowadzone, gdy dzieci skończą 9 lub 10 lat. « powrót do artykułu
-
Apple zapłaci 234 miliony USD za naruszenie patentu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
W ciągu zaledwie 3 dni o uznania Apple'a winnym naruszenia patentów sąd rozstrzygnął kwestię odszkodowania. Wisconsin Alumni Research Foundation (WARF) została przyznana kwota 234 milionów dolarów. Niecały tydzień temu sąd uznał, że Apple naruszył prawa patentowe organizacji WARF, która zajmuje się komercjalizacją technologii opracowanych na University of Wisconsin-Madison. Teraz sąd stwierdził, że koncern ma zapłacić odszkodowanie w wysokości 234 milionów dolarów. W wyroku przyznającym rację WARF sąd uznał, że organizacja może domaga się nawet 862 milionów. WARF zwróciło się do sądu o przyznanie 400 milionów dolarów, czyli 2,74 USD za każde sprzedane urządzenie, które narusza jej patent. Apple argumentował, że kwota od każdego urządzenia nie powinna przekraczać 7 centów. Te 7 centów to ekstrapolacja kwoty, jaką - w ramach ugody z WARF - zapłacił Intel w 2008 roku. Do niedawna nie było wiadomo, jakie odszkodowanie otrzymała WARF od Intela. Dopiero teraz, na żądanie sądu, zostało to ujawnione. Prawnicy Apple'a uznali, że reprezentowana przez nich firma powinna zapłacić za każde naruszenie tyle samo co intel. Ława przysięgłych przez 3,5 godziny zastanawiała się nad wysokością należnego odszkodowania. Mimo, że WARF otrzymała mniej, niż żądała, jej przedstawiciele byli zadowoleni z werdyktu. Nie będą mogli starać się o podniesienie kwoty odszkodowania, gdyż sąd uznał, że naruszenie patentów nie było świadome. Amerykańskie uniwersytety coraz częściej pozywają firmy naruszające ich prawa. Sama WARF w ciągu ostatnich 15 lat wniosła 33 oskarżenia przeciwko 31 różnym podmiotom. « powrót do artykułu -
Federalny sąd apelacyjny orzekł, że Google nie narusza praw autorskich digitalizując książki i umieszczając je w swojej online'owej bibliotece. Wyrok 2. Okręgowego Sądu Apelacyjnego oznacza przegraną Gildii Autorów, która pozwała Google'a. Już w 2013 roku sąd niższej instancji uznał, że do naruszenia prawa nie dochodzi, gdyż Google udostępnia jedynie niewielkie fragmenty książek. Z argumentacją taką zgodził się teraz sąd apelacyjny, który stwierdził, że udostępnione fragmenty nie są konkurencyjne wobec całych dzieł. Google prezentuje nie więcej niż 16% książki, a to nie powoduje strat finansowych właścicieli praw autorskich. Celem istnienia praw autorskich jest zwiększenie poziomu wiedzy ogółu społeczeństwa. System praw autorskich zapewnia to poprzez nadanie twórcom wyłącznego prawa do kontroli nad kopiami swoich dzieł oraz zapewniając im korzyści materialne płynące z tworzenia kreatywnych, wzbogacających społeczeństwo intelektualnie książek. Zatem, o ile autor to bez wątpienia ważny i zamierzony beneficjent systemu praw autorskich to najważniejszym podstawowym zamierzonym beneficjentem jest społeczeństwo, a system praw autorskich zapewnia mu dostęp do wiedzy poprzez wynagradzanie twórców, stwierdził sąd. Gildia Autorów już od 10 lat sprzeciwia się digitalizowaniu książek przez Google'a. Jej przedstawiciele zapowiedzieli, że odwołają się do Sądu Najwyższego. « powrót do artykułu
-
Eksperci zauważyli, że możliwe jest włamanie do smartfonów za pomocą... inteligentnych asystentów Siri i Google Now. Dostęp do nich można uzyskać wykorzystując celową interferencję elektromagnetyczną (IEMI) i podłączone do smartfonu słuchawki z mikrofonem. Udany atak pozwala na wydawanie smartfonowi poleceń głosowych. Sposób przeprowadzenia ataku opisali José Lopes Esteves i Chaouki Kasmi z francuskiej Narodowej Agencji Bezpieczeństwa Komputerowego. W swoim artykule opisują oni, w jaki sposób za pomocą interferencji elektromagnetycznej można użyć słuchawek w roli anteny odbierającej i przekazującej do urządzenia komendy wydawane przez napastnika. Esteves i Kasmi opisują też, do czego można wykorzystać tego typu atak. Można na przykład polecić smartfonowi włączenie mikrofonu i przechwytywanie rozmów z otoczenia czy aktywowanie płatnych usług telefonicznych lub odwiedzenie złośliwych witryn w sieci. Przed tego typu atakiem można obronić się np. odłączając słuchawki od smartfonu czy wyłączając możliwość wydawania komend głosowych wtedy, gdy ich nie potrzebujemy. Lepsze bezpieczeństwo mogą zapewnić też producenci oprogramowania oferując lepsze algorytmy rozpoznawania głosu właściciela smartfonu czy odpowiednio zabezpieczając słuchawki. Przeprowadzenie skutecznego ataku wymaga jednak sporej wiedzy i umiejętności, zatem przeciętny użytkownik smartfonu nie jest narażony na większe niebezpieczeństwo. « powrót do artykułu
-
Humanoidalne roboty już teraz doświadczają upadków podczas różnych pokazów i zawodów. Najczęściej uderzają całym ciężarem w podłoże. Eksperci z Georgia Tech chcą nauczyć je bezpiecznych upadków korzystając przy tym z technik judo. Podczas upadku energia potencjalna zamieniana jest na energię kinetyczną. Nagromadzona energia musi się w jakiś sposób rozproszyć, co ma miejsce w czasie kontaktu z podłożem. Jeśli upadniemy na jeden niewielki fragment ciała, może doznać on poważnych uszkodzeń. Idealnym scenariuszem upadku jest więc taki, podczas którego kontakt z podłożem ma wiele fragmentów ciała, każdy z nich absorbuje zatem jedynie część energii, jest więc szansa, że nie doznamy obrażeń. Podobnie ma się sprawa z androidami. Te obecne padają głównie na 'twarz', co może skończyć się uszkodzeniem cennego sprzętu. Dlatego też na Georgia University of Technology trwają prace nad algorytmem, który pozwala robotom tak upadać, by minimalizować ewentualne straty. Za jego pomocą robot wykonuje odpowiednią sekwencję ruchów minimalizującą uszkodzenia przy upadku. Algorytm reaguje na wiele różnych rodzajów początkowych zaburzeń ruchu i automatycznie oblicza liczbę punktów kontaktu z podłożem, ich kolejność, pozycję oraz czas, w którym do kontaktu dojdzie, czytamy w opracowaniu uczonych z Georgia Tech. Wstępne wyniki są bardzo obiecujące. Dzięki algorytmowi energia upadku zmniejsza się o 30-90 procent. Na razie jednak algorytm jest daleki od doskonałości. Na opracowanie odpowiedniej sekwencji upadku potrzebuje od 1 do 10 sekund, zatem nie może być jeszcze wykorzystany w praktyce. Ponadto radzi sobie jedynie z upadkami do przodu i do tyłu, nie działa w przypadku np. upadków na boki. Inżynierowie wykazali jednak, że problem upadku androida można rozwiązać i warto nad nim pracować. « powrót do artykułu
-
Weteran Sean Mace pozywa San Francisco Maritime National Historical Park z powodu wypadku, do którego doszło w październiku zeszłego roku. Czekając na pokazy lotnicze Blue Angels, mężczyzna czytał książkę pod araukarią Bidwilla. Na jego nieszczęście z drzewa spadła ważąca ponad 7 kg szyszka, która strzaskała mu czaszkę. Nieprzytomny Mace trafił do San Francisco General Hospital, gdzie przeszedł 2 operacje w trybie nagłym, które miały zmniejszyć ciśnienie śródczaszkowe (w wyniku wypadku doszło do obrzęku mózgu i krwawienia). Chirurdzy usunęli część czaszki. Mężczyzna ma jednak trwałe uszkodzenie mózgu, amnezję, cierpi też na depresję i zaburzenia lękowe. Nie może podjąć pracy, a nadal musi płacić rachunki za leczenie. Na domiar złego czeka go 3. operacja. Mace pozywa więc rząd USA, Służbę Parków Narodowych, Departament Zasobów Wewnętrznych Stanów Zjednoczonych i Park, domagając się odszkodowania w wysokości 5 mln dolarów. Mój klient doznał nieodwracalnego uszkodzenia mózgu. Żyje w nieustannym strachu, że [znów] zostanie uderzony w głowę - podkreśla adwokat 50-latka Scott Johnson, dodając, że w parku nie było znaków ostrzegających o spadających szyszkach. We wrześniu Johson sporządził w imieniu Mace'a pozew. Odniósł się do niebezpiecznych warunków panujących w San Francisco Maritime National Historical Park oraz rażących zaniedbań. Przede wszystkim władze powinny zadbać o to, by sytuacja nigdy więcej się nie powtórzyła. Park jest pełen turystów i wycieczek szkolnych. Władze Parku otoczyły zagajnik płotem i dodały znaki z napisem: "Uwaga na spadające szyszki", ale świadkowie opowiadają, że szyszki nadal spadają z gałęzi zwisających nad chodnikiem. « powrót do artykułu
-
Członkowie prymitywnych plemion wcale nie śpią dłużej od nas
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Humanistyka
W mediach i nie tylko ciągle słyszy się, że ludzie z cywilizowanych krajów śpią za mało, bo korzystają ze sztucznego oświetlenia czy środków pobudzających i ciągle mają coś do zrobienia. Okazuje się jednak, że członkowie 3 plemion zbieracko-myśliwskich z różnych części świata wcale nie śpią dłużej od nas. Zespół Jerome'a Siegla z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles odkrył, że śpią oni średnio 6,5 godz. na dobę, nie drzemią w ciągu dnia i wstają przed wschodem słońca. Krótki sen w tych populacjach obala twierdzenie, że we współczesnym świecie długość snu uległa znacznemu skróceniu. Ma to wpływ na stosunek do pomysłu, że potrzebujemy tabletek nasennych, bo przez wszędobylskość elektryczności, telewizji, Internetu itp. długość snu odbiega od normalnego poziomu. By oszacować, ile ludzie kiedyś spali, naukowcy przyglądali się przedstawicielom 3 plemion: Hadza z Tanzanii, Buszmenów z Namibii i Tsimané z Boliwii. Badano zwyczaje senne 94 osób, w sumie zebrano dane reprezentujące 1165 dni. Okazało się, że mimo różnic genetycznych, historycznych i środowiskowych, wszystkie 3 grupy cechowała podobna organizacja snu, co sugeruje, że przejawiają one bazowe wzorce ludzkiego snu [...]. Grupowe średnie długości snu wynosiły od 5,7 do 7,1 godz. Czasy te plasują się w obrębie dolnego krańca długości typowych dla społeczeństw industrialnych. Badani śpią zimą godzinę dłużej niż latem. Choć nie mają elektryczności, nie kładą się z zachodem słońca. Średnio idą spać nieco ponad 3 godziny później, ale budzą się przed wschodem. Autorzy publikacji z pisma Current Biology uważają, że na ich wzorce snu i czuwania silniej wpływa temperatura niż światło. Hadza, Buszmeni i Tsimané kładą się spać, gdy temperatura spada i przesypiają największe nocne chłody. Ponieważ nie występuje wśród nich przewlekła bezsenność, Siegel upatruje w odtwarzaniu naturalnego środowiska sposobu na leczenie zaburzeń snu w społeczeństwach rozwiniętych. « powrót do artykułu -
Rosyjski ekspert ds. bezpieczeństwa występujący pod pseudonimem Dark Purple, zaprezentował urządzenie, które błyskawicznie niszczy komputer. USB Killer 2.0 może zniszczyć każde urządzenie z portem USB. Wygląda ono jak standardowy klips USB, jednak po podłączeniu do komputera wysyła ładunek o napięciu 220 woltów, który niszczy komputer. Poprzednia wersja urządzenia dysponowała ładunkiem 110 woltów. Na opublikowanym na YouTube filmie widzimy, że po podłączeniu urządzenia do komputera przestaje on działać w ciągu kilku sekund. Uszkodzenia są nieodwracalne. Wydaje się jednak, że dysk twardy przetrwał atak. « powrót do artykułu
-
Forbes opublikował listę najlepiej zarabiających użytkowników YouTube'a, którzy żyją z publikowania filmów w tym serwisie. Dziennikarze przeprowadzili rozmowy z agentami, menedżerami, prawnikami, samymi zainteresowanymi, ekspertami ds. mediów, wykorzystali dane z Nielsena, IMDB i innych źródeł. W ten sposób poznali kwoty brutto. Aby trafić na listę 10 najlepiej zarabiających użytkowników serwisu Google'a trzeba zanotować roczne przychodzy rzędu 2,5 miliona dolarów. Największe zarobki notuje PewDiePie (Felix Kjellberg), który dzięki swoim komentarzom dotyczącym gier komputerowych wzbogacił się o 12 milionów dolarów. Kanał PewDiePie ma niemal 40 milionów subskrybentów. Na listę trafił też inny miłośnik gier, KSI, który zarobił 4,5 miliona dolarów. Na dobre zarobki mogą liczyć też artyści komediowi. Smosh oraz Fine Brothers zarabiają po 8,5 miliona dolarów. Przychodami rzędu 6 milionów może poszczycić się Lindsey Sirling publikująca klipy muzyczne, na których tańczy podczas gry na skrzypcach. Z kolei Michelle Phan zyskała 3 miliony USD dzięki publikowanym przez siebie poradom dotyczącym kosmetyków, prezentów czy filmów o swoim życiu. Dwójka artystów występujących jako Rhett & Link (Rhett McLaughlin i Charles Lincoln Neal III) zarobiła 4,5 miliona dolarów nagrywając klipy sponsorowane m.in. przez Wendy's, Gillette czy Toyotę. Taką samą kwotę zarobił Roman Atwood kręcący zabawne filmy typu "ukryta kamera". Także i on nagrywa filmy na zlecenie sponsorów. Listę zamyka cukiernik-amator Rosanna Pansino,która zarobiła 2,5 miliona dolarów. Tym, co łączy wszystkich tych ludzi, jest ich wiek. Większość z nich to osoby poniżej 30. roku życia, są więc nieco starsi od swojego przeciętnego odbiorcy. « powrót do artykułu