Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Samice motyli mają w pobliżu pochwy dodatkowy "żołądek", woreczek kopulacyjny (bursa copulatrix), który trawi spermatofory. By ustalić, jak woreczek działa, Melissa Plakke z Uniwersytetu w Pittsburghu prowadziła eksperymenty na samicach bielinka rzepnika (Pieris rapae). Każda samica tego gatunku może kopulować z wieloma samcami, a to wyjaśnia wiele ze złożonej budowy układu rozrodczego. W spermatoforach znajduje się wiele cennych związków, m.in. białka, które pomagają plemnikom szybko płynąć lub zatykają pochwę, by inne samce nie mogły się do niej dostać. Samice wykorzystują białka do własnych celów, np. do podtrzymania jaj. Z punktu widzenia interesów samicy, im więcej samców, tym lepiej, bo dzięki temu pozyskuje ona więcej materiałów ze spermatoforów. Samce próbują temu przeciwdziałać i zwiększać swoje szanse na ojcostwo, wytwarzając spermatofory z bardziej odpornymi otoczkami. W ten sposób samica nie może ponownie kopulować, nim nie pozbędzie się spermatoforu. Plemniki trafiają do zbiornika nasiennego samicy, a reszta spermatoforu do bursa copulatrix. Choć wydawało się, że woreczek go trawi, dotąd naukowcy nie wiedzieli, jak naprawdę działa. By się dowiedzieć, zespół Plakke hodował w laboratorium bielinki. Schwytano dziewice i samice, które niedawno kopulowały (woreczki tych ostatnich opróżniono). Później zbadano aktywność enzymatyczną tkanki bursa copulatrix. Przystępując do badania, nie wiedzieliśmy, czy woreczek kopulacyjny zawiera koktajl enzymów trawiennych, czy tylko jeden enzym. Zidentyfikowano aż 9 enzymów rozkładających białka. Naukowcy wykazali, że aktywność enzymatyczna woreczka jest tak wysoka, jak w przewodzie pokarmowym gąsienicy (dorosłe P. rapae nie jedzą białek, dlatego do porównań wybrano gąsienice). Należy jednak pamiętać, że bursa copulatrix ma rozmiary zaledwie 1/20 tej części jelita gąsienicy, która trawi proteiny. « powrót do artykułu
  2. W północnej części Etiopii, na wyżynie Guassa prymatolog Vivek Venkataraman z amerykańskiego Darthmouth College zaobserwował niezwykłe zjawisko. Kaberu (wilk etiopski) pokojowo współżyje tam z dżeladami, gatunkiem z rodziny makakowatych. Pokojowa egzystencja jest tak daleko posunięta, że dżelady pozwalają wilkom wałęsać się wśród stada, a wilki nie polują na młode dżelady. Wolą polować na gryzonie, które jest im łatwiej złapać w obecności małp. Koegzystencja wilków i małp przypomina prawdopodobne początki udomowienia psów przez ludzi. Kaberu czasami polują na zwierzęta wielkości młodych dżelad, na młode kozy czy owce. Jednak małpy najwyraźniej wiedzą, że wilki są do nich pokojowo usposobione, gdyż nie uciekają przed nimi. Obserwowaliśmy, że wilki i małpy znajdowały się w odległości 1-2 metrów od siebie i przez 2 godziny całkowicie się ignorowały - mówi Venkataraman. Zachowanie małp jest jak najbardziej świadome. Uciekają one bowiem przed zdziczałymi psami, które na nie polują. Celowe jest też zachowanie wilków. Dżelady żerują w dużych stadach składających się z 600-700 osobników, a kaberu starają się zachowywać tak, by nie straszyć małp. Poruszają się wśród nich wolniej i spokojniej niż zwykle, a polując na gryzonie nie stosują swojej zwyczajowej taktyki poruszania się zygzakiem. Zdaniem naukowców zachowanie wilków wskazuje, że celowo wybrały one towarzystwo małp. Uczeni, zastanawiając się, dlaczego tak się stało, postanowili sprawdzić hipotezę, czy wilkom łatwiej jest łapać gryzonie, gdy małpy są obok. Przez 17 dni śledzili konkretne osobniki i liczyli liczbę polowań oraz liczbę udanych polowań. Okazało się, że gdy kaberu polowały wśród małp sukcesem kończyło się aż 67% polowań. Gdy małp nie było, udawało im się złapać gryzonia jedynie w 25% przypadków. Venkataraman sugeruje, że żerujące małpy wypłaszają gryzonie, na czym korzystają wilki. Możliwe również, że małpy, które są podobnej wielkości i maści co wilki ułatwiają drapieżnikom podejście do ofiary, która zbyt późno spostrzega, że ma do czynienia z wilkiem, a nie małpą. Wilki odnoszą korzyści z ukrywania się wśród małp - mówi Claudio Sillero, biolog z Uniwersytetu w Oxfordzie, który bada zagrożone kaberu. Venkataraman zaobserwował też jeszcze jedno interesujące zachowania. Wilkom bardzo rzadko zdarza się polować na młode dżelady. W jednym z takich przypadków, gdy wilk pochwycił młode, stado małp szybko go zaatakowało i zmusiło do wypuszczenia ofiary. Wilk został przepędzony i małpy nie pozwalały mu powrócić. Specjaliści uważają, że podobne zachowanie drapieżników może być częstsze niż nam się wydaje. Sillero obserwował kaberu żerujące w pobliżu stad bydła. Drapieżniki uciekają przed ludźmi, stąd obserwacja takich zachowań jest bardzo trudna. Myślę, że to może być dość częste - mówi Colin Chapman, prymatolog z kanadyjskiego McGill University. « powrót do artykułu
  3. NASA przygotowuje się do testu systemu LDSD (Low-Density Supersonic Decelerator), który ma mieć miejsce dzisiaj o godzinie 19.00 czasu polskiego na Hawajach. LDSD to nowy system lądowania na Marsie. O godzinie 18.15 czasu polskiego rozpocznie się nadmuchiwanie balonu, który wyniesie LDSD na wysokość 36,5 kilometra. Podróż potrwa około 3 godzin, a 45 minut po osiągnięciu tej wysokości LDSD zostanie odczepiony od balonu. Silnik rakietowy wyniesie urządzenie na wysokość 54,8 kilometra. Przy prędkości około 3 Machów zostanie uruchomiony SIAD (supersonic inlatable aerodynamic decelerator). Przypomina on wielki balon, a jego zadaniem będzie spowolnienie LDSD do około 2,4 Machów. Przy prędkości 2,35 Machów rozwinięty zostanie spadochron, którego zadaniem jest doprowadzenie do bezpiecznego wodowania LDSD na powierzchni oceanu. Dzisiejszy test, o ile do niego dojdzie, będzie najbardziej wymagającą próbą, jakiej poddano LDSD. Podczas ubiegłorocznych testów SIAD sprawował się jak należy, jednak spadochron wypadł gorzej, niż się spodziewano. Od tamtej pory urządzenie zostało jednak znacznie zmodyfikowane. Za kilka godzin przekonamy się, czy spełni pokładane w nim nadzieje. « powrót do artykułu
  4. Udar postarza mózg o niemal osiem lat. Zarówno u czarnych, jak i białych pacjentów przejście udaru oznaczało, że wynik 27-zadaniowego testu pamięci i prędkości myślenia spadał o tyle, jakby w ciągu nocy postarzeli się oni o 7,9 roku. W ramach studium naukowcy ze Szkoły Medycznej i Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Michigan oraz VA Center for Clinical Management Research analizowali dane ponad 4900 białych i czarnych osób w wieku powyżej 65 lat. Akademicy korzystali z dwóch źródeł danych: 1) szczegółowych wywiadów oraz testów pamięciowych i prędkości myślenia z wielu lat ochotników biorących udział w narodowym studium starszych Amerykanów i 2) programu ubezpieczeń społecznych Medicare. Autorzy publikacji z lipcowego wydania pisma Stroke skupili się na 7,5% czarnych i 6,7% białych ochotników, u których ostatnio nie wystąpiły objawy udaru, a którzy przeszli udokumentowany udar w ciągu 12 lat od pierwszego wywiadu i testu poznawczego w 1998 r. Mierząc zmiany w wynikach testów przeprowadzonych między 1998 a 2012 r., naukowcy stwierdzili, że w teście po udarze badani radzili sobie znacznie gorzej niż wcześniej. Mimo że wcześniejsze badania wykazały, że wskaźnik problemów poznawczych u czarnych seniorów jest generalnie 2-krotnie wyższy niż u białych nie-Latynosów, studium zespołu Deborah Levine demonstruje, że to nie udar odpowiada za poznawcze różnice międzyrasowe, które ujawniają się podczas starzenia. Poprzednio uwzględnione rasowe różnice w zakresie statusu socjoekonomicznego, wykształcenia, a także naczyniowych czynników ryzyka, np. cukrzycy, nadciśnienia i palenia, tylko częściowo wyjaśniają zaobserwowane zjawisko. Levine i inni podkreślają, że czas, przez jaki ktoś się zmaga z naczyniowymi czynnikami ryzyka, jakość wykształcenia oraz czynniki genetyczne i biologiczne mogą odgrywać pewną rolę w rasowych różnicach w zakresie długoterminowych wyników poznawczych. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy z Uniwersytetów w Southampton i Bristolu odkryli dowody na handel złotem między obszarami z południowego zachodu Wielkiej Brytanii oraz Irlandii z wczesnej epoki brązu. Naukowcy posłużyli się nową metodą badania składu chemicznego najwcześniejszych złotych artefaktów z Irlandii. Okazało się, że wyprodukowano je z importowanego złota, najprawdopodobniej z Kornwalii. To nieoczekiwany i bardzo interesujący rezultat, ponieważ sugeruje, że choć mieli do dyspozycji łatwo dostępne i bogate lokalne złoża złota, irlandzcy rzemieślnicy z epoki brązu wytwarzali artefakty z materiałów pozyskiwanych spoza swojego obszaru. Nieprawdopodobne, by w Irlandii nie wiedziano, jak wydobywać kruszec, bo widać wydobycie innych metali na dużą skalę. Bardziej możliwe, że cenioną cechą złota było egzotyczne pochodzenie [...] - wyjaśnia dr Chris Standish. Archeolodzy wykorzystali spektrometr mas z przystawką do odparowania laserowego. Próbkowali złoto z 50 artefaktów z wczesnej epoki brązu ze zbiorów Narodowego Muzeum Irlandii, w tym ze zdobień hełmów czy półksiężycowatych naszyjników (lunulae). Oceniano zawartość izotopów ołowiu i porównywano ze składem złóż złota w różnych lokalizacjach. Koniec końców autorzy publikacji z Proceedings of the Prehistoric Society stwierdzili, że złoto z artefaktów pochodzi najprawdopodobniej z Kornwalii (zapewne wydobywano je i handlowano nim w ramach górnictwa cyny). [...] Wydaje się, że w porównaniu do Irlandii, w Kornwalii i południowej Brytanii krążyło o wiele mniej złota. To wskazuje, że złoto opuszczało region, bo ci, którzy znaleźli kruszec, czuli, że bardziej opłaca się wymienić go na inne pożądane towary. Dziś złoto kojarzy się z ekonomicznym bogactwem, można je też wszędzie wymienić. Historycznie nie zawsze tak jednak było. Jako przykład warto podać, że w pewnych społeczeństwach uznawano je np. za ucieleśnienie nadnaturalnych/magicznych mocy. Ponadto wartość i znaczenie przypisywane złotu mogły się zmieniać z regionu na region. Wyniki studium są fascynujące. Demonstrują, że nie istniało coś takiego jak uniwersalna wartość złota, przynajmniej do czasu pojawienia się pierwszych złotych monet niemal 2 tysiące lat później. Prehistorycznymi ekonomiami rządziły o wiele bardziej złożone czynniki niż handel dobrami; doskonale widać, że główną rolę odgrywały systemy wierzeń - podsumowuje dr Alistair Pike. « powrót do artykułu
  6. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) w zarysie swojego raportu uznała, że szczelinowanie hydrauliczne nie prowadzi do powszechnego zanieczyszczenia wody pitnej. EPA ostrzega jednak, że niektóre czynności związane ze szczelinowaniem mogą być ryzykowane dla zdrowia ludności. EPA zaprezentowała szkic raportu, którego przygotowanie nakazał Kongres USA. Agencja pracowała nad nim pięć lat. Informuje w nim, że natrafiono na izolowane przykłady zanieczyszczenia wody pitnej, jednak liczba zidentyfikowanych przypadków jest niewielka w porównaniu z liczbą odwiertów. Eksperci EPA stwierdzają: nie znaleźliśmy dowodów, by metoda ta [szczelinowanie hydrauliczne – red.] prowadziła do powszechnego systematycznego zanieczyszczenia zasobów wody pitnej Stanów Zjednoczonych. Dotychczas ukazały się dziesiątki sprzecznych ze sobą badań dotyczących wpływu szczelinowania na zanieczyszczenia wód. Zwolennicy i przeciwnicy szczelinowania przerzucali się najróżniejszymi argumentami i powoływali na różne badania. Raport EPA staje się mocnym argumentem zwolenników szczelinowania. Raport ten przeczy przywoływanemu przez przeciwników szczelinowania argumentowi o 'zanieczyszczeniu wody pitnej'. Hasło to stało się głównym argumentem przeciwko szczelinowaniu - mówi Katie Brown, rzecznik prasowa Niezależnego Stowarzyszenia Przemysłu Wydobywczego USA. Przeciwnicy szczelinowania podkreślają jednak, że nie wszystkie procesy z nim związane są dobrze rozumiane. Pozostaje też problem niebezpiecznych odpadów, które trzeba zagospodarować. Przypominają również, że szczelinowanie powoduje niewielkie trzęsienia ziemi. Studium EPA musi być jeszcze poddane publicznym komentarzom oraz musi zostać zatwierdzon przez niezależną radę naukową. Jego ostateczna wersja ukaże się w przyszłym roku. « powrót do artykułu
  7. Nie ma naukowych dowodów na to, że zjedzenie po porodzie łożyska uchroni kobiety przed depresją czy bólem i zapewni zastrzyk energii. Naukowcy z Northwestern University przeanalizowali 10 badań nt. placentofagii, ale nie znaleźli dowodów, które potwierdziłyby, że zjedzenie łożyska - surowego, ugotowanego bądź w formie tabletek - zabezpiecza przed depresją i bólem poporodowym, zapewnia zastrzyk energii, wspomaga laktację, sprzyja elastyczności skóry, ułatwia rozwój przywiązania czy uzupełnia poziom żelaza w organizmie. Autorzy publikacji z pisma Archives of Women's Mental Health podkreślają, że co gorsze, nie ma studiów dotyczących ryzyka spożycia łożyska, a ostatecznie działa ono również jak filtr, który pochłania szkodliwe dla płodu toksyny i zanieczyszczenia. Placentofagia stwarza więc nieznane ryzyko dla kobiet, a jeśli karmią one piersią, także dla niemowląt. Istnieje wiele subiektywnych relacji kobiet [...], ale brakuje systematycznego badania, które dotyczyłoby korzyści bądź ryzyka spożycia łożyska. Badania na myszach nie da się przełożyć na korzyści u ludzi - podkreśla dr Crystal Clark. Nie ma regulacji dotyczących przechowywania i przygotowywania łożyska, dawkowanie także jest niespójne - dodaje Cynthia Coyle. Coyle ma nadzieję, że metaanaliza jej zespołu skłoni naukowców do systematycznego badania placentofagii, a kobiety do przedyskutowania planów poporodowych z lekarzem. Dzięki temu specjalista będzie mógł poinformować pacjentki o istniejących dowodach bądź ich braku. Clark zainteresowała się placentofagią po tym, jak kilka jej ciężarnych pacjentek zapytało, czy zjedzenie łożyska nie będzie wchodziło w interakcje z zażywanymi lekami przeciwdepresyjnymi. Ponieważ psychiatra nie była zaznajomiona z tą praktyką, zaczęła rozmawiać z innymi pacjentkami. [...] Placentofagia jest bardziej rozpowszechniona, niż przewidywałam. Choć niemal wszystkie nieczłowiekowate ssaki zjadają łożyska, pierwsze udokumentowane przypadki placentofagii wśród kobiet w połogu pochodzą z Ameryki Północnej lat 70. XX w. W ostatnich latach media i zwolennicy tej praktyki tak zachwalali związane z nią korzyści, że coraz więcej kobiet rozważa zjedzenie łożyska w ramach dochodzenia do siebie po porodzie. Obecnie Clark i Coyle zbierają dane nt. postrzegania, przekonań i praktyk łożyskowych służby zdrowia w USA i za granicą oraz samych pacjentek. Sprawdzają też, czy lekarze/położne rekomendują podopiecznym placentofagię. « powrót do artykułu
  8. Jeden z użytkowników Skype'a odkrył poważny błąd w komunikatorze. Okazuje się, że wystarczy wysłać doń wiadomość zaczynającą się od http://: oraz ośmiu znaków, a dochodzi do awarii Skype'a. Zrestartowanie komunikatora nie pomaga. Po ponownym uruchomieniu aplikacja znowu ulega awarii. Nie pomoże też usunięcie historii, gdyż po restarcie Skype automatycznie pobierze ją z chmury i znowu ulegnie awarii. Problem występuje w starszych wersjach systemu Windows, Androidzie oraz iOS-ie. Wydaje się, że odporne na błąd są Skype for Mac OS X oraz wersja dla Windows 8.1. Microsoft został poinformowany o błędzie i pracuje nad jego naprawieniem. « powrót do artykułu
  9. US Air Force potwierdziły, że pracują nad silnikiem typu scramjet, dzięki któremu samoloty mają rozwijać prędkość do Mach 5. Odpowiednia technologia została już przetestowana i do roku 2023 nowy silnik ma napędzać samoloty naddźwiękowe. Testy wspomnianej technologii odbyły się w 2013 roku, kiedy to pojazd Boeing X-51A WaveRider leciał z prędkością hipersoniczną na wysokości 60 000 stóp. Pojazd został najpierw wyniesiony na 50 000 stóp przez B-52H Stratofortress. WaveRider poruszał się z prędkością Mach 5,1. Teraz amerykańskie Siły Powietrzne są gotowe rozpocząć prace nad zintegrowaniem nowego silnika z bardziej konwencjonalnym samolotem. „Próbujemy stworzyć cały system. Tu nie chodzi tylko o silnik. Potrzebujemy materiałów, które zniosą działanie temperatur panujących przy locie hipersonicznym” - mówi główny naukowiec US Air Force Mica Endsley. „Potrzebujemy systemów nawigacyjnych działających przy tej prędkości. Musimy rozwiązać wiele problemów technologicznych zanim będziemy mieli działający system”. Amerykanie myślą o zastosowaniu nowych silników w broni rakietowej oraz użyciu ich do wynoszenia ludzi oraz towarów w przestrzeń kosmiczną. W przeciwieństwie do konwencjonalnych silników rakietowych screamjet nie potrzebują własnego źródła tlenu. W tej chwili wykluczone jest zastosowanie screamjeta w samolotach pasażerskich. Przeciętny człowiek nie byłby w stanie znieść przeciążeń panujących w takim samolocie. Jednak możliwość skrócenia podróży z Nowego Jorku do Los Angeles do zaledwie 30 minut to bardzo zachęcająca perspektywa. « powrót do artykułu
  10. W piśmie SLEEP ukazała się rekomendacja dotycząca ilości snu, jakiej potrzebuje dorosły człowiek. Piętnastu ekspertów z Amerykańskiej Akademii Medycyny Snu oraz Towarzystwa Badań nad Snem stwierdziło, że dorosły powinien spać co najmniej 7 godzin na dobę. Zadaniem członków zespołu badawczego było przeanalizowanie publikacji naukowych i wypracowanie konsensusu na temat koniecznej ilości snu. Po trwającej 12 miesięcy analizie 5314 artykułów naukowych uczestnicy badań stwierdzili, że spanie w nocy sześć godzin i mniej jest niewystarczające dla zachowania zdrowia. Zdrowy dorosły człowiek potrzebuje siedmiu lub więcej godzin snu w nocy. Co ciekawe, nie ustalono górnej granicy liczby godzin snu. W opracowaniach naukowych często spotyka się stwierdzenie, że dorosły nie powinien spać więcej niż 9 godzin. Jednak autorzy najnowszych badań nie stawiają takiego ograniczenia. Mówią jedynie, że „regularne sypianie więcej niż 9 godzin może być właściwe dla młodych dorosłych, osób, które wcześniej doświadczyły niedoborów snu oraz osób chorych”. « powrót do artykułu
  11. Za pomocą metody VirScan można zbadać kroplę krwi pod kątem ponad tysiąca szczepów wirusów, które mogły zainfekować pacjenta teraz lub w przeszłości. To świetna alternatywa dla obecnych metod, które prowadzą testy tylko jednego wirusa naraz, w dodatku tania, bo analiza kosztuje 25 dol. Bezstronne podejście (niezawężanie testów do wybranych wirusów) może ujawnić nieoczekiwane czynniki, które wpływają na zdrowie pacjenta, a także zwiększyć potencjał badań porównawczych zakażeń wirusowych w dużych populacjach. Opracowaliśmy metodę skryningową do zaglądania do czyjejś przeszłości i odtwarzania kontaktów z wirusami za pośrednictwem surowicy - wyjaśnia Stephen Elledge z Brigham and Women's Hospital. Zespół wykorzystał już VirScan do zbadania krwi 569 osób z USA, RPA, Tajlandii i Peru. Test wykrywa przeciwciała przeciwko 206 wirusom. Po pierwszym spotkaniu z wirusem układ odpornościowy uruchamia produkcję specyficznych dla patogenu przeciwciał. Ich wytwarzanie jest kontynuowane wiele lat, a nawet dziesięcioleci po wyeliminowaniu infekcji. To oznacza, że VirScan identyfikuje nie tylko zakażenia, które układ immunologiczny aktywnie zwalcza, ale i ujawnia indywidualną historię zakażeń. Opracowując nowy test, Amerykanie zsyntetyzowali ponad 93 tys. krótkich fragmentów DNA, kodujących różne fragmenty wirusowych białek. Później wprowadzili je do bakteriofagów. W efekcie każdy bakteriofag produkował jeden z fragmentów (peptyd) i prezentował go na swojej powierzchni. Jako grupa bakteriofagi prezentowały wszystkie sekwencje peptydowe występujące u ponad 1000 znanych szczepów ludzkich wirusów (to ważny etap, bo przeciwciała z krwi odnajdują swój wirusowy cel, rozpoznając epitopy, czyli łączące się bezpośrednio z nimi fragmenty antygenu). By przeprowadzić badanie VirScanem, prezentujące peptydy bakteriofagi miesza się z kroplą krwi. Przeciwciała znajdują i wiążą się z epitopami w prezentowanych peptydach. Później akademicy odzyskują przeciwciała i wymywają wszystko poza przywierającymi do nich bakteriofagami. Sekwencjonując DNA bakteriofaga, identyfikują fragment białka wirusowego. Dzięki temu dowiadują się, z jakimi wirusami (przez zakażenie bądź szczepienie) zetknął się pacjent. Elledge szacuje, że przy założeniu, że sekwencjonowanie działa optymalnie, przetworzenie 100 próbek powinno zająć ok. 2-3 dni. Testując metodę, naukowcy używali jej do analizy próbek krwi ludzi zarażonych konkretnymi wirusami, w tym HIV oraz WZW C. Czułość [testu] sięgała 95-100%. Specyficzność również była dobra - nie identyfikowaliśmy ludzi wirusonegatywnych. To dało nam pewność, że możemy wykryć inne wirusy i że gdy je "zobaczymy", nie będzie to artefakt. Po zbadaniu 569 próbek ludzi z 4 krajów okazało się, że średnio każda osoba miała przeciwciała przeciwko 10 gatunkom wirusów. Tak jak podejrzewano, przeciwciała przeciw pewnym patogenom były bardziej rozpowszechnione wśród dorosłych, co sugeruje, że dzieci jeszcze się z nimi nie zetknęły. Obywatele RPA, Tajlandii i Peru mieli przeciwciała przeciwko większej liczbie wirusów niż Amerykanie. U zakażonych HIV występowały przeciwciała przeciw o wiele większej liczbie wirusów niż u osób HIV-negatywnych. Jak opowiada Elledge, naukowców zaskoczyło międzyosobnicze podobieństwo reakcji przeciwciał na określone wirusy; przeciwciała różnych osób rozpoznawały identyczne aminokwasy wirusowych peptydów. Ze względu na powtarzalność odpowiedzi można było poprawić czułość VirScanu. Amerykanie sądzą, że na tym nie koniec ulepszeń. Amerykanie zaznaczają, że zaprezentowane podejście nie ogranicza się do przeciwciał przeciw wirusom. W laboratorium Elledge'a trwają np. prace nad wyszukiwaniem przeciwciał atakujących własne tkanki gospodarza. « powrót do artykułu
  12. Najnowsze analizy danych zgromadzonych przez NOAA (Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna) wskazują, że nie jest prawdą, jakoby globalne ocieplenie spowolniło. IPCC nie miało zatem racji pisząc w 2013 roku w swoim raporcie, że od początku wieku obserwujemy spowolnienie tempa ocieplenia. IPCC informowało, że w ciągu ostatnich 15 lat globalne ocieplenie postępowało wolniej, niż przez 30-60 wcześniejszych lat. Z naszych danych wynika, że nie jest to prawda - mówi Tom Karl, główny autor badań i dyrektor National Centers for Environmental Information z Północnej Karoliny. Zespół pracujący pod kierunkiem Karla próbował się dowiedzieć, dlaczego od kilkunastu lat mamy do czynienia ze spowolnieniem ocieplenia. Okazało się jednak, że ocieplenie wciąż postępuje, a ogrzewanie się planety jest widoczne nawet wówczas, gdy za punkt wyjścia weźmie się wyjątkowo ciepły rok 1998, kiedy to wystąpiło zjawisko El Nino. Okazuje się, że rzekome spowolnienie globalnego ocieplenia wynika ze zmian metod pomiaru temperatury wód powierzchniowych. W ciągu ostatnich dwóch dekad coraz większą rolę odgrywają pomiary dokonywane za pomocą boi, a te pokazują temperatury nieco niższe niż pomiary dokonywane przez statki i okręty. Co więcej, na zakłócenie obrazu wpłynął też fakt, że różne jednostki pływające dokonują pomiarów w różny sposób. Już w przeszłości dokonywano podobnych korekt danych. Do końca II wojny światowej temperaturę wód powierzchniowych mierzyły załogi statków i okrętów. Wodę pobierano na pokład jednostki za pomocą wiadra, wrzucano doń termometr i w ten sposób uzyskiwano wynik. Po II wojnie światowej zaczęto mierzyć temperaturę wody bezpośrednio w rurach, którymi woda pobierana jest do przedziału silnikowego. Konieczna była wówczas korekta, gdyż pomiary te dawały nieco wyższe wartości niż przy badaniu temperatury wody w wiadrze. Obecnie powszechnie stosuje się boje, pokazujące nieco niższą temperaturę, ponadto naukowcy podejrzewają, że część jednostek pływających wciąż mierzy temperaturę wody pobierając ją do wiadra. Najnowsze dane NOAA zostały też wzbogacone o wiele dodatkowych lądowych punktów pomiarowych z Arktyki, która dotychczas miała ubogą sieć takich punktów. Ze skorygowanych danych wynika, że globalne ocieplenie postępuje w najlepsze. Grupa Karla oceniła, że w latach 2000-2014 średni globalny przyrost temperatury wynosił 0,116 stopnia Celsjusza na dekadę. W latach 1950-1999 wzrost ten był niższy i wynosił 0,113 stopnia Celsjusza. Naukowcy spodziewają się, że w najbliższym czasie okaże się, iż obecny wzrost jest jeszcze większy, gdyż coraz dokładniej zbieramy dany z Arktyki, która ociepla się wyjątkowo szybko. Pomimo tego, że globalne ocieplenie okazuje się postępować szybciej, niż się wydawało, to i tak jest wolniejsze niż wiele modeli klimatycznych wykorzystywanych przez IPCC. Uczeni odkryli, że istnieje sporo czynników ochładzających klimat, których modele nie biorą pod uwagę. Są wśród nich zarówno areozole z wulkanów jak i prądy oceaniczne. Faktem jest jednak, że czynników, które nie są brane pod uwagę przy projekcjach jest coraz mniej, zatem wiedza o samym mechanizmie ocieplenia jak i modele klimatyczne są coraz doskonalsze. « powrót do artykułu
  13. Około 10 lat temu Peter Hews znalazł kości wystające z brzegu Rzeki Oldmana w Kanadzie. Okazało się, że była to niemal nietknięta czaszka niezwykłego i nieznanego dotąd nauce ceratopsa. Okaz pochodzi z rejonu Alberty, gdzie dotąd nie znaleziono żadnego ceratopsa, dlatego od początku wiedzieliśmy, że to coś ważnego. Zestaw niezwykłych cech i pełna anatomia ujawniły się jednak dopiero w laboratorium po powolnym wypreparowaniu skamieniałości ze skały. Wtedy stało się jasne, że to ceratops [...] - opowiada dr Caleb Brown z Królewskiego Muzeum Paleontologii im. Josepha B. Tyrrella. Brown i Donald Henderson nadali zwierzęciu nazwę Regaliceratops peterhewsi. Nawiązuje ona do wyglądu krezy oraz imienia i nazwiska mężczyzny, który odkrył kości i powiadomił o tym muzeum. Zarówno rogi, jak i kreza nowego dinozaura miały niespotykane rozmiary oraz kształty. Pod wieloma względami R. peterhewsi przypomina triceratopsa, lecz jego róg nosowy jest wyższy, a dwa rogi nad oczami niemal komicznie małe. Najbardziej charakterystyczna jest jednak kreza, składająca się z aureoli wystających na zewnątrz pięciobocznych płyt oraz centralnego rogu. Całość przypomina koronę. Panowie podkreślają, że odkrycie R. peterhewsi ma duże znaczenie dla odtworzenia ewolucji rogów i krez. Od dawna powtarza się, że ceratopsy mogą należeć do jednej z dwóch następująco opisanych podrodzin: 1) chasmozaurów (Ceratopsinae) z małym rogiem na nosie, dłuższymi rogami nad oczami i długą krezą lub 2) centrozaurów (Centrosaurinae) z długim rogiem na nosie, małymi rogami nad oczami i krótką krezą. Tymczasem nowy gatunek jest chasmozaurem, ale jego zdobienia bardziej przypominają te centrozaurów. Ponadto zwierzę pochodzi z okresu po wyginięciu centrozaurów. Biorąc wszystko pod uwagę, Brown sądzi, że to pierwszy przykład ewolucji konwergencyjnej u ceratopsów. Akademicy liczą, że uda im się znaleźć więcej okazów R. peterhewsi oraz kolejne nowe gatunki ceratopsów. Będą też kontynuować prace na cyfrowym modelu czaszki (co prawda jest ona nietknięta, ale zniekształcona milionami lat tkwienia w zboczu Gór Skalistych). « powrót do artykułu
  14. Microsoft otworzył w Brukseli centrum, którego zadaniem będzie udowodnienie, że w kodzie firmowych produktów nie ma tylnych drzwi. Matt Thomlinson, wiceprezes wydziału Microsoft Security, poinformował, że rządy m.in. krajów europejskich, będą mogły sprawdzić kod źródłowy programów produkowanych przez Microsoft oraz uzyskają dostęp do istotnych informacji na temat bezpieczeństwa i zagrożeń. Dzięki otwarciu biura w Brukseli powstało wygodne miejsce, w którym rządy z Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki będą mogły przekonać się, że działamy przejrzyście oraz że dostarczane przez nas produkty i usługi są tworzone z myślą o bezpieczeństwie - stwierdził Thomlinson. Przed rokiem podobne biuro zostało otwarte w kwaterze głównej Microsoftu w Redmond. Oba biura istnieją w ramach uruchomionego w 2003 roku Government Security Program (GSP), w ramach którego Microsoft przekonuje rządy, iż korzystanie z rozwiązań tej firmy jest bezpieczne. Rządowi specjaliści mogą sprawdzić kody źródłowe oprogramowania, w szczególności 10 najważniejszych produktów Microsoftu. Są wśród nich m.in. systemy Windows Vista, 7 i 8.1, Windows Server, Microsoft Office, SharePoint, Windows Embedded czy Lync. Rządy mogą też uzyskać dostęp do kodu źródłowego innych programów, na przykład mogą już przeglądać Windows 10. Mają też możliwość używania specjalistycznych narzędzi diagnostycznych. Microsoft zdradził, że obecnie w programie GSP biorą udział 42 agendy z 23 rządów i organizacji międzynarodowych. Kod Microsoftu sprawdzają m.in. polskie agendy rządowe. « powrót do artykułu
  15. Jeden z gatunków zarodźców - zarodziec ruchliwy (Plasmodium vivax) - wykorzystuje do wymykania się lekom przeciwmalarycznym biochemię niedojrzałych czerwonych krwinek, czyli retikulocytów. Badacze z Australii i Szkocji badali dwa gatunki, które najczęściej atakują ludzi: zarodźca sierpowego (Plasmodium falciparum), który rozwija się w dojrzałych erytrocytach i zarodźca ruchliwego, który woli środowisko retikulocytów. [...] Przez różną biologię rodzi się pytanie, czy leki na jeden gatunek będą również skuteczne w stosunku do innego - podkreśla prof. Malcolm McConville z Uniwersytetu w Melbourne. Dzięki temu, że naukowcy posłużyli się metabolomiką, mogli przyjrzeć się procesom biochemicznym, a więc środowisku panującemu w erytrocytach i retikulocytach. Odkryliśmy, że retikulocyty, które dopiero rozwijają się do dojrzałych krwinek, mają o wiele bardziej złożony metabolizm [...]. Dojrzewanie czerwonych krwinek obejmuje utratę wszystkich organelli; zasadniczo na końcu są one workami z hemoglobiną, więc nie potrzebują innych elementów, które występują w normalnych komórkach. Złożone metabolicznie środowisko retikulocytów zapewnia zarodźcom dostęp do związków wspierających działanie systemów, które zostały wytrącone z równowagi przez leki. "Są zdrowsze, bo mogą "żerować" na związkach odżywczych z komórek gospodarza, dlatego są w stanie opierać się pewnym stresorom". Ustalenia zespołu wyjaśniają, czemu u zarodźca ruchliwego częściej rozwija się oporność na leki przeciwmalaryczne, np. artemeter. Co istotne, retikulocyty zapewniają bardzo przyzwalające, alternatywne środowisko, w którym mogą żyć wszystkie gatunki Plasmodium. To może wyjaśnić niepowodzenia po podaniu suboptymalnej dawki leku. Niewykluczone, że większość populacji pasożyta - np. z erytrocytów - jest uśmiercana, ale mniejszość wykorzystująca retikulocyty utrzymuje się przy życiu i zaczyna ponownie rosnąć, odnawiając zakażenie po usunięciu leków. Autorzy publikacji z pisma PLoS Pathogens sądzą, że metabolomika pozwoli wytypować szlaki istotne zarówno dla P. vivax, jak i P. falciparum, co z kolei przełoży się na większą skuteczność farmakoterapii. « powrót do artykułu
  16. Oceany pełne są plastikowych odpadków pozostawionych przez człowieka. Śmieci te zabijają każdego roku miliony żółwi, ryb, ssaków i ptaków. Plastikowe butelki czy torby znajdowane są nawet w najrzadziej odwiedzanych przez człowieka zakątkach oceanów. W przyszłym roku rozpocznie się faza pilotażowa projektu Ocean Cleanup. Na początek pilotaż obejmie 2-kilometry wód przybrzeżnych wyspy Tsushima. Specjaliści szacują, że każdego roku z tej wyspy trafia do oceanu około 1 m3 zanieczyszczeń na każdego mieszkańca. Ocean Cleanup wykorzysta pomysł 19-letniego Boyana Slata, który w czerwcu ubiegłego roku opracował koncepcję taniego i prostego oczyszczenia oceanów ze śmieci. Przez kilka miesięcy ubiegłego roku zespół ochotników składający się ze 100 naukowców i inżynierów prowadził analizy wykonalności systemu Slata. Eksperci są pewni, że dzięki temu pomysłowi można będzie oczyścić oceany. Po co poruszać się po oceanie, skoro ocean może przybyć do ciebie - mówią. Zamiast wykorzystywać łodzie i sieci do zbierania odpadków projekt Ocean Cleanups zakłada wykorzystanie długich unoszących się na wodzie barier, które będą zatrzymywały odpadki w miarę, jak pod barierami będzie przepływała woda. Cała woda przepłynie pod barierą, a lżejszy od wody plastik zatrzyma się na barierze. Rozwiązuje to problem przypadkowego chwytania stworzeń morskich, z którym mielibyśmy do czynienia w przypadku sieci. Bariery są skalowalne, mocuje się je do dna i mogą oczyszczać miliony kilometrów kwadratowych wód bez potrzeby przesuwania się chociażby o centymetr - stwierdzają eksperci. W niedalekiej przyszłości Ocean Cleanup ma zamiar ustawić 100-kilometrową barierę, która usunie Wielką Pacyficzną Plamę Śmieci. To olbrzymia struktura, której powierzchnię ocenia się na od 700 000 do 15 000 000 kilometrów kwadratowych. Uformowała się ona stopniowo, w miarę jak prądy przynosiły w jedno miejsce zanieczyszczenia. Plama nie jest widoczna na zdjęciach satelitarnych i można jej nie zauważyć gołym okiem, gdyż składa się głównie z mikroskopijnych fragmentów tworzyw sztucznych. Plama zbiera gigantyczne żniwo śmierci wśród stworzeń żerujących w oceanach, gdyż połykają one plastik i żywią nim swoje młode. Usunięcie Wielkiej Pacyficznej Plamy Śmieci konwencjonalnymi metodami – czyli łodziami i sieciami – trwałoby około 79 000 lat i pochłonęłoby dziesiątki miliardów dolarów. Technika Slata pozwoli na zlikwidowanie jej znacznie mniejszym kosztem. Ocean Cleanup, w ramach którego pracują inżynierowie, fizycy, oceanografowie, ekolodzy, specjaliści od finansów, recyklingu i prawa morskiego, ma zamiar stworzyć też system do oczyszczania delt rzecznych i innych szlaków wodnych, z których śmieci trafiają do oceanów. « powrót do artykułu
  17. Francuscy naukowcy zbadali doskonale zachowane ciało kobiety, znalezione w marcu zeszłego roku w ołowianym sarkofagu w Rennes. Specjaliści sadzą, że należało ono do zmarłej w 1656 r. szlachcianki Louise de Quengo. Odkrycia dokonano na budowie centrum konferencyjnego. Zmarła nadal miała na sobie ubrania. Dysponujemy tkankami miękkimi - narządami - z którymi można pracować. W archeologii to niespotykane zjawisko - podkreśla kryminolog Fabrice Dedouit. Sekcja zwłok oraz badania obrazowe ujawniły m.in. duże kamienie nerkowe. Okazało się również, że serce kobiety usunięto z dużą precyzją. W pobliżu w urnie w kształcie serca znaleziono serce Toussainta de Perrein (prawdopodobnie był on mężem kobiety, która zmarła w wieku sześćdziesięciu kilku lat). Od razu po otwarciu pochówku Louise widać było, że szczątki i tkanina zajmują dużo miejsca. Jak podkreśla Rozenn Colleter z Narodowego Instytutu Prewencyjnych Badań Archeologicznych, pod peleryną można było rozróżnić ręce trzymające krzyż. Prawdopodobnie wdowa zdecydowała, że dożyje swoich dni w klasztorze, dlatego jej strój był prosty i składał się z peleryny, szorstkiego habitu, lnianej koszuli, podzelowanych korkiem butów oraz wełnianych barchanów. Na jej twarzy umieszczono całun, a obok kilka nakryć głowy. Odnowione ubrania mają trafić na wystawę. Na stanowisku odkryto jeszcze 4 ołowiane trumny z XVII w. oraz 800 grobów. W nich jednak znajdowały się tylko szkielety. « powrót do artykułu
  18. W 2011 r. w basenie Araripe odkryto skamieniałość ptaka wielkości kolibra ze wstążkowatymi piórami ogona. To pierwsza taka skamieniałość z Ameryki Południowej i jedna z najstarszych ptasich skamieniałości z Gondwany. Wcześniej podobne okazy znajdowano w północno-wschodnich Chinach, ale nie były one tak dobrze zachowane ani kompletne. Szef zespołu badawczego prof. Ismar de Souza Carvalho z Universidade Federal do Rio de Janeiro (UFRJ) opowiada, że początkowo nie wiedział, z czym ma do czynienia. Po kilku minutach zorientował się jednak, że skamieniałość może sporo ujawnić o historii lądowych ekosystemów z Gondwany sprzed co najmniej 115 mln lat. Badania anatomiczne wykazały, że płaskie wstążkowate pióra nie pomagały ptakowi w utrzymaniu równowagi czy locie. Pełniły raczej funkcje ozdoby, która pozwalała rozpoznać pobratymców. Pióra mogły też być wykorzystywane w czasie godów czy do komunikacji wzrokowej. Ogon osiągał imponujące rozmiary. Mierząc 8 cm, był dłuższy od 6-cm reszty ciała. Wśród współczesnych ptaków żaden nie ma takich piór. Najbliższe odpowiedniki występują u ptaków tropikalnych. Naukowcy podkreślają, że dominującą częścią piór ogona była mocna stosina o eliptycznym przekroju. Widać też na nich było okrągłe ślady, które prawdopodobnie odzwierciedlały pierwotne ubarwienie. Kości analizowanego okazu nie były w pełni rozwinięte, co w połączeniu z dużymi w stosunku do reszty ciała oczami sugeruje, że natrafiono na sfosylizowanego młodzika. Paleontolodzy mają nadzieję, że znajdą w basenie Araripe kolejne egzemplarze ptaka i uda im się dokładniej poznać gatunek. Należy on do podklasy enantiornisów (Enantiornithes), ale trzeba jeszcze dla niego utworzyć rodzaj. By zdecydować, jak go nazwać, porównujemy skamieniałość z ptakami z różnych części Gondwany - podkreśla de Souza Carvalho. Tak czy siak już wiadomo, że w kluczowym okresie ewolucji ptaków Enantiornithes występowały nie tylko w północnej Laurazji, ale i na południowej Gondwanie. « powrót do artykułu
  19. Abatis to mało znana, niewielka firma założona przez pracowników University of London. Jej pierwszy komercyjny produkt pojawił się w 2011 roku, jednak jest ona na tyle niezwykły, że przyciągnął wyjątkowych klientów. Kontrahentami Abatis są m.in. Lockheed Martin, sektor energetyki jądrowej, sektor kontroli ruchu powietrznego, szwajcarska armia, ONZ czy londyński Network Rail. Abatis produkuje kod zabezpieczający systemy informatyczne. Oferowany przez firmę program ma mniej niż 100 kilobajtów, działa na poziomie jądra systemu, jest kompatybilny z Windows, Linuksem, Uniksem i Androidem. Kod zabezpiecza, jak dotychczas, przed wszystkimi atakami, nie używający przy tym ani sygnatur, ani list, ani heurystyki ani piaskownicy. Pozwala na zaoszczędzenie 7% energii elektrycznej i jest o 40% bardziej wydajny niż tradycyjne oprogramowanie zabezpieczające bazujące na sygnaturach. Jesteśmy w stanie powstrzymać szkodliwy kod typu zero-day. Zabezpieczamy przez nieznanymi atakami - mówi Kerry Davis, dyrektor Abatisa. Najbardziej znany z klientów firmy Davisa, Lockheed Martin, opublikował raport, z którego wynika, że w centrach bazodanowych oprogramowanie Abatisa pozwala zaoszczędzić nawet 12 funtów rocznie na każdy serwer. W centrum składających się z 10 000 maszyn oszczędności mogą sięgnąć 125 000 funtów rocznie. Nie mogę zdradzić, jak dokładnie działa nasz program. To mechanizm pracujący na poziomie jądra. W momencie, gdy system startuje HDF (Abatis Host Integrity Technology) już pracuje i chroni wszelkie programy, które są później uruchamiane. Jeśli spróbujesz uruchomić coś wcześniej, nie będziesz w stanie tego zrobić. Program szuka niezatwierdzonego ruchu I/O związanego z każdym procesem. Nie zatrzymuje procesu już działającego w pamięci, ale uniemożliwia mu zapis danych na dysk - mówi Chris Rogan z Abatisa. Mężczyzna przyznaje, że HDF nie jest remedium na wszelkie bolączki. Tam, gdzie serwery nie są restartowane przez całe miesiące czy lata szkodliwy kod może poczynić znaczne szkody bez potrzeby zapisywania czegokolwiek na dysk. W takich systemach zauważamy wiele niezatwierdzonych procesów, jednak, jako że nie zapisują one danych na dysk, możemy ostrzec naszych klientów - dodaje. Przedstawiciele Abatisa zapewniają, że np. witryna ONZ, którą ich program chroni od 2011 roku, oparła się w tym czasie wszelkim atakom. Firma gromadzi teraz fundusze, by rozszerzyć swoją działalność. Szansy upatruje w rozwoju Internet of Things (IoT) i ma nadzieję, że jej oprogramowanie trafi do każdego urządzenia, czujnika i gadżetu mobilnego. « powrót do artykułu
  20. Gdy środowisko się zmienia, np. zaczyna brakować tlenu czy substancji odżywczych, bakterie mikroflory jelit, które normalnie konkurują lub się zwalczają, zaczynają współpracować. Produkują nawet substancje, które ułatwiają życie innym gatunkom. Społeczność odzyskuje równowagę i przystosowuje się do nowych warunków. [...] Wykorzystując dane z literatury, modelowałam na komputerze, jak określone gatunki bakterii reagują na siebie, gdy warunki życiowe ulegają zmianie. Takie modele są popularną metodą przewidywania interakcji bakteryjnych. My rozwinęliśmy je dalej, odnosząc po raz pierwszy do mikrobiomu przewodu pokarmowego. Z 11 gatunkami jesteśmy w stanie wyliczyć, jak będą się one zachowywać w parach w obecności komórek jelita cienkiego - opowiada Almut Heinken z laboratorium prof. Ines Thiele z Luxembourg Centre for Systems Biomedicine (LCSB). Okazało się, że w obliczu zagrożenia dominujące bakterie, które w innych sytuacjach konkurują i walczą z pozostałymi gatunkami, nagle zaczynają wchodzić z nimi w symbiozę. Wydzielają substancje, które umożliwiają zwalczanym wcześniej gatunkom przetrwanie. Same również dostają związki, których brakowałoby im w niesprzyjających warunkach. W ramach studium Heinken prowadziła m.in. obliczenia dla pałeczek Lactobacillus plantarum. Zmiany metabolizmu są konieczne do podtrzymania funkcjonowania mikrobiomu na poszczególnych odcinkach przewodu pokarmowego. Zawartość tlenu jest różna w różnych odcinkach jelita cienkiego. Jest go więcej na ścianach i na początku niż w świetle i na końcu jelita cienkiego. Wspierając się wzajemnie w warunkach niedoboru tlenu, społeczność bakteryjna funkcjonuje jako całość, dzięki czemu trawienie przebiega sprawnie - wyjaśnia Heinken, dodając, że analogiczne reakcje zachodzą także pod wpływem zmian dostępności składników odżywczych i występowania złuszczonych komórek przewodu pokarmowego. Naukowcy z LCSB interesują się związkami interakcji bakteryjnych i chorób, nie tylko przewodu pokarmowego, ale i neurologicznych, np. parkinsona. W tym celu modele komputerowe są uzupełnianie o kolejne gatunki bakterii. Gdybyśmy umieli połączyć określone reakcje mikrobiomu z początkiem choroby, zyskalibyśmy niepowtarzalną szansę. Moglibyśmy podziałać prewencyjnie lub terapeutycznie za pomocą diety lub zmienić mikroflorę za pomocą probiotyków. « powrót do artykułu
  21. Szympansy dzielą z ludźmi zdolności poznawcze konieczne do opanowania sztuki gotowania. Oznacza to, że nasz wspólny przodek przekazał je zarówno małpom, jak i ludziom. Zastanawiając się, kiedy ludzie nauczyli się gotować, dr Alexandra Rosati z Uniwersytetu Yale i prof. Felix Warneken z Uniwersytetu Hardvarda odwołali się do naszego najbliższego krewnego od czasu, kiedy wspólny przodek dał początek dwóm liniom ewolucyjnym ok. 13 mln lat temu. Na łamach pisma Proceedings B of the Royal Society Amerykanie opisali serię 9 eksperymentów. Wszystkie przeprowadzono na 12 urodzonych na wolności szympansach, które trafiły do rezerwatu Tchimpounga w Kongu. Na początku biolodzy umieścili w gorącym garnku plasterek batata. Później dawali szympansom do wyboru ugotowany kawałek oraz surowy plaster. Okazało się, że w większości przypadków małpy wolały ugotowane jedzenie. W dalszej kolejności prymatolodzy chcieli sprawdzić, czy zwierzęta rozumieją, na jakiej zasadzie zachodzi transformacja pokarmu. Posłużyli się więc symulatorem urządzenia do gotowania - plastikowym pojemnikiem z fałszywym dnem, pod którym znajdował się kawałek ugotowanego ziemniaka. Wkładano do niego kawałek surowego batata, przykrywano i na oczach szympansów wstrząsano. Potem ze skrytki wyjmowano ugotowane jedzenie. Rosati i Warneken mieli też łatwe do odróżnienia pojemniki, które po wstrząśnięciu nie zapewniały gotowanych ziemniaków. Gdy po demonstracji szympansy mogły wybrać między dwoma rodzajami pojemników, częściej wybierały urządzenie do gotowania. W kolejnym eksperymencie w jednym z końców wybiegu szympansom oferowano kawałek surowego batata. Małpy mogły zacząć od razu jeść lub przejść ok. 4 m na drugi z końców, aby "ugotować" ziemniaka w jednym z urządzeń. Kiedy jeden z szympansów zrobił to po raz pierwszy, byłam zdumiona. W ogóle tego nie przewidziałam. Po tym przypadku myśleliśmy, że mamy do czynienia z małpim geniuszem, jednak potem podobnie postąpiła circa połowa badanych zwierząt. Kiedy Amerykanie dali szympansom surową marchewkę, to choć procesu "gotowania" nie pokazywano im na tym warzywie, próbowały je umieszczać w specjalnym urządzeniu. Gdy małpom przekazywano surowego batata i drewienko, w pojemniku umieszczały tylko jedzenie. Mimo że szympansy nie opanowały ognia, nie dzielą się pokarmem, a ich dieta różni się od naszej, dysponują podstawowym repertuarem poznawczym potrzebnym do gotowania. Dowody, że źródłem tych zdolności jest wspólny przodek, mogą pomóc w ustaleniu, kiedy ludzie opanowali ogień. Dominująca teoria głosi, że hominidy najpierw wykorzystywały ogień do obrony i ogrzewania, a dopiero później do gotowania, Rosati i Warneken sądzą jednak, że gotowanie mogło stanowić zachętę, a nie konsekwencję opanowania ognia. Dowody z naszych badań poznawczych sugerują, że nawet przed opanowaniem ognia hominidy rozumiały związane z nim korzyści [...] - podsumowuje Rosati. « powrót do artykułu
  22. Stany Zjednoczone to ziemia obiecana dla przestępców zajmujących się defraudacjami kart płatniczych. Z raportu banku Barclays dowiadujemy się, że połowa dokonywanych na świecie defraudacji ma miejsce w USA, mimo że w Stanach przeprowadza się 24% światowych transakcji kartami. Badacze uważają, że przyczyną takiego stanu rzeczy jest fakt, iż w USA powszechnie używa się przestarzałych, źle zabezpieczonych technologii, od których świat odszedł lata temu. W amerykańskich kartach płatniczych wciąż są stosowane łatwe do skopiowania paski magnetyczne. Cyberprzestępcy często też zarażają terminale płatnicze szkodliwym oprogramowaniem. Tymczasem w większości krajów na świecie upowszechniły się karty chipowe. Znacznie utrudniają one defraudacje. Gdy w Wielkiej Brytanii zastąpiono karty z paskiem kartami chipowymi, liczba defraudacji spadła o 70%. Sytuacja w USA powoli jednak się zmienia. Niektóre sieci handlowe zaczęły przechodzić na technologię kart z chipami, a wydawcy takich kart zapowiedzieli, że do końca bieżącego roku wszystkie amerykańskie sklepy będą musiały akceptować takie karty. Wielu Amerykanów wciąż jednak używa kart z paskiem. « powrót do artykułu
  23. Dzisiaj, po dwóch latach przestoju, rusza Wielki Zderzacz Hadronów. Przez ostatnie 24 miesiące urządzenie było remontowane i rozbudowywane, dzięki czemu akcelerator – po raz pierwszy – będzie pracował z pełną mocą. To oznacza, że będzie w nim dochodziło do zderzeń o energii 13 teraelektronowoltów (TeV). W wyniku tych kolizji może powstać np. ciemna materia. Fizycy będą poszukiwali też cząstek supersymetrii czyli cięższych wersji znanych nam cząstek. Niezależnie od tego, jakie nowe cząstki pojawią się w LHC, będą one wstępem do lepszego poznania wszechświata i położą podwaliny pod nowe teorie. Naukowcy z CERN-u nie wiedzą, jakie dane uzyskają. Zaczyna się podróż w nieznane. Możemy odkryć coś zupełnie nowego, czego istnienia nikt nie przewidział - mówi David Newbold z University of Bristol, który pracuje przy eksperymencie CMS. « powrót do artykułu
  24. Szwedzko-amerykański zespół naukowców opracował bardzo pojemne elastyczne baterie z pulpy drzewnej. Eksperci z Królewskiego Instytutu Technologicznego oraz Uniwersytetu Stanforda wykorzystali nanocelulozę do stworzenia materiału przypominającego piankę, która może zostać wykorzystana do tworzenie struktur 3D. Istnieją ograniczenia nie pozwalające na robienie niezwykle cienkich baterii, jednak w strukturach 3D nie jest to tak wielkim problemem. Nie jesteśmy tu ograniczeni dwoma wymiarami, możemy korzystać z trzech, umieszczając więcej podzespołów na mniejszej przestrzeni - mówi Max Hamedi z Królewskiego Instytut Technologicznego i Uniwersytetu Harvarda. Trójwymiarowe porowate materiały nie były uważane za dobry budulec do tworzenia elektrod. Udowodniliśmy,że nie stanowią one problemu. Co więcej, takie struktury dają większą elastyczność w projektowaniu baterii - mówi Hamedi. Cały proces produkcji rozpoczyna się rozkładem włókien celulozy do skali nano. Nanoceluloza jest rozpuszczana, zamrażana i suszona na zimno, by nie pojawiła się faza ciekła. Następnie poddawana jest procesowi stabilizującemu jej molekuły. Uzyskujemy materiał, który jest wytrzymały, miękki i lekki. Przypomina on piankę stosowaną w materacach, jest jednak od niej nieco twardszy, lżejszy i bardziej porowaty - dodaje Hamedi. Następnie piance można nadać pożądane właściwości. Za pomocą odpowiedniej techniki, operującej na poziomie atomowym, naukowcy potraktowali piankę atramentem, dzięki któremu przewodziła ona ładunki elektryczne. Celulozowy aerożel ma bardzo dużą powierzchnię, a to znaczy, że może przechowywać dużo ładunków. Jako, że jest elastyczna i wytrzymała, baterie z niej zrobione mogą znaleźć wiele interesujących zastosowań. « powrót do artykułu
  25. Niewielkie urządzenie o nazwie Batterriser będzie sprzedawane w cenie 2,50 USD, jednak może ono tak bardzo wpłynąć na rynek baterii, że ktoś zdecydował się na włamanie do biura jego twórcy. Jak mówi Bob Roohparvar, twórca Batterisera, włamywacze musieli dobrze znać rozkład pomieszczeń, wiedzieli, czego szukają i gdzie to znajdą. Bez problemu przeszli przez wszystkie otwarte drzwi i wyłamali zamek do jego biura. Zabrali dysk twardy, klips USB i niewielkie kawałki metalu – próbki Batterisera. Roohparvar nie martwi się jednak o przyszłość swojego wynalazku, gdyż zdążył go opatentować, a we wrześniu rozpocznie jego sprzedaż. Opakowanie z 4 Batterizarami będzie kosztowało 10 dolarów. Czym jest tajemniczy Batteriser? To urządzenie, które kilkukrotnie przedłuży czas, przez jaki będziemy mogli używać baterii alkalicznych. Od AAA do D. Nikomu nie trzeba mówić, jak wielki wpływ może wywrzeć na rynek baterii, który w samych tylko Stanach Zjednoczonych jest warty 3,4 miliarda USD rocznie. Baterie alkaliczne zapewniają napięcie 1,5 wolta. Jednak wystarczy, że spadnie ono do 1,35V lub nawet do 1,4V, a stają się bezużyteczne. Wiele nowoczesnych urządzeń uzna wówczas, że baterie nie przechowują już energii, podczas gdy w rzeczywistości baterie wciąż są naładowane w 80%. Batteriser umożliwia wykorzystanie całej energii z baterii. Wzmacniacze napięcia to nic nowego, jednak Batteriser to miniaturowe urządzenie, które nakładamy na baterie. Jest ono na tyle małe, że powinno pasować wszędzie tam, gdzie używamy baterii. Może ono zwiększyć napięcie z 0,6 do 1,5 wolta, tak, jakbyśmy mieli do czynienia z nową baterią. Opatentowaliśmy nie sposób na zwiększanie napięcia, ale sposób miniaturyzacji, która pozwoliła nam na stworzenie Batterisera. Kluczem do sukcesu był właśnie taki stopień miniaturyzacji, jakiego nikomu dotychczas nie udało się osiągnąć - mówi Roohparvar. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...