Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Egzorfiny - biologicznie aktywne cząsteczki uwalniane podczas trawienia chleba i makaronu - mogą przetrwać cały proces i przedostać się przez nabłonek przewodu pokarmowego do krwiobiegu. Wyniki uzyskane przez naukowców z Uniwersytetu w Mediolanie rzucają więcej światła na nadwrażliwość na gluten. Włosi podkreślają, że badania prowadzono w warunkach in vitro, by więc określić wpływ uwalnianych peptydów na organizm po przedostaniu się do krwi, trzeba zrealizować kolejne studia. Wcześniejsze testy laboratoryjne wykonywano na czystym glutenie. My po raz pierwszy symulowaliśmy trawienie i sprawdzaliśmy, czy egzorfiny się uwalniają, wykorzystując prawdziwy chleb i makaron z supermarketu. Wykazaliśmy, że nie tylko powstają w czasie trawienia, ale i są w stanie pokonywać nabłonek jelit. To sugeruje, że naprawdę mogą wywierać biologiczny wpływ - opowiada dr Milda Stuknytė. Wg oszacowań, na celiakię (enteropatię z nadwrażliwości na gluten) cierpi ok. 1% populacji. Nieceliakalna nadwrażliwość na gluten występuje u 6-krotnie większej liczby ludzi, niewiele jednak wiadomo na temat mechanizmu jej rozwoju. Do związków powstających w czasie trawienia glutenu należą peptydy opioidowe egzorfiny, które wykrywano również w płynie mózgowo-rdzeniowym osób ze schizofrenią i autyzmem. Jak sama nazwa wskazuje, mają budowę podobną do opiodów, dlatego niewykluczone, że wpływają na mózg tak jak one (stąd wyjaśniająca patogenezę hipoteza tzw. nadmiaru opioidów). Zespół analizował uwalnianie egzorfin glutenu pszennego (A5, A4, B5, B4, C5, Gd-7 i dGd-7). Później oceniano transport egzorfin, które przetrwały trawienie in vitro, przez model nabłonka jelit: pojedynczą warstwę kohodowli dwóch linii komórkowych (Caco-2 i HT-29, gdzie Caco-2 stanowiły 70%, a HT-29 tylko 30%) na półprzepuszczalnej błonie. Dotąd nie było dowodów, że egzorfiny powstają w czasie trawienia prawdziwych pokarmów. Włoski eksperyment pokazał jednak, że trawienie chleba i makaronu przetrwały 2 egzorfiny: A5 i C5. Ich stężenie wynosiło, odpowiednio, 3,201–6,689 i 0,747–2,192 mg kg− 1. W dalszej kolejności, wykorzystując sztuczne peptydy, wykazano, że po 120 min inkubacji ze szczytowej do dolno-bocznej komory docierało, odpowiednio, 3 i 1% niezhydrolizowanych C5 i A5. Kohodowlę pokonało też kilka rodzajów fragmentów obu egzorfin (powstały one w wyniku działania peptydaz). Wybraliśmy chleb i makaron, bo stanowią znaczną część diety, zwłaszcza we Włoszech. Choć wiemy dość dużo o celiakii i jej związkach z glutenem, nadal wiemy relatywnie mało o nieceliakalnej nadwrażliwości na gluten - zaznacza Stuknytė. Naukowcy kupili 2 rodzaje krojonego chleba i 4 rodzaje suszonego makaronu spaghetti. Ugotowali makaron zgodnie z zaleceniami producenta, a następnie poddali próbki trawieniu. Pod jego wpływem powstawało 2-krotnie więcej C5. Trawienie in vitro porcji spaghetti generowało do 1 mg C5. Byliśmy zaskoczeni, widząc takie stężenie C5 w niektórych próbkach makaronu. Nadal nie wiemy, jaki wpływ ma takie stężenie, ale niewykluczone, że może na ludzi działać jak opiody. W dalszych etapach eksperymentu Włosi zamierzają sprawdzić, co dzieje się z egzorfinami podczas podróży przez układ pokarmowy i z jelita do krwiobiegu. « powrót do artykułu
  2. Android cieszy się olbrzymią popularnością nie tylko wśród użytkowników, ale też wśród cyberprzestępców. Eksperci z firmy G DATA informują, że samym tylko I kwartale bieżącego roku zidentyfikowali 440 000 nowych fragmentów złośliwego kodu skierowanego przeciwko Androidowi. To o 6,4% więcej niż kwartał wcześniej. Taka liczba złośliwego kodu nie powinna dziwić. Nie od dzisiaj wiadomo, że im bardziej popularne oprogramowanie, tym częściej na celownik biorą je cyberprzestępcy. Tymczasem w USA aż połowa populacji korzysta ze smartfonów i tabletów podczas przeprowadzania transakcji bankowych, a zakupy przez internet są w 78% przypadków wykonywane właśnie za pomocą urządzeń mobilnych. To olbrzymia grupa potencjalnych ofiar, z której znaczna część korzysta właśnie z Androida. Specjaliści twierdzą, że około 50% szkodliwego kodu na Androida powstało właśnie po to, by okradać użytkowników systemu. Przestępcy wiedzą, że trzeba atakować platformy z największą liczbą użytkowników, a fakt, że Android to system opensource'owy, posiadający wiele różnych wersji powoduje, że jest znacznie łatwiejszym celem - mówi Andy Hayter z G DATA. Sporym problemem jest również zachowanie samych użytkowników, którzy nie próbują chronić swoich urządzeń mobilnych. Ci sami ludzie, którzy dbają o bezpieczeństwo komputerów stacjonarnych nie widzą takiej potrzeby w przypadku smartfonów czy tabletów. « powrót do artykułu
  3. MasterCard pracuje nad technologiami, które mają zapobiegać defraudacjom online. Wydawca kart płatniczych chce, byśmy w przyszłości uwierzytelniali się za pomocą fotografii i odcisków palców. W ciągu najbliższych miesięcy MasterCard, we współpracy z Apple'em, BlackBerry, Google'em, Samsungiem, Microsoftem oraz dwoma dużymi bankami, uruchomi pilotażowy program, w którym udział weźmie 500 osób. Obecnie firma używa technologii SecureCode, która wymaga użycia numeru PIN, System obsługuje 3 miliardy transakcji rocznie. MasterCard chce teraz spróbować czegoś nowego. Osoby, biorące udział w programie pilotażowym, będą musiały pobrać i zainstalować na smartfonie specjalną aplikację. Podczas transakcji będzie ona rozpoznawała odciski palców oraz twarz właściciela. Będzie sprawdzała też, czy mruga on oczami, dzięki czemu niemożliwe będzie oszukanie jej za pomocą zdjęcia. Dla nowej generacji, która korzysta z selfie, będzie to świetne rozwiązanie. Chętnie z niego skorzystają - twierdzi Ajay Bhalia, odpowiedzialny w MasterCard za bezpieczeństwo. MasterCard zapewnia, że nie będzie przechowywał zdjęć oraz odcisków palców klientów. Będą one opisane specjalnymi algorytmami, z których będzie można je odtworzyć. « powrót do artykułu
  4. Stałe kły machajrodona Smilodon fatalis, kota szablastozębnego, który pojawił się w Ameryce Północnej 1,6 mln lat temu, stosunkowo późno osiągały swe ostateczne rozmiary. Zwierzę dysponowało w pełni rozwiniętym narzędziem myśliwskim dopiero w wieku 3-3,5 roku. Dla drapieżników takich jak duże koty ważnym wyznacznikiem pełnej zdolności osobnika do polowania jest czas potrzebny do wyhodowania broni, czyli zębów - podkreśla dr Z. Jack Tseng z Wydziału Paleontologii Amerykańskiego Muzeum Historii Naturalnej. Podczas badań osobników z Rancza la Brea w centralnym Los Angeles naukowcy wykorzystali mikrotomografię. Analizowali też stałe izotopy tlenu ze szkliwa. Okazało się, że stałe górne kły rosły ok. 6 mm miesięcznie, co odpowiadało wynikom wcześniejszych badań, określających średnie tempo wzrostu szkliwa kłów na ok. 5,8 mm miesięcznie. Czasowanie wyrzynania się zębów porównywano ze współczesnymi stożkozębnymi kotowatymi, takimi jak lew afrykański. Wyniki sugerują, że stałe uzębienie S. fatalis, poza górnymi kłami, było w pełni rozwinięte do wieku 14-22 miesięcy. Górne kły wyrzynały się całkowicie do wieku ok. 34-41 miesięcy. Choć wysokość korony [górnych] kłów S. fatalis była niemal 2-krotnie większa niż u lwów, kot szablastozębny nie potrzebował na ich wzrost 2-krotnie dłuższego czasu - podkreśla Aleksander Wysocki z Clemson University. Główne mięśnie szczęki były przymocowane do dwóch kości ciemieniowych. By wspierać siły konieczne do odgryzania dużych kawałków mięsa i polowania na sporą zwierzynę, konieczne więc było zrośnięcie szwów. U S. fatalis fuzja miała miejsce w wieku 1-1,5 r., co pokrywało się z czasem pełnego wyrżnięcia zębów mlecznych. Naukowcy zauważyli, że w asfaltowych jeziorkach na stanowisku zachowało się bardzo mało kociąt w wieku poniżej 4-7 miesięcy. Wysocki uważa, że przez późne pojawianie się stałych kłów kocięta były narażone na ataki drapieżników. Biorąc pod uwagę liczebność drapieżników na ranczu, młodsze kocięta były narażone na upolowanie, gdy próbowały pożywić się zwierzętami, które wpadły w asfaltową pułapkę. Prawdopodobnie młode ukrywały się [więc], gdy ich rodzice polowali. Niestety, czasem dorośli nie wracali. « powrót do artykułu
  5. Firma Nielsen Music opublikowała raport dotyczący konsumpcji muzyki w pierwszej połowie bieżącego roku w USA. Wynika z niego, że nastąpił aż 14-procentowy wzrost konsumpcji. Największy wzrosty notują serwisy streamingowe. W ciagu sześciu miesięcy przesłały one swoim klientom ponad 135 miliardów utworów, czyli o 92,4% więcej niż rok wcześniej. Ogólna sprzedaż muzyki cyfrowej zwiększyła się o 23%. Najbardziej jednak interesujące są dane dotyczące... płyt winylowych. Sprzedaż czarnych krążków zwiększyła się aż o 38% w porównaniu z rokiem poprzednim. Obecnie sprzedaż winyli to już 9% sprzedaży muzyki na fizycznych nośnikach. Winyle od kilku lat przeżywają swój renesans. Po raz pierwszy dowiedzieliśmy się o tym w 2010 roku, gdy Nielsen opublikował raport za rok 2009. Okazało się, że Amerykanie kupili wówczas 2,5 miliona czarnych krążków. Pięć lat później, w roku 2014 sprzedaż sięgnęła już 5,6 miliona sztuk. Część ekspertów uważa, że Nielsen odnotowuje jedynie sprzedaży 10-15 procent sprzedaży płyt winylowych, gdyż wielu producentów nie umieszcza na płytach kodów kreskowych, więc do statystyk Nielsena nie trafiają informacje od wielu niezależnych sprzedawców. Wzrost sprzedaży jest na tyle silny i stały, że firma United Record Pressing LLC, największy w USA producent płyt winylowych, dodał 16 nowych pras do swojej linii produkcyjnej składającej się dotychczas z 30 pras. Winyle powracają do łask, a w tym samym czasie sprzedaż całych albumów w formie cyfrowej utrzymywała się na poziomie z ubiegłego roku, sprzedaż pojedynczych utworów w formie cyfrowej spadła o 10,4%, a sprzedaż muzyki na nośnikach CD zmniejszyła się o 10%. « powrót do artykułu
  6. Międzynarodowy zespół odkrył w schronisku skalnym Sibudu w RPA pozostałości farby z mleka i ochry sprzed 49 tys. lat. Naukowcy uważają, że ludzie mogli ozdabiać nią siebie, kamień lub drewno. Jak tłumaczy Paola Villa, kurator z Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu Kolorado, mleko pozyskiwano najprawdopodobniej, zabijając w okresie laktacji samice z rodziny wołowatych, np. kudu, elandy czy impale. Chociaż zastosowanie farby nadal nie jest jasne, to zaskakujące odkrycie lokuje wykorzystanie mleka z ochrą na czasy przed udomowieniem bydła w RPA. Pozyskiwanie mleka od produkujących mleko dzikich wołowatych sugeruje, że ludzie przypisywali mu specjalne znaczenie. Sproszkowaną mieszaninę znaleziono na niewielkim odłupku w schronisku Sibudu. Anatomicznie współcześni ludzie zamieszkiwali je w środkowej epoce kamienia (od ok. 77 do 38 tys. lat temu). Choć produkcja proszku z ochry jest udokumentowana w przypadku wielu stanowisk z RPA ze środkowej epoki kamienia, do tej pory nie było dowodów na wykorzystanie mleka jako czynnika wiążącego. Jak wyjaśnia Villa, bydło udomowiono w RPA dopiero 1-2 tys. lat temu. Dzikie wołowate z tego regionu świata odłączają się od stada na czas porodu i starają się ukryć młode, co wg Amerykanki, zapewne ułatwiało polowanie doświadczonym prehistorycznym myśliwym. Odłupek służył prawdopodobnie do mieszania bądź nakładania farby. Obecność kazeiny weryfikowano za pomocą wielu różnych metod. Villa przypomina, że wcześniej sugerowano, że ochrę łączono kiedyś z żywicą lub gumami roślinnymi i mocowano w ten sposób drzewce czy rączki do narzędzi. Za pomocą ochry konserwowano także wnętrza i zdobiono ciało; na stanowisku w jaskini Blombos na Południowym Przylądku odkryto np. mieszankę ochry i tłuszczu ze szpiku sprzed ok. 100 tys. lat. Współczesne plemiona San z RPA nadal malują ciała. Praktyka ta jest również uwieczniona w rysunkach naskalnych. Mimo że nie ma etnologicznego precedensu odnośnie do mieszania farby z ochrą, lud Himba robi teraz coś podobnego: miesza ochrę z masłem, uzyskując w ten sposób barwnik do skóry, włosów i galanterii skórzanej. « powrót do artykułu
  7. Na plaży w pobliżu Szachtarska na Sachalinie znaleziono ostatnio dziwne stworzenie. Wydłużony pysk upodabnia je do delfina, lecz sierść kojarzy się wielu osobom z mamutem. Gdy okoliczni mieszkańcy zamieścili zdjęcia w serwisach społecznościowych, w Internecie rozgorzała dyskusja na temat przynależności gatunkowej ponoć 2-krotnie większego od człowieka zwierzęcia. Część ludzi spekulowała, że to suzu (in. delfin gangesowy). Nie wydaje się jednak prawdopodobne, by słodkowodny ssak przebył drogę z Indii do Rosji i przeżył w morskim habitacie. W dodatku Platanista gangetica nie ma sierści i nie jest tak duży jak okaz z sachalińskiej plaży. Biorąc pod uwagę wygląd głowy, to jakiś duży delfin. Wygląd skóry wskazuje natomiast na jakiś rzadki gatunek. Nie sądzę, by żył on w naszych wodach. Najprawdopodobniej porwał go jakiś ciepły prąd. W okolicach Sachalina często pojawiają się gatunki subtropikalne i tropikalne. Zostają tu i przez niskie temperatury umierają - twierdzi Nikołaj Kim z Sachalińskiego Instytutu Rybołówstwa i Oceanografii. David Smith, profesor biologii morskiej z Essex University, dywaguje, że sierść mogą udawać występujące w zeutrofizowanych wodach nitkowate glony. Niewykluczone też, że to wymyte z wiecznej zmarzliny zwłoki jakiegoś prehistorycznego zwierzęcia. Do ostatniej wersji początkowo przychylał się również Alex Rogers z Uniwersytetu Oksfordzkiego, który ostatecznie opowiedział się jednak za hipotezą dużego wala dziobogłowego. Profesor przypomniał sobie o oglądanych wcześniej zdjęciach martwego grindwala z Falklandów. Jego zwłoki także wydawały się owłosione, a wg specjalisty, to wynik silnego rozkładu tkanki podskórnej. Kość wystająca z głowy zwierzęcia z Sachalina skojarzyła się nawet biologowi z konkretnym gatunkiem - dziobogłowcem północnym. Wale dziobogłowe są szczególnie wrażliwe na zakłócenia ze strony wojskowych sonarów, ale w tym przypadku nie da się, oczywiście, ustalić, co doprowadziło do zgonu. Smith podkreśla, że choć delfiny rodzą się z mieszkami włosowymi, mało prawdopodobne, by pokryty sierścią delfin przeżył. Tempo wymiany komórek skóry jest bardzo duże, bo to bardzo ważne dla przetrwania tych ssaków. Chodzi o zapobieganie przywieraniu organizmów i wzrostowi tarcia. « powrót do artykułu
  8. Książę Al-Walid bin Talal, członek saudyjskiej rodziny królewskiej i 34. najbogatszy człowiek na świecie oznajmił, że przeznaczy swój majątek, warty 32 miliardy dolarów, na działalność charytatywną. Saudyjskiego arystokratę zainspirowała Fundacja Billa i Melindy Gatesów, największa organizacja charytatywna na świecie. W 2010 roku Bill Gates i Warren Buffet uruchomili inicjatywę Giving Pledge, w ramach której miliarderzy zobowiązują się na przeznaczenie po swojej śmierci znacznej części swoich majątków na cele charytatywne. Co ciekawe, książę ma zamiar przekazać pieniądze na te działania, które wiążą się z prawami kobiet i porozumieniem pomiędzy kulturami oraz m.in. na pomoc ofiarom katastrof. Wspaniała wiadomość! Książę Al-Walid ibn Talal inspiruje nas przeznaczając cały swój majątek na cele charytatywne - tak decyzję Saudyjczyka skomentował Bill Gates. « powrót do artykułu
  9. Zespół bioinżynierów z Brigham and Women's Hospital (BWH) opracował białkowy żel, który po naświetleniu zaczyna się zachowywać jak elastyczne tkanki, np. skóra i naczynia krwionośne. Jesteśmy zainteresowani stworzeniem wytrzymałych, elastycznych materiałów z peptydów, bo wiele tkanek ludzkiego ciała ma takie właściwości. Nasz hydrożel jest bardzo giętki, wykonany z biokompatybilnego polipeptydu i można go aktywować za pomocą światła - wyjaśnia dr Nasim Annabi. Hydrożele [...] są szeroko stosowane w biomedycynie, ale dostępne obecnie materiały mają kilka ograniczeń. Niektóre syntetyczne żele rozkładają się do toksycznych związków, a naturalne żele nie są na tyle mocne, by wytrzymać przepływ krwi tętniczej - dodaje dr Ali Khademhosseini. Nowy materiał, zwany sieciowalnym promieniowaniem bazującym na polipeptydach elastynopodobnym hydrożelem, zapewnia parę korzyści. Wystawiony na oddziaływanie światła, tworzy silne wiązania między cząsteczkami hydrożelu (uzyskanie stabilności mechanicznej nie wymaga więc dodania substancji modyfikujących). Amerykanie podkreślają, że ich hydrożel może być strawiony przez naturalnie występujące enzymy. Testy z hodowlami komórek nie wykazały, by działał toksycznie. Zespół odkrył, że można kontrolować stopień napęcznienia i trwałość materiału i że może on wytrzymać większe rozciąganie, niż jest to konieczne do pełnienia funkcji tkanki tętniczej. Naukowcy twierdzą, że ich wynalazek ma wiele potencjalnych zastosowań. Można go np. wykorzystać jako rusztowanie do wzrostu komórek lub łatkę na ranę. Gdy się go połączy z nanocząstkami ditlenku krzemu, lepiej sprzyja gojeniu. To mogłoby pozwolić momentalnie zahamować krwawienie za pomocą jednej metody. [...] Nasze rozwiązanie jest proste, a materiał biokompatybilny, dlatego mamy nadzieję, że w przyszłości rozwiąże problemy z praktyki klinicznej. « powrót do artykułu
  10. Rosnąca popularność usług VPN skłoniła badaczy z rzymskiego Uniwersytetu Sapienza oraz londyńskiego Uniwersytetu Królowej Marii do przyjrzenia się 16 komercyjnym usługom tego typu. Okazało się, że żadna z nich nie jest całkowicie bezpieczna, a najpoważniejszym problemem jest sposób w jaki korzystają one z IPv4 i IPv6. Okazało się, że w przypadku ponad połowy usług dochodzi do częściowego lub całkowitego wycieku danych z IPv6, dzieki czemu napastnik może zdobyć np. informacje na temat historii przeglądarki ofiary. Wycieki mają miejsce nawet na tych witrynach, które używają wyłącznie IPv4. Wszystkie serwisy, z wyjątkiem jednego, były też podatne na ataki typu DNS hijacking i kradzież danych z IPv4. Równie niepokojący był fakt, że połowa ze wspomnianych serwisów oferowała połączenia za pomocą PPTP z systemem uwierzytelniania MS-CHAPv2, który można łatwo złamać za pomocą metody brute force. « powrót do artykułu
  11. Dzięki danym firmy Net Application możemy dowiedzieć się, że w ciągu ostatnich sześciu miesięcy użytkownicy Windows XP masowo przechodzą na Windows 7. Dzięki temu po raz pierwszy rynkowe udziały Windows 7 przekroczyły 60%. Zdaniem Net Applications w lipcu z Windows 7 korzystało 61% użytkowników komputerów stacjonarnych. To o 3,2 pp więcej niż w maju. W tym samym czasie Windows XP stracił 2,6 pp i obecnie korzysta z niego nieco poniżej 12% użytkowników desktopów. Podobne zmiany, chociaż nie tak gwałtowne, widać w statystykach StatCounter. Wynika z nich, że w ciągu ostatniego miesiąca Windows 7 zyskał 0,7 pp i obecnie ma 53,7% udziałów w rynku. W tym samym czasie liczba użytkowników Windows XP zmniejszyła się o 0,5 punktu procentowego, a udziały przestarzałego OS-u spadły do 10%. « powrót do artykułu
  12. Hewlett-Packard złożył w amerykańskiej komisji papierów wartościowych (SEC) szczegółową dokumentację opisującą firmy HP Inc. i Hewlett Packard Enterprises. To ważny krok w kierunku podzielenia się HP na dwie nowe giełdowe spółki. Na 15 września zwołano też HP's Securities Analyst Meeting, podczas którego zostaną przedstawione dodatkowe informacje dotyczące strategii i finansów przyszłych firm. Jestem przekonana bardziej niż kiedykolwiek, że podział stworzy dwie świetne firmy, które będą dobrze przygotowane do zwycięstwa na rynku i przyniosą korzyści udziałowcom. Od czasu, gdy w październiku ubiegłego roku ogłosiliśmy zamiar podziału firmy, dokonaliśmy wielkiego kroku naprzód i do końca roku podatkowego 2015 chcemy zakończyć wszelkie działania związane z podzieleniem przedsiębiorstwa - powiedziała Meg Whitman, szefowa HP. Firma Hewlett Packard Enerprise zajmie się dostarczaniem dla biznesu IT rozwiązań bazujących na chmurach. W jej skład wejdą obecne wydziały Enterprise Group, Enterprise Services, Software oraz Financial Services. Z kolei HP Inc. skupi się na urządzeniach drukujących oraz usługach i produktach dla konsumenta indywidualnego, takich jak notebooki, urządzenia wielofunkcyjne, tablety czy stacje robocze. « powrót do artykułu
  13. Międzynarodowy zespół naukowców odkrył żyjącego najgłębiej pod powierzchnią ziemi parecznika. Członkowie Chorwackiego Towarzystwa Biospeleologicznego znaleźli zwierzę w 3 lokalizacjach pasma Welebit: w jaskiniach Munižaba i Muda labudova oraz systemie Lukina jama-Trojama. Odnotowanemu nawet na głębokości -1100 m stawonogowi nadano nazwę nawiązującą do Hadesu - Geophilus hadesi. G. hadesi ma swoją mitologiczną parę - parecznika Geophilus persephones, odkrytego w 1999 r. w jaskini Pierre Saint-Martin we Francji. Pareczniki Hadesa i Persefony to jedyni przedstawiciele rzędu Geophilomorpha, którzy cały cykl życiowy spędzają w jaskiniach. Wg autorów artykułu z ZooKeys, dzięki temu można ich z powodzeniem nazywać królem i królową jaskiń. G. hadesi ma cechy powszechnie występujące u przystosowanych do życia w jaskiniach (troglomorficznych) stawonogów: wydłużone czułki, segmenty tułowiowe i pazurki odnóży. Wyposażone w gruczoły jadowe szczękonóża i długie, zakrzywione pazurki pozwalają schwytać i przytrzymać ofiarę. Nic więc dziwnego, że G. hadesi należy do grona jaskiniowych drapieżników alfa. Ciało G. hadesi jest smukłe. Dorosły osobnik ma circa 2,2-2,8 cm długości. Czułki są ok. 4,5-5 razy dłuższe od głowy. Gdy pierwszy raz ujrzałem to dziwnie wyglądające zwierzę, od razu wiedziałem, że to nowy [...] i świetnie przystosowany do życia w jaskini gatunek. To po raz kolejny pokazuje, jak mało wiemy o życiu w jaskiniach, gdzie nawet w najlepiej rozpoznanych obszarach wciąż można znaleźć niesamowite zwierzęta - podkreśla Pavel Stoev. « powrót do artykułu
  14. Sąd Apelacyjny dla 2.Okręgu uznał, że Apple konspirował z pięcioma dużymi wydawcami książek. Przedsiębiorstwa ustalały ceny na e-booki, co miało umożliwić Apple'owi wejście na rynek książki elektronicznej i zaszkodzenie Amazonowi. Wyrok sądu oznacza, że Apple musi teraz zapłacić odszkodowania w łącznej wysokości 450 milionów dolarów, z czego 400 milionów trafi do poszkodowanych konsumentów, a 50 milionów to pokrycie kosztów sądowych strony przeciwnej. Apple nie konspirował w celu ustalania cen książek i ten wyrok niczego nie zmienia. Jesteśmy rozczarowani faktem, że sąd nie zauważył, jak wiele innowacji i możliwości wyboru dał konsumentom iBook Store. Chcielibyśmy mieć to już za sobą, ale chodzi tutaj o zasady. Wiemy, że w 2010 roku nie zrobiliśmy niczego złego i teraz rozważamy nasze kolejne posunięcia - stwierdził rzecznik prasowy Apple'a. Rynek książek elektronicznych coraz bardziej się rozrasta. Wydawcy, którzy początkowo bali się, że wydawanie tego typu publikacji odbije się negatywnie na ich przychodach teraz – z konieczności bądź przekonania – wydają coraz więcej tytułów w formie elektronicznej. W Amazonie można kupić już ponad 3 miliony e-booków, w iBook Store jest ich ponad 2,5 miliona. Gdy w 2010 roku Apple uruchomił iBook firma zaoferowała wydawcom tzw. „model agencyjny”, zgodnie z którym to wydawcy mogli ustalić cenę książki w handlu detalicznym. Oznaczało to wzrost cen książek i większy zysk dla wydawców. W tym czasie Amazon sprzedawał książki elektroniczne w takim samym modelu, jak ich papierowe wersje, co pozwalało mu na obniżanie cen. Postępowanie Apple'a spotkało się z krytyką i firma oraz wydawcy stanęli w obliczu licznych procesów sądowych na terenie USA. Jeden z wniosków przeciwko polityce wymienionych firm złożył też Departament Sprawiedliwości (DoJ). Śledztwo wszczęła też Komisja Europejska, ale szybko zostało ono zakończone, gdy strony sporu doszły do porozumienia. Podczas śledztwa prowadzonego przez DoJ ujawniono wiele emaili, w tym jeden, w którym Steve Jobs pisał, że wydawcy skorzystają robiąc interesy z Apple'em, gdyż pozwoli to na przekonanie się „czy możemy stworzyć mainstremowy rynek, na którym e-książki będą sprzedawane w cenie 12,99-14,99 dolarów”. W tym czasie Amazon sprzedawał większość książek w cenie 9,99 USD. W miarę, jak śledztwo ujawniało coraz więcej dokumentów, wydawcy zawarli z DoJ porozumienie. Podobnie uczynił Apple po tym, jak w 2013 roku sąd federalny uznał, że firma złamała przepisy antymonopolowe. W ramach porozumienia Apple zobowiązało się do wypłacenia wspomnianych już 450 milionów dolarów odszkodowania. Firma złożyła jednocześnie odwołanie do sądu apelacyjnego. Jeśli sąd apelacyjny uznałby racje Apple'a i nakazał sądowi federalnemu ponowne rozpatrzenie sprawy, to Apple miałby do zapłacenia jedynie 50 milionów dolarów odszkodowania konsumentom oraz 20 milionów kosztów postępowania, a DoJ mógłby nadal prowadzić śledztwo. Gdyby zaś sąd apelacyjny odrzucił sprawę w całości, Apple nie musiałby nic nikomu płacić. Nic zatem dziwnego, ze koncern próbował tej drogi. « powrót do artykułu
  15. Słodzone napoje odpowiadają za 184 tys. zgonów na świecie rocznie. W wielu krajach świata znaczącą liczbę zgonów można przypisać jednemu czynnikowi dietetycznemu - słodzonym napojom. Zredukowanie lub wyeliminowanie ich z menu powinno być globalnym priorytetem - twierdzi dr Dariush Mozaffarian z Tufts University. Autorzy publikacji z pisma Circulation oceniali wpływ słodzonych napojów na liczbę zgonów oraz problemy związane z cukrzycą, chorobami serca i nowotworami. Za słodzone napoje uznawano napoje owocowe, w tym sportowe i energetyczne, mrożone herbaty oraz napoje przygotowywane w domu, które zawierały co najmniej 50 kcal na porcję wielkości 0,2 l. Z analizy wykluczono 100-proc. soki owocowe. Spożycie oszacowano, bazując na 62 badaniach dietetycznych z lat 1980-2010, które objęły 611.971 osób z 51 krajów. Amerykanie dysponowali także danymi nt. dostępności cukru w 187 państwach. Dzięki temu mogli ocenić zmienność spożycia napojów z cukrami dodanymi w grupach wyodrębnianych ze względu na wiek, płeć i rejon geograficzny. Opierając się na metanaalizie publikacji dot. niekorzystnego wpływu na zdrowie takich napojów, naukowcy wyliczyli ich bezpośredni wpływ na związane z cukrzycą i otyłością powikłania w postaci m.in. chorób sercowo-naczyniowych i nowotworów. W 2010 r. słodzone napoje odpowiadały za ok. 133 tys. zgonów z powodu cukrzycy, 45 tys. zgonów w wyniku chorób sercowo-naczyniowych i 6.450 zgonów z powodu nowotworów. Pewne populacyjne zmiany dietetyczne, takie jak zwiększenie spożycia warzyw i owoców, mogą być trudne ze względu na [...] koszty czy przechowywanie. [...] Nie ma żadnych korzyści zdrowotnych wynikających z picia napojów z cukrami dodanymi, zaś dzięki ich ograniczeniu można ocalić dziesiątki tysięcy istnień rocznie. Wpływ napojów z cukrami dodanymi jest bardzo różny w poszczególnych populacjach. O ile wśród Japończyków powyżej 65. r.ż. odpowiadają one za mniej niż 1% zgonów, o tyle wśród dorosłych Meksykanów poniżej 45. r.ż. aż za 30% zgonów. Z 20 najbardziej zaludnionych krajów to w Meksyku słodzonym napojom można przypisać najwyższy wskaźnik śmiertelności (405 zgonów na milion dorosłych, czyli 24 tys. zgonów ogółem). Na drugim miejscu ze 125 zgonami na milion dorosłych plasują się USA (w sumie napojom można przypisać 25 tys. zgonów). Ok. 76% szacowanych zgonów z powodu napojów z cukrami dodanymi występuje w krajach o niskim lub średnim dochodzie. Na Karaibach i w Ameryce Łacińskiej popularne są domowe słodzone napoje, które spożywa się oprócz produktów komercyjnych. Wśród 20 krajów z najwyższą szacowaną liczbą zgonów związanych ze słodzonymi napojami co najmniej 8 znajduje się w rejonie Karaibów i Ameryki Łacińskiej [...] - podkreśla dr Gitanjali Singh. Ogólnie wśród młodszych dorosłych odsetek przewlekłych chorób przypisywanych napojom z cukrami dodanymi był wyższy niż wśród starszych dorosłych. Wpływ zdrowotny spożycia słodzonych napojów na młodych ludzi jest ważny, bo młodsi dorośli stanowią dużą część siły roboczej w wielu krajach. Ekonomiczny wpływ zgonów i niepełnosprawności związanych ze słodzonymi napojami w tej grupie wiekowej może więc być znaczący. Rodzą się też obawy o przyszłość. Jeśli ludzie ci nadal będą ich pić tak dużo, wpływ spożycia dołoży się do skutków starzenia, prowadząc do wyższych niż obecnie wskaźników śmiertelności/niepełnosprawności z powodu chorób serca i cukrzycy - podsumowuje Singh. « powrót do artykułu
  16. Dodanie pojedynczego genu, który z czasem mutował, uczyniło z dżumy jedną z najbardziej śmiertelnych chorób w dziejach ludzkości. Bakteria Yersinia pestis zabiła co najmniej 200 milionów ludzi i wywołała olbrzymie pandemie, takie jak dżuma Justyniana w VI wieku i czarna śmierć w XIV wieku. Naukowcy z Northwestern University odtworzyli zmiany, jakie przeszła bakteria. Najpierw wyizolowali wciąż obecnego w środowisku naturalnym przodka śmiertelnej formy Yersinia pestis. Pozyskali go z azjatyckiego nornika. Następnie wyposażyli bakterię w gen Pla, który odpowiada za rozbijanie zakrzepów. To wystarczyło, by infekcja bakterią prowadziła do śmiertelnej infekcji płuc. Yersinia pestis, która wywoływała łagodną infekcję układu pokarmowego, stała się mikroorganizmem wywołującym dżumę płucną. Uczeni odkryli ponadto, że pojedyncza prosta mutacja wprowadzonego genu powoduje, że Yersinia pestis szybko rozprzestrzenia się po organizmie i osiedla w węzłach chłonnych, jak ma to miejsce w dżumie dymieniczej. Wyndham Lathem, który stał na czele zespołu badawczego, mówi, że trudno jest określić, kiedy Yersinia pestis zyskiwała i traciła różne geny. Pla mogła zyskać co najmniej 1500 lat temu, a to by oznaczało, że stała się śmiertelnym niebezpieczeństwem na około sto lat przed dżumą Justyniana. Musimy o tym pamiętac, gdy badamy inne bakterie. Wystarczy mała zmiana i nagle możemy stanąć w obliczu nowej pandemii - ostrzega Lathem. « powrót do artykułu
  17. Biolodzy z Uniwersytetów w Bazylei i Bielefeld odkryli, że w pewnych warunkach płaziniec Macrostomum hystrix rozmnaża się, wstrzykując plemniki do własnej części głowowej. Przezroczyste zwierzę mierzy ok. 1 mm i jest obojnakiem. Autorzy publikacji z pisma Proceedings of the Royal Society B spekulują, że nietypowa metoda samozapłodnienia mogła wyewoluować, by poradzić sobie z prokreacją w warunkach niskiej dostępności partnerów. Wiele wskazuje na to, że gdy w pobliżu nie ma innych przedstawicieli własnego gatunku - normalnie przez nakłucie plemniki zostałyby wprowadzone do ich parenchymy - płazińce wykorzystują położony w części ogonowej sztylet na sobie. Szwajcarsko-niemiecki zespół badał M. hystrix w szalce Petriego. Część płazińców hodowano w małych grupach, część izolowano. Naukowcy sprawdzali m.in., ile plemników mają poszczególne osobniki. Okazało się, że u M. hystrix z grup większe objętości plemników występowały w regionie ogonowym, a u samotnych w rejonie głowowym. Biolodzy twierdzą, że pozbawione partnera płazińce wstrzyknęły sobie plemniki także albo wyłącznie w część głowową, skąd miały one migrować w kierunku miejsca zapłodnienia. Najważniejszą brakującą częścią układanki jest dowód, że płaziniec rzeczywiście się tak zachowuje. Czymś, czego bezpośrednio nie obserwowaliśmy i czego nie mamy, jest film z aktem samozapłodnienia. [Na razie] wnioskujemy o nim z rozkładu plemników u odizolowanych osobników - podkreśla Steven Ramm. « powrót do artykułu
  18. Na szwedzkim Karolinska Institutet powstał pierwszy całkowicie sztuczny neuron. Urządzenie nie zawiera żadnych części biologicznych, ale mimo to jest w stanie komunikować się z żywą komórką. Obecnie ma ono rozmiary czubka ludzkiego palca, musi zatem zostać znacznie zmniejszone. W mózgu zdrowego dorosłego człowieka znajduje się bowiem około 86 miliardów neuronów. Jeśli wynalazek szwedzkich uczonych się sprawdzi, to być może w przyszłości zostanie wykorzystany do leczenia uszkodzeń wywołanych chorobami czy wypadkami. „Przewidujemy, że w przyszłości, po dodaniu modułu komunikacji bezprzewodowej, nasz bioczujnik będzie można umieścić w jednej części organizmu i wykorzystywać go do uwalniania neuroprzekaźników w odległych lokalizacjach” - mówi profesor Agneta Richer-Dahlfors. Prawdziwe neurony to wyspecjalizowane komórki, które uwalniają związki chemiczne. Związki te są konwertowane na sygnały elektryczne, a na drugim końcu kolejnego neuronu znowu pojawia się związek chemiczny. Syntetyczny neuron był w stanie, na szalce Petriego, wykryć sygnał chemiczny z komórki i przekonwertować go na sygnał elektryczny, dzięki czemu w drugiej szalce doszło do uwolnienia neuroprzekaźnika. Być może syntetycznych neuronów nie uda się wykorzystać bezpośrednio w mózgu, ale niewykluczone jest użycie ich np. w protezach kończyn, dzięki czemu pacjenci będą mieli nad nimi większą kontrolę. « powrót do artykułu
  19. Zespół naukowy prowadzony przez inżynierów z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) zaprezentował nową metodę splątania kwantowego, dzięki której w splątanych fotonach można umieścić więcej informacji niż dotychczas. Zwykle fotony są splątywane w jednym wymiarze za pomocą jednej ze swoich właściwości, najczęściej kierunku polaryzacji Tymczasem naukowcy z UCLA, MIT-u, Columbia University, University of Maryland oraz NIST (Narodowy Instytut Standardów i Technologii), pracujący pod kierunkiem Zhendy Xie, dokonali hipersplątania fotonów, czyli splątania wielowymiarowego, podczas którego użyto kilku właściwości kwantowych jak energia czy spin fotonu. Hipersplątanie pozwoli w przyszłości na gęstsze upakowanie danych przesyłanych za pomocą splątanych fotonów. Podczas swoich badań naukowcy uzyskali dwufotonowy optyczny grzebień częstości, co wyglądało tak, jakby fotony zostały rozbite na mniejsze części. Jeśli chcemy przesyłać dane za pomocą fotonów, możemy je zaszyfrować właśnie za pomocą splątania. Każdy dodatkowy wymiar splątania pozwala na dwukrotne zwiększenie ilości przesłanych danych, zatem para fotonów splątana przez pięć wymiarów pozwala na przesłanie 32-krotnie większej ilości danych niż para splątana jednym wymiarem. Wykazaliśmy, że optyczny grzebień częstotliwości może zostać wygenerowany na poziomie pojedynczego fotonu. Innymi słowy, przenieśliśmy na poziom kwantowy koncepcję zwielokrotniania w dziedzinie długości fali (wavelengh division multiplexing) - mówi Xie. Zweryfikowaliśmy liczącą sobie kilkadziesiąt lat hipotezę profesora Jeffa Shapiro z MIT-u, która mówi, że splątanie kwantowe może być rozważane jak grzebień częstotliwości. Profesor Xie mógł potwierdzić wielowymiarowe, posiadające wiele stopni swobody splątanie fotonów - dodał profesor Chee Wei Wong, w którego laboratorium pracuje profesor Xie. « powrót do artykułu
  20. Po zjedzeniu jeżozwierza wąż najczęściej po prostu wydala niestrawione kolce, pewien pyton z RPA nie miał jednak tyle szczęścia i skończył z przekształconymi włosami wbitymi w przewód pokarmowy. Czternastego czerwca Jean-Claude Chanu jeździł na rowerze w Rezerwacie Jeziora Eland w RPA. Na trasie spotkał 2 innych turystów, którzy wspominali o leżącym przy szlaku rozdętym pytonie skalnym (Python sebae). Ciekawski mieszkaniec Johannesburga postanowił go odszukać i zrobić parę zdjęć. Później opublikował je na serwisach społecznościowych. Wąż szybko wzbudził zainteresowanie i ludzie wyruszyli w teren, by zobaczyć zwierzę na własne oczy. Na profilu Rezerwatu na Facebooku pojawiły się spekulacje dotyczące posiłku pytona. Sugerowano, że był to mały guziec lub cielę impali. Dwudziestego czerwca w pobliżu szlaku rowerowego strażnicy natknęli się na ciało 3,9-m węża. Sekcja zwłok wykazała, że nieszczęśnik połknął 13,8-kg jeżozwierza. Jego kolce wbiły się w ścianę przewodu pokarmowego. Jennifer Fuller, menedżerka Rezerwatu, podkreśla, że to nic niezwykłego, że pytony zjadają jeżozwierze. Tamtejsze pytony posilają się nawet większymi kąskami, np. dorosłymi antylopami oribi, które mogą ważyć ok. 23 kg. Trudno powiedzieć, co dokładnie było przyczyną zgonu węża. Spadł ze skalnej półki. Nie wiadomo, czy zmarł wcześniej, czy przez upadek kolce przebiły układ pokarmowy - podsumowuje Fuller. « powrót do artykułu
  21. Prowadząc wykopaliska przed budową tunelu łączącego niemiecką wyspę Fehmarn z duńską wyspą Lolland, archeolodzy odkryli naczynie ceramiczne sprzed 5,5 tys. lat. Na ściance widnieje odcisk palca osoby, która je wykonała. Pod koniec zeszłego roku na tym samym stanowisku natrafiono na bardzo rzadkie znalezisko - neolityczny topór z drzewcem. Fragmenty pucharu lejkowatego znaleziono w starym fiordzie na wschód od Rødbyhavn. To jeden z trzech pucharów odkrytych na stanowisku. Gdy go pierwotnie składano podczas zapomnianego już rytuału, był cały i prawdopodobnie zawierał pokarm - twierdzi Line Marie Olesen, archeolog z Museum Lolland-Falster. Odcisk palca na wewnętrznej stronie pucharu dostrzeżono, gdy naczynie trafiło na konserwację do duńskiego Muzeum Narodowego. Musiał powstać podczas produkcji naczynia - podkreśla Olesen, dodając, że m.in. przez ilość zdobień/symboli, prace nad nim trwały naprawdę długo. Nagle poczuliśmy, że bardzo zbliżyliśmy się do ludzi z epoki kamienia. [Zaczęliśmy sobie zadawać pytania], kim była ta osoba, kto zostawił osobisty ślad na niegdyś bardzo pięknym pucharze. To naprawdę daje do myślenia - opowiada Rikke Lund Pedersen. « powrót do artykułu
  22. Jeszcze w bieżącym roku ma odbyć się testowy lot pojazdu Prandtl-m (Preliminary Research Aerodynamic Design to Land on Mars). Może być to pierwszy samolot, który będzie latał nad powierzchnią Marsa. Al Bowers, główny naukowiec z należącego do NASA Armstrong Flight Research Center, poinformował, że Prandtl-m wystartuje z balonu znajdującego się na wysokości 30 000 metrów nad Ziemią. Na tej wysokości warunki lotu są takie, jak w atmosferze Marsa. Podczas testu naukowcy chcą sprawdzić, jak samolot będzie sprawował się w tak rzadkiej atmosferze i w jaki sposób należy go przygotować tak, by mógł zostać dostarczony na Marsa na pokładzie trzech połączonych satelitów typu CubeSat. W atmosferze Czerwonej Planety samolot zostałby uwolniony, rozłożyłby się i rozpoczął lot. Samolot mógłby stanowić część balastu, który zostanie odrzucony przez osłony podczas lądowania marsjańskiego łazika na planecie. Mógłby rozłożyć się i poszybować w atmosferze, a w końcu wylądować na powierzchni Marsa. Prandtl-m mógłby przelecieć nad niektórymi z proponowanych miejsc lądowań marsjańskiej misji załogowej i dostarczyć nam bardzo szczegółowe fotografie o wysokiej rozdzielczości, dzięki którym specjaliści wybraliby odpowiednie miejsce lądowania - mówi Bowers. Ekspert dodaje, że gdyby Prandtl-m stanowił balast dla misji z planowanej na lata 2022-2024, to samo jego wysłanie nie wiązałoby się z dodatkowymi kosztami. Jego lot trwałby około 10 minut. Rozpocząłby go na wysokości około 600 metrów, a zasięg samolotu wyniósłby około 32 kilometrów - stwierdza Bowers. Prandtl-m to autorski pomysł Bowersa i jego kolegi Dave'a Bergera. Obaj panowie zastanawiali się na jakimś wyjątkowym projektem, który mogliby zaproponować uczniom i studentom przybywającym do NASA w ramach wakacyjnych praktyk. Tak narodził się projekt marsjańskiego samolotu. Rozpiętość skrzydeł samolotu powinna wynosić 60 centymetrów, a waga całości powinna być mniejsza niż pół kilograma. Jako, że marsjańska grawitacja to jedynie 38% grawitacji ziemskiej, to pojazd może ważyć 1,180 kg, a na Marsie jego waga nie przekroczy pół kilograma. Zostanie on wykonany z materiałów kompozytowych, z włókna węglowego lub szklanego. Dokładny projekt pojawi się po przeprowadzeniu testów w warunkach zbliżonych do marsjańskich - mówi uczony. Drugi lot testowy Prandtl-m zaplanowano na przyszły rok. Samolot ma wówczas przebywać w powietrzu przez pięć godzin i wylądować w miejscu startu balonu. Armstrong Flight Research Center zgodziło się na sfinansowanie lotów testowych. Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, odbędzie się trzeci lot, w czasie którego Prandtl-m zostanie uwolniony z satelity CubeSat na wysokości 137 kilometrów. Po pomyślnym przeprowadzeniu tego testu Bowers przedstawi swój pomysł kierownictwu NASA i ma nadzieję, że uzyska zgodę na wysłanie swojego samolotu na Marsa. « powrót do artykułu
  23. Stadniak rdzawołbisty (Pomatostomus ruficeps) posługuje się prymitywnym językiem, za pomocą którego przekazuje podstawowe znaczenia. Naukowcy z Uniwersytetów w Exeter i Zurychu zauważyli, że P. ruficeps, bardzo stadne ptaki, potrafią przekazać nowe znaczenie, przestawiając dźwięki w swoich zawołaniach. Choć wcześniejsze badania pokazały, że zwierzęta, a zwłaszcza ptaki, są w stanie tworzyć w ramach złożonych pieśni ciągi różnych dźwięków, generalnie nie mają one specyficznego znaczenia, a przestawienie kolejności dźwięków nie wydaje się zmieniać ogólnego przekazu - opowiada Sabrina Engesser. Tyle tylko, że stadniak rdzawołbisty nie śpiewa. Zamiast tego posługuje się zawołaniami złożonymi z akustycznie unikatowych dźwięków. Sądzimy, że stadniak może rearanżować dźwięki, by zakodować nowe znaczenia, ponieważ osiąganie tego celu przez przestawianie elementów składowych jest szybsze niż ewoluowanie całkiem nowych dźwięków - dodaje prof. Andy Russell. Naukowcy zauważyli, że w czasie różnych zachowań stadniaki wykorzystywały różne zestawienia dźwięków A i B. Latając, posługiwały się zawołaniem AB, a karmiąc pisklęta, wydawały zachęcający sygnał BAB. Gdy ptakom odtwarzano poszczególne zawołania, okazało się, że potrafią je różnicować. Przy sygnale BAB spoglądały na gniazdo, a AB szukały nadlatujących P. ruficeps. Autorom publikacji z PLoS Biology udało się wyodrębnić poszczególne elementy zawołań i udowodnić, że ustawiając je w różnej kolejności, można uzyskać oba typy zawołań. Po raz pierwszy u jakiegoś zwierzęcia poza ludźmi wykazano istnienie zdolności do uzyskiwania nowego znaczenia w wyniku przestawienia nieposiadających znaczenia elementów. Choć oba zawołania stadniaka są strukturalnie bardzo podobne, są wytwarzane w zupełnie innych kontekstach behawioralnych, a słuchające ptaki są w stanie to wychwycić - wyjaśnia dr Simon Townsend. Elementem (fonemem) różnicującym znaczenie jest "B". "Mimo że organizujący fonem jest bardzo prosty, może nam pomóc w zrozumieniu, jak ewoluowała zdolność do generowania nowego znaczenia" w przypadku naszego gatunku. « powrót do artykułu
  24. Na Marsie znajduje się ponad 300 000 kraterów powstałych w wyniku upadku asteroid. Nasz Księżyc jest pokryty tak wielką liczbą kraterów, że nikt nie podjął się ich liczenia. Inaczej jednak ma się sprawa z Ziemią. Roślinność i erozja powodują, że trudno jest odnaleźć kratery. Jednak najnowsze badania wskazują, że znamy już wszystkie duże kratery uderzeniowe. Jestem zaskoczony. Po raz pierwszy ktoś wykonał badania na ten temat, w których wziął pod uwagę erozję - mówi Brandon Johnson z MIT-u. Uczony w ubiegłym roku prowadził własne badania, podczas których stwierdzono, że prawdopodobnie znamy wszystkie kratery uderzeniowe o średnicy co najmniej 85 kilometrów. Najpierw zespół Johnsona przeprowadził symulacje, w których wzięto pod uwagę częstotliwość pojawiania się asteroid zdolnych do utworzenia takiego krateru oraz wiek skorupy ziemskiej. Symulacja wykazała, że na naszej planecie powinno istnieć około 8 tak wielkich kraterów uderzeniowych. Obecnie znamy 6-7 takich struktur. Teraz Stefan Hergarten i Thomas Kenkmann, geofizycy z Uniwersytetu we Freiburgu przeprowadziili podobne analizy dla mniejszych kraterów. Symulowali też prawdopodobny rozkład kraterów uderzeniowych i porównali go z rozkładem, jaki występuje w rzeczywistości. Z badań wynika, że znamy już wszystkie z 70 kraterów uderzeniowych o średnicy powyżej 6 kilometrów. Zdaniem naukowców oznacza to, że bezproduktywne jest poszukiwanie kolejnych tak dużych kraterów i należy skupić się na poszukiwaniu mniejszych. Z badań obu Niemców wynika bowiem, że nie znamy jeszcze około 350 kraterów o średnicy od 0,25 do 6 kilometrów. Jay Melosh z Purdue University, który specjalizuje się w badaniu kraterów uderzeniowych mówi, że obliczenia niemieckich uczonych wyjaśniają, dlaczego coraz rzadziej udaje się odnaleźć kratery uderzeniowe. Dysponujemy coraz doskonalszą techniką, dzięki której praktycznie każdy może poszukiwać takich kraterów, a mimo to znajduje się ich coraz mniej. Z drugiej jednak strony nowe badania dają poszukiwaczom kraterów nadzieję na odkrycie wielu mniejszych struktur, mówi Melosh. Naukowcy zwracają też uwagę, że najnowsze badania dotyczą jedynie kraterów widocznych na powierzchni. Tymczasem znamy 60 kraterów, które zostały z czasem pogrzebane kolejnymi warstwa osadów. Najsłynniejszym z nich jest Chicxulub, pozostałość po asteroidzie, która przyniosła zagładę dinozaurom. Kolejny wielki krater jest ukryty pod Zatoką Chesapeake. Możliwe jest zatem znalezienie kolejnych naprawdę wielkich kraterów. Nie przestawajcie szukać. Szukajcie głębiej - apeluje Johnson. « powrót do artykułu
  25. Muzyka wcale nie jest tak uniwersalnym językiem ludzkości, jak się czasem postuluje. Zespół Patricka Savage'a z Tokijskiego Uniwersytetu Sztuk Pięknych analizował 304 nagrania z całego świata, które zgromadzono w Garland Encyclopedia of World Music. Pochodziły one z Afryki, Ameryki Północnej, Ameryki Południowej, Europy, Azji Środkowej, Azji Wschodniej, Azji Południowo-Wschodniej, Azji Południowej i Oceanii. Nie znaleźliśmy niczego całkowicie uniwersalnego. Najbliższa uniwersalności była pieśń w postaci wokalizacji wykorzystującej odrębne dźwięki lub regularny rytm albo i jedno, i drugie. W trzech próbkach z Papui-Nowej Gwinei, które zawierały kombinację pocierania o siebie bloczkami, drgań listewek, gry na instrumentach stroikowych i lamentujących głosów, nie było jednak ani dyskretnych dźwięków, ani izochronicznego taktu. Savage nie jest zdziwiony wynikami, bo zawsze są jakieś wyjątki od reguły. Przypomina przy tej okazji bezgłośny utwór 4'33'' eksperymentalnego amerykańskiego kompozytora Johna Cage'a, gdzie widownię zaprasza się do wsłuchiwania w dźwięki otoczenia (jest on skomponowany wyłącznie z pauz, tacetów, a w jego wykonaniu nie biorą udziału żadne instrumenty ani głosy). Savage dodaje, że skupianie się na wąskiej idei uniwersalności nie pomaga nam zrozumieć, co oznacza wykonywać muzykę [...]. Analiza 304 wybranych utworów pozwoliła wyodrębnić 18 statystycznie uniwersalnych cech. Dziesięć było ze sobą uniwersalnie związanych. Taniec sam w sobie nie jest np. uniwersalny, ale jeśli muzyka obejmuje taniec, przeważnie ma on związek z rytmem. Ponadto autorzy publikacji z PNAS zauważyli, że powszechną cechą jest rola spełniana przez muzykę w budowaniu społeczności [...]. Jednym z powodów, dla których muzyka wyewoluowała, było gromadzenie ludzi razem. Naukowiec przypomina, że parę lat temu wykazano, że zwierzęta (nie szympansy, lecz ptaki śpiewające) także potrafią tańczyć do rytmu. Oznacza to, że gdy ludzie ewoluowali od szympansów, zaszły jakieś genetyczne i nerwowe zmiany, które pozwoliły nam rozwinąć muzykę i taniec. Prawdopodobnie muzyka była pierwszym etapem, na którym zbudowano język. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...