Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Twórcy Windows 10 pomyśleli o graczach i wbudowali w system mechanizm Game DVR, który pozwala łatwo nagrać klip prezentujący toczoną właśnie rozgrywkę, czy też wszystko inne, co dzieje się na ekranie komputera. Game DVR przywołuje się skrótem klawiszowym Windows + G. Klipy wideo są domyślnie przechowywane w folderze Videos/Captures, a dzięki aplikacji Xbox można dokonać ich prostej edycji i podzielić się nimi w sieci Xbox Live. Game DVR ma też swoje ograniczenia. Rozdzielczość zapisu wideo jest nie większa niż 1080p, a minimalne wymagania sprzętowe potrzebne do skorzystania z tej funkcji to układy graficzne Intel HD 4000, GeForce 600/800M lub Radeon HD 7000. Trzeba też pamiętać, że Game DVR nie działa samodzielnie, współpracuje z aplikacjami. Nie można za jego pomocą nagrać pulpitu, musi być przy tym uruchomiona jakaś aplikacja. Po naciśnięciu klawiszy Windows + G pojawia się belka, która pozwala zdecydować, czy chcemy wykonać zrzut ekranu czy nagrać klip. Wspomniany mechanizm powinien w zupełności wystarczyć do najprostszych zastosowań. « powrót do artykułu
  2. Technologie spintroniczne właśnie zyskały na atrakcyjności. Szwajcarzy z Politechniki Federalnej w Lozannie (EPFL) wykazali, że zmiana wartości spinu odbywa się w elektronach znacznie szybciej niż sądzono. Dotychczas uważano, że elektron zmienia wartość spinu zbyt wolno, by można było wykorzystać to np. do budowy spintronicznych dysków twardych. Naukowcy ze Szwajcarii wykazali jednak, że przełączanie spinu odbywa się co najmniej 100 000 razy szybciej, niż dotychczas sądzono. Zmiany spinu są już wykorzystywane w wielu technologiach, używa się ich między innymi w urządzeniach emitujących światło, jak OLED, systemach oszczędzania energii czy fototerapii przeciwnowotworowej. Na zmianach spinu opiera się cała nadzieja związana ze spintroniką, jednak dotychczas uważano, że zmiany te zachodzą zbyt wolno, by były przydatne w nowoczesnej elektronice. Teraz w laboratorium na którego czele stoi Majed Chergui udowodniono, że elektrony są w stanie przełączyć się pomiędzy czterema stanami spinu w ciągu zaledwie 50 femtosekund, czyli 50 biliardowych części sekundy. Rozdzielczość czasu zawsze była problemem. Przez lata laboratoria badały zmiany spinu za pomocą technik, które pozwalały na uchwycenie od milionowych do miliardowych części sekundy. Sądzono zatem, że zmiana odbywa się w takim przedziale czasu - mówi Chergui. Już w 2009 roku Chergui dokonał pomiaru, z którego wynikało, że przeskok od stanu „0” do stanu „2” trwał 150 femtosekund. To sugerowało, że przełączenie nastąpiło bezpośrednio pomiędzy stanami, a nie poprzez stany pośrednie. Mimo to społeczność naukowa nadal utrzymywała, że spin przełącza się poprzez stany pośrednie. Chergui nie dawał jednak za wygraną. Wraz ze współpracownikami udoskonalał metody pomiarowe. Oświetlał badaną próbkę laserem, wzbudzając elektrony, a laserem ultrafioletowym mierzył zmiany spinu. Badania wykazały, że zmiana między „0” a „2” zachodzi w 50 femtosekund, a i tak prawdopodobnie czas ten został wydłużony przez niedokładność metody pomiarowej. Jednak, co ważniejsze, uzyskany wynik potwierdza, że zmiana jest bezpośrednia. « powrót do artykułu
  3. W przyszłym roku w Porcie Lotniczym im. J.F. Kennedy'ego w Nowym Jorku ma zacząć działać zaawansowany terminal dla zwierząt ARK (nazwa nawiązuje do biblijnej arki Noego). Konie i krowy będą miały do dyspozycji klimatyzowane boksy z prysznicem, a psy pomieszczenia o podwyższonym standardzie z telewizorem. Specjalna przestrzeń dla pingwinów umożliwi im miłosne igraszki. Koszt budowy terminalu o powierzchni 16,5 tys. metrów kwadratowych wynosi 48 mln dolarów. ARK poradzi sobie ze wszystkimi możliwymi zwierzętami, nawet z pojawiającymi się z rzadka na lotnisku leniwcami czy mrównikami. Większość zwierząt musi przejść kwarantannę. W przypadku koni trwa ona ok. 3 dni, a w jej czasie zwierzęta trafią do jednego z 70 wyłożonych sianem boksów. Schronisko będzie też oferować 180 stajni dla krów, ptaszarnię i zagrody dla kóz, owiec oraz świń. Psy znajdą tu luksusowy wybieg z basenami w kształcie kości. Czworonogi będą również mogły skorzystać z masażu i pedikiuru z malowaniem pazurów. Dzięki kamerom internetowym właściciele sprawdzą, czy ich psy się nie nudzą i co porabiają. Dla kotów przygotowywane są drzewa do wspinania. Wszystkie zwierzęta mogą liczyć na całodobową opiekę lekarską, świadczoną przez specjalistów z College'u Weterynarii Uniwersytetu Cornella. Zwierzęta, które nie muszą przechodzić kwarantanny, będą przebywać w terminalu (schronisku) do czasu odlotu lub odbioru przez właściciela. Cliff Bollmann, architekt pracujący nad ARK z ramienia biura Gensler z San Francisco, podkreśla, że by zminimalizować stres odczuwany przez zwierzęta, prace projektowe są konsultowane m.in. z weterynarzami. Architekci musieli sobie poradzić z nietypowymi problemami, np. usuwaniem odchodów. W tym przypadku rozwiązaniem okazała się pochyła podłoga, po której nieczystości zsuwają się do kontenera. Do uruchomienia ARK zwierzęta będą przebywać na terenie wybudowanego w latach 50. Vetportu. ARK powstaje na terenie wyburzonego terminalu kontenerowego. Po ukończeniu przybytek musi zostać zatwierdzony przez Departament Rolnictwa. Opłaty za pobyt będą zróżnicowane. Luksusowe pomieszczenie dla psa to koszt rzędu 100 dolarów za noc. « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Oregonu (OSU) opatentowali nowy szczep glonów, który bardzo szybko rośnie, zawiera sporo białka, a po usmażeniu smakuje jak bekon. Rodymenia palczasta (dulse) występuje u północnych wybrzeży Atlantyku i Pacyfiku. W USA krasnorost ten jest sprzedawany w wysuszonej postaci jako suplement bądź składnik kulinarny, ale w Islandii surowy söl od stuleci uznaje się za ważne źródło błonnika. Po 15 latach prac zespół Chrisa Langdona z OSU opatentował nowy szczep dulse, który przypomina przezroczystą czerwoną sałatę, stanowi świetne źródło minerałów, witamin oraz przeciwutleniaczy i zawiera do 16% białka w suchej masie. Pierwotnym celem było uzyskanie superpokarmu dla słuchotek, ponieważ wysokiej jakości ślimaki morskie są bardzo cenione, zwłaszcza w Azji. Słuchotki karmione dulse byliśmy w stanie wyhodować w tempie wykraczającym poza opisywane dotąd w literaturze. Zawsze interesowano się uprawą krasnorostów pod kątem spożycia przez ludzi, ale my początkowo koncentrowaliśmy się na dulse jako pokarmie dla słuchotek. Zmiana perspektywy nastąpiła pod wpływem wizyty kolegi z uczelni, Chucka Toombsa z College'u Biznesu, który prowadził poszukiwania pod kątem projektów dla studentów i zobaczył glony rosnące w zbiornikach na zewnątrz biura Langdona. Dulse to superpokarm, z wartością odżywczą 2-krotnie wyższą od jarmużu. OSU opracowało nową odmianę, którą można hodować [...]. Toombs nawiązał współpracę z uniwersyteckim Centrum Innowacji Spożywczych w Portland. Tamtejsi specjaliści przygotowali całą gamę nowych przepisów i pokarmów z dulse w roli głównej. Do najbardziej obiecujących należą krakersy ryżowe i dressing do sałatek. Na zbadanie dulse jako "uprawy specjalnej" zespołowi przyznano nawet grant z Departamentu Rolnictwa Oregonu. Dzięki temu do projektu mógł dołączyć Jason Ball, który wcześniej współpracował z Nordic Food Lab Uniwersytetu Kopenhaskiego, pomagając tamtejszym szefom kuchni lepiej wykorzystać lokalne składniki. Obecnie glony testuje kilku kucharzy z okolic Portland. Wielu widzi potencjał zarówno surowej, jak i przetworzonej (suszonej) postaci. W Europie sproszkowaną dulse dodaje się do koktajli, a płatki trafiają do różnych dań. Zainteresowanie świeżą postacią krasnorostu nie było duże, a [szkoda, bo] to coś naprawdę wspaniałego. Kiedy się go usmaży, co sam zresztą zrobiłem, smakuje jak bekon, nie glon. Smak bekonu jest całkiem silny - przekonuje Langdon. Obecnie w 2 dużych zbiornikach Langdon uzyskuje ok. 20-30 funtów (ok. 9-13,6 kg) dulse tygodniowo dla Centrum Innowacji Spożywczych. Biolog planuje zwiększyć produkcję do 100 funtów (ok. 45,3 kg) na tydzień. Toombs i jego studenci przygotowują plan marketingowy dla nowej linii produktów specjalnych i badania potencjału nowej gałęzi przemysłu. Langdon przekonuje, że glony można z powodzeniem hodować we wschodnim Oregonie: wystarczy trochę słonej wody i nieco światła słonecznego. « powrót do artykułu
  5. Izraelskim i amerykańskim naukowcom udało się odczytać najstarszy hebrajski tekst biblijny od czasu znalezienia Rękopisów z Qumran. Zwęglony fragment pergaminu pochodzi z VI wieku naszej ery i został znaleziony w 1970 roku w ruinach spalonej synagogi Ein Gedi. Najnowocześniejsza technologia pozwoliła nam wirtualnie rozwinąć i odczytać fragment Biblii pochodzący sprzed około 1500 lat - mówi Pnina Shor z Izraelskiej Służby Starożytności. Po Rękopisach z Qumran jest to najbardziej znaczący biblijny rękopis - dodaje. Archeolog Sefi Porat, który w 1970 roku był w zespole pracującym na terenie Ein Gedi mówi, że już wówczas próbowano odczytać rękopis, jednak ówczesna technika na to nie pozwalała. Nie wiedzieliśmy, co było tam zapisane - przyznaje. Teraz już wiemy, że fragment papirusu o długości zaledwie 7 centymetrów zawiera osiem pierwszych wersów Księgi Kapłańskiej. Przez 45 lat zabytek przechowywano w klimatyzowanym sejfie wraz z Rękopisami z Qumran. Próbę jego odczytania podjęto w ubiegłym roku, gdy firma Merkel Technologies zaoferowała swoją pomoc i naukowcy mogli użyć jej specjalnego tomografu komputerowego. Wykonane za jego pomocą obrazy wysłano na University of Kentucky. Tam eksperci stworzyli specjalne oprogramowanie, dzięki któremu przed kilkoma dniami uzykano pierwszy nadający się do odczytu obraz. Pnina Shor wierzy, że pełen zwój, z którego pochodzi fragment, zawierał kompletną Torę, jednak profesor Brent Seales z Kentucky studzi jej zapał. Tego nie wiemy. To poważne wyzwanie technologiczne. Wiemy, że tekstu jest więcej - mówi uczony. Zdaniem Shor najnowsze odkrycie uzupełnia ważną lukę pomiędzy Rękopisami z Qumran a pochodzącym z X wieku. « powrót do artykułu
  6. Badacze z Uniwersytetu w Cambridge opracowali kapsułkę na nitce do wczesnego diagnozowania raka przełyku. Po połknięciu kapsułka się rozpuszcza. W środku znajduje się tzw. cytogąbka, która podczas wycofywania zbiera komórki na całej długości przełyku. To ważne, bo tradycyjna biopsja pozwala na pobranie komórek tylko z jednej lokalizacji. Rak przełyku cechuje się złymi rokowaniami i jest często poprzedzany przełykiem Barretta, w przebiegu którego pod wpływem refluksu żołądkowo-przełykowego nabłonek wielowarstwowy płaski zostaje zastąpiony typowym dla żołądka nabłonkiem wielowarstwowym walcowatym. Na raka przełyku zapadnie 1-5 na 100 osób z przełykiem Barretta. Obecnie zarówno przełyk Barretta, jak i raka przełyku diagnozuje się za pomocą biopsji. Prawidłowe pobranie próbki, by zdiagnozować anomalie, wymaga jednak dużej wprawy. Badacze z Cambridge wykazali też, że zmienność mutacji w przełyku oznacza, że biopsje mogą pominąć te istotne dla wczesnego wykrycia zmian nowotworowych. Cytogąbka opracowana przez prof. Rebeccę Fitzgerald z większym prawdopodobieństwem pozwala wychwycić kluczowe mutacje. Problem z przełykiem Barretta polega na tym, że [...] może mieć do 10 cm długości. Stworzyliśmy mapę mutacji występujących u pacjenta z tą chorobą i stwierdziliśmy, że na tym odcinku komórki cechuje duża zmienność. W niektórych występują istotne mutacje, w innych nie. Pobieranie biopsji wymaga trafienia w odpowiednie miejsce. Wykorzystanie cytogąbki wydaje się eliminować wpływ przypadku. Analizując sparowane próbki przełyku Barretta i raka przełyku, uzyskane w jednym punkcie czasowym od 23 pacjentów oraz 73 próbki pobrane od jednego pacjenta z przełykiem Barretta na przestrzeni 3 lat, Brytyjczycy przeprowadzili sekwencjonowanie całego genomu. Natrafili na "genetyczny odcisk palca" przyczyn nowotworu, wg nich, związany z obmywaniem nabłonka przełyku przez soki żołądkowe. Odcisk był taki sam w przełyku Barretta i raku przełyku, co sugeruje, że zmiany zachodzą bardzo wcześnie. Dużą liczbę mutacji wykrywano nawet w rejonach przełyku Barretta bez raka: średnio 12 tys. na pacjenta (w porównaniu do średnio 18 tys. w obrębie zmian nowotworowych). Większość to zapewne mutacje, które po prostu się przydarzają, ale nie mają związku z rakiem. Wiemy bardzo mało o przejściu od stanu przednowotworowego do nowotworu, tyczy się to zwłaszcza raka przełyku. Przełyk Barretta i rak dzielą wiele mutacji, ale jesteśmy teraz o krok bliżej zrozumienia, które z nich są kluczowe dla przekształcenia stanu chorobowego w potencjalne śmiertelny nowotwór - podsumowuje dr Caryn Ross-Innes. « powrót do artykułu
  7. SpaceX przedstawił opinii publicznej wstępny raport na temat katastrofy rakiety Falcon 9, która miała dostarczyć 28 czerwca ładunek zaopatrzeniowy na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Z analizy danych telemetrycznych wynika że główną przyczyną była awaria wspornika należącego do drugiego stopnia rakiety. Element o długości ok. 60 cm posiadał wadę fabryczną i mimo tego że był zaprojektowany do wytrzymania nacisku 4.5 t, to uległ zniszczeniu już przy obciążeniu ok. 900 kg. Następstwem uszkodzenia podpory było rozszczelnienie zbiornika z ciekłym helem, które w ułamku sekundy zniszczyło cały pojazd. Niestety wady nie udało się wykryć przed startem podczas zwykłych oględzin wizualnych. SpaceX zapowiedział zastąpienie podpór bezpieczniejszym odpowiednikiem oraz ulepszenie procedur kontroli jakości dostarczanych elementów konstrukcyjnych. Jak podkreśla firma, są to wstępne wyniki i analiza awarii będzie trwała aż do momentu wykluczenia innych jej możliwych przyczyn. Zapowiada również, że loty zostaną wznowione jeszcze jesienią, tak aby zrealizować zamówienia złożone przez klientów na 2015 r. « powrót do artykułu
  8. Amerykańska Narodowa Administracja Oceaniczna i Atmosferyczna (NOAA) poinformowała, że ostatni czerwiec był najgorętszym czerwcem w historii pomiarów. Pierwsza połowa roku również była rekordowo ciepla. Średnia globalna temperatura nad lądem i oceanami była w czerwcu 2015 roku najwyższa dla tego miesiąca od roku 1880. Temperatura była o 0,88 stopnia wyższa od średniej dla XX wieku. Rekordowo wysoka była też średnia temperatura dla okresu styczeń-czerwiec, która była o 0,85 stopnia wyższa od średniej XX-wiecznej. To najcieplejsze pierwszych sześć miesięcy od 1880 roku - poinformowała NOAA. Powierzchnia lodu pływającego w Arktyce wynosiła 906 000 kilometrów kwadratowych, czyli o 7,7% mniej niż średnia z lat 1981-2010. To najmniejszy czerwcowy zasięg lodu od czasu rozpoczęcia pomiarów w 1979 roku - stwierdziła NOAA. « powrót do artykułu
  9. Uraz kolana ma świadczyć o tym, że szkielet znaleziony w jednym z grobowców w Werginie należy do ojca Aleksandra Wielkiego, Filipa II. Teza ta wywołuje jednak olbrzymie kontrowersje, gdyż przed rokiem greccy archeolodzy potwierdzili, że Filip leży w innym grobowcu. Jeden z niedawno zbadanych szkieletów miał bardzo poważny uraz kolana. Na tyle poważny, że musiało to spowodować wyraźną niepełnosprawność. Uraz i niepełnosprawność odpowiadają niektórym historycznym doniesieniem dotyczącym Filipa II Macedońskiego, ojca Aleksandra Wielkiego. Dlatego też część uczonych ogłosiła, że znaleziono zwłoki Filipa. Uraz kolana to wyraźny dowód - stwierdza Maria Liston, antropolog z University of Waterloo, komentując artykuł, jaki pojawił się w PNAS (Proceedings of the National Academy of Sciences). Publikacja w PNAS jest błędna - uważa z kolei Theodore Antikas, naukowiec z Uniwersytetu Arystotelesa i autor innych kontrowersyjnych badań nad kośćmi z Werginy. W latach 70. w Werginie odkryto kompleks grobowy królów Macedonii. Grobowiec I został splądrowany już w starożytności. Pozostawiono jednak ludzkie szczątki, na na ścianie widoczny jest malunek przedstawiający gwałt na Persefonie. W nietkniętym grobowcu II znaleziono skremowane szczątki kobiety i mężczyzny oraz zbroję i luksusowe przedmioty. Grobowiec III szybko uznano za miejsce spoczynku Aleksandra IV, syna Aleksandra Wielkiego. Część ekspertów uznała, że w grobowcu II pochowano Filipa II Macedońskiego i jego najnowszą żonę Kleopatrę, którą do popełnienia samobójstwa po śmierci Filipa zmusiła Olimpias, matka Aleksandra Wielkiego. Inni specjaliści uważali jednak, że spoczął tam przyrodni brat Aleksandra, Filip III Arridajos i jego żona Eurydyka. W ubiegłym roku greccy archeolodzy ogłosili jednak, że w grobowcu II spoczywa Filip II Macedoński i córka króla Scytów, Ateasa. Teraz Antonis Bartsiokas z Uniwersytetu Demokryta postanowił przyjąć inną strategię badawczą. Zamiast skupiać się na szczątkach z grobowca II przyjrzał się szkieletom z grobowca I. Analiza wykazała, że pochowany tam mężczyzna miał 180 centymetrów wzrostu i zmarł w 5. dekadzie życia. Kobieta zmarła mają około 18 lat, a dziecko żyło zaledwie 1-3 tygodni. W tym miejscu warto przypomnieć okoliczności śmierci Filipa II Macedońskiego. Władca został zabity w wieku 46 lat przez członka swojej ochrony, Pauzaniasza. Kilka dni później Olimpias, żona Filipa II i matka Aleksandra Wielkiego, zabiła nowo narodzoną córkę Filipa i zmusiła do samobójstwa jej matkę, najnowszą żonę Filipa, Kleopatrę. Wiek osób zmarłych pochowanych w grobowcu I odpowiada wiekowi Filipa, Kleopatry i ich córki. Jednak prawdziwym dowodem ma być uraz kolana widoczny na kościach mężczyzny. Lewa kość udowa jest zrośnięta z kością piszczelową, a ścięgno kolanowe pozostało unieruchomione pod kątem 79 stopni. Widoczna jest też dziura w kości, co wskazuje na to, że mężczyzna doznał penetrującej rany, na przykład od włóczni. Z zapisków historycznych wiemy, że Filip został ranny w nogę podczas bitwy, jaka rozegrała się w 345 roku przed Chrystusem. Bartsiokas mówi, że gdy tylko zobaczył zniekształconą kość, przypomniał sobie o ranie Filipa, jednak nie pamiętał żadnych szczegółów. Kiedy później się z nimi zapoznał, był pewien, że odnalazł kość Filipa. Tego samego zdania jest Maria Liston. To była potężna rana, która odseparowała połączenia kolana. Było ono niestabilne, póki się ostatecznie nie zrosło - mówi uczona, dodając, że ból musiał być nie do zniesienia. Liston przeprowadziła nawet szybki eksperyment. Poprosiła dwóch swoich współpracowników w średnim wieku, by stanęli na jednej nodze i podpierali się na palcach drugiej. Kąt zgięcia kolana wynosił wówczas 72-80 stopni. Filip mógł w ten sposób poruszać się po odniesieniu rany i w tej pozycji noga mogła się zrosnąć. To może również wyjaśniać, dlaczego Filip, świetny wojownik, nie poradził sobie podczas ataku mordercy. Miał ograniczoną mobilność i słabo utrzymywał równowagę - dodaje Liston. Bartsiokas uważa, że jeśli w grobowcu I rzeczywiście pochowano Filipa II, jego żonę i dziecko, to można przypuszczać, że w grobowcu II spoczywa Filip III i jego żona. Te stwierdzenia nie spodobają się niektórym w Grecji - mówi Jonathan Musgrave z University of Bristol, który uważa, że wspomniane kości należą do Filipa II. Greccy eksperci z pewnością oddadzą się teraz namiętnym sporom. Trzeba bowiem pamiętać, że nie tylko muzeum w Werginie, ale również UNESCO uznają, że Filip II spoczywa w grobowcu II, nie grobowcu I. Dyskusja będzie tym bardziej zaciekła, że na publikację oczekują wyniki badań przeprowadzonych w 2014 roku. Wspomniany już Theodore Antikas wraz ze swoim zespołem stwierdził, że w grobowcu I znajdują się kości nie 2 dorosłych i noworodka – jak stwierdził w swoich najnowszych badaniach Bartsiokas – ale kości 2 dorosłych, nastolatka, trzech noworodków i płodu. Nawet rana nogi nie musi jednoznacznie rozstrzygać spornej kwestii. Bartsiokas oparł się na zapiskach współczesnego Filipowi II Demostenea, który stwierdził, że król został ranny w lewą nogę. Mniej więcej 300 lat później historyk Didymos napisał, że Filip został ranny w prawe udo. Wydawałoby się, że należy wierzyć współczesnemu władcy Demostenesowi, jednak źródłem Didymosa był najprawdopodobniej współczesny Filipowi Theopomp. Eksperci, nie tylko z Grecji, przygotowują się na ciąg dalszy trwającej od 40 lat debaty na temat miejsca spoczynku poszczególnych władców Macedonii. « powrót do artykułu
  10. Pierwsza tak szeroko zakrojona analiza związków między rozmiarami zwierzęcia a rozmiarami zjadanych i roznoszonych nasion podważyła długo powtarzane założenie, że duzi spożywają głównie duże nasiona. Doktorantka Si-Chong Chen i prof. Angela T. Moles z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii zebrały dane dotyczące 13.135 interakcji zwierzę-nasienie (bazowały na opublikowanych wcześniej raportach). Uwzględniłyśmy wszystkie grupy kręgowców - ryby, płazy, gady, ptaki i ssaki. Zawarłyśmy zwierzęta z wielu różnych rejonów [globu] - od arktycznej tundry po tropikalne lasy deszczowe - opowiada Chen. Najmniejsze wzięte pod uwagę nasiona należały do Gaultheria depressa i były zjadane przez najmniejsze badane zwierzęta - scynki z nowozelandzkich Wysp Chatham. Największe 9-cm nasiona występowały u Balanites wilsonia - afrykańskiego drzewa z lasu tropikalnego. Zjadały je największe zwierzęta w studium - słonie afrykańskie. Przez długi czas uważano, że ze wzrostem gabarytów zwierzęcia rośnie wielkość spożywanych nasion. Tymczasem o ile duże zwierzęta rzeczywiście [często celowo] zjadają duże nasiona z mięsistych owoców, o tyle założenie to przeocza fakt, że żerując na krótkiej roślinności, np. bawoły, krowy, jelenie i zebry przypadkowo zasysają setki malutkich nasion. Wbrew oczekiwaniom analiza wykazała więc, że rozmiar połykanych nasion był ujemnie związany z masą zwierzęcia. Jak wcześniej wspomniano, ujemna korelacja była napędzana głównie przez duże ssaki kopytne (Ungulata), które aspirowały małe, suche nasiona. Gdy z analizy wykluczano albo kopytne, albo owoce pozbawione miąższu, związek między gabarytami zwierzęcia a rozmiarami spożywanych nasion stawał się dodatni. Ustalenia Australijek zmieniają przewidywania odnośnie do wpływu wyginięcia większych gatunków wskutek polowania, utraty habitatu czy zmiany klimatu. Gdyby duże zwierzęta zniknęły z ekosystemu, potencjalnych roznosicieli nasion utraciłyby nie tylko gatunki roślin z największymi nasionami. Zagrożone byłyby również niektóre gatunki z najmniejszymi nasionami. W Australii kazuary hełmiaste (Casuarius casuarius) zjadają nasiona ponad 100 różnych roślin. Największe - 6-cm - należą do przedstawicieli rodzaju Beilschmiedia. Inne australijskie ptaki, takie jak emu, łabędzie czarne, nogale prążkowane i pelikany, również żywią się wieloma nasionami. Endemiczny dla Brazylii przedstawiciel rzekotkowatych Xenohyla truncata - jedyny owocożerny płaz na świecie - zjada 5 rodzajów nasion. Nawet pewne ryby jedzą nasiona; głównie są to duże ryby z Amazonki, które żerują na opadających do wody nasionach przybrzeżnych roślin. Całą gamę nasion mają w swoim menu także mrównik, pancernik, leniwiec oraz zagrożona nowozelandzka kakapo. « powrót do artykułu
  11. Naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles (UCLA) odkryli, że w nabłonku ilość chroniącej przed nowotworami proteiny p53 zmniejsza się wraz z wiekiem. Wspomniana proteina bierze udział w naprawie DNA i regulowaniu cyklu życiowego komórek. Już wcześniejsze badania wykazały, że p53 akumuluje się w olbrzymich ilościach w fibroblastach, gdy się one starzeją i przestają się dzielić. To zatrzymanie podziału zapobiega niekontrolowanemu rozrostowi guza. Teraz z pisma Aging Cell dowiadujemy się, że w komórkach nabłonka proces gromadzenia się z wiekiem p53 nie zachodzi. Tymczasem opracowanie metody podtrzymania poziomu p53 może być kluczem do zapobieżenia rozwojowi nowotworu - mówi profesor No-Hee Park, dziekan Wydziału Stomatologicznego UCLA. Komórki nabłonka znajdują się w wielu miejscach organizmu, w tym w większości organów wewnętrznych. Proteina p53 chroni je przed nieprawidłowym rozwojem. Jednak gdy jest jej mniej, starsze komórki nabłonka mają problemy z utrzymaniem integralności swojego materiału genetycznego gdy zetkną się z czynnikiem rakotwórczym. Wtedy może rozwinąć się nowotwór. Park i jego zespół zauważyli, że z wiekiem poziom p53 w komórkach nabłonkowych skóry i ust spada, ale przyczyną takie stanu rzeczy nie są zmiany w sekwencji DNA odpowiedzialnej za kodowanie p53. Za spadkiem stoją czynniki epigenetyczne. Jako, że około 90% ludzkich nowotworów rozpoczyna się w tkance nabłonkowej, podejrzewamy, że utrata p53 może być przyczyną, dla której u osób starszych dochodzi do większej liczby nowotworów skóry i ust - mówi inny z autorów badań, profesor Reuben Kim. « powrót do artykułu
  12. Skuteczność probiotyków może zależeć od nośnika. Nasze wyniki sugerują, że sposób dostarczania probiotyków - w pokarmach lub w postaci suplementów - może wpływać na skuteczność wywoływania pożądanych skutków - opowiada dr Maria Marco z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. W ramach studium naukowcy badali działanie szczepu Lactobacillus casei BL23 w mysim modelu wrzodziejącego zapalenia jelita grubego. Okazało się, że gdy probiotyk podawano z mlekiem, nasilenie objawów było mniejsze niż w grupie pijącej samo mleko i przyjmującej bakterie w postaci suplementu. L. casei BL23 chroniły przed rozwojem choroby, gdy podawano je z mlekiem, ale już nie w przypadku "zażywania" w połączeniu ze środkiem buforującym (warunki naśladujące suplementację). Spożycie zakwaszonego mleka także zapewniało pewną ochronę przed utratą wagi i stanem zapalnym, ale zabieg ten nie był tak skuteczny, jak połączenie probiotyku i mleka. Zespół analizował mikroflorę jelit przed i po spożyciu L. casei. Zabieg nie zmieniał znacząco [liczebności] populacji ani różnorodności mikrobiomu, co sugeruje, że korzystne zjawiska to raczej wynik bezpośredniego wpływu L. casei lub produktów ich przemiany materii na nabłonek jelit niż globalnej zmiany mikroflory jelit. Innymi słowy: analiza sekwencji genu 16S rRNA mikrobiomu kątnicy wykazała, że L. casei w mleku wpływały na bakterie z rodzin Bifidobacteriaceae i Comamonadaceae, ale ani spożycie probiotyku, ani mleka nie prowadziło do odtworzenia mikroflory przypominającej mikrobiom zdrowych zwierząt. Zmutowane, np. pozbawione rekombinazy A, L. casei BL23 nawet w obecności mleka nie chroniły przed zapaleniem jelita grubego wywołanym dekstranem. Gryzonie karmione L. casei bądź mlekiem miały w jelicie grubym mniej cytokin prozapalnych. Ponieważ wiemy, że bakterie mogą się przystosowywać do otoczenia, sądziliśmy, że warunki, z jakimi probiotyki zetknęły się przed spożyciem, będą mieć wpływ na ich zdolność podtrzymania lub poprawy ludzkiego zdrowia - podsumowują naukowcy. « powrót do artykułu
  13. Wykorzystywanie ogniw paliwowych wcale nie musi być korzystne dla środowiska. Wszystko zależy od tego, w jaki sposób jest z nich pozyskiwana energia. Do takich wniosków doszedł Dominic Notter z Empa (Szwajcarskie Federalne Laboratoria Nauki i Technologii Materiałowej) wraz z kolegami z Grecji i Brazylii. Eksperci przeanalizowali cały cykl życiowy ogniw paliwowych, od ich produkcji po ewentualną utylizację po zakończeniu pracy. Z przeprowadzonych analiz wynika, że samochodowe ogniwa paliwowe są korzystne dla środowiska tylko wtedy, gdy używamy w nich wodoru pozyskanego dzięki odnawialnym źródłom energii. Jeśli napełniamy je wodorem, który powstał dzięki elektrolizie zasilanej prądem z paliw kopalnych, emisja CO2 na uzyskany kilowat staje się niezwykle wysoka. Co prawda obecnie większość przemysłowego wodoru pozyskuje się bezpośrednio z naturalnego gazu, ale również i ta metoda nie ma przewagi nad silnikami spalinowymi. Samochód z konwencjonalnym napędem nadal jest w takim wypadku bardziej przyjazny środowisku naturalnemu. Ogniwa paliwowe nie wytrzymują również konkurencji z samochodami elektrycznymi. Najpierw bowiem, trzeba wyprodukować wodór, do czego zużywa się energię elektryczną, a następnie z wodoru produkowany jest prąd. Ta podwójna konwersja oznacza, że samochody z ogniwami są mniej ekonomiczne i ekologiczne niż pojazdy elektryczne. Notter zauważa, że sytuacja może ulec zmianie w przyszłości, jeśli rozpowszechni się produkcja wodoru za pomocą energii słonecznej czy wiatrowej. Wówczas samochód z ogniwami stanie się konkurencyjny nawet wobec pojazdu elektrycznego, gdyż podczas produkcji zużywanych jest mniej zasobów, pojazd ma większy zasięg i można szybciej uzupełnić w nim paliwo. Z przeprowadzonych wyliczeń wynika, że mały samochód po przejechaniu europejskimi drogami około 240 000 kilometrów spala średnio 6,1 litra na 100 kilometrów. Pojazd elektryczny, zasilany produkowaną w Europie energią z sieci, na tej samej trasie wyemituje ilość zanieczyszczeń odpowiadającą spalaniu 6,4 litra na 100 km. Najgorszą opcją jest samochód z ogniwami paliwowymi, który używa wodoru pozyskanego dzięki elektryczności z europejskiej sieci. Emitowane przez niego zanieczyszczenia odpowiadają spalaniu 12,1 litra paliwa na 100 kilometrów, czyli są identyczne ze spalaniem luksusowego samochodu sportowego. Samochody z wodorowymi ogniwami paliwowymi mogą stać się przyszłością motoryzacji, pod warunkiem jednak, że upowszechni się pozyskiwanie wodoru za pomocą prądu ze źródeł odnawialnych. Obecnie np. farmy wiatrowe są wyłączane, gdy na rynku jest zbyt dużo energii. Tymczasem mogłyby nadmiarową energię składować w produkowanym przez siebie wodorze. « powrót do artykułu
  14. Komary namierzają stałocieplny kąsek za pomocą węchu. Dopiero później włączają do poszukiwań inne zmysły, np. wzrok. Bardzo niewiele wiadomo o tym, jak gospodarz wygląda dla komara i jak owad decyduje, gdzie wylądować i zacząć żerować - zaznacza Jeff Riffell, biolog z University of Washington w Seattle. Eksperymenty innych ekip wskazywały, że komarzy zmysł powonienia może aktywować inne zmysły, ale zespołowi Rifflla zależało na ustaleniu, czym są wyzwalacze i jaki szlak sensoryczny jest kluczowy dla znalezienia posiłku. Amerykanie wykorzystali tunele aerodynamiczne (mogli w nich śledzić zarówno warunki, jak i zachowanie komarów). By ocenić wpływ zapachu, uwalniali w tunelu dwutlenek węgla. Okazało się, że uruchamiał on silną reakcję. Po podaniu bodźca węchowego nagle wszystkie komary były wabione do czarnej kropki na podłodze. To trochę tak, jakby CO2 włączał komarom bodziec wzrokowy, by podążać do tego punktu. Riffell sądzi, że komary kierowały się do czarnej kropki - kontrastowego punktu w środowisku pozbawionym innych wskazówek - sądząc, że to jakiś stałocieplny organizm. Wyniki sugerują, że komary bramkują swoje układy zmysłowe: nie szukają źródeł pokarmu, nim nie wyczują woni wydechu. Wychwycone przez owada wonie determinują, czy zaangażuje on do poszukiwań inne zmysły, a przede wszystkim wzrok. Naukowcy zauważyli, że gdy nie tylko uwalniano CO2, ale i stosowano bodźce w postaci ciepła i pary wodnej, powinowactwo komarów do czarnej kropki jeszcze bardziej rosło. Dwutlenek węgla to najlepszy sygnał, że w pobliżu znajduje się ciepłokrwiste zwierzę; komary wyczuwają go z odległości nawet 30 stóp [ok. 9,1 m] i [prawdopodobnie] zaczynają posługiwać się wzrokiem oraz innymi zapachami ciała, by stwierdzić, czy to pies, jeleń, krowa albo człowiek. Obecnie Riffell próbuje udowodnić tę teorię, zapisując reakcję neuronów ze specyficznych obszarów komarzego mózgu na zapachy inne niż CO2. W ten sposób można wykryć wonie, które odgrywają najważniejszą rolę w wabieniu do pokarmu i takie, które będą komary raczej odstraszać niż przyciągać. Autorzy raportu z pisma Current Biology mają nadzieję, że sygnały z komórek nerwowych pomogą też zrozumieć, jak komary integrują oraz interpretują różne sygnały ze środowiska i jak je wykorzystują do podjęcia decyzji. Wiele badań dotyczyło źródeł zapachów odstraszających bądź wabiących komary. Nasze studium pokazuje, że nie chodzi o pojedynczą woń, ale o ich kombinację - podsumowuje Riffell. « powrót do artykułu
  15. Izraelscy naukowcy odkryli, że kanabidiol (ang. cannabidiol, CBD) - główny niepsychotropowy składnik konopi - pomaga w leczeniu złamań i zwiększa aktywność hydroksylazy lizylowej (ang. lysyl hydroxylase, LH) w komórkach kościotwórczych, czyli osteoblastach. Zespół dr. Yankela Gabeta z Uniwersytetu w Tel Awiwie i nieżyjącego już prof. Itaia Baba z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie prowadził eksperymenty na szczurach ze złamaniami kości udowej. Akademicy wykazali, że nawet bez ∆-9-tetrahydrokannabinolu (∆-9-THC) już po zaledwie 8 tygodniach terapii CBD znacząco wspomagał proces gojenia. Ta sama ekipa wykazała wcześniej, że receptory kannabinoidowe stymulują tworzenie kości i hamują ich utratę (innymi słowy, ligandy tych receptorów regulują masę kostną). Izraelczycy uważają, że odkrycie to toruje drogę lekom kannabinoidowym na osteoporozę oraz inne choroby kostne. Chociaż, by opracować odpowiednie leki, potrzeba jeszcze wielu prac, jest jasne, że można oddzielić cel kliniczny od psychoaktywności konopi. CBD, główny badany przez nas czynnik, ma przede wszystkim właściwości przeciwzapalne i żadnych właściwości psychoaktywnych - podkreśla dr Gabet. Odkryliśmy, że sam CBD wzmacnia kości w czasie gojenia, wspomagając dojrzewanie kolagenowej macierzy [kostniny], która zapewnia bazę pod mineralizację tkanki kostnej. Po zastosowaniu CBD odtworzoną kość trudniej będzie w przyszłości złamać. W ramach badań jednej z grup szczurów przez 2 miesiące podawano sam CBD, a drugiej mieszaninę CBD i THC. Okazało się, że nawet w pojedynkę CBD zapewniał impuls terapeutyczny. Stwierdziliśmy, że CBD był wystarczająco skuteczny w zakresie wspomagania gojenia złamania. Ponieważ inne studia wykazały, że CBD jest bezpieczny, uważamy, że powinniśmy kontynuować tę ścieżkę badań w testach klinicznych, by wykazać użyteczność kanabidiolu w poprawie gojenia złamań u ludzi. Akademicy zauważyli, że CBD stymulował ekspresję Plod1 w pierwotnych hodowlach osteoblastów. Gen ten koduje enzym katalizujący hydroksylację lizyny, związaną z sieciowaniem i stabilizacją włókien kolagenowych (zjawisko to prowadzi do polepszenia właściwości biomechanicznych kostniny). Za pomocą spektroskopii fourierowskiej zespół potwierdził wzrost wskaźnika usieciowienia przez kanabidiol. « powrót do artykułu
  16. Netflix poinformował, że ma już 65 milionów subskrybentów z całego świata. Przed rokiem liczba osób korzystających z oferowanego przez Netfliksa streamingu wideo wynosiła 50 milionów. Tylko w ostatnim kwartale firmie przybyło 3,3 miliona nowych klientów. Zdecydowana większość klientów, bo 42 miliony, to mieszkańcy Stanów Zjednoczonych. Bardzo szybko rośnie jednak liczba obywateli innych krajów, którzy zostają subskrybentami Netfliksa i to właśnie oni głównie odpowiadają za wzrost liczby subskrybentów. Jeszcze 31 marca bieżącego roku abonentami serwisu było 20 877 000 obcokrajowców, obecnie jest ich już 23 251 000. W tym samym czasie liczba nowych użytkowników na terenie USA zwiększyła się o mniej niż milion. Kwartalne przychody serwisu wyniosły 1,644 miliarda USD, a zysk netto zamknął się kwotą 26,3 miliona USD. « powrót do artykułu
  17. Gdy Microsoft ogłosił, że Windows 10 będzie wspierany przez „czas życia urządzenia” specjaliści zachodzili w głowę, jakie to zmiany w cyklu wsparcia szykuje koncern z Redmond. Teraz dowiadujemy się, że wsparcie dla Windows 10 będzie wyglądało podobnie, jak dla dotychczasowych wersji OS-u. Użytkownicy najnowszego systemu operacyjnego będą mogli liczyć na wsparcie do października 2025 roku. Będzie ono obejmowało 5 lat wsparcia podstawowego i 5 lat – rozszerzonego. Na tym jednak kończą się podobieństwa do dotychczasowego modelu. Microsoft wdraża nowy model nazwany „Windows as a service”. W jego ramach będzie na bieżąco dostarczał nowe rozszerzenia, funkcje czy narzędzia. Jeszcze w przypadku Windows 8 nowe funkcje trafiły do systemu dopiero po 12 miesiącach, wraz z premierą wersji 8.1. W oświadczeniu Microsoftu czytamy też, że każda aktualizacja będzie bazowała na aktualizacjach wcześniejszych. Aktualizacje będzie można instalować pod warunkiem, że zainstalowano wcześniejsze. Urządzenie nie zostanie zaktualizowane, jeśli jego konfiguracja sprzętowa będzie niekompatybilna, będzie mu brakowało najnowszych sterowników lub też będzie już po okresie wsparcia zapewnianego przez producenta OEM. Ostatnie stwierdzenie jest czymś nowym, gdyż wskazuje na powiązanie wsparcia dla systemu z wsparciem udzielanym przez producenta sprzętu. Wyjaśnia ono wcześniejszą informację o „wspieranym okresie życia urządzenia”. Steve Kleynhans, analityk firmy Gartner wyjaśnia, że koncern z Redmond chce jedynie szczegółowo opisać swoją politykę. Firma będzie dostarczała wsparcie przez 10 lat, a dla biznesu z pewnością zaoferuje wydłużenie tego okresu. Problemem mogą jednak okazać się urządzenia użytkowników indywidualnych. Na rynku działa tak wielka liczba producentów sprzętu, że w pewnym momencie, po zamontowaniu w komputerze dodatkowego urządzenia czy zainstalowaniu na smartfonie nowych sterowników, może okazać się, że są one niekompatybilne z Windows 10. Stąd też wspomniane przez Microsoft zastrzeżenie o „wspieranym czasie życia urządzenia”. « powrót do artykułu
  18. W odległości 730 lat świetlnych od Ziemi odkryto pierwszy znany nam układ podwójny, w którym dochodzi do całkowitego zaćmienia jednej z gwiazd. Układ ten należy do typu zmiennych kataklizmicznych. Wchodzący w jego skład biały karzeł wysysa materię z sąsiada. System Gaia14aae znajdujący się w gwiazdozbiorze Smoka został odkryty przez satelitę Gaja w sierpniu 2014 roku. Wtedy to w ciągu jednego dnia gwiazdy stały się pięciokrotnie jaśniejsze niż wcześniej. Analizy danych z Gai podjęli się uczeni pracujący pod kierunkiem astronomów z University of Cambridge. Uznali, że nagłe zwiększenie jasności jest spowodowane faktem, że biały karzeł wyciąga materię z sąsiada. Dalsze obserwacje, prowadzone przez Center for Backyard Astrophysics (CBA), w ramach którego współpracują amatorzy i zawodowcy, ujwaniły, że mamy do czynienia z pierwszym znanym nam przypadkiem całkowitego zaćmienia gwiazdy przez gwiazdę w układzie podwójnym. Gwiazdy znajdują się tak blisko siebie, że zaćmienie trwa zaledwie 50 minut. Doktor Heather Campbell z Instytutu Astronomii University of Cambridge mówi, że dzięki temu, iż we wspomnianym systemie dochodzi do całkowitego zaćmienia możliwy jest bardzo precyzyjny pomiar pozwalający stwierdzić, z czego system się składa i jak ewoluował. Już teraz uczeni dowiedzieli się, że Gaia14aae zawiera bardzo duże ilości helu, ale nie ma tam wodoru, co jest czymś niezwykłym. Brak wodoru pozwolił zakwalifikować układ do układów kataklizmicznych (AM CVn), w którym obie gwiazdy straciły cały wodór. To pierwszy układ AM CVn z całkowitym zaćmieniem. Wiadomo też, że w układzie znajduje się biały karzeł wielkości Ziemi wyciągający materię z gwiazdy o objętości 125 razy większej od objętości Słońca. Większa gwiazda ma masę stukrotnie mniejszą od karła. Astronomowie bardzo chętnie badają układy AM CVn, gdyż mogą one dać jednoznaczną odpowiedź na pytanie, co powoduje eksplozje supernowych Ia. Na razie nie wiadomo, czy w Gai14aae dojdzie do zderzenie obu gwiazd i powstanie supernowa, czy też biały karzeł zdoła wyssać całą materię z towarzysza. « powrót do artykułu
  19. Sonda New Horizons przysłała na Ziemię kolejną porcję interesujących danych na temat Plutona. Na konferencji, która odbyła się dziś o godzinie 19 czasu polskiego, naukowcy zajmujący się misją przedstawili pierwsze dane zebrane podczas przelotu. Prezentacja naukowców skupiła się na danych pomiarowych atmosfery oraz zdjęciach terenu jakie przesłała sonda. Pokazano również pierwsze bliskie zdjęcie satelity Plutona, Nixa. Okultacja (zakrycie) jest zjawiskiem w którym jedno ciało niebieskie przesłania inne. W tym przypadku obiektyw sondy obserwował przysłonięcie Słońca tarczą Plutona. Zmiana jasności naszej gwiazdy została zarejestrowana przez przyrząd o nazwie Alice (spektrometr UV). Sposób pomiaru został zobrazowany na poniższym filmie. Analiza okultacji pozwoliła uaktualnić naszą wiedzę o atmosferze Plutona. Składa się ona przede wszystkim z cząsteczkowego azotu i okazało się, że sięga ona znacznie dalej niż zakładano. Rozpościera się aż do około 1,6 tys. km (wcześniej 270 km) ponad powierzchnię planety, a więc aż poza orbity satelitów Plutona. Naukowcy twierdzą, że jest to związane ze słabą grawitacją tego ciała niebieskiego. Azot znajdujący się na Plutonie w formie lodu, oświetlony promieniami słonecznymi sublimuje i unosi się w górę tworząc obszerną lecz bardzo rozrzedzoną atmosferę. Następnie, napędzany wiatrem słonecznym ucieka w przestrzeń kosmiczną. Podobne zjawisko możemy też obserwować na Marsie. Jak stwierdziła prof. Fran Bagenal z zespołu New Horizons, ilość materii opuszczającej planetę można ocenić na około 500 ton/godzinę. Dla porówniania ilość materii uciekającej w przestrzeń wokół Marsa ocenia sie na 1 tonę/godzinę. Powyższa rożnica jest ściśle związana z faktem, że Pluton ma znacznie słabsze pole grawitacyjne. Równie ciekawe informacje uzyskano na podstawie dostarczonych zdjęć powierzchni planety. Możemy na nich ujrzeć zarówno wielkie lodowe równiny, strome formacje górskie, ogromne zagłebienia powstałe na skutek erozji oraz nieliczne kratery. Na wielkiej jasnej równinie, zwanej regionem Tombaugha (od nazwiska odkrywcy) a przezwanej przez media "sercem Plutona", zitentyfikowano obszerne złoża tlenku węgla w formie lodu. Dane przesłane do dziś stanowią zaledwie 2% informacji jakie sonda zebrała podczas przelotu, tzw. "browsing-data" czyli w wolnym tłumaczeniu "dane poglądowe". W miarę upływu czasu przesyłane zdjęcia będą coraz dokładniejsze a dane obszerniejsze. Pluton to najmniej poznane ciało niebieskie w Układzie Słonecznym, więc dziesiątki gigabitów danych oczekujących w sondzie na przesłanie na Ziemię będą nie lada kąskiem dla nauki. « powrót do artykułu
  20. Międzynarodowy zespół badawczy kierowany przez naukowców z Princeton University odkrył fermiony Weyla, cząstki, których istnienie przewidziano przed 85 laty. Fermiony Weyla mogą doprowadzić do powstania szybszych i bardziej efektywnych urządzeń elektronicznych, gdyż mają niezwykłą zdolność do zachowywania się jak materia i antymateria w krysztale. Fermiony Weyla były poszukiwane od czasu gdy w 1929 roku ich istnienie przewidział fizyk i matematyk Hermann Weyl, który zaproponował nieposiadający masy fermion jako alternatywę dla teorii względności Einsteina. Cząstki te bardzo interesowały naukowców, gdyż sądzono, że mogą z nich powstawać inne cząstki subatomowe. Podstawowa natura fermionów Weyla oznacza, że mogą one być bardziej stabilnymi i efektywnymi nośnikami ładunków niż elektrony. W przeciwieństwie do elektronów fermiony Weyla mają zerową masę, są wysoce mobilne, ich spin zwrócony jest jednocześnie w kierunku ruchu i w stronę przeciwną. Fizyka fermionów Weyla jest tak dziwna, że może pojawić się wiele ich zastosowań, których obecnie nawet nie potrafimy sobie wyobrazić - powiedział profesor M. Zahid Hasan, który stał na czele zespołu badawczego. Fermiony Weyla to podstawowe budulce. Z dwóch fermionów Weyla można uzyskać elektron - dodaje uczony. Nawet samo odkrycie fermionów Weyla było niestandardowe. Zwykle cząstki odkrywane są w akceleratorach podczas zderzeń innych cząstek. Fermion Weyla znaleziono w syntetycznym krysztale arsenku tantalu wyprodukowanym przy pomocy naukowców z Centrum Materii Kwantowej z Pekinu i Tajwańskiego Uniwersytetu Narodowego. Profesor Hasan wyjaśnia, że dla fizyka najbardziej interesującą właściwością nowo odkrytej cząstki jest fakt, że wewnątrz kryształu zachowuje się ona jak kompozytowa cząstka posiadająca magnetyczny monopol i jego przeciwieństwo. To oznacza, że fermiony Weyla posiadające przeciwne ładunki mogą poruszać się niezależnie od siebie. Naukowcy odkryli też, że wspomniane cząstki mogą zostać użyte do stworzenia elektronów nieposiadających masy, które poruszają się bardzo szybko i nie ulegają rozproszeniu wstecznemu, które jest poważnym problemem we współczesnej elektronice, gdyż negatywnie wpływa na efektywność urządzeń i przyczynia się do ich rozgrzewania. Elektrony Weyla po prostu pędzą przed siebie. To jest tak, jakby miały własny GPS i pędziły do celu bez względu na przeszkody. Zawsze będą poruszały się w określonym kierunku i tunelowały przez przeszkody. To bardzo szybkie elektrony, które zachowują się jak promienie światła. Mogą być wykorzystane do nowych rodzajów obliczeń kwantowych - zapewnia Hasan. Po uzyskaniu kryształu arsenku tantalu został on umieszczony w wielkim, liczącym dwa piętra skanningowym spektromikroskopie tunelowym, który schładzany jest do temperatury bliskiej zeru absolutnemu. Badania w tym urządzeniu pozwoliły stwierdzić, że struktura kryształu pozwala na pojawienie się w nim fermionów Weyla. Kryształ zabrano następnie do Lawrence Berkeley National Laboratory, gdzie ostrzeliwano go wiązką fotonów. Kształt, rozmiar i kierunek wiązki w krysztale pozwoliły stwierdzić, że pojawiły się tam fermiony Weyla. Po ponad 80 latach znaleźliśmy fermion Weyla. To podstawowy budulec wszystkich elektronów. Niesamowite, że w końcu, korzystając z przepisu Weyla z 1929 roku udało nam się go uzyskać - cieszy się profesor Hasan. « powrót do artykułu
  21. U myszy z cukrzycą zwiększenie poziomu enzymu zwanego ceramidazą przywraca normalną wrażliwość na insulinę. Także u ludzi obniżenie poziomu ceramidów [ceramidazy katalizują reakcję rozpadu ceramidów do kwasu tłuszczowego i sfingozyny] może prowadzić do wzrostu insulinowrażliwości. Nasze studium wskazuje na nowe sposoby leczenia cukrzycy typu 2. i niealkoholowej stłuszczeniowej choroby wątroby [ang. nonalcoholic fatty liver disease, NAFLD] - podkreśla dr Philipp Scherer z Centrum Medycznego Southwestern University. Jak wyjaśniają autorzy artykułu z pisma Cell Metabolism, kiedy ilość kwasów tłuszczowych przewyższa zapotrzebowanie energetyczne, część naddatków zostaje przekształcona w ceramidy. Gdy akumuluje się ich za dużo, lipidy zaczynają zaburzać wewnątrzkomórkowe szlaki insulinowego przekaźnictwa sygnałów. Prowadzi to do insulinooporności, a w konsekwencji do cukrzycy czy NAFLD. Podczas eksperymentów naukowcy zademonstrowali, że wprowadzenie ceramidazy do organizmu myszy z cukrzycą uruchamiało rozpad ceramidów zarówno w tkance tłuszczowej, jak i wątrobie. Prowadziło to do przywrócenia prawidłowej wrażliwości na insulinę (efekt był taki sam bez względu na to, czy ceramidazę wprowadzono do hepatocytów, czy adipocytów). Nadmiar ceramidów był przekształcany do sfingozyny. Choć oba lipidy są źródłami energii, mają przeciwstawne znaczenia sygnałowe. Nadmiar ceramidu sygnalizuje bowiem insulinooporność i stan zapalny, a większa ilość sfingozyny coś wręcz przeciwnego. To studium sugeruje istnienie szybko działającej wymiany komunikatów między wątrobą i tkanką tłuszczową, w ramach której ceramid i sfingozyna regulują metabolizm glukozy i wychwyt lipidów przez wątrobę. « powrót do artykułu
  22. Już od początku lat 70. ubiegłego wieku satelity odnotowywały zakłócenia wywołane obecnością plazmy w pobliżu ziemskiego równika magnetycznego. Ten „równikowy szum” był interpretowany jako nieuporządkowane oscylujące pola elektryczne i magnetyczne. Teraz naukowcy z MIT-u, Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i University of Sheffield odkryli we wspominanym szumie uporządkowane wzorce. Dwa satelity znajdujące się w odległości 60 kilometrów od siebie odkryły w pobliżu Ziemi obszar, w którym plazma układa się w bardzo regularną strukturę. Dzięki spektrogramowi, czyli wizualnej reprezentacji spektrum częstotliwości, zauważyli 13 identycznych, równomiernie rozłożonych pasów. Gdy się im przyjrzeli, spostrzegli coś jeszcze bardziej niezwykłego. Otóż każdy z pasów wydaje się odpowiadać częstotliwości cyklotronowej protonu, czyli częstotliwości, z jaką proton wiruje w ziemskim polu magentycznym. Profesor Yuri Shprits mówi, że istnienie tej struktury wskazuje na miejsce, gdzie mogą zachodzić procesy, o jakich dotychczas nie mieliśmy pojęcia. Ta struktura znajduje się blisko Ziemi. To ważne, gdyż powinniśmy rozumieć środowisko, w jakim działają satelity. Zwykle plazma jest bardzo niestabilna, a jej fale przenoszą się z miejsca na miejsce, zatem wszystko co z nią związane zawiera dużo zakłóceń, jest krótkotrwałe i pojawia się w małej skali. Tymczasem wspomniana struktura wydaje się bardzo stabilna, spójna i wysoce zorganizowana. Nie wiedzieliśmy, że coś takiego może istnieć. David Sibeck z Goddard Space Flight Center uważa, że wspomniane pasy są generowane przez protony z Pasów Van Allena. Jeśli tak, to – jak twierdzi uczony – powinniśmy postrzegać te pasy jako istotny składnik obecny w całym wszechświecie. Nie wiemy, jak często one występują. Ale im częściej, tym ważniejszą rolę odgrywają w usuwaniu niebezpiecznych cząstek promieniowania. Takie pasy mogą pojawiać się w magnetosferach Jowisza czy Saturna - stwierdza Sibeck. Dokładne zbadanie nowo odkrytych pasów pomoże lepiej chronić elektronikę pracującą w przestrzeni kosmicznej. Zdaniem profesora Shpritsa, może to również pomóc w opracowaniu nowych sposobów ochrony misji załogowych przed promieniowaniem. « powrót do artykułu
  23. Jak donosi dziennik Financial Times, dwaj najwieksi gracze na rynku smartfonów: Apple oraz Samsung są bliscy zaakceptowania nowego standardu kart SIM. GSMA (Groupe Speciale Mobile Association), organizacja handlowa zrzeszającą operatorów sieci telefonii komórkowej, jest bliska podpisania porozumienia z producentami smartfonów dotyczącego wprowadzenia nowych kart. Główną zaletą nowego rozwiązania byłaby możliwość szybkiego przełączenia się pomiędzy operatorami. Jak do tej pory chęć współpracy zgłosili tacy dostawcy jak AT&T, Deutsche Telekom, Etisalat, Hutchison Whampoa, Orange, Telefónica i Vodafone. Przypomnijmy, że w zeszłym roku Apple zaprezentowało własne karty 'Apple SIM', obsługiwane przez mobilne wersje iPad Air 2 and iPad Mini 3. Jednak próba wdrożenia własnego standardu nie spotkała się z wielkim entuzjazmem operatorów. Porozumienie wypracowywane przez GSMA nie ma na celu zastąpienia pomysłu Apple'a, ale obserwując reakcje producentów i operatorów, można stwierdzić, że 'e-SIM' jest bardzo blisko zatwierdzenia jako przyszły rynkowy standard. Nie wstrzymujmy jednak oddechu, bo jak zastrzega gazeta, od momentu uzgodnienia specyfikacji technicznej do pojawienia się pierwszych urządzeń może minąć nawet rok. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Oregonu (OSU) przetestowali układ zwiększający biodostępność resweratrolu i kwercetyny. Wykorzystali kopolimery, dzięki którym polifenole stały się rozpuszczalne w wodzie. Teraz można je wstrzykiwać do krwiobiegu, osiągając poziomy znacznie wyższe niż za pomocą diety czy doustnej suplementacji. W tej postaci resweratrol i kwercetyna zmniejszają kardiotoksyczność popularnego leku cytotoksycznego - doksorubicyny. To istotne, bo choć zakres działania doksorubicyny jest szeroki, a skuteczność wysoka, przez szkodliwe działanie na serce może być stosowana tylko przez ograniczony czas. Zarówno w czasie badań in vitro, jak i in vivo równoległe podawanie wysokich stężeń resweratrolu i kwercetyny znacząco zmniejsza kardiotoksyczność doksorubicyny. Polifenole działają synergicznie, zwiększając skuteczność cytostatyku na drodze uwrażliwiania komórek na jego działanie - wyjaśnia prof. Adam Alani. Alani sądzi, że dalsze badania mogą pokazać, że wymiatając wolne rodniki związane z działaniem leku, polifenole całkowicie znoszą kardiotoksyczność. Naukowiec przekonuje, że biorąc pod uwagę ich przeciwnowotworowe właściwości, nawet administrowanie samych polifenoli może być korzystne. Niewykluczone jest też łączenie ich z innymi chemioterapeutykami. Spożywane w formie pokarmów lub suplementów polifenole osiągają o wiele niższe stężenia niż możliwe do uzyskania za pomocą iniekcji. Zastrzyki stały się rzeczywistością, gdy akademicy z OSU i Pacific University przystosowali polimerowe micele. Resweratrol i kwercetyna stały się rozpuszczalne w wodzie, dlatego można je wprowadzać bezpośrednio do organizmu. Wcześniej takie systemy były wykorzystywane w odniesieniu do innych związków. System zapewnia kilka korzyści. Koniec końców jesteśmy w stanie osiągać istotne klinicznie stężenia obu polifenoli w organizmie. Możemy je podawać jednocześnie, by kontrolować kardiotoksyczność leku przeciwnowotworowego. Możemy też wspomagać akumulację polifenoli w zmienionych chorobowo komórkach, gdzie same mają szansę zadziałać przeciwnowotworowo. Choć dotychczasowe studia wskazywały, że resweratrol i kwercetyna są bezpieczne w wysokich stężeniach, kwestia ta ma być nadal badana. Ponieważ i opisany system dostarczania, i leki przeciwnowotworowe są już zatwierdzone przez amerykańską Agencję Żywności i Leków (FDA), powinno to przyspieszyć rozpoczęcie testów klinicznych. « powrót do artykułu
  25. Microsoft przeskanował setki milionów komputerów z Windows pod kątem obecności oprogramowania typu ransomware. To oprogramowanie, które blokuje użytkownikowi dostęp do plików i domaga się okupu w zamian za podanie hasła. Analiza została wykonana za pomocą wbudowanego narzędzia Malicious Software Removal Tool (MSRT). Narzędzie to jest aktualizowane co miesiąc, a przy okazji wykonywany jest skan pod kątem nowych zagrożeń. Koncern poinformował, że w maju i czerwcu wykrył około 300 000 komputerów zarażonych ransomware o nazwie CryptoWall. Większość ofiar to mieszkańcy USA i Brazylii. CryptoWall rozprzestrzenia się w postaci załącznika do poczty elektronicznej. Microsoft ostrzega przed otwieraniem nieznanych załączników i przypomina, że w razie infekcji nie ma gwarancji, iż płacąc okup odzyskamy dostęp do naszych plików. Przestępcom nie należy więc płacić. Tym bardziej, że za pomocą narzędzia File History można często odzyskać dostęp do plików. Drugim z ransomware, który MSRT wziął na celownik jest Reveton. Tek szkodliwy kod blokuje komputer, a na ekranie wyświetla ostrzeżenie, pochodzące rzekomo od FBI lub policji, z którego dowiadujemy się, że użytkownik komputera popełnił przestępstwo i powinien zapłacić grzywnę. W tym wypadku dochodzi tylko do blokady komputera, pliki nie są szyfrowane. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...