Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37634
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Hipopotamy nilowe (Hippopotamus amphibius) są zazwyczaj uważane za roślinożerców. Nawet doniesienia o osobnikach, które polują, jedzą padlinę czy kradną zdobycz krokodylom, nie są w stanie zmienić tego poglądu, bo ludzie uważają, że to coś niezwykłego, wyjątek od reguły. Współpraca naukowców z 4 kontynentów wykazała jednak, że mięsożerność to coś typowego dla hipopotamów. Biolodzy podkreślają, że H. amphibius są fakultatywnymi mięsożercami, zjadającymi mięso i wnętrzności padliny. Mięsożerność nie jest odbiegającym od normy zachowaniem, ograniczonym do konkretnych jednostek w pewnych rejonach, ale wzorcem zachowania, który występuje w populacjach zamieszkujących współczesny zasięg gatunku we wschodniej i południowej Afryce. Mięsożerność często wiąże się ze wspólnym żerowaniem wielu osobników, a nawet całych grup społecznych. Autorzy artykułu z pisma Mammal Review podkreślają, że zjadaniem padliny, zwłaszcza innych hipopotamów, można wyjaśnić odmienne niż u pozostałych podatnych zwierząt, np. słoni, bawołów czy antylop, wzorce czasowo-przestrzenne i dynamikę śmiertelności w przebiegu wąglika. Marcus Clauss dodaje, że wszystkie elementy układanki do siebie pasują, bo hipopotamy są najbliższymi żyjącymi krewnymi waleni, a wszystkie walenie są mięsożerne. « powrót do artykułu
  2. Inżynierowie z Columbia University są pierwszymi, którymi udało się zaprząc mechanizmy molekularne żywych organizmów do zasilania układów scalonych. Uczeni wykorzystali w tym celu ATP (adenozyno-5'-trifosforan). To niezwykle ważna molekuła, która transportuje energię wewnątrz komórek. ATP połączono z układem CMOS dzięki sztucznej membranie lipidowej zawierającej pompy jonowe napędzane przez ATP. Niewykluczone, że w przyszłości prace prowadzone na Columbia University będą stanowiły podstawę do zbudowania całkowicie nowego systemu łączącego elementy biologiczne z układami scalonymi. Łącząc element biologiczny z CMOS uzyskaliśmy nowy system, którego stworzenie za pomocą jednego z tych elementów nie jest możliwe. Jesteśmy podekscytowani nowymi możliwościami, które stwarzają takie systemy, jak np. zasilanie elementów elektronicznych przez ATP czy rozpoznawanie molekuł przez układy scalone wyposażone w zmysły węchu i smaku. Układy elektroniczne, wzbogacone o komponenty biologiczne, mogą zyskać nowe możliwości - mówi profesor Ken Shepard, szef zespołu badawczego. W systemach biologicznych energia jest przechowywana w formie potencjałów w membranach lipidowych. ATP transportuje energię z miejsca wytworzenia do miejsca użycia. Uczeni z Columbia University umieścili w układzie CMOS "komórkę", która dzięki ATP przesyłała jony, prowadząc do pojawienia się potencjału elektrycznego z którego korzystał układ scalony. Stworzyliśmy system w skali makro, o rozmiarach kilkunastu milimetrów, by sprawdzić, czy całość działa. Dzięki temu uzyskaliśmy dane pozwalające na stworzenie generalnego modelu takiego systemu, co pozwoli nam stwierdzić, jakie warunki muszą być spełnione, by zmaksymalizować pozyskiwanie energii chemicznej za pomocą pomp jonowych - dodaje Shepard. Już wcześniej pozyskiwano energię z systemów biologicznych, jednak grupa Sheparda zrobiła to na znacznie mniejszą skalę, wykorzystując tylko te elementy komórki, które są niezbędne do wytworzenia energii. Dzięki temu możliwe było stworzenie krzemowo-biologicznej hybrydy. To bardzo obiecujące osiągnięcie. Obecnie do poszukiwania ładunków wybuchowych wykorzystuje się psy. Jednak gdybyśmy mogli wykorzystać tylko część psa - molekułę odpowiadającą za wyczucie materiału - nie potrzebowalibyśmy całego zwierzęcia - mówi Shepard. « powrót do artykułu
  3. Raport opublikowany przez Global Carbon Project przewiduje, że w 2015 roku emisja dwutlenku węgla mogła... ulec obniżeniu. To dobra i zaskakująca wiadomość. Nie można jednak powiedzieć, że całkowicie niespodziewana. Już w roku 2014 emisja zwiększyła się zaledwie o 0,6%. Tak minimalnego wzrostu nie zanotowano nigdy podczas wzrostu gospodarczego. W latach, w których świat przeżywał recesję emisja dwutlenku węgla zmniejszała się, jednak zawsze, gdy na świecie notowano wzrost gospodarczy, widać było jednocześnie znaczy wzrost emisji CO2. W bieżącym roku spodziewamy się, że emisja nie wzrośnie lub lekko spadnie. Pomimo silnego wzrostu gospodarczego - mówi profesor Rob Jackson z Uniwersytetu Stanforda. Za spadek globalnej emisji CO2 odpowiada głównie mniejsze zużycie węgla przez Chiny. Po dekadzie szybkiego wzrostu w roku 2014 chiński wzrost emisji zmniejszył się do 1,2% w roku 2014. Spodziewamy się, że w bieżącym roku spadnie o 3,9%, mówi współautor badań Corinne Le Quere z University of East Anglia. W 2014 roku Chiny były największym emitentem CO2. Kraj ten wypuścił do atmosfery 27% globalnej emisji dwutlenku węgla. Na niechlubnym drugim miejscu uplasowały się Stany Zjednoczone (15,5%), za nimi była Unia Europejska (9,5%) oraz Indie (7,2%). Zmniejszenie emisji przez Chiny było możliwe dzięki dużym inwestycjom. Z jednej strony w Państwie Środka zamknięto wiele małych przestarzałych elektrowni węglowych, z drugiej zaś spada tam tempo wzrostu zużycia węgla. W 2014 roku aż połowa nowo zainstalowanych mocy pochodziła z takich źródeł jak energia wody, słońca, wiatru oraz energia nuklearna. W ogóle na całym świecie zainstalowano w ubiegłym roku rekordowo dużo systemów do pozyskiwania energii ze Słońca i wiatru. Najbardziej obiecujący jest fakt, że obniżenie emisji miało miejsce w czasie dużego, 3-procentowego, światowego wzrostu gospodarczego. Jednak nawet jeśli w ciągu dekady czy dwóch ludzkość całkowicie przestanie zwiększać emisję, to nadal będziemy wysyłali do atmosfery olbrzymie ilości dwutlenku węgla, stwierdza Jackson. Jeśli chcemy ustabilizować klimat musimy w ciągu najbliższych dekad zmniejszyć emisję niemal do zera. Największy światowy truciciel, Chiny, wyemitowały w 2014 roku aż 9,7 miliarda ton dwutlenku węgla. Niemal przez dekadę chińska emisja rosła w tempie 6,7% rocznie. W 2014 roku wzrost spadł do 1,2%, a w bieżącym roku prawdopodobnie Chiny wyemitują mniej CO2 niż w roku 2014. Chiny są też największym na świecie użytkownikiem energii z wiatru. W samym tylko 2014 roku w Państwie Środka zainstalowano wiatraki o łącznej mocy 23 GW. Chińska emisja w przeliczeniu na mieszkańca wynosi 7,1 tony rocznie. Drugi największy emitent to USA, które w 2014 roku wypuściły do atmosfery 5,6 miliarda ton CO2. Przez ostatnią dekadę amerykańska emisja zmniejszała się o 1,4% rocznie. Obecnie wynosi ona 17,4 tony CO2 na mieszkańca. Unia Europejska wyemitowała w ubiegłym roku 3,4 miliarda ton dwutlenku węgla. Europejska emisja spada od 10 lat w średnim tempie 2,4% rocznie. Początkowo spadek był związany z przenoszeniem produkcji poza UE, jednak od 2007 roku obserwujemy spadek także i tych transferów zanieczyszczeń. Obecnie UE emituje 6,8 tony CO2 na mieszkańca. Indie to kraj, którego emisja znacznie rośnie. W 2014 roku wzrost indyjskiej emisji był - w milionach ton CO2 - taki sam jak spadek emisji z UE. Obecnie Indie emitują tyle dwutlenku węgla co Chiny w roku 1990. Indie emitują obecnie 2 tony CO2 na mieszkańca. Jeśli obecne trendy się utrzymają, to w ciągu 2-3 lat Indie będą emitowały tyle dwutlenku węgla co Unia Europejska. Jeśli rzeczywiście chcemy, by ludzkość emitowała mniej dwutlenku węgla, konieczne jest, by znaczną część nowych mocy instalowanych przez Indie stanowiły odnawialne źródła energii. « powrót do artykułu
  4. Naukowcy z Uniwersytetu w Umeå odkryli w podniebieniu miękkim zarówno niemowląt, jak i dorosłych unikatowe włókna mięśniowe. Wydaje się, że większa ich liczba występuje u osób, które chrapią i cierpią na bezdech senny. Odkrycie specjalnej grupy włókien daje nam lepszy wgląd w złożoną anatomię i fizjologię górnych dróg oddechowych oraz specjalizację ewolucyjną. We włóknach tych brakuje pewnych kluczowych białek lub są one zmodyfikowane. Co ciekawe, dotąd o ich braku wspominano wyłącznie w genetycznych chorobach mięśni - podkreśla Farhan Shah. Zespół z uniwersyteckiego Laboratorium Biologii Mięśni, który pracował pod przewodnictwem prof. Pera Ståla, postanowił zastosować nową metodę, by sprawdzić, czy związane z chrapaniem drgania i rozciąganie tkanek mogą powodować nerwowo-mięśniowe uszkodzenia górnych dróg oddechowych i skutkować obturacyjnym bezdechem sennym (OBS) oraz zaburzeniami przełykania. Unikatowe włókna odkryto, badając mięśnie zdrowych osób i pacjentów z OBS. Szwedzi oceniali, czy specjalizacja mięśni części ustnej gardła znajduje odzwierciedlenie w cytoarchitekturze włókien mięśniowych. Analizowano filamenty pośrednie i kompleks białkowy związany z dystrofiną języczka i mięśnia podniebienno-językowego. Układem odniesienia były mięśnie ludzkich kończyn. Okazało się m.in., że o ile wszystkie mięśnie kończyn wykazywały immunoreakcję na panel przeciwciał przeciw różnym domenom białek cytoszkieletu desminy i dystrofiny, o tyle subpopulacja włókien mięśniowych podniebienia nie wykazywała albo wykazywała słabą odpowiedź na desminę i koniec cząsteczki dystrofiny zwany C-terminalem. W większości tych drugich zachodziła ekspresja ciężkiego łańcucha miozyny I (włókien wolnych). « powrót do artykułu
  5. W lasach Andów odkryto nowego przedstawiciela rodziny połozowatych. Synophis zaheri, bo o nim mowa, mierzy 351-372 mm. Ma smukłe ciało i wyraźnie zaznaczoną szyję. Ponad 1/3 głowy stanowią duże i wyłupiaste oczy. Są czarne i trudno odróżnić źrenicę od tęczówki. Górna część ciała ma mieniącą się, szarobrązową barwę, zaś brzuch jest mlecznożółty. Wąż ma silnie zmodyfikowany kręgosłup i rząd biegnących nad nim powiększonych łusek. Jego nazwa to uhonorowanie dla dr. Hussama El-Dina Zahera, brazylijskiego herpetologa. Autorzy publikacji z pisma ZooKeys wyjaśniają, że nowy gatunek stanowi populacja z lasu mglistego pacyficznych zboczy południowo-zachodniego Ekwadoru. S. zaheri jest spokrewniony z S. calamitus. Ustalenie dystrybucji geograficznej i różnorodności genetycznej taksonów będzie wymagało zdobycia dodatkowych próbek genetycznych. Jak można się domyślić, ze względu na rzadkość gatunków nie będzie to łatwe. « powrót do artykułu
  6. Pracujący w polu rolnik z okolic Citta della Pieve - miasteczka położonego w odległości około 45 kilometrów na południowy-zachód od Perugii - odkrył nietknięty etruski grobowiec. Wewnątrz znajdują się sarkofagi, urny przedmioty złożone wraz ze zmarłym oraz tajemnicza marmurowa głowa. Fakt, że grobowiec nie został splądrowany może uczynić go jednym z najważniejszych znalezisk archeologicznych ostatnich lat. To całkowita niespodzianka. Obszar ten jest oddalony od miejsc odwiedzanych przez rabusiów grobów, więc ten pochówek pozostał nietknięty, mówi Clarita Natalini z nadzoru archeologicznego Umbrii. Etruskowie to jeden z najbardziej tajemniczych ludów starożytności. Używali nieindoeuropejskiego języka, stworzyli wysoko rozwiniętą cywilizację i z czasem roztopili się w rzymskim żywiole. Większość informacji, jakie o nich mamy, pochodzi z ich cmentarzy. Niestety, zwykle znajdowane są splądrowane groby, dlatego też najnowsze odkrycie jest tak ważne. Po wejściu do korytarza archeolodzy stanęli przed zapieczętowanymi podwójnymi kamiennymi drzwiami. Po ich otwarciu znaleźli się w liczącej 1,5 metra kwadratowego komorze grobowej. Znajdują się w niej dwa sarkofagi, cztery urny i różne przedmioty. Na jednym z sarkofagów odkryto długą inskrypcję. Dotychczas udało się odczytać słowo "Laris". To popularne etruskie imię męskie. Wewnątrz znaleziono szkielet mężczyzny. Na drugim z sarkofagów, pokryty malowanym gipsem, również zauważono inskrypcję. Niestety, gips odpadł już w starożytności i odtworzenie napisu z tysięcy kawałków nie będzie łatwym zadaniem. Drugi sarkofag wciąż jest zapieczętowany, naukowcy jeszcze go nie otworzyli. W grobowcu znaleziono też marmurową głowę, odłamaną na wysokości szyi. To piękna twarz młodego mężczyzny. Nie znamy jeszcze jej znaczenia. Być może to część rzeźby, którą uhonorowano jednego ze zmarłych - mówi Natalini. Ważnym znaleziskiem są też cztery urny. Trzy z nich, alabastrowe, ozdobiono pięknymi rzeźbieniami. Użycie alabastru, sposób pochówku oraz inskrypcje sugerują, że mamy do czynienia z miejscem pochowania członków arystokratycznej rodziny z pobliskiego etruskiego Chiusi. Specjaliści oceniają, że grobowiec pochodzi z końca IV wieku przed naszą erą. « powrót do artykułu
  7. U osób ze stopą cukrzycową występuje upośledzenie funkcji poznawczych. Cukrzyca to choroba wieloukładowa, która wpływa m.in. na mózg. Ryzyko, że u diabetyka rozwinie się demencja, jest 2-krotnie wyższe niż u "normalnej" osoby. Stopa cukrzycowa to symptom, że cukrzyca sieje spustoszenie w całym układzie sercowo-naczyniowym - podkreśla dr Rachel Natovich z Uniwersytetu Ben-Guriona. Nie ma badań koncentrujących się na funkcjonowaniu poznawczym pacjentów ze stopą cukrzycową, chociaż makro- i mikrozmiany naczyniowe leżące u podłoża tego zespołu są układowe i występują w wielu różnych narządach, w tym w mózgu. Obecne badania nad stopą cukrzycową skupiają się na epidemiologii, prewencji i leczeniu owrzodzenia. Izraelskie badanie pokazuje, że osoby ze stopą cukrzycową mniej zapamiętują, mają gorszą koncentrację, problemy z uczeniem, zmniejszone hamowanie, wolniejsze reakcje poznawcze i psychomotoryczne, a także obniżoną fluencję słowną. To oznacza, że w porównaniu do generalnej populacji diabetyków, u osób z powikłaniem w postaci stopy cukrzycowej występują dodatkowe problemy poznawcze. Choć przed rozwojem stopy cukrzycowej zdolności poznawcze obu grup były takie podobne, obecny status poznawczy pacjentów ze stopą cukrzycową jest znacząco gorszy. Natovich proponuje zmiany w strategii leczenia. Wg niej, pacjenci ze stopą cukrzycową muszą być rutynowo monitorowani pod kątem zmian poznawczych, wczesne ich wykrycie pozwoli bowiem wdrożyć właściwe terapie. Pani doktor uważa także, że ze względu na problemy pamięciowe, z uwagą i funkcjami wykonawczymi rodzina i lekarz muszą odgrywać bardziej aktywną rolę w opiece nad chorym. Wspomina też o programach edukacyjnych dla diabetyków (miałyby one dotyczyć możliwych powikłań poznawczych oraz znaczenia kontrolowania choroby). Natovich dodaje, że warto również pomyśleć o organizowaniu dla pacjentów ze stopą cukrzycową grup szkoleniowych dot. polepszenia kontroli choroby, odżywiania i aktywności fizycznej. « powrót do artykułu
  8. Na Uniwersytecie Stanowym Karoliny Północnej odkryto kolejną - po graficie i diamencie - fazę stałego węgla, nazwaną Q-carbon. Naukowcy opracowali też technikę, dzięki której można wykorzystać Q-carbon do tworzenia w temperaturze pokojowej i przy ciśnieniu atmosferycznym struktur podobnych do diamentów. Stworzyliśmy trzecią fazę stałego węgla. Jedynym miejscem, gdzie może ona naturalnie występować mogą być jądra niektórych planet - mówi profesor Jay Narayan. Q-carbon ma kilka unikatowych cech, a jedną z najbardziej interesujących jest występowanie ferromagnetyzmu. Nie sądziliśmy, że to w ogóle możliwe - dodaje uczony. Ponadto Q-carbon jest twardszy niż diament i świeci pod wpływem nawet niewielkich dawek energii. Wytrzymałość Q-carbonu i jego podatność na uwalnianie elektronów czyni go bardzo obiecującym materiałem do zastosowań w wyświetlaczach - dodaje uczony. Naukowcy rozpoczęli swojąpracę od podłoża, które pokryli amorficznym węglem. Następnie oświetlili węgiel pojedynczym impulsem lasera, który trwał około 200 nanosekund. Impuls podniósł temperaturę węgla do około 3727 stopni Celsjusza, a później doszło do gwałtownego schładzania. Całość przebiegała przy ciśnieniu atmosferycznym. W wyniku tego prostego procesu powstała warstwa Q-carbonu. Naukowcy z Karoliny Północnej są w stanie w sposób kontrolowany wytwarzać warstwy o grubości od 20 do 500 nanometrów. Odpowiednio dobierając podłoże oraz długość trwania impulsu można też kontrolować, jak szybko węgiel się schładza. Manipulując zaś tempem schładzania się można tworzyć struktury podobne do diamentów. Możemy tworzyć nano- i mikroigły, nanokropki, duże błony diamentowe, a wszystko to może przydać się do dostarczania leków, w procesach przemysłowych czy do stworzenia wysokotemperaturowych przełączników czy w energoelektronice. Nasze podobne do diamentu obiekty mają strukturę monokryształu, co czyni je bardziej wytrzymałymi niż struktury polikrystaliczne. A wszystko to uzyskujemy w temperaturze pokojowej i przy ciśnieniu atmosferycznym używając w tym celu lasera podobnego do lasera okulistycznego. Cały proces jest więc relatywnie tani - wyjaśnia Narayan. « powrót do artykułu
  9. Zespół z Uniwersytetu w Buffalo odkrył, w jaki sposób zwiększyć liczbę neuronów dopaminowych otrzymywanych z komórek skóry, co daje nadzieję na wykorzystanie ich w leczeniu choroby Parkinsona. Choć zarodkowe komórki macierzyste stanowiły duży przełom, uzyskanie z nich neuronów dopaminergicznych zajmowało dużo czasu i w wyniku procesu otrzymywano niezbyt dużo komórek. Próbując znaleźć do przekształcania komórki, które łatwo by się pozyskiwało, naukowcy zwrócili się ku skórze. Także i tutaj pojawił się jednak problem niewystarczającej liczebności. Ostatnio zespołowi ze Szkoły Medycyny i Nauk Biomedycznych im. Jacobsa Uniwersytetu w Buffalo udało się znaleźć sposób na zwiększenie konwersji komórek skóry w neurony dopaminowe. Zidentyfikowano i przezwyciężono główną przeszkodę. Jak twierdzą autorzy publikacji z pisma Nature Communications, funkcję bramkarza pełni czynnik transkrypcyjny p53. Stwierdziliśmy, że p53 próbuje zachować status quo w komórce - zapobiega zmianie jednego typu komórki w drugi. Gdy obniżyliśmy ekspresję tego białka, stało się coś interesującego: łatwiej nam było przeprogramować fibroblasty w neurony - wyjaśnia prof. Jian Feng. To genetyczny sposób na zmianę jednej komórki w drugą. Pokazuje nam, że po usunięciu barier możemy traktować komórkę jak platformę programową. Gdybyśmy umieli zidentyfikować kombinacje czynników transkrypcyjnych, które kontrolują, jakie geny są włączone, a jakie wyłączone, moglibyśmy zmieniać odczyt genomu [...] i generować tkanki podobne do występujących w organizmie, z tkanką mózgu włącznie. Ludzie lubią myśleć, że rzeczy postępują w sposób hierarchiczny, że zaczynamy od pojedynczej komórki i rozwijamy się do dorosłego z ok. 40 bilionami komórek, tymczasem nasze badania pokazują, że nie ma żadnej hierarchii. Wszystkie nasze komórki mają taki sam kod źródłowy jak nasza pierwsza komórka; kod ten jest [po prostu] różnie odczytywany, by wygenerować wszystkie typy komórek organizmu. Amerykanie ustalili, że czasowanie to kluczowy element procesu. Odkryliśmy, że moment w cyklu tuż przed tym, gdy komórka próbuje sprawdzić środowisko, by upewnić się, że wszystko jest gotowe do duplikacji genomu, to najlepszy czas, gdy komórka jest podatna na zmianę. Obniżając poziom p53 we właściwym punkcie cyklu komórkowego, za pomocą kombinacji czynników transkrypcyjnych odkrytych w czasie wcześniejszych badań Amerykanie mogli z łatwością zmienić komórki skóry w neurony dopaminergiczne. Manipulacje te uruchamiały ekspresję białka Tet1, które odgrywa ważną rolę w metylacji DNA. Nasza metoda jest szybsza i o wiele bardziej wydajna. Przy najlepszej z wcześniejszych technik w ciągu ok. 2 tygodni można było uzyskać 5% neuronów dopaminergicznych. Z naszą w 10 dni uzyskujemy aż 60%. Naukowcy przeprowadzili wiele eksperymentów, udowadniając, że są to działające neurony dopaminergiczne śródmózgowia, do których utraty dochodzi w przebiegu parkinsona. « powrót do artykułu
  10. Wypijanie 2-3 kubków kawy dziennie chroni przed cukrzycą typu 2. Duńscy naukowcy zidentyfikowali 2 związki, którym można przypisać to działanie. Wcześniejsze badania pokazały, że picie kawy pomaga zapobiec cukrzycy typu 2., dlatego naukowcy myśleli, że chodzi o kofeinę. Szybko się jednak okazało, że wpływ alkaloidu na glukozę i insulinę jest krótkotrwały, a kawa bezkofeinowa działała tak samo jak zwykła kawa. By sprawdzić, jakie bioaktywne związki chronią przed cukrzycą, Søren Gregersen ze Szpitala Uniwersyteckiego w Aarhus badał wpływ różnych substancji z kawy na szczurze linie komórkowe. Duńczycy zauważyli, że diterpen kafestol i kwas kawowy zwiększały wydzielanie insuliny po dodaniu glukozy. Dodatkowo kafestol nasilał wychwyt glukozy w komórkach mięśniowych, osiągając poziom typowy dla dzisiejszych leków przeciwcukrzycowych. Gregersen i inni uważają, że dwojakie działanie kafestolu sprawia, że jest on świetnym kandydatem do dalszego rozwijania leków do zapobiegania i leczenia cukrzycy. Dodają też, że jest on eliminowany przez filtry ekspresów przelewowych, dlatego prawdopodobnie w kawie istnieją także inne związki prozdrowotne. « powrót do artykułu
  11. Liczne badania wykazały, że podstawowy składnik aktywny konopi indyjskich, delta-9-tetrahydrokannabinol (delta 9-THC) powoduje pojawienie się u zdrowych osób tymczasowych objawów psychotycznych podobnych do występujących u schizofreników. Dotychczas jednak nie był znany mechanizm występowania tego zjawiska. W Biological Psychiatry omówiono właśnie wyniki badań, których autorzy stwierdzają, że delta 9-THC intensyfikuje przypadkowe wyładowania neuronów zwane szumem neuronalnym. Niewykluczone zatem, że to zwiększony szum neuronalny odpowiada u zdrowych osób za wystąpienie efektów psychotycznych po użyciu konopi. Dawka równa połowie typowego skręta zwiększa szum neuronalny i prowadzi do wystąpienia efektów podobnych do psychozy - wyjaśnia profesor psychiatrii Deepak Cyril D'Souza z Yale University. Zarówno zależność od dawki jak i silna pozytywna korelacja każą nam się domyślać, że podobne do psychozy objawy po użyciu cannabis mogą być związane z szumem neuronalnym, który zaburza normalne przetwarzanie informacji w mózgu - dodaje doktor Jose Cortes-Briones z Yale. Naukowcy badali wpływ delta 9-THC na czynność elektryczną mózgu u 24 osób. Badani otrzymali dożylnie albo dwie dawki delta 9-THC albo placebo. Była to randomizowana podwójnie ślepa próba. Jeśli spostrzeżenia naukowców z Yale się potwierdzą, to mogą one pomóc w wyjaśnieniu niektórych objawów występujących u osób cierpiących na schizofrenię. To niezwykle interesujące badania, które sugerują związek pomiędzy wpływem na mózg aktywnego składnika konopi indyjskich a objawami schizofrenii. Upośledzenie funkcji korowych przez delta 9-THC może wyjaśniać część wpływu marihuany na funkcje poznawcze. To nie tylko pomoże nam zrozumieć niektóre procesy leżące u podstaw psychozy, ale będzie też ważnym argumentem w dyskusji o medycznych i prawnych aspektach dostępu do marihuany, mówi doktor John Krystal, wydawca Biological Psychiatry. « powrót do artykułu
  12. Szybkie błyski radiowe (FRB - Fast Radio Bursts) odkryto przed niemal dziesięciu laty i od tamtej pory stanowiły one zagadkę dla astronomów. Naukowcy nie wiedzieli, co jest źródłem tych sygnałów. Jednak dzięki pracy zespołu astronomów, w tym Jeffreya Petersona i Hsiu-Hsien Lina z Carnegie Mellon University jesteśmy bliżej rozwiązania zagadki FRB. Naukowcy przeanalizowali 650 godzin danych Green Bank Telescope (GBT) w poszukiwaniu nowych szczegółów na temat FRB. Badania sugerują, że źródłem błysków jest wysoce zmagnetyzowany obszar wszechświata. Być może biorą one swój początek z supernowej lub wnętrza aktywnej mgławicy, w której formują się gwiazdy. FRB trwają ułamki sekund, ale niosą ze sobą olbrzymie ilości energii. Dotychczas udokumentowano 15 takich wydarzeń, które zdają się nadchodzić z różnych kierunków. Naukowcy wierzą jednak, że w obserwowalnym wszechświecie każdego dnia dochodzi do wielu tysięcy FRB. Podczas analizy wykorzystano wysoce wyspecjalizowane oprogramowanie, które przekopało się przez 40 terabajtów danych z Green Bank Telescope i oznaczyło każdy sygnał, który mógł pochodzić z FRB. Automatyczny program odnalazł w ten sposób ponad 6000 potencjalnych FRB. Następnie do pracy przystąpił Hsiu-Hsin Lin, który samodzielnie wykonał analizę każdego z podejrzanych sygnałów, aż pozostał jeden kandydat nazwały FRB 110523. Był to sygnał o częstotliwości 700-900 MHz. Dotychczas wszystkie zarejestrowane błyski radiowe miały częstotliwość 1,2-1,5 GHz. Dotychczas zarejestrowano 15 FRB. Mam niesamowite szczęście, że znalazłem szesnasty. To nie tylko pierwszy FRB w swoim zakresie częstotliwości. Dostarczył on nam też olbrzymiej ilości danych, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć to zjawisko, stwierdził Lin Sygnał odkryty przez Lina zawierał więcej szczegółów na temat swojej polaryzacji niż inne znane FRB. Dane z GBT dostarczają infromacji na temat polaryzacji kołowej i liniowej. Dotychczas z FRB wiązano jedynie polaryzację kołową. W gigantycznym zbiorze danych znaleźliśmy pewien szczególny sygnał, który pasował do wszystkich znanych charakterystyk FRB, a dodatkowo były tam dane na temat polaryzacji, jakich nigdy wcześniej nie udało się uzyskać - mówi Jaffrey Peterson. Dzięki dodatkowym informacjom naukowcy dowiedzieli się, że w sygnale występuje zjawisko Faradaya. Polega ono na obrocie płaszczyzny polaryzacji, do którego dochodzi gdy sygnał przejdzie przez silne pole magnetyczne. To zdradza warunki, w jakich narodził się sygnał, dzięki czemu teoretycy mogą spróbować wyjaśnić, skąd on pochodzi. Analizy wykazały również, że sygnał przechodził przez dwa różne regiony, w których występował zjonizowany gaz. Region o najsilniej zjonizowanym gazie musiał występować w odległości nie większej niż kilkaset tysięcy lat świetlnych od źródła sygnału. Zdaniem specjalistów wskazuje to albo na mgławicę otaczającą źródło sygnału, albo pobliże centrum galaktyki. « powrót do artykułu
  13. Trampki ShiftWear nowojorskiego projektanta Davida Coelho to idealne rozwiązanie dla osób, które lubią zmiany i połączenie mody z elektronicznymi gadżetami. Ich wygląd można bowiem zmieniać za pomocą aplikacji na smartfony czy tablety. A wszystko za sprawą wbudowanych w cholewkę giętkich wyświetlaczy e-Ink. Przy wykorzystywaniu wyłącznie statycznych obrazów żywotność wbudowanej baterii szacuje się na 30 dni. Buty z 3 długościami cholewki do wyboru mają być wodoodporne, ale można je będzie prać w pralce. Twórca wspomina też o pokryciu podeszwy kewlarem. Giętka elektronika butów będzie się ładować przy każdym kroku [piezoelektrycznie]. Aplikację obsługują urządzenia z iOS-em, Androidem i Windows. Możesz tworzyć własne projekty i dzielić się nimi z przyjaciółmi albo sprzedawać. To oprogramowanie do projektowania, rynek i sieć społeczna, wszystko w jednym. Z oczywistych względów start-up nie chce ujawniać, jak dokładnie działają trampki. Wiadomo tylko, że wykorzystana technologia istnieje od lat. Obecnie trwa zbiórka funduszy na witrynie Indiegogo. Choć do końca pozostało jeszcze kilkanaście dni, Coelho i inni uzyskali już 530% z zakładanych 25 tys. dol. Wspierając przedsięwzięcie, za kwotę od 150 do 1000 dol. można stać się właścicielem własnej pary butów. Najtańszy jest model L1 Classic. « powrót do artykułu
  14. Psycholodzy z Uniwersytetu w Toronto zmierzyli zmianę w wadze in plus oraz in minus, po której inni ludzie uznają, że ktoś wygląda zdrowiej i bardziej atrakcyjnie. Kobiety i mężczyźni przeciętnego wzrostu muszą przytyć lub schudnąć ok. 3,5-4 kg (lub 8-9 funtów), by to było widać na twarzy, ale muszą zrzucić mniej więcej dwa razy tyle, by ludzie wspominali o wzroście atrakcyjności - opowiada prof. Nicholas Rule. Rule i dr Daniel Re przyglądali się otłuszczeniu twarzy (postrzeganiu wagi na podstawie wyglądu twarzy), bo to dokładny wskaźnik czyjegoś wskaźnika masy ciała (BMI). To świetny wskaźnik czyjegoś zdrowia. Zwiększone otłuszczenie twarzy wiąże się z upośledzeniem układu odpornościowego, słabym funkcjonowaniem sercowo-naczyniowym, częstymi zakażeniami dróg oddechowych i śmiertelnością, dlatego nawet niewielkie jego zmniejszenie poprawi stan danej osoby - podkreśla Rule. Na potrzeby eksperymentu Kanadyjczycy stworzyli serie cyfrowych zdjęć kobiet i mężczyzn w wieku od 20 do 40 lat. Uwiecznione osoby miały neutralny wyraz twarzy, zaczesane do tyłu włosy i nie nosiły żadnych ozdób. Panowie zmieniali każdą fotografię w taki sposób, by uzyskać sekwencję ujęć ze wzrastającą wagą. Ochotnikom pokazywano wylosowane pary ujęć i proszono o wskazanie, która z twarzy wygląda na "cięższą". Po kilku próbach naukowcy stwierdzili, że potrzeba zmiany BMI rzędu ok. 1,33 kg/m2, by była ona zauważalna. Wyliczyliśmy próg zmiany wagi wyrażony w BMI, a nie kilogramach, dlatego ludzie każdego wzrostu i wagi mogą odnieść to do siebie [...] - wyjaśnia Re. Psychologom zależało także na ustaleniu, jak duża zmiana otłuszczenia twarzy wpłynie na postrzeganą atrakcyjność. Okazało się, że w przypadku kobiet z badanej próby przeciętny spadek BMI wymagany do wzrostu atrakcyjności wynosił 2,38 kg/m2, a w przypadku mężczyzn 2,59 kg/m2, co u osób przeciętnego wzrostu przekłada się na, odpowiednio, ok. 6,3 oraz 8,2 kg na minusie. Różnice między grupami sugerują, że atrakcyjność kobiecej twarzy może być bardziej wrażliwa na zmiany wagi. Oznacza to, że [...] kobiety muszą zrzucić nieco mniej zbędnych kilogramów niż mężczyźni, by inni ludzie zaczęli je uważać za bardziej atrakcyjne. « powrót do artykułu
  15. W Moli del Salt w hiszpańskiej Katalonii odkryto wyjątkowe dzieło sztuki. Na fragmencie łupku metamorficznego zauważono wyryty rysunek, którego wiek oceniono na 13-14 tysięcy lat. Na kawałku kamienia o wymiarach 18x8,5 centymetra widoczne są półkoliste motywy. Badający je naukowcy doszli do wniosku, że kształt i proporcje wskazują, że autor rysunku przedstawił na nim chaty. Jest to zatem najstarsze znane nam artystyczne przedstawienie osady łowców-zbieraczy. Marcos García-Diez z Uniwersytetu Kraju Basków oraz Manuel Vaquero z Katalońskiego Instytutu Paleoekologii Człowieka i Ewolucji Społecznej przeprowadzili analizę kształtów i rozmiarów widocznych linii. Wykazali formalne podobieństwo do obozowisk budowanych przez różne grupy łowców-zbieraczy, od Buszmenów z Kalahari po australijskich Aborygenów. Liczba struktur - siedem - również odpowiada typowej wielkości takiego obozowiska. Wykopaliska w Moli del Salt trwają od 1999 roku. Znajdowane są tam liczne przykłady paleolitycznej sztuki, przedstawienia zwierząt oraz figury abstrakcyjne. Uczeni mówią, że mogą być one przykładami sztuki świeckiej, w przeciwieństwie do przedstawień zwierząt, którym zwykle przypisuje się znaczenie ideologiczne czy religijne. Jeśli spojrzymy na to w ten sposób, to, jak mówi Vaquero, możemy stwierdzić, że obozowisko to przestrzenna manifestacja struktury społecznej grupy łowców-zbieraczy, a kamień z Moli del Salt może być uznane za najstarszą znaną nam reprezentację grupy społecznej. Marcos García-Diez dodaje, że analiza techniczna wykazała, iż siedem motywów powstało w krótkim czasie, za pomocą tej samej techniki i narzędzia. To sugeruje, że autor przedstawił rzeczywistość, którą miał przed oczami. « powrót do artykułu
  16. Sprawdziły się prognozy specjalistów, którzy ostrzegali, że tegoroczne El Niño będzie najsilniejszym znanym nam tego typu zjawiskiem. Już teraz widać, że jest ono silniejsze od rekordowego z lat 1997-1998. Eksperci wyciągnęli takie wnioski na podstawie kluczowego parametru, intensywności ocieplania się wód środkowego Pacyfiku. Podczas najsilniejszego znanego El Niño temperatura wody na Oceanie Spokojnym sięgnęła 26 listopada 1997 roku rekordowego poziomu 2,8 stopnia Celsjusza powyżej średniej. Tym razem jest gorzej. Już 4 listopada temperatura wody była o 2,8 stopnia Celsjusza wyższa od średniej, a 18 listopada zmierzono 3,1 stopnia Celsjusza powyżej średniej. Nigdy wcześniej nie notowano tak ciepłych wód w tym regionie. Naukowcy zajmujący się badaniem El Niño szczegółowo śledzą ewolucję tegorocznego zjawiska i chcą przekonać się, czy jego siła będzie większa od tego z lat 1997-1998. Miesięczne i tygodniowe anomalia temperaturowe na środkowym Pacyfiku jasno wskazują, że siła tegorocznego El Niño jest większa - mówi Axel Timmerman z University of Hawaii. Temperatury wody w środkowej części Pacyfiku mają największy wpływ na globalną cyrkulację atmosferyczną, a co za tym idzie, na globalną pogodę - wyjaśnia uczony. Timmerman i jego koledzy już w 2013 roku udowodnili, że w ciągu ostatnich dekad siła El Niño rośnie i jest ona największa od 400 lat. Wykazali też, że w związku ze zmianą klimatu ekstremalne El Niño będzie miało miejsce znacznie częściej niż dotychczas. Niezależne badania przeprowadzone przez Scotta Powera i zespół z Australijskiego Biura Meteorologicznego dowodzą, że z powodu zmian klimatycznych susze, opady i powodzie powodowane przez El Niño będą miały bardziej katastrofalne skutki. El Niño to nieregularna anomalia pogodowa, w czasie której w strefie równikowej Pacyfiku temperatury powierzchni wód są nieprzeciętnie wysokie. Pojawienie się El Niño powoduje, że w jednych częściach świata dochodzi do susz, a w innych do intensywnych opadów. Już teraz można stwierdzić, że El Niño jest jednym z czynników, dla których bieżący rok jest rekordowo gorący. W Indiach 2000 osób zmarło z powodu fali upałów wywołanych opóźniającym się monsunem, to jeden ze skutków tegorocznego El Niño. Obecnie, już po przybyciu monsunu, mają tam miejsce niespotykanie intensywne opady. Południowe Indie doświadczają bardzo intensywnych opadów, a przecież zbliża się zima. Dzieje się tak tylko w czasie szczególnie silnych El Niño, co potwierdza, że tegoroczne zjawisko jest wyjątkowo potężne - mówi Wenju Cai z australijskiego CSIRO. Niewykluczone też, że to El Nino jest częściowo odpowiedzialne za rekordowe pożary w Indonezji, gdyż notuje się tam zmniejszone opady. Z kolei na niektórych wyspach Pacyfiku zaobserwowano tak duży spadek poziomu wód, że odsłonięte zostały rafy koralowe. Samoańczycy nazywają takie zjawisko Taimasa czyli "śmierdzące rafy". O dużym szczęściu mogą mówić Australijczycy. Ich kraj uniknie najgorszych skutków El Niño gdyż zanika Dipol Oceanu Indyjskiego, nieregularna oscylacja temperaturowa na Oceanie Indyjskim, która zwykle intensyfikuje El Nino. Z tego też powodu Peru i Ekwador prawdopodobnie mniej intensywnie odczują tegoroczne El Niño. Timmerman mówi, że skutki obecnego El Niño dopiero odczujemy. Nikt jednak nie wie, co ono ze sobą przyniesie. Nie jest na przykład jasne, czy cierpiąca z powodu wieloletniej suszy Kalifornia będzie mogła liczyć an opady. A może będą one bardzo intensywne i przyniosą ze sobą powodzie? Obecnie modele przewidują, że rosną szanse na opady w Kalifornii. Nawet gdy El Niño się skończy nie będzie powodów do świętowania. Prawdopodobnie jest bowiem, że nadejdzie wyjątkowo silna La Niña. « powrót do artykułu
  17. W ramach najnowszych badań wykazano, w jaki sposób drapieżne bakterie z rodzaju Bdellovibrio chronią się podczas ataku przed własną bronią. Bdellovibrio bacteriovorus to Gram-ujemna bakteria, która żywi się protoplastem innych bakterii Gram-ujemnych, w tym ważnych patogenów ludzi, zwierząt i roślin uprawnych. Atakuje je za pomocą enzymów zwanych DD-endopeptydazami (ang. DD-endopeptidases), które najpierw poluzowują błonę komórkową ofiar, a później nadają im rozdęty kształt, tworząc tymczasowy dom dla myśliwego. Ponieważ Bdellovibrio ma podobne ściany komórkowe, pozostawało tajemnicą, jak zabezpiecza się przed własną bronią. Okazało się, że Bdellovibrio wykorzystuje jako tarczę ankyrinopodobne białko Bd3460. Wiąże się ono z "wierzchołkami" enzymu, blokując jego działanie do momentu bezpiecznego uwolnienia do atakowanej bakterii. Doktorzy Andrew Lovering oraz Ian Cadby z Uniwersytetu w Birmingham zastosowali rentgenografię strukturalną i w ten sposób rozszyfrowali budowę Bd3460. Stwierdzili, że na czas dezaktywacji białko wiąże się z dwiema DD-endopeptydazami. Carey Lambert, Rob Till i profesor Liz Sockett Uniwersytetu Nottingham potwierdzili funkcję Bd3460, usuwając gen odpowiedzialny za jego produkcję. Po delecji genu białka Bd3460 Bdellovibrio nie miała jak się chronić przed własną bronią. Kiedy atakowała szkodliwe bakterie za pomocą swoich uszkadzających ścianę komórkową enzymów, także odczuwała skutki. Bdellovibrio pozbawione genu bd4369 próbowały atakować ofiary, ale nagle puszyły się jak rozdymki i nie mogły dokończyć inwazji - większa komórka napastnika nie była w stanie dostać się do [mniejszej] komórki ofiary - opowiada Sockett. Jeśli chcemy wykorzystać Bdellovibrio w celach terapeutycznych, musimy zrozumieć mechanizmy leżące u podłoża zabijania ofiary i upewnić się, że żadne ochronne geny nie mogą zostać przekazane patogenom, prowadząc do ich oporności - dodaje Lovering. Lambert i Sockett wykazali, że w przypadku bd3460 jest to niemożliwe. « powrót do artykułu
  18. Nowe badania sugerują, że Słońce jest zdolne do wyemitowania superrozbłysku. Grupa naukowców pracująca pod kierunkiem uczonych z University of Warwick zaobserwowała pozasłoneczny superrozbłysk o wzorcu podobnym do rozbłysków słonecznych. Superrozbłyski są tysiące razy potężniejsze od rozbłysków i często są obserwowane na innych gwiazdach. Odkryta przez Teleskop Keplera KIC9655129 jest znana z emisji superrozbłysków. Teraz naukowcy, którzy obserwowali tę gwiazdę sugerują, że podobieństwa pomiędzy zaobserwowanym na niej superrozbłyskiem, a rozbłyskami słonecznymi mogą wskazywać na ten sam mechanizm powstawania takich zjawisk. To zaś sugeruje, że na Słońcu również może dochodzić do superrozbłysków. Typowe rozbłyski słoneczne mają energię podobną do tej, jaka zostałaby uwolniona podczas eksplozji bomby o mocy 100 milionów megaton. Wyemitowany ze Słońca superrozbłysk mógłby być 10-krotnie silniejszy. Gdyby taki rozbłysk został skierowany w stronę Ziemi miałoby to katastrofalne skutki. Systemy GPS i komunikacji radiowej zostałyby uszkodzone, doszłoby do zniszczeń sieci energetycznych spowodowanych indukcją prądu. Na szczęście - opierając sie na dotychczasowych obserwacjach Słońca - możemy stwierdzić, że pojawienie się superrozbłysku na Słońcu jest niezwykle mało prawdopodobne - mówi Chloe Pugh, szefowa grupy badawczej z University of Warwick. Podczas rozbłysku zwykle obserwujemy gwałtowny wzrost intensywności, a następnie stopniowy jej spadek. Zwykle spadek przebiega liniowo, czasem jednak dochodzi do widocznych skoków zwanych pulsacjami quasi-okresowymi (QPP). Wykorzystaliśmy techniki zwane analizą falek i modelowaniem Monte Carlo do zbadania okresu i istotności statystycznej QPP. Gdy dopasowaliśmy model do krzywej światła rozbłysku mogliśmy opisać dwie fazy spadku i dwie okresowości. Okresowości trwały 78 i 32 minuty. Ich właściwości, takie jak np. czas rozpadu, wskazują, że są niezależne. Najbardziej prawdopodobnym wyjaśnieniem istnienia dwóch niezależnych okresowości jest przyjęcie, że QPP są powodowane przez oscylacje magnetohydrodynamiczne, które często obserwuje się w rozbłyskach słonecznych. To zaś wskazuje, że ten sam proces fizyczny bierze udział w powstawaniu rozbłysków słonecznych i superrozbłysków gwiezdnych. To zaś potwierdza hipotezę, że Słońce może emitować potężne niszczące rozbłyski - mówi doktor Anne-Marie Broomhall. « powrót do artykułu
  19. Rolnicy, którzy wykorzystują pestycydy oszczędzające pszczoły (Apiformes), lecz zabijające inne owady, mogą ignorować ważną grupę zapylaczy - twierdzi międzynarodowy zespół naukowców. Jego pracami kierowała dr Romina Rader z Uniwersytetu Nowej Anglii. Dr Margie Mayfield z Uniwersytetu Queensland podkreśla, że wiele roślin uprawnych, w tym mango, kiwi, kawa czy rzepak, polega na zapylaczach innych niż pszczoły, takich jak motyle, ćmy, chrząszcze, osy, mrówki lub wciornastki. Naukowcy nie badali szerzej roli zapylaczy innych niż pszczoły w zapylaniu roślin uprawnych. Globalne poleganie na pszczołach miodnych to ryzykowna strategia, zważywszy na czyhające na hodowlane populacje zagrożenia zdrowotne, np. [wywoływaną przez pajęczaki Varroa destructor] warrorozę czy zespół masowego ginięcia pszczoły miodnej [ang. colony collapse disorder, CCD]. Zapylacze inne niż pszczoły to ubezpieczenie od spadku liczebności pszczół. Autorzy publikacji z pisma PNAS przeprowadzili 39 badań terenowych, które dotyczyły 17 roślin uprawnych z 5 kontynentów. Okazało się, że choć niepszczoły są mniej skutecznymi zapylaczami w przeliczeniu na liczbę odwiedzonych kwiatów, odwiedzają nieco więcej kwiatów. Taka kompensacja skutkuje usługami zapylającymi podobnej jakości jak w przypadku pszczół - opowiada dr Rader, wspominając o dwóch dodatkowych korzyściach. Po pierwsze, zawiązywanie owoców nasilało się przy wizytach zapylaczy innych niż pszczoły, niezależnie od wskaźnika wizyt pszczół [...]. Po drugie, te pierwsze okazały się mniej wrażliwe na fragmentację habitatu. « powrót do artykułu
  20. Tlenek grafenu można wykorzystać do uzyskania bardziej wytrzymałych plomb. Typowe wypełnienia amalgamatowe podlegają korozji, a kompozytowe nie są wystarczająco wytrzymałe. Ponieważ grafen jest 200 razy bardziej wytrzymały od stali i nie koroduje, wydaje się świetnym kandydatem do wykorzystania w plombach. W ramach studium rumuńsko-amerykański zespół sprawdzał, czy różne związki grafenu są toksyczne dla zębów. Ideą projektu było dodanie grafenu do materiałów stomatologicznych, by zwiększyć ich oporność na korozję, a także poprawić ich właściwości mechaniczne. Istnieją sprzeczne informacje nt. cytotoksyczności grafenu, chcieliśmy więc określić, jak bardzo jest on toksyczny dla zębów - wyjaśnia dr Stela Pruneanu z rumuńskiego Narodowego Instytutu Badania i Rozwoju Technologii Izotopowych i Molekularnych. Naukowcy sprawdzali, jak tlenek grafenu, grafen domieszkowany azotem czy termicznie zredukowany tlenek grafenu wpływają w warunkach in vitro na komórki macierzyste z zębów. Okazało się, że zredukowany tlenek grafenu jest wysoce toksyczny i nie nadaje się do wypełnień stomatologicznych. W wysokich dawkach (20 i 40 mikrogramów na mililitr) grafen domieszkowany azotem uszkadza błony, dałoby się więc go wykorzystać po uwzględnieniu ochronnej powłoki. Najmniej toksyczny był tlenek grafenu. Kolejnym krokiem zespołu ma być wyprodukowanie materiału stomatologicznego z tlenkiem grafenu, przetestowanie jego kompatybilności z zębami i ponowna ocena cytotoksyczności. Wyniki tych badań mają się ukazać już niebawem. « powrót do artykułu
  21. Dwoje studentów z Duńskiego Uniwersytetu Technicznego opracowało metodę wykrywania i zliczania najdrobniejszego nawet mikroplastiku. Wykorzystując system filtracyjny na rurze rufowej statku badawczego Dana, Robin Lenz i Kristina Enders zbierali mikrofragmenty tworzyw sztucznych na trasie z północnej Danii, przez Atlantyk, do Morza Sargassowego i z powrotem. To pierwszy raz, kiedy przeprowadzono zliczanie porównawcze niemal niewidzialnego mikroplastiku. Odkrywaliśmy mikroplastik wszędzie wzdłuż trasy o długości 10 tys. km - podkreśla prof. Torkel Gissel Nielsen. Ekspedycja pokonywała różne obszary: strefy przybrzeżne, otwarte wody czy wiry Morza Sargassowego (tzw. gyres). Najwięcej mikroplastiku występowało blisko brzegu, np. w Kanale la Manche czy na Azorach, oraz w wirach Morza Sargassowego. Choć płynąc przez duże obszary z wirami (tzw. gyres), stwierdziliśmy, że akumulują się tam zarówno makro-, jak i mikroplastiki i co chwilę widzieliśmy unoszące się na wodzie kawałki tworzyw sztucznych, nie nazwalibyśmy ich wyspami śmieci. Mikroplastik - od 13 do 501 cząstek na metr sześcienny wody - odkryliśmy we wszystkich próbkach [...] - opowiada Enders. O ile tradycyjne sieci do badania objętości odpadów plastikowych wychwytują zazwyczaj fragmenty większe niż 300-µmz powierzchni morza, o tyle metoda z Duńskiego Uniwersytetu Technologicznego pozwala podczas żeglowania statkiem zbierać z głębokości do 5 m mikroplastik o wielkości do 10-100 µm. Istnieją fundamentalne różnice w dystrybucji małych i dużych mikroplastików. Nasze wyliczenia pokazują, że im drobniejsze mikroodpady, tym bardziej są one rozproszone w wodzie, również na głębokość, tak że większe kawałki znajdują się na powierzchni, a mniejsze niżej w kolumnie wody - opowiada Enders. Połowa cząstek i włókien mikroplastiku (polietylen i polipropylen) waży mniej niż woda, dlatego dłużej utrzymuje się na powierzchni. Duńczycy oceniali też skuteczność identyfikacji zebranego materiału za pomocą różnych metod. Prowadzono zliczanie pod mikroskopem i spektroskopię Ramana. Jak ujawnia prof. Robin Lenz, mikroplastikiem okazało się tylko nieco ponad 60% cząstek o wymiarach 10-100 µm. Nasze eksperymenty pokazały, że wzrokowa klasyfikacja sprawdza się tylko dla mikroodpadów o gabarytach większych niż 100 µm. Przy mniejszych parametrach trudno zobaczyć strukturę i zdecydować, czy to kawałek minerału, piasek, materiał organiczny czy polimer. Co istotne, naukowcy nie znaleźli takich ilości polimerów, jakich należałoby się spodziewać na podstawie dotychczasowej wiedzy. Coś tu się nie zgadza, jeśli prawdą jest to, czego uczono nas w szkole, że trzeba ok. 20 lat, by plastiki się rozłożyły. Wiele [rzeczy] sugeruje, że wszystko zależy od warunków i że w morzu zachodzą procesy, których nie umiemy wyjaśnić, np. że polimery rozkładają się do mikrocząstek i ulegają zmieszaniu z głębokimi wodami [...] - mówi Lenz. Problem polega na tym, że wiemy, że czegoś powinno być więcej, ale nie wiemy, co się z tym dzieje - podsumowuje prof. Nielsen. « powrót do artykułu
  22. Rodzimi mieszkańcy Hawajów odnieśli znaczące zwycięstwo. Stanowy Sąd Najwyższy orzekł, że zgoda na budowę na Mauna Kea TMT (Thirty Meter Telescope), największego teleskopu świata, została wydana z naruszeniem prawa. Stanowa rada planowania przestrzennego wydała bowiem zgodę zanim rozpatrzyła wszystkie sprzeciwy. Mówiąc prost, rada postawiła powóz przed koniem wydając zgodę zanim wysłuchała wszystkich głosów sprzeciwu. W takiej sytuacji zgoda nie jest ważna - uznał Mark Recktenwald. Tym samym Sąd Najwyższy uchylił wyrok sądu niższej instancji, którzy nie dopatrzył się nieprawidłowości. Teraz, aby kontynuować budowę TMT, należy postarać się o nowe zezwolenie. Mauna Kea to dla Hawajczyków święta góra. Wierzą oni, że szczyt został stworzony przez bogów, by dusze zmarłych miały którędy wędrować do nieba. Od lat 60. ubiegłego wieku rdzenni mieszkańcy Hawajów sprzeciwiają się budowie na szczycie kolejnych teleskopów. Walka o TMT trwała przez 7 lat. W końcu wydano zgodę na budowę urządzenia. W związku z tym przeciwnicy budowy teleskopu wnieśli sprawę do sądu. « powrót do artykułu
  23. Microsoft stał się ponownie gwiazdą giełdy. Strategia przyjęta przez Satyę Nadellę spowodowała wzrost zainteresowania akcjami koncernu z Redmond. Tylko w bieżącym roku ich cena wzrosła o 18%. To znacznie więcej niż średnia dla całego rynku oraz więcej niż wzrost akcji Apple'a, Oracle'a czy IBM-a. Co więcej, od kiedy w lutym 2014 roku Nadella przejął obowiązki dyrektora wykonawczego akcje Microsoftu zdrożały o 60%, czyli dwukrotnie więcej niż wzrost indeksu Nasdaq. Cena akcji Microsoftu wynosi obecnie 55,21 USD. To zaledwie o kilka procent mniej niż rekordowa cena z grudnia 1999 roku, gdy sprzedawano je po 58,38 USD. Rynkowa kapitalizacja firmy to obecnie 441 miliardów dolarów. Niewykluczone zatem, że akcje koncernu pobiją rekord cenowy z czasów rządu współzałożyciela Microsoftu Billa Gatesa. Oczywiście w tej chwili przesądzanie o tym, że Nadella jest lepszym szefem niż Gates jest przedwczesne. Na takie porównania będzie sobie można pozwolić za wiele lat. Analitycy chwalą Nadellę za położenie nacisku na rozwój produktów w chmurach takich jak Office 360 czy Azure. Skoncentrowany na chmurze jest też Windows 10, bardzo dobrym ruchem było też zaoferowanie bezpłatnego systemu operacyjnego. Specjaliści zwracają uwagę, że pod rządami Nadelli Microsoft przywiązuje znacznie większa wagę do opinii konsumentów i analityków. Ma się poczucie, że Microsoft Nadelli jest znacznie bardziej przejrzysty. Ma on inny mniej agresywny styl zarządzania - mówi Eric Schoenstein jeden z menedżerów portfolio aktywów funduszu Jensen Quality Growth. Co prawda przychody Microsoftu ostatnio spadają, ale ma to związek z odchodzeniem od starego modelu i porządkowaniem firmy. W ramach robienia porządków koncern np. wpisał w straty 7,5 miliarda dolarów, jakie wydał na przejęcie wydziału telefonów Nokii. Ponadto Microsoft ponosi duże koszty związane z masowymi zwolnieniami po przejęciu Nokii. W bieżącym roku prace straciło 7800 osób, którym trzeba było wypłacić sowite odprawy. Jednak mimo spadających przychodów zyski firmy rosną. Dobra giełdowa passa Microsoftu może jednak obrócić się przeciwko firmie. Rosną bowiem oczekiwania zarówno co do firmy jak i Nadelli, a im wyższe będą te oczekiwania tym trudniej będzie im sprostać i w końcu wzrosty cen akcji mogą nie być tak duże, jak chcieliby inwestorzy. Ponadto niektórzy analitycy już wydają rekomendację, by wstrzymać się z zakupem akcji koncernu. Ich zdaniem są one zbyt drogie. Obawiają się oni, że spowolnienie na rynku pecetów przełoży się na spowolnienie wzrostu przychodów Microsoftu. David Bahnsen, dyrektor w HighTower Advisors mówi, że jego firma pozbyła się akcji Microsoftu. Stały się dla nas zbyt drogie. teraz byśmy ich nie kupili. Pieniądze ze sprzedaży papierów Microsoftu zainwestowano w akcje Intela, które mogą przynieść w przyszłym roku lepszy zysk. Wielu inwestorów przypomina jednak, że gdy na rynku technologicznym jakaś firma złapie wiatr w żagle, to przez długi czas może cieszyć się dużymi wzrostemi. Dlatego też nie pozbywają się akcji Microsoftu. « powrót do artykułu
  24. Akcje Yahoo! zdrożały niemal o 6% po tym, jak zarząd firmy zebrał się by omówić ewentualne pozbycie się niemal wszystkich aktywów internetowych. Rozpoczęte wczoraj spotkanie potrwa do piątku. Mimo, że na razie nie przyniosło żadnych rozstrzygnięć dowodzi ono, że strategia Marissy Mayer, która miała uratować Yahoo!, nie przyniosła oczekiwanych efektów. Obecnie rynkowa kapitalizacja Yahoo! wynosi około 34 miliardów dolarów. Niemal cała ta kwota przypada na 15-procentowe udziały w Alibabie oraz na Yahoo! Japan. Wydzielenie Alibaby byłoby ruchem, który mógłby przynieść największe korzyści finansowe, jednak wiązałoby się z koniecznością zapłacenia dużego podatku. Dlatego też rozważane jest pozbycie się mniej wartościowych elementów Yahoo!. Analitycy uważają, że gdyby sprzedano pocztę Yahoo!, samo Yahoo!, witrynę Tumblr oraz usługi mobilne to można by uzyskać kwotę od 2 do 8 miliardów dolarów. Jeśli taka decyzja zostanie podjęta, to z obecnego Yahoo! pozostaną jedynie udziały w Alibabie oraz Yahoo! Japan. Dziennikarze Wall Street Journal twierdzą, że zainteresowane zakupem wymienionych wcześniej części Yahoo! mogłyby być Verizon oraz InterActiveCorp. Źródło z Verizona twierdzi jednak, że obecnie nie są prowadzone żadne rozmowy dotyczące tej kwestii. Yahoo! od wielu lat przeżywa kłopoty. W 2008 roku zainteresowany zakupem firmy był Microsoft. Koncernowi nie udało się przejąć Yahoo! mimo hojnej oferty, jaką złożył. Przez kolejne lata Yahoo! zmieniało prezesów, a ci nie mieli pomysłu na firmę. W 2012 roku na fotel prezesa powołano gwiazdę Google'a, Marissę Mayer. Wdrożyła ona nową strategię, która jednak, jak widzimy, nie dała żadnych rezultatów. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny (NC State) potwierdzili, że przypominające naczynia krwionośne struktury, które znaleziono w skamieniałości hadrozaura sprzed 80 mln lat, naprawdę należały do zwierzęcia. Wg nich, to nie biofilm czy zanieczyszczenia. Ustalenia amerykańskich paleontologów dołączają do coraz większej liczby dowodów, które wskazują, że takie struktury jak naczynia krwionośne czy komórki mogą przetrwać miliony lat. Paleontolog molekularny Tom Cleland, obecnie pracownik Uniwersytetu Teksańskiego w Austin, rozpoczął badania jeszcze jako student NC State. Zdemineralizował fragment kości z nogi Brachylophosaurus canadensis - nieco ponad 9-m dinozaura, który zamieszkiwał dzisiejszą Montanę ok. 80 mln lat temu. Pozostałe po zabiegu struktury przypominały naczynia pod względem położenia, morfologii, elastyczności i przezroczystości. Podczas spektroskopii mas z widmem wysokiej rozdzielczości znaleziono kilka unikatowych białek z komórek naczyń, w tym miozynę związaną z mięśniami gładkimi ścian naczyń. Naukowcy potwierdzili uzyskane wyniki, powtarzając ten sam proces z kośćmi współczesnych archozaurów: kur i strusi. Zarówno w prehistorycznych, jak i współczesnych próbkach sekwencje peptydowe pasowały do tych występujących w naczyniach. Nie stwierdzono zgodności z peptydami bakterii, śluzowców czy grzybów. Za pomocą tej samej metodologii walidowano wcześniejsze doniesienia nt. sekwencji. Gdy wyekstrahowano tylko naczynia, udało się też uzyskać nowe sekwencje. To badanie jest pierwszą bezpośrednią analizą naczyń krwionośnych wymarłego organizmu i pozwala ustalić, jakie rodzaje białek i tkanek mogą przetrwać i jakim przemianom ulegają podczas fosylizacji. Paleoproteomika to trudne zadanie. Wymaga od nas myślenia, jak poprzeć nasze konkluzje dowodami innego rodzaju - dodaje dr Elena Schroeter. Wg Mary Schweitzer, zyskujemy wgląd nie tylko w to, jak białka zmieniają się na przestrzeni 80 mln lat. [...] Możemy też sprawdzić, jak te zwierzęta przystosowały się do swojego środowiska za życia. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...