Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Działania Chińczyków skoncentrowane na ochronie pandy wielkiej przyniosły korzyści również innym zagrożonym zwierzętom, w tym ptakom, ssakom i płazom. Panda wielka jest globalną ikoną ochrony przyrody. Chcieliśmy wiedzieć, czy działa jak parasol zabezpieczający dla innych gatunków. Odkryliśmy, że obszar występowania pandy pokrywa się z zasięgiem 70% gatunków ptaków leśnych, 70% gatunków leśnych ssaków i 31% gatunków leśnych płazów, które występują wyłącznie w kontynentalnych Chinach - wyjaśnia prof. Stuart L. Pimm z Duke University. Dodatkowo amerykańskie studium ujawniło bardzo ważne gatunki i obszary, które dotąd pomijano. Istnieją luki w ochronie pewnych gatunków. Sporządziliśmy zalecenia, jakie inne rejony Chin powinno się uwzględnić, by najskuteczniej i najwydajniej chronić zwierzęta - dodaje doktorantka Binbin Li, pracująca w rezerwatach przyrody w Górach Syczuańskich (Min Shan). W ramach najnowszego studium Pimm i Li stworzyli obszerną bazę danych zasięgu występowania różnych gatunków (wykorzystali mapy stworzone przez licznych biologów). Szczególnie interesowały ich gatunki ptaków, ssaków i płazów endemiczne dla Chin. Gatunki endemiczne mają małe zasięgi i są często najbardziej zagrożone wyginięciem - zaznacza Pimm. Mapy pokazały, że większość rodzimych gatunków występuje w górach południowo-zachodnich Chin, a zwłaszcza w Syczuanie, a więc dokładnie tam, gdzie obecnie żyją pandy wielkie i gdzie założono dużo rezerwatów dla ich ochrony. Wielu ludzi obawiało się, że chroniąc pandy wielkie, możemy zaniedbywać inne gatunki, ale to nieprawda - cieszy się Li. Posługując się analizą geoprzestrzenną i modelowaniem statystycznym, duet stworzył nową mapę z zaznaczonymi obszarami górzystymi, najlepiej nadającymi się do przeżycia każdego endemicznego gatunku. Za pomocą teledetekcji Amerykanie wykryli obszary z zachowanymi istotnymi habitatami i nałożyli te dane na mapę istniejących rezerwatów. Na ostatecznej wersji mapy zdefiniowano rejony, które pozwoliłyby chronić nie tylko pandę, ale i jak największą liczbę innych gatunków. Li i Pimm zidentyfikowali także "gatunki wpadające w lukę", czyli zamieszkujące obszary w ogóle niechronione albo rejony nieobjęte najwyższym stopniem ochrony. « powrót do artykułu
  2. International Technology Roadmap for Semiconductors uznała grafen za materiał, który zastąpi krzem. Zdaniem specjalistów koniec epoki krzemu i początek ery grafenu nastąpi około 2028 roku. Teraz grupa naukowców z University of British Columbia zapewnia, że grafen nie tylko zastąpi krzem, ale będzie też świetnym nadprzewodnikiem. Profesor Andrea Damascelli twierdzi, że uda się mu się zwiększyć temperaturę, w której grafen przechodzi w stan nadprzewodnictwa. Na razie jego grupa zaprezentowała nadprzewodnictwo w grafenie wzbogaconym litem i schłodzonym to temperatury 5,9 kelwina. Damascelli chce wykorzystać metody, które były dotychczas wykorzystywane, ale dodatkowo mówi o pewnym zabiegu, który na razie trzyma w tajemnicy. Naszym obecnym celem jest zwiększenie temperatury krytycznej w pojedynczej warstwie grafenu. Badany różne kombinacje substratów i domieszek, by uzyskać stabilne nadprzewodnictwo w wyższej temperaturze - mówi uczony. Grupa Damascellego przeprowadziła już liczne eksperymenty z różnymi domieszkami, szukając najlepszego materiału, który zapewni grafenowi pożądane właściwości. Znalezienie idealnej domieszki, czyli takiej, która jest najbardziej stabilna i zapewnia najwyższa temperaturę krytyczną, to podstawowe zadanie, jakie przed nami stoi - stwierdza Damascelli. Naukowiec korzysta z pomocy ekspertów z niemieckiego Instytutu Maksa Plancka. Ma nadzieję, że ich wspólna praca pozwoli na opracowanie domieszkowanego grafenu wykazującego nadprzewodnictwo w temperaturze pokojowej i przy normalnym ciśnieniu atmosferycznym. Celem minimum jest zaś stworzenie nadprzewodzącego grafenu pracującego w temperaturze 77 kelwinów, czyli temperaturze ciekłego azotu. « powrót do artykułu
  3. Wg naukowców z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles, można wyróżnić 3 podtypy choroby Alzheimera (ChA). Dr Dale Bredesen podkreśla, że podtyp korowy różni się zasadniczo od pozostałych 2 wariantów. Ponieważ u poszczególnych osób występują rozmaite objawy, od lat przypuszczano, że alzheimer to więcej niż jedna choroba. Kiedy badania laboratoryjne wykroczyły poza zwykłe testy, odkryliśmy 3 podtypy. Ważnym wnioskiem ze studium jest to, że dla każdej podgrupy optymalne może być inne leczenie. Przyczyny podtypów nie muszą być [w końcu] jednakowe. W przypadku przyszłych testów klinicznych pomocne może być oddzielne badanie poszczególnych subgrup. Amerykanie wydzielili następujące podtypy: 1) zapalny, gdzie podwyższone są takie markery, jak białko C-reaktywne (CRP) oraz stosunek albuminy do globuliny w surowicy, 2) niezapalny, w którym nie ma podwyższonych markerów zapalnych, ale występują inne nieprawidłowości metaboliczne, 3) korowy, który pojawia się u stosunkowo młodych osób i wydaje się bardziej rozprzestrzeniać w mózgu niż inne postaci alzheimeryzmu. Początkowo wydaje się nie powodować utraty pamięci, ale chorzy tracą przeważnie umiejętności językowe. Wiąże się z niedoborem cynku i bywa często źle diagnozowany, zwłaszcza że pojawia się u osób pozbawionych genów ryzyka. Wyniki 2-letniego studium, w ramach którego badano pod kątem metabolicznym 50 osób, ukazały się w piśmie Aging. Choć przyczyny alzheimera nie są nadal dobrze poznane, podczas wielu badań wykrywano nieprawidłowości metaboliczne: insulinooporność, niedobory hormonalne oraz hiperhomocysteinemię. W ramach zeszłorocznego studium za pomocą zmiany stylu życia (diety i aktywności fizycznej) Bredesenowi udało się poprawić metabolizm i odwrócić deteriorację poznawczą u 9 z 10 pacjentów z wczesnym alzheimerem bądź stanem przedchorobowym. Obecne ustalenia to wynik intensywnej analizy danych z 2014 r. Podejście to może doprowadzić do wynalezienia lepszych metod leczenia; sprawdziło się ono w przypadku innych chorób, np. nowotworów. W chorobie Alzheimera nie ma guzów do wykonania biopsji. Jak więc wpadliśmy na pomysł, co napędza proces [chorobowy]? Skupiliśmy się na leżących u jego podłoża mechanizmach metabolicznych, by stworzyć rozbudowany zestaw testów laboratoryjnych, obejmujący m.in. insulinę na czczo i stosunek miedzi do cynku. Bredesen i inni zamierzają sprawdzić, czy poszczególne podtypy ChA mają inne przyczyny i czy reagują różnie na terapie. « powrót do artykułu
  4. Przez ostatnie siedem lat rosyjska grupa zajmująca się cyfrowym szpiegostwem - i prawdopodobnie powiązana z rządem w Moskwie - przeprowadziła liczne ataki przeciwko rządom, think tankom i innym organizacjom. Firma F-Secure opublikowała właśnie raport na temat grupy, którą analitycy nazwali "the Dukes". Wiadomo,że jest ona aktywna co najmniej od 2008 roku i że wyspecjalizowała się w atakowaniu dziur "zero-day". Przedstawiciele grupy korzystają zarówno z ogólnodostępnych informacji na temat takich luk, jak i samodzielnie je wyszukują. Z analiz wynika, że the Dukes dysponuje dużymi zasobami, jest świetnie zorganizowana i mocno angażuje się w podejmowane przedsięwzięcia. Jej taktyka to mieszanina nagłych ataków, kradzieży danych i wycofania się, jak i długotrwałych infiltracji podczas których kradzione są olbrzymie ilości informacji. The Dukes atakują nie tylko rządy obcych państw, ale również organizacje przestępcze działające na terenie Federacji Rosyjskiej. Głównym celem the Dukes są rządy państw Zachodu i powiązane z nimi organizacje, polityczne think tanki czy przedsiębiorstwa otrzymujące rządowe zlecenia. Wśród ich celów są również członkowie rządów Wspólnoty Niepodległych Państw, rządy z Afryki, Azji, Bliskiego Wschodu, organizacje powiązane z czeczeńskimi terrorystami oraz Rosjanie zaangażowani w handel narkotykami i nielegalnymi substancjami, czytamy w raporcie. Pierwszym szkodliwym oprogramowaniem the Dukes zauważonym przez analityków z F-Secure był PinchDuke, który początkowo atakował osoby i organizacje powiązane z czeczeńskimi separatystami. Jednak już w roku 2009 grupa zaczęła atakować cele na Zachodzie, w tym NATO. The Dukes najczęściej atakują precyzyjnie wybrane cele, ale wiadomo o co najmniej jednym ataku na szerszą skalę. Został on przeprowadzony przeciwko użytkownikom sieci Tor, a jego celem było zarażenie ich komputerów. Dotychczas różne firmy antywirusowe odkryły osiem szkodliwych kodów stworzonych przez the Dukes. Wspomniany już PinchDuke był po raz ostatni widziany w 2010 roku. Za jego pomocą przestępcy próbowali zdobyć dane uwierzytelniające do takich serwisów jak Yahoo, Google Talk czy Mail.ru oraz dane użytkowników przechowywane w MS Outlook, Mozilla Thunderbird i Firefoksie. Kod ten został również wykorzystany do ataków na agendy rządów Gruzji, Polski, Czech, Turcji, Ugandy i amerykańskie think-tanki. Specjaliści podejrzewają, że PinchDuke był kodem eksperymentalnym, służącym nabyciu odpowiednich umiejętności i doświadczeń. Kolejny z rodziny to CosmicDuke zauważony po raz pierwszy na początku 2010 roku. Ostatnią jego aktywność zanotowano latem bieżącego roku. To kod kradnący informacje, wyposażony w funkcję keyloggera, potrafi też wykonywać zrzuty ekranowe i kraść dane ze Schowka systemu Windows. Wyszukuje pliki o określonych rozszerzeniach, kradnie nazwy użytkownika, hasła i klucze kryptograficzne. Z kolei MiniDuke to wielowarstwowa kombinacja różnych loaderów. Pierwszym kodem, który MiniDuke instalował na zainfekowanym systemie był backdoor, który otrzymywał polecenia za pośrednictwem Twittera. MiniDuke był aktywny jeszcze wiosną bieżącego roku. Wspomnianego backdoora nie zauważono od roku. CozyDuke to kod modułowy, który na polecenie z serwera sterującego ładuje różne moduły, więc może wyglądać różnie w zależności od komputera, który padł jego ofiarą. Jest to backdoor z możliwością zapisywania naciśnięć klawiszy, wykonywania zrzutów ekranowych, kradnie też hasła, w tym hasło administratora sieci lokalnej, co prawdopodobnie umożliwia mu rozprzestrzenianie się po niej. CozyDuke może też otrzymać polecnie pobrania i zainstalowania innego kodu. Eksperci obserwowali ataki, gdy kod pobierał ogólnie dostępne narzędzia hakerskie i czynił z nich użytek. Interesującym kodem jest OnionDuke, backdoor, który zyskał swoją nazwę, gdyż był rozpowszechniany za pomocą jednego z węzłów sieci tor. To kod modularny, potrafiący kraść dane, przeprowadzający ataki DDoS oraz generujący spam. Jest on rozpowszechniany m.in. za pośrednictwem torrentów. Najnowsze osiągnięcie the Dukes to CloudDuke odkryty w czerwcu bieżącego roku. Jedna z jego odmian rozpowszechnia się za pomocą WWW. CloudDuke to loader działający też jak backdoor. Jego głównym celem są pliki przechowywane w microsoftowej chmurze OneDrive. O tym, że the Dukes są co najmniej powiązani z Moskwą świadczy nie tylko dobór celów, ale i rosyjskojęzyczne komentarze pozostawione w kodzie. Ponadto czas przeprowadzania różnych ataków jest zbieżny z działaniami Rosji. Na przykład w 2013 roku przed rozpoczęciem kryzysu na Ukrainie grupa rozsyłała fałszywe informacje, które rzekomo pochodziły z ukraińskich ministerstw lub z ambasad obcych państw mających swoje siedziby na Ukrainie. Celem takich fałszywych dokumentów było zarażenie konkretnych komputerów rządowych. Obecnie zaś obserwuje się spadek liczby ataków the Dukes na Ukrainę, co sugeruje, że ataki prowadzono w celu zebrania informacji wywiadowczych potrzebnych do przeprowadzenia operacji wojskowych czy dyplomatycznych przeciwko Ukrainie. Sądzimy, że na pracy tej grupy korzysta rząd. Czy the Dukes to zespół lub wydział wewnątrz którejś z rządowych agend, czy jest to zewnętrzny podmiot pracujący na zlecenie. czy cybergang sprzedający informacje temu, kto zapłaci najwięcej czy też to grupa ochotników-patriotów - tego nie wiemy - mówią przedstawiciele the Dukes. Wszystko jednak wskazuje na to, że to dobrze finansowana i zorganizowana grupa, która ma jasno wytyczone cele. Trudno przypuszczać, by działała ona bez co najmniej zgody rosyjskiego rządu. « powrót do artykułu
  5. Microsoft i NATO podpisały umowę, w ramach której Pakt Północnoatlantycki otrzymał dostęp do kodów źródłowych produktów Microsoftu. Koncern z Redmond będzie też dzielił się z NATO informacjami o odkrytych dziurach i zagrożeniach. Umowa z NATO została zawarta w ramach rozpoczętego w 2003 roku microsoftowego Government Security Program. Obecnie biorą w nim udział 44 różne agencje z 26 rządów i organizacji, wśród nich Unia Europejska. Uczestnicy programu mogą też liczyć na pomoc Microsoftu w migracji na system Windows i jego kolejne wersje. NATO mierzy się z nowymi coraz poważniejszymi online'owymi zagrożeniami, które mogą dotknąć obywateli i gospodarki. NCI Agency uważa, że w uniknięciu tych zagrożeń pomocne jest szybkie wymienianie się informacjami ze światowymi liderami technologicznymi, takimi jak Microsoft. Zaufanie to klucz do sukcesu - oświadczył Koen Gijsbers z NCI Agency (NATO Communication & Information Agency). « powrót do artykułu
  6. Izraelscy naukowcy odkryli, że myszy pozbawione określonej subpopulacji komórek odpornościowych tyją i rozwijają zaburzenia metaboliczne nawet na standardowej diecie. W ostatnich latach uczeni w coraz większym stopniu interesują się powiązaniami między metabolizmem a układem odpornościowym. Wcześniejsze badania wykazały m.in., że komórki odpornościowe pomagają kontrolować uwalnianie i magazynowanie energii przez tkankę tłuszczową. Poza tym wiadomo, że adipocyty wytwarzają substancje zaburzające równowagę immunologiczną. Z tego względu niektórzy eksperci uważają, że otyłość to zapalna choroba autoimmunologiczna. Niedawno ekipa Yaira Reisnera z Instytutu Naukowego Weizmanna odkryła, że myszy pozbawione komórek dendrytycznych uwalniających ziarna (lizosomy) zawierające perforynę - perf-DCs - stają się coraz grubsze i zapadają na zespół metaboliczny. Gryzonie pozbawione wybiórczo perf-DCs uzyskiwano za pomocą przeszczepów szpiku kostnego. Izraelczycy zauważyli, że w tkance tłuszczowej chimer rezydował zmieniony zestaw limfocytów T. Wyeliminowanie tych limfocytów sprawiało, że gryzonie pozbawione perf-DCs nie przybierały na wadze i nie rozwijały nieprawidłowości metabolicznych. Co istotne, myszy, u których nie występowały perf-DCs, były także bardziej podatne na inną postać reakcji immunologicznej z objawami podobnymi do stwardnienia rozsianego - opowiada Reisner. Łącznie może to oznaczać, że komórki dendrytyczne, w których zachodzi ekspresja perforyn, eliminują potencjalnie autoimmunizujące limfocyty T i w ten sposób zmniejszają stan zapalny. Autorzy publikacji z pisma Immunity sądzą, że opisana subpopulacja komórek dendrytycznych odgrywa kluczową rolę w ochronie przed zespołem metabolicznym i zaburzeniami autoimmunologicznymi. Z tego powodu manipulowanie ich liczebnością w stosunku do innych komórek odpornościowych może pomóc w zapobieganiu lub leczeniu tych chorób. « powrót do artykułu
  7. World Wildlife Fund (WWF) informuje, że od roku 1970 liczba ptaków morskich oraz ryb, ssaków i gadów w oceanach zmniejszyła się o połowę. Ekosystemy są na krawędzi załamania. Z badań WWF i Londyńskiego Towarzystwa Zoologicznego (ZSL) wynika, że populacje takich ryb jak tuńczyk, makrela czy pelamida (bonito) spadły niemal o 75%. Te niekorzystne zjawiska są spowodowane działalnością człowieka. To potężny, olbrzymy spadek liczebności krytycznych gatunków. Oceany są odporne, ale istnieje granica ich wytrzymałości - mówi Marco Lambertini, dyrektor generalny WWF International. Ludzkość doprowadziła oceany na skraj katastrofy, która grodzi nie tylko ekosystemowi, ale zasobom żywności, od których zależne są miliardy ludzi. Na potrzeby najnowszych badań specjaliści z WWF i ZSL przeanalizowali dane dotyczące 5829 populacji 1234 gatunków. Z tych badań wynika, że tylko w czasie mojego życia ze światowych oceanów zniknęły miliardy zwierząt. To straszliwe i niebezpieczne dziedzictwo, jakie pozostawimy naszym wnukom - stwierdza Ken Norris, dyrektor ds. naukowych ZSL. Problemem nie jest jedynie nadmierny połów ryb. Ludzie zniszczyli rafy koralowe i namorzyny, gdzie przychodzą na świat i dorastają liczne gatunki, w coraz bardziej zanieczyszczonych oceanach pływają miliony ton plastiku, który trafia do przewodów pokarmowych zwierząt, globalne ocieplenie powoduje coraz większe zakwaszenie oceanów. Autorzy badań zauważają, że floty rybackie na całym świecie są zbyt duże jak na możliwości oceanów. Ponadto do rybołówstwa świat dopłaca od 14 do 36 miliardów USD rocznie, co czyni ten biznes sztucznie opłacalnym. W najbliższych dniach ma dojść do spotkania przedstawicieli rządów, którzy mają podjąć decyzję o zakończeniu po roku 2020 nadmiernego połowu oraz zaprzestania stosowania szczególnie destrukcyjnych technik połowu. Ma do doprowadzić do możliwie najszybszego odrodzenia się oceanów. Wiadomo, że restrykcje działają. Niektóre obszary, jak np. okolice Fiji, udało się ożywić właśnie dzięki zdecydowanym działaniom. FAO (Food and Agriculture Organization) informuje, że w roku 2012 ludzie wyłowili 79,7 miliona ton ryb. To mniej niż rok wcześniej, kiedy to światowe połowy wyniosły 82,6 miliona ton. « powrót do artykułu
  8. Firma Thomson Reuters przygotowała zestawienie 100 najbardziej innowacyjnych uczelni wyższych. Dowiadujemy się z niego, że postęp naukowy ciągle zawdzięczamy amerykańskim uczelniom, jednak muszą się one mierzyć z coraz silniejszą konkurencją z Azji. Na potrzeby analizy stworzono zestaw 10 czynników, pod kątem których oceniono innowacyjność uczelni. Były wśród nich m.in. publikacje, wskazujące na prowadzenie badań podstawowych czy wnioski patentowe, pokazujące, iż uczelnia jest zainteresowana komercjalizacją swoich odkryć. Za najbardziej innowacyjną uczelnię świata uznano Uniwersytet Stanforda. Warto przypomnieć, że tę renomowaną uczelnię ukończyli m.in. założyciele tak znanych przedsiębiorstw jak Yahoo!, HP czy Google. W 2012 roku Uniwersytet Stanforda wyliczył, że wszystkie firmy założone przez jego byłych studentów generują 2,7 biliona dolarów przychodów rocznie. Stanford pokonał takich gigantów jak MIT czy Harvard University m.in. dlatego, że uzyskał wysokie noty we wszystkich branych pod uwagę kategoriach. Badania prowadzone na tej uczelni cieszą się dużym uznaniem świata naukowego i biznesu, o czym świadczy chociażby duża liczba cytowań artykułów i wniosków patentowych. Połowa uczelni wymienionych w rankingu pochodzi spoza USA - z Kanady, Europy i Azji. Na szczególną uwagę zasługują uniwersytety z tego ostatniego kontynentu. Na liście znalazło się 9 japońskich uczelni. Tylko USA umieściły ich tam więcej. Z kolei o wysokim poziomie innowacyjności koreańskiej nauki świadczy fakt, że Koreański Zaawansowany Instytut Nauki i Technologii (KAIST) jest jedyną nieamerykańską uczelnią, która trafiła do pierwszej dziesiątki TOP 100. Kolejną południowokoreańską uczelnię znajdziemy natomiast na 12. miejscu. Najbardziej innowacyjna europejska uczelnia to Imperial College London (11. pozycja). Dwie kolejne uczelnie ze Starego Kontynentu to belgijski Uniwersytet Katolicki w Leuven oraz University of Cambridge. Warto jednak zwrócić uwagę na Szwajcarię. Ten niewielki kraj, zamieszkany przez zaledwie 8 milionów osób może pochwalić się 3 uczelniami umieszczonymi na liście. Są to Politechnika Federalna z Lozanny (EPFL - 27. miejsce), Szwajcarski Federalny Instytut Technologiczny w Zurichu (ETH Zurich - 37. pozycja) oraz Uniwersytet w Zurichu (53. miejsce). W przeliczeniu na głowę mieszkańca to Szwajcaria ma zatem najbardziej innowacyjne uczelnie wyższe na świecie. Twórcy rankingu podkreślają, że nieobecność uczelni na liście nie oznacza, iż nie jest ona innowacyjna. Ranking mierzy bowiem innowacyjność uczelni jako całości. Może się więc zdarzyć tak, że niewielki uniwersytet nastawiony przede wszystkim na nauki humanistyczne nie trafi do rankingu, mimo tego, że będzie na nim działał np. jeden z najbardziej innowacyjnych na świecie wydziałów nauk komputerowych. « powrót do artykułu
  9. W bursztynie z pasma Cordillera Septentrional na Dominikanie zachowała się pchła sprzed 20-30 mln, która ze względu na zestaw nietypowych cech doczekała się własnego rodzaju Atopopsyllus (dosł. dziwna pchła). Na łamach ostatniego numeru Journal of Medical Entomology opisał ją dr George Poinar Junior z Uniwersytetu Stanowego Oregonu (OSU). Owad wyróżnia się 5-członowym głaszczkiem szczękowym (u pcheł ma on zwykle 4 człony), a także obecnością struktury przypominającej przysadkę odwłokową. U współczesnych pcheł przysadki występują u samic. To mnie zafascynowało, bo nasz okaz jest samcem [..]. Do występowania struktury nawiązuje drugi człon nazwy owada cionus (od gr. kion - wyrostek, filar). Okaz z bursztynu wskazuje również na powiązania owadów i patogenów. W okolicach odbytu A. cionus odkryto dwa ich rodzaje: świdrowce i bakterie przypominające pałeczki dżumy. Nie możemy powiedzieć, że to pałeczki dżumy. Możemy jedynie stwierdzić, że ich morfologia przypomina Yersinia pestis. Wiemy, że pchła [z Karaibów] była wektorem co najmniej 2 patogenów. [...] Ponieważ w bursztynie znaleziono włos gryzonia, mogły one obierać na cel gryzonie. To pokazuje prehistorię związku między wektorem, gospodarzem i patogenem. Na bursztyn z pchłą natknęła się żona Poinara Roberta; miało to miejsce przed przenosinami obojga z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley na OSU. Naukowcy chcieliby znaleźć więcej próbek A. cionus. « powrót do artykułu
  10. Najnowsze dane z sondy Cassini dowodzą, że pod lodową powierzchnią Enceladusa, księżyca Saturna, kryje się globalny ocean. Uczeni doszli do wniosku, że zarejestrowane zaburzenia orbity można przypisać istnieniu wody pokrywającej cały księżyc. Cassini od wielu lat obserwuje Enceladusa. Już wcześniej odkryła gejzery w pobliżu południowego bieguna księżyca, co dowodziło istnienia dużego zbiornika wodnego. Dotychczas jednak sądzono, że mamy do czynienia z morzem pod lodami bieguna południowego. Jednak nowe dowody wskazują, że woda pokrywa cały księżyc. To trudna do rozstrzygnięcia kwestia, która wymagała wieloletnich obserwacji, obliczeń z różnych dziedziny nauki, ale w końcu mamy ostateczne wyniki, cieszy się Peter Thomas z Cornell University, główny autor artykułu. Naukowcy przeanalizowali zdjęcia Enceladusa zebrane w ciągu ostatnich siedmiu lat. Sonda Cassini krąży wokół Saturna od połowy 2004 roku. Na podstawie zdjęć udało się stworzyć niezwykle precyzyjną mapę pozycji poszczególnych struktur - głównie kraterów - widocznych na powierzchni księżyca. Dzięki temu możliwe było zbadanie jego ruchu. Okazało się, że w czasie gdy księżyc obiega Saturna doświadcza on sporej libracji, czyli powolnych wahań. Jest ona powodowana oddziaływaniem Saturna, jednak naukowców zastanowiła wielkość zmian. Przeprowadzili więc liczne symulacje libracji księżyca, uwzględniając przy tym jego różną możliwą budowę. Badali m.in. hipotezę, że Enceladus jest całkowicie zamarznięty. Gdyby powierzchnia i jądro księżyca były połączone na sztywno libracja byłaby znacznie mniejsza niż obserwowana. To dowodzi, że musi tam istnieć globalna warstwa płynna, która oddziela powierzchnię od jądra, wyjaśnia Matthew Tiscareno z SETI Institute. Obecnie naukowcy nie wiedzą, dlaczego Enceladus nie zamarzł cały. Naukowcy mają kilka hipotez, w tym i taką, która mówi o siłach pływowych Saturna, które dostarczają do Enceladusa więcej energii niż sądzono. Odkrycie tego mechanizmu będzie przedmiotem przyszłych badań. « powrót do artykułu
  11. CPAG, nowe narzędzie do fenotypowej analizy badań asocjacyjnych całego genomu (GWAS), pomogło wykazać, jaką rolę w przebiegu choroby Leśniowskiego-Crohna odgrywają kwasy omega-6 i omega-7. U podstaw naszego podejścia leży pytanie: czy genetyczne nakładanie się cech/chorób to coś więcej niż zwykły przypadek? - wyjaśnia prof. Dennis Ko z Duke University. CPAG pozwoliło naukowcom porównać wyniki ponad 1400 GWAS. Ponieważ metoda nie wskazuje na kierunek zależności, by stwierdzić, czy poziom kwasu tłuszczowego we krwi to przyczyna, czy skutek choroby, Amerykanie przeprowadzili badania na danio pręgowanych. Warto odnotować, że wcześniejsze badania wykazały, że u pacjentów z chorobą Leśniowskiego-Crohna częściej występują pewne warianty genetyczne, niejednokrotnie dotyczące pojedynczych zasad. Z drugiej zaś strony konkretne warianty powiązano z wyższymi poziomami kwasów tłuszczowych we krwi. Ku zaskoczeniu badaczy, to nie kwas oleopalmitynowy (kwas omega-7) znacząco pogarszał stan zapalny, tylko nasycony kwas palmitynowy, który występuje w oliwie, maśle, serach, mleku i mięsie. Stwierdzono też, że kwas linolowy (kwas omega-6) z olejów roślinnych łagodził u rybek stan zapalny. Wcześniejsze studia zademonstrowały, że poziom kwasów omega-6 we krwi pacjentów z chorobą Leśniowskiego-Crohna plasuje się poniżej normy. Ko podkreśla, by przed dokładniejszymi analizami genetycznymi i badaniami modeli zwierzęcych nie zmieniać radykalnie diety. John Rawls już bada mechanizmy leżące u podłoża wchłaniania lipidów w przewodzie pokarmowym danio pręgowanych. Gdybyśmy pogłębili wiedzę nt. nierównowagi kwasów tłuszczowych w chorobie Leśniowskiego-Crohna i skutków nadmiaru i niedoboru konkretnych lipidów, moglibyśmy ostatecznie opracować nowe strategie radzenia sobie z tą i innymi chorobami zapalnymi. « powrót do artykułu
  12. Metaanaliza 21 badań obserwacyjnych wykazała, że wystawienie na oddziaływanie pestycydów jako takich wiąże się z podwyższeniem ryzyka cukrzycy aż o 61%. Poszczególne pestycydy wydają się w różnym stopniu przyczyniać do rozwoju choroby. Autorami studium są dr Giorgos Ntritsos z Uniwersytetu w Janinie oraz doktorzy Ioanna Tzoulaki i Evangelos Evangelou z Imperial College London. Przyglądano się związkom między ekspozycją na pestycydy i oboma typami cukrzycy (cukrzycą ogółem). Przeprowadzono też odrębne analizy, uwzględniające tylko pacjentów z cukrzycą typu 2. Dwadzieścia jeden wziętych pod uwagę badań objęło w sumie 66.714 osób (61.648 stanowili przedstawiciele grup kontrolnych). Autorzy większości z nich nie wspominali o badaniu konkretnego typu cukrzycy. W niemal wszystkich ekspozycję na pestycydy oceniano za pomocą biomarkerów z moczu bądź krwi. Okazało się, że wystawienie na oddziaływanie jakiegokolwiek pestycydu zwiększało ryzyko cukrzycy o 61%. W 12 studiach analizujących wyłącznie cukrzycę typu 2. kontakt z pestycydami podwyższał ryzyko aż o 64%. W przypadku poszczególnych pestycydów zwiększone ryzyko stwierdzono w przypadku kontaktu z chlordanem, oksychlordanem, trans-nanachlorem, DDT, DDE, dieldriną, heptachlorem i heksachlorobenzenem (HCB). Systematyczny przegląd badań wspiera hipotezę, że ekspozycja na różne rodzaje pestycydów zwiększa ryzyko cukrzycy. Analiza podgrup [danych] wykazała, że bez względu na rodzaj studium lub pomiaru ekspozycji, szacunki ryzyka były podobne. Analiza każdego pestycydu z osobna sugeruje, że część z nich przyczynia się do rozwoju cukrzycy bardziej od innych. Grecko-brytyjski zespół przestrzega, że ze względu na obserwacyjny charakter uwzględnionych studiów nie można, przynajmniej na razie, wyciągać wniosków odnośnie do związków przyczynowo-skutkowych. Obecnie przeprowadzane są dodatkowe analizy. Naukowcy prowadzą też kolejne metaanalizy, dotyczące korelacji ekspozycji na pestycydy z zaburzeniami neurologicznymi czy nowotworami. « powrót do artykułu
  13. Antybakteryjne mydła są nie tylko szkodliwe dla otoczenia, ale - jak się okazuje - nie zabijają mikroorganizmów skuteczniej niż zwykłe mydła. Nie spełniają więc swojej roli. Najczęściej stosowanym środkiem w mydłach antybakteryjnych jest triklosan. Związek ten jest podejrzewany o wywoływanie u bakterii antybiotykooporności oraz o powodowanie problemów hormonalnych u zwierząt i ludzi. Amerykańska FDA zastanawia się nad wprowadzeniem ograniczeń w stosowaniu tego środka, a tymczasem amerykański rynek mydeł antybakteryjnych jest warty miliard USD. W Journal of Antimicrobial Chemotherapy ukazały się właśnie wyniki badań, z których wynika, że nie ma znaczącej różnicy pomiędzy myciem rąk mydłem antybakteryjnym, a zwykłym mydłem. Autorzy badań odkryli, że mikroorganizmy wystawione na kontakt z mydłem antybakteryjnym giną dopiero wtedy, gdy mydło działa na nie przez 9 godzin. Tam, gdzie środek działa przez mniej niż 6 godzin nie ma znaczącej różnicy pomiędzy oboma rodzajami mydła, czytamy w artykule. W ramach swoich badań naukowcy wykorzystali 20 niebezpiecznych szczepów bakterii, w tym Escherichia coli, Listeria monocytogenes i Salmonella enteritidis. Podczas pierwszego eksperymentu mikroorganizmy umieszczono na szalkach Petriego, a następnie rozpylono na nie mydło antybakteryjne lub zwykłe mydło. Następnie całość przez 20 sekund podgrzewano do 22 lub 40 stopni Celsjusza, symulując mycie rąk wodą o takiej temperaturze. W drugim eksperymencie wzięli udział ochotnicy, którzy przez co najmniej tydzień wcześniej nie używali mydła antybakteryjnego. Na dłonie ludzi nałożono wspomniane bakterie, a następnie proszono ich, by przez 30 sekund myli ręce w wodzie o temperaturze 40 stopni Celsjusza, używając mydła antybakteryjnego lub zwykłego. Podczas testów użyto mydła antybakteryjnego zawierającego 0,3% triklosanu. To maksymalny poziom dopuszczony w UE, Kanadzie, Chinach czy Australii. Oba testy wykazały, że nie ma znaczącej różnicy pomiędzy myciem rąk mydłem zwykłym a antybakteryjnym. Znaczna różnica pojawiała się po 9-godzinnym wystawieniu na działanie mydła antybakteryjnego. Mało kto jednak myje dłonie przez 9 godzin. Wszystko wskazuje więc na to, że dla własnego dobra powinniśmy przestać używania mydeł, szamponów czy past do zębów zawierających triklosan. Nie tylko są one nieskuteczne, ale niejednokrotnie informowaliśmy, że triklosan może być niebezpieczny dla ludzi. U myszy wywołuje on nowotwory, ma negatywny wpływ na system hormonalny, pomaga też rozprzestrzeniać się gronkowcowi złocistemu. « powrót do artykułu
  14. Ludzie są bardziej skłonni oszukiwać na końcu niż na początku jakiejś aktywności. Nasze życie jest pełne zakończeń - kończymy szkołę, zmieniamy pracę jedną na drugą, kończymy związki czy sprzedajemy mieszkania. Świadomość końca pewnego etapu wywołuje w nas najróżniejsze emocje. Chętniej spotykamy się z kolegami ze szkoły czy pracy, zapraszamy sąsiada do restauracji by się z nim pożegnać. Okazuje się jednak, że ujawnia się wówczas też nasza gorsza strona. Nowe badania sugerują, że gdy się coś kończy, jesteśmy bardziej skłonni oszukiwać, by odnieść z tego jakąś korzyść. Robimy tak przewidując, że będziemy żałowali, iż straciliśmy okazję do wykorzystania systemu. Grupa naukowców z New York University przeprowadziła eksperymenty, które ujawniły tę gorszą stronę człowieka. Do pierwszego z nich zaangażowano kilkuset internautów. Ich zadaniem było najpierw przewidzenie, jaki wynik da rzut monetą, a następnie rzucenie i przekonanie się, czy przewidywania były prawdziwe. Setki osób we własnych domach rzucały więc monetami i za każdym razem zaznaczały w formularzu, czy zgadły wynik. Ci, którzy go przewidzieli, otrzymywali niewielką nagrodę. Naukowcy poprosili ludzi, by nie oszukiwali, jednak uczestnicy eksperymentu nie byli w żaden sposób nadzorowali. Nie jest zatem możliwe stwierdzenie, czy konkretna osoba oszukiwała, jednak na podstawie badań statystycznych można stwierdzić, czy w całej grupie pojawili się oszuści. Wyniki przy tak dużej liczbie uczestników i rzutów powinny rozkładać się bowiem mniej więcej po równo. Większe niż kilkuprocentowe odchylenie od średniej wskazywało, że jakaś część uczestników badania oszukiwała. Okazało się, że podczas pierwszych rzutów odsetek prawidłowych przewidywań wyniku rzutu był taki, jak powinien. Wynosił około 50%, co wskazuje, że generalnie uczestnicy nie oszukiwali. Co więcej, odsetek ten nie zmieniał się przy kolejnych rzutach. Nawet przy piątym rzucie odsetek prawidłowych odgadnięć był taki, jak wynika z rozkładu statystycznego. Tym, co czyniło różnicę była liczba rzutów, jakie ludzie mieli do wykonania. Części ludzi powiedziano, że eksperyment kończy się po 7. rzucie, a części - że po 10. rzucie. Okazało się, że w grupie, która miała do wykonania siedem rzutów aż do rzutu 6. z wynikami było wszystko w porządku. Dopiero przy rzucie 7. zostały one gwałtownie zaburzone. Odsetek odgadnięć wyniku rzutu wystrzelił w górę. W grupie, która wykonywała dziesięć rzutów takie zjawisko pojawiło się dopiero w rzucie 10. Wskazuje to, że ludzie oszukują nie ze względu na to, ile okazji do oszustwa mieli w przeszłości, ale czynnikiem decydującym jest, ile okazji będą mieli w przyszłości. W ramach drugiego z eksperymentów "wynajęto" kolejnych kilkaset osób. Zadaniem każdej z nich było przeczytanie i ocenienie szkolnych wypracowań. Uczestników wynagradzano w zależności od czasu, jaki poświęcili na pracę. Mieli oni zanotować, ile czasu zajęło im przeczytanie i ocena każdej z prac. Uczestnicy sądzili, że sami mierzą czas. Nie wiedzieli jednak, że jest on też potajemnie mierzony przez naukowców. Eksperyment ten potwierdził obserwacje z eksperymentu z rzucaniem monet. Osoby, którym dano do przeczytania 7 prac, uczciwie notowały czas spędzonych przy pierwszych sześciu. W przypadku siódmej pracy poinformowały, że spędziły przy niej średnio o 25% czasu więcej niż w rzeczywistości. Podobnie było z osobami czytającymi 10 prac. Uczciwie postępowały przy pierwszych 9, oszukiwały przy pracy 10. Naukowcy zauważają, że implikacje wynikające z ich badań sięgają daleko poza mury laboratorium. Kadencje polityków, praca, szkoła czy gra w golfa - to wszystko są zajęcia, która mają określone ramy czasowe. Warto więc zwracać szczególną uwagę na polityków w końcówce kadencji, uczniów w ostatnim semestrze czy partnera przy 18. dołku. « powrót do artykułu
  15. Prof. dr hab. Marek Stankiewicz - profesor nauk fizycznych, od 2010 roku dyrektor Narodowego Centrum Promieniowania Synchrotronowego SOLARIS przy UJ. Współpracował z zagranicznymi uniwersytetami: The Royal Institute of Technology (Szwecja) oraz University of Reading (Wielka Brytania), posiada również tytuł honorowy profesora Imperial College, London. Wykonawca i uczestnik polskich, szwedzkich, francuskich i brytyjskich projektów w dziedzinie fizyki atomowej i molekularnej z zastosowaniem laserów, laserów dużej mocy, impulsów attosekundowych oraz promieniowania synchrotronowego. Jest autorem 64 publikacji w międzynarodowych recenzowanych czasopismach naukowych oraz 7 patentów dotyczących pomiarów mętności i ilości zawiesiny w cieczach i gazach. Dr Adriana Wawrzyniak - doktor nauk fizycznych, pracuje w zespole SOLARIS jako koordynator ds. utrzymania i rozwoju akceleratorów. Przez cztery lata przebywała w szwedzkim ośrodku synchrotronowym w Lund (MAX IV Laboratory) przygotowując się do pracy nad uruchomieniem polskiego synchrotronu. Wielokrotnie wyróżniana stypendiami oraz nagrodami. Jej aktualne zainteresowania naukowe koncentrują się wokół tematyki akceleratorów cząstek, projektowania sieci magnetycznej akceleratorów liniowych, kołowych oraz linii transferowych. Pracuje również nad optymalizacją parametrów pozwalających na uzyskanie wysokiej wydajności pracy synchrotronu. Jak przebiegała Wasza współpraca z MAX-lab? Który z etapów realizacji okazał się najtrudniejszy? Dr Adriana Wawrzyniak (AW): Współpraca z MAX-labem przebiegała, przebiega i jeszcze przez wiele lat, myślę, że będzie przebiegać znakomicie. Uważam, że bez bez ogromnego wsparcia naszych kolegów z Lund nie bylibyśmy w stanie w tak szybki sposób wybudować działającego ośrodka synchrotronowego. Przede wszystkim zawdzięczamy Szwedom cały projekt 1.5 GeV pierścienia akumulacyjnego, który jest „bratem bliźniakiem” ich mniejszego pierścienia. Jesteśmy im wdzięczni za dzielenie się z nami całą wiedzą dotyczącą zarówno budowy synchrotronu jak i całej infrastruktury. Nasi inżynierowie odbyli wiele wizyt do ośrodka w Lund, aby bezpośrednio zapoznać się i porozmawiać na tematy dotyczące różnych aspektów zarówno budowy ośrodka, instalacji elektrycznych, wodnych czy też rozwiązań mechanicznych Początkowo głównie my czerpaliśmy z ich doświadczeń i wiedzy, ale w kolejnej fazie projektu te role trochę się odwróciły i z racji tego, że my wcześniej zaczęliśmy instalację pierścienia akumulacyjnego, Szwedzi mogli podpatrzeć pewne rozwiązania technologiczne dotyczące instalacji, bądź też uniknąć pewnych błędów, które pojawiły się podczas montażu. Będąc w Lund zawsze spotykaliśmy się z życzliwością i ogromną pomocą naukowców z MAX-labu. Spędziliśmy niezliczoną liczbę godzin na dyskusjach naukowych oraz rozmowach dotyczących samego zarządzania takim projektem. Uzyskaliśmy wiele cennych uwag odnośnie specyfikacji różnych systemów, nasze pytania nigdy nie zostawały bez odpowiedzi. Ta współpraca jest dwustronna gdyż również nasz zespół ma spory wkład w projekt Szwedów. Pomagaliśmy im przy projektowaniu części synchrotronu, braliśmy czynny udział we wszystkich spotkaniach projektowych dzieląc się naszymi doświadczeniami i uwagami. Aktualnie podczas uruchamiania maszyny również jesteśmy w ciągłym kontakcie ze szwedzkimi naukowcami. Dzielimy się wiedzą, problemami i ich rozwiązaniami, a nawet częściami zamiennymi, co jest dodatkową zaletą, gdyż w szybki sposób można w ten sposób usunąć usterkę, nie czekając miesiącami na producenta. Z mojego punktu widzenia uważam, że najtrudniejszy był początek projektu. Zresztą początki zawsze bywają trudne. Trzeba najpierw poznać technologię oraz ludzi - w tym wypadku całkiem dla nas nowe środowisko naukowców z Lund. Mieliśmy bardzo mały zespół niedoświadczonych ludzi, którzy musieli w szybkim tempie zdobyć wiedzę potrzebną do czynnego udziału w pracach projektowych, tak aby stać się równorzędnym partnerem pracowników z MAX-Labu i podejmować kluczowe decyzje dotyczące naszego ośrodka w Polsce. Pomimo tego, że oba synchrotrony są bliźniacze, jest sporo różnic między polskim a szwedzkim ośrodkiem. Jednym z takich przykładów może być akcelerator liniowy, który w naszym przypadku jest 3 razy krótszy i wymagał odrębnego projektu, który musiałam wykonać sama bazując na wiedzy, którą udało mi się pozyskać w MAX-labie. W jakim stopniu Solaris jest komercyjny? Czy propozycje bez finansowania własnego będą rozważane? Prof. Marek Stankiewicz (MS): Główną misją SOLARIS jest zapewnienie jak najszerszemu spektrum naukowców znakomitego, wszechstronnego i multidyscyplinarnego warsztatu pracy, umożliwiającego prowadzenie przełomowych badań. Jestem pewien, iż w przyszłości grupy badawcze z przemysłowych ośrodków badawczo-rozwojowych „odkryją” ofertę SOLARIS. Już prowadzimy i będziemy prowadzić akcję poszukiwania takich partnerów. Rozmawiamy z kilkoma dużymi firmami. Taki model współpracy funkcjonuje w zagranicznych ośrodkach synchrotronowych, gdzie prowadzone są badania przez firmy z obszaru farmacji, biotechnologii, przemysłu chemicznego, paliwowego, wydobywczego, branży energetycznej, zaawansowanych materiałów itp. Tak więc prowadzenie komercyjnych badań w SOLARIS jest na horyzoncie. Mogą to być badania odpłatne, ale współpraca z przemysłem może odbywać się wg kilku innych scenariuszy, również na zasadzie wkładu rzeczowego, gdzie firma finansuje nową infrastrukturę badawczą, udostępnia ją innym, a w zamian otrzymuje określoną pulę godzin dostępu do promieniowania synchrotronowego. « powrót do artykułu
  16. Pekin i 10 innych dużych chińskich miast oraz wielkie miasta USA ogłosiły, że wspólnie będą walczyły z globalnym ociepleniem. Inicjatywa ma związek z wizytą prezydenta Xi Jinpinga w USA. W ramach zawartego porozumienia chińskie miasta zobowiązują się do niezwiększania po roku 2020 emisji dwutlenku węgla. Pekin, Kanton i Zhenjiang przestaną zwiększać ją już w roku 2020, w roku 2022 to samo zrobią Shenzen i Wuhan, a w roku 2025 dołączy do nich Guyiang. Miasta, które zobowiązały się do niezwiększania emisji wysyłają do atmosfery 25% całkowitej chińskiej emisji CO2. Same Chiny przestaną zwiększać swoją emisję po roku 2030. Inicjatywa chińskich metropolii oznacza, że po końcu bieżącej dekady do atmosfery będzie trafiało o tyle mniej dwutlenku węgla ile emituje cała Japonia czy Brazylia. Z kolei kilkanaście wielkich obszarów miejskich w USA obiecało redukcję swojej emisji. Na przykład Seattle zapewnia, że od roku 2050 w ogóle przestanie emitować CO2, a stan Kalifornia i wiele innych miast, jak Nowy Jork, Atlanta, Phoenix czy Salt Lake City zobowiązały się, że do połowy wieku ich emisja zmniejszy się o 80%. Inicjatywa miast to niezwykle ważne przedsięwzięcie. Dotychczas o ograniczaniu emisji rozmawiali ze sobą, od lat bezskutecznie, przywódcy państw. Teraz włodarze największych miast dwóch największych emitentów dwutlenku węgla - Chin i USA - postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. To duża sprawa. Chodzi o wielkich emitentów, którzy są gotowi, by zacząć działać, mówi burmistrz Los Angeles Eric Garcetti. Chiny są odpowiedzialne za około 29% światowej emisji CO2, USA emituje około 14%. « powrót do artykułu
  17. Badacze z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Berkeley natrafili na związek między zakażeniem wirusem białaczki bydła (ang. bovine leukemia virus, BLV) i ludzkim rakiem piersi. Naukowcy badali tkankę piersi 239 kobiet, porównując pod kątem obecności BLV próbki osób, które chorowały i które nie chorowały na raka piersi. Okazało się, że aż 59% próbek raka sutka wskazywało na ekspozycję na BLV. Dla odmiany w grupie niechorującej na nowotwór odsetek ten wynosił jedynie 29%. Ważne, by pamiętać, że nasze wyniki nie udowadniają, że wirus wywołuje raka piersi. Poczyniliśmy jednak najważniejszy pierwszy krok w tym kierunku. Nadal musimy wykazać, że zakażenie wirusem ma miejsce przed, a nie po rozwinięciu nowotworu, a jeśli się to uda, opisać mechanizm - podkreśla prof. Gertrude Buhering. BLV zakaża krwinki (limfocyty) i gruczoły mlekowe bydła. Za pośrednictwem zainfekowanej krwi i mleka łatwo przenosi się między osobnikami, lecz wywołuje chorobę u mniej niż 5% zarażonych zwierząt. Badanie Buhering, opublikowane w zeszłym roku na łamach pisma Emerging Infectious Diseases, wykazało, że BLV może być przenoszony na ludzi. Autorzy badań przeprowadzonych w latach 70. XX w. nie znaleźli dowodów na zakażanie ludzi BLV. Współczesne testy są bardziej czułe, dalej trudno było jednak obalić dogmat o nietransmitowalności BLV na nasz gatunek. W rezultacie przemysł mleczarski nie był motywowany do wprowadzania procedur, które ograniczałyby rozprzestrzenianie wirusa. W najnowszym studium Buhering przeprowadziła analizę statystyczną danych i wykazała, że w obecności BLV prawdopodobieństwo raka sutka było 3,1 razy wyższe niż w sytuacji braku wirusa. Iloraz szans [wystąpienia raka piersi w obecności BLV] był wyższy niż w przypadku jakiegokolwiek innego często nagłaśnianego czynnika ryzyka raka piersi, np. otyłości, spożywania alkoholu czy stosowania hormonalnej terapii zastępczej. Buhering zaznacza, że nie wiadomo, w jaki sposób wirus zainfekował tkankę piersi. Jego pojawienie się może mieć związek ze spożyciem niepasteryzowanego mleka bądź niedogotowanego mięsa. W grę wchodzi również zarażenie od innych ludzi. « powrót do artykułu
  18. DARPA i Xerox zaprezentowały układ scalony, który ulega zniszczeniu na żądanie. Tego typu układy będą niezwykle przydatne tam, gdzie wymagany jest najwyższy stopień bezpieczeństwa danych. Wojskowi czy agenci służb specjalnych nie będą musieli obawiać się o dane zapisane w zgubionym, skradzionym, zdobytym przez wroga czy celowo pozostawionym sprzęcie elektronicznym. Wystarczy odpowiedni sygnał, by w ciągu pięciu sekund układ, na którym zapisano cenne informacje, uległ zniszczeniu uniemożliwiającemu dostęp do danych. Podczas organizowanej przez DARPA konferencji Wait, What?, podczas której prezentowane są technologie przyszłości, pokazano układ scalony zbudowany na podłożu z Gorilla Glass. To wytrzymałe szkło znane m.in. posiadaczom smartfonów. W ramach ogłoszonego przez DARPA programu Vanishing Programmable Resources (VAPR) inżynierowie z Xerox PARC hartowali Gorilla Glass za pomocą technologii wymiany jonów, osłabiając strukturę szkła. Zostało ono przygotowane tak, by pękało pod wpływem określonego czynnika. Jest nim temperatura, dlatego w układ wbudowany niewielki opornik. Gdy układ ma ulec zniszczeniu wystarczy przesłać prąd do opornika, by w ciągu kilku sekund ciepło spowodowało pojawienie się w układzie tysięcy pęknięć, uniemożliwiających odczytanie danych. Opornik może zostać uruchomiony zarówno przez osobę mającą fizyczny dostęp do urządzenia, jak i zdalnie. Wystarczy też pozostawić układ w miejscu, gdzie warunki środowiskowe rozgrzeją go na tyle, iż zostanie on zniszczony. « powrót do artykułu
  19. Choć tazobaktam, piperacylina i meropenem nie sprawdzają się w pojedynkę, razem zabijają metycylinooporne gronkowce złociste (ang. methicillin-resistant Staphylococcus aureus, MRSA) zarówno w probówce, jak i w modelu mysim. Zespół ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Waszyngtona w St. Louis sądzą, że podobna trójskładnikowa strategia sprawdzi się także w przypadku ludzi. Zakażenia MRSA zabijają co roku w Stanach 11 tys. osób. Patogen ten jest uznawany za jedną z najgorszych lekoopornych bakterii - podkreśla dr Gautam Dantas. Zespół Dantasa współpracował z laboratorium mikrobiologicznym Barnes-Jewish Hospital. Amerykanie prowadzili badania genetyczne 73 szczepów MRSA (chodziło o uwzględnienie jak najszerszej gamy form patogenu ze szpitali i środowiska). Okazało się, że połączenie 3 antybiotyków sprawdzało się w każdym przypadku. Później, na etapie studium realizowanym we współpracy z University of Notre Dame, stwierdzono, że zestaw leczył zakażone MRSA myszy równie skutecznie, co jeden z najsilniejszych antybiotyków na rynku. Bez farmakoterapii gryzonie nie przeżyłyby dnia, lecz 3-składnikowy koktajl je wyleczył. Antybiotyki atakujące ścianę komórkową bakterii działały synergicznie. Co istotne, Amerykanie nie zauważyli, by te 3 antybiotyki prowadziły do lekooporności MRSA. Wiemy, że ostatecznie wszystkie bakterie stają się oporne na antybiotyki, ale to trio kupuje nam nieco czasu, być może nawet dość dużo. Zaczęliśmy od MRSA, bo to bardzo trudny do leczenia patogen, ale mamy nadzieję, że identyczne podejście [łączenie nieskutecznych w pojedynkę leków] sprawdzi się w przypadku innych zabójczych patogenów, np. przedstawicieli rodzaju Pseudomonas czy zjadliwych postaci pałeczek okrężnicy. « powrót do artykułu
  20. Rosyjska Federalna Służba Antymonopolowa uznała, że Google naruszył przepisy antymonopolowe zmuszając producentów smartfonów z systemem Android do instalowania na nich google'owskiego oprogramowania, w tym sklepu Google Play. Śledztwo w sprawie postępowania Google'a rozpoczęło się w lutym, po skardze złożonej przez przedstawicieli rosyjskiej wyszukiwarki Yandex, która rozwija własne aplikacje mobilne i ma własny sklep z oprogramowaniem dla Androida. Teraz władze uznały, że Google złamał rosyjskie prawo, gdyż w telefonach z Androidem sprzedawanych na terenie Federacji Rosyjskiej wymuszał instalowanie własnych programów. To z kolei utrudniało innym firmom konkurowanie z Google'em. Zgodnie z rosyjskim prawem za zarzucane czyny Google może zostać skazane na zapłacenie grzywny w wysokości do 15% przychodów ze sprzedaży towarów i usług na rynkach, na których doszło do naruszenia przepisów. Rosyjscy urzędnicy w ciągu 2 najbliższych tygodni opublikują swoją decyzję z pełnym uzasadnieniem oraz żądaniem, by Google zaprzestał nadużywania swojej dominującej pozycji. W dokumencie pojawią się też propozycje dotyczące poprawy konkurencyjności. Mogą to być na przykład żądania, by Google usunął z umów z partnerami punkty zakazujące im instalowania oprogramowania konkurującego z produktami Google'a. Władze poinformowały też o zakończeniu innego śledztwa, w czasie którego badano doniesienia, jakoby Google był zaangażowany w czyny niedozwolonej konkurencji. W tym przypadku nie znaleziono dowodów na złamanie prawa. « powrót do artykułu
  21. U osób, które regularnie palą, ryzyko utraty zębów jest podwyższone. Prawdopodobieństwo utraty zębów przez palaczy i palaczki jest, odpowiednio, 3,6 i 2,5 razy wyższe. Wyliczono je w oparciu o wyniki podłużnego badania kohorty EPIC Potsdam. Autorami studium są naukowcy z Uniwersytetu w Birmingham oraz Niemieckiego Instytutu Odżywiania. Utrata zębów to poważny problem na skalę świata. W Wielkiej Brytanii bezzębność występuje u piętnastu procent 65-74-latków i ponad trzydziestu procent osób powyżej 75. r.ż. W skali globalnej w grupie 65-74-latków statystyki są bliższe raczej 30%. Większość zębów traci się w wyniku próchnicy lub przewlekłych chorób przyzębia. Ponieważ palenie to ważny czynnik ryzyka tych ostatnich, może to wyjaśniać wyższy wskaźnik utraty zębów u palaczy - wyjaśnia prof. Thomas Dietrich. Palenie hamuje krwawienie dziąseł, przez co wydają się one zdrowsze, niż są. Dobra wiadomość jest taka, że rzucenie nałogu dość szybko zmniejsza ryzyko. Choć proces może trwać ponad 10 lat, ostatecznie były palacz może mieć takie samo ryzyko utraty zębów jak ktoś, kto nigdy nie palił. Choroba dziąseł i [...] utrata zębów bywa pierwszym zauważalnym zdrowotnym skutkiem palenia. Może więc dawać motywację do zerwania z nałogiem, nim rozwiną się stany zagrażające życiu, np. choroby układu oddechowego czy rak płuc - dodaje Kolade Oluwagbemigun. Wyniki uzyskano, analizując dane 23.376 ochotników. Celem brytyjsko-niemieckiego zespołu było zbadanie związków między paleniem, zakończeniem palenia a utratą zębów w trzech grupach wiekowych. Związek między utratą zębów a paleniem był najsilniejszy u młodszych osób. Widać też było zależność od dawki: u ludzi palących dużo ryzyko utraty zębów było wyższe. Opisana korelacja okazała się niezależna od innych potencjalnie istotnych czynników, np. cukrzycy. « powrót do artykułu
  22. Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) informuje, że skomputeryzowanie szkół nie poprawia umiejętności czytania i pisania, umiejętności matematycznych ani w żaden inny sposób nie powoduje, że dzieci uczą się lepiej niż bez komputerów. Z raportu OECD dowiadujemy się, że skupienie się na nauce czytania i pisania oraz matematyce daje więcej niż zakupy nowoczesnego sprzętu dla szkół. Autorzy raportu przeanalizowali wyniki uzyskane podczas 2012 PISA przez 500 tysięcy 15-latków z 59 krajów. Zadaniem uczniów było m.in. nawigowanie po tekście za pomocą hiperłączy, przycisków w przeglądarce lub przewijania, w celu uzyskania dostępu do informacji oraz wykonanie wykresu na podstawie danych z komputerowego kalkulatora". W ocenie nie brano pod uwagę dzieci z USA i Wielkiej Brytanii. Eksperci OECD doszli do wniosku, że postępy w nauce są z większym prawdopodobieństwem wynikiem wpływu czynników społeczno-ekonomicznych niż dostępu do nowoczesnej technologii. Wyniki testów PISA nie wykazują żadnej poprawy w krajach, które inwestują duże kwoty w technologie dla edukacji - powiedział Andreas Schleicher, dyrektor OECD ds. edukacji. Inwestycja w technologie nie zmieni złej sytuacji w krajach zapóźnionych pod względem edukacji. Muszą one położyć nacisk na nauczanie podstawowe. Badania wykazały bowiem, że gdy uczniowie z takich krajów zyskują dostęp do technologii, różnice w edukacji pozostają i są spowodowane właśnie czynnikami społecznymi i ekonomicznymi. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy może być nieodpowiednie wykorzystywanie technologii. Jeśli uczniowie wykorzystują smartfony po to, by skopiować gotowe odpowiedzi na problemy stawiane przez nauczyciela, to nie stają się od tego mądrzejsi. Jeśli chcemy, by uczeń był mądrzejszy od smartfonu, to musimy przemyśleć metody nauczania. Technologia może wspomóc świetne nauczanie, ale świetna technologia nie wyrówna niedoborów słabego nauczania, stwierdzają autorzy raportu. « powrót do artykułu
  23. Pomimo odpisania kosztów przejęcia wydziału telefonów komórkowych Nokii i zapowiadanych zwolnień, Microsoft najwyraźniej nie rezygnuje z produkcji własnego sprzętu. Koncern wysłał właśnie zaproszenia na konferencję, która odbędzie się 6 października. Mamy ekscytujące informacje o urządzeniach z Windows 10, czytamy w zaproszeniu. Dziennikarze spodziewają się, że Microsoft zaprezentuje tablet Surface Pro 4, inteligentną opaskę treningową Band 2 oraz kilka nowych modeli smartfonów Lumia. Najprawdopodobniej będą wśród nich dwa flagowe modele o nazwach kodowych "Talkman" i "Cityman". Mają one rywalizować z iPhone'em 6 i flagowymi urządzeniami z Androidem. « powrót do artykułu
  24. Pokrywa śnieżna w kalifornijskich górach Sierra Nevada jest najmniejsza od 500 lat, poinformowali naukowcy z University of Arizona. Nasze badania pokazują, jak ekstremalny charakter miała zima 2014/2015. Była bezprecedensowa nie w ciągu ostatnich 80, ale w ciągu 500 lat - mówi profesor Valerie Trouet z Laboratorium Badań Pierścieni Drzew. Powinniśmy się przygotować do tego, że w związku z rosnącymi temperaturami takie suche zimy będą zdarzały się coraz częściej. Antropogeniczne ocieplenie klimatu powoduje, że susze są coraz poważniejsze, dodaje. Gubernator Kalifornii, Jerry Brown już 1 kwietnia ogłosił pierwsze w historii obowiązkowe stanowe ograniczenia w poborze wody. O swojej decyzji informował stojąc właśnie w Sierra Nevada na wysokości 2072 metrów nad poziomem morza. Zwykle o tej porze w tym miejscu powinno być ponad 1,5 metra śniegu. Brak śniegu w górach to wynik bardzo małych opadów oraz niezwykle ciepłych trzech pierwszych miesięcy roku. Jako, że w Kalifornii aż 80% wody z opadów jest dostarczanych właśnie zimą, stan przeżywa poważną suszę. Śnieg to naturalny system przechowywania wody. W takich miejscach jak Kalifornia, które są suche w miesiącach letnich opady śniegu są niezwykle ważne. Woda jest przechowywana w formie śniegu zimą i uwalniana latem, gdy nie padają deszcze - dodaje Trouet. Kalifornijski Departament Zasobów Wodnych tradycyjnie wykonuje pomiary grubości pokrywy śnieżnej 1 kwietnia każdego roku, gdy śniegu jest najwięcej. Tym razem śniegu było wyjątkowo mało. Naukowcy oceniali pokrywę śnieżną w Kalifornii na podstawie wcześniejszych danych z pierścieni drzew za lata 1405-2005 oraz z corocznych pomiarów dokonywanych od 1930 roku. Wykorzystano też rekonstrukcje temperatur za lata 1500-1980. Już wcześniej zmierzono szerokość pierścieni 1505 drzew w 33 lokalizacjach w kalifornijskiej Central Valley. Jako, że burze, które dostarczają wodę do Central Valley przynoszą także opady śniegu w Sierra Nevada, pomiary pierścieni drzew dają dobre przybliżenie pokrywy śnieżnej w górach. Badania pierścieni i wyciągnięte na ich podstawie wnioski o grubości pokrywy są zgodne zarówno z niezależnymi rekonstrukcjami temperatury jak i pomiarami prowadzonymi od 85 lat. « powrót do artykułu
  25. Gdy u 54-letniego pacjenta zdiagnozowano mięsaka ściany klatki piersiowej, ekipa chirurgów zdecydowała się zastąpić usunięty mostek i część żeber wydrukowanym w 3D tytanowym implantem. Implant został zaprojektowany i wykonany przez australijską firmę Anatomics, która korzystała ze sprzętu pozostającego na wyposażeniu Lab 22 w Clayton. Doktorzy José Aranda, Marcelo Jimene i Gonzalo Varela ze Szpitala Uniwersyteckiego w Salamance spodziewali się, że ze względu na skomplikowaną geometrię jamy klatki piersiowej operacja będzie trudna. Chirurdzy myśleli o stworzeniu nowego rodzaju implantu, dostosowanego do złożonej budowy mostka i żeber. Chcieliśmy zapewnić pacjentowi bezpieczniejszą opcję i poprawić rekonwalescencję po zabiegu - opowiada Aranda. Specjaliści zwrócili się z prośbą o pomoc do firmy Anatomics. Oceniwszy wymogi zamówienia, dyrektor wykonawczy Andrew Batty stwierdził, że najlepszym rozwiązaniem byłoby drukowanie 3D w metalu. Choć wcześniej w torakochirurgii stosowano implanty tytanowe, projekty nie uwzględniały zagadnień związanych z długoterminowym mocowaniem. Płaskie implanty i płytki mocuje się na sztywno za pomocą śrub, ale po jakimś czasie mogą się one poluzować, co zwiększa ryzyko powikłań i ponownej operacji. Uciekając się do tomografii komputerowej w wysokiej rozdzielczości, eksperci z Anatomics zrekonstruowali w trójwymiarze budowę klatki piersiowej pacjenta i guz. Dzięki temu chirurdzy mogli dokładnie wyznaczyć marginesy resekcji. [...] Byliśmy w stanie zaprojektować implant ze sztywnym mostkowym rdzeniem i półgiętkimi tytanowymi prętami, które pełnią funkcję protez żeber [...] - wyjaśnia Batty. Implant ze stopu tytanowego odpowiedniej próby wydrukowano na wartym 1,3 mln dol. sprzęcie. Przedsięwzięcie zrealizowano w należącym do Commonwealth Scientific and Industrial Research Organisation Lab 22. Drukarka kieruje strumień elektronów na warstwę sproszkowanego tytanu i go topi. Później proces jest powtarzany, by warstwa po warstwie uzyskać implant. W porównaniu do tradycyjnych metod produkcyjnych, drukowanie 3D zapewnia kilka korzyści, zwłaszcza w dziedzinie biomedycyny. Po pierwsze, pozwala na dostosowanie [dizajnu] do potrzeb, po drugie, umożliwia szybkie uzyskiwanie prototypów - a ma to spore znaczenie dla czekającego na operację chorego - dodaje Alex Kingsbury z CSIRO. Gotową protezę wysłano do Hiszpanii, gdzie z powodzeniem została wszczepiona pacjentowi. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...