Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Pewien paryżanin zapłacił w zeszłym roku milion euro za zdjęcie... ziemniaka. Jego autorem jest jeden z najpopularniejszych fotografów świata - Kevin Abosch. Abosch fotografuje gwiazdy Hollywood, m.in. Johnny'ego Deppa czy Dustina Hoffmana. Równie często na będącym jego znakiem rozpoznawczym czarnym tle pojawiają się jednak właśnie ziemniaki. Kevin lubi ziemniaki, bo porównuje je do ludzi i twierdzi, że choć przynależność do tego samego gatunku jest widoczna, każdy jest inny. [Abosch] sfotografował wiele kartofli, a ten tutaj to jeden z jego ulubieńców. Mierzący 162 na 162 cm portret ziemniaka pt. Potato #345 (2010) wisiał na ścianie studia Irlandczyka w Paryżu. Tam zobaczył go pewien klient, który po kolejnych kieliszkach wina coraz bardziej się nim interesował. Po 2 tygodniach kupiec bez oporów zaakceptował nienegocjowalną cenę w wysokości miliona euro. To najwyższa kwota, jaką Abosch zarobił na pojedynczym zdjęciu. Jego zwykła stawka za zdjęcie celebryty wynosi 150 tys. dol.; w przypadku wykorzystania komercyjnego rośnie ona do 500 tys. dol. za ujęcie. Prace Aboscha ukazywały się w wielu znanych magazynach. Co ciekawe, Irlandczyk jest samoukiem i nie poświęca zbyt wiele czasu na poszczególne ujęcia. Czasem kończy pracę, zrobiwszy zaledwie dwa zdjęcia. « powrót do artykułu
  2. Chirurdzy z King's College Hospital jako pierwsi na świecie wykorzystali nowe urządzenie do wzmocnienia/uszczelnienia zastawki dwudzielnej u pacjenta z zaawansowaną niewydolnością serca. Pięćdziesięciodziewięcioletni Richard Reach był zbyt chory, by przeprowadzić u niego konwencjonalną operację. Mitra-Spacer ma kształt balonika. Wielkością przypomina małą papryczkę chilli. Jego wszczepienie nie wymagało poważnego zabiegu. W lutym ubiegłego roku Reach został przyjęty do King's College z powodu zawału serca. Był on spowodowany zamknięciem dwóch naczyń wieńcowych. Mężczyzna przeszedł operację, w czasie której je udrożniono, ale okazało się, że zarówno zastawki, jak i mięśnie serca nie działają prawidłowo, konieczny jest więc kolejny zabieg. Jako że operację na otwartym sercu i wszczepienie rozrusznika uznano za zbyt ryzykowne, szpital uzyskał od MHRA (Medicines and Healthcare Products Regulatory Agency) zgodę na wykorzystanie "balonika". Laparoskopię przeprowadzono w czerwcu. Stan pacjenta bardzo się poprawił, po paru dniach wypisano go więc do domu. W listopadzie mężczyzna był już na tyle silny, że można było przeprowadzić konwencjonalną operację. Mitra-Spacer został usunięty i wszczepiono nową zastawkę. Przebywający w domu pacjent z dnia na dzień radzi sobie coraz lepiej. Nowa terapia daje nadzieję pacjentom z zaawansowaną niewydolnością serca. Operacja na otwartym sercu jest bardzo inwazyjną procedurą i nie zawsze nadaje się dla bardzo chorych osób. Mitra-Spacer może pozostać w sercu na zawsze, a w pozostałych sytuacjach wzmocnienie zastawki daje sercu czas na regenerację przed przeprowadzeniem właściwej operacji - wyjaśnia prof. Olaf Wendler, szef zespołu z King's. « powrót do artykułu
  3. Związku pomiędzy czerwonym karłem a samotnym olbrzymem nie dostrzegano przez lata. Jednak Niall Deacon z University of Hertfordshire zauważył, że obiekty są powiązane grawitacyjnie i mamy do czynienia z najbardziej oddaloną planetą od swojej gwiazdy. Niewielka gwiazda TYC 9486 została odkryta w 2006 roku, a w 2008 zauważono planetę 2MASS J2126. Od czasu odkrycia wiedziano, że oba obiekty poruszają się w tym samym kierunku. To właśnie wzbudziło podejrzenia Deacona. Po dokonaniu odpowiednich pomiarów Deacon i jego koledzy doszli do wniosku, że gwiazda i planeta są grawitacyjnie powiązane. Jeśli tak, to planeta okrąża gwiazdę w odległości 6900 jednostek astronomicznych, czyli 6900 razy większej niż odległość Ziemi od Słońca. Astronomowie nigdy czegoś takiego nie widzieli. Dla porównania, postulowana dziewiąta planeta Układu Słonecznego, miałaby okrążać Słońce w odległości nie większej niż 1200 j.a. Brytyjscy naukowcy podejrzewają, że 2MASS J2126 jest kilkanaście razy bardziej masywna od Jowisza, a to oznacza, że znajduje się na granicy pomiędzy brązowymi karłami a największymi z planet. Jonathan Gagné, z Carnegie Institute w Waszyngtonie uważa, że możemy się wiele nauczyć obserwując J2126. Gagné w przeszłości argumentował, że obiekt ten należy do osobnej grupy gwiazd, jednak najnowsze badania przekonały go, iż jego najbliższym sąsiadem jest TYC 9486. Uczony zauważa, że J2126 jest na tyle daleko od swojej gwiazdy, iż nie jest przyćmiewana przez jej blask, co ułatwi jej badanie. Jednocześnie zaś obiekty są powiązane. To grawitacyjne łącze daje nam swobodę przekładania pomiarów z jednego obiektu na drugi. Myślę, że mamy tu do czynienia z systemem, który w przyszłości stanie się ważnym punktem odniesienia - mówi Gagné. « powrót do artykułu
  4. Po co zebrze paski? Nie wiadomo, ale na pewno nie do kamuflażu... Najdłużej utrzymującą się hipotezą dot. pasków zebry jest kamuflaż, ale do tej pory kwestię tę rozpatrywano zawsze z ludzkiej perspektywy. My natomiast przeprowadziliśmy serię obliczeń, za pomocą których mogliśmy wskazać odległości, przy jakich lwy, hieny cętkowane, a także inne zebry widzą paski zebr w świetle dziennym, o zmierzchu i w bezksiężycową noc - opowiada prof. Amanda Melin z Uniwersytetu w Calgary. Melin przeprowadziła badania z Timem Caro z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Davis. Warto przypomnieć, że ramach wcześniejszych studiów zespół Caro zdobył dowody, że paski zebr odstraszają kąsające je owady. Ostatnio autorzy publikacji z pisma PLoS ONE stwierdzili, że paski nie mogą pomagać zebrom wtapiać się w tło. Nie chodzi też o zaburzanie zarysu ciała, ponieważ w momencie, gdy drapieżniki są w stanie zobaczyć pasy, prawdopodobnie wyczuły już lub usłyszały swoją ofiarę. Wyniki nie potwierdzają pomysłu, że pasy zebry zapewniają maskowanie przed drapieżnikami. Odrzuciliśmy [więc] powtarzaną od lat hipotezę, dyskutowaną [m.in.] przez Karola Darwina czy Alfreda Russella Wallace'a. Testując hipotezę maskującą, naukowcy przepuścili wykonane w Tanzanii cyfrowe zdjęcia zebr przez filtry przestrzenne i barwne; symulowali w ten sposób postrzeganie tych zwierząt przez lwy, hieny cętkowane i same zebry. Mierzyli też szerokość pasów, a także luminancję świetlną. Na tej podstawie, biorąc pod uwagę możliwości układu wzrokowego, określano maksymalną odległość, przy której lwy, hieny i zebry są w stanie wykryć pasy. Okazało się, że powyżej 50 m w dzień lub 30 m o zmroku, kiedy poluje większość drapieżników, pasy są widoczne dla ludzi, ale niekoniecznie dla drapieżników. W bezksiężycową noc przy dystansie powyżej 9 m nie potrafi ich dostrzec żaden z gatunków. Oznacza to, że pasy nie kamuflują na zadrzewionych obszarach (wcześniej teoretyzowano, że ciemne pasy naśladują pnie, a białe przypominają promienie prześwitujące między gałęziami). Analizując postrzeganie zebr na otwartych terenach, gdzie spędzają najwięcej czasu, biolodzy stwierdzili, że lwy widzą zarys pasiastych zebr równie dobrze jak umaszczonych jednolicie zwierząt o zbliżonych czy mniejszych gabarytach, np. koba śniadego (Kobus ellipsiprymnus) oraz impali zwyczajnej (Aepyceros melampus). Wcześniej sugerowano zaś, że paski zaburzają kontur zebr na równinach. Eksperyment nie zapewnił też dowodów, że paski zapewniają zebrom jakieś korzyści społeczne. Choć zebry potrafią dostrzec pasy z nieco większej odległości niż drapieżniki, naukowcy podkreślają, że u innych blisko spokrewnionych z nimi wysoce społecznych gatunków rozpoznawanie pobratymców występuje mimo braku pasów. « powrót do artykułu
  5. Zamieszkujący Devil's Hole karpieniec diabli to jeden z najbardziej zagrożonych kręgowców na świecie. Niewykluczone jednak, że najlepszym sposobem ochrony miejscowego ekosystemu jest... pozwolenie, by karpieniec wyginął. Karpieniec diabli (Cyprinodon diabolis) to niewielka ryba zamieszkująca niezwykły zbiornik wodny w centrum Doliny Śmierci, najbardziej gorącego miejsca na Ziemi. Devil's Hole to wypełniona wodą formacja skalna. Otwór w skałach ma długość 22 metrów i szerokość 3,5 metra. Głębokość zbiornika nie jest znana, gdyż jego dno nie zostało jeszcze odnalezione. W gorących, ciemnych, ubogich tlen wodach Devil's Hole żyje karpieniec diabli. Populacja ryby mocno się waha i wynosi od kilkudziesięciu do kilkuset osobników. Devil's Hole to jedno z najbardziej niezwykłych miejsc zamieszkanych przez ryby. Temperatura wody jest tam tak wysoka, że w ciągu kilku godzin zabiłaby większość innych gatunków" - Christopher Martin z University of North Carolina. Martin wraz ze swoim zespołem przeanalizował DNA karpieńca diablego. Naukowcy ze zdumieniem odkryli, że w ciągu kilkuset ostatnich lat doszło do wymiany genów pomiędzy karpieńcem diablim a spokrewnionymi rybami zamieszkującymi okoliczne strumienie. Sama obecność niewielkiej populacji w izolowanej Devil's Hole jest czymś zdumiewającym. Powinna ona bowiem wyginąć w ciągu kilkuset lat wskutek chowu wsobnego lub jakiegoś nagłego wydarzenia. Jednak badania genetyczne rozwiązały tę zagadkę. O ile bowiem wszystkie karpieńcowate w okolicy pochodzą od wspólnego przodka, który żył około 10 000 lat wcześniej, to ryby z Devil's Hole oddzieliły się od reszty przed zaledwie 255 laty. Tak krótki czas wystarczył jednak, by wyewoluowały one na tyle, żeby można było uznać je za osobny gatunek. Naukowcy przypuszczają, że do wymiany genów i kontaktów z krewniakami ze strumieni może dochodzić podczas powodzi. Ryby lub ich jaja mogą też być przenoszone przez ludzi lub ptaki. Z powyższych badań można więc wyciągnąć wniosek, że Devil's Hole mogła być w przeszłości domem dla wielu innych gatunków karpieńcowatych. Ryby lub ich jaja moga tam trafiać w nieznany jeszcze sposób, rozwija się tam i ewoluuje lokalna populacja, z czasem dochodzi do jej wyginięcia, a Devil's Hole jest po jakimś czasie ponownie zasiedlana. Zdaniem biologa Andrew Martina z University of Colorado, zadaniem obrońców środowiska powinno być przede wszystkim podtrzymanie procesu zachodzącego w okolicach Devil's Hole, a nie próba uratowania populacji karpieńca diablego, gdyż to może zaburzyć cały proces. Najważniejsze są zatem prace na rzecz utrzymania łączności pomiędzy wszystkimi elementami cyklu biologicznego w Dolinie Śmierci. « powrót do artykułu
  6. Choć niespodziewana wygrana lokalnej drużyny sportowej czy pogodny dzień nie zwiększają szans na wygraną w loterii, ludzie zachowują się, jakby tak było i częściej kupują losy. Nasze studium pokazuje, jak pozytywne, ale niespodziewane wyniki w sporcie czy pogodzie pozwalają przewidywać codzienne zachowania hazardowe 8 mln nowojorczyków - opowiada Ross Otto z Uniwersytetu w Nowym Jorku. Wcześniejsze badanie laboratoryjne pokazało, że ludzie, którzy mają dobry nastrój, chętnie przyjmują bardziej ryzykowne zakłady i że nieoczekiwane pozytywne zdarzenia w szczególny sposób poprawiają nasz nastrój. Autorzy publikacji z pisma Psychological Science podkreślają, że dotąd przeprowadzono mało badań dotyczących związku między niespodziewanymi korzystnymi wynikami i podejmowaniem ryzyka w realnym świecie. Stąd pomysł Otta i jego współpracowników Stephena M. Fleminga i Paula W. Glimchera, by przyjrzeć się temu zagadnieniu, wykorzystując dane dot. gry w loterię na terenie Wielkiego Jabłka. Nowojorska Stanowa Komisja Gier przekazała naukowcom dane dot. zakupów losów na loterie bez kumulacji z lat 2011-12. Oprócz tego psycholodzy sporządzili tabelę z wygranymi i przegranymi w rozgrywkach regularnych i poza sezonem drużyn z okolic Nowego Jorku (także z lat 2011-12). Uwzględniono zespoły z Narodowej Ligi Futbolowej (NFL), Narodowej Ligi Koszykówki (NBL), Narodowej Ligi Hokeja (NHL) oraz najważniejszej amerykańskiej ligi bejsbolowej Major League Baseball (MLB). Akademicy określili oczekiwania odnośnie do prawdopodobieństwa wygranej. Dla każdej rozgrywki obliczano różnicę między przewidywanym a prawdziwym rezultatem. W ten sposób można było stwierdzić, jak niespodziewanie dobry lub zły był dany wynik. Zespół wykorzystał także satelitarne dane odnośnie do napromieniowania słonecznego, czyli ilości słońca dla wszystkich dni z 2011 i 2012 r. Naukowcy wyliczali ważoną średnią, która miała posłużyć jako wskazówka przewidywanego nasłonecznienia następnego dnia. Generalnie okazało się, że im bardziej niespodziewana była wygrana sportowa, tym więcej nowojorczycy wydawali na zakup losów następnego dnia. Analogicznie, im bardziej niespodziewana była ładna pogoda, tym bardziej następnego dnia ludzie angażowali się w loterię. Odkryliśmy, że duże błędy przewidywania dot. sportu i pogody mogą przesunąć dzienny wskaźnik zakupu losów w górę lub w dół nawet o 0,5%. Efekt ten był w dużej mierze jednorodny (homogeniczny) w okolicach biednych i bogatych. Choć na pierwszy rzut oka efekt ten wydaje się niewielki, należy odnotować, że ujawnia się on w całym mieście. Po niespodziewanej wygranej licznych drużyn, w stosunku do przeciętnego dnia na grę w loteriach wydaje się o ok. 160 dol. więcej. « powrót do artykułu
  7. Glina z Kolumbii Brytyjskiej używana od setek lat w medycynie ludu Heiltsuk, może stać się przydatnym narzędziem w walce z lekoopornymi bakteriami. Naukowcy z University of British Columbia (UBC) uważają, że gliną można leczyć ludzi zarażonych szczepami ESKAPE. Tak zwane szczepy ESKAPE - Enterococcus faecium, Klebsiella pneumoniae, Acinetobacter baumannii, Pseudomonas aeruginosa i Enterobacter species - są odpowiedzialne za większość zakażeń szpitalnych w USA. Infekcje ESKAPE nie poddają się leczeniu i przyczyniają się do rosnącej śmiertelności w szpitalach. Po 50 lat nadużywania i złego używania antybiotyków starożytne metody leczenia i środki bazujące na składnikach naturalnych mogą być nowa bronią w walce z wieloopornymi szczepami patogenów - mówi mikrobiolog Julian Davies. Złoże wspomnianej gliny znajduje się w odległości 400 kilometrów na północ od Vancouver. Jego wielkość jest szacowana na 400 000 ton, a uformowało się ono pod koniec ostatnie epoki lodowej. Rdzenni mieszkańcy Ameryki wykorzystywali tę glinę w medycynie i podobno była ona skuteczna przeciwko wrzodziejącemu zapaleniu jelita grubego, chorobie wrzodowej, zapaleniom stawów i żył, zapaleniom skóry i oparzeniom. Teraz naukowcy z UBC przeprowadzili badania właściwości gliny. Okazało się, że jej wodny roztwór zabił 16 szczepów z grupy ESKAPE. Bakterie pochodziły z różnych źródeł, m.in. z Vancouver General Hospital, St. Paul's Hospital oraz pilotażowej oczyszczalni ścieków działającej na UBC. Wobec zaobserwowanej skuteczności gliny naukowcy zalecają, by rozpocząć badania zmierzające do wykorzystania jej w praktyce szpitalnej. « powrót do artykułu
  8. Dotychczas sądzono, że większość ludności Półwyspu Indyjskiego pochodzi od dwóch wcześniejszych populacji. Trzech ekspertów z indyjskiego Narodowego Instytutu Genomiki Biomedycznej twierdzi, że populacji przodków było pięć. Analabha Basu, Neeta Sarkar-Roy oraz Partha Majumder przeprowadzili badania genetyczne setek mieszkańców subkontynentu i odkryli 5 różnych haplotypów. Cztery z nich występują na samym półwyspie, a jeden na Andamanach. Naukowcy pobrali i przebadali próbki od 367 osób z 18 lokalizacji na kontynencie oraz na Nikobarach i Andamanach. Badaniom poddano zatem 20 grup etnicznych. Na kontynencie odkryto cztery haplotypy spokrewnione z ludnością austro-azjatycką i tybetańsko-birmańską. Mieszkańcy wysp mają natomiast najbliższe związki ze współczesnymi mieszkańcami wysp na Pacyfiku. Naukowcy dowiedli też, że pierwsi mieszkańcy Indii pochodzi z Afryki. Później na obszar Półwyspu Indyjskiego przywędrowali ludzie ze wschodnich i południowych obszarów Azji Środkowej. Badania genetyczne wykazały również, że miejscowa ludność bez przeszkód się mieszała, dochodziło do wymiany materiału genetycznego, ale proces ten nagle został zatrzymany mniej więcej 70 generacji wstecz, czyli około 1575 lat temu. Zbiega się to z początkiem rządów władców z dynastii Gupta, kiedy to zaczęto stosować system kast. Mieszanie się genomów kast wyższych i niższych zostało praktycznie zatrzymane. « powrót do artykułu
  9. Koty zostały prawdopodobnie udomowione co najmniej dwukrotnie. Najnowsze badania wskazują, że kotek bengalski został udomowiony w Chinach przed ponad 5000 lat. Udomowienie kotów wiąże się prawdopodobnie nierozerwalnie z rozwojem rolnictwa. Zdaniem Fiony Marshall, zooarcheologa z Washington University, koty w dużej mierze uległy spontanicznemu udomowieniu, a jeśli tak, to podobnie mogło wyglądać udomowienie wielu innych zwierząt. To może być przełom w myśleniu o procesie udomowienia - mówi uczona. Marshall kilka lat temu pomagała w analizie kości ośmiu kotów odkrytych w Quanhucun. To wioska w środkowych Chinach, której mieszkańcy bardzo wcześnie zaczęli uprawiać kaszę jaglaną. Okazało się, że kości liczą sobie około 5300 lat, a zawarte w nich izotopy węgla i azotu wskazują, że koty jadły małe zwierzęta, które z kolei żywiły się ziarnem. To zaś był poważny powód na poparcie jednej z hipotez dotyczących procesu udomowienia kotów. Mówi ona, że dzikie koty wślizgiwały się do ludzkich osad, by polować na myszy i szczury, a ludziom zależało na obecności kotów pomagających w walce ze szkodnikami. Jeden z osobników, którego kości znaleziono w Quanhucun miał bardzo starte zęby, co sugeruje, że dożył sędziwego wieku, a to z kolei wskazuje, iż ludzie mogli się nim opiekować. Tamte badania nie dawały jednak odpowiedzi na zasadnicze pytanie, czy koty z Quanhucun były spokrewnione z kotem nubijskim, przodkiem dzisiejszych kotów domowych, które udomowiono na Bliskim Wschodzie przed około 10 000 lat? A może był to osobny gatunek któregoś z rodzimych małych kotów? Jeśli odpowiedź twierdząca padła by na pierwsze pytanie, oznaczało by to, że domowe koty trafiły do Chin z zewnątrz, za pośrednictwem szlaków handlowych. Jeśli zaś pozytywną odpowiedź udzielimy na drugie z pytań, będzie to oznaczało, że w Chinach doszło do niezależnegu udomowienia kota. Do ponownej analizy kości kotów z Quanhucun przystąpił Jean-Denis Vigne z Francuskiego Narodowego Centrum Badań Naukowych i jego zespół. Szczegółowe badania, tysiące pomiarów rozmiarów i kształtu kości jednoznacznie wykazały, że należą one do kotka bengalskiego, lokalnego gatunku, który został udomowiony niezależnie. Vigne podkreśla, że kilka charakterystycznych cech wskazuje, iż mamy do czynienia ze zwierzęciem na wczesnym etapie udomowienia, a nie z dzikim gatunkiem. Po pierwsze, wszystkie koty były nieco mniejsze od swoich dzikich kuzynów. Ponadto co najmniej jeden z kotów został pochowany. Jego szkielet jest kompletny, zwierzę nie zostało zabite ani zjedzone. To dowód na specjalne traktowanie. Nawet jeśli nie mamy tu dowodów na pełne udomowienie, to widzimy intensyfikację relacji człowiek-kot - stwierdził Vigne. Wyniki badań przekonują nie tylko Fionę Marshall, ale również Guya Bar-Oz, zooarcheologa z Uniwersytetu w Hajfie. Zwraca on uwagę, że koty mają bardzo silny instynkt łowcy, zabijają gryzonie, które dla rolników są szkodnikami, poza tym są aktywne głównie w nocy, nie muszą więc konkurować z aktywnymi w dzień psami. Dotychczas sądzono, że jedynym zwierzęciem udomowionym więcej niż jeden raz jest świnia. Teraz wszystko wskazuje na to, że doszło do co najmniej dwukrotnego udomowienia kotów. Udomowione koty z Quanhucun nie przetrwały próby czasu. Obecnie żaden z kotów domowych nie ma ich genów. Wyjątkiem są koty bengalskie, sztucznie utworzone w latach 60. w wyniku krzyżowania kotów domowych z kotkiem bengalskim. Niewykluczone, że udomowione w Chinach kotki bengalskie zostały wyparte przez koty przywiezione z Bliskiego Wschodu. Na malunkach z okresu dynastii Tang (618-907) widzimy wyłącznie koty przypominające współczesne koty domowe. « powrót do artykułu
  10. Amerykańskie Narodowe Biuro Rozpoznania (National Reconnaissance Office - NRO) to jedna z najbardziej tajnych agencji wywiadu USA. Zajmuje się ono m.in. satelitarnymi misjami rozpoznawczymi. Tradycja unikatowych logo lotów kosmicznych pochodzi z lat 60. i początków programu załogowych lotów kosmicznych. NASA pozwalała astronautom nazywać pojazdy kosmiczne. Z początkiem programu Gemini przywilej ten cofnięto. Astronauci byli zawiedzeni. Pilot Gemini, Gordon Cooper, zapytał, czy wobec tego astronauci mogliby - wzorem pilotów eskadr bojowych - projektować logo swoich misji. NASA wyraziła zgodę. Tradycję projektowania unikatowego logo dla każdej misji kontynuuje też NROL. Niektóre z nich są niezwykle interesujące. « powrót do artykułu
  11. Przedwczoraj, 24 stycznia 2016 roku, zmarł Marvin Minsky, pionier badań nad sztuczna inteligencją, założyciel laboratorium sztucznej inteligencji na MIT. Minsky położył podwaliny pod AI wykazując, że możliwe jest zaimplementowanie komputerowi zdroworozsądkowego myślenia. Już podczas studiów na Uniwersytecie Harvarda Minsky zainteresował się działaniem ludzkiej inteligencji i procesu myślenia. Uważał, że nie ma różnicy pomiędzy tym, jak myślimy my, a jak przetwarzają informacje komputery. Dlatego też od wczesnych lat 50. ubiegłego wieku pracował nad przełożeniem naszych procesów myślowych i psychologicznych na algorytmy komputerowe. W roku 1959 Minsky i jego kolega John McCarth założyli MIT Artificial Intelligence Project, który z czasem przemianowano na Artificial Intelligence Laboratory. To McCarthy wymyślił termin "sztuczna inteligencja". Prace laboratorium nie ograniczały się wyłącznie do sztucznej inteligencji. To tam narodziła się m.in. idea swobodnej wymiany cyfrowej informacji, co w efekcie doprowadziło do powstania poprzednika internetu, ARPAnetu, i ruchu otwartego oprogramowania. Minsky interesował się nie tylko sztuczną inteligencją. Zaprojektował i zbudował jedne z pierwszych skanerów oraz mechanicznych rąk z czujnikami dotyku. W 1951 roku zbudował Snarc, pierwszą w historii maszynę wykorzystującą sieci neuronowe, a w 1956 stworzył pierwszy współogniskowy mikroskop skanujący. Takie urządzenia, ze względu na swoją świetną rozdzielczość i jakoś obrazu są wciąż powszechnie używane w naukach biologicznych. Minsky nie ograniczał się wyłącznie do nauk ścisłych. Podczas studiów matematycznych studiował tez muzykę i dobrze grał na pianinie. W 1970 roku Minsky został uhonorowany Nagrodą Turinga, najwyższym wyróżnieniem w naukach informatycznych. Jest też autorem licznych dzieł, które wywarły wpływ na rozwój technologiczny oraz filozofię. Najbardziej znanym z nich jest prawdopodobnie "The Society of Mind". Był także konsultantem podczas kręcenia filmu "2001: Odyseja kosmiczna". Marvin Minsky urodził się w 1927 roku w Nowym Jorku. Jego ojciec był chirurgiem okulistą, a matka żydowską aktywistką polityczną. W latach 1944-1945 Minsky służył w US Navy. Studiował matematykę na Harvardzie, a w 1954 obronił na Princeton doktorat z matematyki. W 1958 roku został pracownikiem naukowym MIT. Isaac Asimov twierdził, że Minsky to - obok Carla Sagana - jeden z dwóch ludzi bardziej inteligentnych od niego samego. Przyczyną śmierci Minsky'ego był krwotoczny udar mózgu. « powrót do artykułu
  12. Sekretarze (Sagittarius serpentarius) często kopią i następują na głowę ofiary, zabijając ją lub ogłuszając. Zważywszy, że ich ulubionym pokarmem są węże, uderzenie musi być zarówno szybkie, jak i celne. Ostatnio brytyjscy biolodzy zmierzyli siłę kopnięcia Madeline'a, samca z Hawk Conservancy Trust, który w ramach pokazów dla publiczności rozprawia się z gumową atrapą węża. Okazało się, że ptak generuje siłę rzędu 195 niutonów. To wystarczy, by zabić ofiarę jednym uderzeniem. Jak podkreśla dr Steve Portugal, wykładowca Royal Holloway University of London, jeszcze większe wrażenie robi prędkość działania Madeline'a. Czas uderzenia w głowę węża wynosił bowiem zaledwie 15 milisekund (warto przypomnieć, że mrugnięcie trwa ok. 150 ms). Podczas eksperymentu naukowcy posłużyli się ukrytymi platformami tensometrycznymi. Przeciągali nad nimi gumowe węże. Każdy atak oceniano pod kątem czasowania, prędkości i siły uderzenia. Autorzy publikacji z pisma Current Biology podkreślają, że biorąc pod uwagę prędkość kopnięć i długość nóg sekretarzy, niemożliwe jest, by ptaki bazowały na propriocepcji (zmyśle kinestetycznym). Zamiast tego wykorzystują wskazówki wzrokowe i sprzężenie w przód (ang. feedforward). To oznacza, że mogą dokonywać korekt dopiero w następnym podejściu. Gdy zapoczątkują kopnięcie, nie ma możliwości przystosowania czy zmiany. By kopać tak szybko, mocno i dokładnie, żeby ogłuszyć/zabić ofiarę (konsekwencje nietrafienia w jadowitego węża mogą w końcu być śmiertelne), potrzeba precyzyjnego namierzania, a to oznacza rozbudowaną współpracę układów wzrokowego i nerwowo-mięśniowego. Dr Monica Daley z Royal Veterinary College dodaje, że odkrycia odnośnie do sekretarzy będzie można wykorzystać m.in. w robotyce czy protetyce. Porównywalnym [do kopnięć S. serpentarius] zadaniem byłoby granie w bejsbol z protezą ramienia [...]. Naukowcy mają nadzieję, że dotychczasowe ustalenia pomogą też w rekonstrukcji technik polowania wymarłych nielotnych ptaków neognatycznych Phorusrhacidae. « powrót do artykułu
  13. Amerykański Departament Sprawiedliwości zamknął właśnie historyczną sprawę, Operation Torpedo. Historyczną, gdyż w jej ramach sąd po raz pierwszy zgodził się, by FBI prowadziła szeroko zakrojoną operację hakerską. Sprawa rozpoczęła się w 2011 roku, gdy holenderska policja wpadła na trop pedofilskiej witryny i uzyskała do niej administracyjny dostęp. Okazało się, że serwer znajduje się w centrum bazodanowym firmy Power DNN w Nebrasce. Holendrzy poinformowali się o sprawie FBI. Agenci Federalnego Biura Śledczego uzyskali zgodę sądu i rozpoczęli hakerską operację przeciwko Aaronowi McGrathowi, jednemu z pracowników Power DNN. Pod koniec 2012 roku agenci dokonali nalotu na dom McGratha. Mężczyzna był właśnie zalogowany jako administrator na witrynie PedoBook. To pedofilski serwis społecznościowy. McGrath szybko zamknął notebook, co doprowadziło do zaszyfrowania danych. Jednak, jak dowiadujemy się z dokumentów sądowych, FBI udało się odtworzyć hasło i zdobyć dostęp do komputera. Dzięki temu dowiedzieli się, że dostęp do PedoBook jest możliwy wyłącznie za pośrednictwem sieci Tor. W związku z tym sąd wydał FBI zgodę na wykorzystanie "technik śledczych w sieci". Pozwoliło to agentom na dodanie niewielkiego kodu do każdego pedofilskiego zdjęcia na PedoBook. Gdy użytkownik serwisu klikał na zdjęcie, jego komputer pobierał również i kod umieszczony tam przez FBI, a ten zdradzał agentom prawdziwy adres IP oraz dane na temat systemu operacyjnego użytkownika serwisu. Dzięki dokumentom sądowym wiemy, że FBI umieściło w serwisie kod Flash i wykorzystało fakt, że Flash jest podatny na ataki. Jeśli użytkownik korzystał ze starszej wersji Tora i nie zablokował Flasha, kod wstrzyknięty przez FBI nawiązywał bezpośrednie połączenie i zdradzał prawdziwy numer IP śledzonej osoby. Dzięki takim działaniom agenci zatrzymali m.in. 22-latka, który zapowiadał, że opublikuje nagie zdjęcia swojej nienarodzonej jeszcze córki. Pedofil został już skazany na 15 lat więzienia. Inny zatrzymany t0 42-latek, który chwalił się licznymi gwałtami dokonanymi na dziewczynkach na Filipinach. Wyrok: 20 lat więzienia. FBI wpadło też na trop człowieka, który szczególnie martwił agentów. Zapowiadał on na PedoBook, że ma zamiar zrealizować swoją fantazję polegającą na zabiciu dziecka. Z informacji pozostawianych na PedoBook agenci dowiedzieli się, że podejrzany mieszka w w okolicach Waszyngtonu. Okazało się, że PT***eater, bo z takiego pseudonimu korzystał pedofil, loguje się pod tą samą nazwą na zwykłych witrynach pornograficznych, a nazwa jest pseudonimem z komunikatora AIM. Na wniosek sądu AOL zdradził FBI adres IP użytkownika komunikatora, a Verizon podał agentom jego adres w Germantown w stanie Maryland. Okazało się, że podejrzany do Timothy DeFoggi, wysoki rangą urzędnik ds. cyberbezpieczeństwa w Departamencie Zdrowia i Obsługi Ludności. Podczas procesu DeFoggi mówił, że ma uprawnienia dostępu do tajemnic państwowych oraz doświadczenie we współpracy z CIA i NSA. Gdy w kwietniu 2013 roku FBI zatrzymało DeFoggi w jego domu, jego laptop pobierał właśnie plik z witryny OnionPedo Video Archive. Mężczyznę skazano na 25 lat więzienia. Metody zastosowane przez FBI były atakowane w sądzie przez obrońców oskarżonych. Jeden z nich twierdził, że wykraczają one poza to, co mogą robić organa ścigania. Inny prawnik twierdził, że FBI nieuczciwie szpiegowało jego klienta. Podnosił przy tym, że co prawda Biuro miało zgodę sądu, jednak było zobowiązane w ciągu 30 dni powiadomić podejrzanego o włamaniu do jego komputera. W obu przypadkach sąd federalny odrzucił skargi. Krytycy FBI wątpią też, czy Biuro ma prawo de facto utrzymywać pedofilską witrynę i pozwalać, by ona działała. Departament Sprawiedliwości przyznaje, że było to trudne i kosztowne śledztwo. Operation Torpedo prowadzono przez ponad 3 lat, prokuratura przyznaje, że w tym czasie uratowano około 6 dzieci, a z ponad 13 000 aktywnych członków PedoBook na kary więzienia skazano zaledwie 19 osób. FBI informuje, że w tzw. ukrytym internecie coraz częściej dochodzi do przestępstw pedofilskich. Na PedoBook poszczególne zdjęcia oglądane są olbrzymią liczbę razy. Na przykład jeden tylko zbiór fotografii, zatytułowany "Melinda - moja córka" został obejrzany ponad 467 000 razy. Oni ukrywają się pod naszym bokiem. W pewnym sensie jesteśmy bezsilni. Właśnie to powoduje, że konieczne są nadzwyczajne działania - mówi anonimowy urzędnik Departamentu Sprawiedliwości. « powrót do artykułu
  14. W jaki sposób owadożerna muchołówka amerykańska (Dionaea muscipula) decyduje, kiedy zamknąć liście pułapkowe i zacząć wydzielać enzymy trawienne? Okazuje się, że roślina liczy do co najmniej dwóch. Mięsożerna bylina Dionaea muscipula [...] potrafi liczyć, jak często jest dotykana przez owady odwiedzające liście pułapkowe. Wszystko po to, by schwytać i zjeść ofiarę - wyjaśnia Rainer Hedrich z Uniwersytetu w Würzburgu. Podczas eksperymentów Niemcy oszukiwali muchołówkę, że wylądowały na niej owady. Przykładali do pułapki coraz większą liczbę bodźców mechaniczno-elektrycznych i monitorowali reakcje roślin. Okazało się, że by wywołać reakcję i ustawić pułapkę w trybie gotowości do działania, wystarczy jedno dotknięcie włosków czuciowych na brzegu liścia. Podejście huraoptymistyczne nie jest wskazane, bo jak tłumaczą naukowcy, w końcu zawsze może to być fałszywy alarm. Przy drugim dotknięciu pułapka zamyka się wokół ofiary. Próbując uciekać, raz po raz stymuluje ona mechanowrażliwe włoski, co skutkuje dalszym pobudzeniem muchołówki. Autorzy publikacji z pisma Current Biology dodają, że po 2. dotknięciu inicjowany jest szlak hormonu dotyku kwasu jasmonowego. Po ponad 3 uruchamiana jest zaś ekspresja genów i gruczoły po wewnętrznej stronie pułapki zaczynają wytwarzanie enzymów trawiennych (hydrolaz). Co ważne, roślina może dostosowywać produkcję kosztownych "odczynników" do wielkości posiłku. Liczba potencjałów czynnościowych informuje ją o rozmiarach i zawartości składników odżywczych [głównie sodu] w kąsku. Pozwala jej to równoważyć koszty i korzyści polowania [w praktyce oznacza to tyle, że ekspresja genów hydrolaz jest proporcjonalna do liczby stymulacji mechanicznych]. Naukowcy zauważyli, że u D. muscipula następuje znaczący wzrost produkcji transportera odpowiadającego za wychwyt kationów sodu - kanału DmHKT1; i w tym przypadku liczba jego transkryptów zależy od liczby podrażnień (potencjałów czynnościowych). Dokładnie nie wiadomo, czemu roślinie tak bardzo zależy na sodzie, ale Hedrich i inni sugerują, że może to mieć coś wspólnego z podtrzymywaniem właściwego bilansu wodnego w ścianach komórkowych. Obecnie Niemcy sekwencjonują genom muchołówki amerykańskiej. « powrót do artykułu
  15. Na spotkanie z Danem Cruickshankiem oraz pokaz specjalny filmu „Warszawa – zmartwychwstałe miasto” zapraszają: BBC Earth oraz Muzeum Powstania Warszawskiego, 27 stycznia 2016r., godz. 17:00. Dan Cruickshank - brytyjski historyk sztuki i architektury, autor licznych książek poświęconych architekturze oraz gospodarz programów BBC, dla której od lat przygotowuje cykle dokumentalne na temat zabytków i światowych cudów architektury. Jego najnowszym dziełem jest film dokumentalny „Warszawa – zmartwychwstałe miasto”, opowiadający o wskrzeszeniu Warszawy z wojennych ruin dzięki imponującej walce Polaków o swoją tożsamość, będący jednocześnie niezwykle osobistą i wzruszającą podróżą autora zarówno po Warszawie jego dzieciństwa, jak i współczesnej europejskiej stolicy. W latach 50. XX wieku, Dan Cruickshank, jako chłopiec mieszkał z rodzicami w kamienicy przy ul. Świętojańskiej na warszawskiej Starówce. Zdewastowane wojną miasto i niestrudzeni w odbudowie Warszawy mieszkańcy pozostawili w pamięci chłopca niezatarty ślad. Wrócił do Warszawy po 60 latach, by opowiedzieć światu niezwykłą historię odbudowy i rekonstrukcji miasta, które zostało skazane na zagładę przez hitlerowskie Niemcy i miało przestać istnieć. Wyrusza śladem wspomnień i odwiedza dawne mieszkanie, pokazuje swoje chłopięce rysunki kamienic widzianych przez okno. Z uznaniem oprowadza po pieczołowicie zrekonstruowanym Starym Mieście, Zamku Królewskim i Królewskich Łazienkach, zwracając uwagę na najdrobniejsze odtworzone detale architektoniczne. Na podstawie archiwalnych dokumentów objaśnia historię i sposób odbudowy staromiejskiego kompleksu, pokazując zmiany, jakie zaszły w warszawskiej zabudowie i architekturze. Są miasta, które zostały zniszczone w porównywalnym stopniu i następnie odbudowane, ale, według mojej wiedzy, Warszawa jest przykładem największej w skali, najbardziej ambitnej i skutecznej rekonstrukcji zabytkowego centrum miasta. Jest też fascynującym przykładem konieczności pogodzenia autentycznego odtworzenia utraconych budynków i królewskiego miasta z wymaganiami nowoczesnego miejskiego życia w socjalistycznym społeczeństwie – powiedział Dan Cruickshank. Polska premiera filmu „Warszawa – zmartwychwstałe miasto” odbędzie się w niedzielę, 21 lutego o godz. 20:00 na kanale BBC Earth. « powrót do artykułu
  16. Baidu coraz śmielej wchodzi na rynek autonomicznych samochodów. Przed kilkoma tygodniami firma ogłosiła, że chce stworzyć autonomiczne autobusy, a dzisiaj dowiadujemy się, iż jest zainteresowana całym rynkiem autonomicznych samochodów. Baidu chce wykorzystać swoje doświadczenie w pracach nad sztuczną inteligencją, tworzeniem map i wymianą danych. Od trzech miesięcy Baidu współpracuje z BYD Co., największym w Chinach producentem samochodów elektrycznych. Baidu wyposaża te pojazdy w oprogramowanie Baidu AutoBrain,które odpowiada za prowadzenie pojazdu, obserwowanie otoczenia i podejmowanie decyzji. Wang Jing, wiceprezes odpowiedzialny za rozwój autonomicznym samochodów poinformował, że jego firma może również rozpocząć współpracę z amerykańskimi przedsiębiorstwami. Nie wymienił jednak żadnej nazwy. Baidu chce konkurować na rynku autonomicznych samochodów m.in. z Google'em. Koncern Page'a i Brina pracuje nad takimi pojazdami od 2009 roku. W ramach testów autonomiczne samochody Google'a przejechały już ponad 3,2 miliona kilometrów. Baidu będzie testowało swoje samochody w Chinach i wierzy, że znajomość lokalnych warunków drogowych da jej przewagę nad konkurencją. Analitycy uważają, że do roku 2017 pojawią się samochody samodzielnie radzące sobie w korkach oraz płacące za parking. W 2018 roku w salonach powinny być dostępne pojazdy zdolne do samodzielnej jazdy po autostradach i zmiany pasa. Samochody samodzielnie poruszające się w ruchu miejskim mają trafić do sprzedaży w roku 2022, a w roku 2025 powinniśmy, zdaniem analityków, mieć do dyspozycji w pełni autonomiczny samochód. « powrót do artykułu
  17. Blue Origin stała się pierwszą firmą, która po raz drugi wykorzystała tę samą rakietę. Przed dwoma miesiącami przedsiębiorstwo wystrzeliło satelity, a pierwszy człon jej rakiety bezpiecznie wylądował na Ziemi. Teraz człon te został użyty podczas kolejnego startu. Rakieta New Shepard wzniosła się na wysokość 101,7 kilometra, nieco powyżej linii Karmana, która wyznacza granicę pomiędzy atmosferą Ziemi a przestrzenią kosmiczną, a następnie łagodnie wylądowała na Ziemi. Jeff Bezos, założyciel firmy Amazon, do którego należy Blue Origin poinformował na swoim blogu, że po pierwszym starcie wymieniono spadochrony kapsuły załogowej, zastąpiono zapalniki pirotechniczne nowymi, przeprowadzono testy funkcjonalne, udoskonalono oprogramowanie. Rakieta nie stara się wylądować dokładnie w wyznaczonym miejscu. Po tym, jak obierze na cel środek lądowiska, jej priorytetem staje się utrzymanie odpowiedniej pozycji do lądowania. Działa więc podobnie jak pilot samolotu, który na początku lądowania stara się być na środku lądowiska. Jeśli podczas lądowania okaże się, że samolot jest nieco z boku, pilot nie wykonuje w ostatniej chwili korekty, byle tylko trafić dokładnie w środek. Bezos zdradza też, że jest przekonany do rozwijania rakiet pionowego lądowania. Dlaczego? Ponieważ by ziściła się wizja zgodnie z którą miliony ludzi żyją i pracują w przestrzeni kosmicznej, potrzebujemy wielkich silników startowych. A technologia pionowego startu świetnie się skaluje. Podczas pionowego lądowania rozwiązuje się klasyczny problem odwróconego wahadła. Przy większym wahadle problem jest nieco łatwiejszy do rozwiązania. Spróbujcie utrzymać na palcu pionowo postawiony ołówek. A potem zróbcie to samo z kijem od miotły. Z kijem jest łatwiej, gdyż ma większy moment bezwładności, dzięki czemu łatwiej go ustabilizować. Bezos zauważył również, że New Shepard to niewielka rakieta. Blue Origin od trzech lat pracuje nad pierwszą swoją rakietą, która poleci na orbitę. Będzie ona wielokrotnie większa od New Shepard, chociaż i tak ma być jedną z mniejszych rakiet w planowanej flocie Blue Origin. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy stworzyli spermboty do dostarczania plemników, leków czy genów w wybrane miejsce. Jednym z największych wyzwań podczas prac nad mikrorobotami, które mają się poruszać w ludzkim ciele, jest zapewnienie bezpiecznego paliwa. Mając to na uwadze, specjaliści z Drezdeńskiego Instytutu Nanonauk Integracyjnych postanowili poszukać bezpiecznej alternatywy dla nanosilników. Myśleliśmy o wykorzystaniu silnika biologicznego o dużej mocy i przypomnieliśmy sobie o wici plemnika, która jest fizjologicznie mniej problematyczna. Pomysł przyszedł nam do głowy 5 lat temu, gdy zauważyłem, że plemniki mają podobną wielkość, co mikrorurki, które potrafimy wytwarzać - opowiada prof. Oliver G. Schmidt, dyrektor Instytutu. Niemcy pracowali z plemnikami byka, które mają zbliżoną wielkość do plemników ludzkich. Arkusze filmu z tytanu i żelaza zwija się w stożkowate rurki o właściwościach magnetycznych. Jeden koniec rurki jest szerszy od drugiego i stanowi wlot. Średnica nieco przewyższa średnicę główki plemnika. Żywe plemniki dodaje się do roztworu z mikrorurkami. Gdy plemnik utknie w węższym końcu, nieustannie prąc do przodu, napędza "bota". Kierunek nadaje się za pomocą pola magnetycznego, napęd zapewnia sam plemnik. Schimdt dodaje, że prędkość spermbotów można kontrolować za pomocą zmian temperatury. Choć na razie kwestii tej jeszcze nie rozwiązano, Niemcy sądzą, że komórki będzie można uwolnić, doprowadzając na drodze termicznej do rozwinięcia rurek w okolicy jaja. Rurki usuwano by z organizmu, ponownie przykładając pole magnetyczne. Magnetyczne mikrorurki są bezpieczniejsze od magnetycznych nanocząstek, bo nie dostają się do komórek. Nie mogą, bo są od nich większe - podkreśla Veronika Magdanz. Plemniki świetnie nadają się na bioboty. Łatwo je pozyskać, są nieszkodliwe i skutecznie przemieszczają się przez płyny ustrojowe. Spermbot potrafi pokonać do 100 mikrometrów na sekundę. Naukowcy twierdzą, że przypomina to sytuację, w której człowiek o wzroście 180 cm przepływałby 50 m w 14 s. « powrót do artykułu
  19. W laboratorium Uniwersytetu w Bolton powstał materiał opatrunkowy z włókna kompozytowego. Alchit, bo o nim mowa, stanowi połączenie kwasu alginowego [składnika ścian komórkowych wielu glonów i trawy morskiej] oraz chitozanu z pancerzyków skorupiaków. Oba związki mają już zastosowania medyczne. Chitozan jest naturalnie przeciwdrobnoustrojowy i przyspiesza gojenie ran [...] - wyjaśnia prof. Mohsen Miraftab. Materiał ma być produkowany w Chinach. Zgodnie z planem, sprzedaż opatrunku w Wielkiej Brytanii powinna się rozpocząć jeszcze w tym roku. W testach alchit wypadał lepiej od innych podobnych produktów. Zanurzony w wodzie, alchit wchłania ponad 40-krotność swojej wagi. Oznacza to, że będzie mógł odciągać wilgoć od rany. W dotyku przypomina galaretkę. Ponieważ odchodzi od ciała w jednym kawałku, nie powoduje dodatkowych urazów. Ekipie Miraftaba jako pierwszej udało się uzyskać włókna kompozytowe o wytrzymałości odpowiedniej do utworzenia opatrunku. Naukowcy stworzyli też inspirowaną helisą protezę naczyniową o średnicy poniżej 6 mm. Będzie ona umieszczana chirurgicznie w organizmie pacjentów np. z chorobą niedokrwienną serca. Obecne przeszczepy są podatne na zwapnienie i odkładanie cholesterolu, co ostatecznie prowadzi do zaczopowania drobnych naczyń, a nawet śmierci. Krew w naczyniach nie porusza się w linii prostej, lecz płynie spiralnie. Tworząc w implancie strukturę helisy, sprawiamy, że krew porusza się w naturalny dla siebie sposób. Obmywanie wnętrza zapobiega kalcyfikacji. Technologia protezy będzie jeszcze ulepszana. Brytyjczycy wspominają też o testach z partnerami z innych uczelni. Oprócz tego zespół Miraftaba stworzył technikę tkania włókien kolagenowych, które można wplatać w uszkodzone ścięgno, zapewniając naturalne rusztowanie dla wzrostu komórek. Nowa technologia pozwala uzyskać ciągłą nić o kontrolowanej giętkości. « powrót do artykułu
  20. Wszystko wskazuje na to, że litografia w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV) będzie gotowa na czas, by wykorzystać tę technologię do produkcji układów scalonych w procesie 7 nanometrów. Obecnie źródła światła wykorzystywane w EUV nie są wystarczająco stabilne i nie mają odpowiedniej mocy, by mogły nadawać się do produkcji masowej. Prototypowe urządzenia zamontowane m.in. w fabrykach TSMC korzystają ze źródła o mocy 85 watów. Wkrótce zostaną one rozbudowane do 125 W. Producent urządzeń do litografii, ASML, zaprezentował ostatnio EUV o mocy 185 W i obiecuje, że do końca roku osiągnie moc 250 W. Obecnie prototypowe maszyny działają przez 70% dnia roboczego i naświetlają 500-600 plastrów krzemowych. To olbrzymi postęp w porównaniu z ubiegłym rokiem, ale ich wydajność jest wciąż mniejsza niż urządzeń do litografii zanurzeniowej. Musimy zwiększyć ich wydajność jeszcze 2- lub 3-krotnie - mówi Frits van Hout z AMSL. Producenci układów scalonych mają nadzieję, że będą mogli wykorzystać maszyny do EUV w 2018 roku. Pozwoli to na zmniejszenie kosztów produkcji drugiej generacji 7-nanometrowych układów. Dobra wiadomość jest taka, że obecnie wszystko wskazuje na to, iż nadzieje producentów się spełnią. Jednak należy przypomnieć, że EUV doświadczyło już wielu opóźnień. Wdrożenie EUV będzie miało olbrzymie znaczenie. W litografii zanurzeniowej osiągnięcie odpowiedniej precyzji wymaga wielokrotnego przetwarzania tych samych plastrów. Dopiero wówczas można produkować odpowiedniej jakości układy w technologiach 16 nm i mniejszych. EUV znacznie uprości cały proces i przyczyni się do spadków kosztów. « powrót do artykułu
  21. Bociany białe coraz częściej zarzucają migrację dalej na południe na rzecz kąsków z napotykanych po drodze wysypisk. Do niedawna wszystkie bociany z Europy migrowały na zimowiska w Afryce, lecz w ostatnich dziesięcioleciach coraz więcej osobników przelatuje krótsze dystanse, by żerować na odpadkach. Zespół dr Andrei Flack z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka wyposażył w GPS-y 70 młodych bocianów z Armenii, Grecji, Polski, Rosji, Hiszpanii, Niemiec, Tunezji oraz Uzbekistanu. Naukowcy chcieli w ten sposób monitorować ich pierwszą migrację. Okazało się, że ptaki z Rosji, Polski i Grecji podążały tradycyjną trasą, docierając nawet do RPA. Bociany z Hiszpanii, Tunezji i Niemiec pozostawały na północ od Sahary, te z Armenii pokonywały tylko krótkie trasy, a młode z Uzbekistanu w ogóle się nigdzie nie ruszały. Biolodzy zauważyli, że większość ptaków pozostających na północ od Sahary przeżyła, grzebiąc w śmieciach, zaś bociany z Uzbekistanu pozyskiwały pożywienie z farm ryb (to dlatego nie odleciały na zimowiska w Afganistanie i Pakistanie). Wg Flack, bociany zmieniły swoje zwyczaje migracyjne, by być bliżej ludzi, czyli stałego dopływu pokarmu. Te, które zostają na północ od Sahary, wydają się żerować na wysypiskach odpadów w Maroku. Dla bocianów to dobre miejsce, bo mają tam pod dostatkiem jedzenia. Istnieje też jednak ryzyko; jeden nieodpowiedni kąsek i jest już po tobie. Autorzy raportu z pisma Science Advances podkreślają, że krótkoterminowe korzyści pokarmowe to jedno, a długoterminowe skutki dla ról ekologicznych to drugie. Nie wolno bowiem zapominać, że w tropikalnej Afryce bociany białe żerują na szkodnikach upraw, np. na rojach szarańczy. « powrót do artykułu
  22. Pokarm przemieszczający się przez jelita jest monitorowany przez komórki odpornościowe pod kątem obecności patogenów, np. bakterii z rodzaju Salmonella. Ich aktywność musi być jednak kontrolowana, by nadmierne pobudzenie nie doprowadziło do stałego uszkodzenia tkanki. Prof. Daniel Mucida z Uniwersytetu Rockefellera wykazał, że taką właśnie funkcję spełniają neurony. Nasze badania identyfikują mechanizm, za pośrednictwem którego neurony współpracują z komórkami odpornościowymi, by pomóc tkance jelita zareagować na zakłócenia, nie posuwając się za daleko. Do komórek odpornościowych występujących w tkance jelit należą różne populacje makrofagów. Makrofagi blaszki właściwej (łac. lamina propria) znajdują się w błonie śluzowej pod nabłonkiem, a makrofagi błony mięśniowej rezydują głębiej (w warstwie pod błoną podśluzową). Naukowcy zobrazowali obie populacje, wykorzystując technikę opracowaną przez zespół z laboratorium Marca Tessiera-Lavigne'a. Pozwala ona oglądać struktury komórkowe w 3D. Naukowcy dostrzegli, że komórki te różnie się poruszają i wyglądają. Co istotne, okazało się także, że makrofagi z błony mięśniowej otaczają neurony jelitowe. Analiza zademonstrowała, że w makrofagach blaszki właściwej zachodzi preferencyjnie ekspresja genów prozapalnych, a w makrofagach błony mięśniowej przeciwzapalnych. Zjawisko to wzmaga się w czasie zakażenia jelit. Doszliśmy do wniosku, że jeden z głównych sygnałów [wywołujących różną odpowiedź na zakażenie] wydaje się pochodzić z neuronów, które w czasie obrazowania okazały się niemal otulone przez makrofagi błony mięśniowej. Dalsze eksperymenty pokazały, że na powierzchni makrofagów błony mięśniowej występują receptory, które pozwalają reagować na norepinefrynę, neuroprzekaźnik wytwarzany przez neurony. Wszystko wskazuje więc na to, że to właśnie w ten sposób komórki nerwowe sygnalizują makrofagom, by wygasiły stan zapalny. Co ważne, Amerykanie zauważyli, że w przebiegu infekcji makrofagi blaszki mięśniowej są aktywowane w ciągu godziny-dwóch, a więc znacznie szybciej, niż miałoby to miejsce w przypadku szlaku czysto immunologicznego. Zespół Mucidy uważa, że to właśnie dzięki neuronom rezydujące głęboko makrofagi, które nie mają bezpośredniego kontaktu z patogenem, mogą tak szybko zareagować na infekcję. Jest prawdopodobne, że poważna infekcja może zaburzyć ten szlak, prowadząc do uszkodzenia tkanki i permanentnych zmian żołądkowo-jelitowych, występujących w takich schorzeniach jak [choćby] zespół jelita drażliwego. « powrót do artykułu
  23. Podczas badań dna morskiego u wybrzeży Norfolk i Suffolk odkryto wrak U-Boota zaginionego w 1915 roku. Badania były prowadzone przez firmy ScottishPower Renewables i Vattenfall, które mają zamiar wybudować w tamtej okolicy farmę wiatrową. Eksperci skanowali 6000 kilometrów kwadratowych dna, by lepiej zrozumieć panujące tam warunki. W tym czasie trafili na ponad 60 wraków, z których większość spodziewali się znaleźć. Jednak odkrycie 100-letniego okrętu podwodnego było wielką niespodzianką. Początkowo sądzono, że natrafiono na wrak holenderskiego okrętu podwodnego HNLMS O13, który zaginął w czerwcu 1940 roku podczas patrolowania wód pomiędzy Danią a Norwegią. Przysłani na miejsce odkrycia nurkowie holenderskiej marynarki wojennej wykonali dokładne zdjęcia znalezionego okrętu. Uszkodzona jednostka ma 57,6 metra długości, 4,1 metra szerokości i 4,6 metra wysokości. Jeśli weźmiemy pod uwagę uszkodzenia i widoczne szczątki, można stwierdzić, że miała więcej niż 60 ale mniej niż 70 metrów długości. Zdjęcia ujawniły też, że mamy do czynienia z jednostką niemiecką, nie holenderską. Dzięki rysunkom z epoki stwierdzono, że to niemiecku U-Boot typu U-31 z czasów I wojny światowej. Z archiwalnych zapisków wiadomo, że w tamtym regionie zaginęły jedynie jednostki U-31 i U-34. Trzy lata po tym, jak wrak zauważono po raz pierwszy, oficjalnie uznano, że mamy do czynienia z U-Bootem U-31, który wyszedł na patrol 13 stycznia 1915 roku i nigdy nie wrócił. SM U-31 został przyjęty to służby we wrześniu 1914 roku. Rankiem 13 stycznia 1915 roku okręt wypłynął z Wilhelmshaven na rutynowy patrol i zniknął. Sądzimy, że wpłynął on na minę u wybrzeży Anglii i zatonął wraz z całą załogą, na którą składało się 4 oficerów i 31 marynarzy - mówi archeolog morski Mark Dunkley. U-31 był pierwszą z 11 jednostek typu U-31, które wybudowano w latach 1912-1915. Jednostki te uważano za bardzo dobrze radzące sobie na otwartym morzu, dobrze sterowało się nimi na powierzchni. Osiem z nich zostało zatopionych, a 3 się poddały i po wojnie zostały zniszczone. Z tych, które zatopiono, nieznany był dotychczas los dwóch, w tym U-31. Miejsce spoczynku wraku jest uznawane za cmentarz wojenny. Jednostka nie będzie podnoszona, a farma wiatrowa zostanie wybudowana tak, by nie naruszyć spokoju poległych. « powrót do artykułu
  24. W ubiegłym roku chińska emisja węgla zmniejszyła się prawdopodobnie o około 3%. Taki wniosek płynie z opublikowanych właśnie oficjalnych danych statystycznych dotyczących przemysłu i ekonomii. Z danych wynika bowiem, że wydobycie węgla w Państwie Środka spadło o 3,5%, produkcja energii z elektrowni węglowych zmniejszyła się o 3%, import węgla spadł o 30%, ilość wytwarzanej surówki hutniczej zmniejszyła się o 4%, wyprodukowano też o 7% mniej koksu i o 5% mniej cementu. To zaś oznacza, że całkowita konsumpcja węgla spadła ponad 4%. Jednocześnie doszło do wzrostu zużycia ropy naftowej (o 1,1%) i gazu (o 3,7%). Biorąc pod uwagę wszystkie te czynniki można stwierdzić, że w ubiegłym roku Chiny wyemitowały do atmosfery o 3-4 procent mniej CO2 niż rok wcześniej. To mniej więcej ilość odpowiadająca całkowitej emisji z Polski. Na zmniejszenie emisji wpłynęło kilka czynników. Jednym z nich jest skurczenie się produkcji przemysłu ciężkiego przy jednoczesnym znaczącym wzroście usług i konsumpcji prywatnej. Drugim istotnym elementem, którzy spowodował spadek emisji jest szybko rozwijający się sektor energii odnawialnej. Pomimo tego, że zapotrzebowanie na energię wzrosło o 0,5%, to produkcja energii z węgla spadła o 3%. Było to możliwe dzięki znaczącemu zwiększeniu produkcji energii ze źródeł odnawialnych. W ciągu ubiegłego roku Chiny pobiły wszystkie światowe rekordy zwiększając ilość energii produkowanej z wiatru o 30 GW, a ze słońca o 17 GW. Trzecim czynnikiem była fatalna jakość powietrza w Pekinie i innych miastach. Zachodzące w Chinach procesy ekonomiczne, polityczne i społeczne prawdopodobnie będą prowadziły do dalszych spadków emisji. Obecnie w Państwie Środka pracuje wiele zakładów należących do sektora przemysłu ciężkiego, które nie mają odbiorców na swoje produkty. To państwowe zakłady utrzymywane przy życiu wyłącznie z powodów ideologicznych. To jednocześnie główni truciciele, a ich los jest przesądzony. W chińskim żargonie politycznym likwidację takich zakładów - zaplanowaną na bieżący rok - nazywa się "reformą strony podażowej" oraz "redukcją nadprodukcji". « powrót do artykułu
  25. Chiński bank centralny planuje wyemitowanie własnej waluty cyfrowej. Specjaliści z Ludowego Banku Chin studiują wirtualne waluty od 2014 roku. W ubiegłym tygodniu bank opublikował dokument, w którym zapowiada wprowadzenie wirtualnego pieniądza, nie zdradza jednak żadnej daty, kiedy miałoby to nastąpić, ani nie opisuje, jak pieniądz wirtualny miałby się do papierowego juana. W opublikowanym dokumencie czytamy, że cyfrowy pieniądz pomoże "obniżyć wysoki koszt wydawania tradycyjnych pieniędzy, ułatwi przeprowadzani transakcji finansowych i uczyni je bardziej przejrzystymi, zmniejszy możliwość prania brudnych pieniędzy, unikania podatków i innych przestępstw". Najbardziej znanym cyfrowym pieniądzem jest bitcoin. Pomimo początkowych obaw zadomowił się on w Chinach i obecnie znajduje się tam jedna z największych na świecie giełd, na których handluje się bitcoinami - BTCChina. Wyemitowanie własnej cyfrowej waluty może pomóc Chinom w powstrzymaniu masowego odpływu kapitału. Szacuje się, że w ubiegłym roku w Państwa Środka wyprowadzono 676 miliardów dolarów, z czego około 30% stanowiły transakcje przeprowadzone tak, by ominąć państwową kontrolę. Cyfrowy pieniądz może zwiększyć kontrolę banku centralnego nad przepływem kapitału. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...