-
Liczba zawartości
37638 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
Wyświetlacze dotykowe są coraz bardziej powszechne, stały się niemal nieodłącznym elementem smartfonów. Problem jednak w tym, że ekrany dotykowe ciągle się brudzą, pozostają na nich ślady po palcach. Problemowi temu chcą zaradzić badacze z Microsoft Research. Zaprezentowali oni koncepcję ekranu dotykowego, którego... nie trzeba dotykać. Pomysł polega na tym, że powinniśmy mieć możliwość kontrolowania aplikacji, przeglądania internetu czy decydowania o ustawieniach za pomocą przesuwania palców ponad wyświetlaczem, bez jego dotykania - mówi dziennikarz Abhimanyu Ghoshal. Mamy do czynienia z telefonem, który czuje gdy palce użytkownika znajdują się w pobliżu, wyświetla przyciski kontrolne, których użytkownik potrzebuje i wtedy, kiedy ich potrzebuje - stwierdził Matt Weinberger, reporter serwisu Business Insider. Microsoft nazywa swoją koncepcję Pre-Touch Sensing for Mobile Interaction. Jak wyjaśnia John Brownlee z Fast Commpany, opracowywana przez Redmond technologia wykorzystuje specjalny ekran dotykowy, który wykrywa zaburzenia pola elektrycznego powodowane przez zbliżające się palce. Dodatkowo na krawędziach wyświetlacza umieszczono czujniki nacisku. Ten smartfon wyczuwa, w jaki sposób jest trzymany i potrafi odróżnić, które palce należą do której dłoni. Jeśli trzymalibyśmy urządzenie jedną dłonią, mogłoby ono wyświetlać zupełni inny interfejs niż wówczas, gdy jest trzymany obiema dłońmi - dodaje Brownlee. Nie należy się jednak spodziewać, że w najbliższym czasie Pre-Touch Sensing for Mobile Interaction trafi w ręce użytkowników. Technologia wymaga jeszcze dopracowania, a musimy przy tym pamiętać, że nie zawsze nawet gotowe wynalazki trafiają do gotowych produktów w takiej formie, w jakiej były wcześniej prezentowane. « powrót do artykułu
-
Przekazanie informacji dalej (retweet) tworzy przeciążenie poznawcze, które utrudnia uczenie i zachowanie czegoś w pamięci - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Cornella i Uniwersytetu w Pekinie. Większość ludzi nie publikuje już własnych pomysłów. Po prostu dzielimy się z przyjaciółmi tym, co gdzieś przeczytaliśmy. Nie zdajemy sobie jednak sprawy, że udostępnianie ma swoje minusy - może kolidować z innymi rzeczami, jakie robimy - wyjaśnia prof. Qi Wang. Wang i współpracownicy z Chin przeprowadzili eksperymenty, które pokazały, że retweetowanie zakłóca uczenie i pamięć (tak w warunkach online, jak i offline). Eksperymenty przeprowadzono na Uniwersytecie w Pekinie. Studentów podzielono na 2 grupy, którym prezentowano wiadomości z Weibo. Po przeczytaniu wpisu członkowie jednej grupy mogli albo udostępnić post, albo przejść dalej. Druga grupa mogła wyłącznie czytać dalej. Dalszym etapem badania był online'owy test, jak dużo ochotnicy zapamiętali z wiadomości. Okazało się, że osoby z udostępniającej grupy niemal 2-krotnie częściej udzielały złych odpowiedzi. W oczy rzucało się także słabe zrozumienie. Szczególnie źle zapamiętywane były rzeczy udostępniane - podkreśla Wang. Naukowcy podejrzewali, że przekazujący dalej cierpią na przeciążenie poznawcze. Wang wyjaśnia, że zasoby zużywa już sama decyzja o udostępnieniu czegoś lub nie. By ostatecznie wyjaśnić tę kwestię, Amerykanie i Chińczycy przeprowadzili następny eksperyment. Po zapoznaniu się z serią wiadomości z Weibo studenci rozwiązywali papierowy test dot. zrozumienia artykułu z New Scientist. Ponownie okazało się, że członkowie nieprzekazującej postów grupy wypadali lepiej. Oprócz tego ochotników proszono o ocenę wymogów poznawczych związanych z przeglądaniem wiadomości. Na tej podstawie wyliczono Workload Profile Index. Udostępnianie prowadzi do przeciążenia poznawczego, które koliduje z następnym zadaniem. W realnym świecie, kiedy studenci surfują po Internecie i wymieniają się informacjami, a następnie od razu udają się na test, może to pogorszyć ich wyniki. Przypominając, że wcześniejsze badania wykazały, że ludzie często zwracają większą uwagę na elementy witryny związane z polubieniem czy udostępnieniem niż na samą treść, autorzy publikacji z pisma Computers in Human Behavior podkreślają, że interfejsy powinny sprzyjać, a nie przeszkadzać przetwarzaniu. Dizajn powinien być prosty i adekwatny do zadania. « powrót do artykułu
-
By kontrolować pamięć emocjonalną myszy, naukowcy ze Stony Brook University stworzyli metodę manipulowania neuroprzekaźnikiem acetylocholiną. Choć mechanizmy pamięciowe nie są dobrze poznane, większość specjalistów uważa, że w pamięć emocjonalną najbardziej zaangażowane jest ciało migdałowate. Acetylocholinę dostarczają do niego neurony cholinergiczne z postawy mózgu. Wydaje się, że te same neurony wcześnie ulegają degeneracji w przebiegu demencji. Dodatkowo poprzednie badania zasugerowały, że cholinergiczne oddziaływania na ciało migdałowate wzmacniają wspomnienia. Zespół dr Lorny Role prowadził badania na modelu mysim. Odwołał się do wspomnień związanych ze strachem, a także do optogenetyki, czyli techniki kontrolowania aktywności neuronów, w tym przypadku cholinergicznych, za pomocą światła. Okazało się, że gdy akademicy zwiększali uwalnianie acetylocholiny w czasie tworzenia traumatycznych wspomnień, utrzymywały się one ponad 2 razy dłużej niż zwykle. Kiedy jednak w czasie nieprzyjemnego doświadczenia, które zwykle wyzwala reakcję lękową, obniżano sygnalizację acetylocholinową, wspomnienie można było całkowicie wymazać. Szczególnie to drugie spostrzeżenie było zaskakujące, ponieważ manipulując obwodami acetylocholinowymi w mózgu, zasadniczo mogliśmy "stworzyć" nieustraszoną mysz. Ustalenia zapewniają postawy do dalszych badań nad nową metodą usuwania zespołu stresu pourazowego. Problemem jest to, że neurony cholinergiczne są przemieszane z innymi typami neuronów i jest ich mniej niż neuronów innego rodzaju. Naszym celem długoterminowym jest znalezienie, najlepiej niefarmakologicznych, sposobów zwiększania lub zmniejszania siły specyficznych wspomnień [...] - podsumowuje dr Role. « powrót do artykułu
-
Samsung Electronics chce wykorzystywać litografię w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV) w swoim procesie produkcyjnym. Firma ma zamiar konkurować z takimi gigantami jak TSMC. Dlatego też koreański koncern kupić urządzenia NXE3400 holenderskiej ASML. Ich instalacja w fabryce Samsunga ma zakończyć się w trzecim kwartale bieżącego roku, a do końca roku z taśm produkcyjnych mają zjechać pierwsze układy wykonane w technologii 7 nanometrów. Obecnie wykorzystywane technologie wymagają wielokrotnej obróbki pojedynczego plastra krzemowego. Dopiero to pozwala na produkcję układów w technologiach mniejszych niż 30 nm. Jest to jednak metoda kosztowna, czasochłonna i nie pozwala na produkowanie odpowiedniej jakości układów 7-nanometrowych. Dopiero dzięki EUV, która wykorzystuje falę o długości 13,5 nanometra możliwe jest tworzenie w jednym przebiegu wzorów pozwalających na produkcję chipów w technologiach mniejszych niż 10 nm. « powrót do artykułu
-
IBM podpisał z koreańską firmą SK Holdings C&C umowę, dzięki której superkomputer Watson będzie uczony języka koreańskiego, a celem przedsięwzięcia jest szybsze zaadaptowanie przez południowokoreańskich naukowców i inżynierów technologii informatyki poznawczej. Dzięki pracy z Watsonem nauczą się oni tworzenia własnych aplikacji dla tego typu maszyn. SK Holdings C&C będzie miało dostęp do Watsona i IBM Bluemix za pośrednictwem swojego Pangyo Cloud Center. Firma będzie współpracowała z uniwersytetami, programistami i lokalnym biznesem z sektorów bankowego, telekomunikacyjnego, rządowego i opieki zdrowotnej. Obecnie Watson jest w stanie prowadzić rozmowy w językach angielskim, włoskim, francuskim, hiszpańskim, portugalskim, japońskim i arabskim. Prace nad wbudowaniem w superkomputer możliwości porozumiewania się po koreańsku trwały 5 lat. Ze względu na swoją złożoną strukturę język koreański jest uznawany za jeden z najtrudniejszych do nauczenia się dla osoby angielskojęzycznej. Watson ma świadczyć usługi w języku koreańskim już na początku przyszłego roku. « powrót do artykułu
-
Tatuaże na egipskiej mumii sprzed 3000 lat mogły służyć zwiększeniu mocy religijnej wytatuowanej kobiety oraz poinformowaniu o tym otoczenia. Zbadane właśnie tatuaże są pierwszymi za tego okresu, na których uwidoczniono rzeczywiste przedmioty. Na biodrach kobiety wytatuowano kwiaty lotosu, na ramionach krowy, a na szyi widzimy pawiany. Tak wytatuowana starożytna egipska mumia jest czymś niezwykłym. Obecnie znamy niewiele mumii z tatuażami, a i te mają wytatuowane jedynie wzory z kropek i kresek. Uwagę naukowców zwróciły przede wszystkim wytatuowane oczy bogini Wadżet, które miały chronić posiadaczkę tatuaży przed złymi mocami. Umieszczono je na szyi, ramionach i plecach. Niezależnie pod jakim kątem patrzymy na tę kobietę, oczy bogini patrzą na nas - mówi bioarcheolog Anne Austin z Uniwersytetu Stanforda, która opisywała wyniki badań podczas spotkania Amerykańskiego Towarzystwa Antropologów Fizycznych. Uczona zauważyła tatuaże podczas badań w Deir el-Medina, prowadzonych na zlecenie Francuskiego Instytutu Archeologii Orientalnej. Miejscowość ta była w przeszłości zamieszkana przez artystów, którzy dekorowali groby w pobliskiej Dolinie Królów. Austin przyglądała się pozbawionemu głowy i ramion ciału datowanemu na latach 1300-1070 p.n.e. gdy zauważyła ślady na szyi. Początkowo sądziła, że to malunki, jednak szybko odkryła, że ma do czynienia z tatuażami. Wcześniej odkryte wytatuowane mumie badano za pomocą światła podczerwonego, więc i tym razem wykorzystano tę samą technikę. Okazało się, że kobieta posiadała ponad 30 tatuaży. Zidentyfikowane dotychczas tatuaże mają potężne znaczne religijne. Krowy są na przykład związane z boginią Hathor, inne z wieloma innymi bogami starożytnego Ediptu. Symbole na gardle i ramionach miały prawdopodobnie nadawać kobiecie magiczną moc w czasie, gdy śpiewała lub grała na instrumencie podczas rytuałów na cześć Hathor. Emily Teeter, egiptolog z Instytutu Orientalistyki Uniwersytetu w Chicago uważa, że tatuaże mogły być też publicznym wyrażeniem pobożności kobiety. Wcześniej nie znaliśmy przykładów takiej ekspresji wiary - mówi uczona i przyznaje, że zarówno ona jak i inni specjaliści byli niezwykle zdziwieni znaleziskiem. Interesujący jest też fakt, że jedne tatuaże są bardziej wyblakłe niż inne. To może świadczyć, że były wykonane w różnym czasie, co z kolei sugeruje, że z wiekiem status religijny kobiety ulegał zwiększeniu. Od czasu odkrycia niezwykłej mumii Anne Austin znalazła w Deir el-Medina trzy kolejne wytatuowane ciała. Uczona ma nadzieję, że nowoczesna technologia umożliwi przyjrzenie się tatuażom i odkrycie ich znaczenia. Uczona zwraca uwagę, że część tatuaży znajduje się w takich miejscach, że musiały być wykonane przez inną osobę. Tatuaże wykonywano w różnym czasie, a prace nad niektórymi z nich musiały być niezwykle bolesne dla tatuowanej kobiety. To zaś oznacza, że tatuaże nie pełniły jedynie roli ozdobnej. Ich noszenie na ciele miało najwyraźniej duże znaczenie nie tylko dla niej, ale też i dla jej otoczenia. « powrót do artykułu
-
Badacze z Wielkiej Brytanii wykazali, że nawet w miastach z dużym zanieczyszczeniem korzyści zdrowotne związane z chodzeniem i jeżdżeniem na rowerze przewyższają negatywne skutki zanieczyszczenia powietrza. Brytyjczycy podkreślają, że jeżdżenie na rowerze w takich miejscach doprowadzi z kolei do zmniejszenia emisji (część ludzi może zamienić samochód na dwa kółka). Wcześniejsze badania prowadzone w Europie i USA oraz kilku innych krajach rozwiniętych pokazały, że korzyści zdrowotne związane z aktywnym podróżowaniem są większe niż zagrożenia dla zdrowia, ale studia realizowano w rejonach ze stosunkowo niedużym zanieczyszczeniem. Z tego powodu nie wiadomo, jak uzyskane wyniki mają się do bardziej zanieczyszczonych miast krajów rozwijających się. By porównać ryzyka i koszty różnych poziomów intensywności i czasu trwania aktywnego podróżowania oraz zanieczyszczenia powietrza w różnych lokalizacjach na świecie, zespół z Centre for Diet and Activity Research (CEDAR) - instytucji zrzeszającej specjalistów z Uniwersytetu w Cambridge i Uniwersytetu Wschodniej Anglii - oraz Komitetu Badań Medycznych Uniwersytetu w Cambridge przeprowadził symulację komputerową. Naukowcy wykorzystali dane z międzynarodowych badań epidemiologicznych oraz metaanaliz. Wyniki ich studium ukazały się w piśmie Preventive Medicine. Ekipa ustaliła, że w większości obszarów miejskich świata ryzyka związane z zanieczyszczeniem powietrza nie znoszą korzyści zdrowotnych aktywnego przemieszczania. Tylko 1% miast z Ambient Air Pollution Database Światowej Organizacji Zdrowia miało tak wysoki poziom zanieczyszczenia, że ryzyko związane z zanieczyszczeniem zaczynało przeważać korzyści wynikające z ruchu po półgodzinie codziennej jazdy na rowerze. Nasz model wskazuje, że w Londynie korzyści przeważają nad ryzykiem. Nawet w Delhi, jednym z najbardziej zanieczyszczonych miast świata, gdzie zanieczyszczenie jest 10-krotnie większe niż w Londynie, ludzie musieliby jeździć na rowerze ponad 5 godzin tygodniowo, nim ryzyko związane z zanieczyszczeniem przeważyłoby korzyści zdrowotne. Powinniśmy jednak pamiętać, że w najbardziej zanieczyszczonych miastach niewielka liczba pracowników, np. kurierzy, może być wystawiona na oddziaływanie takich poziomów zanieczyszczeń, że wystarczą one do zniesienia korzyści z ruchu - wyjaśnia dr Marko Tainio. Choć nasze badanie pokazuje, że korzyści zdrowotne aktywności istnieją mimo zanieczyszczenia, w żadnym razie nie jest to argument przemawiający za biernością w kwestii walki z zanieczyszczeniem. Wyniki stanowią poparcie dla inwestowania w infrastrukturę, która wyciągnie ludzi z samochodów i zachęci do chodzenia i jazdy na rowerze. Już samo to może zmniejszyć poziom zanieczyszczenia [...] - dodaje dr James Woodcock. Naukowcy przypominają, że ich model nie uwzględniał szczegółowych danych nt. warunków w różnych lokalizacjach w danym mieście, wpływu krótkotrwałych skoków poziomu zanieczyszczenia czy historii medycznej ochotników. « powrót do artykułu
-
SpaceX udowodniła, że przeprowadzone niedawno udane lądowanie rakiety na barce nie było przypadkowym sukcesem. Przed świtem na barce u wybrzeży Florydy wylądował pierwszy człon rakiety Falcon, która wcześniej wyniosła w przestrzeń kosmiczną japońskiego satelitę komunikacyjnego. Odzyskiwanie w ten sposób części rakiet pozwoli na obniżenie kosztów. SpaceX ma zamiar już w ciągu najbliższych miesięcy ponownie używać odzyskanych rakiet. Lądowanie przebiegło łatwiej, niż się spodziewano. Nawet przedstawiciele SpaceX wątpili, czy i tym razem się uda. Będziemy musieli rozbudować hangar do przechowywania rakiet - stwierdził Elon Musk na Twitterze. Jeszcze przed startem twierdził, że "może się uda", a ostrożność była podyktowana faktem, że tym razem rakieta była szybsza i rozgrzewała się bardziej, niż przy poprzednim lądowaniu. Obecnie SpaceX to jedyna na świecie organizacja, która odzyskuje moduły rakiet, które wcześniej były używane do wynoszenia innych urządzeń w przestrzeń kosmiczną. Należąca do Jeffa Bezosa firma Blue Origin też doprowadziła do wylądowania rakiety i nawet użyła jej powtórnie, jednak rakiety te są wykorzystywane do lotów suborbitalnych, łatwiej nimi manewrować i nie wynosiły żadnego ładunku. Następnym ambitnym celem SpaceX jest dostarczenie astronautów na Międzynarodową Stację Kosmiczną. Firma intensywnie pracuje nad kapsułą Dragon. Niedawno Elon Musk ogłosił, że w 2018 roku bezzałogowa kapsuła ma trafić na powierzchnię Marsa. Prowadzone przez SpaceX ambitne przedsięwzięcia mają na celu udowodnienie, że firma jest w stanie poradzić sobie w przestrzeni kosmicznej i jest wiarygodnym partnerem zarówno dla NASA jak i biznesu prywatnego. NASA mocno wspiera prywatny amerykański przemysł kosmiczny, gdyż chce wycofać się z prac w pobliżu Ziemi. Agencja ma zamiar prowadzić eksplorację dalszych części kosmosu, a zadania wykonywane dotychczas przez nią w pobliżu naszej planety mają być zlecane prywatnym przedsiębiorstwom. « powrót do artykułu
-
Książka dla dzieci od 10 lat i ich rodziców. "Blokowe" wprowadzenie do programowania. Pokonaliście pnącza, podróżowaliście do głębokich jaskiń, a może nawet dotarliście na sam Koniec i z powrotem, ale czy kiedyś udało Wam się zmienić miecz w magiczną różdżkę? Zbudowaliście pałac w mgnieniu oka? Zaprojektowaliście własną, zmieniającą kolory podłogę do tańca disco? W tej książce zrobicie to wszystko i jeszcze więcej dzięki sile Pythona, bezpłatnego języka używanego przez miliony zawodowców i początkujących programistów! Zaczynamy od krótkich, prostych lekcji Pythona, a następnie wykorzystujemy nasze nowe umiejętności do modyfikowania Minecrafta, aby osiągać natychmiastowe i robiące wrażenie wyniki. Nauczycie się, jak dostosowywać Minecraft, aby tworzyć minigry, kopiować całe budynki i zamieniać nieciekawe bloczki w złoto. Nauczycie się także pisać programy, które: 1) zabiorą Was na wycieczkę po świecie Minecrafta dzięki automatycznej teleportacji, 2) na pstryknięcie palca tworzą ogromne pomniki, piramidy, lasy i inne rzeczy, 3) tworzą sekretne przejścia, które otwierają się, gdy włączymy ukryty przełącznik, 4) tworzą straszne miasto duchów, które znika i się pojawia w innym miejscu 5) pokazują dokładnie miejsce, gdzie trzeba kopać, aby znaleźć rzadkie bloki, 6) rzucają urok, aby kaskada kwiatów (lub dynamit, jeśli macie odwagę!) podążała za każdym naszym ruchem, 7) wyrządzają szkody poprzez podstępne pułapki z lawy i klątwy, które powodują wielkie powodzie. Niezależnie od tego, czy jesteś megafanem Minecrafta, czy nowicjuszem, ujrzysz Minecrafta w nowym świetle, ucząc się jednocześnie podstaw programowania. Oczywiście możesz spędzić cały dzień, szukając cennych zasobów lub budując ręcznie swoje rezydencje, ale dzięki sile Pythona to jest już przeszłość! Kod z tej książki działa w Windows 7 lub nowszej wersji systemu, w OS X 10.10 lub nowszym albo Raspberry Pi Foundation. Craig Richardson jest twórcą oprogramowania i nauczycielem Pythona. Pracował dla fundacji Raspberry Pi Foundation, uczył programowania w liceum oraz prowadził wiele warsztatów z programowania w języku Python w Minecrafcie.
-
Immunoglobuliny rozwiążą problem raka pyska?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Specjaliści z Deakin University uważają, że diabły tasmańskie można uratować przed rakiem pyska (ang. Devil Facial Tumour Disease, DFTD) za pomocą naturalnie występujących przeciwciał. Dr Beata Ujvari przyglądała się różnicom immunologicznym między diabłami chorymi i zdrowymi. Z badań na ludziach i zwierzętach wiemy, że pewne naturalne przeciwciała są w stanie rozpoznać i zniszczyć komórki nowotworowe, dlatego chcieliśmy sprawdzić, czy ich obecność wpłynie także na rozwój raka pyska u diabłów tasmańskich. Odkryliśmy, że diabły z większym odsetkiem tych przeciwciał były mniej podatne na zakaźny nowotwór. Artykuł na temat Dynamiki immunoglobulin i występowania raka u diabłów tasmańskich (Sarcophilus harrisii) ukazał się w najnowszym wydaniu Nature Scientific Reports. Rozwiązaniem problemu [epidemii] mogłyby być przeciwnowotworowe szczepionki zwiększające produkcję tych przeciwciał. W grę wchodzi też podawanie ich bezpośrednio do guza. Proces zwany aktywną immunoterapią jest coraz bardziej akceptowany w leczeniu ludzkich nowotworów i sądzimy, że metoda ta może być [również] sposobem na ocalenie diabłów tasmańskich od wyginięcia. « powrót do artykułu -
New Iberia Research Center (NIRC), największa na świecie organizacja przetrzymująca szympansy laboratoryjne, ogłosiła, że wszystkie należące do niej zwierzęta trafią do sanktuarium Blue Ridge w Georgii. Mowa tutaj o 220 szympansach, które przez dziesięciolecia były poddawane najprzeróżniejszym eksperymentom medycznym. Wśród uwolnionych zwierząt znajdują się Hercules i Leo, o które niedawno toczyła się batalia sądowa. Amerykańskie programy, w ramach których szympansy były wykorzystywane do badań biomedycznych, były zamykane od 2013 roku, kiedy to Narodowe Instytuty Zdrowia (NIH) oznajmiły, iż kończą większość tego typu badań. W listopadzie ubiegłego roku NIH postanowił przenieść do sanktuariów wszystkie należące doń szympansy laboratoryjne. Organizacja oświadczyła jednocześnie, że przestaje finansować wszelkie programy, w których wykorzystuje się szympansy. W międzyczasie FWS (U.S. Fish and Wildlife Service) uznała wszystkie szympansy znajdujące się na terenie USA za gatunek zagrożony. Teraz prywatna organizacja NIRC oświadczyła, że od czerwca rozpoczyna przenoszenie wszystkich swoich szympansów do Project Chmps. To niedawno wybudowane 95-hektarowe sanktuarium w górach północnej Georgii. Zwierzęta będą przenoszone w grupach liczących po około 10 osobników, by nie rozdzielać obecnie istniejących grup społecznych. Cały proces ma się zakończyć w ciągu 3-5 lat. Decyzja o rezygnacji z badań na szympansach cieszy wiele osób i organizacji, a NIRC może liczyć na pomoc z zewnątrz. Pomoc taką zadeklarowała już Molly Polidoroff z największego na świecie sanktuarium dla szympansów, Save the Chimps na Florydzie. Stwierdziła ona, że jej organizacja jest skłonna przyjąć część zwierząt z NIRC jeśli przyspieszy to proces uwalniania ich z laboratoriów. Pięć lat do długo. Możemy przyjąć zwierzęta już dzisiaj - powiedziała Polidoroff. « powrót do artykułu
-
Ponad 50-cm patyczak najdłuższym owadem świata
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Znaleziony 2 lata temu w Regionie Autonomicznym Kuangsi-Czuang 62,4-cm patyczak został uznany za najdłuższego owada na świecie. Informację tę podała agencja Xinhua, powołując się na Muzeum Entomologiczne Zachodnich Chin. Dotychczasowym rekordzistą był odkryty w 2008 r. malezyjski 56,7-cm patyczak, który obecnie znajduje się na wystawie w Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Ostrzegany przez miejscowych przed półmetrową bestią grubości palca wskazującego, Zhao Li przez 6 lat polował na owada. Wreszcie udało mu się go schwytać. Nocą, 16 sierpnia 2014 r., zbierałem owady na 1200-m górze w mieście Liuzhou, gdy w oddali ukazał się ciemny, przypominający gałązkę cień. Kiedy podszedłem bliżej, zszokowany ujrzałem owada z odnóżami dorównującymi długością ciału. Patyczak ma już swoją nazwę - Phryganistria chinensis Zhao. Wkrótce ma się ukazać naukowa publikacja na jego temat. « powrót do artykułu -
Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny stworzyli sprzęt i oprogramowanie, które pozwalają komputerowi autonomicznie wytresować psa. Jak wyjaśniają, komputer reaguje na mowę ciała czworonoga. W wykonanych na zamówienie szelkach dla psów znajdują się czujniki, które reagują na postawę zwierzęcia. Komputer wzmacnia właściwe zachowania szybko i z niemal idealną konsekwencją - wyjaśnia prof. David Roberts. Ponieważ w systemie obliczeniowym zaimplementowano podstawowe zasady uczenia zwierząt, jesteśmy pewni, że naszą technologię można zastosować w odniesieniu do szerokiego wachlarza psich zachowań, np. do szybszej tresury psów towarzyszących. Uważamy, że ostatecznie technologia będzie wykorzystywana łącznie z treningiem prowadzonym przez człowieka. Amerykanie wyjaśniają, że w dobrze dopasowanej uprzęży znajdują się nie tylko technologie monitorujące postawę i mowę ciała psa, ale i komputer rozmiarów talii kart, który bezprzewodowo przekazuje dane z czujników. Artykuł na temat potencjalnych zastosowań szelek ukazał się po koniec 2014 r. Do najnowszego eksperymentu naukowcy napisali algorytm, który za każdym razem, gdy czujniki szelek wykrywają, że pies przeszedł od stania do siadu, uruchamia pikający dźwięk i uwalnia smakołyk z pobliskiego podajnika. Akademicy musieli się upewnić, że wzmocnienie następuje krótko po przyjęciu przez psa konkretnej postawy i że nagrody są podawane tylko wtedy, gdy pies zachowa się właściwie. Oznaczało to pójście na ustępstwa. Jeśli bowiem algorytm miałby dawać 100% pewność, że postawa jest właściwa, działałby zbyt długo i nagroda byłaby podawana zbyt późno jak na warunki treningowe. Z drugiej jednak strony gdyby wzmocnienie następowało od razu, rósłby odsetek nagradzania złych postaw. By zoptymalizować algorytm i znaleźć najlepszą kombinację prędkości i dokładności, zespół pracował z 16 ochotnikami i ich psami. Następnie porównano timing i trafność algorytmu z wynikami doświadczonego tresera. Okazało się, że choć trafność algorytmu była bardzo wysoka, bo nagradzał on właściwe zachowania w 96% przypadków, człowiek osiągał lepsze wyniki (100%). Średni czas reakcji technologii i człowieka był co prawda zbliżony, ale w przypadku tresera zaobserwowano większą zmienność, a uprząż działała w bardziej konsekwentny sposób. Ma to znaczenie, bo konsekwencja jest podstawową rzeczą w tresurze zwierząt. Opisywane studium stanowi dowód, że przyjęte rozwiązanie działa. Kolejnym krokiem będzie uczenie psów wykonywania zachowań pod wpływem wskazówek oraz zintegrowanie tresury wspomaganej komputerowo i prowadzonej przez człowieka [...]. Wg Robertsa, ostatecznym celem ma być rozwinięcie interfejsów zwierzę-komputer, tak by psy mogły korzystać z komputera. W ten sposób pies wykrywający materiały wybuchowe mógłby np. lepiej i bezpieczniej wskazywać, że znalazł elementy bomby, a pies zajmujący się diabetykiem byłby w stanie wykorzystać postawę ciała i zachowania, by wezwać pomoc. « powrót do artykułu
-
Amazon chce objąć 30% akcji dużego przewoźnika lotniczego. To już druga tego typu transakcja dokonana w bieżącym roku przez Amazona. Koncern Bezosa chce kontrolować cały łańcuch logistyczny, za pomocą którego dostarcza towary swoim klientom. W ramach umowy z Atlas Air Worldwide Holdings Inc. firma ta będzie zarządzała flotą 20 Boeingów 767-300 pracujących wyłącznie na potrzeby Amazona. Firma Bezosa szybko uniezależnia się od takich potentatow jak UPS czy FedEx. Przedsiębiorstwo oferuje usługę Prime, w ramach której zamówiony towar dociera do klienta tego samego dnia, a w marcu oświadczyło, że wynajmie 20 Boeingów 767 od Air Transport Services Group. Teraz kolejnych 20 będzie obsługiwanych przez Atlas Worldwide. To największy na świecie operator dostawczych Boeingów 747. Firma pracuje m.in. na zlecenie UPS. « powrót do artykułu
-
Posiadacze Windows 7 i Windows 8.x, którzy zbyt późno zdecydują się na aktualizację do Windows 10, będą musieli za to słono zapłacić. Obecnie Microsoft oferuje im swój najnowszy OS bezpłatnie, jednak wkrótce to się zmieni. Od 30 lipca bieżącego roku aktualizacja z Windows 7/8.x do Windows 10 będzie kosztowała 119 USD. Koncern opublikował specjalny kilkuminutowy klip, w którym przypomina o upływającym terminie bezpłatnej aktualizacji i wymienia powody, dla których warto zainstalować najnowszą wersję Windows. « powrót do artykułu
-
Zasięg występowania lampartów zmniejszył się o 75%
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Lampart plamisty, jeden z najbardziej charakterystycznych wielkich kotów, stracił 75% terenów, na których żył w przeszłości. Specjaliści z National Geographic Society, Zoological Society of London, organizacji Panthera oraz Cat Specialist Grop IUCN przeprowadzili pierwsze szeroko zakrojone analizy dotyczące lamparta i wszystkich jego podgatunków. Naukowcy odkryli, że w przeszłości lampart występował na obszarze obejmującym 35 milionów kilometrów kwadratowych Afryki, Bliskiego Wschodu i Azji. Obecnie gatunek ten można spotkać na 8,5 milionach kilometrów. Na potrzeby swoich badań uczeni dowołali się do ponad 1300 źródeł dotyczących przeszłego i obecnego zasięgu lamparta. Badania ujawniły to, co wcześniej podejrzewano - gatunek nie jest tak zagrożony jak niektóre inne wielkie koty, jednak musi mierzyć się z coraz większymi trudnościami, a trzy jego podgatunki niemal wyginęły. Lampart plamisty to tajemnicze zwierzę, dlatego przez długi czas nikt nie zauważył spadku liczebności populacji. Nasze badania to pierwsza próba oceny statusu lamparta i wszystkich jego podgatunków na całym obszarze występowania. Uzyskane przez nas wyniki zadają kłam stwierdzeniu, że lamparty występują powszechnie i nie są zagrożone - mówi główny autor badań, Andrew Jackson z Zoological Sociely London i University College London. Naukowcy odkryli, że lamparty żyjące na północy i zachodzie Afryki stoją w obliczu licznych zagrożeń, niemal kompletnie wyginęły na dużych obszarach Azji, w tym na większości Półwyspu Arabskiego, Azji Południowo-Wschodniej i Chin. W każdym z tych regionów zwierzęta utraciły 98% zasięgu. Ich skryty tryb życia w połączeniu ze sporadycznymi obserwacjami tych zwierząt w wielkich miastach jak Mumbaj czy Johannesburg przyczyniły się do fałszywego przekonania, że populacja tych kotów powiększa się. Tymczasem z naszych badań wynika, że są one coraz bardziej zagrożone - mówi Luke Dollar z Big Cats Initiative. Najnowsze badania są niezwykle ważne. O tym, jak niewiele wiedzieliśmy o statusie lamparta plamistego niech świadczy fakt, że dopiero w ciągu ostatnich 12 miesięcy dowiedzieliśmy się, że w Azji Południowo-Wschodniej gatunek ten jest równie zagrożony co tygrysy. To, co zrobimy w najbliższej przyszłości przypieczętuje los lamparta - mówi Philipp Henschel z organizacji Panthera. Lamparty są w stanie przeżyć na obszarach zdominowanych przez człowieka, pod warunkiem jednak, że mają gdzie się ukryć, mogą polować na dzikie zwierzęta i są tolerowane przez ludzi. Niestety, wiele obszarów jest zamienianych na pastwiska, a dzicy roślinożercy wypierani są przez udomowione zwierzęta. Gdy lamparty, z braku innego źródła pożywienia, próbują na nie polować, są zabijane przez ludzi. Sytuację dodatkowo pogarsza fakt nielegalnego handlu częściami ich ciała oraz zabijanie ich dla trofeów. Są jednak obszary, na których pojawiła się nadzieja dla lampartów. Na Kaukazie, rosyjskim Dalekim Wschodzie i chińskim Północnym Wschodzie populacja lampartów historycznie bardzo się zmniejszyła, jednak wydaje się, że w ostatnich czasach ustabilizowała się. Jeśli ludzie podejmą odpowiednie wysiłki, liczba tych kotów może się tam zwiększyć. Lamparty mają elastyczną dietę i potrafią się zaadaptować. Czasami wystarczy, by przestał je prześladować rząd lub lokalna społeczność, a populacja zaczyna się odradzać. Wiele jednak obszarów występowania lampartów jest poprzecinanych granicami państwowymi, konieczna jest więc współpraca międzynarodowa - mówi Joseph Lemeris z National Geographic Society. « powrót do artykułu -
Próbując kontrolować narastający problem marnowania żywności, rząd Korei Południowej wdrożył projekt "Płać, ile śmiecisz" (Pay as You Trash). Ludzie muszą oddzielać jedzenie od pozostałych śmieci i wrzucać je do zbiorczego, oczywiście płatnego, kosza. Wspólnota mieszkaniowa może wybrać jeden z trzech systemów. W pierwszym pokrywa pojemnika otwiera się dzięki karcie z tagiem RFID. Śmiecie są automatycznie ważone i dopisywane do indywidualnego rachunku. Opłaty uiszcza się co miesiąc. Pojemnik RFID kosztuje 1,7 mln wonów (1,5 tys. dol.) i obsługuje do 60 gospodarstw domowych. Koreańczycy mogą też skorzystać z przedpłaconych worków na śmiecie (ich cena zależy od pojemności). Dla przykładu w Seulu 10-l worek kosztuje ok. 190 wonów (poniżej 1 USD). Jeśli komuś nie odpowiadają opisane wyżej rozwiązania, rząd proponuje mu wyrzucanie odpadków bezpośrednio do kompostowników i kupowanie naklejek z kodami kreskowymi. Wcześniej opłata za odpady spożywcze była równo dzielona na mieszańców. Inicjatywa przynosi już efekty. Przed wyrzuceniem ludzie odsączają np. resztki, starają się też spożywać jak najwięcej jadalnych części warzyw/owoców i dzielą zakupy na mniejsze części, tak by do posiłku wykorzystać tylko wymaganą ilość produktu. Restauracje stosują urządzenia przetwarzające odpadki na proszek, który może później posłużyć jako nawóz. Niekiedy nadmiar jedzenia jest rozdawany potrzebującym. Zgodnie z oficjalnymi danymi, odpady spożywcze stanowią w Korei Południowej 28% ogólnej objętości śmieci. Gospodarka nimi kosztuje rząd 800 miliardów wonów rocznie. Za pomocą różnych inicjatyw udało się zmniejszyć ilość odpadów z 5,1 mln t w 2008 r. do 4,98 mln t w roku 2014. « powrót do artykułu
-
Brytyjczycy opracowali wieloplatformową grę mobilną Sea Hero Quest, która ma wspomóc rozumienie nawigacji przestrzennej. Jej zaburzenia to jeden z pierwszych objawów demencji, a naukowcom zależy na opracowaniu wczesnego testu diagnostycznego. Gra może znacznie przyspieszyć badania w tym obszarze. Dr Hugo Spiers z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) współpracował z naukowcami z Uniwersytetu Wschodniej Anglii i Alzheimer's Research UK oraz developerami z firmy Glitchers. Przedsięwzięcie wspiera Deutsche Telekom. Zanonimizowane dane dot. nawigowania w środowiskach 3D na poszczególnych poziomach gry mają być przechowywane w centrum T-Systems. W badaniach nad demencją nigdy nie widzieliśmy czegokolwiek realizowanego na tak dużą skalę - podkreśla Hilary Evans, dyrektor wykonawcza z Alzheimer's Research UK. Największe jak dotąd badanie dotyczące nawigacji w przestrzeni objęło mniej niż 600 ochotników. Zaledwie 2 min pokonywania labiryntu z wysp i gór lodowych odpowiadają aż 5 godzinom konwencjonalnych badań. Jak można wyliczyć, jeśli 100 tys. osób poświęci na grę właśnie 2 min, naukowcy zyskają odpowiednik ponad 50 lat badań laboratoryjnych. Spiers wyjaśnia, że gra zapewnia użyteczne dane ok. 150 razy szybciej niż eksperymenty w laboratorium. Ciężko pracując, mój zespół może przetestować ok. 200 ludzi rocznie, [tymczasem] zeszłej nocy za pomocą Sea Hero Quest tyle samo osób przetestowałem w ciągu minuty. Gra dzieli się na 5 obszarów tematycznych. Gracz wcielający się w rolę żeglarza podąża śladami swojego ojca. Jego poczynania są widoczne dla naukowców w postaci "mapy termicznej". Grę na urządzenia z systemami operacyjnymi iOS i Android można ściągać za darmo z App Store i Google Play. Gracze mogą zdecydować, że ujawnią swoją płeć, wiek i lokalizację, mogą też wybrać anonimowość. Projekt daje niepowtarzalną szansę, by zbadać, jak poruszają się w przestrzeni tysiące ludzi z różnych krajów i kultur - dodaje Spiers. Naukowcy planują, że pierwsze wyniki zostaną ujawnione w listopadzie. « powrót do artykułu
-
Inżynierowie IBM-a zbudowali kwantowy procesor, który został udostępniony klientom IBM Cloud za pośrednictwem kwantowej platformy komputerowej. Kwantowa platforma IBM Quantum Experience pozwala użytkownikom na uruchamianie różnych algorytmów na ibm-owskim procesorze kwantowym. Procesor ten składa się z pięciu nadprzewodzących kubitów i znajduje się w IBM T.J. Watson Research Center. Maszyna IBM-a nie jest uniwersalnym komputerem kwantowym, nie można na niej wykonać dowolnych operacji. IBM przewiduje jednak, że w przyszłej dekadzie powstanie kwantowy procesor składający się z 50-100 kubitów. Warto zaznaczyć, że obecnie żaden superkomputer znajdujący się na liście TOP 500 nie jest w stanie emulować procesora kwantowego z 50 kubitami, co pokazuje, jak wielką moc obliczeniową będą miały tego typu urządzenia. Inżynierowie IBM-a dokonali wielu znaczących kroków na drodze do opracowania uniwersalnego procesora kwantowego. Właśnie dzięki temu byli w stanie udostępnić IBM QUantum Experience. Specjaliści zbudowali m.in. specjalny interfejs, który pozwala łączyć się z kwantowym procesorem za pośrednictwem chmury obliczeniowej. Dla nich to dopiero początek budowania nowej społeczności skupionej wokół kwantowego procesora. IBM chce coraz bardziej angażować użytkowników w prace nad tym urządzeniem. Firma ma też zamiar dodawać kolejne kubity, oferować różne konfiguracje procesora tak, by użytkownicy mogli uruchamiać na nim nowe algorytmy i eksperymenty. To z kolei pozwoli na odkrycie nowych zastosowań dla technologii kwantowych. Obecnie do eksperymentalnych procesorów kwantowych mają dostęp jedynie naukowcy akademiccy oraz inżynierowie. Oni są skupieni na innych zastosowaniach dla technologii kwantowych niż przeciętni użytkownicy chmur obliczeniowych. Stąd pomysł na zaangażowanie w proces tworzenia kwantowego procesora ludzi, dla których dotychczas technologie takie były niedostępne. Jednym z najpoważniejszych wyzwań stojących przed twórcami kwantowych technologii obliczeniowych jest stworzenie wysokiej jakości kubitów, którymi można będzie zarządzać w kontrolowany sposób, tak, by można było za ich pomocą przeprowadzać złożone operacje. Całość musi być też łatwo skalowalna. Procesor IBM-a korzysta z kubitów stworzonych z nadprzewodzących metali umieszczonych na krzemie. Do jego produkcji wykorzytano standardowe technologie używane obecnie w przemyśle półprzewodnikowym. « powrót do artykułu
-
Google i Fiat Chrysler Automobiles NV umówiły się na wyprodukowanie 100 autonomicznych miniwanów. To pierwszy przypadek, by Google bezpośrednio współpracowało z firmą motoryzacyjną. Oba przedsiębiorstwa będą pracowały nad zaimplementowaniem w miniwanach Chrysler Pacifica opracowanej przez Google'a technologii autonomicznych pojazdów. Prace będą odbywały się w fabryce w Southeast Michigan, gdzie istnieje największe centrum inżynieryjne Fiata Chryslera w Ameryce Północnej. Google poinformowało jednocześnie, że nie udostępni Fiatowi swoich technologii opracowanych na potrzeby innych pojazdów. « powrót do artykułu
-
Dane z Gmaila, Hotmaila i Yahoo Maila na sprzedaż
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Bezpieczeństwo IT
W sieci krążą informacje, że rosyjscy cyberprzestępcy oferują na sprzedaż dane milionów użytkowników Mail.ru, Gmaila, Hotmaila i Yahoo Maila. Spośród nich 42,5 miliona rekordów to dane, które nigdy wcześniej nie wyciekły. Informację taką przekazał Reutersowi Alex Holden odpowiedzialny za bezpieczeństwo w firmie Hold Security. To człowiek, który w ubiegłym roku odkrył największy z dotychczasowych wycieków danych. Teraz Holden mówi, że na rosyjskim czarnym rynku można kupić dane 272,3 miliona kont pocztowych. Część tych danych jest zduplikowana. Po wyeliminowaniu powtarzających się kont okazuje się, że znaczna część z nich, bo 57 milionów, to konta użytkowników Mail.ru, jednak w ofercie znajdują się też dziesiątki milionów kont z pozostałych serwisów. Przestępca, który jest w ich posiadaniu, oferuje je w wolnej sprzedaży, zatem dane mogą trafić do wielu grup przestępczych i zostać wielokrotnie wykorzystane. Co interesujące, osoba sprzedająca żądała za dane... 50 rubli, czyli mniej niż 1 USD. Gdy Holden powiedział, że jego firma nie płaci za skradzione dane, zgodziła się oddać całą bazę za korzystne dla siebie komentarze na forach hakerskich. Przedstawiciele Mail.ru oraz Microsoftu przyznali, że dane rzeczywiście pochodzą z kradzieży z ich serwerów pocztowych. Yahoo i Google nie odpowiedziały na prośbę o komentarz. Holden informuje, że po usunięciu duplikatów okazało się, żę przestępcy ukaradli dane 40 milionów kont z Yahoo Mail, 33 miliony z Hotmaila i 24 miliony z Gmaila. « powrót do artykułu -
Zarażanie komarów Aedes bakteriami z rodzaju Wolbachia może drastycznie zmniejszyć ich zdolność przenoszenia wirusa Zika (ZIKV). Warto dodać, że bakterie Wolbachia występują w komórkach 60% wszystkich gatunków owadów. Naukowcy z Fundacji Oswalda Gonçalvesa Cruza celowo infekowali komary bakteriami Wolbachia, a następnie wystawiali je na oddziaływanie ZIKV. Okazało się, że takie owady miały mniejsze miano wirusa, poza tym ZIKV w ich ślinie był często inaktywowany. To oznacza, że gryząc, komar nie jest w stanie zarazić ZIKV. Autorzy publikacji z pisma Cell Host and Microbe podkreślają, że nie wiedzą dokładnie, jak metoda działa, ale niewykluczone, że bakterie i wirusy współzawodniczą w komórkach komara o te same zasoby i ZIKV przegrywa. Naukowcy sądzą, że po uwolnieniu zarażone bakteriami z rodzaju Wolbachia komary spółkowałyby z niezarażonymi owadami, co z czasem doprowadziłoby do utworzenia populacji złożonej wyłącznie z Zika-opornych osobników. Pomysł jest taki, by na przestrzeni kilku miesięcy uwalniać komary Aedes z bakteriami Wolbachia, tak by spółkowały one z komarami pozbawionymi bakterii, z czasem zastępując całą populację - wyjaśnia dr Luciano Moreira. Ponieważ rozwiązanie nie jest skuteczne w 100% ani nie eliminuje wirusa, nie może być stosowane w pojedynkę. Musimy je wdrożyć równolegle do innych metod, np. szczepienia i stosowania insektycydów [...]. Odkrycie to pokłosie wielu lat badań. Najpierw w 2005 r. naukowcy zorientowali się, że Wolbachia pomagają zwalczyć zakażenia przenoszone przez komary. Po 4 latach udało się wyizolować bakterie od muszek owocowych i nie uciekając się do żadnych modyfikacji genetycznych, wprowadzić je do jaj Aedes. Spodziewano się, że bakteria skróci po prostu życie komarów, ale zaobserwowano bonus: znaczące ograniczenie namnażania wirusa dengi. Wydaje się, że ten sam skutek występuje w przypadku transmisji ZIKV. Wcześniej obserwowano go w odniesieniu do wirusa czikungunii (jest on również przenoszony przez Aedes). Podczas ostatniego eksperymentu ekipa podawała dzikim komarom i komarom zarażonym bakteriami Wolbachia ludzką krew z 2 szczepami wirusa Zika, które ostatnio krążą w Brazylii. Po 2 tygodniach stwierdzono między innymi, że komary z 2. grupy miały mniej cząstek wirusa w ciele i ślinie. Dzięki pracom nad dengą istnieje już infrastruktura, która mogłaby zostać wykorzystana przez naukowców do zwiększenia skali testów. « powrót do artykułu
-
Na Ziemi może występować bilion gatunków mikroorganizmów
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Na Ziemi może występować ok. 1 biliona gatunków drobnoustrojów. Co ważne, aż 99,999% czeka jeszcze na odkrycie. Szacunki bazują na dużych zestawach danych i uniwersalnych prawach skalowania. Autorami publikacji z pisma PNAS są Jay T. Lennon i Kenneth J. Locey z Uniwersytetu Indiany. Amerykanie połączyli dane dotyczące mikroorganizmów, roślin i zwierząt z rządowych, akademickich i obywatelskich źródeł naukowych. W sumie reprezentują one ponad 5,6 mln mikro- i makroskopowych gatunków z 35 tys. lokalizacji ze wszystkich oceanów i kontynentów poza Antarktydą. [...] Nasze badanie łączy największe dostępne zestawy danych z modelami ekologicznymi i nowymi zasadami ekologicznymi dot. relacji bioróżnorodności i liczebności. Dzięki temu uzyskaliśmy ścisłe oszacowania liczby gatunków drobnoustrojów na Ziemi. Do niedawna brakowało nam narzędzi, które by to umożliwiały, jednak pojawienie się nowych technologii sekwencjonowania [np. sekwencjonowania wysokoprzepustowego] zapewniło masę nowych danych - podkreśla Lennon, dodając, że wcześniejsze próby zliczenia gatunków na naszej planecie ignorowały mikroorganizmy albo bazowały na starszych zestawach danych, stworzonych za pomocą tendencyjnych technik albo wątpliwych ekstrapolacji. Stwierdzenie, że mikroorganizmy są w oszacowaniach niedoreprezentowane, sprawiło, że w kilku ostatnich latach podjęto wiele prób zebrania nowych danych. Warto wymienić choćby Human Microbiome Project amerykańskich Narodowych Instytutów Zdrowia, próbkowanie w ramach Tara Oceans Expedition, a także Earth Microbiome Project. Te i inne źródła danych skompilowano, by uzyskać inwentarz dla naukowców z Illinois (20.376 dot. bakterii, archeonów i mikroskopijnych grzybów, a 14.862 społeczności drzew, ptaków i ssaków). W ramach nowych badań zebrano bardzo dużo danych - zaznacza Lockey - autorzy niewielu z nich próbowali jednak kompilować informacje, by przetestować jakieś kluczowe hipotezy. Po przeanalizowaniu wielkiej ilości danych zaobserwowaliśmy proste, ale silne trendy w zakresie zmian bioróżnorodności na skali liczebności. Jeden z tych trendów należy do najbardziej ekspansywnych wzorców w biologii: utrzymuje się na wszystkich rzędach wielkości [...]. Biorąc pod uwagę, że oszacowania Loceya i Lennona wspominają o 1 bilionie gatunków, zadanie, które stoi przed biologami, wydaje się wręcz niewyobrażalne. Dla przykładu - jak dotąd zrzeszający specjalistów z wielu dziedzin Earth Microbiome Project doprowadził do skatalogowania mniej niż 10 mln gatunków. Ze skatalogowanych gatunków tylko ok. 10 tys. udało się kiedykolwiek wyhodować w laboratorium, a mniej niż 100 tys. ma sklasyfikowane sekwencje. Nasze wyniki pokazują, że 100 tys. razy więcej mikroorganizmów czeka na odkrycie, a 100 mln na pełne poznanie. Mikrobioróżnorodność jest zatem o wiele większa, niż sobie wyobrażaliśmy - podsumowuje Lennon. « powrót do artykułu -
Korpus Marines intensywnie testuje roboty, które mogą przydać się na polu walki. Jednak główny problem z robotami jest taki, że wciąż muszą być one sterowane przez ludzi. Dlatego też Marine Corps i Departament Obrony rozwijają nową koncepcję - robotów łączonych w zespoły. Pułkownik Jim Jenkins, dyrektor ds. naukowo-technologicznych w Marine Corps' Warfighting Lab mówi, że np. roboty wykorzystywane obecnie do wykrywania pułapek czy prowadzenia zwiadu nie zwiększają siły oddziału. Co prawda pozwalają one uniknąć żołnierzom niektórych niebezpiecznych sytuacji, jednak wciąż są sterowane przez człowieka, a czynność ta najczęściej wymaga tyle uwagi, że konieczne jest wyznaczenie kolejnego żołnierza, który czuwa nad bezpieczeństwem operatora robota. Siła oddziału się nie zwiększa, a może ulec zmniejszeniu. Stąd pomysł na łączenie w zespoły różnych robotów. Jeśli takim zespołem mógłby sterować jeden żołnierz, to wówczas roboty - wykonujące w zespole wiele różnych zadań - zwiększałyby siłę oddziału. W Quantico trwają właśnie prace nad projektem Uncrewed Tactical Autonomous Control and Collaboration (UTACC). Wykorzystywane w nim oprogramowanie Distributed Real-time Autonomously Guided Operations Engine (DRAG) przeszło wstępne testy. Marines testowali robota naziemnego, który współpracował z latającym dronem. Wysłany na zwiad robot wypuszczał drona, gdy potrzebował dodatkowych informacji, których nie mógł zdobyć z ziemi. Oba urządzenia wysyłały dane do operatora, który mógł je przekazać dalej. Podczas testów dane takie były np. przekazywane do eksperymentalnego niewidocznego dla radarów drona Navy M80 Siletto, który przeprowadzał symulowany atak rakietowy na cele zidentyfikowane przez roboty i wskazane przez operatora. Całość testów prowadzono w zamkniętych pomieszczeniach symulujących środowisko miejskie. Pułkownik Jenkins mówi, że w najbliższym czasie nie pozbędziemy się człowieka z całego systemu. Kiedy jest mowa o systemach pozbawionych ludzkiego operatora, pojawia się pytanie o ich wiarygodność. Kiedy mogę zaufać maszynie na tyle, by to ona samodzielnie pociągnęła za spust?. Korpus Marines testuje też inne interesujące systemy. Jednym z nich są bezzałogowe śmigłowce, których zadaniem będzie dostarczanie zaopatrzenia. Testowane są też roboty, które potrafiłyby załadować i rozładować śmigłowiec oraz przenieść zaopatrzenie na odległość 800 metrów. Roboty te, nazwana Expeditionary Robopallettess (XRP) znajdują się obecnie w drugiej fazie rozwoju. Początkowo stworzono je na potrzeby US Air Force, gdzie miały w pełni autonomicznie wjeżdżać do luków bagażowych śmigłowców MV-22 Osprey i CH-53 Sea Stallion. Mark Rosenblum, dyrektor firmy, która rozwija XRP, mówi, że roboty nie tylko wyeliminują ryzyko związane z koniecznością ręcznego rozładowywania helikoptera i związana z tym konieczność skupienia w jednym - podatnym na ataki - miejscu sporej liczby ludzi, ale również zrobią to szybciej niż ludzie. Dzięki temu w ciągu 10 godzin pojedynczy śmigłowiec będzie w stanie wykonać o 5 lotów z zaopatrzeniem więcej. XRP mogą być kontrolowane za pośrednictwem tabletu z systemem Android. Na tym się jednak rola robotów nie kończy. Zdaniem Jenkinsa mogą też one zajmować się rannymi na polu walki monitorując ich czynności życiowe i utrzymując ich przy życiu do czasu nadejścia pomocy. Przydadzą się również podczas desantu morskiego, gdzie dokonają wstępnego zwiadu poszukując ewentualnych min. Jednak, jak mówi wojskowy, roboty mogą być znacznie bardziej efektywne dopiero wówczas, gdy będzie można komunikować się z nimi w bardziej intuicyjny sposób. Muszą zatem nauczyć się rozpoznawania komend głosowych oraz rozumieć sygnały pokazywane dłońmi. « powrót do artykułu
-
Właściciele labradorów twierdzą, że ich psy zawsze wykazują zainteresowanie jedzeniem i zachowują się, jakby cały czas były głodne. Badania zespołu Eleanor Raffan z Uniwersytetu w Cambridge pokazują, że istnieją biologiczne podstawy takiego zjawiska. Naukowcy odkryli u labradorów i flat-coated retrieverów mutację, która odpowiada za nasilenie zachowań motywowanych pokarmem. Tym samym po raz pierwszy udało się opisać gen związany z otyłością u psów. Wariant występuje częściej u labradorów wybranych na psy towarzyszące. Raffan podkreśla, że skoro - bez względu na to, kto jest właścicielem - labradory są mocniej zainteresowane jedzeniem i częściej bywają otyłe, należy podejrzewać, że w grę wchodzą czynniki genetyczne. Brytyjczycy rozpoczęli badania na grupie 15 otyłych i 18 szczupłych labradorów. Wybrali 3 geny, które u ludzi wpływają na wagę. Okazało się, że u wielu otyłych psów zmianie ulega DNA na końcu genu POMC. Wg autorów publikacji z pisma Cell Metabolism, delecja upośledza zdolność organizmu do produkcji 2 neuropeptydów - β-MSH i β-endorfiny - które zazwyczaj biorą udział w zahamowaniu głodu po posiłku. U ludzi poszczególne warianty POMC powiązano z różnicami w wadze. Istnieją nawet rzadkie przypadki otyłych osób, którym brakuje bardzo podobnego odcinka genu POMC jak u psów - opowiada Stephen O'Rahilly. Pracując z większą grupą 310 labradorów, Raffan opisała zestaw zachowań skorelowanych z delecją w genie POMC. Mimo że nie wszystkie psy z delecją były otyłe i że znalazły się też otyłe labradory bez mutacji, generalnie delecja wiązała się z większą wagą, a wyniki kwestionariuszy wypełnionych przez właścicieli wskazywały, że dotknięte nią psy były bardziej motywowane pokarmem (częściej żebrały, były bardziej czujne w czasie posiłków i częściej zjadały odpadki). Średnio delecja wiązała się z 2-kg przyrostem wagi. Opierając się na próbkach od kolejnych 411 psów z Wielkiej Brytanii i USA, akademicy ustalili, że delecja POMC występuje u ok. 23% labradorów. Badania 38 innych ras wykazały, że mutacja pojawia się wyłącznie u spokrewnionych flat-coated retrieverów. Jej wpływ na wagę i zachowanie jest podobny. Co istotne, delecja POMC była częstsza u objętych studium 81 labradorów towarzyszących; występowała ona aż u 76% tych psów. Raffan podkreśla jednak, że nie przyglądano się szczeniakom i nie sprawdzano, czy jeśli mają mutację, [naprawdę] są częściej kwalifikowane do szkolenia [z nagrodami w postaci jedzenia]. Odkrycie Brytyjczyków ma znaczenie dla pacjentów z otyłością. Wcześniej trudniej było studiować wpływ mutacji POMC, ponieważ u myszy i szczurów, popularnych modeli otyłości, gen ten jest inny niż u ludzi. Naukowcy sądzą, że dzięki dalszym badaniom otyłych labradorów uda się nie tylko poprawić dobrostan tej rasy, ale i rozwinąć wiedzę nt. zdrowia ludzi. « powrót do artykułu