Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Jeden z najpiękniejszych widoków, jakie może oglądać człowiek, widok Drogi Mlecznej, jest niedostępny już dla 1/3 ludzkości. Z powodu zanieczyszczenia światłem co trzeci człowiek na Ziemi nie ma szans, by podziwiać Galaktykę. Nowy światowy atlas zanieczyszczenia światłem, przygotowany przez włoskich i amerykańskich naukowców, pokazuje, że Drogi Mlecznej nie może zobaczyć np. 80% Amerykanów. W większości rozwiniętych krajów świata używa się tak dużo sztucznego światła, że całkowicie przesłania ono gwiazdy na nocnym niebie. Mamy całą generację ludzi w USA, którzy nigdy nie widzieli Drogi Mlecznej. Widok ten to znaczna część naszej łączności z kosmosem. Utraciliśmy go - mówi Chris Elvidge z National Centers for Environmental Information. Naukowcy wykorzystali dane satelitarne o wysokiej rozdzielczości oraz precyzyjne pomiary jasności nieba i na tej podstawie stworzyli najbardziej dokładny z dotychczasowych atlasów zanieczyszczenia światłem. Mam nadzieję, że to w końcu otworzy ludziom oczy na problem zanieczyszczenia światłem - stwierdza główny autor badań, Fabio Falchi z włoskiego Instytutu Nauki i Technologii Zanieczyszczenia Światłem. Największe zanieczyszczenie światłem występuje w Singapurze, Włoszech i Korei Południowej. Nad większością Kanady i Australii niebo jest ciemne. Z kolei w Europie Zachodniej jedynie na niewielkich obszarach, głównie Szkocji, Szwecji i Norwegii, można cieszyć się widokiem niemal ciemnego nieba. Także w USA, pomimo olbrzymich otwartych przestrzeni, zanieczyszczenie światłem jest poważnym problemem. W Stanach Zjednoczonych niemal ostatnimi schronieniami ciemności są niektóre parki narodowe, jak Yellowstone czy pustynie na południowym wschodzie. Mamy szczęście, że istnieją u nas duże obszary publicznych terenów, które stanowią bufor od wielkich miast - dodaje Dan Duriscoe z National Park Service. Światło nie tylko uniemożliwia ludziom podziwianie Drogi Mlecznej. Sztuczne oświetlenie często - z tragicznymi konsekwencjami - wprowadza w błąd ptaki, owady i gady. « powrót do artykułu
  2. Kofeina przestaje pomagać (nie poprawia czujności czy funkcjonowania) już po 3 nocach skrócenia snu do 5 godzin. Podczas testów naukowcy porównywali kofeinę do placebo. Uciekli się do Psychoruchowego Testu Czujności (ang. Psychomotor Vigilance Task). Okazało się, że alkaloid poprawiał uzyskiwane wyniki tylko podczas pierwszych 2 dni eksperymentu. Byliśmy szczególnie zaskoczeni, że związane z przyjmowaniem dawki 400 mg kofeiny dziennie (2 razy po 200 mg) korzyści w zakresie funkcjonowania znikały po trzech nocach skrócenia snu. Wyniki są istotne, bo kofeina jest stymulantem często wykorzystywanym w okresach niedoboru snu, by przeciwdziałać spadkowi wydajności. Dane z tego badania sugerują, że skuteczna wcześniej dawka alkaloidu nie wystarcza, by poprawić funkcjonowanie po wielu dniach niewyspania - podkreśla dr Tracy Jill Doty z Wojskowego Instytutu Badawczego Waltera Reeda. Amerykanie analizowali przypadki 48 zdrowych osób, które brały udział w badaniu z podwójnie ślepą próbą z grupą placebo (ani naukowcy, ani ochotnicy nie wiedzieli, kto trafił do jakiej grupy). Ograniczenie snu do 5 godzin wprowadzano w sumie na 5 dni. Badanym administrowano albo kofeinę (2 razy dziennie po 200 mg), albo placebo. W okresie czuwania badani co godzinę rozwiązywali baterię testów poznawczych, w tym 10-min PVT, Kwestionariusz Samopoczucia (ang. Profile of Mood States, POMS) oraz Stanfordzką Skalę Senności (ang. Stanford Sleepiness Scale, SSS). Sześć razy dziennie stosowano też zmodyfikowany Test Trwałości Czuwania (ang. modified Maintenance of Wakefulness Test, mMWT). « powrót do artykułu
  3. Nowo odkryta egzoplaneta Kepler-1647b to największy tego typu obiekt krążący wokół dwóch gwiazd. Przypomina ona zatem Tatooinę z "Gwiezdnych Wojen". W najnowszym numerze Astronomical Journal doktor Veslin Kostov z Goddard Space Flight Center i jego zespół informują, że wspomniana planeta okrąża dwie gwiazdy w konstelacji Łabędzia. Naukowcy po raz pierwszy zauważyli obecność planety w 2011 roku. Dalsze badania dowiodły, że nieregularności widoczne w sposobie jej poruszania się są spowodowane obecnością dwóch gwiazd. Znalezienie planety obiegającej dwie gwiazdy jest znacznie trudniejsze niż takiej, która obiega jedną gwiazdę - mówi jeden z autorów badań, profesor William Welsh z San Diego State University. Tranzyty nie są regularne, mogą różnić się nie tylko czasem ale i głębokością. Naukowcy obliczyli, że Kepler-1647b ma masę i promień podobne do Jowisza i obiega swoje gwiazdy w czasie 1107 dni. Dotychczas odkrywane planety wokół gwiazd podwójnych były wielkości Saturna lub mniejsze i znajdowały się bliżej gwiazd. Kepler-1647b liczy sobie około 4,4 miliarda lat, jest oddalona od Ziemi o 3700 lat świetlnych i znajduje się w ekosferze swoich gwiazd, co jest typowe dla tego typu układów. Jako, że jest to gazowy olbrzym nie istnieje na nim życie, które może jednak istnieć na jej księżycach. Odkładając na bok możliwość istnienia tam życia, to Kepler-1647b jest ważna, gdyż jej czas obiegu wokół gwiazd znajduje się na granicy teoretycznie obliczonych okresów obiegu w tego typu układach - mówi profesor Welsh. « powrót do artykułu
  4. Rock, jazz, disco polo? Nasz gust muzyczny może wpływać na stopień odczuwania bólu podczas słuchania muzyki. Zjawisko muzycznej analgezji, łagodzenia bólu za pomocą dźwięków, bierze pod lupę badacz Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Ból jest normalnym, fizjologicznym doświadczeniem każdego człowieka. Pełni on szereg cennych funkcji – kieruje naszą uwagę w stronę zagrożeń, pozwala stwierdzić, że coś jest nie tak z naszym organizmem, umożliwia gojenie się ran. Jednak silny i długotrwały ból powoduje cierpienie – nieprzyjemne doznanie pogarszające znacznie jakość i satysfakcję z życia - zauważa Krzysztof Basiński z Zakładu Badań nad Jakością Życia Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Naukowcy nieustannie poszukują nowych metod leczenia bólu, często wychodząc poza zwyczajowe środki farmakologiczne. W Wielkiej Brytanii myśli się o tym, aby w programach terapeutycznych wykorzystać zjawisko tzw. muzycznej analgezji, polegające na zmniejszonym odczuwaniu bólu w czasie słuchania muzyki. Zjawisko to zaczęto badać w latach 60. XX wieku. W piśmie Science ukazały się badania, które przeprowadzono na 5 tys. osób - pacjentów stomatologicznych. Pacjenci, którzy w czasie różnych zabiegów stomatologicznych słuchali muzyki, później deklarowali, że bolało ich trochę mniej niż tych, którzy tej muzyki nie słuchali. To była pierwsza wskazówka, że coś może być na rzeczy - opisuje Basiński. Badania naukowe, podejmowane w celu określenia siły oddziaływania muzycznej analgezji i wyjaśnienia przyczyn istnienia tego zjawiska, dają jednak sprzeczne wyniki. Niektóre z badań wskazują na bardzo istotny spadek doznań bólowych w czasie słuchania muzyki zarówno w warunkach szpitalnych (po operacjach, w nowotworach, w bólu przewlekłym), jak i laboratoryjnych. Inne badania pokazują brak istotnego wpływu muzyki na odczuwanie bólu lub wpływ ten okazuje się porównywalny z innymi oddziaływaniami, np. słuchaniem szumów, odgłosów natury, rozwiązywaniem zadań matematycznych. Problem być może polega nie na tym, czy muzykę słychać, czy nie, ale jaka ona jest. Ludzie różnią się pod względem gustów, tzw. preferencji muzycznych. Każdy człowiek inaczej reaguje na muzykę. O tym, czy dany utwór nam się spodoba, decydują dość skomplikowane czynniki psychologiczne i społeczne - zauważa badacz. W projekcie finansowanym przez Narodowe Centrum Nauki - w programie Preludium - Basiński chce zbadać wpływ indywidualnych gustów na zjawisko muzycznej analgezji. W zaplanowanym przez siebie badaniu zamierza przetestować hipotezę, zgodnie z którą muzyka zgodna z preferencjami pacjenta będzie silniej oddziaływać przeciwbólowo niż muzyka z nimi niezgodna. Krzysztof Basiński do przeprowadzenia swojego eksperymentu będzie potrzebował ponad stu całkowicie zdrowych ochotników. Podczas badania, kiedy ochotnicy będą słuchali fragmentów różnych rodzajów muzyki, wywoła u nich niewielki ból. Nie ma się jednak czego obawiać - nie będzie on zbyt dotkliwy. Zadaniem każdego z ochotników będzie włożenie ręki do wanny z zimną wodą i określenie, w którym momencie zaczyna odczuwać ból. W ten sposób określamy próg bólowy badanego. Druga rzecz, którą mierzę, to jak długo badany wytrzyma z ręką w lodowatej wodzie. To jest miara jego tolerancji bólowej - opisuje. W tym samym czasie badani usłyszą - trwające 15 sekund - specjalnie dobrane fragmenty muzyczne, wykorzystywane wcześniej tylko przy okazji różnego rodzaju badań naukowych i wcześniej ochotnikom nieznane. Badani będą musieli określić, jak bardzo podoba im się muzyka, którą słyszą. Bodźce muzyczne zostaną dobrane tak, aby obejmowały szerokie spektrum gatunków i stylów muzycznych, powodujących różne doznania i skojarzenia emocjonalne - wyjaśnia. Wyniki projektu - jak mówi Basiński - mają przyczynić się do powiększenia wiedzy o mechanizmach działania zjawiska muzycznej analgezji. Pozwolą też precyzyjniej przewidywać, jak znaczące będzie działanie przeciwbólowe danego utworu u konkretnej osoby. W dalszej perspektywie - dzięki uzyskanym wynikom - mogą powstać skuteczniejsze metody niefarmakologicznego, uzupełniającego leczenia bólu. Badania Krzysztofa Basińskiego rozpoczną się jesienią br. « powrót do artykułu
  5. Rusztowanie z nanokropek węglowych z wbudowanymi polimerami dendrytycznymi (dendrymerami) może zabijać niektóre z lekoopornych bakterii, w tym pałeczki zapalenia płuc (Klebsiella pneumoniae) i Acinetobacter baumanii. Naukowcy zajmujący się zagadnieniem lekooporności odkryli, że dendrymery polikationowe mają właściwości przeciwdrobnoustrojowe. Autorzy najnowszych badań opublikowanych na łamach pisma Bioorganic & Medicinal Chemistry Letters zauważyli, że dodatek podobnych, ale mniejszych związków polikationowych do materiału zwanego nanokropkami węglowymi pozwala jeszcze skuteczniej eliminować antybiotykooporne bakterie. Nasze badanie pokazuje, że nanokropki węglowe mogą spełniać funkcje rusztowania molekularnego do budowy materiałów przeciwdrobnoustrojowych. To ekscytujące, bo nanokropki węglowe da się stosunkowo łatwo i tanio wyprodukować. Poza tym są one nietoksyczne i rozpuszczalne w wodzie - wyjaśnia dr Maria Ngu-Schwemlein z Winston-Salem State University. Amerykańsko-malezyjski zespół wykorzystał nanokropki węglowe do przytrzymania (immobilizacji) dendrymerów poliamidoaminowych (PAMAM). PAMAM różnią się wielkością - większe wykazują właściwości przeciwdrobnoustrojowe, mniejsze już nie. Naukowcy chcieli sprawić, by mniejsze, bardziej elastyczne cząsteczki stały się lepszymi, skuteczniejszymi środkami bakteriobójczymi, dlatego połączyli je z rusztowaniem z nanokropek węglowych i uzyskali 2 cząsteczki: CND-PAM1 i CND-PAM2. Podczas testów obu wersji CND-PAM okazało się, że w niewielkich stężeniach zabijały one pałeczki okrężnicy (Escherichia coli) i gronkowce złociste (Staphylococcus aureus). Ponieważ wykazywały większą aktywność w stosunku do E. coli, akademicy przetestowali ich działanie na podobnych bakteriach (w tym na szczepach lekoopornych): K. pneumoniae, pałeczkach ropy błękitnej (Pseudomonas aeruginosa) i A. baumanii. Stwierdzili, że w przypadku K. pneumoniae CND-PAM 4-krotnie skuteczniej eliminowały szczepy lekooporne niż zwykłe. Oprócz tego specjaliści zauważyli, że dodanie CND-PAM1 do tetracykliny sprawiało, że antybiotyk skuteczniej radził sobie z K. pneumoniae, a dodanie CND-PAM2 do kolistyny 4-krotnie zwiększało jej efektywność przeciw A. baumanii. « powrót do artykułu
  6. We Francji uruchomiono sieć kamer, których zadaniem jest przeglądanie nieba w poszukiwaniu meteorytów. Sieć składa się obecnie z 68 urządzeń. Gdy zarejestrują one spadający meteoryt, możliwe będzie określenie w przybliżeniu miejsca jego upadku, a tysiące ochotników będą mogły poszukać kawałka kosmicznej skały. Jak zapewniają organizatorzy systemu, do końca roku zostanie on rozbudowany do około 100 kamer, dzięki czemu będzie jednym z największych i najgęstszych systemów wyszukujących meteoryty. Jeśli jutro we Francji spadnie meteoryt, będziemy wiedzieli skąd nadleciał i gdzie mniej więcej upadł - mówi Jeremie Vaubaillon, astronom z Obserwatorium Paryskiego i jeden z organizatorów FRIPON (Fireball Recovery and InterPlanetary Observation Network). Znalezione na Ziemi meteoryty zdradzają nam historię Układu Słonecznego, a szczególnie cenne są te o znanych trajektoriach. Dzięki temu można zbadać, z których części Układu pochodzą. Jak mówi Peter Jenniskens z SETI Institute, każdego roku ludzie znajdują zaledwie 1-3 meteorytów o znanej trajektorii. Francuzi mają niezwykle ambitne plany - chcą każdego roku znajdować na terenie swojego kraju 1 meteoryt o znanej trajektorii. Nie będzie to łatwe. Dość wspomnieć, że badacze ze Spanish Meteor Network znaleźli w ciągu 12 lat zaledwie 2 meteoryty tego typu. FRIPON to sieć niezwykle gęsta i równomiernie rozłożona. Kamery znajdują się w odległości 70-80 kilometrów od siebie w laboratoriach, muzeach i innych budynkach. JEst toż też pierwsza w pełni automatyczna i skomunikowana sieć. Gdy któraś z kamer zauważy meteoryt, informacja na ten temat jest wysyłana do centralnego komputera w Paryżu. Gdy meteoryt zostanie zarejestrowany przez 2 lub więcej kamer naukowcy pracujący przy FRIPON otrzymują e-maila z opisem trajektorii oraz przypuszczalnym miejscem lądowania o polu 1x10 kilometrów. Początkowo poszukiwaniem meteorytów będą zajmowali się sami naukowcy, jednak w ciągu najbliższych lat przy FRIPON ma powstać wielotysięczna społeczność, której członkowie będą przemierzali Francję w poszukiwaniu kamieni z nieba. Brigitte Zanda uważa, że w poszukiwania zaangażuje się 1 osoba na 1000. Jako, że naukowcy chcieliby mieć w każdej części Francji zespół składający się z 30 osób, oznacza to, że społeczność skupiona wokół FRIPON musi liczyć setki tysięcy ludzi. W XX wieku na terenie Francji znajdowano średnio 1 meteoryt co dekadę. W XIX wieku średnia liczba znajdowanych meteorytów wynosiła 1 każdego roku. « powrót do artykułu
  7. Gdy samolot zaczyna poruszać się szybciej od dźwięku, powstaje fala uderzeniowa, tzw. grom dźwiękowy. Teraz grupa naukowców m.in. z MIT przewidziała istnienie podobnego efektu, ale z wykorzystaniem światła poruszającego się w grafenie. Historia intrygującego odkrycia rozpoczęła się od postrzeżenia, że gdy światło trafia do grafenu jest w nim kilkusetkrotnie spowalniane. Uczonych zaintrygował fakt, że prędkość światła w grafenie jest podobna do prędkości elektronów poruszających się w tym materiale. Grafen ma możliwość przechwycenia światła w postaci tzw. plazmonów powierzchniowych - mówi główny autor artykułu opisującego odkrycie, Ido Kaminer. Głównymi autorami badań są profesorowie Marin Soljacic i Johan Joannopoulos oraz sześciu innych naukowców z Izraela, Chorwacji i Singapuru. Plazmony powierzchniowe to wirtualne cząstki będące w rzeczywistości oscylacjami elektronów na powierzchni. Gdy zaś przez grafen przepuścimy prąd elektryczny, to elektrony poruszają się w tym materiale bardzo szybko, do 1000 km/s, czyli 300-krotnie wolniej niż prędkość światła w próżni. Obie prędkości - kilkusetkrotnie spowolnionego światła oraz szybkich elektronów - są do siebie zbliżone. Naukowcy doszli do wniosku, że pomiędzy plazmonami powierzchniowymi a elektronami mogłoby dojść do interakcji, jeśli udałoby się dopasować materiał tak, by miały w nim identyczną prędkość. Wykorzystując teoretyczne analizy uczeni wykazali, że możliwe jest uzyskanie w grafenie świetlnego odpowiednika gromu dźwiękowego, a to z kolei prowadzi do nowej metody uzyskiwania światła. Zjawisko takie jest możliwe, gdyż prędkość elektronów w grafenie zbliża się do prędkości światła i przełamuje barierę tej prędkości. W przypadku grafenu prowadzi to do zamkniętej w dwuwymiarowej przestrzeni świetlnej fali uderzeniowej - mówi profesor Soljacic. Naukowcy zauważają, że dochodzi tu do wykorzystania promieniowania Czerenkowa, czyli promieniowania elektromagnetycznego, które jest emitowane, gdy naładowana cząstka porusza się z prędkością większą od fazowej prędkości światła w danym ośrodku. Obecnie potrafimy generować światło na wiele sposobów. Praktyczne wykorzystanie promieniowania Czerenkowa w grafenie byłoby w niektórych zastosowaniach znacznie bardziej efektywne, dawałoby lepszą kontrolę i elastyczność od obecnie wykorzystywanych technik. Nowe odkrycie mogłoby przydać się np. przy budowie komputerów optycznych. Naukowcy, pracujący nad takimi urządzeniami, zmagają się z problemem rozpraszania się światła. W dwuwymiarowym grafenie w odpowiednich warunach można by zapobiec temu niekorzystnemu zjawisku. « powrót do artykułu
  8. Naukowcy z Griffith University udowodnili, że Aborygeni byli pierwszymi ludźmi, którzy zamieszkali Australię. Najnowsze badania przeczą teorii mówiącej, że najstarszy znany mieszkaniec Australii - Mungo Man - reprezentuje nieistniejącą już linię ludzi, którzy zasiedlili Australię przed Aborygenami. Profesor David Lambert z Research Centre for Human Evolution (RCHE) z Griffith University wykorzystał nową metodę sekwencjonowania DNA do ponownego zbadania szczątków Mungo Man. Na tej podstawie doszedł do wniosku, że wcześniej wyciągnięto niewłaściwe wnioski z badań DNA Mungo Mana. Testowana przez nas próbka od Mungo Mana zawierała sekwencje DNA pięciu różnych Europejczyków, co sugeruje, że została zanieczyszczona. Jednocześnie przeanalizowaliśmy DNA ponad 20 innych ludzi ze stanowiska Willandra i uzyskaliśmy sekwencję genetyczną od jednego z wczesnych mieszkańców regionu, człowieka, który został pochowany bardzo blisko oryginalnego miejsca spoczynku Mungo Mana. Dzięki analizom wykonanym za pomocą bardziej zaawansowanych technik zdobyliśmy przekonujące argumenty na poparcie teorii, że to Aborygeni byli pierwszymi mieszkańcami Australii - mówi profesor Lambert. Wyniki badań Lamberta i jego grupy ukazały się w Preceedings of the National Academy of Sciences. « powrót do artykułu
  9. Pod piaskiem ok. 800 m od ścisłego centrum Petry w Jordanii odkryto dużą platformę. Archeolodzy podają, że ma ona długość basenu olimpijskiego i jest od niego 2-krotnie szersza. Autorzy publikacji z Bulletin of the American Schools of Oriental Research wykorzystali zdjęcia satelitarne (dostarczone przez satelity konstelacji WorldView i z Google Earth), a także fotografie wykonane przez drony. Prowadzono też badania w terenie. Naukowcy podkreślają, że platforma nie przypomina niczego innego ze stanowiska wpisanego na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Sarah Parcak z Uniwersytetu Alabamy w Birmingham i Christopher Tuttle, dyrektor wykonawczy Council of American Overseas Research Centers, podkreślają, że platforma ukrywała się tuż pod nosem archeologów (wg nich, o ile rejony na północy i południu Petry zbadano dokładnie, o tyle centrum już niekoniecznie, chyba że ktoś po prostu nie opublikował wyników swoich prac). Wykopalisk samej platformy jeszcze nie prowadzono. Na jej powierzchni znaleziono jednak ceramikę z połowy II w. p.n.e., czyli szczytowego okresu rozkwitu Petry (miasto było wtedy stolicą królestwa Nabatejczyków). Archeolodzy uważają, że struktura służyła do celów ceremonialnych i ujawniają, że w środku większej znajdowała się też mniejsza platforma. Wzdłuż jej wschodniej ściany rozmieszczono kolumny, które stanowiły zwieńczenie monumentalnych schodów. Na mniejszej platformie zbudowano mały budynek (o wymiarach 8,5 na 8,5 m). Otwierał się on na wschód, w kierunku schodów. Pracowałem w Petrze 20 lat i wiedziałem, że coś tam jest, ale oczywiście, nadal możemy mówić o odkryciu - zaznacza Tuttle. « powrót do artykułu
  10. Tkanki nowotworowe zawierają mniej tlenu niż ich zdrowe odpowiedniki (komórki są słabiej utlenowane). By zwiększyć siłę oddziaływania radio- i chemioterapii, naukowcy z Uniwersytetów w Oksfordzie i Ulsterze pracują nad napojem z tlenowymi mikrobąbelkami. Brytyjczycy sprawdzają w laboratorium, jak bańki tlenowe dostają się z żołądka do guzów trzustki. Oceniają też, czy zabieg można powtórzyć u pacjentów, podając im odpowiednik gazowanego napoju. Obecne metody zwiększania utlenowania guzów obejmują wdychanie czystego tlenu, umieszczanie pacjentów w komorach tlenowych czy wstrzykiwanie cieczy z tlenem wprost do zmiany nowotworowej. Są one dość skuteczne, ale powodują poważne skutki uboczne, w tym uszkodzenia powierzchni płuc i układu nerwowego. Naukowcy przekonują, że nowa metoda jest mniej ryzykowna, tańsza i łatwo ją zastosować równolegle do innych terapii. Jesteśmy podekscytowani potencjałem napoju w odniesieniu do trudnych w leczeniu nowotworów, takich jak rak trzustki, gdzie wskaźnik przeżywalności jest niski i pilnie potrzeba lepszych metod leczenia. Odnieśliśmy sukces w czasie badań na myszach, teraz więc szukamy sposobów na przeskalowanie rozwiązania, by móc je zastosować u ludzi - wyjaśnia prof. Eleanor Stride. Nie sugeruję, by ludzie biegli do sklepu kupować napoje reklamowane jako bogate w tlen. Nasze badania znajdują się na wczesnym etapie - nadal czeka nas sporo pracy [...]. Na razie zakończyły się małe pilotażowe badania na myszach. Następnym etapem będzie powtórzenie ich na większej liczbie gryzoni. Dopiero wtedy, jeśli wszystko pójdzie po myśli akademików, będzie można myśleć o testach klinicznych na ludziach. Tlen i składniki odżywcze dostają się z naczyń krwionośnych do komórek nowotworowych położonych maksymalnie 2–3 mm od ściany naczynia krwionośnego. Oznacza to, że wzrost nowotworu powyżej 2–3 mm3 jest zależny od wytworzenia przez nowotwór własnej sieci naczyń krwionośnych. Co istotne, sieć ta jest bardzo nieregularna, budowa ścian naczyń nieprawidłowa, a przepływ krwi chaotyczny i turbulentny. Nowe naczynia, zarówno limfatyczne, jak i krwionośne, mają też zwiększoną przepuszczalność ścian. Posługując się bardziej obrazowym językiem, naukowcy tłumaczą, że wzrost guzów jest tak szybki, że waskulatura za nim nie nadąża - słabo ukształtowane naczynia nie dostarczają wystarczających ilości tlenu. « powrót do artykułu
  11. Waga i dieta wpływają na czas spędzany w różnych fazach/etapach snu. W ramach studium 36 zdrowych dorosłych spędzało 2 kolejne noce w Szpitalu Uniwersytetu Pensylwanii. Drugiej nocy wykonywano im badanie polisomnograficzne. Skład ciała oraz spoczynkowy wydatek energii (ang. resting energy expenditure, REE) oceniano rano po pierwszej nocy. Każdego dnia mierzono spożycie pokarmów i napojów. Okazało się, że w porównaniu do badanych z prawidłową wagą, dorośli z nadwagą spędzali dłuższy czas w fazie snu REM (snu paradoksalnego). Naukowcy zauważyli także, że większe spożycie białka przepowiadało 1) skrócenie etapu 2. snu wolnofalowego (NREM), dla którego typowe jest zniesienie świadomości i lekkie obniżenie temperatury, i 2) wydłużenie snu REM. Nasze badanie uzupełnia wiedzę nt. wpływu stylu życia na jakość naszego snu w kulturze narastającej presji na podtrzymanie produktywności - podkreśla dr Andrea M. Spaeth. W 2013 r. ta sama grupa badaczy odkryła, że osoby, które późno chodzą spać i wykazują chroniczny niedobór snu, są bardziej podatne na tycie w wyniku zwiększonego spożycia kalorii w nocy. W 2015 r. naukowcy ci ustalili, że jedzenie mniej w późnych godzinach nocnych pomaga zwalczyć towarzyszące niedoborowi snu deficyty koncentracji uwagi i czujności. W przyszłości zespół Spaeth zamierza ustalić, czy zmiana spożycia białek zmienia czas trwania snu REM i znaleźć mechanizmy biologiczne leżące u podłoża tej korelacji. « powrót do artykułu
  12. Wysoki odsetek dzieci, nastolatków i młodych dorosłych z migrenami wydaje się cierpieć na łagodne niedobory witaminy D, B2 i ubichinonu (koenzymu Q). Potrzeba dalszych badań, by wyjaśnić, czy suplementacja witaminami jest skuteczna u wszystkich pacjentów z migrenami, czy skorzystają na niej raczej chorzy z lekkimi niedoborami - podkreśla dr Suzanne Hagler z Cincinnati Children's Hospital Medical Center. Zespół Hagler analizował dane pacjentów szpitalnego Centrum Bólu Głowy. Rutynowo wykonuje im się badania krwi pod kątem poziomu witaminy D, B2, koenzymu Q oraz kwasu foliowego (wszystkie do pewnego stopnia powiązano z migrenami, czasem w ramach sprzecznych badań). Wielu pacjentom przepisano leki przeciwmigrenowe. Jeśli stwierdzono niedobory witamin, zastosowano także suplementy. Ponieważ mało komu podawano same witaminy, nie dało się określić ich skuteczności w zakresie zapobiegania migrenom. Amerykanie zauważyli, że dziewczynki i młode kobiety częściej miały na początku niedobory ubichinonu. Z kolei chłopcy i młodzi mężczyźni częściej cierpieli na niedobory witaminy D. Nie ma jasności co do niedoborów kwasu foliowego. Pacjenci z przewlekłymi migrenami z większym prawdopodobieństwem wykazywali niedobory ubichinonu i witaminy B2 niż osoby z migrenami epizodycznymi. « powrót do artykułu
  13. Newspaper Association of America (NAA) poprosiła Federalną Komisję Handlu (FTC) o rozpoczęcie śledztwa w sprawie niezgodnego z prawem blokowania reklam. Organizacja Electronic Frontier Foundation (EFF) obawia się, że może do prowadzić do wydania zakazu używania programów blokujących reklamy. Przedstawiciele NAA twierdzą, że niektóre technologie blokowania reklam i wykorzystujące je produkty naruszają rozdział 5 ustawy FTC Act, stanowiąc nieuczciwą i oszukańczą praktykę handlową. Organizacja, która reprezentuje niemal 2000 amerykańskich gazet chce, by FTC skupiła się na tych adblokerach, które pozwalają na ominięcie paywalli, systemów subskrypcyjnych lub zastępują reklamy wyświetlane przez witrynę własnymi reklamami. W skardze wymieniono przede wszystkim firmę Eyeo, która rozwija popularne oprogramowanie AdBlock. NAA zauważa, że AdBlock stosuje praktykę "białych list", czyli spisów reklam, których nie blokuje, gdyż reklamodawcy płacą firmie za ich przepuszczenie. Jednak wyświetlanie niektórych reklam może tworzyć u użytkowników wrażenie, że reklamy takie są wyświetlane ze względu na ich jakość, gdy tymczasem są pokazywane, gdyż reklamodawcy wnieśli opłatę. EFF najbardziej martwi ewentualna możliwość zdelegalizowania programów omijających paywalle i systemy subskrypcyjne. Organizacja twierdzi, że użytkownicy powinni mieć prawo do stosowania oprogramowania zapewniającego im anonimowość. Zdaniem jej przedstawicieli, internauta powinien mieć prawo do anonimowego odwiedzenia każdej witryny. « powrót do artykułu
  14. Elon Musk zapowiedział, że we wrześniu lub październiku bieżącego roku odbędzie się pierwszy ponowny start rakiety kosmicznej. Firma SpaceX posiada już cztery rakiety, które wystartowały z misją pozaziemską i powróciły na naszą planetę. Jesienią jedna z nich stanie się pierwszą rakietą w historii, która zostanie ponownie użyta podczas startu. Ostatni udany start i powrót rakiety SpaceX miał miejsce 6 maja. Wtedy to rakieta wystrzelona z Przylądka Canaveral wyniosła na orbitę okołoziemską japońskiego satelitę telekomunikacyjnego JCSAt-14, a jej pierwszy człon wylądował na barce na Atlantyku. Możliwość ponownego wykorzystania rakiet to kluczowy element obniżenia kosztów misji kosmicznych. Jeszcze do niedawna rakiety wykorzystywano jeden raz i porzucano, by spłonęły w atmosferze lub stały się śmieciami krążącymi wokół naszej planety. SpaceX nie poinformowało, jaki ładunek wyniesie wspomniana rakieta. We wspomnianym przez Muska terminie firma ma zakontraktowane loty na zlecnie prywatnych firm telekomunikacyjnych oraz lot zaopatrzeniowy na Międzynarodową stację kosmiczną. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu zaobserwowali, jak komórki skóry wykorzystują białka przytwierdzające je do położonych niżej tkanek, by przemieścić się do miejsca urazu. One chodzą - przekonuje Jonathan Jones, dyrektor Szkoły Bionauk Molekularnych. Lepiej rozumiejąc proces leżący u podłoża ruchu komórek, naukowcy będą mogli nim manipulować, tak by rany goiły się szybciej. Gojenie ran ulega upośledzeniu w miarę starzenia i w przebiegu cukrzycy. To dlatego u diabetyków pojawiają się owrzodzenia. Jones, dr Sho Hiroyasu i student Zachary Colburn zaobserwowali, jak komórki naskórka rozpuszczają wiążący je "klej" i wykorzystują część białek do przemieszczania się do miejsca urazu. Później następuje podział komórek i tworzy się nowa, zdrowa skóra. Amerykanie nagrali proces za pomocą mikroskopu konfokalnego o wysokiej rozdzielczości. Poszczególne komórki (keratynocyty) przesuwają się z miejsca w miejsce, wykorzystując zewnętrzne krawędzie jak stópki. Autorzy publikacji z FASEB Journal posłużyli się podłożem z fluorescencyjnymi koralikami. W ten sposób otrzymali macierz punktów referencyjnych, których przesunięcie było proporcjonalne do wywartej siły. Podczas naprawy ran keratynocyty najpierw rozkładają półdesmosomy (komórki warstwy podstawnej są nimi przytwierdzone do błony podstawnej), a następnie reorganizują składające się na cytoszkielet filamenty aktynowe. Dzięki temu mogą generować siłę uciągu i przemieszczać się w wybranym kierunku. Podczas eksperymentów rozbicie genu (knock-out genowy) kolagenu typu XVII - przezbłonowego - lub aktyniny 4 hamowało kierunkowy ruch keratynocytu. Co istotne, kontrolne komórki nadal potrafiły przemieszczać się po podłożu, generując naprzemiennie siłę uciągu (do 1,4 kPa) na każdej krawędzi wiodącej (widoczne były lamellipodia, czyli wypustki wysuwane z powierzchni komórki, będące gęstą siecią filamentów aktynowych). Amerykanie uważają, że kompleksy kolagenu typu XVII i aktyniny 4 regulują dynamikę aktyny, określając kierunek ruchu keratynocytu. « powrót do artykułu
  16. Po tym, jak na wschodnim wybrzeżu USA zauważono spadek populacji skrzypłoczy, władze wydały rybakom zakaz używania tych zwierząt jako przynęty. Niewykluczone jednak, że skrzypłoczom nadal zagraża działalność człowieka, a konkretnie... przemysłu biomedycznego. Błękitna krew skrzypłoczy zawiera proteinę, która reaguje na endotoksyny produkowane przez bakterie Gram-ujemne i przy kontakcie z nimi natychmiast wytwarza osad z agregatów obronnych. Ich pojawienie się to wynik krzepnięcia hemofiliny. Agregaty te natychmiast niszczą drobnoustroje. Lizosomalna kwaśna lipaza (LAL) wykorzystywana jest do wykrywania zanieczyszczeń na instrumentach medycznych, implantach, lekach i innych przedmiotach mających kontakt z ludzką krwią. LAL to bardzo cenna substancja. W 2011 roku jej litr kosztował około 15 000 USD, nic więc dziwnego, że sam tylko amerykański przemysł biochemiczny pobrał w 2013 roku krew od 545 973 skrzypłoczy. To aż 86-procentowy wzrost w porównaniu z rokiem 2004. Firmy farmaceutyczne nie są ograniczane liczbą wykorzystywanych skrzypłoczy, gdyż po pobraniu krwi zwierząta są wypuszczane do oceanu, gdzie - jak się przypuszcza - dochodza do siebie. Problem jednak w tym, że nikt nigdy nie badał, co dzieje się ze skrzypłoczami od których pobrano krew. Coraz większa liczba specjalistów przypuszcza, że przemysł biochemiczny przyczynia się do spadku populacji tych zwierząt. Zdaniem naukowców albo odnoszą one obrażenia, albo pobiera się zbyt dużo ich krwi, przez co zwierzęta padają po powrocie do oceanu. Thomas Novitsky, były dyrektor firmy Associates of Cape Cod, która pozyskuje LAL, stwierdził, że jest coraz więcej dowodów na to, że śmiertelność wśród skrzypłoczy, którym pobierano krew jest większa niż sądzono i wynosi nie 15 a 29 procent. Samice, którym pobrano krew, mają mniejszą zdolność powrotu do zdrowia, stają się zdezorientowane i przez dłuższy czas upośledzone fizycznie. Bardzo trudno jest precyzyjnie określić, jaki wpływ ma przemysł farmaceutyczny na skrzypłocze. Firmy produkujące LAL nie mają obowiązku szczegółowego raportowania o liczbie wykorzystanych zwierząt, nikt też nie monitoruje, co się dzieje ze skrzypłoczami po powrocie do oceanu. Ostatnie badania prowadzone przez Atlantic States Marine Fisheries Commission wykazały, że regionie Zatoki Delaware populacja skrzypłoczy ustabilizowała się, chociaż wciąż jest o 75% mniejsza niż na początku lat 80. Z kolei u wybrzeży stanu Nowy Jork i Nowej Anglii (stany Maine, New Hampshire, Vermont, Massachusetts, Rhode Island i Connecticut) populacja skrzypłoczy ciągle spada. Na razie skrzypłoczom nie grozi wyginięcie, jednak znaczy spadek liczebności tych zwierząt to zagrożenie dla całego ekosystemu, gdyż odgrywają one w nim bardzo ważną rolę. Firmy pozyskujące LNL twierdzą, że robią wszystko, by nie czynić zwierzętom krzywdy i że pobierają nie więcej niż 30% ich krwi. Ich zdaniem śmiertelność wśród skrzypłoczy poddanych takim praktykom jest niewielka. Jednak ekolodzy mówią, że sięga ona co najmniej 30%. Zwracają przy tym uwagę, że skoro prawo nie wymaga, by firmy podawały szczegółowe statystyki na temat liczby wykorzystanych zwierząt i śmiertelności, to trudno uwierzyć, by zbytnio przejmowały się one zdrowiem skrzypłoczy, szczególnie jeśli lepsze obchodzenie się z nimi jest droższe. Problemem jest brak dobrych badań opisujących całe procedury i los zwierząt. Różne źródła mówią o śmiertelności od 15 do 40 procent. Najbardziej wiarygodne badania prowadzone przez niezależne organizacje oparto na eksperymentach, podczas których badacze wykorzystywali do pobierania krwi skrzypłoczy takie same techniki, jakie wykorzystują firmy biofarmaceutyczne. Okazało się, że techniki takie powodują 30-procentową śmiertelność wśród zwierząt, a dane te nie biorą pod uwagę śmiertelności związanej z masowym połowem skrzypłoczy i ich transportem do firm pobierających krew. Co więcej, jak podejrzewa biolog Larry Niles, który pomaga organizacjom ekologicznym, niektóre z firm nie wypuszczają skrzypłoczy do oceanu, ale sprzedają je na przynętę. Stosowane praktyki mogą szkodzić skrzypłoczom na wiele różnych sposobów. Neurobiolog i fizjolog profesor Chris Chabot z Plymouth State University zwraca uwagę, że podczas całej procedury zwierzęta spędzają 24-72 godzin poza oceanem. To, prawdopodobnie, wpływ na ich zdrowie, śmiertelność i możliwość odzyskania sił po pobraniu krwi. Profesor Jane Brockmann z University of Florida zwraca też uwagę, że pobranie krwi może negatywnie wpływać na liczbę jaj składanych przez samice. Obecnie skrzypłocze uznawane są za gatunek bliski zagrożenia. Grupa naukowców ma zamiar złożyć w Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody wniosek o zmianę kategorii na gatunek narażony. Odpowiedni raport zostanie złożony podczas wrześniowego kongresu Unii. Uczeni ci tworzą podobny raport odnoszący się do wielu populacji azjatyckich gatunków, które wkrótce mogą być zagrożone. Widoczne w Azji duże spadki populacji skrzypłoczy budzą obawy amerykańskich obrońców przyrody. Boją się oni, że jeśli w Azji skrzypłocze będą coraz trudniej dostępne, firmy farmaceutyczne będą coraz intensywniej eksploatowały amerykańskie populacje, przyczyniąc się do ich szybkiego zanikania. « powrót do artykułu
  17. Dzięki dronowi nowozelandzcy biolodzy zdobyli unikatowe nagranie żerowania zagrożonych waleni - płetwali Bryde'a (Balaenoptera brydei). Wodoodporny dron przez cały czas znajdował się w odległości circa 40 m od ssaków. Łódź trzymała się 1,5 km dalej. Jednym z autorów niesamowitych ujęć jest Lorenzo Fiori, doktorant z Uniwersytetu Technologicznego w Auckland. U wybrzeży Auckland nagrano dorosłego osobnika i cielę. Żerując na planktonie i ławicach małych ryb, zwierzęta wykonywały charakterystyczne skoki do przodu. Dorosły waleń mierzył ok. 12 m. Obracał się na bok i pływał tuż pod powierzchnią wody z otwartym psykiem. Rozdymający go przepływ wody pozwalał zwiększyć ilość pochłanianego pokarmu. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Nie ma sposobu, byśmy mogli dostrzec tyle szczegółów z łodzi badawczej - podkreśla ekolog Barbara Bollard-Green. W Nowej Zelandii płetwale Bryde'a są krytycznie zagrożone: na wodach terytorialnych tego kraju żyje ich mniej niż 200, a na całym świecie ok. 100 tys. Ulubiona metoda polowania tuż pod powierzchnią wody naraża te walenie na zderzenia z jednostkami pływającymi, zwłaszcza w zatłoczonym rejonie Auckland. « powrót do artykułu
  18. Oligodendrocyty, komórki odgrywające kluczową rolę m.in. w stwardnieniu rozsianym, są bardziej zróżnicowane, niż się dotąd wydawało. Jak przypominają naukowcy z Karolinska Institutet, stwardnienie rozsiane (SR) to choroba, w której sygnały wolniej rozchodzą się w mózgu. Zmniejszona prędkość ich przewodzenia daje takie objawy, jak drętwienie, problemy z chodzeniem oraz zaburzenia ostrości wzroku. W przebiegu SR dochodzi do uszkodzenia otoczki mielinowej wokół wypustek komórek nerwowych. Mielina jest wytwarzana przez wyspecjalizowane komórki - oligonedrocyty. Dotąd uważano, że stanowią one jednorodną populację, szwedzkie badania pokazały jednak coś innego. Zespół doktorów Gonçala Castelo-Branco i Stena Linnarssona posłużył się sekwencjonowaniem RNA pojedynczych komórek. Za pomocą tej metody naukowcy mogą prześledzić aktywność genów pojedynczej komórki. W ten sposób uwidaczniają się różnice między komórkami, niedostrzegalne przy użyciu klasycznych technik. Autorzy publikacji z pisma Science analizowali ponad 5 tysięcy oligodendrocytów z różnych regionów mózgu i rdzenia kręgowego dorastających i dojrzałych myszy. Zauważyliśmy niespodziewaną różnorodność populacji oligodendrocytów. W ramach studium zidentyfikowaliśmy 12 podklas oligodendrocytów i nowy, odrębny od nich rodzaj komórek rezydujących w naczyniach krwionośnych - opowiada Linnarsson. Szwedzi ustalili, że wstępne etapy dojrzewania oligodendrocytów są podobne w całym ośrodkowym układzie nerwowym młodych gryzoni, zaś różne subrodzaje dojrzałych oligodendrocytów częściej występują w specyficznych obszarach mózgu dojrzałych zwierząt. Odkrycie niespodziewanej różnorodności oligodendrocytów może dać nowy wgląd w mechanizmy degeneracyjne chorób demielinizacyjnych, takich jak SR - podsumowuje Castelo-Branco. « powrót do artykułu
  19. Od dwóch dni Międzynarodowa Unia Chemii Czystej i Stosowanej (IUPAC) zbiera publiczne komentarze dotyczące nazwania pierwiastków o liczbach atomowych 115, 117 i 118. Pierwiastki 115 i 118 zostały odkryte w ubiegłym roku przez naukowców z Lawrence Livermore National Laboratory (LLNL) i Połączonego Instytutu Badań Jądrowych w Dubnej (JINR). Z kolei pierwiastek 117 to wspólne odkrycie ekspertów z LLNL, JINR, Oak Ridge National Laboratory, Vanderbilt University oraz University of Nevada. Dla pierwiastka 115 zaproponowano nazwę Moscovium (Mc). Ma ona uhonorować Moskwę, stolicę obwodu moskiewskiego, gdzie znajduje się siedziba JINR. Z kolei Tennessine (Ts) to proponowana nazwa dla pierwiastka 117. To hołd dla stanu Tennessee, w którym znajdują się centra badawcze ORNL, Vanderbilt University i University of Tennessee, zasłużone dla badań nad ciężkimi pierwiastkami. Natomiast pierwistek 118 być może będzie nazywał się Oganesson (Og), na cześć pioniera badań nad superciężkimi pierwiastkami, Jurija Oganessiana, który obecnie jest głównym naukowcem w Laboratorium Flerowa w Dubnej. Opinia publiczna może odnieść się teraz do proponowanych nazw. Prawdopodobnie jeszcze w bieżącym roku zapadnie ostateczna decyzja odnośnie nazw i symboli dla wymienionych pierwiastków. Warto tutaj wspomnieć o niezwykle owocnej współpracy naukowców z LLNL i JINR. Rosyjsko-amerykański zespół badawczy odkrył dotychczas pięć nowych pierwiastków (114, 115, 116, 117 i 118). « powrót do artykułu
  20. Naukowcy natrafili na zaskakujący związek między zaparciami a zakażeniem wirusem opryszczki pospolitej. Odkrycia opublikowane na łamach pisma Cell Host & Microbe mogą pomóc pacjentom z dolegliwościami żołądkowo-jelitowymi bez wyraźnej przyczyny. W ramach studium zespół prof. Akiko Iwasaki z Instytutu Medycznego Howarda Hughesa postanowił zbadać myszy z ludzkim herpeswirusem typu 1. (HHV-1, dawniej HSV-1). Okazało się, że wirus rozprzestrzeniał się z receptorów bólowych genitaliów (pochwy) do zwojów korzeni grzbietowych nerwów rdzeniowych, a następnie do neuronów zwojów jelitowego (enterycznego) układu nerwowego, powodując obumieranie tych ostatnich. Uszkodzenie komórek nerwowych jelita grubego hamowało perystaltykę, doprowadzając do toksycznego rozdęcia okrężnicy (ang. toxic megacolon). Choć zjawiska opisane u myszy są inne od tego, co dzieje się u zakażonych ludzi, badanie ujawniło nierozpoznany dotąd proces. Kluczowym odkryciem jest ustalenie, że po zakażeniu HHV-1 dochodzi do zakażenia neuronów w ścianie jelita grubego. W neuronach jelita grubego pacjentów z niewyjaśnionymi przewlekłymi zaparciami wykrywano zaś innych przedstawicieli rodziny herpeswirusów - np. wirus cytomegalii, ospy wietrznej [ludzki herpeswirus typu 3.] czy Epsteina-Barr [EBV]. Kiedy lekarze nie mogą odkryć przyczyny chronicznych dolegliwości ze strony układu pokarmowego, warto [więc] rozważyć zakażenie wirusowe. « powrót do artykułu
  21. Międzynarodowy zespół naukowców wykazał, że ostra białaczka szpikowa (ang. acute myeloid leukaemia, AML) to nie jedna, ale co najmniej 11 różnych chorób. Różnice genetyczne wyjaśniają, czemu jedni pacjenci reagują na leczenie lepiej od innych (czemu wskaźniki przeżycia są tak odmienne). Naukowcy przyglądali się przypadkom 1540 osób z ostrą białaczką szpikową. Analizowali ponad 100 genów, o których wiadomo, że powodują białaczkę. Autorzy publikacji z New England Journal of Medicine odkryli, że pacjenci dzielą się na 11 grup. Dla każdej charakterystyczny jest inny zestaw zmian genetycznych oraz cech klinicznych. Uzyskane informacje pomogą zaplanować nowe testy kliniczne i dopasować leczenie do konkretnego człowieka. Dwie osoby mogą mieć coś, co pod mikroskopem wygląda na taką samą białaczkę, ale znajdujemy ogromne różnice na poziomie genetycznym. Te różnice genetyczne wyjaśniają, czemu mimo takiej samej terapii, jeden z pacjentów zostanie wyleczony, a drugi nie. Wykazaliśmy, że AML to zbiorowe określenie co najmniej 11 typów białaczki. Teraz możemy zacząć rozszyfrowywać tę genetykę, by dopracować testy kliniczne i rozwinąć diagnostykę - przekonuje dr Peter Campbell z Wellcome Trust Sanger Institute. Kluczem do sukcesu opisywanego podejścia jest połączenie pełnego badania genetycznego dużej liczby pacjentów ze szczegółowymi informacjami nt. ich leczenia i przeżywalności. Dalsze studia nad AML pozwolą lepiej zrozumieć wzorce jej rozwoju oraz reakcje chorych na leczenie. Dr Elli Papaemmanuil z Memorial Sloan Kettering Cancer Centre w Nowym Jorku podkreśla, że zespół zaczyna analogiczne prace nad innymi białaczkami. « powrót do artykułu
  22. Skamieniałości nieznanego gatunku pierwotnych żółwi sprzed ok. 215 mln lat opisali polscy paleontolodzy. Badacze natknęli się na nie przez przypadek... koło wysypiska śmieci w Porębie. Gatunek otrzymał nazwę na cześć tego śląskiego miasta. W okresie triasu, jeszcze zanim Ziemię na dobre opanowały dinozaury, chodziły już po świecie inne gady - żółwie. I to całkiem podobne do tych, które znamy ze współczesności. A w dodatku zamieszkiwały one tereny dzisiejszej Polski. Wiemy to dzięki badaniom naukowców z Instytutu Paleobiologii PAN. Nieznany dotąd nauce gatunek żółwia sprzed 215-220 mln lat opisali Tomasz Szczygielski i dr hab. Tomasz Sulej z IP PAN. Badacze znaleźli i skatalogowali skamieniałe szczątki 200 okazów żółwi - w tym cztery kompletne pancerze. Na cześć Poręby nadajemy mu nazwę Proterochersis porebensis, co przetłumaczyć można jako 'pierwotny żółw z Poręby' - wyjaśnia PAP Tomasz Szczygielski, doktorant z IP PAN. Badania ukazały się pod koniec maja w "Zoological Journal of the Linnean Society". Jak tłumaczy Szczygielski, żółwie nie były w owych czasach niczym nietypowym - skamieniałości ich prawdopodobnych przodków znajdowano w Afryce, a coraz bardziej zaawansowane gatunki także na terenie dzisiejszych Chin, Niemiec, Argentyny, USA, Tajlandii czy na Grenlandii. Na obszarze Polski w triasie klimat przypominał ten znany z dzisiejszych Indii. Nie było więc powodów uważać, że akurat tutaj żółwie w owych czasach nie mieszkały - opowiada Szczygielski. Dopiero kilka lat temu udało się jednak odnaleźć tak stare szczątki żółwi. Skamieniałości znalezione przez Polaków okazały się wyjątkowe na skalę światową. W naszej publikacji dowodzimy, że Proterochersis jest najstarszym i najbardziej pierwotnym rodzajem żółwi o w pełni wykształconym pancerzu - zaznacza paleobiolog. Jak przyznaje, skamieniałości z wcześniejszych okresów należały do żółwi, których skorupa nie wyglądała tak, jak dziś. Np. triasowe prażółwie znalezione w Chinach skorupę miały tylko na brzuchu, a inny triasowy gatunek żółwi z obszaru Niemiec pancerza nie miał jeszcze wcale. "Pierwotny żółw z Poręby" był żółwiem lądowym, trochę podobnym do współczesnego żółwia greckiego, choć znacznie od niego większym - jego skorupa dochodziła do 50 cm długości, a całe zwierzę mierzyło do 1 m. Szczygielski wyjaśnia, że głowa i ogon u tego gatunku były na tyle duże, że nie mogły się wsuwać do pancerza. Umiejętność chowania się do skorupy wykształciła się u żółwi dopiero później w toku ewolucji. W miejscu, w którym prowadziliśmy wykopaliska, musiała być kiedyś w triasie rwąca rzeka. Wydaje nam się, że ciała żółwi zmyte przez fale lub tych, które wpadały do rzeki przypadkiem, zatrzymywały się w miejscu, które badaliśmy - uważa Tomasz Szczygielski. Do odkrycia doszło dosyć przypadkiem. Skamieniałości żółwi odkrył Tomasz Sulej - dzięki temu, że dowiedział się o szarych iłach wykopanych kiedyś pod powstające w pobliżu Poręby wysypisko śmieci. We wrześniu 2008 r. przejeżdżałem przez Porębę pod Zawierciem - opowiadał PAP kilka lat temu dr Tomasz Sulej. Nie mogłem oprzeć się wewnętrznemu pragnieniu, by podjechać na pobliskie wysypisko śmieci. Tak, wiem, to może brzmieć dziwnie. Wysypisko było ogrodzone i pilnowane, w dodatku już zrekultywowane, czyli całe porośnięte trawą, a dookoła pola, chaszcze i las. Wybrałem się na rekonesans. Szybko trafiłem na sporą przestrzeń pokrytą szarym błotem. Po półgodzinie znalazł tam ząb dinozaura oraz kawałeczek pancerza żółwia. Śmieci zakopuje się w wielkim dole, po czym przykrywa szczelną warstwą iłu. Dzięki temu, że w pobliżu zdjęto powierzchnię gleby, odsłonięto warstwy triasowe, które znajdują się w tamtych rejonach blisko powierzchni - komentuje Szczygielski. Jak dodaje doktorant, paleontolodzy interesują się wszelkimi pracami odkrywkowymi na terenie Zawiercia. Archeolodzy, jeśli znajdą coś interesującego, mają prawo zatrzymać inwestycję w danym miejscu do czasu, aż skończą badania. A my paleontolodzy możemy najwyżej grzecznie poprosić, by wpuszczono nas na dany teren. Nie możemy nic robić bez pozwolenia właścicieli gruntu - wzdycha naukowiec. Szczygielski apeluje do osób, które podejrzewają, że znalazły prehistoryczne skamieniałości, by kontaktowały się z Instytutem Paleobiologii PAN lub z Muzeum Ewolucji PAN. My będziemy wiedzieli, jak takie znaleziska oznaczyć - mówi Szczygielski. Podkreśla, że taka informacja może pomóc w przełomowych odkryciach. « powrót do artykułu
  23. Dwa artefakty z brązu ołowiowego, które znaleziono w północno-zachodniej Alasce, stanowią pierwszy dowód na to, że kompozyty metalowe/metal z Azji docierał do prehistorycznej Ameryki Północnej, nim pod koniec XVIII w. doszło do stałego kontaktu z Europejczykami. Nie jest to zaskakujące, jeśli weźmie się pod uwagę opowieści oraz inne znaleziska archeologiczne. Natrafienie na dobry przykład euroazjatyckiego metalu z handlu było właściwie tylko kwestią czasu. Sądzimy, że stopy wykonano gdzieś w Eurazji. Później trafiły one na Syberię, a następnie przez Cieśninę Beringa do przodków współczesnych Inuitów, przedstawicieli kultury Thule [...]. Metal dostępny w pewnych częściach Arktyki, np. miedź oraz żelazo rodzime i meteorytowe, był wykorzystywany przez prehistoryczne ludy do wytwarzania narzędzi i czasem do oznaczania statusu - opowiada prof. H. Kory Cooper z Purdue University. Klamrę i koralik z brązu ołowianego, w którym cynę zastępuje się ołowiem, znaleziono w domostwie z przylądka Espenberg. Stanowisko datuje się na późny okres prehistoryczny (1100-1300 r. n.e.). Jak podkreśla Cooper, który przeprowadził analizę metalurgiczną artefaktów, mamy do czynienia z małym odkryciem o wielkim znaczeniu. To spowoduje, że będziemy inaczej myśleć o Arktyce. Ze względu na ówczesną niewielką liczebność populacji niektórzy przedstawiali Arktykę i Subarktykę jako pozbawione wynalazków technicznych rejony zaściankowe. To jednak nie oznacza, że nie działo się tam nic ciekawego i nasze badania potwierdzają, że miejscowi nie tylko wykorzystywali metale dostępne lokalnie, ale także pozyskiwali je z innych rejonów. Cylindryczny koralik i sprzączka zostały znalezione przez zespół Owena K. Masona i Johna F. Hoffeckera z Instytutu Badań Arktycznych i Alpejskich Uniwersytetu Kolorado w Boulder. W latach 2009-11 archeolodzy wydobyli na przylądku Espenberg szereg artefaktów, w tym 6 z metalu. Cooper koordynował analizy metalurgiczne - badania metodą fluorescencji rentgenowskiej (ang. X-ray fluorescence, XRF). Amerykanie zaznaczają, że metalowe artefakty są rzadkie, bo zazwyczaj ludzie posługują się nimi do momentu kompletnego zużycia. Koralik i fragment klamry zachowały się jednak świetnie. Ponieważ zachowały się też kawałki skóry z samego paska, archeolodzy mogli przeprowadzić datowanie. Choć skóra ma 500-800 lat, metal może być starszy. Klamra to produkt przemysłowy i niespotykany dla tych czasów [w Arktyce]. Przypomina sprzączkę wykorzystywaną w uprzężach dla koni w północno-środkowych Chinach przez 600 lat przed początkiem naszej ery. Trzy z czterech obiektów z innej chaty wykonano z miedzi (są to kawałek sprzętu do łowienia z miedzianym haczykiem, miedziana igła i fragment miedzianego arkusza). Ostatni artefakt to kościany wabik z wstawką z żelaza imitującą oko. Chata ta jest o wiele młodsza - datuje się na XVII-XVIII w. « powrót do artykułu
  24. Po ponad 10 latach poszukiwań, gdy naukowcy już tracili nadzieję na sukces, udało się znaleźć szczątki przodka "hobbita z Flores". Niezwykłe odkrycie pozwoli uzupełnić wiedzę o ewolucji człowieka. W 2003 roku w jednej z jaskiń na indonezyjskiej wyspie Flores odkryto szczątki wymarłego karłowatego hominida, Homo floresiensis. Ich badania wykazały, że gatunek ten żył jeszcze 12 000 lat temu, zatem Homo floresiensis mógł być drugim, obok Homo sapiens, gatunkiem człowieka zamieszkującym przez pewien czas Ziemię. H. floresiensis okryty był jednak tajemnicą. Nie znano jego przodków. W ich poszukiwania zaangażował się Gerrit van den Bergh, paleontolog z australijskiego University of Wollongong. Mijały jednak lata i uczony zaczął tracić nadzieję, na odkrycie, skąd pochodził H. floresiensis. Wtedy, w październiku 2014 roku, w czwartym roku prowadzonych na masową skalę wykopalisk w pobliżu jaskini gdzie znaleziono H. floresiensis, lokalny robotnik znalazł ząb trzonowy, którego wiek oszacowano na 700 000 lat. Niedługo potem znaleziono kolejne zęby i fragmenty żuchwy. Niezwykle mała żuchwa i zęby należą do co najmniej jednej dorosłej osoby i dwójki dzieci. To pierwsze prawdopodobne pozostałości po przodku H. floresiensis. Być może pozwolą one wyjaśnić pochodzenie "hobbita z Flores". Obecnie naukowcy nie mogą bowiem się zgodzić, czy H. floresiensis to - jak uważał jego odkrywca Mike Morwood - skarłowaciały Homo erectus, czy też jest to potomek Homo habilis bądź nawet australopiteka. Wspomniana wcześniej żuchwa bardziej przypomina żuchwę H. erectus i H. floresiensis niż H. habilis. Zęby zaś wykazują cechy przejściowe pomiędzy H. erectus a H. floresiensis. Na podstawie badań jednego z zębów i pobliskich kamieni stwierdzono, że zabytek liczy sobie 700 000 lat. Van den Bergh przypomina, że najstarsze znajdowane w okolicy artefakty wskazują, że przed około milionem lat na Flores przybyła grupa Homo erectus. Zdaniem autorów wykopalisk dużo wskazuje na to, że przodkiem H. floresiensis był właśnie H. erectus, który w ciągu kilkuset tysięcy lat uległ skarłowaceniu. Nie od dzisiaj wiemy, że duże zwierzęta, jak słonie czy jelenie, karłowacieją na wyspach w reakcji na zmniejszone zasoby pożywienia. Część naukowców, jak Fred Spoor z University College London czy Chris Stringer z Londyńskiego Muzeum Historii Naturalnej, zgadza się, iż H. erectus to obecnie najbardziej prawdopodobny przodek "hobbita z Flores", chociaż Stinger zauważa, że do skarłowacenia mogło dojść na innej wyspie, a dopiero później H. floresiensis przybył na Flores. Z kolei William Junger ze Stony Brook University stwierdza: nie sądzę, by te szczątkowe nowe znaleziska były przekonującym dowodem wspierającym jedną lub drugą hipotezę. « powrót do artykułu
  25. W dobie coraz większego zapotrzebowania na naturalne dodatki do filtrów słonecznych naukowcy badają potencjał różnych rodzajów ligniny w tym zakresie. Shiping Zhu, Xueqing Qiu i inni testowali 5 rodzajów ligniny. Okazało się, że najlepiej sprawuje się lignina ekstrahowana metodą Organosolv (rozpuszczalnikami organicznymi, najczęściej etanolem, butanolem, kwasem octowym i mrówkowym; otrzymywany produkt jest mniej zmodyfikowany niż po zastosowaniu procesów wykorzystujących siarkę). Okazało się, że gdy filtr wzbogacono o zaledwie 1% ligniny Organosolv, wskaźnik ochrony przeciwsłonecznej (ang. sun protection factor, SPF) balsamu powiększył 2-krotnie - z 15 do 30. Dziesięcioprocentowy dodatek ligniny Organosolv podwyższał SPF aż do 92. Autorzy publikacji z pisma ACS Sustainable Chemistry & Engineering przestrzegają jednak, że nadmierna zawartość związków hydrofilowych, np. lignosulfonianów, powoduje, że produkt zaczyna się rozwarstwiać. Naukowcy uważają, że choć jeszcze dużo pracy przed nimi, udało się wykonać ważny krok w kierunku filtrów zawierających ligninę. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...