Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy odkryli w kręgu tytanozaura 2 rodzaje zmian nowotworowych. O ile znalezienie na skamieniałościach zadrapań czy ugryzień jest dość częste, o tyle fosylia ze śladami choroby, a zwłaszcza nowotworu, to prawdziwa rzadkość. Znalezienie śladów jakiejkolwiek choroby w skamieniałościach to rzadkość. Nowotwory pozostają najrzadsze, bo gros z nich nie pozostawia śladów w kościach - wyjaśnia Fernando Barbosa z Universidade Federal do Rio de Janeiro (UFRJ). Jak podkreślają autorzy artykułu z pisma Cretaceous Research, to pierwszy przypadek guza u niehadrozaura. Paleontolodzy przypominają, że 17-cm kręg ogonowy tytanozaura sprzed ok. 90 mln lat odkryto w 2012 r. w stanie São Paulo. Miał on nietypowy kształt, z małym guzikowatym zgrubieniem. Zaciekawieni naukowcy postanowili zbadać twór o wymiarach 8,6 na 7,5 mm. Barbosa opowiada, że ostatecznie wykryto 2 rodzaje łagodnych guzów: kostniaka i naczyniaka. Mieliśmy olbrzymie szczęście, znajdując naczyniaka, bo [przed tomografią] nie dysponowaliśmy żadnymi wskazówkami. [...] Na badanie zdecydowaliśmy się wyłącznie ze względu na kostniaka. Oprócz tomografii, przeprowadzono badania histologiczne oraz analizy makroskopowe. Brazylijsko-amerykański zespół uważa, że ze względu na lokalizację i niewielkie rozmiary dinozaur prawdopodobnie nie zauważał obecności łagodnych nowotworów. Nowe ustalenia pokazują, że wśród dinozaurów nie tylko hadrozaury cierpiały na zmiany neoplastyczne. Dotąd akademicy wiedzieli, że naczyniaki występowały np. u brachylofozaurów, gilmoreozaurów, baktrozaurów (jaszczurów maczugowatych) czy edmontozaurów. U tych ostatnich znaleziono też dowody na obecność kostniaków zarodkowych, włókniaka desmoplastycznego oraz przerzutowania. Najstarszego kostniaka wykryto u ryby Phanerosteon mirabile z wczesnego karbonu. « powrót do artykułu
  2. Datowanie radiowęglowe potwierdziło, że koszula z cmentarza Tarchan jest najstarszym tego typu zabytkiem na świecie. Specjaliści z Uniwersytetu w Oxfordzie stwierdzili, że lniana koszula została wykonana w pomiędzy 3482 a 3102 rokiem przed naszą erą. Ubiór już wcześniej był uważany za najstarszy znany przykład tkanej odzieży, jednak wcześniejsze badania radiowęglowe były zbyt nieprecyzyjne. Teraz wiemy, że koszula mogła powstać przed pojawieniem się egipskiej Pierwszej Dynastii. Koszula została odkryta w 1913 roku na cmentarzu w Tarchan przez egiptologia Flindersa Petrie, który znalazł tam stos płócien. Nikt nie zwrócił na nią uwagi aż do roku 1977, kiedy to płótna zostały wysłane do londyńskiego Victoria and Albert Museum celem przeprowadzenia prac konserwatorskich. Ubiór wykonano z trzech kawałków płótna. Dolna część się nie zachowała, zatem nie jest możliwe precyzyjne określenie jej długości. Po rozmiarach można jednak wnioskować, że uszyto ją dla nastolatka lub drobnej kobiety. Koszulę z Tarchan można oglądać w Petrie Museum of Egyptian Archeology. « powrót do artykułu
  3. Szczury laboratoryjne, które oddychały powietrzem z Pekinu przybrały na wadze i miały problemy z układem krążenia, układem oddechowym oraz nieprawidłowo działały u nich funkcje metaboliczne. Schorzenia rozwinęły się w ciągu 3-8 tygodni oddychania zanieczyszczonym powietrzem. Naukowcy z Duke University umieścili ciężarne szczury oraz ich młode w komorach, które wystawiono na działanie pekińskiego powietrza. Grupa kontrolna przebywała w identycznych komorach wyposażonych w filtry wyłapujące większość zanieczyszczeń. Wystarczyło 19 dni, by płuca i wątroby ciężarnych wystawionych na zanieczyszczenia były cięższe i występowało w nich więcej ognisk zapalnych. U tych szczurów stwierdzono występowanie o 50% więcej cholesterolu LDL, 46% więcej trójglicerydów i 97% więcej całkowitego cholesterolu niż u grupy kontrolnej. Wyższa był też u nich poziomo oporności na insulinę. Podobny wpływ zanieczyszczonego powietrza na zdrowie stwierdzono u młodych szczurów, które przebywały w komorach razem z matkami. Dodatkowo stwierdzono, że im dłuższe wystawienie na działanie zanieczyszczonego powietrza, tym większy negatywny wpływ na zdrowie. Po ośmiotygodniowej ekspozycji do licznych problemów dochodziła zwiększona masa ciała. Samice były o 10%, a samce o 18% cięższe niż szczury z komór z czystym powietrzem. Jak mówi profesor Junfeng Zhang z Duke University, zanieczyszczone powietrze prowadzi do pojawienia się stanówzapalnych, a z kolei chroniczny stan zapalny jest jedną z przyczyn otyłości. Jako, że choroby metaboliczne, takie jak otyłość i cukrzyca są blisko ze sobą powiązane, przeprowadzone badania dowodzą, że zanieczyszczenie powietrza sprzyja ich występowaniu. Badania były finansoswane prze chiński rząd. « powrót do artykułu
  4. Im cięższy ktoś jest, tym bardziej mózg przeszacowuje odległości. Badania wykazały, że dla kogoś, kto waży ok. 150 kg, obiekt znajduje się 2-krotnie dalej niż dla osoby ważącej circa 60 kg. Spostrzeżenia te odnoszą się także do oceny nachylenia powierzchni. Psycholodzy sądzą, że zjawisko to wiąże się z mechanizmem przetrwania z ewolucyjnej przeszłości, który pozwala błyskawicznie ocenić sytuację bez zastanawiania się nad nią. Niestety, współcześnie może on utrudniać osobie z nadwagą podjęcie decyzji o zwiększeniu aktywności fizycznej. Wysiłek i [osiągane] wyniki wpływają na percepcję, [dlatego] ludzie, którzy ważą więcej od innych, postrzegają dystanse jako dłuższe, a nachylenie jako większe; generalnie idea jest taka, że jeśli musisz nosić ten większy ciężar, wpływa to także na twoje postrzeganie świata. [Co ważne], nie da się tego kontrolować, to fenomen niezależny od woli - wyjaśnia dr Jessica Witt z Uniwersytetu Stanowego Kolorado, która wygłosiła wykład na ten temat na dorocznej konferencji Amerykańskiego Towarzystwa Postępów w Nauce w Waszyngtonie. Nie widzimy rzeczywistego świata, postrzegamy go w kategoriach naszej zdolności do działania. Amerykanka podkreśla, że otyłość/nadwaga wiąże się z błędnym kołem percepcji i zachowania. Testy wskazują na to, że otyłe osoby postrzegają odległości jako co najmniej 10% większe niż osoby z przeciętną wagą. Sześćdziesięciu sześciu ochotników zwerbowano podczas robienia zakupów w Walmarcie. Poproszono ich o ocenę nachylenia i odległości od pachołka ustawionego na drodze 25 m od nich, a także o grę w wirtualnego tenisa, wbicie piłki golfowej do dołka i ćwiczenie bejsbola. Witt podkreśla, że osoba ważąca 330 funtów (ok. 150 kg) uważała, że pachołek znajduje się w odległości 30 m, a dla osoby ważącej 59 kg 25-m odcinek kurczył się do zaledwie 15 m. Okazało się także, że nachylenie było w dużym stopniu przeszacowywane przez ludzi z całego zakresu wzrostu i wagi. Zespół z Kolorado zauważył, że wyniki osiągane w zadaniach zmieniały się po zastosowaniu iluzji optycznych. Gdy pod wpływem złudzenia Ebbinghausa, zwanego też kołami Titchenera, dołki golfowe zaczynały się wydawać mniejsze (dołek otaczano większymi kołami), wskaźnik trafień spadał, a gdy były postrzegane jako większe (dołek otaczano kołami mniejszymi od niego), rósł. Na postrzeganie prędkości wirtualnej piłki w tenisie oddziaływała zaś wielkość rakiety; przy większej piłka wydawała się przemieszczać wolniej, przy mniejszej szybciej. Choć studium, które zostało już zaakceptowane do publikacji, nie bada mechanizmu stojącego za zaobserwowanym zjawiskiem, wiadomo, że występuje on także u innych gatunków, np. afrykańskich słoni, które przemierzają olbrzymie odległości, byle tylko uniknąć wspinania się na wzniesienia. « powrót do artykułu
  5. Archeolodzy z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie informują o odkryciu niezwykłej prehistorycznej wsi. Rzuca ono światło na przejście od kultury zbierackiej do rolniczej. Wieś, której wiek określono na około 12 000 lat, odkryto w Dolinie Jordanu. Stanowisko NEG II znajduje się w Nahal Ein-Gev. Prowadzone tam wykopaliska ujawniły wiele artefaktów z przeszłości, w tym ludzkie szczątki. dzieła sztuki, narzędzia z kości i kamienia. Obszar o szacunkowej powierzchni 1200 metrów kwadratowych był miejscem intensywnego osadnictwa, którego ślady sięgają 2,5-3 metra w głąb. uwagę archeologów zwrócił fakt, że wioska różni się znacząco od innych podobnych wsi z tego okresu. Widać w niej cechy charakterystyczne zarówno dla starszej (paleolit) jak i młodszej (neolit) epoki kamienia. Chociaż cechy kamiennych narzędzi znalezionych w NEG II plasują to miejsce w paleolicie, to inne charakterystyki, jak tradycja artystyczna, grubość i rozmiar warstwy archeologicznej, architektura, są bardziej reprezentatywne dla wczesnych rolników z okresu neolitu - mówi doktor Leore Grosman. Scharakteryzowanie momentu przejścia od mobilnych łowców-zbieraczy okresu paleolitu do osiadłych rolników neolitu jest bardzo ważne dla zrozumienia przebiegu tego procesu - dodaje. Paleolit to najwcześniejszy i najdłużej trwający okres w historii współczesnego człowieka. Jego koniec jest wyznaczony pojawieniem się osiadłego trybu życia, udomowieniem roślin i zwierząt. Naukowcy badający NEG II uważają, że trafili na jedno z ostatnich siedlisk przedstawicieli późnej kultury natufijskiej. To ostatnia kultura paleolitu, której stanowiska znajdują się na całym Lewancie. W czasie, gdy istniała kultura natufijska nastąpił młodszy dryas. To ostatni zimny epizod ostatniej epoki lodowej. Coraz chłodniejszy klimat spowodował, że grupy przedstawicieli tej kultury stawały się coraz mniejsze i coraz bardziej mobilne. Wykopaliska w NEG II wskazują jednak, że grupy zamieszkujące żyzną Dolinę Jordanu były coraz bardziej osiadłe i - prawdopodobnie - coraz liczniejsze. Budynki reprezentują co najmniej cztery okresy osadnictwa, a różne szczątki zwierzęce to dobra wskazówka stałego osiedlenia. Ponadto gruba warstwa archeologiczna, jednolitość rodzajów narzędzi oraz technologii łupania krzemienia wskazują, że osiedli tu ludzie należeli do tej samej kultury - dodaje Grosman. Zdaniem naukowców w badanym przez nich regionie młodszy dryas nie miał tak niekorzystnych skutków jak gdzie indziej. Klimat był bardziej stabilny, a żyzne ziemie zapewniały wystarczającą ilość żywności, by można było się osiedlić. Nie ma nic zaskakującego w fakcie, że pod sam koniec kultury natufijskiej w Dolinie Jordanu pojawiła się społeczność, która stanowi pomost między paleolitycznymi łowcami-zbieraczami, a neolitycznymi rolnikami - stwierdza Grosman. « powrót do artykułu
  6. Archeolodzy zastanawiają się nad przeznaczeniem Khatt Shebib, 150-km muru biegnącego w poprzek Jordanii. Nie wiadomo też, kiedy ani kto go zbudował. W 1948 r. jako pierwszy mur dostrzegł podczas podróży samolotem brytyjski dyplomata sir Alec Kirkbride. Opisał go jako kamienny mur, wzniesiony tam bez wyraźnego celu. Archeolodzy z projektu AAJ (Aerial Archaeology in Jordan) badali pozostałości muru, korzystając z fotografii lotniczej. Okazało się, że mur rozciąga się z północy-północnego wschodu na południe-południowy zachód na przestrzeni 106 km. Na pewnych odcinkach na konstrukcję składają się dwie biegnące równolegle ściany, podczas gdy w innych mur się rozgałęzia. Jeśli zsumuje się odgałęzienia i odcinki ścian równoległych, ogólna długość struktury może sięgać ok. 150 km - wyliczają autorzy publikacji z Zeitschrift für Orient-Archäologie, prof. David Kennedy z Uniwersytetu Zachodniej Australii i Rebecca Banks z Uniwersytetu w Oksfordzie. Choć teraz mur jest zrujnowany, wiadomo, że nawet w latach świetności miał nie więcej niż metr wysokości i może pół metra szerokości. Wzdłuż Khatt Shebib natrafiono na ok. 100 wieżyczek o średnicy 2-4 m. Wg archeologów, część powstała już po zbudowaniu muru. Kennedy sądzi, że wieżyczki służyły do kilku celów: były strażnicami, prehistorycznymi ambonami myśliwskimi i miejscami do przenocowania. Na podstawie datowania ceramiki znalezionej w wieżyczkach i na innych stanowiskach wzdłuż muru ustalono, że Khatt Shebib mógł powstać między okresem nabatejskim (312 r. p.n.e.-106 r. n.e.) a panowaniem dynastii Umajjadów (661-750 r. n.e.). Kennedy i Banks sądzą, że za murem niekoniecznie musiały stać państwa. Niewykluczone, że widząc, co zrobili sąsiedzi i dostrzegając użyteczność takiego rozwiązania, lokalne społeczności [po prostu] skopiowały tę praktykę. Ponieważ na zachód od Khatt Shebib widać więcej śladów działalności rolniczej niż na wschód od niego, archeolodzy sądzą, że mur mógł wyznaczać granicę między prehistorycznymi rolnikami i pasterzami. « powrót do artykułu
  7. Po raz pierwszy udało się wykryć poszczególne gazy wchodzące w skład atmosfery superZiemi. Naukowcy z University College London informują o zauważeniu wodoru i helu. Nie odnotowali obecności pary wodnej. Badaniom poddano "diamentową planetę" 55 Cancri e, której masa jest 8-krotnie większa od masy Ziemi. Grupa uczonych pracująca pod kierunkiem specjalistów z UCL wykorzystała nową technikę przetwarzania danych z Teleskopu Hubble'a. To bardzo ekscytujące wyniki, gdyż po raz pierwszy jesteśmy w stanie odkryć spektralne 'odciski palców' gazów występujących w atmosferze superZiemi - mówi doktorant Angelos Tsiaras z UCL. Analiza atmosfery 55 Cancri e wskazuje, że planeta zachowała znaczące ilości wodoru i helu z mgławicy, z której się uformowała - dodaje. Co ciekawe, w atmosferze znaleziono też ślady cyjanowodoru, co wskazuje na obecność dużej ilości węgla. Jeśli pracujące w podczerwieni teleskopy przyszłej generacji potwierdzą obecność cyjanowodoru, będzie to stanowiło mocne potwierdzenie hipotezy, że 55 Cancri e jest bogatym w węgiel, egzotycznym miejscem. Cyjanowodór, zwany też kwasem pruskim, jest wysoce toksyczny, zatem nie jest to raczej planeta przyjazna życiu - stwierdza profesor Jonathan Tennyson. Gwiazda 55 Cancri znajduje się w gwiazdozbiorze Raka w odległości około 40 lat świetlnych od Ziemi. Planeta 55 Cancri e obiega ją w czasie 18 godzin. Temperatura na jej powierzchni sięga 2000 stopni Celsjusza. « powrót do artykułu
  8. Eliminacja komórek, o których roli we wspieraniu rozwoju guzów nowotworowych mówiło się już od jakiegoś czasu, wcale nie spowalnia ani nie zatrzymuje wzrostu zmiany. Wręcz przeciwnie, gdy po 10 dniach genetycznie zaprogramowane fibroblasty związane z guzem (ang. cancer-associated fibroblasts, CAFs) uległy samodestrukcji, ryzyko przerzutów do płuc i kości myszy bardzo wzrosło. Naukowcy z amerykańskiego Narodowego Instytutu Obrazowania Biomedycznego i Bioinżynierii (NIBIB) i Massachusetts General Hospital (MGH) uzyskali CAFs z genami, które powodowały samozniszczenie tych komórek w zdefiniowanych momentach rozwoju guza. To badanie uwypukla 2 kwestie związane z zagadką nowotworów. Po pierwsze, że mamy do czynienia z tak złożoną, wielowymiarową chorobą, że dopiero zaczynamy ją opisywać. Po drugie, nasze studium wskazuje na moc inżynierii komórkowej - manipulowanie komórkami w mikrośrodowisku guza doprowadziło [bowiem] do odkrycia nowych faktów dot. wzrostu, a także [ewentualnych] sposobów kontrolowania go w przyszłości - podkreśla dr Rosemarie Hunziker z NIBIB. Eksperyment dr. Biju Parekkadana z MGH miał pozwolić lepiej zrozumieć tzw. mikrośrodowisko guza oraz rolę CAFs we wzroście guza. By ustalić, czy obieranie na cel CAFs może ograniczyć rozwój wszczepionych myszom raków piersi, Amerykanie stworzyli CAFs z genetycznym włącznikiem śmierci. Komórki zaprojektowano w taki sposób, by umierały, gdy wystawi się je na oddziaływanie związku nietoksycznego dla otaczających komórek. Naukowcy wybrali 2 różne etapy wzrostu guza, na jakich miało dojść do samodestrukcji CAFs. Kiedy CAFs niszczono po 3-4 dniach od implantacji, nie zaobserwowano znaczących różnic w zakresie wzrostu czy ryzyka przerzutowania, w porównaniu do guzów, w których CAFS pozostawały nietknięte. Stwierdzano jednak wzrosty liczebności makrofagów związanych z guzem (ang. tumor-associated macrophages, TAMs). Kiedy akademicy poczekali z wyeliminowaniem CAFs do 10.-11. dnia, oprócz zwiększenia liczby TAMs zauważono wzrost ryzyka przerzutów do płuc i kości. Potrzeba więcej badań, by stwierdzić, czy istnieją naukowe podstawy dla niszczenia CAFs. Jeśli okazałoby się, że tak, trzeba mieć świadomość, że reakcja guza będzie zależeć od czasowania różnych zabiegów. Amerykanie zaznaczają, że choć żaden z zastosowanych scenariuszy nie oddziaływał na guz pierwotny, większość zgonów wiąże się z przerzutami do ważnych narządów. « powrót do artykułu
  9. Maksim Pszirkow z Moskiewskiego Państwowego Uniwersytetu im. Łomonosowa odkrył nowe źródła promieniowania gamma. Uczony, analizując dane z Fermi Gamma-ray Space Telescope, dowiódł to, co podejrzewano od pewnego czasu - układy podwójne mogą być źródłem wysokoenergetycznego promieniowania gamma. Układy podwójne, w skład których wchodzi gwiazda Wolfa-Rayeta oraz gwiazda typu OB, generują silne wiatry słoneczne. Jeśli odległość pomiędzy obiema gwiazdami nie jest zbyt duża, zderzające się ze sobą wiatry mogą prowadzić do pojawienia strumieni fotonów o energiach liczonych w setkach megaelektronowoltów. Od pewnego czasu podejrzewano, że strumienie te mogą być źródłem promieniowania gamma. Pierwszym, i jedynym układem podwójnym, w przypadku którego odkryto wspomniane wiatry i strumienie fotonów, jest Eta Carinae. Ludzkość obserwuje ten układ od kilkuset lat. Przed siedmiu laty odkryto silne promieniowanie z tego układu. Jednak pojedynczy przykład to zbyt mało, tym bardziej, że układy takie jak Eta Carinae zdarzają się bardzo rzadko. Być może rzadziej niż jeden na galaktykę. w 2013 roku amerykańsko-austriacki zespół zidentyfikował siedem systemów z gwiazdą Wolfa-Rayeta, w których potencjalnie może dochodzić do emisji promieniowania gamma. Teraz udało się potwierdzić, że system Gamma Velorum jest źródłem promieniowania gamma. W jego skład wchodzą gwiazdy o masach 30 i 10 razy większej od masy Słońca. Obie gwiazdy dzieli odległość około 1 jednostki astronomicznej. Jasność systemu jest 200 000 razy większa od jasności Słońca. Silne wiatry powodują, że cząstki zderzają się przy prędkościach przekraczających 1000 km/s, co prowadzi do pojawienia się wysokoenergetycznego promieniowania. « powrót do artykułu
  10. Homo sapiens sapiens krzyżowali się z neandertalczykami dziesiątki tysięcy lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Międzynarodowy zespół naukowy opublikował dowody na krzyżowanie się obu gatunków ludzi już przed 100 000 lat. Dzięki zsekwencjonowaniu w 2010 roku genomu neandertalczyka wiemy, że ludzie współcześni się z nimi krzyżowali. Jednak dotychczas dostępne dane wskazywały, że do krzyżowania się dochodziło 47-65 tysięcy lat temu, mniej więcej w czasie, gdy człowiek współczesny wyemigrował z Afryki. Znaleźliśmy dowody znacznie wcześniejszego krzyżowania się - mówi profesor Adam Siepel z Cold Spring Harbort Laboratory. W skład zespołu Siepela wchodziła m.in. grupa naukowców z Instytutu Antropologii Ewolucyjnej im. Maxa Plancka, izraelskiego Centrum Interdyscyplinarnego Herzliya oraz Cornell University. Jedną z bardzo interesujących rzeczy, jakie zauważyliśmy, to krzyżowanie się 'w odwrotnym kierunku'. To znaczy, wykazaliśmy istnienie DNA Homo sapiens sapiens w genomie neandertalczyka - dodaje uczony. Współcześni ludzie pochodzący z Europy i Azji mają w genomie fragmenty DNA neandertalczyków. To ślady krzyżowania się obu gatunków, do którego doszło około 60 000 lat temu, gdy przodkowie człowieka współczesnego wyszli z Afryki. Dzieci urodzone z tych związków krzyżowały się następnie z człowiekiem współczesnym. Tymczasem w genomie współczesnych mieszkańców Afryki nie ma śladów genomu neandertalczyków, co wskazuje, że do kontaktów doszło już po wyjściu naszych przodków z Afryki. Teraz naukowcy zbadali szczątki neandertalczyka pochodzące z jaskini w górach Ałtaj. Zdaniem naukowców człowiek, który wzbogacił genom tego neandertalczyka musiał wyemigrować z Afryki na długo prze migracją sprzed 60 000 lat. Uczeni zbadali też szczątki neandertalczyków z Chorwacji i Hiszpanii. Nie znaleźli u nich śladów DNA Homo sapiens sapiens. Przeanalizowano też zwłoki denisowianina, który żył w tej samej jaskini co neandertalczyk z Ałtaju, ale w różnym czasie. Również u niego nie znaleziono DNA współczesnych ludzi. Analizy te nie oznaczają, oczywiście, że neandertalczycy z Europy czy denisowianie nie krzyżowali się z Homo sapiens sapiens. Oznacza zaś, że neandertalczyk z Ałtaju jest dowodem na krzyżowanie się neandertalczyków z ludźmi współczesnymi, do którego to wydarzenia doszło wkrótce po oddzieleniu się neandertalczyków od ich bezpośrednich przodków przez nieco ponad 100 000 lat. Wszystko wskazuje więc na to, że grupa naszych przodków, która oddzieliła się od swoich afrykańskich kuzynów przed około 200 000 lat pozostawiła około 100 000 lat temu ślad w genomie neandertalczyków, a następnie wyginęła. « powrót do artykułu
  11. Obfitość żołędzi w danym roku może oznaczać większą liczbę zachorowań na boreliozę dwa lata później. Dlaczego? Im więcej żołędzi, tym więcej myszy - nosicielek krętka boreliozy, którego łatwo przekazują one kleszczom. Z kolei te przekazują krętka ludziom. Zależność pomiędzy opadem żołędzi a liczbą zachorowań na boreliozę w Polsce opisali dwaj młodzi naukowcy: Michał Bogdziewicz i Jakub Szymkowiak z Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu. Wielkość opadu żołędzi determinuje liczebność gryzoni w lesie. W Polsce ta zależność jest bardzo silna. W roku następnym po obfitującym w żołędzie liczba myszy wzrasta 10-12-krotnie - mówi PAP Michał Bogdziewicz. Problem w tym, że myszy są nosicielkami krętka boreliozy, który bardzo łatwo przekazywany jest kleszczom. Sprawę pogarsza fakt, że myszy są dla kleszczy bardzo "łaskawymi" gospodarzami. Śmiertelność tych pajęczaków jest na nich dużo mniejsza, niż na innych gospodarzach. Im więcej kleszczy przeżyje z - przekazanym im - krętkiem boreliozy, tym więcej zachorowań w społeczeństwie. Podsumowując: im więcej żołędzi w jednym roku, tym więcej chorych w dwa lata później. Rok po dużym opadzie nasion w lesie jest znacznie więcej myszy, co w kolejnym roku sprzyja populacji kleszczy i wzrostowi zachorowań na boreliozę - opisuje Bogdziewicz. Podobna tendencja nie dotyczy jedynie myszy, ale też innych gryzoni, których liczebność determinowana jest opadem nasion. Dobrym przykładem jest nornica ruda, przenosząca hantawirusa, powodującego w skrajnych przypadkach niewydolność oddechową i prowadzącego do śmierci. Zależność pomiędzy latami nasiennymi, nornicami a zagrożeniem hantawirusem została jednoznacznie wykazana dla pobliskich Niemiec czy Belgii. U nas jest on stwierdzany bardzo rzadko, ale można spodziewać się wzrostu liczby odnotowań - zaznacza rozmówca PAP. Zarówno w przypadku boreliozy, jak i hantawirusa można więc bardzo łatwo prognozować zagrożenie chorobą. We wschodnich Stanach Zjednoczonych - wyjaśnia Bogdziewicz - wykorzystuje się dane o wielkości opadu żołędzi do ostrzegania ludności przed zmieniającym się zagrożeniem boreliozą. Gdy mamy rok nasienny, są dwa lata, by 'trąbić' o tym na wszystkie możliwe sposoby. W Polsce można robić dokładnie to samo - tłumaczy. Zależność między liczbą żołędzi a wzrostem zachorowań na boreliozę jako pierwsi wykazali naukowcy ze Stanów Zjednoczonych. Później ich badań nie powtórzono jednak w żadnym innym miejscu na świecie. Jednym z powodów były ogromne koszty prac terenowych. Naukowcy z UAM obeszli ten problem wykorzystując dane z Instytutu Higieny o liczbie zachorowań na boreliozę; z Lasów Państwowych o opadzie żołędzi oraz z Google Trends o liczbie zapytań w wyszukiwarce o chorobę. Do badań wykorzystali dane z lat 2005-2013. "Nie jest to porażającej wielkości próba, ale sygnał z danych jest bardzo wyraźny" - podkreśla Bogdziewicz. Wprawdzie liczba odnotowań boreliozy co roku wzrasta m.in. w wyniku zwiększającej się świadomości pacjentów czy lekarzy, jednak można porównać ze sobą dwa sąsiadujące lata. I tak np. w 2010 r. średni opad żołędzi wynosił około 4 kilogramów na hektar. Dwa lata później odnotowano około 8,8 tys. przypadków boreliozy. W 2011 r. średni opad był wielokrotnie większy - wyniósł 62 kg/ha, a i liczba zachorowań w 2013 r. podskoczyła do 13 tysięcy, czyli ponad 30 proc. więcej. To dość pokaźna zmiana - wyjaśnia. Zależność "twardych" danych potwierdziły wyniki z Google. W latach, gdy spodziewaliśmy się dużej populacji myszy, czyli rok po dużym opadzie nasion, ludzie częściej wpisują w wyszukiwarkę frazę 'na myszy' - od np. 'pułapka na myszy'. Dwa lata po dużym opadzie częściej szukają słowa kleszcz czy borelioza - tłumaczy rozmówca PAP. Mamy nadzieję, że z czasem urośnie nam baza danych i będziemy mogli powtórzyć nasze badania. Jednak uzyskane wyniki już teraz są mocną przesłanką, aby pójść w teren i zacząć zbierać dane twarde, tak jak zrobiono na wschodzie Stanów Zjednoczonych - dodaje. Wyniki badań opublikowano w piśmie Basic and Applied Ecology. « powrót do artykułu
  12. Jeszcze niedawno sądzono, że żyjące do 30 lat golce piaskowe są całkowicie odporne na nowotwory. Ostatnio jednak amerykańscy naukowcy opisali 2 przypadki choroby nowotworowej u 2 samców: 20- i 22-letniego. Podczas wcześniejszych badań autorzy raportu z pisma Veterinary Pathology przez 10 lat obserwowali kolonię golców z zoo. Zidentyfikowali wtedy kilka chorób związanych z wiekiem, m.in. domniemane zmiany przednowotworowe. Teraz po raz pierwszy opisali w pełni rozwinięte nowotwory. U 1. z samców, 22-latka z Brookifield Zoo w Chicago, guz rozwinął się w prawej górnej części klatki piersiowej. Fioletowo-czerwona masa o średnicy 1,5 cm została usunięta. Badania histologiczne ujawniły, że to gruczolakorak, najpewniej pochodzenia śliniankowego lub sutkowego. Zwierzę przeżyło operację i powróciło do kolonii. Badania kontrolne po 3 miesiącach wykazały, że wytworzyła się tkanka bliznowata, nie było jednak mowy o jakiejkolwiek wznowie. Drugi z samców mieszkał w Narodowym Zoo w Waszyngtonie. Na jego pysku pojawiła się masywna wysypka. Zwierzę stopniowo traciło też na wadze. Ostatecznie weterynarze podjęli decyzję o jego uśpieniu. Sekcja zwłok wykazała obecność masy w żołądku. Stwierdzono, że to rak neuroendokrynny. W przypadku gruczolakoraka nadal pozostają pytania o histogenezę, a także o jego ewentualny wpływ na zdrowie i długość życia samca. Rak neuroendokrynny żołądka przyczynił się [zaś] zapewne do niemożności utrzymania wagi, co stanowiło główną przyczynę przeprowadzenia eutanazji. Zespół Marthy A. Delaney z Wydziału Medycyny Porównawczej na University of Washington doradza kolegom po fachu, by zachowując pewną dozę czujności, nadal wykorzystywali golce jako wartościowy model ludzkiej choroby. « powrót do artykułu
  13. Cios oraz ząb mamuta zostały przypadkowo odnalezione w osuszonym stawie na pograniczu Wodzisławia Śląskiego i Syryni. To kolejne takie znalezisko w tym rejonie w ostatnim półroczu. Poprzedniego odkrycia dokonano zaledwie 1,5 km od obecnego miejsca. Jak powiedział PAP dyrektor Muzeum w Wodzisławiu Śląskim Sławomir Kulpa w osuszonym stawie na terenie cementowni znaleziono łącznie szczątki "pięciu kości". "Trafił do nas zachowany w bardzo dobrym stanie ok. 40-centymetrowy ząb należący do dorosłego osobnika. Wśród tych znalezisk mamy też cios mamuta o rozpiętości ok. 70 cm" - powiedział Kulpa i dodał, że cios mógł należeć do młodego osobnika. Pozostałe szczątki zostaną zbadane m.in. przez paleontologów, którzy określą, czy należały one do mamutów czy też innych ssaków. To nie pierwsze takie znalezisko w Wodzisławiu Śląskim i okolicach. W sierpniu ub. roku dobrze zachowany cios mamuta o ok. 110 cm rozpiętości wystawał z dna innego stawu, w którym z powodu suszy spadł poziom wody. Zauważyła go nastolatka. Staw znajduje się w dolinie rzecznej, tzw. starorzeczu, w pobliżu są też torfowiska. Niedaleko tego miejsca odkrytych zostało przed laty również kilka stanowisk paleolitycznych. Kulpa powiedział, że Muzeum w Wodzisławiu Śląskim ma w swoich zbiorach również paleolityczne narzędzia różnej wielkości wykonane z krzemienia znalezione m.in. na okolicznych wzniesieniach. Oba stawy znajdują się zaledwie ok. 1,5 km od siebie, a odkrycie kolejnych szczątków mamutów na terenie Wodzisławia Śląskiego może potwierdzać przypuszczenia, iż w epoce lodowcowej żyła tutaj większa populacja tych zwierząt. Rzuca to również nowe światło na liczne ślady obecności współczesnych mamutom ludzi, co będzie jeszcze przedmiotem analizy - poinformował Kulpa. Mamuty miały do 4 m wysokości i ważyły do 10 ton. Były dość powszechne na stepach Europy i Azji, potem również w Ameryce Północnej. Gatunek przetrwał do końca plejstocenu. W Europie wymarł ok. 13 tys. lat temu, na Syberii prawdopodobnie ok. 10 tys. lat temu, a w Ameryce Północnej nie wcześniej niż 10,5 tys. lat temu. Był jednym z najczęściej przedstawianych zwierząt w sztuce naskalnej. « powrót do artykułu
  14. U około 1% osób z autyzmem przyczyną choroby jest nieaktywny gen Shank3, który jest niezbędny dla prawidłowego rozwoju mózgu. Bez niego pojawiają się typowe dla autyzmu powtarzalne zachowania i unikanie interakcji społecznych. Naukowcy z MIT, na modelu mysim, wykazali, że włączenie tego genu prowadzi do zniknięcia części objawów. Mózg może stworzyć prawidłowe połączenia. To pokazuje, że nawet dorosły mózg wykazuje się pewną plastycznością. Mamy coraz więcej dowodów na to, że defekty takie są odwracalne, a to daje nadzieję na opracowanie w przyszłości metod leczenia autyzmu - mówi profesor Guoping Feng. Shank3 to proteina występująca w synapsach. Pomaga ona organizować inne proteiny potrzebne do koordynowania odpowiedzi neuronu na sygnały. W przeszłości zespół Fenga wykazał, że brak lub uszkodzenie Shank3 prowadzi do zachowań kompulsywnych, niepokoju, unikania kontaktów społecznych. Dowiedziono też, że w niektórych obszarach mózgu myszy, szczególnie w prążkowiu, mamy do czynienia ze znacznie zredukowaną gęstością kolców dendrytycznych. Podczas najnowszych badań Feng i jego koledzy stworzyli genetycznie zmodyfikowane myszy, u których już na etapie rozwoju embrionalnego wyłączono gen Shank3. Gen można było włączyć dodając tamoksyfen do diety zwierząt. Gdy naukowcy włączyli Shank3 u dorosłych myszy w wieku 8-18 tygodni, doszło do wyeliminowania zachowań kompulsywnych oraz tendencji do unikania kontaktów społecznych. Okazało się, że włączenie Shank3 doprowadziło do gwałtownego wzrostu gęstości kolców dendrytycznych. Włączenie Shank3 nie doprowadziło jednak do zmniejszenie niepokoju oraz zaniknięcia niektórych zaburzeń czynności motorycznych. Feng uważa, że te zachowania są związane ze strukturami, które powstają we wczesnej fazie rozwoju płodu. Okazało się bowiem, że gdy Shank3 włączono w 20 dniu po urodzeniu, niepokój się zmniejszył, a funkcje motoryczne uległy poprawie. Naukowcy pracują teraz nad określeniem krytycznego okresu, w którym należy włączyć Shank3 by uzyskać jak najlepszą poprawę. Niektóre obszary mózgu są bardzie plastyczne niż inne. Gdy zrozumiemy, które struktury kontrolują dane zachowanie i będziemy dokładnie rozumieli zmiany, jakie zachodzą na poziomie strukturalnym, będziemy mogli badać, co powoduje defekty i jak im zapobiegać - wyjaśnia uczony. « powrót do artykułu
  15. Badania paleontologów z Chin i Wielkiej Brytanii rzuciły nieco światła na tajemnicze tropy, w których zamiast 4 nóg zauropodów odciskały się ślady tylko 2. Wcześniejsze studia sugerowały, że dinozaury te, za duże na chodzenie na dwóch nogach, mogły pływać, wiosłując przednimi albo tylnymi kończynami. Najnowsze analizy tropów z prowincji Gansu w północnych Chinach dostarczyły dowodów, że przynajmniej część śladów tego rodzaju pozostawiły chodzące, a nie pływające zauropody. Jak opowiadają autorzy artykułu z pisma Scientific Reports, ślady z dolnej kredy są okrągłe, a z przodu widać w nich dobrze 4 lub 5 pazurów. Pasują idealnie do stóp zauropodów średnich rozmiarów, np. tytanozaura. Nikt nie twierdzi, że te duże dinozaury przechadzały się gdzieś tylko na tylnych kończynach, bo zwyczajnie by upadły. Możemy jednak udowodnić, że chodziły, bo odciski są takie same jak w zwyczajnych tropach ze śladami wszystkich czterech kończyn. Po prostu nie widzimy tropów przednich kończyn. Gdyby gady płynęły ze zwieszonymi tylnymi kończynami, niektóre ze śladów miałyby postać drapnięć, bo nogi zahaczałyby się o dno - wyjaśnia Lida Xing z Chińskiego Uniwersytetu Geonauk w Pekinie. Choć ślady dobrze się zachowały, wiadomo, że zauropody chodziły po miękkim piasku. Tropy odcisnęły się przez ich dużą wagę. Środek ciężkości był przesunięty ku tyłowi, dlatego tylne łapy odcisnęły się głębiej. Przednie nie naciskały odpowiednio mocno, by pozostawić trwały ślad. Wg prof. Mike'a Bentona z Uniwersytetu w Bristolu, bliższe przyjrzenie się tropom (skamieniałościom śladowym) i osadom niejednokrotnie pokazuje, że brak czegoś nie jest skutkiem zachowania gadów, ale sedymentologii. « powrót do artykułu
  16. Chińscy naukowcy poinformowali, że chcą, by Państwo Środka rozpoczęło trzy programy badań fal grawitacyjnych. Ich niedawne zarejestrowanie okrzyknięto największym z dotychczasowych odkryć XXI wieku. Teraz Chińska Akademia Nauk chce zbudować satelitę, który będzie wykrywał fale grawitacyjne. Ma on powstać w ramach programu Taiji i być może będzie realizowany wspólnie z Europejską Agencją Kosmiczną. Kolejne dwa chińskie projekty to satelita zaproponowany przez Uniwersytet Sun Jat-sena oraz tybetański naziemny wykrywacz fal grawitacyjnych, który proponują uczeni z Instytutu Fizyki Wysokich Energii Chińskiej Akademii Nauk. Na razie rząd w Pekinie nie zatwierdził żadnego z projektów. Z nieoficjalnych doniesień wynika, że władze są bardzo zainteresowane wystrzeleniem satelitów, gdyż jest to ważny czynnik propagandowy. « powrót do artykułu
  17. Myszy, które spędzają czas, biegając w kołowrotku, lepiej sobie radzą ze zmniejszaniem guzów nowotworowych. Naukowcy sądzą, że towarzyszący intensywnej aktywności napływ adrenaliny wspomaga ruch komórek NK w kierunku wszczepionych guzów płuc, wątroby czy skóry. U biegających gryzoni stwierdzono ponad 60% spadek częstości występowania i wzrostu guzów (dotyczyło to aż 5 modeli guzów). Wiadomo, że infiltracja komórkami NK może kontrolować wielkość guzów, ale nikt nie sprawdzał, jak ćwiczenia regulują ten system. By odtworzyć naturalny wzrost poziomu hormonu w czasie ruchu, w ramach naszych eksperymentów próbowaliśmy wstrzykiwać myszom adrenalinę. Gdy to zrobiliśmy, stwierdziliśmy, że komórki NK były mobilizowane do krwiobiegu, a jeśli gdzieś znajdował się guz, namierzały go i kierowały się na niego - wyjaśnia Pernille Hojman z Uniwersytetu w Kopenhadze. By wykazać, że to zwiększona liczba komórek NK w okolicach guza bezpośrednio przyczynia się do zmniejszenia zmiany, na następnym etapie badań wykorzystano zwierzęta, które ich nie miały. Mimo ćwiczeń i dysponowania całym zestawem innych komórek odpornościowych u myszy tych następował wzrost guza w normalnym tempie. Duńczycy zaobserwowali, że blokowanie adrenaliny także osłabiało przeciwnowotworowe skutki biegania w kołowrotku. Autorzy publikacji z pisma Cell Metabolism zauważyli, że w zależnej od adrenaliny mobilizacji komórek NK pośredniczy interleukina 6 (IL-6). Choć już wcześniej wiadomo było, że IL-6 uwalnia się z mięśni w czasie wysiłku, dopiero zespół Hojman wykazał, że adrenalina "zwołuje" komórki NK wrażliwe na IL-6 i że IL-6 pomaga komórkom odpornościowym trafić do guza. To była dla nas spora niespodzianka. Wykazaliśmy, że uwolniona pod wpływem ćwiczeń interleukina 6 odgrywa [ważną] rolę w aktywacji i naprowadzaniu komórek NK na guz. W przyszłości Duńczycy chcieliby się dowiedzieć więcej o wpływie ćwiczeń na przerzutowanie, a także sprawdzić, czy dotychczasowe obserwacje mają odniesienie do ludzi. Dla Hojman ważną kwestią jest też ocena łącznego wpływu ćwiczeń i terapii przeciwnowotworowej na guzy. Wcześniej trudno mi było doradzać pacjentom odnośnie do intensywności ćwiczeń, nasze dane sugerują jednak, że dość intensywny ruch mógłby sprowokować porządny wyrzut epinefryny, a więc i rekrutację komórek NK. « powrót do artykułu
  18. Naukowcy pracujący u wybrzeży Dominikany odkryli, że walenie zamieszkujące Morze Karaibskie mają inny "akcent" niż walenie z innych obszarów. Artykuł autorstwa Shane'a Gero z University of Aarhus, Hala Whiteheada z Dalhousie University oraz Luke'a Rendella z University of St. Andrews opublikowano w Royal Society Open Science. Uczeni przez wiele lat prowadzili badania kaszalotów i opisują w nim, na jakiej podstawie wyodrębnili osobny "akcent". Jedna z hipotez dotycząca komunikacji i rozwoju społecznego, zarówno u ludzi jak i u zwierząt, mówi, że złożoność struktury społecznej wpływa na różnorodność komunikacji. Chcąc sprawdzić, czy hipoteza ta odnosi się też do kaszalotów, naukowcy przez sześć lat badali dziewięć grup tych zwierząt. Dokonywali nagrań wydawanych przez nie dźwięków, które następnie były analizowana przez komputer. Maszyna szukała w nich wzorców, takich jak długość przerwy pomiędzy dźwiękami czy charakterystyki każdego z dźwięków. Z wcześniejszych badań wiadomo, że dźwięki te służą komunikacji. Być może są odpowiednikiem ludzkich wyrazów czy całych zdań. Naukowcy identyfikowali takie cechy charakterystyczne i przypisywali je poszczególnym osobnikom. W sumie zidentyfikowano 21 unikatowych typów kodów dźwiękowych, z których 2 były dominujące i stanowiły 65% wszystkich komunikatów. Jeden z tych kodów, zwany "1+1+3" był znany już wcześniej. Teraz wiemy, że występuje on częściej niż sądzono. Najnowsze badania wykazały, że kod ten w identyczny sposób jest używany przez wszystkie badane osobniki i występuje wyłącznie na Karaibach. Nie zauważono go u waleni z innych części Atlantyku. To sugeruje, że zwierzęta z Morza Karaibskiego wypracowały własny "dialekt". Drugi z dominujących kodów, nazwany "5R" różni się nieco pomiędzy członkami danej grupy. Być może pozwala on na zindywidualizowanie komunikacji. Na podstawie swoich badań naukowcy sądzą, że hipoteza o wpływie struktury społecznej na komunikację stosuje się też do waleni. « powrót do artykułu
  19. W ciągu ostatnich 150 lat przywiezione przez pewnego Anglika króliki demolowały przyrodę Australii. Teraz przypadkiem udało się w znacznym stopniu powstrzymać inwazję. W 1859 roku jeden z Anglików przywiózł do Australii króliki, by móc na nie polować. Sytuacja szybko wymknęła się spod kontroli, a populacja królików wzrosła z czasem do około 10 miliardów. Zwierzęta zniszczyły środowisko naturalne i doprowadziły do wyginięcia kilku rodzimych gatunków. Przez ostatnie 100 lat specjaliści próbowali, bezskutecznie, walczyć z plagą królików. Próbowano się przed nimi bronić za pomocą ogrodzeń, trucizn i patogenów. Bezskutecznie. Teraz okazuje się, że śmiertelny patogen uwolniony przypadkowo w 1995 roku ograniczył populację królików do tego stopnia, że zwiększyła się populacja niektórych zagrożonych ssaków Australii. W 1995 roku naukowcy pracujący w ramach rządowego programu badali wirusową krwotoczną chorobę królików (RHDV). Prace prowadzono na wyspie Wardang, jednak zwierzęta zostały pogryzione przez muchy, które przeniosły patogen na kontynent. Wirus szybko zdziesiątkował króliki, zabijając 60% australijskiej populacji. Rok później rząd oficjalnie wypuścił wirusa do środowiska. Naukowcy informują, że dzięki śmierci królików zaczęła odradzać się miejscowa flora oraz populacje niektórych roślinożerców, np. kangurów. Ostatnio zauważono też, że zwiększa się populacja kilku zagrożonych gatunków, które bardzo ucierpiały wskutek inwazji królików. Naukowcy odnotowują coraz większą liczbę skakuszki ciemnej, mulgary pręgoogonowej i szczura Pseudomys australis. Reece Pedler, ekolog z South Australian Department of Environment, Water and Natural Resources wraz z kolegami przeanalizował zapiski dotyczące niewielkich ssaków złapanych w pułapki. Zapiski, obejmujące okres 45 lat, prowadzone są przez agendy rządowe, firmy górnicze i niezależne organizacje. Porównanie danych sprzed i po wydostaniu się RHDV na kontynent wykazały, że po tym wydarzeniu populacja małych ssaków zaczęła gwałtownie rosnąć. Liczba schwytanych w pułapki mulgar pręgoogonowych zwiększyła się aż 70-krotnie. Trzykrotnie wzrosła liczba skakuszki ciemnej i dwukrotnie Pseudomys australis. Zwykle populacje małych południowoaustralijskich ssaków zwiększają się po dużych opadach, jednak tym razem największe przyrosty zauważono w latach suchych. Pedler zastrzega, że korelacja nie oznacza jeszcze wynikania, ale wszelkie analizy wskazują, że populacja małych ssaków zwiększa się dzięki zmniejszeniu populacji królików. Spostrzeżenia takie potwierdzają inni naukowcy. Prowadzone wcześniej badania pokazały, że na terenach, z których usunięto króliki zwiększyła się szata roślinna oraz populacje kangurów i wombatów. Zdaniem Pedlera wytępienie królików ma dwojaki dobroczynny wpływ na australijską przyrodę. Po pierwsze rozrasta się szata roślinna, z której korzystają mniejsze rodzime gatunki. Po drugie, zauważono jednoczesny spadek liczebności inwazyjnych drapieżników - lisów i dzikich kotów. Polują one na króliki, ale również na mniejsze rodzime ssaki. Niewykluczone, że zwierzęta te również padają ofiarą wirusa, który zabija króliki. Każdego roku rząd Australii wydaje miliony dolarów na walkę z dzikimi kotami i lisami, które niszczą rodzimą faunę. Niewykluczone, że znacznie tańszym sposobem okaże się RHDV. Wirus pozbawia inwazyjnych mięsożerców źródła pożywiania i prawdopodobnie szkodzi im samym. Rząd Australii planuje wypuścić jeszcze w bieżącym roku nowy szczep RHDV. Jest on lepiej przystosowany do wilgotnego klimatu. « powrót do artykułu
  20. Wykorzystując ligninę pozostałą po produkcji papieru, szwedzcy naukowcy uzyskali włókna węglowe do produkcji dachu i elementów akumulatora samochodu. Wg nich, to lekka i przyjazna środowisku alternatywa dla metali oraz materiałów kompozytowych. Na razie prototypowy samochód ma rozmiary zabawki. Powstał dzięki współpracy specjalistów z Królewskiego Instytutu Technologicznego (KTH) w Sztokholmie, Innventii oraz grupy badawczej Swerea. Prof. Göran Lindbergh z KTH wyjaśnia, że pomysł na wykorzystanie ligniny jako elektrody to pokłosie wcześniejszych badań, przeprowadzonych jeszcze podczas pracy w instytucie Innventia. Ligninowe akumulatory można wyprodukować z surowych materiałów odnawialnych, w tym przypadku z drzewnika pozostałego po produkcji papieru (podczas przygotowywania masy celulozowej ligninę usuwa się z drewna za pomocą stężonego ługu warzelnego). Lekkość materiału jest szczególnie ważna w przypadku samochodów elektrycznych, bo wtedy akumulator dłużej wytrzymuje [na pojedynczym ładowaniu]. Włókna węglowe, dla których materiałem wyjściowym są organiczne włókna ligniny, są tańsze od standardowych włókien węglowych. Akumulatorów wykonanych z ligniny nie da się w żaden sposób odróżnić od pozostałych akumulatorów. « powrót do artykułu
  21. Filip Granek i Zbigniew Rozynek, młodzi fizycy z wieloletnim międzynarodowym doświadczeniem badawczym, opracowują przełomową technologię wytwarzania ultracienkich linii przewodzących prąd elektryczny. Skorzystają na niej przede wszystkim producenci wyświetlaczy LCD, cienkowarstwowych ogniw słonecznych i ekranów dotykowych. Koncepcja technologiczna została już pozytywnie zweryfikowana, a procedura patentowa rozpoczęta. Wycena spółki XTPL – zajmującej się komercjalizacją wynalazku – może w przyszłości osiągnąć miliardową kapitalizację. Dwóch polskich naukowców odmówiło udziałów w zagranicznych kontraktach, aby w garażowym laboratorium pracować nad przełomową technologią, która już dziś ma parametry nieosiągalne przez inne dotychczasowe rozwiązania. Badania naukowców wpłyną pozytywnie na środowisko i zmienią pojęcie o wykorzystaniu wyświetlaczy LCD. Projekt polskich fizyków zakłada stworzenie nowej przezroczystej warstwy przewodzącej (ang. transparent conductive film TCF), która będzie mogła zostać szeroko zastosowana w elektronice, zwłaszcza w produkcji ciekłokrystalicznych wyświetlaczy LCD, cienkowarstwowych ogniw słonecznych oraz ekranów dotykowych. Dzięki nowej technologii ich wytwarzanie będzie tańsze, a same produkty bardziej wydajne – możliwe będzie też nanoszenie warstw na elastyczne folie. Dziś w ogniwach i wyświetlaczach wykorzystywany jest szeroko pierwiastek ind - w postaci tlenku indowo-cynowego (ITO) stosowanego jako tzw. przezroczysta elektroda. Niestety ITO ze względu na swoją krystaliczną strukturę traci swoje własności podczas jego wyginania. Nie pozwala to na zastosowanie go w nowoczesnych elastycznych produktach spełniających wymagania rynku i odbiorców. Dodatkowo cena indu jest wysoka i zmienna, a globalne zasoby w znaczącym stopniu kontrolowane są przez jeden kraj – Chiny. Nasz wynalazek ma zastąpić ind. Wprowadzenie warstw przewodzących nowej generacji, nad którymi pracujemy, pozwoli światowym producentom na uniezależnienie się od niepewnego rynku indu. Innymi słowy będzie taniej, efektywniej i wygodniej, co odczują użytkownicy, którzy dostaną do rąk jaśniejsze wyświetlacze o coraz większych przekątnych ekranu i wydajniejsze panele fotowoltaiczne – mówi dr Filip Granek. Nad wynalazkiem pracuje kilkuosobowy zespół badawczo-rozwojowy, w którego skład wchodzi dwóch uznanych na całym świecie polskich naukowców, wielokrotnie docenianych przez krajowe i międzynarodowe instytucje i publikujących w najbardziej znanych wydawnictwach, m.in. w “Nature”. Razem zainteresowali się globalnym problemem, dotykającym bezpośrednio większą część populacji naszego globu i zajęli się tworzeniem twardej technologii w zakresie nanotechnologii, co jest ciągle jeszcze rzadkością w Polsce. Prace nad technologią od samego pomysłu, czyli od początku prowadzone są w ramach spółki XTPL, która została powołana w czerwcu 2015 roku. Pracę w spółce rozpoczęli także sami pomysłodawcy, którzy zrezygnowali z kontraktów zagranicznych i etatów w jednostkach naukowych, aby poświęcić cały swój czas i energię na rozwój technologii. Intensywne prace badawczo-rozwojowe doprowadziły do osiągnięcia pierwszego z założonych kamieni milowych, czyli uzyskania możliwości kontrolowania procesu drukowania szlaków przewodzących kilkudziesięciokrotnie mniejszych niż obecnie dostępne na rynku. Proces został potwierdzony w warunkach laboratoryjnych. Udało nam się opracować metodę, dzięki której wytworzyliśmy przewodzące prąd elektryczny linie metaliczne w procesie technologicznym, który może być skalowany i uprzemysławiany. Sam proces technologiczny jest bardzo innowacyjny, co wynika z jego interdyscyplinarnego charakteru, obejmującego obszary nanotechnologii, fizyki ciała stałego, chemii nieorganicznej, inżynierii materiałowej i elektroniki. W prace zaangażowanych było wiele osób o tak szerokim spektrum kompetencji, co uważamy za jeden z największych naszych sukcesów. Do dziś uzyskaliśmy przewodzące linie w zakresie 1 do 5 mikrometrów. Dalsze prace i optymalizacja procesu doprowadzi do zmniejszenia szerokości tych linii do wielkości znacząco poniżej 1 mikrometra, dzięki czemu technologia wejdzie w bardzo atrakcyjny do wielu zastosowań zakres nanometrów. Dla porównania standardowo wykorzystywane techniki druku nanomateriałów, takie jak np. sitodruk lub druk cyfrowy, pozwalają na uzyskanie szerokości linii przewodzących w zakresie 50-100 mikrometrów – dodaje Filip Granek. Nowa metoda oznacza przełom w produkcji urządzeń elektronicznych. Możemy sobie wyobrazić jednoczesną redukcję kosztów ogniw słonecznych oraz zwiększenie ich wydajności, co pozwoli na ich dalsze umasowienie. A to oznacza, że na polskich - i nie tylko - dachach będzie coraz więcej paneli słonecznych. Jednocześnie konsumenci elektroniki RTV mogą liczyć na bezproblemowe skalowanie obrazu na coraz większe rozmiary ekranów - tłumaczy dr Zbigniew Rozynek. Pierwszy etap działań B+R pozwolił naukowcom na pozytywne zweryfikowanie trudnej koncepcji technologicznej. Teraz nadszedł czas na uprzemysłowienie tej technologii. Spółka rozpoczęła też proces patentowy. Z czasem będziemy sprzedawać licencje na opatentowaną technologię, dziś jednak skupiamy się na badaniach oraz pozyskaniu kapitału na komercjalizację. Badania, które przeprowadziliśmy do tej pory, pokazują, że mamy do czynienia z przełomową technologią. Dalsze jej opracowanie wymaga, jak to zwykle bywa, nakładów finansowych. Właśnie rozpoczęliśmy pozyskiwać kapitał w drugiej rundzie finansowania – podsumowuje Zbigniew Rozynek. Spółka XTPL poszukuje obecnie do współpracy naukowców - fizyków, chemików i elektroników. Proces rekrutacyjny będzie trwał kilka miesięcy. « powrót do artykułu
  22. Nowojorski start-up Moonshine Crea zorganizował niedawno zbieranie funduszy na produkcję butów 20:16 MoonWalker, które pozwolą doświadczyć chodzenia w warunkach mikrograwitacji. Zewnętrzna część buta jest wykonana z bardzo wytrzymałego, a jednocześnie delikatnego i oddychającego materiału. W środku znajduje się zaś włóknina Tyvek firmy DuPont (NASA wykorzystała ją m.in. w wahadłowcach). Podeszwę produkuje się z pianki wiskoelastycznej, nazywanej też pianką leniwą lub z pamięcią. Wrażenie chodzenia po Księżycu to skutek ułożenia pod pianką dwóch warstw magnesów neodymowych N45 (w każdej z nich znajduje się 12-13 magnesów). Magnesy rozmieszcza się w taki sposób, że ich bieguny N znajdują się naprzeciw siebie. "Odpychanie zapewnia wrażenie lekkości i szczęścia [...]". Generalnie pole siłowe sprawia, że użytkownik, który może ważyć maksymalnie 183 kg, jest zawieszony w przestrzeni. Patrick Jreijiri, inżynier z Moonshine Crea, wyjaśnia, że zdecydował się na N45, bo są nie tylko najsilniejsze, ale i relatywnie tanie. Do butów wybrano magnesy o średnicy 2,5-5 cm, z których każdy może przesunąć od 12 do 24 kg. Kampania na witrynie Indiegogo wzbudziła olbrzymie zainteresowanie. Wsparło ją niemal 1900 osób. Pierwsze dostawy butów (w różnych kolorach i rozmiarach) są przewidziane na wrzesień tego roku. « powrót do artykułu
  23. Agencja Xinhua poinformowała, że władze prowincji Guizhou przesiedlą ponad 9000 osób ze strefy ochronnej radioteleskopu FAST. Five-hundred-meter Aperture Spherical Telescope będzie największym na świecie urządzeniem tego typu. Jego średnica wyniesie 500 metrów, zatem będzie on znacznie większy od dotychczasowego rekordzisty, 305-metrowego radioteleskopu w Arecibo. W związku z budową FAST władze przesiedlą 9110 osób z czterech miejscowości. Każdy z przesiedleńców otrzyma 12 000 juanów (1838 USD) oraz pomoc w znalezieniu nowego domu. Prace przygotowawcze nad FAST rozpoczęto w 2006 roku. Wówczas szef naukowy projektu mówił, że teleskop może rozpocząć pracę już w 2013 roku. Sama budowa ruszyła w marcu 2011 roku i ma zostać zakończona do września bieżącetgo roku. Koszt przedsięwzięcia określono w 2011 roku na 1,2 miliarda juanów. « powrót do artykułu
  24. Zidentyfikowano gen, który pozwoli przewidzieć, na ile młody człowiek jest podatny na zaburzenia pracy mózgu spowodowane używaniem marihuany. Odkrycie dokonane przez uczonych z University of Exeter i University College London przyda się też przy określaniu ryzyka rozwoju psychozy. Badania wykazały też, że kobiety palące marihuanę są bardziej niż mężczyźni narażone na krótkotrwałą utratę pamięci. To pierwsze badania nad zdrowymi osobami i możliwością wystąpienia u nich ostrej reakcji na narkotyk. Wcześniej podobne badania robiona na osobach, u których psychoza już się rozwinęła. Podczas wcześniejszych badań znaleziono powiązania pomiędzy genem AKT1 a występowaniem psychozy. Teraz profesorowie Celia Morgan z Exeter i Val Curran z Londynu odkryli, że u palącym marihuaną młodych ludzi z pewną odmianą AKT1 może dojść do zaburzeń widzenia, paranoi oraz innych objawów psychotycznych. Ich wystąpienie jest bardziej prawdopodobne, niż u palących marihuanę rówieśników, u których wspomniana wariacja AKT1 nie występuje. U około 1% użytkowników cannabis występuje psychoza. Jej efekty mogą być bardzo groźne. Wiadomo, że codzienne palenie marihuany dwukrotnie zwiększa ryzyko rozwoju psychozy, jednak dotychczas nie potrafiono wyłowić osób najbardziej narażonych. Już wcześniej zauważono, że u osób, u których zdiagnozowano psychozę wywołaną paleniem marihuany, często występuje specyficzna odmiana genu AKT1. Teraz udało się powiązać ten gen z ryzykiem dla zdrowych osób. Badania takie mogą pomóc w opracowaniu odpowiednich leków. To pierwszy dowód, że osoby z tą odmianą AKT1 są znacznie bardziej narażone na niekorzystne efekty palenia marihuany, nawet jeśli pod innymi względami cą całkowicie zdrowe. Jeśli występuje u ciebie ta odmiana genu, to oznacza, że jesteś narażony na większe ryzyko rozwoju psychozy spowodowanej używaniem konopi - mówi profesor Morgan. Wywoływanie u siebie stanów psychotycznych i paranoidalnych może być jednym z powodów rozwoju psychozy u osób, u których normalnie by ona nie wystąpiła. Chociaż psychozy spowodowane używaniem konopi są bardzo rzadkie, to mogą mieć one dewastujący wpływ na życie młodych ludzi. Nasze badania mogą doprowadzić do powstania leków na psychozy spowodowane używaniem konopi - dodaje. W badaniach wzięły udział 442 młode osoby. Testy prowadzono wówczas, gdy były pod wpływem konopi, jak i wtedy, gdy ich nie używały. Uczeni mierzyli poziom zatrucia narkotykiem oraz stopień utraty pamięci i porównywali takie dane z analogicznymi badaniami robionymi tydzień później, gdy w organizmie narkotyk już nie występował. « powrót do artykułu
  25. Wchodzący w skład zielonej herbaty flawonoid galusan epigallokatechiny (EGCG) zwalcza ból, stan zapalny i uszkodzenie tkanek w przebiegu reumatoidalnego zapalenia stawów (RZS). Istniejące leki na reumatoidalne zapalenie stawów są drogie, immunosupresyjne i czasem nie nadają się do długoterminowego stosowania - podkreśla Salah-uddin Ahmed z Uniwersytetu Stanowego Waszyngtonu. Jego zespół wykazał, że EGCG wpływa na zjawiska patologicznie, nie blokując innych funkcji komórek. Studium toruje drogę nowej dziedzinie badań nad wykorzystaniem EGCG do oddziaływania na białko TAK1 [...], za pośrednictwem którego cytokiny prozapalne przekazują swoje sygnały, by wywołać stan zapalny i zniszczenie tkanki w RZS. TAK1 (kinaza 1 aktywowana przez TGF) należy do kinaz MAP, które uczestniczą w szlakach sygnalizacyjnych mających postać 3-poziomowej kaskady. Enzymy te są kolejno aktywowane w wyniku fosforylacji. W ramach eksperymentu szczurom będącym modelem ludzkiego RZS przed 10 dni podawano EGCG (50 mg/kg/dziennie). Okazało się, że terapia znacząco zmniejszała opuchliznę kostki. Autorzy publikacji z pisma Arthritis & Rheumatology wykazali, że galusan epigallokatechiny ograniczał fosforylację TAK1. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...