Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Z raportu GAO (Government Accountability Office), amerykańskiego odpowiednika NIK, dowiadujemy się, że FBI dysponuje systemem rozpoznawania twarzy, który obecnie ma do dyspozycji bazy danych składające się z niemal 412 milionów zdjęć. W raporcie skrytykowano FBI za niepoinformowanie opinii publicznej o wszystkich aspektach dotyczących programu i prywatności obywateli. Kontrolerzy stwierdzili również, że system nie został odpowiednio przetestowany pod kątem udzielania dokładnych odpowiedzi. GAO zdradza również, że w FBI działa specjalny wydział Facial Analysis, Comparison and Evaluation (FACE). Wydział ten ma dostęp do bazy Next Generation Identification (NGI), w której znajduje się niemal 30 milionów zdjęć osób, które były aresztowane przez policję oraz wiele zdjęć z miejsc publicznych. Pracownicy FACE mogą tez przeszukiwać wiele innych stanowych i federalnych baz danych, w tym bazę Departamentu Stanu zawierającą zdjęcia z paszportów i wiz oraz bazy danych kierowców z 16 stanów. Obecnie FBI negocjuje z 18 kolejnymi stanami kwestie dostępu do ich baz danych. Skądinąd wiadomo tez, że w NGI zbierane są też inne dane biometryczne, w tym odciski palców i skany tęczówek. O dostęp do tej bazy mogą też wnioskować inne agencje rządowe. W swoim raporcie GAO zaznacza, że Prokurator Generalny powinien zbadać, dlaczego FBI nie opublikowało wymaganego prawem raportu nt. wpływu swojej bazy danych na prywatność. Zwrócono się również do FBI z wnioskiem o przeprowadzenie testów dotyczących dokładności wyników uzyskiwanych przez bazę, wykonywania corocznych audytów NGI oraz sprawdzania każdej bazy danych używanej przez FACE pod kątem jej przydatności dla FBI. Departament Sprawiedliwości, odpowiadając na zarzuty GAO, stwierdza, że żaden wynik zwracany przez algorytmy przeszukujące bazę nie jest traktowany jako wynik pozytywny, nie jest on uważany za podstawę do wydania jakiejkolwiek decyzji o zatrzymaniu czy przeszukaniu, a baza służy jedynie prowadzeniu śledztw. Senator Al Franken, na wniosek którego GAO zajęło się zbadaniem systemu FBI mówi: technologia rozpoznawania twarzy to nowe potężne narzędzie, które może być przydatne organom ścigania. Obawiam się jednak, że jeśli nie będziemy pewni jej dokładności i nie zabezpieczymy się przed nadużyciami, to niewinni Amerykanie mogą zostać wplątani w śledztwa kryminalne. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy odkryli, że ludzie, którzy ćwiczyli 4 godziny po uczeniu, 2 dni później pamiętali opanowywany materiał lepiej niż ci, którzy ćwiczyli bezpośrednio po sesji albo nie ćwiczyli w ogóle. Holendrzy podkreślają, że aktywność fizyczna po uczeniu utrwala ślady pamięciowe, ale tylko wtedy, gdy ćwiczenia są wykonywane w pewnym oknie czasowym i nie bezpośrednio po sesji. To pokazuje, że możemy poprawić konsolidację pamięci, uprawiając sport po uczeniu - twierdzi Guillén Fernández z Radboud University Medical Center. W ramach eksperymentu Fernández, Eelco van Dongen i inni badali wpływ pojedynczej sesji aktywności fizycznej na konsolidację i pamięć długotrwałą. Najpierw 72 ochotników przez ok. 40 min uczyło się 90 skojarzeń obraz-lokalizacja. Później losowano ich do trzech grup. Jedna ćwiczyła bezpośrednio po zakończeniu uczenia, druga 4 godziny później, a trzecia nie ćwiczyła w ogóle. Jako aktywność fizyczną wybrano 35-min trening interwałowy na rowerze stacjonarnym (ćwiczenia wykonywano z intensywnością do 80% maksymalnego tętna). Dwa dni później badani wracali do laboratorium na test pamięciowy. W tym czasie wykonywano im badanie obrazowe mózgu (rezonans magnetyczny). Okazało się, że najwięcej pamiętali ludzie, którzy ćwiczyli 4 godziny po uczeniu. Skany zademonstrowały także, że ćwiczenia z odroczeniem wiązały się z bardziej precyzyjnymi reprezentacjami w hipokampie (uwidaczniało się to w czasie udzielania poprawnej odpowiedzi). Nasze wyniki pokazują, że ćwiczenia właściwie zsynchronizowane czasowo mogą poprawić pamięć długotrwałą. Wskazują też na potencjał aktywności fizycznej jako metody interwencji w edukacji i warunkach klinicznych. Nie wiadomo dokładnie, czemu odroczone ćwiczenia tak wpływają na pamięć. Wcześniejsze badania na zwierzętach sugerowały jednak, że aminy katecholowe (dopamina czy noradrenalina) wspominają konsolidację pamięci, a jedynym ze sposobów na podwyższenie ich poziomu jest właśnie wysiłek fizyczny. « powrót do artykułu
  3. Rosyjskie media donoszą o... ucieczce robota, który wałęsał się po ulicach, powodując korki. Robot rozwijany jest przez Promobot Labs w Permie. Jego twórcy mówią, że jest on uczony samodzielnego poruszania się, a do jego "ucieczki" z laboratorium doszło, gdy jeden z naukowców zapomniał o zamknięciu bramy. Urządzenie wydostało się poza teren laboratorium i przebył 50 metrów, docierając do pobliskiej ulicy, zanim wyczerpały mu się baterie. Niektóre doniesienia mówią, że robot przebywał na wolności przez około 40 minut. Nie wszyscy jednak wierzą w spontaniczne wydostanie się urządzenia. Część rosyjskich mediów twierdzi, że była to akcja promocyjna firmy Promobot, która chciała w ten sposób zwrócić na siebie uwagę. Przedstawiciele Promobota informują, że ich maszyna może wchodzić w interakcje z ludźmi np. odpowiadając na pytania czy udzielając wskazówek co do lokalizacji miejsc. Jednak, jak sugeruje sama nazwa Promobot, głównym zadaniem urządzenia jest emitowanie reklam przez wbudowane głośniki. « powrót do artykułu
  4. Microsoft zaistniał na rynku, z którym wiele przedsiębiorstw nie chce mieć nic wspólnego - rynku legalnej marihuany. Koncern ogłosił,że podpisał umowę z firmą Kind Financial, przedsiębiorstwem, które sprzedaje systemy do śledzenia legalnej sprzedaży narkotyku. Na podstawie umowy Kind Financial uzyskała licencję na sprzedaż instytucjom rządowym microsoftowej chmury. Ma to być część oferty Kind Financial, firmy, której oprogramowanie trafia do producentów i sprzedawców legalnej marihuany oraz do urzędów nadzorujących cały proces. Marihuana jest legalna w niektórych stanach, w tym w stanie Waszyngton, gdzie Microsoft ma swoją siedzibę. Pozostaje jednak nielegalna według prawa federalnego, przez co np. wiele banków odmawia jakiejkolwiek współpracy z firmami mającymi do czynienia z legalną marihuaną. Obecnie około 25 stanów dopuszcza, pod różnymi warunkami, używanie marihuany. Zwykle jest to marihuana lecznicza, wydawana na receptę. Jednak w stanach Waszyngton, Oregon i Colorado dopuszczono też rekreacyjne używanie narkotyku. Tej jesieni co najmniej cztery stany planują głosowanie nad uchwaleniem u siebie podobnych przepisów. Kind Financial zdecydował się na korzystanie z chmury Azure, gdyż Azure Government jest jedyną chmurą spełniającą rządowe warunki dotyczące uczestnictwa w programie monitorowania sprzedaży marihuany. Pracownicy Microsoftu z wydziału zajmującego się kontraktami rządowymi będą brali udział, obok pracowników Kind, w negocjacjach dotyczących wykorzystania Azure. « powrót do artykułu
  5. Eksperyment LIGO po raz drugi wykrył fale grawitacyjne. Tym razem powstały one wskutek zderzenia dwóch czarnych dziur odległych od nas o 1,4 miliarda lat świetlnych, które wpadły na siebie z prędkością równą połowie prędkości światła. W przeciwieństwie do pierwszego przypadku odkrycia fal grawitacyjnych, gdy mieliśmy do czynienia z bardzo wyraźnym sygnałem, tym razem sygnał był słaby i został zauważony dopiero dzięki wykorzystaniu zaawansowanych technik analitycznych. Gdy po raz pierwszy zanotowaliśmy fale grawitacyjne, sygnał był krótki i wyraźny, od razu było go widać w danych. Teraz zaś mamy zupełnie inny obraz. Nie wystąpił łatwy do zauważenia skok sygnału. Jest on całkowicie ukryty w szumie tła - mówi Salvatore Vitale z MIT i członek zespołu LIGO. Szczegółowe badania pozwoliły stwierdzić, że czarne dziury, które się zderzyły, miały masę o 14,2 i 7,5 większa od masy Słońca. Fale grawitacyjne powstały bezpośrednio przed ostatecznym połączeniem się dziur. W ostatniej sekundzie przed połączeniem pędziły one w swoim kierunku z prędkością 150 000 km/s i okrążały się 55 razy na sekundę. Wynikiem połączenia jest czarna dziura o masie 20,8 mas naszej gwiazdy. Pozostałe 0,9 masy Słońca zostało wyemitowane w formie energii fal grawitacyjnych. Pierwszy sygnał świadczący o obecności fal grawitacyjnych zarejestrowano 14 września ubiegłego roku. Najnowszy sygnał pochodzi z 26 grudnia. Naukowcy mają nadzieję, że dzięki odkrywaniu i analizie kolejnych fal grawitacyjnych dowiedzą się, w jaki sposób pochodzi do połączenia czarnych dziur. Jedna hipoteza zakłada, że czarne dziury łączą się, gdy dwie krążące wokół siebie gwiazdy zamieniają się w czarne dziury i z czasem dochodzi do ich spotkania. Zgodnie z inną hipotezą w obszarach, gdzie występuje duże zagęszczenie niezależnych czarnych dziur zdarza się, że tego typu obiekty zbliżą się do siebie na tyle, iż zaczynają się przyciągać i w końcu się łączą. To bardzo różne scenariusze i chcemy się dowiedzieć, który z nich zachodzi częściej - mówi Vitale. Analiza fal grawitacyjnych może też powiedzieć nam dużo o początkach wszechświata. Przez pierwszych około 380 000 lat istnienia wszechświat był nieprzenikalny dla światła. Jednak fale grawitacyjne mogły się w nim przemieszczać. Naukowcy mają nadzieję, że w przyszłości uda się wykryć te wczesne fale grawitacyjne i lepiej zrozumieć ewolucję wszechświata. « powrót do artykułu
  6. Sąd w Helsinkach zdecydował, że Peter Sunde, współzałożyciel serwisu The Pirate Bay musi zapłacić grzywnę w wysokości 350 000 euro. Kwota taka musi zostać zapłacona fińskim oddziałom Sony Universal, Warner oraz EMI za umożliwianie przez TPB nielegalnej wymiany plików muzycznych. Sąd uznał, że działalność serwisu zaszkodziła 60 artystom. Peter Sunde rozstał się z The Pirate Bay przed kilkoma laty, wciąż jednak jest pozywany w związku ze swoją dawną działalnością. Serwis The Pirate Bay został, po wielu pozwach, zablokowany w Finlandii, a jego właściciele byli niejednokrotnie skazywani na kary grzywny. « powrót do artykułu
  7. Wydobywając torf z bagna Emlagh w hrabstwie Meath w Irlandii, Jack Conway natrafił na duży blok masła. Mężczyzna skontaktował się miejscowym muzeum, które zwrotnie poinformowało go, że 10-kg gomółka ma szacunkowo ponad 2 tys. lat. Savina Donohoe, kurator z Cavan County Museum, porównuje zapach masła do bardzo ostrego sera i podkreśla, że po wydobyciu na powierzchnię prehistoryczny nabiał zapewne wyschnie. Fakt, że masło było tak głęboko zakopane [znaleziono je 3,6 m pod ziemią], wskazuje, że mogło zostać złożone w ofierze bogom, których proszono o opiekę na rolą oraz inwentarzem - przekonuje Donohoe. W przeszłości często wykorzystywano niskie temperatury, małą zawartość tlenu i wysoką kwasowość bagien do konserwacji i przechowywania. Zwykle masło chowano wtedy w drewnianych pojemnikach. Tutaj czegoś takiego nie było, a to kolejna wskazówka, że ktoś, kto je zakopał, nie myślał w ogóle o odkopywaniu. Tak jak inne obiekty związane z krową, masło traktowano jak symbol bogactwa i znaczenia. Postrzegano je jako towar luksusowy. Ludzie wytwarzali je z zamiarem zjedzenia bądź sprzedaży, by zdobyć środki na opłacenie podatków i dzierżawy. Masło z Emlagh zostało przekazane do Muzeum Narodowego w Dublinie. Tam przejdzie datowanie węglowe, a następnie trafi na wystawę. « powrót do artykułu
  8. Pojedyncza kropla o objętości milionowej części litra jest naprawdę niewielka i z pewnością nie wygląda na coś, z czym można wiele zrobić. Jednak proste urządzenie, skonstruowane w Instytucie Chemii Fizycznej PAN w Warszawie, potrafi podzielić mikrokroplę na zbiór równych nanokropel. Od teraz zawarte w pojedynczej mikrokropli cenne substancje chemiczne czy materiał genetyczny mogą dać początek nawet setkom eksperymentów – lub zostać zarchiwizowane w formie bibliotek nanokropel. Kropelki wytwarzane za pomocą elektronicznych pipet czy w wyrafinowanych urządzeniach mikroprzepływowych do tej pory różniły się objętością o kilkanaście, a nawet kilkadziesiąt i więcej procent. W Instytucie Chemii Fizycznej Polskiej Akademii Nauk (IChF PAN) w Warszawie powstało jednak urządzenie kładące kres niedokładnościom i wytwarzające krople o praktycznie identycznej objętości, na dodatek liczonej w nanolitrach (miliardowych częściach litra). Co ciekawe, przyrząd jest tak prosty, że może być używany np. jako nakładka na pipety. Jego opracowanie to ważny krok w rozwoju układów mikroprzepływowych, o których mówi się, że zrewolucjonizują chemię podobnie, jak zrobiły to z elektroniką układy scalone. We współczesnej mikrofluidyce kropelki produkuje się za pomocą mniej lub bardziej złożonej aparatury, w procesach starannie kontrolowanych przez komputery. Nasz pomysł był inny: zdecydowaliśmy się przekazać kontrolę nad powstawaniem kropel nie urządzeniom, a samej fizyce. Jak by nie patrzeć, ma ona przecież w tej dziedzinie kilkanaście miliardów lat doświadczenia więcej niż my, prawda? - mówi prof. dr hab. Piotr Garstecki (IChF PAN). Układy mikroprzepływowe zwykle buduje się, trwale sklejając dwie płytki z przezroczystego tworzywa (poliwęglanu), przy czym jedna jest od strony sklejki pokryta siecią odpowiednio zaprojektowanych, bardzo cienkich wyżłobień. Po zespoleniu płytek wyżłobienia te tworzą kanaliki, w które można wtłoczyć ciecz nośną (zwykle jest nią olej). Wprowadzając do wnętrza tak skonstruowanego układu drugą ciecz, niemieszającą się z cieczą nośną (np. roztwór wodny), można wytwarzać kropelki, transportować je, dzielić, łączyć, mieszać ich zawartość. Świętym Graalem mikrofluidyki jest stworzenie laboratorium o rozmiarach zbliżonych do współczesnych układów scalonych, zdolnego do realizowania złożonych eksperymentów chemicznych i biologicznych. Innymi słowy: lab on a chip. To cel, bo na razie mamy raczej... chip in a lab - mówi dr Filip Dutka (IChF PAN, Wydział Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego) i wyjaśnia: Obecne układy mikrofluidyczne potrafią już wiele, ich rozmiary są małe, ale żeby taka płytka działała, wokół niej stoją jakieś pompy strzykawkowe, komputery sterujące przepływem, wszystko w plątaninie wężyków. Nasze urządzenie eliminuje znaczną część tej kłopotliwej i drogiej infrastruktury. Przyrząd, zaprojektowany w IChF PAN na zlecenie firmy Curiosity Diagnostics przy wsparciu grantu Fundacji na rzecz Nauki Polskiej oraz europejskiego grantu ERC Starting Grant, to nic innego jak kanalik o starannie zaprojektowanej geometrii. Gdy z jednej strony wprowadza się w niego ciecz roboczą, zaczyna ona uchodzić przez wylot tak ukształtowany, że w chwili, gdy przedostanie się przez niego odpowiednia ilość cieczy, siły napięcia powierzchniowego naturalnie zamykają jej powierzchnię. Za każdym razem dzieje się to w tym samym momencie. W efekcie każda nanokropla odrywająca się od wylotu ma zawsze tę samą objętość. Za pomocą różnych egzemplarzy nowego przyrządu grupa prof. Garsteckiego wytwarzała serie kropelek o rozmiarach od ok. 0,5 do ok. 50 nanolitrów. Nasze urządzenie tworzy nanokrople z szybkością kilkudziesięciu na sekundę, czyli nieco wolniej niż w tradycyjnych, kontrolowanych technikach. Liczba kropel jest mniejsza, ale wzrosła ich jakość. Testy wykazały, że wielkość nanokropel praktycznie nie zależy od szybkości przepływu czy lepkości cieczy roboczej, a dany egzemplarz urządzenia zawsze generuje krople tego samego rozmiaru. To naprawdę niesamowite, że w zakresie nawet dziesięciokrotnych różnic w prędkości przepływu objętości kropel różnią się od siebie o ledwie kilka procent. Dzięki temu użytkownik ma pełną swobodę w realizacji eksperymentu, a wynik jest zawsze dokładnie zgodny z zaprojektowanym protokołem - mówi doktorant Adam Opalski, biotechnolog z IChF PAN. Urządzenie opracowane w IChF PAN nie ma części ruchomych, nie zużywa się i nie wymaga zasilania. Zastosowane w układach mikroprzepływowych, pozwoli w znacznym stopniu zredukować towarzyszącą im infrastrukturę, co powinno przyspieszyć proces upowszechniania sprzętu mikrofluidycznego. Prawdopodobnie już za kilka lat przyrząd, zgłoszony do opatentowania, będzie także szeroko dostępny w formie nakładek na pipety. Dzielenie nawet niewielkich ilości cieczy na nanokrople otwiera nowe perspektywy badawcze. Zamiast jednego doświadczenia na mikrokropli możliwe będzie teraz przeprowadzenie wielu pomiarów w setkach odrębnych eksperymentów. Wzrośnie dokładność analiz statystycznych, a w konsekwencji pewność wyników badań laboratoryjnych i diagnostycznych. Szczególnie ciekawy obszar zastosowań wiąże się z faktem, że nanokrople zawieszone w cieczy nośnej nie wykazują tendencji do łączenia się. Za pomocą przyrządu mikrofluidycznego z IChF PAN stworzenie trwałej i łatwej w składowaniu biblioteki nanokropel, liczącej setki i tysiące egzemplarzy kropelek z cennymi substancjami chemicznymi czy biologicznymi, staje się wręcz dziecinnie proste: elektroniczną pipetę z odpowiednią końcówką wystarczyłoby zanurzyć w oleju, nacisnąć guzik i... poczekać. « powrót do artykułu
  9. Pyłek roślin z rodziny astrowatych (Asteraceae) nie jest zbyt dobrej jakości (karmione tylko nim owady rosną wolno lub nie rosną wcale), a mimo to specjalizacja w jego zbieraniu wyewoluowała wśród przedstawicieli Apiformes kilkakrotnie. Teraz 3 panie biolog wykazały, że zabieg ten pomaga ochronić się przed pasożytami. W ramach studium porównywano wskaźnik pasożytnictwa lęgowego u murarek (Osmia) żywiących się m.in. pyłkiem astrowatych i wyspecjalizowanych w pyłku Fabeae. Sarah Silverman (wtedy studentka McGill University) prowadziła z prof. Jessiką Forrest z Uniwersytetu w Ottawie badania w Rocky Mountain Biological Laboratory (RMBL) w Kolorado. Porównując różne stanowiska na przestrzeni paru lat, panie zauważyły, że murarki wyspecjalizowane w zbieraniu pyłku astrowatych nie są atakowane przez pasożyty z rodzaju Sapyga. Sapyga często składają jaja w gniazdach murarek, gdzie ich larwy zabijają gospodarzy i zjadają cudze zapasy pyłku. Silverman i Forrest dywagowały, że Sapyga mogą się nie być w stanie rozwijać na pyłku Asteraceae. Później badaniem tego zjawiska zajęła się Dakota M. Spear, która hodowała larwy Sapyga na 3 rodzajach mieszanin pyłku (Asteraceae, Fabeae i mieszaninie pyłku głównie nieastrowatych) i monitorowała ich rozwój oraz przeżywalność. Na pyłku astrowatych przeżywalność larw pasożytów była znacznie zredukowana. To sugeruje, ze specjalizacja w pyłku niskiej jakości wyewoluowała w obronie przed naturalnymi wrogami. « powrót do artykułu
  10. Muffiny przygotowane według nowej receptury amerykańskiego Departamentu Rolnictwa korzystnie (i bardzo szybko) wpływają na zdrowie osób z zespołem metabolicznym. Testy kliniczne wypieku przeprowadzono w Szkole Medycznej Uniwersytetu w Maryland. Autorzy studium, którego wyniki ukazały się w Journal of Clinical Lipidology, próbowali zastąpić zwierzęce tłuszcze nasycone nienasyconymi tłuszczami roślinnymi. Amerykanie skupili się na 2 rodzajach tłuszczów nienasyconych: jedno- i wielonienasyconych kwasach tłuszczowych (MUFA i PUFA, od ang. monounsaturated fatty acids i polyunsaturated fatty acids). Okazało się, że w porównaniu do grupy MUFA, pacjenci z grupy PUFA więcej schudli, mieli też niższe ciśnienie krwi i poziom trójglicerydów. Poprawiała się za to funkcja śródbłonka naczyń (mierzono wazodylatację indukowaną przepływem w tętnicy ramiennej). Dwadzieścia pięć procent pacjentów z grupy PUFA nie miało już zespołu metabolicznego i kwalifikowano ich jako reprezentujących normę metaboliczną. Podobną zmianę kategorii odnotowano tylko u 10% grupy MUFA. Wyniki nas zaskoczyły, bo w oparciu o inne badania dywagowaliśmy, że jednonienasycone kwasy tłuszczowe sprawdzą się lepiej niż wielonienasycone zarówno w przypadku spadku wagi, jak i poprawy parametrów zdrowotnych. Muffiny zrobiono wg przepisu USDA opracowanego specjalnie do tego studium. Obie wersje były równie smaczne - podkreśla dr Michael Miller. Miller dodaje, że małe badanie (wzięło w nim udział tylko 39 osób) stanowi dobry punkt wyjścia dla kolejnych studiów i pokazuje, że PUFA mogą być zastępnikiem z wyboru dla tłuszczów nasyconych, zwłaszcza u ludzi z nadwagą, nadciśnieniem, cukrzycą czy zespołem metabolicznym. Ostatnie dane sugerują, że PUFA, ale nie MUFA aktywują szlak sygnałowy w mózgu, który prowadzi do spadku apetytu. To może być jedną z przyczyn, dla których w grupie PUFA nastąpił większy spadek wagi. Przed przystąpieniem do półrocznego badania wagę 39 ochotników stabilizowano na jeden-dwa miesiące za pomocą kroku 1. diety AHA (American Heart Association). Badanych zachęcano także do ruchu - chodzenia przynajmniej 3 dni w tygodniu przez 30-45 minut. Później ochotników losowano do grup z niskokaloryczną dietą wzbogaconą MUFA i PUFA. O ile względny procent węglowodanów, tłuszczu i białka pozostawał taki sam, o tyle udział tłuszczów nasyconych w tłuszczach ogółem zmniejszano w obu grupach z 30 do 25% (różnicę zastępowano, oczywiście, MUFA lub PUFA). Badani zjadali 3 wzbogacane MUFA (wysokooleinowym olejem słonecznikowym, HOSO) lub PUFA (olejem z krokosza) muffinki dziennie. Każda z muffinek to 275 kalorii. Wszystkie przygotowano w laboratorium metabolicznym USDA w Beltsville i zamrażano. Przez pierwsze 4 miesiące ochotnicy spotykali się z dietetykiem co tydzień, w końcowych 2 miesiącach co 2 tygodnie. Dostawali wtedy zapas świeżych muffinek i mogli zasięgać fachowej porady. « powrót do artykułu
  11. Z badań przeprowadzonych przez biologów z University of Chicago dowiadujemy się, że w latach 70. ubiegłego wieku muszle omułków kalifornijskich znajdowane na plażach Kalifornii nad Pacyfikiem były średnio o 32% grubsze niż muszle obecnie tam zbierane. Z kolei muszle zbierane przez Indian przed 1000-1300 lat były średnio o 27% grubsze od obecnych. Spadająca grubość muszli wspomnianego gatunku to prawdopodobnie skutek zwiększającego się zakwaszenia oceanów spowodowanego rosnącym stężeniem węgla w atmosferze. Znaczna część węgla emitowanego przez ludzi do atmosfery jest absorbowana przez oceany. To powoduje spadek pH wody, czyli jej większą kwasowość. Z kolei w bardziej zakwaszonej wodzie organizmy morskie mają kłopoty z produkowaniem węglanu wapnia potrzebnego do tworzenia muszli i szkieletów. Badania były prowadzone pod kierunkiem profesor Cathy Pfister z University of Chicago. Już podczas wcześniejszych badań Pfister i jej zespół udokumentowali spadek poziomu pH wód wokół wyspy Tatoosh u wybrzeży stanu Waszyngton. Wówczas na potrzeby swoich badań analizowali współczesne muszle, muszle zebrane przez biologów w latach 70. oraz muszle zbierane przez plemię Makah w latach 668-1008. Na potrzeby najnowszych badań porównano podobne zestawy muszli z muszlami z Kalifornii. Dodatkowo sprawdzono też muszle z Sand Point w stanie Waszyngton, których wiek oceniono na 2150-2420 lat. Te najstarsze muszle były o 94% grubsze niż muszle współczesne. Mamy więc do czynienia z długoterminowym spadkiem grubości muszli omułków kalifornijskich, a głównym podejrzanym jest wzrost zakwaszenia oceanów, chociaż naukowcy nie wykluczają innych czynników, jak np. zmiany w źródłach pożywienia małży kalifornijskich. Niezależnie od przyczyn, dla których muszle małży stają się coraz cieńsze, jest to niezwykle niepokojące zjawisko. Cieńsze muszle oznaczają, że małże łatwiej padają ofiarami drapieżników i są mniej odporne na zaburzenia środowiska zewnętrznego. Jako, że jest to powszechnie występujący gatunek, który pełni bardzo ważną rolę w łańcuchu pokarmowym, to, co się z nim dzieje, wpływa na wiele innych gatunków zwierząt. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z US Forest Service's Pacific Southwest Research Station oszacowali, że drzewa na ulicach miast Kalifornii przynoszą każdego roku korzyści o łącznej wartości około 1 miliarda USD. Eksperci zakończyli właśnie najnowszy spis kalifornijskich drzew i przeanalizowali uzyskane dane. Nie tylko liczono drzewa, ale opisywano ich lokalizację, gatunki, rozmiary i korzyści z nimi związane. Z raportu dowiadujemy się, że w kalifornijskich miastach rośnie 9,1 miliona drzew, a autorzy wcześniej opublikowanego studium twierdzą, że można zasadzić 16 milionów dodatkowych. Czasami ludzie myślą, że drzewa mają tylko znaczenie estetyczne lub są uciążliwe, ze względu na spadające liście i gałęzie czy korzenie niszczące chodniki. Jednak nasze badania dowodzą, że drzewa przynoszą korzyści finansowe miastom i ich mieszkańcom - mówi Greg McPherson, główny autor badań. Wynika z nich bowiem, że drzewa wychwytują węgiel z atmosfery (wartość tego procesu oszacowano na 10,32 miliona USD), usuwają zanieczyszczenia (18,15 miliona), przechwytują wodę z opadów (41,5 miliona) pozwalają zaoszczędzić na ogrzewaniu i chłodzeniu domów (101,15 miliona USD) oraz zwiększają wartość nieruchomości (838,94 miliona dolarów). Wyliczyliśmy, że na każdego dolara wydanego na posadzenie drzewa i zajmowanie się nim mamy średnio 5,82 USD przychodu. Społeczność ma pożytek z drzew przez 24 godziny na dobę i 365 dni w roku - mówi McPherson. W raporcie przeanalizowano też trendy i demografię drzew, co ma pozwolić na lepsze planowanie ich nasadzeń w przyszłości. Od roku 1988 liczba drzew w miastach Kalifornii zwiększyła się z 5,9 do 9,1 miliona sztuk, ale ich gęstość spadła ze 105 do 75 na milę. Kolejnym problemem jest też poleganie miast na monokulturach. O ile w skali całego stanu różnorodność jest zachowana i tylko jeden gatunek zajmuje tam więcej niż 10% powierzchni leśnej, to aż 39 z 49 badanych społeczności miejskich zbytnio polegało na jednym gatunku, co naraża drzewa na wybuchy epidemii. « powrót do artykułu
  13. W jednym ze szwedzkich kamieniołomów znaleziono kawałek nieznanej dotychczas skały. Był on tam pogrzebany przez około 470 milionów lat. Fragment nie przypomina ani skał ziemskich, ani znanych meteorytów, niewykluczone zatem, że zdradzi nam nowe tajemnice na temat historii i tworzenia się Układu Słonecznego. Oest 65, bo tak został nazwany, to kawałek skały o średnicy 20-30 kilometrów, która w przestrzeni kosmicznej zderzyła się z innym znacznie większym obiektem, doszło do jej rozpadu, a Ziemia została zbombardowana fragmentami skał. Naukowcy uważają, że zderzenie obu asteroid, z których większy miał średnice 100-150 kilometrów i również się rozpadł, doprowadziło do pojawienia się dużej liczby fragmentów pomiędzy Marsem a Jowiszem. Część z nich spadła na Ziemię. Dotychczas znaliśmy jednak tylko fragmenty większej asteroidy, chondrytowej. Teraz znaleziono pierwszy znany fragment drugiej ze skał. Dotychczas nie znaliśmy meteorytu tego typu - mówi Birger Schmitz z Lund University. W dalekiej przeszłości fragment ten spadł w towarzystwie około 100 fragmentów większej asteroidy do oceanu, w miejscu którego znajduje się obecnie Półwysep Skandynawski. Obiekt ten zawiera bardzo dużą koncentrację irydu, który na Ziemi jest bardzo rzadki. Zawiera też wysoką koncentrację izotopów neonu - stwierdza Schmitz i dodaje, że izotopy te są w różnych proporcjach niż występują w chondrytach. Naukowcy zmierzyli poziom promieniowania w meteorycie, co pozwoliło im na obliczenie, jak długo przebywał on w przestrzeni kosmicznej i kiedy spadł na Ziemię. Znalezienie wspomnianego fragmentu dowodzi, że znane dotychczas meteoryty nie reprezentują wszystkich skał obecnych w Układzie Słonecznym. « powrót do artykułu
  14. Miłośnicy kawy z Uniwersytetu w Bath odkryli, że kluczem do smaczniejszego i bardziej aromatycznego naparu jest schłodzenie palonych ziaren przed zmieleniem. Autorzy publikacji z pisma Scientific Reports badali, co daje mielenie kawy w różnych temperaturach: od pokojowej po -196°C. Okazało się, że im zimniejsze ziarna, tym drobniejsze i bardziej jednorodne cząstki uzyskiwano. To ważne, bo pozwala to lepiej wyekstrahować składniki smakowe. Tym, czego szukamy, jest proszek o jak najmniejszej różnicy między największą i najmniejszą cząstką [wąskim rozkładzie wielkości]. Dysponując mniejszymi drobinami, można lepiej ekstrahować smak. Odkryliśmy, że schładzanie ziaren sprzyja temu procesowi, zapewniając większą wydajność ekstrakcji i mniejszą zmienność smaku. Można więc stosować krótszy czas parzenia albo z tej samej ilości ziaren uzyskiwać więcej kawy - opowiada Christopher Hendon, który obecnie pracuje na MIT. Należy się liczyć ze zmianą smaku, bo subtelne zmiany rozkładu wielkości cząstek silnie wpływają na wskaźnik ekstrakcji. Nie byłbym zaskoczony, gdyby ludzie mieli problem z uzyskaniem zrównoważonych naparów. Maxwell Colonna-Dashwood, współwłaściciel sklepu z kawą Colonna & Smalls, który wspomagał eksperyment, podkreśla, że badania sugerują, że by uzyskać bardziej jednolity proszek, temperatura ziaren musi być bardziej stała. [...] Niższe temperatury pozwalają zmaksymalizować pole powierzchni i lepiej wykorzystać kawę. Mogę się założyć, że zobaczymy, jak opisane wyniki wpływają na poczynania baristów w konkursach organizowanych na całym świecie, a także na [...] rozwój nowych technologii mielenia [...]. Naukowcy posłużyli się kawą z Gwatemali. Dwadzieścia gramów ziaren kawy wsypywano do papierowego kubka, przykrywano i umieszczano w ciekłym azocie, suchym lodzie, zamrażarce i na blacie. Każdą z próbek poddawano wybranej temperaturze przez 2 godziny przed mieleniem. « powrót do artykułu
  15. Określenie "ptasi móżdżek" dawno powinno odejść do lamusa, a nauka dostarczyła właśnie kolejnego dowodu, jak bardzo jest ono nietrafne. W najnowszym numerze PNAS ukazały się wyniki badań, z których dowiadujemy się, że 28 gatunków ptaków ma w płaszczu kresomózgowia więcej neuronów niż ssaki posiadające mózg podobnej wielkości. Płaszcz kresomózgowia, w skład którego wchodzi kora, wyspa, hipokamp i węchomózgowie, jest regionem odpowiedzialnym za uczenie się wyższego rzędu. Szczególnie dużo neuronów mają w płaszczu kresomózgowia papugi (od 227 milionów do 3,14 miliardów) i ptaki śpiewające (od 136 milionów do 2,17 miliardów). To około dwukrotnie więcej niż u naczelnych ji czterokrotnie więcej niż u gryzoni z porównywalną masą mózgu. Naukowcy licząc neurony mózgów ptaków skupili się na niezwykle ważnym regionie, który pozwala zwierzętom nauczyć się używania narzędzi, planowania przyszłości, nauczyć się śpiewu czy naśladowania ludzkiej mowy. Naukowców zaskoczył fakt, że neurony były mniejsze niż się spodziewali, a połączenia pomiędzy nimi były krótsze. W następnym etapie badań naukowcy chcą się dowiedzieć, czy neurony te są małe od samego początku, czy też kurczą się, by zmniejszyć wagę zwierzęcia i ułatwić mu latanie. « powrót do artykułu
  16. Naukowcy z Kalifornijskiego Instytutu Technologii (Caltech) wykazali, że wyściełający przewód pokarmowy śluz zmienia się pod wpływem mikrobiomu i błonnika. Śluzowy żel stanowi ochronną barierę, która przepuszcza składniki odżywcze i w dużej mierze blokuje bakterie, zapobiegając zakażeniom. Wcześniej naukowcy oceniali, jak żel może zostać uszkodzony. Zespół z Caltechu jako pierwszy zajął się jego budową i przekształceniami w obecności substancji naturalnie występujących w przewodzie pokarmowym. Podczas eksperymentów na myszach testowano wpływ polimerów, które obejmują zarówno błonnik, jak i leki na zaparcia. Dieta części gryzoni obfitowała w polimery, innych (grupy kontrolnej) nie zawierała ich w ogóle. Za pomocą refleksyjnej mikroskopii konfokalnej mierzono grubość żelu i stopień, w jakim uległ on ściśnięciu. U zwierząt z dietą bogatopolimerową kompresja była większa. Żel jest jak gąbka z otworami pozwalającymi na przenikanie pewnych substancji. Zauważyliśmy, że polimery, w tym błonnik, mogą go ściskać, potencjalnie zmniejszając dziurki. Sądzimy, że zapewnia to korzyści - wyjaśnia dr Sujit Datta. By przetestować reakcję warstwy żelowej, Amerykanie nakładali bezpośrednio na nią różne polimery, w tym włókna pokarmowe takie jak pektyna. Wszystkie kompresowały śluz. Jest za wcześnie na wyciąganie wniosków, ale może być tak, że zjadanie jednego jabłka dziennie zmienia pokrój wyściółki jelit - dodaje Asher Preska Steinberg. Autorzy publikacji z pisma PNAS zauważyli, że mikrobiom i włókna pokarmowe wspólnie zmieniają kształt żelu. Kiedy te same eksperymenty z polimerami przeprowadzono na myszach pozbawionych mikrobiomu, okazało się, że polimery mocniej kompresowały wyściełający jelita żel. To sugeruje, że bakterie, o których wiadomo, że rozkładają polimery, osłabiają ich ściskający wpływ. Wcześniej myśleliśmy, że żel jest statyczną strukturą, dlatego zaskoczyły nas wzajemne oddziaływania mikroflory i diety, które szybko i dynamicznie zmieniały chroniące gospodarza biologiczne struktury - podkreśla Rustem Ismagilov. Naukowcy przekonują, że ich ustalenia będzie można wykorzystać w terapii chorób układu pokarmowego, np. zespołu jelita drażliwego. « powrót do artykułu
  17. Włosko-gruzińska ekspedycja odkryła na stanowisku Aradetis Orgora (ok. 100 km na zachód od Tbilisi) zoomorficzne naczynie, w którym znajdował się pyłek winorośli. Oznacza to, że tutejsi przedstawiciele kultury kuro-arakskiej wykorzystywali wino w rytuałach już ok. 5 tys. lat temu. Szefami wyprawy byli Elena Rova z Ca' Foscari oraz Iulon Gagoshidze z Gruzińskiego Muzeum Narodowego. Naczynie miało kształt zwierzęcia, trzy stópki, a z tyłu otwór (główki brakowało). Prawdopodobnie wykorzystywano je podczas rytuałów. Na dużym wypalonym prostokątnym obszarze z zaokrąglonymi rogami - prawdopodobnie świątyni - znaleziono też drugie zoomorficzne naczynie oraz amforę. Datowanie radiowęglowe wykazało, że pochodzą one z 2900-3000 r. p.n.e. Badanie przeprowadzone przez palinolog Eliso Kvavadze z Gruzińskiej Akademii Nauk wykazało, że w środku znajdowały się liczne i dobrze zachowane ziarna pyłku winorośli właściwej (Vitis vinifera). Prof. Rova wyjaśnia, że kontekst znaleziska sugeruje, że wino było czerpane z amfory i ofiarowane bogom albo wspólnie spożywane przez uczestników ceremonii. To kluczowe odkrycie dla Gruzji, gdzie winorośl uprawia się od czasów prehistorycznych. Teraz wiadomo, że tutejsza kultura winna datuje się co najmniej na okres kuro-arakski i jest nadal praktykowana. « powrót do artykułu
  18. Australijscy naukowcy informują o pierwszym ssaku, który wyginął z powodu zmian klimatycznych spowodowanych przez człowieka. Gryzoń z gatunku Melomys rubicola był znany z jednej populacji na wyspie Bramble Cay, stanowiącej część Wielkiej Rafy Koralowej. Jeszcze w 1978 roku wyspę zamieszkiwały setki gryzoni, o których mało kto słyszał. Były to najbardziej odizolowane ssaki Australii. Teraz dowiadujemy się, że prowadzone od 2009 roku badania terenowe nie wykazały obecności żadnego osobnika. Pomimo tego, że na Bramble Cay ustawiono pułapki, które znajdowały się tam przez 900 dni oraz kamery pracujące przez 60 nocy, nie zauważono śladu żadnego przedstawiciela M. rubicola. Naukowcy z University of Queensland uznali, że ssak najprawdopodobniej wyginął, a przyczyną zniknięcia gatunku są zmiany klimatyczne. Podnoszący się poziom oceanów spowodował, że wyspa była wielokrotnie zatapiana. Większość populacji mogła się po prostu utopić. O ile mi wiadomo, jest to pierwszy przypadek, gdy zmiany klimatyczne są głównym sprawcą wyginięcia gatunku ssaka - mówi Richard Thomas z organizacji TRAFFIC, która monitoruje handel zagrożonymi gatunkami. Jesteśmy niemal pewni, że M. rubicola wyginął. Jesteśmy też pewni, że przyczyną jest podnoszący się poziom oceanów - stwierdza James Watson z University of Queensland. Podobnego zdania są przedstawiciele Międzynarodowej Unii Ochrony Przyrody (IUCN), która prowadzi Czerwoną Księgę gatunków zagrożonych. Dotychczas na naszej liście nie mieliśmy żadnego gatunku ssaka, który wyginął z powodu zmian klimatycznych. Niestety, obawiamy się, że sytuacja ta ulegnie zmianie - stwierdził Jamie Carr z IUCN. Istnieje jednak nadzieja, że gatunek nie wyginął. Specjaliści uważają, że M. rubicola pochodzi z delty rzeki Fly w Papui Nowej Gwinei. Niewykluczone, że tam przetrwał. Dlatego też w najbliższym czasie nie należy spodziewać się oficjalnego uznania M. rubicola za wymarły na całej planecie. « powrót do artykułu
  19. Po serii ataków pod koniec zeszłego tygodnia w Japonii zastrzelono samicę niedźwiedzia himalajskiego. W jej żołądku znaleziono ludzkie mięso i włosy. Niedźwiedzicę podejrzewa się o zabicie 74-latki, której zmasakrowane ciało znaleziono w piątek w pobliżu Kazuno w prefekturze Akita. W ostatnich tygodniach w tym samym rejonie w atakach niedźwiedzia zginęło także 3 mężczyzn. Zaniepokojone władze wydały ostrzeżenie dla mieszkańców. Policja i strażacy wspólnie patrolowali też okolicę, informując wszystkie napotkane w górach osoby, że dla własnego dobra powinny się stamtąd oddalić. Niedźwiedzicę zastrzelono w piątek, z miejsca, w którym leżało ciało 74-latki. Choć przedstawiciel prefektury Hideki Abe ujawnił, że podczas sekcji z żołądka samicy wypreparowano kawałek ludzkiego mięsa, nie wiadomo, czy to ona była odpowiedzialna za śmierć starszej pani. Dwie trzecie żołądka wypełniały pędy bambusa. Skoro było w nim tak mało ludzkiego mięsa, być może to nie to zwierzę atakowało mieszkańców. Urzędnik dodał, że w pułapki zastawione w Kazuno nie złapał się żaden niedźwiedź. Tradycyjnie wielu Japończyków wybiera się o tej porze roku w góry, by zebrać pędy bambusa. Należy pamiętać, że są one także pokarmem niedźwiedzi. Ataki niedźwiedzi na ludzi się zdarzają, ale śmiertelne należą do rzadkości. « powrót do artykułu
  20. Amerykańskie Lotnictwo Wojskowe (US Air Force) poszukuje technologii bezpiecznego przechwytywania dronów. Tego typu urządzenia są zwykle wykorzystywane dla zabawy, jednak coraz częściej zdarzają się przypadki ich nielegalnego użycia - od podglądania ludzi, poprzez szmuglowanie do więzień zakazanych materiałów po naruszanie przestrzeni powietrznej lotnisk. Służby wywiadowcze zdobyły też informacje wskazujące, że niektóre grupy terrorystyczne pracują nad wykorzystaniem dronów w roli latających bomb czy przenoszenia za ich pomocą broni chemicznej. W przypadku realnego zagrożenia ze strony terrorystów zestrzelenie drona może doprowadzić do eksplozji ładunku czy uwolnienia niebezpiecznych substancji chemicznych, dlatego US Air Force chce fizycznie przechwytywać lecące drony. odpowiednią technologię oferuje brytyjska firma Open Works Engineering. Jej Skywall 100 to podobne do ręcznego granatnika przeciwpancernego urządzenie, które strzela w kierunku drona siecią. Ta oplata urządzenie i za pomocą spadochronu sprowadza je na ziemię. Zdaniem Roberta Bunkera, specjalisty ds. antyterroryzmu, istnieją dwa przypadki, gdy konieczne jest zatrzymanie drona - wojna i bezpieczeństwo publiczne. W tym drugim przypadku działania są znacznie trudniejsze, gdyż istnieje ryzyko zranienia osób postronnych. Obecnie na całym świecie trwają prace nad radzeniem sobie z dronami. Próbuje się różnych metod, od przechwytywania ich przez ptaki, poprzez ostrzeliwanie laserem czy gumowymi pociskami. W każdym z takich przypadków, gdy mamy do czynienia z obszarem cywilnym, technologia musi zapewniać bezpieczeństwo, a spadający dron czy pocisk, który chybił, nie powinien zagrażać osobom postronnym. Inaczej ma się sprawa z obszarem działań wojennych. Istnieje technologia, która pozwala zestrzeliwać drony np. z broni maszynowej. Tutaj głównym problemem jest namierzenie i śledzenie zbliżającego się niewielkiego obiektu. « powrót do artykułu
  21. Naukowcy i inżynierowie z dużej islandzkiej elektrowni wykazali, że emitowany przez nią dwutlenek węgla można pompować pod ziemię, gdzie w ciągu kilku miesięcy staje się ciałem stałym. Proces ten przebiega znacznie szybciej,niż ktokolwiek przypuszczał. Osiągnięcie Islandczyków rozwiewa obawy o to, że składowanie CO2 pod ziemią może doprowadzić do jego wycieków lub eksplozji. Hellisheidi to największa na świecie elektrownia geotermalna. Jej produkcja nie jest jednak całkowicie czysta. Wraz z gorącą wodą na powierzchnię trafia dwutlenek węgla i siarkowodór. W ramach projektu Carbfix, rozpoczętego w 2012 roku elektrownia zaczęła mieszać gazy z wodą, którą pompowała spod ziemi i wstrzykiwała mieszankę w skały bazaltowe. W naturze, gdy bazalt styka się z CO2 i wodą zachodzi cały łańcuch reakcji, w wyniku czego węgiel zmienia się w białawy podobny do kredy materiał. Nikt jednak nie wiedział jak szybko proces ten przebiega. Specjaliści oceniali, że zajmuje to setki lub tysiące lat. Okazało się jednak,że w skałach pod Hellisheidi 95% węgla zamieniło się w ciało stałe w czasie krótszym niż 2 lata. To oznacza, że możemy pompować pod ziemię duże ilości CO2 i w bardzo krótkim czasie gaz przybierze bezpieczną formę. W przyszłości moglibyśmy wykorzystywać tę technologię w elektrowniach, które znajdują się w miejscach występowania bazaltu. A takich miejsc jest wiele - mówi współautor badań Martin Stute, hydrolog z Columbia University. Specjaliści od wielu lat próbują opracować skuteczną technologię przechwytywania i umieszczania CO2 pod ziemią. Tego typu pomysły polegały jednak na pompowaniu czystego dwutlenku węgla w nadziei na to, że pozostanie on uwięziony w warstwach skał. Jednak drobny błąd w obliczeniach, nie do końca poznane warunki geologiczne mogły spowodować, że gaz się wydostanie przez szczeliny w skałach lub dojdzie do jego podziemnej eksplozji. Na przełomie lat 2012-2012 w ramach eksperymentu wpompowano na głębokość 400-800 metrów 250 ton CO2 wymieszanego z wodą i siarkowodorem. Wstępne badania przeprowadzone w roku 2014 sugerowały, że większość węgla uległa mineralizacji w ciągu miesięcy. Edda Aradottir, która odpowiada za cały projekt, szacowała początkowo, że proces mineralizacji węgla potrwa 8-12 lat. Ludzie mówili, że to niemożliwe, że nie zajdzie on tak szybko. Okazało się jednak, że proces ten zachodzi znacznie szybciej i była to dla nas bardzo miła niespodzianka. Po wstępnym sukcesie w 2014 roku pod ziemię zaczęto pompować 5000 ton CO2 rocznie. Okazało się, że tempo mineralizacji węgla pozostało bez zmian. Główną wadą nowej technologii jest zużycie olbrzymiej ilości wody, potrzeba jej 25 ton na każdą tonę CO2. W Hellisheidi związanie jednej tony dwutlenku węgla kosztuje zaledwie 30 dolarów. Elektrownia nie oczyszcza gazu i wykorzystuje już istniejącą infrastrukturę do wstrzykiwania roztworu pod ziemię. W przypadku innych zakładów koszty mogą być wyższe. Już w 2010 roku studium przeprowadzone dla wstrzykiwania CO2 w bazalt u wybrzeży USA wykazało, że koszt takiej operacji to 130 USD za tonę. « powrót do artykułu
  22. Humanoidalny robot Pepper rozpoczyna pracę na recepcji 2 belgijskich szpitali. Zaprogramowano go w taki sposób, by "rozumiał" ludzkie emocje. Roboty dla szpitali będą droższe od standardowego modelu. Zamiast 1850 dol. mają kosztować aż 34 tys. dol. Cena obejmuje m.in. specjalne oprogramowanie belgijskiej firmy Zora Bots. Mierząca 1,2 m maszyna rozpoznaje ludzki głos w 20 językach i potrafi wykryć, czy spotkana osoba to kobieta, mężczyzna czy dziecko. W CHR Citadelle w Liège Pepper będzie przebywać wyłącznie przy recepcyjnej ladzie, zaś w AZ Damiaan w Ostend będzie towarzyszyć odwiedzającym w drodze na właściwy oddział. W ciągu następnej dekady szpital w Liège chce zostać jedną z najbardziej futurystycznych placówek medycznych na świecie. Jak wyjaśnia dyrektor ds. komunikacji Nathalie Evrard, nie chodzi wyłącznie o architekturę czy sale, ale i o zakup kolejnych robotów. Oba szpitale korzystają już na oddziałach geriatrycznych i pediatrycznych z mniejszych robotów Nao. Maszyny asystują w sesjach fizjoterapii. Pomagają też małym pacjentom przezwyciężyć lęk przed operacją. Niekiedy udają się z nimi na salę operacyjną. « powrót do artykułu
  23. Kanadyjczyk Tim Doucette przyszedł na świat z wrodzoną zaćmą. Mimo że w ciągu dnia jego widzenie stanowi zaledwie 10% możliwości zdrowej osoby, na nocnym niebie dostrzega obiekty niewidzialne dla większości z nas. W wieku kilkunastu lat Doucette przeszedł operację, podczas której usunięto mu soczewki i na stałe poszerzono źrenice. W dzień daje to efekt prześwietlenia. Nie pomaga nawet noszenie okularów przeciwsłonecznych. W nocy wszystko się jednak zmienia. Kanadyjczyk po raz pierwszy zdał sobie sprawę ze swoich niecodziennych możliwości po zdjęciu opatrunku z jednego oka. [...] Spojrzałem na Drogę Mleczną i miałem wrażenie, że ktoś podniósł kurtynę. To było niesamowite. Ponieważ widział miliony jasnych punktów, początkowo sądził, że odkleiła mu się siatkówka. Szybko się jednak zorientował, że widzi po prostu detale naszej Galaktyki. Później talent Tima ujawnił się na sesji obserwacyjnej Królewskiego Towarzystwa Astronomicznego. Mężczyzna patrzył przez teleskop i ktoś zapytał go, co widzi. Odpowiedział, że dostrzega coś przypominającego pączek i kilka gwiazd pośrodku. Wtedy dowiedział się, że nie może tego widzieć za pomocą wykorzystywanego właśnie sprzętu... Z czasem zaczął poświęcać astronomii coraz więcej czasu. Dwanaście lat temu żona kupiła mu w prezencie teleskop. Koniec końców Doucette wydał oszczędności życia na budowę Deep Sky Eye Observatory w hrabstwie Yarmouth w Nowej Szkocji. Otwarcie obiektu z tarasem widokowym i teleskopami najnowszej generacji miało miejsce w tym roku. Kiedy astronom amator spogląda przez teleskop, jego oczy są jak aparat bez soczewek: światło skupia się na siatkówce. Widzę więcej światła od innych. Dla przeciętnego człowieka Mgławica Oriona wygląda np. jak rozmazana plama, a Tim dostrzega dodatkowo jej purpurowy odcień. « powrót do artykułu
  24. Obsypywanie ziemi mulczem (zrębkami drzewnymi) pomaga zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Kolumbii Brytyjskiej. Kanadyjczycy prowadzili badania w sadach i winnicach w okolicach miasta Kelowna. Okazało się, że zastosowanie mulczu drzewnego może zmniejszyć emisję tlenku diazotu (N2O) nawet o 28%. Abstrahując od oszczędzania wody, poprawy jakości gleby, zwalczania szkodników i zahamowania wzrostu chwastów, zastosowanie mulczu oznacza zmniejszenie emisji gazu cieplarnianego 300-krotnie silniejszego od dwutlenku węgla. Zakładając, że jadąc po mulcz, nie pokonuje się dużych odległości, można założyć, że surowiec ten jest świetnym sposobem na zapobieganie efektowi cieplarnianemu [...] - wyjaśnia Craig Nichol. Badanie Nichola stanowiło część 2-letniego projektu, w ramach którego na czystej glebie i glebie mulczowanej umieszczano mierzące emisję minikomory. Poza ograniczeniem emisji N2O wykazano także 74-proc. spadek poziomu glebowych azotanów (mogą one przenikać do wód gruntowych i stanowią substrat dla powstawania N2O). « powrót do artykułu
  25. W porze suchej hipopotamy nilowe (Hippopotamus amphibius) z rzeki Great Ruaha w Tanzanii doświadczają masywnej utraty habitatu. Ze względu na wzmożone ludzkie zużycie, w rzece jest wtedy o wiele mniej wody niż w ubiegłych dekadach. Wskutek tego dopływ Rufidżi wysycha. Ostatnio naukowcy z Leibniz Institute for Zoo and Wildlife Research badali, jaki ma to wpływ na dystrybucję hipopotamów. Niemcy ujawnili duże ruchy na długich dystansach: H. amphibius szukają bowiem miejsc do dziennego odpoczynku. Biolodzy zauważyli, że w porze suchej hipopotamy wędrują w górę rzeki. Zmusza je to do tworzenia dużych grup, zbierających się w nielicznych rejonach oferujących wodę o odpowiedniej objętości i głębokości. Hipopotamy doświadczają wzmożonego stresu, bo muszą się dalej przemieszczać [...]. W tak dużych zbiorowiskach rośnie też ryzyko agresji i rywalizacji o pokarm - podkreśla doktorantka Claudia Stommel. Od 2006 r. hipopotam nilowy jest uznawany za gatunek narażony na wyginięcie. By uniknąć przegrzania i oparzeń słonecznych, w ciągu dnia H. amphibius muszą pozostawać zanurzone w wodzie. Z tego powodu jednym z największych zagrożeń dla tych zwierząt jest utrata habitatu wskutek działań człowieka. Niemcy obserwowali hipopotamy z Parku Narodowego Ruaha. Rzeka Great Ruaha wyznacza jego południowo-wschodnią granicę, a w porze suchej stanowi główne źródło wody dla dzikiej przyrody. Naukowcy prowadzili swoje badania w porach suchych w 2012 i 2013 r. (od czerwca do listopada) na 104-km odcinku rzeki. Od 1993 r. przepływ wody w tej formalnie stałej rzece znacznie spadł w porze suchej. Na wielu odcinkach rzeki w miesiącach pory suchej wody powierzchniowej w ogóle nie było - podkreśla Marion East. Obserwacje te potwierdzają, że w wielu lokalizacjach rzeka wysycha. Zjawisko to wiąże się prawdopodobnie z czerpaniem wody do celów rolniczych, np. na pola ryżowe, w górze rzeki. H. amphibius z Parku Narodowego Ruaha są bardzo ważną populacją. Dalszy zanik wód powierzchniowych w porze suchej może zagrozić nie tylko ich przyszłości, ale także innym zależnym od wody gatunkom. Biolodzy zaznaczają, że potrzeba dalszych badań, by określić odporność hipopotamów na zmiany habitatu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...