-
Liczba zawartości
37638 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
247
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W sklepie zlokalizowanym na obrzeżach Pompejów włoscy i francuscy archeolodzy znaleźli 4 szkielety młodych ludzi i złote monety. Trzy złote monety i wisiorek były rozrzucone wśród kości. W warsztacie znajdował się też piec. Specjaliści sądzą, że mógł służyć do wytopu brązu. Władze poinformowały, że warsztat splądrowano po wybuchu Wezuwiusza. Prawdopodobnie w poszukiwaniu ukrytych pod popiołami skarbów. Na szczęście monety i wisiorek w kształcie kwiatka musiały umknąć uwadze szabrowników. W czasie rozpoczętych w maju wykopalisk badano jeszcze jeden sklep. Archeolodzy głowią się, czym się w nim zajmowano. Znajdowała się w nim studnia, do której można się było dostać spiralnymi schodami. W ramach prac odsłonięto też grób z IV w. p.n.e. z ceramiką pogrzebową. Dorosłego, prawdopodobnie mężczyznę, pochowano na wznak. W pobliżu jego rąk i stóp umieszczono co najmniej 6 pomalowanych na czarno waz. « powrót do artykułu
-
Makijaż wywołuje u mężczyzn podziw, a u kobiet zazdrość
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Badanie psychologów z Uniwersytetu w Stirling ujawniło, że mężczyźni sądzą, że kobiety z makijażem cieszą się większym prestiżem, a inne kobiety postrzegają je jako bardziej dominujące. Obie płci zgadzają się co do wysokiej pozycji: wg nich, kobiety z makijażem wyglądają [po prostu] bardziej atrakcyjnie. Mężczyźni sądzą jednak, że pomalowane kobiety mają większy prestiż, a inne kobiety uważają, że są bardziej dominujące - wyjaśnia dr Viktoria Mileva. Badanie sugeruje, że wysoki status można osiągnąć na 2 sposoby: albo przez dominację, co oznacza, że zmusza się ludzi do podążania za sobą siłą lub manipulacją, albo za pomocą prestiżu, czyli zalet czy pożądanych cech [...]. Autorzy publikacji z pisma Perception odkryli także, że generalnie kobiety raczej negatywnie postrzegają inne kobiety noszące makijaż. Wykonaliśmy kilka kolejnych badań, które miały wyjaśnić, czemu pomalowane kobiety są uznawane przez przedstawicielki tej samej płci za bardziej dominujące. Wydaje się, że w grę wchodzą zazdrość i potencjalne zagrożenie; oceniając kobiety z makijażem, badane twierdziły, że mogłyby być o nie zazdrosne i sądziły, że są one bardziej rozwiązłe. Wspominały też o większej atrakcyjności dla mężczyzn. Jeśli chodzi o zastosowania praktyczne, wiedza o tym, kto znajdzie się w grupie prowadzącej rozmowy w sprawie zatrudnienia, może np. wpłynąć na decyzję kobiety o tym, czy pomalować się, czy nie. To, czy rozmówcy będą ją postrzegać jako atrakcyjną, dominującą i/lub cieszącą się prestiżem, będzie [bowiem] wpływać na działania obu stron, a zatem i na wyniki spotkania. Z tego powodu zrozumienie potencjalnych skutków stosowania kosmetyków jest ważne nie tylko dla użytkowniczki, ale i dla odbiorców. « powrót do artykułu -
Zdradzane samce przynoszą pisklętom mniej pokarmu
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Wróble tworzą zwykle monogamiczne pary, ale wiele samic jest niewiernych i ma potomstwo z innymi samcami. Naukowcy odkryli ostatnio, że uleganie drugiemu partnerowi ma swój koszt - zdradzani panowie przynoszą pisklętom mniej pokarmu. Od dawna podejrzewano, że samce skądś wiedzą, że nie wszystkie młode w lęgu są ich i dlatego podejmują decyzję, że nie będą się aż tak bardzo starać. Alternatywne wyjaśnienie jest takie, że zdradzające samice i leniwe samce się przyciągają i tworzą pary. Niedawno zespół z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Australii ujawnił, że prawdziwa jest pierwsza z podanych hipotez: samiec decyduje, w jakim stopniu dbać o pisklęta, w oparciu o tendencję partnerki do zdradzania. Autorzy publikacji z pisma American Naturalist przez 12 lat monitorowali całą populację wróbli z wyspy Lundy w Kanale Bristolskim. Samce dostosowywały swoje zachowanie do działań samic. Po zmianie partnerki z wiernej na mającą skłonność do zdrad zapewniały swojemu potomstwu mniej pokarmu - podkreśla dr Julia Schroeder z Imperial College London. Biolodzy wyjaśniają, że samce nie mogą tak naprawdę zidentyfikować, czy wszystkie pisklęta w gnieździe są ich i zamiast tego opierają się na tym, jaka jest ich partnerka. Gdy pisklęta przekładano do gniazda, gdzie samica była wierna, samiec nadal je karmił, co sugeruje, że nie ma mechanizmu, np. węchowego, by określić, które młode są jego. Dlatego samce wykorzystują wskazówki z zachowania samic w okresie płodnym - np. [analizują], ile czasu spędza ona z dala od gniazda. W sumie naukowcy śledzili losy 200 samców i 194 samic. Ptaki stworzyły 313 monogamicznych par i doczekały się 863 lęgów. Doszło podobno do kilku rozwodów, ale większość osobników rozłączyła dopiero śmierć partnera. Akademicy zbadali DNA wszystkich wróbli, dzięki czemu można było sporządzić dokładne drzewo genealogiczne i ustalić, które samice są najbardziej niewierne i z jakimi samcami zdradzają. Lundy to unikatowe naturalne laboratorium, bo stanowi niemal idealny system zamknięty - bardzo mało ptaków opuszcza wyspę lub przybywa ze stałego lądu. W ciągu 12 lat tylko 4 wróble imigrowały na Lundy; prawdopodobnie przewiozły je łodzie. Dr Schroeder kontynuuje badania wróbli z Lundy, by ustalić, jak i dlaczego pojawiły się takie społeczne zachowania jak monogamia. Bycie niewierną może być kosztowne, bo samica może złożyć ograniczoną liczbę jaj. Naukowcy podejrzewają, że to raczej przeżytek z czasów, gdy monogamii jeszcze nie było, a nie użyteczna strategia pozyskiwania najsilniejszego potomstwa. Nasze szeroko zakrojone badanie pokazało, że samce najwyraźniej potrafią stwierdzić, czy ich partnerka ma tendencje do niewierności i dostosować do tego inwestycje w pisklęta. [...] Rodzi się [jednak] pytanie, skąd samce wiedzą, że samica jest prawdopodobnie wierna - podsumowuje prof. Terry Burke z Uniwersytetu w Sheffield. « powrót do artykułu -
Komitet ds. prawnych Parlamentu Europejskiego przygotował propozycję nowych przepisów, zgodnie z którymi pracujące roboty miałyby zostać uznane za "osoby elektroniczne". To z kolei zobowiązałoby przedsiębiorstwa korzystające z robotów do opłacania składek na ubezpieczenie społeczne. W proponowanych przepisach czytamy, że "przynajmniej najbardziej zaawansowane autonomiczne roboty powinny zostać uznane z osoby elektroniczne z wiążącymi się z tym prawami i obowiązkami". Zaproponowano też stworzenie rejestru autonomicznych robotów za pomocą którego każda z maszyn byłaby powiązana ze specjalnym funduszem utworzonym po to, by pokryć wszelkie roszczenia związane z robotem. Patrick Schwarzkopf z wydziału robotyki i automatyki VDMA - niemieckiego stowarzyszenia przymysłu inżynieryjnego - mówi, że takie przepisy mogą utrudniać rozwój robotyki. Stwierdza też, że nie ma dowodów na związki robotyki z bezrobociem. Schwarzkopf mówi na przykład, że w latach 2010-2015 zatrudnienie w niemieckim przemyśle samochodowym zwiększyło się o 13%, a w tym samym czasie liczba robotów pracujących przy produkcji samochodów wzrosła o 17%. Zdaniem Schwarzkopfa obecnie jest zbyt wcześnie, by proponować uznanie robotów za 'osoby elektroniczne'. To można zrobić za 50 lat, ale nie za lat 10 - stwierdza. Autorzy projektu nowych przepisów uważają też, że przedsiębiorcy, którzy wykorzystują roboty, powinni płacić podatki od oszczędności, jakie uzyskają dzięi zatrudnianiu maszyn. « powrót do artykułu
-
Financial Times twierdzi, że Intel ma zamiar sprzedać dział zajmujący się produkcją oprogramowania antywirusowego McAfee. Koncern kupił McAfee w 2010 roku wydając nań niemal 7,7 miliarda USD. Media twierdzą, że koncern dyskutował o przyszłości Intel Security z bankami oraz, że w dyskusjach pojawił się temat sprzedaży McAfee. Intel nie chciał komentować doniesień. W związku ze spadkami na rynku pecetów Intel przesuwa ciężar swoich zainteresowań biznesowych z procesorów na układy dla centrów bazodanowych czy Internet of Things. « powrót do artykułu
-
Pierwsza taka symulacja na komputerze kwantowym
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Po raz pierwszy w historii udało się przeprowadzić na komputerze kwantowym pełną symulację tworzenia par cząstek i ich antycząstek. Jeśli naukowcom uda się przeskalować ten proces mogą zyskać narzędzie obliczeniowe, z którym tradycyjne komputery nie będą w stanie konkurować. Fizycy, by zrozumieć działanie wielu procesów, często wykorzystują symulacje komputerowe. Jednak nie wszystko można symulować. Obecne komputery są zbyt wolne, by dokładnie badać np. oddziaływania silne, które decydują o tym, w jaki sposób kwarti łączą się w protony i neutrony oraz jak powstaje jądro atomu. Naukowcy pokładają olbrzymie nadzieje w komputerach kwantowych, które powinny być w stanie rozwiązać tego typu problemy. Jednak takie maszyny znajdują się na bardzo wczesnym etapie rozwoju i nie dorównują możliwościami tradycyjnym komputerom. Esteban Martines i jego koledzy z Uniwersytetu w Innsbrucku stworzyli prototypowy komputer kwantowy, który poradził sobie z symulowaniem eksperymentu, podczas którego energia zamienia się w materię, wskutek czego powstaje elektron i pozytron. Uczeni wykorzystali pole elektromagnetyczne, w którym uwięzili ustawione w rzędzie jony. W każdym z jonów zakodowano jeden kubit, którym manipulowano za pomocą lasera, przeprowadzając operacje logiczne. Po około 100 sekwencjach, z których każda trwała kilka milisekund, naukowcy przyjrzeli się jonom. Każdy z jonów reprezentował lokalizację - dwa dla cząstek, dwa dla antycząstek - a orientacja spinu wskazywała, czy cząstka lub antycząstka istnieje w danej lokalizacji. Obliczenia potwierdziły przypuszczenia z dziedziny elektrodynamiki kwantowej. Im silniejsze pole elektromagnetyczne, tym szybciej powstają cząstki i antycząstki - mówi Martinzes. Jak już wspomniano, uczeni wykorzystali 4 kubity. Takie operacje jak np. rozkład liczb na czynniki pierwsze, przydatne przy łamaniu szyfrów, będą wymagały setek kubitów. Jednak symulacje fizyczne, w którym dopuszczalny jest niewielki margines błędu, mogłoby wystarczyć już 30-40 kubitów, mówi Martinez. Przeskalowanie komputera z Innsbrucka nie będzie jednak łatwe. Jak mówi specjalizujący się w obliczeniach kwantowych fizyk John Chiaverini z MIT, liniowe ułożenie jonów w pułapce to czynnik, który bardzo ogranicza możliwości skalowania. Fizycy z Wiednia zdają sobie z tego sprawę i dlatego, jak poinformowała fizyk teoretyczna Christine Muschik, planują obecnie eksperymenty z dwuwymiarowym ułożeniem jonów. Na razie jeszcze nie doszliśmy do momentu, w którym jesteśmy w ten sposób odpowiedzieć na pytania, na które nie potrafimy odpowiedzieć za pomocą klasycznych komputerów. Ale to pierwszy krok w tym kierunku - mówi Martinez. Zastrzega od razu, że na przełom przyjdzie nam jeszcze poczekać. Miną lata zanim powstanie odpowiedni sprzęt oraz algorytmy konieczne do symulowania oddziaływań silnych czy budowy gwiazd neutronowych. « powrót do artykułu -
Torty i ciasta przynoszone do pracy, by świętować czyjeś urodziny czy inne ważne okazje, rujnują, wg prof. Nigela Hunta z Wydziału Chirurgii Stomatologicznej Królewskiego College'u Chirurgów, nie tylko uzębienie, ale i wagę. Menedżerowie chcą nagrodzić wysiłki swojego zespołu, a koledzy celebrują wyjątkowe okazje albo chcą przywieźć jakiś prezent z wakacji, [nic więc dziwnego, że] dla wielu ludzi praca to główne miejsce spożycia cukrów, które przyczyniają się do napędzania epidemii otyłości i problemów ze zdrowiem jamy ustnej. Oprócz tego w mowie, która ma zostać wygłoszona na dorocznej kolacji stomatologów, Hunt stwierdza, że w Wielkiej Brytanii rokrocznie niemal 65 tys. dorosłych potrzebuje leczenia szpitalnego z powodu próchnicy. Kultura ciastowa stwarza też problemy dla tych, którzy dają z siebie wszystko, by schudnąć lub poprawić stan zdrowia. Hunt nie sądzi, by w biurach wprowadzono zakaz częstowania słodyczami, sugeruje więc, by kupować je w mniejszych ilościach i zjadać wyłącznie z lunchem (przez brak dopływu cukru między posiłkami bakterie płytki nazębnej nie będą mieć z czego wytwarzać uszkadzających szkliwo kwasów). Idealnie ludzie powinni wziąć pod uwagę inne możliwości, takie jak patery owoców, orzechów czy sera [żółty ser podnosi np. pH płytki nazębnej, zmniejszając w ten sposób ryzyko próchnicy i zapalenia przyzębia]. « powrót do artykułu
-
Koncern medialny Axel Springer odnotował niewielkie zwycięstwo w walce z oprogramowaniem blokującym reklamy. Sąd apelacyjny w Kolonii stwierdził, że firma Eyeo, która jest właścicielem AdBlocka, jednego z najpopularniejszych programów do blokowania reklam, nie ma prawa używania tzw. "białych list". "Biała lista" pozwala reklamodawcom na ominięcie mechanizmów blokujących. Ci, którzy chcą się na takiej liście znaleźć, muszą zapłacić Eyeo. Wówczas AdBlock nie blokuje reklam tego reklamodawcy. Sąd orzekł jednocześnie, że nie ma nic przeciwko oprogramowaniu blokującemu reklamy jako takiemu. Wyrok sądu apelacyjnego to dalsza część toczącej się od miesięcy batalii prawnej. We wrześniu ubiegłego roku sąd niższej instancji przyznał całkowitą rację Eyeo. Teraz tryumfuje Axel Springer. « powrót do artykułu
-
Po 2 latach współpracy z Uniwersytetem Kraju Basków i technologami żywności z agendy rządowej Azti Tecnecalia hiszpański start-up Gïk zaprezentował niebieskie wino. Gïk powstał, by bawić. By trochę namącić i sprawdzić, co się stanie. Stworzyć coś nowego, innego. Pytacie: czemu niebieskie wino? [Odpowiadamy]: a czemu nie? W wywiadzie udzielonym portalowi Eater współzałożyciel Gïka Aritz López ujawnił, że zainspirowała go książka "Strategia błękitnego oceanu" W. Chana Kima, koreańskiego teoretyka biznesu. Wspominał on o czerwonych oceanach, reprezentujących rynki wysycone specjalistami (rekinami), którzy walczą o te same zmienne i ograniczoną liczbę klientów (ryby). Tłumaczył, że trzeba to zmienić, tworząc nowe czynniki i powracając do błękitu. Zmiana tradycyjnie czerwonego napoju w niebieski wydała nam się [więc] poetycka. Niebieskie wino powstaje z czerwonych i białych owoców, przede wszystkim z winnic w regionach Rioja, Kastylia i León oraz Kastylia-La Mancha, a także z okolic Saragossy. Swoją unikatową barwę trunek zawdzięcza jednak 2 dodatkom: antocyjanom ze skórek winogron oraz indygo wyekstrahowanemu z urzetu barwierskiego (Isatis tinctoria). Gïk instruuje przyszłych degustatorów, by wyzbyli się wszelkich nastawień i zignorowali znane im standardy dotyczące wina. Wino posłodzono niskokalorycznym słodzikiem, bo cukry dodane fermentują w butelce i zmieniają się w alkohol. Poza tym cukry proste są szybko metabolizowane, prowadząc do nadwagi i otyłości. Żadne z 6 dwudziestokilkulatków z Gïka nie ma doświadczenia winiarskiego. Zależało im po prostu na zrobieniu czegoś nowego, bo hiszpański przemysł enologiczny potrzebował rewolucji. Wychowaliśmy się w kraju z silną kulturą winiarską, ale wino zawsze było napojem stawianym na piedestale. Pomyśleliśmy więc, co by było, gdyby zwykli ludzi robili wino dla zwykłych ludzi [...] - opowiada López. Na razie 11,5% wino można zamówić online z wysyłką do Hiszpanii, Niemiec, Francji, Wielkiej Brytanii i Holandii. Butelka o pojemności 750 ml kosztuje 10 euro. Napój uzyskał pozwolenia od różnych instytucji, w tym od Europejskiego Urzędu ds. Bezpieczeństwa Żywności (EFSA). « powrót do artykułu
-
Szef Europejskiej Agencji Kosmicznej o misji na Marsa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Astronomia i fizyka
Dyrektor Generalny Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA) Jan Woerner uważa, że od pierwszej załogowej misji na Marsa dzieli nas co najmniej 15 lat. Jeśli byłoby więcej pieniędzy, taka misja mogłaby odbyć się wcześniej, ale obecnie nikt nie dysponuje takim budżetem, jaki miał program Apollo - stwierdził Woerner. Zdaniem Woernera warunkiem niezbędnym do przeprowadzenia załogowej misji na Marsa - która trwałaby dwa lata - jest wcześniejsze założenie stałej bazy na Księżycu. W bazie tej, za pomocą drukarek 3D, produkowano by z miejscowych materiałów przedmioty niezbędne do podróży na Czerwoną Planetę. Podróż na Marsa wiąże się z olbrzymimi wyzwaniami technologicznymi, medycznymi i psychicznymi. Konieczne jest nie tylko zapewnienie paliwa i osłon chroniących załogę przed szkodliwym promieniowaniem, ale również poradzenie sobie z problemami medycznymi związanymi z długotrwałym przebywaniem w stanie nieważkości czy psychicznymi spowodowanymi zamknięciem kilku osób w niewielkiej przestrzeni. NASA ma nadzieję, że uda się jej wysłać ludzi na Marsa w połowie lat 30. bieżącego stulecia. Elon Musk ze SpaceX twierdzi, że jego firma dokona tego do roku 2030. « powrót do artykułu -
General Motors i Marynarka Wojenna Stanów Zjednoczonych (US Navy) podpisały umowę, na podstawie której US Navy zyskuje dostęp do rozwijanych przez GM wodorowych ogniw paliwowych. Wojskowi chcą wykorzystać takie ogniwa do zapewnienia zasilania podwodnym dronom (UUV - unmanned undersea vehicle). Karen Swider-Lyons, szefowa Wydziału Chemii w Sekcji Alternatywnych Energii w Naval Research Laboratory (NRL) zdradza, że US Navy pracuje nad dronem, który będzie w stanie pływać całymi tygodniami lub nawet miesiącami bez konieczności uzupełniania energii. Podkreśliła, że prace badawcze znajdują się na bardzo wczesnym etapie, a Marynarka Wojenna nie podjęła jeszcze żadnych decyzji dotyczących zakresu potencjalnego wykorzystania dronów. Zastanowimy się, gdy już będziemy mieli tę technologię. Można przyjrzeć się historii dronów powietrznych i na tej podstawie zgadywać - mówi pani Swider-Lyons. US Navy zainteresowała się ogniwami paliwowymi, gdyż zapewniają one większą gęstość energii i można je szybciej załadować niż akumulatory. Mogą być to bardzo ważne cechy szczególnie w przypadku dużych dronów. Największym problemem wodorowych ogniw paliwowych jest samo przechowywanie wodoru, którymi ogniwa są napełniane. Musi być on przechowywany albo w bardzo niskich temperaturach albo w zbiornikach wysokociśnieniowych. Obecnie NRL prowadzi w Naval Surface Warfare Center w Carderock testy prototypowego UUV wyposażonego w ogniwa paliwowe GM. Marynarka Wojenna to nie jedyna branża amerykańskich sił zbrojnych zainteresowana ogniwami paliwowymi. W ubiegłym roku GM i US Army podpisały umowę przewidującą zbudowanie pojazdu rozpoznawczego zasilanego ogniwami paliwowymi. « powrót do artykułu
-
Pszczoły są bardziej produktywne w miastach
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W mieście pszczoły (Apiformes) częściej zapylają rośliny, mimo że tutaj częściej są zapasożycone, co znacznie skraca ich życie. Naukowcy z Uniwersytetu Marcina Lutra w Halle i Wittenberdze (MLU), Niemieckiego Centrum Integracyjnego Badania Bioróżnorodności (iDiv) i Centrum Badań Środowiskowych im. Helmholtza (UFZ) chcieli sprawdzić, czy istnieje związek między sposobem wykorzystania ziemi przez ludzi a zapylaniem roślin przez dzikie pszczoły. Badania prowadzono w 9 lokalizacjach wokół Halle (Saale). Rośliny hodowano w szklarni w stacji testowej UFZ w Bad Lauchstädt. Do tego momentu nie miały one styczności ani z dzikimi pszczołami, ani z innymi zapylaczami. W okresie kwitnienia naukowcy odnotowywali, jakie owady odwiedzały rośliny i jak często to robiły. Oprócz tego Niemcy chwytali pszczoły z monitorowanych lokalizacji i badali je pod kątem 2 pasożytów, które wpływają głównie na ich przewód pokarmowy (jednym z nich był świdrowiec Crithidia bombi). Okazało się, że rośliny były częściej zapylane przez owady, głównie trzmiele, w rejonach miejskich niż w rejonach rolniczych. Jednocześnie jednak owady z miasta były bardziej zapasożycone świdrowcami. Jak podkreśla Panagiotis Theodorou, doktorant z MLU, należy pamiętać, że pasożyty są normalną częścią naturalnych ekosystemów. Studium wyraźnie pokazuje, jak złe warunki dla dzikich pszczół i zapylanych przez nie roślin panują we współczesnym środowisku rolnym - wyjaśnia prof. Robert Paxton z MLU. Dla odmiany, warunki na obszarach miejskich są znacznie lepsze: ludzie uprawiają tu bowiem więcej kwiatów, co zwiększa bioróżnorodność roślin. Fakt, że mimo zakażenia pasożytami trzmiele są wysoce wydajnymi zapylaczami, jest zapewne skutkiem milionów lat ewolucji układu pasożyt-zapylacz-roślina. Znaczna prędkość, z jaką krajobrazy rolnicze i ich wykorzystanie zmieniały się w ciągu ostatnich lat, nie pozwala na takie przystosowania, co może być jedną z głównych przyczyn obserwowanego spadku liczebności dzikich [...] zapylaczy - podsumowuje dr Oliver Schweiger z UFZ. « powrót do artykułu -
W mediach pojawiły się informacje, jakoby Huawei planowało stworzenie własnego systemu operacyjnego dla smartfonów. Jeśli chińskiej firmie się to uda, Android może mieć poważne problemy w Państwie Środka i na rynkach azjatyckich. Z nieoficjalnych informacji wynika, że Huawei zatrudniła w Skandynawii zespół programistów składający się m.in. z byłych pracowników Nokii i zleciło im prace nad OS-em dla smartfonów. Może to, co prawda, przypominać nieudaną próbę podjętą przez Samsunga, który usiłował rozpowszechnić swój system Tizen. Jednak w przypadku Huawei może to wyglądać zupełnie inaczej. Przedsiębiorstwo może otrzymać wsparcie chińskich władz, które starają się jak najbardziej uniezależnić własną gospodarkę od technologii z Zachodu. Gruszek w popiele nie zasypia też Samsung. Koreański koncern planuje sprzedaż telefonów z Tizenem w USA, Europie, Rosji, Malezji i Korei Południowej. Na razie jednak firma musi poradzić sobie z problemami trapiącymi jej system. « powrót do artykułu
-
Opracowano nowy biotusz z komórkami macierzystymi do druku 3D
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Na Uniwersytecie Bristolskim powstał nowy biotusz z komórkami macierzystymi, który w przyszłości może pozwolić na produkcję złożonych tkanek na implanty. Zawiera on 2 składniki polimerowe: naturalny ekstrahowany z alg i sztuczny wykorzystywany w przemyśle medycznym. Syntetyczny sprawia, że przy wzroście temperatury biotusz zmienia się z cieczy w ciało stałe. Naturalny zapewnia wsparcie strukturalne. Zaprojektowanie nowego biotuszu było bardzo trudne. Potrzebny jest bowiem materiał nadający się do drukowania, na tyle wytrzymały, by zachować kształt po zanurzeniu w składnikach odżywczych i wreszcie nieszkodliwy dla komórek. Udało nam się, ale przed opracowaniem ostatecznej wersji pracowaliśmy metodą prób i błędów - opowiada dr Adam Perriman. Specjalny preparat jest wyciskany z unowocześnionej drukarki 3D jako ciecz, która w temperaturze 37°C przekształca się w żel, umożliwiając stworzenie złożonych żywych architektur 3D. Brytyjczykom udało się zróżnicować komórki macierzyste do osteoblastów (komórek kościotwórczych) i chondrocytów (komórek tkanki chrzęstnej). Dzięki temu w 5 tygodni uzyskano m.in. pełnowymiarową chrząstkę tchawiczą. Byliśmy zaskoczeni, że po wprowadzeniu składników odżywczych syntetyczny polimer był wydalany ze struktury 3D; pozostawały wyłącznie komórki macierzyste i naturalny polimer z alg. Powstałe w ten sposób mikropory dawały składnikom odżywczym lepszy dostęp do komórek macierzystych. « powrót do artykułu -
Trend Micro informuje o odkryciu nowej rodziny złośliwego kodu atakującego Androida. Kod z rodziny "Godless" infekuje Androida 5.1 i wersje wcześniejsze, wgrywając nań trudną do usunięcia aplikację systemową. Około 90% urządzeń z Androidem korzysta z jednej z narażonych na atak wersji systemu. Specjaliści mówią, że w sklepie Play Store znaleźli już kilkanaście aplikacji zawierających szkodliwy kod. W sieci krąży zaś wiele fałszywych aplikacji, które udają programy z Google Play, mają takie same certyfikaty co aplikacje oryginalne i zarażają nieostrożnych użytkowników. Istnieje ryzyko, że użytkownik może na własną rękę próbować zaktualizować posiadaną przez siebie aplikację i zainstalować fałszywy program znaleziony w internecie. Szkodliwy kod atakuje przede wszystkim mieszkańców Azji. Do największej liczby infekcji doszło w Indiach (to tam pracuje 46,19% urządzeń zarażonych kodem Godless). Kolejne na liście są Indonezja, Tajlandia i Filipiny. W Japonii działa 1,87% z ogólnej liczby urządzeń zarażonych Godless, w Rosji - 1,85%, a w USA - 1,51%. Szkodliwy kod po zainstalowaniu zyskuje uprawnienia administracyjne, może też otrzymywać zdalne instrukcje od swoich twórców dotyczące pobierania i instalowania kolejnych aplikacji. Przestępcy mogą w ten sposób wyświetlać użytkownikowi reklamy, na których zarabiają, mogą też kraść dane czy śledzić użytkownika. Specjaliści radzą, by za każdym razem, gdy instalujemy w telefonie jakąś aplikację, instalować tylko taką, która pochodzi od zaufanego developera. Najlepiej zaś instalować aplikacje wyłącznie z zaufanych źródeł, jak Google Play czy Amazon. « powrót do artykułu
-
Zderzenia nawet kilkuset czarnych dziur rocznie, które będą źródłem fal grawitacyjnych, prognozuje zespół polskich i amerykańskich naukowców. Detekcje będzie w stanie zaobserwować obserwatorium LIGO, jeśli będzie wykorzystywało pełnię swoich możliwości. Amerykańskie obserwatorium LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory) to dwie instalacje, oddalone od siebie o ponad 3 tys. kilometrów. Jedna z nich znajduje się w stanie Waszyngton, a druga w stanie Luizjana. W lutym br. świat obiegła informacja, że detektory LIGO po raz pierwszy zaobserwowały fale grawitacyjne. To, co zaobserwowali wówczas naukowcy, to dowody na zderzenie czarnych dziur. Pochodząca z tej kosmicznej katastrofy fala grawitacyjna podróżowała z prędkością światła przez Wszechświat i dopiero w zeszłym roku dotarła do Ziemi. Wtedy falę grawitacyjną udało się zarejestrować. Kolejne detekcje kolejnych fal grawitacyjnych przez LIGO ogłoszono w połowie czerwca. Detekcja fal grawitacyjnych - jako skutku zderzenia czarnych dziur - choć wzbudziła sensację w naukowym świecie, nie była zaskoczeniem dla polsko-amerykańskiego zespołu kierowanego przez prof. Krzysztofa Belczyńskiego z Obserwatorium Astronomicznego Uniwersytetu Warszawskiego. Już sześć lat temu przewidział on, że pierwszym źródłem fal będzie kolizja czarnych dziur. Bezbłędnie przewidział też, dwie kolejne detekcje fal grawitacyjnych, ogłoszone w połowie czerwca. Ich źródłem były również czarne dziury. Teraz ten sam zespół prognozuje, że tego rodzaju kolizji czarnych dziur, będących źródłem fal grawitacyjnych będzie można zaobserwować znacznie więcej. Podajemy, że źródłem kolejnych detekcji fal grawitacyjnych będą również czarne dziury. Będzie ich od kilkudziesięciu do kilkuset na rok, a dokładna liczba pozwoli lepiej zrozumieć mechanizmy ewolucji gwiazdowej - mówi PAP prof. Krzysztof Belczyński. Zaznacza jednak, że taką liczbę kolizji czarnych dziur będzie można wykryć dopiero wówczas, kiedy obserwatorium LIGO będzie pracowało na sto procent swoich możliwości. Szacuje się, że może to nastąpić w roku 2018 lub 2019. Na razie LIGO wykorzystuje ich tylko kilka procent - mówi astrofizyk. Niedługo LIGO rozpocznie drugą część obserwacji, która potrwa pół roku i obserwacjami sięgnie o 50 proc. dalej we Wszechświat, niż dotąd. Przewidujemy, że w tym czasie uda się zaobserwować między 3 a 60 czarnych dziur - wyjaśnia prof. Belczyński. W wyniku prowadzonych symulacji jego zespół doprecyzował też jedną z dróg formowania się czarnych dziur. Czarne dziury mogą tworzyć się z 'normalnych gwiazd' o bardzo dużych masach - od 40 do 100 mas Słońca - i bardzo niskiej metaliczności. Gwiazdy te mają od 10 do 100 razy mniej metali niż ma Słońce, co wskazuje, że większość z nich pochodzi z początków Wszechświata - tłumaczy badacz. Dodatkowo, porównanie uzyskanych modeli tworzenia się czarnych dziur z obserwacjami LIGO pozwoliło zespołowi lepiej zrozumieć ewolucję gwiazdową. W szczególności okazuje się, że czarne dziury tworzą się bez większych asymetrii w - kończącym życie gwiazdy - procesie zapaści oraz, że tylko gwiazdy przechodzące interakcję - wymianę masy, w późnych etapach ewolucji są w stanie utworzyć zderzające się czarne dziury - wyjaśnia prof. Belczyński. Uzyskanie wyników było możliwe dzięki udoskonaleniu wcześniejszych symulacji, prowadzonych przez zespół prof. Belczyńskiego. W nowych symulacjach poprawiliśmy dane wejściowe. Zmieniliśmy sposób prognozowania tego, jak gwiazdy tworzyły się w przeszłości. Uwzględniliśmy też metaliczność gwiazd. Po trzecie do tej pory ewoluowaliśmy 10-20 mln gwiazd - maleńką część Wszechświata. Teraz ewoluujemy około miliarda gwiazd. Nasze modele stały się dzięki temu dużo dokładniejsze - opisuje prof. Belczyński. W wykonaniu symulacji i astrofizycznych obliczeń pomogły tysiące domowych komputerów uczestniczących w programie „Wszechświat w domu”. Naukowcy z Obserwatorium Astronomicznego UW oraz informatycy: Grzegorz Wiktorowicz, Wojciech Gładysz oraz Krzysztof Piszczek, przygotowali go, aby w wyliczenia zaangażować zwykłych ludzi, a właściwie ich komputery, a tym zwiększyć komputerowe moce i szybkość dokonywania obliczeń. Wyniki badań zespołu, w którym - oprócz prof. Belczyńskiego - znaleźli się: prof. Tomasz Bulik, Daniel E. Holz z University of Chicago i Richard O’Shaughnessy z Rochester Institute of Technology, opublikowało prestiżowe pismo Nature, a dofinansowało Narodowe Centrum Nauki. « powrót do artykułu
-
Firma Emissions Analytics poinformowała, że przeprowadzone przez nią badania sugerują, iż zanieczyszczenia emitowane przez silniki diesla są znacznie bardziej szkodliwe, gdy temperatura na zewnątrz nie przekracza 18 stopni Celsjusza. Co więcej, problem jest największy wśród samochodów spełniających wprowadzone w 2011 roku normy emisji Euro 5. Analitycy sprawdzili 213 modeli samochodów 31 producentów i odkryli, że w temperaturze poniżej 18 stopni znacznie rośnie stężenie szkodliwych substancji w spalinach. Inżynierowie wiedzą, że zbyt wysokie lub zbyt niskie temperatury szkodzą podzespołom. Dlatego też przepisy w UE zezwalają producentom samochodów na ograniczenie lub wyłączenie systemów kontroli spalania jeśli jest to uzasadnione troską o ochronę silnika pojazdu. Wygląda jednak na to, że producenci nadużywają tego prawa i wspomniane systemy są ograniczane bądź wyłączane nawet w temperaturach niezagrażających silnikowi. Dzięki temu bowiem samochody spalają mniej paliwa. Gdy temperatura spada poniżej 18 stopni Celsjusza wiele samochodów Euro 5 charakteryzuje się wyższa emisją. Podejrzewam, że chodzi tutaj o zaoszczędzenie paliwa - mówi Nick Molden, dyrektor Emission Analytics. Jeśli mówimy o wyższej emisji w temperaturach poniżej zera stopni, to jest ona zrozumiała i są powody, dla których należy chronić silnik. Tutaj mamy jednak próg temperatury ustawiony zbyt wysoko. Było to dla nas niespodzianką - dodaje. Z badań Emission Analytics wynika na przykład, że przeciętny samochód Euro 5 w temperaturze powyżej 18 stopni Celsjusza emituje 3,6 raza więcej tlenków azotu niż dopuszczalny bezpieczny poziom. Jednak gdy temperatura spada poniżej 18 stopni, emisja tlenków azotu jest o 4,6 raza większa od bezpiecznego poziomu. Lepiej sprawują się samochody z normą Euro 6, które w temperaturze powyżej 18 stopni emitują 2,6 raza więcej NOx niż bezpieczny poziom, a poniżej tej temperatury emisja wzrasta do 4,2 powyżej poziomu bezpieczeństwa. W tym drugim przypadku wyniki badań zostały jednak zaburzone przez trzy szczególnie mocno trujące pojazdy, mówi Molden, który jednak nie chciał ujawnić, o jakie samochody chodzi. « powrót do artykułu
-
Opaski treningowe zaniżają pomiary wydatkowanej energii
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Monitorujące aktywność opaski treningowe zaniżają pomiary wydatkowanej energii nawet o ponad 40% - twierdzą naukowcy z Uniwersytetu Queensland oraz Norweskiego Uniwersytetu Nauki i Technologii. Określaliśmy dokładność Apple Watch, Fitbit Charge HR, Samsung Gear S i Mio Alpha - ujawnia doktorant Matthew Wallen. Żadne z urządzeń nie okazało się stale dokładniejsze i błąd procentowy dot. wydatkowania energii wynosił między 9 a 43%. Pomiary tętna były dokładniejsze (odnotowano tylko drobne odchylenia). Australijczycy zebrali grupę 22 zdrowych ochotników (tyle samo kobiet i mężczyzn), którzy przez mniej więcej godzinę zajmowali się różnymi rzeczami: biegali, jeździli na rowerze, spacerowali, siedzieli i odpoczywali, leżąc. Co 15 s pomiary opasek treningowych porównywano z zapisami EKG. Przenośne analizatory wydychanych gazów pozwalały z kolei określić liczbę spalonych kalorii. Zgodnie z instrukcjami, do każdego urządzenia wprowadzano podstawowe dane użytkownika – wzrost, wagę, wiek, płeć. Zabiegaliśmy o wsparcie techniczne producentów, by dowiedzieć się czegoś na temat algorytmów wykorzystywanych do określenia wydatkowania energii. Nie ujawniono nam jednak tych informacji. Autorzy publikacji z pisma PLoS ONE uważają, że za zmniejszoną dokładność nadgarstkowych monitorów mogą odpowiadać ruch i marszczenie skóry w czasie treningu oporowego bądź wysokiej intensywności. « powrót do artykułu -
Geny do zwiększenia ilości fenoli w kapustnych
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Naukowcy z Uniwersytetu Illinois wskazali geny, które wg nich, mogą odpowiadać za akumulację fenoli w brokułach. Jeśli ich przypuszczenia się potwierdzą, będzie je można wykorzystać w programach hodowlanych do upakowania w kapustowatych jeszcze większych ilości tych dobroczynnych związków. Związki fenolowe wykazują dobrą aktywność przeciwutleniającą i coraz więcej dowodów świadczy o tym, że u ssaków wpływa ona na szlaki biochemiczne związane ze stanem zapalnym. Stan zapalny jest nam potrzebny, bo stanowi reakcję na chorobę czy uraz, ale wiąże się on także z zapoczątkowaniem różnych chorób degeneracyjnych. U osób, których dieta obejmuje pewien poziom fenoli, ryzyko ich rozwoju będzie mniejsze - przekonuje Jack Juvik. Amerykanie skrzyżowali 2 linie brokułów i testowali rośliny potomne pod kątem zawartości fenoli oraz ich zdolności do neutralizowania reaktywnych form tlenu w macierzach komórkowych. By odszukać geny odpowiedzialne za produkcję fenoli w najbardziej obiecujących roślinach, naukowcy posłużyli się mapowaniem locus cechy ilościowej (ang. Quantitative Trait Locus, QTL). Nim jednak uda się wyhodować kapustowate, np. jarmuż, z superdawką chroniących przed chorobami sercowo-naczyniowymi, cukrzycą typu 2. czy astmą polifenoli, minie jeszcze trochę czasu. Zrobiliśmy krok w dobrym kierunku, ale nie mamy jeszcze ostatecznej odpowiedzi. Planujemy wykorzystać wytypowane geny w programie hodowlanym, by uzyskać zdrowsze warzywa. Przy okazji trzeba będzie zachować [dotychczasowe] plony, wygląd i smak. Ponieważ fenole są stabilne, można je gotować. Po zjedzeniu są wchłaniane i kierowane do określonych rejonów organizmu lub koncentrowane w wątrobie. Rozprzestrzeniają się za pośrednictwem krwiobiegu. Wg Juvika, by zmniejszyć ryzyko nowotworu czy chorób degeneracyjnych, powinniśmy jeść kapustne co 3-4 dni. « powrót do artykułu -
Niedźwiedzice korzystają z ludzkiej tarczy
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Samce niedźwiedzi zabijają młode innych samców. Czasem ginie też broniąca ich matka. Nowe badania przeprowadzone w Skandynawii sugerują, że niedźwiedzie matki chronią swe młode wykorzystując w tym celu... ludzi. Homo sapiens stanowią największe zagrożenie dla niedźwiedzi, jednak by uratować młode przed samcami, niedźwiedzice podejmują ryzyko wychowywania swojego potomstwa w pobliżu ludzkich siedzib. Naukowcy nie od dzisiaj wiedzą, że niedźwiedzice grizzli i skandynawskie niedźwiedzice brunatne, gdy mają młode, przenoszą się z dala od terytoriów samców, co oznacza też, z dala od najlepszych możliwych habitatów. Szwedzcy badacze zauważyli, że niektóre niedźwiedzice wychowują swoje młode w pobliżu ludzkich siedzib. Postanowili więc sprawdzić, czy jest to strategia przetrwania, a jeśli tak, to czy jest ona skuteczna. Naukowcy śledzili w latach 2005-2012 za pomocą nadajników GPS 30 samic zamieszkujących południowo-centralną część Szwecji. W tym czasie 19 samic wychowało potomstwo, a 11 je straciło, głównie wskutek ataku samców. Odpowiada to średniej dla tego regionu, w którym każdego roku umiera rocznie około 35% młodych niedźwiedzi. Gdy jednak naukowcy sprawdzili, gdzie w czasie wychowywania młodych przebywały samice, którym udało się uchronić swoje potomstwo przed śmiercią, okazało się, że mediana odległości od ludzkich siedzib wynosiła w ich przypadku zaledwie 783 metry. Samice wyraźnie używały ludzi w roli tarcz - mówi biolog Sam Steyart, główny autor badań. Okazało się też, że niedźwiedzice, które odniosły sukces reprodukcyjny, chronią siebie i swoje dzieci w miejscach dawnej wycinki, gdzie gęsto rosną młode drzewa i krzaki. Matki wybierają bardzo gęstą roślinność, szczególnie wtedy, gdy są blisko ludzi. Dzięki temu mogą być blisko, ale pozostać niezauważone - wyjaśnia Steyaert. Mieszkańcy badanego regionu polują na niedźwiedzie pomiędzy sierpniem a październikiem, jednak nie biorą na cel matek z młodymi. Wydaje się, że samice niedźwiedzi w jakiś sposób się tego domyśliły i wykorzystują swojego największego wroga, człowieka, do ochrony młodych przed samcami. To zaskakujące odkrycie, które dowodzi, że potrafią one planować przyszłość - mówi ekolog William Ripple z Oregon State University, który nie był zaangażowany w najnowsze badania. Z kolei te samice, których młode ginęły, unikały ludzki siedzib, dróg i miejsc wycinek, a mediana odległości między nimi a ludzkimi siedzibami wynosiła 1213 metrów. Ich młode były znacznie bardziej narażone na ataki samców. Ekolog Merav Ben-David z University of Wyoming, który też nie brał udziału w najnowszych badaniach, mówi, że rodzą one kolejne pytania, na które naukowcy będą chcieli znać odpowiedzi. Czy zachowanie samic jest wyuczone? Co dzieje się z niedźwiadkami wychowanymi w pobliżu ludzkich siedzib? Czy jako dorosłe zwierzęta są one bardziej przyzwyczajone do ludzi, mniej się ich boją i przez to narażone są na większe ryzyko?. Na te i inne pytanie ma zamiar odpowiedzieć Steyaert, który chce powtórzyć swoje badania na większych populacjach niedźwiedzi zamieszkujących inne tereny. « powrót do artykułu -
Bezpośrednie zarażanie nowotworami jest wśród zwierząt morskich częstsze niż dotąd sądzono. Międzynarodowy zespół naukowców, który pracował pod przewodnictwem dr. Stephena Goffa z Columbia University Medical Center (CUMC), ujawnił, że u kilku gatunków małży komórki nowotworowe rozprzestrzeniają się z osobnika na osobnika za pośrednictwem wody. Rozsiana neoplazja przypomina białaczkę. Wcześniej bezpośrednią transmisję komórek nowotworowych zaobserwowano tylko u 2 ssaków: diabłów tasmańskich i psów. W zeszłym roku ekipa dr. Goffa natrafiła jednak na 3. przykład tego zjawiska u małgwi piaskołaza (Mya arenaria). By ustalić, czy nowotwory innych mięczaków także są wywoływane przez zakaźne komórki, biolodzy badali DNA nowotworów i prawidłowych tkanek omułków Mytilus trossulus, sercówek jadalnych (Cerastoderma edule) i Polititapes aureus zebranych u wybrzeży Kanady i Hiszpanii. Okazało się, że nowotwory powodowały niezależne klony (linie) komórek nowotworowych, które były genetycznie odmienne od gospodarzy. Ponieważ u P. aureus zakaźne komórki nowotworowe pochodziły od spokrewnionego gatunku Venerupis corrugata, autorzy publikacji z Nature doszli do wniosku, że doszło do międzygatunkowej transmisji choroby. Jak dotąd nie natrafiono na przypadki rozsianej neoplazji u V. corrugata z tego samego regionu. Teraz, gdy zaobserwowaliśmy rozprzestrzenianie nowotworów wśród zwierząt morskich, chcielibyśmy się skupić na mutacjach, które odpowiadają za transmisję - podsumowuje Goff. « powrót do artykułu
-
Dell potwierdził, że sprzedaje swój wydział produkcji oprogramowania dwóm prywatnym firmom. Nabywcy to Francisco Partners i Elliott Management, które nabędą wszystkie aktywa związane z oprogramowaniem, w tym Quest Software i SonicWall. Plotka głosi, że transakcja zamknie się kwotą 2 miliardów dolarów. Jeśli to prawda, to jest to kwota niższa od ceny, jaką w 2012 roku Dell zapłacił za Quest Software. Przed ośmioma miesiącami Dell, który wcześniej wycofał się z giełdy, ogłosił zamiar przejęcia EMC. Nie wiadomo jaki wpływ będzie miała obecna transakcja na EMC, które posiada własny wydział oprogramowania. Wiadomo jednak, że w 2014 roku firma Elliott Management próbowała kupić EMC. Francisco Partners to fundusz inwestycyjny specjalizujący się w inwestycjach w sektorze technologicznym. W ciągu ostatnich 15 lat firma zainwestowała ponad 10 miliardów USD w ponad 150 przedsiębiorstw. Z kolei Elliott Management to fundusz hedgingowy inwestujący m.in. na rynku technologicznym. « powrót do artykułu
-
Europejscy fizycy kwantowi odnieśli w ostatnich dekadach wiele znaczących sukcesów naukowych. Znacznie gorzej szło im jednak z komercjalizacją opracowanych przez siebie technologii. Dlatego też 3400 naukowców podpisało dokument o nazwie "Manifest kwantowy" (Quantum Manifesto), w którym wezwali do powołania do życia wielkiego europejskiego projektu mającego na celu wsparcie i koordynację prac badawczo-rozwojowych nad technologiami kwantowymi. W odpowiedzi na ten apel Komisja Europejska powołała do życia Quantum Technology Flagship. To przewidziany na 10 lat program, który ruszy w 2018 roku i będzie miał do dyspozycji miliard euro. Główne założenie programu zostały opracowane podczas majowej konferencji w Amsterdamie, w której wzięło udział około 350 naukowców, przedstawicieli przemysłu europejskiego oraz przedstawiciele amerykańskich koncernów IT, jak Google, Lockheed Martin czy Microsoft. W Amsterdamie debatowano m.in. o szyfrowaniu nie do złamania, superbezpiecznym internecie, symulacjach kwantowych, kwantowych czujnikach, kwantowym obrazowaniu, kwantowych zegarach, oprogramowaniu i algorytmach. Pomimo tego, że technologie kwantowe oferują wiele korzystnych rozwiązań europejski przemysł podchodzi do nich bardzo sceptycznie. Antyintuicyjność teorii kwantowych odstrasza wielu inżynierów. To stary europejski problem. Przemysł w Europie jest bardziej sceptyczny niż przemysł w USA, chociaż ostatnio porzuca część swojego sceptycyzmu - mówi Anton Zeilinger, fizyk z Uniwersytetu w Wiedniu autor przełomowych prac nad kwantową teleportacją. Zgadza się z nim Mark Everitt z Loughborough University, który specjalizuje się w inżynierii kwantowej. Jego zdaniem wiele wspomnianych problemów nie jest już problemami naukowymi, a inżynieryjnymi. « powrót do artykułu
-
Myszy jedzące więcej błonnika, mają słabsze alergie
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Zdrowie i uroda
Myszy, które od urodzenia otrzymywały przeciętną liczbę kalorii, a także średnią ilość cukrów i błonnika, cierpiały na silniejszą alergię na orzeszki ziemne niż gryzonie, w których diecie zwiększono ilość błonnika pokarmowego. Wg naukowców, w odpowiedzi na włókna bakterie jelitowe uwalniają specyficzny kwas tłuszczowy, który wpływa na reakcję alergiczną za pośrednictwem zmian w układzie odpornościowym. Czuliśmy, że zwiększona częstość występowania alergii pokarmowych w ciągu ostatniej dekady wiąże się raczej z naszą dietą i mikrobiomem niż z brakiem ekspozycji na mikroorganizmy ze środowiska - co postuluje tzw. hipoteza [nadmiernej] higieny - podkreśla Laurence Macia, immunolog, która prowadziła badania z Charlesem Mackayem, również immunologiem z Monash University. Bakterie mikrobiomu rozkładają błonnik do krótkołańcuchowych kwasów tłuszczowych. Macia i Mackay wykazali, że te kwasy tłuszczowe wspomagają układ odpornościowy, wiążąc się ze specyficznymi receptorami regulatorowych limfocytów T (Treg) - komórek należących do układu odpornościowego, odpowiedzialnych głównie za hamowanie odpowiedzi immunologicznej, także autoimmunologicznej. Prowadzi to do kaskady zdarzeń regulujących stan zapalny w przewodzie pokarmowym. Myszy, które wyhodowano, by miały alergię na orzechy ziemne, karmiono wysokobłonnikową dietą. Później ich bakterie przeszczepiono myszom wychowanym w jałowym środowisku (przeprowadzono przeszczep mikroflory kałowej, ang. fecal microbiota transplant, FMT). Mimo że gryzonie te same nie jadły błonnika, były chronione przed alergią, wykazując słabszą reakcję na orzeszki. Jak wyjaśnia Mackay, ich mikrobiom został zmodyfikowany przez przeszczep. Moja teoria jest taka, że korzystne bakterie, które zaczęły dominować wskutek spożycia błonnika, sprzyjają rozwojowi Treg, co daje im pewność dysponowania zdrowym, przeciwzapalnym układem, w którym mogą "rozkwitać" - dodaje Macia. Przeciwzapalny efekt był widoczny nawet po sztucznym podaniu wspomnianych wcześniej kwasów tłuszczowych. Kiedy przez 3 tygodnie przed ekspozycją na fistaszki Australijczycy podawali podatnym na alergię myszom wodę wzbogaconą krótkołańcuchowymi kwasami tłuszczowymi, reakcja alergiczna była osłabiona nawet pod nieobecność dobrej mikroflory. Naukowcy przestrzegają jednak przed huraoptymizmem i dodają, że przed rozpoczęciem badań nad relacją błonnika i alergii u ludzi konieczne są jeszcze dalsze testy przedkliniczne. Teraz musimy ustalić, jaką formę włókien podawać. To główne ograniczenie na tym etapie - wyjaśnia Macia. Jest prawdopodobne, że w porównaniu do naszych przodków, jemy niewiarygodne ilości tłuszczu i cukru, zaniedbując przy tym błonnik. Nasze odkrycia pokazują, że by zapobiegać nie tylko alergiom, ale i być może chorobom zapalnym, powinniśmy zwiększyć podaż włókien pokarmowych - podsumowuje Mackay. « powrót do artykułu -
Stan zapalny po ugryzieniu ułatwia namnażanie wirusa
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Medycyna
Specjaliści z Uniwersytetu w Leeds ustalili, że stan zapalny w miejscu po ugryzieniu komara nie tylko pomaga wirusom szybciej ustanowić zakażenie, ale i ułatwia ich rozprzestrzenianie po organizmie. Ukąszenia komarów nie są po prostu irytujące - to klucz do tego, jak wirusy rozprzestrzeniają się po organizmie i powodują chorobę. Teraz chcemy sprawdzić, czy zastosowane odpowiednio szybko po ugryzieniu [...] leki, np. kremy przeciwzapalne, mogą zahamować ustanowienie zakażenia - wyjaśnia dr Clive McKimmie. Brytyjczycy prowadzili badania na modelu mysim. Oceniali skutki ugryzień komarów egipskich (Aedes aegypti). Podczas ukąszenia komar wprowadza do skóry ślinę, która wyzwala odpowiedź zapalną (biorą w niej udział m.in. neutrofile). Część z tych komórek ulega zakażeniu i uczestniczy w namnażaniu wirusów. Autorzy publikacji z pisma Immunity wstrzykiwali wirusy albo w nietkniętą skórę, albo w miejsce ugryzienia komara. Okazało się, że pod nieobecność ukąszenia i wywołanego w ten sposób stanu zapalnego wirusy nie namnażały się tak dobrze, zaś ukąszenie wiązało się z wysokim poziomem wirusa w skórze. Nie spodziewaliśmy się tego, bo nie wiedzieliśmy, że te wirusy [wirus Semliki forest, SFV, i gorączki Bunyamwera, BUNV] infekują komórki odpornościowe. Kiedy powstrzymaliśmy napływ komórek odpornościowych, ugryzienie nie wspomagało już [rozwoju] infekcji. Naukowcy wyjaśniają, że ugryzieniom towarzyszył obrzęk, który przytrzymywał wirusy w miejscu inokulacji. Gdy jednak nie pojawiały się neutrofile i blokowano aktywność inflammasomów, prowadziło to do stłumienia stanu zapalnego i zniesienia zdolności ugryzienia do wspomagania infekcji. « powrót do artykułu