Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Teleskop Hubble'a odkrył najdalszą znaną galaktykę. Powstała ona zaledwie 400 milionów lat po Wielkim Wybuchu. Po raz pierwszy tak odległy obiekt został zbadany dzięki pomiarom jego spektrum, co czyni pomiary bardzo precyzyjnymi. GN-z11 to, biorąc pod uwagę jej odległość od Ziemi, niezwykle jasna galaktyka. To z kolei potwierdza, że inne niezwykle jasne galaktyki zauważone przez Hubble'a rzeczywiście znajdują się w bardzo dużej odległości od nas. Pozwala to też przypuszczać, że jesteśmy bliscy odkrycia pierwszych galaktyk jakie powstały we wszechświecie. Poprzednio astronomowie oceniali odległość do GN-z11 analizując jej kolor za pomocą Teleskopów Kosmicznych Hubble'a i Spitzera. Teraz użyto obecną na pokładzie Hubble'a Wide Field Camera 3. Instrument ten pozwolił na precyzyjny pomiar odległości poprzez rozbicie docierającego do nas światła na poszczególne składowe. Obserwacje spektroskopowe ujawniły, że galaktyka znajduje się dalej niż dotychczas sądzono. Jest na granicy możliwości obserwacyjnych Hubble'a - mówi Gabriel Brammer ze Space Telescope Science Institute. Jeszcze do niedawna sądzono, że tak odległe obiekty będzie można zauważyć dopiero za pomocą Teleskopu Jamesa Webba. Uczyniliśmy olbrzymi skok w czasie. Poza to, co uważaliśmy możliwe za pomocą Teleskopu Hubble'a. Zajrzeliśmy w głąb czasu tak daleko, że zauważyliśmy galaktykę, która powstała, gdy wszechświat liczył sobie zaledwie 3% swojego obecnego wieku - mówi Pacal Oesch z Yale University. Przesunięcie ku czerwieni galaktyki GN-z11 wynosi 11,1. Dotychczas najbardziej odległa ze znanych galaktyk charakteryzowała się przesunięciem ku czerwieni z=11. GN-z11 jest 25-krotnie mniejsza od Drogi Mlecznej, a łączna masa jej gwiazd to zaledwie 1% masy gwiazd w naszej galaktyce. Jednak jest - czy raczej była - znacznie bardziej aktywna. Obecnie obserwujemy ją w momencie, gdy tempo tworzenia w niej gwiazd jest 20-krotnie większe niż w dzisiejszej Drodze Mlecznej. To niesamowite, że tak masywna galaktyka istniała już 200-300 milionów lat po pojawieniu się pierwszych gwiazd. To oznacza bardzo szybki wzrost i dużą produkcję gwiazd, skoro tak szybko osiągnęła ona masę miliarda Słońc - mówi Garth Illingworth z University of California w Santa Cruz. Odkrycie stanowi jednak zagadkę dla teoretyków, gdyż dotychczas uważano, że we wczesnym wszechświecie nie istniały tak jasne galaktyki. « powrót do artykułu
  2. W końcu jasna przyszłość rysuje się przed litografią w ekstremalnie dalekim ultrafiolecie (EUV). Producenci układów scalonych z niecierpliwością czekają na tę technologię, gdyż pozwala ona na naświetlenie plastra krzemowego w jednym przebiegu. Obecnie do produkcji najmniejszych układów stosuje się litografię zanurzeniową, wymagającą wielokrotnego naświetlania plastra, co znacząco podnosi koszty produkcji. EUV korzysta ze źródła światła o długości fali wynoszącej 13,5 nanometra. Dzisiejsze techniki litograficzne wykorzystują 193-nanometrowe światło. Holenderska ASML poinformowała właśnie, że uzyskała źródło światła o mocy 200 watów i podtrzymuje swoją obietnicę zwiększenia jego mocy do 250 W do końca roku. Konwencjonalne techniki litograficzne wykorzystują ultrafioletowy laser. Tymczasem generowanie światła w EUV jest znacznie bardziej skomplikowane. Uzyskuje się je bowiem dzięki zamianie cyny w plazmę. ASML rozwija technikę polegającą na wstrzeliwaniu do komory próżniowej 50 000 mikroskopijnych stopionych kropli cyny na sekundę i odparowywanie każdej z nich za pomocą impulsu laserowego. Osiągnięcie mocy 250 watów oznacza, że urządzenia do EUV staną się na tyle wydajne, iż możliwe będzie zastosowanie ich w masowej produkcji układów scalonych. "Nie mam zamiaru udawać, że rozwiązaliśmy wszysktie problemy, ale przeskalowanie z 200 do 250 watów nie będzie wielkim problemem" - mówi Michael Lercel, dyrektor ds. marketingu ASML. Osiągnięcie mocy 200 watów było możliwe dzięki poprawie efektywności zamiany cyny w plazmę. Wielkiego kroku dokonano stosując "preimpuls", czyli impuls laserowy o niskiej mocy, który spłaszcza każdą z kropelek cyny na kształt naleśnika, dzięki czemu światło z właściwego lasera trafia w dużą powierzchnię kropelki efektywnie ją odparowując. Na pomysł preimpulsu jako pierwsza wpadła firma Cymer w 2011 roku. Została ona kupiona przez ASML, która znacznie udoskonaliła tę technikę. Przyczyną, dla której w ciągu ostatniego roku, może półtora roku, nastąpił tak olbrzymi postęp, jest zrozumienie zjawisk fizycznych, które tam zachodzą - mówi Lercel. Maszyny do EUV, które są obecnie testowane przez Intela czy TSMC, zdecydowanie ustępują tradycyjnym maszynom do litografii. Pracują one bowiem przez 70-80 procent czasu na dobę. Tymczasem urządzenia do 193-nanometrowej litografii pracują przez 95% czasu, siedem dni w tygodniu. Widoczna jest jednak wyraźna zmiana podejścia do EUV. Jeszcze dwa lata temu nieliczni wierzyli w tę technikę. Obecnie przemysł z niecierpliwością czeka na debiut EUV, który ma nastąpić w 2018 roku. « powrót do artykułu
  3. Google testuje nowy rodzaj usługi płatniczej o nazwie Hands Free. To kombinacja wykorzystania smartfona i rozpoznawania twarzy. Hands Free działa na smartfonach z iOS-em i Androidem. Używa Bluetootha, Wi-Fi i usług lokalizacyjnych, by określić, czy osoba korzystająca z usługi znajduje się w pobliżu sklepu używającego Hands Free. By zapłacić za zakupy należy poinformować kasjera, że używa się Hnads Free. Ten pyta o nazwisko i wykorzystuje obecną w systemie fotografię, by zweryfikować dane. Użytkownik natychmiast dostaje SMS-a o przeprowadzeniu transakcji. W niektórych sklepach Google testuje nieco zmodyfikowaną wersję Hand Free, w której przy kasie znajduje się kamera. Wykonuje ona zdjęcie użytkownika i porównuje je ze zdjęciem z bazy danych. Google twierdzi, że taki sposób przeprowadzania jest bezpieczny, gdyż dane o karcie płatniczej nie są udostępniane sklepowi a użytkownicy są natychmiast informowani o podejrzanych transakcjach. Obecnie Hands Free jest testowana w restauracjach w Los Angeles. Google oferuje do 5 USD za przeprowadzenie pierwszej transakcji tą metodą. « powrót do artykułu
  4. Pochodzący sprzed 440 mln lat grzyb Tortotubus jest najstarszą znaną skamieniałością organizmu lądowego. Prawdopodobnie to on zapoczątkował gnicie i powstawanie gleby, co ułatwiło późniejszy rozwój i różnicowanie życia na lądzie. Tortotubus miał "linowatą" budowę, spotykaną u niektórych współczesnych grzybów (odnogi różnego rzędu oplatają główny filament). Umożliwiała ona przechowywanie i transport składników odżywczych. W okresie, w którym istniał [Tortotubus], życie było ograniczone niemal wyłącznie do oceanów. Na lądzie nie wyewoluowało nic bardziej skomplikowanego od prostych mcho- bądź porostopodobnych roślin. Nim jednak pojawiły się okrytonasienne lub drzewa, a także zależne od nich zwierzęta, musiał zostać zapoczątkowany proces tworzenia gleby - opowiada dr Martin Smith z Uniwersytetu w Cambridge. Pracując na mikroskamieniałościach ze Szwecji i Szkocji, z których każda ma wielkość mniejszą od średnicy ludzkiego włosa, Brytyjczyk próbował odtworzyć rozwój 2 form zidentyfikowanych w latach 80. Kiedyś sądzono, że to fragmenty różnych organizmów, jednak odkrywszy fosylia z postaciami pośrednimi, Smith był w stanie wykazać, że to de facto ten sam organizm, uchwycony w różnych fazach wzrostu. Odtwarzając wzrost, autor publikacji z Botanical Journal of the Linnean Society zademonstrował, że mamy do czynienia z grzybnią. Generalnie panuje zgoda co do tego, że kolonizacja lądu zaczęła się 450-500 mln lat temu w paleozoiku. Grzyby odegrały tu kluczową rolę, bo to one wprowadziły do tworzącej się gleby azot i tlen. Pytaniem bez odpowiedzi pozostaje, co rozkładał Tortotubus. Wg Smitha, na lądzie występowały wtedy prawdopodobnie bakterie i glony, ale organizmy te rzadko zachowują się w zapisie kopalnym. Skamieniałość sugeruje, że tworzące owocniki grzyby mogły skolonizować ląd, nim pierwsze zwierzęta opuściły oceany. To zapełnia ważną lukę w ewolucji życia na lądzie. « powrót do artykułu
  5. Należący do Verizona RISK Team informuje, że piraci napadający statki handlowe wybierają cele dzięki informacjom uzyskanym z... włamań do sieci firm przewozowych. Jedna z takich firm zauważyła, że gdy jej statki są napadane, piraci mają ze sobą czytniki kodów kreskowych, dzięki którym wyszukują konkretne kontenery i skrzynie, opróżniają je z najcenniejszego ładunku i w ciągu kilkunastu minut znikają. Przedstawiciele firmy, zdziwieni tym nietypowym działaniem, wynajęli RISK Team do przeprowadzenia śledztwa i odkrycia źródła wycieku danych o towarze. Szybko okazało się, że za wyciek odpowiada przestarzały CMS napisany na potrzeby przedsiębiorstwa. Piraci lub ktoś działający na ich zlecenie wstrzyknął tam szkodliwy kod, który pozwalał nie tylko korzystać z CMS-a, ale również wydawać mu polecenia. W ten sposób piraci zyskali dostęp do pełnej informacji dotyczącej ładunków, przyszłych ładunków oraz tras statków. Mogli więc zawczasu precyzyjnie zaplanować ataki i skupić się wyłącznie na najbardziej cennych towarach. « powrót do artykułu
  6. Szczęśliwe zdarzenia również mogą wyzwalać zespół takotsubo (TTS), czyli ostrą niewydolność serca bez podłoża miażdżycowego. Dotąd schorzenie to było znane m.in. jako zespół złamanego serca, ale jak widać, jego kliniczne spektrum jest szersze. Nazwa pochodzi od służącego niegdyś do łowienia ośmiornic naczynia tako-tsubo (jap. tako - ośmiornica, tsubo - naczynie), które miało charakterystyczny kształt: wąską szyjkę i szerokie dno. W zespole złamanego serca występują przejściowe i odwracalne zaburzenia kurczliwości lewej komory (obejmują one segmenty środkowe i/lub koniuszkowe), przez co jej dół ulega rozdęciu, a góra pozostaje wąska. Odkąd Hikaru Sato opisał go po raz pierwszy w 1990 r., dowody sugerowały, że wyzwalaczami są epizody ciężkiego emocjonalnego stresu, np. żałoba, gniew czy strach. Analiza największej jak dotąd grupy pacjentów z TTS pokazała jednak, że u części osób syndrom wywołały szczęśliwe/radosne zdarzenia. Ich przypadki zostały przez naukowców nazwane "zespołem szczęśliwego serca". W 2011 r. doktorzy Christian Templin i Jelena Ghardi założyli w Szpitalu Uniwersyteckim w Zurychu Międzynarodowy Rejestr Takotsubo. Na potrzeby opisywanego badania przeanalizowali dane pierwszych 1750 pacjentów, zarejestrowanych dzięki uprzejmości 25 współpracujących ośrodków z 9 krajów. Szwajcarzy znaleźli 485 pacjentów z emocjonalnym wyzwalaczem TTS. Wśród nich u 20 (4,1%) zespół był wywołany radosnym zdarzeniem, np. przyjęciem urodzinowym, ślubem, zwycięstwem ulubionej drużyny rugby czy narodzinami wnuka. Czterysta sześćdziesiąt pięć przypadków (95,6%) powiązano ze smutnymi lub stresującymi zdarzeniami: śmiercią małżonka, dziecka bądź rodzica, uczestnictwem w pogrzebie, wypadkiem, problemami w związku czy zmartwieniami dot. chorób. Jeden z otyłych pacjentów utknął wcześniej w wannie. Większość - 95% - stanowiły kobiety. Średnia wieku pacjentów w grupie złamanego serca wynosiła 65 lat, a w grupie szczęśliwego serca 71. W ten sposób Templin i Ghardi zdobyli dowody na potwierdzenie tezy, że zespół występuje najczęściej u kobiet w wieku pomenopauzalnym. Co ciekawe, objawy kliniczne pacjentów z zespołem szczęśliwego i złamanego serca były podobne i obejmowały m.in. bóle w klatce (89,5 vs. 90,2%). Parametry elektrokardiograficzne, wyniki laboratoryjne i stan rok po zdarzeniu również okazały się podobne. Analizy post hoc wykazały jednak, że u ludzi ze szczęśliwym sercem rozdęcie częściej dotyczyło segmentów środkowych (35 vs. 16%). Sądzimy, że TTS to klasyczny przykład mechanizmu sprzężenia zwrotnego, obejmującego bodźce psychologiczne i fizyczne, mózg oraz układ sercowo-naczyniowy. Niewykluczone, że choć całkowicie różne, zarówno radosne, jak i smutne zdarzenia dzielą końcowe szlaki w ośrodkowym układzie nerwowym [...], co ostatecznie prowadzi do zespołu takotsubo - opowiada Templin. Naukowcy nadal badają zależności między sercem a mózgiem. Za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) śledzą aktywność obszarów znanych z udziału w funkcjach emocjonalnych, behawioralnych czy pamięciowych, np. ciała migdałowatego i kory przedczołowej. « powrót do artykułu
  7. Inżynierowie ostrzegają, że jednemu z największych miast Bliskiego Wschodu grozi katastrofa, w której może zginąć nawet milion osób. Zapora wodna w okolicach Mosulu może w każdej chwili ulec przerwaniu. Tama w Mosulu to największa tego typu konstrukcja w Iraku. Zapewnia ona energię dla całego miasta. Jest jednak konstrukcją bardzo niestabilną. Zbudowana została w latach 80. za rządów Saddama Hussejna na niestabilnym gipsowym podłożu. Już samo posadowienie zapory wodnej na rozpuszczalnym w wodzie gipsie, to przepis na katastrofę. Pierwsze przecieki pojawiły się natychmiast po tym, jak zaporę otwarto w 1986 roku. W celu ustabilizowania tamy umieszczono przy niej 24 maszyny wtłaczające do jej podstawy zaprawę cementową. Wpompowanie 50 000 ton materiału niewiele jednak pomogło. Już w 2006 roku Korpus Inżynierów Armii USA opublikował raport, w którym czytamy, że pod względem potencjału wewnętrznej erozji zapora w Mosulu jest najniebezpieczniejszą zaporą wodną na świecie. Teraz inżynierowie, którzy budowali zaporę, ostrzegają, że sytuacja jest krytyczna. Topnieją zimowe śniegi, do zbiornika napływa coraz więcej wody, wzrasta więc ciśnienie wywierane na tamę. Od ponad roku kontrolę nad Mosulem sprawuje Państwo Islamskie, które też na krótko kontrolowało tamę. Pompy tłoczące cement w tamę nie pracują, zespół, który dbał o jej bezpieczeństwo został rozwiązany. Jak mówi Nasrat Adamo, były główny inżynier tamy, który większość zawodowej kariery spędził na zapewnieniu jej bezpieczeństwa mieliśmy 300 osób pracujących na trzy zmiany przez 24 godziny na dobę. Teraz pracuje tam może 30 osób. Maszyny tłoczące cement zostały zabrane, przerwano dostawy cementu. Nic nie można zrobić. Z kolei Nadhir al-Ansari, który brał udział w budowie zapory, a obecnie jest wykładowcą na szwedzkim Uniwersytecie w Lulea mówi: w kwietniu i maju śnieg będzie się jeszcze szybciej topił, do zbiornika napłyną olbrzymie ilości wody. Obecnie jej poziom wynosi 308 metrów, ale wzrośnie do ponad 330 metrów. Zapora nie jest w takim stanie jak kiedyś. Znajdujące się pod nią jaskinie uległy powiększeniu. Nie sądzę, by wytrzymała ona takie ciśnienie. Sytuację pogarsza fakt, że nie istnieje żaden plan awaryjny na wypadek przerwania zapory. Jeśli zapora się rozleci, woda dotrze do Mosulu w ciągu czterech godzin, a do Bagdadu w ciągu 45 godzin. Niektórzy twierdzą, że może zginąć pół miliona ludzi, zdaniem innych - zginie milion. Myślę, że z powodu braku planu ewakuacyjnego, liczba ofiar będzie jeszcze większa - mówi al-Ansari. Zagrożenie jest na tyle duże, że amerykańska ambasada w Bagdadzie poradziła obywatelom swojego kraju, by opuścili miasto. Rząd iracki nie wydaje się zbytnio przejęty sytuacją. Co prawda już przed miesiącem zlecono włoskiej firmie przeprowadzenie pilnych napraw, ale ostateczna umowa nie została podpisana. « powrót do artykułu
  8. Badania naukowców ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Harvarda pokazują, że wielu pacjentów z czerniakiem złośliwym ma niewiele pieprzyków/znamion. Amerykanie przyjrzeli się przypadkom ok. 560 chorych z czerniakiem i stwierdzili, że aż 66% miało 20 lub mniej pieprzyków. Zespół Alana C. Gellera zauważył także, że 20,5% badanych miało 20-50 pieprzyków, a 13,1% ponad 50. Średni wiek badanych wynosił 57 lat. Akademicy ustalili, że u pacjentów w wieku poniżej 60 lat, którzy mieli ponad 50 pieprzyków, zmiany nowotworowe były cieńsze - miały mniej niż 2 mm grubości (porównań dokonywano w stosunku do osób z mniej niż 50 znamionami). Wyniki te wskazują, że osoby z dużą liczbą pieprzyków niekoniecznie stanowią najcięższe przypadki czerniaka. Autorzy raportu z pisma JAMA Dermatology podkreślają, że w przypadku osób, które miały 5 lub więcej pieprzyków o wyglądzie odbiegającym od zwykłych (prawidłowych) znamion, ryzyko grubszych (głębiej naciekających) czerniaków było wyższe. Geller podkreśla, że ludzie powinni przyglądać się swojej skórze bez względu na liczbę znamion i ewentualne czynniki ryzyka. Każda zmiana w wyglądzie, a zwłaszcza asymetria, rozmyte czy postrzępione granice, nierównomierne ubarwienie, średnica powyżej 5-6 mm oraz uwypuklenie ponad poziom okolicznego naskórka, powinna skłonić do wizyty u lekarza. « powrót do artykułu
  9. Gdy myślimy o zwierzętach pokonujących w powietrzu największe dystanse, wyobrażamy sobie różne gatunki migrujących ptaków. Tymczasem, jak twierdzą naukowcy z Rutgers University-Newark, gdy weźmiemy pod uwagę rozmiary ciała, to rekordzistą w powietrznych podróżach jest ważka z gatunku Pantala flavescens. Jak dowiadujemy się z artykułu w PLOS ONE przedstawiciele tego gatunku z Teksasu, wschodniej Kanady, Japonii, Korei, Indii i Ameryki Południowej są tak podobni pod względem genetycznym, że istnieje tylko jedno wyjaśnienie tych podobieństw. Zwierzęta te muszą podróżować na olbrzymie odległości i łączyć się ze sobą. Po raz pierwszy przyjrzano się genom tych ważek, by zbadać, jak daleko podróżują - mówi profesor Jessica Ware, jedna z autorek badań. Jeśli Pantala północnoamerykańska łączyłaby się tylko z Pantalą północnoamerykańską, a japońska z japońską, widzielibyśmy różnice genetyczne. Jako, że ich nie widzimy, sugeruje to, że dochodzi do wymiany genów na tak rozległym terenie - dodaje uczona. Zdaniem profesor Ware ważkom w długodystansowych podróżach pomaga kształt ciała. Mają dużą powierzchnię skrzydeł i wykorzystują wiatry. Wystarczy kilka uderzeń skrzydłami, a później mogą przez długi czas szybować, wydatkując na podróż niewiele energii. Specjaliści wiedzą, że ważki potrafią odbywać długie podróże. Obserwowano już te zwierzęta przelatujące z Indii do Afryki. Gdy w Indiach nadchodzi pora sucha, ważki lecą do Afryki, gdzie w tym czasie jest pora wilgotna. Prawdopodobnie robią tak co roku - mówi Daniel Troast, współpracownik profesor Ware. Uczona sądzi, że ważki korzystają z różnych metod podróży. Niektóre lecą przez ocean bez przerwy. Inne korzystają z nadarzających się okazji i gdy trafią na zbiornik słodkiej wody, na przykład na oddalonej oceanicznej wysepce, rozmnażają się, a po niedługim czasie kolejne pokolenie ważek dołącza do międzykontynentalnej podróży. Na razie jednak sposób podróżowania pozostaje w sferze domysłów. Jednak, jako że już wiadomo, iż ważki muszą podróżować na tak wielkie odległości, naukowcy będą mogli zająć się badaniem tras ich przelotów. To jednak zadanie na przyszłość. Urządzenia śledzące, które są przyczepiane do ptaków, są wciąż zbyt duże, by umieszczać je na owadach. Dotychczas sądzono, że rekordzistami wśród podróżujących owadów są monarchy przelatujące przez Amerykę Północną i pokonujące 4000 kilometrów. Jednak Pantala bije je na głowę, odbywając podróże na odległość 7000 kilometrów lub więcej - mówi profesor Ware. « powrót do artykułu
  10. Samsung jest producentem najbardziej pojemnego SSD dostępnego obecnie na rynku. Na urządzeniu PM1633a można zapisać 15,36 terabajta danych. Dwuipółcalowy dysk korzysta z 12-gigabitowego interfejsu SAS, charakteryzuje się prędkością odczytu dochodzącą do 200 000 IOPS, a prędkość zapisu to 32 000 IOPS. Sekwencyjny zapis i odczyt sięga 1200 MB/s. To dwukrotnie szybciej niż w przypadku typowego SATA SSD. Jako że PM1633a to urządzenie 2,5-calowe administratorzy będą mogli zmieścić dwukrotnie więcej takich dysków w standardowej 19-calowej szafie 2U niż w przypadku dysków 3,5-calowych. Producent zapewnia, że jego SSD wspiera całkowity zapis raz na dobę, co oznacza, że co 24 godziny cały dysk można zapisać nowymi danymi bez obawy o wystąpienie awarii. Niezwykle wysoką pojemność urządzenia osiągnięto dzięki zastosowaniu 512 kości V-NAND o pojemności 256 gigabitów każda. V-NAND to układy typu 3D, zatem możliwe było umieszczenie kości na sobie. « powrót do artykułu
  11. Filipińska policja doniosła, że na jachcie, który najprawdopodobniej przez kilka lat dryfował po Pacyfiku, znaleziono zmumifikowanego żeglarza. Ciało naturalnie zmumifikowanego niemieckiego podróżnika - Manfreda Fritza Bajorata - zostało odkryte przez filipińskich rybaków, którzy 25 lutego, wracając z połowu, wypatrzyli na Morzu Filipińskim dryfującą jednostkę ze złamanym masztem. Gdy Christopher Rivas y Escarten wszedł na pokład jachtu, okazało się, że w pomieszczeniu z radiem przy stole siedział martwy mężczyzna. Zaskoczony Rivas zadzwonił do kolegów. Ostatecznie postanowił odholować jacht (Sayo) do portu Barobo w prowincji Surigao del Sur na wyspie Mindanao. Policję poinformowano o zdarzeniu następnego dnia. Dzięki znalezionym dokumentom zmarłego zidentyfikowano jako Manfreda Bajorata. Szacuje się, że mumia ma od roku do siedmiu lat. Niemca, doświadczonego żeglarza, nie widziano ponoć od 2009 r. (inny żeglarz powiedział w wywiadzie udzielonym magazynowi Bild, że 7 lat temu spotkał Bajorata na Majorce). Lekarze sądowi wyjaśniają, że do mumifikacji przyczyniły się suche oceaniczne wiatry, wysokie temperatury i słone powietrze. Sekcja zwłok nie wskazała na przestępstwo, wydaje się więc, że Niemiec zmarł z przyczyn naturalnych. Pozycja, w jakiej znaleziono ciało, sugeruje, że mężczyznę zabił zawał. Pierwszego marca firma Clipper Ventures poinformowała, że podczas regat Clipper Round The World Yacht Race jeden z należących do niej jachtów wyścigowych - LMAX Exchange - spotkał Sayo na południe od Guam. Trzydziestego pierwszego stycznia o zdarzeniu poinformowano lokalne władze. Z szacunku do zmarłego załoga nie opublikowała w mediach społecznościowych żadnych zdjęć. « powrót do artykułu
  12. Zidentyfikowano nieznany dotąd mechanizm działania neutrofili w przypadku zakażenia mózgu. Komórki odpornościowe nie zabijały patogenów (w tym przypadku grzyby Cryptococcus neoformans) na miejscu, ale odtransportowywały je z mikronaczyń. Dzięki mikroskopii in vivo naukowcy z Uniwersytetu Maryland i Uniwersytetu Medycznego w Nankinie mogli obserwować reakcję leukocytów w czasie rzeczywistym. Badania prowadzono na myszach. Amerykańsko-chiński zespół ustalił, że strategia wymierzona w gromadzenie neutrofili może pomóc w zapobieganiu kryptokokowemu zapaleniu opon mózgowych i mózgu. Autorzy publikacji z Journal of Leukocyte Biology stwierdzili, że po interakcji z C. neoformans neutrofile fagocytowały grzyby i wracały do układu krążenia. W ten sposób patogeny były usuwane z powierzchni śródbłonka, zanim wniknęły do miąższu mózgu. Zakażenie C. neoformans prowadziło do zwiększonej ekspresji cząsteczek adhezywnych na neutrofilach i komórkach śródbłonka (odpowiednio, antygenu makrofagowego 1 i glikoproteiny ICAM-1). Akademicy doszli do wniosku, że wyeliminowanie neutrofili zwiększa nasilenie zakażenia, a białko C3 dopełniacza pełni krytyczną rolę w rozpoznaniu i usunięciu grzybów przez leukocyty. Nowe studium, które pokazuje zdolność neutrofili (komórek uznawanych wcześniej za zwykłych żołnierzy, uśmiercających patogeny w miejscu wykrycia) do przemieszczania szkodliwych mikroorganizmów z mózgu, każe nam przemyśleć dynamikę odpowiedzi immunologicznej - podsumowuje dr John Wherry, zastępca redaktora naczelnego Journal of Leukocyte Biology. « powrót do artykułu
  13. W spór prawny pomiędzy Apple'em a FBI angażuje się coraz więcej stron. Koncern z Cupertino otrzymał zdecydowane wsparcie Microsoftu, na FBI spadła krytyka członków Kongresu, ale spora część opinii publicznej opowiada się po stronie organów ścigania, a sam Bill Gates twierdzi, że Apple powinno spełnić żądania FBI, gdyż Biuro domaga się pewnego specyficznego rozwiązania, a nie wprowadzenia zasady ogólnej. Jego opinia jest jednak odmienna od zdania wielu prominentnych postaci z Doliny Krzemowej, które obawiają się, iż FBI chce wprowadzenia "tylnych drzwi". Wszyscy jednak zgadzają się co do potrzeby opracowania rozwiązań, które można będzie stosować w podobnych przypadkach. Spór ma związek z atakiem w San Bernardino z 2 grudnia 2015 roku, kiedy to małżonkowie Syed Rizwan Farook i Tashfeen Malik zamordowali 14 osób. Oboje zginęli podczas policyjnego pościgu, a FBI wszczęło śledztwo ws. ataku terrorystycznego. Teraz FBI chce uzyskać dostęp do informacji znajdujących się na iPhonie Farooka. Śledczy mają nadzieję, że znajdą tam informacje o tym, gdzie para udała się bezpośrednio po strzelaninie oraz dowiedzą się, z kim kontaktowali się przed atakiem. FBI podejrzewa, że za atakiem mogło stać Państwo Islamskie. Żądania FBI wywołały ostry spór, gdyż mogą one dotyczyć podstawowych wolności obywatelskich, nie jest też do końca pewne, czy mogą zostać spełnione w ramach amerykańskiego prawa. Jak już wspomniano, FBI chce uzyskać dostęp do zaszyfrowanego iPhone'a. Sąd pierwszej instancji wydał wyrok nakazujący Apple'owi odblokowanie urządzenia. Takie odblokowane urządzenie mogłoby pozostać w siedzibie Apple'a, a FBI uzyskałoby doń zdalny dostęp i pobrało dane do analizy. Pozornie sprawa wygląda dość prosto i rzeczywiście mamy tu do czynienia z jednostkowym wypadkiem. Jednak oponenci FBI obawiają się, że otworzy to puszkę Pandory. Problem bowiem w tym, że Apple nie posiada odpowiednich narzędzi do odblokowania telefonu i musiałoby je dopiero stworzyć. Jeśli Apple dostosowałoby się do wyroku i stworzyło takie narzędzia, mielibyśmy do czynienia z precedensem, z którego mogłyby próbować korzystać organa ścigania w innych śledztwach. A to rodzi poważne pytania prawne o wolności obywatelskie, obowiązki obywateli wobec organów ścigania itp. itd. Sąd, wydając wyrok popierający żądania FBI, opierał się na ustawie All Writs Act z 1789 roku. Mówi ona, że sądy mogą wydać wyroki nakazujące udzielenie pomocy organom ścigania. Jednak stawia też pewne warunki. Po pierwsze, nie mogą istnieć inne legalne sposoby na uzyskanie tego, co chcą organa ścigania, po drugie strona, której wydano nakaz, musi być blisko powiązana ze sprawą, po trzecie zaś, nakaz nie może powodować niepotrzebnych komplikacji związanych z jego wykonaniem. Apple odpowiedziało więc apelacją, w której stwierdza, że All Writs Act nie daje sądowi żadnych dodatkowych uprawnień ponad określone przez Kongres, że firma nie jest związana z aktem terrorystycznym, a All Writs Act nie daje rządowi prawa do domagania się pomocy tylko dlatego, że producent sprzedaje swój towar. Firma zauważa też, że wykonanie wyroku jest "bezprzedmiotowo kłopotliwe", gdyż stworzenie odpowiedniego oprogramowania do odblokowania telefonu wymagałoby pracy 8-10 pracowników nawet przez miesiąc. Firma powołuje się też na Pierwszą i Piątą Poprawkę do Konstytucji USA. Pierwsza Poprawka gwarantuje wolność wypowiedzi. Jako, że niejednokrotnie amerykańskie sądy traktowały kod komputerowy jako rodzaj wypowiedzi, Apple argumentuje, że rząd nie może nikogo zmusić do wypowiedzi. Nie może więc zmusić do stworzenia oprogramowania. Z kolei Piąta Poprawka gwarantuje prawo do uczciwego procesu i zabrania odbierania wolności. Tymczasem, jak argumentuje Apple, spełnienie żądania FBI oznaczałoby, że firma musi wykonać pracę za FBI w sposób, który jest kłopotliwy i narusza jej podstawowe wartości. Sąd, który wydał pierwszy, niekorzystny dla Apple'a wyrok, wyznaczył termin rozprawy apelacyjnej na 22 marca. Z pewnością przegrana strona od wyroku się odwoła, sprawa trafi do sądu okręgowego, następnie do Sądu Apelcyjnego dla Dziewiątego Dystryktu. Wielu ekspertów uważa, że na tym się nie skończy i sprawą zajmie się Sąd Najwyższy USA. Jednak, jak twierdzą niektórzy, i on nie jest władny rozstrzygnąć tę kwestię. Coraz częściej pojawiają się głosy, że to Kongres musi uchwalić nowe prawo, które ostrożnie zrównoważy prawo do wolności osobistych z umożliwieniem prowadzenia śledztw przez organa ścigania. Profesor Orin Kerr z Wydziału Prawa Uniwersytetu George'a Washingtona porównuje tę sprawę do szaleńczo ciężkiego egzaminu, podczas którego profesor stawia przed studentami niemożliwe do rozwiązania zadanie po to, by zobaczyć, w jaki sposób będą próbowali sobie z nim poradzić. Wielu ekspertów obawia się, że jeśli sprawa zostanie rozwiązana tak, jak obecnie chce tego FBI, wpłynie ona niekorzystnie na amerykański handel międzynarodowy. W USA nie istnieje bowiem jeden system ochrony danych. Są one chronione na podstawie zapisów Konstytucji, zasad common law i wyroków sądowych. Jeśli powstałby precedens, w ramach którego sąd może wymusić na firmie stworzenie - nieistniejącej dotychczas - możliwości uzyskania dostępu do chronionych danych, z pewnością zachwiałoby to zaufaniem do amerykańskich producentów. Ich zagraniczni klienci obawialiby się, że w każdej chwili ich dane mogą uzyskać agendy rządu USA. Możemy więc spodziewać się, że o sporze Apple'a a FBI usłyszymy jeszcze niejednokrotnie. « powrót do artykułu
  14. Do czynników ryzyka raka jelita grubego należą otyłość, brak aktywności fizycznej i przetworzona żywność. Z chorobą tą powiązano także mutację w genie supresorowym nowotworów APC (białko APC bierze udział w kontroli proliferacji komórek śluzówki jelita). Co jest jednak pierwotną przyczyną: prowadząca do polipów mutacja czy współczesny tryb życia? Najnowsze ustalenia badaczy z Uniwersytetu w Tel Awiwie sugerują, że genetyczna predyspozycja poprzedzała zmiany cywilizacyjne. Dowody znaleziono w XVIII-wiecznej węgierskiej mumii. Rina Rosin-Arbesfeld, Ella H. Sklan, Israel Hershkovitz i Michal Feldman opublikowali wyniki swoich badań w piśmie PLoS ONE. W 1995 r. w Vácu w kryptach kościoła dominikanów znaleziono ponad 265 mumii. Krypty wykorzystywano od 1731 do 1838 r. do pochówków przedstawicieli klasy średniej i duchownych. Panowały tam warunki idealne do naturalnej mumifikacji: niskie temperatury, stała wentylacja i niska wilgotność. Jak opowiadają Izraelczycy, całkowitej lub częściowej mumifikacji uległo ok. 70% złożonych ciał. Doskonałe zachowanie tkanek i obszerne dane archiwalne przyciągały naukowców z całego świata. Rak jelita grubego to jedno z najpoważniejszych współczesnych zagrożeń zdrowotnych. [...] Chcieliśmy sprawdzić, czy w przeszłości ludzie [także] byli nosicielami mutacji APC, [a jeśli tak, to] jak częsta była i czy to ta sama mutacja, z jaką spotykamy się dziś - wyjaśnia dr Rosin-Arbesfeld. Naukowcy posłużyli się sekwencjonowaniem. Zmumifikowane tkanki miękkie otwierają nowy obszar badań. Bardzo mało chorób atakuje [bowiem] szkielet, ale tkanki miękkie zachowują dowody na ich występowanie. Nasze dane pokazują, że [...] genetyczna predyspozycja do raka [jelita grubego] mogła istnieć w erze przedwspółczesnej. Dotąd znaleźliśmy tę mutację tylko u jednej mumii. By wyciągnąć bardziej uprawnione wnioski, zamierzamy przeprowadzić badania na większej próbie - podsumowuje dr Sklan. « powrót do artykułu
  15. Jest pierwszym językiem dla zaledwie około 30 osób - mieszkańców miasteczka Wilamowice. Choć powstał w połowie XIII wieku, to dziś grozi mu wymarcie. Badacze z Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęli projekt, który ma ocalić od zapomnienia język wilamowski. Badacze z Wydziału „Artes Liberales” Uniwersytetu Warszawskiego rozpoczęli prace nad trzyletnim projektem, który ma ocalić od zapomnienia język wilamowski. "To jeden z najbardziej zagrożonych etnolektów w Europie. Jako pierwszym językiem posługuje się nim około 30 osób mieszkających w Wilamowicach na południu Polski. Dziś co trzecie dziecko w Wilamowicach uczy się rodzimego języka na fakultatywnych zajęciach w szkole" - informuje Uniwersytet Warszawski. Dzięki zaangażowaniu naukowców i społeczności lokalnej język, którego historia sięga XIII wieku, ma szansę przetrwać. W ramach programu Twinning Komisji Europejskiej badacze z UW otrzymali 1 mln euro dofinansowania. Dzięki temu przez trzy lata zorganizują m.in. warsztaty, cztery szkoły letnie i wyjazdy badawcze do Londynu, Wilamowic, Lejdy i Meksyku oraz europejski tydzień różnorodności językowej i kulturowej, który planowany jest na listopad 2017 r. Już w lutym na Wydziale „Artes Liberales” UW rozpoczął się pierwszy uniwersytecki kurs języka wilamowskiego. Przedstawiciele wydziału „Artes Liberales” i Stowarzyszenie „Wilamowianie” przygotowały też spektakl "Hobbit. Hejn an cyryk", czyli przekład powieści Tolkiena zagrany w całości w języku wilamowskim. W rolach głównych wystąpili młodzi mieszkańcy Wilamowic, którzy uczą się języka przodków. Język wilamowski pojawił wraz z osadnikami z zachodu Europy, którzy w połowie XIII wieku założyli Wilamowice. Najbliższy jest mu niemiecki, jidysz i luksemburski. Nie jest dialektem języka polskiego ani niemieckiego. Wśród mieszczan był obecny do 1945 r. W Wilamowicach panowała naturalna trójjęzyczność. W rodzinie i społeczności rozmawiano po wilamowsku. Polski był językiem szkoły, Kościoła i w kontaktach z sąsiednimi miejscowościami. Przed 1918 r. w urzędach mówiono po niemiecku. Po wkroczeniu Armii Czerwonej za posługiwanie się językiem wilamowskim zsyłano w głąb Związku Sowieckiego, zajmowano majątki i karano. Obowiązywał też zakaz noszenia strojów wilamowskich. Język wilamowski zaczął odradzać się po 1989 r. Od połowy lat 90. działa Stowarzyszenie "Wilamowianie", który go krzewi. Wilamowice (w języku wilamowskim: Wymysou) to miasto i gmina w powiecie bielskim, położona na styku historycznych ziem Małopolski i Śląska Cieszyńskiego. W mieście mieszka ok. 3 tys. mieszkańców, czyli ok. 18 proc. populacji gminy. Dofinansowany przez Komisję Europejską projekt UW "Humanistyka Zaangażowana w Europie: budowanie potencjału/tworzenie możliwości rozwojowych dla partycypacyjnych badań dziedzictwa językowo-kulturowego" to współpraca Uniwersytetu Warszawskiego z Uniwersytetem w Lejdzie i Uniwersytetem Londyńskim. Jego koordynatorem jest dr hab. Justyna Olko. W 2012 r. badaczka dostała grant European Research Council na prace nad zagrożonym językiem nahuatl, którym posługują się potomkowie Azteków. « powrót do artykułu
  16. Rząd Jej Królewskiej Mości ma zamiar wydać ponad 200 milionów funtów na badania nad kantowymi komputerami. Większość z tej kwoty, bo 167 milionów GBP, trafi do Doctoral Training Partnership. Pieniądze te sfinansują studia doktoranckie dla najlepszych studentów. Skorzysta z nich 40 brytyjskich uniwersytetów oraz około 2000 studentów. Reszta pieniędzy - 37 milionów funtów - trafi do National Quantum Technologies Programme, którego zadaniem jest finansowanie wysoce zaawansowanych badań nad informatyką kwantową. Kwota ta posłuży do sfinansowania dwóch rodzajów badań. Większość z niej - 25 milionów funtów - będzie wydane na nowy sprzęt badawczy dla siedmiu uniwersyteckich instytutów badawczych, a 12 milionów zostanie przeznaczonych na szkolenia badaczy rozpoczynających karierę naukową na polu inżynierii kwantowej. « powrót do artykułu
  17. W ramach strategii o nazwie Universal Windows Platform Microsoft będzie publikował gry dla Xboksa również na pecety. Phil Spencer, odpowiedzialny za rozwój Xboksa, stwierdził: Na początku konsole tworzyły zamknięte środowisko sprzętowe i programowe. Było ono używane przez około siedem lat, a w tym czasie inne ekosystemy sprzętowe i programowe stawały się coraz lepsze. Po tych siedmiu latach pojawiała się nowa generacja konsoli z nowymi funkcjami. Spencer sugeruje, że nie powinniśmy oczekiwać kolejnej konsoli Microsoftu. Xbox One będzie rozbudowywany na podobieństwo dzisiejszych pecetów, a gry rozwijane w ramach Universal Windows Platform będą charakteryzowały się wsteczną kompatybilnością. Universal Windows Platform ma pozwolić na uruchamianie tych samych programów na pecetach, konsoli do gier, smartfonach czy tabletach. Stanie się ona centralnym elementem strategii rozwoju gier. Spencer obiecał też, że UWA będzie współpracowała z różnymi procesorami graficznymi i zapowiedział rozwiązanie problemów z V-Sync. « powrót do artykułu
  18. Eksperci ostrzegają, że nawet 11 milionów witryn jest podatnych na ataki z powodu błędów w HTTPS i innych usługach korzystających z protokołów SSL i TLS. Atak DROWN pozwala napastnikowi na złamanie szyfru i odczytanie oraz kradzież wrażliwej komunikacji, w tym haseł, numerów kart kredytowych, tajemnic handlowych i danych finansowych. Nasze badania wykazały, że 33% serwerów HTTPS jest podatnych na atak - stwierdzają odkrywcy dziury. Z badań wynika też, że na atak podatnych jest 25% domen najwyższego rzędu wykorzystujących HTTPS. Zagrożenia atakiem DROWN są związane głównie z wadliwą konfiguracją serwerów. Wiele z takich maszyn wciąż wspiera SSLv2, poprzednika TLS z lat 90. Zapewnianie takiego wsparcia nie ma praktycznego znaczenia, gdyż SSLv2 nie jest obsługiwane przez klientów. Dotychczas jednak sądzono, że samo wspieranie tego protokołu, o którym wiadomo, że ma liczne wady, nie stanowi problemu, gdyż nie jest on używany. Specjaliści stojący za DROWN wykazali, że samo włączenie obsługi SSLv2 zagraża zarówno serwerom jak i ich klientom. Napastnik może bowiem wykorzystać ten fakt do odszyfrowania komunikacji prowadzonej za pomocą TLS. Wystarczy, że wyśle pakiet testowy na serwer wykorzystujący SSLv2 i używający tego samego prywatnego klucza, jaki jest wykorzystywany do komunikacji TLS. Serwer jest podatny na atak DROWN jeśli dopuszcza połączenia SSLv2 lub też jeśli jego prywatny klucz jest używany na jakimkolwiek serwerze dopuszczającym SSLv2. Wiele firm używa tych samych kluczy i certyfikatów np. na serwerach web i serwerach pocztowych. Jeśli więc serwer pocztowy dopuszcza SSLv2, a serwer web nie, to możliwe jest wykorzystanie serwera pocztowego do złamania komunikacji TLS na serwerze web. Aby ochronić się przed atakiem właściciele serwerów powinni być pewni, że ich prywatne klucze nie są używane na żadnej maszynie zezwalającej na połączenia SSLv2. Okazuje się, że na atak DROWN narażone są największe polskie witryny, a także witryny wielu banków. Bezpieczeństwo swojego serwera można sprawdzić na https://test.drownattack.com/ « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Instytutu Pasteura w Paryżu zdobyli najmocniejsze jak dotąd dowody na to, że wirus Zika może wywoływać ciężkie zaburzenie neurologiczne - zespół Guillaina i Barrégo (ZGB). W opisanym badaniu kliniczno-kontrolnym grupę kliniczną tworzyli pacjenci zdiagnozowani w Centre Hospitalier de Polynésie Française. Grupę kontrolną stanowili: 1) ludzie dopasowani pod względem wieku i płci, którzy zgłosili się do szpitala bez gorączki (98) oraz 2) dopasowani pod względem wieku pacjenci z ostrą gorączką Zika bez objawów neurologicznych (70). Autorzy publikacji z pisma The Lancet analizowali 42 przypadki, które wystąpiły w czasie epidemii w Polinezji Francuskiej między październikiem 2013 a kwietniem 2014 r. Większość pacjentów z ZGB [ok. 88%] wspominała o objawach zakażenia wirusem Zika [gorączce, wysypce i bólu stawów] średnio 6 dni przed jakimikolwiek objawami neurologicznymi. Występowały też u nich przeciwciała przeciwko ZIKV [41 osób miało przeciwciała IgM lub IgG, a u wszystkich wykryto przeciwciała neutralizujące; dla porównania, w 1. grupie kontrolnej dotyczyło to zaledwie 56% próby] - opowiada prof. Arnaud Fontanet, główny autor badania. Stan pacjentów pogarszał się szybciej, niż to zwykle bywa w przypadku ZGB, ale kiedy mijała ostra faza choroby, zdrowienie zachodziło z kolei prędzej. Dwanaście osób (29% próby) wymagało wspomagania wentylacji, a u 74% wystąpiło osłabienie mięśni (u 64% dotyczyło ono mięśni twarzy). [Żaden z 42 pacjentów nie zmarł], a w ciągu 3 miesięcy 57% chorych mogło już chodzić. W szczycie epidemii może zaistnieć potrzeba radzenia sobie z wieloma pacjentami wymagającymi intensywnej opieki medycznej, a nie wszędzie są OIOM-y. [Generalnie] chorzy z ZGB monopolizują łóżko na 35 dni. Mimo że większość pacjentów miała kiedyś kontakt z wirusem dengi (świadczyła o tym obecność przeciwciał), Francuzi nie znaleźli dowodów na to, że zakażenie nim zwiększa prawdopodobieństwa, że ludzie zainfekowani Ziką rozwiną ZGB. Bazując na danych z Francuskiej Polinezji, naukowcy szacują, że na ZGB może zapaść 1 na 4000 osób zakażonych ZIKV. « powrót do artykułu
  20. Sprowadzone jesienią zeszłego roku do Minto-Brown Island Park w Salem w Oregonie w ramach pilotażowego programu kozy miały wyjadać gatunki inwazyjne, m.in. jeżynę kaukaską (Rubus armeniacus) i bluszcz pospolity (Hedera helix). Przez nieposkromiony apetyt pochłaniały jednak całą roślinność bez wyjątku i kosztowały 5-krotnie więcej od zatrudnianych zwykle ludzi. Niektórym przeszkadzał też roztaczany przez nie zapach. Program trwał 6 tygodni i zakończył się w listopadzie. Usługi 75 kóz kosztowały miasto ponad 20 tys. dolarów (20.719). Na wynagrodzenie ogrodnika wspieranego przez więźniów trzeba by zaś przeznaczyć 4.245 dol. Rachel McCollum, właścicielka wynajmującej kozy firmy Yoder Goat Rentals, podkreśla, że zwierzęta były odbierane pozytywnie i wg wielu osób, stanowiły miły, idylliczny dodatek do krajobrazu. Niestety, gatunki rodzime (klony czy leszczyny) smakowały im tak samo, a nawet bardziej od inwazyjnych. Na jednym obszarze wyskubały np. wszystkie listki z pędów, ale pozostawiły już kłujące gałązki jeżyny. Miasto nie wyklucza, że w przyszłości skorzysta jeszcze z usług kóz. Miałyby one np. pomóc w utrzymaniu zieleni na stokach wzgórz. « powrót do artykułu
  21. Przeciętny czas życia od diagnozy glejaka to ok. 1-1,5 roku. Całkowita resekcja guza jest trudna, stąd częste wznowy. Obiecującą, pierwszą od ponad 30 lat, metodą poprawy rokowań wydaje się wykorzystanie niszczących guzy indukowanych nerwowych komórek macierzystych (ang. induced neural stem cells, iNSCs). Uciekając się do metody zwanej transróżnicowaniem, zespół dr. Shawna Hingtgena z Uniwersytetu Karoliny Północnej przeprogramowywał komórki skóry - fibroblasty. Amerykanie zastosowali optyczne geny reporterowe oraz gen, którego produkt jest toksyczny dla guzów. Indukowane nerwowe komórki macierzyste zachowywały zdolność do namnażania i wywoływały programowaną śmierć (apoptozę) hodowanych z nimi ludzkich komórek glejaka. Obrazowanie poklatkowe wykazało, że iNSCs wykazują tropizm do komórek glejaka, tzn. namierzają je w hodowli, a także migrują do odległych lokalizacji w mózgu myszy. Obrazowanie zademonstrowało też, że uwalniane przez iNSCs białko TRAIL (ligand indukujący apoptozę związany z TNF, ang. TNF-related apoptosis-inducing ligand) ogranicza wzrost przeszczepionych myszom guzów. W zależności od typu guza czas przeżycia zwierząt wzrastał o 160-220%. Obecnie trwają prace na zwiększeniem umiejętności przetrwania iNSCs w jamie pooperacyjnej. Ekipa ustaliła, że potrzebują one macierzy, która stanowi dla nich podporę i ułatwia organizację. Dzięki temu utrzymują się na tyle długo, by namierzyć komórki nowotworowe. W kolejnych etapach badań naukowcy chcą m.in. przetestować inne niż TRAIL związki przeciwnowotworowe. W 2012 r. transróżnicowanie uhonorowano Nagrodą Nobla. Po raz pierwszy w historii jego najnowszą wersję wykorzystano w terapii nowotworu. « powrót do artykułu
  22. W 2010 roku serwis WikiLeaks opublikował tajną notatkę Departamentu Stanu USA, w której wymieniono ponad 200 miejsc położonych poza granicami USA uznawanych za istotne dla bezpieczeństwa Stanów Zjednoczonych. Na organizację posypały się gromy krytyki. Pojawiły się bowiem obawy, że terroryści, znając tę listę, wezmą na cel wymienione w niej fabryki, rurociągi, kopalnie i tym podobną infrastrukturę. Profesor Daniel G. Arce z University of Texas Dallas School of Economics postanowił zbadać, czy publikacja listy rzeczywiście negatywnie wpłynęła na bezpieczeństwo wymienionych miejsc. Uczony wykorzystał Global Terrorism Database, w której znajdują się informacje o ponad 140 000 ataków i skupiając się na okresie od grudnia 2010 do końca roku 2014, porównał miejsca ataków z ujawnioną przez WikiLeaks listą. Analiza wykazała, że zaatakowane zostały jedynie 2 spośród ponad 200 wymienionych miejsc. Jeden z ataków przeprowadzono na rafinerię ropy naftowej w irackiej Basrze. Profesor Arce mówi, że biorąc pod uwagę aktywność bojówek w tamtejszym regionie, trudno przypisać atak wyciekowi listy. Drugi z zamachów został dokonany na rurociąg Baku-Tbilisi-Ceyhan. Jednak rurociąg ten był wielokrotnie atakowany przed ujawnieniem wspomnianej listy. Wygląda na to, że terroryści nie wykorzystali listy jako spisu potencjalnych celów. Nie wydaje się, by jej publikacja zwiększyła niebezpieczeństwo - mówi uczony. Profesor zastrzega jednocześnie, że nieudane ataki mogły nie trafić do Global Terrorism Database. Naukowiec zauważa też, że infrastruktura wymieniona na liście zwykle nie padała wcześniej ofiarą ataków. Nie wyklucza też, że po publikacji listy jest ona lepiej strzeżona. Dlatego też sądzę, że potrzebne są dodatkowe badania, by dokładnie ocenić niebezpieczeństwo grożące miejscom z listy Departamentu Stanu - stwierdza uczony. « powrót do artykułu
  23. Jeśli dozownik ze środkiem do odkażania na bazie alkoholu umieści się na środku korytarza na wprost wejścia do szpitala, jego wykorzystanie przez odwiedzających wzrasta aż o 528%. Naukowcy z Clemson University i Greenville Health System przeprowadzili 3-tygodniowe badanie obserwacyjne w Greenville Memorial Hospital. Objęło ono ponad 6600 odwiedzających. Okazało się, że wykorzystanie środka odkażającego było 5,28-krotnie wyższe, gdy zamiast przy recepcji lub z boku korytarza dozownik umieszczono na wprost wejścia. Amerykanie stwierdzili także, że dzieci i młodzi dorośli sięgali po środek odkażający na bazie alkoholu niemal 50% częściej niż starsi dorośli. W porównaniu do ludzi przychodzących w pojedynkę, grupy także częściej korzystały ze środka (prawie o 40%). Przy oryginalnym ustawieniu nikt nie korzystał z dozownika, postanowiono więc przetestować 3 inne lokalizacje (stąd 3-tygodniowy czas trwania studium): 1) w drzwiach obrotowych, 2) między głównymi drzwiami obrotowymi i bocznym wejściem na korytarz i 3) naprzeciw recepcji. Ludzi obserwowano w szczytach odwiedzin, czyli między 10 a 11.30 i między 16 a 17.30, w 3 dniach każdego tygodnia. Odwiedzający stanowią dodatkowy czynnik, za pośrednictwem którego szerzą się choroby szpitalne, dlatego higiena dłoni to okazja do dalszej poprawy bezpieczeństwa pacjentów. Studium sugeruje wiele kierunków przyszłych badań, m.in. ocenę wpływu dynamiki grupy i presji społecznej na wykorzystanie środków odkażających przez odwiedzających [...] - podkreślają autorzy artykułu z American Journal of Infection Control. « powrót do artykułu
  24. Od dawna wiemy, że neandertalczycy używali ognia. Wciąż jednak tajemnicą jest, jak go pozyskiwali. Niewykluczone, że korzystali z naturalnych jego źródeł, jak np. pożary lasów. Dopiero wówczas mieli doń dostęp i musieli jak najdłużej go utrzymać. Teraz jednak pojawiła się hipoteza mówiąca, że neandertalczycy byli w stanie sami rozpalić ognisko. Podczas wykopalisk w liczącym sobie 50 000 lat stanowisku archeologicznym w Pech-de-l'Azé w południowo-wschodniej Francji odkryto niewielkie kawałki dwutlenku manganu, który występuje w okolicznych formacjach wapiennych. Naukowcy od dłuższego czasu wiedzieli, że neandertalczycy korzystali z dwutlenku manganu. Uważano jednak, że używali go jako czarnego barwnika do dekorowania swoich ciał. Jednak autorzy nowych badań zauważają, że znacznie łatwiej mogli pozyskać czarny barwnik z węgla i sadzy z własnych ognisk. Zdobycie tlenków manganu jest znacznie bardziej kłopotliwe. Co więcej, analizy wykazały, że neandertalczycy nie korzystali z każdego dostępnego tlenku manganu, ale z dwutlenku manganu. Jego kawałki znaleziono m.in. obok miejsc, w których płonął ogień. Nosiły one ślady skrobania. W ten sposób można było uzyskać proszek i wykorzystać go do zdobienia ciała. Jednak naukowcy wysunęli inną hipotezę. Po przeprowadzeniu eksperymentów z różnymi dostępnymi rudami manganu okazało się, że sproszkowany dwutlenek manganu umieszczony na drewnie obniża temperaturę zapłonu drewna do 250 stopni Celsjusza. To samo drewno bez tlenku manganu zapalało się dopiero w temperaturze 350 stopni. Uczeni nie wykluczają zatem, że neandertalczycy potrafili samodzielnie rozpalić ognisko, a wspomagali się przy tym sproszkowanym tlenkiem manganu. « powrót do artykułu
  25. Autonomiczny samochód Google'a zderzył się z autobusem. To pierwsza kolizja spowodowana przez pojazdy Google'a. Do zdarzenia doszło 14 lutego, a Google poinformował o nim kalifornijski Wydział Pojazdów Silnikowych. Ze złożonego tam raportu dowiadujemy się, w jaki sposób doszło do wypadku. W raporcie czytamy, że samochód Google'a jadąc w trybie autonomicznym zbliżył się do skrzyżowania z zamiarem skrętu w prawo. Zjechał na prawą stronę, by ominąć stojące samochody, które miały zamiar jechać prosto. Okazało się jednak, że dalszą drogę blokują worki z piaskiem ułożone wokół remontowanej studzienki kanalizacyjnej. Gdy zapaliło się zielone światło, stojące obok samochody ruszyły. Gdy kilka z nich przejechało, pojazd Google'a zaczął cofać, zjeżdżając na pas, którym chciał ominąć przeszkodę. W tym czasie z tyłu zbliżał się autobus. Kierowca samochodu Google'a widział go, ale sądził, że autobus zwolni lub zatrzyma się, by przepuścić pojazd Google'a, zatem nie interweniował. Około trzech sekund później autonomiczny pojazd uderzył w bok autobusu. W wypadku nikt nie ucierpiał. Gdy do niego doszło samochód Google'a poruszał się z prędkością około 3 km/h, a autobus - 25 km/h. Google wprowadził już poprawki do oprogramowania pojazdu, by poinformować go, że autobusy mają mniejszą manewrowość niż samochody osobowe. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...