Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Zrobienie dobrego wina wymaga zgrania wielu różnych czynników. Ważna jest również pogoda w danym roku. We Francji i Szwajcarii tradycyjnie latami najlepszych win są te, podczas których wiosną występują obfite opady, lato jest wyjątkowo gorące, a pod jego koniec nadchodzi susza. Wówczas winogrona szybko dojrzewają, można je wcześnie zbierać. Badania, których wyniki opublikowano w najnowszym Nature Climate Change, wykazały, że z powodu globalnego ocieplenia z tego optymalnego równania może wypaść susza pod koniec lata. To tylko jedna z wielu przyczyn, dla których w niedalekiej przyszłości producenci win będą musieli zmienić technologie, a niewykluczone, że i zmienić tereny uprawy. O zbiorach winogron decyduje głównie temperatura. W ciągu ostatnich 30 lat globalne ocieplenie spowodowało, że na całym świecie - od Kalifornii i Ameryki Południowej, poprzez Europę po Australię, winogrona zbiera się coraz wcześniej. Porównanie liczących sobie wiele wieków francuskich zapisków historycznych pokazało, że od 1980 roku owoce zbiera się o 2 tygodnie wcześniej niż średnia z ostatnich 400 lat. Dla winiarzy oznacza to często bardzo dobre zbiory i świetne wina. Jednak wiele badań pokazuje, że to tylko stan przejściowy. Wiele tradycyjnych regionów winiarskich może stać się zbyt gorących, by uprawiać w nich winorośl. Konieczna więc będzie albo zmiana gatunków na bardziej odporne na wysokie temperatury, albo przeniesienie plantacji, albo zmiana technologii. Autorzy najnowszych badań przeanalizowali dane pogodowe z XX i XXI wieku, rekonstrukcje pogodowe z poprzednich wieków i porównali je z zapiskami winiarzy do roku 1600 wstecz. Wykazali, że w dość chłodnych regionach Francji i Szwajcarii wczesne zbiory były zawsze skorelowane z ponadprzeciętnymi temperaturami i suszą. Uczeni mówią, że w przeszłości susza pomagała w przekroczeniu granicy, która pozwalała na wcześniejsze zbiory. Zwykle bowiem parowanie wody zawartej w glebie ochładza powietrze. Gdy dochodzi do suszy jest mniejsze parowanie, więc wzrastają temperatury. Mechanizm ten działał jeszcze do lat 80. ubiegłego wieku. Od tamtej pory średnie temperatury są na tyle wysokie, że nie potrzeba suszy, by przekroczyć granicę dla wczesnych zbiorów. Po roku 1980 susza nie ma znaczenia. To oznacza, że zmiany w skali klimatu całej planety zmieniły też lokalne warunki - mówi Benjamin Cook z Columbia University i Goddard Institute for Space Studies. Zmiany klimatyczne wpłynęły na najbardziej znane regiony, jak Alzacja, Szampania, Burgundia czy Langwedocja. Na razie zmiany te przynoszą winiarzom korzyści, ale dobry okres może powoli zmierzać kuk końcowi. Jak na razie dobry rok to rok gorący - mówi współautorka badań Elizabeth Wolkovich z Uniwersytetu Harvarda. Zauważa jednak, że w roku, w którym we Francji miały miejsce najwcześniejsze zbiory w odnotowanej historii - czyli w roku 2003, gdy winogrona zbierano o miesiąc wcześniej niż zwykle - wcale nie powstały wyjątkowo dobre wina. To może być wskazówka, w jakim kierunku to wszystko zmierza. Jeśli nadal będziemy ogrzewali planetę, winnice nie będą produkowały dobrych owoców - mówi. Naukowcy wyliczyli, że w skali całego globu zwiększenie temperatury o 1 stopień Celsjusza oznacza wcześniejsze zbiory o 6-7 dni. Już w 2011 roku stwierdzono, że wskutek globalnego ocieplenia w wielu częściach Burgundii nie będzie można uprawiać Pinot Noir. Wyniki innych badań wskazują, że z Boreaux znikną odmiany Cabernet i Merlot, a kontrowersyjne badania z 2013 roku wykazały, że do roku 2050 większość obecnych regionów winiarskich nie będzie mogła uprawiać obecnie stosowanych odmian. Niewykluczone jednak, że zyskają na tym inne regiony. Gatunki, których nie da się już uprawiać w kalifornijskiej Dolinie Napa mogą trafić na plantacje w stanach Waszyngton czy Kolumbia Brytyjska, południowa Anglia może stać się nową Szampanią, a w środkowych Chinach rolnicy mogą uprawiać gatunki znane obecnie z Chile. Australijscy farmerzy będą zaś musieli pogodzić się z przeniesieniem upraw na Tasmanię. Oczywiście to tylko rozważania dotyczące temperatur. Nie wiadomo bowiem, czy plantacje da się przenieść. Nie wiadomo, czy znajdą się wolne tereny pod uprawę, czy będą one miały odpowiednią glebę czy nachylenie ku słońcu. Może się okazać, że poza obecnymi tradycyjnymi miejscami uprawy nigdzie indziej nie ma miejsca lub odpowiednich warunków dla Pinot Noir czy Merlota. Zarysowany powyżej problem dotyczy nie tylko przemysłu winiarskiego. Globalne ocieplenie już wymusza migracje wielu gatunków ku biegunom. Nikt nie wie, które z nich będą w stanie takiej migracji dokonać i jak się ona zakończy. Niektórzy ludzie mogą nie wierzyć w globalne ocieplenie, ale w przemyśle winiarskim wszyscy w nie wierzą. Wierzą w nie, gdyż widza jego skutki, rok po roku. Jest ono prawdziwe i nie ustąpi - mówi profesor Liz Thach z Sonoma State University, która specjalizuje się w zarządzaniu przemysłem winiarskim. « powrót do artykułu
  2. Niedźwiedzia kość z jaskini, na której widać ślady nacięć wykonanych za pomocą narzędzia z krzemienia, wyznacza nowy początek ludzkiego osadnictwa w Irlandii. Ponieważ datowanie radiowęglowe wykazało, że ma ona ok. 12,5 tys. lat, obecnie w grę wchodzi paleolit. Dotąd najwcześniejsze dowody związane z ludźmi pochodziły z mezolitu. W paleolicie Irlandia była już wyspą, dlatego uważa się, że grupy myśliwych-zbieraczy musiały tu przybyć łodzią. Kość (rzepkę) niedźwiedzia brunatnego przechowywano przez 90 lat w kartonie w Narodowym Muzeum Irlandii. Od lat 70. XX w. najstarsze dowody dot. ludzkiego osadnictwa w Irlandii wiązano ze stanowiskiem Mount Sandel z Irlandii Północnej. Datowanie węglowe wyznaczało jego wiek na ok. 9 tys. lat. Choć specjaliści poszukiwali śladów irlandzkiego paleolitu od 2. połowy XIX w. i w ciągu 150 lat od czasu do czasu natrafiano na różne narzędzia, to za każdym razem odrzucano je jako pochodzące z Brytanii i zawleczone na obszar Irlandii przez lądolód lub inne procesy geologiczne. Autorkami odkrycia są dr Marion Dowd, archeolog z IT Sligo, i dr Ruth Carden z Narodowego Muzeum Irlandii. [...] Wreszcie udało się ujawnić pierwszy kawałek układanki. To dodaje nowy rozdział ludzkich dziejów w Irlandii - zaznacza dr Dowd. W 1903 r. rzepkę dorosłego niedźwiedzia znaleziono wraz z tysiącami innych kości w Jaskini Alice i Gwendoline w hrabstwie Clare w prowincji Munster. Archeolodzy opublikowali raport na temat swoich badań, odnotowując, że rzepka nosi ślady nacięć nożem. Kość znajduje się w zbiorach Narodowego Muzeum Irlandii od lat 20. XX w. W 2010 i 2011 r. Carden ponownie analizowała muzealną kolekcję kości. Jako specjalistka od archeologii jaskiniowej pani doktor zainteresowała się kością sprawionego niedźwiedzia. Koniec końców zlecono przeprowadzenie datowania radiowęglowego w Chrono Centre na Queen's University Belfast. Dowd podkreśla, że uzyskane wyniki były pewnym szokiem. Miałyśmy dowód, że ktoś sprawiał padlinę niedźwiedzia brunatnego i przecinał się przez kolano, najprawdopodobniej by dostać się do ścięgien. Analiza ujawniła, że nacięć dokonano na świeżej kości, co oznacza, że ludzie byli w Irlandii w paleolicie. Zapewne ktoś bez wprawy próbował przebić się przez twardy staw kolanowy i w efekcie zostawił na powierzchni rzepki aż 7 nacięć. « powrót do artykułu
  3. Wczoraj w wieku 79 lat zmarł Andy Grove, jeden z twórców potęgi Intela. Przyczyny śmierci nie podano. W latach 90. mężczyzna skutecznie walczył z rakiem prostaty, w 2000 roku zdiagnozowano u niego chorobę Parkinsona. Grove nie był współzałożycielem Intela, jednak przez lata pełnił w nim ważne role. W 1968 roku wraz z Robertem Noyce'em i Gordonem Moore'em odszedł z Fairchild Semiconductor, gdzie byłl zastępcą dyrektora ds. rozwoju. Noyce i Moore założyli Intela, a Grove natychmiast do nich dołączył. Grove został dyrektorem ds. inżynieryjnych i to on odpowiadał za uruchomienie pierwszych linii produkcyjnych firmy. W latach 1979-1997 był prezesem firmy. Jednocześnie, w latach 1987-1998 był jej dyrektorem wykonawczym (CEO), a od 1997 do roku 2005 był przewodniczącym zarządu. Grove był bardzo wpływową postacią nie tylko w przemyśle technologicznym. Cieszył się olbrzymim poważaniem zarówno jako specjalista ds. inżynieryjnych, jak i świetny menedżer. Dość wspomnieć, że w czasie gdy pełnił funkcję dyrektora wykonawczego rynkowa kapitalizacja Intela zwiększyła się z 4 do 197 miliardów USD, a roczne wpływy firmy wzrosły z 1,9 do 26 miliardów USD. Andy Grove urodził się 2 września 1936 roku na Węgrzech jako András István Gróf. Uciekł z okupowanego przez komunistów kraju podczas powstania węgierskiego z 1956 roku, a w roku 1957 trafił do USA. Zanim osiągnąłem wiek 20 lat przeżyłem węgierską dyktaturę faszystowską, niemiecką okupację, nazistowskie Ostateczne rozwiązanie, zajęcie Budapesztu przez Armię Czerwoną, powojenny okres chaotycznej demokracji, różne reżimy komunistyczne i stłumione siłą powstanie ludowe, podczas którego wielu młodych ludzi zostało zabitych, a innych internowano. Około 200 000 Węgrów uciekło na Zachód. Ja byłem jednym z nich. Po przybyciu do USA Grove sprzątał w restauracji, a zarobione pieniądze inwestował we własne wykształcenie. W 1960 roku był już bakałarzem inżynierii chemicznej, a w 1963 roku na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley uzyskał tytuł doktora. Podejście Andy'ego do strategii korporacyjnej i przywództwa wciąż inspiruje wpływowych myślicieli i firmy na całym świecie. Połączył analityczny umysł naukowca z umiejętnością angażowania ludzi w głęboką, szczerą dyskusję, przez co zapewnił Intelowi sukces w czasach pojawienia się peceta, internetu i rozwoju Doliny Krzemowej - stwierdził Andy Bryant, przewodniczący zarządu Intela. « powrót do artykułu
  4. Zespół polskich naukowców odkrył, zbadał i opisał skamieniałe naczynia krwionośne z zachowanymi chemicznymi śladami białek w kościach gadów triasowych, mających prawie ćwierć miliarda lat. To otwarcie nowych drzwi w nauce - mówią autorzy odkrycia. Ono pokazuje nowy kierunek badań, który umożliwi nam dowiedzenie się czegoś więcej, niż pokazuje sama morfologia kości. Wnikamy do środka do materii organicznej, budującej kiedyś te organizmy. To na pewno krok milowy. Otwieramy drzwi, co za nimi – jeszcze do końca nie wiemy – powiedział podczas piątkowej konferencji prasowej w Katowicach dr Andrzej Boczarowski z Wydziału Nauk o Ziemi Uniwersytetu Śląskiego. To najstarsze takie zidentyfikowane materiały na świecie. We wnętrzu strukturalnie zachowanych naczyń krwionośnych dzięki zastosowaniu najnowocześniejszej aparatury badawczej wykryto aminokwasy i fragmenty białek – w tym kolagen. Udowadniamy, że tego typu molekuły mogą zachować się w stanie kopalnym niezależnie od wieku – czy szczątki mają 80, 100 czy 245 mln lat, jak w naszym przypadku. Czas wydaje się nie odgrywać tej głównej roli – kluczowe jest ich utrwalenie zaraz po śmierci – dodał mgr Dawid Surmik z Parku Nauki i Ewolucji Człowieka w Krasiejowie. Szczątki triasowych gadów – notozaura i tanystrofa, z których pochodził materiał badawczy - zostały znalezione w kamieniołomie w Gogolinie na Opolszczyźnie oraz w dzielnicy Miasteczka Śląskiego – Żyglinie, niedaleko Tarnowskich Gór (Śląskie). Na pograniczu wczesnego i środkowego i triasu dzisiejszy Śląsk był zalany bardzo płytkimi morzami, było ciepło i nie brakowało pokarmu, przede wszystkim ryb. Notozaur był gadem morskim, który lubił się wygrzewać na łachach piasku. Tanystrof był zwierzęciem przybrzeżnomorskim o długiej szyi, które żerowało na plaży, wyjadając ryby i skorupiaki z wgłębień zalanych wodą. Naukowcy przypuszczają, że po śmierci ich ciała zostały błyskawicznie pochowane w osadzie, co nie tylko ocaliło szczątki przed zjedzeniem przez inne zwierzęta, ale też zahamowało rozkład. Jeżeli te zwierzęta zdechły na lądzie, ich ciała z rzeką czy z deszczem zostały dostarczone do morskiego środowiska, tam nastąpił dość szybki rozkład. Ciała zostały zakonserwowane w wyniku bardzo szybkiej mineralizacji, która być może trwała dni, jeżeli nie godziny. Najprawdopodobniej to mineralizacja spowodowała niejako związanie tej pierwotnej materii organicznej będącej w miękkich tkankach do postaci mineralnej i tym samym te sygnały białkowe, chemiczne zostały utrwalone w naczyniach krwionośnych, które badaliśmy – wyjaśnił Dawid Surmik. To właśnie on, studiując kości notozaura i tanystrofa, zauważył w nich dziwne struktury, które zidentyfikowano jako skamieniałe naczynia krwionośne. Do badania triasowych kości użyto nowatorskich metod, zaczerpniętych m.in. z fizyki molekularnej czy fizyki ciała stałego. Badania wykonywano głównie na Uniwersytecie Śląskim, na nowoczesnym sprzęcie analitycznym wybudowanego przed kilkoma laty dzięki wsparciu środków unijnych Śląskiego Centrum Edukacji i Badań Interdyscyplinarnych w Chorzowie, a także na Uniwersytecie Jagiellońskim i w PAN w Warszawie. W pracy naukowej trzeba mieć właściwy materiał, dużo szczęścia i odpowiednie narzędzia, w ostatnich latach obserwujemy niebywały rozwój technik chemii, biochemii i chemii polimerów, udało się to wykorzystać, skonstruowano wspaniałe instrumentarium – powiedział członek zespołu badawczego, prof. Roman Pawlicki z Collegium Medicum Uniwersytetu Jagiellońskiego. Pół wieku temu był on autorem pierwszej publikacji dotyczącej zachowania struktur organicznych w skamieniałościach. W 1966 r. na łamach czasopisma Nature opisał on świetnie zachowane skamieniałe tkanki miękkie – włókna kolagenowe, naczynia krwionośne i komórki kostne, które zachowały się w kościach dinozaurów pochodzących sprzed 80 mln lat. Zostały one wówczas znalezione przez polsko-mongolską wyprawę paleontologiczną na pustynię Gobi (Mongolia). W ścianach naczyń krwionośnych pochodzących z ciał gadów triasowych odkrytych na Śląsku, które badaliśmy, także zachował się kolagen. Ale one są trzykrotnie starsze od tych opisywanych przez prof. Pawlickiego – zwrócił uwagę dr Boczarowski. Badania prowadzono kilkoma uzupełniającymi się metodami, używając np. analiz środowiskowego mikroskopu skaningowego (ESEM), spektroskopii w podczerwieni (FTIR) oraz rentgenowskiej spektroskopii fotoelektronowej (XPS). Wykorzystano także wysokorozdzielczy spektrometr mas jonów wtórnych z analizą czasu przelotu (ToF-SIMS), który umożliwia precyzyjne określenie składu chemicznego próbek. Wyniki tych badań ujawniły w kościach np. obecność aminokwasów czy kolagenu zwierzęcego. Badania były wielokrotnie powtarzane - innymi metodami na innym sprzęcie. Kilkoma niezależnymi metodami naukowcy otrzymali identyczne wyniki, co potwierdziło rangę odkrycia. Publikacja polskich naukowców ukazała się właśnie w prestiżowym amerykańskim czasopiśmie PLoS ONE. Jak podkreślali Andrzej Boczarowski i Dawid Surmik, badania dostarczą nie tylko informacji o notozaurze i tanystrofie – co jadły te zwierzęta, w jakim środowisku żyły. Otwierają też nowe pola badawcze. O ile wiek XX był wiekiem fizyki, to wiek XXI będzie wiekiem biologii, szczególnie genetyki. Wykopaliska będą wykonywane w materiale genetycznym, a nie w plenerze. Tam jest zapisana cała prawda o naszej historii – powiedział dr Boczarowski. Interdyscyplinarny zespół, który dokonał odkrycia, utworzyli naukowcy z Uniwersytetu Śląskiego, Uniwersytetu Jagiellońskiego, Polskiej Akademii Nauk oraz Parku Nauki i Ewolucji Człowieka w Krasiejowie (Opolskie). Znaleźli się w nim paleontolodzy: mgr Dawid Surmik i dr Andrzej Boczarowski; fizycy ciała stałego: prof. Jacek Szade i dr Katarzyna Balin; fizyk molekularny dr Mateusz Dulski; biogeolog dr hab. Barbara Kremer oraz histolog i morfolog prof. Roman Pawlicki. « powrót do artykułu
  5. Odkryta właśnie bakteria Ideonella sakaiensis produkuje 2 enzymy hydrolizujące poli(tereftalan etylenu), PET, oraz pierwotny produkt reakcji rozkładu, czyli kwas mono(2-hydroksyetylo)tereftalowy, MHET. Ponieważ dla bakterii PET stanowi główne źródło energii i węgla, zespół dr. Shosuke Yoshidy z Instytutu Technologii w Kioto ma nadzieję, że dzięki niej uda się pozbyć ton kłopotliwych odpadów. Rokrocznie wytwarza się ponad 45 mln t PET. Recyklingowi podlega tylko niewielka część tworzywa, reszta trafia na wysypiska i do wody. Dotąd znano tylko kilka gatunków grzybów, które częściowo rozkładały ten plastik. Japończycy zebrali 250 próbek, w tym glebę, a także ścieki i szlam, z zakładu recyklingu butelek PET. Zbadali znajdujące się w nich bakterie, by sprawdzić, czy któreś z nich odgrywają jakąś rolę w procesie rozkładu tworzywa. Jedna z próbek osadu zawierała unikatowe konsorcjum bakteryjne, złożone z bakterii, drożdżopodobnych komórek i pierwotniaków - opowiada dr Kenji Miyamoto. Gdy mikroorganizmy nałożono na cienki film PET, najpierw utworzyły się w nim spore zagłębienia, a po 6 tygodniach po polimerze nie było śladu. Z konsorcjum wyizolowaliśmy szczep I. sakaiensis 201-F6 i odkryliśmy, że wytwarza on 2 enzymy, PETazę i MHETazę. Dalsze badania ujawniły, że PETaza i MHETaza są konieczne, by za pośrednictwem hydrolizy doprowadzić do powstania 2 neutralnych dla środowiska monomerów: kwasu tereftalowego i glikolu. Fakt, że ludzie produkują PET od zaledwie 70 lat, sugeruje, że zdolność jego rozkładu przez bakterie musiała wyewoluować stosunkowo niedawno. Japończycy przejrzeli bazy danych, by sprawdzić, czy jakieś inne organizmy mają geny kodujące enzymy metabolizujące poli(tereftalan etylenu). U żadnego gatunku nie znaleziono ich kompletu, ale aż 92 mikroorganizmy dysponowały sekwencjami dla MHETazy, a u 32 z nich wykryto także inne enzymy biorące udział w metabolizmie PET. Mutacje w enzymach rozkładających wiązania, np. hydrolizującej PET kutynazie, mogły zwiększać wybiórczość związaną z PET. Nie wiadomo, czy istnieją inne podobne organizmy - zaznacza Miyamoto. Japończycy przypuszczają, że duża dostępność PET w zakładzie utylizacji oraz hodowla w czasie eksperymentów mogła pomóc w selekcji bakterii z potrzebnymi genami, pozyskanymi podczas wymiany z innymi bakteriami. Jak zastosować odkrycia opisane w Science w praktyce? Przez krystaliczną strukturę tempo rozkładu [PET] jest bardzo wolne. Wskutek wstępnego podgrzania do 260 stopni dochodzi jednak do jej rozpadu, co pozwala bakteriom łatwo rozłożyć plastik. « powrót do artykułu
  6. Ten projekt to wielki krok dla całej krajowej branży kosmicznej. SAT-AIS-PL będzie pierwszym satelitą, którego wykonanie zlecono polskiemu konsorcjum przemysłowo-naukowemu. Na czele konsorcjum stanie spółka Creotech Instruments S.A. W skład konsorcjum wchodzą firmy: Hertz Systems i Atos Polska i Śląskie Centrum Naukowo-Technologiczne Przemysłu Lotniczego oraz instytucje naukowe: Centrum Badań Kosmicznych PAN, Instytut Łączności i Akademia Morska w Gdyni. SAT-AIS-PL będzie częścią systemu bezpieczeństwa ruchu morskiego. Projekt realizowany na zlecenie Europejskiej Agencji Kosmicznej (ESA), której jako kraj jesteśmy członkiem od 2012 roku, potrwa przynajmniej 7 lat i będzie składał się z czterech etapów. Pierwsza, zainicjowana właśnie faza, potrwa do końca I kwartału 2017 roku i obejmie wykonanie projektu misji satelity i stworzenie architektury podsystemów. W latach 2017-2020, w czasie drugiego etapu, powstanie prototyp systemu, a następnie właściwy satelita. Kolejna faza obejmie wystrzelenie rakiety, która wyniesie satelitę na orbitę. Ostatni etap, przewidziany na kilka kolejnych lat, to faza operacyjna systemu. Obejmie także sprowadzenie satelity z orbity po zakończeniu misji. Zadaniem systemu SAT-AIS-PL będzie zbieranie informacji z automatycznego systemu identyfikacji statków (AIS) na potrzeby monitorowania i nadzoru bezpieczeństwa ruchu morskiego – mówi Michał Szaniawski, wiceprezes Agencji Rozwoju Przemysłu - Korzystać będą z niego zarówno użytkownicy polscy jak i zagraniczni. Głównymi użytkownikami danych z systemu będą Urzędy Morskie, Wojsko Polskie, Straż Graniczna, Morska Służba Poszukiwania i Ratownictwa, Służby Specjalne oraz Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego. Na SAT-AIS-PL składać się będzie satelita o masie około 40 kg z odbiornikiem sygnałów z transponderów AIS zainstalowanych na jednostkach morskich, naziemna stacja łączności, centrum kontroli lotu i sterowania oraz terminal danych AIS, który będzie udostępniany użytkownikom końcowym. Wszystkie naziemne elementy infrastruktury systemu zostaną zlokalizowane w Polsce. SAT-AIS-PL będzie pierwszym satelitą, którego wykonanie zlecono polskiemu konsorcjum przemysłowo-naukowemu – mówi dr Grzegorz Brona, prezes Creotech Instruments S.A. Poprzednie polskie satelity: PW-SAT, LEM i HEWELIUSZ, zostały zbudowane przez instytucje naukowe. PW-SAT stworzyli studenci Politechniki Warszawskiej, a za budowę satelitów LEM i HEWELIUSZ odpowiadało Centrum Badań Kosmicznych PAN. Ich przeznaczenie nie wykraczało poza świat nauki oraz testowania nowych technologii na orbicie. SAT-AIS-PL będzie pełnił funkcje użytkowe i jego budowa, wraz z całym systemem naziemnym, jest znacznie bardziej złożona i długotrwała. Jesteśmy dumni z faktu, że mamy możliwość prowadzenia tego projektu w ścisłej współpracy z polskimi podmiotami zarówno przemysłowymi, jak i naukowymi – dodaje dr Brona Prace nad systemem rozpoczęły się w 2014 roku od wstępnego studium wykonalności (w ramach projektu POL-SAT-AIS) zleconego przez Europejską Agencję Kosmiczną konsorcjum w składzie Instytut Łączności PIB (lider), Akademia Morska w Gdyni oraz Centrum Badań Kosmicznych PAN w ramach Polish Industry Incentive Scheme. Studium to zostało pozytywnie zaopiniowane przez ESA i Międzyresortowy Zespół ds. Polityki Kosmicznej w Polsce, które podjęły decyzję o kolejnym etapie prac, pod nazwą SAT-AIS-PL, i zleceniu ich konsorcjum przemysłowo-naukowemu, którego liderem od lutego 2015 roku jest spółka Creotech Instruments S.A. z siedzibą w podwarszawskim Piasecznie. Automatyczny System Identyfikacji (AIS) jest systemem bliskiego zasięgu przybrzeżnego do śledzenia statków i zapobiegania ich kolizji. Opracowano go, aby identyfikował i dostarczał informacji o bieżącej pozycji statków i stacji brzegowych. Transpondery AIS automatycznie nadają te informacje w regularnych odstępach czasu. Identyfikacja i dane nawigacyjne są przesyłane z częstotliwością od 2 do 180 sekund, w zależności od aktywności statku. Sygnały AIS są odbierane przez urządzenia zainstalowane na innych statkach lub stacjach brzegowych. System AIS jest obowiązkowy dla wszystkich statków o wyporności od 300 ton wzwyż, pływających na wodach międzynarodowych, statków towarowych o wyporności od 500 ton wzwyż, pływających na wodach lokalnych i wszystkich jednostek pasażerskich. Zasięg horyzontalny systemu AIS wynosi 74 kilometry (40 mil morskich), co oznacza że statek znajdujący się w większej odległości nie odbierze sygnału z innego statku lub stacji brzegowej – tłumaczy Krzysztof Żurek z Instytutu Łączności. Wynika to m.in. z faktu, że Ziemia nie jest płaska, a moc nadajników i czułość odbiorników ograniczone. Wykorzystanie satelitów pozwala na agregację danych AIS z jednostek morskich będących poza zasięgiem brzegowych stacji systemu AIS i przekazanie ich do odbiorców. To znacząco zwiększa bezpieczeństwo ruchu morskiego – dodaje Żurek. Organizacją sprawującą nadzór międzynarodowy nad przestrzeganiem wymogów wyposażenia jednostek pływających w systemy AIS jest Międzynarodowa Organizacja Morska (IMO), zaś Europejska Agencja Bezpieczeństwa Morskiego (EMSA) realizuje te zadania na wodach europejskich. Na szczeblu krajowym w Polsce zadania te realizują Urzędy Morskie zlokalizowane w Gdyni, Słupsku i Szczecinie. Polski satelita SAT-AIS-PL dołączy do kilkunastu innych satelitów znajdujących się obecnie na orbicie, których zadaniem jest transmisja sygnału AIS. « powrót do artykułu
  7. Władze Australii i Tasmanii wycofują się z prób zezwolenia na wycinkę na terenie Rezerwatu Przyrody Tasmania. Warto przypomnieć, że uznając fakt, że to jeden z ostatnich nienaruszonych wilgotnych lasów strefy umiarkowanej, w 1982 r. obszar ten wpisano na Listę światowego dziedzictwa UNESCO. W 1989 r. teren chroniony powiększono. Obecnie zajmuje on ok. 20% Tasmanii. W 2014 r. rząd Australii poprosił UNESCO o uchylenie specjalnego statusu lasu. Umożliwiłoby to wycinkę na pewnych terenach, co pozwoliłoby na ożywienie lokalnej ekonomii (tutejsze bezrobocie przewyższa bowiem krajową średnią). Inicjatywa rządu nie spotkała się z przychylnym przyjęciem ze strony organizacji ekologicznych. W niedzielę UNESCO wydała oświadczenie w tej sprawie. Zgodnie z jego zapisami, całe Tasmanian Wilderness powinno być objęte zakazem komercyjnego wyrębu. Rządy federalny i stanowy zamierzają się podporządkować zaleceniom agendy ONZ. « powrót do artykułu
  8. Gen, który zwykle odpowiada za naprawy uszkodzonego DNA może po zmutowaniu wywoływać raka piersi. Doktor Lan Ko z Wydziału Patologii Medical College of Georgia mówi, że niezależnie od powodu, z jakiego zmutuje gen GT198, może stać się on z jednej strony wskazówką ryzyka rozwoju nowotworu piersi, a drugiej - celem dla przyszłych kuracji. Już od pewnego czasu wiadomo, że we GT198 jest zmutowany we wczesnych stadiach nowotworów piersi i jajników. Teraz zaś dowiedziono, że macierzyste komórki progenitorowe, które, zamiast zmienić się w zdrowe komórki piersi stają się komórkami nowotworowymi, również mogą zawierać zmutowany GT198. Mutacje te są widoczne zarówno w tkance guza, zdrowej tkance oraz w krwi. Sądzimy, że mutacja ta powoduje wzrost guza - mówi doktor Ko. GT198 jest koaktywatorem receptorów hormonów steroidowych. Jego aktywność jest regulowana przez estrogen. Jednak gdy gen zmutuje umożliwia rozwój guza nawet bez estrogenu. Dotychczas naukowcy mieli problemy z określeniem sposobu rozwoju raka piersi, gdyż składają się one z wielu różnych komórek. Najnowsze odkrycie pozwala na lepsze zrozumienie rozwoju choroby, gdyż GT198 bezpośrednio wpływa na komórki macierzyste w naczyniach krwionośnych, które tworzą w piersiach różne tkanki. Badania te pokazują, że mutacja GT198 wpływa na wszystkie typy komórek zrębu w piersiach, gdyż wszystkie one pochodzą z tych samych komórek progenitorowych - mówi doktor Nita Maihle. W wyniku działania zmutowanego GT198 dochodzi zatem do pojawienia się nieprawidłowych komórek różnego typu. Mamy tutaj związek przyczynowo-skutkowy - dodaje doktor Maihle. W następnym etapie badan uczone chcą skupić się na poszukiwaniu terapii, zarówno przeciwciałami jak i związkami roślinnymi. Celem prac będzie znalezienie leku, który będzie brał na cel nieprawidłowe komórki progenitorowe. Sądzimy, że właściwą metodą walki z nowotworem piersi będzie walka z komórkami progenitorowymi. Chcemy zabić te komórki, które prowadzą do rozrostu guza. Walka z komórkami samego guza jest mniej efektywna - wyjaśnia doktor Ko. « powrót do artykułu
  9. Zespół z Uniwersytetu Stanforda opracował nową technikę obrazowania w 3D żywych, a nie zakonserwowanych komórek i tkanek podskórnych. Amerykanie mają nadzieję, że uda się ją wykorzystać np. do monitorowania wyników leczenia nowotworów, czy zrozumienia, jak pojedyncze komórki odłączają się od guzów i przemieszczają do nowych lokalizacji. Za pomocą techniki MOZART (od ang. MOlecular imaging oraz characteriZation of tissue noninvasively At cellular ResoluTion) udało się dotąd zajrzeć pod skórę zwierzęcia, uwidaczniając szczegóły budowy naczyń limfatycznych i krwionośnych. W przyszłości MOZART może posłużyć do wykrywania nowotworów skóry, jelita grubego czy przełyku, a także wykrycia nieprawidłowych naczyń, jakie pojawiają się na najwcześniejszych etapach związanego z wiekiem zwyrodnienia plamki żółtej. Próbujemy zajrzeć do żywego organizmu i zebrać informacje z poziomu pojedynczej komórki. Dotąd nie było na to sposobu - podkreśla prof. Adam de la Zerda, dodając, że choć optyczna tomografia koherencyjna (OCT) pozwala obejrzeć anatomię/tkanki kilka milimetrów pod skórą, nie jest na tyle specyficzna, by wyodrębnić indywidualne komórki lub wytwarzane przez nie cząsteczki. W pierwszej kolejności zespół Zerdy musiał znaleźć sposób na znakowanie, które pozwoliłoby różnicować komórki, dzięki czemu można by np. wychwycić początek namnażania komórek nowotworowych w zdrowej tkance. Amerykanie stwierdzili, że do tego celu świetnie nadawałyby się złote nanopręciki, ale te dostępne w handlu były zbyt krótkie, żeby zapewnić odpowiednio silny sygnał. Jak tłumaczy student Elliott SoRelle, wibracje nanopręcików rozpraszają światło, co można wykryć za pomocą mikroskopu. Jeśli wszystkie otaczające tkanki drgają w białym szumie wyższych częstotliwości, na ich tle długie nanopręciki będą się wyróżniać. Wyzwaniem pozostawało jednak, jak wyprodukować dłuższe nanopręciki, które byłyby nietoksyczne, stabilne i bardzo jasne. Choć zadanie nie należało do prostych, udało się uzyskać różnych rozmiarów nietoksyczne nanopręciki, które drgają w unikatowych i łatwych do zidentyfikowania częstotliwościach. Kolejnym zadaniem było odfiltrowanie częstotliwości nanopręcików od otaczającej tkanki. W tym celu Orly Liba stworzyła algorytm komputerowy. Wykorzystując duże nanopręciki SoRelle'a i algorytm Liby, ekipa de la Zerdy uzyskała tak duże (gigapikselowe) obrazy 3D w wysokiej rozdzielczości, że trzeba było stworzyć kolejne algorytmy do ich analizowania i przechowywania. MOZART przeszedł testy na uchu żywej myszy. Naukowcy zaobserwowali, że nanopręciki są wychwytywane przez układ limfatyczny i transportowane przez sieć zastawek. Amerykanie zidentyfikowali nanopręciki dwóch wielkości, które drgały z różnymi częstotliwościami w dwóch naczyniach limfatycznych. Różnicowanie powiodło się także w przypadku naczyń krwionośnych. Wykazawszy, że złote nanopręciki są widoczne w żywej tkance, akademicy z laboratorium Bio-X chcą teraz zademonstrować, że mogą się one wiązać ze specyficznymi komórkami, np. nowotworu skóry, lub nieprawidłowymi naczyniami krwionośnymi na wczesnych etapach zwyrodnienia plamki żółtej. « powrót do artykułu
  10. Dzisiaj i jutro w pobliżu Ziemi przelecą dwie komety. Jedna z nich będzie trzecią najbliższą kometą mijającą Ziemię. Większa z komet, która będzie dalej, może być na tyle jasna, że zaobserwujemy ją na nocnym niebie gołym okiem. Mniejsza kometa to P/2016 BA14. Przeleci ona jutro w odległości zaledwie 3,5 miliona kilometrów od Ziemi. Znamy tylko dwie komety, które przeleciały bliżej. To D/1770 L1 z 1770 roku, zwana kometą Lexella, która znalazła się w odległości 2,2 miliona kilometrów od Ziemi oraz 55P/Tempel-Tuttle, czyli kometa Tempel-Tuttle, która 26 października 1366 roku minęła naszą planetę w odległości 3,43 miliona kilometrów. Większa kometa to 252P/LINEAR, która jeszcze dzisiaj znajdzie się w odległości 5,3 miliona kilometrów od naszej planety. Przelot dwóch komet dzień po dniu to niezwykle rzadkie wydarzenie. Orbity obu obiektów nie są identyczne, ale na tyle podobne, że naukowcy sądza, iż mogą być one w jakiś sposób związane. Być może P/2016 BA14 to fragment 252P/LINEAR, który w pewnym momencie odłączył się od macierzystej komety. Dla astronomów-amatorów mamy dobrą i złą wiadomość. Dobra jest taka, że jeśli chcemy zobaczyć 252P/LINEAR powinniśmy szukać na nocnym niebie zielonkawego obiektu. Widoczny kolor pochodzi z dwuatomowego węgla, który po zjonizowaniu daje zielony kolor. Zła - na półkuli północnej kometa będzie niewidoczna. Niewykluczone jednak, że 252P/LINEAR będzie jaśniała na niebie przez kilka tygodni, zatem ludzi z obu półkul będą mieli szansę ją zobaczyć. Niewykluczone też, że 28 marca Ziemia przejdzie przez pozostałości z ogona komety. Czeka nas wówczas niewielki deszcz meteorytów. « powrót do artykułu
  11. Ostatnie badania pokazują, że bezdech senny może się wiązać z gorszymi rokowaniami w przypadku nowotworów. Najnowsze studia na zwierzętach wskazały na mechanizm, który prawdopodobnie leży u podłoża tego zjawiska. Warto przypomnieć, że bezdech senny powiązano dotąd ze wzrostem ryzyka m.in. nadciśnienia czy udaru. Choć część dowodów wiązała to zaburzenie z gorszymi rokowaniami w przypadku nowotworów, istniały też pewne niejasności. Dodatkowo, mimo że wiadomo było o epizodach przejściowego niedotlenienia, nie potrafiono wskazać, jaki dokładnie mechanizm miałyby odpowiadać za gorsze prognozy. Posługując się modelem mysim, hiszpańsko-amerykański zespół wykazał jednak, że przejściowe niedotlenienie (hipoksja) sprzyja tworzeniu naczyń krwionośnych w guzach, prawdopodobnie wskutek nasilenia produkcji czynnika wzrostu śródbłonka naczyniowego (ang. vascular endothelial growth factor, VEGF). Dr Antoni Vilaseca z Hospital Clínic De Barcelona prowadził badania na 24 myszach z guzami nerek. Podzielono je na dwie równoliczne grupy: eksperymentalną i kontrolną. Okazało się, że u gryzoni poddawanych niedotlenieniu w zmianach nowotworowych rosła liczba naczyniowych komórek progenitorowych, a także komórek śródbłonka. Oprócz tego po epizodzie hipoksji podnosił się poziom krążącego VEGF. Nie zaobserwowano jednak zmian dot. wzrostu guza. Nasza praca pokazuje, że przejściowe niedotlenienie, które zazwyczaj występuje u pacjentów z bezdechem sennym, może sprzyjać powstawaniu nowych naczyń [angiogenezie] w obrębie guza, co oznacza, że ma on dostęp do większych ilości składników odżywczych. To na razie wczesne badanie na zwierzętach, dlatego przekładając jego wyniki na ludzi, należy zachować ostrożność [...] - podsumowuje Vilaseca. Komentując osiągnięcia kolegów po fachu, przewodniczący komitetu kongresowego Europejskiego Towarzystwa Urologicznego prof. Arnulf Stenzl podkreśla, że można postulować, że zwiększenie natlenowania krwi, a więc i tkanek, jest mechanizmem wyjaśniającym, czemu niepalenie lub rzucenie palenia, regularne uprawianie sportu, a zwłaszcza sportów wytrzymałościowych, zmniejszanie wskaźnika masy ciała, a także inne zmiany dot. stylu życia przyczyniają się do lepszych wyników leczenia nowotworów, w tym raków nerek. « powrót do artykułu
  12. Testy kliniczne wykazały wysoką skuteczność szczepionki przeciwko wirusowi dengi. W ramach testów 21 ochotnikom podano szczepionkę TV003, a 20 - placebo. Pół roku później do krwiobiegu obu grup wstrzyknięto wirusa. Ci, którym podano placebo - zachorowali. Osoby zaszczepione pozostały zdrowe. Wyniki tych badań są niezwykle zachęcające dla tych, którzy od wielu lat pracują nad szczepionkami chroniącymi przed dengą, chorobą, która występuje na znacznych obszarach globu i jest endemiczna w Puerto Rico. Dzięki tym wynikom władze brazylijskiego Instytutu Butantan podjęły decyzję o rozpoczęciu trzeciej fazy badań klinicznych TV003 - mówi Stephen Whitehead z amerykańskiego Narodowego Instytutu Alergii i Chorób Zakaźnych (NIAID). Denga, powszechnie występująca w regionach tropikalnych i subtropikalnych, jest powodowana przez wirusa roznoszonego przez komary z rodzaju Aedes. Szacuje się, że każdego roku zarażonych zostaje 390 milionów osób, z których u większości objawy nie pojawiają się lub są łagodne. U części zarażonych pojawiają się jednak poważne objawy, nawet zagrażające życiu. Denga występuje endemicznie w wielu miejscach na świecie. Opracowania szczepionki nie ułatwia fakt, że znaczna część ludzi jest na nią częściowo odporna. W takich warunkach trudno jest zatem ocenić efektywność ewentualnej szczepionki. Ponadto brak jest dobrego modelu zwierzęcego tej choroby, przez co badania prowadzi się przede wszystkim na ludziach. TV003 została opracowana przez doktora Whiteheada i jego zespół z Laboratorium Chorób Zakaźnych NIAID we współpracy z ekspertami z Agencji ds. Żywności i Leków (FDA). W skład szczepionki wchodzą cztery żywe osłabione wirusy odpowiadające czterem serotypom wirusów wywołujących dengę. Eksperymenty prowadzono na University of Vermont College of Medicine oraz Johns Hopkins Bloomberg School of Public Health. Ochotnikom podano genetycznie zmodyfikowanego wirusa serotypu-2 wyizolowanego w 1974 roku w Tonga. O oryginalnym wirusie wiadomo, że powoduje łagodne zachorowania, a z poprzednich badań klinicznych wiemy, że u wszystkich zarażonych wywołuje on wiremię (obecność wirusa we krwi), a u większości - łagodną wysypkę. Ten wirus dobrze nadaje się do badań klinicznych, gdyż możemy wykorzystać go do wywołania zachorowania u wysokiego odsetka ochotników, a jednocześnie nie wywołamy u nich poważnych objawów - stwierdza Whitehead. Jako, że nie istnieją żadne specyficzne lekarstwa na dengę, dobrze jest mieć wirusa, który powoduje zakażenie, ale nie wywołuje poważnych objawów - wyjaśnia doktor Anna Drubin, która odpowiadała za testy kliniczne w Johns Hopkins. Jak już wspomniano, u wszystkich 20 osób, którym podano placebo, wystąpiła wiremia, u 16 z nich pojawiła się łagodna wysypka, a u 4 doszło do czasowego spadku liczby leukocytów. Z kolei u żadnego z 21 pacjentów, którzy otrzymali TV003 nie doszło ani do wiremii, ani nie pojawiły się żadne inne objawy zarażenia. Obecnie doktor Whitehead pracuje nad odpowiednio zmodyfikowanym serotypem-3 wirusa dengi, który miałby zostać wykorzystaen podczas kolejnych testów. Jako, że wirus dengi należy do tej samej rodziny, co wirus Zika, naukowcy próbują wykorzystać doświadczenia zdobyte przy pracach nad TV003 do stworzenia szczepionki przeciwko Zika. « powrót do artykułu
  13. Andy Puzder, dyrektor sieci fastfood'ów Carl's Jr. i Hardee's zapowiada rewolucję technologiczną. Po odwiedzinach w zautomatyzowanej restauracji Eatsa, Puzder oświadczył, że chce spróbować tego samego w zarządzanych przez siebie sieciach. Do Carl's Jr. i Hardee's należy około 2400 restauracji. W Eatsa klient nie ma do czynienia z ludzką obsługą. Po wejściu do restauracji klient dokonuje zamówienia na komputerowym terminalu, a gotowe danie pojawia się w jednej z przezroczystych szafek. Działanie nowatorskiej restauracji zostało przedstawiona na umieszczonym w sieci filmie. Puzder chce jednak, by maszyny zajmowały się nie tylko przyjmowaniem zamówień, płatności i częściowym wydawaniem posiłków. Jego zdaniem także niektóre prace w kuchni, jak smażenie hamburgerów, mogą być wykonywane przez maszyny, które zrobią to lepiej od ludzi. Zawsze są grzeczne, nigdy nie biorą wolnego, nie spóźniają się do pracy, nie zrobią sobie krzywdy, więc nie trzeba będzie płacić odszkodowania, nie będzie się narażonym na pozwy o dyskryminację ze względu na wiek, płeć, rasę czy orientację seksualną - mówi Puzder. Menedżer zwraca uwagę, że sieci fast-foodów są coraz bardziej zainteresowane inwestycjami w maszyny, a przyczyną tego stanu rzeczy są rządowe regulacje. Wymuszanie coraz wyższej płacy minimalnej powoduje, że maszyna staje się konkurencyjna wobec ludzkiego pracownika. Problem z Bernie Sandersem, Hillary Clinton i innymi progresywnymi politykami jest taki, że bardzo mocno naciskają oni na wzrost płacy minimalnej. Ale czy to na pewno pomoże, gdy Sally zarobi o 3 USD więcej za godzinę, podczas gdy Suzie straci pracę? - pyta Puzder. Menedżer przyznaje, że pewnym ograniczeniem w całkowitym zautomatyzowaniu pracy będą przyzwyczajenia ludzi. Jednak jest to zwrot ku przyszłości. Jego zdaniem jest to zwrot ku przyszłości. Obecni nastolatkowie nie lubią wchodzić w prawdziwe relacje społeczne. Oni wolą nie widzieć ludzi. Obserwowałem ludzi w restauracji, w której zainstalowaliśmy terminale do zamawiania posiłków. Była tam też osoba oczekująca na zamówienia. Młodzi ludzie czekali w kolejce do terminalu. Nikt nie podchodził do człowieka, by złożyć zamówienie. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy wykazali, że grzyb pleśniowy Neurospora crassa przekształca magnez w kompozyt mineralny o korzystnych właściwościach elektrochemicznych. Wykorzystując przeprowadzany przez grzyby proces biomineralizacji manganu, uzyskaliśmy aktywne elektrochemicznie materiały. Elektrochemiczne właściwości kompozytu karbonizowanej biomasy grzyba i tlenku manganu [(MycMnOx/C)] były testowane w superkondensatorze i akumulatorze litowo-jonowym. Okazało się, że są one świetne. Opisany system stanowi więc nową biotechnologiczną metodę uzyskiwania odnawialnych materiałów elektrochemicznych - wyjaśnia Geoffrey Gadd z Uniwersytetu w Dundee. Zespół Gadda od dawna bada zdolność grzybów do przekształcania metali i minerałów w użyteczny sposób. Wcześniej Szkoci wykazali np., że mogą one stabilizować toksyczne pierwiastki ołów i uran. Mając to na uwadze, naukowcy postanowili sprawdzić, czy da się je wykorzystać do uzyskania nowych materiałów elektrochemicznych. Okazało się, że tak. Autorzy publikacji z pisma Cell podkreślają, że zależało im na wykorzystaniu zarówno opisanej wcześniej zdolności do biomineralizacji, jak i nitkowatej grzybni, która może stanowić rusztowanie dla odkładających się minerałów. Dodają, że choć prowadzono już studia nad zastosowaniem materiałów biologicznych w roli prekursorów węglowych, dotąd nie badano jeszcze biomineralizujących systemów grzybowych. W tym przypadku uciekano się do strącania węglanu magnezu pośredniczonego przez ureazę N. crassa. Dywagowaliśmy, że rozkład biomineralizowanych węglanów [...] może stanowić nowe źródło tlenków metalu o istotnych właściwościach elektrochemicznych. W ramach eksperymentu Gadd i inni inkubowali N. crassa w pożywce zawierającej mocznik i chlorek manganu(II). Zaobserwowali, że strzępki grzybni uległy biomineralizacji i/lub zostawały otoczone minerałami w różnych postaciach. Po podgrzaniu w temperaturze 300°C uzyskano mieszaninę karbonizowanej biomasy i tlenków manganu. Dalsze badania pokazały, że w akumulatorach kompozyt (MycMnOx/C) wykazywał wysoką stałość w pracy cyklicznej (po 200 cyklach udawało się zachować >90% pojemności), a w superkondensatorze zapewniał wysoką pojemność rzędu >350 F g−1. « powrót do artykułu
  15. Przed kilkoma miesiącami do Museum Okręgu Thy zadzwonił pewien rolnik, który poinformował, że w jego ogródku leży duży kamień z wyżłobieniami. Zachęcał specjalistów, by go obejrzeli. Na zaproszenie farmera odpowiedzieli archeolog Charlotte Boje Andersen z Museum Thy oraz runolog Lisbeth Imer z duńskiego Muzeum Narodowego. To, co naukowcy zobaczyli, całkowicie ich zaskoczyło. To jeden z najważniejszych momentów mojej kariery zawodowej. To odkrycie jedyne w swoim rodzaju. Pokazuje ono jak ważne było w czasach Wikingów Thy i zachodnia część Limfjord - mówi Imer. Rolnik, Ole Kappel, stwierdził, że przed 25 laty kupił gospodarstwo rolne i rozebrał budynki. W ich pozostałościach znalazł duże składowisko kamieni, które zabrał do swojego domu. Teraz okazało się, że wśród kamieni był 1000-letni zabytek, który ostatnio widziano w 1767 roku. Do dzisiaj znano jedynie wykonane wówczas rysunki. Porównanie rysunków z kamieniem wykazało, że obecnie brakuje góry kamienia, jednak bez wątpienia jest to ten sam zabytek. Gdy Andersen i Imer badały znalezisko, Kappel przypomniał sobie, że z część znalezionych kamieni wykorzystał do budowy tarasu przed domem. Cała trójka poszła obejrzeć taras i zauważyli, że dwa kamienie przypominają kształtem kamień z runami. Po ich odkopaniu naukowców czekała kolejna niespodzianka. Oba okazały się fragmentami oryginalnego kamienia z runami, w tym jeden był zaginioną górną częścią. Specjaliści oceniają, że oryginalny kamień został rozbity na co najmniej osiem części. Trwają poszukiwania pozostałych pięciu. « powrót do artykułu
  16. Astronomowie odkryli nową klasę galaktyk. Nazwano je galaktykami superspiralnymi, gdyż są znacznie większe od Drogi Mlecznej, a rozmiarami i jasnością mogą konkurować z największymi znanymi galaktykami. Galaktyki superspiralne obserwowaliśmy od dawna, jednak dotychczas uważano je za standardowe galaktyki spiralne. Dopiero nowe badania, podczas których wykorzystano archiwalne dane NASA ujawniły, że w rzeczywistości są odległymi kolosalnymi galaktykami spiralnymi. Znaleźliśmy nierozpoznaną dotychczas klasę galaktyk spiralnych, które są równie jasne i masywne to największe, najjaśniejsze ze znanych galaktyk - mówi Patric Ogle, astrofizyk z California Institute of Technology (Caltech). To tak, jakbyśmy odkryli nowe zwierzę, które jest wielkości słonia, ale dotychczas zoolodzy go nie znali - dodaje uczony. Ogle i jego zespół trafili na ślad galaktyk superspiralnych gdy przeglądali NASA/IPAC Extragalactic Database (NED) w poszukiwaniu bardzo jasnych, masywnych galaktyk. NED zawiera dane o ponad 100 milionach galaktyk. Naukowcy spodziewali się, że galaktyki eliptyczne będą dominowały wśród najjaśniejszych galaktyk. Czekała ich jednak niespodzianka. W wybranej przez nich próbce 800 000 galaktyk znajdujących się w odległości nie większej niż 3,5 miliarda lat świetlnych od Ziemi aż 53 spośród najjaśniejszych miało spiralny kształt. Uczeni ponownie sprawdzili ich odległość od Ziemi i okazało się, że do najbliższej z nich dzieli nas 1,2 miliarda lat świetlnych. Bardziej szczegółowe analizy wykazały, że zauważone galaktyki superspiralne są od 8 do 14 razy jaśniejsze od Drogi Mlecznej i mogą być nawet 10-krotnie bardziej masywne. Ich dyski galaktyczne są od 2 do 4 razy szersze od dysku naszej Galaktyki. Największa z zauważonych galaktyk superspiralnych miała szerokość 440 000 lat świetlnych. Zauważono też, że galaktyki te emitują dużo światła w ultrafiolecie i środkowych zakresach podczerwieni. Astronomowie wyliczyli, że tempo powstawania w nich gwiazd jest 30-krotnie większe niż w Drodze Mlecznej. Wedle obecnie obowiązujących teorii astrofizycznych galaktyki spiralne nie powinny mieć żadnej z powyższych właściwości, gdyż ich rozmiary i potencjał tworzenia gwiazd są ograniczone. Obecnie uważa się bowiem, że po osiągnięciu przez galaktykę spiralną pewnej granicznej masy, przechwytywany przez nią gaz porusza się zbyt szybko, by mogły powstać z niego nowe gwiazdy. Pewną wskazówką dotyczącą formowania się galaktyk superspiralnych może być fakt, że 4 spośród 53 zauważonych galaktyk posiada dwa jądra. To wskazuje, że doszło do połączenia się dwóch galaktyk. Tutaj z kolei dochodzimy do kolejnej zagadki, gdyż dotychczas sądzono, że z łączenia się galaktyk spiralnych powstaje galaktyka eliptyczna. Galaktyki superspiralne mogą całkowicie zmienić nasze rozumienie tworzenia się i ewolucji największych galaktyk - stwierdził Ogle. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Uniwersytetów w Lund i Linköping zastanawiają się, czy koty rozumieją, co mówią do nich ich ludzie. Wierzą, że nowy projekt badawczy "Melodia w komunikacji ludzko-kociej" pozwoli to ustalić. Ponieważ wydaje się, że w zakresie wydawanych dźwięków koty [domowe] wykorzystują nieco inne dialekty, chcemy ustalić, do jakiego stopnia wpływają na nie język i dialekt, jakimi ludzie posługują się, przemawiając do nich. W projekcie przeprowadzimy analizę fonetyczną i porównamy kocie wokalizacje z 2 regionów dialektycznych: Sztokholmu w środkowej części kraju i Lund na południu Szwecji - opowiada prof. Susanne Schötz. Projekt potrwa 5 lat - do roku 2021. Trzech naukowców prześledzi intonację, inne właściwości głosu oraz styl wypowiadania się w ludzkiej mowie skierowanej do kotów, a także kocich wokalizacjach adresowanych do ludzi. Szwedzi przekonują, że uzyskane wyniki będą miały spore znaczenie dla sposobu, w jaki komunikujemy się z kotami w domach, zwierzęcych szpitalach i schroniskach. Należy także pamiętać o tym, że koty są bardzo popularnymi zwierzętami i coraz częściej wykorzystuje się je w terapii oraz w charakterze asystentów, np. seniorów w domach opieki. Od udomowienia ok. 10 tys. lat temu koty nauczyły się wykorzystywać w komunikacji z ludźmi nie tylko wskazówki wzrokowe, ale i dźwiękowe. Niektóre rasy, np. koty syjamskie czy birmańskie, wydają się bardziej "rozmowne" od innych. O ile koty dzikie i zdziczałe zazwyczaj nie czują potrzeby dalszego miauczenia po odseparowaniu przez matkę, o tyle koty domowe nadal to robią, by porozumieć się z ludźmi albo zwrócić na siebie ich uwagę. Niestety, wielu aspektów kociego repertuaru wokalnego wciąż nie zrozumiano. Wiemy, że koty w bardzo dużym stopniu różnicują melodię wydawanych dźwięków, ale nie mamy pojęcia, jak to interpretować. Będziemy nagrywać wokalizacje ok. 30-50 kotów w rozmaitych sytuacjach, np. gdy chcą zyskać dostęp do wybranych miejsc, a także gdy są usatysfakcjonowane, przyjazne, szczęśliwe, głodne, znudzone, a nawet złe, i próbować zidentyfikować różnice dot. wzorców fonetycznych. Poza tym Szwedzi zamierzają sprawdzić, czy koty reagują na różne aspekty ludzkiej mowy: ton, styl wypowiadania się czy intonację. Na przykład chcielibyśmy się dowiedzieć, czy bardziej odpowiada im tzw. mowa do zwierząt domowych [ang. pet–directed speech], czy wolą, by mówić do nich tak, jak do dorosłych ludzi. Nadal musimy się sporo dowiedzieć o postrzeganiu ludzkiej mowy przez koty - podsumowuje Schötz. « powrót do artykułu
  18. Szczegółowe zeznania świadków, barwne opisy napadu, kłótni i innych niesnasek średniowiecznych mieszkańców Polski odczytali historycy w niedawno odkrytym, olbrzymim zbiorze dokumentów pochodzącym z gnieźnieńskiego sądu kościelnego. Większość dokumentów znalezionych w sierpniu i wrześniu zeszłego roku w tzw. magazynie akt brudnych w katedrze gnieźnieńskiej, pochodzi z II poł. XV wieku i pocz. XVI wieku. Są związane z działalnością sądu kościelnego. Trafiła się nam wygrana na loterii – odkryty zbiór jest unikatowy w skali Polski, a być może nawet Europy - wyjaśnia PAP Adam Kozak z Pracowni Słownika Historyczno-Geograficznego Wielkopolski w Instytucie Historii PAN, który opracowuje znalezione dokumenty wspólnie z Jakubem Łukaszewskim, doktorantem Wydziału Historycznego UAM. Jest to obecnie jeden z największych w Polsce zbiorów średniowiecznych dokumentów papierowych. Znalezisko znacząco wzbogaciło dość ograniczony zasób tekstów z tej epoki - dodaje Kozak. Jedynie z Poznania znany jest podobny zbiór dokumentów, ale głównie z XVII i XVIII wieku. Do tej pory naukowcom udało się odczytać i zinwentaryzować około 400 dokumentów lub ich fragmentów. Przed badaczami jest co najmniej 1500. Wszystkie spisane są po łacinie. ODKRYTE PONOWNIE Badacze prześledzili, w jaki sposób średniowieczne teksty znalazły się na poddaszu katedry. Okazało się, że natrafili na nie robotnicy w czasie remontu katedry gnieźnieńskiej w 1961 roku. Wyciągnięto je z gruzowiska, oczyszczając chór muzyczny. Wydaje się, że były one gdzieś pomiędzy podłogą chóru, a nad stropem kapitularza, ale nie posiadamy na ten temat szczegółowych danych. Problem w tym, że dziś nie jesteśmy w stanie dokładnie opisać katedry przed przebudowami. Być może nad kapitularzem były pomieszczenia wykorzystywane na cele archiwalne - mówi Kozak. Z kolei Jakub Łukaszewski rozważa jeszcze inne rozwiązanie - w pewnym momencie, może około 1530 roku, wykorzystano niepotrzebne już dokumenty wraz z gruzem jako wypełnienie rogów sklepień - tzw. „pach sklepiennych” remontowanego kapitularza. Szukamy w tej chwili potwierdzenia faktu prowadzenia przebudów tej części katedry w XVI wieku - mówi naukowiec. W sumie w magazynie akt brudnych odkryto w zeszłym roku sześć kartonów wypełnionych dokumentami. Ich stan zachowania jest zły – część jest silnie zniszczona, zagrzybiona i pokryta pyłem. Jednak w większości przypadków da się odtworzyć ich treść. Uwagę historyków przykuł jeden z kartonów – wewnątrz znajdowały się najlepiej zachowane dokumenty, które poukładano, a część rozwinięto lub rozłożono. Wszystkie ktoś umieścił też w teczkach z czasów okupacji. Naukowcy znaleźli w sprawozdaniu kapituły z 1961 roku informację, że zbiór średniowiecznych dokumentów odkryli robotnicy w czasie remontu katedry. Po wstępnym przejrzeniu przez duchownych, szybko trafiły właśnie do magazynu akt brudnych „w oczekiwaniu na lepsze czasy”, jak to określił Jakub Łukaszewski. O tym, że nie zajęto się nimi na poważnie, świadczy też fakt, że do tej pory nie trafiły do literatury naukowej i historycy nigdy o ich istnieniu się nie dowiedzieli. Tymczasem już wstępna ich analiza przyniosła szereg interesujących ustaleń. Uzyskano w ten sposób wgląd w wiele aspektów życia codziennego dawnych Polaków. ZNACZENIE ZNALEZISKA Sąd konsystorski w Gnieźnie zajmował się sprawami, w których chociaż jedna ze stron była osobą duchowną, a więc kapłanów, kleryków, uczniów szkół parafialnych, studentów czy kościelnych - opowiada Kozak. Historyk dodaje, że sąd konsystorski zajmował się też sprawami małżeńskimi czy lichwą, która była zakazana przez Kościół. Świeccy odpowiadali też przed konsystorzem w przypadku takich naruszeń, jak bójka w miejscu świętym, bluźnierstwo czy kradzież przedmiotów kultu. Do dziś w Gnieźnie zachowało się 80 ksiąg wpisów zawierających poszczególne sprawy sądowe tylko z XV wieku. Obrazuje to skalę działania sądów kościelnych w średniowieczu. Bardzo szeroki zakres kompetencji powodował, że liczba rozstrzyganych spraw była olbrzymia - zauważa Łukaszewski. Do tej pory jednak nikt nie natrafił na tzw. dokumentację ulotną – czyli dokumenty takiego typu, jakie odkryto ponownie w zeszłym roku. Na podstawie dotychczas przeanalizowanych dokumentów badacze wydzielili cztery grupy pism: mandaty sędziów (np. nakazy przybycia na rozprawę), dokumenty i listy kierowane do sędziów, pisma procesowe stron oraz notatki luźno powiązane z sądem konsystorskim. Do tej pory naukowcy tylko przypuszczali, że taka dokumentacja istniała – teraz mają na to dowód. STUDIA PRZYPADKU Wśród odczytanych dokumentów są takie o bardzo stonowanej i oficjalnej treści – jak np. mandat Klemensa – oficjała, czyli duchownego urzędnika przy biskupie, sprawującego w jego imieniu kościelną władzę sędziowską z Piotrkowa, który nakazał zamieścić na drzwiach katedry wezwanie przed sąd Erazma Karskiego. Na dokumencie znajduje się nawet adnotacja, że polecenie wykonano – dokument trafił z powrotem do sądu. Jest też pismo oficjała dotyczące sprawy pomiędzy plebanem z Tucholi a radą miejską. Urzędnik wyznacza w nim na prośbę strony procesu sędziów komisarycznych w Tucholi, by ci wysłuchali świadków na miejscu, a nie w odległym Gnieźnie. Opisano też dokładnie procedurę wykonania przesłuchań. Najwięcej ciekawych informacji zawierają dokumenty kierowane do oficjałów przez strony sporu. Jakub Łukaszewski opowiada o sprawie wdowy Balcerowej, która prosiła oficjała o pomoc w wyegzekwowaniu długu od Mikołaja Szczekockiego. Ten miał być winny aż 20 grzywien srebra. Za taką kwotę można było w tym okresie – XV wieku – zakupić dobrego konia czy dom w mniejszym mieście - dodaje Kozak. Kobieta wystosowała do sędziego emocjonalny list i wykorzystała topos biednej wdowy, która oddaje się pod opiekę kościoła. Tymczasem Balcerowa należała do patrycjatu poznańskiego i posiadała działki w rejonie Starego Rynku w Poznaniu - dopowiada Łukaszewski. Wśród odczytanych dokumentów są też zeznania świadków. Tak jest w sprawie Jana Szatkowskiego, który miał nie zapłacić 20 grzywien srebra. Tymczasem udało mu się znaleźć czterech świadków tego wydarzenia – a do naszych czasów przetrwały ich zeznania. Zdaniem Łukaszewskiego szczególnie ciekawa jest relacja Marcina i Jana – sług plebana z Powidza, którzy zostali napadnięci i pobici, gdy zwozili siano z łąk. Opis napadu jest bardzo żywy i plastyczny. Wystraszeni słudzy ze szczegółami opisują, jak zbójcy przystawiali do ich głów noże, by w końcu wymusić od nich konie - dodaje Kozak. Z relacji wynika, że szefem szajki był niejaki Twierdziński, osoba szlachetnie urodzona, ale dorabiająca sobie napadami w lesie pod Powidzem. Większość tekstów odkrytych w zbiorze spisana jest regularnym i wyraźnym pismem odręcznym. Na tym tle wyróżnia się jeden dokument. Początkowo myśleliśmy, że jest to notatka prywatna, na co wskazywało niewyraźne pismo w postaci kursywy. Również papier pozostawiał wiele do życzenia – kartka była nieregularna. Wygląda na to, że adwokat, którzy sporządził skargę powoda, bardzo się spieszył i zrobił to >>na kolanie<< w przeddzień procesu sądowego – o czym świadczą daty zapisane na dokumencie - mówi Kozak. Inny interesujący proces sądowy, którego dotyczy kilka dokumentów z obu stron sporu, odnosi się do niesnasek pomiędzy Anną Arkuszewską a kapłanem – Janem Siedleckim. Z pism wynika, że kłótnia nawiązała się w czasie wystawnego obiadu, na który kobieta zaprosiła Siedleckiego i innych duchownych. Podczas konsumpcji Siedlecki zauważył, że zgubił pieniądze. Poprosił więc siedzącą obok Arkuszewską, by wstała, aby ten mógł zajrzeć pod stół w poszukiwaniu monet. Kobieta odebrała takie zachowanie jako oskarżenie o kradzież i skierowała w stronę mężczyzny serię inwektyw, w tym że ten jest synem księdza i nierządnicy. Tego było za wiele. Kapłan pozwał Arkuszewską i domagał się aż 100 grzywien srebra zadośćuczynienia. Niestety, nie znamy finału tej sprawy. Przypuszczam, że doszło do ugody - opowiada Kozak. Wśród dokumentów procesowych znalazły się inne pisma dotyczące wspomnianego wyżej kapłana z Gniezna – Siedleckiego. Duchowny pozwał pewną Małgorzatę, która obraziła go w czasie, gdy rozmawiał z inną kobietą na rynku gnieźnieńskim. Małgorzata miała podejść do pary i powiedzieć: Kobieto, nie ufaj temu głupiemu nierządnemu, kłamliwemu kapłanowi Siedleckiemu, uwodzicielowi kobiet i gwałcicielowi panien, jest to bowiem syn nierządnicy - czytamy w zachowanych dokumentach. Finału tej sprawy również nie znamy - kwituje Kozak. Zdarzały się też spory między duchownymi. Pleban Jan z Łagiewnik został oskarżony przez byłego wikariusza Marcina o nieuiszczenie zapłaty za służbę. Jan zaprzeczył oskarżeniu i wytoczył działa – poskarżył się sądowi, że Marcin nie oddał pożyczonej księgi, z której miał uczyć się sztuki kaznodziejskiej. Pleban stwierdził też, że wikariusz obrażał wiernych z ambony i miał „dziwne cudzoziemskie zwyczaje”. CO DALEJ? Odkryte przez nas dokumenty są szczególne z tego względu, że pochodzą z wielu procesów, które prawdopodobnie nie uległy zakończeniu. W przypadku rozstrzygniętych sporów dokumentacja nie była dłużej przechowywana – natomiast w tych przypadkach pisma przetrzymywano, w domyśle aż do wyroku, który jednak nie nastąpił. Dlatego też być może dzięki temu przetrwały do dziś – uważają historycy. Obecnie Archiwum Archidiecezjalne w Gnieźnie poszukuje funduszów na zabezpieczenie i dalszą konserwację unikatowego w skali Polski zbioru. Natomiast historycy w międzyczasie odczytują kolejne pisma sprzed pół tysiąca lat... « powrót do artykułu
  19. Naukowcy z Uniwersytetu Hebrajskiego w Jerozolimie, Columbia University Medical Center oraz The New York Stem Cell Foundation stworzyli nowy typ embrionalnych komórek macierzystych. Zawierają one pojedynczą kopię ludzkiego genomu. Zwykle w komórkach takich występują dwie kopie. Na łamach pisma Nature uczeni poinformowali, że to pierwsze znane ludzkie komórki, które są w stanie przeprowadzić podział komórkowy z użyciem pojedynczego genomu. Komórki Homo sapiens uznawane są za diploidy, gdyż zawierają dwa zestawy chromosomów, po jednym od każdego z rodziców. Jedynymi wyjątkami są komórki rozrodcze, które są haploidami, zawierającymi pojedynczy zestaw chromosomów. Haploidy nie mogą się dzielić. Dotychczas nie udawało się stworzyć embrionalnych komórek macierzystych z komórki ludzkiego jaja. Podczas najnowszych eksperymentów uczeni wymusili na niezapłodnionym jaju przeprowadzenie podziału komórkowego. Następnie oznaczyli DNA fluorescencyjnym atramentem i wyizolowali haploidalne komórki macierzyste znajdujące się wśród większej populacji komórek diploidalnych. Uczeni wykazali, że uzyskane komórki haploidalne są pluripotencjalne, a zatem mogą się różnicować w rózne typy komórek, w tym w komórki nerwowe, serca czy trzustki, zachowując przy tym pojedynczy zestaw chromosomów. Dzięki tym badaniom zyskaliśmy nowy rodzaj ludzkich komórek, które będą miały istotny wpływ na badania genetyczne i medyczne. Komórki te będą dla badaczy nowym narzędziem, dzięki któremu lepiej zrozumieją oni ludzki rozwój oraz powody, dla których rozmnażamy się płciowo, a nie z jednego rodzica - mówi główny autor badań, doktor Nissim Benvenisty z Uniwersytetu Hebrajskiego. Komórki haploidalne pozwolą na łatwiejsze skanowanie genomu i łatwiejszą edycję genów. Mogą być również używane do opracowania terapii genetycznych dla wielu chorób, w tym cukrzycy. Ta praca to wspaniały przykład współpracy pomiędzy różnymi instytucjami, która może rozwiązać fundamentalne problemy biomedycyny - stwierdził profesor Dieter Egli z Columbia University. « powrót do artykułu
  20. Elfdalski, język pochodzący od staronordyckiego i datujący się jeszcze na erę wikingów, ma być jedynym językiem, w jakim będzie mówić personel pewnego przedszkola z Älvdalen w środkowej Szwecji. Warto dodać, że elfdalskim, któremu dopiero 10 lat temu wiodący językoznawcy przyznali status języka, a nie dialektu, posługuje się obecnie ok. 2,5-3 tys. osób mieszkających lub wychowanych w parafii Älvdalen (Övdaln) z południowego wschodu gminy Älvdalen. Ponieważ mniej niż 60 użytkowników to dzieci, chcąc pomóc w zachowaniu rzadkiego języka, miejscowi radni jednomyślnie przegłosowali powstanie nowego przedszkola. Ma ono zacząć działalność najpóźniej 1 września br. Wg witryny The Local, dzieci będą kontynuować naukę do 18. r.ż. Myślę, że to posunięcie będzie miało ogromny wpływ, bo dotąd dzieci stykały się z elfdalskim wyłącznie w domu, [...] przez co postrzegały go jako nieważny i przestawiały się na szwedzki - uważa Yair Sapir z Uniwersytetu w Lund, który poświęcił karierę badaniu elfdalskiego. W 2002 r. profesor spędził 2 tygodnie w Älvdalen i ostatecznie sam nauczył się ginącego języka, stanowiącego mieszaninę cech archaicznych i bardzo innowacyjnych. Możemy tu dostrzec aspekty wymarłe we wszystkich innych językach skandynawskich i cofnąć się w czasie o 2000 lat. Mimo że elfdalskiego nie używa się w miejscach pracy ani w Älvdalen, ani tym bardziej gdziekolwiek indziej, Sapir uważa, że dzieci, które będą się go uczyć, odniosą korzyści z samej dwujęzyczności. Będą osiągać lepsze wyniki w pozostałych przedmiotach i łatwiej im pójdzie nauka języków obcych. Gmina chce też w inny sposób ratować wymierający język, np. używając go częściej w plakatach, reklamach i na znakach. « powrót do artykułu
  21. Choć coraz więcej osób zdaje sobie sprawę ze zdrowotnego potencjału starych ziaren, np. szarłatu (amarantusa) czy szałwii hiszpańskiej (chia), trudno im je włączyć do swojej diety. Wiele wskazuje jednak na to, że może się to zmienić dzięki badaniom naukowców z Agricultural Research Service (ARS) amerykańskiego Departamentu Rolnictwa. George E. Inglett i Diejun Chen sporządzają mieszanki do wypieku ciastek, np. szarłatowo-owsianą i szałwiowo-owsianą. Dzięki nim można by w przyszłości uzyskiwać pokarmy funkcjonalne, m.in. zmniejszające częstość występowania chorób serca, cukrzycy czy otyłości. Amerykanie podkreślają, że mąka amarantusowa zawiera lizynę, aminokwas niezbędny, a owies obniżający poziom cholesterolu betaglukan. Inglett i Chen postanowili zmieszać jedno z drugim i uzyskać pożywne, bezglutenowe słodycze. Ekipa z ARS porównała ciastka i ciasta z amarantusowo-owsianej mieszanki z wypiekami z samej mąki amarantusowej bądź pszennej. Okazało się, że w porównaniu do mąki pszennej, amarantus i jego mieszanki wykazywały lepszą zdolność utrzymywania wody. Nie odnotowano zaś znaczących różnic w zakresie koloru i smaku. Nasze amarantusowo-owsiane ciastka były akceptowalne pod każdym względem. Miały zwiększoną wartość odżywczą i lepsze właściwości fizyczne, o bezglutenowości nie wspominając - zaznacza Inglett. By uzyskać 2. mieszankę, naukowcy połączyli Nutrim (opracowany wcześniej przez Ingletta preparat na bazie rozpuszczalnych włókien owsa), koncentrat otrębów owsianych, razową mąkę pszenną i drobno zmielone nasiona szałwii hiszpańskiej. Przez twardą otoczkę całe nasiona szałwii nie są dobrze wchłaniane [...]. Udaje się to jednak całkiem dobrze, kiedy zostaną zmielone i połączone z innymi składnikami. Nasiona szałwii hiszpańskiej mają interesujący skład: są oleiste, zawierają też dużo wielonienasyconych kwasów tłuszczowych, zwłaszcza omega-3, które pomagają obniżyć poziom cholesterolu we krwi i zapobiec chorobie niedokrwiennej serca. W ramach najnowszych badań Inglett zauważył, że "kompozyty" szarłatowo-owsiane i szałwiowo-owsiane mają wspaniałe właściwości fizyczne, które przyczyniają się do ulepszonej tekstury wypieków. Owies jest dobry dla naszego zdrowia, ale jemy go za mało. Próbuję sprawić, by był smaczniejszy i nadawał się nie tylko na śniadanie, ale i na lunch czy kolację. « powrót do artykułu
  22. Wbrew obiegowej opinii żmijowate (Viperidae) nie są wcale najszybciej uderzającymi wężami. David Penning, Baxter Sawvel i Brad Moon z Uniwersytetu Luizjany w Lafayette podkreślają, że choć grzechotniki czy żmije błyskawicznie uderzają (zarówno w obronie własnej, jak i podczas polowania), niejadowite węże także wykazują podobne zachowanie (mogą w ten sposób złapać szybko reagującą ofiarę, np. mysz). Amerykanie postanowili więc sprawdzić, kto jest szybszy: żmijowate czy inne węże. Autorzy publikacji z pisma Biology Letters zajęli się trzema gatunkami (dwa pierwsze należą do rodziny żmijowatych, a ostatni do rodziny połozowatych): grzechotnikiem teksaskim (Crotalus atrox), Agkistrodon piscivorus leucostoma i Elaphe obsoleta lindheimeri. Naukowcy ustawili węże na wprost szybkiej kamery i wykorzystując rękawicę, prowokowali je do ataku. Odtworzenie nagrania w spowolnionym tempie pozwoliło ustalić, po jakim czasie każdy z węży dosięgał rękawicy. Okazało się, że średnia prędkość grzechotnika teksaskiego wynosiła 2,95 m/s, A. p. leucostoma 2,98 m/s, a E. o. lindheimeri 2,67 m/s. Choć technicznie żmijowate pobiły przedstawiciela rodziny połozowatych, biolodzy uważają, że różnica była na tyle mała, że wynik można de facto uznać za remis. Amerykanie obrazowo podkreślają, że przy takich prędkościach głowy gadów podlegały większym przyspieszeniom niż piloci myśliwców (średnio sięgały one 190 m/s2). Gdy badacze porównali czasy reakcji węży i ich ofiar, stwierdzili, że gady dopadały swój obiad w 50-90 ms, a mięśnie tych drugich były aktywowane w przedziale 14-151 milisekund. Dla porównania, typowe mrugnięcie ludzkiego oka zajmuje średnio 220 ms. « powrót do artykułu
  23. Egipski minister ds. starożytności poinformował, że w komorze grobowej Tutanchamona istnieją dwie ukryte komnaty. Ujawniono je podczas skanowania komory. Niektórzy eksperci przypuszczają, że w komnatach mogła zostać pochowana matka faraona - Nefretete. Jak powiedział dziennikarzom minister Mamdouh el-Damaty, analiza skanów przeprowadzonych przez zespół japońskich specjalistów sugeruje, że w komnatach znajduje się metal lub materia organiczna. Do końca bieżącego miesiąca skanowanie zostanie powtórzone i być może lepiej uda się określić zawartość ukrytych komnat. To wielkie odkrycie dla Egiptu, być może najważniejsze odkrycie wieku. Jest ono niezwykle ważne dla historii Egiptu i historii świata - stwierdził el-Damaty. Brytyjski egiptolog Nicholas Reeves, który zainicjował skanowanie komory grobowej, uważa, że piramida została pierwotnie wybudowana dla Nefretete, ale po przedwczesnej śmierci Tutanchamona, zmarłego w wieku 19 lat, jego szczątki umieszczono w zewnętrznych pomieszczeniach grobu matki. Nefretete, znana piękność starożytności, była jedną z żon faraona Echnatona. Reeves wysunął hipotezę o istnieniu ukrytych komnat po tym, jak wykonane w wysokiej rozdzielczości skany malowideł naściennych ujawniły istnienie pod nimi prostych linii. Echnaton, Nefretete i Tutanchamon rządzili Egiptem w jednym z najbardziej niespokojnych okresów w dziejach tego państwa. Rządy tej rodziny zakończyła przedwczesna śmierć Tutanchamona, a niedługo później generał Horemheb dokonał przewrotu wojskowego, przejął władzę i nakazał usunięcie z oficjalnych spisów wszelkich informacji o Echnatonie, Nefretete i ich rodzinie. « powrót do artykułu
  24. W środę (16 marca) za monitoring zanieczyszczenia powietrza w Londynie zabrało się 10 gołębi wyposażonych w GPS-y oraz czujniki do pomiaru poziomu dwutlenku azotu, lotnych związków organicznych (LZO) i ozonu. Są one umieszczane w specjalnych plecaczkach. "Gołębi Patrol Powietrzny" wypuszczono na wzgórzu Primrose. Jak napisano na witrynie pigeonairpatrol.com, na której zebrane dane są prezentowane na mapie, za pośrednictwem konta na Twitterze (@PigeonAir) można nawet zamawiać kontrolę jakości powietrza w określonym rejonie stolicy Zjednoczonego Królestwa. By mieć pewność, że żadnemu członkowi załogi - Coco-zawadiace, Norbertowi-Mądrali czy Juliusowi-hispterowi - nie dzieje się krzywda, nad przebiegiem 3-dniowej akcji czuwa weterynarz. Realizatorami projektu są Romain Lacombe, założyciel firmy Plume Labs, i Pierre Duquesnoy z agencji reklamowej DigitasLBi. Pomysł wygrał zeszłoroczną edycję konkursu #PoweredByTweets. Czemu wybór padł właśnie na gołębie? Okazuje się, że chodzi o to, że latają one dość szybko, a jednocześnie nisko. Gołębi patrol stanowi część większej inicjatywy Plume Labs, w ramach której 100 londyńczyków ma się poruszać po różnych częściach miasta. Pomogą oni w przeprowadzeniu testów beta nowych mierników. Ta część projektu jest realizowana we współpracy z Imperial College London. Jeśli jesteś rowerzystą, biegaczem albo kimś, kto przemierza miasto, pchając wózek i chcesz wiedzieć, czym oddychasz i jak zwalczyć zanieczyszczenie, dołącz do naszego programu testowego. Obecnie trwa zbieranie funduszy na stronie crowdfundingowej. Z założonych 10 tys. funtów do dziś uzyskano 58%. Wpłacając różne kwoty, pomaga się w przeprowadzeniu eksperymentów dot. nowych sposobów pomiaru zanieczyszczenia czy stworzeniu aktualizowanej w czasie rzeczywistym mapy zanieczyszczenia. Monitoring będzie można prowadzić w pojedynkę albo w 10-osobowej grupie, wszystko zależy od wielkości datku. W obu opcjach poza czujnikiem Plume ochotnicy zostaną wyposażeni w darmową aplikację na smartfony, która śledzi poziom osobistej ekspozycji i doradza, jak uniknąć zanieczyszczeń. Eksperyment zacznie się w czerwcu od serii grup fokusowych i zebrania danych kwestionariuszowych. Potem - szacuje się, że w grudniu - czujniki trafią do ochotników. Zbierane przez nich dane będą anonimowe. « powrót do artykułu
  25. Wiele przedsiębiorstw używa programów w stylu "Pracownik miesiąca" czy "Sprzedawca miesiąca", które mają motywować pracowników do bardziej wydajnej pracy. Okazuje się jednak, że takie programy mogą... obniżać produktywność całej firmy. Profesor Timothy Gubler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Riverside we współpracy z Ianem Larkinem z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles i Lamarem Piercem z Washington University przeprowadzili pierwsze badania nad wpływem niefinansowym programów motywacyjnych na wydajność firm. Naukowcy od wielu lat zajmują się badaniem efektów ubocznych związanych z przyznawaniem nagród pieniężnych uzależnionych od wyników. Dzięki temu wiemy, że takie nagrody mogą zmniejszać wewnętrzną motywację, powodować, że pracownicy mniej skupiają się na tych zadaniach, które nie są związane z otrzymaniem nagrody, pojawia się też tendencja do oszukiwania systemu. Jednocześnie powszechnie uważa się, że niefinansowe nagrody lub drobne prezenty są pozbawione tych wad i są dobrym sposobem na tanie motywowanie pracowników. Sądzi się, że niefinansowe nagrody mogą delikatnie motywować pracowników w sposób znacząco różny od nagród finansowych. Przypuszcza się, że zwiększają lojalność w stosunku do firmy, zachęcają do przyjacielskiej konkurencji czy zwiększają samoocenę pracownika. Dotychczasowe badania skupiały się wyłącznie na korzyściach płynących z takich programów, a ich koszty pomijano - mówi profesor Guler. Naukowcy przyjrzeli się więc danym z firmy posiadającej wielkie pralnie przemysłowe w Stanach Zjednoczonych. W takich pralniach wydajność ludzi odgrywa olbrzymią rolę, dlatego też wdrożono tam program, który miał motywować pracowników do przychodzenia do pracy na czas i niekorzystania z niepotrzebnych zwolnień. Każdego miesiąca odbywało się spotkanie wszystkich pracowników, podczas którego wymieniano tych najlepszych, a jedna z osób otrzymywała kartę podarunkową o wartości 75 USD. Uczeni wykorzystali dane udostępnione przez firmę i przeanalizowali je za pomocą statystycznej techniki DiD. Pod uwagę wzięto dane z pięciu pralni pochodzące z okresu sprzed uruchomienia programu motywacyjnego i po jego wdrożeniu. Naukowcy zmierzyli w ten sposób wydajność poszczególnych pracowników oraz wydajność całych pralnii. Z analizy wyciągnięto trzy podstawowe wnioski: - pracownicy, dla których nagroda była motywująca zareagowli pozytywnie, stali się mniej opieszali, jednak zaczęli oszukiwać system. Próbowali zwiększyć swoje szanse na wygraną korzystając z urlopów chorobowych, a gdy w danym miesiącu stracili szanse na bycie wyróżnionym, stawali się opieszali, - u pracowników z silną motywacją wewnętrzną, którzy przed wprowadzeniem programu byli wydajni, motywacja została utracona. Ludzi ci stali się bardziej opieszali i po wprowadzeniu nagród nie kwalifikowali się do ich otrzymania. Prawdopodobnie uznali oni reguły programu za nieuczciwe, przez co doszło do spadku wewnętrznej motywacji, - łącznie produktywność całej firmy zmniejszyła się o 1,4%. Przyczyną takiego stanu rzeczy była utrata motywacji przez wewnętrznie zmotywowanych pracowników. Pracownicy, którzy przed wprowadzeniem programu byli wewnętrznie zmotywowani i mieli dużą wydajność, czuli, że program jest nieuczciwy i zaburza to, co wcześniej uznawali za uczciwe warunki panujące w firmie. Ich wydajność zmalała, nie tylko przez zwiększenie liczby nieobecności czy spóźnianie się do pracy, ale też przez utratę motywacji, co doprowadziło do mniej wydajnej pracy - mówi Gubler. Pracownicy cenią sobie uczciwość i zależy im na tym, jak są postrzegani w odniesieniu do innych pracowników. Firma, która chce być efektywna, musi brać pod uwagę nie tylko tych, do których kierowany jest program - w tym przypadku był on stworzony z myślą o ludziach, którzy spóźniają się do pracy - ale również tych, którzy dobrze pracują. Istnieje bowiem ryzyko zdemotywowania najlepszych pracowników - dodaje uczony. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...