Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    226

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Ekstrakt z liści miodli indyjskiej (Azadirachta indica) może znaleźć zastosowanie w leczeniu raka trzustki. Naukowcy z Centrum Nauk o Zdrowiu Teksańskiego Uniwersytetu Technicznego w El Paso (TTUHSC El Paso) testowali nimbolid, związek z liści miodli, zarówno na liniach komórek nowotworowych, jak i w warunkach in vivo (na myszach). Okazało się, że hamuje on wzrost komórek rakowych i przerzutowanie, nie szkodząc przy tym komórkom zdrowym. Możliwości nimbolidu są niesamowite, a specyficzność jego działania w stosunku do komórek rakowych intrygująca - podkreśla prof. Rajkumar Lakshmanaswamy. Amerykanie zaobserwowali, że nimbolid zmniejsza zdolność komórek rakowych do migracji oraz inwazji o 70%, co oznaczało, że nie stają się one agresywne ani się nie rozprzestrzeniają. Ponieważ indukując nadmierną produkcję reaktywnych form tlenu (RFT), nimbolid wywoływał apoptozę, wielkość i liczebność kolonii komórek raka trzustki spadała aż o 80%. Nimbolid wydaje się je atakować ze wszystkich stron - dodaje Lakshmanaswamy. Wielu ludzi w Indiach je miodlę [młode pędy i kwiaty są tu spożywane jako warzywo; w stanie Tamil Nadu z kwiatów sporządza się np. zupę veppampu rasam], co sugeruje, że wykorzystanie nimbolidu w leczeniu raka trzustki nie wywoła skutków ubocznych występujących w przypadku chemio- i radioterapii - uważa dr Ramadevi Subramani. Zespół z TTUHSC El Paso zamierza dokładniej zbadać antyrakowy mechanizm działania ekstraktu z miodli. Naukowcy oceniają również, jak różne metody podawania oddziałują na siłę działania na komórki nowotworowe. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy datujący skamieniałości, w tym goryle zęby, znalezione w Etiopii w formacji Chorora ustalili, że te ostatnie mają ok. 8 mln lat. To oznacza, że linia ludzka i goryla oddzieliły się od siebie co najmniej 10 mln lat temu, czyli ok. 2 mln lat wcześniej niż kiedyś uznawano. W 2007 r. zespół badaczy odkrył w formacji Chorora 9 skamieniałych zębów, które należały do przynajmniej 3 przedstawicieli wymarłego gatunku Chororapithecus abyssinicus. Analiza 8 zębów trzonowych (2 pofragmentowanych) i 1 kła wykazała, że ich budowa w pewnym stopniu przypomina strukturę zębów współczesnych goryli. Autorzy publikacji z pisma Nature wyjaśniają, że zbadano próbki skał wulkanicznych i cząsteczki osadów znad i spod warstwy, w której natrafiono na zęby. Przeprowadzono badania geochemiczne, magnetostratygraficzne i radioizotopowe. Ustalono, że osady mają 7-9 mln lat, a skamieniałości Ch. abyssinicus ~8 mln lat. Tym samym sfosylizowane zęby stanowią najstarsze ssacze skamieniałości znalezione na południe od Sahary. To z kolei uprawomocnia teorię, że małpy, a więc i ludzie pochodzili z Afryki, a nie jak postulowali niektórzy, z Eurazji. « powrót do artykułu
  3. Odkryty przed 10 laty grafen wciąż zaskakuje naukowców. Uczeni z Uniwersytetu Harvarda i Raytheon BBN Tehnology zaobserwowali, że elektrony w grafenie zachowują się jak płyn. To pierwsze takie zjawisko zaobserwowane w metalu. Grafen możemy zaś traktować jak metal, gdyż odpowiada definicji, zgodnie z którą metale posiadają przerwę energetyczną, w której pasmo przewodnictwa zachodzi na pasmo walencyjne. Substancje takie jak grafen nazywa się czasem metalami organicznymi. Zaobserwowanie tego zjawiska było możliwe dzięki uzyskaniu wyjątkowo czystej próbki grafenu oraz opracowanie nowej metody pomiaru przewodnictwa cieplnego. Badania takie mogą doprowadzić z jednej strony do pojawienia się nowych urządzeń termoelektrycznych, a z drugiej - do powstania modelu wyjaśniającego zachowanie czarnych dziur czy wysokoenergetycznej plazmy. W zwykłych trójwymiarowych metalach elektrony rzadko wchodzą w interakcje. Jednak dwuwymiarowa struktura plastra miodu, charakterystyczna dla grafenu, działa jak autostrada elektronów. Zachowują się one na niej jak relatywistyczne obiekty pozbawione masy. Poruszają się niezwykle szybko i dochodzi między nimi do biliardów zderzeń w czasie sekundy. Nigdy wcześniej nie zaobserwowano takiego zachowania się elektronów w metalach. Zespół profesora Philipa Kima umieścił ultra czystą próbkę grafenu pomiędzy dziesiątkami warstw izolującego idealnego kryształu o strukturze atomowej podobnej do struktury grafenu. Jeśli mamy materiał o grubości jednego atomu, to środowisko będzie miało nań duży wpływ. Jeśli grafen znajduje się na wierzchu, jest nieuporządkowany i zanieczyszczony, będzie dochodziło do zaburzenia ruchu elektronów. To naprawdę ważne, by stworzyć grafen, który nie wchodzi w interakcje z otoczeniem - mówi Jesse Crossno, jeden ze współpracowników profesora Kima. Następnie naukowcy doprowadzili do pojawienia się na powierzchni tak przygotowanego grafenu ujemnie i dodatnio naładowanych cząstek i obserwowali ich ruch. Okazało się, że gdy silnie oddziałujące ze sobą cząstki w grafenie były poddane działaniu pola elektrycznego, zachowywały się nie jak indywidualne cząstki, a jak płyn. Ich ruch można było opisać za pomocą zasad hydrodynamiki. Obserwowaliśmy energię, która przepływała przez wiele cząstek, jak fala przez wodę - mówi Crossno. Obserwujemy w grafenie prawa fizyki, które odkryliśmy badając czarne dziury i teorię strun - mówi profesor Andrew Lucas. To pierwszy system relatywistycznej hydrodynamiki w metalu - dodaje. « powrót do artykułu
  4. Długoterminowa ekspozycja na niskie dawki promieniowania jonizującego upośledza wzrok dzikich zwierząt z Czarnobyla. Badaniami międzynarodowego zespołu kierowali Philipp Lehmann i Tapio Mappes. Autorzy raportu z pisma Scientific Reports odkryli większą częstość występowania zaćmy u nornic rudych (Myodes glareolus), które żyły na terenach, gdzie promieniowanie tła było podwyższone. Tak jak u ludzi, zaćmy występowały częściej u starszych osobników, jednak podwyższone promieniowanie nasilało wpływ starzenia. Co ciekawe, wpływ promieniowania był istotny wyłącznie u samic. Naukowcy przypominają, że u ludzi wiele wskazówek również świadczy o promieniowrażliwości soczewki. Zaćma występuje np. częściej u pielęgniarek radiologicznych, pilotów czy pracowników elektrowni atomowych. Trzeba jeszcze jednak zbadać ewentualne różnice międzypłciowe w tym zakresie. Na razie nie wiadomo, skąd biorą się różnice międzypłciowe u dzikich ssaków. Zespół Lehmanna i Mappesa sugeruje jednak, że zwiększone ryzyko zaćmy może się wiązać z reprodukcją. Samice nornicy, u których występuje ciężka postać zaćmy, mają bowiem mniej potomstwa. Trudno stwierdzić, czy obniżony sukces reprodukcyjny to skutek zaćmy, czy promieniowania. Trzeba to będzie ustalić w ramach przyszłych badań eksperymentalnych. « powrót do artykułu
  5. Zmarł mężczyzna, który był osobą najdłużej żyjącą po przeszczepie serca. Siedemdziesięciotrzyletni John McCafferty odszedł we wtorek (9 lutego), 33 lata po transplantacji. McCafferty'go operował prof. Magdi Yacoub. Zabieg odbył się 20 października 1982 r. w Harefield Hospital. Chirurg podkreśla, że w owym czasie nie było wiadomo, jak długo pacjenci mogą żyć po przeszczepie. W wieku 39 lat u pacjenta zdiagnozowano kardiomiopatię rozstrzeniową. Po przeszczepie powiedziano mu, że przeżyje ok. 5 lat, jednak w 2013 r. wpisano go do Księgi rekordów Guinnessa jako osobę najdłużej żyjącą po przeszczepie serca. W ostatnich 3 latach życia John zmagał się z bólem. Dwudziestego siódmego stycznia trafił do szpitala w Milton Keynes. Niestety, nie wrócił już do domu - opowiada wdowa po Johnie Ann. « powrót do artykułu
  6. W 2010 roku dowiedzieliśmy się, że osoby pochodzenia euroazjatyckiego posiadają 1-4% DNA odziedziczonego po neandertalczykach. Właśnie zakończono pierwsze szeroko zakrojone badania, podczas których bezpośrednio porównano pozostałości DNA neandertalczyków z danymi medycznymi współczesnych ludzi. Naszym głównym odkryciem jest spostrzeżenie, że genom neandertalczyków wywarł wpływ na zdrowie współczesnych ludzi. Odkryliśmy związek pomiędzy tymi genami, a licznymi schorzeniami immunologicznymi, dermatologicznymi, neurologicznymi, psychiatrycznymi i chorobami układu rozrodczego - mówi profesor John Capra z Vanderbilt University. Częściowo udało się potwierdzić też wcześniejsze hipotezy. Na przykład DNA neandertalczyków ma wpływ na keratynocyty, komórki naskórka, które pomagają chronić skórę przed wpływem promieniowania ultrafioletowego czy patogenami. DNA neandertalczyków wpływa na biologię naszej skóry, a w szczególności na ryzyko nadmiernego rogowacenia skóry. Niektóre z takich stanów są stanami przednowotworowymi. Niektóre z cech, jakie odziedziczyliśmy po neandertalczykach, są naprawdę zaskakujące. Na przykład część tych genów znacząco zwiększa naszą podatność na uzależnienie się od nikotyny. Inne zwiększają ryzyko depresji, z jeszcze inne - zmniejszają je. Naukowcy ze zdziwieniem odkryli, że znaczna część odziedziczonego przez nas DNA neandertalczyków jest powiązana z chorobami psychicznymi i neurologicznymi. Naukowcy mówią, że przed 40 000 lat dodatek DNA neandertalczyków mógł pomóc naszym przodkom w zaadaptowaniu się do życia poza Afryką. Obecnie jednak wiele z tych cech utraciło swoje znaczenie. Na przykład jeden z neandertalskich genów zwiększa koagulację krwi. Dziesiątki tysięcy lat temu mogło to pomagać w szybszym zamknięciu ran, dzięki czemu patogeny, z którymi wcześniej w Afryce ludzie nie mieli do czynienia, miały mniejszą szansę, by wniknąć do ich organizmów. Obecnie jednak zwiększona koagulacja ma negatywny wpływ w postaci większego ryzyka udarów, zatorowości płucnej czy komplikacji w czasie ciąży. W czasie swoich badań naukowcy z Vanderbilt University wykorzystali dane 28 000 anonimowych pacjentów. Analizowali, czy osoby te były kiedykolwiek leczone na jedno z wybranych schorzeń. Następnie genom każdej z tych osób przeanalizowano pod kątem obecności DNA neandertalczyków. Porównując takie dane naukowcy mogli stwierdzić, czy któryś z genów odziedziczonych po neandertalczykach miał wpływ na stan zdrowia. « powrót do artykułu
  7. Naukowcy z eksperymentu LIGO ogłosili odkrycie fal grawitacyjnych. Fizycy próbowali zarejestrować je od kilkudziesięciu lat. Pogłoski o odkryciu krążyły od kilku miesięcy, jednak LIGO (Laser Interferometer Gravitational-Wave Observatory) wstrzymywali się z wydaniem oficjalnego komunikatu, chcąc wszystko dokładnie przeanalizować. Zrobiliśmy to! - stwierdził David Reitze, dyrektor LIGO z Kalifornijskiego Instytutu Technologicznego. Wszystkie plotki okazały się w większości prawdziwe - dodał. Istnienie fal grawitacyjnych przewidział przed 100 laty Albert Einstein, jednak ich odkrycie nastręczało olbrzymich trudności. Co prawda obserwowano pośrednie dowody, na ich istnienie, nigdy jednak nie zarejestrowano ich bezpośrednio. Fale grawitacyjne powinny ściskać i rozciągać przestrzeń o 1 część na 10^21, co oznacza, że cała Ziemia jest ściskana lub rozciągana o 1/100000 nanometra, czyli mniej więcej o grubość jądra atomu. W ramach eksperymentu LIGO zbudowano dwa interferometry ułożone w kształt litery L o długości 4 kilometrów każdy. Na końcach tuneli umieszczono lustra odbijające światło. W stronę luster wystrzeliwany jest promień lasera, który odbija się i powraca do detektorów. Jeśli promienie przebyły drogę o różnej długości, pomiędzy promieniami dojdzie do interferencji. Badając interferencję naukowcy są w stanie zmierzyć relatywną długość obu ramion z dokładnością do 1/10 000 szerokości protonu. To wystarczająca dokładność, by wykryć ewentualne zmiany długości obu ramion interferometrów spowodowane obecnością fal grawitacyjnych. W skład LIGO wchodzą dwa laboratoria - w stanach Luizjana i Waszyngton. Zadanie tylko z pozoru jest proste. Dość wspomnieć, że na pracę LIGO ma wpływ ruch uliczny, fale sejsmiczne czy uderzenia fal na odległym wybrzeżu. Wszystkie te fałszywe sygnały trzeba odfiltrować. Dnia 14 września 2015 roku o godzinie 8:50:45 czasu polskiego LIGO wykrył fale grawitacyjne. Zanotowana wówczas oscylacja zmieniła się z 35 do 250 Hz, a anomalia zanikła w ciągu 1/4 sekundy. Opóźnienie rzędu 0,007 sekundy pomiędzy zarejestrowaniem tego zjawiska w obu laboratoriach dokładnie odpowiada prędkości fali grawitacyjnej poruszającej się z prędkością światła, która najpierw dotarła do jednego, później do drugiego laboratorium. Wiarygodność sygnału przekracza 5 sigma, czyli jest powyżej progu poza którym możemy mówić o odkryciu. Sygnał jest tak silny, że widać go nawet w surowych danych. Gdy odfiltruje się szum, sygnał staje się oczywisty na pierwszy rzut oka - mówi Gabriela Gonzalez, rzecznik prasowa LIGO. Symulacje komputerowe wykazały, że zarejestrowana fala pochodziła z dwóch czarnych dziur, z których masa jednej wynosiła 29, a masa drugiej to 36 mas Słońca. Dziury krążyły wokół siebie w odległości 210 kilometrów i w końcu się połączyły, W wyniku tego wydarzenia powstała czarna dziura o masie 62 razy większej niż masa Słońca. To o 3 masy Słońca mniej, niż masa obu wspomnianych czarnych dziur. Ta masa 3 Słońc została wyemitowana wskutek zderzenie w formie promieniowania grawitacyjnego. Przez 1/10 sekundy było to - w zakresie fal grawitacyjnych - wydarzenie jaśniejsze niż blask wszystkich gwiazd we wszystkich galaktykach - mówi Bruce Allen z Instytutu Fizyki Grawitacyjnej im. Maxa Plancka. To najpotężniejsza, po Wielkim Wybuchu, eksplozja, jaką ludzkość kiedykolwiek wykryła - stwierdził Kip Thorne, jeden z głównych twórców LIGO. Po odkryciu wspomnianego sygnału fizycy z LIGO przez 5 miesięcy prowadzili szczegółowe analizy. W normalnych warunkach do końca nie wiedziano by, czy sygnał jest prawdziwy. W LIGO regularnie celowo wprowadza się fałszywe sygnały, by z jednej strony ciągle testować sprzęt, a z drugiej utrzymać naukowców w gotowości. Jednak 14 września system do generowania fałszywych sygnałów był wyłączony. Właśnie ukończono rozbudowę i udoskonalanie LIGO i przygotowywano się do testowego rozruchu systemu generowania fałszywych sygnałów. Dlatego też naukowcy z LIGO mieli od początku silne podstawy by sądzić, że zarejestrowano prawdziwy sygnał. Mimo to przez pięć miesięcy prowadzono badania, mające na celu wyeliminowanie wszelkich pomyłek. Cały miesiąc analizowaliśmy różne scenariusze, za pomocą których ktoś mógł sfałszować sygnał - stwierdzają naukowcy. Istnienie LIGO zawdzięczamy w dużej mierze Rainerowi Weissowi z MIT. W 1972 roku opublikował on artykuł, w którym zarysował projekt takiego eksperymentu. W 1979 roku Narodowa Fundacja Nauki zaczęła sponsorować badania na MIT i Caltechu, których celem było zaprojektowanie LIGO. Budowę laboratoriów rozpoczęto w 1994 roku, a pierwsze próby zarejestrowania fal grawitacyjnych rozpoczęto w roku 2001. W latach 2010-2015 trwały prace nad rozbudową i udoskonaleniem LIGO. We wrześniu 2015 ulepszone laboratoria powróciły do pracy i wkrótce zarejestrowały obiecujący sygnał. Dzisiaj, 11 lutego 2016 roku oficjalnie potwierdzono odkrycie fal grawitacyjnych. « powrót do artykułu
  8. Słaba kondycja w średnim wieku może oznaczać mniejszy mózg 20 lat później. Odkryliśmy bezpośrednią korelację między kiepską formą a objętością mózgu parę dekad później, co wskazuje na przyspieszone starzenie - opowiada dr Nicole Spartano ze Szkoły Medycznej Uniwersytetu Bostońskiego. Jak wyjaśniają autorzy publikacji z pisma Neurology, 1583 uczestników Framingham Heart Study w średnim wieku 40 lat (bez demencji czy chorób serca) przechodziło test na bieżni. Kolejny miał miejsce po 20 latach; wykonywano wtedy również rezonans magnetyczny mózgu. Wyniki analizowano 2-krotnie, w tym po wykluczeniu osób, które zachorowały na serce lub zaczęły zażywać leki beta-adrenolityczne (inaczej β-blokery). W sumie pozostały wtedy 1094 osoby. Średnia wydolność wysiłkowa (pochłanianie tlenu na szczycie wysiłku, VO2 peak) ochotników wynosiła 39 ml/kg/min. Jak wyjaśniają Amerykanie, wydolność fizyczną określano, wyliczając czas, w jakim badani mogli ćwiczyć na bieżni, nim ich tętno osiągało pewien poziom. Okazało się, że każdy spadek wyniku spiroergometrycznego testu wysiłkowego o 8 jednostek przekładał się na 2 dodatkowe lata starzenia mózgu. Gdy z analiz usuwano osoby zażywające beta-blokery i chore na serce, taki sam spadek wyniku oznaczał 1 dodatkowy rok starzenia mózgu. Oprócz tego specjaliści zauważyli, że ludzie, u których ciśnienie i tętno rosły szybciej w czasie ćwiczeń, także częściej mieli mniejszą objętość mózgu 20 lat później. Spartano dodaje, że studium ma charakter obserwacyjny i na razie wskazuje na korelację, a nie związek przyczynowo-skutkowy. « powrót do artykułu
  9. Każdego roku tysiące ludzi gubią się w górach i lasach. W samej Szwajcarii służby ratunkowe interweniują w podobnych przypadkach około 1000 razy rocznie. Dlatego też naukowcy z Uniwersytetu w Zurichu oraz Dalle Molle Institute for Artificial Intelligence postanowili zatrudnić drony do pomocy służbom ratunkowym. Latające wysoko drony są od dłuższego czasu wykorzystywane w praktyce, jednak tego typu urządzenia nie potrafią poruszać się w złożonym środowisku, jakie stanowi gęsty las. Tam niewielki nawet błąd może skończyć się zderzeniem z przeszkoda. Roboty potrzebują dużych mocy obliczeniowych, by przetwarzać środowisko wokół siebie - mówi profesor Davide Scaramuzza z Uniwerstytetu w Zurichu. Szwajcarzy wyposażyli drona w dwa obiektywy podobne do tych, jakie są wykorzystywane w smartfonach. Zamiast polegać na zestawie zaawansowanych czujników dron wykorzystuje potężne algorytmy sztucznej inteligencji, dzięki którym potrafi rozpoznać ścieżkę w lesie i nią podążyć. Zinterpretowanie obrazu w tak złożonym środowisku jest dla komputera czymś niezwykle trudnym. Czasem nawet ludzie nie są w stanie odnaleźć ścieżki - zauważa doktor Alessandro Giusti z Dalle Molle Instituet for Artificial Intelligence. Naukowcy ze Szwajcarii rozwiązali ten problem wykorzystując Deep Neural Network, dzięki któremu uczą komputer rozpoznawać ścieżki. Naukowcy najpierw przez wiele godzin wędrowali różnymi ścieżkami w Alpach, wykonali ponad 20 000 zdjęć i załadowali je do pamięci komputera, by na tej podstawie nauczyć go rozpoznawania szlaku. Okazało się, że tak wyszkolony dron sprawuje się bardzo dobrze. Gdy kazano mu lecieć nieznanym szlakiem poruszał się we właściwym kierunku przez 85% czasu. Wynik człowieka na tym samym szlaku to 82%. Naukowcy przyznają, że minie jeszcze sporo czasu, zanim drony ruszą na poszukiwania zaginionych osób. Jednak technologia taka będzie znaczącą pomocą dla zespołów poszukiwawczych, które będą mogły wypuścić grupę dronów, by przeszukały część szlaków. « powrót do artykułu
  10. Naukowcy z Chin odkryli, że hamując stan zapalny i apoptozę, ocet chroni przed wrzodziejącym zapaleniem jelita grubego. Ocet był wykorzystywany w tradycyjnej medycynie od stuleci. Ponieważ co najmniej jedno z przeprowadzonych ostatnio studiów wskazywało, że może on być skuteczny w przypadku wrzodziejącego zapalenia jelita grubego, Lu Yu, Bo Liu i inni postanowili prowadzić dalsze badania w tym kierunku. Akademicy oceniali wpływ octu i kwasu octowego na rozwój wrzodziejącego zapalenia jelita grubego. W mysim modelu choroby wywołanej dekstranem zarówno 5% v/v roztwór octu, jak i 0,3 w/v roztwór kwasu octowego znacząco zmniejszały wskaźnik aktywności choroby, poprawiały ocenę histopatologiczną, a także ograniczały spadek wagi (v/v to skrót od stężenia procentowego objętościowego - volume/volume, a w/v od stężenia procentowego mieszanego, masowo-objętościowego - weight/volume). Pogłębione analizy pokazały, że ocet hamował stan zapalny, tłumiąc reakcje dwóch subpopulacji limfocytów Th (Th1 i Th17) oraz powstawanie kompleksów białkowych - inflammasomów NLRP3. Ocet zapobiegał także apoptozie komórek poddanych stresowi retikulum endoplazmatycznego. Co ciekawe, badanie kału wykazało, że podawanie gryzoniom octu na 28 dni przed zastosowaniem dekstranu korzystnie zmieniało skład mikrobiomu: zwiększało liczebność bakterii produkujących kwas mlekowy lub octowy (z rodzajów Lactobacillus i Bifidobacterium) i zmniejszało liczebność pałeczek okrężnicy (Escherichia coli). Naukowcy podkreślają, że potrzeba kolejnych badań, by określić wpływ octu na wrzodziejące zapalenie jelita grubego u ludzi. « powrót do artykułu
  11. Wydawca muzyczny Warner/Chappell nie może już dłużej pobierać opłat z tytułu korzystania z praw autorskich do piosenki "Happy Birthday". Musi ponadto zwrócić 14 milionów dolarów tym, którzy dotychczas zapłacili za wykonanie piosenki. To wynik ugody sądowej, którą zawarł Warner/Chappell z reżyser Jennifer Nelson. W 2013 roku Nelson poddała w wątpliwość prawa Warner/Chappell do piosenki. "Happy Birthday" ma bowiem tę samą melodię co "Good Morning to You", dziecięca piosenka z XIX wieku. Tymczasem Warner/Chappell twierdzi, że od 1935 roku posiada prawa do "Happy Birthday" i pobierał z tego tytułu opłaty. We wrześniu ubiegłego roku sędzia George King uznał, że przekazanie praw autorskich firmie Warner/Chappell było obarczone wadą prawną, w związku z czym jest nieważne. Sędzia wyraził przy tym wątpliwość, czy Patty Hill jest rzeczywiście autorką piosenki. W wyniku takiego rozstrzygnięcia prawnicy obu stron zasiedli do rozmów i w grudniu poinformowali sędziego o osiągnięciu wstępnego porozumienia. Kolejne dwa miesiące zajęło im dopracowywanie szczegółów. Sędzia King musi jeszcze zaakceptować ugodę. Każdego roku Warner/Chappell otrzymywało około 2 miliony dolarów od osób, które wykorzystywały "Happy Birthday". Głównie były to wykonania w filmach i programach telewizyjnych. Dla niezależnych twórców, takich jak pani Nelson, konieczność zapłacenia kilku tysięcy dolarów była sporym obciążeniem. Wspomniane na wstępie 14 milionów dolarów zostanie wypłacone dwóm grupom. Ci, którzy za "Happy Birthday" zapłacili przed rokiem 2009 otrzymają zwrot 15% kwoty. Ci, którzy kupili prawa do piosenki po 2009 roku otrzymają zwrot całości. Podział na dwie grupy ma związek z przedawnieniem roszczeń. Co prawda sędzia zezwolił w tej sprawie na dochodzenie roszczeń od roku 1949, jednak nawet on miał wątpliwości. Tutaj jest olbrzymi problem z przedawnieniem roszczeń - mówi Randall Newman, adwokat pani Nelson. Nie jesteśmy pewni, czy tak stare roszczenia podlegałyby nawet pozwom zbiorowym. Tak czy inaczej nie będziemy rozpatrywać indywidualnych roszczeń starszych niż z roku 1953 - dodaje. To świetna ugoda. Nie jest to jedna z tych ugód, w ramach których prawnicy zgarniają miliony, a poszkodowani zostają z niczym. Tutaj ludzie otrzymają prawdziwe pieniądze. Jednak najważniejsze, że piosenka została uwolniona do domeny publicznej. Będzie ją teraz można zobaczyć wszędzie. To znaczące zwycięstwo dla artystów - cieszy się Newman. Newman jest prawdopodobnie pierwszym prawnikiem, który wykorzystał pozew zbiorowy do obalenia wątpliwych praw autorskich. Niewykluczone, że wkrótce w jego ślady pójdą inni. « powrót do artykułu
  12. Microsoft opublikował 13 biuletynów bezpieczeństwa dla Windows, Internet Explorera, Edge, Office'a, Microsoft Server Software, .NET Framework i Adobe Flash Player. Biuletyny, z których sześć uznano za krytyczne, poprawiają w sumie 42 dziury. Najważniejszy z krytycznych biuletynów to MS16-022, w którym poprawiono 23 luki w Adobe Flash dla przeglądarek IE10, IE11 oraz Edge. Problem dotyczy wszystkich wersji Windows. Z kolei krytyczny biuletyn MS16-009 to zestaw 13 poprawek dla Internet Explorera. Poprawia on m.in. dziury pozwalające na zdalne wykonanie dowolnego kodu. W MS16-011 poprawiono sześć luk w przeglądarce Edge, w tym i taką, która pozwala na zdalne wykonanie dowolnego kodu gdy użytkownik odwiedzi odpowiednio spreparowaną witrynę. Kolejny z krytycznych biuletynów oznaczono jako MS16-012. Znajdziemy w nim łaty na dziury w Microsoft Windows PDF Library. Najpoważniejsza z nich pozwala na zdalne wykonanie dowolnego kodu. Biuletyn określono jako krytyczny dla każdej wspieranej wersji Windows. MS16-013 poprawia błąd w Windows Journal. Do przeprowadzenia skutecznego ataku konieczne jest tutaj zachęcenie ofiary, by otworzyła złośliwy plik Journal. Ostatni z krytycznych biuletynów - MS16-015 - jest przeznaczony dla pakietu MS Office i poprawia błędy w Wordzie, Excelu oraz SharePoincie. « powrót do artykułu
  13. Zdaniem włoskich specjalistów, komórki mózgu osób cierpiących na Parkinsona można wytrenować tak, by reagowały na podawanie placebo. Co prawda efekt placebo mija po 24 godzinach, jednak przeprowadzony eksperyment pokazuje, że można zmniejszyć dawkowanie leków przeplatając te prawdziwe dawkami placebo. Większość osób z chorobą Parkinsona nie reaguje na placebo. Tym, którzy potrzebują prawdziwych leków podaje się m.in. apomorfinę, która aktywuje receptory dopaminowe. Fabrizio Benedetti i jego zespół z Uniwersytetu w Turynie badali 42 pacjentów z wszczepionymi do mózgu elektrodami. Jako, ze przeprowadzano na nich zabieg neurochirugiczny, naukowcy zyskali unikatową szansę zbadania reakcji poszczególnych neuronów we wzgórzu, regionie który u osób z Parkinsonem nieprawidłowo działa z powodu braku dopaminy. Podczas operacji pacjentom podawano roztwór soli fizjologicznej, informując ich, że otrzymują apomorfinę. Zwykle nie dawało to żadnego efektu. Wyjątkiem była sytuacja, w której pacjenci na kilka dni przed zabiegiem otrzymywali codziennie 1-4 dawek apomofriny. U takich pacjentów po wstrzyknięciu soli fizjologicznej i poinformowaniu, że to apomorfina neurony wykazywały większą aktywność, a neurolog, który nie został wtajemniczony w cały eksperymenty stwierdzał, iż sztywność mięśni pacjentów uległa zmniejszeniu. Benedetti mówi, że jako iż dane o zwiększeniu aktywności neuronów pochodzą z bezpośrednich pomiarów, nie można tutaj mówić o pomyłce czy nieświadomym wpływie prowadzących eksperyment na jego wynik. Co więcej, okazało się, że im więcej pacjent otrzymał wcześniej zastrzyków z apomorfiną, tym silniej jego neurony reagowały na sól fizjologiczną. U pacjentów, którzy otrzymywali 4 dawki apomorfiny dziennie reakcja na placebo była równie silna, co na lek. Naukowcy podkreślają, że efekt nie mógł być wywołany apomorfiną obecną w organizmie, gdyż lek jest eliminowany z ciała w ciągu kilku godzin. Efekt placebo mijał w ciągu 24 godzin, jednak Benedetti ma nadzieję, że jeśli pacjenci przez dłuższy czas będą otrzymywali prawdziwy lek, to czas działania placebo również ulegnie wydłużeniu. Badania przeprowadzone przez Włochów są bardzo ważne, gdyż to jasny dowód, że odpowiedź kliniczna i aktywacja neuronów są powiązane i można je wytrenować - stwierdza neurolog Christopher Goetz z Rush University Medical Center w Chicago. Pomimo tego, że badania przeprowadzono na małej grupie pacjentów, ich wyniki są przekonujące - uważa neurolog Tor Wager z University of Colorado, który bada efekt placebo w uśmierzaniu bólu. Jeśli udałoby się przeplatać dawki prawdziwych leków z efektem placebo, można by nie tylko zmniejszyć koszty opieki nad chorymi, ale i opóźnić pojawienie się tolerancji na leki, która powoduje, iż pacjentom trzeba podawać coraz większe dawki. Zwykle badając efekt placebo naukowcy skupiają się na oczekiwaniach pacjenta, który jest przekonany, iż podawany lek pomaga. Tymczasem badania Benedettiego sugerują, że wyuczone reakcje organizmu w połączeniu z oczekiwaniami pacjenta mogą prowadzić do korzystnych zmian w działaniu mózgu. « powrót do artykułu
  14. Naukowcy z Politechniki Federalnej w Lozannie wykorzystali nowy program statystyczny do przyjrzenia się... Gwiezdnym Wojnom. Dzięki nim dowiadujemy się, że w sadze pojawia się ponad 20 000 postaci, zamieszkujących 640 społeczności. Są one przedstawione na przestrzeni 36 000 lat. Stworzone właśnie oprogramowanie korzysta z teorii grafów. Za jego pomocą przeanalizowali setki witryn poświęconych dziełu Lucasa. Warto w tym miejscu przypomnieć, że Gwiezdne Wojny to nie tylko seria siedmiu filmów kinowych, ale historia rozwijana jest też w książkach czy grach komputerowych. Fani mogą być zaskoczeni, że pojawia się tam ponad 20 000 postaci, z których 7500 odgrywa istotną rolę - mówi doktorant Kirell Benzi. Można wśród nich wymienić 1367 Jedi oraz 724 Sithów. Wszystkie postaci żyją w 640 społecznościach na 294 planetach. Analiza 10 największych społeczności ujawniła, że galaktyka została skolonizowana przez ludzi. Aż 80% ich mieszkańców stanowią bowiem Homo sapiens. Żeby to wszystko uporządkować, oparliśmy się na analizie sieci społecznej. Zidentyfikowaliśmy wszystkie połączenia, jakie dana postać ma z innymi. Dzięki temu możemy z dużą dokładnością określić czas, w jakim występuje dana postać, nawet wtedy, gdy informacja taka nie została zawarta w książkach czy filmach - mówi jeden z badaczy, Xavier Bresson. Analiza Gwiezdnych Wojen nie służyła celom rozrywkowym. Naukowcy chcieli zaprezentować, w jaki sposób program zbiera i analizuje dane. Mapuje on połączenia pomiędzy dużą ilością rozproszonych danych - wyjaśnia Benzi. Tego typu oprogramowanie przydaje się np. w badaniach historycznych czy socjologicznych, gdyż dzięki temu można łączyć powiązane ze sobą dokumenty występujące w różnych bazach danych. « powrót do artykułu
  15. Naukowcy uważają, że by zmniejszyć ilość metanu wytwarzanego przez bakterie z żwacza krów, można dodać do paszy oregano (lebiodkę). Jak podkreśla Kai Grevsen z Uniwersytetu w Aarhus, greckie oregano (Origanum vulgare ssp. hirtum) to podgatunek typowo śródziemnomorski, który cechuje się bardzo wysoką, bo 2,30–7,40% zawartością olejku eterycznego o właściwościach bakteriobójczych. [Naszym] celem jest wykazanie, że za pomocą dodatku organicznego oregano można zmniejszyć emisję metanu aż o 25%. W ramach 4-letniego studium Duńczycy ocenią, jak krowy reagują na różne ilości lebiodki, jak powinno się uprawiać ekologiczne oregano i czy lepiej stosować lebiodkę suszoną, czy kiszonkę. Najpierw eksperymenty będą prowadzone w komorach metanowych na krowach z przetokami, a później na ekologicznych farmach. Grevsen dodaje, że uniwersytet współpracuje z ekologicznym hodowcą ziół, który udostępni swoje pola i suszarnie, umożliwiając m.in. badania nad oregano, które zarówno dawałoby duże plony, jak i zawierało dużo olejku eterycznego. Choć projekt ma przede wszystkim ograniczyć emisję gazu cieplarnianego, skorzystają na nim także hodowcy. Wcześniejsze badania sugerowały, że lebiodka może poprawiać skład mleka (profil kwasów tłuszczowych), dlatego farmy biorące udział w studium będą badać smak uzyskiwanego mleka. « powrót do artykułu
  16. W Utah trwają przygotowania do pobicia rekordu prędkości pojazdu napędzanego silnikiem elektrycznym. Rekord będzie bił pojazd Venturi Buckeye Bullet 3 (VBB-3), wspólne dzieło Venturi Automobiles i studentów z Ohio State University. Samochód o długości ponad 11 metrów ma moc 3000 KM i szacuje się, że osiągnie prędkość 600 kilometrów na godzinę. Jeśli tak się stanie, pokona pochodzący z 2010 roku rekord dla samochodu elektrycznego. Rekord należy do tego samego zespołu, którego samochód Venturi VBB-2.5 osiągnął prędkość 495 km/h. Rekord próbowano pobić już w 2013 i 2015 roku, jednak próby odwołano z powodzi oraz zbyt dużej wilgotności. Kolejna próba odbędzie się za kilka miesięcy. O ile oczywiście będzie wystarczająco sucho. Zespół, który stworzył VBB-3 mówi, że głównym celem jego prac nie jest bicie rekordu. Wszystko, czego nauczyliśmy się podczas prac nad samochodem i w czasie testów jest już wykorzystywane przez inżynierów projektujących seryjnie produkowane pojazdy - mówi główna inżynier projektu, Delphine Biscaye. Większość ze studentów, którzy pracowali przy VBB-3.0 pracuje już w przemyśle motoryzacyjnym, w NASA i innych firmach, gdzie wykorzystują swoją wiedzę - dodaje. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Indyjskiego Instytutu Astrofizyki (IIA) przeprowadzą na zlecenie policji dochodzenie, czy kierowca autobusu Kamraj zmarł wskutek upadku meteorytu na teren kampusu Bharathidasan Engineering College. Jeśli specjaliści potwierdzą, że kawałek skały rzeczywiście był meteorytem, będzie to pierwszy tego typu wypadek od 191 lat. Wg International Comet Quarterly, ostatnio do takiego zdarzenia miało dojść 16 stycznia 1825 r., również w Indiach. W Oriang zginął wtedy mężczyzna, a kobieta została ranna. Komisarz P.K. Senthilkumari z Vellore powiedziała w wywiadzie dla dziennika The Hindu, że z zagłębienia o głębokości ok. 60 cm wydobyto kamień ważący circa 10 g. Był on czarny i miał nieregularny kształt. Z myślą o badaniach policjanci z Vellore pobrali próbki gleby. Gdy obiekt spadł i wywołał głośną eksplozję, 40-letni Kamraj stał na trawniku obok kantyny (mimo wysiłków ratowników, zmarł w drodze do szpitala). Oprócz niego ucierpiały 3 inne osoby: 2 ogrodników i student. W pobliskich budynkach i pojazdach wypadły szyby. Do zdarzenia doszło w sobotę (6 lutego). Tego samego dnia w Bharathidasan Engineering College mieli się zjawić przedstawiciele Indyjskiej Agencji Badań Kosmicznych, a na poniedziałek lub wtorek zapowiadano odwiedziny zespołu z IIA. Początkowo władze sądziły, że eksplozję spowodowały materiały wybuchowe pozostawione przez budowlańców. Dochodzenie tego jednak nie potwierdziło. Obecnie obowiązuje teoria meteorytowa, choć śledczy dopuszczają też możliwość, że za śmierć kierowcy odpowiadają np. kosmiczne śmiecie. Wg doniesień medialnych, to drugi "kosmiczny" wypadek, do jakiego miało dojść w dystrykcie Vellore w ostatnich 2 tygodniach. Dwudziestego szóstego stycznia mieszkańcy Bethaveppampattu twierdzili, że widzieli ognisty obiekt spadający z nieba na pole. Zostawił on prawie metrowe (91-cm) zagłębienie. Premier stanu Tamil Nadu Jayaram Jayalalitha złożyła rodzinie Kamraja kondolencje i zapowiedziała wypłatę odszkodowania w wysokości 100 tys. rupii. « powrót do artykułu
  18. Sundar Pichai, powołany niedawno dyrektor wykonawczy Google'a, został jednym z najlepiej wynagradzanych menedżerów na świecie. Z dokumentów złożonych przed amerykańską Komisją Giełd dowiadujemy się, że Pichai otrzymał opcje na akcje Google'a o łącznej wartości 199 milionów dolarów. Menedżerowi przyznano 273 328 akcji C. Żeby je w pełni zrealizować Pichai musi pozostać w Google'u do 2019 roku. Wynagradzanie menedżerów akcjami jest często spotykaną praktyką. Tim Cook, gdy został szefem Apple'a, otrzymał akcje o wartości 378 milionów dolarów. Z czasem ich wartośc jeszcze bardziej wzrosła. Steve Ballmer, gdy jeszcze był szefem Microsoftu, otrzymywał niewielką jak na to stanowisko pensję podstawową w wysokości około 600 000 USD rocznie, jednak wciąż pozostaje właścicielem ponad 300 milionów akcji giganta z Redmond, co czyni go największym indywidualnym udziałowcem tej firmy. W 2014 roku najlepiej opłacanym prezesem w USA był David Zaslav z Discovery Communications, który zarobił nieco ponad 156 milionów dolarów. Sundar Pichai rozpoczął pracę w Google'u w 2004 roku, tworząc nieużywany już Google Toolbar. Następnie odpowiadał za rozwój przeglądarki Chrome, później awansował na szefa grupy produktowej Google'a. W sierpniu ubiegłego roku został dyrektorem wykonawczym firmy. « powrót do artykułu
  19. Zawierająca krzemionkę ściana komórkowa okrzemek (nazywana skorupką) ma największą wytrzymałość właściwą - stosunek wytrzymałości doraźnej materiału do jego gęstości - wśród znanych materiałów biologicznych. Przewyższa pod tym względem zarówno kości i zęby, jak i poroże. Zespół prof. Julii Greer z Wydziału Inżynierii i Nauk Stosowanych Kalifornijskiego Instytutu Technologii (California Institute of Technology) opublikował swoje wyniki w piśmie Proceedings of the National Academy of Science. Skorupki okrzemek są perforowane; wzór otworków przypomina plaster miodu. Istnieje kilka teorii na temat ich funkcji. Niektóre postulują, że wyewoluował on, by kontrolować przepływ płynów lub by pomagać organizmowi w pobieraniu składników odżywczych. Greer i inni uważają, że dziurki działają jak koncentratory naprężeń - "wady" materiału, które hamują powiększanie się pęknięć (mogłyby one w końcu zagrozić całemu organizmowi). Krzemionka jest wytrzymałym, ale kruchym materiałem. Jeśli, na przykład, upuści się szkło, rozbije się. Wbudowanie tego materiału w złożony projekt skorupek okrzemek tworzy jednak strukturę oporną na uszkodzenie. Obecność otworków delokalizuje naprężenia [...]. Amerykanie chcą wykorzystać zasady budowy okrzemek do stworzenia bioinspirowanych sztucznych struktur. « powrót do artykułu
  20. Międzynarodowy zespół naukowy odkrył dwóch nowych przedstawicieli wymarłego rodzaju Rhinconichthys. Te żywiące się planktonem ryby żyły w kredzie przed 92 milionami lat. Dotychczas znano jednego przedstawiciela tego rodzaju, którego szkielet odkryto w Anglii. Teraz znaleziono jedną czaszkę w USA, a drugą w Japonii. Tym samym liczba gatunków rodzaju Rhinconichtys wzrosła do 3, znacząco też zwiększył się ich obszar występowania. Dwa nowe gatunki nazwano R. purgatoirensis oraz R. uyenoi. Byłem członkiem zespołu, który w 2010 roku nadał nazwę rodzajowi Rhinconichtys. Wówczas znaliśmy tylko jednego przedstawiciela z Anglii. Nie wiedzieliśmy, że rodzaj ten był tak różnorodny i miał tak szeroki obszar występowania - mówi Kenshu Shimada z DePaul University. W najnowszych badaniach brali udział naukowcy z instytucji rządowych, muzeów i firm prywatnych. Byli wśród nich specjaliści z United States Forest Service, National Museum of Scotland czy Rocky Mountain Dinosaur Resource Center. Rodzaj Rhinconichthys należy do wymarłego nadrodzaju Pachycormidae, do których należą największe ryby kostnoszkieletowe, jakie kiedykolwiek żyły na Ziemi. Naukowcy oceniają, że długość ciała Rhinconichthys wynosiła ponad 2 metry. Ich chrząstka gnykowożuchwowa jest zbudowana w wyjątkowy sposób, umożliwiający niezwykle szerokie otwarcie pyska, dzięki czemu zwierzę mogło wchłonąć duże ilości planktonu. « powrót do artykułu
  21. Profesor Lister Staveley-Smith z University of Western Australia i jego zespół przyjrzeli się 883 galaktykom, z których niemal 330 było wcześniej nieznanych. Badania Staveleya-Smitha mogą pomóc w wyjaśnieniu tajemnicy Wielkiego Atraktora. Wielki Atraktor to obszar zaburzenia grawitacyjnego we wszechświecie. Obszar ten przyciąga do siebie setki tysięcy galaktyk, w tym Drogę Mleczną. Mimo, że wspomniane galaktyki znajdują się w stosunkowo niewielkiej odległości 250 milionów lat świetlnych od Ziemi, to ich obserwacja jest znacznie utrudniona, gdyż przesłania je Droga Mleczna. Profesor Stavaley-Smith zauważa, że naukowcy starają się wyjaśnić tajemnice Wielkiego Atraktora od czasu odkrycia zaburzeń w latach 70. i 80. ubiegłego wieku. Nie rozumiemy, co powoduje przyspieszenie grawitacyjne Drogi Mlecznej, ani co jest jego źródłem. Wiemy, że w tamtym regionie znajduje się nieco wielkich gromad galaktyk i że Droga Mleczna porusza się w ich kierunku z prędkością przekraczającą 2 miliony kilometrów na godzinę - stwierdza uczony. Naukowcy zidentyfikowali liczne nowe struktury, które mogą wyjaśniać zachowanie się Drogi Mlecznej. Są wśród nich trzy zbiory galaktyk, nazwane NW1, NW2 i NW3 oraz dwie gromady CW1 i CW2. Średnio galaktyka zawiera 100 miliardów gwiazd, odkrycie więc za Drogą Mleczną setek nowych galaktyk oznacza, że istnieje tam olbrzymia ilość masy, o której dotychczas nie mieliśmy pojęcia - mówi jeden z członków zespołu badawczego, profesor Renee Kraan-Korteweg z Uniwersytetu w Kapsztadzie. W badaniach brali udział naukowcy z Australii, Holandii, RPA i USA. « powrót do artykułu
  22. NASA prowadzi program, którego celem jest opracowanie niedużego samolotu pasażerskiego o napędzie elektrycznym. Proponowany samolot nazwano Sceptor od Scalable Convergent Electric Propulsion Technology and Operations Research. W ramach prowadzonych badań inżynierowie z NASA mają zamiar usunąć oryginalne skrzydła z samolotu Tecnam P2006T, zastąpić je skrzydłami własnej konstrukcji zintegrowanymi z silnikami elektrycznymi. Jak mówi Sean Clarke, jeden z menedżerow odpowiedzialnych za Sceptora, wykorzystanie seryjnie produkowanego samolotu ma tę zaletę, że łatwo będzie można porównać osiągi zmodyfikowanego samolotu z jego oryginalną wersją. Zamówiony u włoskiego producenta Tecnam powinien zostać w ciągu roku dostarczony do Armstrong Flight Research Center w Kalifornii. Przez cały ubiegły wrzesień piloci z NASA latali oryginalnym Tecnamem i zbierali informacje na temat jego osiągów. Przerobiony Tecnam będzie oblatywany przez NASA przez dwa lata. W tym czasie badania będą prowadzone w trzech kierunkach. Testowane będą eksperymentalne skrzydła zamontowane na ciężarówce, będzie rozwijany i wykorzystywany nowy symulator lotu samolotem elektrycznym, tworzone i weryfikowane będą narzędzia, które ostatecznie pozwolą na zbudowanie Sceptora. Dotychczasowe testy wykazały, że nowe skrzydło wyposażone w 18 silników charakteryzuje się dwukrotnie większą siłą nośną przy niższych prędkościach od systemów tradycyjnych. Celem NASA jest stworzenie samolotu, który jest energooszczędny, cichszy i bardziej przyjazny dla środowiska niż obecne maszyny. Sceptom ma powstać w 2019 roku. Ma być to samolot zabierający 9 pasażerów i wyposażony w 500 kilowatowy zespół napędowy. « powrót do artykułu
  23. Po ponad 300 latach dociekań naukowcom udało się wreszcie ustalić, w jaki sposób bakterie postrzegają świat. Zespół z Wielkiej Brytanii, Niemiec i Portugalii zauważył, że całe komórki bakteryjne spełniają funkcję mikroskopijnej gałki ocznej. Koncepcja, że bakterie mogą oglądać świat zasadniczo w ten sam sposób co my, jest ekscytująca - uważa prof. Conrad Mullineaux z Queen Mary University of London (QMUL). Autorzy publikacji z pisma eLife badali sinice (cyjanobakterie) z rodzaju Synechocystis. Ponieważ fotosynteza jest kluczowa dla przeżycia cyjanobakterii, naukowcy próbowali zrozumieć, w jaki sposób wyczuwają one światło. Wcześniejsze badania wykazały, że dysponują one fotoreceptorami i że potrafią ustalić położenie źródła światła i poruszać się w jego kierunku (wykazują fototaksję). Najnowsze studium zademonstrowało, że są do tego zdolne, bo całe ich ciało komórkowe spełnia rolę sferycznej soczewki. Cyjanobakterie poruszają się w kierunku przeciwnym do punktu, w którym promień skupia się na dalszej krawędzi komórki. Mullineaux opowiada, że do odkrycia doszło przez przypadek. Mieliśmy komórki przytwierdzone do powierzchni i oświetlaliśmy je z jednej strony, by obserwować ruch. Nagle zobaczyliśmy jasne punkty skupienia promieni i doznaliśmy olśnienia. Wtedy stało się jasne, co się dzieje. Naukowcy nie tylko badali zdolność skupiającą bakterii za pomocą różnych rodzajów mikroskopu, ale i posłużyli się promieniem lasera, by zbadać jego wpływ na zachowanie Synechocystis. Na środek szalki Petriego kierowano stały strumień światła, a następnie innym (silniejszym) promieniem podświetlano komórki z jednej strony. Na przestrzeni minut cyjanobakterie tworzyły pile, za pomocą których przemieszczały się w jego kierunku. Gdy tylko komórki docierały do promienia lasera i promień "dotykał" jednej ze stron, momentalnie zmieniały jednak kierunek. W normalnych okolicznościach zachowanie to skierowałoby sinice w kierunku źródła światła. Ponieważ światło dociera do komórki ze wszystkich stron, każda z sinic ma 360-stopniowy obraz otoczenia, skupiony na wnętrzu błony komórkowej. Obraz jest bardzo rozmyty - o rozdzielczości kątowej ok. 21 stopni (w przypadku naszych oczu wynosi ona 0,02 st.). To jednak wystarczy fotoreceptorom, by pokierować ruchem. Kiedy biolodzy oświetlali komórki 2 promieniami, pojawiały się 2 punkty skupienia promieni i bakteria wydawała się integrować informacje, przemieszczając się w kierunku pośrednim. Zespół sądzi, że bakterie mające kształt pałeczek także wykorzystują refrakcję do ustalenia położenia źródła światła; tym razem miałyby one działać jak światłowody. Dokładny mechanizm trzeba jednak określić w ramach przyszłych badań. « powrót do artykułu
  24. Międzynarodowy zespół naukowy uważa, że istnieje dajek może powodować trzęsienia ziemi o sile 6-7 stopni w skali Richtera. Dajka to formacja skalna powstała w wyniku intruzji magmy niezgodna z układem warstw skalnych i je przecinająca. Dajki mogą pojawiać się na całym świecie, gdyż są one związane z istnieniem samych procesów tektonicznych. Magma może pojawiać się wszędzie tam, gdzie dochodzi do odsuwania się od siebie płyt tektonicznych. Pojawianie się dajek to znane zjawisko, jednak nie było ono dotychczas zbyt intensywnie badane. Wiemy, że wiąże się ono z otwarciem się szczeliny i ma wpływ na tektonikę. W naszej pracy dowodzimy, że jest ono niebezpieczne dla ludzi mieszkających w pobliżu - mówi profesor Christelle Wauthier z Penn State. Naukowcy analizowali związek dwóch katastrof naturalnych. W dniu 17 stycznia 2002 roku w Demokratycznej Republice Kongo doszło do erupcji wulkanu Nyiragongo. Zginęło ponad 100 osób, a ponad 100 000 utraciło domy. Dziewięć miesięcy później, 24 października, doszło do trzęsienia ziemi wmieście Kalehe, położonym w odległości około 20 kilometrów od Nyiragongo. Trzęsienie w Kalehe to najsilniejsze tego typu zjawisko zarejestrowane w okolicach Jeziora Kivu. Chcieliśmy sprawdzić, czy istnieje związek pomiędzy erupcją wulkanu, a trzęsieniem ziemi - mówi Wauthier. Naukowcy wykorzystali interferometrię radarową InSAR do przeprowadzenia pomiarów zmian powierzchni Ziemi przed i po obu wydarzeniach. Technika ta pozwala na stworzenie mapy deformacji powierzchni. Badając te deformacje można znaleźć źrodło, które tłumaczy ich powstanie. Przyjrzeliśmy się deformacjom ze stycznia 2002 roku i stwierdziliśmy, że jej najbardziej prawdopodobnym źródłem jest 20-kilometrowej długości dajka powstała pomiędzy Nyiragongo i Kalehe - mówi Wauthier. Po trzęsieniu ziemi naukowcy przeprowadzili ponowne badania. Stwierdzili, że na granicy Wielkiego Rowu Wschodniego istnieje pęknięcie, które się osunęło i doprowadziło do trzęsienia ziemi. Analiza typu pęknięcia wykazała, że najbardziej pasuje ono do modelu formowania się dajki. Dane z obu badań wykorzystaliśmy podczas analizy zmian naprężeń Coulomba i stwierdziliśmy, że dajka ze stycznia 2002 roku mogła wywołać trzęsienie ziemi z października - dodaje uczona. Naukowcy przypuszczają, że pojawienie się dajki doprowadziło do zmian naprężeń w okolicznych skałach, które z kolei przekazały te naprężenia sąsiadującym skałom. Wystarczyło, że z czasem pojawiło się niewielkie zakłócenie, by wywołać spore trzęsienie ziemi. Nie od dzisiaj wiadomo, że za każdym razem, gdy magma przepływa przez skorupę ziemską, dochodzi do zmian naprężeń. Zwykle powoduje to jednak niewielkie trzęsienia. Nasze badania sugerują, że dajki mogą prowadzić do dużych trzęsień - stwierdza Wauthier. « powrót do artykułu
  25. Naukowcy z Uniwersytetu Technologicznego w Sydney scharakteryzowali zmiany zapachu ciała zmarłych ludzi w ciągu 72 godzin od zgonu. Mają nadzieję, że dzięki temu będzie można lepiej kierować poszukiwaniami na obszarach katastrof, kierując odpowiednie psy w odpowiednie miejsca. Wspominają też o ofiarach zagubionych np. w buszu czy lesie albo identyfikacji ukrytych grobów. Analiza wykazała, że najważniejszą cezurą jest 43. godzina od zgonu. Ponieważ świnie są fizjologicznie podobne do ludzi, badania prowadzono na zwłokach właśnie tych zwierząt. Autorzy publikacji z pisma Heliyon tłumaczą, że po katastrofie używa się 2 rodzajów psów: wykrywających zapach ludzi (mają one szukać tych, którzy przeżyli) i wykrywających zapach rozkładających się zwłok. Problemem jest jednak ustalenie, kiedy korzystać z pomocy jednych, a kiedy z pomocy drugich. Zespół Prue Armstrong umieścił latem na ziemi zwłoki 3 świń. Gdy zaczęły się rozkładać, Australijczycy kilka razy dziennie próbkowali wydobywający się zapach. Później posłużyli się chromatografem gazowym połączonym ze spektrometrem mas czasu przelotu (GC-GC-TOF-MS). Zidentyfikowano 105 lotnych związków organicznych (ang. volatile organic compounds, VOCs), które odpowiadały za woń rozkładu. Reprezentowały one kilka klas związków, najwięcej zawierało jednak azot, siarkę lub estry. Skład VOCs zmieniał się z godziny na godzinę. Profil zapachowy przed 43. godziną był zaś zupełnie inny od profilu po upływie 43 godzin. Naukowcy sądzą, że 43 godziny wyznaczają moment, kiedy zapach zmienia się z profilu przedśmiertnego na pośmiertny. Byliśmy zaskoczeni, że we wczesnym okresie pośmiertnym udało się zidentyfikować tyle lotnych związków organicznych. Sądzimy, że stało się tak dzięki wykorzystaniu GC-GC-TOF-MS. Wcześniejsze badania z zastosowaniem prostszych metod chromatograficznych nie wskazały na tyle [...] VOCs. Rozszerzając zakres badanych sytuacji, naukowcy przeprowadzili kolejne testy zapachowe w warunkach australijskiej zimy. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...