Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37638
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Naukowcy dopiero niedawno zaczęli zgłębiać szczegóły dot. mikrobiomu roślin. Ponieważ nie mogą się one ruszać, w szczególny sposób polegają na partnerstwie z mikroorganizmami, które pomagają im pozyskać składniki odżywcze. Zespół prof. Sharon L. Doty z Uniwersytetu Waszyngtońskiego w Seattle zademonstrował, że topole rosnące na nieprzyjaznym górskim terenie mają bakterie, które dostarczają koniecznych do wzrostu cennych składników odżywczych. Amerykanie zauważyli, że społeczności mikroorganizmów są bardzo zróżnicowane (próżno szukać takich samych nawet w sadzonkach rosnących obok siebie). Dotąd twierdzono, że to brodawki korzeniowe stanowią organy symbiozy między roślinami i bakteriami azotowymi, które potrafią wiązać wolny azot (N2), lecz badanie Doty i innych pokazało, że wiązanie azotu cząsteczkowego może zachodzić także w gałęziach drzew i brodawki nie są wcale konieczne. Ustalenia autorów publikacji z pisma PLoS ONE mają znaczenie choćby dla rolnictwa, gdyż bakterie wyizolowane przez biologów z dzikich topól i wierzb pomagają roślinom uprawnym (kukurydzy, pomidorom i paprykom) rosnąć po zastosowaniu mniejszej ilości nawozów. Posiadanie dostępu do najistotniejszych szczepów bakteryjnych, które pomagają roślinom rozwijać się na skałach i piasku, będzie kluczowe dla uniezależnienia rolnictwa, bioenergetyki i leśnictwa od chemicznych nawozów [kopalin] i przejścia do bardziej naturalnego wspomagania produkcji roślinnej. By ustalić, jakie dokładnie bakterie najbardziej pomagają dzikim drzewom, ekipa Doty zamierzać nawiązać współpracę z Pacific Northwest National Laboratory. « powrót do artykułu
  2. Podczas Beijing International High-Tech Expo jedna z chińskich firm zaprezentowała niezwykłą koncepcję futurystycznego autobusu. Chińczycy proponują zbudowanie pojazdu szerokiego na dwa pasy ruchu, który porusza się po ułożonych wzdłuż drogi szynach, który miałby taki kształt, że inni użytkownicy drogi mogliby przejeżdżać pod nim. Pojazd - bardziej przypominający tramwaj - zabierałby do 1400 pasażerów i mógłby poruszać się prędkością do 60 km/h. Zaletą takiego rozwiązania miałyby być znacząco niższe koszty i znacznie krótszy czas budowy niż w przypadku metra. Firma, która wpadła na pomysł pojazdu twierdzi, że pierwsze jego testy odbędą się już w bieżącym roku w jednym z chińskich miast. Zapraszamy do obejrzenia filmu, przedstawiającego koncepcję nowego systemu komunikacji. Warto zauważyć, że na filmie nie widzimy wsiadających i wysiadających pasażerów. Można się domyślać, iż potrzebowaliby oni specjalnych przystanków na podwyższeniach. « powrót do artykułu
  3. Google złożyło apelację do francuskiej Rady Stanu. Koncern odwołuje się od decyzji, która nakłada nań obowiązek usunięcia z wyników wyszukiwania konkretnych odnośników. Rada Stanu kontroluje działania administracji i jest najwyższym sądem administracyjnym. W ubiegłym roku francuska Komisja Informatyki i Wolności (CNIL) wydała decyzję znacząco rozszerzającej działanie "prawa do bycia zapomnianym", które w 2014 roku wprowadziła Komisja Europejska. Francuscy urzędnicy domagają się, by z wyszukiwarki zniknęły odnośniki do stron, które są "nieistotne, niedokładne lub ujawniają zbyt wiele informacji". W 2015 roku CNIL zażądała usunięcia wskazanych odnośników ze wszystkich domen wyszukiwarki, także w tym, znajdujących się poza Europą. W marcu Google ograniczył do nich dostęp ze wszystkich krajów Europy, jednak okazało się to niewystarczające. Zarówno z powodów prawnych jak i moralnych nie zgadamy się z tym żądaniem. Przestrzegamy prawa krajów, w których działamy. Jeśli jednak francuskie prawo ma obowiązywać na całym świecie to jak dużo czasu minie, gdy inne kraje, nie tak otwarte i demokratyczne, zaczną domagać się, by również i ich prawa obowiązywały na całym świecie - czytamy w piśmie skierowanym do Rady Stanu. To nie jest hipotetyczna sytuacja. Otrzymujemy coraz więcej żądań usunięcia treści w skali globalnej. Opieramy im się, nawet jeśli prowadzi to do blokowania naszych usług - dodają przedstawiciele Google'a. « powrót do artykułu
  4. W położonym na północy Indii mieście Phalodi w pustynnym Radżastanie padł rekord ciepła dla całego kraju. W mieście zanotowano temperaturę 51 stopni Celsjusza. Od czasu rozpoczęcia pomiarów nigdy nigdzie nie zauważono, by było cieplej. Poprzedni rekord gorąca zanotowano również w położonym na północy mieście Anwar, gdzie w 1956 roku temperatury doszły do 50,6 stopnia Celsjusza. Na północy Indii w maju i czerwcu temperatury regularnie znacznie przekraczają 40 stopni Celsjusza, ale wskazania ponad 50 stopni są rzadkością. Rok 2016 będzie wyjątkowo gorący, gdyż na globalne ocieplenie nałożyło się bardzo silne El Nino. Północ Indii jest właśnie nawiedzana przez fale upałów. W Indiach oznacza to, że temperatury przekraczają 45 stopni Celsjusza, czyli są o 5 stopni wyższe niż średnia z ostatnich lat. Z powodu upałów zmarło już kilkaset osób, a w niektórych miejscach w kraju wprowadzono zakaz gotowania za dnia, by zmniejszyć ryzyko pożarów. Podczas poprzedniej fali upałów, która w 2015 roku nawiedziła południe Indii zmarło ponad 1000 osób. « powrót do artykułu
  5. Już w przyszłym roku na amerykański rynek ma trafić kuchenka mikrofalowa, którą z łatwością zabierzemy do plecaka. Ważące 1,5 kilograma urządzenie Adventurer zostało opracowane przez brytyjską firmę Wayv Technologies. Obecne kuchenki mikrofalowe wykorzystują magnetron. To ciężkie i mało efektywne urządzenie, które dodatkowo może powodować nadmierne rozgrzewanie się niektórych punktów ogrzewanego obiektu. W kuchence Adventurer wykorzystano LDMOS, półprzewodnikowy generator mikrofal. Ta technologia istnieje od długiego czasu. Wprowadzamy w niej zmiany, by była ona przydatna w kuchni - mówi Paul Hart z firmy NXP. Zmodyfikowany LDMOS jest obecnie w stanie podgrzać do 500 mililitrów płynu lub ciała stałego w czasie nie dłuższym niż 5 minut. Pojedyncze ładowanie akumulatora pozwala na sześciokrotne użycie kuchenki. Kuchenka Adventurer powstała dzięki internetowemu crowdfundingowi. W 2014 roku jej twórcy zebrali 150 000 funtów w ciągu zaledwie 19 godzin. Dzięki temu na początku przyszłego roku kuchenkę będzie można kupić w USA w cenie około 199 dolarów. Wayv ma nadzieję, że urządzenie będzie wykorzystywane przez miłośników pieszych wędrówek, rowerzystów, wojskowych oraz służby ratownicze. Jej zalety to, m.in., brak dymu oraz wyeliminowanie ryzyka zatrucia tlenkiem węgla podczas gotowania w niewielkich zamkniętych pomieszczeniach. Chris Brock z London Food Centre na London South Bank University zwraca uwagę, że na obecnym etapie rozwoju Adventurer nie nadaje się dla osób wybierających się na biwak, gdyż podgrzanie pełnego posiłku, składającego się z jedzenia i napoju, dla jednej osoby będzie wymagało 2-3 cykli pracy. Jego zdaniem kuchenka lepiej sprawdzi się podczas polowych badań naukowych wymagających podgrzewania. Warto tutaj wspomnieć, że firma NXP pracuje nad własną technologią kuchenki mikrofalowej. Firma chce zastosować wiele źródeł mikrofal, dzięki czemu możliwe będzie jednoczesne podgrzanie posiłków o różnym czasie gotowania czy rozmrażanie mięsa bez jego jednoczesnego gotowania lub też przerwanie gotowania w momencie, gdy płyn zacznie wrzeć. « powrót do artykułu
  6. Podczas sekcji młodej samicy dziobowala skośnopyskiego (Mesoplodon hectori), którą znaleziono w lutym na plaży w miejscowości Waitpinga w Australii Południowej, odkryto 2 tajemnicze dodatkowe zęby. Gdy po przeprowadzeniu pomiarów i sfotografowaniu rozpoczęliśmy sekcję, przyglądaliśmy się żuchwie, bo to jedna z najbardziej unikatowych części [ciała] wali dziobogłowych - tłumaczy dr Catherine Kemper z Muzeum Południowoaustralijskiego w Adelajdzie. Zwykle u samic waleni zęby nie wystają powyżej linii żuchwy, tymczasem ten okaz miał 2 małe, spiczaste zęby. Zastanawiałam się: czy mamy tu coś nowego? Sytuacja wyjaśniła się po przekazaniu ciała do muzealnego centrum maceracji, gdzie czaszka została oczyszczona z tkanek. Menedżer kolekcji David Stemmer wyrwał mały ząb i dokonał zaskakującego odkrycia. Znalazłem pod spodem większy ząb, który był zębem dziobowala skośnopyskiego. Nadal byłem podekscytowany, bo choć to znany gatunek, nie spotykamy się z nim często: to zaledwie 3. badany przez nas osobnik. Biolodzy sądzą, że zaskakujący ząb jest strukturą szczątkową (jak np. ludzki wyrostek) albo atawizmem. « powrót do artykułu
  7. We wtorek, 17 maja, z Wanaka Airport w Nowej Zelandii wystartował balon badawczy typu superpressure balloon (SPB). Tego typu urządzenia mogą bardzo długo pozostawać w powietrzu. Tym razem NASA ma nadzieję na pobicie dotychczasowego rekordu oraz, że balon odbędzie podróż dookoła Ziemi. Głównym celem testu jest sprawdzenie technologii SPB w trwających ponad 100 dni lotach na średnich wysokościach. Pod balonem podczepiono gondolę zawierającą Compton Spectrometer and Imager (COSI). To teleskop badający promieniowanie gamma. Zespół spisał się świetnie. Balon został napełniony, jest w dobrym stanie, a początek jest bardzo obiecujący. Jestem niezmiernie dumny z kolejnego świetnego startu przeprowadzonego przez Columbia Scientific Balloon Facility i ogromnie wdzięczny za pomoc ze strony naszych nowozelandzkich przyjaciół, szczególnie świetnego zespołu z Portu Lotniczego Wanaka - powiedziała Debbie Fairbrother, stojąca na czele należącego do NASA Balloon Program Office. Po 128 godzinach od startu balon osiągnął wysokość operacyjną 33,5 kilometra. Urządzenie o pojemności 532 000 metrów sześciennych skorzysta początkowo z wiejących na zachód wiatrów, które wyniosą je nad południową Australię, a następnie poleci na wschód, korzystając z zimowego cyklonu stratosferycznego. NASA szacuje, że podróż dookoła południowej półkuli na średnich szerokościach geograficznych zajmie balonowi - w zależności od prędkości wiatrów w stratosferze - od 1 do 3 tygodni. Obecny start to druga misja badawcza instrumentu COSI, który powstał na Uniwersytecie Kalifornijskim w Berkeley w ramach finansowanego przez NASA programu badawczego. Jego zadaniem jest zbadanie pochodzenia pozytronów docierających do Ziemi z przestrzeni kosmicznej, zbadanie, w jaki sposób w kosmosie powstają nowe pierwiastki oraz przeprowadzenie pionierskich badań nad rozbłyskami gamma i czarnymi dziurami. Do przeprowadzenia tego typu badań konieczne są długotrwałe loty na dużych wysokościach. COSi to nie jedyny instrument zabrany w podróż balonem. W gondoli znajduje się też Carolina Infrasound. To niewielkie urządzenie badawcze wyposażone w mikrofony infradźwiękowe do nagrywania fal akustycznych w stratosferze. Podczas wcześniejszych misji Carolina Infrasound zarejestrował wiele infradźwięków, niektóre z nich po raz pierwszy w historii. Obecny rekord długości lotu balonu SPB NASA wynosi 54 dni. Osoby mieszkające na południowej półkuli na średnich szerokościach będą mogły zobaczyć balon, szczególnie o wschodzie i zachodzie słońca. Wszyscy inni mogą sprawdzić w internecie jego aktualną pozycję. « powrót do artykułu
  8. Zarówno poranna, jak i wieczorna ekspozycja na jaskrawe światło zwiększa insulinooporność. Wieczorem powoduje też większe skoki poziomu cukru we krwi (porównań dokonywano do przyćmionego światła). Wyniki stanowią dalsze potwierdzenie, że wystawienie na oddziaływanie jaskrawego światła może oddziaływać na metabolizm. Na razie nie wiemy, czemu się tak dzieje. Teoretycznie możemy [jednak] wykorzystać światło do manipulowania metabolizmem - podkreśla Kathryn Reid ze Szkoły Medycyny Feinberga Northwestern University. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badania naukowców z tej samej uczelni pokazały, że ludzie, którzy z większą częścią jaskrawego światła stykali się rano, ważyli mniej niż osoby, których ekspozycja na jaskrawe światło miała miejsce przede wszystkim po południu. Badania na modelu mysim także demonstrowały, że gryzonie hodowane w warunkach stałego oświetlenia miały zmieniony metabolizm glukozy i ważyły więcej od zwierząt kontrolnych. Nasze rezultaty świadczą o tym, że po wieczornej ekspozycji na jaskrawe światło insulina nie jest w stanie sprowadzić poposiłkowego poziomu cukru do stężenia wyjściowego - opowiada dr Ivy Cheung. Celem autorów publikacji z pisma PLoS ONE była ocena ostrych skutków 3 godzin porannej lub wieczornej ekspozycji na wzbogacone o pasmo niebieskie światło na głód, funkcje metaboliczne i pobudzenie fizjologiczne. Dziewiętnastu zdrowych dorosłych wylosowano do grup, które spędzały 3 godziny w świetle o podwyższonej emisji niebieskiego widma, przy czym ekspozycja zaczynała się albo pół godziny po przebudzeniu (grupa poranna), albo 10,5 godziny od wstania (grupa wieczorna). Wyniki każdego ochotnika porównywano do wystawienia na oddziaływanie światła przyćmionego. Obie grupy jadły przy świetle posiłki (odpowiednio, śniadanie lub kolację). W obu grupach światło o podwyższonej emisji niebieskiego widma prowadziło do większej insulinooporności. Wieczorem widać też było wyższy skok poziomu glukozy (wskazuje to na silniejsze zaburzenie zdolności regulacyjnych insuliny). « powrót do artykułu
  9. Po dwóch latach badań NASA wykluczyła, by skoki poziomu metanu w atmosferze Marsa miały związek z porami roku. Przez kilka tygodni pod koniec roku 2013 i na początku roku 2014 Curiosity notował znaczny wzrost poziomu metanu. Jego stężenie wzrosło ze średniej 0,7 części na miliard (ppb) do 7 ppb. Do nagłego wzrostu doszło podczas pierwszej marsjańskiej jesieni łazika Curiosity. NASA informuje, że podobnego wzrostu nie zaobserwowano podczas drugiej jesieni. "To było epizodyczne pojawienie się metanu. Wciąż nie potrafimy go wyjaśnić" - oświadczyli przedstawiciele NASA. Przyznali jednocześnie, że częściowo stężenie metanu na Marsie zmienia się wraz z porami roku, co może mieć związek ze zmianami ciśnienia lub promieniowania ultrafioletowego. Niedawno rozpoczął się trzeci marsjański rok misji Curiosity. Łazik doświadczył na Marsie dwóch pełnych cykli pór roku, naukowcy mogą więc kreślić szerszy obraz tego, co dzieje się na Czerwonej Planecie. Głównym zadaniem łazika jest zbadanie przeszłości i teraźniejszości Krateru Gale ze szczególnym uwzględnieniem możliwości istnienia tam życia. Łazik dokonuje też okresowych pomiarów środowiskowych, takich jak ciśnienie, temperatura i promieniowanie ultrafioletowe. « powrót do artykułu
  10. Jest przeźroczysta, ale tlen do tkanek przenosi niczym zwykła krew. Nad syntetyczną krwią - substytutem tej ludzkiej - pracują naukowcy z Politechniki Warszawskiej. W przyszłości mogłaby rozwiązać problem braku krwi w szpitalach i krótkiego terminu przechowywania organów do przeszczepów. Z krwią - jak wiadomo - mamy dość poważny problem. Jest droga, dostępna w różnych grupach i podgrupach. Dlatego szpitale muszą przechowywać wiele różnych rodzajów grup krwi. Poza tym, kiedy przetaczamy krew, to zawsze istnieje niebezpieczeństwo transferu jakiejś choroby - mówi dr hab. Tomasz Ciach z Wydziału Inżynierii Chemicznej i Procesowej Politechniki Warszawskiej. Wprawdzie krew, która będzie przetaczana, podlega badaniom, jednak nie ma pewności, jakie choroby mogą się przenosić wraz z nią. Teraz zaczyna się mówić nawet o chorobie Parkinsona. Jakiś czas temu to samo było z chorobą Creutzfeldta-Jakoba. Najgorsze są te choroby, których jeszcze nie udało się zidentyfikować, których jeszcze nie znamy - tłumaczy rozmówca PAP. Zespół dr. hab. Tomasza Ciacha podjął się więc opracowania syntetycznej krwi. Chcieliśmy wytworzyć substytut, który przenosiłby tlen tak samo dobrze, jak krew naturalna, a jednocześnie byłby produktem całkowicie syntetycznym, pozbawionym niebezpieczeństwa przeniesienia nieznanej choroby - wyjaśnia dr Ciach. Substytut opracowany przez jego zespół powstaje z polisacharydów, czyli złożonych cukrów, na drodze syntezy chemicznej. Wpuszczany do krwiobiegu dociera do płuc, gdzie wiąże się z tlenem, a potem przenosi go do poszczególnych tkanek. Ludzkie erytrocyty - przenoszące tlen czerwone krwinki - mają średnicę sięgającą siedmiu-ośmiu mikrometrów i kształt płaskich guziczków. Te sztuczne byłyby nieco mniejsze i miały kulisty kształt. Większe erytrocyty wprawdzie lepiej przynoszą tlen, ale mogą zakorkować najwęższe w naszym organizmie naczynia krwionośne - w płucach lub mózgu. Naturalne erytrocyty mogą się przez te małe naczynia się prześliznąć, przepchnąć, bo stosunkowo łatwo zmieniają kształt. My nie potrafimy robić płaskich erytrocytów, tylko kuliste, dlatego nasze muszą być mniejsze - tłumaczy rozmówca PAP. Syntetyczna krew eliminowałby ryzyko przeniesienia jakiejś choroby przy transfuzji. Może być też przechowywana przez długi okres. Myślimy, że w warunkach chłodniczych da się ją przechowywać rok, a nawet dłużej - przewiduje naukowiec. Ponieważ substytut jest nietoksyczny, obojętny fizjologicznie i uniwersalny, rozwiązałby problem niedoborów poszczególnych grup krwi i nadawał się dla każdego. W krwiobiegu ulega on powolnej biodegradacji, czyli rozkłada się na dwutlenek węgla, wodę, które późnej są usuwane z organizmu. Organizm przez trzy - cztery tygodnie może wyprodukować własne - przenoszące tlen - erytrocyty. Przez ten czas, substytut znajdzie się już poza organizmem, a tlen będą już przenosiły jego własne erytrocyty. Nasza syntetyczna krew to półprzeźroczysta, mleczna ciecz. Jednak, jeżeli będzie taka potrzeba marketingowa, gdyby ktoś chciał mieć 'błękitną krew', to możemy ją zabarwić na niebiesko - żartuje badacz. Naukowcy oprócz tradycyjnej funkcji krwi, znaleźli dla swojego substytutu dodatkowe zadanie: przechowywanie organów. Jeżeli byłaby możliwość długotrwałego przechowywania organów, to może rozwiązałby się problem braku serca, wątroby czy nerek do przeszczepu. Dzisiaj organ pobrany od pacjenta można przechowywać maksymalnie sześć godzin. Gdyby udało się przepuszczać przez niego syntetyczną krew, to można by było utrzymać go znacznie dłużej w minimalnie obniżonej temperaturze. Pacjent nie czekałby na organ, tylko organ na pacjenta - opisuje dr Ciach. Na razie nie wiadomo, jak długo przechowywane w ten sposób organy nadawałyby się do wykorzystania, ale pierwszy cel, który postawili sobie naukowcy to 48 godzin. To jest czas, w którym można dotrzeć w każde miejsce na Ziemi np. z Polski do Australii. Idealnie byłoby, gdybyśmy mogli go przechowywać miesiąc. Wtedy można byłoby bardzo precyzyjnie dobrać profil genetyczny pacjenta do organu i przeszczepy przyjmowałyby się znacznie łatwiej - prognozuje rozmówca PAP. Pierwsze próby wykonania substytutu krwi na świecie wykonano wiele lat temu. Jednak do tej pory syntetyczna krew nie jest dostępna. Najczęściej przyczyną niepowodzeń była toksyczność samego nośnika, albo to, że przenosił tlen zbyt słabo. Krew jest bardzo silnym utleniaczem - niszczy tkanki. Dość trudno utrzymać ją w ryzach tzn. zachować taką równowagę, aby przenosiła tlen, ale nie niszczyła tkanek. Przykładem jest wylew krwi do mózgu. Krew, która kontaktuje się bezpośrednio z tkankami po prostu je spala - opisuje dr Ciach. Jedynymi komórkami przystosowanymi do stałego kontaktu z krwią są komórki śródbłonka wyściełające nasz układ krwionośny od środka - wyjaśnia. Technologia Powstała na Wydziale Inżynierii Chemicznej Politechniki Warszawskiej i została licencjonowana do firmy NanoSanguis. Start-up znalazł się w portfelu inwestycyjnym funduszu StartVenture@Poland, który powstał we współpracy z Narodowym Centrum Badań i Rozwoju. Na razie naukowcy przeprowadzili badania w laboratorium. Teraz szykują duży eksperyment na zwierzętach. Zaczniemy od prób przechowywania organów zwierzęcych. Jeszcze w maju chcemy przeprowadzić pierwszą próbę przechowywania świńskiej wątroby z użyciem naszej sztucznej krwi. Wstępne wyniki są bardzo dobre, ale jakie będą ostateczny rezultaty czas pokaże - wyjaśnia badacz. « powrót do artykułu
  11. Odkryto 4 geny odpowiadające za kształt nosa. Wpływają one na jego szerokość i spiczastość. Informacje zdobyte przez naukowców z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) pozwalają lepiej zrozumieć ewolucję ludzkiej twarzy. Przydadzą się też zapewne w technikach kryminalistycznych, które odtwarzają czyjś wygląd na podstawie DNA. Zespół przeanalizował populację ponad 6 tys. osób o różnym pochodzeniu z Ameryki Łacińskiej. Autorom publikacji z Nature Communications zależało na zidentyfikowaniu genów kontrolujących kształt nosa i brody. Ustalono, że DCHS2, RUNX2, GLI3 i PAX1 oddziałują na szerokość i spiczastość nosa, a EDAR na wydatność (wypukłość) brody. Nad rozwojem prawidłowych cech twarzy prowadzono niewiele badań. W dodatku te, które zrealizowano, dotyczyły populacji europejskich z różnorodnością mniejszą niż w wybranej przez nas grupie. [...] Odkrycie roli odgrywanej przez każdy z genów pomaga odtworzyć ścieżkę ewolucyjną od neandertalczyków po ludzi współczesnych. Przybliża nas to do zrozumienia, jak geny wpływają na nasz wygląd, co jest bardzo ważne w przypadku zastosowań kryminologicznych - wyjaśnia dr Kaustubh Adhikari. Prof. Andrés Ruiz-Linares dodaje, że naukowcy od dawna spekulują, że kształt nosa odzwierciedla środowisko, w jakim ludzie ewoluowali. Sugerowano, że węższy nos Europejczyków to przystosowanie do zimnego, suchego klimatu. Zidentyfikowanie genów oddziałujących na kształt nosa daje nam narzędzia do przetestowania tej hipotezy, a także do [zbadania] ewolucji twarzy u innych gatunków. Zespół zebrał i przeanalizował próbki DNA 6630 ochotników z kohorty CANDELA z Brazylii, Kolumbii, Chile, Meksyku i Peru. Po wstępnym skryningu próba zmniejszyła się do 5958 osób. Grupa obejmowała osoby o korzeniach europejskich (50%), indiańskich (45%) i afrykańskich (5%). Zarówno u kobiet, jak i u mężczyzn ocenie poddawano 14 cech twarzy. Wykonywano też analizę pełnego genomu. Jak ujawniają akademicy, GLI3, DCHS2 i PAX1 wpływają na wzrost chrząstki. GLI3 i PAX1 odpowiadają za szerokość nozdrzy, a DCHS2 za spiczastość nosa. RUNX2, który oddziałuje na wzrost kości, kontroluje szerokość nasady nosa. « powrót do artykułu
  12. U kobiet, które częściej niż raz w tygodniu biorą udział w obrzędach religijnych, stwierdzono o 30% mniejsze ryzyko zgonu w ciągu 16 lat trwania badań niż u kobiet nie uczestniczących w obrzędach. Częste uczestnictwo np. w mszach świętych znacząco zmniejszało tez ryzyko zgonu z powodu chorób układu krążenia i nowotworów. Wyniki badań prowadzonych przez uczonych z Uniwersytetu Harvarda zostały opublikowane w piśmie JAMA Internal Medicine. Uzyskane przez nas wyniki sugerują, że poza przeżyciami duchowymi uczestnictwo w obrzędach religijnych ma też inne, ważne znaczenie. Wydaje się, że część z korzyści zdrowotnych wynika z faktu, iż uczestnictwo w obrzędach zwiększa poziom wsparcia społecznego, zachęca do rzucenia palenia, zmniejsza depresję i pomaga ludziom w bardziej optymistycznym pełnym nadziei spojrzeniu na życie - mówi profesor epidemiologii Tyler Van der Weele z Harvard T.H. Chan School of Public Health. Do cotygodniowego lub częstszego uczestnictwa w obrzędach religijnych przyznaje się niemal 40% obywateli USA> Już wcześniejsze badania wskazywały na związek pomiędzy uczestnictwem, a zmniejszoną śmiertelnością. Były one jednak krytykowane ze względu na liczne ograniczenia. Jednym z nich miało być m.in. nie branie pod uwagę faktu, że w obrzędach religijnych są w stanie brać udział osoby o lepszym, a nie gorszym, stanie zdrowia. Tym razem naukowcy przyjrzeli się danym dotyczącym 74 534 kobiet, które w latach 1992-2012 brały udział w Nurses' Health Studies. Zastosowali przy tym rygorystyczną metodologię pozwalającą na uwzględnienie uczestnictwa w obrzędach religijnych, śmiertelność oraz zmierzyć zależność pomiędzy oboma czynnikami na przestrzeni lat. Kobiety, które brały udział w badaniach, co dwa lata odpowiadały na pytania dotyczące diety, stylu życia i zdrowia, a co cztery lata na pytania dotyczące uczestnictwa w obrzędach religijnych. « powrót do artykułu
  13. Odległość, w jakiej ludzie mieszkają od równika, może wpływać na ich ciśnienie krwi. Naukowcy zauważyli, że Chilijczycy, którzy mieszkają dalej od równika, mają wyższe średnie ciśnienie. Autorzy publikacji z American Journal of Epidemiology ustalili także, że 37% osób z południowych szerokości geograficznych tego kraju ma ciśnienie na tyle wysokie, że można u nich zdiagnozować nadciśnienie. Dla odmiany na północy kraju odsetek ten wynosi tylko 29%. Specjaliści zdecydowali się na badania właśnie w Chile, bo jest to najdłuższy kraj świata z jednorodną etnicznie populacją. Zespół dr. Charlesa Ferry ze Szpitali Uniwersyteckich w Birmingham podkreśla, że związek między większą szerokością geograficzną a wyższym ciśnieniem utrzymywał się nawet po wzięciu poprawki na potencjalnie istotne czynniki socjoekonomiczne i związane z trybem życia: wiek, płeć, wagę, przychód, palenie, spożycie owoców, warzyw, alkoholu i soli, aktywność fizyczną, cukrzycę czy problemy z sercem. Naukowcy analizowali dane ok. 4600 osób, które mierzyły ciśnienie rano na czczo u siebie w domu (badanie stanowiło część ogólnonarodowego studium zdrowotnego). Ferrze i innym zależało, by ustalić, czy ciśnienie zależy od szerokości geograficznej, irradiancji Słońca i temperatury otoczenia (bez uwzględnienia takich zmiennych jak wilgotność i prędkość wiatru). Okazało się, że ciśnienie skurczowe ludzi z południa było średnio o ponad 5 mmHg wyższe niż osób z północnych lokalizacji. Odsetek nadciśnienia na południu kraju był o ponad 8% większy niż na północy. Generalnie wyliczono, że każdemu 1-stopniowemu wzrostowi szerokości geograficznej odpowiadał wzrost ciśnienia skurczowego o 0,1 mmHg i częstości występowania nadciśnienia o nieco mniej niż 1%. Jak wyjaśnia Ferro, zmiany są na tyle małe, że trzeba tak dużych odległości jak cała długość Chile, by je zauważyć. Nie stwierdzono oczywistej korelacji między ciśnieniem krwi a irradiancją i temperaturą otoczenia. Na razie nie wiadomo, w jaki sposób szerokość geograficzna wpływa na ciśnienie. Autorzy wcześniejszych badań wspominali m.in. o wzorcach snu czy liczbie godzin ze światłem dziennym na danym obszarze. Coraz więcej dowodów wskazuje też na rolę spełnianą przez ultrafiolet, który miałby zwiększać uwalnianie regulującego napięcie naczyń krwionośnych tlenku azotu(II). Oprócz tego Ferro zauważa, że życie bliżej równika wiąże się z bardziej aktywnym trybem życia lub zdrowszą dietą (należy jednak pamiętać, że naukowcy starali się kontrolować te czynniki). « powrót do artykułu
  14. Psylocybina może pomóc w terapii lekoopornej depresji. Wskazuje na to małe pilotażowe badanie, przeprowadzone przez specjalistów z Imperial College London (ICL) na grupie 12 osób. Brytyjczycy ustalili, że psylocybina jest bezpieczna i dobrze tolerowana, a zastosowana łącznie z terapią wspomagającą, 3 miesiące po interwencji nadal pomagała zmniejszyć objawy depresji u około połowy pacjentów. To pierwszy raz, kiedy psylocybinę badano jako potencjalny lek na depresję - podkreśla dr Robin Carhart-Harris. Wcześniejsze badania obrazowe na ludziach i zwierzętach sugerowały, że obierając na cel receptory serotoninowe w mózgu, psylocybina może działać podobnie jak antydepresanty. [Co ważne], ma jednak inną budowę chemiczną i działa szybciej niż tradycyjne leki - dodaje prof. David Nutt. W testach wzięło udział 12 osób (6 kobiet i 6 mężczyzn) z depresją od umiarkowanej po głęboką. Średni czas trwania choroby to 17,8 roku. Depresję zdiagnozowano jako oporną na leczenie, biorąc pod uwagę fakt, że nie zadziałały minimum 2 cykle terapii, które trwały co najmniej 6 tygodni. U większości chorych (11) zastosowano również jakąś formę psychoterapii. Do studium nie kwalifikowano m.in. osób z wcześniejszą/współistniejącą chorobą psychiczną, uzależnieniem od alkoholu czy narkotyków, a także historią psychoz w najbliższej rodzinie. Pacjentom 2-krotnie podawano doustnie psylocybinę. Jednego dnia była to niska dawka testowa (10 mg), a drugiego - tydzień później - wyższa dawka terapeutyczna (25 mg). Ochotnicy zażywali kapsułki, leżąc na łóżku w pomieszczeniu z przygaszonym oświetleniem. W tle grała muzyka, a przy kozetce czuwało 2 psychiatrów. Dzień po podaniu dawki terapeutycznej przeprowadzano rezonans magnetyczny. Stan badanych oceniano na przestrzeni doby od zażycia 1. dawki oraz po upływie 1, 2, 3 i 5 tygodni, a także 3 miesiące po 2. dawce. Ochotnicy wiedzieli, co przyjmują. W studium nie uwzględniono grupy kontrolnej z placebo. Efekty działania psylocybiny były wykrywalne 30-60 min od zażycia kapsułki. Szczyt oddziaływania psychodelicznego odnotowywano po 2-3 godzinach. Po 6 godzinach badani mogli pójść do domu. Brytyjczycy nie zauważyli poważnych skutków ubocznych. U wszystkich pacjentów przed zażyciem kapsułki lub na początku działania psylocybiny wystąpił tylko przejściowy lęk. U 9 chorych pojawiła się dezorientacja, a u 4 przejściowe nudności. Także u 4 osób odnotowano przejściowy ból głowy. Dwóch uczestników testów wspominało o łagodnej (przejściowej) paranoi. Tydzień po terapii stan wszystkich w jakimś stopniu się poprawił. U 8 osób (67%) nastąpiła czasowa remisja. Trzy miesiące po zażyciu kapsułek lepszy stan utrzymywał się u 7 pacjentów (58%); w przypadku 5 osób nadal była to remisja. Świadomi ograniczeń zastosowanego schematu, autorzy badania podkreślają, że jego uczestnicy sami aktywnie szukali pomocy, co oznacza, że mieli nadzieję na jakiś skutek (5 osób na własną rękę zażywało wcześniej psylocybinę). Brytyjczycy dodają, że opisane na łamach The Lancet studium prowadzono w przyjaznym środowisku, dlatego badania trzeba kontynuować, by wykluczyć ewentualny wpływ tych czynników. Należy też porównać psylocybinę z placebo oraz dostępnymi antydepresantami. « powrót do artykułu
  15. Oporny na metycylinę gronkowiec złocisty (MRSA) to zmora światowej służby zdrowia. Powoduje on liczne zakażenia szpitalne, a walka z nim pochłania olbrzymie kwoty. Najnowsze badania uczonych z University of South Florida (USF) dają nadzieję, że w końcu powstanie skuteczny środek zwalczający MRSA. Amerykańscy naukowcy odkryli bowiem, że wyciąg z gąbki Dendrilla membranosa zabija w warunkach laboratoryjnych ponad 98% MRSA. Uczeni nazwali nowo odkryty związek "darwinolidem". W ostatnich latach MRSA zyskał oporność na wankomycynę, przez co może się okazać, że najskuteczniejszy dotychczas środek zwalczający gronkowce, okaże się bezużyteczny - mówi współautorka najnowszych badań, mikrobiolog doktor Lindsey N. Shaw. MRSA to wyjątkowa bakteria powodująca infekcje praktycznie w całym organizmie, od infekcji skóry, poprzez zapalenie płuc, po zapalenie wsierdzia. Co gorsza, w ostatnich latach nowe antybiotyki zwalczające tę bakterię pojawiają się coraz rzadziej. Gronkowiec złocisty, podobnie jak inne bakterie, tworzy biofilm. Do 80% infekcji jest powodowanych przez biofilmy i są one oporne na leczenie. Pilnie potrzebujemy nowych środków przeciwko biofilmom - dodaje Shaw. W pracach Shaw brał udział doktor Bill Baker i jego koledzy. Baker, który jest dyrektorem Center for Drug Discovery and Innovation na USF, bada chemię Antarktyki. Uczony nuruke w poliżu stacji Palmer, zbiera morskie bezkręgowce i bada związki chemiczne występujące w ich organizmach. Gdy potraktowaliśmy MRSA darwinolidem stwierdziliśmy, że jedynie 1,6% bakterii przeżyło i było w stanie się rozwijać. To sugeruje, że darwinolid może być dobrym punktem wyjścia do opracowania antybiotyku zwalczającego biofilm - mówi Baker, którego zespół uzyskał darwinolid zmieniając skład chemiczny związków znalezionych w gąbce. Pomimo olbrzymich postępów medycyny infekcje bakteryjne do druga na świecie przyczyna zgonów. W samych Stanach Zjednoczonych każdego roku dochodzi do 2 milionów zakażeń szpitalnych, z czego co najmniej 100 000 osób umiera. Wiele z nich to ofiary bakterii opornych na działanie antybiotyków. Darwinolid może stać się podstawą do opracowania wielu nowych skutecznych leków antybakteryjnych. « powrót do artykułu
  16. Badanie naukowców z Uniwersytetu Stanowego Północnej Karoliny pokazało, że na obszarach miejskich pszczoły nadal trzymają się diety z nektaru i unikają przetworzonych cukrów z ludzkich źródeł, np. słodzonych napojów. Miejskie habitaty i miejskie pszczelarstwo się rozrastają, dlatego chcieliśmy zobaczyć, czy dieta pszczół w miastach różni się od diety pszczół wiejskich. Zależało nam m.in. na sprawdzeniu, czy na obszarach miejskich jest w ogóle wystarczająco dużo kwiatów, by utrzymać populacje, czy też pszczoły muszą się zwracać ku ludzkim źródłom cukru, takim jak niewypite napoje - wyjaśnia dr Clint Penick. Naukowcy schwytali robotnice z 39 kolonii z obszarów miejskich i wiejskich w promieniu 30 mil (ok. 48 km) od Raleigh. Dwudziestoma czterema koloniami zajmowali się pszczelarze, a 15 uznano za zdziczałe. Później autorzy publikacji z Journal of Urban Ecology zbadali zawartość izotopów węgla w pszczelich próbkach. W ten sposób mogli ustalić, jaką część ich diety stanowiły cukry przetworzone, np. cukier stołowy czy syrop glukozowo-fruktozowy, a jaką nektar. Zwierzęta włączają węgiel z pokarmu do tkanek swojego organizmu. Ponieważ źródłem węgla 13 są m.in. należące do wiechlinowatych kukurydza i trzcina cukrowa, mierząc zawartość węgla 13 u pszczół, naukowcy mogli ustalić, ile przetworzonych cukrów owady spożywają. Wcześniej entomolodzy posłużyli się tą samą metodą, by ocenić dietę nowojorskich mrówek. Ponieważ pszczelarze podają niekiedy swoim podopiecznym słodzoną wodę, Amerykanie przewidywali, że w przypadku udomowionych pszczół, zwłaszcza z tych z obszarów miejskich, na których owady mają dostęp do puszek po napojach czy śmieci, okaże się, że cukry przetworzone stanowią znaczącą część diety. Dywagowali też, że o ile zdziczałe pszczoły z obszarów wiejskich nie powinny mieć w swoim menu właściwie żadnych cukrów przetworzonych, o tyle już u zdziczałych pszczół z obszarów miejskich można znaleźć dowody na ich spożywanie. Ku swojemu zaskoczeniu naukowcy nie znaleźli żadnych dowodów na to, że pszczoły z miast zjadają więcej cukrów przetworzonych niż pszczoły ze wsi. Udomowione pszczoły spożywały jednak znacząco więcej cukrów przetworzonych niż pszczoły zdziczałe zarówno z obszarów miejskich, jak i wiejskich. Zjawisko to przypisano właśnie suplementacji słodzoną wodą. Zasadniczo pszczoły polegają w miastach na kwiatach i nie zwracają się ku ludzkim źródłom pokarmu, by uzupełnić swoją dietę. To dobra wiadomość dla miejskich pszczelarzy. Miód z ich uli pochodzi głównie z nektaru, a nie ze starych napojów, jak pierwotnie przypuszczaliśmy. Penick dodaje, że nie ma pojęcia, czy tak samo będzie w przypadku większych miast. Nasze wyniki dotyczą miasta średniej wielkości [w Raleigh, którego całkowita powierzchnia wynosi 375 km2, mieszka 1,64 mln osób]. Dodatkowo w nawet najbardziej wielkomiejskich jego rejonach otwarte tereny zielone stanowią [aż] ponad 50%. Dla porównania, w Nowym Jorku przeciętne miejsce będzie mieć tylko 10% zielonej przestrzeni [...]. « powrót do artykułu
  17. Naukowcy z Chin ogłosili znalezienie dowodów wskazujących, że wielokomórkowe eukarioty pojawiły się na Ziemi przed 1,5 miliarda lat, o niemal miliard lat wcześniej, niż dotychczas sądzono. Artykuł, opublikowany w Nature Communications, natychmiast wywołał burzę w środowisku naukowym. Część specjalistów uznała badania za wielki przełom, inni stwierdzili, że dowody są nieprzekonujące. Po pojawieniu się pierwszych komórek życie przez długi czas pozostawało w pierwotnej prymitywnej formie. Naukowcy nazywają późniejszą część tego okresu "nudnym miliardem", gdyż wydaje się, że w rozwoju życia nie zaszły żadne zmiany. W pewnym jednak momencie na Ziemi pojawiły się eukarioty wielokomórkowe, organizmy złożone z wyraźnie oddzielonych od siebie komórek posiadających jądro komórkowe. Nasze odkrycie przesuwa pojawienie się makroskopowych wielokomórkowych eukariotów o niemal miliard lat wstecz - mówi profesor Maoyan Zhu z Nankińskiego Instytutu Geologii i Paleontologii. Zhu i jego koledzy znaleźli w regionie Yanshan w prowincji Hebei 187 skamieniałości, z czego 1/3 miała jeden z czterech regularnych kształtów, co wskazuje na złożony organizm. Największe ze znalezisk mierzyło 30x8 centymetrów. To przekonujący dowód na wczesną ewolucję organizmów widocznych gołym okiem. To całkowicie zmienia naszą wiedzę o wczesnej historii życia - stwierdza profesor Zhu. Wiek skamieniałości oszacowano na 1,56 miliarda lat, tymczasem najstarsze znane dotychczas skamieniałości takich rozmiarów liczą sobie 600 milionów lat. Phil Donoghue, profesor paleobiologii z Uniwersytetu w Bristolu mówi, że odkrycie Chińczyków do "wielka rzecz". Nie są to najstarsze eukarioty, ale z pewnością najstarsze wyraźnie wielokomórkowe eukarioty - stwierdził brytyjskich uczony. Ich istnienie wskazuje, że czasie, gdy żyły, poziom tlenu w atmosferze był wystarczająco wysoki, by umożliwić ich istnienie. Tam nie ma nic, co sugerowałoby, że mamy tu do czynienia z eukariotami, a nie bakteriami - mówi Jonathan Antcliffe z Uniwersytetu w Oksfordzie. Jego zdaniem skamieniałość to prawdopodobnie kolonia bakterii, a nie pojedynczy złożony organizm. Prawdziwie wielokomórkowe organizmy powinny bowiem przybrać formę trójwymiarową, w której tylko część komórek ma kontakt ze światem zewnętrznym. To bardzo istotna cecha dla ich funkcjonowania, gdyż pozwala na transportowanie tlenu, składników odżywczych i molekuł sygnałowych. Z opinią Antcliffe'a zgadza się Abderrazak El Albani z Uniwersytetu w Poitiers, pomiary morfologiczne, same w sobie, są absolutnie niewystarczające, by stwierdzić, że te organizmy były wielokomórkowe, złożone czy były eukariotami. Sam El Albani wywołał w 2010 roku podobny spór, gdy na łamach Nature ukazał się jego artykuł opisujący odkrycie liczących 2,1 miliarda lat kolonii bakterii. Wielu specjalistów, w tym Zhu i Antcliffe, uznało to odkrycie za niewiarygodne. « powrót do artykułu
  18. Amerykańsko-australijski zespół wojskowy prowadzi serię eksperymentów na największym poligonie świata Woomera w Australii oraz na norweskim poligonie rakietowym na wyspie Andoya. To technologia całkowicie zmieniająca reguły gry... może ona zrewolucjonizować podróżowanie w powietrzu i zapewnić tani dostęp do przestrzeni kosmicznej - stwierdził główny naukowiec ze strony australijskiej, Alex Zelinsky. Naukowcy zaangażowani w projekt Hypersonic International Flight Research Experimentation (HIFiRE) pracują nad silnikiem, który rozpędzi samolot do prędkości 7 machów. Wspomniany silnik to projekt typu scramjet, czyli silnik strumieniowy wyposażony w naddźwiękową komorę spalania. Silnik taki pozwala na szybkie pokonanie dużych odległości, jest też użyteczną alternatywą dla rakiet wynoszących satelity w przestrzeń kosmiczną - mówi Michael Smart, specjalista ds. napędu hipersonicznego z University of Queensland. W przeciwieństwie do silnika rakietowego nie potrzebuje własnego źródła tlenu, korzysta z tego w atmosferze. Eksperymentalna rakieta wyposażona w silnik scramjet osiągnęła wczoraj (18 maja) wysokość 278 kilometrów i zaplanowaną prędkość 7,5 macha. Kolejny test został zaplanowany na przyszły rok. Wówczas to scramjet ma się oddzielić od silników rakietowych i samodzielnie kontynuować lot. Pierwszy ze wspomnianych 10 testów przeprowadzono w 2009 roku. Cały program ma zostać zakończony w roku 2018. « powrót do artykułu
  19. Wśród kilkunastu tysięcy emaliowanych naczyń zrabowanych przez Niemców osobom deportowanym do obozu Auschwitz-Birkenau pracownicy Muzeum Auschwitz znaleźli kubek z podwójnym dnem i ukrytą wewnątrz biżuterią. W trakcie prac zabezpieczających naczynia emaliowane znajdujące się na wystawie głównej okazało się, iż jeden z kubków ma podwójne dno. Było ono bardzo dobrze ukryte, jednak ponieważ w wyniku upływu czasu materiały ulegały stopniowej degradacji, wtórne dno odspoiło się od naczynia – powiedziała Hanna Kubik ze Zbiorów Miejsca Pamięci. Pod nim znajdował się m.in. wykonany ze złota damski pierścionek oraz łańcuszek zawinięty w kawałek płótna. Zarówno pierścionek, jak i łańcuszek posiadają cechy probiercze dla złota próby 583 umieszczanej na wyrobach wyprodukowanych w Polsce w latach 1921-1931. To głowa rycerza z cyfrą trzy po prawej stronie. W celu szczegółowego potwierdzenia zawartości znaleziska, obiekt poddany został specjalistycznym badaniom, m.in. wykonano jego zdjęcia RTG, a także wykonano badanie metodą XRF, które wykazało obecność metali, m.in. miedzi, złota i srebra – dodała Kubik. Mimo upływu ponad 70 lat od wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady Auschwitz wciąż jeszcze zdarzają się przypadki natrafiania na ukryte przez ofiary przedmioty. Deportowani na zagładę Żydzi byli przez Niemców okłamywani. Mówiono im o przesiedleniu, życiu w innym miejscu, pracy. Pozwalali ofiarom zabierać ze sobą niewielkie bagaże. W ten sposób Niemcy mieli pewność, iż w tych bagażach – wśród ubrań i przedmiotów potrzebnych do życia – znajdą się ostatnie kosztowności deportowanych rodzin – powiedział dyrektor Państwowego Muzeum Auschwitz-Birkenau dr Piotr M.A. Cywiński. Ukrywanie wartościowych rzeczy – wielokrotnie poświadczone w relacjach ocalałych, a także będące przyczyną rozpruwania i starannego przeszukiwania ubrań i walizek w obozowych magazynach zrabowanego mienia, "Kanadzie" – świadczy z jednej strony o świadomości ofiar co do rabunkowego charakteru deportacji, ale z drugiej strony pokazuje, że rodziny żydowskie ciągle miały resztki nadziei na to, że przedmioty te będą im potrzebne do życia – podkreślił dyrektor Cywiński. Wszystkie znaleziska są dokładnie dokumentowane i zabezpieczane przez konserwatorów, ponieważ są one najczęściej ostatnimi śladami pojedynczych ludzi, ofiar obozu. Często niestety właściciele tych przedmiotów pozostają anonimowi, bowiem na przedmiotach nie pozostały żadne ślady pozwalające na ich identyfikację. W zbiorach Miejsca Pamięci znajduje się ponad 12 000 naczyń emaliowanych, wśród nich m.in. kubki, garnki, miski, czajniki, dzbanki – w tym naczynia ozdobione wizerunkami bawiących się dzieci oraz wizerunkami zwierząt. Biżuteria znaleziona w kubku przechowywana będzie w Zbiorach Muzeum w formie odzwierciedlającej sposób, w jaki została ukryta przez właściciela, jako świadectwo losu Żydów deportowanych do niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego i zagłady. « powrót do artykułu
  20. Posługując się skanowaniem laserowym, biolodzy z Austrii, Finlandii i Węgier wykazali, że drzewa także śpią. W wyniku skanowania laserowego autorzy publikacji z pisma Frontiers in Plant Science uzyskali szereg obserwacji XYZI (poza współrzędnymi XYZ elementów przestrzeni na podstawie siły powracającego sygnału wylicza się także wartość intensywności odbicia, czyli czwartą współrzędną I) i tzw. chmury punktów. Nasze wyniki pokazują, że w czasie nocy całe drzewo opada, co można postrzegać jako zmianę pozycji gałęzi i liści. Zmiany nie są duże (w przypadku drzew o wysokości ok. 5 m wynoszą do 10 cm), ale systematyczne [...] - opowiada Eetu Puttonen z Fińskiego Instytutu Badań Geoprzestrzennych. By wykluczyć wpływ pogody i lokalizacji, pomiary powtórzono z dwoma drzewami. Pierwsze znajdowało się w Finlandii, drugie w Austrii. Oba testy przeprowadzono blisko równonocy, przy bezwietrznej pogodzie i braku skraplania. Okazało się, że gałęzie stopniowo opadały. Najniższe położenie osiągały parę godzin przed wschodem słońca. Nie wiadomo, czy budziło je słońce, czy wewnętrzny rytm okołodobowy. Na poziomie molekularnym chronobiologia jest dobrze rozwinięta. Szczególnie intensywnie badano genetyczne podłoże dobowej periodyczności roślin. Ruchy roślin są zawsze blisko związane z równowagą wodną poszczególnych komórek, na którą oddziałuje dostępność światła podczas fotosyntezy. Zmiany kształtu rośliny są trudne do udokumentowania nawet w przypadku małych okazów zielnych, bo klasyczna fotografia wykorzystuje zaburzające ruchy senne widzialne światło - podkreśla András Zlinszky z Centrum Badań Ekologicznych Węgierskiej Akademii Nauk. Dla odmiany skanery bazują na odbijanej przez liście podczerwieni. Punkty na roślinie są oświetlane tylko przez ułamki sekundy, a całe drzewo można w ciągu paru minut automatycznie zmapować z subcentymetrową rozdzielczością. Kolejnym krokiem będzie wielokrotne tworzenie chmur punktów i porównanie wyników do pomiarów zużycia wody dniem i nocą - podsumowuje Puttonen. « powrót do artykułu
  21. Przez ponad 80 lat uważano, że błona śluzowa pacjentów z chorobą refluksową przełyku (ang. gastroesophageal reflux disease, GERD) jest uszkadzana chemicznie przez kwas, tymczasem najnowsze badania wykazały, że zniszczenia zachodzą w wyniku wyzwalanej przez cytokiny odpowiedzi zapalnej. Mimo że radykalna zmiana koncepcji mechanizmu uszkodzenia przełyku w GERD nie spowoduje zmiany podejścia do leczenia za pomocą inhibitorów pompy protonowej [iPP] w najbliższej przyszłości, może mieć znaczące skutki długoterminowe - opowiada dr Stuart Spechler. Pewnego dnia będziemy np. podawać pacjentom z GERD leki obierające na cel cytokiny lub komórki zapalne [...] - dodaje dr Rhonda Souza z UT Southwestern. Ostatnie studium Spechlera i Souzy bazuje na wcześniejszych badaniach na myszach, które wykazały, że nim pojawią się uszkodzenia, od wprowadzenia soku żołądkowego do przełyku musi minąć kilka tygodni. Oparzenie chemiczne powinno się [zaś] rozwinąć natychmiast, tak jak ma to miejsce w przypadku wylania kwasu akumulatorowego na dłoń. Tym razem duet naukowców analizował przypadki pacjentów z GERD, których z powodzeniem leczono za pomocą inhibitorów pompy protonowej. Naukowcy przypuszczali, że po odstawieniu IPP zapalenie przełyku może powrócić, co dałoby im szansę na obserwowanie wczesnych zmian związanych z GERD. U 11 na 12 chorych tak się rzeczywiście stało. Co istotne, zmiany w obrębie przełyku nie wyglądały na oparzenia chemiczne. Zamiast tego wydawało się, że refluks stymulował przełyk do produkcji cytokin, które z kolei uruchamiały proces zapalny. « powrót do artykułu
  22. Dwa szczepy E. coli, z których każdy jest oporny na działanie innego antybiotyku, chronią się nawzajem w środowisku, w którym występują oba antybiotyki. Odkrycie dokonane przez naukowców z MIT dowodzi, że mutualizm - zjawisko polegające na tym, iż różne gatunki korzystają z interakcji pomiędzy sobą - pomaga bakteriom w tworzeniu społeczności opornych na leki. To pierwszy eksperymentalny dowód na wzajemne chronienie się mikroorganizmów. Naukowcy zbadali dwa szczepy E. coli - jeden oporny na ampicylinę, a drugi na chloramfenikol. Wiele bakterii broni się przed antybiotykami produkując enzymy, które je rozbijają. Skutkiem ubocznym takich działań jest ochrona bakterii znajdujących się w pobliżu, gdyż enzymy oczyszczają z antybiotyków całe otoczenie. Zawsze gdy dochodzi do rozbicia cząstki antybiotyku, może jednocześnie dochodzić do ochrony innych bakterii - mówi profesor Jeff Gore. Naukowcy z MIT postanowili sprawdzić tę hipotezę. Przeprowadzili badania, które wykazały, że dwa szczepy E. coli oporne na różne antybiotyki są w stanie przeżyć w środowisku, gdy oba antybiotyki są obecne. Chroniąc siebie zapewniają ochronę sąsiadom. W czasie eksperymentów naukowcy rozcieńczali populacje bakterii przenosząc około 1% z nich do nowej próbówki, do której dodawali antybiotyki. Zauważyli, że jeśli np. na początku cyklu bakterie oporne na ampicylinę przeważały nad szczepem opornym na chloramfenikol, to szybko neutralizowały ampicylinę, co powodowało rozrost szczepu opornego na chloramfenikol. Dopiero gdy drugi ze szczepów rozrósł się na tyle, by zneutralizować chloramfenikol, dochodziło do rozrostu populacji szczepu opornego na ampicylinę. Względny odsetek populacji ciągle się zmienia, gdyż szczep, który jest bardziej liczny na początku cyklu wzrostu, może być mniej liczny pod jego koniec - dodaje Gore. Gdy koncentracja antybiotyków jest niska, cykl taki może powtarzać się bez końca. Jednak tam, gdzie jest wysoka, ciągłe oscylacje destabilizują populację i może dojść do jej załamania. Profesor Gore podejrzewa, że z podobnymi zjawiskami mamy do czynienia w glebie czy ludzkim przewodzie pokarmowym. Teraz uczony i jego zespół poszukują mutualizmu w przewodzie pokarmowym C. elegans. Chcą też zbadać, jak oscylacje populacji bakterii przebiegają i są synchronizowane na dużych obszarach geograficznych oraz jak wpływa na nie migracja pomiędzy populacjami. « powrót do artykułu
  23. U dorosłych kobiet i mężczyzn większe spożycie gotowanych i pieczonych ziemniaków, piure oraz frytek wiąże się ze zwiększonym ryzykiem rozwoju nadciśnienia. Specjaliści z Brigham and Women's Hospital i Harvardzkiej Szkoły Medycznej przekonują, że ryzyko można obniżyć, zastępując jedną porcję ziemniaków dziennie jedną porcją warzyw nieskrobiowych. Z drugiej strony towarzyszący publikacji w BMJ artykuł wstępny ekspertów z Uniwersytetu Nowej Południowej Walii zaleca, by zamiast skupiać się na poszczególnych pokarmach czy składnikach odżywczych, przeanalizować czyjeś wzorce dietetyczne i czynniki ryzyka chorób. Mimo że ziemniaki są jednym z najczęściej spożywanych pokarmów świata, a ze względu na dużą zawartość potasu zostały uwzględnione w amerykańskich rządowych programach zdrowego żywienia, dotąd nikt nie badał związków między ich spożyciem a nadciśnieniem. Zespół z Brigham and Women's Hospital i Harvardzkiej Szkoły Medycznej postanowił więc sprawdzić, czy długoterminowe większe spożycie ziemniaków gotowanych, pieczonych, piure, frytek i chipsów wiąże się z zachorowaniami na nadciśnienie. Analizowano losy ponad 187 tys. kobiet i mężczyzn biorących udział w 3 dużych amerykańskich badaniach: Nurses' Health Study, Nurses' Health Study II oraz Health Professionals Follow-up Study (analizowane dane objęły okres ponad 20 lat). Informacje nt. częstości spożycia poszczególnych pokarmów, w tym ziemniaków w różnych postaciach, uzyskiwano z wypełnianych okresowo kwestionariuszy. Uczestnicy studiów raportowali o przypadkach zdiagnozowania nadciśnienia przez lekarza. Po wzięciu poprawki na kilka innych czynników ryzyka nadciśnienia, Amerykanie zauważyli, że w porównaniu do kobiet jedzących mniej niż 1 porcję ziemniaków miesięcznie, panie spożywające 4 lub więcej porcji pieczonych, gotowanych ziemniaków lub piure tygodniowo były bardziej zagrożone rozwojem tej choroby. Większe spożycie frytek wiązało się z podwyższonym ryzykiem nadciśnienia u obu płci, lecz w przypadku chipsów nie stwierdzono takiej korelacji. Autorzy publikacji podkreślają, że w porównaniu do innych warzyw, ziemniaki mają wysoki indeks glikemiczny, dlatego mogą powodować nagły wzrost poziomu cukru we krwi (wg nich, zjawisko to może stanowić jedno z wytłumaczeń uzyskanych wyników). Świadomi ograniczeń badań obserwacyjnych, naukowcy przypominają, że w takim przypadku nie można wyciągać wniosków odnośnie do związków przyczynowo-skutkowych. Tak czy siak ustalenia zespołu mają znaczenie z punktu widzenia kwestii zdrowia publicznego. Nie stanowią [bowiem] poparcia dla uwzględnienia ziemniaków w rządowych programach żywienia i wskazują raczej na szkodliwe skutki, spójne ze zjawiskami obserwowanymi w kontrolowanych badaniach żywienia przy wysokiej podaży węglowodanów. « powrót do artykułu
  24. Dnia 20 listopada 1998 roku rosyjska rakieta Proton wyniosła w przestrzeń kosmiczną Zarję, pierwszy moduł Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Po ponad 17 latach, z czego przez 15,5 roku stacja była nieprzerwanie zamieszkana przez astronautów z 18 krajów, ISS zakończyła w ostatni poniedziałek 100 000 orbitę wokół Ziemi. NASA obliczyła, że w tym czasie stacja przebyła 4,2 miliarda kilometrów, czyli odległość równą 10 podróżom na Marsa i z powrotem. W budowie ISS brały udział Stany Zjednoczone, Rosja, Japonia, Kanada, Belgia, Francja, Szwecja, Szwajcaria, Wielka Brytania, Niemcy, Brazylia, Włochy, Holandia, Norwegia, Dania i Hiszpania. Dotychczas mieszkały na niej 222 osoby, a jako że stacja okrąża Ziemię w ciągu 90 minut, każda z nich mogła zobaczyć wschód i zachód Słońca co 45 minut. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, na ISS jest sporo miejsca. Astronauci mieszkają i pracują na przestrzeni podobnej wielkości co pokład Boeinga 747. Na pokładzie ISS wykonywane są niezwykle ważne eksperymenty biologiczne czy medyczne. To dzięki nim ludzie będą mogli w przyszłości udać się na Marsa, gdyż nukowcy będą znali skutki długotrwałego przebywania w przestrzeni kosmicznej oraz opracują sposoby ochrony przed niekorzystnym wpływem promieniowania kosmicznego czy braku grawitacji. « powrót do artykułu
  25. Silnik antywirusowy wykorzystywany przez Symanteka w wielu produktach, zawiera łatwą do wykorzystania lukę, która pozwala na przejęcie kontroli nad komputerem. Dziurę załatano w wersji 20151.1.1.4, która została opublikowana przed dwoma dniami. Pozwala ona na wywołanie błędu przepełnienia bufora gdy program antywirusowy sprawdza pliki wykonywalne z odpowiednio spreparowanymi nagłówkami. Użytkownicy produktów Symanteka powinni upewnić się, że ich Anti-Virus Engine (AVE) został zaktualizowany do wersji 20151.1.1.4. Tavis Ormandy z Google'a, który znalazł dziurę, mówi, że wystarczy, by użytkownik odwiedził złośliwą witrynę, a napastnik będzie mógł wykonać na jego komputerze dowolny kod. Nie jest konieczne nawet otwarcie spreparowanego pliku, gdyż silnik samodzielnie przechwytuje wszystkie operacje I/O i rozpoczyna skanowanie plików. Nie jest ważne również rozszerzenie pliku. Wystarczy, że w nagłówku zostanie on zidentyfikowany jako plik wykonywalny spakowany za pomocą ASPack. Największym problemem jest fakt, że Symantec AVE rozpakowuje tego typu pliki wewnątrz jądra systemu, w regionie o najwyższych uprawnieniach. A to oznacza, że udany atak daje napastnikowi pełny dostęp do komputera ofiary. Na Linuksie, Maku i innych platformach uniksowych skutkuje to zdalnym przepełnieniem stosu z uprawnieniami roota. Na Windows dochodzi do awarii podsystemu pamięci jądra - mówi Ormandy. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...