Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37634
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Astrofizycy zauważyli, że planeta WASP-69b ciągnie za sobą strumień gazu, który jest kilkukrotnie dłuższy od jej średnicy. Okazało się, że ta wielka planeta rozmiarów Jowisza krąży tak blisko swojej gwiazdy, że jej atmosfera gotuje się i jest odparowywana. W każdej sekundzie planeta traci 200 000 ton masy swojej atmosfery. Autorzy najnowszych badań donoszą, że ciągnący się za planetą strumień gazu jest znacznie dłuższy niż dotychczas sądzono, a o jego kształcie decyduje wiatr gwiezdny. Wcześniej sądzono, że planeta może tracić nieco atmosfery i być może ciągnie się za nią niewielki ogon, a może w ogóle go nie ma. My jednoznacznie odkryliśmy jego istnienie i stwierdziliśmy, że jest co najmniej 7,5-krotnie dłuższy niż promień samej planety, mówi główny autor badań, doktorant Dakotah Tyler z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Los Angeles. Prowadzony przez niego zespół stwierdził, że strumień gazu ciągnący się za planetą ma ponad 560 000 kilometrów długości. Gorący jowisz WSAP-69b został odkryty przed dekadą. Planeta znajduje się w odległości 160 lat świetlnych od Ziemi. Krąży wokół gwiazdy macierzystej tak blisko, że jej obiegnięcie zajmuje jej mniej niż cztery ziemskie doby. Dla porównania, długość orbity Merkurego, planety najbliższej Słońcu, wynosi 88 dni. Ta niewielka odległość między WASP-69b a jej gwiazdą nie tylko powoduje, że planeta jest odzierana z atmosfery przez promieniowanie gwiazdy, ale jej wynikiem jest też strumień gazu ciągnący się za planetą. Możliwość bezpośrednich badań procesu utraty atmosfery przez planetę to świetna okazja, by lepiej zrozumieć ewolucję planet i ich gwiazd. W ostatnich latach liczne badania wykazały, że w większości układów planetarnych występują planety, które okrążają swoje gwiazdy po orbitach ciaśniejszych niż orbita Merkurego, a erozja ich atmosfer odgrywa ważną rolę w powstawaniu obserwowanych obecnie typów planet. Podejrzewany jednak, że większość znanych nam egzoplanet straciła swoje atmosfery dawno temu. Dlatego WASP-69b jest tak wyjątkowa. Mamy dzięki niej rzadką sposobność obserwowania tego procesu w czasie rzeczywistym i zrozumienia mechanizmów, które ukształtowały tysiące innych planet, dodaje współautor badań, profesor Erik Petigura. WASP-96b ma masę około 90-krotnie większą od masy Ziemi. Nie utraci więc całej atmosfery ani w ciągu naszego życia, ani nawet w czasie życia swojej gwiazdy. « powrót do artykułu
  2. Naukowcy ze szwedzkiego Uniwersytetu w Lund oraz amerykańskiego Synchrotron Facility należącego do Narodowego Instytutu Standardów i Technologii przyjrzeli się na na poziomie atomowym temu, co dzieje się z wirusami, gdy rośnie temperatura. Okazało się, że w temperaturze ludzkiego organizmu, około 37 stopni Celsjusza, dochodzi do gwałtownej zmiany materiału genetycznego. Bardziej przypomina on ciecz, co znakomicie ułatwia mu zainfekowanie komórki. Wirusy nie przeprowadzają własnych procesów metabolicznych i nie są w stanie samodzielnie się replikować. Całkowicie zależą od komórki gospodarza. Przejmują mechanizmy komórkowe, za ich pomocą tworzą nowe wiriony i uwalniają je, by infekowały kolejne komórki. Materiał genetyczny wirusa jest chroniony przez kapsyd. Szwedzko-amerykański zespół chciał lepiej zrozumieć, co powoduje, że zostaje uwolniony i w jaki sposób proces ten przebiega. Już w 2014 roku Szwedzi opublikowali artykuł, w którym informowali, że prawdopodobnie w temperaturze około 37 stopni Celsjusza coś się dzieje z materiałem genetycznym wirusa. Im bardziej podnosiliśmy temperaturę, tym bardziej sztywne było wirusowe DNA. I nagle, w temperaturze, w jakiej zachodzi infekcja, coś się działo. Wyglądało to tak, jakby w wirionie nie było już DNA, cała sztywność znikała, mówi profesor Alex Evilevitch. Artykuł przyciągnął uwagę środowiska naukowego, jednak prowadzenie takich badań jest trudne i wymaga – między innymi – odpowiednich narzędzi. Nie jest łatwo obserwować DNA wirusa. To delikatny materiał, trudny w obrazowaniu, a ponadto fagi są bardzo małe, mniej więcej dziesięciokrotnie mniejsze od komórki bakterii. Jednak dzięki pomocy synchrotronu z NIST oraz specjalnemu grantowi byliśmy w stanie wykorzystać neutrony do obrazowania struktury i gęstości DNA faga oraz zbadania, jak się ono zmienia w różnych temperaturach, dodaje Evilevitch. Uczeni wykazali, że temperatura otoczenia jest jednym z najważniejszych czynników decydujących o momencie otwarcia się kapsydu i uwalniania DNA oraz infekcji. Dowiedzieli się również, że zmiana struktury DNA jest bezpośrednio powiązana z tym, jak efektywnie wirus potrafi zainfekować komórkę. Dzięki temu lepiej rozumiemy, jak szybko materiał genetyczny może opuścić kapsyd, wniknąć do komórki, a wiedza ta może się przydać podczas badań nad „włączaniem” i „wyłączaniem” wirusów, zatem nad opracowaniem nowych środków przeciwwirusowych. Nasze badania mogą mieć też znaczenie dla prac nad pakowaniem kwasów nukleinowych na potrzeby terapii genowych, cieszy się Evilevitch. Odkrywcy nie wykluczają, że wyniki ich badań mogą wskazywać, że im wyższa temperatura ciała, tym większe ryzyko rozwoju infekcji. Struktura materiału genetycznego i jego właściwości mechaniczne zmieniają się w temperaturze 37 stopni Celsjusza. Zauważyliśmy tez, że wzrost temperatury wpływa na tempo rozprzestrzeniania się wirusa. Jednak nasze badania prowadziliśmy w laboratorium na hodowlach komórkowych. Potrzebne są dalsze badania, które wezmą pod uwagę inne czynniki wpływające na rozwój infekcji, jak na przykład reakcję układu odpornościowego, stwierdzają badacze. « powrót do artykułu
  3. W ostatnich latach coraz częściej słyszymy o wszechobecności mikroplastiku. Znaleziono go na biegunach, w równikowej glebie, w wodzie i pożywieniu. Jest też i w butelkowanej wodzie. Autorzy niektórych badań informowali o znalezieniu w każdym litrze takiej wody tysięcy fragmentów mikroplastiku. Naukowcy z Columbia University postanowili przyjrzeć się też nanoplastikowi, czyli jeszcze mniejszym fragmentom, na które rozpada się mikroplastik. Okazało się, że litr butelkowanej wody zawiera średnio 240 000 fragmentów mikro- i nanoplastiku. Na razie nie wiemy, czy mikro- lub nanoplastik może nam szkodzić, a jeśli tak, to w jakim stopniu. Nanoplastik szczególnie jednak martwi naukowców, gdyż jest on tak mały, że może przenikać z płuc czy układu pokarmowego bezpośrednio do krwi i wraz z nią docierać do wszystkich organów, w tym do serca czy mózgu. Może trafiać do poszczególnych komórek, przenikać przez łożysko i kolonizować organizm rozwijającego się dziecka. Każdego roku ludzie produkują niemal 400 milionów ton plastiku. Dziesiątki milionów ton są wyrzucane do wody i zakopywane w ziemi. Wiele produktów zawierających plastik, jak chociażby tekstylia, ściera się podczas użycia, więc jesteśmy ciągle otoczeni miniaturowymi kawałkami tworzyw sztucznych. W przeciwieństwie do naturalnych materiałów większość plastiku nie rozpada się szybko na nieszkodliwe substancje. Tworzywa sztuczne rozpadają się na coraz mniejsze i mniejsze kawałki o tym samym składzie chemicznym. Teoretyczną granicą tego rozpadania się jest poziom pojedynczych molekuł. O mikroplastiku mówimy w odniesieniu do jego fragmentów wielkości od 5 milimetrów do 1 mikrometra. Nanoplastik to fragmenty o rozmiarach poniżej 1 mikrometra. Dla porównania warto pamiętać, że średnica ludzkiego włosa wynosi przeciętnie 70 mikrometrów. O plastiku w butelkowanej wodzie stało się głośno w 2018 roku, kiedy to w litrze takiej wody wykryto średnio 325 fragmentów tworzyw sztucznych. Kolejne badania, podczas których liczono coraz mniejsze i mniejsze fragmenty mikroplastiku, zwielokrotniły tę liczbę. Z czasem okazało się, że w litrze butelkowanej wody mogą być dziesiątki tysięcy kawałków plastiku. Naukowcy z Columbia University przekroczyli kolejną granicę. Co prawda metody obserwacji cząstek w skali nano istnieją od dawna, jednak badacze nie wiedzieli, na co patrzą, mówi główny autor najnowszych badań Naixin Qian. Nie było wiadomo, czy obserwowane w wodzie cząstki to nanoplastik czy coś innego. Nie było też możliwe ich policzenie, dlatego dokonywano zgrubnych szacunków. Teraz uczeni wykorzystali technologię mikroskopii wymuszonego rozpraszania ramanowskiego, której współtwórcą jest jeden z autorów nowych badań, Wei Min. Technologia ta polega na badaniu próbki za pomocą dwóch laserów, których częstotliwość pracy dobrano tak, by wywoływały drgania konkretnych molekuł. Uczeni z Columbii wzięli na cel siedem najpowszechniej występujących tworzyw sztucznych i za pomocą opracowanego przez siebie algorytmu interpretowali wyniki badań. Jedną rzeczą jest wykrycie czegoś, ale inną – stwierdzenie, co się wykryło, mów Min. Na potrzeby badań uczeni przyjrzeli się trzem popularnym w USA markom butelkowanej wody pitnej. Szukali w nich plastiku o rozmiarach większych niż 100 nanometrów. W każdym badanym litrze znaleźli od 110 000 do 370 000 fragmentów tworzyw sztucznych. Nanoplastik stanowił 90% zanieczyszczeń, za resztę odpowiadał mikroplastik. Zidentyfikowali też rodzaje plastiku o określili kształt cząstek, co może przydać się w przyszłych badaniach biomedycznych. Najczęściej występującym zanieczyszczeniem był poliamid, materiał powszechnie używany w filtrach, których celem jest... oczyszczenie wody przed jej zabutelkowaniem. W wodzie powszechnie występował też poli(tereftalan etylenu) (PET), z którego powszechnie wytwarza się butelki. Prawdopodobnie dostaje się on do wody, gdy butelka wystawiana jest na wyższe temperatury lub ściskana. Jedno z niedawno przeprowadzonych badań wskazuje, że plastik może dostawać się do butelkowanej wody gdy wielokrotnie otwieramy i zamykamy butelkę. Dochodzi wówczas do ścierania materiału korka i butelki. W wodzie znaleziono też dużo polistyrenu, polichlorku winylu (PCV) oraz poli(metakrylanu metylu). To materiały używane w różnych procesach przemysłowych. Zidentyfikowany plastik stanowił zaledwie... 10 procent wszystkich znalezionych nanocząstek. Badacze nie potrafili zidentyfikować reszty. Uczeni mają nadzieję, że w przyszłości pojawią się techniki pozwalające również i w tym przypadku odróżnić naturalną materię organiczną od tworzyw sztucznych. Autorzy badań podkreślają, że zanieczyszczenia mikroplastikiem w butelkowanej wodzie mają większą masę, niż zanieczyszczenia nanoplastikiem. Jednak problemem nie jest tutaj masa, ale wielkość i liczba. Im bowiem mniejszy fragment, tym łatwiej może krążyć po całym organizmie. W najbliższej przyszłości naukowcy chcą przyjrzeć się wodzie z kranu. Dotychczasowe badania wykazały, że również i ona zawiera mikroplastik, ale jest go znacznie mniej niż w wodzie butelkowanej. Prowadzą też badania nad mikroplastikiem i nanoplastikiem trafiającym do wody w czasie prania. Wstępne wyniki wskazują, że są to miliony cząstek wraz z każdym 3-kilogramowym wkładem do pralki. Wkrótce też przyjrzą się mikroplastikowi w zachodniej Antarktydzie, gdzie ich współpracownicy właśnie zbierają próbki. « powrót do artykułu
  4. Jeszcze w 1950 roku przeciętna 65-letnia kobieta miała 41 żyjących krewnych. Do roku 2095 kobieta w tym samym wieku będzie miała zaledwie 25 żyjących krewnych. Na naszych oczach zachodzą wielkie zmiany w strukturze rodzin. W najbliższym czasie liczba krewnych przeciętnej osoby zmniejszy się o 35%. Będzie mniej kuzynów, siostrzeńców, bratanków i wnuków. Wzrośnie za to liczba dziadków i pradziadków. Do takich wniosków doszli Diego Alburze-Gutierrez z Instytutu Badań nad Demografią im. Maxa Plancka, Iván Willam z Uniwersytetu w Buenos Aires oraz Hal Caswell z Uniwersytetu w Amsterdamie. Zadaliśmy sobie pytanie, jak zmiany demograficzne wpłyną na strukturę pokrewieństwa? Jaka była wielkość, struktura i rozkład wieku w rodzinach przeszłości i jak będzie ona ewoluowała w przyszłości, mówi Alburez-Gutierrez. Naukowcy wykorzystali modele matematyczne do oddania związków pokrewieństwa łączących ludzi, ich przodków oraz ich potomków w określonym przedziale czasowym. Nasz model dostarcza uśrednionych wyników odnośnie struktury wieku i płci dla różnych rodzajów pokrewieństwa w danym roku kalendarzowym, wyjaśniają uczeni. Dla każdego z krajów naukowcy stworzyli 1000 takich relacji pokrewieństwa. Na potrzeby badań rodzinę konkretnej osoby zdefiniowano jako składającą się z pradziadków, dziadków, rodziców, rodzeństwa, dzieci, wnuków, prawnuków, ciotek, wujków, kuzynów, siostrzeńców i bratanków. Spodziewaliśmy się, że w każdym regionie świata – szczególnie w Ameryce Południowej i na Karaibach – zaobserwujemy stały silny spadek wielkości rodzin, dodaje Alburez-Gutierrez. Jak już wspomnieliśmy, w 1950 roku przeciętna 65-letnia kobieta miała 56 żyjących krewnych, a do roku 2095 liczba ta spadnie do 18,3 osób. To oznacza aż 67-procentowy spadek. W Ameryce Północnej i Europie, gdzie rodziny już obecnie są małe, spadek ten będzie mniej widoczny. W regionach tych przeciętna 65-letnia kobieta miała w 1950 roku zaledwie 25 żyjących krewnych. Do roku 2095 będzie to 15,9 krewnych. Prognozowanie przyszłych związków rodzinnych jest niezwykle ważne w obliczu coraz szybciej starzejącej się populacji. Starzenie się społeczeństwa oznacza, że coraz mniejsza liczba młodych osób będzie musiała zadbać o coraz większą liczbę starszych osób, szczególnie tam, gdzie mają one mniej krewnych lub nie mają ich wcale. Nasze badania potwierdzają, że na całym świecie spada dostępność krewnych. Zwiększa się też różnica wieku pomiędzy krewnymi. Sieci rodzinne będą nie tylko mniejsze, ale również będą łączyły starsze osoby. Wystarczy pomyśleć o dziadkach i pradziadkach, których w przyszłości będzie więcej. Teoretycznie może to oznaczać, że rodzice będą mieli więcej pomocy przy dzieciach, jednak w praktyce ci dziadkowie i pradziadkowie będą potrzebowali opieki dla siebie, stwierdzają autorzy badań. Wyniki badań pokazują, jak bardzo potrzebny jest rozwój różnego rodzaju systemów opieki społecznej i wsparcia dla ludzi na każdym etapie życia. Większość ludzkości żyje w krajach, w których dobrze rozwinięta opieka społeczna nie istnieje. Dla nich najważniejszym źródłem wsparcia i opieki jest rodzina. I nic nie wskazuje na to, by miało się to w przyszłości zmienić. Tymczasem rodziny stają się coraz mniejsze i coraz starsze. « powrót do artykułu
  5. Randomizowany test kliniczny wykazał, że dieta ketogeniczna pozwala na kontrolowanie wielotorbielowatości nerek. Bardzo się cieszę z wyników. Mamy tutaj pierwszy dowód wskazujący, że torbiele nie lubią stanu ketozy i nie rozrastają się, mówi Thomas Weimbs z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara. Wielotorbielowatość nerek (PKD) to uwarunkowana genetycznie choroba, która powoduje silne bóle, obniża jakość życia i może prowadzić do zniszczenia nerek, a zatem do konieczności dializy lub przeszczepu. Jeśli masz PKD dowiadujesz się, że to choroba uwarunkowana genetycznie i będzie postępowała niezależnie od tego, co robisz, a dieta nie ma na nią wpływu. Wielu pacjentów słyszy to do dzisiaj, mówi Weimbs. Wraz z naukowcami z Niemiec postanowił on podważyć to przekonanie. Niemiecki zespół, na czele którego stał doktor Roman Müller z Uniwersytetu w Kolonii znalazł 66 ochotników z PKD, których losowo przydzielono do trzech grup. Pierwsza z nich była traktowana standardowo, wedle obowiązujących obecnie zaleceń postępowania u pacjentów z wielotorbielowatością nerek. Druga grupa co miesiąc stosowała trzydniową głodówkę, w czasie której pacjenci pili jedynie wodę. W końcu grupa trzeba była na diecie ketogenicznej. Wszystkie grupy monitorowano za pomocą testów krwi i badań rezonansem magnetycznym. Testy trwały trzy miesiące. Po tym czasie stwierdzono, że – jak można było się spodziewać – u pacjentów z dwóch pierwszych doszło do powiększenia się nerek, to u pacjentów z grupy ketogenicznej nerki przestały rosnąć, a nawet wydaje się, iż pojawiła się tendencja do skurczenia się. Naukowcy podkreślają jednak, że po 90-dniowym okresie testowym zmniejszenie się nie było istotne statystycznie. Natomiast najbardziej rzucającym się w oczy i statystycznie istotnym wynikiem testu była poprawa funkcjonowania nerek u pacjentów na diecie ketogenicznej. Ku naszemu wielkiemu zaskoczeniu funkcjonowanie nerek poprawiło się w grupie pacjentów na diecie ketogenicznej, mówi Weimbs. Funkcjonowanie nerek oceniano na podstawie badań poziomu cystatyny C. Jej podwyższony poziom we krwi wskazuje na gorsze funkcjonowanie nerek. W grupie kontrolnej wskaźnik ten pogorszył się w badanym okresie. Co ważne, pacjenci uznali, że bez większych problemów są w stanie przestrzegać odpowiedniej diety. Lekarze często zakładają, że pacjent i tak nie będzie przestrzegał diety, więc nawet nie próbują jej zalecać. W tym przypadku okazało się to nieprawdą. Pacjenci z PKD są wysoce zmotywowani, by coś zrobić, dodaje uczony. Przypomina przy tym, że nie istnieje jedna dieta dobra dla wszystkich. Zatem gdy porzucamy standardowe nawyki żywieniowe, rezygnujemy z węglowodanów i cukrów, należy skonsultować się z lekarzem. Dieta keto oznacza bardzo niskie spożywanie węglowodanów. Istnieje bardzo wiele aplikacji, za pomocą których można taką dietę ułożyć. Jednak trzeba pamiętać, że najpopularniejsze diety ketogeniczne opierają się głównie na spożywaniu mięsa. Tymczasem nadmiar białka stanowi poważne obciążenie dla nerek i może być szkodliwy dla osób, które już mają choroby nerek. Na szczęście istnieją też diety ketogeniczne, których podstawę stanowią rośliny. Jedną z nich jest Ren.Nu opracowana przez Weimbsa i dietetyków specjalnie pod kątem osób z PKD. Jeszcze w bieżącym roku Weimbs i jego zespół chcą rozpocząć kolejne testy kliniczne. Jeden będzie odbywał się w Tokio, drugi zaś w Toronto. W ich trakcie testowana będzie dieta Ren.Nu w połączeniu z żywnością przygotowaną specjalnie pod kątem pacjentów z wielotorbielowatością nerek. Badania, w których udział weźmie 280 pacjentów, mają potrwać przez rok. « powrót do artykułu
  6. Obecnie złotym standardem w diagnozowaniu nowotworów płuc jest wykorzystanie tomografii komputerowej (TK). Może się to zmienić dzięki opracowanemu na MIT testowi, który ma wykrywać nowotwór płuc na podstawie paskowego testu moczu. Metoda taka może pozwolić na znaczne rozszerzenie dostępu do diagnostyki – szczególnie w miejscach, gdzie dostęp do tomografii komputerowej jest utrudniony lub nie ma go wcale – oraz na szybsze wykrywanie choroby, co ma olbrzymie znaczenie przy jej leczeniu. Liczba przypadków nowotworów płuc szybko rośnie na całym świecie, szczególnie w krajach o niskich i średnich dochodach. W USA zaleca się, by nałogowi palacze po przekroczeniu 50. roku życia poddawali się corocznemu badaniu TK. Nie wszyscy jednak to robią, ponadto TK daje spory odsetek wyników fałszywie pozytywnych, co skutkuje niepotrzebnymi inwazyjnymi badaniami dodatkowymi. Autorem nowego testu jest profesor Sangeeta Bhatia z należących do MIT Koch Institute for Integrative Cancer Research oraz Institute for Medical Engineering and Science oraz jej zespół. Uczona od dziesięciu lat pracuje nad nanoczujnikami do wykrywania różnych chorób, w tym i takimi, które miały by być alternatywą dla tomografii komputerowej w diagnostyce nowotworów płuc. Naukowcy stworzyli polimerowe nanocząsteczki pokryte substancją raportującą, barkod DNA, która odczepia się od nanocząstek gdy napotyka proteazy, enzymy często nadaktywne w nowotworach. Substancja ta po odczepieniu akumuluje się w moczu, w którym można ją w prosty sposób wykryć. Wcześniejsze wersje testów, przeznaczone do wykrywania nowotworów wątroby i jajników, zakładały wykorzystanie nanocząsteczek podawanych dożylnie. Na potrzeby diagnostyki nowotworu płuc stworzono coś łatwiejszego w użyciu: nanocząsteczki w aerozolu oraz w proszku. Po podaniu nanocząsteczki trafiają do płuc i są wchłaniane przez tkankę, gdzie stykają się z proteazami. W naszym organizmie dochodzi do ekspresji setek różnych proteaz, a niektóre z nich są nadaktywne gdy rozwija się nowotwór. Te nadaktywne protezy odrywają barod DNA od nanocząsteczki, pozwalając mu swobodnie krążyć we krwi. Uczeni stworzyli test paskowy, który pozwala wykryć cztery różne barkody, z których każdy powiązany jest z obecnością innej proteazy. Wyniki testu otrzymujemy po 20 minutach. Nowe narzędzie diagnostyczne zostało przetestowane na myszach, które genetycznie zmodyfikowano tak, by rozwijał się u nich nowotwór płuc podobny do ludzkiego. Testy prowadzono 7,5 tygodnia po tym, jak u zwierząt zaczęły tworzyć się guzy nowotworowe, co odpowiada nowotworowi 1. lub 2. stopnia u ludzi. W pierwszym etapie testów naukowcy oznaczali za pomocą barkodów DNA 20 różnych proteaz. Po analizie za pomocą technik maszynowego uczenia się wyodrębnili zestaw 4 proteaz, który daje najbardziej dokładne wyniki. Następnie sprawdzali na myszach test wykrywający właśnie te 4 proteazy i stwierdzili, że dokładnie wykrywa on nowotwory płuca na wczesnym etapie rozwoju. Autorzy testu nie wykluczają, że w przypadku ludzi koniecznie będzie zastosowanie barkodowania dla większej liczby proteaz, ale nie jest to żaden problem. Test może po prostu składać się z większej ilości pasków, z których każdy będzie wykrywał 4 różne barkody. W kolejnym etapie badań zespól Bhatii sprawdzi swój nowy test na materiałach z biopsji, by sprawdzić, czy i w ten sposób można za jego pomocą wykrywać nowotwory. W dłuższej perspektywie uczeni chcą rozpocząć testy kliniczne na ludziach. Tymczasem firma Sunbird Bio prowadzi 1. fazę badań klinicznych podobnego czujnika autorstwa Bhatii, przeznaczonego do diagnostyki raka wątroby i niealkoholowego stłuszczenia wątroby. Ze szczegółami testu wykrywającego raka płuc oraz z wynikami badań na myszach można zapoznać się na łamach Science Advances. « powrót do artykułu
  7. Rozpoczęcie nowego roku to idealny moment, aby wprowadzić w życie zdrowe nawyki. Dbanie o siebie nie musi być skomplikowane ani czasochłonne, a odpowiednie akcesoria mogą znacznie ułatwić ten proces. Sklep Acusmed.pl oferuje szeroką gamę produktów, które są nie tylko wysokiej jakości, ale również zostały zaprojektowane z myślą o wsparciu Twoich codziennych aktywności. Od akcesoriów sportowych po produkty do pielęgnacji ciała – wszystko, czego potrzebujesz, aby zacząć nowy rok z nową energią. Ta różnorodność sprawia, że Acusmed.pl jest idealnym miejscem dla każdego, kto chce wprowadzić zdrowe nawyki i cieszyć się lepszym jutrem! Jakie znaczenie ma aktywność fizyczna? Regularne ćwiczenia mają nieoceniony wpływ na nasze zdrowie – poprawiają kondycję serca, wzmacniają mięśnie, a także pozytywnie wpływają na nasz nastrój czy problemy ze snem. Sklep Acusmed.pl oferuje różnorodne akcesoria do ćwiczeń, które pomogą Ci w tej zmianie. Maty do jogi, gumy do ćwiczeń, hantle, piłki do ćwiczeń, akcesoria do jogi i fitness - to tylko niektóre z produktów, które urozmaicą Twoje treningi! Możesz na przykład rozpocząć dzień od rozciągających i relaksujących sesji na macie do ćwiczeń, co pozwoli Ci rozpocząć dzień pełen energii. Regularne ćwiczenia to również świetny sposób na spędzanie czasu z rodziną - wspólne aktywności fizyczne nie tylko wzmacniają więzi, ale również uczą zdrowej konkurencji i współpracy. Masaż jako klucz do dobrego samopoczucia Masaż to nie tylko sposób na relaks, ale również metoda na zmniejszenie napięcia mięśniowego i poprawę krążenia krwi. W sklepie Acusmed.pl znajdziesz profesjonalne przyrządy i urządzenia do masażu takie jak masażery do nóg, twarzy, głowy czy karku, maty do akupresury, a także masażery wibracyjne. Regularny masaż to doskonały sposób na chwilę relaksu po ciężkim dniu pracy, pomagając odprężyć umysł i ciało. Może być także świetnym uzupełnieniem treningu, pomagając w regeneracji mięśni. Pielęgnacja ciała i zdrowa skóra Zdrowa skóra jest odzwierciedleniem ogólnego stanu naszego zdrowia. Właściwa pielęgnacja skóry nie tylko poprawia jej wygląd, ale również wpływa na nasze samopoczucie. Produkty dostępne w Acusmed.pl takie jak kosmetyki do masażu i pielęgnacji (można znaleźć tu np. naturalne olejki do masażu), wałki i kamienie Gua Sha czy szczotki do ciała, są starannie dobrane, aby zapewnić najlepszą pielęgnację. Stosowanie tych produktów może pomóc w zapobieganiu różnym problemom skórnym, takim jak suchość czy podrażnienia oraz w odzyskiwaniu blasku i jędrności. Regularna pielęgnacja skóry to również doskonały sposób na relaks i chwilę odprężenia, co ma pozytywny wpływ na nasz nastrój i poziom energii. Zdrowe nawyki w codziennym życiu Kluczem do sukcesu jest wprowadzanie zdrowych nawyków w codzienne życie. Może to być poranny zestaw ćwiczeń, wieczorny masaż lub pielęgnacja skóry przed snem. Ważne, aby znaleźć aktywności, które sprawiają Ci przyjemność i łatwo wkomponować je w rutynę dnia codziennego. Dbając o swoje ciało i umysł, inwestujesz w swoje zdrowie i dobre samopoczucie. Produkty oferowane przez Acusmed.pl to doskonały sposób na podjęcie dobrych nawyków. Niezależnie od tego, czy jesteś dopiero początkującym w świecie fitnessu, czy doświadczonym sportowcem, z pewnością znajdziesz coś dla siebie! Nie czekaj na „lepszy moment” – zacznij działać już teraz! Odwiedź sklep Acusmed.pl i wybierz produkty, które pomogą Ci osiągnąć Twoje cele zdrowotne oraz wellness w tym roku. « powrót do artykułu
  8. Fizyka potrafi zaskakiwać. A szczególnie zaskoczyć może tak powszechnie występujący i – wydawałoby się – prosty oraz dobrze poznany płyn, jak woda. W temperaturze pokojowej kostka lodu topi się na naszych oczach. Jednak okazuje się, że lód topnieje również znacznie poniżej temperatury zamarzania. Naukowcy z Argonne National Laboratory odkryli właśnie topnienie powierzchniowe lodu w temperaturach, w których nie spodziewano się, że takie zjawisko zachodzi. Ponad 150 lat temu Michael Farady zwrócił uwagę, że powierzchnia lodu jest mokra, nawet gdy panują ujemne temperatury. Spostrzeżenie, że na powierzchni lodu może istnieć warstwa wody każe zastanowić się, w jaki sposób woda zmienia się ze stanu ciekłego w stały czy w parę. I jak, w pewnych warunkach, może jednocześnie istnieć we wszystkich trzech stanach. Lód jest trudny w obrazowaniu, gdyż jest bardzo niestabilny gdy zostanie poddany działaniu wysokoenergetycznemu strumieniowi elektronów. Ale jeśli uda się nam z powodzeniem zastosować tę technikę w przypadku lodu, obrazowanie innych wrażliwych materiałów powinno być jeszcze łatwiejsze, stwierdził Jianguo Wen z Argonne. Lód jest tani i łatwo dostępny, więc to na nim naukowcy postanowili prowadzić swoje eksperymenty. I przy okazji zaobserwowali topnienie powierzchniowe w niezwykle niskich temperaturach. Użyta przez nich technika transmisyjnej mikroskopii elektronowej korygowanej o aberracje chromatyczne wykorzystuje specjalistyczną kamerę do rejestrowania elektronów i może posłużyć do badań np. elektrolitów, co powinno doprowadzić do udoskonalenia akumulatorów. Naukowcy najpierw wykorzystali ciekły azot w o uzyskania kryształów lodu na węglowych nanorurkach przy temperaturze -143,15 stopni Celsjusza. Zaczęli podnosić temperaturę i zauważyli, że doszło do topnienia powierzchniowego. Na załączonym wideo możemy zobaczyć, jak przy stałym ciśnieniu i temperaturze -123,15 stopnia Celsjusza przestrzeń pomiędzy dwoma kryształami lodu zostaje wypełniona. W temperaturze tej, znacznie poniżej punktu topnienia wody, lód utworzył kwaziciekłą warstwę. Odkrycie każe się zastanowić, jakie właściwości ma zaobserwowana warstwa czy co się stanie, jeśli wraz ze wzrostem temperatury będzie rosło też ciśnienie. Na pytania te można odpowiedzieć dopiero w przyszłości. Rodzi się też pytanie, czy nowa technika pozwoli na obejrzenie procesów, które dotychczas były niedostępne dla badaczy, jak na przykład zobrazowanie momentu, w którym mocno przechłodzona woda gwałtownie zmienia się w lód. Szczegóły badań zostały omówione w artykule Surface premelting of ice far below the triple point opublikowanym na łamach PNAS. « powrót do artykułu
  9. Naukowcy z Georgia Institute of Technology stworzyli funkcjonalny półprzewodnik z grafenu, jednoatomowej warstwy węgla. Ich prace daje nadzieję na szerokie wykorzystanie tego materiału w elektronice. Grafen, pomimo niezwykle obiecujących właściwości, nie trafił do szerokiego użycia w podzespołach elektronicznych. Brak mu tzw. pasma wzbronionego, które umożliwia „włączanie” i „wyłączanie” prądu, a tym samym kodowanie informacji. Dotychczas udawało się uzyskać pasmo wzbronione w dwuwarstwowym grafenie. Specjaliści z Georgia Tech uzyskali w jednowarstwowym grafenie pasmo wzbronione o szerokości 0,6 eV. Profesor Walter De Heer, który kierował pracami zespołu złożonego z naukowców z Georgii i Tiencin w Chinach, od początku swojej kariery naukowej bada oparte na węglu materiały pod kątem wykorzystania ich w roli półprzewodników. Od wielu lat interesuje się tez grafenem. Motywują nas jego specjalne właściwości. To niezwykle wytrzymały materiał, wytrzymuje prąd o dużym natężeniu i się przy tym ani nie przegrzewa, ani nie traci swoich właściwości, wyjaśnia uczony. Wraz ze swoim zespołem opracował metodę uzyskiwania grafenu na podłożu z węglika krzemu. Okazało się, że w odpowiednich warunkach taki grafen zaczyna wykazywać właściwości półprzewodnika. Przez kolejne lata naukowcy udoskonalali swój produkt, aż uzyskali grafenowy półprzewodnik o 10-krotnie większej mobilności elektronów niż w krzemie. To oznacza, że elektrony w tym materiale napotykają na znacznie mniejsze opory, poruszają się więc znacznie szybciej – co przekłada się na możliwość szybszego przeprowadzania operacji przez komputer – a jednocześnie materiał nie rozgrzewa się tak bardzo. De Heer mówi, że dla elektronów różnica pomiędzy przemieszczaniem się w krzemie, a przemieszczaniem się w grafenie jest jak jazda po drodze żwirowej w porównaniu z jazdą po autostradzie. Obecnie produkt grupy de Heera to jedyny półprzewodnik 2D, który posiada wszystkie właściwości potrzebne w elektronice, a jego właściwości elektryczne przewyższają wszystkie istniejące półprzewodniki 2D. Od dawna chcieliśmy stworzyć funkcjonalną grafenową elektronikę. Musieliśmy się nauczyć jak uzyskać odpowiedni materiał, jak go udoskonalać i jak mierzyć jego właściwości. To zajęło nam bardzo dużo czasu, stwierdza uczony. I zauważa, że dzięki grafenowi możemy być świadkami narodzin kolejnej generacji elektroniki. Przed obecnie używanym krzemem mieliśmy lampy próżniowe, po nim zaś może nastąpić grafen. Dla mnie to jak coś podobnego jak osiągnięcie braci Wright. Zbudowali maszynę, która przeleciała 100 metrów. Sceptycy pytali, po co latanie, skoro mamy pociągi i statki. Jednak oni nie zrezygnowali i stworzyli technologię, która w końcu przeniosła ludzi przez ocean, stwierdza de Heer. « powrót do artykułu
  10. Osoby dorosłe, które mają upośledzonych słuch i które noszą aparaty słuchowe są narażone na o 24% mniejsze ryzyko zgonu od osób z upośledzonym słuchem, które nigdy nie używały urządzeń wspomagających słyszenie. To bardzo ekscytujące odkrycie, gdyż sugeruje, że protezy słuchu mogą chronić ludzkie zdrowie i zapobiegać przedwczesnemu zgonowi, mówi otolaryngolog Janet Choi z Keck Medicine na Uniwersytecie Południowej Kalifornii, która stała na czele zespołu badawczego. Wyniki badań opublikowano w The Lancet. Healthy Longevity. Już w wcześniejszych badań wiadomo, że nieleczona utrata słuchu może prowadzić do izolacji społecznej, depresji, demencji oraz skrócenia życia. Jednak nie prowadzono badań, w których sprawdzano by, czy używanie protez słuchu może zmniejszyć ryzyko wczesnego zgonu. Choi i jej zespół wykorzystali dane zebrane w latach 1999–2012 w ramach National Health and Nutrition Examination Survey. Znaleźli w nich 10 000 dorosłych osób w wieku powyżej 20. roku życia, które wykonały badania słuchu i wypełniły kwestionariusze dotyczące użycia urządzeń wspomagających słyszenia. Zidentyfikowali 1863 osoby, które miały upośledzony słuch. Wśród nich było 237, które używało protez słuchu regularnie, czyli co najmniej raz w tygodniu lub przez 5 godzin w tygodniu. Pozostałe 1483 osoby nigdy nie używały takich urządzeń. Losy badanych śledzono przez 10 kolejnych lat. Naukowcy stwierdzili, że pomiędzy osobami, które używały protez słuchu, a tymi, które ich nie używały, różnica ryzyka zgonu wynosi niemal 25% i jest niezależna od takich zmiennych jak stopień utraty słuchu, wiek, rasa, dochody, wykształcenie oraz inne czynniki społeczno-demograficzne oraz historia chorób. Naukowcy nie badali, dlaczego użycie aparatów słuchowych miałoby zmniejszać ryzyko zgonu. Jednak Choi wskazuje na niedawne badania łączące używanie aparatów słuchowych ze zmniejszonym poziomem depresji czy demencji. Jej zdaniem poprawa słyszenia zapewniana przez protezy słuchu poprawia zdrowie psychicznei mechanizmy poznawcze. To może prowadzić do ogólnie lepszego stanu zdrowia, co z kolei zmniejsza ryzyko zgonu. « powrót do artykułu
  11. Wygodne i dobrze dobrane buty to nie tylko komfort, ale także zdrowie. W nich przejdziesz całe miasto i nie odczujesz nadmiernego bólu. Sprawdź, czym kierować się przy wyborze dopasowanego obuwia na co dzień. Jakich cech unikać? Czym wyróżnia się wygodne obuwie? Wydawać by się mogło, że każdy wie, jak określić wygodne obuwie. Jednak to zadanie nie jest takie proste, jeśli ktoś dotychczas nie trafił na dopasowane modele. Komfort zaczyna się od swobody. W odpowiednim bucie nic nie powinno uciskać czy uciekać. Aby to osiągnąć, należy wybrać produkt w idealnym rozmiarze. Ewentualne defekty skorygujesz natomiast wkładką lub przy pomocy zapiętek. Drugą kwestią wartą uwagi będzie grubość podeszwy. W wygodnych butach powinna ona być wystarczająco wysoka, aby pozwolić na odpowiednią amortyzację stopy. Często będzie ona bardziej sprężysta oraz elastyczna. Spotkasz w niej także piankowe elementy, które wpłyną bezpośrednio na miękkość podeszwy. Zwróć uwagę, że zbyt cienka warstwa sprawi, że będziesz odczuwać każdą nierówność podłoża podczas chodzenia, co nie jest dobre dla zdrowia. Niski poziom wygody może również wynikać z dyskomfortu psychicznego. Jeśli na co dzień trzymasz się określonej palety barw lub gatunku modowego, to przed zakupem obuwia znajdź model, który wpasuje się w Twój gust. Sportowe buty uznawane są za jedne z bezpieczniejszych modeli dla stóp, a  wśród nich bez problemu znajdziesz stylowe modele. Jeśli właśnie takich butów szukasz, zajrzyj między innymi na stronę: https://prm.com/pl/h/new-balance-530. Czy jakość ma wpływ na komfort? Jakość obuwia jest niezwykle ważnym kryterium branym pod uwagę podczas zakupu. Wielu przekonało się, że nie warto oszczędzać w tym temacie. Masowa produkcja obuwia często przyczynia się do wątpliwej solidności wykonania. Tym samym warto stawiać na sprawdzone marki, które cieszą się dużą popularnością. W ten sposób wiesz, że dane modele sprawdzą się w rozmaitych sytuacjach i nie zniszczą się po kilku wypadach na miasto ze znajomymi. Ponadto zazwyczaj odznaczają się one wysokim poziomem komfortu ze względu na wysoką jakość wykonania. Jeżeli szukasz butów na co dzień postaw na znane wszystkim sneakersy. Bez problemu znajdziesz modele nawet w nietuzinkowych rozmiarach. Ponadto wykonane są zazwyczaj z nadzwyczajną dbałością o detale. Tym samym możesz cieszyć się podeszwami buta o odpowiedniej miękkości oraz elastyczności, które nie odkleją się po kilku miesiącach. Postaw na obuwie sportowe ze sprawdzonych źródeł, które znają wszyscy, mogą to być między innymi buty, które znajdziesz na stronie: https://prm.com/pl/p/new-balance-sneakersy-ml574evb-kolor-czarny-14044. Postaw na dobry materiał Jeśli zastanawiasz się, czym się kierować przy wyborze obuwia, jednym z kluczowych aspektów będzie materiał wykonania. Komfortowe buty powinny być elastyczne, a więc nie mogą w nich dominować elementy sztywne i uniemożliwiające dopasowanie się do ułożenia stopy wewnątrz. Unikaj zatem modeli, które powodują dyskomfort w okolicach palców czy pięt podczas chodzenia. Poleca się budować garderobę na bazie butów wykonanych z naturalnej skóry, gdyż jest ona jednym z bardziej elastycznych materiałów dostępnych na rynku. Zakup butów – rozmiar a wygoda Wybierając buty, warto się kierować ich rozmiarem. Takie stwierdzenie z pewnością nikogo nie zdziwi. Niestety okazuje się, że duża część kupujących nie wie, co definiuje model o dopasowanym rozmiarze. Komfort podczas chodzenia nie wynika jedynie z odpowiedniej długości wkładki. Ten dyskomfort zauważysz bez problemu po konieczności zgięcia palców czy zbyt dużej przestrzeni między czubkiem buta a palcami. Modele butów różnią się jednak również szerokością czy kształtem podeszwy, co składa się także na pojęcie rozmiaru. Rozmiar stopy również mierzy się pod kątem jej szerokości oraz kształtu. Z tego powodu zwróć uwagę przykładowo na zaokrąglenie czubków buta. Jeśli są one ustawione w szpic, nie powinny ich nosić osoby z szerokim rozstawieniem palców. W takiej sytuacji lepiej postawić na sportowe modele z okrągłym czubkiem, który pozwala na swobodne poruszanie się palców wewnątrz buta nawet podczas różnego rodzaju aktywności. Amortyzacja, długość wkładki i co jeszcze? Na wygodę danego modelu buta wpływa wiele czynników. Wśród nich znajdziesz między innymi wcześniej wspomnianą amortyzację. W szczególności ma ona znaczenie przy wyborze obuwia sportowego. Przykładowo buty do biegania powinny odznaczać się odpowiednią przyczepnością podeszwy do podłoża, jednak nie mogą przyczyniać się do nadmiernego odczuwania wstrząsów przez ciało. Dobra amortyzacja pozwala na uniknięcie skutków uderzania niewielką powierzchnią o twarde podłoże. Takie buty muszą być także lekkie i wygodne, aby organizm nie męczył się podczas wysiłku ze względu na obciążenie stóp. Wybór odpowiednich butów sportowych to klucz do wygody na co dzień. Postaraj się zatem, aby odznaczały się one wysoką jakością wykonania. Kluczowa będzie duża elastyczność oraz wytrzymałość materiału. Zapewnij stopom odpowiednią cyrkulację powietrza i unikaj otarć dzięki dopasowaniu do stopy danego modelu. Wybierz znane marki, które cieszą się zaufaniem milionów klientów. Przykład takich butów znajdziesz między innymi na stronie: https://prm.com/pl/p/new-balance-sneakersy-ml574evm-kolor-bordowy-ml574evm-evm-14046. « powrót do artykułu
  12. Naukowcy z Icahn School of Medicine at Mount Sinai wykazali, że to, co na temat używki sądzi osoba ją zażywająca wpływa na jej mózg i zachowanie w podobny sposób, jak różne dawek używki. Odkrycie może mieć olbrzymi wpływ na sposoby leczenia uzależnień. Uczeni, którzy w swoich badaniach skupili się na nikotynie, stwierdzają, że pomoże ono zarówno odkryć neurologiczne mechanizmy wpływu opinii o używce na uzależnienie, jak i zoptymalizować leczenie farmakologiczne i niefarmakologiczne, gdyż można będzie wykorzystać siłę przekonań. Nasze poglądy czy wierzenia mogą mieć wpływ na nasze zachowanie. Jednak wpływ ten jest trudno mierzyć, więc rzadko jest on przedmiotem badań ilościowych w naukach neurologicznych. Postanowiliśmy zbadać, czy poglądy na używkę mogą wpływać na aktywność mózgu tak, jak wpływają różne dawki używki i odkryliśmy, że możemy bardzo precyzyjnie określić, jak opinia o używce wpłynie na reakcję mózgu. Odkrycie to może stać się kluczowym elementem, który zwiększy naszą wiedzę na temat roli przekonań na uzależnienia oraz na szersze spektrum zaburzeń i ich leczenie, mówi profesor Xiaosi Gu. Naukowcy prowadzili badania na osobach uzależnionych od nikotyny. Biorącym w nich udział ochotnikom powiedziano, że podane im elektroniczne papierosy zawierają niską, średnią oraz wysoką dawkę nikotyny. W rzeczywistości poziom nikotyny był zawsze taki sam. Następnie uczestników badano za pomocą funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) w czasie, gdy po wypaleniu papierosa rozwiązywali zadania związane z podejmowaniem decyzji, o których wiadomo, że angażują obszary mózgu aktywowane przez nikotynę. Okazało się, że wzgórze, na który nikotyna ma wpływ, wykazywało zależną od dawki aktywność w reakcji na to, co badany sądził na temat zawartości nikotyny w papierosie. Tym samym wykazano, że istnieje związek pomiędzy subiektywną opinią, a biologiczną reakcją mózgu. Dotychczas uważano, że taki związek istnieje jedynie w odniesieniu do leków. Tymczasem przeprowadzone właśnie badania pokazały również, że podobny związek – zależny od oczekiwanej przez użytkownika dawki – istnieje w reakcji połączeń pomiędzy wzgórzem a brzuszno-przyśrodkową korą przedczołową, w której zachodzą procesy dotyczące podejmowania decyzji i posiadanych opinii. Nasze odkrycie pozwala też wyjaśnić dobrze znane zjawisko różnic w reakcji na narkotyki i sugeruje, że subiektywne opinie można wykorzystać do leczenia uzależnień. Możemy też lepiej zrozumieć, w jaki sposób działania poznawcze, takie jak psychoterapia, wpływają na poziomie neurobiologicznym na leczenie całego spektrum zaburzeń niezwiązanych z uzależnieniami, wyjaśnia Xiaosi Gu. Uczona, która jest jednym z pionierów rodzącej się dziedziny psychiatrii obliczeniowej, uważa, że skoro opinia na temat używki tak silnie wpływa na reakcje neurologiczne uzależnionego, uda się ten fakt wykorzystać do poprawienia wyników leczenia farmakologicznego. « powrót do artykułu
  13. Na stanowisku paleontologicznym Sirius Passet na północy Grenlandii zidentyfikowano nieznaną dotychczas grupę drapieżników z wczesnego kambru. Timorebestia koprii mogły być jednymi z pierwszych mięsożernych zwierząt, które przed 518 milionami lat zaczęły kolonizować oceany. Należały też do największych stworzeń zamieszkujących wody wczesnego kambru. Dotychczas wiedzieliśmy, że dominującymi drapieżnikami kambru były prymitywne stawonogi, takie jak dziwacznie wyglądający anomalocaridid. Jednak nasze badania pokazały, że dawny ekosystem oceaniczny był dość złożony, a ówczesny łańcuch pokarmowy pozwalał na istnienie drapieżników różnego typu, mówi doktor Jakob Vinther z University of Bristol. Timorebestia były dorastającymi do 30 centymetrów bezkręgowcami wyposażonymi w silne szczęki, płetwy ciągnące się po obu stronach wzdłuż całego ciała i głowę z długimi czułkami. Są spokrewnione z żyjącymi obecnie strzałkami morskimi (Chaetognatha). Były go olbrzymy swoich czasów i znajdowały się blisko szczytu łańcucha pokarmowego. Odgrywały więc w ówczesnych oceanach równie ważną rolą, jaką dzisiaj spełniają rekiny czy foki, dodaje Vinther. W sfosylizowanym przewodzie pokarmowym Timorebestia naukowcy znaleźli resztki powszechnie występującego wówczas stawonoga z rodzaju Isoxys. Widzimy, że stawonogi te były źródłem pożywienia dla wielu zwierząt. Powszechnie występują one w skamieniałościach w Sirius Passet. Posiadały długie chroniące je kolce, skierowane zarówno do przodu, jak i do tyłu. Jednak najwyraźniej nie chroniły one całkowicie, gdyż Timorebestia zjadały duże ilości Isoxys, dodaje doktor Morten Lunde Nielsen. Strzałki morskie to jedne z najstarszych zwierząt znajdowanych w Sirius Passet. O ile na przykład stawonogi pojawiają się tam w zapisie geologicznym pomiędzy 529 a 521 milionów lat temu, to strzałki liczą sobie co najmniej 538 milionów lat. Strzałki i bardziej od nich prymitywne Timorebestia były pływającymi drapieżnikami. Możemy więc przypuszczać, że to właśnie one były dominującymi drapieżnikami przed pojawieniem się stawonogów. Mogły dominować przez 10–15 milionów lat, aż zostały wyparte przez inne grupy, dodaje Vinther. Odkrycie Timorebestia może pomóc w opisaniu ewolucji drapieżników wyposażonych w szczęki. Strzałki morskie, czyli szczecioszczękie, mają bowiem na zewnątrz aparatu gębowego szczeciny chwytne, a otwór gębowy otoczony jest drobnymi ząbkami. Zatem chwytanie i rozdrabnianie pokarmu odbywa się u nich na zewnątrz otworu gębowego. U Timorebestia szczęki znajdują się wewnątrz głowy. Ponadto Timorebestia ma podobną do strzałek morskich budowę układu nerwowego. Jest ona zresztą podobna też do wymarłego rodzaju Amiskwia, co do klasyfikacji którego istnieją spory. W najbliższych latach czekają nas kolejne ekscytujące odkrycia, które pomogą zrozumieć, jak wyglądały najwcześniejsze zwierzęta i ich ekosystemy, cieszy się kierownik ekspedycji, doktor Tae Yoon Park z Koreańskiego Instytutu Badań Polarnych. « powrót do artykułu
  14. Narodowe Centrum Badań Jądrowych i Instytut Fizyki Polskiej Akademii Nauk zapraszają uczniów szkół ponadpodstawowych oraz uczniów VII i VIII klas szkół podstawowych do udziału w XIX edycji konkursu Fizyczne Ścieżki. To konkurs prac proponowanych przez uczniów. Uczestnicy sami określają temat swojej pracy i wybierają, w której kategorii chcą startować. Do wyboru są praca naukowa, pokaz zjawiska fizycznego oraz esej. Na prace konkursowe organizatorzy czekają do 31 stycznia 2024 roku. Fizyczne Ścieżki to propozycja dla wszystkich, którzy interesują się fizyką, nie tylko dla najlepszych uczniów. Jak piszą sami organizatorzy jesteśmy przekonani, że nie zawsze trzeba znać wszelkie subtelności (w tym matematyczne) tej pięknej nauki, aby móc przygotować pasjonujący pokaz jakiegoś zjawiska – ważny jest przede wszystkim dobry pomysł, który zaciekawi widzów, ci, którzy potrafią zauważyć, jak dalece fizyka kształtuje naszą cywilizację, mogą o tym napisać ładny esej – wystarczy dysponować tzw. lekkim piórem i nawet podstawową wiedzą fizyczną, natomiast tworzenie prac naukowych wymaga od Was więcej, ale nie oznacza to, że jedynie osoby z umysłem Einsteina są w stanie podołać temu zadaniu: trzeba się tylko odważyć (i opanować reguły rządzące pracą naukową). Uczniowie, których prace zostaną przez recenzentów zakwalifikowane do finału, zaprezentują je publiczności i jury podczas dwudniowego seminarium finałowego w kwietniu 2024 r. w Narodowym Centrum Badań Jądrowych. Na laureatów czekają atrakcyjne nagrody. Więcej informacji na temat konkursu znajdziemy na jego witrynie. « powrót do artykułu
  15. Metropolitan Museum of Art w Nowym Jorku kupiło monumentalny tryptyk witrażowy „Krajobraz ogrodowy". Dzieło ze studia Louisa Comforta Tiffany'ego ma ponad 3 m długości i ok. 2 m wysokości. Zaprojektowała je Agnes Northrop. Northrop zaczęła pracę u Tiffany'ego w 1884 roku, gdy miała 27 lat. Projektowała przede wszystkim witraże, a główną tematyką jej prac były krajobrazy i ogrody. Zajmowała się też lampami. Z czasem stała się jednym z najważniejszych projektantów u Tiffany'ego. Wyrobiła sobie reputację i silną pozycję w dziedzinie zdominowanej przez mężczyzn. Jedno z jej dzieł zostało nagrodzone na Wystawie Powszechnej w Paryżu w 1900 roku. To między innymi dzięki jej pracy firma Tiffany stała się pionierem we wprowadzaniu nowej tematyki – obejmującej krajobrazy i ogrody – w produkcji witraży. Tryptyk zakupiony przez Metropolitan Museum of Art powstał w szczycie kariery Northrop. Witraż zamówiła bizneswoman i filantropka Sarah B. Cochran. Miał on zdobić Linden Hall, posiadłość zbudowaną w latach 1911–1913 r. w Dawson w Pensylwanii. Sarah, zwana w swoim czasie Królową Węgla, osobiście wybrała tematykę. Witraż przedstawia bujną roślinność i ogród przypominający jej własny, jednak równie dobrze mógł to być każdy ogród w stylu włoskim. Tryptyk umieszczono na podeście schodów. Zachęcał do wejścia po marmurowych stopniach i zanurzenia się w pięknym widoku. Zlokalizowaną w centrum fontannę okalają tu majestatyczne sosny i kolorowe kwiaty: różowe i niebieskie hortensje, maki oraz nasturcje. Na panelach bocznych można zaś podziwiać naparstnice i piwonie (L), a także malwy (P). Jak podkreślono w komunikacie muzeum, „Garden Landscape” jest jednym z najważniejszych dzieł zrealizowanych w studiach Tiffany'ego. Efekt okazał się tak spektakularny, że przed zainstalowaniem w Linden Hall przez krótki czas Tiffany pokazywał ukończony tryptyk w manhattańskim salonie wystawowym. Po śmierci Sarah posiadłość przechodziła z rąk do rąk, aż w 1976 roku została kupiona przez United Steelworkers Union. W 2005 roku związek sprzedał tryptyk prywatnemu nabywcy. Teraz jego przedstawiciele żałują tamtej decyzji, jednak koszty ubezpieczenia dzieła Northrop były tak duże, że związkowcy nie mogli sobie na nie pozwolić. Przez niemal 20 lat tylko właściciel mógł się cieszyć widokiem wyjątkowego witrażu. Teraz, dzięki MetMuseum, będzie on dostępny dla wszystkich chętnych. « powrót do artykułu
  16. Słynny Gigant z Cerne Abbas powstał w okresie anglosaskim, przedstawia Herkulesa i wyznaczał miejsce zbiórki armii Wesseksu. To wnioski płynące z ostatnich badań przeprowadzonych przez naukowców z Uniwersytetu Oxfordzkiego. O tym, że nie mamy do czynienia – jak niektórzy wciąż uważają – z prehistoryczną figurą, wiadomo od niedawna. Zagadką pozostawało, kogo przedstawia geoglif i dlaczego powstał. Helen Gittos i Tom Morcom dokładnie przyjrzeli się średniowiecznej historii okolic, w których figura się znajduje. Stało się dla nas jasne, że Gigant z Cerne jest po prostu najbardziej widocznym elementem średniowiecznego krajobrazu całej okolicy, mówi profesor Gittos. Postać Herkulesa była dobrze znana w średniowieczu, a w IX wieku szczególnie się nim interesowano. Datowanie optyczne stymulowaną luminescencją wykazało, że figura powstała pomiędzy rokiem 700 a 1110, najprawdopodobniej zaś w IX lub X wieku. Przed X wiekiem okolice były zarządzane przez ealdormana – przedstawiciela anglosaskiego króla. Umiejscowienie figury, na wyniesieniu terenu z dobrym widokiem na okolicę oraz bliskość ważnych dróg są typowe dla miejsc zbiórki anglosaskich armii. Do tego należy dodać dobry dostęp do dużych zasobów wody pitnej oraz zaopatrzenia z pobliskiej posiadłości oraz fakt, że okolice były narażone na częste ataki wikingów, by uznać to miejsce za idealne na gromadzenia się wojsk odpierających ataki wroga. W XI wieku mnisi z pobliskiego opactwa Cerne Abbey zinterpretowali figurę jako postać lokalnego świętego, pustelnika Eadwolda z Cerne. Eadwold był synem Eathelwearda i bratem Edmunda, królów Anglii Wschodniej. Osiedlił się w pobliżu Cerne, a po śmierci (ok. 900 roku) został jego patronem. Pobliskie Cerne Abbey, założone w 987 roku, było centrum jego kultu. Tamtejsi mnisi, podczas kazań w dniu św. Eadwolda twierdzili, że geoglif przedstawia właśnie jego. Oczywistym jest, że sami nie przedstawiliby świętego patrona jako nagiego mężczyzny, zatem musieli interpretować już istniejący wizerunek. Tutaj trzeba wspomnieć, że jeden z najbardziej rzucających się w oczy elementów Giganta, jego wielki penis, to dzieło współczesne. Powstał na początku XX wieku, gdy do istniejącego wcześniej znacznie mniejszego penisa włączono okrąg reprezentujący pępek. Z czasem pojawiały się kolejne interpretacje, a najdłużej uważano, że to przedstawienie pogańskiego boga Helitha. Po raz pierwszy o istnieniu takiego bóstwa wspomina Walter z Coventry (koniec XIII wieku). Helith pojawił się w jego dziele historycznym gdyż Walter źle odczytał ustęp z Goscelina z Canterbury. Jednak Walter nie łączy figury z Helithem. Podsumowując wyniki swoich badań Gittos i Morcom stwierdzają, że geoglif powstał prawdopodobnie w IX lub X wieku na ziemiach należących do ealdormana Zachodnich Prowincji. W tym czasie Herkules cieszył się szczególnym zainteresowaniem, a geoglif prawdopodobnie wyznaczał miejsce zbiórki armii. Już w połowie XI wieku mnisi zmienili interpretację figury twierdząc, że jest to przedstawienie świętego Eadwolda, co potwierdzało prawa klasztoru do przechowywania relikwii świętego. Pod koniec XIII wieku Walter z Coventry „tworzy” boga Helitha źle odczytując ustęp dzieła Goscelina z Canterbury. Z kolei w XVI wieku antykwariusz John Leland, interpretując dzieło Waltera stwierdza, że w czasach Augustyna, apostoła Anglików, we wsi Cernel czczono Helitha. A w 1764 roku pastor John Hutchins stwierdza, że Gigant z Cerne to Helith. Hipoteza ta jest powtarzana i rozbudowywana przez kolejnych badaczy aż po XX wiek. « powrót do artykułu
  17. Obecnie jesteśmy na rynku kryptowalut w bardzo interesującym momencie. Przed nami potencjalne zatwierdzenie ETF-ów na bitcoina i ether, kryptowalutę Ethereum. Do tego wiosną przyszłego roku w sieci Bitcoin zajdzie halving, który dotąd napędzał mocne wzrosty cen kryptowalut. W drugiej połowie przyszłego roku Rezerwa Federalna USA może także zacząć obniżki stóp procentowych, co oznacza hossę na wielu rynkach, nie tylko cyfrowych aktywów. To więc dobry czas na inwestowanie w te ostatnie. Nim jednak zaczniesz swoją przygodę z kryptowalutami, powinieneś przygotować się do tego zadania. W tym tekście przybliżymy Ci pierwsze kroki, jakie powinien wykonać początkujący inwestor, przed tym jak podejmie decyzję o inwestycji. Podpowiemy też, jak kupić btc i jak kupić ETH. Edukacja to podstawa Jak kupić bitcoina? Jak kupić ETH? Podstawowym błędem wielu inwestorów jest to, że zaczynają swoją przygodę z giełdą bez przygotowania. Jak wygląda to w praktyce? Osoby takie słyszą o tym, że np. bitcoin lub ether mocno drożeją i postanawiają szybko wsiąść do tak rozpędzonego pociągu. Problem w tym, że najczęściej kończy się to źle – drobnymi obrażeniami portfela i błędnym przekonaniem, że giełda to „oszustwo”. W rzeczywistości osoby takie zachowują się trochę jak żołnierz, który idzie na wojnę bez przygotowania – taktyki czy broni. Tak samo inwestor potrzebuje taktyki, zaś jego bronią jest wiedza. Jak więc wejść na rynek we właściwy sposób? Zacząć od zdobycia wiedzy. Zanim zainwestujesz w jakąkolwiek kryptowalutę, postaraj się zrozumieć, jak działają technologia blockchain, smart kontrakty i ogólnie giełdy kryptowalut. Jak tego dokonać? Możesz skorzystać z kursów online, czytać specjalistyczne artykuły oraz śledzić wiadomości z branży. Im lepiej zrozumiesz rynek, tym łatwiej podejmiesz trafne decyzje inwestycyjne. Pewne podstawowe informacje uzyskasz też z tego tekstu. Powyżej wspomnieliśmy o tym, by śledzić newsy. Tak, rynek kryptowalut jest bardzo dynamicznym miejscem. Z kolei różne ważne nowe informacje mogą mieć natychmiastowy wpływ na wyceny. Śledź bieżące wydarzenia, ogłoszenia dotyczące różnych projektów, regulacje rządowe i opinie ekspertów. Portale internetowe, fora dyskusyjne oraz media społecznościowe są nierzadko doskonałym źródłem informacji. Warto jednak pamiętać o krytycznym myśleniu i weryfikacji informacji na bazie różnych źródeł. Dywersyfikacja Podstawową zasadą każdej strategii inwestycyjnej jest dywersyfikacja. Nie bez powodu często mówi się o tym, by nie wkładać wszystkich jajek do jednego kosza. Innymi słowy, na rynku należy unikać stawiania wszystkiego na jedną kartę, czyli tylko na jeden walor. Dywersyfikacja portfela to kluczowa strategia, która pomaga zminimalizować ryzyko. Nie inwestuj wszystkich swoich środków w jedną kryptowalutę. Rozważ rozproszenie inwestycji na kilka różnych projektów i aktywów, co może zrównoważyć potencjalne straty. Możesz więc kupić bitcoina, kupić ether i np. jakiegoś altcoina lub kilka tokenów, które twoim zdaniem mają potencjał do wzrostu. Dywersyfikacja powinna być jednak traktowana szerzej. Może warto pomyśleć o wyjściu poza rynek kryptowalut i zakupie np. złota, srebra lub jakiś akcji? Bardziej stabilne cenowo aktywa będą pewną poduszką, która sprawi, że potencjalne spadki wycen cyfrowych walut odczujemy mniej dotkliwie niż w przypadku, w którym zainwestujemy wszystkie swoje pieniądze tylko w bitcoiny. Wybór bezpiecznego portfela Bezpieczeństwo twoich środków to priorytet. Wybór odpowiedniego portfela na bitcoiny i inne aktywa jest kluczowy. Istnieją różne rodzaje portfeli: online, offline, mobilne, czy sprzętowe. Wybór odpowiedniego rozwiązania należy uzależnić od tego, co będziemy robić ze zdeponowanymi na portfelu środkami. Portfele sprzętowe, będące fizycznymi urządzeniami, są uznawane za jedne z najbezpieczniejszych opcji. Tak samo jak portfele papierowe, które pozostają stale offline (to kartki papieru z napisanymi na nich kluczami prywatnymi do naszych adresów w blockchainie). Portfele mobilne to aplikacje w smartfonach, które cechują się już o wiele większym ryzykiem. Pamiętaj również o regularnych aktualizacjach oprogramowania portfela oraz o przechowywaniu kopii zapasowej kluczy prywatnych. Budowa strategii Inwestowanie zawsze niesie ze sobą ryzyko, a rynek kryptowalut jest szczególnie podatny na wahania cen. Gdy więc zdobędziesz już wiedzę o aktywach, w które chcesz ulokować swój kapitał, i będziesz wiedział, jak bezpiecznie je przechowywać, jest czas na określenie swoich celów inwestycyjnych, zdefiniowanie strategii zarządzania ryzykiem i – najważniejsze! - trzymanie się jej. Dobrym pomysłem jest określenie realnego miejsca na wykresie, w którym dokonamy sprzedaży zakupionych wcześniej bitcoinów, etherów czy altcoinów. Możemy też założyć sobie cel w procentach. Jeżeli jednym z naszych celów jest niwelowanie negatywnych skutków inflacji, możemy założyć, że sprzedamy nasze aktywa w momencie, gdy zysk będzie np. dwukrotnie większy niż wynosi inflacja. Przykładowo, przy 10-procentowej inflacji, sprzedamy bitcoiny, gdy nasz zysk wyniesie 20%. Pamiętaj też, by nie inwestować więcej, niż możesz sobie pozwolić stracić. Lepiej też nie obracać czyimiś środkami (w tym banku, w postaci pożyczek). Najlepiej inwestować swoje prywatne oszczędności. Podstawy wiedzy: rozumienie, czym jest Ethereum i sieć Bitcoin Tak jak wspomnieliśmy wcześniej, zanim przystąpisz do inwestycji, warto zaznajomić się z dwiema najbardziej znanymi kryptowalutami: bitcoinem i etherem. Postaramy się już teraz przybliżyć podstawowe informacje dot. obu aktywów. Bitcoin to zarazem kryptowaluta, jak i sieć płatnicza, która w 2009 roku. BTC jest uważany za pierwszą kryptowalutę świata. Choć początkowo powstał jako stricte cyfrowa waluta, dziś jest częściej obsadzany w roli cyfrowego złota, stanowiąc w oczach rosnącej liczby inwestorów bezpieczną przystań, czyli walor, który warto posiadać w okresach niepewności gospodarczej i geopolitycznej. Z kolei Ethereum, stworzone przez Vitalika Buterina w 2015 roku, to platforma umożliwiająca tworzenie tzw. smart kontraktów. Jest to funkcja tej sieci, która pozwala na programowanie warunków umownych bez udziału pośredników (stron trzecich). Ethereum jest często uznawane za innowacyjną siłę napędową w branży kryptowalut, oferującą szereg możliwości poza samym przechowywaniem wartości. To na bazie tego blockchaina funkcjonują wspomniane inteligentne umowy, NFT (popularnego na rynku sztuki czy rozrywki) czy modele zdecentralizowanego zarządzania (DAO). Nieodłączną częścią Ethereum jest ether. To kryptowaluta tego blockchaina. Jest niejako ropą naftową projektu – czynnikiem napędzającym działanie sieci. Czym różni się inwestowanie w bitcoina i w ether? Obie inwestycje można porównać do lokowania kapitału kolejno w: złoto lub akcje spółek technologicznych. Bitcoin zapewnia więc na rynku kryptowalut sporą stabilność kursową, z kolei ether odpowiednikiem akcji innowacyjnej firmy. Stąd ETH spada w czasie bessy mocniej od bitcoina, ale potem, w czasie hossy, na inwestycji w ten walor można zarobić więcej. Podsumowując: obie główne kryptowaluty rynku zostały stworzone dla realizacji różnych celów. Pełnią w branży różne funkcje, co sprawia, że zrozumienie ich fundamentalnych różnic jest kluczowe dla skutecznego inwestowania w nie. Bitcoin zazwyczaj jest traktowany jako środek przechowywania wartości, podczas gdy Ethereum jako platforma umożliwiająca rozwój aplikacji opartych na blockchainie. Jak kupić btc? Jak kupić eth? O tym opowiemy w dalszej części tekstu. Altcoiny Oprócz głównych, dobrze znanych kryptowalut takich jak bitcoin czy ether, istnieje wiele innych cyfrowych aktywów, powszechnie zwanych altcoinami. Termin "altcoin" pochodzi od połączenia słów "alternative" (alternatywny) i "coin" (moneta), co pokazuje funkcję tych cyfrowych walut na rynku – jako alternatywy do bitcoina. Altcoiny to szeroka gama kryptowalut, z których każda ma swoje unikalne cechy, zastosowania i technologie. Niektóre z nich koncentrują się na poprawach w zakresie prywatności (np. monero, zcash), inne skupiają się na szybkości przetwarzania transakcji (np. litecoin), a jeszcze inne oferują platformy do tworzenia smart kontraktów (np. cardano, polkadot). Inwestowanie w altcoiny może być atrakcyjną strategią dywersyfikacji portfela, ale równocześnie niesie ze sobą dodatkowe ryzyko. Przed zakupem altcoinów warto zgłębić ich fundamenty, zrozumieć technologię stojącą za danym projektem, oraz monitorować aktualności dotyczące danej kryptowaluty. Warto również pamiętać, że rynek altcoinów może być bardziej podatny na wahania cenowe niż rynek Bitcoinów. Dlatego przed zainwestowaniem należy dokładnie przemyśleć strategię, uwzględniającą zarówno potencjalne korzyści, jak i ryzyko związane z tymi młodszymi graczami na rynku kryptowalut. NFT Rynkowi tokenów i kryptowalut towarzyszy branża NFT (to z kolei skrót od Non-Fungible Token). To cyfrowe aktywa, które reprezentują unikalny, niepodzielny przedmiot, dzieło sztuki lub nieruchomość (np. prawa do domu). Są, tak samo jak kryptowaluty i tokeny, zapisane na blockchainie. Są wykorzystywane głównie do reprezentowania własności cyfrowych aktywów, takich jak: cyfrowe dzieła sztuki, gadżety w grach komputerowych, prawa do utworów muzycznych, wirtualne nieruchomości czy inne aktywa. Każdy NFT to tak naprawdę dowód własności jakiegoś waloru, który jest przechowywany na blockchainie, co gwarantuje autentyczność owego prawa i niepodzielną własność. Niektóre NFT są też cyfrowymi kartami członkowskimi elitarnych klubów. Przykładem może być Bored Ape Yacht Club. Posiadacze tych NFT otrzymywali grafikę tytułowej kreskówkowej małpy, ale też stawali się członkami klubu VIP-ów. Do dziś emitenci NFT z tej kolekcji organizują imprezy dla właścicieli NFT. NFT zdobyły ponadto popularność w świecie sztuki, rozrywki i technologii, ale ich rynek jest nadal stosunkowo nowy i dynamiczny, co wiąże się z pewnymi ryzykami i wyzwaniami. Należy o tym pamiętać, gdy inwestuje się w takie aktywa. ICO Kolejnym elementem rynku kryptowalut i możliwości inwestowania na nim są ICO (Initial Coin Offering). To forma crowdfoundingu używana w świecie kryptowalut, podczas której nowy projekt związany z blockchainem zbiera środki na swój start lub rozwój. W skrócie, jest to sposób pozyskiwania kapitału poprzez sprzedaż nowych jednostek danego tokena w zamian za istniejące kryptowaluty, takie jak bitcoin czy ether. Proces ICO jest podobny do oferty publicznej (IPO), czyli modelu emisji akcji, ale różni się tym, że inwestorzy otrzymują nowe tokeny zamiast faktycznych udziałów w firmie. By zachęcić inwestorów do wyłożenia kapitału, zespół, który stoi za projektem publikuje whitepaper, czyli szczegółowy dokument opisujący cele inicjatywy, mechanizm działania tokena, itp. Następnie inwestorzy, zainteresowani rozwojem projektu, kupują nowe tokeny w czasie trwania ICO, wpłacając za to najczęściej BTC lub ETH. Należy jednak zauważyć, że ICO wiąże się z pewnymi ryzykami. Rynek ten nie jest uregulowany, a co za tym idzie, nie zapewnia inwestorom ochrony ze strony stosownych urzędów. Ponadto, niektóre projekty ICO mogą być w praktyce scamami – mogą chcieć wyłudzić środki od inwestorów i w praktyce potem nie zrealizować swoich celów. W związku z tym, inwestowanie w ICO wymaga dużego zrozumienia projektu oraz ryzyka i starannej analizy przed zainwestowaniem środków. Od czasu pojawienia się ICO pojawiło się także inne formy pozyskiwania kapitału na rynku kryptowalut, takie jak Security Token Offering (STO) czy Initial Exchange Offering (IEO). STO to metoda pozyskiwania kapitału, podobna do ICO, ale tokeny oferowane w jej ramach są bliższe akcjom - reprezentują prawo do udziału w zyskach firmy. IEO Jest to forma środków przez giełdy, w której tokeny są oferowane bezpośrednio na platformie giełdowej, która działa jako pośrednik, zapewniając platformę i zatwierdzając projekty przed przeprowadzeniem oferty. W praktyce giełda zapewnia większe bezpieczeństwo inwestorom, ponieważ proces jest bardziej scentralizowany. Jak nie dać się oszustom? Wraz z rosnącą popularnością kryptowalut, niestety, wzrasta również liczba oszustw. Aby uniknąć pułapek, jakie zastawiają na nas przestępców, ważne jest stosowanie się do kilku kluczowych zasad i poznanie ich cynicznych taktyk. Po pierwsze, bądź ostrożny, gdy ktoś na rynku obiecuje się szybkie, duże i pewne zyski. Oszuści często obiecują to wszystko, by przyciągnąć naiwnych inwestorów. W ostatnim czasie szczególnie popularna jest metoda na tzw. „ubój świń”. Skąd ta nazwa. Otóż przestępcy najpierw odzywają się do swojej przyszłej ofiary za pomocą portali randkowych (tak, wykorzystują osoby, które czują się samotne i szukają przez sieć drugiej połówki) lub po prostu social mediów. Za pomocą różnych socjotechnik zyskują je zaufanie i oferują pomoc w inwestowaniu. Namawiają potem do przelania pieniędzy na wskazaną przez nich platformę do handlu kryptowalutami. Co ciekawe, pozwalają pozwalają im zarobić – pokazują tym samym, że inwestowanie w kryptowaluty jest opłacalne. Gdy jednak ofiara przeleje większą kwotę, znikają bez śladu. Nazwa tego scamu bierze się więc z tego, że przestępcy najpierw „tuczą” swoją ofiarę, a potem dokonują „uboju”. Z powyższym punktem łączy się kolejna porada: należy unikać nieznanych i podejrzanych platform handlowych i wybierać tylko renomowane giełdy kryptowalut, cieszące się dobrą opinią społeczności. Przed dokonaniem transakcji zawsze warto sprawdzić, czy dana platforma jest regulowana i licencjonowana oraz to, co piszą o niej użytkownicy w social mediach. Kolejnym problemem mogą okazać się fałszywe ICO (Initial Coin Offering). Chodzi o odpowiednik emisji akcji z rynku papierów wartościowych. Projekty, by zdobyć finansowanie na swój rozwój sprzedają swoje tokeny w zamian za BTC lub ETH. Jeżeli trafimy na uczciwą inicjatywę, możemy dzięki temu sporo zarobić. Tyle że i na tym rynku występują scamy - projektów, które obiecują duże zyski, ale nie przedstawiają rzeczywistej wartości, od początku zaprojektowane tak, by tylko wyciągnąć kapitał od inwestorów i niczego nie dać w zamian. Jak nie dać się im oszukać? Warto sprawdzać ich dokumenty (whitepaper), przyjrzeć bliżej zespołom, które za nimi stoją i zastanowić się, czy dany projekt w ogóle może mieć jakieś realne zastosowanie. Może najważniejszą radą jest ta: nigdy nie należy udostępniać swoich prywatnych kluczy. Nie ważne, jaka platforma pyta nas o tę informację – posiadaczem kryptowaluty jest ta osoba, która ma klucz prywatny. Podając więc komuś takie dane, narażamy się na utratę środków. Przejdźmy teraz do tego, jak kupić btc i jak kupić eth? Jak kupić BTC i jak kupić ETH? Na samym końcu pozostaje nam faktyczna inwestycja. Jak kupić BTC i jak kupić ETH? To proste! Musimy tylko wybrać właściwą giełdę. By tego dokonać, poczytajmy opinie o danej platformie. Sprawdźmy, czy jest wiarygodnym miejscem, na którym należy dokonać zakupu i jakie zabezpieczenia przed hakerami oferuje. Na samym końcu pozostaje nam rejestracja na giełdzie, przejście na niej weryfikacji AML i KYC i rozpoczęcia handlu! Podsumowanie Inwestowanie w kryptowaluty to świetny pomysł na pomnożenie naszych oszczędności. To zwłaszcza ważne w dobie wysokiej inflacji, czyli obecnie. Zrozumienie fundamentalnych zasad, śledzenie bieżących informacji rynkowych oraz bezpieczne praktyki inwestycyjne są kluczowe dla osiągnięcia sukcesu. Należy też pamiętać o swojej edukacji, zastosuj odpowiednie środki bezpieczeństwa i być  gotowym na zmienne warunki rynkowe. « powrót do artykułu
  18. Mały Obłok Magellana to niewielka galaktyka satelitarna Drogi Mlecznej położona od nas w odległości około 200 000 lat świetlnych. To jeden z najbliższych satelitów naszej galaktyki i jeden z najodleglejszych obiektów widocznych gołym okiem. Dobrze widoczna z Półkuli Południowej znana jest ludziom od czasów prehistorycznych. W średniowieczu była po raz pierwszy obserwowana przez europejskich marynarzy. Mały Obłok Magellana od dawna uznawany jest za niewielką galaktykę. Jednak autorzy najnowszych badań twierdzą, że to, co ludzkość obserwuje od tysiącleci to dwie galaktyki. Claire E. Murray ze Space Telescope Institute i jej zespół opublikowali artykuł w którym, na podstawie ruchu chmur gazu i nowo powstałych w nich gwiazd, doszli do wniosku, że widoczna na niebie struktura to dwie galaktyki odległe od siebie o tysiące lat świetlnych. Z ziemskiego punktu widzenia ustawione są jedna za drugą. Oba Obłoki Magellana – Wielki i Mały – to satelity naszej galaktyki i w przyszłości przejdą przez Drogę Mleczną. Wielki Obłok Magellana był dotychczas znacznie częściej badany. Tym bardziej, że badania Małego Obłoku są dość trudne. Już wcześniej sugerowano, że może się on składać z wielu części, jednak wpływ grawitacyjny Drogi Mlecznej i Wielkiego Obłoku Magellana, co znacząco wpływa na nieregularny kształt Małego Obłoku, utrudniają dojście do prawdy. Murray wraz z kolegami przyjrzeli się danym dotyczącym chmur wodoru uzyskanym z Australian Square Kilometre Array Pathfinder i porównali je z lokalizacją i prędkościami tysięcy gwiazd młodszych niż 10 milionów lat, o których dane zebrali z teleskopu Gaia. Założyli, że tak młode gwiazdy będą wciąż poruszały się wraz z chmurą gazu, z której powstały. W ten sposób zidentyfikowali dwie chmury o różnym składzie, w których tworzą się gwiazdy. Na podstawie dostępnych danych stwierdzili, że regiony te odległe są od siebie o 16 000 lat świetlnych. Badania te to najsilniejszy jak dotychczas dowód na to, że Mały Obłok Magellana to w rzeczywistości dwie galaktyki. Jeśli kolejne badania to potwierdzą, staniemy przed koniecznością wybrania nazwy dla nowo odkrytej galaktyki. A to może stać się pretekstem do... usunięcia Magellana z mapy nieba. Przed kilkoma miesiącami w piśmie Physics ukazał się bowiem artykuł, którego autorka, Mia de los Reyes z Amherst College, donosiła o utworzeniu się koalicji astronomów, wzywających do zmiany nazwy dwóch najjaśniejszych galaktyk satelitarnych Drogi Mlecznej, oraz innych astronomicznych obiektów i infrastruktury badawczej noszących imię portugalskiego odkrywcy, który mordował i niewolił rdzennych mieszkańców. « powrót do artykułu
  19. Kobiety stanowią obecnie większość osób otrzymujących doktorat z nauk biologicznych. Jednak z przeprowadzonych przed 2 laty badań, których autorzy przeanalizowali 2 miliony prac naukowych wynika, że są one znacznie rzadziej cytowane w pracach publikowanych w prestiżowych pismach medycznych. Uczeni z Chin, Kanady i USA postanowili dowiedzieć się, dlaczego tak się dzieje. Przeanalizowali więc artykuły naukowe opublikowane w latach 2002–2017 w pismach z dziedziny nauk biologicznych i podzielili je ze względu na płeć ich głównych autorów (ich nazwiska wymieniane są na pierwszym i ostatnim miejscu prac). Następnie sprawdzali, jak artykuły te były cytowane w kolejnych pracach. Analiza dała zaskakujące wyniki. Okazało się, że cytowania zależą od płci głównych autorów artykułu. W artykułach autorstwa mężczyzn częściej cytowani są mężczyźni, a w artykułach autorstwa kobiet częściej cytuje się kobiety. Tendencja ta jest słabiej zarysowana wśród młodszych naukowców. Jednak większość nierównowagi w cytowaniach wynika z faktu, że niektóre dziedziny nauk biologicznych są zdominowane przez jedną płeć. Kolejnym czynnikiem była tendencja zgodnie z którą naukowcy mają bardziej rozbudowaną sieć profesjonalnych kontaktów wśród osób własnej płci. Autorzy badań, Sifan Zhou z Uniwersytetu w Xiamen, Sen Chai z McGill University oraz Richard B. Freeman z Uniwersytetu Harvarda, sprawdzili też, jak cytowane są prace, w których nie wymieniono imienia autora, zatem nie można było poznać, jakiej jet on płci. Okazało się, że nadal istniała nierównowaga w cytowaniach. Była mniejsza, ale wciąż widoczna. Uczeni przypuszczają, że jest to spowodowane właśnie bardziej rozbudowaną siecią profesjonalnych kontaktów wśród osób własnej płci. W ramach obecnie stosowanych strategii, mających na celu zwiększenie liczby kobiet zajmujących się nauką, mentorami rozpoczynających karierę naukową kobiet zostają inne kobiety. Tymczasem, jak wskazują powyższe badania, to błąd, gdyż strategia taka tylko zwiększa tendencję do budowania profesjonalnych kontaktów w oparciu o własną płeć. Zdaniem Zhou, Chaia i Freemana, należy losowo przypisywać mentorów młodym naukowcom i losowo rozdzielać miejsca np. na konferencjach naukowych. Sztuczne podziały ze względu na płeć mogą bowiem pogłębiać problemy. « powrót do artykułu
  20. Niech nowy rok będzie lepszy od mijającego. Wspaniałej zabawy sylwestrowej. Ania, Jacek, Mariusz « powrót do artykułu
  21. Scytowie przez 1000 lat wywierali wpływ na losy Azji Środkowej i Europy Wschodniej. Wspomina o nich Biblia, Asyryjczycy i „ojciec historii” Herodot, walczyli z Grekami, Persami, Aleksandrem Wielkim, ludami mieszkającymi między Wisłą a Odrą, Rzymianami, przekroczyli Kaukaz, podbili Syrię, zagrozili Egiptowi. Jednym z najważniejszych materiałów, jakich używali, była skóra. Wytwarzali z niej ubrania, buty, uprzęż końską czy kołczany. Naukowcy postanowili więc dowiedzieć się, skóry jakich zwierząt były wykorzystywane przez słynnych koczowników. Uczeni przeanalizowali 45 próbek skóry i 2 obiekty wykonane z futra, które w przeszłości wydobyto z 18 scytyjskich pochówków znajdujących się na 14 stanowiskach archeologicznych na południu Ukrainy. Okazało się, że Scytowie przede wszystkim używali skór zwierząt udomowionych, jak owce, kozy, krowy i konie. Natomiast futra pochodziły z dziko żyjących lisów, wiewiórek i kotowatych. Największym zaskoczeniem było jednak zidentyfikowanie dwóch próbek ludzkiej skóry. Ich badania dostarczyły więc pierwszego fizycznego dowodu, że Herodot nie mylił się pisząc, iż Scytowie używali też ludzkiej skóry, by wyrabiać z niej trofea, jak pokrywy kołczanów. W księdze IV „Dziejów” (Czytelnik, Warszawa 2005, tłum. Seweryn Hammer) Herodot tak opisał ten zwyczaj: Skoro Scyta powali pierwszego przeciwnika, pije jego krew, głowy zaś tych wszystkich, których w bitwie uśmierci, odnosi królowi: jeżeli bowiem zaniesie głowę, ma udział w uzyskanej przez nich zdobyczy, w przeciwnym razie nic nie dostaje. A odziera ją ze skóry w taki sposób: Nacina skórę dokoła uszów, potem chwyta głowę za włosy i wytrząsa ją; dalej zeskrobuje ze skóry mięso żebrem wołowym i garbuje ją w ręku; a skoro ją zmiękczy, posługuje się nią jak ręcznikiem, zawiesza ją u uzdy konia, na którym jeździ, i jest z tego dumny. Kto bowiem ma najwięcej takich ręczników, ten uchodzi za najdzielniejszego. Wielu z nich sporządza też ze zdartych skór szaty do wdziewania, zszywając je jak kożuchy pasterskie. Wielu również z prawej ręki trupów swych wrogów ściąga skórę wraz z paznokciami i sporządza z niej nakrywkę kołczanu. Bo skóra ludzka jest mocna i błyszcząca, i przewyższa lśniącą białością prawie wszystkie inne skóry. Niejeden nawet z całego człowieka zdziera skórę, po czym napina ją na drewno i konno obwozi. To więc jest u nich w zwyczaju. Najwięcej próbek to skóra owiec i kóz, zwierząt, które Scytowie hodowali. Scytowie mogli używać takiej skóry zarówno ze względu na jej dostępność, jak i właściwości. Skóra kóz jest bardzo miękka, ale jednocześnie niezwykle wytrzymała, elastyczna i wodoodporna. Skóra owiec jest miękka, gładka i lekka, świetnie nadawała się na buty i kołczany. Z kolei krowia skóra jest gruba i wytrzymała, a końską charakteryzuje jeszcze większa wytrzymałość. Wszystkie wymienione zwierzęta były łatwo dostępne, gdyż Scytowie je hodowali. Wiemy to zarówno z przedstawień w sztuce Scytów, jak i dzięki kościom znalezionym w kurhanach czy scytyjskich osadach. Sporo informacji przynoszą badania kołczanów. Poszczególne ich części muszą charakteryzować się różnymi właściwościami, więc były wytwarzane z różnych skór. Ponadto ich badania pokazują, jakie zwierzęta były dostępne w czasie produkcji kołczanu. I to właśnie w kołczanach znaleziono ludzką skórę. Jednak nie we wszystkich. Na przykład kołczan z pochówku w miejscowości Wodosławka został wykonany ze skóry kozy, owcy i niezidentyfikowanego gatunku bydła. Ale już ten z Bułhakowa wykonany został ze skóry kozy, a jeden z jego górnych elementów – z ludzkiej skóry. Drugą próbkę ludzkiej skóry znaleziono w kołczanie z Ilinki, w którym połączono skórę człowieka, kozy, konia i krowy. Z kolei w kołczanie z Orichowe górny element wykonano z połączenia skóry zwierzęcia mięsożernego ze skórą kozy, owcy i krowy. Jak się wydaje, nie istniał żaden wzorzec odnośnie gatunków skóry używanej do wykonania różnych części kołczanu. To sugeruje, że ich produkcja nie była ustandaryzowana. Jednocześnie okazuje się, że bardziej niezwykłe rodzaje skóry – ludzka i zwierzęcia mięsożernego – zostały użyte w górnych częściach kołczanu. To może wskazywać, że każdy łucznik robił kołczan z materiałów, które w danej chwili miał do dyspozycji, czytamy w artykule. Wyniki naszych badań pozwalają lepiej poznać gospodarkę Scytów i sposób wykorzystania przez nich zwierząt. Były one używane nie tylko jako źródło żywności, ścięgien, zwierzęta pociągowe czy transportowe, ale również dostarczały skór. Zidentyfikowaliśmy też dwa kołczany wyprodukowane częściowo z ludzkiej skóry. To potwierdza słowa Herodota mówiącego, że niektóre elementy kołczanów Scytowie robili ze skóry ludzi, prawdopodobnie ze skóry pokonanych wrogów, dodają autorzy badań. « powrót do artykułu
  22. Neutrina to cząstki subatomowe, których liczba we wszechświecie jest o miliard razy większa niż liczba elektronów, protonów i neutronów. Neutrino mogłoby przelecieć przez warstwę ołowiu grubości 1 roku świetlnego nie zderzając się po drodze z żadną inną cząstką. I właśnie przez to, że neutrina tak słabo wchodzą w interakcje z materią, niewiele o nich wiemy, gdyż trudno je badać. Jednak bardzo interesują one naukowców, gdyż są tak powszechne, że mają wpływ na kształt wszechświata. Badacze w Uniwersytetu Harvarda i University of Liverpool stwierdzili właśnie, że do 2030 roku powinniśmy poznać stosunek mas wszystkich trzech zapachów (typów) neutrin. W artykule opublikowanym na łamach Physical Review X C. A. Argüelles, P. Fernández, I. Martínez-Soler i M. Jin opisują swoje analizy dotyczące czułości obecnych i przyszłych eksperymentów, w ramach których naukowcy wykorzystują wodę lub lód oraz promieniowanie Czerenkowa do badania neutrin. Istnieją trzy zapachy neutrin: elektronowe, mionowe i taonowe. Mogą powstawać w wyniku różnych wydarzeń, na przykład podczas wybuchu supernowych i naukowcy sądzą, że zapach neutrina decyduje się w momencie jego powstania. Jednak wiemy, że cząstki te mogą zmieniać swój zapach. Naukowcy badają neutrina powstające w akceleratorach cząstek, obserwują te, które powstają w wyniku kolizji promieniowania kosmicznego z atomami w ziemskiej atmosferze. Obserwacje takie prowadzi się zwykle z zbiornikach wodnych lub w lodzie, w których umieszcza się fotodetektory rejestrujące rozbłyski światła, do jakich dochodzi podczas rzadkich kolizji neutrin z atomami w zbiorniku. I to właśnie na tej metodzie badawczej skupili się autorzy najnowszej analizy. Stwierdzili oni, biorąc pod uwagę obecną czułość tego typu eksperymentów oraz perspektywy ich rozwoju na przyszłość, że w ciągu najbliższych sześciu lat poznamy masy wszystkich rodzajów neutrin. « powrót do artykułu
  23. Firma Firefly Green Fuels stworzyła paliwo lotnicze z... ludzkich odchodów. Ścieki zostały zamienione w naftę. Niezależne badania wykazały, że uzyskane paliwo jest niemal identyczne ze standardowym paliwem produkowanym z kopalin. Firma we współpracy ze specjalistami z Cranfield University prześledziła cały cykl życia nowego paliwa i stwierdziła, że ma ono o 90 procent niższy ślad węglowy niż standardowe paliwo. Ruch lotniczy odpowiada za nieco ponad 2% emisji dwutlenku węgla, a jego udział w emisji szybko rośnie. James Hygate, prezes Firefly Green Fuels, od około 20 lat pracuje nad alternatywnymi paliwami. Obecnie jego firma głównie sprzedaje wyposażenie potrzebne do produkcji biopaliw z rzepaku. W ostatnich latach we współpracy z doktorem Sergio Limą z Imperial College London rozpoczęli prace nad zamianą ścieków w paliwo. Ścieki są podgrzewane, a ulatujące z nich gazy są destylowane przy precyzyjnie określonej temperaturze. Destylat to właśnie wspomniane paliwo. Zostało ono przetestowane przez Niemiecką Agencję Kosmiczną (DLR) we współpracy z Washington University. Badania wykazały, że jest ono niemal identyczne z tradycyjnym paliwem Jet A1. Dodatkowe testy będą prowadzone przez UK SAF (Sustainable Aviation Fuels) na University of Sheffield. Brytyjski Departament Transportu przyznał 2 miliony funtów na dalszy rozwój paliwa. Oczywiście miną lata zanim na rynku pojawi się prawdziwa alternatywa dla paliwa lotniczego. Jak mówi Hygate, z odchodów wytwarzanych przez człowieka w ciągu całego roku można wytworzyć zaledwie 4–5 litrów nowego paliwa. Zatem pojedynczy lot z Londynu do Nowego Jorku wymagałby ścieków produkowanych przez 10 000 osób przez cały rok. To na przykład oznacza, że wszystkie ścieki z terenu Wielkiej Brytanii wystarczą do wyprodukowania zaledwie 5% zużywanego rocznie paliwa. Obecnie jedynie 0,1% paliwa lotniczego to paliwo „ekologiczne”, zatem takie, które w całym swoim cyklu życia emitują mniej węgla niż paliwa kopalne. Na razie firma Firefly Green Fuels szuka funduszy na budowę demonstracyjnego zakładu wytwarzającego paliwo lotnicze ze ścieków. « powrót do artykułu
  24. Naukowcy z Mayo Clinic opisali, w jaki sposób wirus odry zmutował i skolonizował mózg osoby, która w końcu zmarła na rzadko występujące podostre stwardniające zapalenie mózgu. Naukowcy ostrzegają, że w związku ze spadającą liczbą szczepień przeciwko odrze możemy mieć w najbliższych latach do czynienia ze wzrostem liczby przypadków tej choroby. Specjaliści z Mayo wykorzystali najnowsze narzędzia do sekwencjowania genomu i zrekonstruowali sposób, w jaki wirus skolonizował mózg. Wykazali przy tym, że nabył on w wyniku mutacji cech, które pozwoliły mu rozprzestrzenić się z kory czołowej na cały organ. Nasze badania dostarczają przekonujących dowodów, pokazujących jak wirusowe RNA mutowało i zajęło cały organ. W tym przypadku mózg, mówi wirusolog, doktor Roberto Cattaneo. Badania te pomogą lepiej zrozumieć, jak inne wirusy są w stanie przetrwać w organizmie i zaadaptować się do ludzkiego mózgu. A to z kolei może nam pomóc w opracowaniu przyszłych generacji leków antywirusowych, dodaje uczony. Doktor Cattaneo jest jednym z pionierów badań nad rozprzestrzenianiem się wirusa odry w organizmie. Pracuje nad tym zagadnieniem od niemal 40 lat. Od dawna interesuje go też podostre stwardniające zapalenie mózgu (SSPE), choroba, która dotyka około 1 na 10 000 osób, które zraziły się odrą. Pomiędzy początkiem infekcji a rozprzestrzenieniem się wirusa w mózgu może minąć nawet 10 lat. W tym czasie rozwija się postępująca choroba neurologiczna, której objawami są m.in. utrata pamięci, napady drgawek czy paraliż. Uczony przez lata badał SSPE, aż choroba niemal zniknęła, gdyż ludzie masowo szczepili się na odrę. Jednak z czasem coraz więcej osób odmawiało szczepień. Sytuacja dramatycznie pogorszyła się podczas pandemii COVID-19. Wiele dzieci nie zostało zaszczepionych. O ile w latach 2000–2019 odsetek osób, które otrzymały pierwszą dawkę szczepionki na odrę zwiększył się z 72 do 86 procent, to w roku 2021 spadł do 81%, a w roku 2022 wzrósł do 83%. W efekcie w latach 2021–2022 liczba przypadków odry na całym świecie wzrosła o 18%, a liczba zgonów wzrosła o 43% (z 95 000 do 136 200). Trzeba pamiętać, że wirus odry jest jednym z najbardziej zaraźliwych wirusów atakujących człowieka. Jeden chory może zarazić nawet 18 innych osób. Sądzimy, że wzrośnie liczba przypadków SSPE. To smutne, gdyż tej straszliwej choroby można uniknąć szczepiąc się. Możemy teraz jednak badać SSPE za pomocą nowoczesnych metod sekwencjonowania genomu i więcej się o niej dowiedzieć, dodaje współautorka badań doktorantka Iris Yousaf. Wraz z Cattaneo miała ona okazję zbadać mózg osoby, która zaraziła się odrą jako dziecko i zmarła lata później, jako osoba dorosła, na SSPE. Naukowcy pobrali 15 próbek z różnych części mózgu i przeprowadzili sekwencjowanie znalezionego tam wirusa. To pozwoliło na opisanie jego mutacji i drogi rozprzestrzeniania się. Dowiedzieli się, że po przedostaniu się do mózgu wirus zaczął się zmieniać w sposób szkodliwy dla chorego. Jego genom ulegał replikacji, a w czasie tego procesu zachodziły niewielkie mutacje. Postała cała populacja różnych genomów. Dwa z nich miały zestaw cech, które umożliwiły wirusowi rozprzestrzenienie się z pierwotnej lokalizacji – kory czołowej – i skolonizowanie całego mózgu, mówi Cattaneo. W następnym etapie badań naukowcy spróbują lepiej zrozumieć sposób, w jaki poszczególne mutacje umożliwiły wirusowi zajęcie całego mózgu. Badania te mogą doprowadzić do opracowania sposobów leczenia SSPE. Jednak leczenie takie w zaawansowanych stadiach choroby jest bardzo trudne. Najlepszym sposobem na uchronienie się przed SSPE jest szczepienie przeciwko odrze. « powrót do artykułu
  25. Renifery potrafią jednocześnie przeżuwać i spać. Dzięki temu latem mogą wydłużyć czas, w którym się pożywiają i nabierają tłuszczu niezbędnego do przetrwania długiej arktycznej zimy. Odkrycie, dokonane przez naukowców ze Szwajcarii i Norwegii, pozwoliło na opisanie kolejnej interesującej strategii, jaką wyewoluowały zwierzęta, by przetrwać zmiany związane ze zmianami pór roku. Uczeni badali za pomocą elektroencefalografu aktywność mózgu renifera europejskiego. Badania przeprowadzono podczas równonocy jesiennej, przesilenia letniego i przesilenia zimowego. Zauważyli, że podczas przeżuwania w mózgu zwierzęcia zachodzą procesy charakterystyczne dla snu wolnofalowego (głębokiego). Renifer nie zawsze ma wówczas zamknięte oczy, jednak zmienia się też jego zachowanie. Stoi lub leży spokojnie, mniej reaguje na dźwięki wydawane przez inne renifery. Im dłużej zwierzęta przeżuwały, tym zmniejszało się ich zapotrzebowanie na sen, co potwierdza, że śpią w czasie pożywiania się. Gdy zaś naukowcy im przeszkadzali we śnie, czy to hałasując, kusząc świeżą żywnością czy je trącając, zapotrzebowanie na sen rosło. To potwierdza, że zaobserwowana aktywność fal mózgowych rzeczywiście oznacza, że zwierzęta śpią podczas jedzenia. Naukowcy uważają, że to zachowanie, które pozwoliło dostosować się do arktycznych warunków. Latem, gdy wokół jest dużo pożywienia, umiejętność spania podczas jedzenia pozwala na zmaksymalizowanie czasu pożywiania się i tworzenia zapasów tłuszczu, dzięki którym można przetrwać zimę, gdy pożywienia w Arktyce jest bardzo mało. Badaczy zaskoczył fakt, że u reniferów długość snu w czasie roku się nie zmieniała. Spodziewali się, że zwierzęta śpią mniej latem, a więcej zimą, gdy są mniej aktywne i muszą oszczędzać energię. To bardzo interesujące spostrzeżenie, bo wiemy, że istnieją gatunki zwierząt, które w reakcji na warunki środowiskowe zmieniają dobową długość snu. U reniferów do takiej zmiany nie dochodzi. To pokazuje, jak ważny i precyzyjnie regulowany jest sen u tego gatunku, stwierdza główna autorka badań, Melanie Furrer z Uniwersytetu w Zurichu. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...