Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. NASA testuje technologie, które pozwolą na bezpieczne posadowienie niewielkich urządzeń na Ziemi i innych ciałach niebieskich. Testy prowadzone są za pomocą Technology Educational Satellite (TechEdSat-5), który został wystrzelony 9 grudnia ubiegłego roku i po dwóch miesiącach pobytu na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej opuścił ją 6 marca. Niewielki satelita został wyposażony w Exo-Brake. To reagujące na ciśnienie elastyczne urządzenie hamujące przypominające spadochron o kształcie krzyża. Gdy się ono otwiera, zwiększa się opór aerodynamiczny, wywierany na satelitę przez atmosferę Ziemi. W ten sposób dochodzi do szybszej i – co ważniejsze – planowanej deorbitacji satelity. Zwykle deorbitacji dokonuje się za pomocą silnika. Nowa technologia ma umożliwić przeprowadzenie jej bez potrzeby używania silnika i paliwa. Dzięki temu, jak ma nadzieję NASA, uda się opracować sposób na tanie i precyzyjne sprowadzanie satelitów czy urządzeń z próbkami naukowymi z powrotem na Ziemię. Dzięki znacznie łatwiej byłoby np. transportować próbki z ISS. Technologia, nad którą pracuje NASA, może zostać wykorzystana również poza naszą planetą. Za jej pomocą można będzie bowiem posadowić na powierzchni np. Marsa czy innych planet niewielkie urządzenie badawcze. « powrót do artykułu
  2. Niedawno dowiedzieliśmy się, że Microsoft chce wykorzystać procesory ARM w chmurze Azure. Teraz media donoszą, że wspierany przez Saudyjczyków fundusz inwestycyjny przejmie kontrolę nad 25% udziałów w ARM. W ubiegłym roku japoński Softbank wydał 32 miliardy USD na zakup ARM-a. Niedługo później Japończycy ogłosili powstanie Softbank Vision Fund, za pośrednictwem którego chcieliby inwestować w światowy sektor IT. Zapowiedzieli, że ich fundusz zbierze 100 miliardów dolarów i stanie się jednym z największych na świecie. Sam Softbank ma wpompować w swój fundusz co najmniej 25 miliardów USD w ciągu najbliższych 5 lat. Jednak największym inwestorem funduszu stanie się saudyjski Public Investment Fund, który ma zainwestować nawet 45 miliardów dolarów. Japończycy nie chcą jednak polegać wyłącznie na jednym inwestorze i zwrócili się do funduszu Mubadala z Abu Zabi. Fundusz ten, jak pamiętamy, jest właścicielem firmy GlobalFoundries, która powstała wokół AMD. Jako, że Mubadala jest zainteresowana ARM-em, Softbank zobowiązał się przekazać do Softbank Vision Fund 25% udziałów ARM-a. W japoński fundusz, chociaż na mniejszą skalę, mają podobno zainwestować też Apple, Qualcomm, Larry Ellison i Foxconn. Wkrótce przekonamy się, jak plan sprzedaży arabskim szejkom części ARM-a będzie komentowany na rynku IT oraz wśród inwestorów. Można się też spodziewać, że Softbank Vision Fund, ze względu na jego gigantyczną skalę, będzie cieszył się olbrzymim zainteresowaniem mediów, rynku IT i rynku finansowego. Warto też zauważyć, że kraje takie jak Arabia Saudyjska czy Zjednoczone Emiraty Arabskie, które zbudowały swoje bogactwo na ropie naftowej, coraz bardziej inwestują w nowoczesne technologie czy naukę. Najwyraźniej ich władze nie mają zamiaru czekać, aż złoża „czarnego złota” ulegną wyczerpaniu i nie chcą stawiać wszystkiego na jedną kartę. « powrót do artykułu
  3. Microsoft ma zamiar wykorzystać procesory ARM w chmurze Azure. Skutki tej decyzji wykraczają daleko poza rynek chmur obliczeniowych i mogą mieć olbrzymi wpływ na przyszłość globalnego rynku IT. Chmura Azure to jedna z największych instalacji tego typu, a Microsoft to jeden z największych klientów producentów sprzętu serwerowego. O tym, jak silną pozycję ma koncern z Redmond niech świadczy chociażby fakt, że ostatnio HP opublikowało gorsze od oczekiwanych wyniki finansowe, a jako przyczynę takiego stanu rzeczy podało „znaczący spadek zamówień od dużego klienta”. Klientem tym jest najprawdopodobniej właśnie Microsoft. Obecnie koncern pracuje nad Project Olympus, w ramach którego rozwija nową architekturę serwerów dla Azure. W ramach prac testowane są m.in. procesory ARM, a Microsoft zapowiada, że na testach się nie skończy. Dlaczego ta informacja jest tak ważna? Obecnie około 99% rynku procesorów dla serwerów należy do Intela. Firma chwali się, że na jej kościach działa 98% chmur obliczeniowych. Dział Data Center Group przyniósł w ubiegłym roku 17,2 miliarda USD przychodu i zanotował 7,5 miliarda zysku operacyjnego. Wraz ze spadającym popytem na pecety, rosnącą popularnością chmur, farm danych czy serwisów społecznościowych rośnie znaczenie rynku serwerów. Decyzja Microsoftu może zaś spowodować, że układy ARM zajmą na tym rynku silną pozycję. Jeśli koncern z Redmond szeroko zastosuje ARM-y w Azure to tak samo mogą uczynić jego główni konkurenci na rynku chmur – Google i Amazon. W końcu Microsoft, jako pionier takich zastosowań ARM-ów, weźmie na siebie większość ryzyka biznesowego i technicznego związanego z wykorzystaniem w chmurach nowej architektury. Niezwykle ważny jest też fakt, że architektura tworzona w ramach Project Olympus jest udostępniana na zasadach open source. A to oznacza, że mniejsze firmy zyskają dostęp do gotowej, przetestowanej architektury serwerowej i nie będą skazane na standardowe rozwiązania oferowane przez serwerowych gigantów. Małych firm nie byłoby stać na stworzenie i sprawdzenie własnej architektury. Teraz Microsoft robi to za nie. Intel zauważa oczywiście, że pod względem wydajności ARM-y nie mogą się równać z jego Xeonami. To fakt, jednak nie zawsze liczy się moc procesora. Bardzo często wystarczy układ o mniejszej mocy obliczeniowej, ale o lepszym stosunku poboru energii do wydajności – co przekłada się na koszty użytkowania serwera – oraz tańszy w zakupie. Decyzja MS może mieć zatem brzemienne skutki dla całego rynku serwerów. Niewykluczone, że w najbliższych latach będziemy świadkami osłabienia pozycji Intela i zwiększenia konkurencyjności zarówno wśród producentów kości, jak i wśród producentów serwerów. « powrót do artykułu
  4. Jeśli przyspieszenie ocieplenia klimatu nie zostanie zahamowane, a władze nie zainstalują zabezpieczeń przeciwpowodziowych, do 2100 r. cała Wenecja zniknie pod wodą. Zabytkowe miasto zostanie zalane, bo wg prognoz, poziom Morza Śródziemnego wzrośnie o 140 cm. Ten sam los spotka obszar o długości ok. 283 km na wybrzeżu północnego Adriatyku, a także część zachodniego wybrzeża Włoch. Autorzy publikacji w piśmie Quarternary International postulują, że do końca tego stulecia morze pochłonie 5500 km2 równin przybrzeżnych. Naszą metodę, opracowaną dla wybrzeża Włoch, można odnieść do innych obszarów przybrzeżnych świata, które zgodnie z prognozami, zostaną zalane przez morze wskutek globalnego ocieplenia klimatu - podkreśla główny autor badań Fabrizio Antonioli z Agenzia nazionale per le nuove tecnologie, l'energia e lo sviluppo economico sostenibile (ENEA). Naukowcy kompilowali dane ze źródeł historycznych, zdjęć lotniczych, badań terenowych i paleomodelowania poziomu morza, by ustalić, co się stało z kamieniołomami z wybrzeża Morza Śródziemnego, z których niegdyś wydobywano materiał na żarna. W ten sposób mogli ocenić zmiany w poziomie morza, jakie zaszły od ich porzucenia (w sumie pod uwagę wzięto 13 stanowisk archeologicznych z Włoch, Hiszpanii, Francji, Grecji oraz Izraela). Okazało się, że w ostatnim tysiącleciu poziom morza wzrósł o 32 cm. W związku z przewidywanym dalszym wzrostem poziomu wód szczególnie zagrożone są 33 obszary na terenie Włoch. Dotyczy to, m.in.: linii brzegowej między Triestem i Rawenną, Parco regionale del Delta del Po Veneto, gdzie żyją setki flamingów czy Fiumicino w regionie Lacjum. Szacuje się, że we Włoszech w obrębie 10 km od brzegu żyje ok. 75% populacji. « powrót do artykułu
  5. Zdrowe życie seksualne zwiększa satysfakcję i zaangażowanie ludzi w pracę. Prof. Keith Leavitt z College'u Biznesu Uniwersytetu Stanowego Ohio analizował zachowanie w pracy i zwyczaje seksualne zamężnych/żonatych osób. Okazało się, że ci, dla których seks stanowił ważną część domowego życia, nieświadomie zapewniali sobie zastrzyk energii i szereg korzyści dla pracy w biurze następnego dnia. Podtrzymywanie zdrowego związku, który obejmuje także zdrowe życie seksualne, pozwala ludziom pozostać szczęśliwymi i zaangażowanymi w pracę, co zapewnia korzyści zarówno im samym, jak i całej firmie. Studium pokazało także, że przynoszenie do domu stresu związanego z pracą wpływa negatywnie na życie seksualne. Zespół, którego artykuł ukazał się w Journal of Management, podkreśla, że to bardzo istotne spostrzeżenie w czasach, gdy smartfony są bardzo rozpowszechnione, a pracodawcy często oczekują odpowiadania na maile po godzinach pracy. Generalnie wyniki pokazują, że gdy praca ingeruje tak mocno w sferę osobistą człowieka, że poświęca on swoje życie erotyczne, zaangażowanie w pracę może się zmniejszyć. Stosunek seksualny powoduje uwalnianie dopaminy, neuroprzekaźnika związanego z ośrodkami nagrody, a także oksytocyny, neuropeptydu odpowiedzialnego za rozwój i podtrzymanie przywiązania. Dzięki temu życie erotyczne jest naturalnym "poprawiaczem" nastroju, którego skutki i korzyści rozciągają się także na następny dzień. By zrozumieć wpływ seksu na pracę, Amerykanie śledzili przez 2 tygodnie poczynania 159 zamężnych/żonatych osób. Każdego dnia ochotników proszono o wypełnienie 2 krótkich kwestionariuszy. Ustalono, że pracownicy, którzy uprawiali seks, byli nazajutrz w lepszym nastroju, a podniesiony nastrój o poranku prowadził do bardziej trwałego zaangażowania w pracę i czerpania z niej satysfakcji. Efekt, który wydaje się utrzymywać 24 godziny, jest równie silny u mężczyzn i kobiet. Co więcej, był on widoczny nawet wtedy, gdy naukowcy wzięli poprawkę na 2 ważne prognostyki nastroju: zadowolenie z małżeństwa i jakość snu. To przypomnienie, że seks zapewnia społeczne, emocjonalne i fizjologiczne korzyści i że warto z niego uczynić kwestię priorytetową. Po prostu przeznaczmy na niego czas. Dwadzieścia lat temu dziwne mogło się wydawać monitorowanie snu czy liczenie wykonywanych dziennie kroków. Dziś ludzie robią to, chcąc prowadzić zdrowsze i bardziej produktywne życie. Może przyszedł czas, by na podobnej zasadzie przeanalizować i przewartościować kwestię seksu [...]. Bardziej świadomy wysiłek, by podtrzymać zdrowe życie seksualne, [...] da się [z powodzeniem] uznać za sposób oddziaływania na rozwój kariery. « powrót do artykułu
  6. Mimo oczywistych różnic w zakresie zdolności komunikacyjnych i społecznych, autycy i synestetycy prezentują podobną podwyższoną wrażliwość zmysłową. Dwa wcześniejsze badania wykazały zwiększoną częstość synestezji wśród autyków, co zasugerowało, że choć autyzm i synestezja nie zawsze pojawiają się łącznie, współwystępują częściej, niż wynikałoby to z przypadku. Naukowcy z Sussex i Uniwersytetu w Cambridge jako pierwsi zaprezentowali związek symptomatyczny - stwierdzili, że w obu grupach występuje zwiększona wrażliwość sensoryczna, np. awersja do pewnych dźwięków i światła. U synestetyków nie pojawiały się jednak problemy komunikacyjne. W odróżnieniu od autyzmu, synestezja jest tradycyjnie postrzegana bardziej jako dar niż niepełnosprawność. Nasze badanie sugeruje, że oba fenomeny mogą mieć ze sobą więcej wspólnego, niż wcześniej sądziliśmy i wiele cech sensorycznych autyków występuje także u osób doświadczających synestezji. Choć potrzeba dalszych badań, postrzeganie autyzmu w kontekście zdolności synestetycznych może pomóc w ujawnieniu sekretów niektórych jego pozytywnych przejawów, np. zespołu sawanta - opowiada prof. Jamie Ward, jeden z autorów publikacji w piśmie Scientific Reports. Okazuje się bowiem, że synestezja występuje szczególnie często właśnie u autyków z sawantyzmem, czyli z nad wyraz rozwiniętymi zdolnościami np. arytmetycznymi czy pamięciowymi. Choć niektóre teorie postulują związek przyczynowy między zwiększoną wrażliwością sensoryczną i upośledzonym funkcjonowaniem poznawczym osób z autyzmem, nasze badanie pokazuje, że ze zmysłowego punktu widzenia warto rozważać synestezję w ramach tego samego spektrum, co autyzm. Mamy nadzieję, że w przyszłości będziemy kontynuować badanie związków między percepcyjnymi, poznawczymi i społecznymi objawami oraz zdolnościami autyków i synestetyków. « powrót do artykułu
  7. Regularny wymagający trening interwałowy wydaje się świetnym remedium na starzenie się. Odradza on bowiem zdolność komórek do wytwarzania energii. Trening interwałowy polega na intensywnym wysiłku fizycznym przeplatanym z mniej intensywnymi ćwiczeniami. Sreekumaran Nair i jego koledzy z Mayo Clinic przeprowadzili badania ochotnikach, których podzielono na dwie grupy wiekowe: 18-30 lat oraz 65-80 lat. Badani przez trzy miesiące brali udział albo w treningach interwałowych, albo w treningach mających na celu utrzymanie prawidłowej masy ciała albo w treningach będących kombinacją dwóch poprzednich. Przed eksperymentem i po jego zakończeniu wykonano biopsje mięśni badanych, co pozwoliło na określenie wpływu treningów na komórki mięśniowe. Badania wykazały, że trening interwałowy spowodował, że u osób ze starszej grupy wiekowej wydajność mitochondriów zwiększyła się o 69%, a u tych z młodszej grupy wiekowej wzrosła o 49%. Z wiekiem aktywność mitochondriów spada, co prowadzi do poczucia zmęczenia, spadku masy mięśniowej oraz zdolności mięśni do spalania cukru. To z kolei zwiększa ryzyko wystąpienia cukrzycy. Jednak, jak wykazał powyższy eksperyment, spadek ten można powstrzymać, a nawet poprawić pracę mitochondriów. Po trzech miesiącach treningu interwałowego wszystko dążyło do stanu typowego dla młodszych osób - mówi Nair. Trening polepszył nie tylko pracę mitochondriów, ale również płuc, serca i układu krwionośnego. Ilość zużywanego tlenu wzrosła o 28% w grupie młodszej i o 17% w grupie starszej. Podobnego zjawiska nie zaobserwowano w grupie utrzymującej wagę, a w grupie o treningu mieszanym zauważono 21-procentowy wzrost wchłaniania tlenu w grupie starszej. « powrót do artykułu
  8. Matematycy z Uniwersytetu Kolorado przeprowadzili wyliczenia, co mogliby zrobić czołowi światowi maratończycy, by pokonać magiczną barierę 2 godzin. Obecny rekord Kenijczyka Dennisa Kimetty z Maratonu Berlińskiego w 2014 r. można by ponoć poprawić nawet o ok. 4,5 minuty. Punktem wyjścia były dla autorów studium możliwości fizjologiczne/wyposażenie Kimetty. Później rozważano zmiany biomechaniczne, które mogłyby zmniejszyć zużycie energii i poprawić ekonomię biegu. Ludzie od dawna myślą o przebiegnięciu maratonu w mniej niż 2 godziny. Nasze wyliczenia pokazują, że mogłoby się to wydarzyć już teraz, ale wymagałoby to konkretnych działań i sporej organizacji - podkreśla dr Wouter Hoogkamer. Autorzy publikacji z pisma Sports Medicine ujawniają, że buty powinny być o ok. 100 g lżejsze niż buty Kimetty, które ważyły 230 g. Warto przypomnieć, że wcześniejsze badanie Hoogkamera i prof. Rogera Krama pokazały, że bieg w 130-gramowych butach może "uciąć" 57 s z maratońskiego wyniku. Amerykanie doradzają również, by pierwsze 13 mil (ok. 21 km) przebiec za nadającym tempo czołem maratonu, czyli tzw. zającami. W 1971 r. pewien brytyjski naukowiec wykazał, że jeśli drugi biegacz trzyma się metr za pierwszym w tunelu aerodynamicznym, opór powietrza można zmniejszyć aż o 93%. Hoogkamer i inni podkreślają, że nawet spadek rzędu 36% poprawiłby ekonomię biegu o 2,7%. Oszczędność ta powinna zaś ułatwić osiągnięcie wyniku 1:59:59 sportowcowi, który solo byłby w stanie uzyskać czas 2:03:00. W drugiej połowie maratonu 4 najlepsi biegacze powinni się ustawić gęsiego, zmieniając się od czasu do czasu, by w ten sposób walczyć z oporem powietrza (podobnie jak draftujący kolarze szosowi). Dzięki temu można by zmniejszyć koszt metaboliczny o ok. 5,9%, a to przekładałoby się na uszczknięcie circa 3 min od obecnego rekordu. Matematycy podkreślają, że czynnikiem sprzyjającym biegaczom byłby też wiatr w plecy o prędkości ok. 21 km/h w drugiej części biegu. Nie jesteśmy pierwszymi naukowcami, którzy podsuwają pomysły przyspieszające biegaczy. Jako pierwsi wyliczyliśmy jednak konkretne zyski i zaprezentowaliśmy je w jednym artykule. Kram dodaje, że problemem dla bijących razem rekord mogą być nagrody pieniężne dla zwycięzców. Można by go jednak rozwiązać, gdyby zawodnicy przekraczający linię mety jako pierwsi porozumieli się w kwestii równego podziału kwoty. « powrót do artykułu
  9. Troje naukowców z Singapuru, USA i Hongkongu przeprowadziło badania dotyczące liczby wypadków, w których uczestniczyły żółte i niebieskie taksówki jeżdżące w Singapurze. Okazało się, że żółte taksówki rzadziej ulegają wypadkom. Największe singapurskie przedsiębiorstwo taksówkowe posiada samochody, które są pomalowane albo na żółto albo na niebiesko. To świadectwo przeszłości firmy, która powstała z połączenia dwóch innych, a władze nowego przedsiębiorstwa zdecydowały o utrzymaniu dotychczasowych kolorów pojazdów. Samochody wspomnianej firmy stanowią 60% taksówek w Singapurze, a kierowcy jeżdżą pojazdami o różnych kolorach. Dzięki temu badacze mieli okazję sprawdzić, czy kolor samochodu wpływa na liczbę wypadków. Uczeni poprosili firmę o przekazanie danych dotyczących działalności przedsiębiorstwa z ostatnich 3 lat. Szczegółowa analiza wykazała, że żółte taksówki ulegają 9% wypadków mniej niż taksówki niebieskie. Badacze przypominają, że pierwszym przedsiębiorstwem używającym żółtych taksówek było chicagowskie Yellow Cab. W 1907 roku jego właściciele zwrócili się do Uniwersytetu Chicagowskiego z prośbą o zbadanie, jaki kolor powinny mieć samochody, by pasażerowie najłatwiej mogli wyłowić je spośród innych – przeważnie czarnych – pojazdów poruszających się po ulicach miasta. Zasugerowano wówczas kolor żółty. Teraz uczeni mówią, że to właśnie kolor może przyczyniać się do mniejszej liczby wypadków. Żółte taksówki są lepiej widoczne – szczególnie w nocy – a inni kierowcy poruszają się ostrożniej w ich pobliżu. Naukowcy obliczyli też, że gdyby singapurska firma przemalowała wszystkie swoje taksówki na żółto, to w ciągu roku liczba wypadków z udziałem pojazdów przedsiębiorstwa spadłaby o 917, co oznacza oszczędności w wysokości około 1,4 miliona dolarów. « powrót do artykułu
  10. Picie koncentratu z borówek amerykańskich poprawia działanie mózgu u starszych ludzi. W studium naukowców z Uniwersytetów w Exeter i Zachodniej Anglii wzięli udział zdrowi ludzie w wieku 65-77 lat, którzy codziennie pili koncentrat z borówek amerykańskich. Okazało się, że polepszyło się u nich ogólne funkcjonowanie poznawcze, a także dopływ krwi do mózgu i jego aktywacja podczas testów poznawczych. Poza tym dowody sugerowały poprawę pamięci roboczej. Nasze funkcje poznawcze pogarszają się w miarę starzenia, ale wcześniejsze badania wykazały, że są one lepiej zachowane u zdrowych seniorów, których dieta jest bogata w pokarmy pochodzenia roślinnego. W ramach najnowszego studium wykazaliśmy, że wystarczy 12 tyg. spożywania 30 ml skoncentrowanego soku borówkowego, by poprawił się przepływ krwi przez mózg, aktywacja mózgu i pewne aspekty pamięci roboczej - opowiada dr Joanna Bowtell. Podczas eksperymentu 26 osób podzielono na 2 grupy: 12 raz dziennie podawano skoncentrowany sok borówkowy BlueberryActive, który stanowił odpowiednik 230 g owoców, a reszcie placebo. Przed i po interwencji ochotnicy przeszli serię testów poznawczych, w czasie których za pomocą rezonansu magnetycznego monitorowano działanie ich mózgu. Zmierzono także spoczynkowy mózgowy przepływ krwi. Stwierdzono, że w porównaniu do grupy placebo, u pijących koncentrat znacząco wzrosła aktywność mózgu w rejonach mających wpływ na rozwiązanie testów. Ze studium wykluczono ludzi, którzy spożywali ponad 5 porcji warzyw i owoców dziennie. Wszystkim badanym powiedziano, by nadal przestrzegali swojej zwykłej diety. Autorzy publikacji z pisma Applied Physiology, Nutrition and Metabolism przypominają, że wcześniejsze badania pokazały, że ryzyko demencji można obniżyć przez większe spożycie owoców i warzyw. Za zaobserwowany efekt odpowiadają prawdopodobnie flawonoidy z roślin. « powrót do artykułu
  11. Wikileaks ujawniło pierwszą część posiadanych przez siebie tajnych dokumentów CIA. W ramach serii „Vault 7” demaskatorski portal ujawnia największy wyciek dokumentów z Centralnej Agencji Wywiadowczej. Pierwsza część zawiera 8761 dokumentów i plików pochodzących z izolowanej sieci znajdującej się w Center for Cyber Intelligence w Langley. Jak twierdzą redaktorzy Wikileaks niedawno CIA straciła kontrolę nad większością swojego arsenału hakerskiego zawierającego szkodliwy kod, wirusy, trojany, exploity dziur 0-day, systemy zdalnej kontroli oraz związaną z tym wszystkim dokumentację. Narzędzia te, na które składają się setki milionów linii kodu, dają ich posiadaczom takie same możliwości prowadzenia cyberataków, jak ma obecnie CIA. Jak dowiadujemy się z Wikileaks ten cenny zestaw danych krąży podobno wśród nieposiadających odpowiedniej autoryzacji pracowników amerykańskich tajnych służb i firm z nimi współpracujących. To właśnie jedna z takich osób jest źródłem wycieku do Wikileaks. Z ujawnionych danych dowiadujemy się, że grupa hakerska CIA pracująca pod skrzydłami Center for Cyber Intelligence ma ponad 5000 zarejestrowanych użytkowników i do końca ubiegłego roku stworzyła ponad tysiąc systemów do prowadzenia ataków, trojnów, wirusów i innego złośliwego kodu. Źródło Wikileaks twierdzi, że możliwości CIA i jej wydatki na cyberwojnę wymagają pilnej publicznej debaty, w tym zadania pytania, czy narzędzia, jakimi dysponuje agencja, nie wykraczają poza jej uprawnienia oraz czy obywatele mają wystarczający nadzór nad CIA. Zwraca też uwagę na olbrzymie niebezpieczeństwo związane z możliwością wycieku hakerskich narzędzi CIA poza amerykańską społeczność służb specjalnych. Narzędzia hakerskie CIA są tworzone przez EDG (Engineering Development Group). To zespół programistów zatrudnionych w CCI (Center for Cyber Intelligence) wchodzącego w skład DDI (Directorate for Digital Innovation), jednego z pięciu głównych dyrektoriatów CIA. Jednym z bardziej interesujących narzędzi stworzonych przez EDG jest oprogramowanie szpiegujące za pośrednictwem telewizorów z serii Smart TV Samsunga. Stworzono je we współpracy z brytyjskim MI5. Po zarażeniu telewizora kod o nazwie WeepingAngel wprowadza urządzenie w fałszywy tryb uśpienia. Właściciel telewizora sądzi, że urządzenie jest wyłączone, tymczasem jest ono aktywne, nagrywa toczone w pokoju rozmowy i wysyła je na serwer CIA. Wiadomo też, że już pod koniec 2014 roku CIA starała się infekować systemy informatyczne samochodów i ciężarówek. Cel takiej operacji nie jest jasny, ale możemy sobie wyobrazić, że dzięki przejęciu kontroli nad pojazdem można np. dokonać zabójstwa wyglądającego jak wypadek. Z kolei wchodząca w skład EDG Mobile Devices Branch stowrzyła liczne narzędzia pozwalające na zdalne przejęcie kontroli nad różnymi modelami smartfonów. Zarażone urządzenia wysyłały do CIA informacje o lokalizacji użytkownika, przekazywały treść SMS-ów i rozmów głosowych, a Agencja miała możliwość aktywowania ich kamer i mikrofonów. Wiadomo, że CIA ma możliwość atakowania i kontrolowania wielu urządzeń Apple'a wykorzystujących system iOS. Posiada też narzędzia do atakowania dziur typu 0-day. Narzędzia takie rozwija samodzielnie, otrzymuje je od NSA, FBI, brytyjskiego GCHQ oraz zleca ich wykonanie firmom zewnętrznym, jak np. przedsiębiorstwu Baitshop. Szczególne znaczenie, jakie CIA przywiązuje do urządzeń Apple'a może wiązać się z faktem, że są one używane przez wielu polityków, biznesmenów, aktywistów czy dyplomatów na całym świecie. Urządzenia z iOS-em to nie jedyny cel hakerskich ataków CIA. Wikileaks ujawnia, że w samym tylko 2016 roku CIA dysponowało narzędziami pozwalającymi na przeprowadzenie ataków na 24 dziury 0-day występujące w Androidzie. Agencja posiada również narzędzia pozwalające na szpiegowanie takich programów jak WhatsApp, Signal, Telegram, Wiebo, Confide czy Cloackman. Nie musi przy tym martwić się szyfrowaniem. Dzięki kontrolowaniu zaatakowanych smartfonów kod CIA zbiera dane tekstowe i głosowe zanim jeszcze zostaną one zaszyfrowane przez urządzenia. Dużą uwagę przywiązuje CIA do rozwoju narzędzie służących do atakowania systemu Windows. Jest wśród nich np. „Hammer Drill” infekujący oprogramowanie rozprowadzane na nośnikach optycznych, są wyspecjalizowane narzędzia do infekowania pamięci przenośnych takich jak USB, systemy pozwalające na ukrywanie danych w obrazach czy na niedostępnych dla użytkownika obszarach HDD. Przypomina to możliwości, jakie ma Equation Group, która – zdaniem Kaspersky Lab – prowadzi najbardziej zaawansowane operacje hakerskie na świecie. Wiemy też, że CIA opracowała wieloplatformowe narzędzia hakerskie, pozwalające na przeprowadzenie ataku i przejęcie kontroli nad Windows, Mac OS X, Linuksem, Solarisem i innymi systemami. Ważną rolę w działalności CIA odgrywają nieujawnione producentom oprogramowania dziury typu 0-day. Eksperci Agencji znajdują i wykorzystują luki w oprogramowaniu m.in. Microsoftu, Apple'a czy Google'a. Warto tutaj zauważyć, że to ryzykowna strategia, gdyż jeśli dziury takie jest w stanie wykryć CIA, to prawdopodobnie mogą to zrobić agencje wywiadowcze innych państw. Nieinformowanie producentów oprogramowania o dziurach naraża wielu użytkowników na niebezpieczeństwo. Widzimy tutaj również, że CIA łamie zasady określone w Vulnerabilties Equities Process. Po długotrwałym lobbingu ze strony firm technologicznych rząd USA zgodził się, by producenci oprogramowania byli informowani o lukach wykrytych przez rządowe agendy. Wygląda na to, że CIA nie wywiązuje się z tego obowiązku. Z dostarczonych Wikileaks dokumentów wynika również, że operacje hakerskie są prowadzone przez CIA nie tylko z Langley. CIA wykorzystuje też amerykański konsulat we Frankfurcie, który jest bazą dla tajnych cyberoperacji na terenie Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki. Wiele z opracowanych technik powstało z myślą o atakowaniu izolowanych sieci o wysokim stopniu zabezpieczeń. Taki atak wymaga jednak fizycznego dostępu do sieci docelowej. Atak przeprowadzany jest wówczas np. za pomocą umieszczonych na nośniku USB odpowiednich narzędzi, takiech jak Fine Dining, system zawierający 24 aplikacje. Osoba, która dokonuje ataku może przeprowadzić go nawet w obecności świadków. Na USB znajdują się bowiem niewinnie wyglądające narzędzia do odtwarzania wideo (np. VLC), pokazu slajdów (Prezi), gry (Breakout2, 2048) czy też skanery antywirusowe (Kaspersky, McAfee, Sopthos). Jednak w czasie, gdy widzimy pozornie nieszkodliwy program, w tle dochodzi do infekcji docelowego komputera. CIA opracowała też standardy dotyczące pisania szkodliwego kodu. Ma być on stworzony tak, by jego analiza nie wskazywała na miejsce powstania. Podobne zasady istnieją też w odniesieniu do sposobu ukrywania komunikacji szkodliwego kodu z serwerem czy opisywania celów. Dzięki Wikileaks wiemy również, że programiści CIA mają narzędzia, które radzą sobie z większością znanych programów antywirusowych. Potrafią się przed nimi ukryć, oszukać je czy wyłączyć. « powrót do artykułu
  12. Dr inż. Joanna Marnik z Katedry Informatyki i Automatyki Wydziału Elektrotechniki i Informatyki Politechniki Rzeszowskiej stworzyła zastępującą mysz komputerową aplikację BlinkMouse. BlinkMouse pozwala na pełną obsługę komputera osobom całkowicie sparaliżowanym, które poruszają jedynie powiekami. W połączeniu z klawiaturami ekranowymi aplikacja umożliwia komunikowanie się z otoczeniem. By z niej korzystać, wystarczy komputer z kamerą internetową ustawioną naprzeciw twarzy. Rozwiązanie pozwala na wybranie przez mrugnięcie wszystkich istotnych funkcji fizycznej myszki komputerowej uaktywnianych sekwencyjnie (rozpoczęcie przesuwania wskaźnika myszy w czterech podstawowych kierunkach, zatrzymanie wskaźnika myszy, kliknięcie, podwójne kliknięcie) – opowiada dr inż. Joanna Marnik, twórczyni BlinkMouse, a zarazem prezes Stowarzyszenia BRUNO. Aktualnie dostępna akcja jest prezentowana w postaci graficznej (ikonka). Istnieje możliwość dostosowania ustawień aplikacji do preferencji i możliwości użytkownika. Za swoją aplikację Marnik otrzymała srebrny medal Międzynarodowych Targów Innowacji Gospodarczych i Naukowych INTARG (Kraków 2015). Udział w nich był możliwy dzięki projektowi "Inkubator innowacyjności" PRz, z którego sfinansowano przygotowanie aplikacji do sprzedaży. Projekt ten służy wsparciu procesu zarządzania wynikami badań naukowych i prac rozwojowych, a w szczególności ich komercjalizacji. 15 lutego 2017 r. aplikacja została objęta umową licencyjną zawartą pomiędzy Politechniką Rzeszowską (licencjodawca) a Stowarzyszeniem na rzecz Dzieci z Dysfunkcjami Rozwojowymi BRUNO. « powrót do artykułu
  13. Naukowcy z Australii zakwestionowali zdolność drzew do pochłaniania dodatkowej ilości dwutlenku węgla. Odkrycie ma niezwykle istotne znaczenie dla wielu modeli klimatycznych, zgodnie z którymi dodatkowe CO2 w atmosferze napędza wzrost drzew, a te z kolei wchłaniają więcej węgla. Badacze z Western Sydney University stwierdzili, że australijskie lasy eukaliptusowe prawdopodobnie potrzebowałyby więcej składników odżywczych w glebie, by móc skorzystać ze zwiększonej ilości CO2 w atmosferze. Świat zwraca dużo uwagi na modelowanie zmian klimatycznych, w tym na przewidywania dotyczące ilości węgla, który może zostać wchłonięty przez drzewa. Modele te bazują w dużej mierze na danych z umiarkowanych szerokości geograficznych, gdzie drzewa mają do dyspozycji wystarczającą ilość składników odżywczych, a to oznacza, że modele dokonują nieprawidłowej oceny tam, gdzie zbyt mało składników odżywczych wpływa na produktywność lasu. Jako, że wiele tropikalnych i subtropikalnych obszarów leśnych występuje na glebach ubogich w składniki odżywcze, wyniki naszych badań wskazują, że modele klimatyczne zawyżają zdolność lasów do pochłaniania węgla - mówi profesor David Ellsworth. Podczas przeprowadzonych eksperymentów duże obszary naturalnego lasu eukaliptusowego zostały wystawione na działanie CO2 o stężeniu sięgającym 550 ppm. Uzyskane wyniki znacząco różniły się od podobnych eksperymentów prowadzonych w Europie i USA. O ile tam przy podwyższonym poziomie dwutlenku węgla stwierdzono około 23% wzrost tempa przyrostu masy drzew, to w australijskim eksperymencie zauważono co prawda 19% wzrost fotosyntezy, jednak trzyletnie badania nie wykazały zwiększenia tempa przyrostu drzewa. Jednak gdy do gleby dodano fosfor, tempo przyrostu masy eukaliptusów zwiększyło sie o 35%. Sugeruje to, że najprawdopodobniej drzewa w tropikach i okolicach subtropikalnych potrzebują bardziej bogatych gleb, by korzystać z dodatkowego dwutlenku węgla w powietrzu. Gleby, na których rosną australijskie dziewicze lasy są bardzo stare. Przez miliony lat podlegały wietrzeniu, działalności słońca i wiatru, zawierają więc mało substancji odżywczych, a większość z nich jest uwięziona w drzewach. To zaś oznacza, że naszym glebom brakuje po prostu substancji, dzięki którym drzewa mogłyby skorzystać na dodatkowym CO2 w powietrzu - dodaje Ellsworth. « powrót do artykułu
  14. Shamoon powrócił. Szkodliwy kod, który pojawił się nagle w 2012 roku i wyczyścił dyski twarde na 35 000 komputerów należących do Saudi Aramco – największego na świecie eksportera ropy naftowej – został udoskonalony i znowu atakuje. Przy okazji analizy ataków Shamoona odkryto nowy, podobny doń kod, który za cel obrał sobie przedsiębiorstwo naftowe z Europy. O pojawieniu się wirusa poinformowali przedstawiciele Kaspersky Lab, którzy badają dwa ataki z listopada ubiegłego roku i jeden ze stycznia. StoneDrill – taką nazwę zyskał nowo odkryty złośliwy kod – jest nieco podobny do Shamoona, ale pojawiły się nowe narzędzia i techniki. Kod jest teraz mniej zależy od zewnętrznego serwara kontrolującego, zyskał funkcję ransomware oraz nowe 32- i 64-bitowe moduły. Wirus potrafi się też lepiej ukrywać m.in. poprzez manipulowanie sterownikami dysku. Badacze znaleźli w nim też funkcję tylnych drzwi umożliwiającą prowadzenie operacji szpiegowskiej. W tym celu używa kodu, który wcześniej został wykorzystany przez cyberprzestępców podczas kampanii szpiegowskiej znanej jako „NewsBeef”. Odkrycie StoneDrill w Europie to znak, że stojąca za nim grupa rozszerza swoją działalność poza Bliski Wschód. Celem nowego ataku wydaje się wielka korporacja działająca w sektorze petrochemicznym, która nie ma oczywistych związków czy interesów w Arabii Saudyjskiej - czytamy w raporcie Kaspersky Lab. « powrót do artykułu
  15. Podstawy anatomiczne elektrorecepcji rekinów czy płaszczek są znane od dziesięcioleci, jednak dopiero teraz naukowcy rozszyfrowali dokładny mechanizm tego zjawiska, czyli to, w jaki sposób receptory wychwytują słabe sygnały. Biolodzy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w San Francisco badali raje kanadyjskie (Leucoraja erinacea). W serii eksperymentów analizowali cały mechanizm elektrorecepcji: od genów, przez fizjologię komórki, po zachowanie. Płaszczki właściwe i rekiny mają jedne z najwrażliwszych elektroreceptorów w świecie zwierząt. Zrozumienie ich działania jest jak opisanie światłoczułych białek z oka - daje nam wgląd w całkiem nowy zmysłowy świat - podkreśla dr David Julius. W ramach studium Kalifornijczycy najpierw wyizolowali komórki elektroreceptorowe. Później udało im się uzyskać zapis 2 prądów jonowych: 1) bramkowanego napięciem prądu wapniowego, który w odpowiedzi na zaburzenia elektryczne doprowadza do wewnątrzkomórkowego wzrostu stężenia Ca2+ i 2) aktywowanego jonami Ca2+ prądu potasowego, który zmienia właściwości elektryczne komórki. Wpływają one na siebie, tworząc w błonie komórkowej oscylacje elektryczne zapewniające olbrzymią wrażliwość na zewnętrzne warunki. Oscylacje działają jak wzmacniacz, który pozwala płaszczce wyczuć zakłócenia wytwarzane przez pole elektryczne organizmu ofiary. Eksperymenty z ekspresją genową potwierdziły, że w opisywanym procesie biorą udział 2 podtypy kanałów wapniowych i potasowych: CaV1.3 i BK. Mają one unikatowe właściwości, odpowiedzialne za elektrorecepcję. Gdy naukowcy wprowadzali celowane mutacje do podobnych genów kanałów jonowych szczurów, kanały miały analogiczne właściwości elektryczne jak kanały rai. Podczas eksperymentów behawioralnych autorzy publikacji z pisma Nature umieszczali płaszczki w akwariach z ukrytym pod warstwą piachu źródłem prądu. Okazało się, że o ile zwykłe płaszczki spędzały sporo czasu, ustawiając się w jego kierunku i eksplorując odpowiedni obszar, o tyle ryby z kanałami unieczynnionymi farmakologicznie wydawały się nieświadome obecności symulowanego posiłku. Ustalenia dają wgląd nie tylko w technikę odnajdowania posiłku przez rekiny i raje, ale i w naszą własną biologię. Naukowcy podkreślają, że zmysł elektryczny tych ryb jest ewolucyjnie powiązany z układem słuchowym ssaków. Widać np. podobieństwa między działaniem eletroreceptorów ryb i komórek rzęsatych ucha wewnętrznego. Wersje tych samych kanałów jonowych z nieco innymi właściwościami elektrycznymi spełniają równie ważną rolę w naszych uszach. Ustalenie, jak drobne różnice w kanałach wpływają na funkcje elektryczne, może mieć ogromne znaczenie dla zrozumienia układu słuchowego - wyjaśnia dr Nicholas Bellono. Elektrorecepcja ewoluowała wielokrotnie na drzewie filogenetycznym, interesująco byłoby więc zobaczyć, jak inne gatunki rozwiązały ten sam problem - podsumowuje dr Duncan Leitch. « powrót do artykułu
  16. Sztuczna inteligencja kojarzy się z wieloma zastosowaniami, ale pisanie tekstów z pewnością nie jest pierwszym skojarzeniem z nią związanym. Najnowszy Word w ostatniej edycji Office'a 365 wspomagany jest opartym na sztucznej inteligencji narzędziem Editor, które ma pomóc piszącemu. John Brandon z VentureBeat to zawodowy dziennikarz. Pisze od 2001 roku i ma na swoim koncie około 10 000 opublikowanych tekstów. Mimo to, jak sam przyznaje, ciągle się uczy, wie, że jego teksty są dalekie od doskonałości. Teraz ze zdumieniem odkrył, że pomóc może mu w tym komputer. Brandon skorzystał z najnowszej edycji Office 365 i pomocy funkcji Editor. Ta przeskanowała napisany przezeń tekst i zauważyła np., że w konkretnym zdaniu wyraz „really” jest zbyteczny, nie wnosi niczego do treści. Editor potrafi jednak znacznie więcej. Informuje użytkownika o użyciu wyrazu potocznego czy o niepotrzebnie pojawiającej się stronie biernej. Wyłapuje zbyt często używane wyrazy, dzięki czemu Brandon zauważył, że jego teksty gorzej się czyta przez nadmierne użycie „basically” i „maybye”. Z obserwacji poczynionych przez dziennikarza wynika, że Editor naprawdę – przynajmniej w pewnym stopniu – rozumie analizowany tekst. Gdy na przykład zwrócił mu uwagę na wyraz „really”, to nie oznaczył go wszędzie, a jedynie tam, gdzie rzeczywiście był niepotrzebny i niczego nie wnosił do treści. Tam, gdzie użycie było uzasadnione, Editor nie miał uwag. Editor pomógł też Brandonowi pozbyć się nawyku zbyt częstego używania strony biernej. Dziennikarz przyznaje, że wie o tym, iż preferowana jest strona czynna, jednak niejednokrotnie używał biernej. Algorytmy AI z uporem mu tę bierną stronę wytykały, aż w końcu się od niej odzwyczaił. Editor wytyka też nadmierną potoczność tekstów. Gdy w długim dokumencie Brandon opisał krzesło jako „cushy” narzędzie zaproponowało, by zmienił je na „comfortable”. Brandon nakazał więc przeskanowanie tekstu pod kątem użycia języka potocznego zamiast formalnego i Editor wskazał mu około 20 miejsc, gdzie wkradła się zbytnia potoczność. Dziennikarz zastosował się do części sugestii, zgodził się z Editorem, że niektórych wyrazów używa zbyt często, a w innych przypadkach uznał, że ma jednak zostać tak, jak napisał. Zauważył też, że microsoftowa AI dba o poprawność polityczną i oznaczyła wyraz „spokesman” jako dyskryminujące. Podsumowując swoją przygodę z najnowszym Office 365 i Wordem Brandon napisał: maszynowe uczenie się jest na bardzo wysokim poziomie. Pomaga ono profesjonalnemu dziennikarzowi, takiemu jak ja, dobrać odpowiednie słowa i poprawić styl. Pomogło mi wykorzenić stronę bierną. [...] Co jest w tym wszystkim największą niespodzianką? Że – przynajmniej na razie – wróciłem do Worda. Porzuciłem Google Docs gdyż nie mogą się one równać z nowymi mechanizmami w Wordzie. Gdy aplikacja używa sztucznej inteligencji, która jest tak pomocna i potężna, że wśród wielu innych programów decydujesz się na używanie tej właśnie aplikacji, to wiedz, że dzieje się coś rewolucyjnego. « powrót do artykułu
  17. Wiek, w którym dziewczynka zaczyna miesiączkować, wpływa na późniejsze ryzyko wystąpienia cukrzycy ciężarnych. Naukowcy ze Szkoły Zdrowia Publicznego Uniwersytetu Queensland analizowali dane ponad 4700 kobiet z Australian Longitudinal Study on Women's Health. Okazało się, że te, u których menarche wystąpiła w wieku 11 lat bądź wcześniej, o 50% częściej zapadały na cukrzycę ciężarnych niż panie, u których pierwsza miesiączka pojawiła się w wieku 13 lat. Odkrycie to może oznaczać, że by zidentyfikować osoby z grupy podwyższonego ryzyka cukrzycy ciężarnych, lekarze powinni zacząć pytać kobiety, kiedy zaczęły miesiączkować - podkreśla Danielle Schoenaker i dodaje, że związek między wczesnym początkiem miesiączkowania i cukrzycą utrzymywał się nawet po wzięciu poprawki na różne czynniki, w tym wskaźnik masy ciała (BMI). Duża część kobiet, u których w ciąży rozwija się cukrzyca, ma nadwagę lub otyłość. Zachęcanie pań z wczesnym pokwitaniem do kontrolowania wagi przed ciążą może pomóc obniżyć ryzyko cukrzycy. Wyniki badań ukazały się w American Journal of Epidemiology. « powrót do artykułu
  18. Słynny paradoks Einsteina-Podolskiego-Rosena powraca po ponad 80 latach w nowej odsłonie. Naukowcy z Wydziału Fizyki Uniwersytetu Warszawskiego wytworzyli wielowymiarowy stan splątany pomiędzy zbiorem atomów a pojedynczą cząstką światła – fotonem. Co więcej, wytworzone w laboratorium splątanie udało się przechować przez rekordowy czas kilku mikrosekund. Wyniki badań opublikowano w prestiżowym czasopiśmie fizycznym Optica. W swojej słynnej pracy w Physical Review z 1935 r. A. Einstein, B. Podolsky i N. Rosen rozważali rozpad cząstki na dwie części, np. produkty promieniotwórczego rozpadu jądra atomowego. W tym eksperymencie myślowym kierunki lotu produktów rozpadu, a właściwie ich pędy, okazywały się być zawsze dokładnie przeciwne. Z punktu widzenia fizyki klasycznej nie byłoby w tym nic dziwnego, lecz stosując zasady powstałej w latach 1920. teorii kwantowej, Einstein i współpracownicy szybko doszli do paradoksu. Paradoks ten opiera się o tzw. zasadę nieoznaczoności Heisenberga, która zabrania zmierzenia jednocześnie położenia i pędu cząstki z nieograniczoną dokładnością. W eksperymencie myślowym Einsteina możemy jednak zmierzyć pęd jednej cząstki, poznając tym samym dokładnie przeciwny pęd drugiej z cząstek. Kiedy zmierzymy położenie tej drugiej cząstki, poznamy jednocześnie, a zarazem bardzo precyzyjnie, jej położenie i pęd, łamiąc tym samym zasadę nieoznaczoności Heisenberga. Dziś wiemy jednak, że powyżej opisany eksperyment wcale nie jest, jak kiedyś sądzono, paradoksalny. Błędem Einsteina i współpracowników było stosowanie zasady nieoznaczoności do układu dwóch cząstek. Kiedy potraktować dwie cząstki jako całość, okazuje się, że zasada nieoznaczoności w swojej pierwotnej formie przestaje obowiązywać, w szczególności dla pary cząstek znajdujących się w stanie splątanym. W Laboratorium Pamięci Kwantowych (Wydział Fizyki UW) po raz pierwszy udało się wytworzyć takie właśnie splątanie pomiędzy obiektem makroskopowym – grupą ok. biliona gorących atomów rubidu umieszczonych w szklanym cylindrze o długości 10 cm i średnicy 2.5 cm, a elementarną cząstką światła – pojedynczym fotonem. W wyniku oddziaływania atomów z wiązką lasera dochodzi do rozproszenia pojedynczych fotonów, które rejestrujemy na czułej kamerze. Zarejestrowany foton dostarcza nam informacji o stanie biliona atomów w komórce. Atomy te możemy przechować, a następnie odtworzyć ich stan w dogodnym dla nas momencie – podkreśla jeden z autorów artykułu, doktorant Michał Dąbrowski. Wyniki eksperymentu potwierdzają, że atomy i pojedynczy foton są wspólnie w stanie splątanym. Rejestrując położenie i pęd fotonu na kamerze, zyskujemy tym samym informację o stanie atomów, bez wykonywania na nich jakichkolwiek pomiarów. W celu pomiaru stanu atomów, oświetlamy je ponownie światłem lasera. W wyniku tego procesu emitowany jest kolejny foton, którego właściwości możemy mierzyć w laboratorium. W naszym eksperymencie demonstrujemy pozorny paradoks w wersji, w jakiej został oryginalnie opisany w pracy Einsteina i współpracowników z 1935 roku. Dodajemy jednak etap, w którym foton przechowywany jest w atomowej pamięci kwantowej. Atomy przechowują foton pod postacią tzw. fali spinowej, czyli fali obejmującej wszystkie bilion atomów w komórce - taki stan jest niezwykle odporny na utratę pojedynczych atomów – mówi doktorant Michał Parniak, również biorący udział w badaniach. Eksperyment przeprowadzony przez grupę z Uniwersytetu Warszawskiego jest wyjątkowy pod jeszcze jednym względem. Stworzona dzięki grantom PRELUDIUM Narodowego Centrum Nauki oraz Diamentowy Grant MNiSW pamięć kwantowa pozwala przechowywać do 12 fotonów w postaci fal spinowych jednocześnie. Tak znaczna pojemność pamięci stwarza szansę na zastosowanie w dziedzinie kwantowego przetwarzania informacji. Wielowymiarowe splątanie, którym dysponujemy jest przechowywane w naszym układzie przez kilka mikrosekund. Jest to ponad tysiąc razy dłużej niż dotychczas raportowane w literaturze czasy, a tym samym wystarczająco długo, aby mieć możliwość dokonywania manipulacji na atomach podczas procesu przechowywania – tłumaczy dr hab. Wojciech Wasilewski, kierownik Laboratorium Pamięci Kwantowych. Przestrzenno-pędowy stopień splątania, zademonstrowany w prestiżowym czasopiśmie Optica, może być z powodzeniem połączony z czasowym lub polaryzacyjnym stopniem swobody, umożliwiając generację tzw. hipersplątania. Przeprowadzone badania mogą posłużyć do testowania podstaw mechaniki kwantowej – teorii, która już niejednokrotnie stawiała naukowcom kłopotliwe pytania, prowadzące niezmiennie do trwającego wciąż postępu technologicznego. « powrót do artykułu
  19. Lasery znamy od kilkudziesięciu lat, a urządzenia te stały się wszechobecne. Współczesne lasery świetnie sprawdzają się w większości zastosowań, ale wciąż nie satysfakcjonują fizyków kwantowych. Ci potrzebują niewielkiego, precyzyjnego i efektywnie działającego lasera mikrofalowego, który pracowałby w warunkach bardzo niskiej temperatury. Naukowcy z Uniwersytetu w Delft pracujący pod kierunkiem profesora Leo Kouwenhovena zaprezentowali właśnie mikrofalowy laser na chipie, który wykorzystuje tunelowanie Josephsona. Zbudowali go z łącza Josephsona precyzyjnie umieszczonego we wnęce rezonansowej na chipie. Dzisiejsze lasery są bardzo nieefektywne pod względem energetycznym, rozpraszają podczas pracy dużo ciepło, a to oznacza, że bardzo trudno jest je wykorzystać w środowiskach kriogenicznych, takich w jakich powinny pracować komputery kwantowe. W niskotemperaturowych nadprzewodnikach występuje wspomniane wcześniej tunelowanie Josephsona. Polega ono na tym, że jeśli nadprzewodnik przedzielimy niewielką barierą, to ładunki elektryczne będą się przez nią tunelowały na bardzo charakterystycznej częstotliwości, którą można manipulować za pomocą prądu elektrycznego. Złącze Josephsona jest więc świetnym konwerterem częstotliwości. Zespół Kouwenhovena połączył złącze Josephsona z wnęką rezonansową o wysokiej jakości. Gdy do złącza zostanie dostarczony prąd, zaczyna ono emitować fotony o częstotliwości mikrofalowej. Fotony te odbijają się od wnęki i wymuszają na złączu emisję kolejnych fotonów, zsynchronizowanych z już istniejącymi fotonami. Po schłodzeniu urządzenia do temperatury poniżej 1 Kelvina i podłączeniu niewielkiego prądu stałego naukowcy zaobserwowali, że ich urządzenie emituje koherentny strumień fotonów w częstotliwości mikrofalowej. Całość okazała się bardziej wydajna pod względem energetycznym i bardziej stabilna niż tradycyjne lasery. Do zasilenia urządzenia wystarczył mniej niż pikowat. Wydajne źródła wysokiej jakości koherentego światła są bardzo ważne dla prac nad komputerem kwantowym. Już teraz mikrofale są wykorzystywane do odczytu i przenoszenia informacji, korygowania błędów czy kontrolowania poszczególnych elementów komputerów kwantowych. Jednak obecnie wykorzystywane źródła mikrofal są drogie i mało wydajne. Dlatego też tak ważne jest osiągnięcie uczonych z Delft. « powrót do artykułu
  20. FORPHEUS to pierwszy na świecie robot, który uczy ludzi grać w ping-ponga. Wyprodukowała go japońska firma Omron. Produkt został ostatnio wpisany do Księgi rekordów Guinnessa. Jego nazwa to w rzeczywistości skrótowiec od ang. Future Omron Robotics Technology for Exploring Possibility of Harmonized Automation with Sinic Theoretics. FORPHEUS wykorzystuje uczenie maszynowe, by ocenić umiejętności ludzkiego przeciwnika, dostosować do niego poziom gry i zapewnić wskazówki pozwalające poprawić technikę. Jak opowiada lider projektu Taku Oya, celem FORPHEUS-a jest harmonizacja ludzi i robotów. Maszyna z łatwością wpisuje się w rolę trenera, bo wyposażono ją w 2 czujniki wizji i 1 czujnik ruchu. Pierwsze służą do identyfikacji ruchu piłki, drugi - do monitorowania zachowania przeciwnika. Premiera robota miała miejsce 3 lata temu na targach Combined Exhibition of Advanced Technologies (CEATEC). Od tej pory maszyna przeszła wiele ulepszeń, zwłaszcza po przełomach dokonanych w odniesieniu do sztucznej inteligencji. FORPHEUS dysponuje nie tylko czujnikami, ale i kamerami umieszczonymi nad stołem do tenisa. Monitorują one położenie piłeczki aż 80 razy na sekundę. Analiza ruchów gracza, a także prędkości i trajektorii piłeczki pozwala ocenić umiejętności człowieka z trafnością rzędu 90%. Gdy FORPHEUS już wie, z kim ma do czynienia, odpowiednio dostosowuje styl rozgrywki: dla początkujących jest ona wolna i spokojna, dla zaawansowanych - szybsza i bardziej nieprzewidywalna. Kontroler FORPHEUS-a analizuje prędkość piłki 1000 razy na sekundę, stąd wiadomo, gdzie ona wyląduje. Komponent AI pozwala z kolei z dokładnością do 5 cm określić punkt, gdzie upadnie piłka odbita przez robota. Ponieważ przewidywania są wyświetlane, człowiek może się na to przygotować (i w domyśle, zagrać lepiej). Japończycy pomyśleli także o motywowaniu graczy; specjalna siatka jest bowiem jednocześnie wyświetlaczem LED, na którym pojawiają się wskazówki i komunikaty od FORPHEUS-a, np. "świetna robota". Inżynierowie podkreślają, że najtrudniejsze było stworzenie algorytmów, które pozwalałyby maszynie określić, jak dobrze człowiek gra. Kiedy obliczenia zakończono, wystarczyło tylko zaprojektować komponent do oceny prędkości. « powrót do artykułu
  21. Co najmniej od czasu wygranej Donalda Trumpa jednym z ważniejszych zagadnień związanych ze współczesnym internetem stała się kwestia fałszywych informacji rozpowszechnianych za pośrednictwem ogólnoświatowej sieci. Ponoć to właśnie fałszywe informacje umożliwiły zwycięstwo Trumpa nad jego bardziej uczciwymi przeciwnikami. Teraz o przekazywanie fałszywych informacji zostało oskarżone Google, a konkretnie Google Home. To niewielki „inteligentny” głośnik, który rozpoznaje wydawane polecenia i odpowiada na nie. Obecnie Google Home pozwala m.in. na robienie zakupów w internecie oraz przeszukiwanie sieci. W tym drugim przypadku korzysta z usługi featured snippets obecnej w wyszukiwarce Google. Usługa ta wyświetla na górze wyników wyszukiwania szybką odpowiedź na zadane pytanie. Jeśli np. wpiszemy w Google'u „who is the richest man in the world” zobaczymy listę kilku najbogatszych osób na świecie. Featured snippets może być przydatną funkcją, o ile całkowicie ufamy wyszukiwarce i nie mamy zamiaru zbytnio drążyć tematu. Na wiele prostych pytań rzeczywiście otrzymamy prawidłowe odpowiedzi. Nawet jeśli jednak wyświetlone odpowiedzi nie będą prawdziwe, otrzymamy pewne wskazówki mogące to sugerować. W przeglądarce zobaczymy przecież adres witryny, z której informacje pochodzą, możemy też rzucić wzrokiem na niżej umieszczone wyniki wyszukiwania. Takiej możliwości nie ma w Google Home. Głośnik udziela nam jednej odpowiedzi i nie mamy możliwości jej zweryfikowania za pomocą głośnika. Dlatego też Google Home zaliczył kilka spektakularnych wpadek. W miniony weekend zadając Google'owi pytanie „czy Obama planuje zamach stanu” otrzymywaliśmy odpowiedź pochodzącą z witryny Secrets of the Fed: Z informacji zawartych w materiale wideo organizacji Western Centre for Journalism wynika, że Obama nie tylko dogadywał się z komunistycznymi Chinami, ale że pod koniec swojej kadencji planuje przeprowadzenie komunistycznego zamachu stanu. I o ile w przeglądarce zobaczymy, że informacja pochodzi z witryny miłośników teorii spiskowych, to już Google Home wygłosi nam tę kwestię z pełną powagą. To jednak nie jedyna sytuacja tego typu, a szybkie i proste odpowiedzi – tak lubiane przez współczesne społeczeństwa i media – mogą zaprowadzić nas na manowce. Z featured snippets oraz Google Home mogliśmy bowiem dowiedzieć się, że 5 prezydentów USA było członkami Ku-Klux-Klanu. Jeśli dokładniej przyjrzymy się źródłom Google'a okaże się, że informacja ta pochodzi z artykułu w nigeryjskiej gazecie Trent Oline, która z kolei powołuje się na witrynę iloveblackpeople.net. Ta z kolei jako źródło swej informacji wymienia pseudohistoryka Davida Bartona i witrynę KKK.org. Niestety, problem nie ogranicza się tylko do fatalnego działania featured snippets i Google Home. Znaczna część ludzi bezkrytycznie podchodzi do informacji znalezionych w internecie. Przekonał się o tym profesor historii Peter Shulman z Case Western Reserve University, który prowadził wykłady dotyczące ponownego wzrostu w siłę KKK w latach 20. ubiegłego wieku (tzw. drugi Klan). W czasie zajęć jeden ze studentów zapytał, czy prezydent Harding był członkiem KKK. Zaskoczony uczony odpowiedział, że nic mu o tym nie wiadomo, ale jako że Harding popierał ustawę znoszącą prawo do linczu, wątpi, by prezydent był w Klanie. Na to odezwał się inny student, który stwierdził, że w KKK był zarówno Harding jak i czterech innych prezydentów USA (McKinley, Wilson, Coolidge, Truman). Rzeczywistość jest bardziej skomplikowana, a jej nadmierne uproszczenie powoduje, że ludzie coraz więcej ludzi wierzy w oczywiste bzdury. Wydatnie przyczynia się do tego internet, dzięki któremu są one z łatwością rozpowszechniane. Kwestia przynależności Hardinga do KKK nie jest bowiem nowa. Już w czasach jego prezydentury Klan twierdził, że Harding jest jego członkiem. Prezydent zaprzeczał, a biografowie jego i jego żony nigdy nie znaleźli najdrobniejszego dowodu, by prezydent należał do rasistowskiej organizacji. Profesor Shulman mówi, że nie ma też powodów, by wierzyć, że McKinley, Coolige czy Wilson – który był rasistą – należeli do KKK. Wiadomo, że Harry Truman – również rasista – spotkał się z członkiem Klanu, jednak nie ma dowodu, by sam był członkiem KKK. Wiadomo za to, że zwalczał KKK i sprzymierzył się z jego wrogami. Historia prezydentów USA, którzy mieli rzekomo być członkami Klanu, pokazuje, że nie można ufać algorytmom. Lepiej ufać zdrowemu rozsądkowi. Tym bardziej, gdy Google Home pytany o glutamininan sodu twierdzi, że uszkadza on mózg, z Baracka Obamy robi króla USA, a pytany o to, dlaczego samochody strażackie są czerwone cytuje skecz Monty Pythona. « powrót do artykułu
  22. Zespół Jonga-Rok Jeona z ze Szkoły Medycznej Gyeongsang National University pracuje nad bezpieczniejszą farbą do włosów, której podstawowy składnik naśladowałby eumelaninę. Farby do włosów zawierają p-fenylenodiaminę (PPD), tzw. sztuczną hennę, która z rzadka wywołuje reakcję alergiczną, m.in. opuchliznę twarzy i wysypkę. Intuicyjną alternatywą dla tego barwnika wydaje się melanina, ale wcześniejsze badania wykazały, że jej cząsteczki zbijają się, tworząc pałeczki i sfery zbyt duże, by mogły penetrować trzon włosa. Chcąc obejść ten problem, Koreańczycy zwrócili się ku polidopaminie, czarnej substancji, która strukturalnie przypomina melaninę. Co istotne, wcześniej oceniano już jej zastosowania biomedyczne. Podczas eksperymentów wykazano, że w obecności kationów żelaza Fe2+ polidopamina daje w akceptowalnym komercyjnie czasie (np. 1 h) głęboki ciemny kolor. Zafarbowane włosy wykazywały zaś dużą oporność na działanie detergentów (wytrzymywały kilka cykli mycia). Zmieniając jony metalu, można manipulować uzyskiwanym odcieniem. Gdy polidopaminę łączono z jonami miedzi i glinu, włosy były jaśniejsze. Obrazy uzyskane m.in. za pomocą skaningowego mikroskopu elektronowego (SEM) wykazały, że dla skuteczności farbowania kluczowy był zakres agregacji polidopaminy w trzonie włosa. Testy toksyczności wykazały, że u zafarbowanych polidopaminą myszy nie wystąpiły zauważalne efekty uboczne, podczas gdy u zwierząt potraktowanych PPD pojawiły się łyse łaty. Szczegółowe wyniki badań opublikowano na łamach ACS Biomaterials Science & Engineering. « powrót do artykułu
  23. U kobiet mikroglej (rezydentne komórki odpornościowe) jest bardziej aktywny w rejonach mózgu biorących udział w przetwarzaniu bólu. Naukowcy z Uniwersytetu Stanowego Georgii odkryli, że gdy zablokuje się mikroglej, żeńska reakcja na opioidy się polepsza i poziom uśmierzenia bólu zrównuje się z działaniem przeciwbólowym występującym normalnie u samców. U kobiet częściej występują przewlekłe bolesne choroby, takie jak fibromialgia czy choroba zwyrodnieniowa stawów. Choć morfina nadal pozostaje jednym z najważniejszych leków w terapii ciężkiego czy przewlekłego bólu, u pań jest często mniej skuteczna. Zarówno badania kliniczne, jak i przedkliniczne pokazują, że kobiety potrzebują niemal 2 razy więcej morfiny niż mężczyźni, by uzyskać ten sam efekt przeciwbólowy. Nasz zespół analizował potencjalnie wyjaśnienie tego zjawiska: międzypłciowe różnice dot. mikrogleju - opowiada Hillary Doyle. U zdrowych osób mikroglej prowadzi inspekcję mózgu, poszukując oznak zakażenia bądź występowania patogenów. Pod nieobecność bólu morfina zaburza normalne funkcje organizmu i jest postrzegana jako patogen, aktywując komórki wrodzonego układu odpornościowego mózgu i uwalnianie związków prozapalnych, np. cytokin. Testując swoją hipotezę, zespół Doyle podawał samcom i samicom szczurów lek hamujący aktywację mikrogleju. Wyniki studium mają spore znaczenie dla terapii bólu i sugerują, że mikroglej może stanowić ważny cel dla leków, które będą polepszać przeciwbólowe działanie opioidów u kobiet - podsumowuje dr Anne Murphy. « powrót do artykułu
  24. Jeden z wynalazców akumulatora litowo-jonowego, John B. Goodenough, skończy w bieżącym roku 95 lat, a mimo to nie spoczywa na laurach. Emerytowany profesor University of Texas opracował właśnie nową baterię, zdecydowanie lepszą od swojego wynalazku sprzed lat. Nowy akumulator pozwala na przechowywanie trzykrotnie większej ilości energii, jest bezpieczniejszy w użyciu, ładuje się znacznie szybciej i wytrzymuje więcej cykli ładowania/rozładowania niż urządzenie litowo-jonowe. Goodenough i jego zespół zastąpili płynny elektrolit akumulatorów litowo-jonowych... szkłem. Dzięki użyciu ciała stałego w elektrolicie nie tworzą się dendryty, które mogą powodować krótkie spięcia oraz eksplozję lub pożar baterii. Ponadto wykorzystanie szklanego elektrolitu pozwala na użycie akumulatora w niższych temperaturach, sięgających nawet -20 stopni Celsjusza. To jednak nie koniec zalet. Naukowcy zastąpili lit tańszym sodem, dzięki czemu obniżyli koszty produkcji nowych akumulatorów. Teraz poszukują producenta akumulatorów, który chciałby przetestować ich wynalazek w samochodach elektrycznych oraz w systemach przechowywania energii. To dzięki akumulatorom litowo-jonowym doczekaliśmy rozpowszechnienia się przenośnych gadżetów elektronicznych. Jeśli nawet szklano-sodowe akumulatory sprawdzą się w praktyce, nie należy oczekiwać, że trafią do powszechnego użycia już w przyszłym roku. Baterie litowo-jonowe przez wiele lat przebijały się na rynku. « powrót do artykułu
  25. Czarno-białe umaszczenie pandy wielkiej służy do kamuflażu i komunikacji. Choć wydaje się, że to truizm, dojście do takiego wniosku kosztowało naukowców wiele wysiłku. Niektórzy porównywali go nawet do prac Herkulesa. Ustalenie, czemu panda wielka jest tak charakterystycznie umaszczona [inne ssaki są brązowe lub szare, by wtopić się w tło], od dawna stanowiło dla biologów problem. Trudno było sobie z nim poradzić, bo właściwie żaden ssak tak nie wygląda, nie dało się więc działać na zasadzie tworzenia analogii. Przełomem było potraktowanie każdej części ciała jako niezależnego obszaru - podkreśla prof. Tim Caro z Uniwersytetu Kalifornijskiego. W ten sposób, posługując się porównawczym podejściem filogenetycznym, można było wyznaczyć związki między różnymi rejonami futra i zmiennymi socjoekologicznymi u 195 gatunków mięsożerców i 39 podgatunków niedźwiedzia. Analizy koloru futra i tła środowiska zasugerowały, że biały pysk, kark, grzbiet, boki, brzuch i kuper pomagają ukryć się na śniegu, zaś czarne przednie i tylne łapy w cieniu. Amerykanie uważają, że czarno-białe ubarwienie pandy to pokłosie diety o słabej jakości i niemożności trawienia większego wachlarza roślin. Oznacza to, że pandy nie mogą zgromadzić wystarczającej ilości tłuszczu, by hibernować. Są przez to aktywne przez cały rok, pokonują duże dystanse i wiele różnych habitatów: od zaśnieżonych gór po lasy tropikalne. Autorzy publikacji z pisma Behavioral Ecology ujawniają, że czarne plamy na pysku służą do komunikacji. Ciemne uszy mają sugerować zaciekłość i odstraszać drapieżniki. Łaty wokół oczu ułatwiają zaś wzajemne rozpoznawanie się lub sygnalizują agresję w stosunku do konkurentów. Nie znaleziono przekonujących wskazówek, by barwa futra wiązała się z regulacją temperatury, rozmywaniem zarysu sylwetki czy ograniczaniem rażenia przez światło. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...