Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37640
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    247

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Przeprowadzone na Northwestern University badania dowodzą, że osoby lubiące czarną kawę lubią również ciemną (gorzką) czekoladę, a zamiłowanie to jest warunkowane genetycznie. Uczeni odkryli, że osoby posiadające wariant genu odpowiadającego za szybszy metabolizm kofeiny wolą bardziej gorzką, czarną kawę. Ten sam wariant genetyczny znaleziono u ludzi, który wolą ciemną czekoladę od mlecznej. Przyczyną zamiłowania do bardziej gorzkiej kawy i czekolady są nie preferencje smakowe, ale raczej skojarzenie gorzkiego smaku z większym pobudzeniem kojarzonym z kofeiną. To interesujące, gdyż geny związane z szybszym metabolizmem kofeiny nie są powiązane ze smakiem. Osoby te metabolizują kofeinę szybciej, zatem jej pobudzających efekt szybciej mija. Zatem muszą pić więcej kawy, wyjaśnia główna autorka badań, profesor Marilyn Cornelis. Sądzimy, że ci ludzie kojarzą naturalną gorycz kofeiny z jej pobudzającym działaniem. Uczą się łączyć gorycz z kofeiną i pobudzeniem. Mamy tutaj z wyuczoną reakcją. Gdy myślą o kofeinie, myślą o gorzkim smaku, więc smakuje im czarna kawa i gorzka czekolada, dodaje Cornelis. Ciemna czekolada może smakować też miłośnikom czarnej kawy, gdyż zawiera nieco kofeiny, ale przede wszystkim podobną do kofeiny teobrominę. Nowe odkrycie może pomóc w badaniu skutków zdrowotnych spożywania kawy i czekolady. Czarna kawa i kawa zawierająca mleko oraz cukier mają różny wpływ na nasze zdrowie. Osoba, która woli czarną kawę, różni się od osoby pijącej kawę z mlekiem. A z naszych badań wynika, że osoby lubiące czarną kawę, wolą również ciemną czekoladę. To wszystko daje dostarcza nam narzędzi do bardziej precyzyjnych badań wpływu diety na zdrowie, dodaje Cornelis. « powrót do artykułu
  2. Archeolodzy pracujący przy budowie brytyjskiej szybkiej kolei HS2 poinformowali o dokonaniu wyjątkowego odkrycia. W pobliżu wioski Chipping Warden w South Northamptonshire ponad 80 archeologów pracuje od 12 miesięcy na stanowisku, na którym – jak się okazało – istniała niezwykle interesująca wieś z epoki żelaza. Przez wieki była to nic nieznacząca miejscowość, która w IV wieku stała się nagle ważnym punktem handlowym z imponującą drogą o szerokości 10 metrów. Naukowcy pracują w miejscu zwanym Blackgrounds od występującej tam żyznej czarnej ziemi. Od XVIII wieku wiadomo, że w przeszłości znajdowała się tam rzymska wieś. Jednak dopiero teraz prowadzone wykopaliska ujawniają wszystkie tajemnice tego miejsca. Okazało się na przykład, że obszar ten był zamieszkany na długo przed pojawieniem się Rzymian na Wyspach Brytyjskich. Ludzie osiedlili się w Blackgrounds już około 400 roku przed Chrystusem. I przez kolejnych kilkaset lat istniała tam niewielka osada. Dopiero w IV wieku n.e. rozpoczęła się gwałtowny rozwój rzymskiej osady. Skala ekspansji zaskoczyła specjalistów. Dotychczas znaleziono rzymskie urny z ludzkimi szczątkami, pozostałości gier, szklane naczynia, unikatową biżuterię wysokiej jakości i ponad 300 monet. Odkryto też parę kajdan. Archeolodzy trafili na ślady warsztatów, studni i pieców, w których mogły powstawać różnego rodzaju dobra, zarówno na potrzeby lokalne, jak i na eksport. W jednym z miejsc zauważono też glebę, która została przekształcona przez oddziaływanie wysokich temperatur. Mógł tam istnieć warsztat zajmujący się przetwarzaniem metali, wypalaniem ceramiki lub piekarnia posiadająca wielki piec. Znaleziono też ślady około 30 okrągłych domów z czasów epoki żelaza, które wykonano z drewna, trzciny i gliny oraz pozostałości kamiennych budynków wzniesionych według tradycji rzymskich. Badacze trafili też na ślady licznych dróg z epoki żelaza i czasów rzymskich, co pozwala na zrekonstruowanie historii rozwoju wsi od czasu jej powstanie, po jej romanizację od I wieku n.e. O tym, do jak wielkiego znaczenia doszła wieś świadczą pozostałości rzymskiej drogi o szerokości 10 metrów, która przebiegała przez środek miejscowości. Obecność tak dużej drogi to rzadkość na prowincji leżącej na rubieżach Imperium Romanum. To pokazuje, że w tym czasie ruch przez wieś był tak duży, iż wymusiło to na władzach podjecie tak dużego projektu infrastrukturalnego. A trzeba pamiętać, że kupcy mogli tez korzystać z pobliskiej rzeki Cherwell. Archeolodzy znaleźli też 300 rzymskich monet. Co interesujące, nie stanowiły one części jednego skarbu, a rozsiane były po całej wiosce. To pokazuje, że jej mieszkańcy dysponowali sporą ilością gotówki, na tyle dużą, że zgubienie pojedynczych monet nie stanowiło większego problemu. Badacze podkreślają, że początek rzymskiego panowania nie oznaczał, że dotychczasowi mieszkańcy wsi zostali z niej usunięci. Ulegli oni stopniowej romanizacji, przyjęli rzymskie zwyczaje, dobra materialne, style wznoszenia budowli, bez większych oporów zgodzili się na rzymskie zwierzchnictwo. Od 2018 roku naukowcy pracujący przy HS2 odkryli ponad 100 stanowisk archeologicznych pomiędzy Londynem a Birmingham. A stanowisko w pobliżu Chipping Warden jest unikatem. Drugim takim unikatem jest stanowisko w Stoke Mandeville, gdzie pod kościołem normańskim trafiono na kościół anglosaski, a pod nim na rzymskie mauzoleum. « powrót do artykułu
  3. Nie żyje wielkoszczur południowy Magawa, który przez lata pracował przy wykrywaniu min lądowych w Kambodży i został odznaczony przez brytyjską organizację charytatywną People's Dispensary for Sick Animals (PDSA) złotym medalem. Przyznano mu go za "odwagę w ratowaniu życia i poświęcenie". Medal przyznany Magawie to odpowiednik Krzyża Jerzego, najwyższego cywilnego odznaczenia Zjednoczonego Królestwa (Krzyż nadaje się za czyny najwybitniejszej odwagi). Medal specjalnie dostosowano, żeby pasował do uprzęży roboczej wielkoszczura. W czerwcu zeszłego roku zwierzę przeszło na zasłużoną emeryturę. Zanim się to jednak stało, udało mu się wykryć ponad 100 min lądowych i innych materiałów wybuchowych, dzięki czemu uznano je za najskuteczniejszego wielkoszczura wyszkolonego do tej pory przez APOPO (Anti-Persoonsmijnen Ontmijnende Product Ontwikkeling). Jak poinformowano na stronie APOPO, 8-letni Magawa odszedł w zeszły weekend. Cieszył się dobrym zdrowiem i większość ostatniego tygodnia upłynęła mu na zabawie, w którą angażował się z typowym dla siebie entuzjazmem. W miarę jednak, gdy zbliżał się weekend, Magawa coraz więcej drzemał i tracił zainteresowanie jedzeniem. Magawa był wielkoszczurem południowym (Cricetomys ansorgei). Urodził się w 2013 r. w Tanzanii - na Uniwersytecie Rolniczym Sokoine (SUA). W 2016 r. trafił do Siĕm Réab w Kambodży, gdzie rozpoczął swoją kilkuletnią karierę. Po przejściu Magawy na emeryturę na witrynie APOPO pojawił się nowy wielkoszczur, którego można wirtualnie - na miesiąc bądź rok - adoptować. Ronin, bo o nim mowa, urodził się 13 sierpnia 2019 r. w Morogoro w Tanzanii. Obecnie, tak jak kiedyś Magawa, rezyduje w Siĕm Réab. Jego ulubiony pokarm to awokado. Lubi ciężką pracę, ale jest równocześnie przyjazny i zrelaksowany. Oprócz niego na adopcję czekają dwie reprezentantki programu HeroRats: nieco ponad 5-letnia miłośniczka arbuzów Carolina i fanka orzechów ziemnych – prawie 7-letnia Shuri. « powrót do artykułu
  4. Nowe mutacje, które nie zostały odziedziczone ani po matce, ani po ojcu, mogą prowadzić do niepłodności u mężczyzn. Naukowcy z Newcaslte University odkryli nieznany dotychczas mechanizm genetyczny, który może powodować poważne formy męskiej niepłodności. Jego lepsze zrozumienie może pomóc w opracowaniu sposobów leczenia tej przypadłości. Uczeni zauważyli, że mutacje w czasie reprodukcji, do których dochodzi w procesie replikacji DNA rodziców, mogą powodować u ich syna niepłodność. To całkowicie zmienia nasze rozumienie męskiej niepłodności. Większość badań skupia się nad recesywnie dziedziczonymi przyczynami niepłodności, gdy oboje rodzice są nosicielami zmutowanego genu, a do niepłodności dziecka dochodzi, gdy ich syn otrzyma obie zmutowane kopie, zauważa główny autor badań, profesor Joris Veltman, dyrektor Instytutu Nauk Biologicznych. Nasze badania pokazały jednak, że znaczącą rolę w niepłodności odgrywają mutacje, do których dochodzi w czasie replikowania DNA. Obecnie nie rozumiemy większości przyczyn niepłodności u mężczyzn. Mamy nadzieję, że badania te spowodują, że będziemy w stanie pomóc większej liczbie pacjentów. Naukowcy analizowali DNA 185 niepłodnych mężczyzn i ich rodziców. Zidentyfikowali 145 rzadkich mutacji, które prawdopodobnie odpowiadają za niepłodność. Aż 29 z nich to mutacje dotykające genów bezpośrednio zaangażowanych w spermatogenezę i inne procesy komórkowe związane z reprodukcją. U wielu z badanych zauważono mutację w genie RBM5. Z badań na myszach wiemy zaś, że gen ten odgrywa ważną rolę w pojawieniu się niepłodności. Co bardzo ważne, mutacje te zwykle powodują dominującą formę niepłodności, do pojawienia się której potrzebny jest jeden zmutowany gen. W takim wypadku istnieje aż 50% ryzyko, że mutacja ta trafi do potomka mężczyzny w przypadku wykorzystywania technik wspomaganego rozrodu. Obecnie dzięki technikom tym rodzą się miliony dzieci na całym świecie. A najnowsze odkrycie pokazuje, że mogą one odziedziczyć niepłodność po swoim ojcu. Jeśli będziemy w stanie uzyskać diagnozę genetyczną, to zaczniemy lepiej rozumieć problem męskiej niepłodności oraz to, dlaczego niektórzy niepłodni mężczyźni nadal wytwarzają spermę, którą można wykorzystać podczas wspomaganego rozrodu. Dzięki naszym badaniom i badaniom prowadzonym przez innych, lekarze mogą poprawić współpracę z parami zmagającymi się z niepłodnością, dodaje profesor Veltman. Teraz autorzy odkrycia chcą w ramach międzynarodowego konsorcjum powtórzyć swoje badania z udziałem tysięcy pacjentów i ich rodziców. Szczegóły badań opublikowano na łamach Nature Communications. « powrót do artykułu
  5. W Gdańsku stanęły 4 książkomaty Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej: dwa 42-skrytkowe i dwa 18-skrytkowe. Kupiono je ze środków przekazanych przez samorząd województwa pomorskiego i miasto Gdańsk. Uroczystego przecięcia wstęgi dokonali 27 grudnia marszałek Mieczysław Struk i zastępca prezydenta Gdańska Piotr Borawski. Bo Gdańsk książkami stoi Stworzenie identyfikacji wizualnej powierzono Tofu Studio. Jak podkreślono w notce prasowej, według ich wizji, Gdańsk książkami stoi. Wszystkie projekty są ze sobą spójne i posiadają czerwono-fioletową kolorystykę. Jedna z naklejek książkomatowych przedstawia panoramę Gdańska, gdzie graficy zamiast bloków narysowali książki. Stoją one zaraz obok kościoła Mariackiego  czy Fontanny Neptuna. Oficjalne uruchomienie paczkomatów nastąpiło przy okazji otwarcia częściowo wyremontowanej Biblioteki Chełm; w 2021 r. wyremontowano tu hol, utworzono strefę wypoczynkową i stworzono Galerię Fotograficzną im. Macieja Kosycarza. Po przecięciu wstęgi na paczkomacie przy filii nr 19 Struk i Borawski wypożyczyli z urządzenia pierwsze książki. Wiceprezydent wybrał "Talitę", najnowszy zbiór opowiadań Pawła Huelle, a marszałek tomik poezji "Ale bez rozgrzeszenia" Antoniego Pawlaka i "Wrzeszcz!", autobiografię Mikołaja Trzaski. Schowek urządzenia, które działa podobnie do paczkomatu, otwiera się przy użyciu Metropolitalnej Karty do Kultury. Książki i audiobooki można oddać również za pośrednictwem książkomatu. Urządzenie działa całodobowo. Książkomaty są nową formą docierania do czytelników i nowoczesnym sposobem promocji czytelnictwa. [...] Ich usytuowanie w bliskim sąsiedztwie bibliotek jest uzupełnieniem kulturalnej infrastruktury. [...] Skoro z paczkomatów korzystają już całe rodziny, wierzymy, że książkomaty staną się bliskie także dzieciom i młodzieży, które szybko oswajają się z nowymi technologiami i w locie łapią współczesne trendy – podkreśla Jarosław Zalesiński, dyrektor Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. Książkomaty stanęły przy ulicy Azaliowej 8 (Biblioteka Kokoszki), Dragana 26 (Biblioteka Chełm), Gospody 3b (Biblioteka Żabianka), Wyrobka 5a (Biblioteka Morenowa). Książkomaty w Polsce Nowoczesne rozwiązania wprowadza sporo bibliotek w Polsce. Książkomaty można znaleźć w wielu miastach. Przeważnie funkcjonują one przy bibliotekach czy uczelniach, ale są pewne wyjątki: łódzka Szuflandia działa np. na rynku Centrum Handlowego Manufaktura przy wejściu do kina, a w Piasecznie od połowy czerwca 2020 r. można korzystać z książkomatu, który znajduje się w budynku zabytkowego dworca PKP (przy stacji kolejowej ul. Dworcowa 9). W warszawskiej dzielnicy Wawer działa z kolei Bibliobus, czyli mobilna biblioteka. Jak wyjaśniono na stronie Biblioteki Publicznej w Dzielnicy Wawer, jesteśmy zabiegani, wracamy do domów coraz później i dopiero wtedy zajmujemy się domowymi sprawami i rozrywkami, wśród których wizyta w bibliotece plasuje się na dalekiej pozycji. Często bywa też tak, że ktoś – jak wielu mieszkańców stolicy – wychował się w innej miejscowości albo dzielnicy, niedawno sprowadził się do Wawra i nawet nie miał okazji zastanowić się nad tym, czy gdzieś w pobliżu jego domu jest biblioteka. W takiej sytuacji idealnym rozwiązaniem jest właśnie biblioteka na kółkach, którą można spotkać w kilku miejscach w dzielnicy i podczas imprez czy różnych wydarzeń. Biblioteka Raczyńskich z Poznania chce dać możliwość korzystania ze swojej oferty w tych częściach miasta, gdzie brakuje jej filii. Stąd pomysł, by książkomaty stanęły w miejscach pozbawionych dotąd infrastruktury kulturalnej, które są jednocześnie mocno uczęszczane, np. przy supermarketach. Dzięki współpracy z popularnymi sieciami handlowymi (m.in. Lidl, Carrefour, Chata Polska) będziemy mogli ustawić książkomaty przy sklepach odwiedzanych przez tysiące ludzi. Mamy nadzieję, że trafimy do nowych czytelników, którzy przy codziennych zakupach będą mogli zaopatrzyć się w książki – zaznaczyła dyrektorka Anna Gruszecka. Zgodnie z planem, 11 urządzeń ma zostać zamontowanych do końca stycznia. Później nastąpi etap testowania, szkolenia pracowników i sprawdzania procedur. Czytelnicy, którzy nie zawsze mają bibliotekę po drodze, będą mogli skorzystać z książkomatów od ok. połowy marca. « powrót do artykułu
  6. Istnienie dużych różnic pomiędzy mikrobiomem jelit samców i samic norki amerykańskiej było olbrzymim zaskoczeniem dla naukowców. Sugeruje to bowiem, że u mięsożerców może istnieć nierozpoznana dotychczas różnica pomiędzy obiema płciami, co z kolei ma znaczenie dla badań nad dziką przyrodą. To duże zaskoczenie, gdyż przewód pokarmowy mięsożerców jest bardzo krótki i prosty. Jest on znacznie krótszy i mniej poskręcany niż jelita zwierząt wszystko- i roślinożernych, które wyewoluowały bardziej złożony system do rozkładania materii roślinnej. A fakt, że jelita mięsożerców są tak proste oznacza,że jest mniej czasu na to, by układ odpornościowy – który różni się u samców i samic – mógł wpływać na zróżnicowanie mikroorganizmów. A mimo to widzimy znaczące różnice pomiędzy płciami u tego gatunku, mówi profesor Erin McKenney z Nort Carolina State University. Z praktycznego punktu widzenia, odkrycie to jest niezmiernie ważne dla planowania przyszłych badań, dodaje główna autorka artykuły, profesor Diana Lafferty z Northern Michigan University. Specjaliści zajmujący się badaniem dziko żyjących zwierząt mięsożernych często używają technik nieinwazyjnych, np. zbierają i badają ich odchody. Zwykle nie wiemy, czy znalezione odchody pochodzą od samca czy samicy. Nasze odkrycie oznacza, że analizowanie mikrobiomu anonimowych próbek może nie dawać nam dokładnego obrazu badanej populacji. Będziemy musieli sprawdzać płeć zwierzęcia, by prawidłowo interpretować posiadane dane, wyjaśnia Lafferty. Eksperci są zainteresowani mikrobiomem jelitowym dzikich zwierząt, gdyż na jego podstawie można ocenić zdrowie i dobrostan populacji. Możemy dzięki temu zrozumieć na przykład, jak zwierzęta reagują na zmiany środowiskowe, stwierdzają naukowcy. Jednak takie badania nastręczają wiele trudności. Uczeni zastanawiają się na przykład, czy czas i temperatura nie wpływają na skład mikroorganizmów obecnych w odchodach. Czy np. szybko zebrane odchody można porównywać z tymi, zebranymi po kilku dniach? Autorzy najnowszych badań wybrali amerykańską norkę jako modelowego mięsożercę, gdyż jest to gatunek, który można trzymać w niewoli, żywić standardową dietą, a ich jelita są podobne do jelit innych mięsożerców. W badaniu wzięło udział 5 samców i 5 samic. Wszystkie zwierzęta były w mniej więcej tym samym wieku, były zdrowe, trzymano je oddzielnie i karmiono taką samą dietą. Odchody były zbierane natychmiast po ich wydaleniu. Każda próbka była dzielona na dwie części. Jedną część przechowywano w temperaturze poniżej temperatury zamarzania, drugą zaś w temperaturze powyżej 21 stopni Celsjusza. Codziennie, przez pięć kolejnych dni, sekwencjonowano DNA mikroorganizmów obecnych w próbkach. Naukowców czekały dwie niespodzianki. Pierwszą z nich było spostrzeżenie, że ani czas ani temperatura nie powodowały znaczących zmian w mikrobiomie. To dobra wiadomość. Kilkudniowe odchody wciąż dostarczają dokładnych informacji umożliwiających ocenę składu mikrobiomu zwierzęcia, mówi McKennedy. Drugą niespodzianką było zaś zauważenie dużej różnicy pomiędzy mikrobiomem samców i samic. Obie płci nie tylko mają w jelitach różne gatunki bakterii, lecz także te gatunki, które są dla nich wspólne, różnią się wielkością populacji. Naukowcy nie wiedzą, co jest przyczyną tych różnic. Większość z obecnych badań nad mikrobiomem było robionych na wszystko- i roślinożercach. Nas interesuje mikrobiom mięsożerców. Sądziliśmy, że u tych zwierząt jest on bardzo prosty. Okazuje się, że tak nie jest, dodaje Lafferty. Ze szczegółami badań można zapoznać się na łamach Journal of Mammalogy. « powrót do artykułu
  7. W filmach konie średniowiecznych rycerzy są najczęściej przedstawiane jako wielkie silne nieokiełznane zwierzęta. Tymczasem, wedle współczesnych standardów, wiele z nich było zaledwie kucami, wynika z badań, których wyniki ukazały się na łamach Journal of Osteoarcheology. Naukowcy z kilku brytyjskich uczelni – Uniwersytetów w Exeter, Sheffield, Bournemouth, Leicester i University of East Anglia – przeanalizowali dane dotyczące szczątków koni znalezionych na 171 stanowiskach archeologicznych rozsianych na terenie Wysp Brytyjskich. Szczątki były datowane na lata 300–1650. Okazało się, że wiele koni z tamtego okresu miało w kłębie nie więcej niż 144,2 cm. Mieściły się więc w definicji kuca. Jednak badania pokazały też, że w przeszłości w hodowli koni nie chodziło tylko o ich rozmiary, a o przydatność w turniejach rycerskich czy zdolność do wzięcia udziału w długotrwałych kampaniach wojennych, gdy konie musiały przebywać długie dystanse. Z Journal of Osteoarcheology dowiemy się, że na hodowlę i trening koni bojowych wpływ miały liczne czynniki kulturowe i biologiczne, jak chociażby zachowanie zwierzęcia, jego temperament. Nasze wyobrażenia o koniach średniowiecznych rycerzy zostały ukształtowane przez kulturę masową, która przedstawia je jako masywne zwierzęta na podobieństwo rasy Shire i każe nam wierzyć, że miały one 170–180 cm w kłębie. Tymczasem dowody wskazują, że nawet konie o wysokości 152 cm w kłębie były w tym czasie wielką rzadkością, nie mówiąc już o większych zwierzętach. Nawet w czasach największego rozkwitu średniowiecznych hodowli królewskich w XIII i XIV wieku rzadko w hodowlach tych zdarzały się konie o wysokości 152–162 cm w kłębie. A jeśli się zdarzały, były postrzegane jako niezwykle duże. Ani same rozmiary, ani sama wielkość kości nóg nie są wystarczającymi dowodami, by stwierdzić, że mamy do czynienia w koniem bojowym tamtej epoki. Dane historyczne nie zawierają konkretnych kryteriów, na podstawie których konia uznawano za zdatnego do walki. Prawdopodobnie w różnych okresach różne cechy konia były pożądane, w zależności zarówno od taktyki walki jak i preferencji kulturowych, mówi Helene Benkert z University of Exeter. Szczątki największego znanego nam konia Normanów zostały znalezione w Trowbridge Castle. Zwierzę mierzyło w kłębie... ok. 152 cm. Jak na współczesne standardy było więc niewielkim koniem. W szczytowym okresie średniowiecza, w latach 1200–1350, po raz pierwszy pojawiają się konie o wysokości ok. 162 cm. Jednak dopiero później, w latach 1500–1650, średni wzrost koni znacząco się zwiększa i w końcu zwierzęta ta rozmiarami zaczynają przypominać współczesne konie gorącokrwiste i pociągowe. Hodowla koni w stajniach królewskich mogła bardziej koncentrować się na odpowiednim temperamencie i właściwych cechach fizycznych przydatnych na wojnie, a nie na samych rozmiarach", mówi profesor Alan Qutram. A główny autor badań, profesor Oliver Creighton dodaje, że koń bojowy jest centralnym punktem naszego rozumienia średniowiecznego społeczeństwa i kultury. Jest symbolem statusu, blisko powiązanym z rozwojem arystokratycznej tożsamości, a także bronią o dużej mobilności i sile rażenia, przełamującą szeregi przeciwnika. « powrót do artykułu
  8. University of Maryland Medical Center informuje o przeprowadzeniu pierwszego w historii udanego przeszczepu serca świni człowiekowi. Biorcą przeszczepu był 57-letni mężczyzna z terminalną chorobą serca, dla którego tego typu zabieg był jedyną opcją terapeutyczną. Po raz pierwszy w historii serce genetycznie zmodyfikowanej świni zostało przeszczepione człowiekowi i nie doszło do natychmiastowego odrzucenia. Mam wybór, albo umrzeć, albo poddać się temu przeszczepowi. Chcę żyć. Wiem, że to strzał na oślep, ale to moja jedyna szansa, mówił David Bennett na dzień przed zabiegiem. Mężczyzna był wielokrotnie hospitalizowany. FDA (Food and Drug Agency) wydała nadzwyczajną zgodę na przeprowadzenie zabiegu w ostatnim dniu ubiegłego roku. O zgodę taką można starać się w odniesieniu do eksperymentalnych produktów medycznych – w tym wypadku genetycznie zmodyfikowanego świńskiego serca – gdy ich wykorzystanie jest jedyną dostępną opcją u pacjenta z zagrażającą życiu chorobą. To przełomowy zabieg, który przybliża nas do momentu rozwiązania problemu z brakiem organów do przeszczepu. Po prostu nie ma tylu dawców z nadającymi się do przeszczepu sercami, by zaspokoić długą listę oczekujących, mówi główny operator profesor Bartley P. Griffith. Postępujemy bardzo ostrożnie, ale też jesteśmy pełni nadziei, że ten pierwszy w historii zabieg da w przyszłości szansę pacjentom. Profesor Griffith ściśle współpracował z profesorem Muhammadem M. Mohiuddinem, jednym z najlepszych na świecie specjalistów od przeszczepów organów zwierzęcych (ksenotransplantacji), który dołączył do University of Maryland przed pięcioma laty i wraz z prof. Griffinem stworzyli Cardiac Xenotransplantation Program. To kulminacja wieloletnich bardzo złożonych badań i doskonalenia techniki na zwierzętach, które przeżyły z organem obcego gatunku ponad 9 miesięcy. FDA wykorzystała nasze dane i dane na temat eksperymentalnej świni podczas procesu autoryzowania przeszczepu, mówi Mohiuddin. Ksenotransplantacje mogą uratować tysiące ludzi, ale wiążą się z ryzykiem wystąpienia niebezpiecznej reakcji układu odpornościowego biorcy. Może dojść do gwałtownego natychmiastowego odrzucenia i śmierci pacjenta. Pierwsze ksenotransplantacje były przeprowadzane już w latach 80. XX wieku, ale w dużej mierze porzucono je po słynnym przypadku Stephanie Fae Beauclair. Dziewczynka urodziła się ze śmiertelną wadą serca, przeszczepiono jej serce pawiana, jednak dziecko zmarło miesiąc później w wyniku reakcji układu odpornościowego. Od wielu jednak lat w kardiochirurgii z powodzeniem wykorzystuje się świńskie zastawki serca. Pan Bennett trafił do szpitala na sześć tygodni przed zabiegiem. Został wówczas podłączony do ECMO. Nie kwalifikował się do tradycyjnego przeszczepu, a z powodu arytmii nie mógł mieć wszczepionego sztucznego serca. Oprócz eksperymentalnej procedury pacjentowi podawany jest też, obok tradycyjnych środków, eksperymentalny lek zapobiegający odrzuceniu przeszczepu. « powrót do artykułu
  9. Profesor Krzysztof Marycz z Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu chce wykorzystać technologię mRNA do leczenia osteoporozy. Jego projekt badawczy uzyskał najwyższe (3,2 miliona pln) finansowanie z programu Tango 5 Narodowego Centrum Badań i Rozwoju. Ta technologia może zrewolucjonizować nasze podejście do leczenia osteoporozy, mówi uczony, który ma zamiar odwrócić proces resorpcji kości. Na osteoporozę cierpi ok. 33% kobiet w okresie przekwitania. Ryzyko złamania kości wynosi u nich 40%, podczas gdy u mężczyzn jest co najmniej 2-krotnie mniejsze. W krajach wysoko rozwiniętych, w tym i w Polsce, osteoporoza to jedna z głównych przyczyn śmierci, gdyż złamania wiążą się z zanikiem mięśni, pojawieniem się odleżyn, zatoru czy opadowego zapalenia płuc. Profesor Marycz wykorzystuje mRNA do stworzenia materiału, który nie tylko zahamuje rzeszotowienie kości, ale również doprowadzi do odbudowy brakującej tkanki. Technologia mRNA została po raz pierwszy zastosowana w 2001 roku. Wtedy choremu pobrano komórki, wprowadzono do nich RNA, a całość ponownie wstrzyknięto pacjentowi. mRNA to kopia genu zawierająca np. informację o tym, w jaki sposób komórka ma wyprodukować konkretne białko. Ze znajdującego się w jądrze komórki DNA organizm przenosi mRNA do cytoplazmy komórki, tam wykonywana jest zawarta w mRNA instrukcja i wytwarzane jest konkretne białko. A to białka odpowiadają za większość procesów fizjologicznych naszego organizmu. Uczony z Wrocławia zapowiada, że wykorzysta technologię mRNA do leczenia osteoporozy. Nad tym rozwiązaniem zaczęliśmy pracować już kilka lat temu, przed pandemią. Punktem wyjścia były badania związane z końmi. Razem z Pawłem Golonką zaproponowaliśmy podobną technologię, choć jeszcze bez mRNA, do wypełniania cyst podchrzęstnych u koni. Wszystko się dobrze powiodło, opublikowaliśmy pracę ukazującą spektakularne wyniki badań klinicznych, więc zacząłem się zastanawiać nad tym, jak to doświadczenie wykorzystać w szukaniu rozwiązań terapeutycznych dla ludzi. Bo po pierwsze, konie mogą pomagać medycynie człowieka, ale po drugie – czy chodzi o to, by pomagać setkom koni, czy milionom ludzi?. Projekt naukowca, który zyskał uznanie NCBiR, to pomysł na wykorzystanie mRNA do hamowania osteoklastów – komórek kościogubnych, mających zdolność rozpuszczania tkanki kostnej – i promocji osteoblastów, komórek tworzących kości. To radykalna zmiana myślenia. Do tej pory myślano o tym, by do kości dostarczać wapń. Ja zamierzam wykorzystać komórki, które ten wapń produkują, bo problemem osteoporozy są nadaktywne komórki kościogubne, tj. te „zjadające” kość. Z kolei te, które ją budują i umożliwiają deponowanie wapnia w kości, są wyraźnie słabsze. Wpadłem więc na pomysł, by na poziomie postranskrypcyjnym zablokować komórki osteoporotyczne, a więc osteoklasty, a aktywować komórki osteoblastyczne, tym samym doprowadzając do sytuacji, w której będą one deponować kluczowe białka w macierzy kostnej i sprzyjać odkładaniu się wapnia, a więc budować kość w miejscu ubytku, wyjaśnia uczony. Uczonemu zależy też, by cały proces był niezwykle precyzyjny. Zawierający mRNA biomateriał ma być wprowadzany w miejsce konkretnego ubytku, a lekarz ma sterować przebiegiem leczenia. Najpierw mają otwierać się mikrokapsułki z mRNA, które zahamuje osteoklasty, a następnie kapsułki z mRNA pobudzającym osteoblasty. Profesor Marycz chce zawieszać mRNA nie w obecnie stosowanych lipidach, a w hydroksyapatytach, związkach nieorganicznych połączonych z nanocząstkami magnetyczymi. Naukowiec powołał już interdyscyplinarny zespół naukowy i zaprasza do współpracy. Mój projekt daje szansę rozwoju całej grupie badawczej, a co więcej, pozwala rozbudować zespół – dlatego też zwracam się do młodych i ambitnych naukowców – jeśli kogoś interesują innowacyjne badania z zakresu spersonalizowanej i precyzyjnej medycyny  translacyjnej, to zapraszam do aplikacji i zgłoszenia się do mnie, aby dać sobie szansę udziału w projekcie, który otwiera możliwość rozwoju i udziału w przełomowych badaniach. Marycz już stawia sobie kolejne ambitne cele. Jeśli uda mu się stworzyć szczepionkę mRNA przeciwko osteoporozie, rozpocznie prace nad szczepionką przeciwko rakowi prostaty i jelita grubego. « powrót do artykułu
  10. Ubezpieczenie od odpowiedzialności cywilnej (OC) jest obowiązkowe i musi je opłacić każdy właściciel samochodu. Dzięki niemu mamy pewność, że w przypadku spowodowania kolizji, nie będziemy musieli ponosić kosztów naprawy poszkodowanego pojazdu. OC nie jest ubezpieczeniem ze stałą stawką i zależy od wielu czynników. Przed zakupem warto sprawdzić przynajmniej kilka ofert, by wybrać tę, która jest dla nas najkorzystniejsza. Co zrobić, by uzyskać jak najniższą stawkę za OC? Przekonaj się o tym, czytając dzisiejszy artykuł. OC w 2022 roku znowu będzie wyższe? Ostatnie lata to dość duża stabilizacja na rynku ubezpieczeń OC. Po dużych wzrostach, które obserwowaliśmy na przełomie roku 2016 i 2017 ostatni czas zapewnił kierowcom odrobinę wytchnienia od podwyżek. Nie znaczy to wcale, że składki zaczęły tanień. Patrząc na obecną sytuację na rynku, wydaje się, że powoli będziemy wchodzić w czas podwyżek. Niezależnie od tego, jak będą kształtować się stawki w bieżącym roku, przed wyborem konkretnego ubezpieczyciela, warto porównać przynajmniej kilka ofert. Zdarza się, że na rynku pojawiają się fajne promocje i dają nam możliwość zaoszczędzenia kilkudziesięciu, czasem nawet kilkuset złotych. Pamiętajmy, że w żaden sposób nie jesteśmy związani z danym towarzystwem ubezpieczeniowym, jeśli nasza polisa wygasa i znajdziemy tańszą ofertę, to wystarczy wypowiedzieć w odpowiednim terminie stare ubezpieczenie, by móc skorzystać z lepszej oferty. Jeśli chcesz wykupić najtańsze OC w 2022 roku (sprawdź na: najtaniejuagenta.pl). Ten portal jest miejscem, gdzie znajdziemy najlepsze oferty w danym okresie. Zamiast wypełniać kolejne formularze lub umawiać się na wizyty w towarzystwach ubezpieczeniowych, możesz mieć dostęp do najlepszych ofert w jednym miejscu. Bez wątpienia takie rozwiązania ułatwiają nam życie i umożliwiają porównanie wielu ofert w jednym momencie. Dzięki nim jesteśmy w stanie dopasować ofertę do naszych preferencji i kupić ubezpieczenie, które będzie nam odpowiadać. Jak i kiedy wypowiedzieć polisę OC? Zakup nowej polisy wiąże się z wypowiedzeniem ubezpieczenia opłaconego rok wcześniej. Należy o tym pamiętać, bo niedotrzymanie terminu skutkuje automatycznym przedłużeniem starej polisy. Wiąże się to z powstaniem dość problematycznej sytuacji, której można uniknąć, dopełniając wszelkich formalności. Prezentują się one następująco: •    Artykuł 28 ustawy o ubezpieczeniach obowiązkowych wyraźnie mówi nam, że polisę OC musimy wypowiedzieć nie później jak jeden dzień przed końcem ochrony. •    Wyjątkiem jest sytuacja, gdy kupujemy pojazd używany posiadający aktualne ubezpieczenie OC. W takiej sytuacji nabywca może ją wypowiedzieć w dowolnym momencie. Jeśli chcesz dowiedzieć się więcej informacji o formalnościach związanych z przerejestrowaniem pojazdu, to warto odwiedzić stronę https://najtaniejuagenta.pl/jak-przerejestrowac-samochod/. •    Wypowiedzenie umowy składamy w formie pisemnej. Warto pamiętać, że jazda pojazdem bez ważnego OC naraża nas na kary, które wynieść mogą nawet 5600 zł w przypadku, gdy spóźniamy się z płatnością więcej, jak 14 dni. « powrót do artykułu
  11. Wiele zwierząt potrafi wychwycić wzorce w ludzkiej mowie. Okazuje się jednak, że szczególnie dobrze radzą sobie z tym psy. Na łamach NeuroImage ukazało się omówienie badań sugerujących, że psy potrafią odróżnić mowę od udających ją dźwięków, ich mózgi przetwarzają to, co mówimy nawet, gdy nie wypowiadamy ich ulubionych słów, potrafią też rozróżniać języki. Cztery lata temu neurolodzy LauraCuaya i Raúl Hernández-Pérez przeprowadzili się z Meksyku do Budapesztu, zabierając ze sobą dwa owczarki border collie oraz kota. Na miejscu zwrócili uwagę na to, w jak odmiennym otoczeniu dźwięków się znaleźli. Język węgierski brzmi przecież zupełnie inaczej niż hiszpański. Uczeni, którzy na Uniwersytecie Loránda Eötvösa w Budpeszcie pracują w grupie zajmującej się ewolucją postrzegania mowy u ssaków, zaczęli zastanawiać się, czy ich psy również widzą różnicę. Już w 2016 roku grupa wykazała, że podczas rozpoznawania znaczenia słów u psów dochodzi do aktywowania innych szlaków neuronowych niż podczas rozpoznawania zmian emocjonalnych w intonacji. Nie wiadomo było jednak, czy psy potrafią odróżnić mowę od niewiele różniących się dźwięków nie tworzących dłuższych ciągów wyrazowych. Nie wiadomo też było, czy zwierzęta są w stanie odróżnić od siebie języki. Na potrzeby badań wykorzystano 18 psów, w tym oba wspomniane wcześniej border collie. Każdy z psów był zaznajomiony z językiem węgierskim lub hiszpańskim, ale nie z oboma. Wszystkie też nauczono nieruchomego leżenia w maszynie do funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Psom założono słuchawki tłumiące odgłosy z zewnątrz i puszczano im „Małego księcia” po hiszpańsku lub węgiersku. Okazało się, że pod wpływem mowy aktywowały się te same obszary mózgów zwierząt, ale różne były wzorce aktywacji. Zależały one od tego, czy pies słyszał znany sobie język, czy też język mu obcy. To zaś sugeruje, że psy zauważają i przetwarzają różnice pomiędzy językami. Następnie naukowcy postanowili sprawdzić, czy psy reagują na cechy charakterystyczne obu języków. Innymi słowy, czy wyłapują zmiany w sposobie wypowiedzi – np. w węgierskim akcentowana jest pierwsza sylaba, w hiszpańskim akcentowana jest przedostatnia lub ostatnia sylaba – czy też reagują na podstawowe różnice akustyczne, jak np. zmiany tonu zachodzące przy innym wymawianiu samogłosek. Testy wykonano odtwarzając poprzednie nagrania, które jednak przetworzono tak, by jedynie brzmiały jak węgierski lub hiszpański, a w rzeczywistości był to nic nieznaczący zbiór dźwięków. Obrazowanie fMRI pokazało inne wzorce aktywizacji mózgu gdy psy słyszały prawdziwą mowę, a inne gdy były to dźwięki udające mowę. Naukowcy nie są jednak w tej chwili stwierdzić, czy zwierzęta rzeczywiście odróżniały mowę od nic nieznaczących dźwięków, czy też różnica była spowodowana reakcją na naturalnie brzmiący dźwięk, czyli mowę. Co jednak znaczące, nie zauważono różnicy we wzorcach aktywacji gdy psom puszczano bełkot udający język węgierski i bełkot udający język hiszpański. Wskazuje to, że reakcja mózgów psów nie była wywołana po prostu zmianami tonów czy akcentów. Badania te pokazują, że psy potrafią odróżniać od siebie różne języki oraz odróżniają prawdziwą mowę od dźwięków ją naśladujących. Po raz pierwszy wykazaliśmy, że mózg innego gatunku niż H. sapiens jest w stanie odróżnić od siebie języki, mówi Cuaya. Uczona dodaje, że co prawda wiemy, iż inne zwierzęta można wytrenować tak, by słyszały różnice pomiędzy ludzkimi językami, jednak psy potrafią to bez treningu. To naprawdę bardzo dobre badania nad postrzeganiem mowy przez psy, mówi Root-Gutteridge z University of Lincoln w Wielkiej Brytanii. Niezwykle interesującą rzeczą jest tutaj fakt, że ludzie i psy to dwa bardzo różne gatunki. Ale jest pewien ewolucyjny punkt, który je łączy. Oba gatunki mają do czynienia z bardzo złożonym środowiskiem społecznym, dodaje Hernández-Pérez. I pomimo różnic w budowie mózgu, u obu gatunku wyewoluowały mechanizmy wykrywania zmian w schematach ludzkiej mowy. W przyszłości kolejne badania mogą wykazać, czy taka zdolność do odbierania mowy człowieka wyewoluowała u psów dlatego, że od tysiącleci są z nam związane, czy też jest to bardziej ogólna – i być może powszechna – zdolność. « powrót do artykułu
  12. Natura wie najlepiej, jak naprawić wszystko, co zepsuliśmy! Jesteśmy jednym z dziesięciu milionów gatunków. Wcale nie najbardziej potrzebnym naszej planecie, choć zdecydowanie najbardziej pewnym siebie. Tymczasem to one – zwinne, cwane i często anonimowe stworzenia – ratują nam tyłek każdego dnia. Niektóre żyją głęboko w ziemi, w pniu drzewa, na dnie oceanu i nigdy, przenigdy ich nie spotkamy. Ale to dzięki nim możemy czytać tę książkę. Czy wiesz, że: • jeden malutki małż potrafi w ciągu dobry oczyścić 50 litrów wody; • za co drugi oddech możesz podziękować planktonowi produkującemu tlen; • prawie połowę leków ratujących życie zawdzięczamy roślinom, grzybom i zwierzętom! Anne Sverdrup-Thygeson jest profesorem na Norweskim Uniwersytecie Nauk Przyrodniczych. Kocha swoją pracę, ponieważ świat przyrody nieustannie ją ciekawi i zadziwia. Na prostych i wymownych przykładach pokazuje, że natura nas wspiera, leczy i ratuje każdego dnia. A oto 2 fragmenty książki: Pewnego ciepłego sierpniowego dnia 1962 roku jeden z botaników znalazł się pod pokręconym, mierzącym 8 metrów cisem pacyficznym. Jako że drzewo było 1645. rośliną, z której pobrał próbkę, nadał mu prostą i elegancką nazwę B-1645. Próbki wysłano do analizy. W korze B-1645 znaleziono paklitaksel, substancję, która powoduje, że komórki rakowe przestają się dzielić. Do dziś środek ten należy do najbardziej ekonomicznych leków przeciwrakowych, jakie kiedykolwiek produkowano. A wszystko zaczęło się od kawałka kory. Pewnie nawet o tym nie wiesz, ale jeśli kiedykolwiek dostałeś zastrzyk, możesz podziękować morskiemu stworzeniu o błękitnej krwi i wyglądzie średniej wielkości patelni za to, że zawartość strzykawki była czysta i pozbawiona niebezpiecznych toksyn bakteryjnych. Ukłoń się skrzypłoczom, odległym morskim krewniakom pająków. W ciągu ostatnich 25 lat uratowały wiele ludzkich istnień, ponieważ ich krew pozwala wykryć bakterie znajdujące się tam, gdzie ich nie chcemy.
  13. Zjawisko Leidenfrosta znane jest ludzkości od tysiącleci. W jego wyniku krople cieczy spadając na gorącą powierzchnię, nie odparowują od razu, ale poruszają się nad nią. Ich odparowanie może trwać dłuższy czas. Spowodowane jest to tym, że w kontakcie cieczy z gorącą powierzchnią pojawia się para, która tworzy poduszkę. Krople lewitują, a para izoluje ciecz od powierzchni. Naukowcy z Meksyku i Francji, pracujący pod kierunkiem  Felipe Pacheco-Vázqueza z Benemérita Universidad Autónoma de Puebla, zaobserwowali właśnie nowy typ zjawiska Leidenfrosta i nazwali go potrójnym zjawiskiem Leidenfrosta. Zespół Pacheco-Vázqueza sprawdzał, co się stanie, gdy wiele kropli zostanie umieszczonych na gorącej, nieco wklęsłej, powierzchni. Krople w naturalny sposób przesuwały się ku najniższemu punktowi powierzchni w centrum. Gdy używano wody, jej krople po spotkaniu się w centrum niemal natychmiast się łączyły w jedną dużą kroplę. Jednak gdy użyto wody i etanolu okazało się, że krople różnych cieczy wielokrotnie odbijają się od siebie, zanim się połączą. Naukowcy wysunęli hipotezę, że zjawisko to zachodzi, gdyż pojawiają się trzy warstwy pary. Dwie pierwsze znajdują się pod każdą z kropli, a trzecia pojawia się pomiędzy nimi w momencie, gdy się stykają. Ta trzecia warstwa tworzy się z powodu różnicy temperatury wrzenia obu płynów. Różnica ta powoduje, że cieplejsza kropla – w tym wypadku woda – działa na etanol jak gorąca powierzchnia. Pomiędzy kroplami pojawia się więc warstwa pary, która uniemożliwia ich zlanie się i krople odbijają się od siebie. W końcu kropla szybciej odparowującego etanolu staje się tak mała, że nie jest w stanie wytworzyć tyle pary, by zapobiec połączeniu się kropli. Wówczas się zlewają. Badacze przetestowali swoją hipotezę używając 10 różnych rodzajów płynów. Okazało się, że mieli rację. Krople płynów o znacząco różnych temperaturach wrzenia odbijały się od siebie, podczas gdy płynów o podobnych temperaturach wrzenia do odbijania się nie dochodziło i krople szybko się łączyły. Zdaniem odkrywców potrójnego zjawiska Leidenfrosta, dokładne jego zbadanie będzie pomocne w mikrofluidyce, nauce zajmującej się płynami w małej skali, gdzie siły powierzchniowe odgrywają główną rolę. Pozwoli to np. zrozumieć, jak oddziałują ze sobą krople paliwa w przegrzanych silnikach. « powrót do artykułu
  14. NCBJ koordynuje polski udział w największym w dotychczasowej historii przedsięwzięciu astronomii obserwacyjnej. W polu widzenia teleskopu budowanego w Chile znajdzie się jednorazowo obszar 40-krotnie większy od tarczy Księżyca. Obserwacje zaplanowane na 10 lat dostarczą m.in. danych o obiektach zmiennych. Naukowcy z NCBJ działający w ramach zespołu ASTROdust już dziś przygotowują algorytmy, które wzbogacą zestaw informacji pozyskanych z obserwacji. We współczesnej astrofizyce i kosmologii obserwacyjnej bardzo istotną rolę pełnią duże przeglądy nieba. Największym obecnie tego typu przeglądem w zakresie optycznym jest SDSS (ang. Sloan Digital Sky Survey), pokrywający ok. 35% całej sfery niebieskiej i obejmujący głównie Wszechświat lokalny. Dalej – czy też głębiej, jak mówią astronomowie – z pokryciem wynoszącym ~1/3 obszaru obejmowanego przez SDSS, sięga powstający obecnie DES (ang. Dark Energy Survey). Przeglądy te mają jednak podstawową wadę – są statyczne, pokazują obiekty w jednym momencie obserwacji. Nie ujmują one wielu informacji o obiektach zmiennych, których Wszechświat jest pełen – kwazarach, gwiazdach, asteroidach. Lukę w obserwacjach zmiennego Wszechświata ma wypełnić nowy międzynarodowy projekt Legacy Survey of Space and Time (LSST), realizowany w budowanym właśnie Obserwatorium Very Rubin (Vera Rubin Observatory) w Chile. Przegląd, do którego obserwacje mają się rozpocząć już w 2024 roku, przez 10 lat co trzy dni będzie skanował obszar 18 000 stopni kwadratowych południowego nieba. Dzięki temu stanie się nie tylko najgłębszym istniejącym katalogiem, ale też stworzy unikalny film pokazujący, jak będzie zmieniało się niebo w tym okresie. Żaden przegląd nie zawiera wszystkich informacji, jakich potrzebujemy, żeby w pełni zrozumieć obserwowane obiekty. LSST będzie tzw. przeglądem fotometrycznym, dostarczającym obrazu nieba w sześciu filtrach optycznych. Jeśli będziemy potrzebowali dodatkowych informacji – np. widm spektroskopowych albo danych zebranych w podczerwieni - będziemy musieli poszukać ich gdzie indziej albo prowadzić dodatkowe obserwacje. Warto jednak wiedzieć z góry, w jakich sytuacjach takie dodatkowe dane będą niezbędne. Badacze z Narodowego Centrum Badań Jądrowych, pod kierunkiem doktoranta Gabriele'a Riccio i jego promotorki prof. Katarzyny Małek, we współpracy z naukowcami z innych międzynarodowych ośrodków postawili sobie pytanie: jak dobrze możemy zmierzyć fizyczne własności galaktyk, korzystając wyłącznie z danych LSST i jak możemy ten pomiar poprawić? W tym celu naukowcy stworzyli symulowany katalog najbardziej typowych galaktyk we Wszechświecie - galaktyk aktywnych gwiazdotwórczo, obserwowanych w przedziale przesunięcia ku czerwieni 0 < z < 2,5 (czyli aż do 11 mld lat świetlnych od nas), tak jak będzie widział je LSST. Symulacje oparto o prawdziwe dane 50 000 galaktyk, zaobserwowanych w ramach przeglądu HELP (ang. Herschel Extragalactic Legacy Project). Dane HELP, zawierające pomiary galaktyk w szerokim zakresie widma od ultrafioletu, przez optykę, do dalekiej podczerwieni, pozwalają mierzyć własności fizyczne galaktyk bardzo dokładnie. Pytanie brzmi: na ile będzie to możliwe, jeśli będziemy mieli do dyspozycji wyłącznie dane LSST? Badacze skupili się na takich parametrach, jak całkowita masa gwiazdowa, masa pyłu, całkowita jasność galaktyki w podczerwieni czy tempo powstawania gwiazd w galaktyce. Parametry wyznaczone z symulowanych obserwacji porównano z parametrami wyznaczonymi na podstawie danych obserwacyjnych z katalogu HELP. Okazało się, że podstawowe parametry charakteryzujące część gwiazdową galaktyki, takie jak masa gwiazdowa, będziemy mierzyć bardzo dokładnie. Natomiast wartości parametrów związanych z zapyleniem galaktyki, czyli na przykład tłumienie pyłu czy tempo powstawania nowych gwiazd w otoczeniu chmur pyłowych, wyznaczone wyłącznie na podstawie danych LSST, będą przeszacowane. Co gorsza, stopień przeszacowania zależy od odległości galaktyki od nas. Nie jest to całkiem zaskakujące, bo zarówno procesy gwiazdotwórcze w galaktykach, jak i powiązaną z nimi emisję pyłu najlepiej obserwować w podczerwieni, który to zakres nie będzie dostępny dla LSST. Wiedząc jednak, jakiego błędu się spodziewać, naukowcy byli w stanie zaproponować poprawki, jakie trzeba będzie stosować w pracy z rzeczywistymi danymi LSST. Zespół ASTROdust, pod kierownictwem prof. Katarzyny Małek, wraz z międzynarodowymi współpracownikami z Francji i Chile rozpoczął prace nad zaimplementowaniem tych poprawek w ogólnodostępnych narzędziach umożliwiających modelowanie galaktyk. Praca ta, dotycząca użycia masy gwiazdowej jako wskazówki niezbędnej do wyznaczenia wartości tłumienia pyłu w ultrafioletowym zakresie widma galaktyki, pomoże w poprawnym opisie podstawowych parametrów fizycznych analizowanych galaktyk. Badania zespołu ASTROdust to tylko jedna z wielu aktywności naukowców z polskich instytucji, które planowane są w ramach polskiego udziału w Obserwatorium Very Rubin i projekcie LSST. Obecnie w skład polskiego konsorcjum LSST wchodzą: NCBJ jako jednostka koordynująca, UJ, UMK, UW, CAMK PAN oraz CFT PAN. W ramach polskiego wkładu własnego planowana jest m.in. budowa lokalnego centrum danych w Polsce - mówi prof. Agnieszka Pollo kierująca Zakładem Astrofizyki NCBJ i jednocześnie projektem polskiego konsorcjum LSST. Grupa zainteresowanych w Polsce ciągle rośnie, a lista afiliowanych naukowców liczy kilkadziesiąt osób. Wszyscy jesteśmy podekscytowani projektem i nie możemy się doczekać tych petabajtów danych oraz badań i licznych publikacji na ich podstawie. To dane, jakich jeszcze nie było, więc i szansa na zupełnie nowe, nieoczekiwane odkrycia. Ale będą też i wyzwania logistyczne: jak radzić sobie z ogromnymi zbiorami danych? Jak adaptować do nich metody uczenia maszynowego? A wreszcie - jak pokazała omawiana wyżej praca Riccio et al. (2021) - dane LSST same w sobie nie zawsze wystarczą. LSST będzie kluczowym elementem układanki wielu zestawów danych – wyjaśnia dr hab. Katarzyna Małek z Zakładu Astrofizyki NCBJ. Co prawda dane pozyskane w ramach LSST będą bardzo dokładne i bardzo szczegółowe, jednak nadal będą to tylko optyczne dane fotometryczne. Będziemy musieli je uzupełniać danymi z innych obserwatoriów - na przykład pozyskanymi przy pomocy teleskopów Europejskiego Obserwatorium Południowego (ESO), wystrzelonego 25 grudnia 2021 roku Teleskopu Jamesa Webba (JWST) albo teleskopu SALT (ang. Southern African Large Telescope), na którym polscy astronomowie mają prawo do 10% czasu obserwacyjnego. Dlatego staramy się teraz dobrze zaplanować nasze miejsce w tej układance. Badania astronomiczne i astrofizyczne należą do grupy badań podstawowych, które przede wszystkim poszerzają naszą wiedzę o świecie i prawach nim rządzących. Dzięki badaniom LSST spodziewamy się lepiej zrozumieć naturę materii i energii we Wszechświecie i zweryfikować podstawowe prawa fizyki" – tłumaczy profesor Pollo. "Obserwacje będą też dotyczyć naszej bezpośredniej kosmicznej okolicy - w ramach przeglądu prowadzony będzie monitoring asteroid bliskich Ziemi, co znacząco zwiększy szanse wczesnego wykrycia potencjalnie niebezpieczniej dla nas asteroidy. Od jeszcze bardziej praktycznej strony - dane zebrane przez LSST, bezprecedensowo duże i złożone, będą wymagały rozwinięcia wyrafinowanych metod i algorytmów uczenia maszynowego, które potem zapewne znajdą zastosowanie także i w narzędziach wykorzystywanych w naszym codziennym życiu. Informacje o projekcie LSST: Legacy Survey of Space and Time (LSST) to międzynarodowy projekt obserwacyjny, który będzie realizowany za pomocą teleskopu o średnicy 8,4 m w Obserwatorium Very Rubin (Vera C. Rubin Observatory), umiejscowionym 2 682 m n.p.m. na górze Cerro Pachón w Chile. Teleskop o polu widzenia ponad 9 stopni kwadratowych (obserwujący jednorazowo ok. 40 razy większy obszar nieba niż tarcza Księżyca w pełni) w ciągu 10 lat mapowania całego południowego nieba dostarczy ok. 500 petabajtów danych w formie zdjęć oraz danych liczbowych – wartości strumieni fotometrycznych. Szacuje się, że w ciągu tygodnia będzie zbierał tyle danych, ile obejmuje cały przegląd SDSS! Główne projekty realizowane w ramach LSST skupione będą na: badaniu ciemnej materii i ciemnej energii, poszukiwaniu bliskich asteroid potencjalnie zagrażających Ziemi (tzw. Near Earth Objects, NEO), badaniu zmienności obiektów kosmicznych oraz mapowaniu Drogi Mlecznej. « powrót do artykułu
  15. Gra planszowa sprzed 4000 lat, ślady produkcji metalurgicznej i wieża leżąca w obrębie prehistorycznej osady to tylko część odkryć, których dokonali naukowcy w Centrum Archeologii Śródziemnomorskiej Uniwersytetu Warszawskiego w Dolinie Qumayrah w północnym Omanie. Uczeni z Polski i Omanu zajmowali się badaniem osadnictwa epoki brązu i żelaza na stanowiskach we wsi Ayn Bani Saidah. To miejsce strategicznie położone na skrzyżowaniu szlaków łączących ważne ośrodki starożytności: Bat na południu i Al-Ayn na północy, dziś stanowiska z Listy Światowego Dziedzictwa UNESCO, oraz wybrzeże morskie w pobliżu portu Sohar na wschodzie, informuje profesor Piotr Bieliński. Wraz z doktorem Sultanem al-Bakrim, dyrektorem generalnym ds. starożytności w Ministerstwie Dziedzictwa i Turystyki Sułtanatu Omanu, kieruje on projektem badawczym finansowanym przez Narodowe Centrum Nauki. Badana osada pochodzi z okresu Umm an-Nar. To kultura, która istniała w latach 2600–2000 p.n.e. na terenie dzisiejszych Zjednoczonych Emiratów Arabskich i północnego Omanu. Kultura ta odgrywała rolę ważnego centrum handlu pomiędzy cywilizacją sumeryjską a cywilizacją doliny Indusu. Sumerowie nazywali te rejony Magan, eksportowali stamtąd miejscową miedź i dioryt. Doktor Agnieszka Pieńkowska zwraca uwagę, że badana osada jest wyjątkowo między innymi dlatego, że znajdują się w niej aż cztery wieże: trzy okrągłe i jedna ryzalitowa. Mimo swych rozmiarów, blisko 20 m średnicy, jedna z okrągłych wież nie była widoczna na powierzchni i została odkryta dopiero podczas wykopalisk. Naukowcy wciąż nie wiedzą, czemu te wieże służyły. Bardzo ważnym odkryciem było też znalezienie dowodów na obróbkę miedzi. To pokazuje, że osada uczestniczyła w tym lukratywnym handlu, o którym wspominają nawet źródła pisane z Mezopotamii. Oman był bowiem potęgą metalurgiczną tamtej epoki, podkreśla profesor Bieliński. Niespodzianką było zaś znalezienie kamiennej planszy do gry. Wyryto na niej pola i zagłębienia. To rzadkie znalezisko, a podobne plansze znane są z Doliny Indusu i Mezopotamii. To zaś wskazuje, że region ten miał przed tysiącami lat większe znaczenie, niż się wydawało. Polacy prowadzą tam badania od 2015 roku i wiedzą już, że w Dolinie Qumayrah znajdują się ślady osadnictwa z co najmniej pięciu okresów. Najstarsze z nich sięgają późnego neolitu, czyli lat 4300–4000 p.n.e. Mamy też osady z okresu Umm an-Nar, epoki żelaza II (1100–600 p.n.e.) oraz okresu islamskiego. Ta obfitość śladów osadnictwa z różnych okresów świadczy o tym, że dolina ta była ważnym miejscem w prehistorii, a być może także i historii Omanu, dodaje profesor Bieliński. « powrót do artykułu
  16. Po raz pierwszy udało się zrekonstruować w laboratorium falową naturę elektronu, jego funkcję falową Blocha. Dokonali tego naukowcy z Uniwersytetu Kalifornijskiego w Santa Barbara (UCSB), a ich praca może znaleźć zastosowanie w projektowaniu kolejnych generacji urządzeń elektronicznych i optoelektronicznych. Elektrony zachowują się jednocześnie jak cząstki oraz jak fala. Ich falowa natura opisywane jest przez naukowców za pomocą obiektów matematycznych zwanych funkcjami falowymi. Funkcje te zawierają zarówno składowe rzeczywiste, jak i urojone. Z tego też powodu funkcji falowej Blocha elektronu nie można bezpośrednio zmierzyć. Można jednak obserwować powiązane z nią właściwości. Fizycy od dawna próbują zrozumieć, w jaki sposób falowa natura elektronów poruszających się przez sieć krystaliczną atomów, nadaje tej sieci właściwości elektroniczne i optyczne. Zrozumienie tego zjawiska pozwoli nam projektowanie urządzeń lepiej wykorzystujących falową naturę elektronu. Naukowcy z Santa Barbara wykorzystali silny laser na swobodnych elektronach, który posłuży im do uzyskanie oscylującego pola elektrycznego w półprzewodniku, arsenu galu. Jednocześnie za pomocą lasera podczerwonego o niskiej częstotliwości wzbudzali jego elektrony. Wzbudzone elektrony pozostawiały po sobie „dziury” o ładunku dodatnim. Jak wyjaśnia Mark Sherwin, w arsenku galu dziury te występują w dwóch odmianach – lekkiej i ciężkiej – i zachowują się jak cząstki o różnych masach. Para elektron-dziura tworzy kwazicząstkę zwaną ekscytonem. Fizycy z UCSB odkryli, że jeśli utworzy się elektrony i dziury w odpowiednim momencie oscylacji pola elektrycznego, to oba elementy składowe ekscytonów najpierw oddalają się od siebie, następnie zwalniają, zatrzymują się, zaczynają przyspieszać w swoim kierunku, dochodzi do ich zderzenia i rekombinacji. W czasie rekombinacji emitują impuls światła – zwany wstęgą boczną – o charakterystycznej energii. Emisja ta zawiera informacje o funkcji falowej elektronów, w tym o ich fazach. Jako, że światło i ciężkie dziury przyspieszają w różnym tempie w polu elektrycznym ich funkcje falowe Blocha mają różne fazy przed rekombinacją z elektronami. Dzięki tej różnicy fazy dochodzi do interferencji ich funkcji falowych i emisji, którą można mierzyć. Interferencja ta determinuje też polaryzację wstęgi bocznej. Może ona być kołowa lub eliptyczna. Autorzy eksperymentu zapewniają, że sam prosty stosunek pomiędzy interferencją a polaryzacją, który można zmierzyć, jest wystarczającym warunkiem łączącym teorię mechaniki kwantowej ze zjawiskami zachodzącymi w rzeczywistości. Ten jeden parametr w pełni opisuje funkcję falową Blocha dziury uzyskanej w arsenku galu. Uzyskujemy tę wartość mierząc polaryzację wstęgi bocznej, a następnie rekonstruując funkcję falową, która może się różnić w zależności od kąta propagacji dziury w krysztale, dodaje Seamus O'Hara. Do czego takie badania mogą się przydać? Dotychczas naukowcy musieli polegać na teoriach zawierających wiele słabo poznanych elementów. Skoro teraz możemy dokładnie zrekonstruować funkcję falową Blocha dla różnych materiałów, możemy to wykorzystać przy projektowaniu i budowie laserów, czujników i niektórych elementów komputerów kwantowych, wyjaśniają naukowcy. « powrót do artykułu
  17. Nieco ponad 15 lat temu podpisano umowę powołującą do życia Konsorcjum Dolnośląskiej Biblioteki Cyfrowej (DBC). Początkowo w bazie znajdowało się ok. 300 publikacji, przede wszystkim ze zbiorów Politechniki Wrocławskiej, obecnie jest ich już blisko 90 tys. Chętni mogą się zapoznać i z cennymi dokumentami historycznymi, i z współczesnymi wydawnictwami. Na stronie DBC można zobaczyć, jakie pozycje ostatnio dodano; wśród nich zobaczymy zarówno starodruki, np. "Simona Simonidesa Sielanki" Szymona Szymonowica z 1626 r., jak i niedawno opublikowane artykuły, książki, czasopisma, pomiary inwentaryzacyjne czy rozprawy doktorskie. Korzystając z przycisku "Obiekty planowane" na stronie głównej, da się też sprawdzić, jakie pozycje zostaną za jakiś czas udostępnione. Projekt koordynuje Politechnika Wrocławska; serwery cyfrowej biblioteki znajdują się we Wrocławskim Centrum Sieciowo-Superkomputerowym. Początki i rozwój DBC Jak podkreślono w komunikacie DBC, w grudniu 2006 r. dziesięć wrocławskich uczelni wyższych oraz Zakład Narodowy im. Ossolińskich podpisało umowę powołującą do życia Konsorcjum Dolnośląskiej Biblioteki Cyfrowej (DBC). Inicjatywa utworzenia DBC wyszła ze strony Ossolineum i Politechniki Wrocławskiej. Obecnie do projektu należą 22 instytucje. Podpisanie umowy umożliwiło współpracę bibliotek w zakresie gromadzenia oraz udostępniania w sieci dolnośląskich zbiorów bibliotecznych. Od początku istnienia DBC jednym z jej głównych celów jest zapewnienie powszechnego i nieograniczonego dostępu do zbiorów naukowo-dydaktycznych, kulturalnych i regionalnych. Każda z bibliotek Konsorcjum posiada swój indywidualny zasób. Politechnika Wrocławska chwali się, że na jej kolekcję składają się rozprawy doktorskie, uczelniane czasopisma open access, książki z Oficyny Wydawniczej PWr, materiały bibliologiczne, regionalia czy książki wydane przed 1949 r. (w tej kolekcji podrzędnej znajdują się publikacje, których prawa autorskie wygasły; mamy tu do czynienia z cennymi starodrukami czy książkami naukowymi z różnych dziedzin wiedzy, pochodzącymi głównie z Politechniki Lwowskiej i Technische Hochschule Breslau). Warto dodać, że w kolekcji DBC znajdują się np. cyfrowe wersje rękopisów "Pana Tadeusza" Adama Mickiewicza czy "Chłopów" Władysława Reymonta. Szeroko zakrojona współpraca Dolnośląska Biblioteka Cyfrowa współpracuje z Federacją Bibliotek Cyfrowych (FBC), a ta przekazuje zgromadzone dane innym serwisom internetowym: Europejskiej Bibliotece Cyfrowej EUROPEANA, agregatorowi metadanych europejskich prac naukowych i dysertacji DART Europe czy ViFaOst (Wirtualnej Bibliotece Europy Wschodniej). Na zasadach "linking partnership", czyli wzajemnego linkowania, DBC uczestniczy także w programie Manuscriptorium. « powrót do artykułu
  18. Superbakteria MRSA – gronkowiec złocisty oporny na metycylinę – to jedno z najpoważniejszych zagrożeń w systemie opieki zdrowotnej. Szczepy MRSA są oporne na wiele antybiotyków. U osób zdrowych wywołują zwykle problemy skórne. Jednak dla osób osłabionych mogą stanowić śmiertelne zagrożenie. MRSA wywołują wiele poważnych infekcji wewnątrzszpitalnych. To najbardziej znani przedstawiciele rozrastającej się rodziny „koszmarnych bakterii”. Pierwszy szczep MRSA zidentyfikowano w 1960 roku w Wielkiej Brytanii. W samej Europie powoduje obecnie około 171 000 poważnych infekcji rocznie. Dotychczas sądzono, że przyczyną pojawienia się superbakterii było używanie antybiotyków. Okazuje się jednak, że MRSA mogły pojawić się już 200 lat temu. A to potwierdza wnioski z przeprowadzonych przed 9 laty badań, których autorzy zauważyli, że antybiotykooporność może pojawić się bez kontaktu z antybiotykami. Międzynarodowy zespół naukowy, prowadzony przez specjalistów z University of Cambridge, znalazł dowody, że MRSA pojawił się w naturze już 200 lat temu, na długo zanim na masową skalę zaczęliśmy używać antybiotyków u ludzi i w hodowli zwierząt. Zdaniem naukowców oporność na antybiotyki pojawiła się u gronkowca złocistego (Staphylococcus aureus), żyjącego na skórze jeży, na której żyły też grzyby z gatunku Trichophyton erinacei. Grzyby te wytwarzają własne antybiotyki. Na skórze jeży spotkały się więc dwa organizmy, które zaczęły toczyć walkę o przetrwanie. To gorzkie przypomnienie, że gdy używamy antybiotyków, powinniśmy robić to rozważnie. W naturze istnieją wielkie rezerwuary, w których mogą przetrwać bakterie oporne na antybiotyki. Z tych rezerwuarów jest bardzo krótka droga do zwierząt hodowlanych, a od nich do ludzi, mówi doktor Mark Homles, jeden z autorów artykułu Emergence of methicillin resistance predates the clinical use of antibiotics, w którym opisano wyniki badań. Zostały one przeprowadzone przez wielki zespół naukowy, w skład którego weszli specjaliści z Wielkiej Brytanii, Danii, Szwecji, Hiszpanii, Czech, Francji, Finlandii, Niemiec, USA i Szwajcarii. Badania postanowiono rozpocząć, kiedy okazało się, że wiele jeży w Danii i Szwecji jest nosicielami MRSA z genem mecC (mecC-MRSA). To jeden z genów dających bakterii oporność na antybiotyki. mecC-MRSA został po raz pierwszy odkryty u krów mlecznych, a następnie u ludzi, co sugerowało, że do pojawienia się opornego na metycylinę gronkowca złocistego doszło w wyniku powszechnego stosowania antybiotyków u zwierząt hodowlanych, a następnie bakteria przeszła na ludzi. Kolejne badania pokazały, że mecC-MRSA występuje u wielu innych gatunków zwierząt hodowlanych w całej Europie, ale nie tak często, jak u krów. To tylko potwierdziło przypuszczenia, co do źródła pochodzenia superbakterii. Jednak odkrycie szerokiego występowania meC-MRSA u jeży skłoniło naukowców do bliższego przyjrzenia się tej kwestii. Autorzy postawili więc hipotezę o naturalnym pochodzeniu MRSA, a wsparciem dla niej były badania przeprowadzone wcześniej w północno-zachodniej Europie i w Nowej Zelandii, z których wiemy, że skóra jeży jest często skolonizowana przez T. erinacei, który wytwarza substancję podobną do penicyliny. By sprawdzić hipotezę o naturalnym pochodzeniu MRSA, jej pojawieniu się u jeży i związku pomiędzy MRSA a T. erinacei, naukowcy przeprowadzili szczegółowe badania 244 próbek gronkowca złocistego (S. aureus) pobranych od jeży w Europie i Nowej Zelandii oraz 913 próbek S. aureus pochodzących z innych źródeł. Na tej podstawie spróbowali odtworzyć historię ewolucyjną, dynamikę rozprzestrzeniania się oraz potencjał zoonotyczny mecC-MRSA, czyli zdolność patogenu zwierzęcego do zarażenia ludzi. Badano też potencjał do wystąpienia naturalnej selekcji mecC-MRSA w kierunku antybiotykoopornosci w wyniku oddziaływania T. erinacei. Nasze badania wykazały, że jeże są naturalnym rezerwuarem zoonotycznych linii mecC-MRSA, którego pojawienie się poprzedza epokę antybiotyków. To przeczy powszechnie przyjętemu poglądowi, jakoby szeroka antybiotykooporność to fenomen współczesny, który jest napędzany przez wykorzystywanie antybiotyków w medycynie i weterynarii, czytamy w podsumowaniu badań. Wykazały one, na przykład, że w Danii mecC-MRSA występuje znacznie częściej u jeży niż u zwierząt hodowlanych, a liczba przypadków zakażeń w tym kraju jest niska. Ponadto większość linii mecC-MRSA brakuje genetycznych markerów adaptacji do infekowania ludzi i przeżuwaczy. Wyraźnym wyjątkiem jest tutaj linia CC425:B3.1, która w Anglii południowo-zachodniej przeszła z jeży na krowy mleczne. Przed naszymi badaniami uważano, że krowy mleczne są najbardziej prawdopodobnym rezerwuarem mecC-MRSA i głównym źródłem zoonozy u ludzi. [...] Obecne badania wskazują, że większość linii rozwojowych mecC-MRSA bierze swój początek u jeży, a krowy mleczne i inne zwierzęta hodowlane prawdopodobnie są pośrednikiem i wektorem zoonotycznych transmisji. « powrót do artykułu
  19. Na tureckim wybrzeżu odkryto pierwsze znane ofiary jednej z największych katastrof naturalnych, jakich doświadczyła ludzkość. Archeolodzy z Turcji, Izraela i Austrii znaleźli szkielet psa i człowieka, których zabiło tsunami, jakie powstało po wybuchu wulkanu na Therze (Santorini). Do potężnej erupcji doszło pomiędzy rokiem 1650 a 1500 p.n.e., a dokładne datowanie wciąż budzi spory. W jej wyniku środkowa część wyspy, na której stał wulkan, zapadła się, tworząc obecną wyspę Santorini i kilka mniejszych wysepek. Erupcja mogła zapoczątkować serię wydarzeń, które doprowadziły do upadku cywilizacji minojskiej. W okoliczne wybrzeża uderzyły fale tsunami, o wysokości od 2 do 28 metrów. Możemy przypuszczać, że zniszczone zostały wszelkie statki i porty znajdujące się na drodze tsunami, prawdopodobnie zginęło też wiele osób, w tym cenieni specjaliści, jak marynarz czy rzemieślnicy pracujący w portach. Prawdopodobnie ucierpiało również rolnictwo. Erupcja wyrzuciła w powietrze dziesiątki kilometrów sześciennych pyłu, który przesłonił niebo, a później opadł. Szkielety człowieka i psa znajdowały się wśród szczątków naniesionych przez tsunami. Autorzy badań, wykorzystując metodę radiowęglową, doszli do wniosku, że tsunami miało miejsce nie wcześniej niż w roku 1612 p.n.e. To już kolejna data, która wskazuje, że erupcja Thery miała miejsce najprawdopodobniej pomiędzy rokiem 1650 a 1600 p.n.e. A nowe badania lepiej pozwalają zrozumieć zasięg i skalę zniszczeń oraz chronologię epoki brązu. Odkrycie to owoc wieloletnich wykopalisk i analiz osadów prowadzonych przez mojego kolegę, profesora Vasıfa Şahoğlu, mówi doktor Beverly Goodman-Tchernov z Uniwersytetu w Hajfie. Profesor Şahoğlu zaprosił mnie do Turcji, bym pomogła mu w ocenie, czy warstwa popiołu może być powiązana z erupcją Thery. Gdy zobaczyłam przekrój warstw szybko zauważyłam, że pod warstwą popiołu znajduje się warstwa podobna do warstw nanoszonych przez tsunami, jakie widziałam w innych częściach świata. Uczona dodaje, że badania warstwy naniesionej przez tsunami trwały wiele lat. To były lata pomyłek i frustracji, aż zrozumieliśmy, że przyjęliśmy błędne założenie, iż jedynie niewielka część badanego materiału jest powiązana z tsunami. Okazało się, że warstwa naniesiona przez tsunami jest znacznie większa, niż mogliśmy sobie wyobrazić. Gdy to zrozumieliśmy, wszystko zaczęło do siebie pasować. A odkrycie ludzkiego szkieletu było jak otrzymanie potwierdzenia od starożytnych, stwierdza Goodman-Tchernov. Mimo, że eksplozja Thery była olbrzymią katastrofą naturalną, dotychczas nie znaleziono ludzkich szczątków jej ofiar. Część naukowców uważa, że to, co działo się z wulkanem przed erupcją skłoniło ludzi do ucieczki w głąb lądów. Wiele osób mogło też zostać pochłoniętych przez morze. Znalezione właśnie szkielety odkryto w Çeşme–Bağlararası, około 200 metrów od obecnego wybrzeża. W czasie, gdy nastąpił wybuch Thery znajdowała się tutaj kwitnąca nadbrzeżna osada z dobrymi połączeniami lądowymi i morskimi. Po erupcji osadnictwo przestało tutaj istnieć na co najmniej 100 lat. Okolice te to jeden z wielu przykładów osadnictwa nadbrzeżnego, nawiedzonego przez erupcje, tsunami i trzęsienia ziemi. Katastrofy naturalne, niezależnie od tego, czy mówimy o wybuchach wulkanów, tsunami, trzęsieniach ziemi, huraganach czy epidemiach, od dawna stanowią część historii człowieka. Każdy z nas jest potomkiem kogoś, kto dzięki szczęściu, swoim zdolnościom czy faktowi, że mieszkał w odpowiednim miejscu, uniknął tego typu nieszczęść, dodaje doktor Goodman-Tchernov. « powrót do artykułu
  20. Teleskop Webba zakończył rozkładanie głównego zwierciadła. Tym samym największy w historii i najważniejszy od ponad 30 lat teleskop kosmiczny prezentuje się w całej okazałości i z prędkością 1440 km/h podąża w kierunku swojego celu, punktu libracyjnego L2. Obecnie Webb znajduje się w odległości niemal 1 110 000 kilometrów od Ziemi. Do L2 dzieli go 370 000 kilometrów. Ostatnim etapem rozkładania teleskopu, który musiał być złożony, by zmieścić się do rakiety nośnej, było rozłożenie dwóch bocznych elementów zwierciadła głównego. Operację rozpoczęto wczoraj o godzinie 14:36 czasu polskiego od rozłożenia pierwszego z nich. O godzinie 20:11 inżynierowie potwierdzili, że skrzydło zostało rozłożone i zablokowane w pozycji. Drugi z elementów zaczęto rozkładać dzisiaj o 14:53, a operację zakończono o 19:17. Teraz kontrola naziemna rozpocznie proces ustawiania lustra. Zwierciadło główne składa się z 18 sześciokątnych elementów, którymi w sumie steruje 126 aktuatorów. Pozycja każdego z elementów będzie dopasowywana przez wiele miesięcy. Później kalibrowane będą instrumenty naukowe. Pierwszych obrazów z Webba możemy spodziewać się około połowy bieżącego roku. Wkrótce Webba po raz trzeci odpali silniki, by skorygować swój kurs i ustawić się w pozycji odpowiedniej do wejścia na orbitę wokół punktu libracyjnego (punktu Lagrange'a) L2. To cel jego podróży. Punkt libracyjny (punkt Lagrange'a) to taki punkt w przestrzeni w układzie dwóch ciał powiązanych grawitacją, w którym trzecie ciało o pomijalnej masie może pozostawać w spoczynku względem obu ciał układu. Tutaj mówimy o układzie Słońce-Ziemia i o Teleskopie Webba, czyli trzecim ciele, tym o pomijalnej masie. W układzie takich trzech ciał występuje pięć punktów libracyjnych, oznaczonych od L1 do L5. Na linii Słońce-Ziemia znajdują się trzy z nich. L3 leży za Słońcem z punktu widzenia Ziemi, L1 znajduje się pomiędzy Słońcem a Ziemią, a L2 to miejsce za Ziemią z punktu widzenia Słońca. Zatem L2 był jedyny możliwym do osiągnięcia punktem, w którym osłona termiczna Webba mogła chronić jego zwierciadła i instrumenty naukowe jednocześnie przed ciepłem emitowanym i przez Słońce i przez Ziemię. Webb nie jest pierwszym urządzeniem w L2. Wcześniej pracowały tam satelita Planck wraz z teleskopem Herschel oraz satelita WMAP. Wejście Webba na orbitę wokół L2 powinno nastąpić 24 stycznia.   « powrót do artykułu
  21. Zaawansowane urządzenia rejestrujące od uznanych producentów mają znacznie więcej do zaproponowania, niż wysokie parametry użytkowe. Oferują atrakcyjne, nierzadko innowacyjne czy dedykowane rozwiązania, pozwalające w kompleksowy sposób zadbać o różne aspekty prowadzenia działalności handlowej bądź usługowej. Pod tym względem z pewnością wyróżniają się kasy fiskalne polskiej marki Novitus. Dowodzą bowiem na różne sposoby, że ich możliwości nie ograniczają się jedynie do rejestrowania transakcji i wystawiania paragonów. Kasy fiskalne Novitus w ślad za najnowszymi standardami Nie da się zaprzeczyć, że najbliższa fiskalna przyszłość należy do urządzeń rejestrujących online. Tym bardziej, że już teraz wielu przedsiębiorców z nich korzysta (w końcu zobligowała ich do tego treść nowelizacji ustawy o VAT). W przypadku technologii sprzedaży od Novitus mamy do wyboru sporo modeli, które z jednej strony odpowiadają na potrzeby różnych branż i typów działalności, z drugiej zaś – zapewniają zgodność z technicznymi i prawnymi wymogami systemu online. Najistotniejszym aspektem wspomnianego rozwiązania teleinformatycznego jest oczywiście internetowa, systematyczna transmisja danych (m.in. o prowadzonej ewidencji obrotu, obowiązkowych przeglądach technicznych) do Centralnego Repozytorium Kas. Urządzenia rejestrujące polskiego producenta oferują jednak różne możliwości w tym zakresie. Dobrym przykładem w tym kontekście jest mobilna kasa fiskalna Novitus Nano II Online. Przywołany model oferuje bowiem rozbudowane standardy komunikacyjne, jak porty USB i RS-232, interfejs Ethernet czy opcję wykorzystania sieci Wi-Fi. Wymienione rozwiązania świetnie sprawdzają się przy współpracy z różnymi urządzeniami peryferyjnymi, a także podczas transmisji danych do CRK. Użytkownik kasy online Novitus może sam zdecydować, czy przesyłanie informacji będzie odbywać się przewodowo (w ramach komputerowej sieci LAN), czy bezprzewodowo (dzięki Wi-Fi). Jeśli chodzi o drugą opcję, istnieje też możliwość rozbudowania funkcjonalności Nano II Online o dodatkowy modem GSM. NoviCloud, czyli jeszcze więcej i jeszcze wygodniej Polski producent oferuje w swoich urządzeniach rejestrujących nie tylko funkcjonalności zgodne z najnowszymi, generalnymi standardami technologicznymi, o których mówią przepisy prawne. Oddaje także do dyspozycji użytkowników własne, dedykowane rozwiązania. Dzięki nim przedsiębiorcy zyskują zarówno rozszerzenie możliwości kas fiskalnych, jak i większy komfort korzystania z poszczególnych opcji. Tak jest choćby z NoviCloud – specjalną aplikacją chmurową, obsługiwaną z poziomu przeglądarki internetowej. Jakie możliwości zapewnia to narzędzie? Pozwala m.in. na zarządzanie funkcjonalnością urządzenia rejestrującego (np. bazą towarową, wystawianymi fakturami VAT), wgląd w informacje związane z biznesem (analiz sprzedażowych, stanów magazynowych, listy kontrahentów itd.) czy też zdalne monitorowanie i rozliczanie pracowników – z każdego miejsca zapewniającego dostęp do internetu. Oprócz tego umożliwia przechowywanie istotnych danych w chmurze (choćby raportów dobowych). Co więcej, dostęp do aplikacji NoviCloud oferują nie tylko kasy fiskalne Novitus z ekranami dotykowymi, ale i np. model Link Online – niedużych rozmiarów urządzenie rejestrujące, pozwalające zaprogramować bazę towarową rzędu 20 000 PLU, które, poza paragonami, umożliwia wystawianie bonów, informacji o promocjach lub biletów. Integracja z terminalami płatniczymi i PIN Padami? To pewne! Najnowsze regulacje prawne, związane z Polskim Ładem, poruszają m.in. kwestię transakcji bezgotówkowych. W przypadku wielu użytkowników urządzeń rejestrujących dodatkowym, koniecznym do wdrożenia „instrumentem płatniczym” okaże się coraz popularniejsze rozwiązanie, czyli – terminal płatniczy. Co więcej, przedsiębiorcy korzystający z takiej technologii oraz kasy fiskalnej online będą musieli zapewnić odpowiednią integrację tych elementów (od 1 lipca 2022 roku). Dlaczego to takie ważne? - Podstawą właściwej integracji kasy fiskalnej online i terminala płatniczego jest protokół komunikacyjny ECR-EFT. Odpowiada on za poprawną wymianę danych, dotyczących m.in. aktywowania urządzenia przyjmującego płatności bezgotówkowe oraz rejestrowania na kasie fiskalnej online transakcji realizowanych w ten sposób. Zatem oba rozwiązania muszą obsługiwać protokół komunikacyjny ECR-EFT, by doszło do prawidłowej, zgodnej z przepisami integracji tych ogniw – tłumaczy Marcin Ciechowicz, ekspert z Polskiego Centrum Kas Fiskalnych. Kasy rejestrujące online od Novitus gwarantują przygotowanie do najnowszych przepisów oraz związanych z nimi standardów technicznych. Warto wspomnieć choćby o modelu One Online, należącym do segmentu przenośnych urządzeń rejestrujących. Kasa zamknięta w kompaktowej, solidnej obudowie pracuje na bazie systemu Android, dysponuje obszernym, kolorowym ekranem dotykowym i pozwala na zaprogramowanie dowolnie dużej bazy PLU. W rezultacie znakomicie odnajdzie się w działalnościach mniejszych, większych, mobilnych oraz stacjonarnych. M/platform – rozszerz możliwości swojego urządzenia fiskalnego i biznesu! Wiodący producenci technologii sprzedaży doskonale zdają sobie sprawę, że wsparcie biznesu opiera się nie tylko na dostarczeniu wielofunkcyjnych urządzeń. Chodzi również o możliwość skorzystania z zewnętrznych narzędzi oraz usług, mających na celu usprawnienie poszczególnych obszarów sprzedaży. Takie rozwiązania oferuje np. M/platform – cyfrowa platforma, sprzyjająca efektywnej, konkurencyjnej działalności tradycyjnych punktów handlowych, m.in. pod względem udziału w najlepszych ofertach producentów, realizowania strategii marketingowej (choćby za pomocą własnej gazetki promocyjnej) i komunikacji z klientami (także za pośrednictwem aplikacji mobilnej). Znakomita współpraca z M/platform to zaledwie jeden z atutów, jakimi może pochwalić się kasa fiskalna Novitus Next Online. Korzystanie z narzędzi i usług platformy staje się niezwykle wygodne dzięki tabletowi zintegrowanemu z urządzeniem rejestrującym. Ponadto, Next Online także oferuje zdefiniowanie dowolnej liczby pozycji towarowych, a w dodatku zapewnia dostęp do różnych aplikacji, przeglądarki internetowej, kalendarza czy poczty elektronicznej. W połączeniu z wydajnym mechanizmem drukującym oraz licznymi interfejsami komunikacyjnymi, okazuje się naprawdę nowoczesnym, multifunkcjonalnym urządzeniem rejestrującym online. Kasy rejestrujące Novitus w barwach prestiżu Rozwiązania konstrukcyjne oraz ich estetyka to zagadnienie w zasadzie łączące wszystkie, wymienione modele i inne kasy fiskalne Novitus. Wysoka jakość wykonania, elegancki, efektowny design i dbałość o detale sprawiają, że urządzenia rejestrujące polskiego producenta nie tylko świetnie się prezentują. Potrafią realnie podwyższać prestiż korzystających z nich przedsiębiorstw, podkreślać atrakcyjność oferty i obsługi klientów w danej firmie. [Grafika: plik „kasa-fiskalna-novitus-link-online” – opis: „Nowoczesna kasa rejestrująca Novitus Link Online występuje w kilku atrakcyjnych wersjach kolorystycznych.”] Warto też dodać, że kasy online Novitus nierzadko dostępne są w różnych wersjach kolorystycznych. Nieduże konstrukcje poszczególnych modeli przyczyniają się również do łatwego zaaranżowania przestrzeni pracy z udziałem wspomnianych technologii sprzedaży. Oczywiście, to nie wszystkie zalety, jakie oferują przywołane rozwiązania – poznaj eleganckie i praktyczne kasy fiskalne Novitus, żeby przekonać się, jak duży mają potencjał. « powrót do artykułu
  22. Instytut Fizyki Plazmy Chińskiej Akademii Nauk poinformował o pobiciu rekordu utrzymania w tokamaku supergorącej plazmy. Urządzenie Experimental Advanced Superconducting Tokamak (EAST) utrzymało przez 1056 sekund plazmę o temperaturze 120 milionów stopni Celsjusza. EAST ma na koncie kilka rekordów. W czasie 15 lat pracy udało mu się uzyskać prąd o natężeniu 1 megaampera, plazmę o temperaturze 160 milionów stopni, a teraz rekordowo długo utrzymano bardzo gorącą plazmę. W tokamakach tryt i deuter są podgrzewane do bardzo wysokich temperatur. Przy około 150 milionach stopni Celsjusza powinno dojść do fuzji. Jednak samo jej rozpoczęcie to nie wszystko. Jeśli chcemy bowiem uzyskiwać z tokamaka energię elektryczną, reakcja musi się sama podtrzymywać, podobnie jak się to dzieje w Słońcu. Dlatego też zespoły naukowe w różnych tokamakach pracują nad wydłużeniem czasu utrzymania reakcji. Chińczycy dokonali dużego postępu. Jeszcze na początku ubiegłego roku byli w stanie utrzymać plazmę o temperaturze 120 milionów stopni przez 101 sekund. Obecnie wydłużyli ten czas aż 10-krotnie. Fuzja jądrowa – reakcja termojądrowa – to obiecujące źródło energii. Polega ona na łączniu się atomów lżejszych pierwiastków w cięższe i uwalnianiu energii w tym procesie. Taki proces produkcji energii na bardzo dużo zalet. Nie dochodzi do uwalniania gazów cieplarnianych. Na Ziemi są olbrzymie zasoby i wody i litu, z których można pozyskać, odpowiednio, deuter i tryt. Wystarczą one na miliony lat produkcji energii. Fuzja jądrowa jest bowiem niezwykle wydajna. Proces łączenia atomów może zapewnić nawet 4 miliony razy więcej energii niż reakcje chemiczne, takie jak spalanie węgla czy gazu i cztery razy więcej energii niż wykorzystywane w elektrowniach atomowych procesy rozpadu atomów. Co ważne, w wyniku fuzji jądrowej nie powstają długotrwałe wysoko radioaktywne odpady. Te, które powstają są na tyle mało radioaktywne, że można by je ponownie wykorzystać lub poddać recyklingowi po nie więcej niż 100 latach. Nie istnieje też ryzyko proliferacji broni jądrowej, gdyż w procesie fuzji nie używa się materiałów rozszczepialnych, a radioaktywny tryt nie nadaje się do produkcji broni. Nie ma też ryzyka wystąpienia podobnych awarii jak w Czernobylu czy Fukushimie. Fuzja jądrowa to bardzo delikatny proces, który musi przebiegać w ściśle określonych warunkach. Każde ich zakłócenie powoduje, że plazma ulega schłodzeniu w ciągu kilku sekund i reakcja się zatrzymuje. Najbardziej obiecującymi urządzeniami do przeprowadzania fuzji jądrowej są tokamaki. Ostatnio jednak poinformowano, że udało się pokonać poważne problemy, jakie trapiły alternatywną technologię – stellaratory – pojawiła się więc szansa, że tokamaki zyskają konkurencję i prace nad fuzją jądrową przyspieszą. « powrót do artykułu
  23. W CERN zakończono najbardziej precyzyjne w historii eksperymenty, których celem było sprawdzenie czy materia i antymateria reagują tak samo na oddziaływanie grawitacji. Trwające 1,5 roku badania z wykorzystaniem protonów i antyprotonów przeprowadzili specjaliści z eksperymentu BASE (Baryon Antibaryon Symmetry Experiment). Naukowcy zmierzyli stosunek ładunku do masy protonu i antyprotonu z dokładnością 16 części na bilion. To najbardziej precyzyjny ze wszystkich testów symetrii materii i antymaterii przeprowadzony na cząstkach złożonych z trzech kwarków, zwanych barionami, i ich antycząstkach, mówi Stefan Ulmer, rzecznik prasowy BASE. Zgodnie z Modelem Standardowym cząstki i antycząstki mogą się od siebie różnić, jednak większość właściwości, szczególnie ich masa, powinno być identycznych. Znalezienie różnicy masy pomiędzy protonami a antyprotonami lub też różnicy w ich stosunku ładunku do masy, oznaczałoby złamanie podstawowej symetrii Modelu Standardowego, symetrii CPT. Byłby to również dowód na znalezienie fizyki wykraczającej poza opisaną Modelem Standardowym. Istnienie takiej różnicy mogłoby doprowadzić do wyjaśnienia, dlaczego wszechświat składa się głównie z materii, mimo że podczas Wielkiego Wybuchu powinny powstać takie same ilości materii i antymaterii. Różnice pomiędzy cząstkami materii i antymaterii zgodne z Modelem Standardowym, są o rzędy wielkości zbyt małe, by wyjaśnić obserwowaną nierównowagę. Naukowcy z BASE wykorzystali podczas swoich pomiarów antyprotony i jony wodoru, które służyły jako ujemnie naładowane przybliżenia protonów. Umieszczono je w tzw. pułapce Penninga. Badania prowadzono pomiędzy grudniem 2017 roku a majem 2019. Później przystąpiono do opracowywania wyników, a po zakończeniu prac w najnowszym numerze Nature poinformowano o rezultatach. Po uwzględnieniu różnic pomiędzy jonami wodoru a protonami okazało się, że stosunek ładunku do masy protonu jest z dokładnością do 16 części na miliard identyczny ze stosunkiem ładunku do masy antyprotonu. To czterokrotnie bardziej dokładne obliczenia niż wszystko, co udało się wcześniej uzyskać, mówi Stefan Ulmer. Aby dokonać tak precyzyjnych pomiarów musieliśmy najpierw znacznie udoskonalić nasze narzędzia. Badania przeprowadziliśmy w czasie, gdy urządzenia wytwarzające antymaterię były nieczynne. Wykorzystaliśmy więc magazyn antyprotonów, w którym mogą być one przechowywane przez lata, dodaje. Prowadzenie eksperymentów w pułapce Penninga w czasie, gdy urządzenia wytwarzające antymaterię nie działają, pozwala na uzyskanie idealnych warunków, gdyż nie występują zakłócające badania pola magnetyczne generowane przez „fabrykę antymaterii”. Naukowcy z BASE nie ograniczyli się tylko do niespotykanie precyzyjnego porównania protonów i antyprotonów. Przeprowadzili też testy słabej zasady równoważności. Wynika ona z teorii względności i głosi, że zachowanie wszystkich obiektów w polu grawitacyjnym jest niezależne od ich właściwości, w tym masy. Oznacza to, że jeśli pominiemy inne siły – jak np. siłę tarcia – reakcja wszystkich obiektów na oddziaływanie grawitacji jest taka sama. Przykładem może być tutaj piórko i młotek, które w próżni powinny opadać z tym samym przyspieszeniem. Orbita Ziemi wokół Słońca ma kształt elipsy, co oznacza, że obiekty uwięzione w pułapce Penninga będą odczuwały niewielkie zmiany oddziaływania grawitacyjnego. Okazało się, że zarówno proton i antyproton identycznie reagują na te zmiany. Uczeni z BASE potwierdzili, że słaba zasada równoważności odnosi się zarówno do materii jak i antymaterii z dokładnością około 3 części na 100. Ulmer podkreśla, że uzyskana w tym eksperymencie precyzja jest podobna do założeń eksperymentu, w ramach których CERN chce badać antywodór podczas spadku swobodnego w polu grawitacyjnym Ziemi. BASE nie prowadziło eksperymentu ze swobodnym spadkiem antymaterii w polu grawitacyjnym Ziemi, ale nasze pomiary wpływu grawitacji na antymaterię barionową są co do założeń bardzo podobne do planowanego eksperymentu. To wskazuje, że w dopuszczonym zakresie niepewności nie znaleźliśmy żadnych anomalii w interakcjach pomiędzy antymaterią a grawitacją. « powrót do artykułu
  24. Katarzyna Bugiel-Stabla, doktorantka Szkoły Doktorskiej Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu (UPWr), bada wpływ ekspresji receptorów estrogenowych na przebieg chłoniaka i białaczki u psów. Jak podkreślono w komunikacie uczelni, w swoim doktoracie koncentruje się ona na 2 kwestiach: 1) określeniu wpływu estrogenów na komórki chłoniaka oraz 2) znalezieniu korelacji między ekspresją receptorów estrogenowych a rozwojem i przebiegiem choroby. Promotorką pracy Bugiel-Stabli jest prof. Aleksandra Pawlak. Wszyscy naukowcy wiedzą, że leczenie chorób nowotworowych jest bardzo złożone, a odkrycie jednego, uniwersalnego leku niemożliwe. Mimo to każdy nowy aspekt, który poprawia rokowanie, jest ważny. Dlatego dziś nie marzę już stricte o wynalezieniu leku na chłoniaka, ale chcę dołożyć swoją cegiełkę do badań w tym kierunku - mówi doktorantka. Staż onkologiczny we Włoszech Skończywszy studia, Bugiel-Stabla pojechała na staż onkologiczny w Bolonii. Okazało się, że podobnie jak w innych krajach śródziemnomorskich, we Włoszech zwierzęta są kastrowane rzadziej, bo wg tamtejszych weterynarzy, usunięcie gonad może zwiększać ryzyko rozwoju chłoniaka. Dane epidemiologiczne zdają się potwierdzać te przekonania, ponieważ na chłoniaka najczęściej zapadają kastrowane samce, a najrzadziej niekastrowane samice. Zaintrygowana Polka postanowiła sprawdzić, czy kluczowe znaczenie ma tu właśnie poziom ekspresji receptorów estrogenowych. W ludzkiej medycynie receptory estrogenową są od dawna badane pod kątem ekspresji i wpływu na przebieg nowotworów hematopoetycznych. U psów podobnych badań nie było. To dlatego badania doktorantki z UPWr są tak ważne. Na razie Bugiel-Stabli udało się wykazać, że na psich komórkach nowotworowych zachodzi wyraźna ekspresja receptorów estrogenowych. Mimo że zbieranie danych jeszcze się nie zakończyło i tak widać pewną tendencję: im silniejsza ekspresja receptorów estrogenowych, tym łagodniej zwierzę przechodzi chorobę, a nowotwór ma korzystniejszy fenotyp. Mam nadzieję, że efektem moich badań będzie określenie ekspresji tych receptorów jako czynnika prognostycznego, by móc go wprowadzić jako stały element diagnostyki chłoniaka. Ale to nie wszystko. Podczas badań zauważyłam też, że agoniści receptorów estrogenowych mają działanie proapoptotyczne, czyli powodują śmierć komórek nowotworowych [agoniści to substancje, które łączą się receptorem i wywołują reakcje w komórce] - wyjaśnia doktorantka. Bugiel-Stabla liczy na to, że kiedyś agoniści znajdą zastosowanie w standardowej chemioterapii. Program Oncoflow Doktorantka ma również swój udział w programie Oncoflow. Dzięki współpracy z weterynaryjnym laboratorium diagnostycznym Vetlab zyskała możliwość badania większej liczby pacjentów i zebrania większej ilości materiału. Biorąc udział w programie, właściciele dowiadują się, nowotwór o jakim fenotypie rozwija się u ich psa. Do programu przyłączył się Uniwersytet Mediolański (Università degli Studi di Milano). Projekt bazuje na cytomerii przepływowej oraz immunofenotypizacji chłoniaków, a na włoskiej uczelni pracuje ekspert w tej dziedzinie - prof. Stefano Comazzi. Gdy dowiedział się o badaniach Katarzyny, od razu wyraził chęć wzięcia w nich udziału. Tak więc analiza ekspresji receptorów estrogenów prowadzona jest dziś równolegle w obu krajach i jej zwieńczeniem będzie międzynarodowa publikacja. Kolejny obszar badań W ramach finansowania wewnętrznego (grantu Bon Doktoranta) pani Katarzyna bada nowe pochodne estrogenowe. Jak sama tłumaczy, wcześniej skupiały się z prof. Pawlak na badaniu estradiolu i na wpływie agonistów receptora estrogenowego alfa na komórki. Dysponując dodatkowymi środkami oraz wsparciem naukowców z Katedry Chemii Żywności i Biokatalizy UPWr, można jednak było poszerzyć analizy o siedemnaście nowych pochodnych, by wybrać te najlepiej działające i badać je pod kątem dodatku do chemioterapii czy suplementu dla suk po sterylizacji. Po ukończeniu doktoratu Bugiel-Stabla chce pracować w klinice. Wspomina też o uzyskaniu międzynarodowej specjalizacji z onkologii. « powrót do artykułu
  25. W okręgu kaliningradzkim na półwyspie Sambia trwają prace archeologiczne w związku z budową tam autostrady. Archeolodzy skupili się na stanowisku Putilovo-2, gdzie znajduje się cmentarzysko. Jest ono znane od lat 60. XIX wieku, kiedy to znaleziono pierwsze przedmioty prezentowane przez Muzeum Starożytności Towarzystwa Pruskiego na Zamku Królewskim w Konigsbergu.  Później jeszcze prowadzono tam niewielkie prace w roku 1873 i 1905. Na podstawie tych wstępnych wykopalisk miejsca pochówku datowano od III do VIII wieku. Niestety po II wojnie utracono informację na temat lokalizacji stanowiska. Trafiono na nie dopiero w roku 2011. Od tamtego czasu przeprowadzono rozpoznanie na około 8000 metrów kwadratowych i dokładniej zbadano połowę tego obszaru. Obecnie wiemy, że znajduje się tam około 30 pochówków z okresu od IV do VII wieku. Znaleziono też ślady osadnictwa sięgające I wieku. Typy grobów odpowiadają późnemu okresowi rzymskiemu i wczesnemu okresowi migracji. Większość zbadanych pochówków to proste kremacje z VI-VII wieku oraz pochówki urnowe z III i IV wieku. Grobom wojskowym towarzyszą pochówki koni. Badania wykazały, że cmentarz był niszczony od wieków średnich. Prawdopodobnie lokalni mieszkańcy odkryli cmentarz na przełomie XIII i XIV wieku podczas poszukiwania materiałów na budowę zamków Zakonu Krzyżackiego oraz kościołów. Podczas wydobywania kamiennych płyt, którymi zabezpieczono pochówki, miejscowi znaleźli złożone w grobach metalowe przedmioty, niektóre o dużej wartości. Groby zostały więc splądrowane. Na szczęście nie wszystkie. Słabiej widoczne groby konnych wojowników w większości przetrwały nienaruszone, a w dolnych częściach pochówków urnowych znaleziono przedmioty przeoczone przez średniowiecznych i późniejszych poszukiwaczy skarbów. Dzięki temu wiemy, że w grobach znajdowała się ceramika, ozdoby z brązu, żelaza i srebra. Archeolodzy odkryli różnego typu zapinki, bransolety, metalowe elementy pasów, szklane i bursztynowe koraliki oraz wisiorki. Znaleziono też włócznie, siekiery bojowe, noże, sztylety, miecz i pozostałości tarcz. Poza bronią w grobach trafiono też na narzędzia pracy: nożyce, kamienie do ostrzenia narzędzi, kosy itp. Wśród pochówków z IV-V wieku trafiono na liczne rzymskie srebrne denary z I i II wieku oraz rzadsze duże miedziane sesterce, również z I i II wieku. Wiele ze znalezionych przedmiotów zostało wytworzonych przez przedstawicieli kultury Estów. Obok nich zaś znajdowały się importowane przedmioty charakterystyczne dla kultury wielbarskiej, czerniachowskiej, wytworzone na wyspach Morza Bałtyckiego i w Skandynawii oraz w regionie Dunaju. Archeolodzy trafili też na cztery groby, z których najwcześniejszy datowany jest na koniec IV wieku, a najpóźniejszy na wiek VI. Wszystko wskazuje na to, że w grobach tych pochowano elitę Estów. Wskazuje na to zarówno sposób pochówku, jak i wyposażenie grobów. Należą one bez wątpienia do elity wojowników. To prostokątne obłożone drewnem komory, zorientowane na linii północ-południe ze skremowanymi szczątkami jeźdźców. Na zachód od nich znajdują się pochówki koni. Każdy z nich zawiera do trzech zwierząt, skierowanych głowami na południe. W grobach odkryto wyposażenie typowe dla kultury sambijsko-natangijskiej, obiekty z różnych części Europy, w tym Skandynawii. Archeolodzy znaleźli złoty pierścionek, żelazny sztylet z czubkiem z brązu, siekierę i duży grot włóczni wykonany z miedzi i zdobiony srebrem z motywami symboli słonecznych. Obok znajdowały się liczne przedmioty z żelaza, brązu, srebra i rogu. Jednym z najbardziej interesujących odkryć jest około 100 szklanych pionów z popularnej rzymskiej gry ludus latrunculorum. Dotychczas w regionie kultury sambijsko-natangijskiej nie znaleziono niczego podobnego. Gra była popularna w całym Imperium Romanum, a rzymscy kupcy i najemnicy walczący w legionach rozpowszechnili ją poza granice państwa Rzymian. Zdobyła dużą popularność wśród elity barbarzyńskich plemion, szczególnie wśród Germanów. Specjaliści uważają, że charakter znalezisk wskazuje, iż w IV-VI wieku badany obszar był ważnym centrum handlowym i administracyjnym na północnym zachodzie Sambii. Mieszkający tutaj ludzie z pewnością zaangażowani byli w handel bursztynem. Dzięki temu lokalna elita się wzbogaciła, a kontakty handlowe z sąsiednimi regionami zapewniały dostęp do wyrobów luksusowych pochodzących spoza bezpośredniego sąsiedztwa. « powrót do artykułu
×
×
  • Dodaj nową pozycję...