Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37629
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Indyk, jeden z najpopularniejszych ptaków hodowlanych na świecie, został udomowiony ponad 1000 lat wcześniej niż dotychczas sądzono. Naukowcy z University of Florida zbadali indycze kości z gwatemalskiego stanowiska archeologicznego El Mirador. To najwcześniejszy dowód na udomowienie indyka przez Majów. Erin Thornton, główny autor badań, mówi, że odkrycie jest też o tyle znaczące, iż Majowie nie udomowili zbyt wielu zwierząt. Zajmowali się przede wszystkim rolnictwem, a mięso pozyskiwali głównie dzięki polowaniom. Szczegółowe badania kości wykazały, że indyk należał do gatunku Meleagris gallopavo gallopavo. To gatunek wywodzący się z centralnego i północnego Meksyku, spoza terytorium Majów. I to właśnie ten gatunek trafił z czasem do Europy. Odkrycie kości dowodzi, że pomiędzy północą i centrum dzisiejszego Meksyku, a ziemiami zamieszkanymi przez Majów, handel zwierzętami miał miejsce już w okresie późnym przedklasycznym (300 p.n.e. - 100 n.e.). Odkrycie to przynosi ważne konsekwencje dla naszego rozumienia sposobu życia Majów, gdyż pokazuje, że mieli dostęp do stałych zasobów żywności. Odkryte kości indycze pochodzą z miejsca ceremonialnych ofiar, znalazły się tam zatem w wyniku odbywanych przez elitę rytuałów poświęcenia, posiłku lub festynu - mówi Thornton. Udomowienie roślin i zwierząt wskazuje na znacznie bardziej intensywne interakcje pomiędzy przyrodą a człowiekiem. W ten sposób człowiek celowo zarządza i modyfikuje swoje środowisko - dodaje uczony. Naukowcy nie wiedzą, czy indyki zostały zabite wkrótce po ich przywiezieniu, hodowane na miejscu czy ten np. służyły jako środek wymiany handlowej. Stanowisko El Mirador nie dało dotychczas odpowiedzi na te pytania. Co ciekawe kości odkopano w El Mirador w latach 80. ubiegłego wieku. Przez długi czas znajdowały się w muzeum, a w 2004 roku wysłano je Thorntonowi z prośbą o szczegółowe badania i identyfikację.
  2. W miarę zbliżania się premiery microsoftowego tabletu Surface, którą zapowiedziano na 26 października, pojawia się coraz więcej plotek na temat jego przewidywanej ceny. Paul Thurrott, znany bloger specjalizujący się w zagadnieniach związanych z platformą Windows twierdzi, że koncern z Redmond wyceni Surface’a RT podobnie, jak Apple wycenia iPada. Oznaczałoby to, że w zależności od konfiguracji tablet Microsoftu będzie kosztował od 499 do 829 dolarów. Jednak serwis Engadget zdobył informację, z których wynika, że Surface ma konkurować bezpośrednio z tabletem Nexus 7. To oznaczałoby, że urządzenie będzie kosztowało 199 USD. Przy takiej cenie Microsoft traciłby na każdym sprzedanym tablecie. Koncern, który ma olbrzymie zasoby gotówki i pozostał znacznie w tyle za konkurencją, mógłby się zdecydować na taki ruch. Jednak strategia, która sprawdza się w konsolach - bo użytkownik kupuje do nich gry, gadżety, korzysta z płatnych serwisów umożliwiających online’ową rozgrywkę - nie musi być skuteczna w przypadku tabletu.
  3. Jasper Verguts, ginekolog ze Szpitala Uniwersyteckiego w Leuven, zmierzył narządy rozrodcze 5 tys. kobiet i ustalił, że u tych najbardziej płodnych mają one idealne matematycznie wymiary. Miłośnicy tzw. złotej proporcji (1,618), która dla niewtajemniczonych jest zwykłą liczbą, uważają, że stanowi ona przejaw perfekcji. Przykład? W najmilszych oku prostokątach stosunek długości i szerokości wynosi ponoć 1,618. Witryny poświęcone złotemu podziałowi w ludzkim ciele odnajdują wartość 1,618 właściwie wszędzie, gdzie się da. Dr Verguts posługiwał się usg, by zmierzyć macice 5 tys. pacjentek. Na tej podstawie przygotował tabelę średniego stosunku ich wysokości i szerokości dla różnych grup wiekowych. Dane pokazały, że po urodzeniu wynosi on ok. 2, a później stale spada w ciągu życia kobiety (do 1,46 u seniorek). Lekarz przeżył szok, gdy zauważył, że u dziewcząt w wieku 16-20 lat stosunek wymiarów macicy wynosi 1,6. Warto dodać, że biologicznie najlepszy wiek, by zajść w ciążę, to 19-25 lat.
  4. Badanie zamówione przez Pumę wykazało, że choćby nie wiem jak oddani swojej drużynie wydawali się mężczyźni, swoimi partnerkami/żonami przejmują się 5-krotnie silniej. Psycholodzy z Uniwersytetu w Bristolu ustalili to, badając poziom stresu kibiców Newcastle United podczas cięcia zdjęć kobiet i piłkarzy. Mimo że fani twierdzili, że partnerka jest dla nich tak samo ważna jak drużyna, fizjologia tego nie potwierdziła. W drugiej odsłonie eksperymentu panowie wybierali między nakłuwaniem 2 laleczek wudu. W przypadku ulubionego gracza oznaczało to opuszczenie następnego meczu, a gdyby padło na partnerkę, złożona chorobą przeleżałaby tydzień w łóżku. Okazało się, że gdy w grę wchodziło opuszczenie przez gwiazdę ciężkiego meczu, niektórzy kibice nie mieli skrupułów, by "sprowadzić" złe samopoczucie na swą dziewczynę czy żonę. Czasem zdarzało się, że po pokłuciu laleczki piłkarza fan zaczynał się tłumaczyć (np. zrobiłem to teraz, ale naprawdę bym tak nie postąpił). Zespół Marcusa Munafò, profesora psychologii biologicznej z Uniwersytetu Bristolskiego, badał właśnie kibiców Newcastle United, bo są oni znani ze swej lojalności i zaangażowania. W studium wzięli udział fani w różnym wieku: od późnego nastoletniego po senioralny. Wszyscy podkreślali, że piłka to miłość na całe życie, a proszeni o porównanie, co jest dla nich ważniejsze, twierdzili, że drużyna znaczy dla nich właściwie tyle samo, co kobieta. Zdradziła ich jednak reakcja skórno-galwaniczna.
  5. Serwis Gazeta.pl donosi o pojawieniu się w Polsce pierwszych przypadków zarażenia ludzi przenoszonymi przez komary nicieniami Dirofilaria repens. Dotychczas w naszym kraju z tym gatunkiem nicienia spotykano się tylko u osób, które wróciły z ciepłych krajów. Doktor Elżbieta Gołąb, kierownik Zakładu Parazytologii Lekarskiej Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego potwierdziła trzy przypadki zarażenia Dirofilaria repens u osób, które nie wyjeżdżały za granicę. Człowiek jest przypadkową ofiarą nicienia. Pasożytują one głównie na psach, a larwy zostały przywiezione do Polski albo przez psy, które przyjechały tu na wystawy, albo też psy, które wyjeżdżały z właścicielami za granicę. Badania wykazały, że w Polsce nawet u 20% psów żyjących w skupiskach (schroniska, hodowle) występują nicienie. Dotychczas nie zarażały one człowieka, gdyż larwy muszą najpierw dojrzeć w organizmie komara, a do tego potrzebują 2-3 tygodni intensywnego ciepła. Fakt wystąpienia trzech wspomnianych przypadków zarażeń to dowód, że klimat w naszym kraju się ociepla. Zarażenie Dirofilaria repens nie jest groźne dla zdrowia. Pasożyt lokuje się jedynie pod skórą i łatwo go usunąć. Może jednak zagnieździć się w bolesnych miejscach lub też, gdy komar ugryzie nas w powiekę, w okolicach oka lub w samej gałce ocznej. Państwowy Zakład Higieny przeprowadził badania na Mazowszu i znaleziono tam komary, które przenoszą nicienie. Jednego z nich doktor Gołąb złapała na swoim podwórku pod Pruszkowem. W najbliższym czasie badania komarów będą prowadzone we Wrocławiu. Jako że Dolny Śląsk jest cieplejszy od Mazowsza, prawdopodobnie występuje tam więcej komarów-nosicieli. Mimo, że Dirofilaria repens nie są groźne dla człowieka, to ich pojawienie się oznacza, iż w najbliższej przyszłości, w miarę wzrostu temperatur, rodzime komary mogą stać się nosicielami znacznie groźniejszych chorób. Ocieplanie się klimatu prowadzi też do rozszerzania się zasięgu gatunków komarów, które mogą być niebezpieczne. W 1979 roku w Albanii zauważono azjatyckiego komara tygrysiego (Aedes albopictus). Obecnie ten inwazyjny gatunek występuje już w 20 krajach Starego Kontynentu, w tym w Niemczech, Belgii czy Holandii. Może on przenosić dengę, wirusa Zachodniego Nilu czy chikunguynę. Tę ostatnią chorobę po raz pierwszy wykryto na na Rimini w 2007 roku, a w 2010 roku w Chorwacji pojawiła się denga. We wszystkich przypadkach zakażenie odbyło się lokalnie.
  6. W Parku Narodowym Everglades złapano największego jak dotąd na Florydzie pytona tygrysiego ciemnoskórego (Python molurus bivittatus). Gad mierzył 5,18 m i ważył 74 kg. Podczas sekcji zwłok naukowcy z University of Florida znaleźli w jajowodach węża aż 87 jaj (to także rekord). Sekcja zwłok potężnej samicy została przeprowadzona w piątek (10 sierpnia). Zwierzę trafiło do Florydzkiego Muzeum Historii Naturalnej w ramach realizowanego z Departamentem Zasobów Wewnętrznych USA programu poszukiwania metod zarządzania problemem inwazyjnego pytona. Teraz przez ok. 5 lat okaz ma być wystawiany w muzeum, a po tym czasie trafi na wystawę w Parku Narodowym Everglades. Fakt, że pytonica okazała się tak duża, oznacza, że "te węże długo przeżywają na wolności. Nic ich nie powstrzymuje, a lokalnym gatunkom zagraża niebezpieczeństwo" - podkreśla herpetolog Kenneth Krysko. Amerykanie ujawnili, że samica była okazem zdrowia, a w jej żołądku znajdowały się pióra, które zostaną zidentyfikowane przez muzealnych ornitologów. Ponadpięciometrowy wąż może zjeść wszystko, na co ma ochotę. Określenie, czym zwierzę się żywiło i jaki był jego status reprodukcyjny, pomoże w radzeniu sobie z innymi dzikimi pytonami tygrysimi ciemnoskórymi. Pytony tygrysie ciemnoskóre znaleziono po raz pierwszy na Florydzie w 1979 r. Ponieważ nie mają naturalnych wrogów, ich liczebność wzrasta. Niektóre oszacowania sugerują, że sięga ona kilkuset tysięcy. Jak podkreśla Krysko, 25 lat temu były tak rzadkie i tak skutecznie się ukrywały, że znalezienie pojedynczego egzemplarza graniczyło z cudem. Teraz właściwie każda wyprawa do Everglades kończy się znalezieniem P. molurus bivittatus. My spotkaliśmy [kiedyś] 14 w ciągu jednego dnia. Skip Snow, biolog dzikiej przyrody parku, uważa, że jedną z najistotniejszych kwestii jest poznanie możliwości rozrodczych P. molurus bivittatus. Nie ma zbyt wielu danych nt. liczby jaj przenoszonych przez dużą samicę. [Przykład naszej pytonicy] pokazuje, że są naprawdę płodnymi zwierzętami, co z pewnością nasila ich inwazyjność. Poprzedni najdłuższy pyton miał 5,12 m długości, a dotychczasowy rekord liczby jaj został poprawiony o 2. Floryda to rejon świata z największym problemem dot. inwazyjnych płazów i gadów. Po 2 dekadach badań we wrześniu zeszłego roku Krysko opublikował w piśmie Zootaxa artykuł, z którego wynika, że w latach 1863-2011 na Florydzie introdukowano aż 137 niemiejscowych gatunków.
  7. Mary Jo Foley, znana dziennikarka specjalizująca się w zagadnieniach związanych z Microsoftem informuje, że latem przyszłego roku koncern z Redmond upubliczni związane z Windows oprogramowanie o nazwie kodowej „Blue“. Niewykluczone zatem, że kolejną wersją OS-u nie będzie Widnows 9 a jakaś wersja przejściowa. O „Blue“ Foley słyszała z kilku różnych źródeł. Informacje były jednak na tyle nieprecyzyjne, że trudno stwierdzić, czym to oprogramowanie ma być. Niewykluczone, że to nazwa kodowa Service Packa dla Windows 8. Być może będzie to jakiś rozbudowany dodatek zawierający nie tylko poprawki, ale także nowe funkcje i programy. Dziennikarka nie wyklucza, że „Blue“ trafi do rąk użytkowników jako Windows 8.1 lub Windows 8.5. Jeśli tak się stanie, może to oznaczać, że Microsoft zmieni sposób prezentacji swojego OS-u i zamiast raz na kilka lat dokonywać dużej premiery weźmie przykład z Apple’a, który co kilkanaście miesięcy upublicznia przejściową wersję swojego OS X.
  8. Kim Dotcom, założyciel Megaupload twierdzi, że jego nowy, zapowiadany przez wieloma miesiącami, serwis Megabox wystartuje jeszcze w bieżącym roku. Megabox ma pozwolić artystom na bezpośrednią sprzedaż swojej muzyki klientom, z pominięciem studiów nagraniowych i sklepów. Właściciel utworu zatrzyma 90% kwoty zapłaconej przez klienta. Serwis miał ruszyć już przed kilkoma miesiącami, jednak aresztowanie Dotcoma opóźniło jego premierę. Obecnie Dotcom przebywa na zwolnieniu warunkowym, a jego rozprawa ekstradycyjna, podczas której zapadnie decyzja, czy Nowa Zelandia wyda go Stanom Zjednoczonym, odbędzie się w marcu. Zarówno nowozelandzcy jak i amerykańscy sędziowie wyrażali już wątpliwości co do sposobu prowadzenia sprawy przez prokuraturę, postępowania policji czy prawnego uzasadnienia różnych działań.
  9. Podobnie jak wargi opuszki palców są bardzo wrażliwe na dotyk. By stały się jeszcze czulsze, wynaleziono giętkie urządzenie półprzewodnikowe, które przypomina przezroczysty naparstek z wbudowanym obwodem. Naukowcy mają nadzieję, że to pierwszy krok w kierunku zaawansowanych rękawiczek chirurgicznych. Pracami amerykańsko-chińskiego zespołu z University of Illinois w Urbana-Champaign, Northwestern University i Dalian University of Technology kierował John Rogers. Najważniejszą częścią wynalazku są warstwy złotych elektrod o grubości zaledwie kilkuset nanometrów, które by powstała nanobłona, poprzeplatano warstwami poliimidu. Całość umieszcza się na tubie z gumy silikonowej. W ten sposób jedna ze stron obwodu wchodzi w bezpośredni kontakt z palcem. Po drugiej znajdują się zaś czujniki mierzące nacisk, temperaturę czy np. rezystancję. Wykazano, że urządzenie reaguje z dużą precyzją na naprężenia związane z dotykiem i ruchami palców. Naprężenia na czubku palca są mierzone dzięki określaniu zmiany w pojemności elektrycznej pomiędzy parami elektrod w obwodzie. Przyłożenie sił zmniejsza odległości w skórze, przez co pojemność wzrasta. Osoba nosząca nanonaparstek podlega stymulacji elektrodotykowej. Delikatne mrowienie jest wywołane przyłożeniem do skóry niewielkiego napięcia. Wartość napięcia jest kontrolowana przez czujniki i zależy od właściwości dotykanego obiektu. Prof. Rogers tłumaczy, że rękawiczki wyposażone w nanomembranę mogłyby na podstawie właściwości elektrycznych wyczuwać grubość lub skład tkanki. Na tym jednak nie koniec: posługując się przymocowaną do nadgarstka baterią, dzięki której za pośrednictwem nanomembrany podawano by prąd zmienny o dużej częstotliwości (HFAC), wykonywano by np. zabiegi ablacji tkanki. Alternatywnie lub dodatkowo przeprowadzano by USG. Komercjalizowana dzięki firmie MC10 technologia znalazła zastosowanie nie tylko w chirurgii, ale i innych dziedzinach medycyny. Trwają bowiem np. testy na zwierzętach, gdzie serce owija się nanobłoną, która tworzy trójwymiarowe mapy aktywności elektrycznej. MC10 współpracuje też ponoć z Reebokiem. Do końca roku miałby zadebiutować produkt dla osób uprawiających sporty kontaktowe.
  10. Przed trzema dniami w powietrze wzbił się prototyp najnowszego pojazdu latającego, który w przyszłości chcą wykorzystywać amerykańscy wojskowi. Tym razem jednak nie chodzi o supernowoczesny myśliwiec, a o sterowiec. Pojazd Long Endurance Multi-Intelligence Vehicle (LEMV) odbył 90-minutowy lot nad Lakehurst Naval Air Station w New Jersey. Jak zapewnia jego producent, firma Northrop Grumman, to „największy, najbardziej wytrzymały pojazd lżejszy od powietrza, który można opcjonalnie pilotować“. Niemal 100-metrowy LEMV ma w przyszłości unosić się na wysokości do 6 kilometrów nad interesującym wojsko terenem. Pojazd będzie wyposażony w 1100 kilogramów sprzętu służącego obserwacji i łączności, co znakomicie ułatwi działania wojska. Ma pozostawać w powietrzu przez trzy tygodnie. Sterowiec wyposażono w cztery silniki diesla. Armia na nadzieję, że dzięki sterowcom nie tylko będzie mogła skuteczniej zbierać różnego typu informacje, ale liczy też na obniżenie kosztów takich działań. Godzinna misja myśliwca to koszt nawet 10 000 dolarów. Tymczasem Northrop Grumman zapewnia, że trzy tygodnie lotu LEMV będą kosztowały około 20 000 USD. Zaprojektowanie i zbudowanie prototypu kosztowało 154 miliony dolarów.
  11. Wydawałoby się, że niedobór snu nie wpływa korzystnie na formę, a więc i na zdolności reprodukcyjne, jednak naukowcy z Niemiec i Szwajcarii wykazali, że samce biegusów arktycznych (Calidris melanotos), które śpią mniej, płodzą najwięcej piskląt. Okres godowy tych ptaków, które zamieszkują tundrę od Tajmyru po zachodnie wybrzeża Zatoki Hudsona, przypada na maj-czerwiec. Prowadząc badania w pobliżu Barrow na Alasce, prof. Bart Kempenaers, dyrektor Grupy ds. Snu Ptaków z Instytutu Ornitologii Maxa Plancka, zauważył, że niektóre samce są aktywne prawie przez całą dobę (umiejscowienie tych terenów oraz pora roku sprawiają, że dzień jest bardzo długi). By stwierdzić, co się dzieje, posłużyliśmy się wieloma metodami. Na grzbiecie biegusów umieściliśmy nadajniki, które mogły wskazać, kiedy ptaki się poruszają. Dzięki temu przez kilka tygodni nagrywaliśmy wzorce [aktywności] z 24 godzin - tłumaczy dr Niels Rattenborg. Analiza danych dot. poruszania się i EEG ujawniła, że niektóre samce C. melanotos były ekstremalnie aktywne przez całą dobę, podczas gdy inne spotykały się z kilkoma samicami, a później po prostu spały. Zebraliśmy wszystkie jaja z badanego stanowiska, inkubowaliśmy je, a po wylęgu pobraliśmy DNA od piskląt. W ten sposób dowiedzieliśmy się, ile młodych spłodził każdy z samców. Później oddaliśmy małe matkom. Okazało się, że samce aktywne przez 95% doby spłodziły najwięcej piskląt. Ornitolodzy uważają, że opisane zachowanie ma związek z poligamią biegusów arktycznych. Obserwowaliśmy, że gnieżdżące się dokładnie w tym samym rejonie monogamiczne gatunki biegusów stawały się nieaktywne w najciemniejszym okresie doby. Wydaje się, że wtedy spały, podczas gdy niektóre C. melanotos angażowały się w niemal stałą aktywność - podkreśla dr Rattenborg. Naukowców zaskoczył fakt, że superczynne samce nie odchorowywały swojego zachowania. W kolejnym roku w całkiem dobrej formie powracały do miejsca lęgowego z zimowiska w środkowej Ameryce Południowej. Rattenborg opowiada, że prowadzi się sporo badań nad wpływem deprywacji sennej na kondycję różnych zwierząt. Często wykazywano, że nawet nieznaczna utrata snu, zaledwie kilkugodzinowa, ma niekorzystny wpływ na zdolność wykonywania różnych zadań. W artykule opublikowanym na łamach Science autorzy przypominają, że funkcje snu nadal nie są dobrze poznane. Jedna z teorii kładzie nacisk na jego właściwości regeneracyjne, inna sugeruje, że adaptacyjna nieaktywność w okresie, gdy aktywność byłaby nieproduktywna, pozwala oszczędzać cenną energię. Sugeruje to, że gdyby wymogi ekologiczne faworyzowały czuwanie, zwierzęta mogłyby ewoluować umiejętność czasowego zawieszania snu. Niemiecko-szwajcarski zespół rzeczywiście wykazał, że w 3-tygodniowym okresie silnego współzawodnictwa samców panowie są w stanie utrzymać intensywną aktywność neurobehawioralną, znacznie redukując czas przeznaczany na sen.
  12. JapońskaSłużba Meteorologiczna informuje, że zebrane dane wskazują na pojawienie się El Niño. Anomalia może potrwać do zimy, a specjaliści obawiają się, że spowoduje ona wzrost już i tak wysokich cen żywności. W ciągu ostatnich dwóch miesięcy, z powodu katastrofalnej suszy w USA, cena kukurydzy zwiększyła się o ponad 60%. Z kolei susza w Ameryce Południowej przyczyniła się do mniejszych zbiorów soi. Trwający El Niño może przyczynić się do spadków plonów od Indii i Afrykę po Australię. Jeśli będzie intensywny i długotrwały, czeka nas kolejny skok cen żywności. Sytuacja już i bez tego jest niepokojąca. Przed kilkoma dniami Organizacja Żywności i Rolnictwa (FAO) ostrzegła przed powtórką kryzysu żywnościowego z 2008 roku. Obecnie trudno przewidywać, jak rozwinie się sytuacja. Tym bardziej, że zjawisko niekorzystne dla jednych regionów, może korzystnie wpłynąć na inne. Susza może negatywnie odbić się na plonach w Australii, Afryce, Indiach i Azji Południowo-Wschodniej, ale jednocześnie mniejsza ilość opadów może być zbawienna dla chińskich upraw kukurydzy i soi, które jesienią potrzebują mniej wody. Z powodu El Niño może też dojść do większej ilości opadów w Ameryce Południowej, co zwiększy plony soi i kukurydzy. Jednak w takim scenariuszu ucierpią plantacje kawy, kokosów, ryżu i cukru w Azji. Dane o El Niño potwierdzają też Amerykanie. Zdaniem należącego do NOAA U.S. Climate Prediction Center jest niemal pewne, że El Niño pojawi się w ciągu najbliższych dwóch miesięcy. Wpływ tego zjawiska na światowe rolnictwo będzie zależał od momentu jego pojawienia się, rozwoju oraz intensywności. W Japonii i USA może przynieść więcej opadów, jednak może przyjść zbyt późno, by pomóc uprawę zdziesiątkowanym przez suszę. Z kolei indonezyjscy meteorolodzy twierdza, że wpływ El Niño na ich kraj będzie niewielki. Problem za to mogą mieć Indie, jeden z największych producentów i konsumentów żywności. Tam spodziewane są niższe opady i niższe plony. Przed trzema laty, gdy El Niño opóźnił pojawienie się monsunu, światowe ceny cukru osiągnęły najwyższą od 30 lat wartość, gdyż to właśnie Indie są drugim największym na świecie jego producentem. El Niño prowadzi też do zmniejszenia liczby sztormów na Atlantyku i w Zatoce Meksykańskiej, co jest dobrą wiadomością dla przemysłu naftowego i jego platform wiertniczych.
  13. Coraz częściej nowe gatunki są odkrywane w nietypowym dla nich środowisku - Internecie. W maju 2011 r. dr Shaun Winterton, entomolog z California Department of Food & Agriculture, przeglądał zdjęcia na Flickrze i przy jednym ze zbliżeń złotooka zorientował się, że owad wygląda inaczej niż wszystko, co dotąd znał - z tyłu skrzydeł widać było czarną kratkę z błękitnymi wypełnieniami. Gdy Winterton wysłał zdjęcia kilku swoim kolegom, ci potwierdzili jego przypuszczenia - to nieznany gatunek. Zaaferowany naukowiec wystosował maila do autora zdjęcia Gueka Hocka Pinga. Okazało się, że ten zauważył insekta, wędrując po dżungli malezyjskiego stanu Selangor. Tuż po uwiecznieniu obiekt odfrunął, co stanowiło dla Amerykanina duży zawód. Bez nietkniętego egzemplarza nie ma bowiem mowy o potwierdzaniu istnienia nowego gatunku i wskazywaniu holotypu. Rok później Winterton dostał maila od fotografa, który wrócił do dżungli i spotkał kolejnego złotooka z tym samym wzorem na skrzydłach. Powiedział, że ma go w pojemniku na kuchennym stole i zapytał, co ma z nim zrobić. Zgodnie z instrukcją, okaz został wysłany do Stephena Brooksa z Muzeum Historii Naturalnej w Londynie. Ten potwierdził, że to nowy gatunek, w dodatku dopasował go egzemplarza, który niesklasyfikowany znajdował się w muzealnych zbiorach od kilkudziesięciu lat. Flickrowemu odkryciu nadano nazwę Semachrysa jade. Zostało ono opisane w branżowym periodyku ZooKeys. Winterton, Guek i Brooks pracowali nad artykułem każdy ze swojego kontynentu, posługując się online'owym pakietem biurowym Google'a. W końcu jak internetowo, to do końca...
  14. Zespół archeologów, którzy prowadzili prace wykopaliskowe w pałacu w Awaris, stolicy Hyksosów, władców starożytnego Egiptu z XV i XVI dynastii, znalazł szkielety 16 prawych dłoni. Dotąd o tradycji wymiany dłoni zwyciężonych wrogów na nagrodę - złoto - wiedziano tylko z hieroglifów, teraz pojawił się namacalny dowód. Szefem projektu był Manfred Bietak, emerytowany profesor egiptologii na Uniwersytecie Wiedeńskim. Jak ujawnili naukowcy, dłonie leżały w 4 dołach. W dwóch zlokalizowanych naprzeciw pomieszczenia, które było prawdopodobnie komnatą tronową, umieszczono po jednej dłoni. Dwie pozostałe jamy powstały nieco później i znajdowały się na zewnątrz pałacu. Większość to dość duże dłonie, niektóre z nich są nawet bardzo duże - podkreśla Bietak. Każda jama reprezentuje pojedynczą ceremonię. Datowanie ujawniło, że ręce mają ok. 3600 lat. W czasie, gdy je pogrzebano, w pałacu rezydował król Chian. O zwyczaju prezentowania przez żołnierza odciętej prawej dłoni wroga i wymianie na złoto wspominano w sztuce i pismach. Jednym z przykładów jest inskrypcja na nagrobku Amosa, syna Ibana, Egipcjanina, który walczył w kampanii przeciwko Hyksosom. Warto dodać, że napis jest o ok. 80 lat młodszy od 16 dłoni z Awaris. Pozbawianie wrogów prawej dłoni nie tylko ułatwiało zliczanie, ale i miało zapewne wymiar symboliczny. Tak jak Samson stał się słabszy po obcięciu włosów, także i tutaj siła ulatniała się wraz z prawą ręką. Przeciwnicy byli pozbawiani mocy po wsze czasy. Nie wiadomo, do kogo należały odcięte dłonie: być może do Egipcjan, a być może do przedstawicieli ludów, z którymi Hyksosi walczyli na Lewancie. Obcinanie dłoni praktykowali zarówno Hyksosi, jak i Egipcjanie. Naukowcy nie są pewni, kto zapoczątkował ten zwyczaj. Brak wzmianek, by Hyksosi postępowali tak w swej domniemanej ojczyźnie północnym Kanaanie, niewykluczone więc, że i w tym przypadku postąpili jak zwykle i zaadaptowali istniejący porządek rzeczy (oznaczałoby to, że przyjęli zwyczaj egipski). Być może zwyczaj pochodził w ogóle skądinąd.
  15. Google wprowadza zmiany w swoich algorytmach wyszukiwania. Ich celem jest utrudnienie dostępu do pirackich treści i lepsze wyszukiwanie legalnych dostawców. Od przyszłego tygodnia w algorytmach Google’a zostaną uwzględnione żądania usunięcia odnośników do nielegalnych materiałów, które przysyłają właściciele legalnych treści. Im więcej tego typu żądań trafi do Google odnośnie danej witryny, tym niżej w wynikach wyszukiwania będzie ona prezentowana. Taka zmiana powinna pomóc użytkownikom w łatwiejszym dotarciu do legalnych treści wysokiej jakości,niezależnie od tego, czy jest to utwór muzyczny na witrynie NPR, program telewizyjny na Hulu czy strumień audio na Spotify - oświadczyli przedstawiciele Google’a. Koncern poinformował jednocześnie, że obecnie każdego dnia otrzymuje i przetwarza więcej żądań dotyczących usunięcia linków do nielegalnych materiałów, niż otrzymał ich w całym 2009 roku. W ciągu ostatnich 30 dni takich skarg napłynęło ponad 4,3 miliona. Firma nie ogranicza się tylko do spełniania życzeń właścicieli praw autorskich. Witryna, do której odnośnik jest usuwany, zostaje o tym poinformowana, dzięki czemu, w razie pomyłki, można przywrócić go do wyników wyszukiwania. Przemysły filmowy i nagraniowy z zadowoleniem powitały nową inicjatywę Google’a.
  16. W bieżącym tygodniu w Nature pojawi się artykuł, w którym badacze IBM-a poinformują o dokonaniu ważnego przełomu w spintronice. Spintronika stara się wykorzystać w elektronice spin elektronu. Jego kontrolowanie jest niezwykle trudne. W naturalnych warunkach spin pozostaje w stałej pozycji przez około 100 pikosekund. To zbyt krótko, by wykonać jakiekolwiek operacje logiczne. Specjaliści z IBM Research oraz ETH Zurich informują za pośrednictwem Nature, że udało im się zsynchronizować spiny elektronów i utrzymać je w ten sposób przez 1,1 nanosekundy. To wystarczająco długo, by układ taktowany 1-gigahercowym zegarem mógł z tego spinu skorzystać. Gian Salis, współautor badań, informuje, że wraz z kolegami wykorzystali bardzo krótkie impulsy laserowe do badania spinów tysięcy elektronów, które umieszczono na bardzo małej przestrzeni. Zwykle spiny przybierają przypadkowe ciągle zmieniające się wartości. Jednak naukowcom z IBM-a i ETH udało się, jako pierwszym, ułożyć spiny w regularne, przypominające paski, wzorce. Salis przypomina, że już w 2003 roku pojawiła się idea podobnego rozwiązania, jednak nigdy wcześniej nie zaobserwowano bezpośrednio, by komuś udało się osiągnąć pożądane rezultaty. Kierunek rotacji spinów był zupełnie przypadkowy. Teraz go zsynchronizowaliśmy, więc spin nie tylko utrzymuje się przez dłuższy czas, ale elektrony obracają się synchronicznie, jak w tańcu. Udowodniliśmy, że dokładnie rozumiemy, co się tam dzieje i wykazaliśmy, że teoria jest prawdziwa - dodaje Salis. Naukowcy będą teraz próbowali wydłużyć 30-krotnie czas, w którym spin pozostaje niezmienny. Na razie praktyczne wykorzystanie odkrycia specjalistów z IBM-a i ETH jest niemożliwe. Swoje eksperymenty prowadzili oni bowiem w temperaturze -233 stopni Celsjusza.
  17. Naukowcy z Centrum Medycznego Uniwersytetu w Lejdzie opracowali metodę ultrastrukturalnego mapowania wycinków komórek i tkanek o powierzchni ok. mm2 z nanometrową rozdzielczością. Nazwali ją wirtualną nanoskopią. Jak tłumaczą Holendrzy, których artykuł ukazał się w Journal of Cell Biology, ich podejście łączy ze sobą elektronową mikroskopię transmisyjną (TEM), automatyczne gromadzenie danych oraz sklejanie wielu zdjęć, by uzyskać duże slajdy. Wg nich, wirtualna nanoskopia ułatwia studia bazujące na mikroskopii korelacyjnej (ang. correlative light-electron microscopy, CLEM), stanowiącej połączenie obrazowania w mikroskopie konfokalnym i mikroskopie elektronowym transmisyjnym. Dzieje się tak, bo pozwala bezpośrednio odnosić budowę do funkcji, np. opisać wzajemne powiązania między zdarzeniami molekularnymi i komórkowymi. Metodę wypróbowano na kilku przykładach, w tym na przekroju strzałkowym 5-dniowego embrionu danio pręgowanego (Danio rerio). Naukowcy wykonali 26434 elektronowe mikrofotografie. W sumie uzyskali obraz o rozdzielczości 281 gigapikseli, gdzie pojedynczy piksel odpowiada 1,6 nm rzeczywistego obrazu. Jak tłumaczy Frank G.A. Faas, demonstrowana seria zdjęć skupia się na bakteriach w jelicie płodu ryby. Ziemniakowate struktury to bakterie, a mniejsze okrągłe i eliptyczne twory wokół to mikrokosmki (microvillus), które wystają do światła przewodu pokarmowego, zwiększając powierzchnię wchłaniania substancji odżywczych. Na każdy skok powiększenia przypada 2-krotny wzrost rozdzielczości. Na witrynie poświęconej projektowi można pooglądać nie tylko jelito, ale też resztę rozwijającego się organizmu. Tkankę chrzęstną oznaczono kolorem ciemnoniebieskim, mózg - ciemnozielonym, tkankę mięśniową - łososiowym, wątrobę - czerwonobrązowym, jelito - ciemnym khaki, trzustkę - śliwkowym, przewód pranercza - żółtym, a żółtko - turkusowym. Za pomocą przycisków da się sterować obrazem. Minus oznacza spadek powiększenia i rozdzielczości, plus wzrost. Strzałki pozwalają przesunąć okienko, w obrębie którego zachodzi przeskalowywanie.
  18. W Microsoft Research trwają prace nad KinÊtre - realistyczną animacją dowolnych obiektów, którą może przygotować każdy laik. Eksperci z Redmond wykorzystują w tym celu urządzenie Kinect. Najpierw za jego pomocą skanujemy interesujący nas obiekt, by trafił on do pamięci komputera. Następnie wykorzystujemy Kinect do filmowania naszych ruchów. Wystarczy, że ustawimy się w takiej pozycji, by nasza sylwetka pokryła się z wirtualnym przestawieniem obiektu, z którym chcemy przeprowadzić interakcję. O tym, jak pomysł inżynierów Microsoftu sprawdza się w praktyce możemy przekonać się, oglądając poniższy film.
  19. Specjaliści z MIT-u, Uniwersytetu Harvarda i Narodowego Uniwersytetu Seulskiego stworzyli, na zlecenie DARPA, autonomicznego miękkiego robota, który przemieszcza się podobnie jak np. dżdżownica. Urządzenie jest nie tyle ciche, ale również wytrzymałe. Nadepnięte czy uderzone młotkiem potrafi dalej wędrować. O przydatności Meshworma nie trzeba nikogo przekonywać. Dzięki możliwości cichego poruszania się po zróżnicowanym terenie i wśliźnięcia się w bardzo ciasne przejścia, przyda się on zarówno wojsku i służbom specjalnym podczas misji zwiadowczych, jak i służbom ratunkowym do np. przeszukiwania gruzowisk. Meshworm napędzany jest przez „sztuczny mięsień“ zbudowany z kabli niklowo-tytanowych. Taki stop posiada „pamięć kształtu“ i rozciąga się oraz kurczy pod wpływem ciepła. Kabel owinięto wokół tworzącej „ciało“ miękkiej tuby, dzieląc ją w ten sposób na segmenty. Odpowiednie podawanie napięcia na kabel prowadziło do kurczenia się i rozciągania segmentów, co pozwalało na poruszanie urządzenia. Badania nad robotami poruszającymi się jak dżdżownice trwają od wielu lat. Urządzenia takie muszą być miękkie, co umożliwia poruszanie oraz zapobiega celowym bądź przypadkowym uszkodzeniom. Poważny problem stanowi ich napęd. Naukowcy próbowali używać np. sprężonego powietrza, to jednak wymagało użycia sporych kompresorów, a zintegrowanie mikrokompresorów z autonomicznym robotem jest trudne. Sangok Seok, Cagdas Denizel Onal, Kyu-Jin Cho, Robert Wood i Daniela Rus postanowili wziąć za wzór dzieła natury. Stwierdzili, że zwierzęta poruszające się w interesujący ich sposób mają dwie główne grupy mięśni. Jedne otulają ich ciało wokół, a drugie są rozciągnięte wzdłuż niego. Ich współpraca pozwala na sprawne poruszanie się. Uczeni najpierw stworzyli polimerową siatkę zbudowaną z naprzemiennie ułożonych włókien, które mogą rozciągać się i kurczyć. Później rozpoczęli odpowiedniego materiału na „mięśnie napędowe“. Ich uwagę zwrócił stop niklu i tytanu. To bardzo dziwny materiał. Jego właściwości ulegają dramatycznej zmianie w zależności od stosunku obu składowych - mówi Kim. Gdy odpowiednio dobierzemy skład stopu, będzie on w bardzo interesujący sposób reagował na temperaturę. Powyżej pewnej temperatury znajdzie się w stanie zwanym austenitem. Będzie regularną strukturą, która, nawet po znacznym odkształceniu, wraca do oryginalnego kształtu. Poniżej zaś pewnej temperatury stanie się martenzytem i pozostanie w kształcie jaki został mu nadany. Naukowcy owinęli polimerową siatkę kablem niklowo-tytanowym, a do jej wnętrza włożyli małą baterię i układ scalony. Odpowiedni algorytm dbał o precyzyjne rozgrzewanie i chłodzenie poszczególnych segmentów „ciała“ Meshworma, co pozwoliło na jego poruszanie się. Kable ułożono też wzdłuż robota, a ich kurczenie się i rozciągnie umożliwiało na wykonywanie zakrętów. Mimo, że ciało tego robota jest znacznie bardziej proste niż prawdziwego zwierzęcia - składa się tylko z kilku segmentów - ma niezwykłe możliwości. Myślę, że w następnej dekadzie zmieniające kształt sztuczne 'mięśnie’ trafią do wielu urządzeń - telefonów komórkowych, komputerów przenośnych czy samochodów - mówi profesor Kellar Autumn z Lewis and Clark College, który specjalizuje się w rozwijaniu robotów poruszających się jak zwierzęta.
  20. Jak u innych owadów, stopy chrząszczy są zakończone pazurkami. Na pazurkach znajdują się włoski (setae), które czasem są pokryte lepką oleistą substancją. Dzięki tym wszystkim trikom utrzymanie na gładkiej - dodajmy suchej - powierzchni to betka. Kałdunica zielona (Gastrophysa viridula) bije jednak wszystkich na głowę, bo dzięki bąblom powietrza między włoskami potrafi także spacerować po dnie zbiorników wodnych. Naoe Hosoda z Narodowego Instytutu Materiałoznawstwa w Tsukubie nawiązała współpracę ze Stanisławem Gorbem z Uniwersytetu w Kiel. Duet schwytał 29 dzikich chrząszczy i pozwolił im zejść po kładce na dno pojemnika z wodą. O dziwo, mimo zmiany środowiska kałdunice nie przerwały marszu. Poruszały się całkiem sprawnie, a ich mięśnie generowały znaczną siłę. Japońsko-niemiecki zespół zmierzył ją, przyczepiając owady do siłomierza za pomocą ludzkiego włosa. Kałdunice nie toną, bo dysponują naturalną pływalnością. Na czym więc polega sztuczka? Pokryte olejem owłosione poduszeczki przytrzymują bąble powietrza, które w kontakcie z hydrofobowym podłożem przesuwają cząsteczki wody, miejscowo je osuszając i wytwarzają adhezję kapilarną. Między stopą a podłożem powstają ciekłe mostki. Mimo że przebywają nad dnie zbiornika lub pokonują zalane pochylnie, G. viridula funkcjonują więc jak podczas spaceru po liściu skąpanym w promieniach słońca. W skrócie można powiedzieć, że przywieranie chrząszczy do materiałów hydrofilowych jest pod wodą słabsze niż na powierzchni, a do powierzchni hydrofobowych porównywalne. Dodając do wody detergentu, naukowcy udowodnili, że dla umiejętności kałdunic zielonych kluczowe są bąble powietrza. Tuż po tej manipulacji chrząszcze odrywały się bowiem od dna i unosiły ku powierzchni. Ponieważ Hosoda pracuje w Instytucie Materiałoznawstwa, jej badania dotyczyły biomimetyzmu. Zależało jej na stworzeniu materiału o tych samych właściwościach, co stopy G. viridula. W efekcie powstał krzemowy polimer z kolumienkami, pomiędzy którymi gromadzą się bąble powietrza. Jeśli w płytce nie ma filarów, nie przywiera do dna. Im większe się jednak zastosuje, tym większe bąble powietrza zatrzymuje i tym większą trzeba przyłożyć siłę, by ją oderwać od podłoża.
  21. Obliczenia wykonywane podczas badań nad nowymi lekami należą do najbardziej czasochłonnych zadań stawianych przed komputerami. Czasami wystarczy jednak nieco zmodyfikować algorytm i zastosować inny sprzęt, by zaoszczędzić olbrzymią ilość czasu. Naukowcy z chińskiego uniwersytetu Shanghai Jia Tong korzystają z kompilatora OpenACC firmy CAPS do wykonywania obliczeń genomicznych. Tego typu oprogramowanie stosuje się podczas badań nad nowymi terapiami chorób genetycznych, jak np. zespół Downa czy mukowiscydoza. Teraz okazało się, że dzięki zastosowaniu procesora Tesla Nvidii oraz zmodyfikowaniu pod jego kątem kompilatora - co wymagało uzupełnienia programu o zaledwie cztery linie kodu - pozwoliło na 16-krotne przyspieszenie obliczeń. Z tego typu rozwiązań korzystają nie tylko ośrodki uniwersyteckie, ale również komercyjne firmy, jak np. Roche. Trend polegający na coraz częstszym łączeniu procesorów (CPU) z procesorami graficznymi (GPU), widoczny np. na liście najpotężniejszych superkomputerów świata, pojawił się również na znacznie słabszych maszynach. Zastosowanie takiego hybrydowego rozwiązania daje bowiem olbrzymie korzyści zarówno podczas projektowani CAD, obliczeń inżynierii materiałowej czy chemii kwantowej. Poświęcając kilka lub kilkanaście godzin pracy na zmodyfikowanie używanego dotychczas systemu można osiągnąć wielokrotne przyspieszenie wykonywanych przez komputer zadań.
  22. U osób z syllogomanią, które odczuwają przymus zbierania zbędnych przedmiotów i zagracania nimi domu, dwie części obwodu odpowiadającego za podejmowanie decyzji są zbyt słabo aktywowane podczas obcowania z cudzą własnością i nadmiernie pobudzone, gdy chodzi o rozporządzanie swoimi dobrami (Archives of General Psychiatry). Skany z funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI) ujawniły nieprawidłową aktywację przedniej kory obręczy (aCC) i wyspy, które odpowiadają za przetwarzanie informacji związanych z monitorowaniem błędów, ważeniem wartości przedmiotów, oceną ryzyka, nieprzyjemnymi emocjami oraz decyzjami o charakterze emocjonalnym. W studium finansowanym przez Narodowy Instytut Zdrowia Psychicznego (NIMH) wzięło udział 43 pacjentów z syllogomanią. Wyniki obrazowania ich mózgów podczas podejmowania decyzji, czy wyrzucić, czy zostawić własną albo cudzą niechcianą pocztę i gazety, porównywano z 31 chorymi z zaburzeniem obsesyjno-kompulsyjnym (ZOK) i 33 zdrowymi dorosłymi. Kiedy decyzja dotyczyła własnych rzeczy, aCC i wyspa zbieraczy rozświetlały się mocniej niż w grupie z ZOK czy u osób zdrowych. Gdy decydowano o losie czyichś obiektów, te same obszary wydawały się działać słabiej niż u reszty. Świadomość tego, kto jest właścicielem segregowanej korespondencji/prasy, nie różnicowała aktywności mózgu chorych z ZOK. Naukowcy zauważyli, że nasilenie objawów syllogomanii i samoocena niezdecydowania korelują ze stopniem zaburzenia aktywności centrów sieci wydatnej (salience network), która łączy pola korowe przedniej części wyspy oraz przedniego zakrętu obręczy z jądrami podkorowymi: jądrem migdałowatym, jądrami wzgórza, istotą czarną, a także obszarem brzusznym nakrywki. Amerykańskie odkrycie ma duże znaczenie, bo wskazana sieć odpowiada za identyfikowanie najważniejszych bodźców wewnętrznych (z organizmu) i międzypersonalnych. A wszystko po to, by precyzyjnie i odpowiednio pokierować zachowaniem.
  23. NASA przygotowuje się do aktualizacji oprogramowania łazika Curiosity. To ryzykowna operacja, która zajmie kilka dni. Jeśli coś pójdzie źle, kontakt z pojazdem może zostać na zawsze utracony. To musi zadziałać. Nikt nie chce być tym, kto jako ostatni coś robił przy łaziku zanim stracono z nim kontakt -mówi Steve Scandore, jeden z inżynierów odpowiedzialnych za oprogramowanie Curiosity. Michael Watkis, menedżer systemów misji, wyjaśnia, że oprogramowanie, które pozwalało na lądowanie łazika zostanie zastąpione oprogramowaniem odpowiedzialnym za pracę na powierzchni Marsa. Zaktualizowany program został wgrany do pamięci Curiosity jeszcze przed jego startem z Ziemi. Teraz musi zostać uruchomiony i zainstalowany. Wcześniej jednak trzeba przeprowadzić szczegółowe testy obu komputerów pojazdu, by sprawdzić, czy wszystko jest gotowe do aktualizacji. Inżynierów czekają nerwowe chwile. Jutro wydadzą polecenie rozpoczęcia aktualizacji. Przez osiem godzin nie będą mieli kontaktu z Curiosity. Później łazik się wyłączy i ponownie włączy następnego dnia. Inżynierowie przeprowadzą wówczas testy, sprawdzające przebieg aktualizacji. Następnie cała procedura zostanie powtórzona dla komputera zapasowego. Mimo tego, że próby aktualizacji oprogramowania były wielokrotnie wykonywane na Ziemi i w końcu stały się rutynową czynnością, Scandore jest zdenerwowany. To nie jest zwykła zdalna aktualizacja. Po drugiej stronie nie ma nikogo. Łazik jest zdany sam na siebie. Nie możemy poprosić nikogo o pomoc, nikt niczego dla nas nie sprawdzi. Możemy tylko wysyłać polecenia i czekać - mówi. Aktualizacja oprogramowania to bardzo poważne zadanie. Ale nawet codzienna praca z łazikiem nie jest zajęciem prostym. Nad odpowiednim działaniem Curiosity czuwa zespół około 100 programistów. Codziennie piszą oni praktycznie nowe programy, testują je wysyłają łazika, który dzięki nim wykonuje swoje zadania. To jak codzienny sprint, dzięki któremu pojazd może działać i wypełniać stawiane przed nim zadania - mówi Andy Mishkin, szef misji.
  24. Nokia sprzedała 500 swoich patentów, a ich kupiec już zapowiada, że rozpocznie pozywanie firm, które je naruszają. Patenty opisujące bezprzewodowe algorytmy trzeciej i czwartej generacji stały się własnością firmy Vringo. Powstała ona w 2006 roku i specjalizowała się w produkcji oprogramowania na rynek mobilny. Jednak w 2012 roku połączyła się z Innovate/Protect Inc., która specjalizuje się w pozywaniu przedsiębiorstw naruszających własność intelektualną. W 2011 roku wygrała sprawy sądowe m.in. z Google’em, AOL-em, Gannett Comp., których oskarżyła o naruszenie patentów zakupionych od witryny Lycos. Vringo wydała na patenty Nokii 22 miliony dolarów. Z 500 patentów 109 zarejestrowanych jest w USA. Vringo szacuje, że na patentach kupionych od Nokii zarobi nawet 31,2 miliona dolarów, transakcja przyniesie jej zatem niemal 50-procentowy zysk.
  25. W procesie, który mógł stworzyć niebezpieczny precedens, nastąpił nagły zwrot. Sędzia rozpatrujący pozew firmy Mformation przeciwko Research In Motion, producentowi BlackBerry uznał, że ława przysięgłych została wprowadzona w błąd i unieważnił jej orzeczenie. Wcześniej ława przysięgłych orzekła, że RIM naruszył patent Mformation i nakazała zapłacenie 8 dolarów odszkodowania za każde naruszające prawo urządzenie. To kolosalna kwota. Owszem, może się zdarzyć, że np. producent smartfonu z Androidem będzie płacił np. Microsoftowi 8 USD od urządzenia, ale kwota ta to opłata za kilkadziesiąt czy kilkaset patentów wykorzystywanych przez smartfon. Tymczasem orzeczenie Mformation vs. RIM dotyczyło pojedynczego naruszenia. Ława przysięgłych orzekła, że RIM ma zapłacić w sumie 147,2 miliona USD. Ekspertom wynajętym przez kanadyjską firmę udało się jednak przekonać sędziego, że patent - mimo iż wydaje się solidny - został niewłaściwie opisany, w związku z czym nie powinien zostać przyznany. Jednak nawet gdyby sędzia nie dał się przekonać, to z pewnością kwota odszkodowania zostałaby znacznie zredukowana. RIM wykazał bowiem, że odpowiedzialne za znaczną część naruszeń serwery - a mowa tutaj o BlackBerry Enterprise Server - znajdują się poza granicami USA, nie podlegają zatem prawu patentowemu Stanów Zjednoczonych. Sama firma Mformation przyznała w jednej ze swoich opinii, że część naruszających przepisy serwerów znajduje się poza USA, ale uważała, że część jest umiejscowionych w USA. Opinii tej nigdy jednak nie przedstawiła ławie przysięgłych.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...