Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    36970
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    227

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Sterując doborem naturalnym w pojedynczej populacji gupików (Poecilia reticulata), zespół Niclasa Kolma z Uniwersytetu w Uppsali jako pierwszy zdobył bezpośredni dowód, że wielkość mózgu rzeczywiście przekłada się na inteligencję. Ponieważ nie ma nic za darmo, ryby z większym mózgiem miały krótsze przewody pokarmowe i mniej liczne potomstwo. Dotąd w ramach badań porównywano ze sobą głównie różne gatunki lub populacje, a uzyskiwane wyniki miały charakter korelacyjny. Do najnowszego studium Kolm i inni wybrali gupiki z wyjątkowo dużymi albo wyjątkowo małymi mózgami. Już po 2 pokoleniach selektywnego rozmnażania naukowcy zauważyli, że jedna linia ryb miała mózg o 9% większy od drugiej. Okazało się, że te zwierzęta wypadały o wiele lepiej w zadaniu na inteligencję: lepiej im szła nauka odróżniania od siebie dwóch i czterech symboli. Ponieważ mózg jest kosztownym energetycznie narządem (nasz stanowi zaledwie 2% masy ciała, a zużywa 20% energii), hojniej obdarzone mózgowo przez naturę - a właściwie dociekliwych biologów - osobniki, zwłaszcza samce, miały krótsze jelita i o 19% mniej potomstwa. Efekt występował, chociaż gupiki dosłownie pławiły się w pożywieniu. Autorzy raportu z Current Biology podkreślają, że przyszłe eksperymenty będą realizowane w półnaturalnym środowisku. Oznacza to ograniczone zasoby pokarmowe, rywalizację i zagrożenie ze strony drapieżników. Akademicy muszą się też jakoś uporać z faktem, że w dotychczasowych badaniach stwierdzono, że tylko samice z większymi mózgami dysponują lepiej wykształconymi zdolnościami poznawczymi. Niewykluczone, że nie chodzi o rzeczywistą różnicę międzypłciową, ale o typ wykorzystanego zadania. Samice mogły sobie z nim lepiej poradzić, bo podczas żerowania to one są bardziej aktywne i podejmują większe ryzyko. Poza tym wybierając partnera, skupiają się na jego czarnych kropkach, a do testów wybrano właśnie czarne symbole. Duży mózg może kolidować z równie kosztowną energetycznie reprodukcją. Nasze wyniki sugerują, że redukcja liczby młodych stanowi główny koszt wyewoluowania większego mózgu u naczelnych, a zwłaszcza człowiekowatych - podkreśla Alexander Kotrschal. Wyniki Szwedów to pierwsze bezpośrednie wsparcie dla 18-letniej hipotezy, której twórcy i zwolennicy utrzymywali, że w trakcie ewolucji naszego gatunku poświęciliśmy dłuższe jelita na rzecz większego mózgu. W 1995 r. Leslie Aiello i Peter Wheeler zauważyli, że przewód pokarmowy i mózgi są najbardziej energożernymi narządami. Wg nich, gdy nasi przodkowie rozbudowali mięsno-bulwiaste menu i zaczęli gotować, jelito zostało nieco odciążone, a nadmiar energii można było wykorzystać do rozbudowy mózgu.
  2. Jeden z największych francuskich dostawców internetu, firma Free, wywołał spore poruszenie wprowadzając do swych routerów aktualizację firmware'u, która domyślnie blokuje reklamy. Klienci Free nie zobaczą zatem reklam, chyba, że samodzielnie zmienią konfigurację routera. Nie wiadomo, na jakich zasadach Free wybiera reklamy, które są blokowane. Z dostępnych informacji wynika bowiem, że np. zablokowano reklamy z Le Monde, ale nie z witryny Numérama. Blokada dotknęła też wielkich sieci reklamowych, takich jak Google AdSense, NetAvenir czy AdTech. Przedstawiciele Numéramy, której reklamy nie zostały zablokowane, stwierdzili, że Free działa całkowicie nieodpowiedzialnie, a jej postępowanie zagraża dużemu segmentowi cyfrowej ekonomii. Podobną opinię wyrazili redaktorzy witryny Freenews. Sądzimy, że działanie Free jest niebezpieczne i nieodpowiedzialne. Włączając domyślnie blokadę reklam, bez informowania o tym użytkownika i bez zaoferowania funkcji 'białych list', dzięki której użytkownik mógłby wybrać, które reklamy chce oglądać, Free naraża tysiące witryn publikujących w sieci. Większość bezpłatnych witryn, takich jak Freenews, żyje z reklamy. Bez wpływów z niej znikną, my też znikniemy.
  3. Amerykańska Federalna Komisja Handlu (FTC) zamknęła śledztwo antymonopolowe przeciwko Google'owi. Urzędnicy stwierdzili, że nie ma wystarczających dowodów, by zarzucić koncernowi manipulowanie wynikami wyszukiwania w celu zaszkodzenia konkurencji. FTC oznajmiła jednocześnie, że Google zobowiązał się do zmiany swoich niektórych praktyk biznesowych na rynku smartfonów, tabletów, konsoli do gier oraz online'owej reklamy. Firma Page'a i Brina ma dać konkurencji dostęp, na uczciwych, rozsądnych i niedyskryminujących zasadach, do patentów opisujących standardy oraz wprowadzić mechanizmy pozwalające na bardziej elastyczne zarządzanie reklamami. David Drummond, główny prawnik Google'a, komentując decyzję FTC stwierdził: Konkluzja jest jasna - usługi Google'a służą i użytkownikom i konkurencyjności.
  4. Jeśli jadąc karetką, pacjent odczuwa silniejszy ból podczas pokonywania przez pojazd progu zwalniającego, z dużym prawdopodobieństwem ma ostre zapalenie wyrostka robaczkowego. Może się to wydawać dziwne, ale coś tak trywialnego i niezwiązanego z medycyną odgrywa ważną rolę w potwierdzaniu wstępnej diagnozy. Nie ma specyficznych testów klinicznych, za pomocą których dałoby się utwierdzić w przekonaniu, że ból w określonym kwadrancie brzucha rzeczywiście oznacza zapalenie wyrostka. Przez to niekiedy usuwa się zdrowe wyrostki. Sprawy nie można jednak lekceważyć, bo powikłaniem appendicitis acuta może być rozlane zapalenie otrzewnej. Początkowo naukowcy z Uniwersytetu Oksfordzkiego i Stoke Mandeville Hospital dotarli do 101 pacjentów w wieku 17-76 lat z podejrzeniem ostrego zapalenia wyrostka. Później liczebność próbki samorzutnie się zmniejszyła, bo tylko 64 osoby wieziono do szpitala przez progi. W ramach wywiadów prowadzonych w ciągu doby po transporcie do placówki chorych podzielono na progopozytywnych (przeszkoda nasilała wrażenia bólowe) i progonegatywnych (ból się nie zmieniał, ustępował lub badany nie był pewien, co czuł). Progopozytywność stwierdzono u większości "wytrzęsionych", bo u 54 pacjentów. U 34 histologicznie potwierdzono wstępną diagnozę ostrego zapalenia wyrostka. Co istotne, 33 na 34 ludzi (czyli aż 97%) wspominało o nasileniu bólu na hopkach. Siedmiu chorych z 1. grupy nie miało co prawda zapalenia wyrostka, ale zidentyfikowano u nich inne bolesne jednostki nozologiczne, np. zapalenie uchyłków czy pęknięcie torbieli jajnika. Na łamach British Medical Journal zespół dr Helen Ashdown wyliczył, że prawdopodobieństwo, że ktoś miał zapalenie wyrostka, gdy próg zwalniający nasilał ból, wynosiło 61%. Prawdopodobieństwo, że dolegało mu coś innego, gdy test wyszedł ujemnie, określono na 90%.
  5. Większość ludzi, otwierając paczkę cukierków w obecności osoby znajomej oraz nieznajomej, najpierw poczęstuje znajomego. Jednak bonobo postępują odmiennie. W pierwszej kolejności podzielą się z nieznajomym, a znane im zwierzę będzie musiało poczekać. Człowiekowi wydaje się to dziwne, ale bonobo najpierw częstują nieznajomych. Próbują w ten sposób poszerzyć swoją sieć społeczną - mówi profesor Brian Hare, biolog ewolucyjny z Duke University. Hare wraz ze swoim studentem Jingzhi Tanem badali bonobo mieszkające w rezerwacie Lola ya Bonobo w Demokratycznej Republice Konga. W pierwszej serii eksperymentów w miejscu, do którego z dwóch stron przylegały zamknięte klatki, umieszczono jedzenie. Badane bonobo wiedziały o klatkach i potrafiły je otwierać. W jednej z nich znajdowało się zwierzę z grupy badanego bonobo, a w drugim zwierzę, którego badana małpa nigdy nie spotkała. Widziała je tylko z daleka. Po wejściu do pomieszczenia z jedzeniem badane bonobo mogło samo zjeść wszystko lub też podzielić się się z jednym albo oboma zwierzętami zamkniętymi w pomieszczeniach. Aż 9 z 14 badanych zwierząt najpierw zaprosiło do posiłku nieznajomą małpę, dwa wybrały członków własnej grupy, a trzy nie wykazały żadnych preferencji podczas wielokrotnie powtarzanych prób. Co ciekawe, trzecie zwierzę z próby było często również zapraszane na ucztę, ale... pomieszczenie było najczęściej otwierane przez obcą mu małpę, a nie przez tę, którą badano. Tan zauważa, że obca małpa, wypuszczając trzeciego z uczestników eksperymentu, stawiała się w sytuacji, w której znajdowała się sama w towarzystwie dwóch nieznanych sobie bonobo, które nawzajem się znały. Szympans nigdy nie postąpiłby w taki sposób. Jednak podczas 51 eksperymentów nie zauważono żadnych objawów agresji. Dochodziło za to do specyficznego u bonobo ocierania się genitaliami. Uczeni postanowili też sprawdzić na ile nagroda w postaci kontaktów społecznych motywuje zwierzęta. W dwóch kolejnych seriach eksperymentów postanowili więc pozbawić bonobo możliwości kontaku z uwolnioną małpą. W pierwszej z nich badane bonobo nie miały dostępu do jedzenia bez względu na to, jaką decyzję podjęły. Jeśli jednak uwolniły którąś z małp, to uwolniona zyskiwała dostęp do pożywienia. Tutaj dziewięć na dziesięć badanych zwierząt co najmniej raz wypuściło obcą sobie małpę. Podczas ostatniej serii badań pozbawione możliwości kontaktu zwierzę miało dostęp do żywności, ale wypuszczenie którejś z małp skutkowało zmniejszeniem ilości pożywienia. W tym eksperymencie bonobo nie zdecydowały się na wypuszczenie innych zwierząt. Nie dzielą się, jeśli nie odnoszą z tego korzyści społecznych - mówi profesor Hare. Trzeci eksperyment przypomina eksperymenty prowadzone z udziałem ludzi, którzy mogli dzielić się pieniędzmi. Wykazały one, że większość ludzi podzieli się anonimowo pieniędzmi, ale są bardziej hojni jeśli nie są anonimowi. Bonobo w warunkach anonimowości nie dzielą się w ogóle. One dbają o innych. Ale dzielą się w sytuacji gdy małym kosztem zyskują małe korzyści. Jesli nie ma korzyści, nie dzielą się. To odmienna sytuacja niż w przypadku ludzi. Naprawdę musi ci na kimś zależeć, by się z nim anonimowo podzielić - mówi Hare. Uczony podkreśla, że to jedne z najbardziej niezwykłych wyników, jakie uzyskał podczas swoich ponad 10-letnich badań nad bonobo. Pokazują one, jak bardzo różnią się od siebie nasi najbliżsi krewni - bonobo i szympansy. Przeprowadzenie takich badań z udziałem szympansów byłoby niemożliwe. One zgarnęłyby wszystko dla siebie - stwierdził uczony.
  6. Gorąca czekolada podana w pomarańczowych lub kremowych filiżankach smakuje lepiej, niż gdy serwuje się ją w czerwonej czy białej zastawie. Kolor pojemnika, w którym podaje się jedzenie czy napoje, wzmacnia pewne cechy, np. smak i zapach - podkreśla Betina Piqueras-Fiszman z Politechniki w Walencji. Hiszpanka prowadziła eksperymenty z Charlesem Spence'em z Uniwersytetu w Oksfordzie. Naukowcy poprosili 57 ochotników o ocenę czekolady serwowanej w 4 rodzajach plastikowych kubków. Miały one tę samą wielkość i kształt, ale różniły się kolorem: były białe, ciemnokremowe, czerwone lub pomarańczowe z białym wnętrzem. Ustalono, że czekolada z pomarańczowych i kremowych kubków smakowała lepiej (okazywała się bardziej czekoladowa i wzbudzała silniejszą akceptację), lecz za pomocą barwy naczynia nie dało się już tak łatwo manipulować percepcją słodyczy i zapachu. Badani wspominali jedynie, że napój z kremowego pojemnika wydawał się nieco słodszy i bardziej aromatyczny. Fakt, że pomarańczowy i kremowy oddziałują na odbiór właściwości organoleptycznych czekolady, nie oznacza, że tak samo będzie w przypadku innych produktów. Wszystko zależy od ich przeznaczenia czy podstawowych właściwości. W ramach wcześniejszych badań wykazano m.in., że żółte puszki sprawiają, iż płynna zawartość jest odbierana jako mocniej cytrynowa, podczas gdy napoje z pojemników w chłodniejszych barwach, np. niebieskich, wydają się skuteczniej gasić pragnienie. Róż kojarzy się za to z większą zawartością cukru. Co ciekawe, mus truskawkowy okaże się bardziej intensywny i słodszy, gdy poda się go na białym, a nie czarnym talerzu.
  7. Uczeni z Duke University alarmują na łamach pisma Biodiversity and Conservation, że populacja lwów błyskawicznie się kurczy. Jest to związane z zanikaniem afrykańskich sawann. W ciągu ostatnich 50 lat powierzchnia sawann zmniejszyła się o 75%, a populacja lwów spadła o ponad 2/3. Jeszcze w 1960 roku w Afryce żyło około 100 000 lwów. Obecnie pozostało jedynie 32 000. Do największych spadków populacji doszło w Afryce Zachodniej. Słowo 'sawanna' kojarzy się z olbrzymimi otwartymi przestrzeniami pełnymi dzikich zwierząt. Jednak prawda jest inna. Masowe zmiany w wykorzystaniu ziemi i zanikanie lasów wywołane gwałtownie rosnącą liczbą ludzi powodują, że sawanny zostały pofragmentowane i zdegradowane. Z oryginalnego ekosystemu, który był niegdyś o 30% większy niż powierzchnia kontynentalnych Stanów Zjednoczonych pozostało jedynie 25% - mówi profesor Stuart Pimm. Uczony wraz ze swoim zespołem wykorzystał zdjęcia satelitarne z Google Earth i połączył je z danymi dotyczącymi zagęszczenia osadnictwa oraz szacowaną liczbą lwów. W ten sposób zidentyfikowali 67 izolowanych obszarów o niskim zaludnieniu, w których panują warunki sprzyjające wielkim kotom. Jedynie 10 spośród nich to 'bastiony', w których szanse na przetrwanie lwów określono jako "doskonałe". Wiele z nich znajduje się w parkach narodowych. W Afryce Zachodniej, gdzie w ciągu ostatnich 20-30 lat liczba ludzi wzrosła dwukrotnie, nie ma żadnego 'bastionu'. Na zachodzie Czarnego Lądu żyje prawdopodobnie mniej niż 500 lwów, rozsianych w 8 izolowanych miejscach. Obecne mapy, bazujące na zdjęciach o małej rozdzielczości, pokazują wielkie nietknięte obszary sawanny. Dzięki badaniom polowym w Afryce wiemy, że to fałszywy obraz. Zdjęcia o wysokiej rozdzielczości pokazują, że wiele z tych rzekomo dziewiczych obszarów jest gęsto usianych niewielkimi ludzkimi siedliskami, poprzecinanych polami uprawnymi, a to wszystko powoduje, że lwy nie mogą tam przetrwać. Jeśli chcemy dać tym zwierzętom szansę, to musimy zintensyfikować nasze wysiłki. Następnie 10 lat będzie decydujące. Nie tylko dla lwów, ale dla całej bioróżnorodności regionu, gdyż lwy są wskaźnikiem zdrowia ekosystemu - mówi Andrew Jacobson, jeden ze współpracowników profesora Pimma. To najszerzej zakrojone ze wszystkich badań dotyczących szacunkowej liczby dzikich lwów. To niezwykle ważny krok w kierunku odpowiedniego zarządzania funduszami na ochronę wielkich kotów. Aż 5000 spośród tych 32-35 tysięcy lwów żyje w małych, izolowanych populacjach, co każe wątpić w ich przetrwanie - stwierdził Luke Dollar z Big Cats Initiative.
  8. Kidogo jest 12-letnim gorylem nizinnym z ogrodu zoologicznego w Krefeld. Jego pobratymcy zazwyczaj po prostu przesiadują na wybiegu, on jest jednak inny. Opanował sztukę chodzenia po linie i najwyraźniej bardzo mu się to spodobało. Samiec przeprowadził się z Danii do Niemiec już prawie rok temu (w kwietniu 2012 r.). Miał zapłodnić Munę i Oyę, ale jak na razie stadko goryli się jeszcze nie powiększyło. Kidogo występuje często, ale nie codziennie. Wieść o jego nietypowym talencie rozeszła się po świecie lotem błyskawicy, po tym jak w grudniu zeszłego roku Magnus Neuhaus sfotografował go balansującego na linie. Zdjęcie rozesłano do przyjaciół zoo w Krefeld jako internetową kartkę bożonarodzeniową. Od tej pory media z całego świata rozpisują się gorylu. Zwinny, a zarazem atletyczny Kidogo jest nie tylko linoskoczkiem. Umie wykonywać salta i skakać z drzewa (przyłapano go na lądowaniu z 4 m).
  9. Ostatnie miesiące bieżacego roku były bardzo dobre dla Internet Explorera. Przeglądarka zakończyła rok z najlepszym wynikiem od sierpnia 2011. Drugim najpopularniejszym browserem jest Firefox, któremu po piętach depcze Chrome. W grudniu do przeglądarki Microsoftu należało 48,75% całego rynku przeglądarek. Firefox zamknął rok z wynikiem 17,60%, Chrome zdobył 16,02% rynku, a Safari 11,21%. Daleko w tyle pozostały Opera (2,68%) i Android Browser (2,39%). Podobnie wyglądała sytuacja w segmencie komputerów stacjonarnych. Tutaj IE ma 54,77% rynku, Firrefox 19,82%, a Chrome może pochwalić się udziałem wynoszącym 18,04%. Na kolejnych miejscach znajdziemy Safari (5,24%) i Operę (1,71%). Jeśli jednak skupimy się tylko na rynku urządzeń przenośnych, to obraz będzie zgoła odmienny. Tam niepodzielnie rządzi Safari. Przeglądarka Apple'a ma 60,56% udziałów. Na drugiej pozycji znajdziemy Androida (22,1%), a na trzecim Operę Mini (10,71%). Inne przeglądarki praktycznie się tutaj nie liczą. Chrome ma 1,48% mobilnego rynku, do IE należy 1,16%, a do BlackBerry - 1,17%. Jeszcze niedawno wydawało się, że Firefox, a później Chrome, mogą zagrozić pozycji Internet Explorera na desktopach. Jednak od wielu miesięcy sytuacja wydaje się ustabilizowana. Co więcej, udziały IE powoli rosną. Nie wszystkie dane są dla Microsoftu równie pomyślne. Wyniki Windows 8 z pewnością nie są takie, jakich koncern oczekiwał. Najnowszy OS z Redmond zdobył dotychczas 1,72% udziałów w rynku i jest dopiero 7. najpopularniejszym systemem operacyjnym. Wyprzedzają go Windows 7 (45,11%), Windows XP (39,08%), Windows Vista (5,67%), Mac OS X 10.8 (2,27%), Mac OS X 10.6 (2,07%) oraz Mac OS X 10.7 (2,00%). NetApplications odnotowała też obecność mobilnych wersji Windows 8. Edycja nazwana Windows 8 Touch ma 0,05% udziałów, a Windows 8 RT Touch - 0,01%. Na światowym rynku wyszukiwarek niepodzielnie rządzi Google, którego udziały wynoszą 83,24%. Jeszcze w lutym 2012 koncern Page'a i Brina miał 75,68% udziałów. Warto jednak zauważyć, że od sierpnia 2012 udziały Google'a stale spadają. O pewnym sukcesie może mówić Yahoo!, którego wyszukiwarka ma już 8,16% światowego rynku. W jej przypadku dochodzi do ciągłych wahań udziałów, jednak od lutego 2012 roku zyskała ona ponad 2 punkty procentowe. Tyle szczęścia nie ma microsoftowy Bing, który ciągle nie jest w stanie przebić granicy 5%. W grudniu do wyszukiwarki tej należało 4,67% rynku, a jej udziały od 10 miesięcy wahają się w zakresie od 4,24 do 4,81%. Najgorzej ubiegły rok zapamiętają jednak miłośnicy Baidu. Chińska wyszukiwarka, która mogła stać się realnym zagrożeniem dla Google'a przestaje się liczyć. W lutym 2012 roku należało do niej 11,95% rynku. Grudzień zakończyła z wynikiem 1,67%.
  10. W USA nastała właśnie nowa moda - na przyjęcia USG. Ciężarne zapraszają rodzinę i znajomych, by w imprezowym nastroju wspólnie poprzyglądać się dziecku, podywagować nad podobieństwami i co najważniejsze, odkryć płeć potomka. Teena Gold i Christy Foster są licencjonowanymi technikami. Obie figurują w Amerykańskim Rejestrze Diagnostycznej Sonografii Medycznej. Po zakupie mobilnego sprzętu założyły firmę Baby Face and More. Urzędują w północno-zachodnim Arkansas. Za 100-350 dol. można je wynająć na sobotę albo wieczorny seans w ciągu tygodnia. Gold podkreśla, że gros ich pracy to ujawnianie płci. Ludzie gromadzą się, by w czasie rzeczywistym ustalić, czy urodzi się chłopczyk, czy dziewczynka. Czasem przyszłym rodzicom zależy na tym, by przyjrzeć się maluchowi w spokoju i bez pośpiechu. Chodzi o doświadczenie wyjęte z klinicznego kontekstu. Firmy pokroju Baby Face and More wyrastają jak grzyby po deszczu od Kalifornii po Florydę. Można zaprosić ekipę do domu, można się też umówić w siedzibie usługodawcy. Poza obrazowaniem klientkom proponuje się np. odlewy brzucha. Ginekolodzy często dystansują się od przyjęć USG. Wspominają, że choć wydaje się, że ultrasonografia jest bezpieczna, lepiej zachować umiar. Panie z Baby Face and More ripostują, że uczestniczą wyłącznie w imprezach osób, które uzyskały od lekarza potwierdzenie, że ciąża przebiega prawidłowo. Jeśli widzę coś niepokojącego, biorę matkę na bok i przekonuję, by niezwłocznie skontaktowała się ze specjalistą - opowiada Foster, przyznając, że takie przypadki już się, niestety, zdarzały. Częściej ludzi spotykają jednak miłe niespodzianki. W czasie pierwszego przyjęcia z ujawnianiem płci właścicielki Baby Face and More stwierdziły, że ciąża nie jest pojedyncza, lecz bliźniacza...
  11. Od kilku lat eksperci coraz bardziej interesują się bateriami litowo-tlenowymi. Tego typu urządzenia są o tyle atrakcyjne, że ich teoretyczna gęstość energetyczna, wynosząca około 3458 Whkg-1, jest zbliżona do gęstości energetycznej benzyny. Problem jednak w tym, że baterie litowo-powietrzne są urządzeniami jednorazowego użytku, większości z nich nie można powtórnie ładować. Dopiero w 2011 roku odkryto, dlaczego tak się dzieje, dzięki czemu możliwe było wprowadzenie pewnych udoskonaleń, takich jak np. złote elektrody, co pozwoliło na powtórne ładowanie baterii. Jednak systemy takie wciąż cierpią na poważne przypadłości, jak niewielka efektywność czy olbrzymie nadnapięcie, prowadzące do utraty energii w postaci ciepła. Profesor Jürgen Janek i doktor Philipp Adelhelm z Justus-Liebig-University w Gießen proponują zastąpienie litu sodem. Niemieccy uczeni wykazali, że w urządzeniach sodowo-powietrznych nie dochodzi do degeneracji elektrolitu, zatem możliwe jest ich ładowanie, oraz nie ma problemów z wydajnością. Dzieje się tak, gdyż lit i sód są podobne pod względem chemicznym, ale w różny sposób reagują z tlenem. Lit tworzy z nim wysoce niestabilny LiO2, który szybko zmienia się w Li2O2. Tymczasem sód tworzy z powietrzem NaO2, a jako że jest on bardziej stabilny, całą reakcję można odwrócić podczas ładowania. Uczeni za pomocą różnych technik, w tym spektroskopii ramanowskiej i rozpraszania promieni X dowiedli, że podczas rozładowywania systemu sodowo-powietrznego powstaje NaO2, a podczas ładowania sód i tlen zostają rozdzielone i cały cykl można powtórzyć. Niestety akumulatory sodowo-powietrzne mają też pewne ograniczenia. Ich teoretyczna gęstość energetyczna wynosi 1605 Whkg-1. To znacznie więcej niż w przypadku urządzeń litowo-jonowych, ale i znacznie mniej niż w litowo-powietrznych. Ponadto pojemność akumulatorów sodowo-powietrznych błyskawicznie spada. Po zaledwie ośmiu cyklach ładowania/rozładowywania przechowują bardzo mało energii. Obecnie naukowcy starają się znaleźć czynnik odpowiadający za tak szybką degradację tego systemu. Akumulatory sodowo-powietrzne mają jednak tak wiele zalet, że badania nad nimi będą trwały. Jedną z nich jest niewielkie nadnapięcie, które jest nawet czterokrotnie mniejsze niż występujące w rozwiązaniach litowo-jonowych i litowo-powietrznych. To oznacza niewielkie straty energii. Ponadto sód to jeden z najobficiej występujących pierwiastków. Jest go znacznie więcej niż litu. Uzyskane przez nas wyniki są ważne także z innego punktu widzenia. Synteza NaO2 jest bardzo trudna. Do jej przeprowadzenia potrzebne są wysokie ciśnienie, wysoka temperatura i długi czas rekakcji. W naszym systemie NaO2 powstaje natychmiast w temperaturze pokojowej i przy zwykłym ciśnieniu atmosferycznym. Być może także inne związki chemiczne można będzie syntetyzować w ten sposób - mówi Adelhelm.
  12. Chińscy naukowcy doszli ostatnio do wniosku, że nadwrażliwość zębów można leczyć, wzorując się na kleju małży. Quan-Li Li, Chun Hung Chu i inni wyjaśniają, że nadwrażliwość pojawia się, gdy w wyniku ścierania szkliwa dochodzi do odsłonięcia zębiny. Akademicy podkreślają, że można sobie pomóc, żując bezcukrowe gumy i szczotkując zęby specjalnymi pastami. Wg nich, lepsza byłaby jednak substancja, sprzyjająca jednoczesnej regeneracji szkliwa i zębiny. Autorzy artykułu z ACS Applied Materials & Interfaces dywagowali, że w tej roli powinna się sprawdzić lepka polidopamina, która mogłaby podtrzymywać kontakt zębiny z minerałami wystarczająco długo, by zaszła odbudowa. Chińczycy prowadzili eksperymenty na ludzkich zębach. Na początku, by wytrawić szkliwo i zębinę, umieszczano je na 2 min w 37% kwasie fosforowym. Później niektóre zęby zanurzano na dobę w roztworze dopaminy o stężeniu 2 mg/ml. Proces tworzenia powłoki polidopaminowej zachodził w temperaturze pokojowej. W następnym etapie zarówno zęby z powłoką, jak i bez (zęby kontrolne) wkładano na 2 i 7 dni do przesyconego roztworu wapnia i fosforanu. Każdego dnia sporządzano nową porcję roztworu, dbając o to, by temperatura zawsze wynosiła 37°C. Osad badano za pomocą kilku metod. Zastosowano m.in. krystalografię rentgenowską, skaningową mikroskopię elektronową czy spektroskopię fourierowską. Okazało się, że zęby z powłoką i bez nie różniły się pod względem odtworzenia szkliwa, jednak powłoka z polidopaminy najwyraźniej sprzyjała remineralizacji zębiny (wszystkie kanaliki wypełniły się gęsto upakowanymi kryształami hydroksyapatytu).
  13. Prace grupy uczonych z Queen Mary, University of London dają nadzieję, że w przyszłości możliwe będzie odbudowywanie bariery krew-mózg uszkodzonej przez choroby neurodegeneracyjne. Zadaniem tej bariery jest selektywne przepuszczanie wybranych molekuł z krwi do mógu. Bariera dba o to, by do centralnego układu nerwowego nie trafiły niepożadane molekuły, takie jak np. komórki odpornościowe czy wirusy. Jednak w przebiegu wielu chorób neurodegeneracyjnych dochodzi do uszkodzenia bariery krew-mózg, wskutek czego do mózgu przedostają się niszczące go molekuły. Uczeni z Londynu odkryli, że białko anneksyna A1 (ANXA1) odgrywa ważną rolę w utrzymaniu integralności bariery krew-mózg. Początkowo naukowcy zauważyli, że u myszy pozbawionych ANXA1 doszło do degeneracji bariery. Mając to na uwadze przeprowadzili szczegółowe badania post mortem mózgów osób, które cierpiały na stwardnienie rozsiane i chorobę Parkinsona. Białko odkryto w tkankach osób, które nie miały chorób autoimmunologicznych oraz w tkankach pacjentów z chorobą Parkinsona. Jednak nie stwierdzono jego obecności w komórkach śródbłonka osób, które zmagały się ze stwardnieniem rozsianym. Co więcej okazało się, że gdy hodowanym in vitro komórkom mózgowym podawano ludzką ANXA1, dochodziło do pojawienia się kluczowych mechanizmów komórkowych koniecznych do naprawy bariery krew-mózg. U myszy laboratoryjnych bariera zaczęła prawidłowo działać w ciągu zaledwie 24 godzin po podaniu ANXA1. Nasze badania sugerują, że to białko odgrywa kluczową rolę w funkcjonowaniu bariery krew-mózg i, co ważniejsze, pozwala na naprawienie uszkodzeń. Teraz musimy zbadać, na ile ta molekuła może być przydatna w leczeniu takich schorzeń jak stwardnienie rozsiane i czy ewentualnie można ją będzie wykorzystać jako biomarker do wczesnego postawienia diagnozy - mówi doktor Egle Solito, który koordynował opisane badania.
  14. W 2007 r. prezydent Gambii Yahya Jammeh ogłosił, że wynalazł ziołową metodę leczenia AIDS. Od tamtego czasu lider o rozdmuchanym ego konsekwentnie wciela w życie swój plan uzdrowienia odporności narodu - w 2015 r. ma powstać szpital na 1111 łóżek, w którym leczyć się będzie według jego pomysłu. W orędziu noworocznym prezydent powiedział, że dzięki temu projektowi co pół roku placówkę będzie opuszczać nawet 10 tys. ozdrowieńców. Światowa Organizacja Zdrowia i ONZ przestrzegają, że Jammeh szkodzi ludziom, bo żeby wziąć udział w jego "terapii", trzeba odstawić leki antyretrowirusowe. W październiku zeszłego roku Jammeh ogłosił, że ziołowe leczenie pomogło 68 pacjentom zakażonym wirusem HIV. Byli oni członkami 7. grupy, która od 2007 r. poddała się prezydenckiej naturoterapii. Przez 3 dni w skórę chorych wciera się gotowane zioła. Tę samą siedmioskładnikową mieszankę - o składnikach wspomina podobno Koran - podaje się doustnie. Skuteczność opisanych zabiegów mają zwiększyć banany i orzeszki ziemne. Dodatkowo nad pacjentami odprawia się modły. Można sobie wyobrazić, jak w 2007 r. społeczność międzynarodowa zareagowała na wieść, że w piątki i soboty pacjenci mogą się udać do Jammeha na leczenie astmy, a w poniedziałki i wtorki likwidowane będą przypadki zakażenia HIV i AIDS. Warunkiem uzyskania pomocy miało być uzyskanie skierowania od lekarza. Wspominano też o anielskiej cierpliwości, by odczekać swoje przed pałacem prezydenckim w Bandżulu. Już przed 6 laty polityk podkreślał, że podczas poniedziałkowo-wtorkowych audiencji uzdrowi maksymalnie po 10 osób. Lojalnie uprzedzał też, że ze względu na wtorkowe spotkania gabinetu niektóre z zabiegów trzeba będzie przesuwać.
  15. Gdy oglądaliśmy przygotowany przez NASA "Siedem minut horroru", widzieliśmy, jak trudnym zadaniem jest posadowienie łazika na powierzchni Marsa. Być może jednak w przyszłości NASA nie będzie musiała przygotowywać takich filmów. Bo już w niedalekiej przyszłości umieszczenie pojazdu na obiekcie pozaziemskim może być prostą, wielokrotnie powtarzaną procedurą. Naukowcy ze Stanford University, Jet Propulsion Laboratory i Massachusetts Institute of Technology stworzyli automatyczną platformę, która znacząco zmienia sposób eksploracji kosmosu. Ich koncepcja zakłada wykorzystanie statku-bazy oraz co najmniej jednego, a najpewniej kilku, urządzeń badających z bliska interesujące nas ciało niebieskie. Naukowcy za cel obrali sobie księżyc Marsa, Fobosa. Dlatego też statek-baza został przez nich nazwany Phobos Surveyor, a znajdujące się na jego pokładzie łaziki uczeni określili jako "jeże". Phobos Surveyor to niewielka sonda, która będzie wyposażona w dwa ogniwa słoneczne w kształcie parasoli. Na swoim pokładzie będzie miała co najmniej jednego "jeża". Oba urządzenia będą pracowały w tandemie. Sonda pozostanie na orbicie ciała niebieskiego i będzie tworzyła jego mapę, dzięki czemu określi interesujące miejsca, w które powinien wybrać się "jeż". Uwolniony z sondy łazik będzie wykonywał badania, dane wyśle do Phobos Surveyora, a ten prześle je na Ziemię. Cała misja potrwa 2-3 lata. Najpierw przez około 2 lata Phobos Surveyor będzie leciał z Ziemi na orbitę Fobosa. Następnie przez kilka miesięcy ma skanować orbitę księżyca, tworząc jego mapę. Później co kilka dni będzie uwalniał ze swojej ładowni jednego z pięciu lub sześciu "jeży". Te kilka dni to czas potrzebny naukowcom na Ziemi do podjęcia decyzji, w którym miejscu należy umieścić łaziki. Rolą Phobos Surveyora będzie badanie Fobosa z daleka. Sonda będzie mogła na przykład wykorzystać promienie gamma do wstępnego sprawdzenia składu chemicznego gruntu w konkretnym miejscu, a gdy natrafi na coś ciekawego, w miejscu tym zostanie umieszczony jeden z "jeży", który dokona np. szczegółowych badań za pomocą mikroskopu. Fobos to bardzo ważny obiekt, szczególnie w konteście planowanej załogowej misji na Marsa. Nie wiadomo czy Fobos jest asteroidą przechwyconym w pole grawitacyjne Czerwonej Planety, czy też częścią Marsa, która została wyrzucona na orbitę wskutek uderzenia asteroidy. Załogowa misja na Marsa może być bardzo niebezpieczna i kosztowna. Planeta charakteryzuje się silnym polem grawitacyjnym, które będzie wymagało dużych ilości paliwa, do jego przezwyciężenia i startu pojazdu z ludźmi w drogę powrotną. Silne pole grawitacyjne to również duże ryzyko rozbicia się. Jeśli Fobos był kiedyś częścią Marsa to wystarczy wysłać ludzi na księżyc, zamiast na planetę. Ma on tysiąckrotnie słabsze pole grawitacyjne. Fobos mógłby też posłużyć ludziom jako baza, z której sterowaliby robotami badającymi Marsa. Ponadto księżyc można wykorzystać jako poligon doświadczalny do sprawdzania marsjańskich technologii. Może on zatem odegrać olbrzymią rolę w badaniach samej planety. Stąd też pomysł, by skupić się na nim i pod jego kątem przygotować urządzenia, które mają posłużyć do badań innych księżyców czy asteroidów. Bezpośrednie badania będą prowadzone przez wspomniane już łaziki, nazwane "jeżami". Obecnie wykorzystywane łaziki mogą okazać się nieprzydatne do badania niewielkich obiektów, jak asteroidy. Charakteryzują się one bowiem słabą grawitacją, co może spowodować, że koła tradycyjnych łazików utracą kontakt z gruntem i będą obracały się w nieprzewidywalny sposób. Uczeni z NASA, Stanforda i MIT-u chcą rozwiązać ten problem polegając przede wszystkim na przemieszczaniu się nad powierzchnią obiektu, a nie po niej. Docelowo "jeże" mają składać się z wielu płaszczyzn tworzących kształt zbliżony do kuli, która będzie chroniona wystającymi kolcami. Wewnątrz kul znajdą się trzy ustawione w różnych kierunkach obracające się tarcze. W warunkach mikrograwitacji takie tarcze wystarczą do precyzyjnego sterowania "jeżem". Odpowiednio dobierając ich prędkość obrotową będzie można spowodować, że "jeż" uniesie się nad powierzchnią i podąży w wybranym kierunku, będzie odbijał się od powierzchni lub też wykonywał na niej prezycyjne manewry. Naukowcy zbudowali już dwie generacje "jeży" i obecnie pracują nad trzecią. Jak przyznają, kluczem do sukcesu jest odpowiedni projekt. Łaziki będą musiały poruszać się po bardzo zróżnicowanym terenie. Możemy trafić na bardzo twardą powierzchnię oraz na bardzo miękką, przypominającą proszek - mówi doktorant Ross Allen. Gdziekolwiek pojazd się znajdzie, musi być tak zaprojektowany, by poruszać się w wybranym kierunku na twardej powierzchni i nie utknąć na miękkiej.. To wymaga dużo pracy i licznych testów - dodaje. Latem bieżącego roku trzecia generacja "jeży" będzie testowana za pomocą olbrzymiego dźwigu w Durand Building na Stanford University. Do dźwigu zostaną przymocowane liny, na których zostanie podwieszony "jeż". Obciążenia zostaną tak dobrane, by symulować grawitację na Fobosie. Ustawione zostaną też przeszkody i symulowana będzie różna twardość gruntu. W przyszłości zostanie wykorzystany samolot, w którym podczas lotu parabolicznego uzyskiwany jest stan nieważkości. Testy Phobos Surveyora powinny rozpocząć się w ciągu najbliższych 2-4 lat.
  16. Już kilka godzin po urodzeniu dzieci potrafią odróżnić samogłoski języka ojczystego od dźwięków obcej mowy. Oznacza to, że dość szczegółowe kształcenie lingwistyczne rozpoczyna się jeszcze w łonie matki. W eksperymencie wzięło udział 80 noworodków. Chłopcy i dziewczynki mieli od 7 do 75 godzin. Podczas badań prowadzonych w Tacoma i w Sztokholmie odtwarzano im dwa siedemnastoelementowe zestawy. Połowie maluchów demonstrowano samogłoski z języka ojczystego, a połowie z obcego. Ssąc podłączone do komputera smoczki, dzieci mogły kontrolować liczbę powtórzeń głosek. Każde cmoknięcie generowało samogłoskę, która trwała, aż dziecko rozluźniało uścisk. Kolejne ssanie ponownie uruchamiało dźwięk - tłumaczy Patricia Kuhl z University of Washington. Okazało się, że bez względu na pourodzeniowe doświadczenie, zarówno dzieci z USA, jak i ze Szwecji ssały dłużej, słysząc dźwięki z obcego języka. Do badań wybrano właśnie samogłoski, bo wg akademików, rzucają się one w uszy i mogą być zauważalne na tle innych dźwięków obecnych w macicy. Warto dodać, że słuchowe ośrodki mózgowe i szlaki czuciowe wydają gotowe do działania w okolicach 30. tygodnia ciąży, na naukę in utero płody mają więc 10 tygodni. Myśleliśmy, że dzieci są urodzonymi uczniami, teraz widzimy jednak, że edukacja zaczyna się nawet wcześniej. Noworodki nie są fonetycznymi białymi kartami - uważa Kuhl. Wcześniejsze badania wskazywały, że płody zapamiętują muzyczne rytmy. [W świetle uzyskanych właśnie danych ich umiejętności wydają się co najmniej niedocenianie], bo najwyraźniej częściowo są w stanie opanować także język [a właściwie jego postawy] - podsumowuje prof. Hugo Lagercrantz z Karolinska Institutet.
  17. Badania obrazowe mózgu wykazały, że spożycie glukozy, lecz nie fruktozy zmniejsza dopływ krwi i aktywność rejonów regulujących apetyt. Co więcej, konsumpcja glukozy, lecz znowu nie fruktozy prowadzi do silniejszej subiektywnej sytości (JAMA). Zwiększonemu spożyciu fruktozy towarzyszy wzrost częstości występowania otyłości. Dieta obfitująca we fruktozę wydaje się sprzyjać tyciu oraz insulinooporności. W porównaniu do glukozy, konsumpcja fruktozy prowadzi do mniejszego wzrostu poziomu krążących hormonów sytości. [Poza tym] po podaniu fruktozy szczury usilniej poszukują pokarmu, podczas gdy glukoza wywołuje sytość. Próbując przełożyć wiedzę zdobytą podczas eksperymentów na zwierzętach na członków naszego gatunku, zespół dr Kathleen A. Page z Uniwersytetu Yale zwerbował 20 ochotników. Zdrowi dorośli przeszli 2 sesje badania rezonansem magnetycznym. Wcześniej dawano im do wypicia roztwór fruktozy lub glukozy. Naukowcy analizowali zmiany w podwzgórzowym przepływie krwi. Okazało się, że spadek przepływu był znacznie większy po glukozie. Glukoza, lecz nie fruktoza, zmniejszała aktywność podwzgórza, wyspy i prążkowia - regionów odpowiedzialnych za łaknienie, motywację i przetwarzanie nagrody. Spożycie glukozy wzmacniało funkcjonalne połączenia w obrębie sieci prążkowiowo-podwzgórzowej i zwiększało sytość. Po podaniu fruktozy układowe stężenie sygnalizującej sytość insuliny było niższe. Odmiennej reakcji obserwowanych ośrodków nie da się wytłumaczyć niemożnością pokonania przez fruktozę bariery krew-mózg albo brakiem ekspresji w podwzgórzu genów koniecznych do metabolizowania tego cukru. Zastępowanie glukozy fruktozą motywuje się m.in. ekonomią - kukurydza jest w końcu tańszym źródłem cukru (syropu) niż trzcina czy buraki cukrowe. Choć fruktoza ma najniższy indeks glikemiczny ze wszystkich naturalnych cukrów i nie trafia bezpośrednio do krwiobiegu (przetwarza ją wątroba), ostatnimi czasy cieszy się jednak coraz gorszą sławą. Po pierwsze, produktem ubocznym jej metabolizmu jest kwas moczowy, a przewlekle podwyższone stężenia tego związku stanowią czynnik rozwoju miażdżycy (zwiększa się agregacja płytek, zmienia się też funkcja nabłonka naczyń). Po drugie, spożycie fruktozy podwyższa poziom trójglicerydów w surowicy. Po trzecie, gdy proces produkcji tłuszczów z fruktozy już się rozpocznie, trudno go zatrzymać.
  18. Do długiej listy zagrożeń związanych z pobytem człowieka w przestrzeni kosmicznej doszło kolejne. Profesor M. Kerry O'Banion i jego zespół z Katedry Neurobiologii i Anatomii Wydziału Medycyny University of Rochester uważają, że promieniowanie kosmiczne może przyczyniać się do rozwoju choroby Alzheimera. Promieniowanie kosmiczne stanowi poważne zagrożenie dla astronautów. Od dawna mówi się, że może ono powodować nowotwory. Teraz po raz pierwszy pokazujemy, że taka dawka promieniowania, na jaką będzie wystawiony astronauta podczas misji na Marsa, może wiązać się z problemami poznawczymi oraz przyspieszyć zmiany w mózgu prowadzące do rozwoju choroby Alzheimera - mówi O'Banion. Atmosfera i pole magnetyczne Ziemi chronią nas przed szkodliwym wpływem promieni pochodzących z przestrzeni kosmicznej. Jednak poza orbitą ziemską ludzie narażeni są na całe spektrum szkodliwych promieni. Przed niektórymi można się chronić, przed innymi nie. Generalnie poziom promieniowania kosmicznego jest niewielki, jednak długi czas ekspozycji może stwarzać poważne zagrożenie. Obecnie NASA planuje, że do 2021 roku wyśle człowieka na asteroidę, a do 2035 roku - na Marsa. Podróż na Czerwoną Planetę i z powrotem potrwa około trzech lat. Dlatego też od ponad ćwierć wieku NASA finansuje badania, których celem jest zbadanie wszystkich czynników ryzyka związanych z tak długim przebywaniem poza Ziemią. Liczne badania wykazały, że promieniowanie kosmiczne może przyczyniać się do rozwoju nowotworów, chorób sercowo-naczyniowych oraz mieć negatywny wpływ na układ mięśniowy i szkieletowy. Teraz dowiadujemy się, że może też przyczyniać się do powstania chorób neurodegeneracyjnych. O'Banion i jego zespół współpracują z NASA od ponad 8 lat. W swojej pracy skupiają się na wpływie promieniowania kosmicznego na centralny układ nerwowy. Uczeni badali promieniowanie HZE. Jego nośnikiem są bardzo różne cząstki rozpędzane do wielkich prędkości przez eksplodujące gwiazdy. Na potrzeby swoich badań naukowcy przyjrzeli się cząstkom żelaza. Ich masa w połączeniu z dużą prędkością pozwala na spenetrowanie ciał stałych, takich jak ściany czy osłony radiacyjne pojazdów kosmicznych. Profesor O'Banion mówi, że z inżynieryjnego punktu widzenia jest niezwykle trudno ochronić się przed nimi. Trzebaby opakować pojazd kosmiczny w trzy metry ołowiu lub betonu - stwierdził uczony. Naukowcy poddawali zwierzęta promieniowaniu różnych dawek HZE. Później myszy przechodziły testy, podczas których musiały przypomnieć sobie konkretne obiekty lub lokalizacje. Zaobserwowano, że zwierzęta, które wcześniej miały styczność z HZE gorzej radziły sobie w takich zadaniach. Podczas sekcji mózgów myszy zauważono zmiany w naczyniach krwionośnych i zwiększoną koncentrację beta-amyloidu. To wyraźnie wskazuje, że wystawienie na promieniowanie kosmiczne może przyspieszyć rozwój choroby Alzheimera - podsumował O'Banion.
  19. Kryminolodzy z Hiszpanii i Francji zdobyli wreszcie upragniony dowód, że starą tykwę rzeczywiście najpewniej znaczą ślady krwi ściętego króla Ludwika XVI. Ludwik Ostatni został stracony 21 stycznia 1793 r. w Paryżu. Po publicznej egzekucji wielu gapiów zanurzało ponoć chusteczki w jego krwi. Jedną z nich schowano w wydrążonej dyni, którą udekorowano rewolucyjnymi scenkami rodzajowymi oraz napisem: "21 stycznia Maximilien Bourdaloue zanurzył swoją chusteczkę we krwi dekapitowanego Ludwika XVI". Nietypowa pamiątka - już bez pierwotnej zawartości - była później przechowywana przez pewną włoską rodzinę. Analiza śladów krwi z tykwy już wcześniej wskazała, że zmarły przypominałby z wyglądu Ludwika XVI (znaleziono m.in. mutację w genie HERC2, której król zawdzięczałby swoje słynne błękitne oczy), lecz by udowodnić, że krew rzeczywiście była jego, należało porównać nieznane DNA z materiałem genetycznym kogoś z rodziny królewskiej. Ostatnie badania zademonstrowały, że domniemany Ludwik Ostatni dzielił rzadką sygnaturę genetyczną ze zmumifikowaną głową Henryka IV. Jak twierdzi Carles Lalueza Fox z Instytutu Biologii Ewolucyjnej w Barcelonie, prawdopodobieństwo, że obu panów łączyły "przezojcowskie" więzy krwi, było ok. 250 razy wyższe niż to, że nie byli ze sobą spokrewnieni. Henryk IV Wielki zapoczątkował dynastię Bourbonów. Został zamordowany 14 maja 1610 r. w Paryżu. W czasie rewolucji buntownicy zgilotynowali jego zabalsamowane ciało. W 2010 r. naukowcy orzekli, że głowa, którą niemiecki kolekcjoner kupił za bezcen na aukcji mniej więcej 100 lat temu, należała do władcy. Bazowali wtedy na porównaniach z portretami z epoki, datowaniu radiowęglowym czy skanowaniu 3D. Co ciekawe, nowe dowody były potrzebne do potwierdzenia tożsamości obu monarchów. Bez siebie wzbudzali wątpliwości specjalistów, jednak razem utwierdzali ich w przekonaniu, że muszą być rodziną, w dodatku królewską. Gdyby kiedyś zaczęto twierdzić, że to nieprawda, wszyscy członkowie ekipy przeżyliby skrajne zaskoczenie.
  20. W noc sylwestrową miał miejsce zuchwały rabunek w paryskim sklepie Apple'a. Czterej zamaskowani przestępcy rozbili szybę, zranili strażnika i ukradli sprzęt wartości około 1,2 miliona euro. Kamery zarejestrowały, jak przestępcy ładują dziesiątki pudeł z MacBookami, iPadami oraz iPhone'ami do czekającego wana. W tym czasie uwaga paryskiej policji była skupiona na głównych ulicach miasta, przede wszystkim na Polach Elizejskich, gdzie tłumy ludzi świętowały nadejście nowego roku. Z informacji przekazanych przez policję wynika, że napastnicy byli uzbrojeni. To pierwsza na taką skalę kradzież w paryskim sklepie Apple'a i pierwsza, w której napastnicy posługiwali się bronią palną.
  21. NEXT czyli NASA's Evolutionary Xenon Thruster pobił rekord ciągłego działania. Silnik jonowy znajdujący się w Glenn Research Center's Electric Propulsion Laboratory, pracuje nieprzerwanie od 43 000 godzin. W porównaniu z tradycyjnymi silnikami chemicznymi silnik jonowy ma niewielki ciąg, jednak zapewnia silniejszy impuls, czyli nadaje gazom wylotowym znacznie większe przyspieszenie niż silniki chemiczne. Dzięki temu jest on 10-12 razy bardziej efektywny niż tradycyjne napędy. Przyspiesza jednak bardzo wolno, przez co pojazd napędzany silnikiem jonowym będzie potrzebował ponad 10 000 godzin, by dostać się za pas asteroid. Jednak olbrzymią zaletą takiego silnika jest jego niewielkie zapotrzebowanie na paliwo. W ciągu 43 000 godzin pracy NEXT zużył jedynie około 770 kilogramów ksenonu. Źródłem energii dla silnika jonowego może być Słońce lub niewielki reaktor atomowy. Dzięki niemu atomy ksenonu są zamieniane w jony dodatne, a następnie rozpędzane za pomocą pola elektrycznego lub magnetycznego. Mogą osiągać prędkość kilkudziesięciu kilometrów na sekundę co daje dużą siłę ciągu na jednostkę masy wyrzucanego gazu. Silniki jonowe używane są od wielu lat. Celem NASA jest stworzenie urządzenia, które będzie pracowało najdłużej jak to tylko możliwe.
  22. Dziękując za kolejny wspólnie spędzony rok, życzymy Wam, by trzynastka była lepsza od dwunastki Spełnienia marzeń i szczęścia życzą Ania, Jacek i Mariusz
  23. Znajomość rocznika czy winnicy nie gwarantuje wyboru dobrego trunku. Na poszczególnych winoroślach mogą bowiem bytować różne mikroorganizmy, co wpływa nie tylko na jakość owoców przed zbiorem, ale i na proces fermentacji. W winiarstwie mykospołeczności z winogron odgrywają bardzo ważną rolę. [...] Oddziałując na fermentację, określają one np. właściwości zapachowe [i smakowe] napoju. Mathabatha Setati z Uniwersytetu w Stellenbosch badał z zespołem 3 komercyjne winnice: organiczną, uprawianą metodami tradycyjnymi i biodynamiczną. Leżały one blisko siebie i miały podobną powierzchnię. Próbki pobierano w kilku wyznaczonych punktach. Okazało się, że choć we wszystkich winnicach dominowały te same utleniające gatunki drożdży, to w winnicy ekologicznej różnorodność grzybów była największa. Naukowcy zauważyli również, że w pojedynczej winnicy niewielkie różnice między krzewami, które dotyczyły np. temperatury czy ekspozycji słonecznej, mogły w dużym stopniu zmienić skład mykospołeczności z powierzchni owoców.
  24. Komórki odpornościowe pandy wielkiej wytwarzają bakteriobójczą i grzybobójczą katelicydynę-AM. Wg naukowców, można ją wykorzystać do walki z lekoopornymi patogenami. Peptyd wykryto, analizując DNA niedźwiedzi bambusowych. Jak zapewnia dr Xiuwen Yan z College'u Nauk o Życiu Uniwersytetu Przyrodniczego w Nankin, substancja działa na grzyby oraz bakterie Gram-dodatnie i Gram-ujemne (zarówno na szczepy zwykłe, jak i lekooporne). Kodowane genetycznie peptydy antydrobnoustrojowe są bardzo ważne dla odporności wrodzonej [...]. Wywołują o wiele słabszą oporność niż konwencjonalne antybiotyki. Podczas eksperymentów Chińczycy zauważyli, że przy stężeniach stanowiących 2-, 4- lub 10-krotność minimalnego stężania hamującego (ang. Minimal Inhibitory Concentration, MIC) katelicydyna-AM uśmierca wszystkie bakterie Staphylococcus sciuri w mniej niż 60 min, podczas gdy znany antybiotyk klindamycyna potrzebuje na to 6 godzin. Badania pod transmisyjnym i skaningowym mikroskopem elektronowym ujawniły, że pandzia katelicydyna bezpośrednio oddziałuje na bakteryjne ściany i błony komórkowe. W przyszłości peptyd miałby zostać substancją czynną leków albo stać się ważnym składnikiem preparatów antyseptycznych do sterylizacji narzędzi i pomieszczeń. Akademicy z Państwa Środka uważają, że genom pandy może skrywać inne cenne antybiotyki peptydowe. U zwierząt, roślin i mikroorganizmów odkryto [niedawno] ponad 1000 peptydów antydrobnoustrojowych. Analizy ujawniły, że ewolucyjnie katelicydyna pand jest najbardziej podobna do katelicydyny psów. Od publikacji w periodyku Gene upłynął już niemal rok. Okazuje się, że Chińczykom nie tylko udało się zsyntetyzować nową katelicydynę, jest ona nawet produkowana przez firmę Rif Life Science Co. z Szanghaju.
  25. Beidou, chiński system nawigacji satelitarnej, został udostępniony na komercyjnych zasadach w regionie Azji i Pacyfiku. Rządowe media zapewniają, że do roku 2020 Beidou będzie miał ogólnoświatowy zasięg. Przedstawiciele Chińskiego Biura Nawigacji Satelitarnej twierdzą, że wydajność Beidou jest podobna do wydajności GPS. Obecnie w skład Beidou wchodzi 16 satelitów nawigacyjnych i 4 satelity eksperymentalne. Chiny rozpoczęły prace nad Beidou w 2000 roku. Państwo Środka chce się dzięki niemu uniezależnić od amerykańskiego GPS. Chińscy oficjele mówią, że ich system ma szanse na odebranie GPS-owi przynajmniej części chińskiego rynku, a w przyszłości będzie stanowił dla niego globalną konkurencję. Jednak Morris Jones, analityk z Australii twierdzi, że jest małoprawdopobone, by Beidou zdobył popularność poza Chinami. GPS jest dostępny bezpłatnie, ma ogólnoświatowy zasięg i jest wiarygodny. To rozpoznawana marka, która dobrze radzi sobie z wyzwaniami - mówi Jones. Jego zdaniem ewentualne zyski finansowe, jakie Chiny mogłyby odnieść z Beidou byłyby tylko wisienką na torcie. W rzeczywistości Chinom nie zależy na stworzeniu komercyjnego systemu nawigacji satelitarnej, ale na uniezależnieniu się od USA. Zawsze istnieje bowiem ryzyko, że w przypadku poważnego konfliktu z USA Amerykanie odcięliby Chinom dostęp do GPS-a. Podczas wojny nie chcesz zostać tego pozbawiony - stwierdził analityk.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...