Skocz do zawartości
Forum Kopalni Wiedzy

KopalniaWiedzy.pl

Super Moderatorzy
  • Liczba zawartości

    37610
  • Rejestracja

  • Ostatnia wizyta

    nigdy
  • Wygrane w rankingu

    246

Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl

  1. Teleskop Hubble'a znalazł najstarszą znaną nam supernową typu Ia. Tego typu obiekty to "kosmiczne świece", służące do wykonywania pomiarów wszechświata. Supernowa nazwana UDS10Wil eksplodowała ponad 10 miliardów lat temu. Ten nowy rekordzista pod względem odległości od Ziemi pozwala nam zajrzeć do początków wszechświata i dostarcza ważnych danych dotyczących eksplozji tego typu gwiazd - stwierdził David O. Jones, astronom z Uniwersytetu Johnsa Hopkinsa. UDS10Wil (zwana SN Wilson, na cześć prezydenta Wilsona) została odkryta w ramach trwającego od 2010 roku programu poszukiwania odległych supernowych Ia oraz badania, w jaki sposób zmieniają się w czasie. Obiekt odnalazł zespół pracujący pod kierunkiem Adama Riessa ze Space Telescope Science Institute. Riess i jego koledzy odkryli dotychczas ponad 100 supernowych różnych typów, liczących sobie od 2,4 do ponad 10 miliardów lat. Osiem z nich ma więcej niż 9 miliardów lat. SN Wilson jest o zaledwie 4% starsza od odkrytej przed trzema miesiącami poprzedniej rekordzistki, jednak oznacza to różnicę aż 350 milionów lat. Dzięki odkrywaniu tak wiekowych supernowych dowiadujemy się więcej o procesie ich powstawania. Jedna z teorii mówi, że supernowe powstają w wyniku połączenia dwóch białych karłów. W drugiej teorii biały karzeł stopniowo wysysa materię z towarzyszącej mu gwiazdy, aż w końcu eksploduje. Wstępne badania zespołu Riessa sugerują, że w okresie pomiędzy ponad 10 a 7,5 miliardów lat temu pojawiało się znacznie mniej supernowych Ia niż później. To z kolei wskazuje, że prawdziwa może być teoria o połączeniu się dwóch karłów, gdyż we wczesnym wszechświecie większość gwiazd mogłaby być zbyt młoda, by utworzyć supernową. Eksplozje wczesnych supernowych były niezwykle ważnymi wydarzeniami w historii wszechświata, gdyż to dzięki nim powstały cięższe pierwiastki. Ocenia się, że połowa żelaza pochodzi właśne z supernowych.
  2. Na dachu Palais Bourbon, siedziby francuskiego Zgromadzenia Narodowego, ustawiono 3 ule w barwach flagi. W ten sposób tamtejsza władza ustawodawcza zamierza promować wolny od pestycydów miód. Pszczoły mają zostać przeprowadzone, gdy zrobi się cieplej. Parlamentarzyści liczą na 150 kg miodu rocznie. Szczycą się też tym, że ich kolonie zapylą rośliny w stolicy i okolicach. Trend ustawiania uli na dachach przybiera na sile nie tylko w Europie, ale i w USA. Jego zwolennicy podkreślają, że pszczoły łatwo przystosowują się do miejskich warunków, korzystając z wyższych temperatur i dłuższych okresów kwitnienia. Sądzimy, że to wspaniała okazja, by edukować ludzi - tak opinię publiczną, jak i parlamentarzystów - odnośnie do roli spełnianej przez pszczoły - wyjaśnia Thierry Duroselle, szef Stowarzyszenia Francuskich Pszczelarzy. Ule postawiono na podeście w tylnej części dachu. Do opieki nad nimi zgłosiło się 6 ochotników. Lewicowy poseł Laurence Dumont powiedział w wywiadzie udzielonym Reuterowi, że zebrany miód będzie rozdawany dzieciom zwiedzającym niższą izbę parlamentu oraz organizacjom charytatywnym. Francuski minister rolnictwa już od jakiegoś czasu prowadzi akcję pszczelej rewitalizacji Paryża. By ożywić dawne rzemiosło i zapoczątkować uniezależnienie kraju od importowanego miodu, ule postawiono wcześniej na dachach opery Garnier oraz restauracji Tour d'Argent.
  3. Teleskop kosmiczny Keplera zarejestrował zaginanie światła jednej gwiazdy przez drugą w układzie gwiazd podwójnych. To jedna z pierwszych tego typu obserwacji w historii. Teleskop zauważył, jak światło czerwonego karła jest zaginane przez białego karła. Biały karzeł, mimo iż mniejszy od czerwonego karła, jest znacznie bardziej masywny. "Ten biały karzeł jest wielkości Ziemi, ale ma masę Słońca. Jest tak masywny, że czerwony karzeł, mimo iż większy, krąży wokół niego" - mówi Phil Muirhead z California Institute of Technology (Caltech). Głównym zadaniem Keplera jest poszukiwanie pozasłonecznych planet. Teleskop notuje zmiany jasności gwiazd, które mają miejsce, gdy planeta przechodzi pomiędzy gwiazdą, a obserwującym ją teleskopem. To tak, jakbyśmy rejestrowali obecność pchły na tle żarówki znajdującej się w odległości 4800 kilometrów od nas - wyjaśnia Avi Shporer z Caltechu. Muihead i jego koledzy często korzystają z publicznie dostępnych danych Keplera. Poszukują planet krążących wokół czerwonych karłów. Gdy po raz pierwszy przejrzeli dane dotyczące KOI-256 sądzili, że mają do czynienia z gazowym gigantem przesłaniającym światło z czerwonego karła. Zauważyliśmy coś, co zinterpretowaliśmy jako olbrzymie spadki jasności gwiazdy. Sądziliśmy, że są one spowodowane obecnością wielkiej planety, rozmiarów Jowisza, przechodzącej na tle gwiazdy - wyjaśnia Muirhead. Uczeni, chcąc bliżej przyjrzeć się systemowi, wykorzystali Hale Telescope z Palomar Observatory. Zauważyli, że czerwony karzeł "drga", a ruchy te są zbyt duże, by mogła spowodować je obecność planety. Domyślili się, że mają do czynienia w systemem podwójnym, w którym czerwonemu karłowi towarzyszy biały karzeł. Astronomowie skorzystali z kolejnego instrumentu - teleskopu kosmicznego GALEX (Galaxy Evolution Explorer), który umożliwia mierzenie aktywności gwiazd. Okazało się, że czerwony karzeł jest niezwykle aktywny. Mając takie informacje, powrócili do danych z Keplera i ze zdziwieniem spostrzegli, że gdy biały karzeł przechodzi na tle czerwonego karła ma miejsce wyraźne zagięcie światła. Tylko Kepler mógł zarejestrować tak słaby efekt. Ale dzięki temu mamy przykład, jak działa ogólna teoria względności Einsteina w odległym systemie gwiazd - cieszy się Doug Hudgins, jeden z naukowców pracujących przy misji Keplera. Zaginanie światła w wyniu oddziaływania grawitacyjnego masywnych obiektów, czyli zjawisko mikrosoczewkowania grawitacyjnego, jest bardzo często wykorzystywane w astronomii. W tym przypadku pozwoliło na określenie wielkości i masy obu obserwowanych gwiazd.
  4. Studium przeprowadzone na magotach (Macaca sylvanus) ujawniło, że małpy zajmujące pośrednie miejsce w hierarchii doświadczają najsilniejszego stresu społecznego. Wg naukowców z Uniwersytetów w Liverpoolu i Manchesterze, jego źródłem jest konflikt z osobnikami ważniejszymi i podległymi. Brytyjczycy twierdzą, że w ten sposób można próbować wyjaśnić sytuację i kondycję ludzkich menedżerów średniego szczebla. Katie Edwards z Instytutu Biologii Porównawczej w Liverpoolu spędziła prawie 600 godz. na obserwowaniu samic magotów z Trentham Monkey Forest. Studium zaplanowano w taki sposób, by przez całą dobę monitorować pojedynczą samicę, odnotowując zachowania 1) agonistyczne (grożenie, klapsy czy uganianie się za kimś), 2) wyrażające uległość (przesuwanie się, pokrzykiwanie i wykrzywianie) oraz 3) afiliacyjne (zgrzytanie zębami, obejmowanie się czy iskanie). Nazajutrz odchody tej samej małpy badano pod kątem poziomu fekalnego metabolitu glukokortykoidu (ang. fecal glucocorticoid metabolite, FGM). Co zrozumiałe, najwyższy poziom FGM stwierdzano dzień po zachowaniach agonistycznych. Nie natrafiliśmy jednak na związek między niższymi stężeniami FGM a zachowaniami afliacyjnymi, np. iskaniem. Wcześniej biolodzy przyglądali się przez dłuższy czas grupie, wyznaczając przeciętne zachowania i poziomy hormonów. My postąpiliśmy inaczej - zestawialiśmy zachowania konkretnych małp z indywidualnymi próbkami hormonów z odpowiadającego im okresu. Jak podkreśla Edwards, każdorazowo odnotowywano pozycję samicy w hierarchii stada. Okazało się, że u małp ze środka drabiny społecznej poziom hormonów stresu był najwyższy. Zauważyliśmy, że osobniki te były uwikłane w konflikty zarówno z małpami o wyższej, jak i niższej pozycji. W porównaniu do samic ze szczytu, "średniaczki" częściej rzucały wyzwania innymi i częściej musiały reagować na prowokacje/niesubordynację reszty. W tym samym czasie przedstawicielki nizin dystansowały się od konfliktów - wyjaśnia dr Susanne Shultz z Uniwersytetu w Manchesterze. Edwards podejrzewa, że uzyskane wyniki da się odnieść do innych społecznych gatunków, w tym ludzi. [Ambitni] kierownicy średniego szczebla mogą mieć wyższy poziom hormonów stresu od swoich szefów lub swoich podwładnych. Marzy im się dostęp do stylu życia wyższych sfer, co oznacza konieczność zmierzenia się z większą liczbą wyzwań, a w dodatku nadal powinni oni dbać o zachowanie autorytetu wśród pracowników niższego szczebla.
  5. Przed kilkoma milionami lat, w pliocenie, pomiędzy Indonezją, Afryką a Ameryką Południową rozciągał się obszar gorących wód oceanicznych. Jego obecność może wskazywać na to, że współczesne modele klimatyczne źle przewidują zmiany, jakie w związku z ocieplaniem klimatu mogą zajść w tropikach. Obecność takiej masy ciepłych wód mogła znacząco wpływać na opady, niewykluczone, że prowadziła ona do przesunięcia monsunu, a jej zanikanie i związane z tym wysychanie Wschodniej Afryki mogło mieć wpływ na ewolucję człowieka. Międzynarodowy zespół naukowców, w skład którego wchodzili m.in. uczeni z University College London i Yale University, zebrał wszystkie dostępne dane dotyczące temperatury powierzchni oceanów z okresu ostatnich pięciu milionów lat i przetestował je na współczesnych modelach klimatycznych. Okazało się, że żaden z nich nie potrafi symulować zjawisk, jakie wówczas mogły zachodzić. Przyjrzeliśmy się pliocenowi i znaleźliśmy tam zmiany we wzorcach temperatury powierzchni oceanów. Przeanalizowaliśmy wszystkie obecne teorie, by wyjaśnić istnienie tego obszaru ciepłej wody i żadna z nich - a nawet ich kombinacje - nie wyjaśniały jego istnienia - mówi doktor Chris Brierly. Pliocen jest bardzo interesujący z punktu widzenia współczesnej klimatologii. Miał on miejsce od 5 do 3 milionów lat temu i jest ostatnim okresem, w którym klimat był cieplejszy, a poziom dwutlenku węgla w atmosferze wyższy niż przed rewolucją przemysłową. Dlatego też naukowcy chcieliby dowiedzieć się o nim jak najwięcej. Pliocen może być bowiem modelem, który wskaże, w jakim kierunku będą szły zmiany klimatyczne. Obecność wspomnianego obszaru gorących wód oceanicznych sugeruje, że zmiany w tropikach mogą być bardziej dramatyczne, niż sądzimy. Klimat tropików w pliocenie charakteryzują trzy podstawowe cechy: maksymalna temperatura powierzchni oceanów nie była znacząco wyższa, różnice temperatur na linii wschód-zachód były mniejsze, a w tropikach mniejsze były też różnice na linii północ-południe. Żadne z obecnych modeli klimatycznych nie pozwalają na wyjaśnienie tych zjawisk. Bardzo ważne jest, byśmy odpowiedzieli na pytanie, jak bardzo ewolucja klimatu z przeszłości powinna wpływać na nasze przewidywania przyszłości. Z tych obserwacji widzimy, że klimat może podlegać znaczącym zmianom nawet wówczas, gdy zewnętrzne parametry, takie jak obecność dwutlenku węgla, niewiele się zmienią. Dlatego też wyjaśnienie różnic pomiędzy naszymi symulacjami a rzeczywistymi zjawiskami zachodzącymi w pliocenie jest bardzo ważne dla udoskonalania modeli klimatycznych - dodaje Brierley.
  6. U pewnego Austriaka po uderzeniu pięścią w oko utworzyła się zaćma w kształcie gwiazdy. Pięćdziesięciopięcioletni mężczyzna zgłosił się do lekarza, bo w ciągu pół roku jego wzrok stopniowo się pogarszał. W oko został uderzony 9 miesięcy wcześniej. Najczęściej zaćmy pourazowe powstają po uderzeniu pięścią lub piłką, ale zdarza się, że proces chorobowy zapoczątkowuje wybuchająca poduszka powietrzna. Podczas wypadku przez gałkę oczną przemieszcza się fala uderzeniowa. Zmętnienie - niekiedy w kształcie gwiazdy czy rozety - może wystąpić w korze lub w jądrze soczewki. Pacjent, którego przypadek opisano w New England Journal of Medicine, został zoperowany przez lekarzy z Uniwersytetu Medycznego w Innsbrucku. Poddano go fakoemulsifikacji (soczewkę rozdrobniono za pomocą ultradźwięków, usunięto przez kilkumilimetrowy otwór i tą samą drogą wprowadzono implant).
  7. W odległych północnych regionach Sri Lanki zidentyfikowano nowy gatunek gigantycznej tarantuli. Olbrzymi pająk, którego długość wraz z odnóżami wynosi 20 centymetrów, został znaleziony przez naukowców z organizacji Biodiversity Education and Research (BER). Naukowcy po raz pierwszy mieli z nim do czynienia przed trzema laty, gdy wieśniacy przynieśli im zabitego przez siebie samca. Specjaliści szybko zorientowali się, że mają do czynienia z nieznanym gatunkiem i postanowili znaleźć żywe osobniki. Pająki odkryto w... byłym gabinecie lekarskim w wiejskim szpitalu. Nowy gatunek nazwano Poecilotheria rajaei, na cześć oficera policji, który był przewodnikiem zespołu naukowego po niebezpiecznej dżungli północnej Sri Lanki. Uczeni mówią, że nowy gatunek jest rzadki, lubi stare drzewa, jednak szybko postępujące wylesianie powoduje, iż zasiedla też nieużywane budynki. Tarantula jest kolorowa, szybka i jadowita. Naukowcy z BER podkreślają, że żadna z zamieszkujących Sri Lankę tarantul nie jest niebezpieczna dla człowieka. Poecilotheria rajaei jest prawdopodobnie w stanie zabić mysz, jaszczurkę, małego ptaka czy węża.
  8. Chcąc zwiększyć bezpieczeństwo i wygodę stosowania twardych urządzeń medycznych, np. sond, które często przechodzą przez tkanki miękkie, amerykańscy naukowcy skorzystali z nietypowego wzoru - dzioba kałamarnicy. Struktura ta ma charakterystyczną budowę: jej czubek jest twardszy od ludzkiego zęba, a konsystencja postawy przypomina galaretę. Opisując dziób, naukowcy mówią o gradiencie mechanicznym, w kierunku czubka wzrasta bowiem gęstość sieciowania. Dzięki temu zwierzę może atakować ryby, bo dziob zadziała jak pochłaniacz wstrząsów. Zespół opracował nanokompozyt, który naśladuje zarówno architekturę, jak i właściwości naturalnego materiału (w oryginale włókna chitynowe są zakotwiczone w sieciowanych białkach strukturalnych). Badacze uważają, że znajdzie on zastosowanie np. w czujnikach glukozy czy protezach kończyn. Podczas eksperymentu jako wypełniacz wykorzystano nanokryształy celulozowe osłonic (ang. cellulose nanocrystals, CNCs). Jak można wyczytać w artykule opublikowanym na łamach Journal of the American Chemical Society, naukowcy odwołali się do funkcjonalizowania, czyli mocowania wybranych grup organicznych - tutaj grup allilowych. Światło uruchamiało tzw. reakcje thiol-ene - reakcje addycji do podwójnego wiązania - przez co w materiale mającym postać filmu tworzyło się sieciowanie. W stanie suchym, gdy CNCs silnie ze sobą oddziałują, zaobserwowano tylko niewielki mechaniczny kontrast między usieciowanymi i nieusieciowanymi próbkami. W kontakcie z wodą, która "wyłączyła" niekowalencyjne interakcje nanokryształów, te same filmy zachowywały się jednak zupełnie inaczej. Aby zwiększyć sztywność w miarę przesuwania się ku czubkowi, Amerykanie dzielili film na segmenty. Część podstawna nie była w ogóle naświetlana, a dalsze fragmenty traktowano coraz większymi dawkami promieniowania UV. Im dłuższa ekspozycja, tym silniejsze sieciowanie. Obecnie ekipa pracuje nad zwiększeniem gradientu mechanicznego w filmie. O ile bowiem w dziobie kałamarnicy czubek jest 100-krotnie twardszy od najbardziej miękkiej części, o tyle w nanomateriale różnica jest zaledwie 5-krotna.
  9. Amerykańska Agencja Ochrony Środowiska (EPA) uznała, że spalanie hybrydowego Chevroleta Volt wynosi 98 MPG, czyli 2,4 litra na 100 kilometrów. Tymczasem General Motors, producent Volta, informuje, że wiele osób korzystających z tego pojazdu donosi o jeszcze mniejszym spalaniu. Z badań GM wynika, że przeciętny użytkownik Volta odwiedza stację benzynową po przejechaniu około 900 mil (1448 kilometrów). Są jednak chlubne wyjątki. Jednym z nich jest Brent Waldrep z Michigan. Kupił on Chevroleta Volt przed 21 miesiącami i przejechał w tym czasie 23 500 mil (37 820 km). Tankował... dwukrotnie. Ostatni raz byłem na stacji w sierpniu 2012 roku i ciągle mam w baku 65% paliwa. Pomiędzy tankowaniami przejeżdżam 9-10 tysięcy mil - mówi mężczyzna. GM podaje kilka podobnych przykładów. Zdaniem producenta, użytkownicy Volta są najbardziej zadowolonymi klientami posiadającymi elektryczne hybrydy. W 2012 roku GM sprzedał 20 000 Voltów.
  10. Na Virginia Tech powstała bardzo obiecująca technologia produkcji wodoru. Pozwala ona na pozyskanie dużych ilości gazu z dowolnych roślin. Zespół profesora Y.H. Percivala Zhanga wykorzystał ksylozę do osiągnięcia w praktyce rezultatów, które dotychczas były możliwe tylko teoretycznie. Nowa metoda opiera się na naturalnych źródłach odnawialnych, nie wykorzystuje się w niej drogich metali i jest związana z emisją niewielkich ilości gazów cieplarnianych. Kluczem do sukcesu jest użycie przez Zhanga drugiego najbardziej rozpowszechnionego w roślinach cukru, dzięki któremu uzyskał wodór. To olbrzymia zaleta. Dzięki temu zmniejszył się koszt pozyskania wodoru z biomasy - mówi Jonathan R. Mielenz z Oak Ridge Laboratory. Jego zdaniem opracowana przez Zhanga technologia może trafić na rynek już w ciągu trzech lat. Dotychczas główną przeszkodą w rozpowszechnieniu się komercyjnej produkcji wodoru z biomasy były wysokie koszty oraz niska jakość pozyskiwanego gazu. Zhang uważa, że zaradził obu tym problemom. Wraz ze swoim zespołem jest w stanie pozyskać wysokiej czystości gaz w temperaturze 50 stopni Celsjusza i przy normalnym ciśnieniu atmosferycznym. Używanymi podczas reakcji biokatalizatorami są enzymy wyizolowane z różnych mikroorganizmów. Naukowcy z Virginia Tech stworzyli z nich "koktail", jaki nie występuje w naturze. Po połączeniu enzymów z ksylozą i polifosforanami dochodzi do uwolnienia dużych ilości wodoru z ksylozy. Pozyskuje się go trzykrotnie więcej niż w innych metodach, w których do produkcji wodoru wykorzystywane są mikroorganizmy. Cała reakcja przebiega w niskiej temperaturze i dostarcza większą ilość energii w postaci wodoru niż ilość energii chemicznej zawarta w ksylozie i polifosforanie. To pierwszy niskotemperaturowy proces produkcji wodoru, którego efektywność przekracza 100%, zatem otrzymuje się więcej energii niż się weń wkłada. Inne technologie zamiany cukrów w biopaliwa zawsze mają wydajność energetyczną mniejszą niż 100%. Obecnie rynek wodoru wart jest około 100 miliardów USD. Wodór jest pozyskiwany głównie z gazu ziemnego, co jest kosztowne i mocno zanieczyszcza środowisko. Uzyskany wodór jest wykorzystywany do produkcji amoniaku w przemyśle nawozów sztucznych oraz do rafinacji w przemyśle petrochemicznym. Pojawienie się na rynku taniego wodoru pozyskiwanego ze źródeł odnawialnych może doprowadzić do poważnych zmian. Używanie nieodnawialnych źródeł do produkcji wodoru nie ma sensu. Sądzimy, że nasze odkrycie zmieni reguły gry w świecie energii alternatywnej - mówi Zhang.
  11. Międzynarodowy zespół naukowy odpowiedzialny za Alpha Magnetic Spectrometer poinformował o zarejestrowaniu nadmiaru pozytonów w promieniowaniu kosmicznym. AMS przez półtora roku pracy zanotował 25 miliardów zdarzeń, a wśród nich 400 000 pozytonów o energiach od 0,5 d0 350 GeV (gigaelektronowoltów). To największy w historii zbiór cząstek antymaterii złapanych w przestrzeni kosmicznej. Znajdujący się na Międzynarodowej Stacji Kosmicznej AMS został zbudowany kosztem 2 miliardów dolarów. Na podstawie danych z urządzenia wiemy, że udział pozytonów w promieniowaniu kosmicznym gwałtownie wzrasta w zakresie 10-250 GeV. Dane wykazały również, że liczba pozytonów nie zmienia się znacząco w czasie i nie zależy od kierunku. Wyniki takie są zgodne z teorią o anihilacji cząstek ciemnej materii w kosmosie. To najbardziej precyzyjne pomiary pozytonów w promieniowaniu kosmicznym. Pokazują one możliwości AMS. W ciągu najbliższych miesięcy AMS da nam ostateczną odpowiedź na pytanie, czy pozytony te to dowód na istnienie ciemnej materii, czy też pochodzą z innego źródła - mówi Samuel Ting, rzecznik prasowy eksperymentu AMS. Celem AMS jest badanie promieniowania kosmicznego zanim wejdzie ono w interakcję z atmosferą Ziemi. Przed około 20 laty zauważono, że w promieniowaniu kosmicznym znajduje się nadmiarowa antymateria. Jej pochodzenie pozostaje jednak tajemnicą. Zgodnie z teorią supersymetrii pozytony powstają, gdy dochodzi do zderzenia i anihilacji dwóch cząstek ciemnej materii. Rozkład pozytonów zarejestrowanych przez AMS jest zgodny z przewidywaniami tej teorii. Jednak nie wyklucza to innej teorii, która mówi, że pozytony powstają w pulsarach. Gdy uruchamiamy nowy precyzyjny instrument, zwykle otrzymujemy dużo nowych danych. Mamy nadzieję, że to pierwsze z całej serii informacji. AMS to pierwszy eksperyment, który z 1-procentową dokładnością bada te zagadnienia. Dzięki takiej precyzji będziemy w stanie powiedzieć, czy zarejestrowane pozytony pochodzą z ciemnej materii czy z pulsarów - dodaje Ting.
  12. U pacjentów doświadczających nawrotu schizofrenii zakażenia układu moczowego (ZUM) są 29-krotnie częstsze niż u zdrowych psychicznie ludzi. Dr Brian J. Miller, psychiatra z Medical College of Georgia, skupił się na 57 pacjentach hospitalizowanych z powodu nawrotu schizofrenii, 40 chorych leczonych ambulatoryjnie oraz 39 zdrowych osobach. Gdy porównywał odsetek ZUM, okazało się, że w pierwszej grupie infekcja dróg moczowych występowała aż u 35% badanych. Dla porównania, ZUM stwierdzono u, odpowiednio, 5 i 3% przedstawicieli pozostałych grup. Na razie nie wiadomo, co pojawia się jako pierwsze: ZUM czy nawrót ostrej schizofrenii. Z jednej strony przez urojenia schizofrenicy mogą mniej pić i nie dbać o higienę, z drugiej jednak Miller zaobserwował, że u jego pacjentów stan psychiczny poprawiał się po podaniu antybiotyków na ZUM. Amerykanin podkreśla, że podobną zależność między zakażeniem a nawrotem objawów zaobserwowano także w przypadku demencji. Okazało się bowiem, że ZUM występują u znacznego odsetka chorych z narastającą agresją czy pogarszającymi się symptomami psychotycznymi. Dzieci matek, które w ciąży przeszły poważną infekcję, np. grypę, o wiele częściej zapadają na schizofrenię. Naukowcy podejrzewają, że zakażenie w jakiś sposób przeprogramowuje układ odpornościowy, przez co jego reakcje stają się ekstremalne - zbyt słabe lub zbyt silne (stąd zwiększona podatność na infekcje i choroby autoimmunologiczne). Jak wylicza Miller, schizofrenicy umierają o 15-20 lat wcześniej niż członkowie populacji generalnej. W ich przypadku ryzyko śmierci z powodu zapalenia płuc wzrasta 8-krotnie, a z powodu wszystkich chorób zakaźnych o ok. 5%. W przypadku większości pacjentów Miller dysponował wyłącznie wynikami ogólnego badania moczu. Przymierza się jednak do badania prospektywnego, w ramach którego wykonywano by posiewy. Psychiatra chce też sprawdzić, czy gdy osobom z epizodem psychotycznym w wywiadzie poda się antybiotyki, zmniejszy to częstotliwość nawrotów. Co istotne, po powtórzeniu studium na większej grupie odnotowano podobną korelację jak w badaniach opisanych w najnowszym numerze Journal of Clinical Psychiatry.
  13. Zjawisko ciągu elektrohydrodynamicznego znane jest od lat 60. ubiegłego wieku. Pojawia się ono w postaci "wiatru jonowego" gdy pomiędzy dwiema elektrodami przepływa prąd. Wówczas w oddzialającym je powietrzu pojawia się wspomniany wiatr. Od 50 lat "wiatrem jonowym" interesują się głównie amatorzy, którzy umieszczają w internecie filmy prezentujące lekkie obiekty latające, które unoszą się w powietrzu i latają tym sprawniej im większe napięcie jest podawane. Prowadzono niewiele badań naukowych, a niektórzy uczeni spekuklowali, że teoretyczne silniki jonowe byłyby bardzo nieefektywne, gdyż wymagałyby olbrzymich ilości energii. Uczeni z MIT-u przeprowadzili swoje własne badania i stwierdzili, że silnik jonowy byłby znacznie bardziej efektywny od obecnie wykorzystywanych silników odrzutowych. Naukowcy odkryli, że "wiatr jonowy" generuje 110 niutonów ciągu na każdy kilowat energii. Współczesny silnik odrzutowy generuje jedynie 2 niutony na kilowat. Profesor Steven Barrett z MIT-u uważa, że silniki jonowe byłyby idealnym rozwiązaniem dla lekkich pojazdów latających. Są wydajne, ciche i niewidoczne w podczerwieni. Wyobraźmy sobie całą gamę rozwiązań z dziedziny wojskowości czy bezpieczeństwa opierających się na cichym napędzie, który nie daje żadnego sygnału w podczerwieni - mówi uczony. Podstawowy napęd jonowy składa się z bardzo cienkiej elektrody miedzianej, grubszej tuby aluminiowej i znajdującego się pomiędzy nimi powietrza. Po podaniu napięcia do elektrody, gradient pola elektrycznego powoduje, że dochodzi do jonizacji molekuł powietrza. Molekuły są silnie przyciągane przez aluminiową tubę. Gdy się poruszają, uderzają w obojętne molekuły i je popychają, tworząc "wiatr jonowy". Badania uczonych z MIT-u wykazały, że taki system jest najbardziej efektywny przy wytwarzaniu niewielkiego ciągu. Przy szybko poruszającym się "wietrze jonowym" mamy do czynienia z olbrzymimi stratami energii kinetycznej. Całość działa najbardziej efektywnie przy najwolniejszym możliwym do uzyskania "wietrze", który jednak jest wystarczający, by uzyskać ciąg odpowiedni do napędzenia pojazdu. Profesor Barret mówi, że wspomniana technologia ma jedną poważną wadę. Napęd jonowy zależy od "wiatru" powstającego pomiędzy elektrodami. Im większa odległość między nimi, tym większy ciąg. Uniesienie niewielkiego samolotu i jego źródł energii wymaga dużej odległości pomiędzy elektrodami. Druga wada to konieczność zapewnienia dużego napięcia przy starcie. Uczony szacuje, że niewielki samolot niosący na pokładzie instrumenty oraz źródło zasilania będzie potrzebował setek lub tysięcy kilowoltów. Wady te nie przekreślają napędu jonowego. Ned Allen, główny naukowiec Lockheed Martin mówi, że napęd ten ma tyle zalet, że jego firma jest nim zainteresowana.
  14. Naukowcy z Uniwersytetu w Guelph badają wydzielinę śluzic (Myxini). Mają nadzieję, że kiedyś uzyskiwany z niej materiał zastąpi syntetyczne włókna, np. nylon. Myxini wydzielają śluz, by bronić się przed drapieżnikami, np. rekinami. Przy próbie ugryzienia "śluz i znajdujące się w nim włókna zapychają skrzela [napastnika]. Choć może to prowadzić do uduszenia, zazwyczaj po prostu zniechęca do dalszego polowania". Kanadyjczycy wyjaśniają, że śluzice mają ok. 100 gruczołów śluzowych. W zetknięciu z wodą morską początkowo mlecznobiała wydzielina rozszerza się i staje się przezroczysta. Kanadyjczycy hodują śluzice na terenie kampusu. W pewnym sensie przypominają dojących rano krowy rolników, bo codziennie lekko odciskają swoje podopieczne. Szef projektu Douglas Fudge tłumaczy, że gdy włókna rozciągnie się w wodzie, a później wysuszy, nabierają właściwości [pajęczego] jedwabiu. Białkowe włókna są cieniuteńkie i niesamowicie wytrzymałe. Co prawda dotąd nikt nie uzyskał szpulki śluzicowej nici, ale badacze z Guelph uważają, że w przyszłości z tego typu protein (źródeł odnawialnych) będą wytwarzane ekoubrania czy nawet kamizelki kuloodporne. Biolodzy nie zamierzają przedłużać dojenia w nieskończoność, zwłaszcza że hodowla śluzic nie należy do łatwych (nikomu nie udało się ich rozmnożyć w niewoli). Zamiast tego chcą produkować włókna w laboratorium. Dr Atsuko Negishi, która wyciąga nici za pomocą szczypczyków, ochoczo demonstruje dziennikarzom szalki Petriego z pływającym na wierzchu białkowym "kożuchem". Inni członkowie zespołu zajmują się genetycznie zmodyfikowanymi bakteriami, produkującymi białka Myxini.
  15. Kwantowa kryptografia może pewnego dnia stać się przyszłością bezpiecznej komunikacji. Jako, że stany kwantowe są bardzo delikatne, przechwycenie przez osobę nieuprawnioną klucza szyfrującego natychmiast je zmieni, a zmianę taką będzie można bez trudu wykryć. Obecnie kryptografia kwantowa jest wykorzystywana na niewielką skalę przez banki i rządy. Głównym ograniczeniem jej zastosowania jest niewielka odległość, na jaką można przesłać klucze kwantowe. Wynosi ona mniej niż 200 kilometrów. Jednym z naukowców prowadzących zaawansowane badania nad kwantową komunikacją i kryptografią jest Harald Weinfurter z Uniwersytetu Ludwika Maksymiliana w Monachium. Już w 2007 roku wraz ze swoim zespołem przesłał bezprzewodowo klucz kwantowy na rekordową odległość 144 kilometrów. Teraz uczeni pracujący pod kierunkiem Weinfurtera oraz Sebastiana Nauertha dowiedli, że możliwe jest wysłanie klucza pomiędzy ruchomym nadajnikiem a nieruchomym odbiornikiem. Uczeni wykorzystali system komunikacyjny bazujący na laserach i przesłali fotony z lecącego samolotu do naziemnego odbiornika. Najtrudniejszym zadaniem było trafienie strumieniem fotonów w znajdujący się na ziemi teleskop. Należało przy tym uwzględnić mechaniczne wibracje samolotu i turbulencje powietrza. Uczeni wykorzystali szybko poruszające się lustra, dzięki czemu fotony wysłane z odległego o 20 kilometrów samolotu trafiły w cel, a odchylenie wyniosło mniej niż 3 metry. Biorąc pod uwagę takie czynniki jak utrata sygnału, turbulencje powietrza czy prędkość kątowa samolotu, warunki przesyłania sygnału były porównywalne z tymi, z jakimi trzeba zmagać się przy współczesnej komunikacji satelitarnej.
  16. Podczas serii eksperymentów brytyjscy psycholodzy wykazali, że agresję można postrzegać jako błąd w percepcji emocji, bo gdy agresywna osoba widzi neutralną twarz, uznaje ją za wrogą czy złą. Później wszystko zaczyna się toczyć według scenariusza samospełniającego się proroctwa. Traktując kogoś zgodnie z przypisaną mu emocją, uruchamia się bowiem realne gniewne zachowania. Co pocieszające, za pomocą odpowiednio skonstruowanej informacji zwrotnej da się skorygować niewłaściwe nastawienie. Jak wyjaśnia dr Suzi Gage z Uniwersytetu Bristolskiego, gniewne i radosne wyrazy twarzy zmieszano w różnych proporcjach, uzyskując w ten sposób spektrum z krańcami wyznaczanymi przez czyste emocje. U każdego punkt rozdzielający twarze na szczęśliwe i gniewne znajduje się w nieco innym miejscu. Po wyznaczeniu go można próbować skorygować reakcje badanego, stosując treściwy komunikat zwrotny w rodzaju "Nie, to zadowolenie". Celem interwencji jest takie przesunięcie granicy, by szczęście objęło większy zakres zbioru twarzy. Ponieważ naukowcy mieli wątpliwości, czy korygowanie czyjegoś nastawienia zmniejszy agresję (w końcu ochotnik ciągle słyszy, że się myli), przeprowadzono eksperyment z grupą kontrolną, w przypadku której informacja zwrotna po prostu odzwierciedlała naturalne nastawienie danego człowieka. Przed i po badaniu nastrój ochotników oceniano za pomocą kwestionariuszy samoopisu. Choć przed badaniem nie odnotowano istotnych statystycznie różnic w zakresie poziomu złości, okazało się, że po eksperymencie przekalibrowywana grupa odczuwała słabszy gniew (interwencja nie wpłynęła na smutek i szczęście). Badanie powtórzono na młodych ludziach, którzy ze względu na wysokie ryzyko popełnienia przestępstwa zostali objęci specjalnym programem prewencyjnym. Także i w ich przypadku wykazano, że modyfikujący położenie punktu granicznego komunikat zmniejsza agresję (u nastolatków eksperyment powtórzono 4-krotnie; generalnie przeprowadzano jedną interwencję dziennie). Zmiana była widoczna nie tylko dla psychologów, ale i dla koordynatorów programu. Choć nie wiedzieli oni, jak przebiegło losowanie (kogo gdzie przydzielono), nawet po 2 tyg. od zakończenia treningu uznawali młodzież z grupy interwencyjnej za mniej agresywną. Gage ujawniła, że Brytyjczycy zamierzają powtórzyć studium na różnych grupach ludzi. Marzy jej się realizacja badania w dłuższej perspektywie czasowej, tak by można było określić, jak długo utrzymują się korzystne zmiany. Dużym plusem byłoby uwzględnienie bardziej realistycznych miar skuteczności, np. wskaźnika recydywy.
  17. Prawdopodobnie po wielu latach rozwoju cały światowy przemysł fotowoltaiczny zaczął w końcu dostarczać więcej energii, niż jej zużywa. Do takiego wniosku doszli naukowcy z Uniwersytetu Stanforda. Szybki rozwój przemysłu fotowoltaicznego wymaga użycia olbrzymiej ilości energii. Pochodzącej, oczywiście, ze spalania paliw kopalnych. Jak twierdzi Michael Dale z Global Climate & Energy Project (GCEP) Uniwersytetu Stanforda, w ubiegłym roku, po raz pierwszy od roku 2000, produkcja energii ze Słońca przewyższyła wydatki energetyczne związane z rozwojem przemysłu energii słonecznej. Co więcej, jeśli fotowoltaika nadal będzie rozwijała się w tak szybkim tempie, jak obecnie, to być może już w roku 2015, a najpóźniej w roku 2020 przemysł fotowoltaiczny spłaci swój "dług energetyczny" - ilość wyprodukowanej energii będzie łącznie większa niż łączna ilość energii wydatkowanej. Zmiana trendu stała się możliwa przede wszystkim dzięki rozwojowi technologicznemu, który spowodował, że produkcja ogniw fotowoltaicznych jest coraz mniej energochłonna. Używa się coraz więcej materiałów wymagających mniej obróbki, w łańcuchu produkcji powstaje mniej odpadów, a same ogniwa są coraz bardziej wydajne. Jeszcze w 2007 roku światowy przemysł fotowoltaiczny zużywał o 75% więcej energii niż zapewniał dzięki produkowanym przez siebie urządzeniom. Dale i współautorka badań Sally Benson obliczyli, że jeśli przyrost nowo instalowanych ogniw będzie taki jak dotychczas, to w 2020 roku ludzkość będzie pozyskiwała z ogniw fotowoltaicznych około 10% energii. Jeśli nawet założymy, że technologia nie posunie się do przodu, to produkcja i instalacja nowych ogniw będzie pochłaniała około 9% światowej energii. Jeśli jednak energochłonność przemysłu fotowoltaicznego będzie spadała w takim tempie jak dotychczas, bo w 2020 roku będzie on pochłaniał mniej niż 2% energii.
  18. Zespół z Laboratorium Żywności i Marki Uniwersytetu Cornella ukuł termin "ekologiczny efekt halo", gdyż etykieta ze słowem "organiczny" oddziałuje nie tylko na ocenę właściwości prozdrowotnych produktu, ale i na postrzeganie smaku, kaloryczności oraz wartości. Grupę 115 ochotników zebrano w okolicznym hipermarkecie. Poproszono ich o ocenę trzech par produktów: jogurtów, ciastek i chipsów. W każdej parze jedną porcję opatrzono karteczką "ekologiczne", a drugą podpisem "zwykłe". Jak można się domyślić, obie były identyczne - ekologiczne. Gdy badani przystąpili do oceny smaku, energetyczności i subiektywnej wartości towaru, okazało się, że organiczne ciastka i jogurty były, wg nich, mniej kaloryczne. Co istotne, ludzie byli skłonni zapłacić za nie aż o 23,4% więcej. Poza tym zdrowotny efekt halo wpłynął na postrzeganie składu produktu. W organicznych słodyczach i nabiale tłuszcz miał być mniej wyczuwalny, a organiczne ciastka i chipsy uznano za bardziej odżywcze od tradycyjnej wersji. Ekipa Briana Wansinka żartuje, że dzięki podpisowi udało się nawet oszukać podniebienie ochotników. Kwestionariusze pokazały bowiem, że organiczne chrupki zasłużyły na miano bardziej apetycznych, a jogurtom przypisano pełniejszy "bukiet". Wyjątkiem okazały się ciastka. Respondenci orzekli, że w tej kategorii palma pierwszeństwa należy się zwykłym słodyczom (być może przez skojarzenie, że zdrowe towary rzadko bywają naprawdę smaczne). Psycholodzy z Uniwersytetu Cornella ustalili, że mniej podatni na organiczny efekt halo są ludzie, którzy regularnie czytają etykiety, często kupują ekologiczną żywność i angażują się w zachowania proekologiczne, np. recykling.
  19. Włoscy naukowcy opracowali nową metodę pomiaru zdolności wyciągania ramion u ośmiornicy zwyczajnej (Octopus vulgaris). Zespół dr Laury Margheri umieszczał na końcu wąskiej tuby smakowity kąsek. Podczas eksperymentów na 19 osobnikach wykazano, że samice wydłużają ramię w większym stopniu niż samce podobnej wielkości. Naukowcy podkreślają, że w wielofunkcyjnych ramionach, które stanowią większość masy ciała, znajduje się gros układu nerwowego. By lepiej poznać ich biomechanikę, w akwarium ustawiono pod kątem przezroczystą tubę. Wykorzystując nagrania, porównywano maksymalne rozciągnięcie z normalną długością ramion podczas pływania. Okazało się, że samice i mniejsze zwierzęta osiągały lepsze rezultaty. Gdy wzięto pod uwagę różnopłciowe osobniki tej samej wielkości, u samic wydłużenie sięgało 75%, podczas gdy ramię samców powiększało się zaledwie o 61%. Silniejsze rozciąganie drobniejszych mięczaków [...] da się wyjaśnić większym zapotrzebowaniem na składniki odżywcze, zręcznością oraz metabolizmem. Wg Włoszki, trudniej będzie jednak wytłumaczyć różnice międzypłciowe. Dane ujawniły, że ośmiornice najchętniej korzystały z najdłuższego ramienia L3. Autorzy artykułu z Journal of Experimental Marine Biology and Ecology spekulują, że pozwalało im to zaoszczędzić energię. Wyniki samców i samic odbiegały od siebie w największym stopniu, gdy panowie posługiwali się hektokotylusem - narządem kopulacyjnym powstałym w wyniku przekształcenia części jednego z ramion. Dr Margheri z Instytutu Biorobotyki Scuola Superiore Sant'Anna uważa, że to mechanizm chroniący przed urazami. Ponieważ żerując, dzikie samce trzymają hektokotylus przy ciele, niewykluczone, że jest on rozciągany wyłącznie podczas spółkowania.
  20. Jeden z użytkowników forum serwisu ArsTechnica poinformował o wyłączeniu używanego przez siebie serwera. Nie byłoby w tym nic niezwykłego, gdyby nie fakt, że maszyna nie była wyłączana od ponad 16 lat. Na wykonanych przez użytkownika zdjęciach widzimy, że serwer pracował od 6030 dni. Uruchomiono go na platformie NetWare 3.12 z 1993 roku. Użytkownik Axatax poinformował, że komputer korzysta z dwóch 800-megabajtowych dysków SCSI QUantum 5, które po kilkunastu latach nieprzerwanej pracy wydają już głośne dźwięki. Zdradził też, że wewnątrz zebrało się tyle kurzu, iż nie można odróżnić pojedynczych podzespołów. Wygląda jak ptasie gniazdo - napisał Axatax. Pracodawca pozwoli mu zabrać leciwy sprzęt do domu. Z opublikowanymi przez Axtaksa zdjęciami można zapoznać się w sieci.
  21. Blue Bottle Coffee Bar przy Muzeum Sztuki Współczesnej w San Francisco oferuje desery wzorowane na słynnych dziełach z tutejszej kolekcji. Zmęczeni chodzeniem goście mogą skosztować np. ciast à la Piet Mondrian czy Wayne Thiebaud. O ile w przypadku Mondriana wykorzystano sam motyw, o tyle w przypadku Thiebauda inspiracją stał się konkretny tort z obrazu "Display Cakes" z 1963 r. Menu jest naprawdę rozbudowane. Oprócz typowych ciast z kremem znalazły się w nim choćby lody inspirowane olejem "Arabella" Johna Zuriera. Zwiedzając muzeum w porze (drugiego) śniadania czy obiadu, można zamówić tosty z dżemem, które do złudzenia przypominają obraz No. 14 Marka Rothko albo zupę pomidorową z szafranowym krakersem nawiązującą do niezatytułowanego dzieła minimalisty Donalda Clarence'a Judda. Kafejka rozkwita od 2008 r. dzięki Caitlin Freeman, która już w kwietniu zadebiutuje na rynku księgarskim pozycją pt. "Modern Art Desserts". Jeśli więc kogoś interesują ciasteczka ślubne Fridy Kahlo czy parfait Matisse'a, zapraszamy do lektury...
  22. Mary Jo Foley, która od lat specjalizuje się w zagadnieniach dotyczących Microsoftu, informuje, że Windows Blue będzie nosił oficjalną nazwę Windows 8.1. Pojawi się również Windows RT 8.1. Źródło, na które powołuje się Foley, twierdzi, że wersja RTM (Release To Manufacturing) systemu będzie gotowa około sierpnia. Nie wiadomo, czy posiadacze Windows 8 będą musieli płacić za wersję 8.1. Można jednak przypuszczać, że nie będzie to ostatnie odświeżenie platformy Windows 8. Tami Reller, prezes ds. finansowych Windows, wielokrotnie mówiła, że Windows 8 to produkt, którzy ma się sprzedawać przez wiele sezonów. Jeśli weźmiemy pod uwagę słowa Reller oraz fakt, że Blue będzie oznaczony jako 8.1, a nie np. 8.5, można przypuszczać, że zanim zadebiutuje Windows 9 Microsoft zaproponuje użytkownikom jeszcze co najmniej jedną edycję z rodziny 8.
  23. Włoscy archeolodzy poinformowali o odkryciu bramy do świata podziemnego. Plutonion był świątynią Hadesa (Plutona), władcy podziemi. Świątynie takie lokowano często w miejscach, w których spod ziemi wydobywały się niebezpieczne gazy. Grecy uważali, że miejsca takie są bramami do królestwa podziemi. Grecki geograf Strabon, opisywał odkrytą właśnie jaskinię, jako miejsce wypełnione gęstymi, nieprzeniknionymi oparami. Każde zwierzę, które tam wejdzie, napotyka natychmiastową śmierć. Wpuściłem tam wróble i natychmiast wydały ostatnie tchnienie - pisze Strabon. Świątynię odkrył zespół profesora Francesco D'Andrii, który od lat prowadzi badania archeologiczne w Hierapolis. Dotarliśmy do plutonionu rekonstruując przebieg termalnego źródła. Słynne źródła Pamukkale, które stworzyły wspaniałe białe tarasy z trawertynu, biorą początek w tej jaskini - powiedział D'Andria. Archeolodzy odkopali jońskie półkolumny, na których znajdował się napis z informacją, że miejsce to poświęcone jest Plutonowi i Korze. Znaleziono też pozostalości świątyni, basenu i schodów. Zwykli ludzie mogli oglądać obrzędy stojąc na stopniach, jednak nie mogli zbliżać się do wejścia. Tam mieli prawo przebywać tylko kapłani - wyjaśnia D'Andria. Zdaniem uczonego, osoby, które przybywały do świątyni, otrzymywały małe ptaki, które mogły wpuścić do jaskini, by przekonać się o śmiercionośnym oddziaływaniu oparów. W tym czasie kapłani składali w ofierze byki. Świątynia działała do IV wieku, a przez kolejnych 200 lat była sporadycznie odwiedzania. W VI wieku została zburzona przez chrześcijan, a dzieła zniszczenia dopełniły trzęsienia ziemi.
  24. Aparaty pułapkowe wspomogły monitoring populacji efemerycznych drapieżników ze szczytu drabiny pokarmowej. Ponieważ biolodzy nie byli pewni, czy bazujące na termografii rozwiązanie sprawdzi się w przypadku zmiennocieplnych waranów z Komodo (Varanus komodoensis), przeprowadzono testy porównawcze z klatkami. Okazało się, że aparaty co najmniej dorównywały skutecznością fizycznym pułapkom, a w niektórych miejscach sprawowały się nawet lepiej. Achmad Ariefiandy, Deni Purwandana, Aganto Seno, Claudio Ciofi i Tim S. Jessop wybrali 181 punktów z sześciu rejonów 4 wysp Parku Narodowego Komodo. W 130 lokalizacjach ustawiano zarówno aparaty, jak i klatki. W pozostałych 51 zastosowano wyłącznie aparaty, dzięki czemu można było sprawdzić, czy pułapki nie oddziaływały na wykrywalność, odstraszając zwierzęta. Każdy punkt monitorowano przez 3 dni z rzędu. Efektywność metod oceniano dwa razy na dobę (między 8 i 11 i później między 14 a 17). Poranną i popołudniową kontrolę przeprowadzano w odstępie ok. 6 godzin. Z raportu, który ukazał się pod koniec marca w piśmie PLoS ONE, wynika, że przy obu metodach uzyskuje się podobny wskaźnik wykrywalności (a to z kolei przekłada się na zbliżone oszacowania wielkości populacji). Co istotne, wykonywanie zdjęć pozwala ograniczyć wydatki i nakłady pracy. Aparat ustawia się raz, nie trzeba montować pułapek obłożonych kozim mięsem ani uwalniać schwytanych osobników. Członkowie zespołu podkreślają, że temperatura waranów była na tyle wysoka, że aparaty na nie reagowały. W przypadku innych jaszczurek nie musi się to jednak wcale udać.
  25. Od ponad roku NASA pracuje nad udoskonaleniem pojazdu CT-2 (crawler-transporter), który jest wykorzystywany do przemieszczania rakiet i pojazdów na stanowiska startowe. Prace prowadzone w Vehicle Assembly Building w Centrum Lotów Kosmicznych im. Kennedy'ego to część Ground Systems Development and Operations Program. Jego zadaniem jest rozbudowanie infrastruktury naziemnej na potrzeby przyszłych misji kosmicznych. System CT był wykorzystywany zarówno przy misjach Apollo, jak i przy promach kosmicznych. "Prace modernizacyjne mają nam dać pewność, że CT posłuży nam przez kolejnych 50 lat. Wiele starych części zużyło się przez te lata" - mówi Mary Hanna, odpowiedzialna za projekt CT. Łączna waga części, które zostaną wymienione w CT wynosi ponad 226 ton. Zanim jednak zostaną one zamontowane, urządzenie zostanie gruntowne sprawdzone, a inżynierowie przeprowadzą ewentualne naprawy. Planujemy, że montaż części rozpocznie się w sierpniu. Pod koniec roku powinniśmy przeprowadzić testy - informuje Hanna. Nie będzie wielu zmian, ale nowe części zwiększą dopuszczalne obciążenie. Nowy system będzie też lepiej smarowany, co powinno zapewnić dłuższą bezawaryjną pracę. Współczesne smary są znacznie doskonalsze niż te, używane przy programie Apollo. Ma to niebagatelne znaczenie. Po modyfikacji pojazd CT-2 będzie ważył 2948 ton i będzie w stanie transportować ładunek o masie 9616 ton. Transport tak olbrzymich ładunków wiąże się z ogromnymi tarciami i wydzielaniem wielkich ilości ciepła. Wszystkie modyfikacje CT-2 mają być zakończone w pierwszych miesiącach 2016 roku. Później rozpoczną się testy. Na rok 2017 zaplanowano wystrzelenie SLS, rakiety, która po raz pierwszy od ponad 40 lat wyniesie człowieka poza niską orbitę Ziemi.
×
×
  • Dodaj nową pozycję...