-
Liczba zawartości
37589 -
Rejestracja
-
Ostatnia wizyta
nigdy -
Wygrane w rankingu
246
Zawartość dodana przez KopalniaWiedzy.pl
-
W Australii Południowej wskaźnik zgonów wywołanych hipotermią jest wyższy niż w Szwecji. Naukowcy ze Szkoły Nauk Medycznych Uniwersytetu w Adelajdzie analizowali kryminalne przypadki zgonów z powodu hipotermii w latach 2006-2011 w Australii Południowej i Szwecji. Okazało się, że na antypodach odnotowano wskaźnik 3,9 na 100 tys. osób, a w Szwecji 3,3:100.000. Ogólnie w Australii Południowej odnotowano w tym okresie 62 zgony z powodu hipotermii, a w Szwecji 296. Mimo istotnych różnic demograficznych, geograficznych i klimatycznych wskaźnik zgonów w wyniku hipotermii był nieznacznie wyższy w Australii Południowej niż w Szwecji. To bardzo zaskakujący wynik - podkreśla szef projektu prof. Roger Byard. Hipotermię definiuje się jako spadek temperatury wewnętrznej poniżej 35°C. Hipotermia jest śmiertelna, gdy temperatura wynosi 26-29°C. Większość hipotermicznych zgonów w Australii Południowej dotyczyła starszych samotnych kobiet, które niejednokrotnie cierpiały na wiele chorób i miały ograniczony kontakt ze światem zewnętrznym. Umierały one w pomieszczeniach. Często były martwe co najmniej 1 dzień, nim ktoś znalazł ich ciało. Dla odmiany w Szwecji większość zgonów z powodu hipotermii następowała na dworze. Przeważnie ofiarami byli mężczyźni w średnim wieku, zwykle pod wpływem alkoholu. Ciała często wydobywano z zasp. Choć klimat Australii Południowej jest o wiele cieplejszy, z wyższymi średnimi temperaturami i łagodniejszymi zimami, nie eliminuje to ryzyka zgonu z powodu wyziębienia. Starsi, odizolowani społecznie ludzie są najbardziej zagrożonymi jednostkami w tym stanie. Ponieważ nie opisano domów z przypadków z antypodów, nie wiadomo, co konkretnie doprowadziło do wyższego wskaźnika śmierci w takich miejscach. Poza podłożem medycznym, możliwe, że pewną rolę odegrały także kiepskie ogrzewanie i izolacja termiczna oraz brak wydajności energetycznej. Dla przykładu: okna z podwójną szybą występują w 2,6% gospodarstw w Australii i we wszystkich domach Finlandii i Szwecji - podsumowuje doktorantka Fiona Bright.
-
Microsoft dopuści androidowe programy do Windows?
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Technologia
Serwis The Verge, powołując się na źródła zaznajomione z planami Microsoftu, donosi, że koncern z Redmond poważnie zastanawia się nad umożliwieniem uruchamiania androidowych aplikacji na platformach Windows i Windows Phone. Część pracowników Microsoftu popiera taki plan, natomiast inni są mu przeciwni, gdyż może to, ich zdaniem, doprowadzić do upadku Windows. Android zdominował rynek urządzeń mobilnych równie mocno, jak Windows rynek pecetów. Windows Phone pojawił się na tym rynku późno i wciąż nie jest w stanie zdobyć na nim takich udziałów, które satysfakcjonowałyby Microsoft. Jedną z przyczyn takiego stanu rzeczy jest nieduża, w porównaniu z konkurencją, liczba aplikacji na Windows Phone. Developerzy są głównie zainteresowani platformą iOS oraz Android, na którą aplikacje ukazują się równocześnie lub wkrótce po aplikacjach na iOS-a. « powrót do artykułu -
Dzieła matematyczne są dla mózgu równie piękne jak sztuka
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Psychologia
Mózg postrzega równania matematyczne tak samo jak dzieła sztuki. Można więc zaryzykować stwierdzenie, że tożsamość Eulera (nazywana, nomen omen, najpiękniejszym wzorem matematycznym) czy tożsamości pitagorejskie są jak muzyka Mozarta czy obraz Michała Anioła. Wielu z nas równania wydają suche i niedostępne, matematykowi mogą się one jednak jawić jako ucieleśnienie kwintesencji piękna. Ich piękno stanowi wynik prostoty, symetrii, elegancji bądź wyrażania niezmiennej prawdy. [...] Ciekawie było się zatem dowiedzieć, czy piękno związane z tak bardzo intelektualnym i abstrakcyjnym źródłem jak matematyka koreluje z aktywnością tej samej części emocjonalnego mózgu, co piękno bardziej czuciowego pochodzenia. W ramach eksperymentu z obrazowaniem zespół prof. Semira Zekiego z Uniwersyteckiego College'u Londyńskiego (UCL) demonstrował 15 matematykom 60 wzorów (wcześniej, posługując się skalą od -5 do +5, gdzie -5 oznaczało skrajną brzydotę, a +5 ekstremalne piękno, ci sami ludzie oceniali je jako piękne, obojętne lub okropne). Obie fazy eksperymentu dzieliły 2 tygodnie. W postrzeganie równań angażuje się wiele rejonów mózgu, lecz gdy któreś z nich jest uznawane za piękne, aktywuje emocjonalny mózg - przyśrodkową korę okołooczodołową [a konkretnie pole A1 w jej obrębie]. Im ładniejsze dane równanie, tym większy napływ aktywności obserwowano podczas funkcjonalnego rezonansu magnetycznego (fMRI). Neuronauka nie powie ci, czym jest piękno, ale jeśli uznajesz coś za piękne, prawdopodobnie przyśrodkowa kora okołooczodołowa ma z tym coś wspólnego [...]. Szczegółowy raport z badań ukazał się w piśmie Frontiers in Human Neuroscience. Uchylając rąbka tajemnicy, możemy powiedzieć, że matematycy konsekwentnie (przed i w czasie obrazowania) najwyżej cenili tożsamość Eulera, tożsamości pitagorejskie oraz równania Cauchy'ego-Riemanna. -
Choć ludzie ziewają z rozmaitych przyczyn fizjologicznych i psychologicznych, wszystkie ziewnięcia wyglądają podobnie. U dżelad (Theropithecus gelada) występują za to 3 typy ziewnięć, dzięki którym członkom stada wysyła się różne komunikaty. Jak ziewają dżelady? Mogą ziewać z 1) zasłoniętymi i 2) odkrytymi zębami oraz z 3) odsłoniętymi dziąsłami, ruszając głową. Zastanawiając się, czy różnie wyglądające ziewnięcia pełnią odmienne funkcje, naukowcy z Uniwersytetu w Parmie obserwowali 2 kolonie dżelad z NaturZoo w Rheine. Odnotowywali kontekst ziewnięcia i towarzyszące mu zachowanie. W sumie Włosi przestudiowali ponad 5900 ziewnięć. Najpowszechniejsze u samic były mniej intensywne ziewnięcia (z zasłoniętymi i odsłoniętymi zębami). Niejednokrotnie towarzyszyło im cmokanie będące zachowaniem afiliacyjnym. Samice często zarażały się ziewaniem innych samic (w większym stopniu odzwierciedlały także intensywność ziewnięć innych przedstawicielek swojej płci). Najbardziej zrelaksowane typy są generalnie wykonywane przez dorosłe samice; w ich przypadku ziewnięcia pojawiają się wyjątkowo często podczas spotkań. Zaobserwowaliśmy np., że gdy samice podchodzą do siebie, często obejmują się i razem ziewają - opowiada Elisabetta Palagi. Ziewnięcia z odsłonięciem dziąseł występowały głównie u samców o wysokiej pozycji w stadzie w okresach dużych napięć, np. przed żerowaniem. Często towarzyszyły im wokalizacje i będące wskaźnikiem niepokoju drapanie. Ponieważ ziewanie jest generalnie niezależne od woli, dżelady przekazują swoje komunikaty nieświadomie. Tak czy siak pozwala im to utrzymać stabilizację w stadzie. Udaje się ustalić, kto jest dominującym samcem, a samice nawiązują więzi i wyrażają empatię. « powrót do artykułu
-
W kilku górskich dialektach Azji słowo zo oznacza odległy, mia - ludzi. Zomia to nazwa nadana transgranicznemu obszarowi skupiającemu miliony ludzi żyjących poza kontrolą swoich państw, ich organów i prawa stanowionego. Rzeczywistość tych ludzi w istocie jest bardzo odległa od naszej. James C. Scott, profesor antropologii i nauk politycznych Uniwersytetu Yale i najbardziej znany z naukowców zajmujących się Zomią, twierdzi, że można dostrzec wyraźną różnicę miedzy społeczeństwami południowo-wschodniej Azji, dzieląc jej obszar według wysokości: od 0 do 300 metrów wysokości bezwzględnej położone są tereny podległe władzy państwowej, charakteryzujące się osiadłym trybem życia ich mieszkańców; natomiast wyżej, na wysokości 300 metrów nawet do 4000 m n.p.m. zamieszkują plemiona koczownicze, zróżnicowane etnicznie i niepodległe rządom państw narodowych. To właśnie jest Zomia. Według Scotta na Zomię składają się tereny rozciągające się od wietnamskiego Regionu Płaskowyżu Centralnego aż do północno-wschodnich Indii. Zomia obejmowałaby więc części Wietnamu, Kambodży, Laosu, Tajlandii i Birmy oraz cztery chińskie prowincje. Jego propozycja pokrywa się z tą wysuniętą w 2002 roku przez Willema van Schendela, według którego Zomia ma ok. 2,5 mln km kwadratowych, zamieszuje ją 100 milionów ludzi i obejmuje części obszarów sześciu wymienionych przez Scotta państw. Podczas gdy regiony geograficzne określa się zwykle na podstawie zamieszkujących je narodowości i umów międzynarodowych, Zomię charakteryzuje niezależność od rządów państw narodowych. W kilku azjatyckich dialektach "zo" oznacza "odległy", "mia" - ludzie Grupa badaczy na czele ze Scottem uznaje Zomię za teren skupiający dwa rodzaje ludzi. Po pierwsze, zamieszkują ją grupy etniczne od lat osiadłe w górach. Ich styl życia jest postrzegany jako relikt dawnych czasów, kiedy większość ludzi żyła poza państwem, formując własne plemiona i klany. Po drugie uznają, że Zomia jako 'społeczność peryferyjna' powstała poniekąd w reakcji na utworzenie centrów gospodarczych i ośrodków będących pod władzą rządów. Skupia zatem ludzi opuszczających organizujące się politycznie obszary, np. Lahu, Hani, Akha, ludzy przenieśli się z terenów podległych państwowej władzy. « powrót do artykułu
-
Chińska agencja informacyjne poinformowała, że księżycowy łazik Yutu został utracony. Pierwszy chiński łazik na Księżycu przetrwał połowę zaplanowanej na trzy miesiące misji. Lądownik Chang'e-3 - pierwszy w historii chiński obiekt, który dokonał miękkiego lądowania na Srebrnym Globie – trafił na Księżyc 14 grudnia 2013 roku. Kilka godzin później wyjechał z niego Yutu. Oba urządzenia z powodzeniem przetrwały pierwszą księżycową noc. Każda z takich nocy trwa 2 ziemskie tygodnie, a w czasie jej trwania temperatura spada do -180 stopni Celsjusza. Kłopoty Yutu rozpoczęły się podczas przygotowań do drugiej nocy. Chang'e-3 z powodzeniem wszedł w stan hibernacji, ale na Yutu wystąpiła awaria. Jeden z paneli słonecznych, który miał chronić wnętrze łazika przed zbytnim wychłodzeniem, nie zwinął się prawidłowo. W ciągu ostatnich dni Chang'e-3 wybudził się z hibernacji i nawiązano z nim kontakt. Jednak Yutu nie odpowiada na sygnały z Ziemi. Dlatego też łazik oficjalnie uznano za utracony. Nie wiadomo, co było przyczyną awarii, która doprowadziła do utraty Yutu. Za głównego podejrzanego uznaje się księżycowy pył. Ostatnia porażka to nie koniec chińskich ambicji kosmicznych. Państwo Środka ma zamiar wybudować na powierzchni Księżyca bazę, w której będą mieszkali ludzie. « powrót do artykułu
-
Zespół prof. Alberta Carpinteriego z Politechniki w Turynie twierdzi, że Całun Turyński nie jest średniowiecznym fałszerstwem i rzeczywiście powstał w czasach Chrystusa. Włosi tłumaczą, że trzęsienie ziemi z 33 r. n.e., którego siłę szacuje się na 8,2 st. w skali Richtera, wyzwoliło z kruszonych skał strumień neutronów, a te stworzyły obraz na lnianej tkaninie. Emisja promieniowania podwyższyła poziom węgla-14, co wyjaśniałoby wyniki datowania naukowców z Uniwersytetu Oksfordzkiego z 1988 r. (okazało się wtedy, że całun ma "tylko" 728 lat). Sądzimy, że to możliwe, że związana z trzęsieniem ziemi emisja neutronów mogła wywołać powstanie obrazu na włóknach lnianych za pośrednictwem wychwytu neutronów przez jądra azotu. Wcześniej inni specjaliści także wspominali, że promieniowanie neutronowe ma związek z obrazem widocznym na Całunie, nie potrafiono jednak wskazać jego źródła. Teraz, po eksperymentach chemicznych i mechanicznych, Carpinteri i inni wskazali na fale ciśnienia o wysokiej częstotliwości, generowanie w skorupie ziemskiej podczas trzęsień. Turyńczycy bazowali na wynikach swoich badań nad fuzją piezojądrową, jaką można zaobserwować m.in. podczas miażdżenia kruchej skały w prasie. W procesie tym neutronom nie towarzyszy emisja promieniowania gamma. Mark Antonacci, ekspert od Całunu i przewodniczący Resurrection of the Shroud Foundation, zwrócił się z prośbą do papieża Franciszka o udostępnienie tkaniny do badań. Akademicy mają nadzieję, że nowoczesne metody pozwolą potwierdzić lub wykluczyć teorię promieniowania. « powrót do artykułu
-
Naukowcy z University of Tennesee donoszą, że krokodyle potrafią... wspinać się na drzewa i wylegują się na nich. Gady są w stanie zawędrować nawet do korony. Profesor psychologii Vladimir Dinets jest pierwszym, który przeprowadził naukowe badania nad tym fenomenem. Ich wyniki zostały opublikowane w Herpentology Notes. Dinets wraz z zespołem badali krokodyle zamieszkujące Australię, Afrykę oraz Amerykę Połduniową. Przejrzeli też wcześniejsze badania oraz niepotwierdzone doniesienia. Uczeni odkryli, że cztery gatunki krokodyli wspinają się pod drzewach, a to, jak wysoko zawędrują zależy od rozmiarów zwierzęcia. Niektóre z małych zwierząt potrafiły zawędrować na wysokość czterech metrów i oddalić się od pnia po gałęziach na odległość pięciu metrów. Z punktu widzenia mechaniki, wspinanie się po stromym wzgórzu czy po gałęzi są do siebie podobne. Wystarczy, że gałąź jest odpowiednio szeroka. Jednak to zdolność do pionowej spinaczki jest dobrą miarą spektakularnej zręczności krokodyli na lądzie - czytamy w artykule. Naukowcy zauważyli, że krokodyle wspinają się na drzewa zarówno w nocy, jak i w dzień. Na widok zbliżającego się człowieka zwierzęta wskakiwały do wody. Uczeni sądzą, że umiejętność wspinaczki służy zarówno regulacji temperatury organizmu oraz przetrwaniu. Wygrzewające się na drzewach krokodyle obserwowaliśmy przede wszystkim tam, gdzie nie było na lądzie miejsca do wygrzewania się, co sugeruje, że zwierzęta poszukiwały alternatywnego miejsca, gdzie mogą regulować temperaturę ciała - informują autorzy badań. Gdy krokodyl jest już na drzewie, ma lepszy widok na okolicę, łatwiej mu więc wypatrywać zagrożeń jak i potencjalnych ofiar. Vladimir Dinets jest też autorem opisywanych przez nas badań, podczas których stwierdził, że krokodyle używają narzędzi. « powrót do artykułu
-
Niezwykle przydatna na polu walki elektronika może zostać zwrócona przeciwko swoim twórcom jeśli wpadnie w ręce wroga. Dlatego też, jak informowaliśmy, DARPA rozpoczęła projekt Vanishing Programmable Resources (VAPR – znikające urządzenia programowalne). W jego ramach ma powstać elektronika o wydajności porównywanej z komercyjnie dostępnymi urządzeniami, jednak jej cechą szczególną będzie możliwość nieodwracalnego zniszczenia jej w kontrolowany sposób. DARPA poinformowała właśnie, że przyznała IBM-owi 3,45 miliona dolarów na opracowanie materiałów, podzespołów, sposobu łączenia i produkcji samoniszczącej się elektroniki. Błękitny Gigant chce wykorzystać substraty z naprężonego szkła, które, po odebraniu odpowiedniego impulsu, rozkruszy przymocowany doń układ CMOS. Za zniszczenie układu będzie odpowiadał bezpiecznik lub odpowiednio reagujący metal przymocowany do co najmniej jednego punktu szklanego substratu. Proces niszczenia zapoczątkuje sygnał radiowy. Opracowanie znikające elektroniki może zrewolucjonizować zarówno pole walki, jak i badania terenowe czy medycynę. Nietrudno bowiem wyobrazić sobie np. czujniki rozrzucone w interesującym nas terenie, które będą pracowały przez ściśle określony czas, a później ulegną biodegradacji, czy też umieszczone w ciele człowieka urządzenia elektroniczne, które organizm będzie mógł wchłonąć.
-
Po raz pierwszy w historii chemicy oraz inżynierowie z Uniwersytetu Stanowego Pensylwanii umieścili w żywych ludzkich komórkach napędzane falami ultradźwiękowymi i sterowane magnetycznie sztuczne nanosilniczki. Nanosilniczki ze złota/złota i rutenu mają kształt pręcików. Przemieszczają się po komórce, obracają się i odbijają od błony komórkowej. Gdy nanosilniczki się poruszają i uderzają w różne struktury, w komórkach pojawiają się nieznane wcześniej wewnętrzne reakcje mechaniczne. Badanie demonstruje, że możliwe jest wykorzystanie syntetycznych nanosilników do studiowania w nowy sposób biologii komórki. Moglibyśmy je zastosować do leczenia nowotworów oraz innych chorób, mechanicznie manipulując komórkami od środka. Dałoby się je też zaprzęgnąć do przeprowadzania operacji wewnątrzkomórkowych i nieinwazyjnego dostarczania leków do żywych tkanek - opowiada prof. Tom Mallouk. Naukowiec dodaje, że dotąd nanomotory badano in vitro w urządzeniach laboratoryjnych. Nasze silniczki pierwszej generacji wymagały toksycznych paliw i nie mogły się poruszać w płynie biologicznym, dlatego nie dało się ich badać w ludzkich komórkach. Gdy Ammouk i francuski fizyk Mauricio Hoyos odkryli, że nanosilniczki można napędzać falami ultradźwiękowymi, pojawiała się szansa na eksperymenty w żywych układach. W eksperymentach posługiwano się komórkami HeLa (z linii wywodzącej się z komórek raka szyjki macicy pobranych od Henrietty Lacks; ponieważ są one zdolne do nieskończonej liczby podziałów mitotycznych, uznaje się je za nieśmiertelne). Przy niewielkiej mocy ultradźwiękowej nanosilniki mają niewielki wpływ na komórkę. Gdy się ją zwiększa, zaczynają działać: przemieszczają się i zderzają się z organellami. Mogą działać taran przebijający błonę albo jak rózga do ubijania ujednolicająca zawartość komórki. Pulsy ultradźwiękowe kontrolują, czy nanosilniczek obraca się, czy przesuwa naprzód. Siły magnetyczne pozwalają na jeszcze bardziej precyzyjne sterowanie. Zespół Mallouka zauważył, że silniczki przemieszczają się niezależnie od siebie. Autonomiczny ruch może nanosilniczkom pomóc wybiórczo zniszczyć komórki, które je wchłonęły. Jeśli np. chcesz, by wyszukiwały one i niszczyły komórki nowotworowe, lepiej, by przemieszczały się niezależnie. Nie chciałbyś, by cały tłum podążał w tym samym kierunku. Na filmie zamieszczonym poniżej widać bardzo aktywne nanopręciki internalizowane do komórek HeLa w polu akustycznym « powrót do artykułu
-
Brytyjscy naukowcy mają zamiar zsekwencjonować genom króla Ryszarda III, którego ciało odnaleziono w ubiegłym roku. Ryszard III był ostatnim władcą z dynastii Plantagenetów, ostatnim królem Anglii, który zginął w walce i do niedawna jedynym, którego miejsce pochówku nie było znane. Dzięki poznaniu DNA władcy naukowcy dowiedzą się, jaki był jego stan zdrowia, poznają dane dotyczące jego przodków, a informacje takie trafią do genetycznej bazy danych. Doktor Turi King z University of Leicester pobrała już fragment kości ze szkieletu władcy. Zostanie ona zmielona, uczona wyodrębni z niej materiał genetyczny i spróbuje uzyskać jak najdłuższa jego sekwencję. To jak układanie puzzli. Trzeba składać tak długo, aż uzyska się możliwe najdłuższy genom - mówi uczona. Ryszard III był przez wieki bohaterem „czarnej legendy”. W opinii publicznej pokutuje jego obraz jako mordercy dzieci swojego brata, a ze sztuki Williama Shakespeare'a znamy go jako władcę, który tuż przed śmiercią krzyczał: „Konia! Królestwo za konia!”. Ludowe wyobrażenie o Ryszardzie nie wytrzymuje jednak konfrontacji z faktami, a król został oczerniony po to, by propagandowo umocnić władzę Tudorów. Szczątki Ryszarda III są wciąż badane przez naukowców. Wiadomo, że kiedyś zostaną pochowane, nie wiadomo jednak, kiedy i gdzie. Toczą się o to spory prawne. University of Leicester, którego uczeni znaleźli ciało króla, uzyskał od Ministerstwa Sprawiedliwości zgodę na pochowanie króla w lokalnej katedrze. Z kolei potomkowie władcy wystąpili do sądu z wnioskiem, by podważył legalność tej decyzji. Chcą oni, by Ryszard spoczął w Yorku, skąd przez 26 miesięcy panował nad Anglią. Doktor King, która przeprowadzi analizę DNA władcy, jest szczególnie zainteresowana odpowiedzią na pytanie czy Ryszard cierpiał na skoliozę. Chce też poznać jego przodków oraz potomków. Uczona ma m.in. zamiar przeprowadzić analizę genomu Michaela Ibsena. To mieszkający w Londynie kanadyjski producent mebli. Genealodzy twierdzą, że jest on potomkiem w linii prostej siostry Ryszarda, Anne of York. Wstępna analiza mitochondrialnego DNA już potwierdziła, że Ibsen i Ryszard III współdzielą tę samą linię macierzystą. « powrót do artykułu
-
Mozilla chce prezentować reklamy w przeglądarce Firefox. Miałyby one być wyświetlane w Directory Tiles. To karta z 9 kafelkami, która pojawia się, gdy użytkownik otworzy nową pustą kartę. W miarę użytkowania Firefoksa kafelki zapełniają się najczęściej odwiedzanymi witrynami. Jednak u nowych użytkowników kafelki są w większości puste i Mozilla chce to wykorzystać. Osoba otwierająca Firefoksa po raz pierwszy zobaczyłaby nie puste kafelki, a reklamy towarów, witryn czy własnych produktów Mozilli. Myślę, że użytkownicy będą zadowoleni - mówi Darren Herman, wiceprezes Mozilli. Mozilla poszukuje nowych źródeł finansowania. Obecnie organizacja jest niemal całkowicie uzależniona od Google'a. Aż 90% przychodów Mozilla czerpie z paska szybkiego wyszukiwania w Firefoksie, w którym domyślną wyszukiwarką jest Google. « powrót do artykułu
-
Afgańska fauna przetrzebiana przez nielegalne polowania
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
W Afganistanie nasilają się nielegalne polowania na zagrożone wyginięciem zwierzęta. Abdul Wali Modaqiq, zastępca szefa tamtejszej Narodowej Agencji Ochrony Środowiska, twierdzi, że w ten sposób ludzie zdobywają pożywienie i organizują sobie rozrywkę. Władze przyznają, że dzieje się tak w większości prowincji mimo obowiązujących zakazów prawnych, w tym dekretu prezydenta Hamida Karzaja. Kłusują ponoć zarówno miejscowi, jak i obcy, którzy przyjeżdżają z krajów Środkowego Wschodu. Tego ostatniego oficjele nie chcą jednak potwierdzić. Afganistan wpisał na listę zagrożonych gatunków ok. 150 zwierząt, ale nie ma szczegółowych danych nt. liczby zabitych osobników. Monitoring utrudniają wewnętrzne niepokoje. Działacze organizacji ekologicznych oskarżają polityków o przymykanie oczu na proceder w zamian za poparcie znanych osobistości z Zatoki Perskiej w wyborach, np. kwietniowych prezydenckich. Ze względu na metody przyjęte przez niektórych polityków i wycofywanie się międzynarodowych sił z Afganistanu ludzie boją się, że nielegalne polowania jeszcze bardziej przybiorą na sile - podkreśla Abdul Rahman Salahi z Herat Professional Council. Ostatnio Herat zorganizował nawet demonstrację. Jej uczestnicy mówili, że protestują przeciwko łamaniu afgańskiego prawa przez przybyszów, którzy przyjeżdżają polować na zachodzie ich kraju. W Internecie zamieszczano zdjęcia sokolników w tradycyjnych arabskich strojach. O sprawie rozpisywały się też lokalne media. Co na to władze? Twierdzą, że dochodzenie niczego nie potwierdziło... Miejscowi urzędnicy dostali ponoć szczegółowe instrukcje, by uważać na kłusownictwo. Sami Arabowie mówią, że nic im nie wiadomo o takich działaniach. O nielegalnym polowaniu wspominają nie tylko Herat czy Afghan Network of Civil Societies, ale i WWF. Ejaz Ahamad z perskiego oddziału organizacji podkreśla, że obywatelom Środkowego Wschodu w tradycyjnych polowaniach nie przeszkadza nawet wojna. Niektórzy afgańscy urzędnicy przyznają, że w ich kraju kłusownictwo zagroziło bytowi kilku gatunków, w tym geparda azjatyckiego Acinonyx jubatus venaticus, żurawia białego (Grus leucogeranus) czy hubary saharyjskiej (Chlamydotis undulata). Aziz Gul Saqib, dyrektor zoo w Kabulu, mówi w udzielanych mediom wywiadach, że wie o nielegalnych polowaniach, ale nie jest w stanie ich kontrolować. Jedynym sposobem działania jest praca nad społeczną świadomością tego typu zjawisk. « powrót do artykułu -
Nowe badania sugerują, że czaszki i inne części ciała odkryte w styczniu w Muzeum Londyńskim mogły należeć do rzymskich gladiatorów, jeńców wojennych lub kryminalistów. Z artykułu opublikowanego w Archeological Science dowiadujemy się, że szczątki należały do około 40 mężczyzn w wieku 25-35 lat. Wszyscy zginęli gwałtowną śmiercią. Czaszki noszą ślady złamania kości policzkowych, urazów tępymi narzędziami, odcięcia głowy czy ran zadanych ostrymi narzędziami. W czasach rzymskich w okolicy murów miejskich, gdzie odkryto szczątki, znajdowały się niewielkie warsztaty szewskie. Było stąd niedaleko do amfiteatru. Wykopaliska rozpoczęto tam w 1988 roku, jednak z braku funduszy nigdy nie przeprowadzono szczegółowego badania znalezionych ludzkich szczątków. Czaszki i inne pozostałości zostały przekazane muzeum, gdzie w zapomnieniu przeleżały ponad 2 dekady. Niedawno Rebecca Redfern otrzymała polecenie uporządkowania muzealnych magazynów. Gdy trafiła na czaszki, postanowiła zbadać je bardziej szczegółowo. Wraz z Heather Bonney uznały początkowo, że kości zostały wymyte z pobliskiego cmentarza przez powódź. Szybko jednak zauważyły, że wszystkie czaszki należą do młodych mężczyzn, którzy zginęli gwałtowną śmiercią. A to wykluczało cmentarz, na którym spoczywają ludzie w różnym wieku. Badania radioizotopowe wykazały, że wszyscy mężczyźni zmarli w latach 120-160 naszej ery, a dzięki dalszym analizom stwierdzono, iż ich ciała wrzucono do płytkiej jamy na tyłach warsztatów szewskich. Uczone sądzą, że szczątki należą albo do pokonanych w walce barbarzyńców, których głowy odcięto jako trofeum, albo też do zabitych gladiatorów lub kryminalistów. Głowy tych ostatnich mogły być wystawione na widok publiczny. « powrót do artykułu
-
Kanadyjscy biolodzy zauważyli, że pszczoły miejskie wykorzystują fragmenty reklamówek i spoiwa budowlane do konstruowania swoich gniazd. Odkrycie to wskazuje na zaradność i elastyczność w dostosowywaniu się do zdominowanego przez ludzi świata. Plastikowe odpady przepajają globalny krajobraz - podkreśla Scott MacIvor, dodając, że choć zademonstrowano ich negatywny wpływ na różne gatunki i ekosystem, mało kto obserwował owady przystosowujące się do takiego środowiska. Odkryliśmy dwa gatunki pszczół samotnic, które zastępują naturalne materiały budowlane plastikiem, co sugeruje innowacyjne wykorzystanie pospolitych materiałów miejskich - wyjaśnia absolwent Uniwersytetu w Guelph, a obecnie doktorant York University. W ramach badań Andrew Moore przeanalizował szarą masę znalezioną w gniazdach Megachile campanulae, gatunku, który budując swoje siedziby, sięga po żywice roślinne. Początkowo Scott sądził, że to guma do żucia, kiedy jednak ekipa laboratoryjna zabrała się do pracy, okazało się, że od czasu do czasu owady zastępują w komórkach plastra żywicę uszczelniaczami produkowanymi na bazie poliuretanu. Później okazało się, że drugi gatunek - Megachile rotundata - stosował do budowy komórek kawałki polietylenowych toreb. Polimer zastąpił niemal 1/4 wykorzystywanych normalnie ciętych liści. Ślady pokazały, że pszczoły żuły plastik inaczej niż liście, co sugeruje, że ten pierwszy nie został zebrany przypadkowo. Co istotne, liście nie były trudno dostępnym materiałem. W przypadku obu gatunków larwy dobrze rozwijały się w wyścielonych plastikiem gniazdach. Ponieważ dojrzałe osobniki nie miały pasożytów, niewykluczone, że polimery mogą je fizycznie powstrzymywać. Gniazda z plastikiem znaleziono wśród ponad 200 budek z Toronto i okolic, monitorowanych przez MacIvora w ramach badań na ekologią miejskich pszczół i os. « powrót do artykułu
-
Zgodnie z oficjalną wersją wydarzeń, 26-letni rybak Jouda Ghurab wyłowił 500-kg statuę Apolla z Morza Śródziemnego u wybrzeży Gazy. Nie wiedząc, że znalezisko z brązu ma ok. 2 tys. lat, przetransportował je do domu wozem zaprzężonym w osła. Specjaliści nie chcą jednak uwierzyć w tę opowieść, bo jak podkreślają, stan figury jest doskonały, musiała więc zostać "namierzona" na lądzie, a nie w wodzie. Wg nich, historyjkę wymyślono na poczet uniknięcia sporów dotyczących własności. Figura jest unikatowa. Mógłbym nawet powiedzieć, że bezcenna. To tak, jakby ludzie pytali, jaką wartość ma La Gioconda z Luwru. Bardzo, bardzo rzadko znajduje się statuę, która nie powstała z marmuru, kamienia, tylko z metalu [a właściwie ze stopu] - twierdzi Jean-Michel de Tarragon ze Szkoły Biblijnej w Jerozolimie (École biblique et archéologique française de Jérusalem). Figurę odkryto w sierpniu zeszłego roku. Przez chwilę próbowano ją sprzedać na eBayu z ceną wywoławczą ustaloną na 500 tys. dolarów (choć wydaje się ona wysoka i tak znajduje się o wiele poniżej rzeczywistej wartości). Potem Apollo dostał się w ręce policji Hamasu, która obecnie prowadzi dochodzenie w sprawie. Podobno zainteresowanie wypożyczeniem statuy wyraziły Luwr i muzeum z Genewy. Muhammad Ismael Khillah z Ministerstwa Turystyki i Starożytności Strefy Gazy nie wyklucza współpracy z żadnym z państw. Wspomina także o wystawieniu Apolla z zasłoniętymi genitaliami (by nie pogwałcić prawa dot. skromności). To mogłoby jednak nastąpić dopiero po zakończeniu śledztwa i odrestaurowaniu greckiego boga. Pomoc konserwatorską proponują ponoć międzynarodowe organizacje. Archeolodzy nie mieli szans na zbadanie figury, ale na podstawie zdjęć szacują, że odlano ją między I a V w. n.e. W wywiadzie udzielonym Reuterowi de Tarragon zaznacza, że gdyby naprawdę leżała w wodzie, pojawiłyby się charakterystyczne zniekształcenia metalu, o przyczepionych wąsonogach nie wspominając. Ghurab opowiada, że zobaczył ludzki kształt w płytkich wodach w odległości ok. 100 m od brzegu (w pobliżu granicy z Egiptem). Na początku myślał, że to spalone ciało, potem zorientował się, że to statua. Wyciągnięcie jej na brzeg przy pomocy rodziny zajęło mu 4 godziny. Rybak twierdzi, że poczuł się, jak gdyby Bóg podarował mu prezent. Moja sytuacja finansowa jest bardzo trudna i czekam na moją nagrodę. Myśląc, że Apollo powstał ze złota, rybak obciął jeden z palców, by oddać go do zbadania. Nie wiedział, że tak samo postąpił jeden z jego braci. Dość szybko o figurze dowiedzieli się krewni z bojówek Hamasu (stąd oferta na eBayu). W opisie aukcji zaznaczono, że kupiec odbierze zabytek ze Strefy Gazy. O zdarzeniu dowiedziały się cywilne władze Strefy, zalecono więc, by policja zarekwirowała Apolla. De Tarragon podkreśla, że warto byłoby znać prawdziwe miejsce znalezienia figury. Takie statuy nie były trzymane w pojedynkę, dlatego mogłaby ona doprowadzić do reszty potencjalnego skarbu. « powrót do artykułu
-
Dziennikarze The Wall Street Journal donosi, że pod koniec bieżącego miesiąca podczas Mobile World Congress Nokia zaprezentuje smartfon z... systemem Android. To mogłoby potwierdzać krążące od dłuższego czasu pogłoski, jakoby fińska firma przygotowywała urządzenie z Androidem. Jednak informacja jest o tyle zaskakująca, że Nokia jest właśnie przejmowana przez Microsoft. Nowy smartfon nie będzie konkurował z urządzeniami z Windows Phone, gdyż ma być przeznaczony na rynek najtańszych urządzeń. Android niemal całkowicie zdominował rynek najtańszych smartfonów. Błędy Microsoftu na rynku low-end kosztują tę firmę i Nokię znaczną utratę potencjalnego rynku - mówi Neil Mawston z firmy analitycznej Strategy Analytics. Osoby zaznajomione z omawianą materią mówią, że Microsoft – przynajmniej tymczasowo – może zdecydować się na produkcję tanich telefonów z Androidem, co pozwoli mu na zwiększenie sprzedaży i wsparcie wydziałów produkcyjnych. Zwiększenie sprzedaży ułatwiłoby koncernowi z Redmond konkurowanie z Apple'em i Google'em oraz dało firmie więcej czasu na przygotowanie własnego systemu do współpracy z tanimi smartfonami. Windows Phone został zaprojektowany do współpracy z droższymi modelami telefonów i obecnie nie jest w stanie konkurować na rynku najtańszych modeli. Androidowy smartfon Nokii będzie różnił się od innych urządzeń z Androidem. Nie będzie domyślnie dawał dostępu do niektórych google'owskich narzędzi czy do aplikacji ze sklepu Google Play. Fabrycznie zostaną w nim zainstalowane programy i usługi Nokii oraz Microsoftu, w tym serwis mapowy Here, sklep Nokii z aplikacjami czy serwis muzyczny MixRadio. « powrót do artykułu
-
Duże zanieczyszczenie zagraża rafie zatoki Guánica
KopalniaWiedzy.pl dodał temat w dziale Nauki przyrodnicze
Amerykańska Narodowa Służba Oceaniczna i Meteorologiczna (National Oceanic and Atmospheric Administration, NOAA) mierzyła poziom zanieczyszczenia osadów z zatoki Guánica w Portoryko. Okazało się, że występują tam jedne z najwyższych stężeń polichlorowanych bifenyli (PCB), chlordanu, chromu i niklu, jakie odnotowano od początku programu monitoringu National Status & Trends, czyli od 1986 r. Badacze z Coastal Services Center NOAA analizowali ekologię tutejszej rafy. Dzięki temu chcieli opisać stan wyjściowy, do którego można by przyrównać sytuację będącą skutkiem wdrożenia nowych strategii zarządzania zanieczyszczeniem. Skupiano się m.in. na typach habitatu, okrywie koralowców czy stresorach związanych z zanieczyszczeniem. Stężenia zanieczyszczeń stanowią poważne zagrożenie [...] dla koralowców, ryb i fauny bentosowej [...]. Obserwowaliśmy także niższe wskaźniki zdrowia biologicznego; chodzi m.in. o ilość koralowców pokrywających dno zatoki Guánica (w porównaniu do przyległego obszaru badawczego La Parguera). Potrzeba dalszych badań, by stwierdzić, czy to skutek [działania] toksyn, czy innych czynników. W tym momencie nie możemy definitywnie połączyć tego z zanieczyszczeniem - wyjaśnia dr David Whitall. « powrót do artykułu -
Pilotażowe studium przeprowadzane na Brooklynie pokazało, że kontakt z mangami promującymi jedzenie owoców znacząco poprawia wybór przekąsek. Ponieważ u dzieci podjadanie między posiłkami dostarcza do 27% dziennych kalorii, a otyłość tego okresu życia powiązano z nieodpowiednim spożyciem warzyw i owoców, wyniki zgromadzone przez autorów artykułu z Journal of Nutrition Education and Behavior wydają się naprawdę przydatne. Mangi mogą być użyteczne przy promowaniu zdrowszych zachowań i przekonań odnośnie do konsumpcji owoców wśród młodych z grupy ryzyka. Grafiki i minimalna ilość tekstu to obiecujący format, gdy chce się zaangażować młodsze populacje - twierdzi dr May May Leung z City University of New York (CUNY). Badanie podpięto pod 2 programy zajęć pozaszkolnych Brooklyn Community Services latem i jesienią 2011 r. Objęło ono 57 osób w wieku ok. 11 lat. Blisko 90% stanowili Afroamerykanie lub Latynosi; 54% próby to dziewczęta. W uwzględnionych okręgach szkolnych odsetek uczniów uprawnionych do darmowego lunchu był wyższy (79 i 96%) niż średnia wyliczona dla całego miasta (66%). Wg modelu wyobrażeniowego przenoszenia się w narrację (ang. transportation imagery model, TIM), perswazyjność komunikatu opowieści bazuje na transportowaniu i zanurzaniu czytającego w świecie przedstawionym. Jego twórcy, Melanie C. Green i Timothy Brock, zaznaczają, że im silniej ktoś "teleportuje się" do świata narracji, tym więcej zasobów wyobraźni, uwagi i emocji przeznacza na przetwarzanie treści/obrazu i tym słabiej reaguje na bodźce rozpraszające (dystraktory). W takich okolicznościach nie dziwi, że amerykańscy naukowcy zdecydowali się posłużyć mangą. Po przeczytaniu komiksu pt. "Walcz o swoje prawa do owoców" lub biuletynu nieodnoszącego się do zdrowia dzieciom zaproponowano zdrowe przekąski (truskawki, pomarańcze, winogrona i jabłka) albo bardzo energetyczne produkty (krakersy serowe, chipsy, nachos i ciastka). Okazało się, że w grupie z mangą aż 61% nastolatków wybrało owoce, w porównaniu do zaledwie 31% grupy kontrolnej. « powrót do artykułu
-
Przed 252 milionami lat Ziemia doświadczyła największego wymierania w swojej historii. Podczas wymierania permskiego zginęło 96% gatunków zamieszkujących oceany i 70% gatunków żyjących na lądzie. Naukowcy wciąż nie znają przyczyny wymierania, ale żeby ją znaleźć konieczne jest określenie, w jakim tempie ginęły organizmy żywe. Badacze z MIT-u stwierdzili właśnie, że wymieranie permskie trwało 60 000 lat (± 48 000 lat). W skali geologicznej odbyło się zatem natychmiastowo. Wyliczenia te, bazujące na bardziej precyzyjnych technikach datowania, pokazują, że wymieranie permskie przebiegało około 10-krotnie szybciej niż sądzono. Uczeni z MIT-u we współpracy z kolegami z Instytutu Geologii i Paleontologii w Nankinie odkryli, że na około 10 000 lat przed rozpoczęciem wymierania w oceanach gwałtownie wzrosła ilość węgla, co może odzwierciedlać wzrost stężenia CO2 w atmosferze. Prawdopodobnie węgiel ten przyczynił się do znacznego zakwaszenia oceanów i wzrostu temperatury o co najmniej 10 stopni Celsjusza, co zabiło morskie zwierzęta. Wiodąca hipoteza dotycząca nagłego wzrostu stężenia CO2 w atmosferze mówi o wulkanizmie trapów syberyjskich. Jasnym jest, że cokolwiek rozpoczęło wymieranie musiało zadziałać bardzo szybko. Na tyle szybko, że zdestabilizowało biosferę zanim większość roślin i zwierząt mogła się przystosować do zmian - mówi świeżo upieczony magister, Seth Burgess. Z badań przeprowadzonych przez Burgessa wynika, że okres potężnego wulkanizmu z trapów syberyjskich, kiedy to uwolniło się około 5 milionów kilometrów sześciennych magmy, nieco poprzedzał wymieranie permskie. Niewykluczone zatem, że jedno katastrofalne wydarzenie geologiczne niemal zniszczyło życie na Ziemi. « powrót do artykułu
-
Inżynierowie z University of Arizona stworzyli niezwykły aparat fotograficzny, który może być nieocenionym narzędziem podczas przyszłej misji marsjańskiej. „Astrobiological Imager” składa się ze standardowego aparatu fotograficznego, do którego wprowadzono kilka prostych i tanich modyfikacji. Naukowcy z Arizony uważają, że nieco bardziej założona wersja, zamontowana na pokładzie marsjańskiego łazika pozwoli identyfikować, fotografować, a nawet analizować najróżniejsze obiekty – od dużych skał po pojedyncze komórki ewentualnych organizmów żywych. A wszystko to za pomocą jednego urządzenia. Inżynierom z Arizony udało się zainstalować w aparacie zestaw różnych soczewek, dzięki czemu może on wykonywać zdjęcia od makro- po mikroskopowe. Uczeni z Arizony nie po raz pierwszy tworzą na potrzeby NASA urządzenia do obrazowania. Na pokładzie Mars Reconnaissance Orbitera działa HiRISE (High Resolution Imaging Science Experiment), który umożliwił niezwykle szczegółowe sfotografowanie powierzchni Marsa. Urządzenie jest w stanie zobrazować obiekt wielkości stołu kuchennego. Jak mówią eksperci z Arizony, gdyby jednak na stole znajdowała się zastawa, to HiRISE jej nie zauważy. Tymczasem opracowane przez nich urządzenie byłoby w stanie nie tylko sfotografować zastawę, ale również pojedynczy kryształ soli na jednym z talerzy. Naukowcy wykorzystali prosty automatyczny aparat cyfrowy za 85 USD, to którego dodali zestaw soczewek i adapter. Całość kosztowała mniej nią 100 dolarów. Dzięki nowoczesnym aparatom cyfrowym i wykorzystywanej przez nie lepszej optyce można fotografować obiekty aż do limitu dostępnego dla mikroskopów optycznych - mówi profesor Wolfgang Fink. Uczony chce dać przyszłym marsjańskim łazikom podobne możliwości, jakie na Ziemi mają biolodzy prowadzący prace w terenie, którzy dysponują lornetkami, lupami, mikroskopami stereoskopowymi i optycznymi. Pomysł jest taki, by możliwe było fotografowanie całego kontekstu, wykonywanie coraz bardziej szczegółowych fotografii danego obszaru, aż do wykonania zdjęcia takiego, jak pod mikroskopem. To pozwoli np. na odkrycie kolonii mikroorganizmów pod skałami - uważa Fink. Z puntu widzenia astrobiologii najpierw trzeba wybrać odpowiedni kontekst. Na początku zostanie zatem użyty obiektyw szerokokątny, dzięki któremu możliwe będzie zidentyfikowanie interesujących obiektów. Później łazik mógłby podjechać, na przykład, do skalnego rumowiska i sfotografować poszczególne skały, następnie wykonać bardziej szczegółowe zdjęcia, dzięki którym stwierdzimy, pod które skały warto zajrzeć, a w końcu dostarczyć nam fotografii o mikroskopowej rozdzielczości - wyjaśnia uczony. « powrót do artykułu
-
Jakość życia kobiet po udarze jest gorsza niż mężczyzn. Naukowcy z Wake Forest Baptist Medical Center porównywali jakość życia mężczyzn i kobiet po udarze lub przemijającym ataku niedokrwiennym (ang. Transient Ischemic Attack, TIA). W studium uwzględniono 1370 pacjentów w wieku 56-77 lat z rejestru AVAIL. Jakość życia pacjentów mierzono 3 miesiące i rok po udarze lub TIA. Oceniano mobilność, samoopiekę, codzienne aktywności, depresję/lęk oraz ból. Nawet gdy uwzględniło się różnice w istotnych zmiennych socjodemograficznych, nasilenie udaru oraz niepełnosprawność, do 12 miesięcy od udaru jakość życia kobiet była gorsza niż mężczyzn. Ponieważ coraz więcej osób przeżywa udar, lekarze i inni pracownicy służby zdrowia powinni zwracać uwagę na kwestie związane z jakością życia i pracować nad lepszymi interwencjami [...] - podkreśla dr Cheryl Bushnell, wspominając m.in. o płciowospecyficznych narzędziach przesiewowych. Studium wykazało, że trzy miesiące po udarze/TIA kobiety z większym prawdopodobieństwem wspominały o problemach z mobilnością, bólu/dyskomforcie, lęku i depresji. Różnica była największa w grupie 75+. Po roku od udaru/TIA kobiety nadal uzyskiwały mniej punktów w skali jakości życia, ale zakres różnic międzypłciowych się zmniejszał. Odkryliśmy, że wiek, rasa i stan cywilny odpowiadały za największe różnice międzypłciowe po 3 miesiącach od udaru; najważniejszy był stan cywilny. « powrót do artykułu
-
Posiadanie telewizorów, samochodów i komputerów powiązano z podwyższonymi wskaźnikami otyłości i cukrzycy w krajach o niskim i średnim dochodzie. Choć nie odkryliśmy trendu między urządzeniami występującymi w gospodarstwach domowych i otyłością czy cukrzycą w krajach z wysokim dochodem, zauważyliśmy silną relację w przypadku spadającego dochodu. Związek był najbardziej widoczny w państwach z niskim dochodem, gdzie częstość występowania otyłości rosła z 3,4% przy braku urządzeń do 14,5% dla 3 urządzeń. Częstość cukrzycy także rosła (przy braku wynosiła ona 4,7%, a z 3 urządzeniami sięgała już 11,7%) - opowiada dr Scott Lear z Uniwersytetu Simona Frasera. Związki z państw o wyższym średnim i niższym średnim dochodzie przyjmowały wartości pośrednie między krajami wysokiego i niskiego ryzyka. Międzynarodowy zespół analizował dane 153.996 dorosłych ze 107.599 gospodarstw domowych z 17 krajów, którzy wzięli udział w studium Prospective Urban Rural Epidemiology. Wśród państw o wysokim dochodzie znalazły się Kanada, Szwecja i Zjednoczone Emiraty Arabskie. Kategorię wyższego średniego dochodu reprezentowały Argentyna, Brazylia, Chile, Malezja, RPA, Turcja i Polska, a niższego średniego Chiny, Kolumbia oraz Iran. Do krajów o niskim dochodzie zaliczono Bangladesz, Indie, Pakistan i Zimbabwe. Ochotników pytano o aktywność fizyczną, czas spędzany na siedzeniu i dietę, a także czy mają telewizor, komputer lub samochód oraz cukrzycę. Poza tym mierzono ich i ważono. Najczęściej posiadanym urządzeniem był telewizor. W 78% gospodarstw domowych występował co najmniej 1 odbiornik. Odsetki dla komputerów i samochodów wynosiły, odpowiednio, 34 i 32%. W porównaniu do osób z obszarów wiejskich krajów o niskim i średnim dochodzie, ludzie z miast mieli więcej urządzeń. W państwach o niskim dochodzie bycie właścicielem wszystkich 3 wziętych pod uwagę urządzeń wiązało się z 31% spadkiem aktywności fizycznej, 21% wzrostem czasu siedzenia i powiększeniem obwodu talii o 9 cm (w porównaniu do osób bez jakichkolwiek urządzeń). Autorzy raportu z pisma Canadian Medical Association Journal (CMAJ) podejrzewają, że nie stwierdzono związku dla krajów o wysokim dochodzie, bo negatywny wpływ urządzeń na zdrowie już się objawił i znalazł odzwierciedlenie w wysokich wskaźnikach otyłości i cukrzycy typu 2. « powrót do artykułu
-
Naukowcy od dawna podejrzewali, że dodatkowa absorpcja ciepła przez ocean spowolniła wzrost średniej globalnej temperatury, jednak nie znano mechanizmu powodującego to zjawisko - mówi profesor Matthew England, główny badacz z ARC Centre of Excellence for Climate System Science i autor nowego studium, które miało dać odpowiedź na pytanie o przyczyny spowolnienia wzrostu temperatur. Zdaniem Englanda i jego zespołu to niezwykle silne pasaty równikowe spowodowały, że do Pacyfiku trafiło więcej ciepła niż zwykle, a na powierzchnię oceanu wypłynęła chłodna woda. Spowolnienie ocieplenia klimatu obserwuje się od około 13 lat. Natomiast od ponad 20 lat uczeni odnotowują rosnącą siłę wiejących na zachód pasatów. Obecnie najsilniejsze z nich są dwukrotnie potężniejsze niż przed dwoma dekadami. Siła współczesnych pasatów jest znacznie większa niż przewidywały to modele klimatyczne. Dlatego też England, pracownik naukowy Uniwersytetu Nowej Południowej Walii, postanowił sprawdzić, jak zachowają się używane w przeszłości modele klimatyczne jeśli uwzględni się w nich silne wiatry. Uczeni odkryli, że wystarczy już pięć lat działania tak silnych wiatrów jak obecnie, by doszło do zaburzenia przepływu wody w oceanie i odwrócenia prądów tak, że ciepła wody z powierzchni zostanie przesunięta w głąb oceanu, a na powierzchni pojawi się zimna woda. Modele, po uwzględnieniu wiatrów, pokazały dokładnie taką sytuację, z jaką mamy obecnie do czynienia co dowodzi, zdaniem Englanda, że sam wzrost siły pasatów wystarcza do wyjaśnienia wolniejszego ocieplania się atmosfery. Już w ubiegłym roku Yu Kosaka i Shang-ping Xie ze Scripps Institution of Oceanography dowiedli, że to zimna woda na powierzchni Pacyfiku odpowiada za spowolnienie ocieplenia. Jednak dotychczas nie wiedziano, dlaczego jest ona tak zimna. Naukowcy zastanawiają się obecnie, dlaczego pasaty uległy tak znacznemu wzmocnieniu. Jedną z przyczyn może być zjawisko znane jako Dekadowa Oscylacja Pacyfiku, która co 20-30 lat wpływa na temperaturę Oceany Spokojnego. Jednak z obliczeń Englanda wynika, że może ona odpowiadać co najwyżej za połowę wzrostu siły pasatów. England twierdzi, że w końcu sytuacja powróci do normy, a pasaty osłabną. Wówczas zauważymy gwałtowne przyspieszenia ocieplenia klimatu, gdyż ciepła woda, znajdująca się na głębokości zaledwie 125 metrów, wydostanie się na powierzchnię. Uczony mówi, że jeśli spowolnienie ocieplenia ma coś wspólnego z Dekadową Oscylacją Pacyfiku, to do osłabienia pasatów może dojść w ciągu 5-6 lat. Istnieje też inne, mniej korzystne dla nas, wyjaśnienie spowolnienia ogrzewania się atmosfery. Niektóre z wcześniejszych badań sugerowały, że zjawisko ma związek z tym, iż Ziemia absorbuje mniej ciepła, gdyż Słońce jest nieco mniej aktywne lub też dlatego, że zanieczyszczone powietrze odbija więcej ciepła w kierunku przestrzeni kosmicznej. England mówi, że jeśli takie zjawiska są przyczyną spowolnienia, to powinniśmy się martwić. Na Ziemi działa bowiem wiele różnych procesów chłodzących planetę i działając łącznie powinny one w znacznie większym stopniu powstrzymywać ocieplanie się atmosfery.
-
Istnieje ponad 177 tys. (177.141) sposobów wiązania krawata, czyli 1000-krotnie więcej niż dotąd sądzono - twierdzą akademicy, którzy rozpoczęli swoje badania pod wpływem stroju Merowinga z filmu The Matrix Reloaded. Matematyczna przygoda z krawatami rozpoczęła się w 1999 r., gdy Thomas Fink i Yong Mao z Uniwersytetu w Cambridge zastosowali teorię błądzenia po kracie, by wyrazić podstawowe zasady wiązania za pomocą serii symboli. Obejmowały one m.in. kierunek wiązania i konieczność występowania końcowej zakładki. Wg brytyjskiego duetu, istniało zaledwie 85 węzłów. Zapoznawszy się ze sposobem Merowinga, Mikael Vejdemo-Johansson z Królewskiego Instytutu Technologii (Kungliga Tekniska högskolan, KTH) w Sztokholmie przeszedł do innych stosunkowo nowych węzłów, w tym Eldredge czy Trinity (na specjalistycznych portalach dla fascynatów tematu można przeczytać, że pierwszy z nich jest trudny, średnio symetryczny, wymaga zużycia wielu centymetrów krawata i nadaje się zarówno na specjalne okazje, jak i do pracy; drugi jest zaś opisywany jako średnio trudny i materiałochłonny, wyjątkowo symetryczny i nadający się na te same okazje, co poprzednik). Szwed stwierdził, że nie mogłyby się one znaleźć w zestawieniu Finka i Mao, bo ci przyjęli 2 założenia: 1) przeciąganie przez właśnie wykonaną pętlę występuje tylko na końcu danej sekwencji wiązania i 2) wszystkie węzły muszą być zakryte płaskim pasem materiału. W jego zestawieniu nie ma już takich reguł. Vejdemo-Johansson i inni postanowili uprościć język opisujący wiązanie krawata. Dotąd skupiano się na sekwencjach ruchów w stosunku do klatki piersiowej (prawa połowa, R, środek pod szyją, C, strona lewa, L.), czyli na tym, w które pole się przemieszczamy. Uwzględniano też, czy ruch wykonuje się szerszym końcem do siebie (nad węższym, i - inside), czy od siebie (pod węższym, o - outside). L, R, C nie mogły wystąpić dwa razy z rzędu. Teraz okazało się, że proces da się opisać niemal bez aksjomatów jako owijanie w kierunku zgodnym (T) lub przeciwnym (W) do ruchu wskazówek zegara wokół biernego końca krawata. Generalnie wszystko da się wyrazić za pomocą 3 symboli: W, T i U (gdzie U to przeciąganie pod węzłem). Matematycy podwyższyli dopuszczalną liczbę owinięć. Obawiając się, by krawat nie stał się zbyt krótki, Fink i Mao opisali możliwe węzły w schemacie do zaledwie 9 ruchów, a ekipa Vejdema-Johanssona dodała kolejne 3. Vejdemo-Johansson stworzył witrynę internetową z losowym generatorem węzłów wg jego zasad. A oto wiązanie w stylu Merowinga: « powrót do artykułu